Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2017, 23:51   #148
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Dokładnie tego potrzebowała po ciężkim tygodniu w pracy. Właśnie po to harowała i robiła wszystko by zdążyć na samolot. I wystarczyła tylko jedna chwila by to wszystko jej wynagrodzić. Erika budząc się w sobotę w ramionach Rusha była najszczęśliwszą istotą jaką nosił ten świat. Cały stres uszedł z niej jak odjęty ręką, a całe ciało ogarnęło cudowne odprężenie i rozleniwienie. Od samego ranka czuła się wspaniale i dobry nastrój miał jej już nie opuścić tego dnia.

Obdarzona najchętniej cały dzień spędziłaby nie wychodząc z domu, ale nawet tego nie zaproponowała widząc z jakim zaangażowaniem Will opowiada o wszystkim co dla nich zaplanował. Jego entuzjazm był wręcz rozczulający, a już na pewno zaraźliwy.
Izsak przez całe śniadanie nie mógł usiedzieć na miejscu i biegając po kuchni mówił tylko o jednym. Dzisiejszy mecz. A Will cierpliwie odpowiadał mu na każde pytanie, nawet jeśli zadawane było po raz kolejny z rzędu. Erika, gdy tak się im przyglądała, nie mogła nacieszyć się swoim szczęściem. Takiej normalności nie nie miała przy nikim innym.

Cały dzień Węgierce przemknął tak szybko, że wieczorem z niedowierzaniem spoglądała przez okna mieszkania Rusha, jak noc spowiła Londyn. Izsak spał w najlepsze, wymęczony atrakcjami. Obdarzona zaśmiała się pod nosem wspominając incydent ze stadionu. Usłyszała za sobą ruch i odwróciła się, widząc Williama, który wrócił z kieliszkami wina. Erika uśmiechnęła się wesoło i zadziornie. Pragnęła tego mężczyzny jak nikogo innego wcześniej w swoim życiu. Przysiadła się obok niego chcąc nacieszyć jego bliskością.

Wieczór był cały dla nich i już nie mogła się doczekać...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3QdnNSFlQ_k[/media]

Nie zależało jej by wiedzieć coś więcej niż już wiedziała. William nie był zarejestrowany ale miał jasny kryształ i to jej wystarczało by mieć spokój ducha. Może nawet łudziła się, że przez cały czas będzie można zbywać ten temat i nigdy sama nie będzie musiała mówić jak zdobyła swoje moce, dlatego też nie dążyła by dowiedzieć się ile i jak swoje pozyskał Will.
Lecz Szkot miał swoje własne przemyślenia i plany. Erika w pierwszej chwili, z jego zachowania, wyczytała, że ... chce jej się oświadczyć. Natychmiast gdy ta myśl pojawiła się w jej głowie, ucieszyła się, ale jeszcze prędzej zganiła za to. Później gdy mężczyzna zaczął temat o mocach, Erika mocno się zaniepokoiła.

Aż wyznał wszystko.

Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Erika otworzyła usta, ale nie była w stanie nic z siebie wydusić. Zamrugała oczami, wpatrując się w niego jakby dopiero co pierwszy raz go zobaczyła. To co wygadywał było tak nierealne i przerażające...
Obdarzona pobladła na twarzy, spuściła wzrok i zacisnęła mocniej dłonie na jego dłoniach.
- Will, proszę, nawet tak nie żartuj… - jęknęła i wbiła w niego pełne nadziei, błagalne spojrzenie, by potwierdził jej, że to tylko bardzo, bardzo nieudany dowcip. To przecież nie mogła być prawda! Każdy mógł być Desolatorem, tylko dlaczego musiał to być jej William?!

Mężczyzna westchnął i rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukał, aż wreszcie jego wzrok spoczął na kanapie naprzeciwko. Wyciągnął w jej kierunku rękę i wykonał gest jakby stuknął coś kłykciami w powietrzu.
W miejscu gdzie to zrobił, pojawił się rozszerzający się okrąg, jak po zmąceniu spokojnej tafli wody. Metr dalej, równolegle do pierwszego pojawił się drugi, dwa razy większy. Trzeci uderzył w kanapę, z taką siłą, że mało brakowało, a by się przewróciła. Mebel z głuchym stuknięciem opadł wszystkimi nóżkami na miękki dywan.

Milion myśli przekotłowało się w głowie Eriki. Ze zdumieniem przyglądała się kanapie. Jakby jego wyznanie nie było dość szokujące to jeszcze to... Ale akurat TO było niemożliwe, nikt tego nie potrafił, nikt!

Obdarzona tkwiła w bezruchu, aż w końcu uniosła dłoń, zakrywając nią usta w przerażeniu.
- Ty... Używasz mocy bez przemiany?! - wydusiła z siebie. - Boże… - dodała robiąc się coraz bardziej blada. Moc którą zaprezentował była boleśnie znajoma i nie do pomylenia z żadną inną. Myślami tkwiła w zagubieniu między wspomnieniem brutalnego mordercy z Chicago, a siedzącym tu przed nią mężczyzną, który traktował ją z czułością jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła… I nie wiedziała, który obraz jest prawdziwy.
Zaraz też ciśnienie jej podskoczyło gdy zdała sobie sprawę, że należy on do Mroku. Ale gdy już myśli kierowały się ku temu by go nienawidzić, zakwalifikować jako śmiertelnego wroga, to pojawiała się świadomość, że mógł ją zabić wiele razy, miał nawet niezawodny sposób by ją zmusić do przemiany i “oddania” żywiołu…
Erika odruchowo spojrzała w kierunku drzwi sypialni gdzie spał niczego nie świadomy Izsak...
… A jednak powiedział jej, choć bez problemu mógłby to ukrywać jeszcze długi czas.

William nic nie mówił. Na chwilę skulił się, jakby pragnąc się schować przed całym światem, ale zaraz się wyprostował patrząc Erice prosto w oczy, by z podniesionym czołem wysłuchać wszystkiego, co miała mu w tej chwili do powiedzenia kobieta.

Obdarzona jednak nie wiedziała co mówić dalej. W głowie analizowała każde ich spotkanie, doszukując się czegoś, czego nie zauważyła, a co mogło ją ostrzec, że nie jest dobrze. Cóż za ironia losu, że trafili wtedy na miejsca obok siebie w tamtym locie. Wspomniała jego ciepłe dłonie, gdy pierwszy raz ją dotknął, masując napięte mięśnie ręki... Tej którą miała pokiereszowaną w walce z nim...
- Przecież masz jasny kryształ... - jęknęła cicho.
Kiwnął głową przytakując.

Erika raptownie wstala i przeszła się od kanapy do okna, postała przy nim chwilę wpatrując się w rozświetlone miasto i wróciła. Przynajmniej zaspokoiła swoją nieodpartą ochotę by uciec. Przysiadła na brzegu kanapy, tym razem zachowując dystans od Rusha. Wpatrywała się w niego myśląc intensywnie. Teraz rozumiała czemu tak nerwowo zareagował na jej wystąpienie w telewizji. Teraz już wiedziała, dlaczego stać go na apartament w centrum Londynu...
Miała przed sobą nie tylko mordercę z Chicago. Desolator wsławił się również zabiciem największej liczby obdarzonych w jednym starciu... A miało to miejsce podczas dobrze każdemu znanego starcia w Paryżu. Żaden inny obdarzony nie miał tak złej sławy. Mówiło się, że nikt kto stanął z nim do walki nie przeżył. Wyjątkiem była tylko Kalipso...
Erika uśmiechnęła się blado. Kwestią sporną było czy powinna się z tego cieszyć czy nie.
- Boże... - mruknęła i skryła twarz w dłoniach. Uznała, że musiało jej brakować jakiejś klepki, że jeszcze nie uciekła z tego miejsca. Erika nawet nie wiedziała czy się w tej chwili boi, czy może wciąż jest opanowana przez szok i niedowierzanie. Czy wyparcie mogło być tak dalece posunięte?

Mężczyzna westchnął ciężko.
- Nie mogłem dłużej trzymać tego w tajemnicy. Chciałem być z tobą szczery, żebyś… żebyś wiedziała o mnie wszystko… - powiedział wreszcie. Głos miał suchy, prawie ochrypnięty.

W tonie jakim to powiedział było zawarte więcej niż w słowach, które powiedział. Erika wyprostowała się i przyjrzała mu wnikliwie. Nie wiedziała czy może wierzyć temu co widziały jej oczy. Miała przed sobą wystraszonego człowieka, który szczerze nienawidził tego kim był. Poczuła irracjonalne uczucie, takie którego nie powinna mieć... Współczuła mu. Pokręciła głową. Nie mogła, powinna być wściekła... Powinna go zlikwidować...

