Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2017, 17:59   #23
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Skarby z kurzu i pajęczyn

Biblioteka w strażnicy lorda Hetalana, Byrny
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


14 grudnia 4433 roku BCCC, środa, wieczór


- Pamiętajcie, żeby odłożyć książki na półki. Uważajcie na te kilka manuskryptów z Thunderhold, pergamin jest bardzo kruchy. “Wiek Gnollów” Teodoryka Przenikliwego to rzadkie dzieło, a ta kopia jest jedyną kompletną, jaką znam - powiedział kapitan Zultair, który poprowadził Katona i Rashada do niewielkiej biblioteczki, jeśli tak można było nazwać zespół kilku ciasnych pokoi warowni służących za składowisko wszelakich dokumentów. Poza papierzyskami znajdowało się tu tylko biurko i jeden stołek. Drugi doniósł oficer.

Położyliście przed sobą pierwszy niewielki stos starych ksiąg. Zapowiadał się długi dzień i bezsenna noc, nawet jeśli zrezygnowalibyście z posiłków. Wiele ze zgromadzonych informacji było przydatne jedynie dla historyków - ilu ludzi służyło w wojsku Byrny, jak żyli, co jedli... Prawie same spisy.

W tym bałaganie znaleźliście mapę ziem Byrny z zaznaczoną lokalizacją Troll-Wie, którą postanowiliście zachować, a przynajmniej przepisać. Koło niej leżała księga, zakurzony wolumin, oprawny w skórę. Była to relacja z wypraw po okolicznych ziemiach, w tym Trollslore, spisana przez obieżyświata imieniem Langston w roku 4410 BCCC, zaledwie dwadzieścia trzy lata temu.

O samym Troll-Wie wyczytaliście niewiele, ale musieliście przyznać, że była to ciekawa lektura. Kilka tysięcy lat temu (nikt nie wiedział dokładnie ile) żyła tam cywilizacja, która podczas wyniszczających walk z trollami posługiwała się “kończynami zabitego boga Emiga”. Langston jako przykład tej niszczycielskiej broni podaje Czarną Cytadelę Niezwyciężonego Suwerena, gdzie zachował się jedyny znany egzemplarz, będący w stanie ochronić twierdzę władcy przed jakimkolwiek atakiem z powietrza.

Niestety osłabiona ciągłymi bojami z łupieżczymi trollami społeczność uległa w końcu niezbadanej do dziś pladze. Langston ze zgrozą, ale pewnie też w sposób przekoloryzowany opowiada o tym, jak cała jego ekspedycja poza nim samym uległa krwiożerczym goblinom, żyjącym w grotach, ziemiankach i prymitywnych chatach, odzianym w futra i posługujących się bronią z ciosanego kamienia. Ponoć było to tak prymitywne plemię, że żyło wyłącznie z myślistwa, nie potrafiąc nawet uprawiać grzybów, tak charakterystycznego pożywienia dla tej rasy.

Dziennik nie był dokończony, a dalszy los Langstona pozostał nieznany. Przed tylną okładką wetknięto jednak luźny arkusz papieru, różniący się od pozostałych. Biały jak kreda, zapisany równym, drobnym, czarnym pismem, był sztywny i idealnie czysty dzięki przezroczystej powłoce z nieznanej substancji. Wykreślone czarnym atramentem znaki były w nieznanej mowie, jednak jego ścisły, logiczny układ wskazywał na języki Logii czy Physik. Obok naszkicowano kanciastego golema, o jakim marzył niejeden czarodziej z Valonu. Obrazek podpisany był “KOPALNIE W TROLLSLORE”.

Ściemniło się już dawno temu. Pora było wracać do swoich. Może też odkryli coś, czym będą mogli się pochwalić?


- Całkiem interesujące, prawda Katonie? Umiesz odczytać to pismo? - Zapytał się zmęczony całodziennym ślęczeniem, ale zaintrygowany Rashad, który interesował się zarówno historią (nie tylko swoich przodków) jak i mistyczną wiedzą.

- Gdybym miał pod ręką moją księgę zaklęć, nie stanowiłoby to problemu. Niestety… choć wiem, jakie rytuały należałoby nad tym pismem odprawić - czarodziej przyglądał się rysunkowi golema. Wyglądał, jakby był stworzony do pracy w kopalni. Katonowi podobne konstrukty nasuwały na myśl Karlina i Mortegona z valońskich wysp, bodajże Przejścia i Zielonego Kryształu. Byli to dwaj czarodzieje od lat konkurujący ze sobą w stworzeniu wielkiej armii golemów. Ich ciągłe niepowodzenia stały się już anegdotą pośród mędrców Dzikich Krajów.

- Podczas pobytu na Planie Ognia smok Herazibrax którego byłem więźniem wspomniał o wojnie Bogobojnych z Filozofami, która miała miejsce w pradawnych czasach, Filozofowie podobno używali machin… może ten “golem” na obrazku to właśnie pozostałość aż z tamtych czasów? Jeżeli tak może być niezwykle cenna rzecz, nie możemy pozwolić by wpadła w ręce drowów…

- Istotnie… nie możemy. Gdyby zaś istniał sposób, aby zapanować nad ową machiną, byłoby to z korzyścią dla okolicznych mieszkańców… a być może nie tylko dla nich. Nie sądzisz? - czarodziej wertował “Wiek Gnollów” próbując znaleźć chociażby rysunek czy bardziej szczegółowy opis Troll-Wie. Książka jednak wspominała tylko pobieżnie o dwóch oblężeniach warowni Byrny przez gnolle, które były punktami kulminacyjnymi niezliczonych rajdów łupieżczych tych potworów. Miały miejsce w latach 4171 i 4192 BCCC i w obu przypadkach zostały odparte przez połączone siły Thunderhold i Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena.

- Tak, myślę, że nie tylko dla okolicznych mieszkańców, w końcu można by to uznać za łup zdobyty na drowach - odpowiedział szlachcic z porozumiewawczym uśmiechem i błyskiem w oku. - Chcesz tutaj spędzić całą noc? W zależności od informacji, które zdobyli pozostali jutro też może być sporo do zrobienia… - dodał po chwili.

- Gdyby było więcej ksiąg… mógłbym. Trzeba jednak porozmawiać ze zbrojnymi, którzy uszli z zasadzki koło Troll-Wie. Miałem nadzieję znaleźć tu informację o samych ruinach… jak wyglądają, jak mniej więcej wygląda teren dokoła… takie tam… szczegóły. Miejmy nadzieję, że innym uda się znaleźć tego goblina… w końcu skoro pełno ich w okolicy. Jeśli nie, przepytamy zbrojnych i chyba trzeba będzie zwiedzić ruiny - czarodziej zamknął księgę i przetarł oczy zmęczone czytaniem.


Rozległo się pukanie w otwarte drzwi. Zajrzał do was kapitan Zultair. W ręku trzymał rozpięty napierśnik. Rozejrzał się po pokoiku.

- Nawet jeśli nie znaleźliście nic ciekawego, to chociaż przetarliście kurze - zażartował.


- Znaleźliśmy trochę interesujących informacji o historii Troll-Wie i dziennik Langstona, ale ktoś tak jak pan, kapitanie, ceniący mądrość, pewnie miał okazję się już z tą wiedzą zapoznać? - odparł Rashad z lekką nonszalancją.

- Książki są dobre, ale w tym wieku sen jest lepszy - uśmiechnął się.

- Elfowie śpią krótko. Kapitanie… miałbym kilka pytań które może pozwoliłyby zaoszczędzić nam nieco pracy. Rozumiem, że braliście udział w wyprawie do Troll-Wie? Jak wygląda ta rudera złodziei o której wspomniał grododzierżca? Duże to? - Katon spojrzał znad księgi na kapitana.

- Nie brałem udziału, ale porucznik Grondmoss mówił, że to pokaźny dworek połączony z zajazdem. A dlaczego pytacie?

- Chciałem mieć pełniejszy obraz Troll-Wie. Każdy szczegół może mieć znaczenie. Ciekawe, czy reszta wróciła już z polowania? Może się tego dowiemy? - elf zerknął na Rashada.

- Tak, Katonie, będziemy się już zbierać i to sprawdzimy, dziękujemy kapitanie za udostępnienie ksiąg. Jeżeli naszym towarzyszom udało się dowiedzieć czegoś od gnomów i goblinów możemy mieć pełniejszy obraz sytuacji przed zaplanowaniem ewentualnego ataku na drowy w Troll-Wie… chociaż może znajdzie się jakieś inne rozwiązanie niż zabicie tych elfów, Kapitanie, na naradzie miałem wrażenie że zastanawiałeś nad właśnie jakimś mniej krwawym rozwiązaniem? - Rashad spojrzał na kapitana.

- Mniej krwawym? Rozumiem, że zamierzasz ich podusić? Mroczne elfy nie oczekują łaski i same też niej nie okazują. Jeśli masz jakiekolwiek dylematy moralne… porzuć je. To zaraza którą trzeba wyplenić. Nie dyskutuje się z zarazą… tylko aplikuje lekarstwo - czarodziej zacisnął szczękę wiedząc, do czego zdolne są ciemne elfy.

- Nie chodzi o dylematy “moralne” tylko o znalezienie najbardziej korzystnego dla Byrny rozwiązania… wiem że mroczne elfy nienawidzą się ze swymi “kuzynami” z powierzchni, jak to czasami bywa między rodziną- odparł Rashad, lekko rozbawiony tak emocjonalną jak na standardy elfiego mędrca reakcją. - Oczywiście wszelkie układy z takimi istotami lepiej prowadzić z pozycji siły… - dodał.

- Której nie mamy. Co czyni całą dyskusję… jałową. Ale może istotnie kapitan ma swoje zdanie na ten temat? - czarodziej nie spodziewał się rewelacji, ale warto było poznać zdanie tutejszego wojownika.

- Może jestem naiwny - zaczął Zultair - ale jesteśmy tylko jednymi z wielu stworzeń zamieszkujących ten świat, i to w dodatku słabymi, choć nieraz zdolnymi do wielkich czynów - spojrzał na Rashada. - Moim zdaniem powinniśmy brać przykład z samego Suwerena, który za doradcę i przyjaciela obrał sobie... Illithida, jednego z owianych czarnymi legendami łupieżców umysłu. Wiecie, że ponoć istota ta postanowiła podążać za Suwerenem, gdyż był jedynym, który był w stanie przeciwstawić się jej mocy? Choć złośliwi powiadają, że Suweren i wezyr już dawno stali się marionetkami w rękach tego obcego stworzenia, a całe to zamieszanie z Podmrokiem to tylko efekt jego knowań. Nie mnie to oceniać. Poza tym - odchrząknął - wiara, może głupia, w rycerskie ideały, nie pozwoliłaby mi tak po prostu zabić młodą matkę, nawet jeśli jest złą wróżką z głębokich podziemi.

- Nawet, jeśli młoda matka płodzi potwory które z radością rozerwą na strzępy wasze dzieci? - Katon uśmiechnął się ironicznie - Nie mnie to oceniać. Mamy wyeliminować zagrożenie. Jest takie powiedzenie… aby zrobić omlet, trzeba rozbić parę jajek.

- Na ulicach Miasta-Państwa nieraz widziałem gnolle, z którymi nasi przodkowie walczyli podczas pamiętnego stulecia, koboldy, które psuły nasze żelazo, trolle, które mogły być przecież potomkami tych stojących za zagładą Troll-Wie, orków, mimo że Suweren wciąż toczy z nimi bój o Głodny Las, a nawet, raz czy dwa... Giganta!

- Historia lubi płatać figle - podsumował Zultair. - Dlatego ciężko mi uwierzyć, że... To... Coś zostało spłodzone tylko w jednym, potwornym celu. Ale mogę się mylić.

Spostrzegłszy ziewającego Rashada kapitan otworzył modlitewnik na jednej z zakładek i pożegnał się:

- Powinniście odpocząć. Praca lubi odpoczynek. Dobranoc.




Bogowie, zachowajcie króla

Czaszkowa Skórka, wioska nieopodal Byrny
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


14 grudnia 4433 roku BCCC, środa, wieczór

Hebanowoskóry gnom z czerwoną chustą zawiązaną na bezwłosej główce zamilkł na chwilę pogrążony w myślach. Miał niepewną, nieufną minę, i to nie bynajmniej od zbyt wysokiego stołu czy kufla piwa większego od jego głowy. Wbił wzrok w blat, postukał palcami. Wreszcie wypuścił powietrze z miniaturowych płuc, spojrzał na was i rzekł:

- W takim razie - podsumował rozmowę, w której ujawniliście, kim jesteście, skąd przybywacie i jakie są wasze zamierzenia - chodźcie za mną - gnom wstał od stołu i skierował się w stronę wyjścia. Naparł całym ciałem na ciężkie drzwi “Pełnego Kałduna”, a Oscar wsparł jego wysiłek ręką.

“Pełny Kałdun” był niewielką knajpą w Czaszkowej Skórce, małej wiosce zawdzięczającej swą nazwę okrutnemu oskalpowaniu pokonanych przez Byrnego orków. Skalp - pytanie, czy koniecznie wyłącznie orczy - przetrwał w tej osadzie po dziś dzień jako element zdobniczy, a wielu napotkanych przez was mężów żyjących z miecza goliło głowę, zostawiając na niej jeden lok, jakby zachęcając orków do zemsty.

Svirfneblin zwany Kriegerem - imię to wydało wam się dziwnym zbiegiem okoliczności - zaprowadził was do chaty krytej strzechą. Nie różniła się niczym od innych, może tylko wyglądała na niedawno postawioną. Kazał wam poczekać przed wejściem, co uczyniliście niechętnie, czując na sobie spojrzenia gnomów rzucane zza okiennic. Szepty dochodzące z środka były wypełnione wątpliwościami, gniewem i strachem. W końcu ustały, a wy zostaliście wprowadzeni do środka ciemnej chaty, przeludnionej podejrzliwymi gnomami, stojącymi i siedzącymi w okręgu wokół... Chorego.

- Oto król Glimmerfell i wódz naszego klanu - przedstawił Krieger - Ardin Złotobrody. Został śmiertelnie zraniony przez...

- Ghula... Ghula z... Białego Królestwa - dopowiedział jeden z ciężkozbrojnych strzegących króla.

Popatrzyliście na nieprzytomnego rannego. Komnatę wypełniał zapach choroby, dławiący odór, na który w równej mierze składała się woń zastarzałego potu i lekarstw. Nigdy nie widzieliście tak mizernej istoty. Cały królewski majestat, jaki mógł emanować ze zdrowego Ardina Złotobrodego musiał zniknąć pod trupiożółtym zabarwieniem jego skóry.

- Jeśli jesteście w stanie uleczyć naszego króla... - podjął Krieger. - Nasz klan obdaruje was wieloma cennymi rękodziełami, broniami. Jeśli zaś nie... To poszukamy pomocy gdzie indziej, jednak zachowajcie proszę naszą tajemnicę. Niejednego z nas spotkała krzywda z rąk tutejszych, mogliby próbować wykorzystać tą okazję do przepędzenia nas. A nie mamy gdzie odejść, nie podróżowaliśmy po powierzchni tyle co wy i nawet nie wiemy, dokąd się udać...


Gdy Amira weszła do komnaty w której przebywał władca odezwały się w niej stare, wydawałoby się, że już zapomniane odruchy z czasów Virydystańskiej młodości i nagle przyłapała się na tym, że dotyka skroni w pełnym szacunku geście jaki winno się wykonywać w obecności noszącego koronę. Gdy spojrzała na króla przez jej twarz przemknął jakby cień współczucia, po czym spojrzała w oczy Kriegera.

- Podróżuje z nami druid, swoją drogą to nadwyraz upierdliwy typ, który obdarzony jest jednak wybitnymi umiejętnościami z zakresu leczenia wszelkich chorób zarówno tych naturalnych - tu zawiesiła głos - jak i innych powstałych na skutek złych wypadków powiązanych z magią czy też klątwami. Jeśli pozwolicie by spojrzał swym fachowym okiem na króla przyprowadzę go do was i wierzę że albo będzie w stanie pomóc waszemu władcy albo przynajmniej wskaże jak ulżyć jego cierpieniu i gdzie szukać pomocy. Co się stało? - im więcej wiem, tym łatwiej będzie nam pomóc.

W ciemnej izbie rozległy się szepty. Mimo że wciąż brzmiał w nich niepokój, były o wiele przychylniejsze. Można było je uznać za aprobatę dla waszego pomysłu.

- Tajemnicy dochowamy - zapewnił Oscar - ale faktycznie, przydałoby się nam jak najwięcej informacji. Powiedzcie proszę, co uniemożliwia wam powrót do waszych domów? Ma to jakiś związek z tym… Białym Królestwem? Amiro, słyszałaś kiedyś o tym?

- Plaga ghuli... To tylko kwestia czasu, kiedy was powierzchniowców czeka to samo - ostrzegł Krieger. Dla Amiry, obeznanej w magicznych arkanach, Białe Królestwo było nazwą jednej z niższych warstw Otchłani, domeną ghuli. Jeśli taka wypaczona bliskość sfer była prawdziwa, zdumiewała niczym potwór z najkoszmarniejszych snów.

Amira w milczeniu skinęła głową

- Jeśli warstwy Otchłani przybliżyły się do naszego świata to niech bogowie mają nas w swej opiece - szepnęła mając nadzieję, że tylko Oscar ją usłyszy. Następnie kontynuowała już normalnym głosem - musimy porozmawiać z naszym magiem rozważyć jakie kroki można podjąć aby zepchnąć plugastwo z powrotem do Otchłani.

- Żadnych czarodziejów! - krzyknął któryś z gnomów piskliwym głosem. - To oni sprowadzili zło do naszej krainy - szmery przybrały na sile.

- Ten kto potrafi sprowadzić zło zazwyczaj potrafi też je przepędzić - odpowiedziała Amira - nie każdy czarodziej jest taki sam, ale jeśli chcecie zachowam dyskrecję. Powiedzcie mi jednak co się dokładniej wydarzyło.

- Dokładniej? A jak dokładniej opisać hordę łyskających czerwonymi ślepiami bluźnierstw, które ogryzają głowy twoich pobratymców jak dzieci oblizujące lizaki? - odezwał się jakiś nosowy, fatalistyczny głos. Któraś gnomica się rozpłakała.

- Wiem, że spotkało was wielkie nieszczęście i nie chcę pogłębiać waszego cierpienia. jednak jeśli chcemy pomóc królowi musimy wiedzieć co mu się stało żeby wiedzieć jest przyczyna choroby Króla bo i leczenie jest inne w zależości od tego czy został godzon magią, ugryzion przez stwora czy ranion sztyletem. Jeśli chodzi o te potwory to gdybyśmy wiedzieli skąd przyszły, dlaczego się pojawiły, jak dawno temu to się wydarzyło może udałoby się nam wymyślić jak je odeprzeć albo chociaż spowolnić ich marsz.

- Ich pazury niosą zarazę - stwierdził Krieger. - Z ghulami walczyliśmy od dawien dawna, ale te potwory z piekła rodem to nie to samo. One... Ewoluowały. Służą swemu upiornemu królowi i podległym im "markizom", wznoszą miasto, które nazwali Kilenor, a ich sojusznikami, choć jedynymi, są wynaturzenia zwane płaszczowcami.

- rozumiem, że zmieniły się tylko ich relacje społeczne i taktyka walki ale ich ilość jest dalej stabilna? Rozumiem też że wyszły z Otchłani i budują miasto już na naszym planie?

- Niestety nie zdążyliśmy policzyć i oszacować zmiany rok do roku... - ciężkozbrojny svirfneblin popatrzył na Amirę jak na rekordzistkę w zadawaniu głupich pytań. - Może idźcie już po tego swojego znachora? Powierzchniowcy... - dodał ciszej. - Widać, że nigdy nie przeżyli żadnej wojny czy kataklizmu.

- Wybaczcie - wtrącił się Oscar Amirze, widząc, że rozmowa zaczyna obierać zły tor - Jeszcze tylko dwie ostatnie kwestie, zanim udamy się po naszego przyjaciela. Twierdzicie, że to czarodzieje spowodowali tę tragedię. Czy to ktoś konkretny? Jakaś większa grupa? I ghule, prawicie… ewoluowały? Macie na myśli ich cechy fizyczne? Są większe? Szybsze? Zmienił się ich wygląd?

- Takie tragedie to zawsze sprawka czarodziejów - dodał jakiś piskliwy głosik.

- Może żyjemy w dwóch zupełnie różnych światach, ale mogę się założyć o rudę mithrilu, że nigdy nie spotkaliście ghula zakutego w zbroję, wywijającego mieczem i tytułującego się markizem - odpowiedział najbardziej opanowany i przychylny z tej gromady Krieger.


Krieger postanowił was odprowadzić. Oscar, zastanawiając się, czego w tej sytuacji chciałby dowiedzieć się Rashad i inni awanturnicy, zadał kilka pytań.

- Ghule zbudowały swoje miasto nad wielką rozpadliną, w której gnieżdżą się płaszczowce, ich sojusznicy. Wiemy jak tam dojść, to długa i niebezpieczna wędrówka.

- Połączenie z Otchłanią? Cóż, nikt nie wie, jak głębokie są te tunele.

- Możliwe, że tymi drowami, o których mówicie, są elfy z Ylesh Nahei, dawnego Angrimm, miasta krasnoludów.

Na pożegnanie dodał:

- Proszę, wróćcie do nas z waszym uzdrowicielem jak najszybciej to możliwe. Ardinowi Złotobrodemu nie zostało już zbyt wiele czasu...


Niezdobywalna forteca Diba

Las po drugiej stronie rzeki Stillring
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


14 grudnia 4433 roku BCCC, środa, południe

Ciepły zimowy dzień

Kierowani przez nadnaturalne zmysły Shillen, udaliście się z rana na wschód od Byrny, ku rzece Stillring. Wydawało się, że w położonym nad rzeką Ironload, niewielkim siole liczącym nie więcej niż siedemdziesiąt głów, wszyscy mieszkańcy żyli z transportu żelaza ku Thunderhold i odległym portom. I tak było w rzeczywistości - nie mieszkał tu nikt, kto nie przynależał do Bractwa Flisackiego. A mężczyźni z tego cechu byli w pewien sposób uprzywilejowani względem pozostałych zawodów. Ich jedynym obowiązkiem względem grododzierżcy było tak naprawdę... Pozostawanie żywymi. Nie byli powoływani do służby wojskowej, gdyż byli zbyt cenni dla handlu, ale musieli mieć oko na południową grań i jak najszybciej powiadamiać warownię o wszelkich podejrzanych ruchach po drugiej stronie rzeki. Dlatego też oprócz bycia świetnymi pływakami potrafili wyścigowo jeździć konno. Przynajmniej na trasie między Byrny a Ironload.

Przeprawiając się przez rzekę promem, jedną z łodzi bractwa zagospodarowaną do tego celu przez Bullarga, modliliście się do bogów, aby ten byczy, kałduniasty przewoźnik o wystających zębach nie zwrócił uwagi na Shillen. Jednak sprawiał wrażenie odludka, mruka. Albo wczorajsza noc należała do udanych, wnosząc po smrodzie tytoniu i alkoholu. Nie zamienił z wami nawet słowa. Stał tak i liczył wasze monety, gapiąc się na osiem wołów ciągnących prom ku brzegowi i dwóch chłopców doglądających bydła.

Łagodne, lekko zalesione wzgórza przykrywała gruba warstwa śniegu. Zaskrzypiał pod waszymi butami. Z początku przyjemnie, jednak im bliżej Trollslore, tym bardziej ten dźwięk przypominał wam odgłos łamania kości. Anlaf spróbował wytropić goblinów duchami natury zaklętymi w sylwetki wielkich orłów. Czekaliście, aż powrócą - bezskutecznie, kiedy wiatr zaszeleścił liśćmi, jakby zimna dłoń przejechała po waszych grzbietach. Gdzieś za waszymi plecami znajdowało się Byrny, natomiast przed wami... gobliny. Tak, gobliny. O drowach z Trollslore woleliście nawet nie myśleć.

Natknęliście się na... Koło wozowe, które sądząc po śladzie w śniegu zjechało z niewielkiego, płaskiego wzgórza na bezdrzewnej polanie nieopodal. Na szczycie górki znajdował się wywrócony do góry nogami wóz, niegdyś czterokołowy, teraz z jednym kołem u tylnej osi, na którą wetknięto czerwoną szmatę, mającą najwidoczniej imitować flagę. Na boku wozu wymalowano talerz pełen pasztecików. Na malunku wisiała przybita skórka skunksa, a nieopodal stała beczka, wypełniona nie wiadomo czym.

- Są... W środku? - Shillen wskazała palcem na wóz. Rahnulf zaczął warczeć. Co robicie?


Elfka położyła dłoń na wielkim łbie rozdrażnionego wilka, kiedy opanowała swoje zdziwienie spojrzała na druida i krasnoluda - To co? Otwieramy go?- drowka wyszczerzyła zęby w uśmiechu, odsłaniając zęby, które na tle jej hebanowej skóry wydawały się białe jak otaczający ich śnieg.

Anlaf odwzajemnił uśmiech. Sam był rad, że po początkowych trudnościach jednak udało się coś znaleźć. -A pewnie, nic innego nie przychodzi mi do głowy. - odpowiedział szukając wzrokiem za jakimś prowizorycznym wejściem.

Algrad tylko skinął potwierdzająco głową na pytanie Shillen.

Shillen zabrała dłoń z kudłatego łba Rahnulfa i chwyciła za rękojeść jednego ze swych krótkich mieczy. - Podejdźmy bliżej. - rzuciła i nie zwracając uwagi na towarzyszy zaczęła ostrożnie zbliżać się do wozu. Wilk niczym cień podążył za swoją panią.

Algrad w pośpiechu uniósł tarczę, o którą głucho zabębnił kamienny grot goblińskiej strzały. Shillen, Anlaf i Rahnulf, zaskoczeni, nie zdążyli się uchylić, kiedy z niewielkich dziur w wozie spadł na was grad strzał. Krew trysnęła na śnieg. Na zaśnieżonej, bezdrzewnej polanie mieli was jak na tacy. Jakiś ochrypły, skrzeczący głos wykrzyczał w goblińskim: "wynocha, forteca Diba jest nie do zdobycia!".

Algrad nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Na szczęście miał tarczę, którą zaw
nosił przy sobie a w takich sytuacjach dzierżył w ręce. Opłaciło się bo jedna ze strzał odbiła się od tarczy i wbiła się w śnieg niecały metr od drużyny.

