Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2019, 22:05   #72
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- I z tym się akurat zgodzę - pokiwała głową z uśmiechem podszytym ironią. - Wtedy można sobie przypomnieć, że wszyscy są tacy sami - mrugnęła do niego Irya.
- Różnice między nimi są niczym w stosunku do przepaści jaka ich dzieli od nas - skinął głową w odpowiedzi mężczyzna, co dało Corday do zrozumienia, że nie wyłapał sensu jej wypowiedzi ani tego subtelnego sarkazmu. Irya nigdy nie oceniała ludzi pod kątem ich majętności i statusu społecznego. Moralność nie miała związku ze stanem posiadania. Każda sytuacja, w której znalazła się dana osoba potrafiła wyciągnąć z niej zarówno najgorsze jak i najlepsze cechy. A White był nawet śmieszny w tej swojej próżności.

- W razie czego to moja wizytówka - kontynuował udziałowiec Crimeshield i sięgnął do kieszeni marynarki. Wyciągniętym kartonikiem przesunął po blacie w stronę młodej kobiety. - Na razie nie mam powodów do tego aby mieć w stosunku do pani złych zamiarów, a moja rada naprawdę była korzystna dla nas obojga. Proszę mieć to na uwadze, a może oboje będziemy zadowoleni z rezultatów.
"Nie kuś, nie kuś, bo zaczynam mieć ochotę sprawdzić do czego się posuniesz" pomyślała Irya, ale wzięła od niego wizytówkę i schowała do kieszeni, w nadziei, że przez to White szybciej da jej spokój i pójdzie sobie w cholerę.
- Miłego wieczoru - powiedziała blondynka, dając chyba najwyraźniejszy z sygnałów, że rozmowa była skończona.
- Do zobaczenia, jak mniemam - odpowiedział White, a następnie dopił drinka i wstał od baru. Ochroniarze zgodnie z oczekiwaniem inspektor w mgnieniu oka zmobilizowali się i odczytując intencje szefa poprowadzili go w stronę wyjścia.
Irya nawet nie spojrzała za nimi. Wbiła spojrzenie w drinka i zgrzytnęła zębami, bo przez tą rozmowę zupełnie odechciało jej się być w tym miejscu. Nikt nawet nie kwapił się zająć miejsca przy inspektor, jakby tłum oczekiwał, że tamci panowie powrócą.

- Wszystko w porządku? - odezwał się barman, który niby przypadkiem tylko podszedł, by zabrać szklankę po trunku White'a. - Wezwać ochronę?
- Nie trzeba Chris - fuknęła Corday spoglądając na niego z niezadowoleniem. - Lepiej mi dolej - i podsunęła pustą szklankę.
- Na pewno? - barman nie dawał się spławić.
Blondynka przewróciła oczami i postukała paznokciem w szklankę.
- Jedyne czego potrzebuję na tą chwilę do szczęścia to alkoholu i świętego spokoju, Chris - odparła.
- Wiesz - ten wirtuoz drinków miał to do siebie, że gdy zaczął rozmowę to już nie było temu końca. - Ze wszystkich bogaczy w tym klubie ciebie lubię najbardziej. Nie obnosisz się jak reszta, nie traktujesz obsługi jak ludzi gorszego sortu
- Jak tak gadasz to zaczynam tego żałować - prychnęła Irya. - Gdzie mój drink?
- Mogłabyś tylko popracować nad swoim nastawieniem, bo odstraszasz od siebie ludzi - Chris pokręcił bezradnie głową. Corday miała mu się odgryźć, ale ograniczyła się do posłania mu groźnego spojrzenia.
- O tym właśnie mówię - westchnął barman i podał jej alkohol.

Kilka kolejek później Corday podjęła decyzję o powrocie do domu. Chris zamówił jej taksówkę, a kelnerka odprowadziła ją do samochodu. Nie żeby Irya miała problem z utrzymaniem pionu, ale barman uparł się, że musi mieć świadka, że jego ulubiona klientka na pewno wsiadła do taryfy.
Przyjemne uczucie jakie dawało upojenie alkoholowe zaczęło przemijać już w połowie drogi do jej apartamentu. Żałowała, że musiała iść do roboty na drugi dzień. Niby mogła zadzwonić i powiedzieć, że bierze wolne, ale nie o to chodziło, żeby zachowywać się jak niepoważna osoba, wiedziona własnym widzimisię.
Nie tak ją wychował Dave i jej matka.



***

dwa dni później
Dzień 25 czwartego miesiąca roku

- Corday! Do mnie! - zawołał komendant przez drzwi swojego biura, które właśnie otworzył. Pozostawił je uchylone i wrócił do swojego biurka.
Inspektor chyba już się przyzwyczaiła do nawyków przełożonego. Pokręciła głową, westchnęła i odłożyła teczkę z raportami swoich podwładnych, która akurat przeglądała. sięgnęła do kubka, ale ten okazał się nic już pusty. Wstała z fotela i chowając ręce do kieszeni, poszła do gabinetu komendanta.
Sinclair zaczął mówić jak tylko Irya zamknęła za sobą drzwi.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że kilka osób Collinsa trafiło do Szpitala Bractwa z ranami postrzałowymi. Trzeba sprawdzić o co chodzi i pewnie skontaktować się z nim. Dziwi mnie trochę fakt, że informacja pochodzi ze szpitala, a on sam jeszcze nie zadzwonił do nas z ryjem.
Corday wzruszyła ramionami.
- Cóż, uznał pewnie że sam sobie poradzi i później było mu głupio jak mu się wszystko zjebało - wyraziła swoją opinię w temacie. - Jadę tam od razu.

***

Szpital Bractwa był miniaturową wersję Katedry. Budynek był od niej wiele razy mniejszy, ale mimo wszystko wybijał się rozmiarami w stosunku do przyległych budynków. Był usytuowany w południowej części dzielnicy katedralnej, która mieściła się w samym centrum Luny
Southside, gdzie mieścił się posterunek, było położone natomiast zaraz na północ od centrum. Najpiękniejsza i najbardziej zadbana architektura Luny nie każdemu rekompensowała kilka godzin przebijania się przez korki.
Szpital był jedynym miejscem gdzie każdy obywatel mógł za darmo zostać wyleczony z praktycznie każdej choroby. Jedynym powodem dla którego nie każdy z niego korzystał była duża ingerencji w prywatność pacjenta. Każdy był wnikliwie sprawdzany zarówno pod kątem tożsamości, pochodzenia jak i powodu nabawienia się swoich dolegliwości.
Zdarzało się, że w zdobywanie tych informacji zaangażowana była komórka inkwizycji.
Szpital był obsługiwany przez zwykłych lekarzy, ale również Misjonarzy oraz Mistyków Bractwa. Bractwo do leczenia podchodziło bardzo praktycznie. Wychodziło z założenia, że nie należy ingerować Sztuką w coś co organizm wyleczy w naturalny sposób. Wyjątek stanowiły sytuacje poważnego zagrożenia dla życia lub permanentnej utraty sprawności, no i oczywiście prośby umotywowane odpowiednio wysokim datkiem. W takim przypadku ktoś kto został przewieziony do szpitala w stanie krytycznym, mógł go opuścić nawet już po godzinie bez jakichkolwiek zadrapań.
Przez te rozmyślania aż zasiedziała ja blizna po nożu i Irya nie mogła się powstrzymać przed potarciem dłonią ubrania na jej wysokości. Zaraz po kroku i w końcu znalazła się wewnątrz budynku.

Znając zamiłowanie Bractwa do ksiąg, Corday zdziwił trochę fakt, że rejestracje obsługiwały trzy osoby siedzące przy komputerach. Świadoma ich niemal jawnej wrogości w stosunku do do Cybertroniku nie była zaskoczona, że sprzęt był wyprodukowany przez Dom Philipe, który można było rozpoznać po charakterystycznej głowie Devilcata wpisanej w koło zębate Bauhausu.
Blondynka podeszła do pierwszego od lewej recepcjonisty i sięgnęła po swoją odznakę, okazując mu ją.
- Inspektor Corday - przedstawiła się i schowała legitymację. - Przyjechałam przesłuchać ludzi pracujących dla niejakiego Collinsa.
Kobieta zmarszczyła brwi próbując połączyć stanowisko gościa z ich instytucją, a po chwili zaczęła przeczesywać wzrokiem żółte karteczki przyklejone do obrzeża blatu kontuaru.
- Sala 207. Najlepiej tą windą - odpowiedziała wskazując dłonią na prawo.
Corday skinęła jej głową i bez słowa skierowała się we wskazanym kierunku.

Otwarte drzwi sali były widoczne zaraz po opuszczeniu windy. Wewnątrz znajdowało się 8 łóżek zajętych przez ludzi Collinsa. Ich stan zdrowia miał szerokie spektrum. Trzech sprawiało wrażenie gotowych do wypisu, jeden leżał nieruchomo z mocno zabandażowanym korpusem, a pozostali mieli unieruchomionie pojedyncze kończyny.
Gdy inspektor stanęła w drzwiach, Ci którzy odwrócili się w jej stronę i ją rozpoznali nie wyglądali na zadowolonych.
- No no, przynajmniej część z was nie ucieknie - skomentowała Irya stan w jakim znajdowali się pracownicy Collinsa. Wyciągnęła notes z wewnętrznej kieszeni płaszcza. - No dobra, to który opowie mi kto was tak potyrał? - zapytała.
Faceci spoglądali na siebie aż w końcu jeden z tych najmniej pokiereszownych zdecydował się odezwać.
- Lokalne porachunki - zaczął niepewnie. - Taak, porachunki z… - przerwał usiłując znaleźć odpowiednie słowo. - … gangami.
- Widzę że za mało oberwałeś i garniesz się do powtórki - sarknęła Irya przyglądając się temu co się wypowiedział. - Kto wie, może następnym razem od razu trafisz do kostnicy? - dodała ponurym tonem. - Jaki gang? Gdzie miało to miejsce?
- U nas. Na naszym terenie - wyjaśnił ociągając się. - Trupów nie było, zgłoszenia nie było. Szef mówił, że nie trzeba. A z kim? - powtórzył pytanie, - Z Crimeshield, ale sprawa załatwiona.
- Gdzie konkretnie doszło do tego zatargu? - ciągnęła dalej Inspektor.
- No u nas. W klubie - odparł mężczyzna.
- Dobra - zanotowała. - Ilu było ludzi z Crimeshield? Od czego zaczęło się zajście?
- Pani wybaczy, ale jak już mamy trafić do kostnicy to wolimy żeby pan Collins się do tego nie przyczynił - wtrącił się mężczyzna na łóżku obok. - Niech pani zapyta szefa.
- Ja bym obecną sytuację uznała, że pana pracodawca się do niej przyczynił, ale to tylko moja prywatna opinia - wzruszyła ramionami - Mam powtórzyć pytanie?
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline