Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2020, 23:53   #4
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
- Nie pokonał. Zginął w pożarze swojego domu. Zdążył tylko ukończyć miksturę potrzebną do pokonania Dzieciokrada, którą odnalazł wczoraj Grim. Mamy tą miksturę. Lord Lirasel pokonał ducha, ale tylko pośrednio. Driada Kalyke oprócz receptury ofiarowała mu coś jeszcze. Żołądź zaklętego dębu. Kiedy drzewo wyrosło w wejściu do legowiska Dzieciokrada, przez wieki spał w jaskiniach niczym niedźwiedź.

Mężczyzna pokręcił smutno głową. - Ah, cudowne piękno ironii losu... walczysz z potworem, ale to Ciebie biorą za potwora…

Siostra kontynuowała. - Dąb ten został niedawno trafiony piorunem i jego ochronna moc chyba na zawsze ustała. A Dzieciokrad znów zaczął polować…

- Nooo, to wystarczy zejść do legowiska i użyć mikstury na tym elephancie... nic prostszego?

- Albo ktoś sam musi ją wypić.

- Zatem można wykluczyć trolla jako dzieciokrada, to tylko jedna z paskudnych kreatur zamieszkujących okolicę. Prawdziwe zagrożenie stanowi ta nadnaturalna istota, zwana "Dzieciokradem".

- Warto byłoby udać się na tereny dawnej posiadłości. Sprawdzić czy coś ocalało. Może podziemia i spróbować znaleźć wskazówkę odnośnie eliksiru.

- Krasnolud Grim i jego świętej pamięci towarzysze już tam byli. A miksturę należy wypić. Tak mówi dziennik. - Zapewniła siostra.

- Troll... może być w komitywie z Dzieciokradem, Lub, Dzieciokrad może zamieszkiwać ciało trolla…

Frank jakby dopiero teraz zobaczył piękną Alieenę. Spojrzał jej głęboko w oczy, nieco dłużej niż powinien. - Usiądźcie, obgadajmy temat. Widać nie ma się co porywać na urrra do jaskini.

- Możliwe, choć odrobinę niedorzeczne. - Odparła na słowa Ignasiusa. Potem spojrzała na Franka, dobrze zbudowany mężczyzna był nawet przystojny. Usiadła na jednym ze wskazanych krzeseł i uśmiechnęła się do niego.

- Wszystko jest możliwe. Kiedy Magia i Bogowie raczą ruszyć Wichry Losu i Nici Przeznaczenia. - Odpowiedział spoglądając na Alieene.

Frank zastanawiał się przez chwilę. Jeśli na dole są trupy towarzyszy Grima, to może jest tam tez ich ekwipunek, w tym brzdęk. Warto to sprawdzić.

- Prawisz tak, jakbyś był człekiem pobożnym. A nie wyglądasz. Widzisz tę gwiazdę o dziewięciu strzałkach? - Wskazała na misterny i kunsztowny symbol religijny, jaki miała przy pasie. - Jestem Tancerką Ostrza bogini Ianny. Spędziłam większość życia w Świątyni Ostrza w Bahiri, położonym w Shebatei.

Uczony przechylił głowę. - Wszak, nic nie wyklucza pobożności, bez szczególnej wiedzy o bogach, nieprawdaż? Miło poznać. Aurański Kolegialny Wiedzący. Do usług.

- Frank. - Mężczyzna ponownie przedstawił się nowym gościom.

- Owszem, choć tedy winni nie wyrokować o ich zamiarach. Bo tchnie to próżnością.

Uczony skinął głową nowo poznanemu z imienia, Frankowi. - Ignasius Vis.

- Alieena bint Malikr ibn al-Abbas ibn Raszid ibn Hammad. W skrócie Alieena bint Malikr. - Wyrecytowała kobieta, powstając na moment. Po wypowiedzeniu formuły ukłoniła się lekko i usiadła ponownie.

- Pirora… - Dziewczyna powiedziała krótko, pełna wrażenia nad pełnym tytułem drugiej kobiety.

- No dobrze, to jaki mamy plan? Rozumiem, że z dziennika wiadomo, że pilnowanie wioski nic nie dało, ale magiczne drzewo już tak…

- Może drewno tej cudownej rośliny by nam jakoś pomogło?

- Skoro więc pilnowanie wsi nie zadziałało, nie mamy nic do stracenia jeśli wystawimy straże przed jaskinią

- Stróż winien mieć ze sobą eliksir, jakby jednak napotkał owego "Dzieciokrada".

- Tak... ale jak ten eliksir działa?

- Z kolei zastanawia mnie jakby zareagował na święty symbol mej bogini, albo Mityary… - Zerknęła znacząco w kierunku siostry Aurëlyn.

Zadawaliście z Ignasiusem pytania, na które siostra nie znała odpowiedzi. Wiedzę czerpała tylko z kilkusetletniego, pisanego w pośpiechu dziennika.

- Nie wiem i warto za to wypić. Zgłodniałem, zaschło mi w ustach. Jeśli nic przeciwko nie macie to zaraz wrócę ze wspomożeniem.

- Prawda li to. - Zgodziła się z Ignasiusem po czym zawołała gestem karczmarza Fullo, by przyniósł jej wcześniej zamówione jadło i napitek.

- Eliksiru nie zostawiałbym byle komu. Halo, karczmarzu! Przynieście tu nową flaszeczkę i coś tłustego do zagryzienia!

- Z pewnością nie omieszkam tego zbadać, tak samo jak magicznego drzewa, jego nasion i owoców. Mogą okazać się przydatne.

Kiedy już wszyscy ucichli w oczekiwaniu na jadło krasnolud przywitał się z nowo przybyłymi. - Jestem Grim, a na dzisiaj mi starczy. Idę spać, jutro pogadamy.

- Bywaj. - Pożegnała lapidarnie krasnoluda.


Chłop Pollio, ojciec porwanej przez Dzieciokrada Nauri, zaprowadził was tego mglistego wieczoru do lasu, pod powalony piorunem dąb, u którego korzeni znajdowała się ciemna dziura prowadząca w podziemia. - To tutaj…

Frank szedł z tyłu oświetlając drogę dziewczynom i skrybie. Z tej perspektywy mógł dobrze przyjrzeć się obu kobietom. Gdy doszli na miejsce poświecił na wejście do jaskini. Szukał jakichkolwiek śladów jakie mógł zostawić ktoś dwa razy większy od niego. - Gdzieś wam przyświecić drogie panie?

Po dotarciu na miejsce Shebateanka przyjrzała się jamie i zwalistej roślinie, którą obaliło uderzenie potężnego gromu. Ciężko jej było sobie wyobrazić żywioł, który wyrwałby z korzeniami takie drzewo. "Być może sama burza, która wyzwoliła ducha nie była prozaicznej natury?" zadumała się kobieta. Gdy zwrócił się do niej Frank, odparła. - Najpierw obejrzałabym drzewo, potem dopiero wejście do jamy. - Wydobyło się spod kremowo-złotego hidżabu wieńczącego jej płaszcz. Smagłolica brunetka postanowiła dokładnie obejrzeć okolice drzewa. Zabierając ze sobą przy okazji fragment korzenia, oraz żołędzie, jeśli trafiła na ich ślad. Starała się nie przeoczyć zarówno żadnych okolicznych tropów, jak i odpowiednio przyjrzeć się ich kształtowi, szukając wszelkich odstępstw od normy. Poza tym miała zamiar obejrzeć stan rośliny oraz miejsce, w które trafił piorun. W tym wnikliwie zbadać znamię po nieszczęsnym uderzeniu.

Żadnych śladów Dzieciokrada nie było. Drzewo poza trafieniem piorunem było porąbane siekierką i rozerwane od środka, ale nie było to dla chłopa Pollio nic nowego. Przedwczoraj Grim zwany Kamieniem uratował zbierającego drewno chłopa Otho przed Aodanem, rycerzem elfiego lorda Lirasela, który według dziennika poprzysiągł na życie strzec wejścia do legowiska Dzieciokrada. Przysięga okazała się trwalsza niż życie. Wyszedł z trafionego piorunem dębu i zaatakował naruszającego drzewo Otho. Pokonany przez krasnoluda, został pochowany przez kapłanki w elfim grobowcu razem ze swoim panem.

Kiedy zebraliście żołędzie i korzenie, niespodziewanie ciszę przeciął krzyk. Dobiegał z ciemnej dziury. Krzyk małej dziewczynki. Nie miał końca. Zdesperowanej tak, że prawie zdzierała sobie gardło tym krzykiem. Wołała płaczliwie mamę i tatę o pomoc, żeby ją stamtąd zabrali. Przerażony chłop Pollio padł na kolana, jak trafiony piorunem. - M-moja Nauri! Ona... żyje...! Dajcie mi pochodnię, idę po nią! - Zdecydował, wstając z kolan.


- To może być pułapka. - Powiedział Frank łapiąc Pollio gdyby ten chciał się bezmyślnie rzucić do jaskini. - Nigdzie nie idziesz. Na pewno nie sam. Jak masz, to daj nam wszelkie źródło ognia i leć do wioski. Nie jesteś wojownikiem, nie przydasz się w środku. Dzisiaj zginęło tam trzech dorosłych mężczyzn zaatakowanych przez potwora, a dwóch ledwie uszło z życiem. Myślisz, że taki krzyk jest tam naturalny?

Ignasius uśmiechnął się delikatnie. - Oczywiście, że najpewniej jest to pułapka. - Zaśmiał się. - Wybacz, ale mam lecieć do wioski... po co? Z tego co wiem jesteśmy praktycznie jedynymi, którzy są zainteresowani tą sprawą.

- Po ogień. I po kapłankę, na ostatnie namaszczenie.

- Przecież to moja Nauri! - Szarpał się barczysty chłop o piwnym brzuchu i twarzy poznaczonej bliznami po ospie. Płakał. - Własnej córki bym nie poznał!? Puszczajcie, ona mnie potrzebuje! - W miarę jak rosły krzyki Nauri, w podziemiach rósł też drugi głos. Coraz głośniejszy. Nienaturalnie niski, maniakalny śmiech, od którego włos się jeżył. Brzmiał jakby żywił się strachem dziewczynki…

- Te… - Zwróciła się do największego mężczyzny o imieniu Frank. - Weź to no wiesz… - Pokazała na ojca dziewczynki i wykonała gest by dać mu w łeb by sobie poszedł lulać.

Uczony podszedł do Polio, położył mu dłonie na barkach i powiedział. - Krzycząc ostrzegasz stwora o naszej obecności. Nie mamy eliksiru. Nie pokonamy go. Możemy co najwyżej spróbować odbić Nauri. Jesteś ojcem. Na łzy przyjdzie pora później. Radości, czy smutku. Święto, czy zemstę. Weź się w garść. - Spojrzał po zebranych. - Jestem niemal pewny... ale dowiem się jak zobaczę. Nie miejcie strachu. Wątpliwości. Bólu. Nawet gniewu. Najpewniej to coś... się tym żywi i rośnie w siły.

Pollio wysłuchał Ignasiusa. Słowa uczonego przemówiły mu chyba do rozumu, bo się uspokoił. - Tu krasnoluda Grima potrzeba. To prawdziwy bohater.

- To leć po niego. Chyżo!

- Ranny jest przecież. A beze mnie się zgubicie w tym lesie. - Brakowało, by popukał się w czoło.

- Sam powiedziałeś, że go potrzebujemy. Leć, zanim coś się tam stanie!

Ignasius warknął cicho. - Cisza. Nie wiem w co grasz Frank, ale zaczynam mieć wątpliwości. Schodzimy w dół. Cicho, profesjonalnie, walczymy w ostateczności. Cel odbić dziewczynkę i się ewakuować. Żadnych heroizmów… Pytania?

- Pirora uniosła rękę, jak w czasach zanim uciekła z sierocinca, by poprosić o głos. Coś w tym Vis-nie przypominało jej główna opiekunkę z tego czasu.

- Chuj mnie obchodzą twoje wątpliwości. - Po usłyszeniu "chuj mnie obchodzą” dziewczyna opuściła rękę. - Nie będę osłaniał twojej dupy jak cokolwiek nas tam napadnie. Nie jesteśmy przygotowani by walczyć, a cokolwiek tam jest wie, że jesteśmy tu i ciągnie nas w dół.

- Coś tam na dole zabiło trzech dorosłych mężczyzn śmiertelnie raniło dwóch, w tym hardego krasnoluda. Jak myślisz skrybo, jakie masz szanse tam wejść? Bez heroizmu.

Ignasius spojrzał łągodnie na Franka i powiedział cicho. - Rozumiem Twoje wątpliwości. Twój strach. Obawy. Zwykłą ludzką potrzebę przetrwania kosztem innych... Jednak tutaj chodzi o życie. Życie które nie zasługuje na to by zostało zgaszone na długo przed jego czasem. Chce być szczery. Uczciwy. Chcę Ci ufać... i chcę uratować to dziecko. Nawet najbardziej potężna grupa chłopa polegnie jeśli będzie się sprzeczać między sobą, lub gdy jest niezorganizowana, czy każdy sobie po swojemu. Nie wiemy jak było z nimi. Jeśli zachowamy zdrowy rozsądek. Jeśli będziemy się trzymać razem. Jeśli będziemy myśleli o przetrwaniu nas wszystkich, o celu i ewakuacji. Najpewniej damy radę. Zaufaj mi Frank. Zaufaj mi tak jak ja pragnę zaufać Tobie, a teraz... w piątkę. Mamy niezłe szanse nie tylko wyjść cało, ale i uratować młodą, oraz dowiedzieć się więcej o zagrożeniu. Taki zwiad z bonusem. Zawsze jest ryzyko. Zawsze, ale tylko od nas zależy czy je zminimalizujemy. Rozsądkiem i opanowaniem. Działaniem jak jeden organizm.

Frank prychnął. - Nie stosuj na mnie sztuczek socjotechnicznych Ignasiusie, bo w dupie byłeś i gówno widziałeś. Czynisz za dużo założeń, żeby to się udalo. Z jednym się jednak zgodzę. Kłótnia to proszenie się o śmierć. - Frank przyłożył palec do ust i kiwnął głową w przeciwną stronę niż było wejście do jaskini. - Chodźmy stąd, nic tu po nas. - Powiedział teatralnie głośno jednocześnie dając znak by wycofać się poza obręb wejścia do jaskini. Nie było sensu kłócić się tuż przed leżem potwora. Musieli to obgadać i potrzebowali do tego trochę prywatności. Dodatkowo, ciekaw był, czy z jaskini nie dobiegnie ich jeszcze bardziej piskliwy głos "Nauri".

- Powątpiewam, że to pułapka. Ale nic uczynić nie możemy. Nastawać na magicznego potwora bez przygotowania, to pewna mogiła. Zawierzam legendzie, przeto bez cudownego napitku nie powalimy tego koszmaru.

- Nie idziemy go ubić, ale by zrobić zwiad i wykraść dziewczynkę. Walka jest ostatecznością. Unikamy jej jak tylko się da. Idziemy, zbieramy informacje, podejmujemy próbę odzyskania dziecka i się wycofujemy. Idziecie, o wielcy wojownicy, czy trzęsiecie portami?

Alieenie nie spodobały się uwagi mola książkowego. Widocznie z lektury wyciągnął wiedzę, miast roztropności. - Jeśli tak serce ci się rwie do eksploracji, to ruszaj kędy wola. Ja głupoty z odwagą nie mieszam. Wojownik musi być roztropny. No ja wojaczą się nie zajmuję, ale zostawiać tak dziecko? Nie będziemy się mierzyć z mężem z krwi i kości, tylko jakimś koszmarem. Na nic tu stal i silne ramię. Więc może zamiast wojów których stopy ciężko i hałaśliwie stąpają po ziemi wejdą ci co chyżo nimi przebierają w ucieczce?

Ignasius przymknął oczy i westchnął cicho, by je otworzyć i spojrzeć na zgromadzonych. Powiedział spokojnie. Spokojnie i cierpliwie. - Nie idziemy walczyć, tylko się wkraść. Walka jest ostatecznością. Ostatecznością. Zwiad, rozeznanie terenu, poznanie wroga, wykorzystanie rozsądnej możliwości odzyskania dziecka jeśli się nadarzy i ewakuacja. Tyle i tylko. Nie daję gwarancji, że uda nam się uratować Twoją córkę. Mam na to nadzieję, ale wyszystko pokaże to co zastaniemy na dole. Dletego proszę, nie szarżuj na wroga i zachowaj zimną krew. To może być bolesne iść tam na dół. Proszę, zastanów się. Jeśli jedno z nas zrobi błąd. Wszyscy możemy przypłacić życiem. Jeśli jednak wrócimy cało, będzieli mieli broń wiedzy która ułatwi pokonanie Dzieciokrada raz na zawsze. Jeśli bogowie dadzą, ocalimy Nauri.

- Jeśli tam schodzicie, idę z wami. - Zapewnił ojciec porwanego dziecka.

Frank zgadzał się całkowicie z piękną Alieeną. Doświadczenie w walce przekładało się w ostrożność, a gryzipiórkowi brakowało jednego i jak widać drugiego. Naczytał się opowiadań o bohaterach i zgrywa takiego. Oddał mu pochodnie. - Idź na zwiad. Nie ma sensu żebyśmy wchodzili tam wszyscy, nie wiadomo jak szerokie są tunele i czy pomieścimy się wszyscy. W przypadku próby ucieczki możemy się zblokować, lub stratować. Jedna osoba na zwiad będzie miała największe szanse.

- Mogę ubezpieczać wejście razem z Frankiem.

Frank skinął głową potwierdzając słowa Alieeny. Nie był najlepszą osobą do skradania się. Zresztą, im więcej osób tym trudniej podejść potwora.

Pirora na wszelki wypadek zdjęła z pleców swój łuk. Za słoniła się swoją ciemną peleryną i zajeła miejsce na końcu szyku. - Gotowa!


Dziesięć stóp, dwadzieścia, trzydzieści... Po co liczyć, tunel był naprawdę długi. Cały czas prowadził w dół, zakręcając przy tym stopniowo w prawo, niczym kręcone przez naturę schody. Aż w końcu doszliście do niewielkiego rozwidlenia. Formacje skalne tutaj były poznaczone obuchem czy jakimś ostrzem. Śmierdziało spaloną naftą, leżała zużyta pochodnia. W kącie leżała złamana strzała. Na posadzce zastygły dwie kałuże gęstej, czarnej substancji. Wszystko to ślady walki, jaką stoczył Grim. Dalsza droga wprost prowadziła wciąż w dół, ale dwa nowe tunele prowadziły odpowiednio w lewo i w prawo. Rozszerzały się, prawdopodobnie w dwie jaskinie. Przeraźliwe krzyki i towarzyszący im złowieszczy śmiech były tu głośniejsze niż na zewnątrz. Dochodziły z tunelu na wprost. Złamałyby serce każdej matki.

Nie widząc nic niepokojącego ruszyła za resztą w głąb korytarza, z którego dobiegały wrzaski dziecka. Ignasius czuł się źle słysząc te krzyki... ruszył skąd pochodziły mając oko na Pollio. Szepcząc do niego cicho z nutami troski i ponurej stanowczości. - Cokolwiek zobaczysz... musisz przetrwać. Musisz opowiedzieć o tym co zobaczysz. Tylko Tobie zaufają, uwierzą mieszkańcy Grzęd. Zasługują na to by wiedzieć, by się przygotować, by chronić. Wiem, że dasz radę.

Zachmurzony Pollio kiwnął tylko głową aby nie czynić hałasu. Ruszyliście dalej tym tunelem idącym coraz głębiej pod ziemię. Żadnych rozwidleń już nie uświadczyliście. Zatrzymały was w końcu drzwi, których się tu nie spodziewaliście. Solidne, z ciemnego drewna, jakby wyjęte z domu jakiegoś patrycjusza. Musiały skrywać wykutą w skale komnatę, w której odbywały się te tortury. Dzieciokrad i Nauri musieli być po drugiej stronie.

- Psss... dajcie mi przejść… - Dziewczyna chwyciła klamkę i delikatnie ją nacisnęła sprawdzając czy da się otworzyć drzwi. Zamknięte. Nie było możliwości, żeby w tej kakofonii śmiechów oprawcy i krzyków ofiary śmiertelnik usłyszał ruch klamki czy skrzypienie drzwi. Mieliście cichą nadzieję, że Dzieciokrad nie miał nadnaturalnych zmysłów. Pirora wyciągnela spod tuniki pęk dziwnie pozaginanych wytrychów i zaczeła grzebać w zamku. Trochę ci to zajęło, ale usłyszałaś w końcu przyjemne dla ucha kliknięcie zapadek. Dziewczyna uśmiechneła się do siebie. Wstała z klęczek, schowała swoje wytrychy spowrotem pod tunikę blisko jej serca i poraz drugi otworzyła drzwi. Ignasius przyglądał się z zaciekawieniem temu co robi dziewczyna... uśmiechał się nieznacznie, zadziornie. By zrobić wielkie oczy gdy sięgnęła po klamkę! Sięgnął dłonią w jej kierunku by ją powstrzymać!

Uczony chwycił ją za ramię i dał znać przecząco głową. Wskazał na nią, na łuk i miejsce z tyłu. Spojrzał na ojca. Pokazał na niego i na siebie. Następnie na drzwi i wykonał gest wprowadzający dłonie dalej, do przodu by skrzyżować ręce i kręcić przecząco głową. Wskazał na ich broń, na miejsce przed drzwiami i oczy. Pirora zrozumiała... chyba. Przygotowała swoją broń i zajęła miejsce jako czujka. Mieli nie wchodzić, gryzipiórek chciał sam wejść, więc nie zamierzała mu przeszkadzać w byciu bohaterem. Plus zawsze jest to miejsce z którego lepiej uciekać do wyjścia.

Ignasius uchylił drzwi. W świetle pochodni rysował się fragment pokoju, w pełni umeblowanej sypialni dziecka z zamożnej rodziny. Zabawki, ubranka, nie brakowało tu niczego. Pochodnia oświetlała jednak zaledwie nogi ogromnego łóżka z baldachimem - źródła dziecięcego szlochu. - Tato, pomocy! - Krzyknęła jeszcze niewidoczna Nauri, skulona gdzieś w zacienionym w łóżku, widząc wasze światło.

[media][/media]
Dzieciokrad w akcji

Ręka Ignasiusa zablokowała drogę Polliowi. Spojrzał mu w oczy. Palcami wskazał na niego, potem na swoje oczy i skroń. Pokręcił przecząco głową. Wiedzący uklęknął nisko i nisko przyłożył do ziemi pochodnię starając się zajrzeć światłem pod łóżko. Iluzje... nie wierzył, by to coś urządziło tutaj taki domek, ale każda iluzja ma swoje pęknięcia i nieścisłości... tym bardziej, że minęły stulecia. Właśnie je chciał dostrzec, lub chociaż potencjalne zagrożenie. Niestety, zrezygnował z planu. Może by i dostrzegł ślepia odbijające się od nikle docierającego światła, ale i tak ledwo co widział łóżko. Chwycił więc dwie pochodnie i odpalając po kolei jedną od drugiej cisną po jednej w lekką odległość od łóżka na lewo i prawo. Podłoga prawda, był lekko zajęta przez zabawki i ubranka, ale raczej nie na tyle by wzniecić pożar... czego by nie chciał.

Zanim wszedłeś głębiej, po swojej prawej stronie zauważyłeś kolejne drzwi - tam, gdzie w takiej sypialni byłyby drzwi do schowka czy szafa. - Już go nie ma, rozpłynął się w powietrzu! - Powiedziała z ulgą dziewczynka. Wygramoliła się z łóżka i ruszyła w waszą stronę. Rozświetlenie pochodniami potwierdziło, że w sypialni nie czaiło się żadne zagrożenie. Chyba.

Ignasius nie był przekonany... spojrzał na Pollio i powiedział do niego cicho, szeptem. - Nie daj się oszukać. To może być iluzja. Bądź ostrożny, czujny… - Sam chwycił w drugą rękę kolejną pochodnię. Czujnie obserwował dziewczynkę i okolicę. Cienie, powietrze, dźwięki, drobne nieścisłości które docierały do zmysłów. Cokolwiek co pomogłoby przełamać możliwą, i z tego co widział, najpewniej cholernie dobrą iluzję…

Pochodnie zresztą lepiej było zgasić, bo, okiem awanturnika, elfie gobeliny tu wiszące były wiele warte, acz ciężkie i nieporęczne. Nauri podbiegła do ojca i utuliła go z całych sił. Dla tego pięknego widoku warto było zaryzykować tą wyprawę.

Uczony przegryzł wargę, walcząc sam ze sobą. - Pollio, nasza koleżanka zajmie się młodą na chwilę. Chodź, szybko zwiniemy po gobelinie. Skoro tu jesteśmy… - Spojrzał na Pirorę. - Kochana? Popilnujesz młodej i będziesz mieć oko na tyły? Dostaniesz płomyczek światła i nadziei jako dodatek! Przyjacielu, mamy Nauri. Pora trochę zarobić. Część zysku jest Twoja, ale bądźmy ostrożni. Wchodzę pierwszy?

- Nie. - Zwróciła się do chłopa. Po odmowie gryzipiórkowi. - Bierz córkę i biegniemy na górę. Po nią przyszliśmy i z nią wychodzimy. Szybko.

Uczony spojrzał na dziewczynę. - Dobra, ale daj mi sprawdzić ten schowek, w końcu to zwiad i zadanie poboczne jest wypełnione. Jak coś uciekajcie, jak nic się nie stanie, biorę swoją dolę, choćby sam i spierdalamy na górę. Stoi? - Uśmiechnął się przepraszająco i wręczył pochodnię chłopowi. - Wybacz droga, ale badania magiczne i zgłębianie wiedzy jest cholernie kosztowne. Poza tym, jestem tak jakby znawcą elfiej kultury i mam do niej słabość… - Po tych słowach wkroczył do środka ostrożnie badając pomieszczenie i szukając śladów zagrożeń... Chowając parę lalek do pasowej torby tak przy okazji... Jeśli tu było czysto. Planował szybko oszacować ilość gobelinów, oraz ich gabaryty, oraz pogazić rzuconą pochodnię, zabrać, chwycić drugą i sprawdzić co się kryło w schowku... po wcześniejszym nasłuchiwaniu.

- Hiena. Chodź ojczulku wychodzimy.

- Nie zostawiaj mnie tu nim sprawdzę co jest w schowku. Zresztą, kogo to był pomysł i upór by tu zejść?

Pirora zaczęła wycofywać się tam skąd przyszli. Ona nie miała nic przeciwko przywłaszczaniu sobie kosztowności, ale wolała mieć przed sobą jakieś barczyste plecy które ściągały uwagę i ciosy wkurzonego gospodarza. - Ruszyłeś tu po córkę, nie ryzykuj jej życia za parę błyskotek. - Powiedziałą Pirora do chłopa. Koniec końców to jego decyzja, ale ona nie zamierzała zostać w tym miejscu dłużej niż powinni. Jej zdaniem czas się skończył i należało wracać.

Ignasius był... niezadowolony. Ledwo sprawdził pomieszczenie. skosił kilka lalek... ale o sprawdzeniu schowka? Zapomnij! A to była część zwiadu! - Daj mi chwilę towarzyszu… - Chwycił jedyną palącą pochodnię w pomieszczeniu w zęby i zaczął pośpiesznie ściągać jeden z najbliższych, może i nawet mniejszych z gobelinów. Tak czy inaczej, taki który oporządzi do drogi szybko. O ciężar się nie martwił, bo i tak nic nie niósł. Zerkał jednak przy tym na Polliosa... jakby zdecydował się odejść? Miał nadzieję, że go powiadomi. Zysk... kusił, ale samemu nie miał szans i będzie musiał się ewakuować. Tylko z lalkami.

Ojciec razem z córką ruszyli za Pirorą. Nie zamierzali zostać tu ani chwili dłużej. Niezadowolony, uzbrojony w sztylet i pochodnię, Ignasius zostawił leżący już na podłodze gobelin i ewakuował się za odchodzącymi chroniąc ich tyły.

Podróż w górę była bardziej męcząca niż w dół. Tak męcząca, że ojciec wziął córkę na ręce. Dziesięć stóp. Dwadzieścia. Trzydzieści. Czterdzieści… Nie dobiegliście do rozwidlenia, kiedy drogę zagrodził wam obłok gęstej mgły.

- Kurwa… - Przeklnął Ignasius siarczyście... z wielkim niezadowoleniem. - Nie wchodźcie w mgłę... to... ryzykowne... dajcie mi spróbować coś zrobić… - Słychać było jak przełyka ślinę i staje przed mgłą. Schował sztylet, zgasił pochodnię... mruknął cicho zdecydowanie do siebie… - Teraz pora umrzeć… - I zaczął inkantować jakieś słowa, formy i kształty kreśląc w powietrzu, jakby modły. Pirora zatrzymała się i zmieniła miejsca. Skoro chciwiec coś robił, ona zaczęła ubezpieczać tyły.

Zauważyliście wszyscy, że mgła porusza się pod wpływem słów i gestów Ignasiusa. Żaden opar nie zachowywałby się tak naturalnie. Wiedzący jednak zaczynał być nie do końca zadowolony z rezultatu. Mimo że dotrzymał wszystkich formalnych wymogów ceremonii, coś było nie tak. Zamiast rozganiać się na boki, mgła skupiała się. Skupiała się w kształt. Humanoidalny kształt. Kształt, któremu towarzyszył... maniakalny śmiech. Dzieciokrad stanął na waszej drodze ku powierzchni. Przerażona Nauri wybuchła krzykiem.

- Uciekać! Do wyjścia!

Widząc co się dzieje przed nią Pirora krzyknęła do Ignasiusa. - Użyj peleryny! - Rzuciła sugestię o pelerynie do mężczyzny, kiedy koło niego przemykała już szykując swoją do zarzucenia na stwora robiąc pewnego rodzaju dywersję. Miała nadzieję że mężczyzna zrobi to samo.

Odważna Pirora zarzuciła swoją pelerynę na rogaty łeb Dzieciokrada. Ten jednak nawet nie zamierzał się szamotać. Peleryna upadła na ziemię, a wylatujący spod niej obłok mgły ponownie uformował się w humanoidalną sylwetkę kilka stóp dalej. Przebiegła kreatura błysnęła ostrymi zębami.

“Grombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombylgromb ylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombylgrombylgromby lgrombylgrombyl…”

Ignasius rzucił w kierunku Pollio. - Zatrzymamy go, uciekajcie jak tylko nadarzy się okazja. - Plan był prosty. W jednej ręce dzierżył palącą się pochodnię do odganiania Dzieciokrada, gdyby chciał uciec na boki, lub za ojcem i córką. W drugiej swój płaszcz, by 'pojmać' go i przy użyciu walnych palców drugiej dłoni i nóg przygwoździć do podłogi. Jak nie da, to zająć go 'wymykaniem się i formowaniem na nowo'.

Ignasius długo i nieskutecznie próbował powtórzyć manewr Pirory. Dzieciokrad uderzył go pięścią wielką jak bochen chleba prosto w brzuch. Uczony zwinął się z bólu.

Pirora podbiegła do Pollio i wyciągnęła ręce po dziecko. - Daj ją i biegnij głupcze.

Pollio nie zamierzał oddać swojej córki już nikomu. Próbował znaleźć odpowiedni moment, by przedrzeć się przez Dzieciokrada. Kiedy Dzieciokrad zajęty był tłuczeniem Ignasiusa, nastał ten moment. Chwila bicia serca wcześniej, czy później, a chłop Pollio nie prześlizgnąłby się przy Dzieciokradzie, ryzykując życiem swoim i swojej córki. Mamrotanie złej istoty zmieniło się w przepełnione furią warczenie, kiedy zauważył, że ucieka mu upolowane dziecko.

Zła istota wyładowała swą furię na uczonym. Wielka pięść powaliła Ignasiusa, który stoczył się nieprzytomny w dół tunelu. Przerażona Pirora podziękowała bogom za stalagnat, który znalazł się na drodze pomiędzy nią a łapą Dzieciokrada. Pirora już nie słyszała kroków chłopa. Był coraz dalej. Niestety sama była w śmiertelnym potrzasku. Dzieciokrad zacisnął pięści, szczerząc kły. Wprawił te pięści w ruch, a tobie już nie starczyło sił, żeby dalej skutecznie unikać kolejnych ciosów. Złączone pięści Dzieciokrada spadły z góry na twoją głowę z takim impetem, że aż ujrzałaś w tych podziemiach wszystkie gwiazdy.


- Jakie im dajesz szanse? Znajdą coś? - Spytał opierając się plecami o skałę i nasłuchując odgłosów ze środka.

Shebateanka odprowadziła wzrokiem gromadkę wkraczającą do mrocznej jamy. Nie podzielała optymizmu uczonego. Nie była z tych lekkomyślnych, co lubią pakować szyję na katowski pieniek. Brawura kroczy przed upadkiem. W jej świątyni uczono walki honorowej, ale taktycznie rozsądnej. Ciężko było powiedzieć, że Tancerki Ostrza rezygnujące z używania zasięgowej broni i innego nieuczciwego oręża są trwożliwe, czy niechętne do ryzyka i poświęceń.

- Ianna raczy wiedzieć. Jeśli trafią na ducha, to pozostanie im jeno ucieczka. A w takim wypadku lepiej by nie wypadła im z dłoni żagiew, ni zwężenie tunelu nie okazało się za wąskie. Bestia niewątpliwie trzyma pachole pod ręką, niechętna by je wypuścić. O ile to nie zwykła zasadzka, jak powiadasz.

Mężczyzna skrzyżował ręce na piersiach przyjmując dość luźną posturę. Spojrzał na rozgwieżdżone niebo. - Mam nadzieję, że nic im się nie stanie. Nawet jeśli będzie trzeba znosić tego gryzipiórka. Alby jakby mu coś na dole nogę ujebało nie miałbym pretensji. - Uśmiechnął się do dziewczyny. - Rozluźnij się, co jesteś taka spięta?

- Nie spięta, raczej czujna. Wolę być gotowa na wszystko. - Poprawiła Franka. - I racja, może drobny uraz nauczyłby moresu tego mola książkowego. Pouczać o odwadze ludzi, którzy widzieli wiele śmierci... Jedynie ludzie bezwartościowi przejawiają agresję i szukają za wszelką cenę sławy.

- Tak, ale jak zabije tego giganto-trollo-ducha, to... - Nie dokończył. Uśmiechnął się patrząc na figlarnie na dziewczynę.

- Taka piękna pogoda, a my stoimy przed jaskinią jak kutasy w burdelu. - Przysunął głowę nasłuchując dźwięków z jaskini, ale póki co było cicho.

- Malownicze porównanie, nie ma co - Skwitowała komentarz wojaka. - A bestii bez eliksiru nie powalą, lepiej nasłuchujmy czy nie ściągają na nas nieprzyjaciela. - Wyjaśniła.

- Zbyt wulgarnie? Póki co nie wiemy czy z tym eliksirem to prawda. I czy Dzieciokrad i ten "troll" to ta sama istota. Tak sobie teraz myślę, że nie wiadomo czy ten eliksir w ogóle będzie działać. Wszak został zrobiony, ale nigdy nie użyty, a jednak Dzieciokrad został uwięziony.

- Ależ nie, skądże… - Zaprotestowała Shebateanka. - Chyba zapominasz, druhu, że masz przed sobą wojowniczkę. A nie jakąś wypomadowaną damę z seraju. - Dla zaakcentowania tych słów kobieta błyskawicznie dobyła swój szamszir i wykonała nim kilka efektownych młyńców. Następnie schowała płynnym i jednostajnym ruchem broń z powrotem do pochwy. - Świątynia Ostrza nie wypuszcza na świat kobiet delikatnych. Ale Ianna nie jest wyłącznie boginią wojny. Jest bóstwem dualistycznym, symbolizującym nienawiść i miłość. Kreację i zniszczenie. Pasję i pożądanie oraz złość i anihilację.

- Ha, pokaż mi to jeszcze raz!

- Jeden jedno jej oblicze patronuje miłości, we wszystkich jej aspektach. Cielesnym i duchowym. Od matki układającej niemowlę do snu, po wyuzdaną ulicznicę, parzącą się za drobne. Byłam przez pewien czas w Świątyni Woalu, która przyucza przyszłe święte kurtyzany i doradczynie możnych rodów.

Frank uśmiechnął się zalotnie.

- Może kiedyś pokażę ci parę sztuczek, których się tam nauczyłam... Jeśli zasłużysz. - Dodała, wykonując pohamowujący gest w stronę wojaka.

- Hahaha. - Uniósł ręce do góry w geście poddania.

- Przeto nie straszne mi rynsztokowe odzywki. Jako wojownicze, jak i wyznawczyni opiekunki... kurew.

- Masz mnie.

- Oczywiście, mogę ci zaprezentować jeszcze raz mą biegłość. Skoro tak cię zafascynował pokaz moich umiejętności. W zasadzie mym obowiązkiem jest reprezentować wspaniałe rzemiosło Tancerek Ostrza. - Tym razem dobyła obu zakrzywionych ostrzy. Jednego wąskiego, długiego szerokiego. Następnie wykonując szereg ciosów wirowała, niczym orientalna tancerka. Każdy zamach był wykonany z nadzwyczajną gracją i znamionował śmiertelnie groźny cios. Żadnego kroku nie postawiła daremnie, czy żadnym ruchem nie odsłoniła się na tyle, by dać ewentualnemu oponentowi dobrej okazji do ataku. Po krótkim pokazie ponownie w efektownym stylu schowała broń. - Myślę, że tyle wystarczy. Nie ma co oddawać się przesadnym swawolom, gdy wróg może na nas opaść w każdej chwili. Jeszcze co do tego "Dzieciokrada"... Wszystko to może być plebejską mrzonką. Ale podczas podróży z karawaną Farouka ibn Hameeda widziałam dość dziwactw i słyszałam dość opowieści, by nie powątpiewać w te bajania do samego końca. Zresztą, na ostrożności nic nie stracimy. A kwestia natury i zagrożenia ze strony obu istot, winna się wyjaśnić w swoim czasie. Serce me chciałoby jednak, by wróg był materialny. Jeśli by krwawił, można by go powalić. Nie ma nic lepszego niż stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem i dojrzeć strach w jego oczach, oznaczający świadomość zbliżającej się śmierci. Czuć broń wgryzającą się w jego ciało i opór powietrza przy wykonywaniu zamachu, słyszeć karminową krew chlustającą szerokim strumieniem, oraz ostatni agonalny jęk ofiary... Azaliż nic gorszego być nie może, aniżeli bestia z innego wymiaru, której nie ima się żadne stalowe ostrze. Ianno dopomóż, bodaj tak nie było!

Frank, którego styl był oszczędny, czasem wręcz niechlujny, mógł jedynie nacieszyć oczy płynnym i tanecznym stylem dziewczyny. - Jestem pod wrażeniem - Powiedział w końcu szybko przechodząc jednak szybko w swój niefrasobliwy styl wypowiedzi.

- Aż boję się teraz wyjmować swojego. - - Dodał dwuznacznie.

Kobieta uśmiechnęła się do mężczyny. - A szkoda, chętnie bym zobaczyła jak nim pracujesz.

Zrobił krok do przodu. - Myślisz, że długo im jeszcze zejdzie?

- Nie mam pojęcia, lecz każda kolejna minuta wlewa w me serce kroplę niepewności. Jeszcze trochę poczekajmy. Ale potem wypadałoby chociaż wstępnie się za nimi rozejrzeć. Niech ich zaraza, jeśli tam skonali! - Po tych słowach nerwowo zacisnęła dłonie na rękojeściach obu szabli.

- Spokojnie, na pewno im nic nie będzie. - Podszedł bliżej dotykając zaciśniętych na rękojeści dłoni. Lekko, nieśmiale… - Poczekamy jeszcze chwilę i sprawdzimy co się dzieje.

Brunetka odwróciła głowę na bok. - Nic mi nie jest. Po prostu... wolałabym być z nimi. Robić coś, cokolwiek. A nie stać tak bezczynnie. Zarazem jednak... nie chcę się narażać w głupiej kabale. Ginąć nadaremno. Po prostu mam potrzebę działania.

- Hej, mamy coś do poświecenia tam na dole.

- Zdałoby się paru mężów do bitki. Kilka roztrzaskanych łbów zaraz osłodziłoby to niekończące się oczekiwanie...

Frank przesunął dłoń wzdłuż ręki dziewczyny w kierunku łokcia. - Mnie też irytuje to czekanie. Możemy za nimi ruszyć, mam w plecaku lampę. - Szepnął.

Kobieta nie oponowała wobec śmiałych poczynań mężczyzny. Dotyk silnej ręki Franka był dlań nawet miły. Ale jej myśli znajdowały się w zupełnie innym miejscu… - Opuszczenie posterunku też nie zdaje mi się dobrym pomysłem. Ale możemy zejść nieco w dół jamy, nasłuchać odrobinę. Może posłyszymy cokolwiek.

Z ciemnej dziury nagle wypadła sylwetka. Nie był to Ignasius. Nie była to Pirora. Tylko chłop Pollio. Do jego piersi przytulona była mała dziewczynka. W oczach obojga nie widać było nic innego niż obłęd i przerażenie.

- ON... DZIECIOKRAD... ON JUŻ PO NAS IDZIE! UCIEKAJMY! ILE SIŁ W NOGACH!

Alieenę na chwilę zamurowało, ale zaraz potem położyła rękę na ramieniu chłopa i delikatnie pchnęła go, zachęcając do biegu. Potem pobiegła razem z nim w kierunku wioski. Celowo trzymając się nieco za nim, by chronić go w razie czego. Frank puścił dziewczynę samemu przyglądając się jaskini. Puścił chłopa przodem, zaraz za nim Alieenę, samemu zamykając grupę ucieczkową.

Mimo mgły i ciemności dobiegliście do drogi, następnie do mostu i w końcu do wioski. Wydawało wam się, że niebezpieczeństwo zostało daleko za wami. Nic was nie ścigało. Mieliście wreszcie czas, by złapać oddech.

- Chyba się udało. Nie słyszę by cokolwiek nas goniło.

- Nie wiemy, czy za nami nie podąża. A co jeśli wciąż chce dorwać to dziecię? Może pójdę po krasnoluda, a Ty z chłopem i jego córką po kapłankę?

Frank spojrzał na chłopa i radość wymalowaną na jego twarzy. - Przepraszam. Przepraszam, że nie wierzyłem.

- Kto wierzył… - Zapytał, nie skrywając żadnej urazy.

Frank z ulgą odebrał odpowiedź chłopa.

- Diabli nadali.

- Trzeba postawić straże na nogi, a my faktycznie. Biegnijmy do kapłanek. - Zgodził się z dziewczyną.

Następnie ruszyła w stronę oberży. Gotowa wyciągnąć krasnoluda i jego cudowny flakonik z łoża, choćby siłą.

- Chodź Pollio, niech kapłanki sprawdzą, czy z córką wszystko w porządku.

Dla ojca najważniejsza była teraz żona i córka. Starczyło mu na dzisiaj przygód. Nie zamierzał spędzić w Grzędach ani chwili dłużej niż było to konieczne. - Zawołajcie tedy kapłankę i przyjdźcie do mnie.

Frank kiwnął głową. Odczekał aż ojciec odbiegnie stojąc na moście niczym strażnik na jedynej drodze oddzielającej napastnika od ofiary, po czym rzucił się pędem do kapłanek.

Niedługo potem pod drzwi izby chrapiącego krasnoluda wbiła zdyszana Alieena bint Malikr. Zaczęła dobijać się głośno do zakluczonych drzwi. - Wstawaj! Nie śpij jak ten tłusty wieprz! Dzieciokrad może tu być lada chwila, przyprowadziliśmy porwane dziecię wprost z jego leża! Może być nam potrzebny magiczny wywar i twój oręż!

Wyrwany ze snu brodacz przetarł oczy. Usiadł, zamlaskał, zacharkał i splunął w kąt pokoju. - Że co kto zrobił?

- Podobno krasnoludy słyną z sowiego słuchu. Wyjdźże, miast kryć się jak lis w norze. Ledwie zbiegliśmy Dzieciokradowi z jego niedoszłą ofiarą, pewności nie ma iż nie depcze nam po piętach, a tylko ty masz likwor zdolny go powalić. - Dobiegł podniesiony, acz stłumiony głos zza drzwi.

- I jeszcze coś... możesz zacząć szukać nowych śmiałków.

- Cicho tam, bo po karczmarza pójdę! - Dobiegł krzyk z innego pokoju.

Bint Malikr przełknęła soczystą obelgę. Nie chciała wszczynać awantury pośrodku nocy, ale cisnęły jej się na usta ostre słowa. Czekała dalej aż krasnolud otworzy drzwi.

Kobieta o zbyt długim imieniu do zapamiętania w końcu się doczekała. W progu pojawił się Grim z rozczochraną grzywą, w przepasce biodrowej i uzbrojony w topór. Nie wyglądał na zadowolonego. - Trzeba nam ognia, stal tu nic nie zadziała. Gdzie inni chojracy?

- Nie wiem, czego nam trza. Pewnym jest jednak, że reszty już nie ujrzysz. Bowiem nikt więcej jamy Dzieciokrada nie opuścił. A czuliśmy na plecach oddech bestii. Można więc uznać, że skonali. Pozostałam tylko ja... i Frank. Pospieszajmy na główny plac wioski, może koszmar nie odpuścił pogoni i wkrótce się zjawi. Gotów wydrzeć nam swoją niedoszłą ofiarę. To córka chłopa Pollio, on też się ostał żyw.

- Chodźmy, weź pochodnię. Przyda się. - Grim nie oceniał i nie zadawał zbędnych pytań. Zmarszczył tylko czoło i wziął wiązkę wspomnianych pochodni. Alieena skinęła i ruszyła na zewnątrz wespół z krasnoludem.

Wyszliście z karczmy i doszliście do zamglonego, trawiastego placu, który miejscowym służył do pikników, festynów i tym podobnych rozrywek. Liczne brukowane ścieżki ozdabiały egzotyczne krzewy, rośliny i kwiaty, pielęgnowane przez siostrzysko Celenę. Wysoki posąg w fontannie przedstawiał Mityarę jako patronkę wszystkiego, co kwitnie. Nikogo tu nie było i panowała zaklęta cisza. Byliście jak dzieci w mgle, niepewni kolejnego posunięcia Dzieciokrada.

- Gdzie jest ten duży? I ten ojciec porwanej? Nie ma ich... Pewnie zaprowadził ich do kapłanek, chodźmy sprawdzić. - Wskazała głową na północ, w kierunku klasztoru Mityarianek.

Nie oponował. Przez drogę doprowadzał swojego irokeza do ładu ziewając w przerwach.


Frank biegł na przełaj nie oglądając się za siebie. Mgła nie wydawała się naturalna i może to był powód dla którego nikt nie widział Dzieciokrada, a dzieciaki ginęły? Tak czy siak, niezależnie od słuszności swoich podejrzeń należało działać. Dopadł do drzwi łomocząc w kołatkę. W kilku prostych zdaniach zreferował problem. Potrzebowali siostry do obejrzenia córki Pollio, oraz pochodni i fiołek oleju w największej liczbie jaką siostry mogą zorganizować. Chwilę później usłyszał kroki. Dwie postacie biegły od strony miasteczka. Jedna chyba niska lub ciężka sądząc po odgłosach. Po chwili zobaczył Alieenę i krasnoluda w samej przepaskę biodrowej. Stłumił uśmiech. - Co wy tu robicie? Mieliście pilnować wioski.

Alieena zwróciła wzrok z oczu zaspanej kapłanki na Franka. Nawet ucieszyło ją, że mężczyzna był w pełni sił. Istniało ryzyko, że nadnaturalne monstrum mogło dorwać go w tym czasie gdy udała się do Grima. - Dobrze cię widzieć. Przybyliśmy tu, bowiem nie zastaliśmy was na placu. Byliśmy ciekawi co z tobą, Pollio i jego córką.

Frank uśmiechnął się. - Tez się cieszę, że cię widzę. Pollio postanowił wrócić do domu, a ja chce sprowadzić kogoś kto obejrzy dziewczynę.

- Zatem poczekajmy wspólnie.

- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać.

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 18:22. Powód: fix koloru włosów mojej postaci :P
Lord Cluttermonkey jest offline