Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2018, 10:07   #41
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Gdy przewodniczący wyprawą się przedstawiali Normand skrobał drewnianą łyżką po dnie miski. Uwielbiał solidny wojskowy gulasz, a upolowana kózka nadawała mu wspaniały aromat. Westchnął lekko i podszedł go wspólnego gara, z którego dolał sobie obfitą dokładkę. Usatysfakcjonowany rozejrzał się po otoczeniu. Gitara ładnie pobrzmiewała w tle, ludzie przełamywali pierwsze lody, świeżynki przedstawiały się starym wygom. Mężczyzna wypatrzył Mikaila, który w tej chwili siedział sam. Wolff ruszył w jego kierunku, ostrożnie lawirując między ludźmi.
- Cześć. Jak ci się podoba w obozie? - zagaił, ostrożnie siadając obok długowłosego mężczyzny.

Leniwy uśmiech zawitał na twarzy psychologa.
- Prawdopodobnie to ostatnia ostoja cywilizacji na następne miesiące. - odpowiedział - Bywałem w prymitywniejszych miejscach, więc czuję się jak w domu.
- Cywilizacja to trochę dużo powiedziane, ale jest tutaj dość wygodnie i bezpiecznie. A teraz będzie jeszcze lepiej, skoro dołączył pan do naszego lekarskiego grona. - Normand uśmiechnął się szeroko- Zwykła psychiatria, czy dalej się pan w czymś specjalizował?
- Psychologia, ale od strony naukowej. - Mikail uśmiechnął się szeroko - Psychiatria nie dla mnie. Wolę leczyć przyczynę, jeśli już, niż objawy.
- Oh, zrozumiałem że jest pan lekarzem. To znaczy medycyny. - Normand lekko się zmieszał - Cóż, wygląda na to, że dalej będę zszywał większość ludzi. - westchnął.
- Proszę wybaczyć mój kiepski francuski, ale nawet lepiej dla pana panie Wolff. - powiedział luźno Küchler - Gdyby legioniści mieli chronić dwóch łapiduchów mieliby więcej roboty i byli mniej skuteczni.
Lekarz zaśmiał się serdecznie.
- Technicznie trzech. Tamten pan - powiedział wskazując siedzącego niezbyt daleko starszego mężczyznę - to Stephan Lullier, chodząca legenda, człowiek który tępym kawałkiem kamienia przeprowadzi operację i odniesie przy tym sukces.
Psycholog się zaśmiał rozbawiony.
- Mamy lekarza współczesności i epoki paleolitu! Jak nic przetrwamy tą wyprawę. - zamyślił się mieszając w misce na wpół świadomy czynności - Damy radę.
- Szczerze to nie ma czego się obawiać. Jak do tej pory nie natrafiliśmy na nic inteligentnego. Najgorsze spotkanie było z worgami, wtedy było trochę roboty, ale jak xenobiolodzy poznają je lepiej to jeszcze będziemy je wykorzystywać jako konie. - rzucił.
- Nie wtryniam się w oswajanie. - powiedział szczerze psycholog - Mnie interesuje to jak tu myślą i jak bardzo odbiega to od naszego spostrzegania kognitywnego rzeczywistości.
- Mhm, może jak trafimy w końcu na coś inteligentnego to będzie okazja lepiej się zapoznać. Szczerze to mocno z tego powodu cierpię. Skośnoocy mają elfy, bogów, jakieś dziwne bestie, a my wyrośnięte wilki. I dużo lasu. Pewnie niedługo spadnie cena drewna w Europie. - Wolff westchnął cierpiętniczo.
- Niech pan się nie martwi. Jak coś przychodzi łatwo, to najpewniej nie jest tego warte. Zresztą… Jakbyśmy znaleźli coś inteligentnego to pewnie nasz sanitariusz po raz wtóry puściłby węża na spacer jak to miało miejsce na postoju.
Lekarz przyjrzał się twarzy psychologa i wzruszył ramionami.
- Jak chce sie bawić to śmiało, nic mi do tego. Jego partnerka powinna za to uważać. Jak zajdzie w ciąże to wraca do Zerówki i czeka na transport do Francji. Nie mamy tutaj możliwości prowadzenia przedszkola.
- To zrozumiałe i choć nie mam nic przeciwko temu by ludzie się od czasu do czasu rozerwali, to dobrze wiem, że mało kto jest w stanie to oddzielić od obowiązków. Po prostu mam obawy, czy idąc w to głębiej będzie dalej w stanie obiektywnie chronić nas wszystkich. - Mikail wzruszył lekko ramionami w geście obojętności - No i nie uśmiecha mi się leczyć złamane serca, obietnice i bóg wie co jeszcze jeśli uczucie nie było szczere.
- Na szczęście dla pana mamy jeszcze jednego psychologa, a właściwie panią psycholog, która obstawia nasze medyczne “potrzeby”. Więc jeśli pan idzie w pracę naukową to nie ma się czego obawiać. Choć przyznaję, że gdybym ja miał siedzieć na tyłku i pisać papierki zamiast leczyć to chyba bym się powiesił.
- Gdybym miał wybór to wybrałbym ścieżkę Orła. - wskazał tutaj ręką na urwisko - Szkoda liny, a może jest w tym świecie magia i bym pofrunął?
- Powieszenie szybsze. Nagłe zamknięcie tętnic szyjnych i przytomność traci się w ułamku sekundy. No i omija się strach związany z spadaniem. - odparł
- Strach jest jednym z motorów postępu, ale kluczem jest czerpanie z niego bez popadania w gniew, lub zwątpienie.- skontrował psycholog
- A nie lenistwo? Mi postęp kojarzy się z kimś kto chce zrobić tą samą robotę mniejszym wysiłkiem. - spytał Normand. - Zresztą przy dużym wyrzucie katecholamin i kortyzolu ciężko o logiczne myślenie. Wtedy kontrolę przejmują instynkty, których jedynym celem jest zapewnienie przetrwania w tej chwili, a nie w odległej przyszłości.
- Historia dowodzi inaczej. Nie wszystko sprowadza się do instynktów. Umysł jest jak superkomputer, który robi to co się w nim zaprogramuje, ale zawsze po najniższej lini oporu. No, i nie rozróżnia dobra od zła, dlatego trzeba uważać jakie schematy się tworzy. Cała psychopatologia o tym traktuje.
- Dobro i zło to arbitralnie stworzone struktury. Dzieła kultury. Możliwe że jak trafimy na coś inteligentnego tutaj to okaże się że mordowanie pierworodnych dzieci jest całkowicie naturalne i dobre. - lekarz wzruszył ramionami - Więc przynajmniej tutaj się z panem zgadzam.
- Przynajmniej tutaj?
- Wciąż nie przekonuje mnie teza, że strach jest motorem postępu. Może jakieś bardzo pojedyncze przypadki, jak wyścig po broń atomową w czasie drugiej wojny światowej, ale jakoś nie widzę Eddisona z przerażeniem budzącego się w nocy z myślą “Chryste jak tutaj ciemno, muszę wymyślić wygodniejszą formę oświetlenia niż lampy naftowe.” - Wolff uśmiechnął się lekko - Choć jakby się bardzo przyczepić to strach przed ciemnościami jest wpisany w naszą rasę.
- Strach zawsze był motorem postępu. Strach przed wrogiem, strach przed nieznanym, strach przed śmiercią. Pierwotne uczucie, które znalazło swoje ujście w kreatywności od zarania dziejów. Wynalezienie ognia, by chronić się przed ciemnością i zwierzyną. Wyścigi zbrojeń przynosiły zawsze najwyższe czynniki postępu. Podobnie śmierć, a nawet i groźba śmierci. Swojej, swoich bliźnich, rezultowała w postępach medycyny. Strach był zawsze nieocenionym sojusznikiem ludzkości, ale tylko ci, którzy opanowali strach i nie poddali się jego paraliżującej mocy byli w stanie go ujarzmić i odkryć pokłady drzemiącej w nim kreatywności. - wyjaśnił spokojnie Mikail - Ergo, strach jest motorem postępu.
- Właśnie dlatego nie lubię humanistów, was się nie da przegadać. - Normand zażartował - Moim zdaniem za to wszystko co pan opisał odpowiada wewnętrzna potrzeba dominacji, wymuszenia swojej woli na otaczającym człowieka świecie. Nie jestem wstanie wyobrazić sobie choć jednej osoby, która do tego nie dąży. Oczywiście w ramach współczesnego społeczeństwa dominacja może być opisana jako prestiż, wysoki status socjo-ekonomiczny, ale wciąż ludzie chcą zdobywać nieznane i uważam że raczej po to żeby udowodnić że mogą to zrobić, niż ze strachu. Weźmy na przykład tego amerykańskiego biznesmena... - Wolff umilkł na chwilę - Elon Musk. Myślę że zwyczajnie chce udowodnić, że da radę dostać się na Marsa, a nie dlatego, że się obawia o siebie.
- Jest wiele teorii, a ta dobrze uzupełnia to co mówiłem do tej pory. - powiedział z delikatnym uśmiechem psycholog - Polecam lekturę “Ludzkiego Zoo” pióra Dessmonda Morrisa. Ciekawe spojrzenia na współczesne społeczeństwo przez pryzmat naczelnych zamkniętych w zoo. Morris był zoologiem.
- Bez wątpienia po nią sięgnę jeśli kiedyś nadarzy się okazja. - odparł Wolff i spojrzał do swojej miski. Zdążył ją opróżnić w trakcie rozmowy - Miło było z panem porozmawiać, proszę mi wybaczyć, ale jedzenie mnie wzywa. - uśmiechnął się uprzejmie i wstał.
- Polecam się na przyszłość, panie Wolff. - usłyszał w odpowiedzi, a psycholog wrócił nieśpiesznie do jedzenia grzejąc się przy ognisku.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 07-03-2018, 20:37   #42
 
Taive's Avatar
 
Reputacja: 1 Taive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputację
Alexis grzała dłonie blisko ognia. Wzięła ze sobą dokładnie jeden komplet ubrania na specjalną okazję i uznała, że lepszej nie będzie. Nie przemyślała tylko tego, że bez kurtki, czy choćby swetra pod wieczór może być chłodno. Rozglądała się uważnie po ludziach, próbując zapamiętać nowe twarze, które ją otaczały. Dłuższą chwilę zatrzymała wzrok na Ericku, który stał w pobliżu innych legionistów, próbowała też odnaleźć wzrokiem tego, u którego ponoć można było nabyć porządny, tutejszy bimber - jednak nie wiedziała jak wyglądał ten mężczyzna, będzie musiała kogoś podpytać. Uwagę zwróciła również na psychologa, którego poznała wcześniej tego dnia, jednak od niego szybko uciekła wzrokiem, zanim ich spojrzenia mogły by się, o zgrozo, spotkać. Przez kilka chwil próbowała odszukać w wieczornym półmroku także swój ulubiony duet, Claude i Leokadię… Ze zdumieniem odkrywając w końcu, że mężczyzna jakimś cudem znalazł się bez swojej nowej drugiej połowy. Nie musiała się nawet starać, żeby ich spotkanie wyglądało neutralnie, bo ten właśnie stał przy stole z jedzeniem. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech i chwilę później znalazła się obok niego.
- Cześć. - Uśmiechnęła się lekko, stając obok niego. - Sporo nowych twarzy. Jakieś przemyślenia po kilku pierwszych godzinach w obozie?
- Do kilku godzin to jeszcze trochę brakuje. - Claude-Henri skinął głową na powitanie. - Ogólnie biorąc trudno narzekać. Chociaż, nie ukrywam, wolałbym teraz być tam. - Machnął ręką, wskazując tereny poza bazą. - I nie, nie chodzi mi o to, żeby mi przeszkadzało twoje towarzystwo. Czym się poczęstujesz? - Zmienił temat. - Warto spróbować, bo ponoć zazwyczaj na śniadanie, obiad i kolację są nieśmiertelne żelazne racje.
Dziewczyna uśmiechnęła się, nieco rozbawiona.
- Cieszę się, że to wyjaśniłeś. Inaczej byłoby to już drugie spławienie mnie, a po trzecim zaczynam się mścić - zażartowała - Zabawne jest to, że kiedy byliśmy tam… - ruchem głowy wskazała na palisady - to większość chciała być już tu. Ja najchętniej byłabym po drugiej stronie dopiero jutro. Dzisiaj jest dobry czas na to, żeby coś zjeść i porządnie się wyspać. - W odpowiedzi na pytanie mężczyzny rozejrzała się po stole, w poszukiwaniu czegoś smakowitego. - Próbowałeś już coś z tych rzeczy?
- Polecam to coś. - Wskazał na garnek, zawierający przedziwną, acz smaczną, mieszaninę różnych różności. - Bez nazwy, ale smaczne.
Alex nałożyła sobie nieco potrawy i najpierw obwąchała ją, a dopiero później wzięła do ust, kiwnęła głową z uznaniem.
- Nie mam bladego pojęcia co to. Nie smakuje jak absolutnie nic, co bym znała. Dobrze, że chociaż mięso nie smakuje jak dziwne, magiczne stworzenia, tylko jak… Mięso. Masz jakiś pomysł na to, dlaczego nie ruszamy poza bazę już jutro? To brzmi całkiem jak dzień stracony.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że uda mi się przekonać Xaviera na zgodę na wyjście poza palisadę - odparł Claude-Henri. - Legia ma ponoć łuki. Chętnie bym odświeżył umiejętności gdzieś z dala od ciekawskich oczu.
- Jutro? - Dziewczyna wyraźnie się zainteresowała. - To byłoby coś. Dałbyś mi znać, gdyby się udało? Rozumiem, że niektórzy potrzebują odpocząć po potwornie męczącej wędrówce, ale ja do nich nie należę. Nie wiem, co miałabym tu robić cały dzień. - Spojrzała w stronę palisady, a na jej twarzy pojawił się delikatny, może wręcz nieco tęskny uśmiech. - Mam wrażenie, jakby ten świat mnie wołał - dorzuciła, trochę jakby do siebie.
- Może Xavier jest tak zmęczony, że nie ma sił ruszyć ręką ni nogą i innych sądzi według siebie - wysunął przypuszczenie Claude-Henri. - A może dojdzie do wniosku, że ci, co przebywają w tym świecie już jakiś czas, wyruszą w teren, a pozostali będą siedzieć w bazie i oswajać się z klimatem. Trzymaj więc kciuki, żeby się udało. Jeśli wypuści parę osób, to pewnie i innym się uda. W razie czego od razu dam ci znać. W którym jesteś namiocie? I z kim?
- Będę trzymać. Idąc od strony wejścia to drugi namiot od końca, po lewej stronie. Ze mną mieszka Luke, ten który szedł z nami, dziewczyna orientalnej urody… - Delikatnie zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć jej imię - Mar, Mar, zapamiętałam. Marie… Chyba Marie. I jej ojciec. Mogę zostawić jakieś znaki w okolicy namiotu, ale powinieneś trafić. Byłabym naprawdę wdzięczna za dobrą nowinę.
- Trafię na pewno. Jeśli nie pozwolą nam wyjść, też przyjdę ci powiedzieć - zapewnił. - I zaproszę do naszego namiotu. Czwarty od końca. Może razem wymyślimy sposób, jak się wyrwać z tej klatki na swobodę. Na przykład pożyczymy od Legii łopaty i zrobimy podkop. No a Lela może ci udzielić pierwszej lekcji strzelania. Odpowiednia postawa i tak dalej. Lepiej tego nie robić przy zbyt wielu świadkach.
- Zawsze dobrze mieć plan na każdą ewentualność. Łopaty to może przesada, raczej ktoś zobaczy zamieszanie, ale jakby się znalazły drabiny… To już można myśleć. A z lekcji strzelania chętnie skorzystam. Aż żałuję, że nie zabrałam się za takie przed tą podróżą.
- Drabiny to pewnie strażnicy by zauważyli. - Claude-Henri udał, że się głęboko zastanawia. - Ciekawe, jaka głęboka jest ta przepaść. Może by tamtędy? Tam z pewnością nikt nie pilnuje - dodał zdecydowanie żartobliwym tonem. - Naukę strzelania naprawdę polecam, a Lela, tak mi się przynajmniej zdaje, ostatnimi czasy miała z łukiem więcej do czynienia, niż ja.
- Nie, tam nie ma wart. Sprawdzałam, a i mam potwierdzenie z dobrego źródła. Można próbować, chociaż stamtąd daleko nie uciekniemy. Chyba, że w dół. Aczkolwiek sam widok takiej przepaści może być wart zachodu. - Dziewczyna spojrzała w stronę niestrzeżonej części palisady, zasłoniętej przez budynki.
- Pożyczymy od Legii liny i w drogę - zażartował Claude-Henri.
- Myślisz, że wpuszczą nas, jak zapukamy do bram w drodze powrotnej? - Dziewczyna zdawała się całkiem poważnie rozważać opcję ucieczki.
- Oczywiście. Wszak musi się im zgadzać ilość głów. Wezmą nas najwyżej na dywanik. I powiemy, że przeskoczyliśmy palisadę o tyczce.
- Że zostaliśmy zmuszeni przez niewidzialnych wrogów. Albo porwani, przez latających. Coś się wymyśli - dorzuciła Alex, rozbawiona. - Gorzej, jak jednak już nie wrócimy.
- Gorzej dla nas, czy dla nich?
Alexis zastanowiła się przez chwilę.
- Dla nich z całą pewnością. Dla nas tylko w połowie przypadków. Czyli jeśli nie wrócimy z innego powodu, niż własny wybór.
- Czyżbyś się zastanawiała nad pozostaniem tu na dłużej? - zainteresował się Claude-Henri. - W takim razie posługiwanie się bronią zdecydowanie ci się przyda. Albo musisz poczekać, aż spotkamy przedstawicieli tutejszych cywilizacji i się z nimi zakolegować. Życie na samych korzonkach dobrze robi na linię, ale dla zdrowia ma fatalne skutki. A co do linii... - Obejrzał Alex od stóp do głów, jakby ją oceniał, co w świetle ogniska zdecydowanie nie było obiektywne. - W tej materii chyba nie narzekasz?
Spostrzeżenie mężczyzny dotyczące jej planów, wyraźnie zmieszało dziewczynę, jednak po tej pochwale odzyskała ona pewność siebie.
- Oj, nie, zdecydowanie nie narzekam. Chociaż nie powiem, nie ma nic za darmo. Ale słuszna uwaga, korzonki nie są mi potrzebne. Z resztą… Już ustaliliśmy, nie mam zielonego pojęcia które będą jadalne, a które z nich tylko raz.
- Czyli potrzebni będą tubylcy. Albo króliki doświadczalne - stwierdził Claude-Henri. - Ale skoro masz króliki, to korzonki ci nie są potrzebne... Z owocami jest dużo łatwiej. Ptaki zazwyczaj jadają tylko te, które i ludzie mogą jeść. Łowiłaś kiedyś ryby?
Alexis tylko pokręciła głową.
- Niestety, wychowałam się w mieście. Szukanie sobie jedzenia oznaczało dla mnie trochę co innego, niż dla kogoś mieszkającego w dziczy. Porażka, nie? Wybrałam się na wyprawę w dziki świat, a nie mam podstawowych umiejętności. Cóż, lepiej naprawiać błędy późno, niż wcale.
- Zdecydowanie nie jesteś przygotowana do życia osadniczki, pionierki. - Claude-Henri pokiwał głową. - Masz trochę do nadrobienia, ale, jak mówią, odpowiednie okoliczności sprzyjają rozwojowi odpowiednich umiejętności. Poza tym zdajesz sobie sprawę ze swoich braków, a to poważna zaleta. Nie rzucisz się, jak głupia, na głęboką wodę w nadziei, że się nagle nauczysz pływać, dzięki cudownemu zrządzeniu losu.
- Jeszcze trochę dziczyzny z... z nie wiadomo dokładnie czym? - zaproponował.
- Fakt, nie mam doświadczenia w życiu poza cywilizacją. Ale w życiu w niesprzyjających warunkach? Tu doświadczenie mam spore. I na całe szczęście, potrafię uczyć się na cudzych błędach, nie tylko na własnych. Trochę nauki i jakoś to będzie. - Za propozycją spojrzała na stół, dołożyła sobie nieco dania. - Czyli jesteśmy umówieni. - Uśmiechnęła się lekko.
- Na każdą okoliczność - odparł, dołączając lekkie, potwierdzające skinienie głowy. - A jutro zobaczymy, jak kij popłynie. - Również się uśmiechnął.
Delikatny cień uśmiechu pozostał na jej ustach, kiedy odchodziła. Tym razem instruktor zdawał się być znacznie bardziej chętny do udzielenia jej pomocy w nauce, czy choćby wskazówek. Trochę głupio, że domyślił się planów dziewczyny, ale nic nie mogła na to poradzić. Zresztą, nie potwierdziła, więc nie miał faktycznych informacji na ten temat, a jedynie swoje domysły. Owszem, miała sporo nauki przed sobą, ale też nigdzie jej się nie spieszyło. Póki co, nie było zresztą dokąd iść. Baza pierwsza była dobrym miejscem, z dachem nad głową i wygodami możliwie najbardziej w takich warunkach zbliżonymi do tych, do których przywykła. W tej sytuacji próby działania na własną rękę nie miały sensu. Wszystko w swoim czasie…
 
