***
Cortez po zakończeniu wizyty w lazarecie odwiedził pozostałych Marines w ich namiocie. Dokonał oględzin każdego z nich i podjął decyzje.
- Nie jestem w stanie pomóc każdemu, bo muszę zachować siły na wizytę w ruinach, ale postaram się zrobić ile mogę - poinformował mistyk. Zamknął oczy i skoncentrował się. Po chwili McBride i Morris poczuli ciepło rozlewające się po ich ciałach. Wrażenie czaru Sztuki zaklepiającego momentalnie rany było czymś nie do opisania, ale Chris poczuł zawód. Jego ręka wcale nie była w dużo lepszym stanie niż poprzednio.
McBride skrzywił się po próbie poruszenia ręką, gdy poczuł ten sam ból co był zanim Mistyk zaczął odprawiać nad nim swoje modły.
- Także ten... To jakoś ma zadziałać z opóźnieniem ? - zapytał Corteza z nadzieją, że nie oznacza to dla niego wypadu w teren z zabandażowaną ręką. Nie żeby się nie dało, ale liczył, że Braciszkowie się wykażą swoimi mistycznymi zdolnościami.
W tym momencie do środka weszła Ariel, pewnym sprawnym krokiem uśmiechając się szeroko. Była niemal zdrowa.
- Mistyk widzę dobrze się spisał, albo Scott miał dostawę czarnorynkowych prochów - Morris otaksował ją spojrzeniem.
Christopher zmarszczył brwi widząc Doe na nogach i to w całkiem używalnym stanie. Jak na medyka.
- Stary - w ten dość spoufalający się sposób zwrócił się do Mistyka. - Obraziłem, cię czymś lata temu, że się w ogóle nie starasz z tymi egzorcyzmami?
- McBride - Mistyk wpatrywał się chwilę w twarz zanim go rozpoznał. - Żyjesz i z tego co widzę masz się dobrze. Z czym masz problem?
- Zdecydowanie nie zgodziłbym się z twierdzeniem że mam się dobrze - sarknął. - A co gorsze przez to że mi wyleczyłeś wszystkie inne rany niż ręką to mnie teraz zamiast zostawić na chorobowym w bazie, to będą z wami szarpać na misję. No weź się postaraj bardziej.
- Nie zawsze powód leży po stronie osoby używającej mocy światła - uśmiechnął się. - Ale z tego co widzę to rany potencjalnie zagrażające życiu dobrze się zasklepiły.
- Zaraz, rękę uszkodziłeś gdy walczyłeś wręcz z tym paskudnym potworem Legionu, to może to jakaś mrocznoharmonijna rana odporna na leczenie za pomocą sztuki - zasugerowała Anna, spoglądając to na Chrisa to na Corteza, z nadzieją że się dogadają.
Christopher najpierw spojrzał na Annę i pokiwał głową, a później na powrót spojrzał na znajomego Mistyka.
- Czy ty właśnie mówisz, że to moja wina, że twoje egzorcyzmy nie działają? - przekrzywił głowę.
- Ty nawet porządnej rany nie umiesz dostać, McBride - westchnęła Shania. - Nic dziwnego, że tu trafiłeś.
- Ja jak ja, ale to wy będziecie mieli wsparcie snajpera bez jednej ręki - McBride wzruszył ramionami. - Ktoś może zginąć, a jak sama zauważyłaś, ja raczej się wywinę znowu od śmieci.
- Nie znam się aż tak na tym i nie widzę żebyś był kaleką, ale na misji wolę mieć całego snajpera, a nie pół - Morris wtrącił się w dyskusję. - Wylecz mu ją. - powiedział do Mistyka jakby to był podkomendny Scotta.
Cortez był trochę zaskoczony takim potraktowaniem, ale jego twarz szybko złagodniała. Bardziej wynikało to z samokontroli niż sposobu bycia “braciszka”. Wypuścił powietrze jakby reagował na fanaberię dziecka i objął dłońmi rękę snajpera. McBride znowu poczuł uzdrowicielski efekt. Po wszystkim wykonał ręką kilka gwałtownych ruchów, przy których nie wyczuł żadnego bólu.
- No i widzisz, trzeba było tak od razu - ucieszył się Chris, który jeszcze dokładnie wymacał ranną do tej chwili rękę. Był bardzo zadowolony z efektów. - Sam docenisz ten swój gest dobrej woli - trochę ironii wdało się mu w tą wypowiedź, którą skierował wprost do Corteza. Następnie snajper wstał i wychodząc poklepał mistyka po ramieniu.