Była roztrzęsiona. Dyszała w szoku i strachu. Łzy gęsto ciekły jej po policzkach. Bała się, że ktoś ją znajdzie i dobije albo zrobi coś gorszego. Bała się, że się tu wykrwawi na śmierć. I bała się, że już nigdy nie zobaczy siostry i babci. Dusiła w sobie szloch.
Siedząc za węgłem, na rozstaju dróg, część niej chciała wracać, sprawdzić czy pośród ciał... Nie, babcia stała całkiem z tyłu, na pewno uciekła. Nigdy by nie ryzykowała. Już raz je wyrwała z koszmaru w Hadesie. Na pewno uciekła. I tą właśnie myśl Meredith powtarzała sobie w głowie.

Wbiła spojrzenie w drogowskazy. Little Rock. Świątynia. Gdzie uciekała by babcia? Młodej dziewczynie pękała głowa i miała zawroty, zapewne od utraty krwi. W takich warunkach ciężko było jej się skupić na czymkolwiek. Ale musiała wybrać i to prędko, bo siedzenie w miejscu tylko przybliżało ją do śmierci. Little Rock mogło okazać się opuszczone albo równie wrogie jak Camas. Po co w ogóle opuszczały Inwood?!
- Świątynia - sapnęła i spojrzała w prawy korytarz. Sięgnęła rękami od swojej koszuli i porwała ją na strzępy. Nieporadnie, z uwagi na okoliczności i warunki, zrobiła z tych kawałków materiału prowizoryczny opatrunek i ostrożnie założyła sobie go na głowie, obwiązując dookoła. Syczała przy tym z bólu jak żmija.

Otumaniona bólem bardziej niż jeszcze chwilę temu na powrót zapięła czerwoną kurtkę, którą miała na sobie. Przynajmniej nie było na niej widać krwi. Stękając podniosła się na tyle, na ile była w stanie. Opierając się bokiem i rękami o ścianę korytarza, słaniając się na nogach, szła przed siebie.