25-01-2017, 14:08 | #141 |
Reputacja: 1 | Eldritch, z koszem niesprzedanych porcji jadła, ruszył do sierocińca. Oczywiście nie zabrał wszystkiego. Ot, sam miał zamiar również coś zjeść, a poza tym. przygotowane jadło miało jeszcze ten dzień przydatności czy dwa…
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
25-01-2017, 18:32 | #142 |
Reputacja: 1 | Martin wzdrygnął się lekko słysząc hukanie sowy. Luc czasami mawiał, że to ptak sprzyjający myśliwym. Bartnik liczył, że dzisiejszej nocy to nie mieszkańcy Szuwarów okażą się zwierzyną. Chociaż może za dużo przejmował. Owszem w gospodarstwie ktoś urzędował, ale sądząc z dochodzących stamtąd odgłosów miał ciężką noc.
__________________ Hmmm? Ostatnio edytowane przez Kostka : 02-02-2017 o 10:48. |
25-01-2017, 18:41 | #143 |
Reputacja: 1 | Towarzysze w krzakach cz. 3
__________________ "First in, last out." Bridgeburners |
25-01-2017, 22:52 | #144 |
Reputacja: 1 | Skromny, ale duży pokój stanął przed Chloe otworem. Nie było w nim nic nadzwyczajnego do oglądania. Gospodyni wyszła na środek pokoju i rozłożyła ramiona jakby pokazywała go przyszłemu najemcy. - Oto i on. Jest łóżko, stolik nocny, szafka, biurko, krzesła. W sumie wszystko. Tylko się wprowadzać i mieszkać. Poprzednim lokatorem był Jean Lopup Marchal, krasnoludzki kupiec, który pracował tu i przyjmował gości. Bardzo zacny człowiek. Pomaga Szuwaraom jak może. Teraz kupił dom i … - Amanda znów rozłożyła ręce, po czym wzruszyła ramionami. Chloe mogła dostrzec jakby łzę w jej oku… Chyba… - i wyprowadził się. Zostałyśmy same - Amanda wyjęła chusteczkę i wytarła oko - Nie o tym jednak tak naprawdę chciałam z tobą mówić, panno Chloe. Źle zaczęłyśmy. Jakoś pani pojawienie się w mieście odczułam jako odrzucenie Barbary i tego jak dużo poświęciła dla parafii. Ona tego być może nie wie lub nie widzi. Myślałam, że może muszę czuć za nas dwie… Amanda wyprostowała się i odchrząknęła przeganiając tę emocjonalną słabość. Wbiła wzrok w podłogę. - Chciałam przeprosić. Jeśli wydałam się szorstka czy coś, proszę mi wybaczyć. Chloe zbliżyła się do pani Amandy. Bez słowa ujęła w swoje dłonie jej ręce. - Proszę nie przejmować się takimi głupotami. Naprawdę, nawet przez chwilę nie pomyślałam, że może mieć pani do mnie jakieś uprzedzenie. Wiadomo przecież w jakich okolicznościach przybyliśmy z cicerone i panienką Laurą do Szuwar. Każdy chyba wtedy był zdenerwowany - gdy kobieta spojrzała na pannę Vergest, ta miała na twarzy ciepły, przyjacielski uśmiech. - Jeśli mogłabym jakkolwiek pani pomóc w opiece nad panią Barbarą to proszę nie wahać się i o tym mówić mi bez żadnych oporów, dobrze? - na koniec Chloe spojrzała pani Amandzie prosto w oczy. Na pomarszczonej twarzy pojawił się lekki uśmiech, a dłonie mocniej się zacisnęły. - Dziękuję ci, moja droga - odrzekła cicho starsza dama i westchnęła - Nie jest łatwo opiekować się Barbarą. Tym bardziej, że ludzie nie przestali plotkować o niej i o ojcu Philippe. Noszę te wszystkie jej sekrety i są mi kulą u nogi. Już nie mogę. Po prostu nie mam siły. Kobieta puściła ręce gosposi, usztywniła się by nadać swojej posturze szyku i szeleszcząc swoją suknią wyszła na korytarz. Chwyciła niewielki kaganek w dłoń. - Pozwól ze mną, Chloe... Mogę tak do ciebie mówić? - Zapytała. - Tak, tak, proszę mi mówić po imieniu - gosposia miała się jednak na baczności przez co nie dała po sobie poznać, że słowa pani Amandy niezmiernie ją zaintrygowały. Nawet udało jej się zrobić minę która wykazywała, że dziewczę nie wie o co może kobiecie chodzić, a i wieść o plotkach niby nieco ją zadziwiła. Chloe bez ociągania, posłusznie ruszyła za gospodynią, nie tracąc jednak swej czujności. Nagle od podłogi powiało chłodem, a cały korytarz zatelepał się złowrogo. - Co się dzieje?! - wrzasnęła spanikowana Amanda i przytrzymała się szafeczki, w której stały kryształy. Niestety niewielki kaganek, który trzymała spadł na ziemię i rozlał nieco oliwy. Buchnął płomień a w jego blasku odbił się całkiem ładny obraz, który bujał się teraz na ścianie. Chloe odskoczyła od ognia odruchowo i zaraz zaczęła rozglądać się za wodą. Dostrzegła dzban stojący tuż obok na niewielkim kredensie. Pochwyciła go i chlusnęła jego zawartością w ogień, ale tak by nie zalać pani Amandy. - Co to było? - zapytała prędko gdy ogień z sykiem gasł. - To coś z tych sekretów? - dodała spoglądając pytająco. Nie czekając jednak na odpowiedź panna Vergest ruszyła prawie biegiem do pokoju, gdzie zostawili duchownego i strzacicę. Chloe z progu zlustrowała całe pomieszczenie. Ulga malowała się na jej twarzy widząc że duchownemu nic nie jest, ale zmartwiła się gdy spojrzała na skrzacicę, leżącą na pstrym dywanie. Od razu skierowała ku niej swoje kroki. - Ojcze Glaive, co tu się wydarzyło? - zapytała, a w jej tonie głosu zdawać by się mogło, że była nutka nagany. A może to tylko zwykłe zdenerwowanie dziwnym zjawiskiem? Panna Vergest przyklęknęła przy starowince. - Pani Barbaro, słyszy mnie pani? - Chloe przyłożyła swoją zimną dłoń do policzka skrzacicy. Dziewczyna przyglądała się uważnie jej, oceniając na tyle na ile mogła jej stan. Barbarze prawdopodobnie nic się nie stało. A przynajmniej, wyglądała i zachowywała się jak dotychczas. Zatrzepotała skrzydełkami, a potem kichnęła, gdyż wzbiła tym nieco kurzu. W drzwiach po chwili stanęła Amanda. Oddychała z trudem, więc oparła się o futrynę. Wpatrywała się przez chwilę w scenę, po czym wysapała. - Chyba czas już pożegnać naszych gości Barbaro. Późno już. Nastąpiła cisza w pokoju, choć zza okna nadal słychać było rozszczekanego psiaka. - Odprowadzić was, ojcze? - Zapytała gospodyni i nie czekając na odpowiedź duchownego podeszła, by pomóc założyć mu płaszcz. Theseus zachował zimną krew, nie dając po sobie poznać, że coś “nabroił”. Dźwignął starownikę i upewnił, że trzyma się na swoich skrzydełkach. - Zawieja okropna wpadła. Pani Barbara straciła na chwilę panowanie nad unoszeniem się, ale nic poważnego się nie stało - wytłumaczył się bez zająknięcia kapłan. Zerknął jeszcze na skrzacicę i podszedł do Amandy, odbierając od niej płaszcz. - Dziękuję - skinął jej uprzejmie głową. - Późno już, racja. Czas na nas - spojrzał na Chloe. - Dziękuję za herbatę i przepraszam za kłopot - rzucił spokojnym głosem, ruszając powoli w stronę drzwi. Zatrzymał się jednak i obrócił na pięcie do Amandy. - Jeśli mogę mieć ostatnie pytanie… - zagaił, unosząc palec wskazujący. - Czy ojciec Bernard palił tytoń? Chloe stała w milczeniu, nie chcąc przerywać duchownemu w jego wypytywaniu. Poruszył bardzo interesujący temat więc z miną niby lekkiego zdziwienia, z uwagą przysłuchiwała się ich wymianie zdań. Amanda zmarszczyła brwi. Pytanie zbiło gospodynię z pantałyku. - Tytoń? Niee.. Nigdy… Choć tolerował, pamiętam… Często przychodzili do niego różni goście, którzy srogo kopcili.. Później trzeba było wietrzyć całą plebanię… W oczach kapłana pojawił się błysk. Momentalnie podszedł do elfki i robiąc jak najbardziej przyjazną minę, na jaką było go stać, dotknął delikatnie jej ramienia. - Ci goście, o których mówisz, Amando… - zaczął niskim, wibrującym głosem. - Wiesz może, kim byli, albo w jakich sprawach zjawiali się u ojca? - wypowiedział, wpatrując się w jej oczy z przejęciem. Kobieta odsunęła się aż od Theseusa, nieco wystraszona jego entuzjazmem. - Dużo miał tych gości.. ale ... - pokręciła głową... - Najbardziej kopciły te szelmy, rodzina Lortie. No i nasz Jean Lopup Marchal… Ale on rzucił… Później objadał się tymi lawendowymi cukierkami… - Lortie… - powtórzył kapłan, próbując skojarzyć sobie z czymś to nazwisko. O ile krasnoluda Marchal’a miał okazję spotkać, o tyle tej wspomnianej rodziny nie potrafił sobie przypomnieć, nawet z ksiąg, które studiował. - I nie usłyszałaś, Amando, oczywiście całkiem przypadkiem, w jakich celach ojciec Bernard kontaktował się z tymi ludźmi? - Nie... - Pokręciła głową z nieukrywanym zdziwieniem - Dlaczego ojciec się tak tym interesuje? Kapłan momentalnie się wycofał i machnął ręką. Uśmiechnął się przy tym lekko, co było sporym wyzwaniem w jego wykonaniu. - Takie tam… zboczenie zawodowe. My klechy lubimy wszystko zapisywać i wszystko wiedzieć o swoich parafiach - pokiwał głową i spojrzał na elfkę ponownie, porzucając poprzedni uwodzicielski wzrok oraz barwę głosu. - Jeszcze raz dziękuję za gościnę, pani Amando. Mam rozumieć, że zobaczę panią na niedzielnym nabożeństwie? Amanda kompletnie zdębiała. Zaskoczona, odprowadziła wzrokiem kapłana do drzwi. - T... tak... - odpowiedziała… Chloe nie ruszyła się ani kroku. - Ja jeszcze chwilę tu zostanę. Pomogę pani Amandzie posprzątać. Trochę wody rozlałam przypadkiem na korytarzu i nie wypada zostawiać za sobą bałaganu - odezwała się gosposia ubiegając naglące spojrzenie duchownego. Cicerone spojrzał tylko na chwilę w stronę młodej gosposi i skinął jej krótko głową, jakby rozumiał, co ma na myśli. - Poczekam na dole zatem. Nie chcę, żebyś sama szła o takiej porze do świątyni. Pomodlę się w ciszy za panią Barbarę - podsumował i otwarł drzwi. Spojrzał jeszcze na elfkę, która najwidoczniej tego wieczora będzie miała o czym myśleć. - Dobrej nocy i pokój temu domowi - rzucił prawie nonszalancko i wyszedł. - Tak… - odpowiedziała pani Rolande, stojąc w korytarzu i patrząc jak zamykają się drzwi za gościem. Nigdy wcześniej nie słyszała by duchowny używał słów “klecha” czy “zboczenie”... Albo by tak się zachowywał… Ruszyła do pokoju i pochyliła się nad skrzacicą, która gramolila się właśnie na fotel. - Co on ci zrobił biedaczko? - Powiedziała cicho i z głębokim współczuciem w tonie. I dopiero teraz zauważyła, że Chloe nadal przebywa w pomieszczeniu. - O… - wyrwało jej się. - To może... Pani chwilę zajmie się panią Barbarą, ja sprzątnę korytarz i wrócimy do zaczętego tematu? - panna Vergest zaproponowała używając do tego konspiracyjnego szeptu. Chloe była niezmiernie ciekawa co też takiego chwiała jej przekazać pani Amanda, a do czego nie doszło przez… Cokolwiek co tu odprawiał duchowny. Z pewnością po kolacji będzie musiała wypytać ojczulka co tu się wydarzyło gdy nie była obecna w pokoju. “Czyżby?” miała pewne podejrzenie, po uwzględnieniu tego co słyszały z panią Amandą. Odruchowo uniosła dłoń na wysokość dekoltu, gdzie za białą koszulką skryty był jej wisiorek. W każdym razie z pewnością nie uważała by ojczulek chciał jakkolwiek zaszkodzić pani Barbarze. Tego akurat była pewna.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 26-01-2017 o 11:18. |
26-01-2017, 00:30 | #145 |
Reputacja: 1 |
__________________ Everything I've done I've done with the best intentions. |
26-01-2017, 21:58 | #146 |
Reputacja: 1 | Tura 14 (special edition)
Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 16:49. |
27-01-2017, 23:35 | #147 |
Reputacja: 1 | Chloe zrobiła zmartwioną minę. Tak właśnie postanowiła zakryć ekscytację, jaką czuła na to, że zaraz będzie mogła zajrzeć w te sekrety i może odkryć odpowiedzi na parę pytań. Prawie jakby z namaszczeniem ujęła w dłonie pakunek z listami, przyglądając się im. Najchętniej od razu zasiadłaby do czytania. Ale na szczęście potrafiła być wstrzemięźliwa. - Dziękuję za zaufanie jakim mnie pani obdarza, przekazując mi je - powiedziała z pełną powagą panna Vergest. - To dla mnie dużo znaczy - dodała i zbliżyła się do Amandy, obejmując ją przyjacielsko. - Będę ostrożna - szepnęła i puściła ją po czym spojrzała w kierunku wyjścia. - Muszę już iść, ojciec Glaive może zacząć się niecierpliwić czekaniem - stwierdziła, przygryzając wargę w zastanowieniu. W końcu schowała pakunek pod pazuchę płaszczyka. Noc była chłodna i ciemna. Księżyc chował się za gęstymi chmurami. Nawet jednej gwiazdy nie było widać. Wszędzie panował względny spokój i tylko od czasu do czasu zaszumiał wiatr w koronach pobliskich drzew. Drzwi od domu Amandy zamknęły się ze zgrzytem za Chloe. Dziewczyna spojrzała na czekającego na nią duchownego i lekko się do niego uśmiechnęła. Była szczelnie owinięta swoim płaszczykiem. Ręce miała skrzyżowane na piersi. - Przepraszam, że ojciec musiał tyle czekać - odezwała się Chloe, czekając aż on ruszy przodem ku świątyni. Kapłan, który w czarnym płaszczu oraz ciężkich butach bardziej o tej porze przypominał jakiegoś zabijakę, miast pobożnego wyznawcę Wielkiego Budowniczego, pokiwał głową, obdarzając dziewczynę spojrzeniem i dał jej znać, by ruszyła u jego boku. Przez chwilę szedł w całkowitym milczeniu i tylko podeszwy butów szeleszczące po żwirze oraz gołej ziemi zdradzały, że ktoś przemieszcza się spod domostwa Barbary Beaumanoir. Theseus splótł dłonie pod piersią i pochylił głowę, krocząc jak na kapłana przystało. Choć pogrążony był w głębokiej komplementacji, to nie o Bogu w tej chwili rozważał. - Trzeba przyznać, że nie poszło to dokładnie tak, jak oczekiwaliśmy - odezwał się w końcu ojciec Glaive, nie przestając obserwować tego, co było pod nim. Krocząca tuż obok dziewczyna uniosła głowę, by spojrzeć na cicerone. - Co tam się wydarzyło, ojcze? - zapytała, a jej ciemne oczy aż błyszczały z ciekawości, która zżerała Chloe od środka. Kapłan westchnął cicho i zerknął kątem oka na gosposię. - Ktoś rzucił na nią czar, moja córko. Nie byłem tego pewien, dopóki nie spróbowałem rozproszyć działanie Astralu. Powiodło mi się, ale tylko połowicznie. Przestrzeń nie powinna tak zareagować - nie kończyć się gwałtownym wybuchem energii. Nigdy jeszcze nie spotkałem się z czymś takim… I to mnie w tym wszystkim martwi najbardziej. - Wybuchem? - Chloe szeroko otworzyła oczy. Choć karnację miała bardzo jasną, to słysząc to pobladła jeszcze bardziej. - Nic się ojcu nie stało? - zapytała prędko, przyglądając się mężczyźnie uważnie i z przejęciem. - Cóż, to nie był “taki” wybuch, który niesie ze sobą pożogę i spustoszenie. Bardziej jak… reakcja obronna albo kontrzaklęcie. Ktokolwiek rzucił czar na biedną staruszkę, znał się na tym i władał niemałą mocą. Ja nie… nie jestem dobrze przeszkolony w tej sferze. Posiadam pewne... powiedzmy zdolności, ale one nie umywają się do prawdziwego kunsztu władających magią. - Theseus zaczął nerwowo obracać sygnet na palcu, przygryzając przy tym lekko górną wargę w zamyśleniu. - Ale jedno wydaje się dla mnie pewne. To nie był przypadek. A Barbara Beaumanoir była świadkiem czegoś, czego nie powinna była zobaczyć lub usłyszeć. Chloe nieco uspokojona, a z pewnością nieco zła na samą siebie, spuściła głowę zamyślając się nad tym, co powiedział ojciec Glaive. Dziewczyna ruchem dłoni postawiła kołnierz swojego płaszczyka i opatuliła się nim bardziej. - Dobrze, że ojcu nic się nie stało. Taka silna magia… Trzeba by znaleźć kogoś, kto byłby w stanie zdjąć ten urok. Chyba, że... - uniosła spojrzenie. - Użył ojciec medalionu? - zapytała, jakby szukając tylko potwierdzenia tego, co sama wywnioskowała. Theseus omal nie zgubił krok, zaskoczony pytaniem młodej gosposi. Magia zawarta w symbolach wiary nie była poddawana do publicznej wiadomości. Kościół wolał, by atuty, jakimi dysponowali jego kapłani, pozostawały w niewiedzy wyznawców, ale przede wszystkim jego wrogów. Choć oczywiście zdarzało się, że czasem użycie magicznych przedmiotów odbywało się w otoczeniu świadków, postawieni wyżej w hierarchii kościoła nie decydowali się na drastyczne środki uciszania owych gapiów. Stąd też Glaive zakładał, że Chloe mogła mieć w przeszłości do czynienia z taką wiedzą, bądź po prostu zasłyszała plotki. Zastanawiał się krótką chwilę. - Tak - przyznał, wybierając szczerość w stosunku do gosposi. - Spróbowałem za jego pomocą rozproszyć magię otaczającą panią Barbarę. I dosłownie na moment odzyskała świadomość a także wzrok, jednak zaraz bielmo wróciło na jej oczy razem z otępieniem. W amulecie było skumulowane zbyt mało mocy, by rozproszyć tak silne zaklęcie. - Czyli wiemy przynajmniej, że to sprawka magii, a nie trucizn - odparła Chloe intensywnie nad czymś myśląc. - Będzie trzeba spróbować ponowić próbę. Może teraz urok został osłabiony, hymmm.... - Nie wykluczam trucizny. Jeśli jednak moje rozproszenie odniosło jakiś skutek, głównym powodem zostaje magia. Może w kontrolowanych warunkach… Po głębokiej medytacji i ze wsparciem ksiąg, mógłbym osiągnąć lepszy efekt. Ale do tego musielibyśmy przekonać panią Amadnę, by oddała starą gosposię w nasze ręce na jakiś czas. Nie wiem z kolei, czy możemy jej w tej sprawie zaufać - mruknął i zerknął na Chloe. - Rozmawiałaś z nią, prawda, lilium? Wyniosłaś z tego jakieś wrażenie? Chloe wykrzywiła usta w grymasie niezdecydowania. - Muszę to przemyśleć ojcze - odparła cicho i w tonie, jakby miała na myśli coś dużo ważniejszego, niż tylko wrażenie jakie zrobiła na niej opiekunka skrzacicy. Kapłan zwolnił kroku i przyjrzał się lepiej wiotkiej sylwetce dziewczyny. - Powinniśmy działać z rozwagą, masz rację, córko - pokiwał głową, jednak nie odwrócił spojrzenia. - Wydarzyło się tam coś jeszcze, o czym nie wiem? - zagaił, jednak w jego głosie nie było ponaglenia do bezwarunkowej odpowiedzi. Dziewczyna zrobiła zbolałą minę i odwróciła spojrzenie od cicerone. Ewidentnie coś ciążyło pannie Vergest na sercu. - Ojcze, porozmawiamy o tym po śniadaniu. Lepiej będzie mieć świeże głowy do tego… - mruknęła Chloe nie podnosząc wzroku.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 28-01-2017 o 00:11. |
28-01-2017, 10:52 | #148 |
Reputacja: 1 | - Jak uważasz, dziecko - odparł bez żalu i ponownie wbił spojrzenie przed siebie, prowadząc ich krawędzią rynku w stronę budowli kościoła.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
29-01-2017, 23:52 | #149 | |
Reputacja: 1 | Wkroczyła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Tym razem przekręciła klucz w zamku by nikt nie wkroczył do jej pokoju. Chloe była bardzo niezadowolona z tego jak skończyła się herbatka u pani Amandy. Oczywiście nie było tak, że całkiem zadziało się źle. Owszem, była zła na siebie, że wyjawiła się przed ojcem Glaive. Zupełnie nie spodziewała się po nim takiej reakcji. "Czyżby obawiał się Inkwizycji?" przeszło dziewczynie przez myśl gdy zdejmowała z siebie płaszczyk, który zaraz uwiesiła na gwoździku wbitym w ścianę. W końcu wielu duchownych lękało się instytucji, którą reprezentowała. Położyła stertę listów przewiązanych sznurkiem na niewielki stolik stojący przy jej łóżku. Pani Amanda wydawała się być nimi bardzo poruszona. Chloe bardzo ciekawiło co też skrywają w sobie. Najpierw jednak zdjęła z siebie wyjściowe ubranie. Podwinęła sukienkę i wyciągnęła umocowany na pasku przy jej udzie, sztylet. Położyła go obok listów. Jego ostrze było niezwykle ostre i gładkie, lśniło w nikłym świetle jednej świecy jaka dopalała się w pokoju gosposi. "Lusterko" - adekwatna nazwa dla sztyletu, w którego płazie ostrza można było się przejrzeć. Chloe bardzo lubiła ten rodzaj broni. Była ona bezpośrednia, cicha i skuteczna we wprawnej dłoni. A zręczności dziewczynie nie brakowało. Gosposia rozebrała się i po szybkiej toalecie, przebrała się w koszulę do spania. Wzięła koc z łóżka i owinęła się nim, bo snu jeszcze przez jakiś czas zaznać nie zamierzała. Z małej szafeczki przy łóżku wyciągnęła dodatkowe świece. Ta która dawała teraz światło, lada chwila miała zgasnąć, więc potrzebowała przygotować się odpowiednio do studiowania listów. Najchętniej przeszłaby się jeszcze do kuchni, zaparzyła sobie zioł by mieć co sączyć w trakcie lektury, ale... Na twarzy Chloe wykwitł grymas niezadowolenia na myśl, że mogłaby przypadkiem jeszcze natrafić na Cicerone. Polubiła go przez ten czas kiedy była po prostu gosposią, ale... "Czego się spodziewałam?" pomyślała gorzko, bo nie mogła przeboleć tego jak on zareagował. Mimowolnie spojrzała na swoje łóżko. A dokładniej to pod nie, tam gdzie kryła się jej walizka z podwójnym dnem. "Że zacznie mnie traktować poważnie? Zacznie mówić o swoich planach zanim je zacznie wprowadzać je w życie?" już sama nie wiedziała, czy jego reakcja bardziej wskazywała na obawę czy zawiedzenie się. Ale skoro już się wyjawiła z wiedzą o działaniu jego medaliony, to reszta poszła jej jakoś tak... Sama z siebie. Szczególnie po tym całym wybuchu jaki powstał przy próbie rozproszenia działania uroku. Panna Vergest westchnęła ciężko i opadła na krzesełko stojące przed stolikiem. W dłoni trzymała kilka świec. Każdą, po kolei, zaczęła odpalać od tej jeszcze świecącej się i po nakropleniu wosku na blat stolika, przymocowała każdą z nich. Wyciągnęła prawą dłoń i chwyciła nią Lusterko, które zaraz użyła by rozciąć sznurek pętający listy. Odłożyła ostrze obok i zabrała się za lekturę. A nie była ona ani lekka, ani przyjemna. Już przy pierwszych przeczytanych słowach, Chloe skrzywiła się z niezadowoleniem. Lecz nawet szczegółowe opisy zawarte w listach nie zniechęcały dziewczyny by uważnie wszystko czytać. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na ominięcie niczego, choćby z tego względu by nie przeoczyć czegoś istotnego. Świece zaczynały przygasać. Panna Vergest ze znużeniem i zmęczeniem wyraźnie widocznym na jej buźce, siedziała oparta na łokciu lewej ręki, podpierając głowę. Wpatrywała się w to co nie pasowało do całości. A by to znaleźć musiała przebić się przez stertę bełkotu zakochanej starej kobiety, która nieszczęśliwie swe uczucia ulokowała nie dość, że w mężczyźnie innej rasy to do tego jeszcze będącego Cicerone. - Niektóre kobiety to mają nie po kolei w głowie - mruknęła Chloe, powstrzymując ziewnięcie. Listy miała podzielone na różne stosiki. Jedne listy były miały w sobie coś istotnego, inne były bełkotem napalonej staruszki, które nadawały się tylko do spalenia, by niczyje oczy więcej nie ucierpiały od czytania tego... Świństwa. Tak, Chloe będzie jeszcze długo mdliło na wspomnienie tego co przeczytała i to pomimo tego, że doszukiwała się tam jakiegoś szyfru. Ta konkretna karteczka, którą trzymała w dłoni, na jednej stronie miała wymalowany symbol, jakby serduszka, po drugiej... Cytat:
"Kim jest AB? Pić jedną łyżeczkę? Brzmi jak opis przyjmowania lekarstwa... Ten lekarz, jak on się nazywał" dziewczyna zmrużyła oczy chcąc sobie przypomnieć. - Rodolphe Trottier - wypowiedziała na głos. Pokręciła głową. To nie o niego chodziło. Ale mógł on wiedzieć coś o tym czy nie było innych praktykujących znachorów... Chloe nie pierwszy raz studiowała zapiski po nocy, czy nawet do samego świtu. Rankiem z pewnością będzie wykończona. Ale przynajmniej było warto. Listy powstawały od jesieni. Co prawda nie było za bardzo w nich dat, jednak pani Barbara pomiędzy kartki wtykała to czerwony listek dębu czy klonu, czy wprost w opisach listów było na przykład o ... zabawianiu się z bałwankiem. Skrzacica, na której starania ojciec Courbet pozostaje niewzruszony, z każdym kolejnym listem wydaje się być coraz bardziej... opętana, szalona. Pod pretekstem sprzątania biblioteki zamieszkała w świątyni, by oczywiście, być bliżej ukochanego, który nie zwracał na nią uwagi. Jeden z listów można by zinterpretować, że kobieta mogła chcieć popełnić samobójstwo, wspólnie z duchownym. "Biblioteka... Tam pewnie natrafiła na "Żółtą księgę" " Chloe szerzej otworzyła oczy, by zaraz zmarszczyć brwi podejrzliwie. Ostatnie listy robią się co raz bardziej nieczytelne, zawierające tylko bohomazy. I za nim znalazła karteczkę podpisaną przez tajemnicze AB. Chloe wstała od stolika, przeciągnęła się z cichym jękiem. Spojrzała na listy. Dziewczynę zastanawiało co też pani Amanda miała na myśli, że były one gwoździem do trumny ojca Phillipe. Czyżby uważała, że to Barbara zrobiła mężczyźnie krzywdę? Gdyby to była prawda to zadanie Chloe dobiegłoby ku końcowi. Lecz to nie tłumaczy skąd owe szaleństwo u starej gosposi. Tak, zdecydowanie panna Vergest zobaczyła jedynie wierzchołek tego co tu się działo. Jak choćby... Dziewczyna sięgnęła dłonią po jeden z listów. No właśnie. Treść tych listów czasem bywała gorsząca i Chloe czuła nie mały dyskomfort czytając je. Lecz to z pewnością dziwne zachowanie, dla starszej osoby, powszechnie szanowanej w mieście i będącej osobistą gosposią miejscowego duchownego. Chyba każdemu, kto to by przeczytał, coś tu mogło nie pasować. Kilkukrotnie też Chloe natrafiła na opisy Barbary na temat odgłosów dochodzących z piwnicy świątyni, które się jej naprzykrzają. Za każdym razem, gdy tam schodziła - odgłosy milkły. Powoli z listów zaczynało się wyłaniać nowe oblicze Barbary, a jej listy z miłosnych zamieniły w obsesyje na temat dźwięków, szurania, stukania i życia nocnego w piwnicy Świątyni. Ewidentnie stara gosposia podejrzewała, że czai się tam straszne zło, które czyha na cicerone i tylko ona może go obronić. - Mam nadzieję, że ojciec Glaive jeszcze tam nie zaglądał - mruknęła dziewczyna. - Głosiki. Ewidentnie kobieta z czasem oszalała... Ale - westchnęła. Była zbyt zmęczona by mogła twórczo myśleć. Pokręciła głową i zebrała listy. Ułożyła je jedna kupka na drugiej, od tych które chciała rankiem spalić, po te najważniejsze, dające jakieś wątki do badania dalej. Trzymając w dłoni kartki, schyliła się pod łóżko, skąd wyciągnęła swoją walizkę. Otworzyła ją, wyciągnęła część ubrań, tak by mieć dostęp do ukrytej skrytki. Prawą dłonią sięgnęła po spinkę z włosów i otworzyła nią ukrytą przegródkę. Była całkiem pojemna, a w tej chwili znajdował się tam tylko jeden list. Z nim, to co miała w ręku nie mogło się zmieścić. Jak zaczarowana patrzyła na przełamaną pieczęć katedry alchemii, która zdobiła owy list. Chloe do tej pory nie wiedziała jak odnieść się do jego treści. Korciło ją, żeby go spalić. W końcu to był jedyny dowód. Bez tego listu nikt się nie dowie... Chloe wpięła na powrót spinkę we włosy i wzięła w dłoń ten sekret. Był on dla niej "ciężki". Miał siłę zniszczenia świata kilku osobom. Wcisnęła listy Barbary w skrytkę i zamknęła ją. Ułożyła na powrót ubrania i zatrzasnęła kufer. Podeszła do płaszczyka i z wewnętrznej kieszonki wyciągnęła Bika. Bladozielone światełko stworzonka oświetliło twarz dziewczyny. Odwróciła się na pięcie i wróciła do łóżka. Ciężko usiadła na nim, z trzymanym w dłoni listem. Chloe spojrzała na dochodzące do końca swego istnienia świece. "Powinnam go spalić" mówił jej rozsądek. Zostawienie listu było proszeniem się o kłopoty. Ale skąd w ogóle u niej to wahanie? "Jesteś moją najbardziej zaufaną osobą w Szuwarach, lilium. Ufam też, że Wielki Budowniczy nie złączył naszych ścieżek bez powodu." Dziewczyna posmutniała już do reszty. - Czemu to powiedziałeś? - jęknęła cichutko z pretensją skierowaną w duchownego. Chloe była osobą wielkiej wiary. Całe jej życie związane było z kościołem, aż w końcu na dobre powiązała je z Kantonem Inkwizycji. Bardzo zżyła się jednak przez te kilka dni z duchownym. Widząc jego reakcje na jej przynależność... Ucieszyła się tylko z tego, że wcześniej tego nie powiedziała. Nie miałaby okazji poznać go takiego jakim był. - Wszechpotężny, czemu żeś na mnie to zesłał? - zamartwiała się Chloe. Nie dalej jak wieczór wcześniej już przeżywała tą rozterkę. Spalenie listu nie sprawi, że sama zapomni jego treść. Po prostu nie będzie potwierdzenia na słowa które i tak może wypowiedzieć. - Dam mu po prostu list i wszystko samo się zadzieje - powiedziała do fruwającego nad jej głową Bika, zdając się na wolę Jedynego Boga. Wstała, idąc do drzwi chwyciła przy okazji płaszczyk i narzuciła go na siebie. Przekręciła klucz. Otworzyła i wyszła z pokoju. Stanęła przed sypialnią ojca Glaive. Kurczowo trzymała list, nie mogąc się przemóc by zrobić to co chciała, by w końcu... Zamknęła oczy i zacisnęła zęby. Przykucnęła i wcisnęła list w szparę między drzwiami a podłogą. Rankiem, gdy duchowny się obudzi, będzie mógł zauważyć na posadzce list z przełamaną pieczęcią, zaadresowany do Theseusa Glaive. Chloe wyprostowała się, odwróciła na pięcie i bezgłośnie stawiając kroki wróciła do swojej sypialni. Zamknęła drzwi, ponownie przekręcając w nich klucz. Serce biło jej jak oszalałe. Bo przecież musiała oszaleć skoro to zrobiła. - Może to miejsce sprawia, że ludzie tracą rozsądek - szepnęła do Bika, który zaraz wyleciał z jej dłoni i zaczął okrążać pokój. Dziewczyna zdmuchnęła ogień z dogorywających świec i ułożyła się na łóżku, szczelnie owijając kocem. Kolejny dzień zapowiadał się paskudnie. I musiała się z tym zmierzyć. Z tym na co żadnego wpływu nie miała, a czego skutki dotykały ją czy tego chciała czy nie. Niezależnie od tego jak zmieni się stosunek cicerone do niej, praca będzie nadal czekać, nadal będzie współpracować z duchownym. Trzeba będzie dokładnie omówić sprawę listów Barbary, pomówić o Żółtej Księdze... Chloe układając sobie plan obowiązków czekających na wypełnienie, starała się zapanować nad mętlikiem jaki miała w głowie. A czuła się w tej chwili fatalnie i co gorsze sen zdawał się wciąż nie znajdować drogi ku niej.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 30-01-2017 o 00:17. | |
31-01-2017, 20:11 | #150 |
Reputacja: 1 |
__________________ |