Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2017, 22:30   #168
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Pogoda na zewnątrz zachęcała by wybrać się na długi spacer, jednak najpierw trzeba było zająć się tym co ważniejsze. Czyli postarać się by spotkanie pana Trottiera z nowym pracownikiem świątyni przebiegło pomyślnie i zakończyło urazę jaką jeden żywił do drugiego. Gosposia wiedziała, że przy niej Diego przynajmniej da szansę by Rodolphe wytłumaczył się z tego co go trapiło.
Panna Vergest stanęła pod wielkimi drzwiami świątyni. Tak jak się spodziewała, zastali tam pracującego mężczyznę, którego poszukiwali. Dziewczyna ruszyła przodem przez salę i zatrzymała się dopiero, gdy stanęła pod drabiną.

- Już wróciłam panie Diego - odezwała się w końcu Chloe z rozbawieniem, ale też i zadowoleniem, widząc jak nowy kościelny z zapałem zabrał się za szykowanie sali modlitewnej. - I przyprowadziłam do pana gościa - i po tych słowach odwróciła się w kierunku pana Trottiera, spoglądając na niego, skinieniem głowy zachęciła go by mówił.
- Dzień dobry, panie De LaChristo. Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu. Przyszedłem zamienić z panem kilka zdań.
Miał nadzieję, że Diego nie spadnie z drabiny, jak usłyszy kto go odwiedził.

Nowy kościelny zmrużył oczy i wbił wzrok w dwójkę gości.
- Aaaa… Si! Panienka Chloe i senior Rodophe!..
Mężczyzna zaczął schodzić z chyboczącej się drabiny.
- Pardon za te słowa przed chwilą. Co i rusz ktoś tu przychodzi i pyta o ojca Glaive. Byłem dość grzeczny, więc niepotrzebnie chyba się pan fatygował… - Diego rzucił krótkie, pełne niepokoju spojrzenie gosposi.
- Na zdrowie nie narzekam. Jeszczem nieco osłabiony, ale się staram odłabić, senior…
Chloe posłała pokrzepiający uśmiech do Diega.
- Opowiadałam panu Trottierowi jak pomocny jest pan tu w świątyni - powiedziała by dodać pewności nowemu kościelnemu. Zaraz też spojrzała na zielarza, lekkim gestem ręki zachęcając go do mówienia, ale zaraz się zorientowała, że głos w sali modlitewnej niesie się wszędzie. - Ach gdzie moje maniery! Zapraszam do kuchni - odparła radośnie i nie czekając na reakcję mężczyzn, ruszyła przodem.

Diego dociągnął kąciki ust do swoich uszu. Zależało mu by być w miarę sympatycznym i nie drażnić byłego mera. Mógł przecież mieć jeszcze odrobinę władzy.
- Pan przodem, seniore - Wskazał dłonią za Chloe.
Rodolphe wciąż nie czuł się zbyt dobrze mając za plecami bandytę, ale nie chciał być niepotrzebnie nieuprzejmy, więc ruszył za Chloe w stronę kuchni.
- Panie De LaChristo… Zdaje się, że dość niefortunnie naszą znajomość rozpoczęliśmy, ale mam nadzieję, że rozumiesz, że musiałem się zachować w taki sposób. Słyszałeś zapewne o tej dziwacznej katastrofie, która całe Szuwary doprowadziła do nieprzytomności i na dodatek parę osób w tym zamieszaniu zginęło..
- Że co? - Diego nastawił ucha, bo niby słyszał, ale nie wiedział czy dobrze...
Daleko do kuchni nie mieli. Przekroczyli drzwi, przeszli krótkim korytarzem i znaleźli się w niewielkiej świątynnej kuchni. Panna Vergest wskazała obu panom by zasiedli na krzesłach - znajdujących się po przeciwnych stronach stołu - a sama zaczęła przeglądać szafki w poszukiwaniu herbaty.
- Odrobinę trzeba będzie poczekać na wrzątek, bo muszę rozpalić w kuchni - stwierdziła Chloe, spoglądając na drwa, które zapewne to Diego musiał przynieść. Zaraz też zabrała się za szykowanie ognia.

De LaChristo stanął na środku kuchni nie wiedząc, czy pomóc gosposi czy też zająć się jakoś gościem. Po prawdzie, czuł się tu gościem w największym stopniu, ale nie zamierzał dać temu uczuciu zwyciężyć.
- Tak. Tu są krzesła, seniore - wskazał na meble przy stole - Zechce pan usiąść, panie merze?
- Panie Trottier, Rodolphe, zielarzu. Nie jestem już merem, na szczęście. I nie będę już musiał podejmować decyzji, które zagrażają życiu innych - wypowiedział na głos swoje myśli, gdy siadał. Gdy zdał sobie z tego sprawę zaczerwienił się lekko. - Nie jestem merem, panie De LaChristo. Przyszedłem tutaj, żeby z tobą porozmawiać o tym, co zaszło. Nie będę przepraszał, postąpiłem tak, jak musiałem. Ale chcę, żebyś wiedział, że jest mi z tego powodu niezwykle przykro. I jeżeli cokolwiek ci jeszcze doskwiera, to chętnie ci we wszystkim pomogę. Oczywiście w miarę moich możliwości.
Mężczyzna spojrzał na uwijającą się przy kuchence Chloe, a potem znów na byłego mera.
- Rozumiem - odpowiedział z powagą - Przemyślałem pańskie postępowanie i … - Diego pokiwał głową w zamyśleniu - Chcę panu oznajmić, że żadnej zwady między nami nie ma, seniore. Nie miał pan pełnej wiedzy o mnie… natomiast, jeśli mógłbym prosić o jakieś leki, to coś na mdłości i wzmocnienie. Nadal nie czuję się najlepiej i czasem oblewają mnie zimne poty.
Diego dopiero teraz usiadł na trzeszczącym krzesełku.

Panna Vergest była bardzo zadowolona, że panowie zaczynają się dogadywać. W międzyczasie ogień został rozpalony i po odsunięciu fajerka, gosposia postawiła czajnik na płycie kuchni. Wyciągnęła kubeczki i nasypała suszonych ziół.
Wtedy też odwróciła się przodem do mężczyzn.
- Cieszę się że udało się dojść do zgody - stwierdziła radośnie. - I nawet nie doszło do rękoczynów - dodała żartobliwie i mrugnęła do panów.
Rodolphe z przyzwyczajenia postarał się odgadnąć z zapachu, jakie zioła przygotowuje im Chloe.
- Przygotuję coś dla ciebie, panie De LaChristo, i przyniosę po południu. Polecałbym ci także spożywać sporo długo gotowanych rosołów. To najłatwiejszy sposób na odzyskanie sił. - Zielarz spojrzał na Chloe z dziwnym uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie spodziewałaś się po mnie takiego zachowania, panno Chloe.
Gosposia zalała w końcu wrzątkiem naczynka. W kuchni zaczęła unosić się przyjemna woń melisy, mięty pieprzowej, goździków oraz chyba drobnej nuty anyżu.


- Po panie, panie Rodolphe spodziewam się samych dobrych rzeczy - odparła z rozbawieniem. - Tak, nawet pomimo tego co się wydarzyło… - nie dokończyła, a jedynie lekko skinęła na Diega. - Wierzę panu, że czasem obowiązki potrafią człowieka przytłoczyć tak bardzo... że sam nawet nie wie jak się nazywa - uśmiechnęła się do zielarza ciepło. - Skoro uważa pan, że odstąpienie ze stanowiska mera będzie dla pana dobre to powinien pan to zrobić - dodała i odwróciła się, biorąc w dłonie dwa kubki. Lekkim krokiem zbliżyła się do stołu i postawiła ziółka przed panami.
- To prawda - Diego przytaknął gosposi i chwycił za ciepły kubek - Choć znajomości pewnie zostają, co bardzo może się przydać - De LaChristo napił się wrzątku i skrzywił, choć zaraz posłał Chloe pełen uznania uśmiech.
- Padre Theseus przyjął mnie pod dach świątyni z pewnymi obawami, ale mam nadzieję, że za każdym dniem, są one coraz mniejsze. Jestem jednak ciekaw, co ze mną dalej? - Postanowił zmienić temat Diego.
Rodolphe ukrył przerażenie, gdy poczuł anyż. Jak on nie znosił anyżu, kopru i innych podobnych im przypraw. Miał nadzieję, że goździki zabiją ten okrutny smak. Upił drobny łyczek dla poznania przeciwnika. Udało mu się zachować kamienną twarz, jednak był bliski skrzywienia się. Cóż za okropna mikstura!
- Zdaje się, że chyba wszyscy o panu zapomnieli. Widząc zaufanie, którym obdarza cię panna Chloe i pan Glaive też zapewne… zapomnę. Teraz już mogę.

- Byłbym naprawdę ukontentowany - Odpowiedział z nieukrywanym zaskoczeniem Diego i spojrzał na Chloe. To była bardzo dobra wiadomość.
Chloe badawczo przyglądała się reakcji zielarza jaką ten miał po upiciu ziółek. Chwilę tak na niego patrzyła, aż w końcu chyba musiała zrezygnować z zadania pytania jakie pewnie jej przyszło na język. Ucieszyła się za to widząc pogodzonych ze sobą mężczyzn, a krzyżując spojrzenie z Diegiem skinęła do niego głową.

- Miejmy tylko nadzieję, że Chlupocice sobie nie przypomną - odparła z powagą panna Vergest. Westchnęła cicho, ale zaraz przywołała uśmiech na swoją buźkę. - Ale myślę, że na razie to zmartwienie możemy sobie odpuścić. - dodała.
- No, i pięknie. Dziękuję bardzo za herbatkę, panno Chloe. I dziękuję, panie De LaChristo, za zrozumienie. Niestety - zielarz obrzucił zwycięskim spojrzeniem niedopity napój - będę musiał już wychodzić. Nadrabiam zaległości w pracy. Miłego dnia życzę.
Rodolphe ukłonił się lekko, poczekał aż reszta się pożegna i wyszedł ze świątyni.

Panienka Chloe, po odprowadzeniu pana Trottiera do drzwi, wróciła do kuchni. Wzięła do ręki swój kubek i usiadła obok Diega, któremu wcześniej dyskretnym gestem poprosiła by został na swoim miejscu. Gosposia chwilę milczała w zamyśleniu po czym upiła już lekko przestudzony napar. Smak tego musiał jej pasować, bo lekko się uśmiechnęła.
Na mężczyznę spojrzała dopiero gdy wypiła do połowy zawartość kubka.
- Trzeba będzie się dziś wybrać do przybytku, w którym przebywa teraz nasz żywy-nieżywy - odezwała się w końcu, a jej mina zrobiła poważna. - Ale nie śpieszy nam się. Przynajmniej nie pali nas ten temat na razie - stwierdziła i pogrążyła się we własnych rozmyślaniach o problemach, które mogą się pojawić. Jak choćby reakcja duchownego ...

Chloe powoli zaczynała się niepokoić tym, że dziś jeszcze nie miała okazji spotkać się z cicerone.
"No przecież nie uciekł przede mną w popłochu..." po tej myśli spojrzała w kierunku gdzie znajdował się pokój ojca Glaive i uniosła lekko jedną brew.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline