Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2018, 01:07   #11
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
dzień drugi



Kantyna znajdowała się w tej samej jaskini, gdzie połyskiwała błyszcząca tafla portalu Wrót. Daleko było temu miejscu do wykwintnej restauracji i chyba tylko Legioniści nie narzekali na głos na serwowane tam potrawy. Jeśli ktoś spodziewał się, że czekał tu na nich ostatni dobry posiłek, lub też patrząc z perspektywy znalezienia się w nowym świecie - pierwszy, to musiał się zawieść. Te same standardowe racje żywieniowe, którymi karmieni byli wszyscy na szkoleniu, z tą różnicą, że w Laudun można było sobie wyskoczyć w czasie wolnym do jakiejś mniejszej knajpki. Tu już niestety, nie było się gdzie dokarmić.

Ci ochotnicy projektu, którzy zdecydowali się przed snem nieco pozwiedzać mieli do dyspozycji część kompleksu olbrzymich jaskiń, ale z żadnej nie było widoku na świat zewnętrzny. Największą "halą" - bo takiego określenia na jamy używały osoby, które przybyły w to miejsce przed nimi, była ta z Wrotami, w której poza sporym placem oddzielającym ścianę Portalu od reszty znajdowała się kantyna, posterunek dowodzenia Legii, ambulatorium, stanowiska badawcze i kwatermistrz. Za kontenerami ustawionymi przy tym ostatnim punkcie widać było mniejszą jamę. Będąc pod nadzorem Legionisty można było pobrać amunicję do swojej broni lub dobrać sprzęt.

Jeepy w ilości sztuk kilku okazały się być nie ruszane od jakiegoś czasu. Stały zakurzone z wierzchu i wyglądało, że nikt się nimi nie interesuje. Na końcu hali, idąc od strony Wrót, znajdowały się zagrody ze zwierzętami. Były to różnej maści konie, o krępej budowie lecz nie za wysokie w kłębie. Obok ich ogrodzenia, na skrzyniach leżały uprzęże wskazujące tym co się znali, że dzięki nim, najcięższy ekwipunek nie trafi na plecy podróżników. Przy koniach krzątało się kilka osób oporządzających je.
Obok zagrody było szerokie przejście do jeszcze jednej pomniejszej jaskini. Była ona dużo większa od składu broni i robiła za magazyn. Można było tu znaleźć wszystko: ubrania, żywność, elementy zamienne, leki, drewno, ogólnie pojętą chemię, wodę, paszę i inne drobne, ale ważne dla każdej wielkiej wyprawy rzeczy.

Była też jama w której urządzona była sypialnia dla wszystkich. Było tu wysokie sklepienie o prawie gładkiej strukturze. To właśnie tu licznie rozstawione były namioty mieszkalne, a w ustronnym końcu znajdowały się przenośne łazienki typu "ToiToi". Bezwzględnie przestrzegana była tu cisza niczym w najbardziej rygorystycznej bibliotece. A to z uwagi na fakt, że z braku dnia i nocy, jak i z powodu konieczności ciągłego nadzoru, praca trwała tu non stop i ludzie o różnych porach kończyli swoje zmiany. Szepczący zbyt głośno w swoich namiotach musieli się liczyć z upomnieniem, które w zależności od tego jaki Legionista pełnił wartę i jak duże było przewinienie, mogło ograniczyć się do krótkiego słownego zbesztania lub wyciągnięcia za fraki z namiotu, zaciągnięcia do hali Wrót i tam wzięce przymusowego udziału w ćwiczeniach Legionistów.

Wspomniane jamy były terenem udostępnionym dla wszystkich. Miejscem gdzie nowi mieli zakaz się zapuszczać, był szeroki korytarz, który prowadził prosto z hali Wrót do kolejnej jaskini, i następnej, by po kilkukrotnym powtórzeniu krajobrazu, w końcu znaleźć się u wyjścia.
Co bardziej dociekliwi mogli dostrzec podwieszone u sufitu okablowanie biegnące właśnie tą drogą ku światu zewnętrznemu.


"Noc" minęła spokojnie. Wszyscy bez najmniejszego problemu posnęli w swoich namiotach. Pobudka nie stanowiła problemu, gdyż każdy obudził się rześki i wypoczęty. No może z wyjątkiem Mikaila, który rzucając się w swoim śpiworze, śnił o czymś intensywnie, lecz po przebudzeniu nie był w stanie sobie przypomnieć co to było.

Poranna toaleta po której część osób już zaczęła pakować swoje manatki i w końcu posiłek. Po nim zostali skierowani na odprawę dla tych, którzy mieli udać się do Bazy Pierwszej, znajdującej się niecały dzień drogi od wejścia do jaskini. Na miejscu stawiło się dwadzieścia pięć osób, z czego piętnastka była Legionistami, z którymi Arthur zdążył już się zaznajomić po osobistej odprawie jakiej zorganizował wojskowym major McClesfield. Do pozostałej dziesiątki zaliczali się Alexis, Jacqueline, Leokadia, Claude-Henri, Xavier i siedzący na uboczu Mikail oraz dwóch mężczyzn i kobieta odpowiedzialni za konie i jakiś młody blondwłosy chłopak, który spóźnił się na zebrane.

Philippe Eluard lubił mówić. Przez większość trwającej godzinę odprawy podkreślał jak ważny dla całej ludzkości jest projekt "GATE-Paris", że każdy uczestnik, każda rola przez nich pełniona jest kluczowa dla całości. Opowiadał jak ważnym momentem było dla projektu utworzenie pierwszej bazy na powierzchni od czego teraz wszystko będzie zależało.
W końcu w słowo wszedł mu Legionista. Major McClesfield, który oficjalnie był zastępcą Eluarda, w krótkich żołnierskich słowach przypomniał, że każdy jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo swoje i towarzyszy. W przeciwieństwie do ekspresyjnego Eluarda, wojskowy miał twarz pokerzysty, nie dając poznać po sobie co on o tym wszystkim myśli. Wskazał starszego chorążego Arthura Higginsona jako najwyższego rangą. Dowiedzieli się również, że dwóch spośród Legionistów już kilkukrotnie przemierzało trasę, którą mieli iść, zapewniając tym samym, że ryzyko zagubienia się na szlaku jest małe. Nie mniej przestrzegł, że trasa jest trudna i wymagająca. Na koniec major wydał rozkaz by się rozeszli i powrócili po swoje bagaże.




Ponad pół godziny marszu przez, wydawać by się mogło, niekończącą się jaskinię, zwieńczone zostało widokiem nieba. Powietrze było rześkie i świeże, jak po porządnej burzy z piorunami. Było trochę chłodno, jak w pierwsze wiosenne dni na południowych krańcach Francji. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, roznosiła się lekka, wpadająca w błękit mgiełka.

- Mamy wczesny świt. Uważajcie bo może być ślisko - przestrzegł wszystkich mający śniadą cerę, łysy Dave Mayers, jeden z dwóch Legionistów, którzy byli przewodnikami i wedle zapewnień McClesfielda znali doskonale trasę. Stali na przedzie, czekając aż każdy przyzwyczai się do światła dziennego i pozwalając im na chwilę kontemplacji nad nowym krajobrazem.

Jeśli ktoś dobrze się przyjrzał to zauważył, że jak urobku ze wspomnianego odkopywanie przejścia nie było w jaskini tak samo tu go nie uświadczyli. Mogło to oznaczać, że gruz został wywieziony przez Wrota. Po drodze minęli spore urządzenia które ci co się na tym znali mogli określić jako akumulatory. Do nich biegło okablowanie z sufitu, a od nich wychodziły na zewnątrz. Arthur i Erick dopatrzyli się natomiast wielu ładunków wybuchowych umieszczonych na suficie. Major McClesfield wprowadził ich, że w razie napotkania zagrożenia z którym nie będą w stanie sobie poradzić, ostateczną formą ochrony Bazy Zero, będzie wysadzenie całego korytarza.

Wyruszyli na szlak w pieszą wędrówkę. Ustawiając się w szyku, wedle którego na przodzie szło czterech Legionistów, za nimi piątka cywili, dwóch legionistów, znów piątka cywili z objuczonymi końmi, pomiędzy którymi poza ich opiekunami szło dwóch wojskowych, by na koniec trzech legionistów zamykało pochód.
Sądząc z zasłyszanych w Kantynie opowieści można było założyć, że ostrożność ta była przesadzona, bo niczego poza zwierzętami nie napotkano na drodze. Wojskowi jednak trzymali się sztywno procedur bezpieczeństwa.




Ledwo widoczna ścieżka, która raz pięła się w górę, by zaraz za zakrętem wieść w dół przez wąwóz, prowadziła ich przez las, który miejscami gęstniał tak, że korona drzew prawie całkiem odcinała promienie słoneczne. Towarzyszyły im odgłosy ptaków, których śpiewu nie rozpoznawali nawet tacy podróżnicy jak Xavier czy Claude-Henri. Drzewostan choć wydawał się na pierwszy rzut oka podobny do lasu umiarkowanego, to przy bliższym przyjrzeniu się, okazywało się, że kształt liści nie pasował do znanych gatunków.
Czasem coś w oddali trzasnęło, wzmagając czujność ochrony i wstrzymując pochód.

- Spokojnie, to pewnie jakiś kozioł, jest ich tu pełno w okolicy - zapewnił ten bardziej rozmowny z przewodników i ruszyli dalej. Drugi czarnoskóry o krótko ostrzyżonych włosach, szeregowy Rainbow Karger, nie odezwał się nawet raz, przez co niektórych mogło zastanowić czy mężczyzna w ogóle zna francuski. - Są też wilki, ale już nie podchodzą - dodał, bez wchodzenia w szczegóły.
Erick, którego od wejścia na szlak prześladowało odczucie bycia obserwowanym, mógł w tym co powiedział przewodnik, szukać wytłumaczenia dziwnego odczucia.

Marsz trwał dobre kilka godzin. Krajobraz niewiele ulegał zmianom, kojarząc się wszystkim z wycieczkami po górskich szlakach. Po Legionistach nie było widać nawet najmniejszej oznaki zmęczenia i to pomimo tego, że ich plecaki zdawały się być znacznie cięższe niż te leżące na plecach cywili. Oznak zmęczenia nie było też widać po Xavierze, Claude-Henrim, Alexis i opiekunach koni. Podobnie chudy blondyn, który przedstawił się jako Lukas.

Natomiast pozostali byli w różnym stadium zapotrzebowania na odpoczynek.
Jacqueline choć zadyszkę już miała, to była jeszcze w stanie ukrywać ją przed innymi i być w tym całkiem przekonująca, ale nie zmieniało to faktu, że najchętniej wrzuciłaby swój plecak na jednego z jucznych koni.
Za to Leokadia i Mikail mieli się nie najlepiej. Oboje po cichu zaczęli mieć wrażenie, że ktoś kto sprawdzał ich kondycję fizyczną na szkoleniu w Laudun, to akceptując ich udział, musiał patrzeć na ich zmagania przez przymknięte oczy. Ale od narzekania powstrzymywał ich widok pozostałych, dlatego zagryzali tylko zęby, rezygnując z rozmów i szli dalej.




- Tu zrobimy postój. Dwie godziny - odezwał się po raz pierwszy czarnoskóry przewodnik.

Znaleźli się na polanie z pięknym widokiem na przepaść. Były tu trzy długie ławki wydrążone z pni powalonych drzew i ustawione w półokręgu, tak, by każdy kto na nich siedział mógł podziwiać widok odchłani w dole. Opiekunowie zwierząt z pomocą wojskowych rozkulbaczyli konie, by i one mogły odpocząć w tym czasie.
Na słowa wypowiedziane przez sierżanta Kargera, z utęsknieniem czekała Leokadia i Mikail, którzy padli na ziemi tam gdzie stali, siadając na miękkiej i soczyście zielonej trawce. Dużo mniej ekspresyjnie, ale z równie wielką ulgą, postój przyjęła Jacqueline i Xavier. Dla odmiany Alexis najmniej cieszyła się, bo była tak zaaferowana okolicą i do tego pewna, że jej kwadrans odpoczynku by zupełnie wystarczył, a w ogóle to szkoda było jej czasu na siedzenie w miejscu, kiedy cały świat czeka na nich.

Chorąży Higginson wyznaczył warty, a pozostali rozlokowali się po całej polance by odetchnąć. Niektórzy zdecydowali się na drzemkę, inni zabrali za jedzenie suchego prowiantu. Przewodnik Karger przestrzegł każdego by informowali o konieczności wejścia samotnie w las “za potrzebą”.
Claude-Henri, rozglądając się, dostrzegł w trawie, na skraju polany tropy dużego psowatego. Normalnie uznałby to za wilka, lecz ślad musiał zostawić osobnik rozmiaru tygrysa syberyjskiego.
Ericka, nawet teraz w tej pięknej scenerii, nie opuszczało to denerwujące przeczucie bycia obserwowanym.

Xavier w końcu miał czas na przejrzenie atlasu roślin trujących i jadalnych tego świata. Był w nim zbiór wyników badań toksykologicznych wszystkich próbek jakie zostały dostarczone w pierwszej fazie projektu. Przydatna sprawa na wypadek utraty kontaktu z rodzimym światem i konieczności bycia samowystarczalnym.

Jacqueline pierwsza poczuła potrzebę i po zameldowaniu tego u przewodnika, jak nakazano, weszła w gęstwinę. Przeszła kawałek, przeciskając się pomiędzy krzewami a szerokimi pniami wysokich drzew dotarła do ustronnego miejsca, gdzie była prawie pewna, że nikt nie podejrzy jej. Rozejrzawszy się po raz ostatni, opuściła spodnie i ulżyła pęcherzowi.
Gdy skończyła i już się miała wyprostować jej spojrzenie zatrzymało się na niedostrzeżonym wcześniej podglądaczu.




Istotka bezwstydnie przyglądała się jej w zaciekawieniu i wyraźnie nie obawiała się kobiety.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 04-02-2018 o 19:49. Powód: poprawiony link
Mag jest offline