-
Możesz na mnie liczyć pani - odparła czarnowłosa i poczuła jak robi jej się gorąco. Skinęła szybko głową, pokłoniła się nisko i czym prędzej opuściła namiot Regentki. Rozejrzała się po obozowisku by zlokalizować skąd przyszła i gdzie stoi jej namiot, a gdy udało jej się to wypatrzeć, ruszyła we właściwym kierunku. Była pod dużym wrażeniem po rozmowie z władczynią i czuła, że musi po tym ochłonąć zanim zacznie cokolwiek robić.
Najbardziej wyczekiwał jej Dundein. Od samego wejścia doskoczył do niej tak szybko, że trudno było uwierzyć, że krasnolud może być tak zwinny.
-
I co? I co? - dopytywał.
-
Daj mi się najpierw rozebrać ze zbroi - westchnęła rycerka. Nie musiała nawet się prosić o pomoc, bo brodacz z miejsca zabrał się za rozwiązywanie rzemieni. Venora stojąc w bezruchu czuła na sobie wyczekujące spojrzenia towarzyszy.
-
Plany się nieco zmieniły i wyklarowały zarazem - zaczęła panna Oakenfold gdy pozbyła się napierśnika. Spojrzała na Anger i Gustava. -
Regentka chce żebyście w Espar zorganizowali modlitwy, o których poinformowani zostaną wszyscy wojownicy. Wierzymy, że wspólne modlenie się do boga wojny o powodzenie w bitwie wzmocni morale wojska. Oznacza to też, że będziecie w walce wspierać główne siły ataku - opowiedziała prawie jednym tchem.
Uwolniona od ciężaru zbroi usiadła sobie na posłaniu.
-
Za to ja, kilku ludzi Regentki, ten mag z którym odnalazłam tarczę oraz wasza dwójka - wskazała na Agness i Dundeina. -
Ruszymy na zwiad. Trzeba dowiedzieć się czy orkowie nie kombinują czegoś-
-
A artefakt? - niecierpliwił się kapłan Moradina.
Venora westchnęła i lekko uśmiechnęła się do Dundeina. Na szczęście regentka dała jej zapewnienie, które teraz mogło ucieszyć i zmotywować krasnoluda.
-
Po odbiciu twierdzy, wraz z delegacją poselską, ty Dundeinie zostaniesz wysłany by dostarczyć tarczę prawowitemu właściecielowi - wyjawiła w końcu.
-
To żem chciał usłyszeć! Dobra robota młoda damo!- odpowiedział z zadowoleniem.
-
Niestety najpewniej nie będzie mi dane tobie towarzyszyć... Z tonu jakim mówiła to Regentka chyba mogę wnioskować, że ma już dla mnie po tej krucjacie zajęcie - powiedziała z nieco mieszanymi uczuciami bo chciałaby wraz z kompanem udać się do Mithrilowej Hali, ale wiedziała, że cokolwiek Regentka ma na myśli, było to ważne dla królestwa.
21 dzień opadania liści. Królewski las. Miasto Espar
Ogromne, wiekowe i potężne dęby powoli ustępowały zwykłym iglastym drzewom. Las z każdą pokonaną milą przerzedzał się, a na północy majaczyły górskie szczyty, które były celem całej krucjaty. To Właśnie po drugiej stronie Burzowych Rogów, na obrzeżach Moczar Odległego Morza znajdowała się ważna fortyfikacja, okupowana przez orków i bogowie wiedzą co jeszcze. Historia znała wiele takich wypraw, a najsłynniejszą z nim było odzyskanie Mithrilowej Hali przez króla Bruneora Battlehammera, jego armię krasnoludów i towarzyszącej im grupy mrocznego elfa Drizzta Do’Urdena. Krasnoludy były jednak znane na całym świecie ze swej nienawiści i zaciekłości w boju z orkami. Ludzie mimo podobnych odczuć czuli lęk, gdyż ich nienawiść do orków nie sięgała poziomu fanatyzmu. Venora miała wiele przemyśleń na ten temat i na szczęście mogła o wszystko pytać Dundeina, który wszak miał korzenie w rodzie służącym od wieków Battlehammerom.
Espar ujrzeli na szczycie wzniesienia. Było to miasto, przez środek którego przechodził królewski trakt. Znacznie większe od Waymoot, otoczone kamiennym murem, wzmocnionym basztami od północy w kierunku gór. Zmęczeni po wielu dniach marszu żołnierze z wielką ulgą przyjęli wieści o dotarciu do tego miejsca. Kolumna wojskowych z karocą regentki zdążyła już przekroczyć bramy miasta a pierwsi żołnierze zabrali się za rozbijanie obozowiska pod murami Espar.
-
No to ostatnia okazja by się schlać i wyspać w wygodnym łóżku!- krzyknął Dundein.
-
Warto będzie popytać o kogoś kto zna się na tych górach i wie, jak powinniśmy się tam przedostać najszybciej i najbezpieczniej jak to tylko możliwe.- wtrąciła Agness.
-
Tak! Ale najpierw gospoda! Mój bukłak świeci pustkami… I drugi również… No a o trzecim nawet nie wspomnę…- krasnolud mówił zupełnie poważnie.
-
No i może spotkasz tam swojego blondaska w sukni…- zaśmiała się Agness.
Venora przewróciła oczami i cicho westchnęła.
-
Proszę cię Agness, tylko nie zrób mi przed nim wstydu. My musimy przygotować się do współpracy, a nie zajmować jakimiś głupotami - odparła towarzyszce, choć skłamałaby gdyby powiedziała, że nie liczy na to, że spotka czarodzieja. Oczywiście po to by pomówić o szczegółach ich wspólnej misji. -
Dundeinie, w twoim przypadku lepiej będzie jak popytasz o bimbrowników - mrugnęła do brodacza.
-
A ja ci mówię! Wpuść go do łoża! Ty w końcu poczujesz, że żyjesz, a on będzie do końca wyprawy dbać o twoje tyły… Znaczy będzie chronił…- uśmiechnęła się szeroko ex kultystka.
Spojrzenie Venory jasno wskazywało, że miała ochotę udusić Agness.
-
Na pewno nie zrobię tego z takiego powodu! - obruszyła się. -
Łożę dzielić będę tylko z mężem... Z resztą nie jestem nawet w typie Arla - dodała naburmuszona i w sumie sama nie wiedziała czemu jej ten temat tak przeszkadza.
-
To młody mężczyzna, każda pizda jest w jego typie…- skomentowała śmiejąc się z naiwnego podejścia Venory. Agness pokręciła głową i spojrzała na towarzyszkę z politowaniem.
-
Jeśli chcesz czekać na męża to prędzej umrzesz dziewicą. W twoim życiu nie ma i nie będzie czasu dla męża, doskonale o tym wiesz.- wzruszyła ramionami. -
Prowadzisz taki tryb życia, że nie znasz dnia ani godziny, kiedy przyjdzie ci udać się na tamten świat. Tym bardziej nie rozumiem, na co czekasz skoro noc z mężczyzną jest tak przyjemna… Dzień też… A z dwoma mężczyznami to już w ogóle…- zamyśliła się na krótką chwilę.
-
Już miałam okazję umrzeć... - mruknęła posępnie panna Oakenfold. -
Nie mogę sobie pozwolić na... Rozwiązłość. Mam reputację, o którą muszę dbać i nie mogę tak po prostu... - wzruszyła ramionami, odwracając zakłopotane spojrzenie. -
No po prostu nie mogę - westchnęła ciężko. -
Chodźmy już do tej karczmy - rzuciła wstając nagle, chcąc zakończyć temat.
-
Reputacja…- prychnęła Agness, już nie ciągnąc dłużej rozmowy.
Paladynka wiedziała, że Agness tego nie zrozumie i choć bardzo chciała by ta to w końcu pojęła to nie łudziła się, że ten dzień nastąpi. To chyba była właśnie ta różnica w wychowani jakie otrzymały. Venora od spotkania awataru swego boga wiedziała, że to już nie są tylko podejrzenia starych kapłanów, mędrców i rycerzy. Sam Helm nazwał ją swym wybrańcem i teraz zawsze już będzie stała na piedestale, oceniana za swoje wybory i zachowanie. Chciała czy nie, musiała zachowywać się wzorowo, tak by nie dawać pretekstów do ostrej krytyki. Wcale nie dziwiło ją teraz to jak wychowywali ją rodzice i mentorzy, dbając by wpoić jej odpowiednie priorytety i godne zachowanie.