Chloe zrobiła zmartwioną minę. Tak właśnie postanowiła zakryć ekscytację, jaką czuła na to, że zaraz będzie mogła zajrzeć w te sekrety i może odkryć odpowiedzi na parę pytań. Prawie jakby z namaszczeniem ujęła w dłonie pakunek z listami, przyglądając się im. Najchętniej od razu zasiadłaby do czytania. Ale na szczęście potrafiła być wstrzemięźliwa.
-
Dziękuję za zaufanie jakim mnie pani obdarza, przekazując mi je - powiedziała z pełną powagą panna Vergest. -
To dla mnie dużo znaczy - dodała i zbliżyła się do Amandy, obejmując ją przyjacielsko. -
Będę ostrożna - szepnęła i puściła ją po czym spojrzała w kierunku wyjścia.
-
Muszę już iść, ojciec Glaive może zacząć się niecierpliwić czekaniem - stwierdziła, przygryzając wargę w zastanowieniu. W końcu schowała pakunek pod pazuchę płaszczyka.
Noc była chłodna i ciemna. Księżyc chował się za gęstymi chmurami. Nawet jednej gwiazdy nie było widać. Wszędzie panował względny spokój i tylko od czasu do czasu zaszumiał wiatr w koronach pobliskich drzew.
Drzwi od domu Amandy zamknęły się ze zgrzytem za Chloe.
Dziewczyna spojrzała na czekającego na nią duchownego i lekko się do niego uśmiechnęła. Była szczelnie owinięta swoim płaszczykiem. Ręce miała skrzyżowane na piersi.
-
Przepraszam, że ojciec musiał tyle czekać - odezwała się Chloe, czekając aż on ruszy przodem ku świątyni.
Kapłan, który w czarnym płaszczu oraz ciężkich butach bardziej o tej porze przypominał jakiegoś zabijakę, miast pobożnego wyznawcę Wielkiego Budowniczego, pokiwał głową, obdarzając dziewczynę spojrzeniem i dał jej znać, by ruszyła u jego boku.
Przez chwilę szedł w całkowitym milczeniu i tylko podeszwy butów szeleszczące po żwirze oraz gołej ziemi zdradzały, że ktoś przemieszcza się spod domostwa Barbary Beaumanoir. Theseus splótł dłonie pod piersią i pochylił głowę, krocząc jak na kapłana przystało. Choć pogrążony był w głębokiej komplementacji, to nie o Bogu w tej chwili rozważał.
- Trzeba przyznać, że nie poszło to dokładnie tak, jak oczekiwaliśmy - odezwał się w końcu ojciec Glaive, nie przestając obserwować tego, co było pod nim.
Krocząca tuż obok dziewczyna uniosła głowę, by spojrzeć na cicerone.
- Co tam się wydarzyło, ojcze? - zapytała, a jej ciemne oczy aż błyszczały z ciekawości, która zżerała Chloe od środka.
Kapłan westchnął cicho i zerknął kątem oka na gosposię.
- Ktoś rzucił na nią czar, moja córko. Nie byłem tego pewien, dopóki nie spróbowałem rozproszyć działanie Astralu. Powiodło mi się, ale tylko połowicznie. Przestrzeń nie powinna tak zareagować - nie kończyć się gwałtownym wybuchem energii. Nigdy jeszcze nie spotkałem się z czymś takim… I to mnie w tym wszystkim martwi najbardziej.
-
Wybuchem? - Chloe szeroko otworzyła oczy. Choć karnację miała bardzo jasną, to słysząc to pobladła jeszcze bardziej. -
Nic się ojcu nie stało? - zapytała prędko, przyglądając się mężczyźnie uważnie i z przejęciem.
- Cóż, to nie był “taki” wybuch, który niesie ze sobą pożogę i spustoszenie. Bardziej jak… reakcja obronna albo kontrzaklęcie. Ktokolwiek rzucił czar na biedną staruszkę, znał się na tym i władał niemałą mocą. Ja nie… nie jestem dobrze przeszkolony w tej sferze. Posiadam pewne... powiedzmy zdolności, ale one nie umywają się do prawdziwego kunsztu władających magią. - Theseus zaczął nerwowo obracać sygnet na palcu, przygryzając przy tym lekko górną wargę w zamyśleniu.
- Ale jedno wydaje się dla mnie pewne. To nie był przypadek. A Barbara Beaumanoir była świadkiem czegoś, czego nie powinna była zobaczyć lub usłyszeć.
Chloe nieco uspokojona, a z pewnością nieco zła na samą siebie, spuściła głowę zamyślając się nad tym, co powiedział ojciec Glaive. Dziewczyna ruchem dłoni postawiła kołnierz swojego płaszczyka i opatuliła się nim bardziej.
-
Dobrze, że ojcu nic się nie stało. Taka silna magia… Trzeba by znaleźć kogoś, kto byłby w stanie zdjąć ten urok. Chyba, że... - uniosła spojrzenie. -
Użył ojciec medalionu? - zapytała, jakby szukając tylko potwierdzenia tego, co sama wywnioskowała.
Theseus omal nie zgubił krok, zaskoczony pytaniem młodej gosposi. Magia zawarta w symbolach wiary nie była poddawana do publicznej wiadomości. Kościół wolał, by atuty, jakimi dysponowali jego kapłani, pozostawały w niewiedzy wyznawców, ale przede wszystkim jego wrogów. Choć oczywiście zdarzało się, że czasem użycie magicznych przedmiotów odbywało się w otoczeniu świadków, postawieni wyżej w hierarchii kościoła nie decydowali się na drastyczne środki uciszania owych gapiów. Stąd też Glaive zakładał, że Chloe mogła mieć w przeszłości do czynienia z taką wiedzą, bądź po prostu zasłyszała plotki.
Zastanawiał się krótką chwilę.
- Tak - przyznał, wybierając szczerość w stosunku do gosposi.
- Spróbowałem za jego pomocą rozproszyć magię otaczającą panią Barbarę. I dosłownie na moment odzyskała świadomość a także wzrok, jednak zaraz bielmo wróciło na jej oczy razem z otępieniem. W amulecie było skumulowane zbyt mało mocy, by rozproszyć tak silne zaklęcie.
-
Czyli wiemy przynajmniej, że to sprawka magii, a nie trucizn - odparła Chloe intensywnie nad czymś myśląc.
- Będzie trzeba spróbować ponowić próbę. Może teraz urok został osłabiony, hymmm.... - Nie wykluczam trucizny. Jeśli jednak moje rozproszenie odniosło jakiś skutek, głównym powodem zostaje magia. Może w kontrolowanych warunkach… Po głębokiej medytacji i ze wsparciem ksiąg, mógłbym osiągnąć lepszy efekt. Ale do tego musielibyśmy przekonać panią Amadnę, by oddała starą gosposię w nasze ręce na jakiś czas. Nie wiem z kolei, czy możemy jej w tej sprawie zaufać - mruknął i zerknął na Chloe.
- Rozmawiałaś z nią, prawda, lilium? Wyniosłaś z tego jakieś wrażenie?
Chloe wykrzywiła usta w grymasie niezdecydowania.
-
Muszę to przemyśleć ojcze - odparła cicho i w tonie, jakby miała na myśli coś dużo ważniejszego, niż tylko wrażenie jakie zrobiła na niej opiekunka skrzacicy.
Kapłan zwolnił kroku i przyjrzał się lepiej wiotkiej sylwetce dziewczyny.
- Powinniśmy działać z rozwagą, masz rację, córko - pokiwał głową, jednak nie odwrócił spojrzenia.
- Wydarzyło się tam coś jeszcze, o czym nie wiem? - zagaił, jednak w jego głosie nie było ponaglenia do bezwarunkowej odpowiedzi.
Dziewczyna zrobiła zbolałą minę i odwróciła spojrzenie od cicerone. Ewidentnie coś ciążyło pannie Vergest na sercu.
-
Ojcze, porozmawiamy o tym po śniadaniu. Lepiej będzie mieć świeże głowy do tego… - mruknęła Chloe nie podnosząc wzroku.