-
Spokojnie… Staraj się nie denerwować i nie wysilać bardziej niż to konieczne…- pouczył ją Dundein. Głos krasnoluda brzmiał jakby należał do poczciwego dziadka, który nie potrafi gniewać się na swoje wnuki. Po chwili Venora ujrzała Młota, który podszedł bliżej i wścibsko zbliżył swój wielki łeb do jej głowy. Rycerka nie czuła tej niesamowitej więzi, która na codzień łączyła ją z ogierem, lecz pewnie był to uboczny efekt wampirzego dotyku. Venora przypomniała sobie walkę z umrzykami, a chwilę później w głowie zakołatały jej wspomnienia z przeogromnej burzy piaskowej i ataku czerwonego smoka. Poczuła jak wszystko wiruje w jej głowie i natychmiast zwymiotowała obok. Nigdy nie przypuszczała, że wspomnienia ze snu mogą być tak realistyczne.
Venora czuła się gorzej niż kiedykolwiek. Mdłości jej nie ustępowały i to pomimo tego, że żołądek już i tak miała pusty.
-
To moja wina. Wszystko moja wina... - jęknęła czarnowłosa, nie patrząc na swoich towarzyszy. Chyba jedyne co ją w tej chwili pocieszało, to to, że sama była w najgorszym stanie. Balthazaar co prawda też oberwał ale sądząc po tym, że był w stanie ją nieść, oznaczało to tyle, że nie było z nim najgorzej. -
Gdybym została całą noc na warcie to by nas nie podeszły... - użalała się nad sobą.
Słysząc jej słowa smoczydło buchnęło parą z nozdrzy i odwróciło się na pięcie -
Albo pcha się w kłopoty albo jęczy, że za mało się w te kłopoty wepchała…- skomentował niczym surowy mentor, na nieudaną próbę swego podopiecznego.
-
Odrobinę wyrozumiałości…- wtrącił się kapłan, lecz jaszczur nie skomentował -
Nie martw się. Negatywna energia psuje pojmowanie niektórych spraw. Odpocznij chwilę i raz jeszcze pomodlę się do Moradina, by przywrócił ci siły. A wieczorem jeszcze raz. Zobaczysz, jutro pochmurne myśli miną i z pewnością przestaniesz tak podle się czuć…- krasnolud wziął głęboki wdech i uśmiechnął się ciepło.
-
Nie mamy czasu. Musimy ruszać dalej. Do wschodniej grani jeszcze kawał drogi, a pogoda jak to w górach może się zepsuć w jednej chwili…- warknął Balthazaar -
Dasz radę usiedzieć w siodle?- spytał pannę Oakenfold.
Paladynka skierowała na smoczydło swoją twarz, którą teraz miała jeszcze bardziej bladą niż zazwyczaj, prawie tak białą jak u wampirów. Venora próbowała się podnieść do pozycji siedzącej, co jej się z wielkim trudem udało.
-
Nie wiem... Może... - pokręciła głową, a minę miała jakby chciała by ktoś ukrócił jej cierpienia w jakikolwiek sposób. Zaraz też spojrzała na kapłana. -
A jego wyleczyłeś? - zapytała krasnoluda, bo wiedziała że Balthazaar jej na pewno nie odpowie.
-
A gdzie tam… Uparte bydle i tyle… “Zajmij się nią, zajmij się nią…” - cytował jaszczuroczłeka, nawet całkiem zabawnie udając jego gardłowy głos.
-
Zjedz coś. Niedługo ruszymy dalej. Za jakiś czas odprawię modlitwę i przywrócę ci odrobinę sił. Będzie już tylko lepiej....- starał się ją pokrzepić.
Panna Oakenfold uniosła spojrzenie na Balthazaara.
-
Daj się uleczyć - odezwała się marszcząc w złości brwi. -
Lepiej, żeby chociaż jedno z nas było w pełnej formie
Smoczydło chwilę przyglądało się towarzyszce, po czym skinęło głową na znak zgody i skierowało spojrzenie na krasnoluda
-
Niech będzie- przystał na to chyba tylko dla spokoju Venory
-
W takim razie pomodlę się do Moradina już teraz- odparł brodacz
-
I potem ruszamy dalej, w drogę…- dodał jaszczur.
Venora na te słowa po raz pierwszy uśmiechnęła się, bo naprawdę ją ucieszyło, że nie musiała sięgać po groźby, czy szantaż.
~
Muszę chyba wyglądać jeszcze gorzej niż się czuję, skoro on chce wypełnić ostatnią wolę umierającej ~ przeszło jej przez myśl.
~***~
Grzmiące Wierchy wyglądały bardzo majestatycznie z oddali, lecz podróżując wąskimi ścieżkami na skraju przepaści, sprawiały jeszcze większe wrażenie. Venora w trakcie drogi do następnego przystanku głównie spała i odpoczywała w siodle, lecz momentami próbowała zmusić samą siebie, by oprzytomnieć i choć przez chwilę mieć kontrolę nad rzeczywistością. Gdy zarządzili kolejny postój było już po południu. Dundein rozejrzał się po okolicy, a Balthazaar ostrożnie zdjął rycerkę z grzbietu Młota, usadzając ją na wielkim głazie. Krasnolud sięgnął po swój święty symbol i przyłożył go do czoła Venory wypowiadając frazy zaklęcia w krasnoludzkiej mowie. Kilka chwil później objawiona łaska Moradina spłynęła na Venorę, która kolejny raz poczuła ogromną ulgę zarówno na ciele jak i duszy.
Czarnowłosa objęła się ramionami, by powstrzymać drżenie rąk. Choć nadal czuła się dalece od pełni zdrowia to przynajmniej utrzymanie pionu nie było już nadludzkim wysiłkiem.
-
Dziękuję, nie wiem co byśmy zrobili bez ciebie. Chyba nigdy się tobie nie będziemy w stanie odwdzięczyć - powiedziała do Dundeina. Westchnęła ciężko. -
To było najgorsze czego w życiu doświadczyłam. Wampiry...Zdecydowanie lepiej wspominam pierwsze spotkanie ze smoczydłem, czy choćby beholderem... - stwierdziła Venora i aż wzdrygnęła się.
-
Znowu cię wzięło na wspominki?- fuknął Balthazaar -
Jeśli nie skupimy się na twojej misji, to smoczydła i beholdery będą najmniejszym z problemów…- dodał po krótkiej chwili.
-
Moja misja... - powtórzyła po nim i spuściła wzrok, wbijając spojrzenie w swoje buty. -
Miejmy nadzieję, że masz rację i nie jestem żadnym wybrańcem, bo wszyscy będziemy mieli przerąbane... - dodała ponurym tonem i schowała twarz w dłoniach. Venora poczuła na sobie świdrujące spojrzenie Dundeina, który od kilku chwil nie spuszczał jej z oczu, jakby zastanawiał się czy dopytywać o szczegóły dotyczące misji Venory.
Paladynka chwilę trwała w bezruchu. W końcu wyprostowała się i spojrzała na Balthazaara
-
Poprzedniej nocy, chyba ten mędrzec próbował się ze mną skomunikować - powiedziała do smoczydła. -
Nawoływał moje imię...
-
To nie on- odparł jaszczur, a Dundein nie odrywał od dziewczyny wzroku.
-
To musiał być on - Venora nie dawała się zbić z tropu. -
Czemu zawsze musisz być taki negatywny do wszystkiego? - dodała z wyrzutem.
-
Bo to zwykły człowiek. Żaden wieszcz, żaden psion. Zwykły człowiek…- powtórzył i spojrzał na nią -
Tak jak ty…- wzruszył ramionami.
Paladynka już by mu uwierzyła, gdyby nie porównał owego mędrca do niej samej. To od razu sprawiało, że tak jak nie przestała myśleć o tym, że Morimond mógł być awatarem jej boga, tak samo teraz nie wierzyła, że strażnik księgi jest zwykłą osobą.
-
A ja ci mówię, że to nie jest normalne, że w ataku smoka na mój klasztor ginie przeor, który wtrącił mnie do lochu, a później mój własny mentor zostaje praktycznie jednogłośnie mianowany nowym wielkim przeorem - odparła mu.