Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2020, 14:36   #27
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Warszawa, 22 marca 2019, piątek, cały dzień

Wiktoria obudziła się nagle. Czuła, że jej twarz jest mokra i robi się coraz bardziej mokra z każdym słodkim liźnięciem małego języczka Estabana. Wyglądało na to, że piesek od jakiegoś czasu próbuje ją obudzić. W tle, gdzieś pod poduszką słychać było budzik Wiktorii. Zegarek pokazywał godzinę siódmą rano. Dziewczyna doskonale pamiętała sen, który przed chwilą jej się przyśnił. Kobieta usiadła i przytuliła do siebie psa.
- Jak dobrze, że to koniec - powiedziała z ulgą. Jeszcze pięć minut przeznaczyła na leżenie w łóżku, żeby ochłonąć. Nie wiedziała co o tym myśleć. Czemu miała te dziwne zwidy? Zaczęła się zastanawiać, czy Esteban też to śnił. I o co chodziło z tymi ludźmi, których spotkała? Czemu akurat ich? I po co to wszystko? Chciała to wszystko wyprzeć z pamięci, ale o ile wczoraj nie miała z tym problemu, to teraz już miała poczucie, że robiąc to, będzie się tylko oszukiwać. Westchnęła bezradnie i wstała, kierując się do łazienki. Esteban w tym czasie siedział na łazienkowym dywaniku i prychał pośpieszająco na swoją właścicielkę, która po dziesięciu minutach gorącego prysznicu wyszła z kabiny i zaczęła się szykować do wyjścia na pierwszy spacer. Zauważyła przy okazji, że bolą ją ramiona kiedy podnosi ręce. Chwilę zastanawiała się czy to przez niewygodną pozycję spania, ale przypomniała sobie, że Piotr ostrzegał ją przed tym. Trzymanie pistoletu przez pół wieczoru właśnie zaowocowało tym bólem. Wróciła więc do łazienki i przeszukała szafki, aż znalazła Voltaren, którym zaczęła się smarować po obolałych rękach.

Chihuahua przestępowała z łapki na łapkę kiedy Wiktoria nakładała białą koronkową bieliznę, na to niebieską koszulę i czarne spodnie. W korytarzu nałożyła brązowe skórzane kozaki na nie za wysokim obcasie, narzuciła zimową kurtkę i w końcu wyszła na zewnątrz.
Ucieszony Esteban biegał po ogrodzie strzeżonego osiedla przystając na chwilę przy każdym przedmiocie stojącym prostopadle do podłoża. W tym czasie zimno tego poranka powoli budziło stojącą w miejscu Wiktorię do życia. Zaspanym spojrzeniem wodziła za szalejącym na wolności pieskiem. Lubiła patrzeć jak rozpiera go radość. Spojrzała na telefon. Niestety minął przypisany na tą czynność kwadrans. Zacmokała, na co Esteban posłusznie i w podskokach przybiegł do niej.
- Grzeczny chłopak - pochwaliła go i wyciągnęła z kieszeni kurtki mały smakołyk, dając go psu, czym tylko powiększyła radość puchatej kulki. Wrócili do mieszkania.

Po wytarciu łapek Estebanowi, poszli do kuchni, gdzie Wiktoria przygotowała dla nich śniadanie. Jajecznica z boczkiem dla niej i karma z gotowanej kaczki dla chihuahuy.
Po niecałych dziesięciu minutach byli już w windzie, jadąc na dół do podziemnego garażu.

Tuż przed ósmą dotarła na parking. Zaparkowała obok Lexusa ojca, ale zauważyła, że nie było jeszcze BMW Piotra. To się zmieniło gdy wysiadła z auta i sięgnęła do bagażnika po torbę z laptopem. Czarny wóz zatrzymał się na miejscu obok i wysiadł z niego jej współpracownik.

- I jak się czujesz po wczoraj? - zapytał z uśmiechem, jak tylko wysiadł.
- O tyle mogę najwyżej podnieść rękę - odpowiedziała z rozbawieniem i uniosła ramię, demonstrując, że nie jest w stanie osiągnąć nawet 90 stopni względem tułowia. Od razu opuściła ręce.
- No do tego przydałoby ci się wzmocnić ramiona, daj pomogę ci - dodał i sięgną po jej torbę z komputerem.
- Jak zdecyduję się na zawodowstwo w strzelectwie to się zacznę martwić - zaśmiała się Wiktoria i nie oponowała by zabrał od niej rzeczy, bo szczerze to już nawet ciężar Estebana na rękach był dla niej odczuwalny. Razem weszli do biura.

Dzień w pracy zaczął się tak jak zawsze, krótkimi pogaduszkami z pracownikami i parzeniem kawy. Usiadła w końcu do biurka i skupiła się na projekcie. Od razu ucieszyła się widząc że nie ma już żadnych nowych uwag, bo to oznaczało koniec. Bardzo ją to cieszyło, z tą myślą zdecydowanie spokojniej minie jej weekend. Po jakimś czasie, gdy kawa już jej zdążyła wystygnąć, zawibrował jej telefon oznajmiając nową wiadomość na komunikatorze. Spojrzała na niego i zobaczyła, że na zegarku była 8:41. To była Marta i próbowała dołączyć ją do rozmowy tekstowej z Karolem na Messengerze. Jednocześnie, wysłała jej też dwie prywatne wiadomości które to najpierw odczytała.

Marta: “Hej, Karol się odezwał, dołącz do nas”

oraz chwilę później

Marta: “Karol ma kontakt z Polą, ale ona ma tylko Skype. A ty?”
Marta: ”Masz Skype?”

Blondynka chwilę się zastanowiła co odpisać. Czy na pewno chciała brnąć w te znajomości, które przypominały jej o czymś co nie mogło się wydarzyć? Niestety z nikim znajomym nie mogła o tym rozmawiać, więc te szalone znajomości były jedynym sposobem na znalezienie wyjaśnienia czemu to się jej przydarza. Kiedy tak się zastanawiała to Karol wysłał jej zaproszenie do znajomych.
Chyba nie było już wyjścia.

Wiktoria: "Tak mam"

Odpisała Marcie i dołączyła do czatu z Karolem, którego zaproszenie zaraz zaakceptowała.

Po krótkiej wymianie zdań dostała natchnienia. Pociąg w jakiś sposób musiał wpaść do wody. Były na to dwa sposoby: uszkodzenie na samym torowisku albo w moście. Skoro we śnie stali a i tak pociąg zatoną prostą dedukcją wychodziło, że wina leży w moście, który się zawali. A czemu miałby się zawalić? Byłby to albo akt terrorystyczny albo coś zupełnie banalnego. Coś co mogła spróbować na własną rękę wykluczyć.
Odpisała Marcie i Karolowi, że ma pewien pomysł ale wprowadzi ich w niego jak wpierw to sprawdzi. Nie chciała po prostu bezpodstawnie siać paniki.

Myśląc o tym jak się za to zabrać, nie ciągnęła rozmowy z Martą i Karolem. Teraz tym bardziej cieszyła się, że miała swój projekt z głowy, bo dzięki temu miała czas zająć się czymś co zakrawało o chorobę psychiczną, czyli sprawdzaniem dokumentacji budowlanej mostu który zawalił się w jej śnie.
Tak więc między zajmowaniem się swoimi codziennymi obowiązkami w firmie, pisała i dzwoniła po instytucjach i osobach, które mogły jej zapewnić potrzebne materiały. W tym celu bardzo przydały się jej znajomości z branży i czasów studiów.

Po jedenastej chihuahua zaczął domagać się swoich praw. Wiktoria wstała od biurka biorąc smycz do ręki i wraz z niezwykle zadowolonym tym faktem Estabanem, w końcu wyszli na ich wspólny krótki spacer w przerwie od pracy. Jak co dzień ruszyli swoją stałą trasą.

Dziewczyna akurat zerkała na zegarek w swoim telefonie komórkowym, gdy pojawił się komunikat o nowej wiadomości sms.
Ewelina: Chcą go operować. Muszę wyrazić zgodę. Siedzę nad tymi papierami i nie wiem, czy podpisać czy nie.
Wiktoria od razu zadzwoniła do przyjaciółki.
- To lekarze, znają się na swojej robocie - powiedziała jak tylko Ewelina odebrała.
- No tak… ale najpierw mówili, że leki starszą, teraz operacja. Poinformowali mnie o ryzyku… czemu nie chcą poczekać? - po tonie przyjaciółki słychać było, że jest w totalnej rozsypce. - Proponują mi jakieś leki na uspokojenie, każą wracać do domu i tam tyle nie siedzieć… najpierw było lepiej, teraz jest gorzej.
- Zapewne wtedy co to mówili nie wiedzieli tego co wiedzą teraz - Wiktoria mówiła spokojnym tonem choć nie było jej łatwo. - Weź od nich te leki. Oni zrobią wszystko co będzie można.
- Dobrze. Wezmę leki i podpiszę tą zgodę… ale tu jest takie coś, w razie komplikacji czy mogą pobrać organy… i co mam pozwolić żeby w razie… wycięli mu oczy czy coś, nie wiem, serce bo jest sprawne? - głos Eweliny drżał.
- To standardowa procedura - nie miała oczywiście o tym pojęcia, ale chciała brzmieć jakby wcale tak nie było. - Nie musisz tego podpisywać jeśli pewniej się z tym poczujesz.
- No dobrze… - powiedziała przyjaciółka - idę im to oddać. Do usłyszenia.
- Będzie dobrze - zapewniła ją Wiktoria nim się zosłączyła. Schowała telefon i westchnęła ciężko. Choć oczywiście nia miała pojęcia jak się to skończy, to wiedziała, że najgorszym w tej sytuacji byłoby niepodjęcie żadnej decyzji. Miała też nadzieję, że zmiana decyzji lekarzy miała związek z zaangażowaniem przez jej babcię kogoś kto miał najlepsze kwalifikacje w tej materii. Musiało być dobrze. A teraz musiała wrócić do biura.

W drodze powrotnej Wiktoria i Estaban mijali budkę z szyldem "Stara Pączkarnia". Przeważnie obchodzili ją od tyłu, w końcu tam rosło trochę trawy, był murek i jakaś ciekawa do obwąchania lampa. Tym razem jednak zapach pączków był niezwykle kuszący. Podświadomie Wiktoria zaczęła rozważać mały wyjątek w zwyczajach. Czyżby rozmowa z Eweliną sprawiła, że miała ochotę na cukier? Estaban pociągnął ją lekko w stronę lampy za budką z pączkami. Bez większego zastanowienia pozwoliła mu się poprowadzić. Estaban wąchał lampę, tymczasem zapach pączków znów zaczął kusić Wiktorię. Zauważyła, że przed budką stanął mężczyzna po trzydziestce w brązowym garniturze. Miał charakterystyczne, ładne ciemno niebieskie oczy, które przykuły uwagę panny Różewicz.


Nabrała ochoty na ciastko. Wzięła Estebana pod rękę i podeszła do budki, stając za zauważonym mężczyzną. Ten spojrzał na nią i uśmiechnął się. Akurat w tym samym momencie przeszła obok nich kobieta z podwójnym, bliźniaczym wózkiem. Wzrok mężczyzny uciekł szybko w tamtą stronę. Nic dziwnego, kobieta ta miała rozwiązaną sznurówkę w prawym bucie, co nie umknęło też uwadze Wiktorii. Mężczyzna najwyraźniej chciał już zwrócić przechodzącej uwagę, nagle ekspedientka wyciągnęła do niego rękę z zapakowanym pączkiem co przyćmiło jego zamiary. Zamiast odezwać się do pani z rozwiązanym butem skierował swoją uwagę na ekspedientkę.
- Cztery złote - powiedziała pracownica Starej Pączkarni.
- But się pani rozwiązał - rzuciła natomiast Wiktoria w kierunku kobiety z wózkiem, wskazując palcem jej nogę.
- O dziękuję - odpowiedziała nieznajoma. Po tym puściła wózek i schyliła się by zawiązać swojego buta.
- Polecam te z musem malinowym - odezwał się do Wiktorii nieznajomy, który już zapłacił za swojego pączka i gotów był aby odejść.
- W takim razie spróbuję - odpowiedziała mu z uśmiechem i przyjrzała się asortymentowi. - Dwa z nadzieniem różanym i dwa z malinowym - powiedziała do ekspedientki.
W tym czasie mężczyzna odszedł już od Starej Pączkarni. Kobieta z bliźniaczym wózkiem skończyła wiązać swoją sznurówkę i najwyraźniej postanowiła sprawdzić czy ta w sąsiednim bucie jest związane równie mocno skoro już i tak przyjęła pozycję kucającą. Zmieniając nogi trąciła pozostawiony przed nią luzem wózek, który powoli zaczął toczyć się do przodu. Kobieta oczywiście spróbowała go złapać, jednak okazał się poza zasięgiem jej rąk. Jechał niezbyt szybko w stronę przejścia dla pieszych przed którym już ustawił się mężczyzna z dopiero co kupionym pączkiem.
- Uwaga! - krzyknęła kobieta, zrywając się przy tym na nogi by dogonić swój wózek. Jedno z dzieci zaczęło płakać. Wiktorii od razu przypomniały się ostatnie minuty jej dzisiejszego snu.
Mężczyzna odwrócił się by spojrzeć kto krzyczy, w momencie kiedy wózek uderzył go w bok. Nie wyglądało to wcale groźnie, tyle że stojący przy krawężniku w ogóle nie spodziewał się, że coś w niego uderzy wobec czego stracił równowagę lecąc wprost na ulice. Prosto pod koła wolno jadącego białego Peugeota…

...Estaban wąchał lampę, tymczasem zapach pączków znów zaczął kusić Wiktorię. Zauważyła, że przed budką stanął mężczyzna po trzydziestce w brązowym garniturze. Miał charakterystyczne, ładne ciemno niebieskie oczy, które przykuły uwagę panny Różewicz.
Wiktoria potrzebowała kilka sekund by dojść do wniosku, że to przed chwilą już się zdążyło i że znów cofnęła się w czasie.
Zamrugała oczami i rozejrzała się w koło. Zrobiła niepocieszoną minę, że znowu jej się to przydarzyło... Z tym, że teraz mogło się to przydać na coś więcej niż przeciwdziałaniu zsikaniu przez małe dziecko. Blondynka zrezygnowała z pączków i niby przypadkiem stanęła tak na chodniku, by znaleźć się po przeciwnej stronie kobiety z dzieckiem niż ostatnim razem. Zamierzała wcześniej zwrócić jej uwagę i stać na tyle blisko wózka, by zdążyć zapobiec odtoczeniu się i wpadnięciu na faceta w brązowym garniturze.
- But się pani rozwiązał - powiedział mężczyzna w brązowym garniturze gdy kobieta była o krok przed nim. Po tych słowach jego wzrok padł na Wiktorię stojąca po drugiej stronie chodnika. Uśmiechnął się do niej tak samo jak wcześniej, co blondynka odwzajemniła. Widać było, że chce zagadać ale w tym momencie padło:
- Cztery złote - powiedziane przez ekspedientkę ze Starej Pączkarni.
- O dziękuję - odpowiedziała w tym samym czasie nieznajoma z rozwiązanym butem. Po tym puściła wózek i schyliła się by zawiązać swoją sznurówkę.

Na ten moment czekała Wiktoria. Zanim matka roku zdążyła zająć się drugim butem, co miało skończyć się tragicznie dla mężczyzny z pączkiem, blondynka pociągnęła za sobą Estebana i ruszyła tak, by przeciąć wózkowi drogę i zatrzymać go zanim zdąży narobić szkód.
Tak też się stało. Wiktoria zatrzymała wózek. Nieznajoma była bardzo zmieszana i zaczęła dziękować. Mężczyzna w brązowym garniturze odwrócił się by przyjrzeć całej sytuacji, ale niedługo później pojawiło się zielone światło dzięki czemu przeszedł spokojnie na drugą stronę jezdni. Wiktorii udało się zapobiec nieszczęśliwemu biegu zdarzeń. I po raz pierwszy poczuła się dobrze z tym co jej się przydarzało. Miała już udać się w drogę powrotną do biura, ale uznała, że zasłużyła sobie na słodką nagrodę.
- Poproszę dwa pączki z nadzieniem różanym i dwa z malinowym - powiedziała do ekspedientki. Z papierową torebką w ręce i zadowolonym uśmiechem na twarzy, dotarła do biura.

W kuchni podzieliła pączki, każdy na osobny talerzyk. Jeden dostał jej ojciec, drugi Piotr, trzeci wzięła sobie, a czwarty zostawiła na stoliku, co według niepisanych zasad ich biura oznaczało, że mógł go sobie wziąć każdy.


Talerzyk i kubek ze świeżo zaparzonym czystkiem postawiła na brzegu swojego biurka. Zamknięcie dużego projektu w piątek oznaczało, że nie miało się ochoty brać za nic nowego przed weekendem. Z tyłu głowy miało się przeświadczenie, że zasłużyło się na odrobinę obijania w pracy.
Otworzyła stronę internetowego supermarketu i zaczęła kompletować zamówienie specjalnie teraz, żeby później nie musieć tracić dziś czasu na zakupach w stacjonarnych sklepach, gdzie przed weekendem zawsze były dzikie tłumy. Przy okazji podjadała pączka. Trafił jej się malinowy i faktycznie był dobry. Miała już prawie kompletne zamówienie, kiedy odstawiła pusty talerz na brzeg biurka. Sięgnęła do torebki po telefon i kiedy wyprostowała się, na powrót patrząc na komputer, zauważyła, że na talerzu był pączek. Była sama w gabinecie, bo ojciec wyszedł zadzwonić, więc nikt nie mógł jej podłożyć go.

- O nie... - jęknęła, gdy spojrzała na status zamówienia w internetowym supermarkecie. Koszyk był pusty. Pączek cały. Oznaczało to, że znów cofnęła się w czasie. Bezradna opadła plecami na oparcie fotela. Znów musiała się przez wszystko przeklikać…

Zjedzenie słodkiego pączka, po raz drugi tego samego z perspektywy Wiktorii sprawił, że była długo syta i na obiad dała się Piotrowi namówić dopiero trochę przed szesnastą. Jan opuścił stanowisko pracy już o piętnastej, tuż po zdaniu ich dużego projektu deweloperowi, tłumacząc się, że musi się spakować na wyjazd, więc posiłek nie przerodził się w kolejne spotkanie zarządu w sprawie omówienia strategii firmy, jak to zawsze miało miejsce w jego obecności... Tylko na spokojnie we dwójkę rozmawiali sobie na luźne tematy.


Wiktoria przypomniała sobie, że jest głodna dopiero, gdy podano im zamówienie. Pieczona kaczka w sosie śliwkowym pachniała wspaniale. Od razu zabrała się za jedzenie.
- Więc cały tydzień zostajemy bez prezesa? - zapytał Piotr rozkładając sobie serwetkę.
- Dokładnie tak - powiedziała, gdy przełknęła to co wzięła do ust.
- Jedzie na urlop? - dopytywał jakby nie dowierzał.
Blondynka pokiwała głową i uśmiechnęła się.
- Tak, mi też ciężko to przychodzi - stwierdziła z rozbawieniem w głosie. - Oby tylko nie zachciało mu się iść na emeryturę z powodu pani Romany.
- Czy ja wiem... - zamyślił się jej towarzysz. - Może te wolne robi sobie specjalnie, żeby nas wytestować, jak poradzimy sobie bez niego w rządzeniu firmą - zaśmiał się.

- Wątpię, że tak łatwo odpuści firmie. Ona jest moją młodszą siostrą... A może starszą? - Wiktoria zamyśliła się, próbując sobie przypomnieć kiedy ojciec założył tą firmę.
- Młodsza czy starsza, nie potrzebujecie ojca, żeby wspólnie funkcjonować - odparł z rozbawieniem Piotr. - Ale jak tak dalej pójdzie to będzie trzeba szukać nowej księgowej.
- Taaa... - mruknęła ze zmartwieniem Wiktoria, bo choć pani Pękalska swój romans z prezesem mogła zawsze mieć jedynie w marzeniach, tak teraz może zrobić coś głupiego. Jak zechcieć się zwolnić. Jak duże było na to prawdopodobieństwo? Tylko księgowa mogła na to odpowiedzieć. - I gdzie znajdę dobrą księgową? - zmartwiła się.
- No widzisz, twój ojciec nas uwarunkował. Już nawet jego nie potrzebujemy, żeby obiad przerodził się w spotkanie biznesowe - zaśmiał się. - Słuchaj, co robisz w weekend? - zapytał całkiem swobodnie.
- Yyyy - zamyślona nad jeszcze nieistniejącym problemem zapotrzebowania na nową księgową, zaskoczyło ją to pytanie. - Nie mam planów - wzruszyła ramionami.
- No to masz, na sobotnie wczesne popołudnie. Co ty na to?
- Nie powiedziałeś jakie to plany - wytknęła mu.
- I nie powiem - wyszczerzył się w uśmiechu.
Wiktoria pokręciła głową z dezaprobatą.
- Niech będzie... - odparła niepewnie. Nie lubiła niespodzianek, ale ostatnio się nie zawiodła, więc mogła mu dać kolejny kredyt zaufania.

Skończyli obiad po pół godzinie i wrócili do biura. Czasu zostało raptem tyle, żeby luźno poplotkować ze współpracownikami o planach na weekend, zapakować materiały w temacie mostu szczecińskiego jakie udało się zebrać przez cały dzień i pójść do domu. Piotr przyszedł z pomocą, żeby zanieść torby Wiktorii do auta, nie powstrzymując się przy okazji od komentarzy odnośnie jej wątłej kondycji. Na to blondynka odgryzła się, że jeśli na weekend zaplanował coś w stylu siłowni albo biegania, to go udusi. Pożegnali się na parkingu i każde pojechało w swoim kierunku.

Było akurat chwilę po siedemnastej kiedy jadąc zatłoczoną ulicą nie udało jej się wbić na krzywy ryj na pas do lewoskrętu i musiała jechać prosto albo w prawo. Pojechała prosto i złorzecząc, że chwilę temu poniosła drogową klęskę, wpadła na pomysł, że może zajechać nieopodal na Pola Mokotowskie. Na pewno Esteban ucieszy się z tego, a w końcu kurier z zakupami spożywczymi był ustawiony na 19, więc czasu miała dość.


Wiktoria lubiła to miejsce jeszcze z czasów studenckich. Było raptem jedną stację metra od jej uczeli i w przerwach w zajęciach albo na koniec dnia, często ze znajomymi przychodzili tu odpocząć, napić się wina pod chmurką albo piwa w okolicznym barze. Była akurat w połowie zaplanowanej trasy, szła razem z Estabanem alejką, po prawej ręce mając drzewa i ławki, zaś po lewej staw. Ludzi było tu trochę w końcu wszyscy poczuli wiosnę. I właśnie spośród nich wyłoniła się twarz która rozpoznała. Mężczyzna w brązowym garniturze. Tyle, że obecnie bez garnituru. Zamiast niego miał brązowa bluzkę i czarną kurtkę. Szedł z naprzeciwka. Na smyczy prowadząc małego brązowego pieska rasy chihuahua.


- Mersi, zostaw - powiedział łagodnie, gdy jego chihuahua podążyła wprost w stronę Estabana.
- Spokojnie, ten meksykaniec potrafi się zachowywać - odparła Wiktoria z uśmiechem, ciekawa czy ją pozna. Jako posiadacz psa tej rasy nie próbowała się schylać, żeby go pogłaskać. Wiedziała, że jeśli sam nie podejdzie i się nie poprosi to ucieknie, bo psy tej rasy były wylewne w uczucia wyłącznie do osób, które znały. Pies nie podszedł do niej, ale był żywo zainteresowany Estabanem. Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie do Wiktorii.
- Chyba się już dziś spotkaliśmy - zagadał luźnym tonem. - Piękny - wskazał głową Estabana - jak go nazywasz?
- Esteban, przywitaj się - powiedziała Wiktoria do swojego pieska. Ten uniósł łepek na obcą osobę i wydał z siebie krótkie "aff raff" po czym wrócił do węszenia nowo poznanego pobratymca. Zaraz jego natura się uaktywniła, gdy po przyjacielsku zaczął zachęcać Merci do zabawy. - Tak, widzieliśmy się wcześniej. Przy pączkach. Prawie pana wózek rozjechał - niby zażartowała.
Mężczyzna uśmiechnął się, zerknął kątem oka na Merci która już zaczęła bawić się z Estabanem.
- Tak, tamta pani zapomniała o czymś takim jak hamulec w wózku - potwierdził. - Gdyby się potoczył dostałbym niezłego kuksańca - puścił do Wiktorii oczko. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego jakie mogłoby mieć do dokładnie konsekwencje. - Zabierasz tego malucha ze sobą do pracy? - podpytał.
- Oczywiście. Nie zostawiłabym go tak długo samego w domu - odpowiedziała bez zawahania blondynka.
- Niesamowite, że masz taką możliwość. Też bardzo bym chciał, niestety u mnie nie zgodzono się na to - nieco smutno popatrzył na swojego pieska. - Mersi daje sobie z tym radę, ale mnie zawsze boli serce gdy rano muszę wyjść.
- Współczuję - pokiwała głową. - Mam tylko jedną radę. Być wiceprezesem. Wtedy można sobie pozwolić na chodzenie do pracy ze swoim pupilem - dodała żartobliwym tonem.
Mężczyzna zaśmiał się krótko.
- Mam na imię Stefan, tak przy okazji - przedstawił się, jednak nie wyciągnął przy tym dłoni jak niektórzy mieli w zwyczaju. - Faktycznie, to całkiem niezła rada. Jaka to firma ma takiego zacnego wiceprezesa ze ślicznym pupilem? - podpytał.
- Wiktoria - przedstawiła się, choć była pewna, że sama imię mężczyzny prędko zapomni i stanie się on dla niej tylko "panem od Merci". - Pracuję w biurze projektowym. A ty? - odbiła pytanie.
- Biuro detektywistyczne - odpowiedział. Po tym spojrzał na pieski. - Mersi, zaraz idziemy dalej. Gdybyś kiedyś potrzebowała detektywa - wrócił wzrokiem na Wiktorię i uśmiechnął się - to oczywiście polecam się.
- To przydałaby się jakaś wizytówka - odparła na to blondynka.
- Jasne - Stefanowi zrobiło się nieco głupio, wyraźnie coś innego zaprzątało mu myśli i ta oczywistość z nich wypadła. Odpiął w jednej trzeciej swoją kurtkę i sięgnął do wewnętrznej kieszeni. Po chwili wyjął z niej wizytówkę i wręczył Wiktorii. - Proszę.
Blondynka spojrzała na kartonik, na szybko czytając to co na nim było napisane.
- Dzięki - powiedziała i schowała wizytówkę. Sięgnęła zaraz do bocznej kieszeni torebki i wyciągnęła swoją. - Jakbyś kiedyś planował budować dom to zapraszam po projekt do mnie - podał mu z lekkim uśmiechem.
- Dziękuję - mężczyzna podobnie jak ona najpierw przyjrzał się wizytówce a po tym schował ją do kieszeni wewnątrz kurtki.
- Na razie - pożegnała się z nim Różewicz i zacmokała na psa, ruszając w swoją stronę. Esteban ostatni raz powąchał Merci i z niezadowoleniem, że musi zostawić nową koleżankę, pobiegł za swoją panią.

***

Wrócili do mieszkania trochę przed 18, akurat żeby przywitać kuriera z zamówieniem z internetowego sklepu spożywczego. Odebrała paczki, zostawiając je na początku przy drzwiach, zdjęła kurtkę i buty i poszła włączyć muzykę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=4bX3jrvX_eQ[/media]

Wróciła do korytarza i wzięła na ręce Estebana by umyć mu łapki w zlewie. Piesek nie szczególnie lubił to, ale na dzielnie znosił zabiegi pielęgnacyjne. Następnie zabrała się za rozpakowywanie zakupów, mimowolnie nucąc sobie słowa piosenki, która leciała w tle.

Po skończeniu drobnych porządków w mieszkaniu, Wiktoria wzięła swoją torbę i rozsiadła się w swoim gabinecie z laptopem i zebranymi wydrukowaną dokumentacją szczecińskiego mostu. Popijając sok pomarańczowy, który chwilę temu wycisnęła dla siebie, skupiła się na analizowaniu materiałów.

Przejrzała dokumenty z testów obciążeń dynamicznych oraz numeryczną symulację identyfikacji degradacji sztywności w elementach kratowych konstrukcji mostu, łapiąc się za głowę. Raport monitorowania stanu technicznego konstrukcji również nie wyglądał dobrze, żeby nie ująć tego "katastrofalnie". Dokumenty o stanie ostrzegawczym i alarmowym, zdecydowanie wybielały sytuacje. W końcu był to jedyny most kolejowy którym pociągi mogły wjechać do Szczecina Głównego. Nie mogli go od tak zamknąć.
W załącznikach znalazła też dokumenty rady miasta z decyzją aby ogłosić w kwietniu przetarg na remont mostu. Wynikało z tego, że mają zamiar go naprawiać w trybie pilnym, wszystkie papierki były świeże.
Jeśli jednak wierzyć dacie, która była na biletach w ich śnie, nie zdążą nawet znaleźć ekipy nim wydarzy się katastrofa.

- Cholera... - syknęła Wiktoria, kręcąc głową bezradnie. Spojrzała na zegarek na pasku zadań na ekranie komputera. Była 19, do tego piątek, więc nawet nie miała jak dodzwonić się do jakiejkolwiek instytucji, żeby cokolwiek zdziałać aż do poniedziałku. Katastrofa miała wydarzyć się w środę.

Włączyła przeglądarkę Firefoxa i otworzyła stronę z Facebookiem, żeby użyć Messengera. Wybrała Martę z listy kontaktów i napisała do niej.

Wiktoria: Niestety nie mam dobrych wieści
Wiktoria: Most kolejowy jest w opłakanym stanie
Wiktoria: On będzie powodem wykolejenia
Marta: Łoł, serio? Czekaj, dodam do rozmowy Karola i Polę
Marta: A nie, czekaj, Pola nie ma Messengera, możesz wejść na Skype?
Wiktoria: ok, daj mi chwilę
Marta: Napiszesz im tam to co mi tu?

Różewicz chwilę zastanawiała się co odpowiedzieć. Po prawdzie to nawet Marcie nie ufała, a co dopiero reszcie jej dziwnych znajomych.

Wiktoria: ok
Marta: Zaraz idę na imprezę do Marcela, na pewno nie chcesz wpaść?
Wiktoria: niestety mam już plany
Marta: Szkoda
Wiktoria: szczerze to nigdy nie lubiłam imprez
Wiktoria: ale skoro jesteś w stolicy i chciałabyś się spotkać to możemy spróbować umówić się kiedyś na ten weekend.
Wiktoria: spacer może?
Marta: Jasne
Marta: Jestem do niedzieli w Warszawie, wieczorem wyjeżdżam
Marta: Byłabym dłużej, ale chcę sprawdzić ten klucz
Wiktoria: w takim razie zapraszam na spacer po polach mokotowskich albo w parku moczydło
Wiktoria: w sobotę pewnie będziesz odsypiać, a po południu jestem już umówiona, więc może niedziela przed południem?
Marta: Okej, pasuje
Marta: Ty wybierz miejsce, mi te nazwy mało mówią
Marta: Jak kiedyś będziesz w Szczecinie to ja wybiorę miejsce
Wiktoria: jasne

Różewicz zamknęła przeglądarkę i oparła plecami na fotelu. Wbiła spojrzenie w sufit, zastanawiając się jak podejść do tego problemu. Obawiała się, że telefonicznie niczego nie zdziała. Przez telefon to łatwo było zbyć kogoś. Musiała więc rozpatrzyć opcję pojechania tam osobiście, tak żeby w poniedziałek od samego ranka chodzić po ludziach decyzyjnych i ich napastować w tym temacie.
Wyprostowała się i na komputerze sprawdziła trasę z Warszawy do Szczecina.

Było to 566 kilometrów, najszybsza drogę pokazywało autostradą i zajmowało niewiele ponad 5 godzin, co przy jej stylu jazdy oznaczało, że osiągnie taki czas robiąc sobie nawet półgodzinny postój. Nie wyglądało to najgorzej. Jak wyjedzie w niedzielę, to w poniedziałek jeszcze na wieczór wróci do domu.

Plan zaczął klarować się jej w głowie.

***

Najchętniej Wiktoria zaległaby z winem na kanapie, oglądając dalsze odcinki seriali. Ale na ten piątek miała jeszcze gościa. Różewicz nie była społecznym zwierzątkiem, więc zazwyczaj nie cieszyła się na takie spotkania, jednak miała wąską grupę znajomych, dla których robiła wyjątek i umawiała się na nic niewnoszące pogaduchy, mające na celu jedynie podtrzymać kontakt. Po złożeniu dokumentów wyszła z Estebanem na krótkie siku i gdy wrócili, zabrała się za przygotowywanie jedzenia na wieczór. W internecie znalazła prosty przepis i według jego wytycznych wstępnie oprawiła krewetki.

Była dokładnie godzina dwudziesta, sekund zero gdy zadzwonił domofon. Wiktoria wpuściła gościa. Dojechanie windą na jej piętro chwilę zajęło, ale Estaban zerwał się na równe nogi i zaczął wesoło szczekać, zupełnie jakby widział ich odwiedza. Pukanie do drzwi. Przez judasz nie było widać kto to to był, bo zamiast twarzy, osoba stojąca za drzwiami pokazywała butelkę wina. Dobrego wina.
- Mam dwie - dało się słyszeć głos przyjaciółki Moniki Tokarczuk zza drzwiami wejściowymi mieszkania Wiktorii.
- I całe szczęście, bo wystawiłabym ciebie za drzwi bez nich - udała poważny ton Różewicz gdy otworzyła drzwi na oścież. - Ja mam przekąski. Zaraz zrobię krewetki w sosie cytrynowo-winnym. Już są obrane i zamarynowane, więc ledwie kilka minut to zajmie - nie musiała mówić “rozgość się”, bo Monika nie miała problemu by samodzielnie o tym pomyśleć.


Monika po zrzuceniu niepotrzebnej kurtki, butów czy torebki rozgościła się sama. Przywitała się z Estabanem, a później zawitała w kuchni. Nie czekając na nic i o nic się nie pytając wyjęła otwieracz do wina i dwa kieliszki. Nie było trzeba długo czekać na efekty. Chwilę później nalewała już do nich czerwoną ciecz.
- Jak tam życie? Albo nie… Mów od razu co tam z Piotrem? - zagadała podając Wiktorii wino i zapuszczając żurawia na krewetki.
Wiktoria powąchała wino z kieliszka. Nawet zapraszająco pachniało. Upiła i smak potwierdził to co wyczuwał nos. Odstawiła wino na blat i zabrała się za robienie jedzenia. Na patelni rozgrzała masło i wrzuciła do niego przeciśnięty przez praskę czosnek. Chwilę podsmażyła sięgnęła po pojemnik, w którym ostatnie pół godziny marynowały się krewetki w soku z cytryny i białym winie.
- A co niby miałoby być? - zapytała Wiktoria i całą zawartość pojemnika wrzuciła na patelnię. Po chwili podsmażania podlała jeszcze białym winem i doprawiła całość odrobiną soli i pieprzu. Aromat jaki unosił się nad patelnią sprawiał, że człowiek robił się głodny. - Wiesz dobrze jakie mam zdanie o romansie w pracy - tym razem w jej głosie nie było aż takie stanowczości jak zazwyczaj, gdy Monika zadawała to pytanie.
- Aaaaahaaaa… tak, tak… - potwierdziła - myślałaś o zmianie pracy? - Zażartowała. - To naprawdę fajny koleś. Serce mi pęka. - Przyjaciółka gestami pokazała w jaki sposób wybucha jej serce, po czym upiła łyk wina. - Aleeeee pachnie. Ślinka cieknie.

- Zmienić pracę dla faceta? - popatrzyła na Monikę z politowaniem i sięgnęła po talerze z szafki. - Sama wiesz, jak się nie uda to będzie dziwnie w biurze... - Przełożyła zawartość patelni do naczyń. - Weź talerze - poinstruowała koleżankę, a sama zajrzała do piekarnika gdzie zapiekał się chleb czosnkowy. Przełożyła go do koszyka. Ze wszystkim kobiety poszły do salonu i rozsiadły się na dywanie przy niskim stoliku kawowym. Jedzenie wyglądało apetycznie.


- Smacznego - powiedziała Wiktoria i sięgnęła po widelec.
- Jeśli smakuje tak jak pachnie… - zaczęła Monika, ale zamiast skończyć zdanie wzięła kęs do ust - ...mmmmm… - mruknęła przymykając oczy - jesteś moją boginią krewetek, wyszły super - dodała mając już wolne usta. - No to lipa z tym Piotrem. A ktoś inny spoza pracy?
- Ostatnio mam jeszcze mniej czasu przez pracę, więc nie rozglądam się - odparła Wiktoria, niby obojętnie, gdy przełknęła pierwszy kęs. Faktycznie się udało, ale akurat było to proste danie, praktycznie nie do zepsucia. O ile robiło się zgodnie z przepisem. - Na pewno lepszych nie zjesz nigdzie indziej - zaśmiała się i popiła winem.
- Nie pozwolę ci zostać starą panną, wiesz o tym? - Monika pogroziła jej widelcem, zaraz po tym nabijając na niego krewetkę jakby ona była temu winna.
- Nie zmusisz mnie do ślubu - ostrzegła Wiktoria i wyciągnęła w jej kierunku koniec widelca, jakby jej grożąc. - A nikt ślubu nie udzieli jeśli mnie czymś naprujesz - dodała uprzedzając jej możliwy pomysł na podstęp. - Z resztą tak jest dobrze - powiedziała i wróciła do zajadania się krewetkami.
- Bo nie pamiętasz już jak to jest jak jest inaczej niż teraz - nieco zaplątała się Monika. - Zacznijmy od partnera. O ślubie będziemy rozmawiać jak się już jakiś znajdzie.
- Hymmm... Sądziłam, że po trzech... Czterech? - sama Wiktoria nie była pewna liczby. - Rozwodach nie będziesz takim zwolennikiem związków - uniosła brew w wyrazie podejrzliwości. - A może ty po prostu nie chcesz, żebym była szczęśliwa jak jestem teraz? - zaśmiała się, bo Monika już po drugim rozwodzie przestała przejmować się rozstaniami.
- Nie chcę, żeby zrosła ci się dziurka - szepnęła żartobliwym konspiracyjnym szeptem - podobno wtedy stare panny robią się zołzami.
Monika przechyliła kieliszek i upiła kilka łyków wina.
- Chyba się rozstaniemy - zakomunikowała po tym.

- Kupię sobie więcej chihuahuek i będę szczęśliwsza niż ludzie w związkach - nawiązała jeszcze Wiktoria do uszczypliwości przyjaciółki. Zmrużyła oczy kiedy Monika wspomniała o rozstaniu. Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś niestosownego i zgryźliwego, co w sumie należało się tej notorycznej rozwódce... Ale się przyjaźniły i po trzecim roku znajomości machnęła ręką na próbę naprawienia Moniki. Z tym swoim szybkim zakochiwaniem się na zabój w mężczyznach po prostu była sobą. Taki miała urok.
- Czemu? - zapytała o powód rozstania.
- Poznałam kogoś - wyjaśniła - jest zabójczo przystojny - mówiąc to uśmiechnęła się od ucha do ucha - i taki interesujący. Nie to co mój Robert tylko praca, obiad, tv i spanie. No i wiesz, że on znów zaczyna palić? Nakryłam go jak po cichaczu wyciągał szlugi z torby idąc wynieść śmieci. I co myślał, że wróci a ja nic nie poczuję? - pożaliła się.
- Mówiłam, ludzie się nie zmieniają. Szczególnie dla kogoś - skomentowała Wiktoria tonem znawcy i napiła się wina. Esteban tymczasem siedział na kanapie, zwinięty w kłębek. - Ile razem jesteście? Pół roku? - zapytała, bo kojarzyła, że tyle razem mieszkali, a w przypadku Moniki to prędko pakowała się do mieszkania razem.
- Nie całe. Niedługo pyknie pół roku, Robert chce mnie zabrać wtedy z tej okazji do tej nowej restauracji, co ją otworzyli obok nas - Monika westchnęła - jutro jest koncert, na który chciałabym pójść, żeby lepiej poznać Mieszka. Tak ma na imię. Dziwne co? Pójdziesz ze mną? Nie mogę tak po prostu wpaść tam sama.
- Kiedy dokładnie i gdzie ten koncert? - dopytała Wiktoria zastanawiając się czy ma na to czas.
- Jutro o dwudziestej, w Starej Syrence - odpowiedziała Monika, podając nazwę niewielkiego klubu w pobliżu, gdzie bywają różne ciekawe koncerty na kameralną publiczność.
- No dobrze... - mruknęła Różewicz, nie specjalnie przekonana do tego. - Kim jest ten gość? - zapytała z grzeczności, bo ani nie zamierzała komentować czy jest on odpowiedni dla Moniki, ani tym bardziej, zważywszy na jej zwyczaje, przyzwyczajać się do jego istnienia.
- Więc, po godzinach perkusistą a na codzień pracuje jako detektyw - wyjaśniła Monika - ma też mnóstwo pasji. Na przykład lata na paralotniach, ma swoje quady i … - I tak zaczęło się wyliczanie pasji gościa imieniem Mieszko, o których Monika już zdążyła się dowiedzieć.

***

Wino jak zawsze pomagało w rozciąganiu rozmowy o niczym i umilaniu czasu. Monika nie miała problemu w czuciu się w mieszkaniu Wiktorii jak u siebie, więc prędko ustawiła film "Gra o wszystko", który leciał sobie w tle. Tytuł okazał się nawet ciekawy, więc obie wciągnęły się w jego fabułę. Z przerwą na wyjście dla Estebana, oglądanie zeszło im się do późna.

- Jest już po 23 - skomentowała Wiktoria patrząc na zegarek w telefonie, gdy na telewizorze pojawiły się napisy końcowe. - Chcesz zostać na noc? - zaproponowała.
- Mogę? Byłoby najlepiej - ucieszyła się Monika. - Nie chce mi się wracać do Roberta...
- Jak będziesz potrzebować pomocy z przeprowadzką...
- Przestań Wiki - machnęła ręką Monika. Tylko jej uchodziło płazem zwracanie się tak do Wiktorii. - Jestem agentką nieruchomości, źle by wyglądało gdybym miała problem ze znalezieniem kąta - roześmiała się.
- W żadnym razie nie proponuje ci mieszkania, jesteś bałaganiarzem - odparła na to z rozbawieniem Wiktoria. - Jedynie oferuję pomoc przy pakowaniu gratów.
- Aaaa, taka jesteś - widać było, że miała ochotę się jakoś odgryźć, ale darowała sobie. - Dzięki. Na ciebie zawsze można liczyć - powiedziała i objęła ją ramionami.

Esteban zaczął szczekać, z zazdrości o swoją panią, a Wiktoria dała jej chwilę po czym powoli starała się wyswobodzić z uścisku. Zdecydowanie, w przeciwieństwie do przyjaciółki, Różewicz nie należała do wylewnych osób.

Wiktoria dała Monice koszulę do spania i zapasową szczoteczkę do zębów. Przygotowała dla niej łóżko w pokoju gościnnym, kiedy jej gość poszedł już do łazienki. Nie musiała przy tym czekać aż skończy się myć bo miała jeszcze drugą łazienkę. Około północy były już w swoich łóżkach. Esteban tym razem miał się nie wyspać, bo zawsze kiedy mieli gości to leżał na łóżku Wiktorii, ale czujnie strzygł uszy w kierunku drzwi.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline