Paladynka wolała nie myśleć o ryzyku jakie niosło porywanie się na beholdera. Była to okropna kreatura, która posługiwała się śmiertelną magią. Każdy rzucony przez nią czar mógł się skończyć natychmiastową śmiercią każdego z nich. Venora, choć czuła zdenerwowanie przed walką, to w żadnym razie nie zamierzała odpuścić, bo to nie leżało w jej naturze. Szczególnie, że wielce wierzyła w to, że dziś są w stanie odmienić losy mieszkańców Ilipur i przez likwidację całej Pomocnej Dłoni przynieść już nie tylko nadzieję na lepsze jutro, ale faktyczne poprawienie życia w tym mieście. A deklaracja Albrechta, choć bardzo nieprzemyślana to jednak sprawiła, że Venora mimowolnie zaczęła wyobrażać sobie jak powstaje w tym miejscu nie jakaś tam mała kapliczka, a świątynia Helma z prawdziwego zdarzenia. Te nadzieje ją napędzały, tak samo jak to, że najważniejszy cel tej podróży osiągnęła - jej bratankowie bezpiecznie czekali na nich na statku i teraz, już niezależnie od tego czy polegnie w tej walce czy nie, chłopcy wrócą do domu by móc wieść spokojny żywot na cormyrskiej wsi.
-
Ruszamy - powiedziała głośno Venora nakazując otworzyć wrota do pomieszczenia z potworną istotą.
Przodem ruszył przyzwany przez Albrechta Archon. Niebiański rycerz z psią głową złapał za klamkę masywnych drzwi i pchnął je energicznie do przodu. Przez wąską szczelinę kompani ujrzeli wydrążony pod ziemią korytarz, o szerokości trzech metrów. Ze środka buchnął fetor zgnilizny i śmierci. Ogar przekroczył próg i poszedł przodem.
-
Wasza kolej!- rozkazał Albrecht. Jeńcy już nimi nie byli. Teraz łączył ich z Venorą układ, a słowo paladyna to rzecz święta. Venora przyglądała się każdemu, który ją mijał. Kilku zdawało się być świadomym niebezpieczeństwa, które ich czeka. Drżeli panicznie, pocili się na potęgę i dyszeli bez opanowania. Rycerka wyobraziła sobie stwora, któremu miała rzucić wyzwanie. W końcu ostatni z zbirów Pomocnej Dłoni wszedł do środka.
-
Idziemy- rzekł Albrecht -
Trzymaj się blisko i nie daj się trafić promieniem...- dodał kładąc jej dłoń na ramieniu.
Venora odprowadziła kapłana wzrokiem do podziemnego korytarza i ruszyła za nim.
Kątem oka widziała zniecierpliwionego Malvoina, który znacznie się ożywił od momentu przybycia Venory i jej kompanów do Ilipur. Ten stary wojak w końcu przypomniał sobie jak to było w młodzieńczych latach. Brodacz aż się pchał by udać się jak najszybciej. Balthazaar zrównał się z Venorą i buchnął parą z nozdrzy. Jego wielki łeb przekręcił się w jej kierunku i rycerka poczuła na sobie jego dociekliwe spojrzenie.
Paladynka nie zwalniając kroku popatrzyła na smoczydło.
-
Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to teraz musi to już poczekać - powiedziała do niego i odwróciła wzrok, bo spodziewała się, że może chcieć ją odwieść od pomysłu walki z beholderem. Ona sama skupiona była na tym by nawet na chwilę nie okazać po sobie zwątpienia i by owa jej pewność siebie udzieliła się wszystkim w koło niej. Zamierzała trzymać się blisko kapłana, bo w tej chwili to o jego bezpieczeństwo martwiła się najbardziej. Jeszcze w ostatnim momencie, przyłożyła dłonie do swojej piersi i doleczyła ostatnie swoje skaleczenia, by w pełni sił walczyć. -
Albrechcie, czy możesz, tak jak wtedy w młynie, rzucić na mnie i na siebie czary, które wzmacniają nasze zdolności?
-
Kiedy tylko go ujrzymy, wesprę cię swoim psalmem- skinął jej głową. Kroczył szybko i po żołniersku. Na końcu szła Okhe i pilnujący tyłów Ricko. Podziemny korytarz zakręcił lekko i połączył się z wielką jaskinią. Gdzieniegdzie płonęło blade światło pochodni, lecz niewiele to pomagało. Nad ziemią unosiła się gęsta mgła i chyba nikt nie mógł wyjaśnić jej pochodzenia tutaj.
Nagle stal pancerza Albrechta zadzwoniła a kapłan o mały włos nie wyrżnął na twarz w mgłę.
-
Co do cholery…- mruknął i podszedł do miejsca, gdzie się potknął. Kapłan machnął tarczą i z pod siwego kłębu wyłoniła się figura przedstawiająca pełzającego w panice człeka.
-
Promień pertyfikacji…- skomentowała Okhe -
Jeśliś za słaby zmieni cię w kamień…- dodała.
Zbiry Pomocnej Dłoni pochowali się za sporymi stalaktytami i za niewielką skałką. W półmroku jaskini widać było tylko małe ślepia, te najbardziej zabójcze i niebezpieczne.
-
Wejdźcie i poczujcie się jak u siebie…- rozległ się głos beholdera -
Słyszałem was jeszcze na górze… Drzwi uległy jak ze spruchniałego drewna. Wzięliście kogoś dużego do pomocy…- zakpił i wtedy w ciemności pojawiło się jeszcze jedno oko, znacznie większe od poprzednich.
Rycerka by ocenić sytuację również przyklękła za jedną z osłon i machnęła do towarzyszy by i oni nie wystawiali się na pokaz.
-
Gritto strzelaj w niego - szepnęła Venora do elfki, a sama wyciągnęła miecz, który błysnął ogniem. Do beholdera dzieliło ich raptem paręnaście metrów, lecz po drodze było pełno przeszkód w postaci stalaktytów i... pokaźnej kolekcji figur kamiennych. -
Postarajmy się do niego zbliżyć idąc jedno za drugim i kryjąc za figurami. Może tak uda się nam dojść w miarę bezpiecznie - mruknęła do Albrechta, Malvoina i Balthazaara.
Centralne oko zabłysło i przenikający wszystko na wskroś wzrok zbadał wszystko na około stwora.
-
Jak go zobaczymy w tej ciemności…- fuknął Albrecht.
-
Myślisz, że jak mnie zobaczysz to będzie ci łatwiej?!- spytał zdziwionym głosem i nagle jak na jego rozkaz pochodnie buchnęły jaskrawym blaskiej, który rozświetlił jego leżę, otoczone kamiennymi posągami wszystkich pokonanych wrogów. A Było ich wielu.
Beholder był ogromny i przerażająco paskudny. Jego wilgotna skóra mieniła się z daleka. Ogromna paszcza, pełna zębów była równie wielkim atutem co wszechwidzące oczy na czułkach.
-
I co? Teraz lepiej?- spytał obserwator.
-
Znacznie... - sarknęła Venora i wychyliła się odrobinę by dostrzec kolejną zasłonę na drodze do parszywca i jak tylko ją dopatrzyła to ruszyła tam by dać przykład pozostałym. Kilka osób na około zauważyło ten ruch i powtórzyło go wzorowo. Nagle jeden z zbirów wyrwał do przodu, minął kamienne posągi i padł przed beholderem na kolana
-
Wybacz mi! Wybacz o wielkie i miłosierne oko! Wybacz błagam!- łkał jak pies. Obserwator wyszczerzył pożółkłe kły i nagle wystrzelił jasnozielonym promieniem w pierś człeka. Mężczyzna wstał i rzucił się do ucieczki, lecz nienaturalnie wolno. Małe oczy potwora rozglądały się czy ktoś zechce uratować skazanego na śmierć oprycha. Szybko jednak stracił cierpliwość, rozdziawił wielką paszczę i połknął mężczyznę w całości -
Nie pogryzłem go… Strawię go żywcem…- uśmiechnął się paskudnie oczekując przeciwników.