Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2021, 12:48   #102
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
15 października, 2999 A.D.
Baza Minutemen


Spotkanie organizacyjne skończyło się i Ursula podniosła się z miejsca jak tylko dano sygnał by się rozejść. A raczej chciała się podnieść, ale zakręciło jej się w głowie tak, że jedyne co udało jej się osiągnąć to wrócić na miejsce i podeprzeć na powrót rękami o blat stołu.

- Co jest ? - usłyszała nad sobą zaniepokojony głos Clarka.
- Nie dam rady, wołaj pielęgniarkę z podwózką - wyjaśniła mu w czym problem. Odruchowo przetarła wierzchem dłoni nos i zobaczyła krew. - Cholera.
- Jasne. Masz - podał jej chusteczkę.
- Dzięki - westchnęła i przyłożyła ją do nosa, tamując krwotok.

Sanitariusze przybyli bardzo szybko. Pomogli Rooikat usiąść na wózku inwalidzkim i zawieźli ją prosto do sali zabiegowej. Po drodze pocieszyli ją informacją, że dokładne badanie krwi wykazało, że co prawda nadal ma mocno przetrzebioną ilość limfocytów we krwi obwodowej i skrajną małopłytkowość, ale nie wdało się żadne zakażenie przy okazji ostatniego złamania i szlajania się po lesie w takim stanie.
Lekarze nie kombinowali i położono ją na noc na sali. Założono jej wenflony i podpięto kroplówki. Ostatnie dwa tygodnie już zdążyła się do nich przyzwyczaić. Z początku zrobiło jej się zimno kiedy chłodne płyny zaczęły wchodzić w jej krwiobieg i bardziej okryła się kołdrą, a gdy to nie pomogło poprosiła o dodatkowy koc.

Na jej szczęście osłabienie organizmu sprawiło, że środki nasenne zadziałały błyskawicznie.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Prfmwzw83Pk[/media]
(...)To świat, który jest jednocześnie piękny i okrutny.
Ten kto się nie przystosuje, nie przetrwa(...)

Odkąd przeszła zabieg wszczepienia LosTechowego implantu sny wydawały się bardziej wyraziste, mające głębię, smak i zapach. Całe wczesne dzieciństwo spędziła na oglądaniu filmów przyrodniczych, które nakierowały ją na to czemu poświęciła życie. I chyba dlatego że wywarły na nią tak duży wpływ, to śniła o nich za każdym razem. Dla przyrody najważniejsze było przetrwanie. Fauna i flora były w nieustającym wyścigu zbrojeń, a na tym tle ludzkość nie wychodziła wcale tak najgorzej.

Zawsze po tych snach budziła się wypoczęta, z nową energią do stawiania czoła problemom.

16 października, 2999 A.D.
Baza Minutemen, medbay


Obudziła się koło 5 rano. Przespała prawie całą dobę i nie chciała uwierzyć pielęgniarce, gdy ta powiedziała jej jaki jest dzień i pora. Może i miała dzień wyjęty z życiorysu, ale czuła się o niebo lepiej. Sanitariusz podwiózł ją na wózku inwalidzkim do jej pokoju, bo tak było szybciej niż kuśtykać całą tą drogę o kulach. Na miejscu zostawił jej rozpiskę z godzinami badań i podawania kroplówek z kolejnymi lekami. Wenflony miały z nią pozostać prawie do samego momentu opuszczenia bazy. Lekarze naprawdę stawali na rzęsach, żeby doprowadzić ją do stanu używalności przed jutrem. Ursuli nie uśmiechało się po raz kolejny tak bardzo się nadwyrężać, ale przecież i tak nie miała wyboru, bo jeśli chcieli to wygrać to musieli stawiać na szali swoje zdrowie fizyczne jak i psychiczne.

Po tym jak została sama w pokoju poszła wziąć prysznic, co było tytanicznym wysiłkiem, gdy nie chciało się zamoczyć gipsu syntetycznego na nodze i opatrunków przykrywających wenflony. Po wyjściu doprowadziła się do porządku, dla samej poprawy własnego samopoczucia. I by nie wzdrygać się za każdym razem jak widziała własne odbicie. Na koniec nawet się umalowała i kazała nawiązać dla niej połączenie z mężem.

- Żyjesz - stwierdził z ulgą mężczyzna, gdy tylko ją zobaczył. Zdjął okulary i przetarł twarz. Był zmęczony, miał podkrążone oczy i potargane włosy. Widać było, że zarwał noc pracując.
- Żyję - potwierdziła i uśmiechnęła się do niego ciepło. Nie powiedziała mu, ani nikomu z rodziny, że cierpi na chorobę popromienną. Nie chciała ich martwić bardziej. - Wybacz, że dopiero teraz się odzywam, było tu spore zamieszanie.
- Jasne - pokiwał głową. - Kiedy się zobaczymy?
"Jak jakoś przetrwam jutro" przeszło jej przez myśl, ale nie powiedziała tego.
- Wkrótce - odparła w zamian. - Co u Elise?
- Tęskni, niecierpliwi się. Wiesz jak to z nią jest - po raz pierwszy uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Jeszcze trochę... - Przeklinała dzień kiedy Neyman pojawił się w jej życiu. Z drugiej strony ktoś inny na jej miejscu mógłby nie podołać zadaniu. I po prawdzie ciężko było o zamiennika dla niej.
Nic więcej nie mieli sobie do powiedzenia, bo nie było to medium do rozmawiania o tym co robią, nad czym pracują, co planują na najbliższe dni. Cholernie to irytowało Ursulę. Pożegnali się czule i każde wróciło do swoich zajęć.

Korzystając z tego, że była wczesna pora i miała świeżą głowę, wybrała się na symulator, bo musiała się wdrożyć zanim przesiądzie się na Zeusa. Jeszcze nie miała tak mało czasu na przygotowanie się do sterowania nowym mechem.
Później, swoim zwyczajem zasiedziała się w swoim biurze, gdzie również jadła lekkie posiłki w trakcie przeglądania papierologii. Jedynie sanitariusze nie dawali za wygraną i prowadzali ją prawie, że siłą na kroplówki. Faktycznie też okazało się, że po przespaniu się, przeczytanie raportu z zebrania, na którym była wyłącznie ciałem, od razu lepiej rozeznała się w sytuacji. Dało jej to ten zastrzyk optymizmu, którego potrzebowała jak powietrza. Szczególnie po stracie Jasona. Wspominając o nim uznała, że musi spotkać się z Clarkiem, bo z pewnością on też to ciężko przeszedł.

Leon jak i Jason byli w wieku jej studentów, mogliby nawet być jej synami i chyba nawet trochę im matkowała przez te miesiące, które spędzili na wspólnych treningach. Z początku wszyscy zwracali się do niej per “pani profesor”, zarówno dwaj młodzi jak i też Neyman. Mark pierwszy przemógł się, żeby mówić jej po imieniu, ale w ślad za nim poszła reszta. Tylko Jason czasem tym swoim ironicznym głosem zwracał się tak do niej, gdy chciał jej zagrać na nerwach. W lancy bravo był jeszcze McKinley, którego znała głównie jako analityka, z którym zgrywała swoje “projekty”. Był zabiegany gorzej od niej.

Późnym popołudniem spotkała się z Clarkiem w hangarze. Mając przeczytany od deski do deski manual Zeusa, potrzebowała zasięgnąć jeszcze języka z jego dotychczasowym pilotem. I przymierzyć się do kokpitu z tą swoją nieszczęsną nogą w syntetycznym gipsie.
- Na Zeusie masz Blazer - Leon wskazał palcem na działko zamontowane na barku mecha. - Uważaj, to broń która strasznie grzeje ale przebija pancerz, że aż miło. Kieruj je na jakieś mocno opancerzone cele, szczególnie pojazdy, wieżyczki i lotnictwo są nań podatne. Najbardziej te z zasobnikami amunicji.
- Ok, dzięki za podpowiedź - pokiwała głową i na powrót skierowała wzrok na manual mecha.

Omawiali wszystkie uwagi przez dobrą godzinę, później zrobili przerwę na dokończenie swoich innych obowiązków, ale spotkali się jeszcze wieczorem w hangarze. Tym razem czysto integracyjnie. Wypić za pamięć Wallrotha i szczęśliwy odnalezienie Neymana.
- Czemu się nie katapultował? Mógł to zrobić, skoro chciał wysadzić mecha to wystarczył durny zapalnik czasowy i by żył - kręcił głową Leon, gdy z Rooikat rozsiedli się w zacisznym kącie hangaru, tuż obok Zeusa. Towarzyszyły im dwie otwarte butelki zimnego piwa. Co prawda Trevor przy swoich lekach nie powinna była go pić, ale sytuacja była wyjątkowa.
- Nie wiem - westchnęła i napiła się z butelki. - Cokolwiek miał w głowie, na pewno uratował nas swoim poświęceniem.
- Ta… - chłopak spuścił głowę. Jason potrafił zachowywać się jak skończony dupek, który uwielbiał się lansować niczym rasowy dresiarz, którym przecież był, ale przynajmniej zawsze można było na niego liczyć, w walce dbał o resztę bardziej niż o siebie .

- No i weź mi jeszcze wytłumacz czemu ma służyć ten cały cyrk z przesiadaniem ciebie na mojego Zeusa? - podniósł wzrok na nią. Panowie z jej lancy mieli manierę twierdzenia, że wie ona zdecydowanie więcej o misjach niż mówi.
- A ja wiem? - wzruszyła ramionami i napiła się. - Może nasi decyzyjni okazują mi miłosierdzie w postaci dobicia mnie - sarknęła. Sarkazm to było coś czego nauczyła się po wybuchu wojny.
Leon zrobił minę jakby przyjął to na poważnie.
- Nie no, daj spokój Młody - żachnęła się, że chłopak, pewnie ze zmęczenia całym dniem, nie załapał jej żartu. - Po prostu jestem od ciebie lepsza - uśmiechnęła się i szturchnęła go łokciem w bok.
- Taa, dobre - prychnął. - Tylko postaraj się go nie zezłomować, ok?
- Postaram - zaśmiała się, wiedziała, że to przytyk do straconych przez nią dwóch poprzednich mechów, ale nie miała mu tego za złe.
- Prowadzisz auto tak samo jak mechy?
- Nie, bo nie mają opcji katapultowania się - odparła rozbawiona.
Odrobinę pokrzepiła ich ta pogadanka. Na odchodne Ursula położyła dłoń Leonowi na ramieniu i zapewniła go, że nie jest sam, może zawsze na nią liczyć. Oboje potrzebowali tej pogadanki.

17 października, 2999 A.D.
Baza Minutemen, hangar


Ostatnią noc również spędziła w medbayu, dla wygody ekipy medycznej. Wenflony zostały wyciągnięte jej z rąk na godzinę przed terminem zbiórki do wylotu. Bandaże owijające przedramiona Ursuli musiały zostać jeszcze wymienione po kwadransie, bo nasiąkły krwią. Małopłytkowość była uciążliwa jak cholera. Do tego siniaki wszędzie tam gdzie zastosowano za duży ucisk na jej ciało sprawiały, że wyglądała jak klasyczna ofiara ostrzej przemocy domowej. Szczególnie z tą nogą w gipsie.

Informacja o znalezieniu tego zakutego łba Mandaryna niezmiernie ucieszyło Ursule i Leona. znacznie poprawiając ich morale przed walką.
- Pamiętaj pilnować, żeby się nie przegrzał - pouczał ją Leon.
- Pamiętam - westchnęła, wciskając się z jego pomocą do kokpitu Zeusa. W miarę wygodne ułożenie rannej nogi było wyczynem i wymagało pomocy drugiej osoby. Kobieta poprawiła sobie grube opatrunki na przedramionach, modląc się w duchu, żeby nie zaczęły jej przeciekać w trakcie walki. Mogła jeszcze dostać zawału od końskiej dawki środków poprawiających krzepnięcie krwi. Nie było nudno.
- Przynajmniej widzę, że będziesz się starać uważać, żeby nie stracić sprzętu - sarknął Pandur, komentując to, że dla Ursuli wydostanie się z kokpitu na własną rękę byłoby nie lada wyczynem.
- Bardzo zabawne - burknęła, po raz setny poprawiając się w fotelu. - A ja cię chciałam umówić z ulubioną pielęgniarką.
- O, którą? - odrobinę się zawstydził własną wyrywnością.
- Sarah May, ta drobna brunetka.
- Leci na mnie? - zdziwił się.
- Po tym co o tobie jej mówiłam to nie ma się co dziwić, widziałam jak na nią zerkasz - mrugnęła do niego okiem.
- Zgrywasz się ze mnie - nie wiedział czy się zirytować czy cieszyć.
- Sam zobaczysz.
- Ale że jak?!
- Zagadaj do niej w końcu, matole - prychnęła.

Resztę rozmowy musieli przełożyć na później, bo dostali sygnał do załadowania się do transportowca.
- Nie zarysuj lakieru! - rzucił Leon.
- Załatw piwo i wrzuć do lodówki - usłyszał w odpowiedzi.

17 października, 2999 A.D.
Lotnisko w Newport.


...:::reactor online
...:::sensors online
...:::weapons online
...::::::::all systems nominal

- Przypominam, że sprzęt można wymienić, a szkolenie pilota trwa dłużej niż naprawa mecha - odezwała się na ogólnym Rooikat, tuż przed zrzutem.

Miała zwyczaj przypominać o tym członkom swojej dawnej lancy przed każdą wspólną walką, więc z przyzwyczajenia również teraz wypowiedziała swoją złotą doktrynę.

Na dzieńdobry została ostrzelana przez poduszkowiec, PPC Heavy Weapons Carrier. Szybki jak cholera, ale musiał mieć na pokładzie załogę o wątpliwych umiejętnościach używania tego sprzętu. Śmignął na pełnej prędkości, lekko osmalając lakier Zeusa z działa cząsteczkowego. Rooikat złapała go w okienko namierzania.

...:::target aquired

Po tym komunikacie nacisnęła spust i wysłała z prawej ręki Zeusa pakiet z LRM-10. Większość rakiet sięgnęła celu, reszta poznaczyła płytę postojową, na której stały szczątki wraku śmigłowca. Doprawiła jeszcze z drugiej ręki z Autocannon klasy 5 i Carrier zakończył swoje działania na bocznej murowanej ścianie obszernego hangaru.

...:::target destroyed

- Dobrze, kto następny? - mruknęła pod nosem Trevor i wychodząc spomiędzy hangarów, musiała się natychmiast cofnąć.


Pocisk z autodziała Sturmblitz roztrzaskał cały róg hangaru, co sprawiło, że trzy skrzydła wrót składany jak wertikale zerwało się z mocowań i runęło z trzaskiem. Gruz zabrzęczał o kabinę Zeusa, a Rooikat w tym kurzu wysunęła się znów, by odpowiedzieć strzałem ze swojego Autodziała. Jej pocisk trafił celu, ale skurczybyk miał gruby pancerz. Lepiej przymierzyła i ostrzelała gąsienicę czołgu, która była wystawiona na jej stronie. Nie widziała efektu bo trzeba było się znów schować.
Huk serii potężnego działa Sturmblitza wywołał wibracje, że nawet w mechu dało się to poczuć. Tym razem oberwał drugi hangar, cała ściana została naruszona, Rooikat aż odruchowo zasłoniła kabinę lewą ręką mecha. Natychmiast zaczęła się wycofać się bo ściany zaczęły się walić w czym pomógł trzeci strzał. Pozostawało obejść walące się budynki z drugiej strony. Zadaszenie jednego z hangarów, pozbawione podpory, zaczęło się zapadać.

Przygotowała Blazer, który zachwalał Leon i wychodząc naprzeciw Sturmblitzowi, dopiero teraz zauważyła, ze całkiem zlazła mu gąsienica. Był unieruchomiony. Ucieszyła się z braku ostrzału. Czyżby zaciął się ich Autocannon? Nie czekała aż rozwiążą swoje problemy tylko zachowująć dystans, mając go od boku, zaszła go bardziej z tyłu i poczęstowała zdwojonym laserem. Czołgiem szarpnęło gdy wewnątrz niego doszło do wybuchu.
Rooikat nie pozostawała w miejscu, bo ruchomy cel było trudniej zestrzelić.

Dostrzegła pierwszego mecha w oddali.

...:::target aquired


- Biorę na siebie Archera - zgłosiła swoje zamiary do reszty. Natychmiast posłała w niego serię z LRMu, licząc, że walnął go od boku i zaraz doprawiła go z Blazera naświetlając go po stawach kolan.

Specyfiką tego, że miało się przeciwnika w zasięgu rakiet naprowadzanych oznaczało, że najczęściej on też cię miał w swoim zasięgu. Ostrzeżenie zbliżeniowe zaświeciło się niczym lampki na choince i salwa LRMu Archera spadła na Zeusa jak deszczówka z urwanej rynny. Szarpnięcie się mechem za róg walącego hangaru, jakie zastosowała Rooikat, trochę ograniczyło ilość rakiet, które uderzyły o pancerz. Zawyły alarmy o uszkodzeniach.

Skubaniec miał dużo lepsze LRMy niż Rooikat, więc nie było wyjścia i musiała uniemożliwić mu ponowne ich użycie na niej. Czym prędzej zmniejszyła do niego dystans, wymieniając się z Archerem raz po raz strzałami z autodziała, w odpowiedzi obrywając z jego laseru, sprawiedliwie zrywając sobie nawzajem pancerz. Ale w końcu zaświecił się komunikat o braku efektywnego zasięgu dla LRMów. Archer mimo to podjął próbę wystrzelenia rakiet, a Rooikat zrobiła użytek ze swojego Blazera. Jej wiązka laserowa trafiła w naramienną kasetę LRM prymitywnego ARC-1A, która w eksplozji urwała całe ramię wrogiego mecha. Tymczasem jego rakiety spadły wszędzie w koło, obierając losowe cele, którymi głównie okazały się stojące w okolicy porzucone statki powietrzne. Te które miały choć trochę paliwa w zbiornikach, zostały rozerwane w wybuchu.

Uszkodzenia Archera jakimś cudem nie objęły kabiny pilota, który rozsierdzony stratą kończyny jego maszyny, pruł czym popadnie w Rooikat. Czyli ponownie bezsensownie wystrzelił LRMy, chyba że chodziło tylko o pozbycie się wybuchowego ładunku. Zeus metodycznie ostrzeliwał swojego przeciwnika z autodziałka i ponownie przymierzył się do odpalenia Blazera, ale pierwsze w ruch poszła zajadła seria laserowa z Archera.

Alarmy zadzwoniły, upewniając Ursulę, że oberwała w bok. Na monitorze statusu mecha ikonka oznaczająca lewy bok pod ramieniem zaświeciła się na czerwono. Zeus wystrzelił w końcu z Blazera, trafiając wiązką w pozbawiony ramienia bok Archera.
To był koniec dla tego mecha, zaczął się kopcić i zaraz po tym szarpnął nim wewnętrzny wybuch składu rakiet.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 01-10-2021 o 14:46.
Mag jest offline