- I z tym się akurat zgodzę - pokiwała głową z uśmiechem podszytym ironią. - Wtedy można sobie przypomnieć, że wszyscy są tacy sami - mrugnęła do niego Irya.
- Różnice między nimi są niczym w stosunku do przepaści jaka ich dzieli od nas - skinął głową w odpowiedzi mężczyzna, co dało Corday do zrozumienia, że nie wyłapał sensu jej wypowiedzi ani tego subtelnego sarkazmu. Irya nigdy nie oceniała ludzi pod kątem ich majętności i statusu społecznego. Moralność nie miała związku ze stanem posiadania. Każda sytuacja, w której znalazła się dana osoba potrafiła wyciągnąć z niej zarówno najgorsze jak i najlepsze cechy. A White był nawet śmieszny w tej swojej próżności.
- W razie czego to moja wizytówka - kontynuował udziałowiec Crimeshield i sięgnął do kieszeni marynarki. Wyciągniętym kartonikiem przesunął po blacie w stronę młodej kobiety. - Na razie nie mam powodów do tego aby mieć w stosunku do pani złych zamiarów, a moja rada naprawdę była korzystna dla nas obojga. Proszę mieć to na uwadze, a może oboje będziemy zadowoleni z rezultatów.
"Nie kuś, nie kuś, bo zaczynam mieć ochotę sprawdzić do czego się posuniesz" pomyślała Irya, ale wzięła od niego wizytówkę i schowała do kieszeni, w nadziei, że przez to White szybciej da jej spokój i pójdzie sobie w cholerę.
- Miłego wieczoru - powiedziała blondynka, dając chyba najwyraźniejszy z sygnałów, że rozmowa była skończona.
- Do zobaczenia, jak mniemam - odpowiedział White, a następnie dopił drinka i wstał od baru. Ochroniarze zgodnie z oczekiwaniem inspektor w mgnieniu oka zmobilizowali się i odczytując intencje szefa poprowadzili go w stronę wyjścia.
Irya nawet nie spojrzała za nimi. Wbiła spojrzenie w drinka i zgrzytnęła zębami, bo przez tą rozmowę zupełnie odechciało jej się być w tym miejscu. Nikt nawet nie kwapił się zająć miejsca przy inspektor, jakby tłum oczekiwał, że tamci panowie powrócą.
-
Wszystko w porządku? - odezwał się barman, który niby przypadkiem tylko podszedł, by zabrać szklankę po trunku White'a. -
Wezwać ochronę?
-
Nie trzeba Chris - fuknęła Corday spoglądając na niego z niezadowoleniem. -
Lepiej mi dolej - i podsunęła pustą szklankę.
-
Na pewno? - barman nie dawał się spławić.
Blondynka przewróciła oczami i postukała paznokciem w szklankę.
-
Jedyne czego potrzebuję na tą chwilę do szczęścia to alkoholu i świętego spokoju, Chris - odparła.
-
Wiesz - ten wirtuoz drinków miał to do siebie, że gdy zaczął rozmowę to już nie było temu końca. -
Ze wszystkich bogaczy w tym klubie ciebie lubię najbardziej. Nie obnosisz się jak reszta, nie traktujesz obsługi jak ludzi gorszego sortu
-
Jak tak gadasz to zaczynam tego żałować - prychnęła Irya. -
Gdzie mój drink?
-
Mogłabyś tylko popracować nad swoim nastawieniem, bo odstraszasz od siebie ludzi - Chris pokręcił bezradnie głową. Corday miała mu się odgryźć, ale ograniczyła się do posłania mu groźnego spojrzenia.
-
O tym właśnie mówię - westchnął barman i podał jej alkohol.
Kilka kolejek później Corday podjęła decyzję o powrocie do domu. Chris zamówił jej taksówkę, a kelnerka odprowadziła ją do samochodu. Nie żeby Irya miała problem z utrzymaniem pionu, ale barman uparł się, że musi mieć świadka, że jego ulubiona klientka na pewno wsiadła do taryfy.
Przyjemne uczucie jakie dawało upojenie alkoholowe zaczęło przemijać już w połowie drogi do jej apartamentu. Żałowała, że musiała iść do roboty na drugi dzień. Niby mogła zadzwonić i powiedzieć, że bierze wolne, ale nie o to chodziło, żeby zachowywać się jak niepoważna osoba, wiedziona własnym widzimisię.
Nie tak ją wychował Dave i jej matka.
***
dwa dni później
Dzień 25 czwartego miesiąca roku
- Corday! Do mnie! - zawołał komendant przez drzwi swojego biura, które właśnie otworzył. Pozostawił je uchylone i wrócił do swojego biurka.
Inspektor chyba już się przyzwyczaiła do nawyków przełożonego. Pokręciła głową, westchnęła i odłożyła teczkę z raportami swoich podwładnych, która akurat przeglądała. sięgnęła do kubka, ale ten okazał się nic już pusty. Wstała z fotela i chowając ręce do kieszeni, poszła do gabinetu komendanta.
Sinclair zaczął mówić jak tylko Irya zamknęła za sobą drzwi.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że kilka osób Collinsa trafiło do Szpitala Bractwa z ranami postrzałowymi. Trzeba sprawdzić o co chodzi i pewnie skontaktować się z nim. Dziwi mnie trochę fakt, że informacja pochodzi ze szpitala, a on sam jeszcze nie zadzwonił do nas z ryjem.
Corday wzruszyła ramionami.
- Cóż, uznał pewnie że sam sobie poradzi i później było mu głupio jak mu się wszystko zjebało - wyraziła swoją opinię w temacie. - Jadę tam od razu.
***
Szpital Bractwa był miniaturową wersję Katedry. Budynek był od niej wiele razy mniejszy, ale mimo wszystko wybijał się rozmiarami w stosunku do przyległych budynków. Był usytuowany w południowej części dzielnicy katedralnej, która mieściła się w samym centrum Luny
Southside, gdzie mieścił się posterunek, było położone natomiast zaraz na północ od centrum. Najpiękniejsza i najbardziej zadbana architektura Luny nie każdemu rekompensowała kilka godzin przebijania się przez korki.
Szpital był jedynym miejscem gdzie każdy obywatel mógł za darmo zostać wyleczony z praktycznie każdej choroby. Jedynym powodem dla którego nie każdy z niego korzystał była duża ingerencji w prywatność pacjenta. Każdy był wnikliwie sprawdzany zarówno pod kątem tożsamości, pochodzenia jak i powodu nabawienia się swoich dolegliwości.
Zdarzało się, że w zdobywanie tych informacji zaangażowana była komórka inkwizycji.
Szpital był obsługiwany przez zwykłych lekarzy, ale również Misjonarzy oraz Mistyków Bractwa. Bractwo do leczenia podchodziło bardzo praktycznie. Wychodziło z założenia, że nie należy ingerować Sztuką w coś co organizm wyleczy w naturalny sposób. Wyjątek stanowiły sytuacje poważnego zagrożenia dla życia lub permanentnej utraty sprawności, no i oczywiście prośby umotywowane odpowiednio wysokim datkiem. W takim przypadku ktoś kto został przewieziony do szpitala w stanie krytycznym, mógł go opuścić nawet już po godzinie bez jakichkolwiek zadrapań.
Przez te rozmyślania aż zasiedziała ja blizna po nożu i Irya nie mogła się powstrzymać przed potarciem dłonią ubrania na jej wysokości. Zaraz po kroku i w końcu znalazła się wewnątrz budynku.
Znając zamiłowanie Bractwa do ksiąg, Corday zdziwił trochę fakt, że rejestracje obsługiwały trzy osoby siedzące przy komputerach. Świadoma ich niemal jawnej wrogości w stosunku do do Cybertroniku nie była zaskoczona, że sprzęt był wyprodukowany przez Dom Philipe, który można było rozpoznać po charakterystycznej głowie Devilcata wpisanej w koło zębate Bauhausu.
Blondynka podeszła do pierwszego od lewej recepcjonisty i sięgnęła po swoją odznakę, okazując mu ją.
- Inspektor Corday - przedstawiła się i schowała legitymację. - Przyjechałam przesłuchać ludzi pracujących dla niejakiego Collinsa.
Kobieta zmarszczyła brwi próbując połączyć stanowisko gościa z ich instytucją, a po chwili zaczęła przeczesywać wzrokiem żółte karteczki przyklejone do obrzeża blatu kontuaru.
- Sala 207. Najlepiej tą windą - odpowiedziała wskazując dłonią na prawo.
Corday skinęła jej głową i bez słowa skierowała się we wskazanym kierunku.
Otwarte drzwi sali były widoczne zaraz po opuszczeniu windy. Wewnątrz znajdowało się 8 łóżek zajętych przez ludzi Collinsa. Ich stan zdrowia miał szerokie spektrum. Trzech sprawiało wrażenie gotowych do wypisu, jeden leżał nieruchomo z mocno zabandażowanym korpusem, a pozostali mieli unieruchomionie pojedyncze kończyny.
Gdy inspektor stanęła w drzwiach, Ci którzy odwrócili się w jej stronę i ją rozpoznali nie wyglądali na zadowolonych.
- No no, przynajmniej część z was nie ucieknie - skomentowała Irya stan w jakim znajdowali się pracownicy Collinsa. Wyciągnęła notes z wewnętrznej kieszeni płaszcza. - No dobra, to który opowie mi kto was tak potyrał? - zapytała.
Faceci spoglądali na siebie aż w końcu jeden z tych najmniej pokiereszownych zdecydował się odezwać.
- Lokalne porachunki - zaczął niepewnie. - Taak, porachunki z… - przerwał usiłując znaleźć odpowiednie słowo. - … gangami.
- Widzę że za mało oberwałeś i garniesz się do powtórki - sarknęła Irya przyglądając się temu co się wypowiedział. - Kto wie, może następnym razem od razu trafisz do kostnicy? - dodała ponurym tonem. - Jaki gang? Gdzie miało to miejsce?
- U nas. Na naszym terenie - wyjaśnił ociągając się. - Trupów nie było, zgłoszenia nie było. Szef mówił, że nie trzeba. A z kim? - powtórzył pytanie, - Z Crimeshield, ale sprawa załatwiona.
- Gdzie konkretnie doszło do tego zatargu? - ciągnęła dalej Inspektor.
- No u nas. W klubie - odparł mężczyzna.
- Dobra - zanotowała. - Ilu było ludzi z Crimeshield? Od czego zaczęło się zajście?
- Pani wybaczy, ale jak już mamy trafić do kostnicy to wolimy żeby pan Collins się do tego nie przyczynił - wtrącił się mężczyzna na łóżku obok. - Niech pani zapyta szefa.
- Ja bym obecną sytuację uznała, że pana pracodawca się do niej przyczynił, ale to tylko moja prywatna opinia - wzruszyła ramionami - Mam powtórzyć pytanie?