GATE-1
Arthur Higginson
Erick Flanigan
Dada Bello
Rainbow Karger
Claude-Henri Regnaud
Leokadia Zawadzka
Alexis Sorel
Henriette de Vauban
GATE-2
Yong Woo Jung
Aakash Suday
Normand Wolff
Mikail Küchler
Dave Mayers
Claire Durand
GATE-3
Adam Wilczewski
Francesco Bolardo
John Saville
Jean-Pierre Durand
+ pies
- Jeszcze tego wieczoru każdy ujęty w tej liście dostanie notatkę o swoim przydziale - kontynuował Cartier, gdy Arthur spoglądał na nazwiska. - I to byłoby na tyle. Pokładam wielkie nadzieje, że eksploracja zakończy się sukcesem, a jednocześnie żadna z grup nie natrafi na problemy - westchnął i przetarł oczy zmęczone od ślęczenia nad notatkami w słabym świetle. - Jest jeszcze jedna rzecz. Jeśli ten Polak, który z nami przybył, ten młody chłopak, Lukas się nazywa, uda mu się zrobić to co twierdzi, że jest w stanie... To częściowo może udać nam się odzyskać możliwość używania naszej technologii, elektryczności - uśmiechnął się blado, co znaczyło, że nie do końca sam w to wierzył. - Na razie proszę zachować tą informację tylko dla siebie. Ten chłopak cały dzień ślęczy nad tymi kryształkami, z tym dziwnym kompasem, ale jeszcze efektów nie widać - wzruszył ramionami.
Na polecenie Cartiera po namiotach przeszła się młodziutka Marie, która całkiem dobrze bawiła się w roli posłańca. Widać było, że dziewczyna o azjatyckich rysach twarzy lubiła poznawać nowych ludzi, a ta z pozoru nic nieznacząca praca bardzo ułatwiała jej nawiązywanie nowych kontaktów.
Późnym wieczorem do namiotu wróciła Jaqueline, mając mocno zbolałą minę i bardzo nieobecne spojrzenie. Nie zwracając uwagi na swoich sąsiadów z łóżek obok, nerwowo pocierając palcami cienką bransoletkę z białego złota. Szybko przebrała się do spania i położyła do łóżka, okrywając się kocem aż po same uszy.
Lukas wrócił do namiotu jeszcze przed zmrokiem. Mamrocząc pod nosem coś w niezrozumiałym dla Alexis języku, kręcił się chwilę po namiocie raz po raz spoglądając swoje odręczne notatki, które w kilku zeszytach leżały rozrzucone na jego łóżku. Dziewczyna miała dziwne przeczucie, że chłopak najzwyczajniej w świecie przeklina w tym swoim słowiańskim języku. Na pytanie Marie czy wszystko w porządku, odparł zdawkowo, że “spoko, ogarnę to”. I znów po cichu mamrotał do siebie.
Z samego świtu każdy z cywilnych uczestników ekspedycji został skutecznie obudzony przez Legionistów. Pięć minut na ubranie się. Pięć minut na spakowanie. Łącznie było więc dziesięć minut na przebranie, jeśli ktoś przygotował swój plecak poprzedniego wieczoru. Wytyczne co do tego co mieli zabrać były proste - prowiant na dwa dni, tylko najpotrzebniejsze rzeczy, by było lekko to wszystko nieść.
Następnie było szybkie śniadanie, również pięć minut każdy na to dostał. Dzięki temu po kwadransie wszyscy byli gotowi do wymarszu.
- Zazdroszczę że nie mogę wam towarzyszyć - powiedział z uśmiechem Cartier do zebranych na placu, przed bramą do Bazy 1. - Bądźcie ostrożni i życzę wszystkim udanych łowów - powiedział wszystkim na pożegnanie.
Trzy grupy, dowodzone kolejno przez Higginsona, Jung oraz Wilczewskiego, przekroczyły porządne drewniane bramy nad stróżówką wychodząc na otwarty i tak obcy im świat. Każda ekipa była zaopatrzona w cenne mapy, analogowe aparaty fotograficzne oraz leksykony poznanej już tutejszej fauny i flory. Otrzymali je dowódcy drużyn, przekazując je któremuś z podwładnych jeśli uznali to za stosowne.
Grupa dowodzona przez Higginsona przez pierwsze pół godziny drogi, cofała się, znaną trasą którą przybyli do otoczonej palisadą bazy. Dopiero po tym czasie z pomocą zmysłu orientacyjnego i czytania map jaki posiadał Claude-Henri udało się znaleźć właściwe zejście między skałami, które nie kończyło się urwiskiem.
Grupa dowodzona przez Junga chwilę kroczyła wraz z oddziałem Wilczewskiego wzdłuż palisady, a następnie odbili jakby na południe od Bazy 1. Dopiero po godzinie drogi grupy rozdzieliły się, każda kierując w wyznaczonych przez Szefa wyprawy kierunku.
Grupa dowodzona przez Wilczewskiego miała pozornie najmniej pasjonujące zadanie. W przeciwieństwie do pozostałych, on i jego podwładni mieli udać się ponad dwie godziny drogi w jedną stronę, by przekroczyć zbadany dotychczas teren, udając się do godziny drogi poza zmapowany już rewir.
GATE-1
Podróż nie dłużyła się, ale przemierzanie często bardzo stromych zboczy sprawiało trudność tym mniej wysportowanym. Na szczęście Leokadia mogła zawsze liczyć na ramię Claude-Henriego, ale nie tylko. Rainbow widząc jej zmęczenie po godzinnym marszu, po prostu porwał jej plecak i niósł go pomimo jej obiekcji.
Erick, choć rozglądał się bardzo uważnie nie dostrzegał w tym czasie żadnego zagrożenia. Ponad to ani przez chwilę nie czuł tego dziwnego wrażenia bycia obserwowanym, co zdarzało mu się kiedy byli w drodze z Bazy 0 do Bazy 1. W drodze byli już od ponad dwóch godzin, co oznaczało, że przekroczyli założony czas o jakieś dwa kwadranse.
- To takie nieciekawe - odezwała się panna de Vauban, która całą drogę rzucała zaciekawione spojrzenia w kierunku dowódcy Legii. - Nasza osada powinna mieć nazwę. Jakąś, która zapada w pamięć. “Baza 1” to brzmi tak bez duszy. Nie sądzi pan, panie chorąży? - zwróciła się bezpośrednio do Arthura.
- Nazwa jak nazwa. Ważne że proste i łatwe do zapamiętania - stwierdził Dada, wykazując się brakiem romantyzmu.
- Chyba jesteśmy... - wtrącił się w te rozważania Karger, który akurat szedł na cele grupy.
Trzymając mapę w obu dłoniach Rainbow wpatrywał się w skałki, które rozciągały się przed nim. - Gdzieś tu powinny być te znaki. które zauważył zwiad.
Po tych słowach każdy zaczął rozglądać się w koło. Odnalazła je Alexis. Przypadkiem, a może nie do końca, bo coś ją ciągnęło w tamto miejsce wskazała wszystkim znak wyryty na kamieniu.
Natychmiast zbliżyła się do niego Henriette, chwilowo tracąc zainteresowanie chorążym i skupiła się na oględzinach symbolu.
Pozostali rozglądając się po okolicy nie widzieli niczego interesującego. Skałki, krzewy i mech.
Wyjątkiem byli Leokadia i Arthur.
Dziewczyna o fioletowych włosach miała wrażenie jakby obraz, jakieś 15 metrów dalej od oznaczonego kamienia, w oddali falował, niczym powietrze w upalny dzień nad rozgrzanym asfaltem. Natomiast Higginson kierując w tym samym kierunku co i panna Zawadzka. Jednak on, po chwili skupienia ze zdziwieniem mógł zauważyć, że widok przed jego oczami jakby rozmywał się, ukazując…
ścieżkę. Szybko zauważył, że tylko on to widzi.
GATE-2
Odkąd rozdzielili się z grupą G-3 rolę przewodnika w terenie pełnił Mayers. Claire choć była najmłodsza w ekipie to wykazała się lepszą kondycją niż Normand czy choćby Mikail.
- W drodze powrotnej zapolujemy na kozicę - stwierdziła z zadowoleniem panna Durand. Przez plecy miała przewieszoną sportową kuszę i jak każdy na wyprawie miała przy nodze kaburę z pistoletem.
- I pewnie my mamy targać truchło? - odparł jej żartobliwym tonem Jung.
- Jak będzie ciepła to Suday pewnie weźmie do swojego śpiwora - zaśmiał się Mayers.
- Ej, kurwa, jebne ci Dave - burknął Aakash.
- Język panowie - zganił ich Jung obojętnym, wręcz znudzonym tonem.
Choć do przejścia mieli nie dalej jak godzinę, to czas dłużył im się niemiłosiernie. Grupa najczęściej musiała zwalniać tempo ze względu na Niemca, którego udział w tej wyprawie nie dla każdego był zrozumiały. Szedł jednak dzielnie, choć musiał sam prosić o krótkie postoje. Ciężko mu było ustalić co go tak naprawdę męczyło, ale to co wyprawiał dnia poprzedniego na pewno było numerem jeden na liście.
Normand natomiast mógł się cieszyć ze swojego przeszkolenia wojskowego. Dobrze wiedział, że gdyby nie to, to nie miałby szansy udziału w projekcie.
- To chyba tędy - odezwała się Claire, spoglądając znad ramienia Mayersa na trzymaną przez niego mapę. Grupa zatrzymała się i zaczęła rozglądać.
Znajdowali się w wysokim i wąskim wąwozie, którego skały po obu stronach były obrośnięte pnącą roślinnością i kilkoma krzakami. Pachniało tu wilgotną ziemią. Dave nie miał przekonanej miny, ale dziewczyna ruszyła wzdłuż skalnej ściany przyglądając jej się uważnie. Przewodnik wzruszył ramionami i ruszył za nią. Przeszli kilka metrów i w końcu dotarli.
- Jesteśmy na miejscu! - ucieszyła się Claire ze swojego dokonania.
- Dobra, dobra. Teraz ostrożnie, nie pchaj się na przód - nakazał Jung i skinął głową na Suday’a i Mayersa by poszli sprawdzić. Legioniści mając swoje karabiny w pogotowiu powoli zbliżyli się do wejścia. Ostrożnie stawiając kroki na nieco wilgotnej ziemi, weszli do wnętrza.
Nie było ich raptem kilka chwili. Wrócili obaj, cali i zdrowi.
- Można iść - oznajmił Mayers.
Pozostali dołączyli do nich i wspólnie wkroczyli w półmrok jaskini. Faktycznie zapach ozonu był wyraźny. W głębi jaskini wydawało im się jakby słyszeli szum.
- Patrzcie - Claire zwróciła na siebie uwagę wszystkich. Palcem wskazywała coś na ścianie, dobre dwadzieścia metrów od ściany.
- To jakiś symbol. Wyraźnie ktoś go tu zostawił! - podekscytowała się.
- To nie nasze oznaczenia - oznajmił Jung, spoglądając po cywilach. - No dobra, odpoczniemy i trzeba będzie ruszyć dalej - dodał spoglądając w trzewia jaskini.