Taive jest offline  
Stary 09-03-2018, 23:30   #43
 
Taive's Avatar
 
Reputacja: 1 Taive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputacjęTaive ma wspaniałą reputację
Pierwsza noc w nowym miejscu… Cóż, niby to żadna nowość, a jednak za każdym razem jest to dla Alexis noc niezwykła. Tym razem “niezwykła” było dużym niedopowiedzeniem. Niebo tutaj było jaśniejsze, zdecydowanie mocniej naznaczone gwiazdami, a namiot nie był w stanie całkiem zasłonić światła ciał niebieskich. Sorel z kolei zawsze była cholernie wrażliwa na tym punkcie… Ale tak wielu, tak realistycznych i tak kolorowych snów jak tej nocy nie miała nigdy. To, co zapamiętała najlepiej, to bieg wzdłuż jakiejś rzeki. Biegła z nurtem, na sobie miała jakieś skóry, a woda pięknie błyszczała odbijając promienie słoneczne. Lekki wiatr był przyjemny i kojący, choć ona sama była zdenerwowana. Biegła ile sił w nogach, jakby od tego zależało jej życie… Ale przecież to nie jej życie od tego zależało. Biegła, żeby kogoś uratować. Rzeka wpływała do dużego jeziora, a Alexis aż zatrzymała się na moment, widząc to jezioro. Na nim wznosiło się miasto, drewniane domy pływały na czymś w rodzaju wielkich tratw.
Zanim zdążyła zrozumieć z czym ma do czynienia, obudziły ją ostre hałasy. Otworzyła oczy, nie mogąc połapać się, który z obrazów jest rzeczywistością. Mózg odmawiał posłuszeństwa, chcąc wrócić do widoku miasta. Czy w ostatniej chwili przed obudzeniem się, zobaczyła unoszący się nad drewnianym miastem dym?
- Ruszaj się, ile mam czekać? - syknęła kobieta w okularach, stojąca u wejścia. Poznała ją, była to Nicole de Foix.
- Już, już... Tylko znajdę... - Łukasz zapamiętale grzebał w swojej skrzyni, robiąc przy tym sporo hałasu, choć po jego minie było widać, że starał się robić to jak najciszej.
Po rozeznaniu się w sytuacji, Alexis zauważyła, że pana Tanaki już nie było, a Marie smacznie spała z zatyczkami w uszach. Odczekała w łóżku, zanim Łukasz nie opuścił namiotu, po czym sama wyskoczyła z łóżka. Pospiesznie się zebrała, w końcu nie chciała, żeby gość zastał ją w łóżku, mimo wszystko nie mogąc zapomnieć o swoim śnie. Zaczęła chodzić przed namiotem tam i z powrotem, próbując się upewnić, że Claude nie pomyli namiotów. Po kilku minutach oczekiwania znudzona usiadła przy namiocie i wyjęła z kieszonki w bucie sztylet, zaczęła raz po raz niecierpliwie rzucać nim w ziemię przed sobą, by ostrze wbiło się w miękką glebę.
Jej gość pojawił się, gdy Alexis powoli zaczęła umierać z głodu. Już po minie Claude-Henriego domyśliła się, że jego rozmowa z Xavierem nie była zbyt owocna.
- Dzień dobry. - Uśmiechnął się na powitanie. - Niestety, wieści nie są najlepsze - dodał.
Spojrzała w górę, na mężczyznę, który nad nią stanął. Na jej twarzy nie zdążył pojawić się uśmiech, zamiast niego skrzywiła się lekko.
- Czyli jesteśmy uziemieni? Słabo.
- Próbowałem dotrzeć do Arthura. Niestety, tak jakoś dziwnie jest niedostępny. - Claude-Henri odrobinę się skrzywił. - No ale cóż... - Wyciągnął rękę. - Chyba nie będziesz tu siedzieć i czekać, aż nadejdzie jutro?
Wspięła się na jego dłoni i wstała na obie nogi, otrzepała pośladki.
- Nie zamierzam. Jeśli dobrze pamiętam, to mieliśmy jakiś plan “B”, na taką ewentualność…? Udało wam się zdobyć łuk?
- I siekierę, na wypadek, gdybyś wpadła na pomysł zrównania palisady z ziemią - zażartował. - W każdym razie zapraszam do nas. Jeśli jeszcze nie jadłaś śniadania, to coś tam też się znajdzie. Co prawda nie jest to dziczyzna, ale i tak jest to smaczniejsze i pożywniejsze niż korzonki.
Zaśmiała się lekko, szczerze rozbawiona.
- O to chyba akurat nie trudno. Chociaż zupełnie nie znam się na korzonkach. Tak, czy siak, każde śniadanie będzie wybawieniem. Prowadź, najlepiej szybko.
- Zanim zemdlejesz i trzeba będzie cię zanieść - odparł z uśmiechem. - Na szczęście to blisko. Zapraszam. - Uprzejmym gestem wskazał kierunek.
- Tak źle chyba jeszcze nie jest, zwykle jednak… - Przerwało jej uporczywe burczenie w brzuchu - Już, już. - Dodała szybko, bardziej do swojego brzucha, niż do Claude. Ruszyła we wskazanym kierunku, całkiem naturalnie poruszając lekko biodrami na boki.
Claude-Henri przez moment zastanawiał się, czy Alex zawsze tak się porusza, czy też to taki pokaz specjalnie dla niego, jednak nie zadał tego pytania.
- Jeszcze dwa namioty i jesteśmy na miejscu.
Po parunastu krokach uchylił płachtę namiotu.
- Zapraszam - powiedział.
Weszła do namiotu i rozejrzała się po jego wnętrzu.
- O, macie wolne łóżko - zauważyła, przenosząc wzrok na kolejne - I cześć. - Lekko uśmiechnęła się do Leokadii. Rany, ta dziewczyna ją znienawidzi.
- O, witaj. - Lela z pewnym zaskoczeniem powitała gościa. Wnet przeniosła wzrok z Alex na Claude-Henriego. Z wyraźnym pytaniem w oczach.
- Arthura gdzieś wcięło - odparł na niezadane pytanie. - Poleciłem cię jako nauczycielkę strzelania z łuku.
- Dokładnie. Ja właśnie do ciebie. Mówiłaś, że strzelasz z łuku. A skoro nie możemy się nigdzie ruszyć poza bazę, to może chociaż możemy wykorzystać ten czas jakoś inaczej. Jeśli to nie problem. Pokażesz mi z czym to się je? - Jak na zawołanie jej brzuch znów burknął niemal błagalnie, podobnie też spojrzała na Claude-Henriego. - Ale najpierw obiecane śniadanie.
- Siadaj, siadaj. - Słowom Leli towarzyszył odpowiedni gest. - Wszak nie pozwolimy ci umrzeć z głodu. Wszak musisz mieć siły, by naciągnąć cięciwę. - Obejrzała Alex od stóp do głów, jakby chciała ją zmierzyć i zważyć. - Oceniłabym cię na jakieś czterdzieści pięć, pięćdziesiąt funtów... No ale to się okaże w praktyce...
- Proszę. - W tej samej chwili Claude-Henri postawił przed Alex tradycyjną puszkę z legionowym prowiantem. Nieco już uszczuploną. - Smacznego - powiedział.
Lela dorzuciła skinienie głowy i uśmiech - może nie do końca szczery. Może coś prawdy tkwiło w przypuszczeniach Alex...
Nie czekając dłużej zabrała się za zajadanie zawartości puszki. Wydawała się być wyjątkowo smaczną puszką z legionowym prowiantem. Alexis przez chwilę zastanowiła się, czy to dlatego, że cudza, czy też dlatego, że zdążyła porządnie zgłodnieć. Mniejsza, potem najwyżej sama ich poczęstuje. Po chwili, kiedy zdążyła zaspokoić pierwszy głód spojrzała na nich oboje.
- Wy już jedliście i wychodzę na dzikusa? - Spojrzała jeszcze na zawartość puszki, jednak zrezygnowała z dalszego jedzenia w samotności. - Dobra, już was objadłam, możemy iść na naukę.
- Na początek lepiej zacząć tutaj - zaproponowała Lela. - Im mniej osób, kibiców, jest świadkiem pierwszych kroków, tym lepiej.
Axis Leli był łukiem robionym na zamówienie i dziewczyna nie pałała entuzjazmem na samą myśl, że miałaby swą ukochaną zabawkę powierzyć w obce ręce. Na szczęście 'legionowy' Exterminator miał regulowaną siłę naciągu i niemal każdy mógł z niego strzelać. Claude-Henri nastawił go na 30 funtów.
Alex kiwnęła głową, przyjrzała się łukowi, który dostała do rąk.
- Czyli co, mam go po prostu złapać? - dość ostrożnie chwyciła łuk, przyłożyła cięciwę do piersi, w ręce trzymając uchwyt - W ten sposób? Chyba potrzebuję strzały. I celu.
- Jeszcze tylko dwa drobiazgi - powiedział Claude-Henri, podając dziewczynie ochraniacz na przedramię i drugi, na palce. - Można się troszkę pokaleczyć, gdy się stawia pierwsze kroki.
Lela skinęła głową.
- Załóż. - Było to raczej polecenie niż prośba.
Sorel z wręcz niespodziewaną pokornością pokiwała głową, najwyraźniej mocno zaintrygowana całym przedsięwzięciem.
- A drugi drobiazg?
- Chroni palce - wyjaśnił Claude-Henri, demonstrując sposób jego założenia. Zaraz potem podał ochraniacz dziewczynie. - Trzeba oszczędzać ręce - dodał. - Jeśli cię to pocieszy... Też tak zaczynałem.
- Sprawdzimy teraz, jak ci idzie naciąganie cięciwy - powiedziała Lela, gdy omawiany przedmiot znalazł się na swoim miejscu. - Zobaczymy, ile funtów najbardziej ci odpowiada. Chwytaj i ciagnij... A potem, chociaż strzały jeszcze nie ma, strzel. Powietrze będziemy dziurawić gdy wyjdziemy na zewnątrz - dodała.
- Przeżyję to jakoś. - Uśmiechnęła się delikatnie, zaintrygowana nową zabawką i zgodnie z instrukcją dziewczyna założyła ochraniacz na dłoń i naciągnęła cięciwę, najpierw lekko, potem coraz mocniej, próbując wyczuć łuk, ale też jak gdyby nie chciała przegiąć z siłą.
- Nie złamie się? Ciągnąć najmocniej jak potrafię?
Lela ponownie skinęła głową.
Naciągnęła więc łuk z całej siły i wypuściła cięciwę, która puszczona zadrżała mocno, niemal wydając z siebie dźwięk.
- To idziemy ćwiczyć?
- Zaraz, zaraz - powiedziała Lela. - Jeszcze raz naciągnij...
Gdy Alex wykonała polecenie, Lela zaczęła korygować wady postawy swej 'uczennicy', za każdym razem tłumacząc, dlaczego warto to robić tak, a nie inaczej. Po paru poprawkach powiedziała:
- No, teraz wyglądasz jak prawdziwa Amazonka.
- Amazonki ponoć obcinały sobie piersi, by im nie przeszkadzały w strzelaniu - zażartował Claude-Henri. Lela, w ramach komentarza, kopnęła go w kostkę.
- Nie słuchaj tych bzdur - powiedziała.
Alexis okazała się być stosunkowo dobrą uczennicą, posłusznie wypełniając polecenia własnej nauczycielki, choć nie o każdym potrafiła ciągle pamiętać. Pozycja wydawała jej się niezbyt naturalna, jednak starała się ją dokładnie odwzorować. W końcu zaśmiała się słysząc ich wymianę słów.
- I tak bym nie zamierzała. W końcu chcę umieć się bronić, a nie zostać Amazonką. Długo uczysz się strzelać? Jak długo ja będę musiała, żeby umieć trafić w cel? I czy możemy już spróbować faktycznie s t r z e l a ć?
- Kilka dobrych lat, dłużej, niż byś chciała, możemy. - Za jednym zamachem Lela odpowiedziała na wszystkie pytania.
- Chodźmy. - Claude-Henri wziął do ręki kołczan i wręczył go Alex. - A raczej wy idźcie na pole treningowe, a ja załatwię jakąś tarczę.
Alex ścisnęła w jednej ręce kołczan, a w drugiej łuk i zapałem ruszyła na pole treningowe.

Jej zapał skończył się niedługo później. Po kilku godzinach nauki, które nie dały absolutnie żadnych efektów, zaczęła się natarczywie zastanawiać, czy lepiej wbić strzałę we własne oko, czy w oko Leli, ostatecznie niemal rzuciła jej jedno i drugie, po czym wściekła poszła szukać czegoś, co nada się na worek treningowy. Miała paskudną ochotę przywalić komuś w twarz. Może akurat napatoczy się Mikail…?
 
Taive jest offline  
Stary 10-03-2018, 07:14   #44
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Mikail obudził się skoro świt. No, powiedzmy. W końcu zarwał kawałek nocy. Nie mniej był wypoczęty i spokojny. Uśmiechnął się leniwie. Wiedział, że czasu nie miał wiele. Niedługo, na dniach, może dziś, może jutro mieli ruszać w trasę. Jednak miał swoje na głowie. Jego system energetyczny był rozstrojony, ale nadal powinien posiadać swoje szczątkowe zdolności. Szczątkowe, bo powyżej ich rozwój był niemożliwy w rodzimym świecie, a że najlepszą drogą do perfekcji była praktyka zdecydował się coś spróbować…

Przymknął swoje półprzymknięte po obudzeniu powieki i skupił się na przestrzeni między swoimi oczami. Wyobraził sobie niewielką sferę w środku czakry trzeciego oka która zaczęła się rozrastać niczym bańka z małego skupionego punktu. Powoli bańka rosła… ciekawiło go co się stanie jeśli natrafi na pierwszą żywą istotę. To było proste ćwiczenie… zapewne wręcz prymitywne na standardy tego świata, ale to było najlepsze co mógł zrobić teraz.
Nic się nie działo, ale Niemiec czuł jak energia pulsuje w tym świecie, szczelnie go otaczając, może nawet nieco tłumiąc jego zmysły swym ogromem.
Cóż to było możliwe… Küchler westchnął cicho. Jak nic bez nauczyciela nie nauczy się niczego przez następne lata. Tym bardziej, że raczej spokoju i ciszy do badań mieć nie będzie, ale może na kogoś się natrafi kto skieruje ich do cywilizacji… lub chociaż jakiejś mądrej baby czy dziada. Znachora jakiego chociaż?
Otworzył oczy i pokręcił głową na boki. Usiadł na posłaniu i zaczął się rozglądać. Ciekawe było kto jeszcze się już obudził.
Po krótkich oględzinach okazało się, że Henrietta spała w najlepsze, Laura wciąż jeszcze leżąc na swoim posłaniu czytała jakieś notatki, a Nicole już nie było w namiocie. Łóżko tej ostatniej było starannie zasłane.
Mikail ubrał się, wstał, dokończył się ubierać i zasłał łóżko. Następnie zwrócił się cichcem do Laury.
- Idę na patrol. Powinienem niedługo wrócić.
Pani psycholog opuściła swoją lekturę i spoglądając znad niej na mężczyznę, wpierw spojrzała kątem oka na śpiącą by po chwili pokiwać głową na słowa Niemca.
Poczdamczyk uśmiechnął się lekko i kładąc dłoń na głowni miecza ruszył wyjść z namiotu. Myślał czy aby dzisiaj nie wybrać się na spacer po zieleni za murami, ale nowe odkrycie go pochłonęło. Magyja tu była i go ślepiała wręcz. Musiał sprawdzić całość swojej wiedzy w praktyce. Uparcie i bezlitośnie… no, może nie całość, ale podstawy bez pewnych dziedzin.
Z tą myślą chodził po obozie rozglądając się za suchą trawą, korą, szczepkami drewna żywicznego, wręcz wiórami i tak dalej. Nawet kilka świeżych drobnych listków przejdzie. Miał Plan… i miał nadzieję, że go całkowicie nie skopie znając przewrotne szczęście nowicjuszy z bajań i legend, ale skoro mnisi buddyjscy po latach nauki byli w stanie w zmoczonych ubraniach przetrwać noc wśród gór, a z rana być zdrowymi i mieć suche ubrania... to co? Jemu miało się nie udać?
Z kępą trawy było najłatwiej, pozostałe składniki dostrzegł nieopodal budowy trzeciej chaty.
Uśmiechnął się do siebie zwycięsko i zabrał się za zbieranie co nieco “składników”. Teraz trzeba było znaleźć w miarę spokojne i mało uczęszczane miejsce do badań… padok powinien nadawać się idealnie! Nie było to zbyt przestronne miejsce, ale te kilka koni które luzem pasły się tu, wyglądało na spokojne, a doglądający ich Ambroise nie zwracał na Niemca uwagi. Niski płotek oddzielał zwierzęta od przepaści. Idąc w prawo od przejścia i przechodząc wzdłuż palisady doszedł do kąta w którym wydawało się, że nikt nie będzie mu przeszkadzał.
- Doskonale… - mruknął do siebie w rodzimym, matczynym języku i usadowił się po turecku kładąc swoje suche zdobycze przed sobą. Może był okultystą, ale pomimo lat które spędził pod okiem dziadka nigdy nie miał wiele praktyki w zaawansowaej magii. Teorie znał, ale dla niego było to zawsze było między bajkami niż rzeczywista możliwość. Ten świat dowodził mu inaczej i miał zamiar zacząć swą naukę.
Położył dłonie po obu stronach stosiku suchości i zamknął oczy odpływając w półtrans. Nadal świadomy otoczenia, ale już wyciszony i skupiony. Następnie przyszła pora na wizualizację energii która spływała na niego z nieba i ziemi. Tak jakby był małym wirem zasysającym energię i tą energię poprzez dłonie skupiał na stosiku drobnego drewna. Białą, gorącą energię. Równy, wyćwiczony oddech zasilał jego ciało i wspomagał, a przy każdym wydechu skandował jedno słowo, bardzo cicho niczym mantrę.
- Ignis…
Czas mijał, a gdy w końcu otworzył oczy miał wrażenia jakby z ułożonych w kupkę składników ulatniał się ledwo widoczny dym. A może tylko mu się wydawało?
Zamrugał ze zdziwienia i… koncentracja tak ciężko wypracowana prysła. Niezadowolony z siebie zdecydował się spróbować jeszcze raz, ale tym razem udoskonalić wizualizację energii która otula i przenika susz i układa się w płomienie, zapada się i znów przenika i układa w płomienie… Jednak przy tej próbie miał zamiar mieć oczy otwarte. To będzie trudniejsze, ale powinno ułatwić koncentrację. Czuł jak wiele energii kosztowała go ta koncentracja. Wpatrywał się tak intensywnie, że aż oczy zaczęły go piec. Zamrugał mocno i niestety stracił przez to skupienie. Wydawało mu się jednak, że czuje woń dymu.
Mruknął pod nosem niezrozumiale i przybliżył dłonie do suszu. Bardzo blisko. Jeśli rzeczywiście pojawił się dym i czuć było woń… to powinnien ten stosik być cieplejszy, lub chociaż drewno zarumienione. Wydawało mu się że była drobna różnica temperatury. Ale czy to tylko jego umysł nie płatał mu figli? Dla pewności rozgrzebał stosik i w jego wnętrzu dostrzegł lekkie okopcenie. Tylko czy nie było go wcześniej? W końcu nie obejrzał dokładnie trocin.
Tak czy inaczej Mikail zdecydował się wrócić do obozu pod swój namiot. Tam usiąść pod palisadą i czerpać energię z otoczenia. Z temperatury i powietrza by choć trochę odbudować zapasy energii… następne w kolejce było śniadanie, a zaraz po nim krótka drzemka na godzinę, góra dwie, by zwieńczyć proces regeneracji.
Nikt mu nie zaprzątał głowy w trakcie odpoczynku pod płotem. Energia tego miejsca uspokajała go i ułatwiała uzyskanie równowagi między czakrami. Po śniadaniu wrócił do namiotu, w którym wciąż spała w najlepsze Henrietta. Najwidoczniej pani reporter mocno zabalowała na wieczorku zapoznawczym.

W trakcie drzemki, miał wrażenie jakby śniło mu się, że ktoś, albo coś go obserwuje. Obudził się i wraz ze snem zniknęło to uczucie. W namiocie był sam, nawet reporterka w trakcie jego wypoczynku zdążyła się gdzieś ulotnić.
Psycholog wiedział, że co działo się we śnie jest niczym innym jak próbą kontaktu podświadomości ze świadomością. Była jeszcze teoria nadświadomości, ale… niewiele o niej było źródeł, a co niektóre się wykluczały, więc się nią nie przejmował. Pytanie tylko pozostawało. Kto lub co go obserwowało i kiedy? Ehh… to było zbyt skomplikowane. Tak czy inaczej nie miał zamiaru przejmować się na zapas. Miał swoje do zrobienia…
Mikail rozważał gdzie się udać. Teoretycznie mógł iść do magazynu, ale nie chciał zostawiać po sobie śladu papierkowej roboty, więc kto mógł mieć to czego szukał? Zdecydował, że da sobie czas do namysłu podczas spaceru. Z tą myślą ruszył w stronę wybiegu dla koni…
...i tam dostrzegł starego Duranda. Ambroise jeśli go pamięć nie myliła.
- Witam panie Durand... - powiedział z ciepłym uśmiechem Küchler zbliżając się do mężczyzny - ...może mógłby pan mi pomóc? Szukam zapałek, wie może pan czy ktoś ma takowe? Kilka sztuk w zupełności by mi wystarczyło.

Los uśmiechnął się do Mikaila. Udało mu się zdobyć siedem zapałek w sumie za nic. Tak więc, ze swoją zdobyczą w kieszeni kurtki ruszył do namiotu. Miał plan. Sprawdzić, czy tym razem uda mu się z sukcesem odpalić zapałkę samą energią aury. Kiedy znalazł się w namiocie usiadł na łóżku i w lewej ręce kciukiem i palcem wskazującym trzymał zapałkę na sztorc za końcówkę nie pokrytą siarką. Prawa dłoń znajdowała się z pięć cali nad zapałką wnętrzem dłoni do niej. Zamknął oczy i rozpoczął przepływ energii i wizualizację skupiając energię na czubku zapałki, na siarce…
Niemiec skupił się tak bardzo, że aż pot wstąpił mu na czoło, a od nie mrugania oczami, zaczęły go szczypać. Czas mijał, ale mężczyzna nie poddawał się łatwo i nawet nie myślał, że może mu się nie udać. Wierzył że odniesie sukces.

Pssss. Zapałka zapaliła się.

Okultysta zamrugał. Raz, dwa… zdmuchnął płomyk i zamknął oczy kładąc się wygodnie na legowisku z szerokim uśmiechem na twarzy. Magyja… magyja była w tym świecie, a on… on miał predyspozycje. Teraz trzeba było jeszcze znaleźć nauczyciela i z tym wiedział, że będzie nie mały problem. Zastanawiał się czy nie powiadomić odpowiedni szczebel dowódczy… heh… normalnie nie chciałby się tym chwalić, ale z drugiej strony i tak pewnie mają w papierach czym się zajmował w starym świecie. Danie dowodu istnienia magyji i tego, że on ma do niej predyspozycje mogło różnie wpłynąć na ich reakcje.

Sięgnął po swój dzienny przydział racji żywieniowej, a dokładniej po batonik z galaretki w cukrze. Niedługo potem wziął gryz i powoli żując i delektując się odpoczywał. Ciało odpoczywało, umysł pracował. Miał za mało danych by przeprowadzić logiczną analizę sytuacji i wyciągnąć najlepsze drogi rozwoju. Peszek. Cóż, póki co dowód na istnienie magyi będzie jego słodką tajemnicą. Ot, póki co lepiej się nie wychylać.

Więc co robić do dnia następnego? Skoro dowiódł empirycznie, że magyja w tym świecie jest podatna na siłę woli nie było sensu dalej męczyć ten temat. Co innego sztuka wyczuwania magyi i jej subtelności w otoczeniu i aurach. Tak, tym mógł się zająć, a jak pójdzie dobrze to dostanie słodkie ciasteczko. Miał ich sześć na dzień, a że nie było wiele do roboty to mógł oszczędzać swoje racje na bardziej wymagające dni, a co! Tak, nagroda w postaci ciasteczka brzmiała kusząco!
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 10-03-2018, 09:09   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
O dziwo, ranek nie przywitał ich dźwiękami wojskowej trąbki. Najwyraźniej Legia dbała o stan zdrowia i nerwy swych gości i nie zafundowała im pobudki o szóstej rano. Żadnych werbli czy radosnych fanfar. Co było miłe.
- Dzień dobry - powiedział cicho.
Ubrał się pospiesznie, po czym powiedział:
- Załatwię śniadanie.
“Załatwię śniadanie”. Lela opadła na powrót na poduszkę. Rany. Takie piękne słowa z rana. Brzmiały jak melodia, jak wyznanie miłości, pieściły uszy… uśmiechnęła się pod nosem. Henri już wcześniej dowiedział się, że taki posiłek, jaki przygotowano na ich przyjęcie, był rzeczą wyjątkową, zaś na co dzień serwowane są nieśmiertelne wojskowe żelazne racje. Obowiązywała zasada "jedna porcja na jeden dzień dla jednej osoby", ku zadowoleniu wszystkich jedzenie, chociaż na królewskim stole nie byłoby dla niego miejsca, było sycące. A gdyby ktoś był stale głodny... Na szczęście istniał ktoś, kto jadał mniej więcej tyle, co ptaszek wytatuowany na jego plecach..
Claude-Henri podzielił się swoją porcją z Lelą, dzięki czemu na wycieczkę, o ile oczywiście zwierzchnictwo wyda na nią łaskawe pozwolenie, jedna porcja pozostała nienaruszona. Nie mówiąc o znacznej części tej pierwszej.
- Gotowa na starcie z kwatermistrzostwem i dowództwem bazy? - Claude-Henri spojrzał na Lelę. Ta skinęła głową.

Gdy poranna toaleta i śniadanie było już za nimi, Lela i Claude-Henri postanowili zabrać się za realizację planów, które wieczorem omawiali w nader ścisłym gronie, czyli we dwójkę. A że wolny dzionek mieli zamiar poświęcić na poznawanie okolicy, tudzież ułatwienie sobie życie w bazie, chcieli wycyganić od kwatermistrza parę rzeczy. Na przykład jakąś linkę. Skoro mieli sami robić pranie...
Kwatermistrz, zgodnie z tym, co wieczorem obwieścił kapral Dice, urzędował w baraku, który Legia przeznaczyła (między innymi) na magazyn.
Claude-Henri otworzył drzwi i przepuścił Lelę przodem.
- Leokadia, Claude-Henri. - Przedstawił swą towarzyszkę i siebie.
- No witam co chcecie ode mnie? - zapytał legionista.
- Parę drobiazgów by nam się przydało - odparł Claude-Henri. - Na przykład jakaś linka. Potrzebna by nam była do małego zmodyfikowania wnętrza namiotu. Można by ją wykorzystać zamiast szafy i powiesić kilka rzeczy. Ewentualnie toporek, by można sporządzić jakiś wieszak. Poza tym słyszałem, że Legia ma w swych magazynach, prócz wielu ciekawych rzeczy, i łuki. Czy to prawda? - spytał Claude-Henri.
- Mamy kusze, bo są najbardziej poręczne. Pan Durand się zarzeka, że zacznie robić drewniane łuki, ale to już z nim trzeba rozmawiać. Jasne, jakaś linka się znajdzie - odparł Dice i sięgnął po swój notes. - Mam siekierę, może być?
- Co prawda lepiej znam się na łukach, ale i kusza może być - odparł Claude-Henri. - Ale.. czy jest pan pewien? Może zechciałby pan poszukać? Moja przyjaciółka - spojrzał na Lelę, która obdarzyła kaprala uśmiechem - przywiozła ze sobą łuk i się założyliśmy, kto lepiej strzela... No a łuk i kusza to jednak zdecydowanie różne bronie. Raczej nie da się porównać wyników... Możemy pomóc w poszukiwaniach. - Do prośby dodał ofertę pomocy.
Kwatermistrz zmarszczył brwi. Wyglądał na niezadowolonego prośbą Claude-Henriego, ale gdy już to miał jakoś skomentować, Dice zlustrował spojrzeniem Leokadię od stóp aż po jej kolorowe włosy i bezgłośnie westchnął.
- No dobra, sprawdzę. Może się coś znajdzie... Zostańcie. - burknął legionista i pofatygował się na "zaplecze", czyli do właściwego magazynu. Chwilę zajęło im czekanie, słuchając jak Dice przerzuca i przesuwa skrzynie. W końcu pojawił się niosąc walizkę, motek sznurka i siekierę. Wrócił do stołu i położył na nim to wszystko. Wyciągnął notes, zapisał na nim ołówkiem to, co przyniósł i podsunął go Claude-Henriemu. - Podpis, że pobrane. - Postukał palcem we właściwą linijkę.
Claude-Henri otworzył walizkę, na której widniał napis "Exterminator", sprawdził zawartość i uśmiechnął się, po czym skinął głową.
- Dziękuję bardzo - powiedział, po czym złożył autograf we wskazanym miejscu.
- Ja również dziękuję. - Lela dorzuciła swe podziękowania. - I już nie przeszkadzamy - dodała, kierując się w stronę drzwi.
- Do zobaczenia - powiedział Claude-Henri. Zabrał wszystkie rzeczy, po czym wyszedł za dziewczyną, zamykając za sobą drzwi.
Teraz trzeba było odnieść rzeczy do namiotu, a potem odszukać Xaviera i porozmawiać z nim.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-03-2018, 09:47   #46
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Teoretycznie przynajmniej cywilny dowódca bazy powinien być człowiekiem bardzo, ale to bardzo zajętym. I zabieganym.
Na szczęście baza była niewielka i nie trzeba było przebiec setki mil, by go odszukać. Wystarczyło zajść do baraku naukowców. A tu, kolejne szczęście, by móc porozmawiać z Xavierem, cywilnym dowódcą bazy, nie trzeba było przebijać się przez liczne zastępy sekretarek i sekretarzy.
Xavier siedział zatopiony w stosie papierów, a towarzyszyła mu Nicole de Foix. Najwyraźniej Lela i Claude-Henri trafili na chwilę przekazywania władzy. Nicole, o dziwo, nie miała skwaszonej miny. Jakby z radością pozbywała się władzy i związanej z nią papierkowej roboty.

- Dzień dobry. Możemy zająć kilka chwil? - spytał Claude-Henri.
- Witam - odparł z uprzejmym uśmiechem Cartier. - Co was do mnie sprowadza?
- Mamy nadzieję, Leokadia i ja, że wyrazi pan zgodę, byśmy spędzili parę godzin na zapoznawaniu się z okolicą. - Claude-Henri od razu przeszedł do konkretów.
- Kolejni chętni do eksploracji - powiedział z zadowoleniem Xavier i sięgnął pod stół po zeszyt, który otworzył i położył na stole obok siebie. - Pan to sobie radzi w dziczy, a pani? - zapytał patrząc na Leokadię.
- A ja się szybko uczę - odpowiedziała natychmiast Lela. Mogła to stwierdzenie poprzeć doktoratem i paroma innymi tytułami. - I mam dobrego nauczyciela - dodała, przy okazji nadeptując Claude-Henriemu na stopę. Zapewne miał to być znak, że ten ma jej udzielić wsparcia.
- Nie będziemy się rozdzielać - zapewnił Claude-Henri. Na szczęście przydziałowe buty były dość odporne. - Zadbam o Leokadię. Poza tym i tak nie może siedzieć stale w bazie, więc lepiej na poznawanie świata wykorzystać wolny dzień, prawda?
Lela przytakiwała głową na wszystko, co powiedział Henri. Na wszelki wypadek, żeby było wiadomo, że ze wszystkim się zgadza.
- Kto jeszcze wybrał się na eksplorację? - zapytała, spoglądając na Xaviera. To, że już ktoś wyszedł zwiedzać było tylko dodatkowym argumentem by ich wypuścić.
- I w którą stronę? - dodał Claude-Henri, nieco zaskoczony tym, że ktoś zdołał ich wyprzedzić. Może przez to, że stracili trochę czasu u kaprala Dice.
- Eksploracja jest prowadzona odkąd udało się przekopać wyjście z jaskini - odpowiedział Xavier, krzyżując przed sobą ramiona. - Tak samo w okolicy Bazy 1, za sprawą zwiadowców Legii. Mamy kilka ciekawych kierunków do wysłania badaczy, do jutra zdecyduję, gdzie kogo poślemy.
- A dzisiaj? Możemy zrobić jakąś wycieczkę? - spytał Claude-Henri. - Czy jest jakaś mapka, pokazująca, co zostało zbadane? - Zwrócił się do Nicole. - Albo ilustrowany słownik roślin i zwierząt? - dodał.
- Są. Mapy i pierwsze wydanie encyklopedii - skinął głową Cartier, wskazując na książkę, która leżała pod jego ręką. - Niestety nie mogę udostępnić map, bo mamy mocno ograniczoną ilość kopii głównej mapy, nad którą i tak cały czas pracujemy. Nie dzisiaj niczego nie planuje, żeby wychodzić. Głównie przez późną porę. Najbardziej obiecujące miejsca są ponad godzinę drogi stąd. Jedno nawet ponad dwie godziny się idzie.
Claude-Henri spojrzał na Lelę, a potem na Xaviera.
- Dwie godziny to wcale nie jest daleko - stwierdził. - Do wieczora jest wszak mnóstwo czasu.
Nie bardzo rozumiał, o co chodzi Xavierowi. Wszak do Wrót idzie się godzin dwanaście. Jakiż więc problem tkwił w dwugodzinnym spacerze?
- Kwestie organizacyjne do tego dochodzą. Nie możemy też przeciążać uczestników ekspedycji - odparł mu Xavier. - Takie procedury.
- I z powodu wspomnianych kwestii organizacyjnych tudzież chęci oszczędzania uczestników ekspedycji nie możemy się ruszyć z bazy? - Claude-Henri nie bardzo wierzył w to, co słyszy. Może po prostu nie rozumiał?
- Panie Regnaud, żeby badać nowy świat nie wystarczy wysłać bandy zapaleńców w nieznane i czekać komu uda się wrócić - stwierdził Cartier, z lekko wyczuwalną ironią w głosie. - Zarówno ja jak i dowódca Legii jesteśmy w trakcie przejmowania swoich obowiązków, więc chyba jeden dzień to nie jest tak wiele, by poczekać z planami eksploracji.
- Bez wątpienia ma pan rację. Bandy zapaleńców nie warto wysyłać - odparł Claude-Henri. "Pies ci mordę lizał. Łaski nie robisz", pomyślał. - Przepraszam bardzo, że nie pomyślałem, że wyrażenie zgody na małą wycieczkę sprawi tyle problemów. Do zobaczenia zatem przy innej, bardziej sprzyjającej okazji.
Cartier przyglądał mu się, z miną po której nie dało się poznać co myśli o Kanadyjczyku.
- Zapewne do jutra - odparł i odwrócił od Regnauda spojrzenie. - Proszę tylko pamiętać, że poza obręb palisady można wychodzić jedynie w obstawie jakiegoś Legionisty - dodał do niego na odchodne.
Claude-Henri skinął głową Nicole.
- Do widzenia - powiedział.
- To do jutra. Paaa. - Lela mimo wszystko uśmiechnęła się na pożegnanie. Nie dziś, to jutro.

Dopiero gdy wyszli odezwała się do Henriego.
- To co? Szukamy dziury w płocie? Myślisz, że jest taka? Budując taki mur zrobiłabym jakieś awaryjne wyjście o którym niewiele osób wie.
- Niestety, chyba nie należymy do tych niewielu - odparł Claude-Henri. Swą opinią na temat Xaviera postanowił się podzielić dużo później. - Ale mamy jeszcze jedną, malutką szansę. Skoro nie możemy wyjść bez opieki jakiegoś wojaka, to pójdę porozmawiać z dowódcą legionistów. A nuż się okaże, że jest bardziej... - Przez moment szukał odpowiedniego słowa. - Przyjazny...
- Racja. Warto spróbować - przytaknęła dziewczyna. - Spotkamy się w namiocie.
- Trzymaj kciuki - poprosił, dorzucając uśmiech.
Lodzia zacisnęła kciuki pokazując Henriemu, że trzyma i pożegnała go skinieniem głowy.
Claude-Henri odprowadził ją wzrokiem, po czym ruszył w stronę baraku, będącego siedzibą Legii.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 10-03-2018 o 09:52.
Wila jest offline  
Stary 10-03-2018, 11:17   #47
 
Ranghar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ranghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputację
Arthur po odbytej naradzie z Xavierem wrócił do barku dowództwa. Usiadł na krześle i chwycił teczki personalne żołnierzy, którymi dowodził. Szykowały mu się za chwilę trzy ekspedycje, które odbędą się w tym samym czasie. Chwytając flaszkę z alkoholem łyknął zachłannie cieczy i się zmarszczył.
- Uhhh, dobre gówno - wytarł rękawem mokrą brodę i wrócił do akt.
Pierwsza ekspedycja to zbadanie ruin, które mogły być śladami cywilizacji. Arthur z chęcią sam by im się przyjrzał, pewnie też by zabrał Ericka, który może znajdzie swojego głupiego kota. Ruiny mogą być zaminowane lub posiadać jakieś pułapki, dobrze będzie wziąć ze sobą sapera w postaci Dada Bello.
Następna wyprawa to zbadanie jonizującej jaskini. Może akurat medyk i mechanik coś tam najwięcej wskórają. Przydzieleni zostaną Aakash i Yong.
Trzecia ekspedycja to zwiad i przeszukiwanie najbliższej okolicy. Skoro grasują tu groźne wilki to zwiadowca Adam i strzelec wyborowy Francesco ruszą na rozpoznanie.
Xavier będzie musiał przydzielić każdej grupie przewodnika, więc małe grupki powinny się dobrze sprawdzić w obcym terenie.
Skoro Arthur zabiera się na wyprawę to będzie musiał przekazać obowiązki dowodzenia bazą Maelstormowi.
Starszy chorąży chwycił ponownie za flaszkę i łyknął alkoholu.
- Ahh, paskudztwo - pokręcił na boki głową jak pies futrem po kąpieli.
Rozległo się stukanie do drzwi.
- Wejdzie - krzyknął Arthur krztusząc się wódą.
- Nie przeszkadzam zbytnio? - Claude-Henri wszedł do środka.
Arthur trochę się zamyślił nad pytaniem, czy faktycznie mu nie przeszkadzano?
- Proszę, co sprowadza cię, ummm, Claude? - zapytał Arthur przypominając sobie przez chwilę, z którym z dwóch bliźniaków rozmawia.
- Rozmawiałem z Xavierem - zaczął Claude-Henri. - Dowiedziałem się, że by zrobić sobie wycieczkę na zewnątrz, poza palisadę, potrzebujemy eskorty. Nie mógłbyś nam wypożyczyć jakiegoś żołnierza na parę godzin?
- Obawiam się, że każdy żołnierz ma już przypisane obowiązki, szykują się jutro trzy ekspedycje. Jak ktoś chce się wybrać na zewnątrz to ma szansę się przydać. Jednak jakby się zrobiło groźnie to macie schować się za legionistą i modlić się, że was zdoła uratować. Ile osób chciałoby się przewietrzyć?
- Trzy osoby, to znaczy o tylu wiem - odparł Claude-Henri, milczeniem pomijając zdanie o chowaniu się. I nie wspominając o tym, że zamiast modlitwy woli swego Sig Sauera. - Czy to znaczy, że można by się dołączyć do którejś? Ponoć im więcej oczu, tym lepiej - dodał.
Zabawne, Arthur też pomyślał o dodatkowych oczach w tym samym momencie.
- Myślę że kilku cywili nie zrobi większej różnicy, zawsze to dodatkowe patrzałki i ręce. Gdzie chcecie się udać? Do wyboru jest zwiad po najbliższym terenie, zwiedzanie jaskini lub wyjście z zemną i Erickiem zobaczyć jakieś ruiny. - Arthur przedstawił opcję.
- Myślę, że ruiny byłyby najciekawszym wyjściem - powiedział. - I sądzę, że dziewczyny by się ze mną zgodziły.
Arthur pokiwał pomału głową, była to chyba najbezpieczniejsza opcja jeśli miałby zabrać cywili ze sobą i Erickiem.
- W porządku, to się widzimy jutro o świcie przed bramą.
- Prowiant na cały dzień? - upewnił się Claude-Henri.
- Myślę, że tak. To jeszcze muszę dziś omówić z przewodnikiem, którego przydzieli Xavier, ale chyba gdzieś daleko nas nie wyprowadzą. - Przynajmniej taką miał nadzieję Arthur.
- Xavier wspominał o trzech miejscach, godzina do dwóch marszu... - stwierdził Claude-Henri.
- To tak, owszem, ale w zależności co znajdziemy powrót może ulec opóźnieniu.
- To żaden problem - zapewnił Claude-Henri. - W takim razie powiadomię nasze niewiasty o tym, że mamy szczęście - dodał z uśmiechem. - Do zobaczenia zatem jutro przy bramie.
"Jeśli Xavier łaskawie się zgodzi", pomyślał.
- Do zobaczenia - odpowiedział Arthur odprowadzając mężczyznę wzrokiem i sięgając po kolejny łyk z flaszki. - Ahhh, cholerstwo!- łyknął kolejnego mocniejszego.
 
Ranghar jest offline  
Stary 10-04-2018, 23:07   #48
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację

Dzień minął wszystkim leniwie na integrowaniu się oraz regeneracji sił po podróży. Efekty tego drugiego było najlepiej widać po Leokadii, która należała do tych którzy najsłabiej radzili sobie z częścią fizyczną tej wyprawy. Dopiero pod koniec dnia mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że odpoczęła, choć mięśnie nóg nadal ją bolały, podobnie jak karku od plecaka.
Teren bazy opuszczali jedynie Legioniści, którzy wykonywali ostatnie rozkazy wydane im przez podchorążego Maelstroma i prawie nikt na to nie narzekał. No może za wyjątkiem Claude-Henriego, którego duch był niespokojny i kazał mu ruszać w nieznane przez co gotował się w sobie, że nikt nie chce pozwolić mu wyruszyć na własną rękę poza palisadę. Możliwe, że również jego dotychczasowy styl życia mocno utrudniał mu podporządkowanie się komuś innemu, zrozumienie, że pozostali nie są tu dla niego na zawołanie, tylko sam musi wypełniać czyjeś polecenia. Alexis natomiast, pomimo wielkich chęci nie udało się odnaleźć psychologa, na którym miała ochotę wyładować swoją frustrację. Mężczyzna jakby zapadł się pod ziemię i aż dziw brało, że można było zniknąć w tym miejscu. Ale nie było tego złego co by na dobre nie wyszło i w trakcie snucia się po obozie natrafiła na Legionistę. Czarnoskóry Dada Bello dobrze kojarzył dziewczynę ze szkolenia i widząc, że “energia ją rozpiera” zaproponował sparing, pamiętając, że bardzo dobrze radziła sobie w walce wręcz. Muskularna postura mężczyzny sprawiła, że panna Sorel mogła dać z siebie wszystko, nie obawiając się, że zrobi sparing partnerowi krzywdę, za co na pewno dostałaby burę. Dada był naprawdę bardzo sympatycznym workiem treningowym, który dodatkowo zaproponował, że w wolnej chwili może nauczyć ją jak do takiej walki wręcz dołączyć użycie noża.

Normand po uzyskaniu zapewnienia od Szefa Wyprawy, ze spokojem, że nic go nie ominie, wrócił do swojego namiotu, gdzie zatopił się w lekturze książek jakie posiadał na stanie Saville. Raz, tuż przed wieczorem, został wezwany do namiotu ambulatoryjnego. Siwy lekarz szybko wprowadził go w temat i wytłumaczył, że kobieta nazwiskiem Summer uskarżała się na zawroty głowy i mdłości. Pan Wolff wraz z Lullierem jednogłośnie orzekli, że mogło być to spowodowane oddziaływaniem tego świata na ludzki organizm. Od początku wyprawy było już kilka przypadków, że koniecznym było dla bezpieczeństwa zdrowia i może nawet życia, zawrócić osobnika z powrotem za Wrota. Lullier wprost zasugerował lingwistyce by zrezygnowała z projektu. Jaqueline nie skomentowała tego i po prostu wzięła od lekarzy kilka pigułek. Siwy doktor jeszcze nakazał jej wykonanie testu ciążowego. Widząc gniew i zaczerwienienie na twarzy pacjentki Lullier oznajmił, że takie są procedury. Z grymasem niezadowolenia kobieta opuściła namiot. Zaraz po niej jeszcze pojawił się stary Durand, który nieopatrznie skaleczył się siekierą podczas rąbania drewna. Rana na udzie była płytka, nie wymagająca szycia, więc po oczyszczeniu i założeniu opatrunku odesłali go z powrotem do jego zajęć.

Psycholog, nieświadomy tego jakie zamiary co do niego miała zezłoszczona panna Sorel, bardzo dobrze bawił się z testowaniem swojego nowego odkrycia. Küchler skupiony na poszerzaniu granicy we władaniu tym co nazywał magią, spędził na tym czas aż do nocy. Efekt był. Rozpalenie kłębka suchych wiórów samą tylko myślą nie było przecież byle czym. Nie obyło się jednak bez strat. Po tak intensywnym dniu zmęczenie psychiczne sprawiło, że głowa mu pękała i ciężko było mu zasnąć. Dłuższą chwilę rzucał się na swoim posłaniu. A gdy sen w końcu nadszedł znów coś go w nim obserwowało z oddali. Przyglądało mu się i… Oceniało.

Legioniści, jak to faceci - uwielbiają plotkować. Erick miał okazję jeszcze kilkukrotnie w ciągu dnia usłyszeć dwuznaczną czy nawet niewybredną uwagę komentującą jego epizod z Summer w krzakach, podczas postoju po drodze. Na szczęście większość nudziła się pod wpływem braku reakcji ze strony Flanigana, który miał mocno w poważaniu słowa kolegów. Ale prawdą było, że do wojska szło się ze względu na tężyznę, a nie inteligencję, więc musiał się liczyć, że jeszcze jakiś czas będzie tematem niewybrednych żartów.

Jeszcze tego samego wieczoru Xavier wezwał do siebie chorążego Higginsona, żeby ostatecznie zatwierdzić skład drużyn, które miały rankiem wyruszyć. Po poczęstowaniu go dobrym koniakiem, wysłuchał jaki skład drużyn proponował Legionista i tylko przy jednym nazwisku miał niezadowoloną minę.
- Jest pan pewien, że chce pan go wziąć Regnauda? - dopytał Xavier, krzyżując ręce przed sobą. - Ten człowiek jest w gorącej wodzie kąpany. Proszę go mieć na oku - polecił, ale na tym zakończył temat, jakby odwiedzenie Legionisty od zabrania Kanadyjczyka nie było jego celem. - Mamy trzy grupy, więc biorąc pod uwagę pana zdanie, panie chorąży, dołożyłem tylko to co uznałem za konieczne - mówiąc to podsunął Higginsonowi kartki zapisane ołówkiem.

GATE-1
Arthur Higginson
Erick Flanigan
Dada Bello
Rainbow Karger
Claude-Henri Regnaud
Leokadia Zawadzka
Alexis Sorel
Henriette de Vauban

GATE-2
Yong Woo Jung
Aakash Suday
Normand Wolff
Mikail Küchler
Dave Mayers
Claire Durand

GATE-3
Adam Wilczewski
Francesco Bolardo
John Saville
Jean-Pierre Durand
+ pies



- Jeszcze tego wieczoru każdy ujęty w tej liście dostanie notatkę o swoim przydziale - kontynuował Cartier, gdy Arthur spoglądał na nazwiska. - I to byłoby na tyle. Pokładam wielkie nadzieje, że eksploracja zakończy się sukcesem, a jednocześnie żadna z grup nie natrafi na problemy - westchnął i przetarł oczy zmęczone od ślęczenia nad notatkami w słabym świetle. - Jest jeszcze jedna rzecz. Jeśli ten Polak, który z nami przybył, ten młody chłopak, Lukas się nazywa, uda mu się zrobić to co twierdzi, że jest w stanie... To częściowo może udać nam się odzyskać możliwość używania naszej technologii, elektryczności - uśmiechnął się blado, co znaczyło, że nie do końca sam w to wierzył. - Na razie proszę zachować tą informację tylko dla siebie. Ten chłopak cały dzień ślęczy nad tymi kryształkami, z tym dziwnym kompasem, ale jeszcze efektów nie widać - wzruszył ramionami.


Na polecenie Cartiera po namiotach przeszła się młodziutka Marie, która całkiem dobrze bawiła się w roli posłańca. Widać było, że dziewczyna o azjatyckich rysach twarzy lubiła poznawać nowych ludzi, a ta z pozoru nic nieznacząca praca bardzo ułatwiała jej nawiązywanie nowych kontaktów.

Późnym wieczorem do namiotu wróciła Jaqueline, mając mocno zbolałą minę i bardzo nieobecne spojrzenie. Nie zwracając uwagi na swoich sąsiadów z łóżek obok, nerwowo pocierając palcami cienką bransoletkę z białego złota. Szybko przebrała się do spania i położyła do łóżka, okrywając się kocem aż po same uszy.

Lukas wrócił do namiotu jeszcze przed zmrokiem. Mamrocząc pod nosem coś w niezrozumiałym dla Alexis języku, kręcił się chwilę po namiocie raz po raz spoglądając swoje odręczne notatki, które w kilku zeszytach leżały rozrzucone na jego łóżku. Dziewczyna miała dziwne przeczucie, że chłopak najzwyczajniej w świecie przeklina w tym swoim słowiańskim języku. Na pytanie Marie czy wszystko w porządku, odparł zdawkowo, że “spoko, ogarnę to”. I znów po cichu mamrotał do siebie.


Z samego świtu każdy z cywilnych uczestników ekspedycji został skutecznie obudzony przez Legionistów. Pięć minut na ubranie się. Pięć minut na spakowanie. Łącznie było więc dziesięć minut na przebranie, jeśli ktoś przygotował swój plecak poprzedniego wieczoru. Wytyczne co do tego co mieli zabrać były proste - prowiant na dwa dni, tylko najpotrzebniejsze rzeczy, by było lekko to wszystko nieść.
Następnie było szybkie śniadanie, również pięć minut każdy na to dostał. Dzięki temu po kwadransie wszyscy byli gotowi do wymarszu.

- Zazdroszczę że nie mogę wam towarzyszyć - powiedział z uśmiechem Cartier do zebranych na placu, przed bramą do Bazy 1. - Bądźcie ostrożni i życzę wszystkim udanych łowów - powiedział wszystkim na pożegnanie.


Trzy grupy, dowodzone kolejno przez Higginsona, Jung oraz Wilczewskiego, przekroczyły porządne drewniane bramy nad stróżówką wychodząc na otwarty i tak obcy im świat. Każda ekipa była zaopatrzona w cenne mapy, analogowe aparaty fotograficzne oraz leksykony poznanej już tutejszej fauny i flory. Otrzymali je dowódcy drużyn, przekazując je któremuś z podwładnych jeśli uznali to za stosowne.

Grupa dowodzona przez Higginsona przez pierwsze pół godziny drogi, cofała się, znaną trasą którą przybyli do otoczonej palisadą bazy. Dopiero po tym czasie z pomocą zmysłu orientacyjnego i czytania map jaki posiadał Claude-Henri udało się znaleźć właściwe zejście między skałami, które nie kończyło się urwiskiem.

Grupa dowodzona przez Junga chwilę kroczyła wraz z oddziałem Wilczewskiego wzdłuż palisady, a następnie odbili jakby na południe od Bazy 1. Dopiero po godzinie drogi grupy rozdzieliły się, każda kierując w wyznaczonych przez Szefa wyprawy kierunku.

Grupa dowodzona przez Wilczewskiego miała pozornie najmniej pasjonujące zadanie. W przeciwieństwie do pozostałych, on i jego podwładni mieli udać się ponad dwie godziny drogi w jedną stronę, by przekroczyć zbadany dotychczas teren, udając się do godziny drogi poza zmapowany już rewir.


GATE-1

Podróż nie dłużyła się, ale przemierzanie często bardzo stromych zboczy sprawiało trudność tym mniej wysportowanym. Na szczęście Leokadia mogła zawsze liczyć na ramię Claude-Henriego, ale nie tylko. Rainbow widząc jej zmęczenie po godzinnym marszu, po prostu porwał jej plecak i niósł go pomimo jej obiekcji.
Erick, choć rozglądał się bardzo uważnie nie dostrzegał w tym czasie żadnego zagrożenia. Ponad to ani przez chwilę nie czuł tego dziwnego wrażenia bycia obserwowanym, co zdarzało mu się kiedy byli w drodze z Bazy 0 do Bazy 1. W drodze byli już od ponad dwóch godzin, co oznaczało, że przekroczyli założony czas o jakieś dwa kwadranse.

- To takie nieciekawe - odezwała się panna de Vauban, która całą drogę rzucała zaciekawione spojrzenia w kierunku dowódcy Legii. - Nasza osada powinna mieć nazwę. Jakąś, która zapada w pamięć. “Baza 1” to brzmi tak bez duszy. Nie sądzi pan, panie chorąży? - zwróciła się bezpośrednio do Arthura.
- Nazwa jak nazwa. Ważne że proste i łatwe do zapamiętania - stwierdził Dada, wykazując się brakiem romantyzmu.
- Chyba jesteśmy... - wtrącił się w te rozważania Karger, który akurat szedł na cele grupy.

Trzymając mapę w obu dłoniach Rainbow wpatrywał się w skałki, które rozciągały się przed nim. - Gdzieś tu powinny być te znaki. które zauważył zwiad.
Po tych słowach każdy zaczął rozglądać się w koło. Odnalazła je Alexis. Przypadkiem, a może nie do końca, bo coś ją ciągnęło w tamto miejsce wskazała wszystkim znak wyryty na kamieniu.


Natychmiast zbliżyła się do niego Henriette, chwilowo tracąc zainteresowanie chorążym i skupiła się na oględzinach symbolu.
Pozostali rozglądając się po okolicy nie widzieli niczego interesującego. Skałki, krzewy i mech.

Wyjątkiem byli Leokadia i Arthur.

Dziewczyna o fioletowych włosach miała wrażenie jakby obraz, jakieś 15 metrów dalej od oznaczonego kamienia, w oddali falował, niczym powietrze w upalny dzień nad rozgrzanym asfaltem. Natomiast Higginson kierując w tym samym kierunku co i panna Zawadzka. Jednak on, po chwili skupienia ze zdziwieniem mógł zauważyć, że widok przed jego oczami jakby rozmywał się, ukazując… ścieżkę. Szybko zauważył, że tylko on to widzi.

GATE-2

Odkąd rozdzielili się z grupą G-3 rolę przewodnika w terenie pełnił Mayers. Claire choć była najmłodsza w ekipie to wykazała się lepszą kondycją niż Normand czy choćby Mikail.
- W drodze powrotnej zapolujemy na kozicę - stwierdziła z zadowoleniem panna Durand. Przez plecy miała przewieszoną sportową kuszę i jak każdy na wyprawie miała przy nodze kaburę z pistoletem.
- I pewnie my mamy targać truchło? - odparł jej żartobliwym tonem Jung.
- Jak będzie ciepła to Suday pewnie weźmie do swojego śpiwora - zaśmiał się Mayers.
- Ej, kurwa, jebne ci Dave - burknął Aakash.
- Język panowie - zganił ich Jung obojętnym, wręcz znudzonym tonem.

Choć do przejścia mieli nie dalej jak godzinę, to czas dłużył im się niemiłosiernie. Grupa najczęściej musiała zwalniać tempo ze względu na Niemca, którego udział w tej wyprawie nie dla każdego był zrozumiały. Szedł jednak dzielnie, choć musiał sam prosić o krótkie postoje. Ciężko mu było ustalić co go tak naprawdę męczyło, ale to co wyprawiał dnia poprzedniego na pewno było numerem jeden na liście.
Normand natomiast mógł się cieszyć ze swojego przeszkolenia wojskowego. Dobrze wiedział, że gdyby nie to, to nie miałby szansy udziału w projekcie.

- To chyba tędy - odezwała się Claire, spoglądając znad ramienia Mayersa na trzymaną przez niego mapę. Grupa zatrzymała się i zaczęła rozglądać.
Znajdowali się w wysokim i wąskim wąwozie, którego skały po obu stronach były obrośnięte pnącą roślinnością i kilkoma krzakami. Pachniało tu wilgotną ziemią. Dave nie miał przekonanej miny, ale dziewczyna ruszyła wzdłuż skalnej ściany przyglądając jej się uważnie. Przewodnik wzruszył ramionami i ruszył za nią. Przeszli kilka metrów i w końcu dotarli.


- Jesteśmy na miejscu! - ucieszyła się Claire ze swojego dokonania.
- Dobra, dobra. Teraz ostrożnie, nie pchaj się na przód - nakazał Jung i skinął głową na Suday’a i Mayersa by poszli sprawdzić. Legioniści mając swoje karabiny w pogotowiu powoli zbliżyli się do wejścia. Ostrożnie stawiając kroki na nieco wilgotnej ziemi, weszli do wnętrza.
Nie było ich raptem kilka chwili. Wrócili obaj, cali i zdrowi.
- Można iść - oznajmił Mayers.
Pozostali dołączyli do nich i wspólnie wkroczyli w półmrok jaskini. Faktycznie zapach ozonu był wyraźny. W głębi jaskini wydawało im się jakby słyszeli szum.
- Patrzcie - Claire zwróciła na siebie uwagę wszystkich. Palcem wskazywała coś na ścianie, dobre dwadzieścia metrów od ściany.


- To jakiś symbol. Wyraźnie ktoś go tu zostawił! - podekscytowała się.
- To nie nasze oznaczenia - oznajmił Jung, spoglądając po cywilach. - No dobra, odpoczniemy i trzeba będzie ruszyć dalej - dodał spoglądając w trzewia jaskini.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 15-04-2018, 21:03   #49
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dziękuję ci bardzo, Marie. - Claude-Henri uśmiechnął się do dziewczyny, która w bazie przejęła obowiązki Hermesa. - Dobre wieści przynosisz - dodał. - Kto jeszcze dołączy do grupy Higginsona?
Marie z ochotą podzieliła się tą informacją.

Gdy dziewczyna odeszła, przez moment zastanawiał się nad składem grupy.
Połowa wojskowi, połowa cywile, większość to nowi w Nowym Świecie. Nie było źle.

Prawdę mówiąc był dość zaskoczony, gdy okazało się, że jednak został przydzielony do jednej z grup, które miały wyruszyć na zwiedzanie świata, a dokładniej - zbadać miejsca, które ktoś już kiedyś odwiedził.
Pozwolono mu wyjść poza palisadę. Dziw nad dziwy. Prędzej by się spodziewał, że Xavier po prostu go uziemi - nie wypuści z obozu i zastosuje, z czystej złośliwości, areszt domowy.

Oczywiście można było zrozumieć obawę przed gromami, jakie spadłyby na cywilnego dowódcę bazy po śmierci któregoś z uczestników, lecz każda wyprawa obarczona była pewnym ryzykiem, które trzeba było podjąć, jeśli ktoś miał zamiar osiągnąć jakieś sukcesy. Jeśli się chciało bezpiecznie siedzieć na obitym blachą tyłku i nie wychylać nosa poza palisadę, to trudno było mieć jakiekolwiek osiągnięcia.
Nic dziwnego, że Japończycy mieli dużo, dużo większe sukcesy. I wynikało to z pewnością nie tylko z tego, że tamci dłużej już penetrowali krainy za swoimi Wrotami.

Claude-Henri uśmiechnął się ciut krzywo, zastanawiając się, jakie by podjął kroki znajdując się na miejscu Xaviera, wnet jednak porzucił te rozważania. Nie był na miejscu tamtego i, na szczęście, zdecydowanie mu to nie groziło. Mógł więc spokojnie zabrać się za pakowanie.

Skoro wyprawa miała trwać tylko dwa dni, to większość dobytku śmiało mógł zostawić. Trzeba było zabrać broń, jedzenie i namiot (po to trzeba było dobrać do kwatermistrza), no i parę drobiazgów, przydatnych podczas życia na odludziu.
Miał też zamiar Leli udzielić paru rad, związanych z przygotowaniem do tej wycieczki. Lepiej by było, gdyby dziewczyna nie zabierała ze sobą zbyt wielu rzeczy. Kiepsko by było, gdyby w połowie drogi padła, przytłoczona przeładowanym plecakiem.

* * *

Niepokojące było zachowanie Jaqueline.
Czyżby dziewczyna zaraziła się jakimś paskudztwem? Trudno było to jednoznacznie ocenić. Jeszcze tego by brakowało, by Xavier ogłosił kwarantannę i odizolował mieszkańców namiotu od reszty społeczeństwa.
A że Jauqeline była cicha i nieskora do rozmów, trudno było dowiedzieć się czegoś z najlepszego źródła.

* * *

Ponure przypuszczenia Claude-Henriego na szczęście się nie sprawdziły. Poranna wizyta jednego z legionistów miała na celu nie obwieszczenie o kwarantannie, a tylko i wyłącznie obudzenie uczesników wzycieczki i zaproszenie ich na szybkie śniadanie.

Drużyna A, podobnie zresztą jak i pozostałe, ruszyła w drogę w liczącym osiem osób komplecie. I w komplecie dotała do celu, chociaż niektórzy mieli z tym pewne problemy.
Na szczęście znaleźli się i tacy, co służyli potrzebującym pomocną dłonią. I zaliczał się do nich nie tylko Claude-Henri. Rainbow miał na tyle krzepy, by prócz swego plecaka zabrać i bagaże Leli. A Claude-Henri postanowił w duchu, iż na drugi raz dokładnie sprawdzi, co jego współlokatorka zabiera ze sobą na wycieczkę.
Albo odpowiednio wcześnie przełożyć część jej rzeczy do swego plecaka.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-04-2018 o 21:05.
Kerm jest offline  
Stary 18-04-2018, 16:20   #50
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Wyraźnie zainteresowany znaleziskiem Normand podszedł do symbolu i zaczął go oglądać z każdej strony.
- Skoro to nie nasze to musiała to zrobić jakaś tutejsza inteligentna istota. Najdalej kilkaset lat wstecz, krawędzie wyglądają na w miarę ostre. - powiedział i obmacał ostrożnie kamień - Jakiś symbol religijny? - zapytał zgromadzonych.
- Intrygujące… - mruknął Küchler podchodząc do symbolu na ścianie. Ciekawiło go jego pochodzenie, ale jeszcze bardziej to co skrywał i co oznaczał. Nie był jakimś tam archeologiem, czy antropologiem… ale chciał coś sprawdzić.
Dotknął, więc go otwartą dłonią i zamknął oczy. Skupił się na symbolu, jego teksturze i tym co skrywał… Nie liczył na sukces, ale co tam. Jak się poszczęści, to może coś wyczuje, ale bądźmy szczerzy… był jak młode kocię które dopiero co miało otworzyć oczy.

Nie wydarzyło się zupełnie nic kiedy mężczyźni kolejno obmacywali dziwny symbol. Kamień był zimny i lekko wilgotny, a struktura żłobień znaku gładka. Mikail nie wyczuł niczego magicznego. Choć po prawdzie ciężko mu było coś ocenić, bo zdawał się być rozkojarzony samą aurą tego miejsca. Przypominało to nieco próbę skupienia się na skomplikowanym zadaniu matematycznym po wypiciu kilku mocnych drinków.

Jak wszyscy to wszyscy - Jung po wyciągnięciu z plecaków lamp naftowych i rozpaleniu ich dla rzucenia światła na jaskinię, również dotknął symbolu, ale nie poświęcił mu wiele więcej uwagi.
- Pamiętajcie zapisać to w raportach. Najlepiej przerysujcie znak, bo zwiad tego nie zauważył - powiedział Chińczyk.
- Bo może go tu jeszcze nie było? - skomentował Aakash.
- Nie widzę tu żadnych śladów... - odparła Claire, rozglądając się po ziemi. Dziewczyna spojrzała w głąb jaskini. - Chodźmy tam.
- Spokojnie, bez pośpiechu - pouczył ją Jung.
Światło lamp naftowych dało możliwość przyjrzeniu się ścianom jaskini. Kamienie na nich wyglądały jakby były precyzyjnie ułożone i idealnie spasowane do siebie niczym mozaika, choć każdy różnił się od siebie rozmiarem.

Po zaspokojeniu swojej ciekawości lekarz wszedł do jaskini razem z resztą drużyny. Prawą dłonią złapał za rękojeść swojego rewolweru. Te ściany zdecydowanie nie były dziełem przypadku, a unoszący się zapach ozonu… Z jakiegoś powodu kojarzył mu się z zagrożeniem. Nerwowo poprawił masywny plecak oznaczony zielonym krzyżem i ruszył dalej.
Mikail położył dłoń na rękojeści miecza i spojrzał za siebie w kierunku z którego przyszli. Był lekko padnięty, ale zadowolony. O ile tak można było nazwać ten stan. Wiedząc, że sołdaty zabezpieczają “dziub i rufę” wpasował się w środek pochodu zmierzającego do wnętrza jaskini.

Wojskowi dali po jednej latarni Claire oraz Mikailowi. Trzecią trzymał Jung, a pozostali mieli wolne ręce by móc bez skrępowania używać broni.
Grupa powoli zaczęła zagłębiać się w czeluści jaskini. Już po kilku chwilach dało się zauważyć, że korytarz, którym się poruszali miał równe ściany, co jasno dawało do zrozumienia, że nie jest on tworem natury.
- O, tu też są te znaki - zauważyła dziewczyna, wskazując na taki sam symbol co widzieli wcześniej.

Specyficzny zapach tego miejsca nasilał się co jakieś dziesięć metrów. Niemiec czuł się dziwnie i bardziej od woni jego uwaga skupiona była na aurze jaka kotłowała się po korytarzach.
Szli dalej, w milczeniu w trakcie którego skupieni byli na wsłuchiwanie się w otaczającą ich ciszę.
Jung dał sygnał do zatrzymania się.
- Dalej nie ma przejścia - skomentował Mayers, a dowódca poświecił po ścianie jaką mieli przed sobą. Trafili jedynym korytarzem w ślepy zaułek.
Normand dostrzegł, że na wysokości głowy, na ścianie występują runy, a raczej regularne kreski, przypominające podliczanie czegoś w stylu cztery kreski pionowe i jedna pozioma je przekreślająca jako oznaczenie piątki.
Między niektórymi sekwencjami kresek były większe przerwy i można było naliczyć następującą sekwencję: trzy kreski, przerwa, dwa razy cztery kreski przecięte poziomą i zaraz przy nich jeszcze cztery kreski, przerwa, trzy razy cztery kreski przecięte poziomą, znów przerwa i na koniec cztery kreski przecięte poziomą, a przy nich jeszcze cztery kreski ale już bez tej kreski poziomej.

- Pod tymi dziwnymi szlaczkami są jakieś kształty... - Mayers wziął nóż i zeskrobał ze ściany nieco porostów, odkrywając symbol trójkąta, kwadratu, gwiazdy oraz koła.

Wolff przyjrzał się uważnie symbolom i przymknął oczy. Przez chwilę pomruczał coś pod nosem, po czym podszedł do znaleziska.
- Wygląda jak prosta zagadka liczbowa. Koło ma wartość zera, albo nieskończoności, trójkąt to trzy, kwadrat cztery i tak dalej. Więc kombinacja kresek to… Trójkąt. - stwierdził i wcisnął dłonią symbol - Koło. - rzucił i dotknął kolejnego elementu - Gwiazda, gwiazda, kwadrat. Koło. Gwiazda, gwiazda, gwiazda. Koło. Gwiazda, kwadrat. - skończył odrywając dłoń od ostatniego symbolu - Ciekawe tylko po co ktoś zadał sobie trud by to wyrzeźbić w kamieniu. - dodał odwracając się do towarzyszy.
Psycholog uśmiechnął się delikatnie. To były dokładnie jego myśli. Z tym, że sam zastanawiał się jeszcze z której strony zacząć odliczanie i jakie mogą być konsekwencje złego podejścia do problemu. Cóż, te przemyślenia już nie miały sensu, bo kości zostały rzucone. Teraz jak nic trzeba było czekać.

Wszyscy w napięciu przyglądali się działaniom Wolffa i w tym momencie wszystkie lampy były skierowane na ścianę tak by wyraźnie było widać wyrzeźbione na niej symbole. Ostatni ze znaków został dotknięty przez lekarza i...

- Eee... Coś się stało? - pierwsza milczenie przerwała Claire. Po rozejrzeniu się, okazało się, że nie wydarzyło się zupełnie nic. - Może zła kolejność? - zasugerowała, a do ściany zbliżył się Jung.
- Mamy tu trójkę, piątkę, piątkę, czwórkę, piątkę, piątkę piątkę - dowódca wskazywał palcem, ale nie dotykał ściany. - piątkę i czwórkę. Wyraźnie są zgrupowane.

Mikail prychnął.
- No to może trzeba nacisnąć jednocześnie? - zapytał unosząc brew - Pytanie tylko od której strony należy zacząć. Lewej, czy prawej? To jest, jeśli to właściwa rzecz do zrobienia.
Normand wzruszył ramionami i odsunął się od ściany.
- Symbole ma pan cztery, szlaczków dziewięć. To musi być kolejność, a nie równoczasowe. Zresztą jak dotknąłem pierwszego to się nie zapadł, więc to nie guzik. No chyba że mamy tutaj ładny iKamień starożytnego apple’a.
Psycholog przewrócił oczami.
- Zrób tak jeszcze raz jak przedtem, ale tym razem wciśnij tą czwórkę i piątkę razem, bo jest w parze. Każda odpowiednio zaawansowana technologia wydaje się magią. To inny świat to i magii nie jesteśmy w stanie wykluczyć. Spróbuj, albo ja przejmuję pałeczkę.
- Jasne, ale tutaj mamy na przykład trzy piątki. Tego razem się nie wciśnie. - odparł francuz, ale zrobił to o co poprosił go psycholog.
Ponownie wszyscy wyczekująco przyglądali się jak Normand dusi symbole.
Nic się nie wydarzyło.

Claire skrzyżowała przed sobą ręce i patrzyła na to sceptycznie. Jung natomiast przymrużył oczy w zamyśleniu.
- Może od drugiej strony trzeba spróbować? - zasugerował Aakash.
- Albo to grupowanie znaków ma znaczenie - wtrącił Jung. - Jakieś zadanie matematyczne. Na to wspomnienie dziewczyna westchnęła ze znudzeniem i odwróciła się na pięcie, odchodząc od ściany.
- Jakaś forma “uzupełnij równanie”? Jeśli podzielić szlaczki w połowie to wychodzi odpowiednio siedemnaście po lewej i dwadzieścia cztery po prawej. Jeśli znaczenie mają tylko “pełne” trójki to trzeba by było dodać cztery i trzy do pierwszej trójki i zero do ostatniej. - Wolff zdjął z ramion plecak i postawił go delikatnie na podłodze. Odsunął się od ściany, jakby próbował na nią spojrzeć z szerszej perspektywy. - Albo każdej grupie odpowiada jeden symbol i to wydaje się całkiem logiczne. Mamy cztery grupy i cztery symbole, koło będzie miało najwyższą albo najniższą wartość. - mężczyzna westchnął i ponownie zbliżył się do ściany. - Koło, kwadrat, gwiazda, trójkąt? Trójkąt, gwiazda, koło, kwadrat? - spytał połowicznie zgromadzonych, a połowicznie zimną kamienną ścianę, dotykając przy tym symbole w podanej przez siebie kolejności.

Küchler zaśmiał się cicho. To zaczynało być zabawne, ale obstawiał, że i to nic nie da. Co począć? To nie są guziki, więc wciskanie ich…
Ponownie nic się nie wydarzyło, no może poza tym, że wszyscy jeszcze bardziej się zirytowali.
- Zamiast się śmiać to byś ruszył głową - zgromił Niemca dowódca grupy.
- Ej no weź spróbuj od lewej tą pierwszą kombinację - nalegał Turek, ale nim Normand mógł zareagować, Aakash podszedł do ściany i dotknął symboli.
Znów nic.
- Kurwa... - syknął Mayers. Wszyscy w końcu zdecydowali się zrzucić z pleców swoje plecaki, bo zapowiadała się dłuższa posiadówka w tym miejscu.

- No dobra, a gdyby tak zsumować te zgrupowane kreski? - Jung zakreślił w powietrzu koła wskazując na sekwencje, które oddzielone były tymi wyraźnymi przerwami.
Psycholog podszedł do symboli i podobnie jak Wolff postanowił “wciskać” symbole. Tylko, że nie fizycznie, a impulsami energetycznymi przez palce. W różnych konfiguracjach zaproponowanych przez poprzednika. Od lewej i od prawej licząc.
Wolff przyglądał się działaniom niemca z ciekawością. Co próbował osiągnąć, robiąc dokładnie to co on chwilę temu? Westchnął i skupił się na słowach Junga.
- Więc wychodzi nam trzy, czternaście, piętnaście, dziewięć. Jakiś ciąg liczbowy w takim razie?
Starania Küchlera nie zdały się na za wiele. Macanie ściany niczego nie przyniosło poza tym, że całkiem ładnie już oczyścili w wyniku tych działań powierzchnię symboli z porostów. Wklęsłe brzegi znaków były bardzo gładkie i równe w dotyku. Za to próba wyczucia magii... Miał wrażenie, że za tą barierą znajdowało się jej całkiem sporo.

- Eee... Trzy, czternaście, piętnaście i dziewięć? - Claire miała coraz bardziej sceptyczną minę.
- Poza czternastką to każda inna podzielna jest przez trzy - Suday wzruszył ramionami mówiąc to.
- No dobra, ale co ten ciąg liczb może oznaczać? Ja to słaba z matematyki jestem... - jęknęła panna Durand.
- Mam przeczucie, że coś bardzo obiecującego znajduje się za tą ścianą… - psycholog powiedział pukając w wspomnianą przeszkodę - ...a przynajmniej dla mnie, ale co do przejścia przez nią…
Mikail się zamyślił na chwilę.
- “Trójka” “koło” “trójka razem z piątką” i “dwa razy szybko trójka”?
Po tych słowach przystąpił do dzieła. Dotyk, wciśnięcie i przesył energii przy wciśnięciu. Jak to zawiedzie… to zje ciastko. Jak się powiedzie to zje dwa, a co!

Lekarz w tym czasie wyjął z plecaka notes i przepisał do niego liczby. 3 14 15 9. 3.14.
- Kurwa. - syknął na głos - To pi, liczba opisująca koło. - zamknął swój notatnik i podszedł do wymienionego symbolu. Wcześniej go dotykał, i nie przynosiło to skutku, zamiast tego obwiódł go palcem, szukając jakiejś nierówności, w której mógł się kryć jakiś mechanizm spustowy.
 
Zaalaos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172