~ Psie syny! ~ Był zaskoczony, ale szybko zmieniła się w złość. Jak te szkarady mogą ich tak atakować.

Krasnolud rozejrzał się za za jakąś przenośną osłoną. Może pieniek, decha jakaś? Miał zamiar zasłonić siebie i towarzyszy i przeć pod miejsce gdzie znajdowały się gobliny. Nie znosił ścierwa.

- Podpalmy to. Wyjdą szybko i ich dopadniemy.- Zaproponował kompanii. Szukał także wzrokiem odpowiedniego miejsca by podejść pod wóz i by nie mogli tak licznie strzelać do nich.

- Argh… Cholerne kurduple! - Shillen syknęła z bólu kiedy strzała uderzyła w jej ciało, odwróciła na chwilę głowę w kierunku wilka słysząc jego warknięcie, po czym obejrzała się w stronę druida, którego strzała także nie ominęła. - Jak dorwę, któregoś to nogi z dupy powyrywam i wsadzę mu do gęby… - wycedziła wściekle przez zęby do swoich kompanów, łapiąc się ręką w miejsce gdzie strzała przecięła jej skórę.

Anlaf zaklął cicho pod nosem. Widok krwi na śniegu i jego pozbawił cierpliwości, a nadlatujące strzały przypomniały niedawną ciężką walkę ze skrzydlatymi gorylami, którą w końcu przegrali. - Jak nie po dobroci… - zaczął rozcierając ręce i gotując się do pierwszego zaklęcia, które przyszło mu w tej sytuacji do głowy.

Druid wypowiedział inkantację i zakręcił w powietrzu koło gałązką jemioły. Zza wzgórza wyłoniła się fala wody, która z hukiem rozbiła się o “niezdobywalną fortecę Diba”, zmywając wóz piekarza w waszą stronę. Pogwałcenie praw natury sprawiło, że prymitywne umysły goblinów ogarnął strach. Zamiast strzelać z łuków, zaczęły... Rzucać w was kamieniami. A przynajmniej tak wam się wydawało - wszystkie lądowały o krok, dwa od was. Anlaf podniósł jeden z nich - była to ruda złota. Taka sama jaką Wolomok pokazał im po upojnej nocy z “wybrankami Mokmalli”, kiedy próbował namówić ich na poszukiwanie kilku przyjaciół, zaginionych w całym tym zamieszaniu związanym z Podmrokiem. Gdyby byli zainteresowani, mieli zjawić się dzisiaj “Pod Pędzącym Rydwanem”.

Shillen z szyderczym uśmiechem na twarzy przyglądała się jak przerażone magią druida gobliny chcą wręczyć mu prezent w zamian za oszczędzenie ich. Lęk w ich oczach sprawiał drowce ogromną satysfakcję. - Nie wiem co one tam bełkotają. - zwróciła się do druida - a za ten kamyczek pewnie dużo można by kupić… - zlustrowała łapczywym wzrokiem rudę złota - jednak oprócz niego powinniśmy wziąć ze sobą coś jeszcze. - zwróciła wzrok w kierunku goblinów, po ich twarzach było widać, że nie rozumieją tego co mówi. - Hetalan chciał abyśmy sprowadzili jednego do niego, chyba nie chcemy zawieść naszego gospodarza? - posłała chytry uśmiech w kierunku druida i krasnoluda.

Kiedy Shillen namawiała was do działania, trzy z goblinów, z pianą na ustach, rzuciły się do ucieczki, zostawiając swoich dwóch mniej bojaźliwych towarzyszy na pastwę awanturników.

Na widok uciekających goblinów Shillen, która już ledwo opanowywała swą wściekłość wydała z siebie dźwięk podobny do warknięcia, po czym skierowała wzrok na dwójkę, która jak widać nie zamierzała uciec, bądź do której jeszcze nie do końca dotarło co się dzieje. Przykucnęła przy wilku, dalej wpatrując się w gobliny - Rahnulf… - powiedziała do zwierzaka - Aport! - Wilk zerwał się z miejsca i ruszył biegiem w stronę goblinów z wyszczerzonymi, ostrymi kłami. Elfka wstała i popatrzyła na druida - Czy gdybyś przywołał te swoje orły, to byłyby w stanie złapać bądź zabić chociaż jednego, bądź dwa z tej uciekającej trójki? Wątpię żeby nas rozumieli, ale nie potrzebujemy tego, żeby o nas komuś doniosły.

Anlaf kiwnął twierdząco głową patrząc jak gobliny przedzierają się przez śnieg. - Nie możemy sobie na to pozwolić. Cholera, te małe szkodniki rozbiegną się na wszystkie strony. Zaraz… chyba znajdzie się coś lepszego. - powiedział, by natychmiast zacząć znajome już reszcie zaklęcie. Zamiast orłów pojawiło się jednak osiem małych smużek, które szybko urosły przybierając formę niewielkich elfo-podobnych stworzeń ze skrzydłami. Chochliki zachowywały się raczej jak zgraja niesfornych dzieci niż jakby miały zaraz na kogoś polować czy nawet słuchać. Jeden robił piruety inny zaś bawił się podrzucając małym mieczykiem przypominającym bardziej igłę.

Shillen ze zdziwieniem spojrzała na druida. - Coś małe te twoje orły się zrobiły. Jesteś pewien, że te… cosie powstrzymają te gobliny przed ucieczką? - spytała niedowierzając.

- Potrafią być naprawdę upierdliwe - zażartował druid, po czym gwizdnął by przyciągnąć uwagę chochlików i nakazał im zatrzymanie goblinów. Stworzenia odleciały w różne strony, a kilkoro z nich pokazało przed tym Anlafowi język. Druid wzruszył jedynie ramionami patrząc na Shillen i Algarda - one chyba nie lubią zimna.

Drowka zaśmiała się siarczyście, położyła dłoń na ramieniu druida i rzuciła - albo Ciebie - mrugnęła do niego z uśmiechem na twarzy, po czym zwróciła wzrok w kierunku Rahnulfa biegnącego w stronę dwóch pozostałych goblinów. Miała nadzieję, że wilk schwyta chociaż jednego.

Algrad tylko obserwował co się działo. Dzięki tym umiejętnościom kompanów jego bojowe zdolności były prawie, że niepotrzebne. No ale co zrobić. Przecież nie będzie się uczył czarowania.

- No niby ja znam ten plugawy język. W okolicach mego miasta trochę goblinów było i trzeba było czasem dowiedzieć się co planują. - Oznajmił w spokoju patrząc jak wilk i duszki powstrzymują gobliny. Sam zaś zaczął zbierać grudki złota, którymi gobliny rzucały w nich.

Trzęsące się z zimna skrzaty rozsypały magiczny pył zdrętwiałymi rączkami. Gobliny padły bez zmysłów, niknąc pod grubą warstwą śniegu. A goblin śpiący to... Goblin zniewolony. Rahnulf przyniósł jednego z nich w paszczy. Ku waszemu zdziwieniu stwór - ten sam, który tytułował się Dibem - miał... Trzy ręce. W międzyczasie Algrad ocenił, że gobliny miały przy sobie równowartość około stu wezyrów, to jest złotych monet, w rudzie złota, którą was obrzucali.

Widząc przyniesionego przez wilka goblina, drowka rozwarła usta ze zdziwienia i wpatrywała się w trzyrękiego stwora. - Wiele rzeczy już w życiu widziałam, ale żeby goblin miał trzy ręce? - rzuciła wzrokiem po druidzie i badającym rudę złota krasnoludzie. Kiedy pierwsze wrażenie spowodowane nietypowym goblinem minęło, na ustach elfki błysnął drapieżny uśmiech - Hm… a może pomożemy mu z jego odmiennością? - powiedziała bawiąc się jednym z krótkich mieczy, którego nie zdążyła jeszcze schować.

- Najpierw musimy ich spętać i zabrać do Byrny - odparł Anlaf. - Dib może wiedzieć najwięcej z tej bandy. Powinniśmy też przeszukać ich kryjówkę. Może znajdziemy tam jeszcze coś ciekawego. - Druid spojrzał na krasnoluda obracającego w palcach małą grudkę złota, po czym na swój kawałek rudy, który wciąż trzymał w dłoni.

- Wolomok miał podobną. Wspomniał mi, że kilkoro z jego przyjaciół zaginęło i prosił o pomoc w ich odnalezieniu. Mam wrażenie, że wiedział znacznie więcej niż nam zdradził. Ech. - Westchnął cicho patrząc na złoto - wygląda na to, że prędzej czy później będziemy musieli zejść pod ziemię. Algradzie, jak już się obudzą to przekaż tym małym łajdakom, że wszelkie próby ucieczki będziemy karać śmiercią.

- W sumie masz rację - westchnęła drowka - Trzeba oddać ich Hetalanowi i przesłuchać… W czym chętnie wezmę udział. - zerknęła na wilka który cały czas trzymał śpiącego goblina w paszczy - Rahnulf odłóż go już, nie wiadomo gdzie to trzyrękie się szlajało.
 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 06-06-2017 o 00:54.
Lord Cluttermonkey jest offline