Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2017, 22:03   #28
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
17

"A skarb?", pomyślała Shillen. Orkowie żyli przecież z łupiestwa. Gdzieś w okolicy najbliższych kilku, kilkunastu mil musiała znajdować się ich kryjówka, w której podczas wypraw wojownicy zostawiali łup, orczyce, ich młode i zdobytych niewolników. Choć z drugiej strony, napotkana banda mogła być równie dobrze zaledwie jedną dziesiątą większej grupy.

Kiedy Rashad obudził się rano, przez chwilę zastanawiał się, czy ostatnie wydarzenia były koszmarnym snem, jednak widok pobitego i związanego orka przypomniał mu, że nie.

- Przesłuchajmy go może, jaką siłą dysponuje jego plemię, gdzie mają siedzibę i co wie o tym miejscu, ja sprawdzę co z tym posągiem… Podszedł do miejsca, w którym znajdował się Gorklu, wciąż go tam nie było, leżał tylko cuchnący łeb wodza orków.

- Gorklu, oddałem ci amulet na przechowanie i złożyłem ofiarę twemu bogowi Gullahowi jak sobie życzyłeś! Pokaż mi się, bo uznam żeś oszust i fałszywe świadectwo swemu panu dajesz!

Mimo wezwania Rashada nic się nie stało. Nic nie zakłóciło przygnębiającej, martwej ciszy. Arystokratyczna twarz Viridstańczyka pociemniała z gniewu.

Rashad po dłuższej chwili bezowocnego oczekiwania warknął z frustracji, został upokorzony przez tę małpią wywłokę, która zrobiła z niego głupca.

- Pożałujesz tej zdrady, przyniosłeś hańbę swemu panu, jeżeli faktycznie mu służysz….

Minerva przytomnie krępowała swoją liną humanoida, po czym zadbała by nie stała mu się krzywda od poniesionych ran. Cóż… żeby przynajmniej nie stała mu się krzywda większa, szczególnie jego ustom.

- Wybacz mi te środki ostrożności, potężny orczy synu… - zaczęła wskazując więzy - ale wśród nas tyle jest przecież niewiast i taka samcza bestyja zwyczajnie nas przeraża, obiecuję z ręką na piersi… - wykonała gest - że ładnie cię rozwiążemy i wypuścimy jak tylko utniemy sobie malutką rozmóweczkę. Otóż widzisz… bardzo chcielibyśmy się bać waszego straszliwego klanu, proponuję, żebyś każdą informację podawał dziesięciokrotnie, co myślisz? Żeby było bardziej strasznie? - uniosła brew. - No to tak ilu mężnych, przerażających budzących strach w sercu orczych synów jest w waszym plemieniu? Jak daleko się znajduje? Czy żyją tam może też jakieś urodziwe orcze niewiasty a jeśli tak to ile ich jest, czy wielu młodych wojowników rośnie? Pewnie taka twierdza jak wasza wiele przewspaniałych łupów mieści? Jakie to niemożliwe fortyfikacje macie, proszę powiedz, bardzom ciekawa - bardka podsunęła się bliżej wpatrzona jak lalka w orka - pamiętaj, wszystko dziesięć razy bardziej, żebym się bała.

Shillen obserwowała jak bardka próbuje przesłuchiwać orka. Jej sposób przesłuchania wydawał się drowce co najmniej dziwny. Przypomniała sobie czasy kiedy jeszcze jako dziecko zakradała się na przesłuchania złapanych szpiegów innych drowich enklaw. Ludzie jej ojca torturowali więźniów tak długo, aż pod wpływem okropnego bólu wyśpiewywali wszystko. Nawet kiedy już powiedzieli to co jej ojciec chciał wiedzieć, biedak torturowany był dalej aż skonał. Może to dziwne hobby dla dziecka, ale Shillen jako mała dziewczynka uwielbiała oglądać te “przedstawienia”. Gdy otrząsnęła się ze wspomnień, wyciągnęła sztylet ze swego buta i podeszła do bardki. - A może ja się tym zajmę… - powiedziała obracając sztylet w dłoniach.

Minerva cmoknęła ustami wodząc wzrokiem to po sztylecie drowki to po twarzy orka.

- A mi się wydaje, że nasz silny orczy wojownik woli rozmawiać ze mną a nie sztyletem prawda? - zamrugała do orka. - No chyba że nie, to wtedy ja się ładnie usunę i pozwolę tej szanownej ciemnoskórej pannie z tobą porozmawiać przy pomocy tego to stalowego języka - wymownie wskazała ruchem oczu na sztylet Shillen - to jak będzie? Opowiadasz mi wszystko ładnie tak jak wyjaśniłam?

Struga flegmy pociekła z nosa zmutowanego przez chorobę orka. Patrzył z otwartą gębą na Minervę i Shillen, a w jego umyśle powoli kiełkowało zrozumienie. Kiełkowało jednak zdecydowanie za wolno. Za to sposób, w jaki wysławiała się bardka, sprawił, że wyprężył się dumnie, jakby zadowolony z klanu i jego osiągnięć.

- Tak! Rotgrub potężny orczy syn! Tylko pechowy jak psia mać!

- Ilu... w waszym plemieniu? - powtórzył pytanie po swojemu. - Jest nas... Eeee... Wielu! - potwór sprawiał wrażenie nie zaznajomionego z arytmetyką bardziej skomplikowaną niż liczenie do dziesięciu. Minerva musiałaby przeformować swoje pytania. - Do tego pięciorga spaślaków, ogrów. I troll, Eeef-Jerkee.

- Jak daleko? - powtórzył kolejne pytanie. - Daleko! My wyprawilim się na polowanie, święte polowanie na potwora Rhiadiraskiem zwanym. Rotgruba bolą nogi od marszu. Ale mogło być gorzej! Urger i Oghot zapadli się w bagnie, ciamajdy jedne.

- Niewiast dużo, dzieciaków też. Na Rotgruba czeka Gobgratha i mały Bruzmolk. - odpowiadał, jak umiał.

- U nas wioska. Na wzniesieniu, z palisadą dookoła. Jedna brama, dwie wieże po bokach. Mój dom…

Minerva kiwała w zrozumieniu głową dodając ochy i achy w odpowiednich momentach wypowiedzi humanoida.

- Och proszę… opowiedz mi więcej potężny Rotgrubie, jakie są największe zagrożenia tych kniei? Ta… choroba… skąd się bierze? czy jest tu gdzieś jakieś miejsce na bezpieczne schronienie dla… powiedzmy kobiet i dzieci?

- Największe zagrożenie? Przecież to mój klan jest najgroźniejszy! - rzucił bez namysłu ork.

- Nie pijcie wody z bagien. Coś z nią jest nie tak... - odpowiedział na drugie pytanie.

- Jak zostaniesz moją niewolnicą, przyrzekam ci, że będziesz bezpieczna! - zaproponował naiwnie.

Hargar siedział i czyścił broń patrząc na przesłuchanie więźnia. Nie wtrącał się póki co, ale dawał z odległości znać orkowi, że może barbarzyńca skończyć zajęcie i dołączyć do przesłuchania.

Amira czuła pustkę, coś był z nią nie tak więc siedząc w milczeniu zastanawiała się jakie mogą być jej powody. Ponuro obserwowała Katona, zastanawiając się czy nie dąży on czasem do śmierci ich wszystkich. Nie widziała w nim jednak objawów szaleństwa, z drugiej strony przez jego słowa prawie zginęła, zaś teraz po zestrojeniu się z magicznym drobiazgiem który od niego otrzymała czuła się pusta, a to nie wyglądało już na przypadek, a na działanie z premedytacją… Wiedziała, że nie może okazać swej słabości a więc na razie musi milczeć. On nie może się dowiedzieć, że tym razem udało mu się dopiąć celu i wprowadzić na ścieżkę zguby. Postanowiła więc uśmiechać się i robić dobrą minę do złej gry, a po drodze w miarę sposobności podzielić się swymi podejrzeniami z resztą drużyny.


Katon nie lubił pastwienia się nad przebrzydłymi stworzeniami jakimi były orkowie, jednak wiedział, że omal nie zginęli przez jego prędkie słowa. Tak, nie należał nigdy do mistrzów konwersacji. Wielokrotnie wpadał z tego powodu w kompleksy. Postanowił więc zrelaksować się nieco inaczej. Rozsiadł się wygodnie w okolicy wejścia do jaskini, podziwiając dziką przyrodę na zewnątrz, i przy okazji czuwając nad resztą grupy. Wiedział, a przynajmniej mógł przewidzieć, że będą zachowywać się głośno i ork w końcu skończy marnie. Elf wolałby zakończyć sprawę za pomocą sztyletu, i oszczędzić stworzeniu niepotrzebnego cierpienia, ale bronienie tłuszczy rozrywek nie zawsze było mądre.

Anlaf również nie widząc sensu w torturowaniu orka przysiadł się do czarodzieja. - Szkoda, że nie ma z nami Bellit. Być może wszystko potoczyłoby się inaczej, a i w tej dziczy pewnie radzi sobie lepiej od nas. Jak ją znam to już zyskała sobie co najmniej kilku popleczników. Myślisz, że jeszcze ją znajdziemy? - zapytał Katona.

- Całkiem możliwe. Choć tego, że zginęła też wykluczyć nie można. Być może spotkamy ją w Tlan, a być może już wcześniej powinniśmy sprawdzić trop, o którym mówił Ah-Nohol. Nie ufałem kapłanowi, zgodnie z dziennikiem Rapisa. Być może to był błąd. W tej chwili jesteśmy daleko od wybrzeża, i powinniśmy szukać jakichś śladów bytności czegokolwiek innego niż potwory i grasujące bandy orków i innego plugastwa. - Katon popatrzył, jak grupa torturuje orka. - Myślisz, że można im zaufać? Niepokoi mnie ich chciwość, ale cóż… my też nie jesteśmy bez winy. Bellit nie była aniołkiem - elf uśmiechnął się ironicznie.

- Wydaliśmy szamana w zamian za ich życia. - odpowiedział Anlaf. - Rashad mimo, że arogancki wydaje się być honorowy, a Amira też go pewnie nie zostawi. No i mamy jeszcze... hm, wspólne interesy. Jeśli jednak natrafimy na Bellit to obecność Minervy na pewno będzie kłopotliwa - druid zamyślał się przez chwilę. - Nurtuje mnie ten głos w snach. Jest gdzieś na tej wyspie, ale nie mam żadnego tropu by go znaleźć i nic tak naprawdę o nim nie wiem. Poza tym, że już raz nas uratował. Może dowiem się o nim czegoś w Tlan.

Też mam wizje. Ale moje dotyczą raczej historii tego miejsca. Widziałem Tlanitlanczyków, wyganianych z ich miasta. Stworzenia, które spotykamy przypominają mi niepokojąco potwory, które widziałem kiedyś w księgach demonologów i przywoływaczy. Skrzydlate małpy, Gorklu, mantykory czczące Pazuzu… Anlafie… orkowie czy inne śmiertelne potwory nie są największym zagrożeniem. Myślę, że zmierzymy się z demonami.

Obolały mnich zbliżył się do obradujących nad związanym orkiem towarzyszek i chwycił Shillen za ramię.

- Wyjdź lepiej przed jaskinię i upewnij się, że nie nikt nas więcej nie zaskoczy. Nie potrzeba nam kolejnych trupów. Nawet jeśli miałby to być ork.

Mawashii odszedł na bok i usiadł w cieniu, obserwując po cichu jak Minerva wypytuje jeńca.

Shillen warknęła pod nosem, schowała sztylet z powrotem do buta i wyszła przed jaskinię. Skupiła się na sprawdzeniu czy nikt nieproszony nie zbliża się do miejsca ich wypoczynku. Wydawało jej się, że sytuacja była bez zmian. Prawie. Ludzie, których ostatnio wykryła, musieli zboczyć z drogi. Lub paść ofiarą wyspy.

Przysiadła się nic nie mówiąc koło Anlafa. Nie wiedziała czemu, ale w obecności druida czuła się najpewniej wśród całej tej grupy. Była zła, że mnich odebrał jej możliwość “przesłuchania” orka, czuła się trochę jak dziecko, któremu zabrano cukierka.

Anlaf wpatrywał się w dzicz po czym spojrzał na drowkę. Wydawała się koncentrować na otoczeniu. Wiedział, że szuka czyjejś obecności. - Może znajdziemy gdzieś niedaleko zioła, których potrzebujesz. - Zaproponował. - Shillen? Wyczuwasz kogoś w pobliżu?

- Też poszedłbym z wami. Potrzebuję kilku ziół do przywołania mojego chowańca. Ten szaman wysłał wcześniejszego do otchłani... niech go zaraza - elf zacisnął zęby na wspomnienie dziwnego zaklęcia, którym orkowy kapłan potraktował jego latającego węża.

- Czyli idziemy na spacer zbierać kwiatki. - drowka lekko się uśmiechnęła, po czym zwróciła się do druida - Dziękuję, że chcesz mi pomóc przywrócić Rahnulfa, Anlafie - Shillen była przekonana, że zioła nadające się do tropicielskiego rytuału będą znajdować się gdzieś w pobliżu wodospadu spadającego z płaskowyżu do serca miasta Tlan.

- Czytałem gdzieś, że śluz z gardła bazyliszka przywraca ofiarom normalny stan. W ten sposób bazyliszki się żywią. Nie jedzą kamieni. Koprolity w jaskini pod wpływem ognia i tych dziwnych zarodników zaczęły się zmieniać, i wydzielać na powrót coś, co również zamieniało w kamień… wydaje mi się, że gdyby znaleźć odcięty łeb… można by spróbować odwrócić proces petryfikacji - czarodziej patrzył na miejsce ich przedostatniej walki.

- Bagno konserwuje. Łeb wciąż może tam leżeć… w stanie takim, jak wczoraj… - elf z przyzwyczajenia podparł się pod brodę, marszcząc brew.

- A kogo chciałbyś odczarować? - spytała ze zdziwieniem drowka - Nikt z nas przecież nie został zamieniony w kamień.

- On wciąż tam gdzieś jest. Następny może być ktoś inny. Warto byłoby mieć coś na zapas. No i zdaje się… kilka z tych rzeźb można by odczarować. Pewnie powiedzieliby nieco wiecej, niż ta zielona paskuda nad którą się tam w środku pastwią… ale co ja tam wiem - elf zachichotał.

W ciszy ciemnego bagna nie drgał ani jeden liść, nie odzywał się żaden ptak. Dżungla stała taka cicha, jaka musiała być przed stworzeniem człowieka. Jednak było to tylko złudzenie, śmiertelnie niebezpieczne złudzenie... Niespodziewanie potworny ryk w gęstej czerwonej mgle - bliżej niż by się tego spodziewali, za blisko! - oznajmił przerażająca gadzią cierpliwość skorpioliszka, przepełnionego nienawiścią i chęcią zemsty na tych, którzy przywłaszczyli sobie jego legowisko. Z oczyma gorejącymi niczym u wilków zagnanych w pułapkę, Katon, Anlaf i Shillen stali sparaliżowani strachem, gdy znajoma bestia, z odrodzonymi głowami i skorpionim ogonem, ruszyła jak huragan prosto w ich kierunku.


“Nie bójcie się. Macie piękne oczy. No już, już. Popatrzcie...”, mówił głos małej dziewczynki świdrujący w ich głowach. Nie zdążyli odwrócić wzroku. Katon i Shillen zapatrzyli się w oczy bazyliszka, w lepkie, zielone spojrzenie, które ich przeszywało wściekle. Ich stopy stawały się coraz cięższe. Wpierw pomyśleli, że grzęzną w bagnie, jednak prawda była straszliwsza - zamieniali się powoli w kamień.

Anlaf nie został usidlony w ten ponury sposób - pieśni i opowieści z jego ojczyzny, Doliny Starożytnych przygotowały jego umysł na gorsze widoki. Ślepym trafem, raczej dzięki szczęściu niż zręczności, uniknął również pchnięcia żądłem ociekającym trucizną.

- Uciekaj! - krzyknął rozpaczliwie Katon do Anlafa. - Odwrócę jego uwagę zaklęciem!

Gdy kamieniejąca Shillen wykonywała ostatnie rozpaczliwe cięcia dwoma mieczami, wprawny w iluzji Katon przywołał złudzenie wielkiego lustra, wprost naprzeciw pokracznego cielska skorpioliszka. Potężne łby potwora spojrzały na swe odbicia z inteligentną wściekłością. Urok sprawił, że zaskoczona bestia zastygła w miejscu z przerażenia, jednak nie zamieniła się w kamień - złudzenie lustra nie było częścią materialnego świata i dawało tylko złudzenie lustrzanego odbicia. Mimo to sprytne zaklęcie - ostatnie, jakie miał rzucić Katon przed petryfikacją - kupiło Anlafowi i pozostałym awanturnikom czas niezbędny do ucieczki.


Kiedy nurkowaliście jeden po drugim w lodowatej wodzie podziemnej sadzawki, za wami rozlegały się straszliwe głosy, głosy wydobywające się z łuskowatych gardzieli, nie przypominające niczego, co mogłoby wydać z siebie jakiekolwiek ziemskie stworzenie. Co czujniejsze uszy wychwyciły także przeraźliwe łkanie orka zostawionego przez was na pastwę pięciogłowej bestii...

Nawet najlepszy pływak nie wytrzymałby tak długo pod wodą. Sukces zawdzięczaliście jedynie magicznemu przedmiotowi Minervy. Cali mokrzy po przepłynięciu klaustrofobicznie wąskiego podwodnego tunelu zapuściliście się po omacku przez podziemny tunel, którego każdy zakręt był dla was obcy, każdy zakamarek mógł skrywać niebezpieczeństwo. Nie wiedzieliście, czy drżycie od zimna, czy od świadomości ryzyka, jakiego się podjęliście. Nie uważaliście się za przesadnie strachliwych, musieliście jednak przyznać, że w sytuacji, w której się znaleźliście, nerwy zaczęły wam jakby puszczać. Wypatrywaliście w atramentowych ciemnościach bliźniaczych ogników płomiennej nienawiści, jakie mogłyby należeć do orka, jaszczuroludzia, gnolla, mantykory czy czegoś znacznie gorszego...


- Kuzynku, patrz, powierzchniowcy! - przez szum rzeki przebił się wysoki i piskliwy, ale ciepły, przyjazny głos dochodzący z nad waszych głów. Sygnet Rashada oświetlił dwie sylwetki stojące na kamiennym moście nad wami, zbudowanym nie wiadomo ile wieków temu. W pierwszym odruchu napotkani próbowali umknąć przed światłem, ale wkrótce wyszli wam naprzeciw. - Może mają do jedzenia coś lepszego niż żądlaka czy raka, tam na górze dobrze ponoć karmią - powiedział większy, gotów wam pomóc wdrapać się na skalisty brzeg podziemnej rzeki.

Musieliście przyznać, że dziwna to była para. Większy - entuzjastyczny rudzielec ze zjeżonymi włosami - wyglądał jak niekształtny, garbaty olbrzym, cały w łachmanach, z czworobocznym nosem, lewym okiem malutkim, skulonym pod krzaczastą brwią, zaś prawym przykrytym ogromną brodawką. Przyjacielski uśmiech tworzyły dwie popękane wargi, między którymi wystawał jeden kieł. Mniejszy z dwójki z całą pewnością był gnomem. W odróżnieniu od kompana wyglądał nie jak jaskiniowiec, a jak podróżnik gotowy do ciężkiej wyprawy. Mimo tych wszystkich przeciwieństw oboje mieli w sobie coś niewytłumaczalnego, co od razu nasuwało na myśl myśl nieprawdopodobną - że stanowią jedną rodzinę.


Co robicie, co mówicie?

Deadline: 09.02.2017


 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 05-02-2017 o 11:13.
Lord Cluttermonkey jest offline