Bolesne ukłucie w sercu sprawiło, że Obdarzona skuliła się w sobie.
- Czy zdajesz sobie sprawę jak mnie nazywają za plecami? I to nie tylko Mrok, ale również w Świetle? - zapytała, lecz nie czekała na jego odpowiedź. - "Czarna Wdowa" - wycedziła półszeptem, by nie zdradzić emocji jakie teraz czuła. - Czego ty ode mnie oczekujesz? - spojrzała na niego wyczekująco.

Ręce mu drżały, więc splótł swoje dłonie, by to powstrzymać. Zebrał się w sobie i odparł.
- Tego samego, o czym oboje myśleliśmy, zanim się dowiedziałaś kim jestem - wymagało to dużego samozaparcia.
Zbił ją tymi słowami z tropu. Erika odwróciła spojrzenie i wbiła je w okno.
- Wtedy w samolocie... - zaczęła ale zacięła się szukając odpowiednich słów. - Naprawdę dopiero z telewizji dowiedziałeś się kim jestem? - zapytała, nie wróciła na niego spojrzeniem, a jedynie przyglądała się jego odbiciu w szklanej tafli.
- Z tamtej podróży niewiele pamiętam oprócz tego, że spotkałem anioła - uśmiechnął się delikatnie do swoich wspomnień.

Obdarzona walczyła ze sobą, ale nie była w stanie powstrzymać rozczulonego uśmiechu jaki jej się wkradł na usta. Natychmiast przetarła dłonią twarz. Sama zastanawiała się co tak właściwie jeszcze tu robiła. Powinna była od razu wstać, wziąć na ręce Izsaka i wyjść. Ale nie chciała tego robić. Choć usilnie się starała, to nie była w stanie zakwalifikować Szkota jako śmiertelnego wroga. Albo była bezgranicznie głupia, albo naiwna. Innych opcji nie było.
- Boże, nie jestem w stanie na trzeźwo o bym myśleć - powiedziała i wymownie spojrzała na butelkę wina i się skrzywiła, bo ono mogło być za słabe. - Przynieś coś mocniejszego... - mruknęła nie spoglądając na Williama.

Ten wstał i podszedł do barku. Wyciągnął dwie szklanki i rozlał tam whisky. Postawił jedną przed nią, w swojej zamoczył jedynie wargi i odstawił ją na stół.


Erika miała nieco nieprzekonaną minę co do picia tego alkoholu bez dolania do niego coli. Lecz w tej chwili nie zamierzała wybrzydzać i bez słowa sięgnęła po szklankę. Wpierw upiła jeden łyk, spodziewając się że ją to odrzuci. Lecz zaserwowana przez niego whisky była wyjątkowo pyszna w swojej czystej formie. Chwilę Obdarzona przyglądała się szklance aż w końcu wychyliła całość na raz. Zamknęła oczy delektując się jak ciepło alkoholu rozlewa się jej w przełyku i trafia do żołądka. Wkrótce zaczęło dochodzić do tego przyjemne uczucie rozjaśniania myśli.

Po chwili Erika odstawiła pustą szklaneczkę na stolik.
- To nas los urządził... - skwintowała, opadając ciężko na oparcie kanapy.
- Zastanawiałem się nad tym… - pokiwał głową William. - I doszedłem do wniosku, że choć wielu rzeczy w życiu żałuję, to niczego bym nie zmienił… Bo dzięki temu spotkałem ciebie.
- Prawie mnie zabiłeś w Chicago... - burknęła z pretensją w głosie. - A później samolot, którym leciałam twoi znajomi zaatakowali... Dolej mi - westchnęła na koniec zawieszając spojrzenie na szklance.
- Cóż… Mówiłem to ze swojej perspektywy - przyznał wstając ponownie. Tym razem wrócił z alkoholem i po uzupełnieniu jej porcji zostawił butelkę na stole.

Węgierka od razu wzięła swoją szklankę, ale tym razem już zwyczajnie sączyła płyn małymi łykami. W głowie zaczęło jej przyjemnie szumieć.
- Czemu zniszczyłeś Chicago? - zadała to pytanie, które wielu stawiało, ale nikt nie miał sposobu poznać odpowiedzi. Z wyjątkiem niej.

Rush westchnął.
- W dużym skrócie… Przestraszyłem się i spanikowałem - zrobił kwaśną minę.
Powiedział to akurat w momencie gdy Erika piła. Obdarzona zakrztusiła się, gdy whisky wybrało drogę do płuc zamiast do żołądka. Rozkasłała się, do oczu nabiegły jej łzy gdy próbowała złapać oddech.
- Co?! - wykrztusiła z siebie gdy się opanowała.
- Przestraszyłem się, spanikowałem i uderzyłem mocniej niż było to zaplanowane. - doprecyzował. - W założeniu byłem tam tylko po to, żeby zatrzeć ślady po ekipie naziemnej. Zrównać z ziemią jeden, góra dwa budynki.
Węgierka zamrugała oczami w niedowierzaniu na to co słyszy. Cicho pod nosem przeklęła w swym rodzimym języku.
- Zniszczyłeś całe miasto... bo spanikowałeś? - powtórzyła po nim jakby chcąc chociaż postarać się zrozumieć motywy. Zaraz też Erika z rezygnacją pokręciła głową i ponownie jej usta opuściły słowa, których Szkot nie rozumiał. - A te dwadzieścia parę lat temu w Paryżu też spanikowałeś? - dodała przyglądając mu się wnikliwie.
- Nie. W Paryżu działałem na chłodno i z wyrafinowaniem. Na tyle ile możesz tego wymagać od osiemnastolatka… - westchnął ponownie. - Żebyś mogła mnie choć trochę zrozumieć… Musisz wiedzieć o dwóch rzeczach. Pierwszą, czyli to że potrafię używać mocy w ludzkiej postaci już wiesz. Druga dotyczy mojej bazówki.

Erika zmarszczyła brwi.
- Od samego początku jesteś w stanie używać mocy będąc człowiekiem? - dopytała, by się upewnić. - Co do tego ma twoja moc bazowa? - dodała nie rozumiejąc związku. - To ona umożliwia ci to? - próbowała jakoś połączyć jedno z drugim.
- Jakie moce ma Desolator? - odparł pytaniem na jej pytanie.

Alkohol całkiem dobrze wszedł jej w krew, więc gładko podjęła dyskusję w tym temacie. Erika zamyśliła się, wspominając sobie walkę... Z nim.
- Lot, uderzenia kinetyczne, coś w rodzaju krótkiej teleportacji... Taki "blink", zwinność może... - dłuższą chwilę zajęło jej przypomnienie sobie ostatniej mocy, bo przecież był on piątką. - I to coś co ja bym nazwała cheatmodem - zmrużyła oczy i wypiła do końca whisky.
Uśmiechnął się lekko na jej określenie.
- Ciekawa i w miarę trafna nazwa, choć osobiście mówię o tym jak o wyczuciu zagrożeń. I to jest moja bazowa moc - wziął butelkę i dolał jej alkoholu.

Skinieniem głowy odruchowo podziękowała mu za dolewkę. Już miała pić dalej, ale powstrzymała się. W takim tempie szybko zaliczyłaby zgon, choć w jej wypadku już nic nie będzie głupsze i bardziej nierozważne niż to co już zrobiła.
- Więc wyczuwasz zagrożenia... - podsumowała. - To tłumaczy czemu nie mogłam cię trafić, ani w walce w powietrzu, ani śnieżkami... - ostatnie mruknęła cicho, bo brzmiało tak bardzo irracjonalnie w tej chwili. - I w związku z tym? - ciągnęła go dalej za język, nie rozumiejąc do czego on dąży.
- Wszystko - odparł. - Jak słusznie się domyśliłaś, mocy mogłem używać już następnego dnia gdy tylko kryształ pojawił się na mojej piersi. Mocy, która wbrew mojej woli ostrzegała mnie o wszystkim co mogło mi zagrozić. O strzykawce pielęgniarki, która nie umyła rąk, o starym, szpitalnym łóżku, które mogło w każdej chwili się rozlecieć, o wypastowanej podłodze, na której mogłem się przewrócić, o strażniku z pistoletem gazowym… Kiedy uciekłem na ulicę, było jeszcze gorzej. Każdy przechodzeń sprawiał, że wpadałem w panikę. O samochodach już nie wspominając. Gonili mnie oczywiście, ale nie potrafili dogonić i złapać. Ta moc sprawiała, że nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Nawet zjeść czy napić się był problem. Dopiero drugiego dnia przemogłem się, że butelka z wodą mineralną nie zrobi mi krzywdy, że się nie zadławię zakrętką.

- Oh... - Erika zrobiła współczującą minę. Zawsze gdy sama rozmyślała o tym jak by to było gdyby mogła używać mocy w ludzkiej postaci, a szła o zakład, że każdy Obdarzony na pewno o tym myślał, to nigdy nie przyszło jej do głowy, że problemem może być konieczność panowania wtedy nad swoją mocą, nad mocami na co dzień. A przecież one były różne. Jedne trzeba było się postarać by aktywować, a inne działały niezależnie od woli. - To... Straszne... - skomentowała w końcu.
- Chcieli mnie zamknąć w zakładzie psychiatrycznym… Co bez blokowania przemiany byłoby kiepskim pomysłem. W każdym razie… Żyłem jak zdziczały pies. Uciekałem od ludzi, gdzie każdy z nich był dla mnie zagrożeniem, nad którym nie mogłem zapanować. Pewnie dalej bym gdzieś egzystował w górach Szkocji z daleka od cywilizacji, zastraszony i obłąkany, gdyby nie odnalazł mnie tam on. Był pierwszym człowiekiem, pierwszą istotą, od której nie czułem zagrożenia. To było jak światło w tunelu, jakby ktoś wreszcie otulił mnie ciepłym kocem podczas zimnej nocy - Rush dopił swoją pierwszą szklankę i nie nalewał sobie więcej alkoholu. - Dzięki jego pomocy stopniowo nauczyłem się kontrolować swoją moc. Choć nadal czułem te wszystkie zagrożenia… tak jak czuję je w tej chwili… To mogłem wrócić do życia.

Współczucie do Williama opanowało ją w pełni po jego opowieści.
- Ale jak trafiłeś do Mroku? Masz jasny kryształ do cholery... - jęknęła spuszczając spojrzenie na trzecią szklankę whisky, którą już opróżniła do połowy.
- Osobą, która mnie uratowała, był Eryk Rotten znany wśród was jako Czarny - wyjaśnił jednym zdaniem.

Nie spodziewała się takiej puenty. Tak jak ona, że wszystkich ludzi na świecie musiała trafić akurat na Desolatora, tak jemu los zesłał Czarnego, założyciela Mroku. Erika westchnęła długo i przeciągle. Odstawiła szklankę i opadła na oparcie kanapy. Było jej w tej chwili tak ciężko...
- Chyba bardziej nie mogło być przesrane... - podsumowała całokształt ich sytuacji.

- Ja jestem i całe życie będę mu wdzięczny za to co zrobił - odparł William. - Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj.
- Nie wątpię... - mruknęła z rezygnacją w głosie Erika. - Boże jak ktoś się o tobie dowie to mnie spalą na stosie... - jęknęła i skryła twarz w dłoniach. Zaraz też zaśmiała się. - Dosłownie, zważywszy na to komu dałam kosza z twojego powodu - spojrzała na Williama kątem oka, a usta wykrzywiły jej się w rozbawiony uśmiech, w przywie tej nagłej wesołości od razu pokręciła głową. - A pomyśleć że miałam siostrze zrobić kazanie za umawianie się z kryminalistami... Muszę się pochwalić, że od tygodnia trzymam w więzieniu mojego niedoszłego szwagra...
- Masz na myśli tego kolegę z pracy? Od tych róż? Wysoko postawiony? I co przeskrobał ten gość, co teraz go w celi trzymasz? - uśmiechnął się wreszcie.. Ale
- No więc mój szwagier to ten obdarzony, którego pojmałam w Polsce i o którego był cały ten cyrk - westchnęła. - A mój wieloletni wielbiciel to ulubieniec Białego, Smaug - znów wzięła do ręki szklankę i się z niej napiła.
Rush podniósł brew ze zdziwienia.
- Ten Smaug? Ten od fajerwerków i okładek w The Times? Hmm… Musiał się chyba zagotować do czerwoności jak go spławiłaś…

Erika spojrzała na niego zaskoczona, że tak drąży temat, aż w końcu przewróciła oczami gdy doszło do niej o co mu chodzi. Właśnie jego męskie ego zostało mocno połechtane, gdy dowiedział się, że Węgierka wybrała jego, a nie Pana Idealnego, do którego wzdychały zastępy kobiet na całym świecie.
- Ktoś jeszcze poza tobą potrafi w mroku używać mocy bez przemiany? - zapytała, nagle zmieniając temat.
- Yyy… Nie. Raczej nie… - zawahał się. - Nie utrzymuję z nimi zbyt dobrego kontaktu.
- To dobrze - odparła z wyraźną ulgą. - To należysz do Mroku czy nie? - dopytała tonem który domagał się od niego wyraźnego określenia się.
- Niczego nie podpisywałem… - wzruszył rękami. - Od kiedy Czarny się wycofał i całość przejął Mazzentrop to misja w Chicago była pierwszą, w której zgodziłem się wziąć udział.
- Kogo tam mieliście zabić? - ciągnęła go dalej za język.
- Obdarzony, który… miał być jakimś agentem rządowym, zabijającym innych Obdarzonych na ich zlecenie. Podobno jego moc polegała na tym, że niwelowała moce innych Obdarzonych.

Erika zmarszczyła brwi i odruchowo pokręciła głową.
- Nie ma nikogo takiego. Wiedziałabym o tym - odparła ze szczerością typową dla wstawionej osoby.
- Pewnie dlatego, że ten gość nie był agentem Światła, tylko CIA - Will wzruszył ramionami.
- Obdarzeni nie mogą należeć do żadnej formacji militarnej innej niż SPdO - nie zgodziła się z nim Erika. - Inaczej byłoby to pogwałceniem ustaleń NATO.
- Jak twierdzisz - rozłożył ręce w geście poddania tego tematu.
- I co, zabiliście tą osobę? - pytała dalej.
- Nie wiem - pokręcił głową. - Po tym co się stało nie rozmawiałem o tym z Malcolmem.

Lorencz usiadła w klęczki na kanapie i opierając łokciem się o oparcie przyglądała Willowi.
- I to tego gościa się wystraszyłeś? Tego od blokowania mocy? - chciała się upewnić.
- Nie jestem tego pewien… To się pojawiło nagle - twarz Willa poszarzała na wspomnienie tamtej chwili. - Jakbym… - urwał na chwilę, szukając odpowiednich słów. - Podczas walki czuję nadlatujące zagrożenie, które może mnie zranić i tego po prostu unikam. Tak jak twoich ataków wtedy… Natomiast to co wtedy poczułem… To była śmierć. Nieunikniona, pewna - po tych słowach sięgnął po alkohol, dolał sobie i wypił duszkiem.
- Już kiedyś zdarzało ci się czuć coś takiego?
- Nie - stanowczo zaprzeczył. - Od początku, od dnia gdy pojawił mi się na piersi kryształ, nie czułem takiego zagrożenia.

Erika westchnęła i oparła się cała na poduszkach kanapy. Wbiła spojrzenie w podłogę i milczała. Na jej twarzy pojawił się smutek i rozgoryczenie.
- Nie możemy się więcej widywać - powiedziała bez emocji.
- Nie zgadzam się - odparł przełykając ślinę.
- Jesteś w Mroku do jasnej cholery, ja w Świetle. Powinnam cię zabić w chwili kiedy mi wyznałeś kim jesteś, powinnam była zgłosić cię, że jesteś niezarejestrowany w momencie kiedy pokazałeś mi swój kryształ! - wyrzuciła z siebie z pretensją, którą trudno było określić, czy skierowała do niego czy do siebie samej.
- Ale tego nie zrobiłaś… Tak jak i ja nie zrobiłem tego, co przykładny członek Mroku - w jego głosie było czuć drwinę z tego określenia - powinien zrobić, mając Nadzorcę Europy i żywioł w jednym podane na talerzu.
- I jak by to miało wyglądać dalej twoim zdaniem? To co jest między nami? - spojrzała na niego krytycznie.
- Nie wiem… Ale razem na pewno nam się uda - spojrzał w jej błękitne oczy.

Mina Eriki zdawała się mówić "czemu mi to robisz i tak już mi ciężko przychodzi podjąć tą właściwą i konieczną decyzję".
- Will, nigdy wcześniej nie spotkałam takiego czułego mężczyzny jak ty. Jesteś wszystkim czego mogłabym sobie wymarzyć... - mruknęła ze zbolałą miną.
- Przy tobie i od ciebie nie czuję żadnego zagrożenia Erika. Jesteś tą osobą, z którą chcę spędzić resztę życia. I nie mówię tego bezpodstawnie. Moja moc się nie myli.
Erika wbrew własnemu rozsądkowi rozczuliła się na te słowa. Powoli przysunęła się do niego, aż objęła go i pocałowała w usta. Miała dziwne wrażenie, że pożąda go jeszcze bardziej niż wcześniej. W tej chwili zrzucała to na upojenie alkoholem...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ZDXXi19_7iE [/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline