Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Rekrutacje do sesji RPG > Archiwum rekrutacji
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum rekrutacji Wszelkie rekrutacje, które zostały zakończone.


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-03-2011, 20:24   #51
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Ostin miał dość trwającej zabawy. Nie przepadał za walką, dlatego też lubił podróżować z mięśniakami, którzy odwalali za niego całą robotę. Tym razem jednak trafił na bandę obiboków, którzy nie potrafią poradzić sobie z bandą durnych grimloków.

Skupił swoją wolę, koncentrując się na jednym z przeciwników. Nie miał czasu ani chęci na zabawę z tym stworzeniem. Ostin włamał się do umysłu grimloka bez najmniejszych problemów. Potwór stał przerażony, by po chwili zacząć charczeć i piszczeć przeraźliwie. Ułamek sekundy później leżał już na ziemi martwy, a Ostin poszukiwał kolejnego celu.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 15-03-2011, 20:24   #52
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Dalsza walka przebiegłą bez problemów. Grimloki padały jak długie. Potem podróżnicy ruszyli w głąb jaskini i zabili pozostałe potwory. Ciała wywalili na zewnątrz i skorzystali z ich obozu by przespać zbliżającą się noc. Ta zaś upłynęła spokojnie. Jak i reszta podróży. Dni te nie obfitowały w żadne niespodzianki. Mijali kolejne lasy, pola, pojedyncze domy, dziesiątki podróżnych. W końcu doszli do wioski Sher.


Był początek jesieni, wciąż było ciepło i wioska w tej porze roku prezentowała się gorzej niż wioska nieumarłych. Właściwie to w żadnej porze roku ta wioseczka nie mogła być okazała. Ot, dwadzieścia drewnianych domów, młyn i inne badziewne budynki. Jak tutaj mogli żyć wojownicy zdolni odpierać szturmy orków, goblinów? Tego właśnie mieli się dowiedzieć.

Gdy weszli do wioski i znaleźli się na czymś co miało służyć jako plac zebrań nikt z ludzi na nich nie spojrzał. Minęło ich około dziesięć osób, wszystkie szły same w swoją stronę, myśląc o swoich rzeczach. Nikt nawet na chwilę nie zatrzymał na nich wzroku. Do czasu.

- Witamy w wiosce Sher. Czego sobie życzycie podróżnicy? Spoczynku na noc? Jedzenia? - Zapytał bardzo wysoki mężczyzna, miał może ze trzydzieści lat, mimo to jego włosy były siwe. Nie białe lecz siwe. Twarz nosiła wiele blizn, mimo to wciąż był przystojny i pociągający na pewien zwierzęcy sposób.
- To po drodze, jednak... - Ostin rozejrzał się po towarzyszach, czy odnoszenie się z tym kim są było bezpieczne? - Jesteśmy przysłani z Wrót Baldura, mamy dowiedzieć się czegoś na temat ataków na waszą wioskę.
To, że raczej nie mieli zamiaru tych ataków powstrzymać, tylko zobaczyć jak sobie radzą z ich odpieraniem zachował dla siebie.
- Ach tak. Jasne. Anas Mazhar, to moje imię. Jestem dowódcą sił zbrojnych w tej wiosce. Może tu przebywać, nikt wam nie broni, tylko nie rozrabiać. - Uśmiechnął się a jego blizny zdawały się poruszać samodzielnie podczas tej czynności. - W razie ataku możecie nam pomóc lub zostać neutralni, dopóki nam nie przeszkadzacie jesteście tu mile widziani, jednak proszę, nie bądzcie wścibscy. Karczma to ten budynek.- Anas wskazał najmniej brzydki budynek, miał trzy piętra i jakiś szyld, jednak napis zapleśniał. W środku było już lepiej. Pokoje skromne, ale czyste, jedzenie tanie, ale dobre. Warunki pracy dla podróżników były całkiem niezłe.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 21-03-2011, 15:49   #53
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Długo wędrowali, czasem mieli wrażenie że stoją w miejscu. Na szczęście po tamtej walce było już spokojnie, nie napotkali więcej wrogich istot. Gdy dotarli wreszcie do Sher półelfka aż westchnęła z radości. W końcu trochę odpoczynku! Wioska nie wyglądała wcale a wcale okazale. Ot kilka domów i trochę ludzi. Jak udawało im się bronić? Przecież oni weszli tu bez problemu i nawet nikt ich nie zaczepił.

Leila cieszyła się, że na początek to Ostin przejął inicjatywę, jakby co zwali się wszystko na niego. Wyglądał na człowieka, który nadaje się do tego by reprezentować grupę. Ona sama przez całe swoje życie nie była w podobnej sytuacji a już na pewno nie miała do czynienia z dyplomacją.

Karczma nie wyglądała źle. Leila zastanawiała się czy dla wszystkich znajdą się pokoje, ale na szczęście to miejsce pozytywnie ich zaskoczyło. Na samą myśl o wygodnym łóżku i ciepłej kąpieli przeszedł ją przyjemny dreszcz. Zostawiła rzeczy w pokoju, obmyła się z najgorszego brudu i najpierw postanowiła coś zjeść i napić się czegoś mocniejszego niż tylko wody. Gdy weszła do głównej sali część jej towarzyszy także tam była, zamówiła więc pieczoną kaczkę i wino, które polecił karczmarz po czym przysiadła się do Mordimera, a zaraz potem przysiadł się Edgar.
- W końcu odrobina wygody, chodzenie już mnie trochę zmęczyło. Ciekawe jak długo tu zabawimy? - zwróciła się do towarzyszy.
- Mam nadzieje, że jak najkrócej. Nie przepadam za taką sielską-wiejską okolicą. Poza tym im szybciej dowiemy się skąd u tych ludzi taka siła tym lepiej dla nas, jako Zakonu. Co właściwie myślicie o tym całym Anasie? - zapytał Edgar.
- Zapewne tyle czasu byśmy rozwiązali zagadkę tego miejsca. A ten cały dowódca straży wygląda mi na takiego co to potrafi zadbać i o siebie, i o swoich podkomendnych. Blizny świadczą, że jest raczej zaprawiony w bojach. Bardziej bym jednak zwrócił uwagę na fakt, że przekazał nam byśmy niebyli zbyt wścibscy. To może oznaczać, że mieszkańcy wiedzą o czymś niezwykłym. - odparł Mordimer.
- Bycie wścibskim jest niestety konieczne, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Mam nadzieje, że ludzie tutaj nie będą na tyle głupi, by tego nie zrozumieć.
- Jeśli będzie jakiś atak, może nam się poszczęści i sami domyślimy się o co tu chodzi. Póki co, jak już się najem i porządnie umyję zwiedzę sobie wioskę, może uda się z kimś porozmawiać, ale oczywiście tak zupełnie towarzysko, bez wypytywania - wtrąciła się Leila.
- Fakt. Taki atak bardzo ułatwiłby nam sprawę. Jak już powiedziałem wścibstwo jest raczej konieczne, ale zrobisz jak chcesz. Może masz większy dar przekonywania, niż ja. - Dopiero teraz Edgar upił łyk wina i aż się skrzywił - Cholera, z czego oni je tu robią? Obstawiałbym, że ze starych skarpet ich dzielnych wojaków.
Leila upiła łyk swojego wina.
- O daj spokój, nie jest najgorsze, w Beregoście podali mi raz takie wino że po jednym kieliszku wymiotowałam całą noc. Lepiej się przyzwyczajaj bo kto wie jak długo tu zabawimy, może dzień, może tydzień.
Mordimer z westchnieniem upił łyk swojego wina.
- Piłem już gorsze, to jeszcze da się przełknąć. Zwiedzenie miasta i nawiązanie paru nowych znajomości zawsze się przyda. Może się komuś coś wymsknie i bez natręctwa z naszej strony. - Kapłan opróżnił kielich do końca i chwytając za butelką nalał sobie wina Leili. Ostrożnie upił łyk. - Dostałaś lepsze i dlatego wydaje Ci się , że nie jest najgorsze. Zero sprawiedliwości na tym świecie. Cóż najwyraźniej nie spodobałem się, aż tak karczmarzowi, by zasłużyć na coś wykwintniejszego.
- Naprawdę? - Leila upiła łyk wina towarzyszy - Hmm, rzeczywiście, jakieś takie bardziej cierpkie. W każdym razie, mogę więc liczyć na twoje towarzystwo w czasie zwiedzania miasta? - zwróciła się do Mordimera.
- Zawsze to milej zwiedzać w towarzystwie, więc możesz na mnie liczyć. Oczywiście po tym jak coś tutaj zjemy i wypijemy.
- Róbcie jak uważacie. Ja mam inny, lepszy pomysł jak się czegokolwiek dowiedzieć
- wstał od stołu, lekko się ukłanił i wyszedł.

***

Kapłan i łowczyni wyszli z karczmy i ruszyli przed siebie, nie wiadomo było od czego właściwie zacząć ale Leila zauważyła starszą kobietę pracującą w pocie czoła nad uprawą marchewki i postanowiła do niej podejść.
- Witam! Jakie piękne ma pani warzywa, pewnie spędza tu pani dużo czasu?
Staruszka, wyglądająca jak suchy patyk rozejrzała się po otoczeniu, przez chwilę ignorując łowczynię. W końcu jednak cicho westchnęła i łaskawie odpowiedziała.
- Dużo? Dosłownie pół dnia. Zima daje mi trochę wytchnienia, ale teraz... od dziecka dzień w dzień. Można wiedzieć skąd taki pytanie? - Wydawała się być całkiem uprzejma, lecz lekko nieufna.
- Po prostu ja i moja matka też miałyśmy sporo warzyw, ale te tutaj wyglądają o wiele dorodniej. Przecież te marchewki są ogromne? Jak pani to robi że szkodniki się do niej nie dobrały?
- Cóż, tutaj zawsze tak jest. Bardzo łatwo coś wychodować na tej ziemi. Jest zdrowa, nie doskwierają nam szkodniki, susze, wichury, wszystko jest akurat, wręcz idealne.
- Brzmi jak sen. Wspaniała ziemia, dobre warunki. Ale nie wiele ludzi tu chyba mieszka?
- Jak to w wiosce. Kiedyś to było miasteczko, ale po inwazji orków nikt przez wiele lat tu nie mieszkał. Potem gdy już ludzie tu wrócili nie zakładali miasta, tylko tą małą osadę. To nawet lepiej, miasta śmierdzą.
- O tak, coś w tym jest, nie ma to jak zapach lasu i trawy. A co z orkami? Oddały po dobroci ten teren?
- Kiedy tu wróciliśmy to ich nie było. Ja wtedy miałam około... sześć lat? Tak, chyba tak. Jednak później zaczęły atakować. Jakby tylko czekały by ktoś tu przylazł, ot by mieć rozrywkę
- Skrzywiła się na samo wspomnienie istot.
- I mimo wszystko postanowiliście tu zostać? - w głosie łowczyni było słychać podziw i zdumienie. - Jak wam się to udało?
- Dzięki naszym strażnikom. W ciągu ostatniego roku orki atakowały około sto razy. Nie zginął żaden z naszych strażników. Znaczy jeden umarł, ale był chory. Nie wiem na co.
- To muszą być mężni wojownicy. Dużo osób w wiosce jest takimi strażnikami?
- Nooo, czy ja wiem? Może z dwadzieścia osób, z czego pięć to kobiety.
- Mają jakiegoś przywódcę? Chętnie bym z nim porozmawiała, pewnie może podzielić się wieloma wspaniałymi opowieściami.
- Mazhar jest dowódcą, ale to tak naprawdę ogranicza się do rozkazów podczas walki. My tu wszyscy równi jesteśmy.
- Gdzie mogę go znaleźć?
- Największy budynek w wiosce, jedyny zrobiony z kamienia.
- Ach, to pewnie on nas przywitał gdy tu przybyliśmy. Chciałam jeszcze zapytać czy owi strażnicy mają jakieś warty? Nie rzuciło mi się w oczy bym widziała tu uzbrojonych ludzi patrolujących okolicę.
- Przykro mi, ale nie mam pojęcia jak oni działają. Pewnie patrolują okolicę, ale naprawdę nie mam pojęcia.
- Pokręciła głową od niechcenia.
- Hmmm, no dobrze. Dziękuje bardzo za poświęcony czas i życzę wszystkiego dobrego. Oby plony zawsze były tak wspaniałe.
- Proszę bardzo moja droga, proszę bardzo
- Rzuciła wracając do swoich spraw.

No tak, nie wiele udało się dowiedzieć, a Mordimer gdzieś zniknął, pewnie poszedł w inną stronę widząc że sobie tu radzę. Może jemu uda się dowiedzieć więcej. Trzeba będzie porozmawiać z Mazharem, zaprosić go na piwo, może uda się dowiedzieć czegoś więcej. Alkohol już nie raz rozwiązywał języki, choć na takiego sporego mężczyznę będzie trzeba wiele alkoholu.

W końcu półelfka wróciła do karczmy, była już zmęczona chodzeniem i zaczepianiem ludzi. Większość była uprzejma, ale nie byli zbyt pomocni. Leila zjadła kolację, umyła się i położyła do łóżka. Szybko jednak zauważyła, że spanie wcale nie jest takie łatwe. Przewracała się z boku na bok, a jej myśli pędziły przez głowę niczym stado koni. Gdy w końcu udawało jej się choć na chwilę przysnąć, zaraz ją coś budziło. Aż w końcu koło północy obudziła się z koszmaru., zasapana jakby właśnie biegła. Usiadła na łóżku i wzięła kilka głębokich wdechów. Miała już dosyć tej męki. Wstała, zarzuciła na siebie koszule gdyż jakoś nie wypadało paradować po korytarzu w samej bieliźnie, i skierowała się do pokoju Mordimera. Zastukała do drzwi. Po chwili dało się słyszeć kroki i drzwi otworzyły się.
- Mogę wejść? - spytała Leila.
- Proszę.
- Bo wiesz, nie mogę zasnąć, niby tęskniłam za miękkim łóżkiem, a teraz mi jakoś niewygodnie.
- Nowe miejsce, nowe łóżko, czasami zmiany nie są dobre. Chociaż to się kłóci z moimi przekonaniami.
- uśmiechnął się blado, wciąż lekko senny. - Napijesz się... - rozejrzał się krytycznie po pomieszczeniu, w którym oprócz łóżka niewiele było, po czym sięgnął do plecaka wyciągając butelkę. - ... wina?
- O kurcze, przecież Ty padasz z nóg, musiałam Cię wyrwać z mocnego snu. Może lepiej pójdę? - położyła rękę na klamce.
- Daj spokój, zostań. Moje ciało wyśpi się po śmierci, gdy dusza zazna szczęścia u boku bogini. Opowiedz co Cię trapi, poza niewygodnym łożem.
Leila zaśmiała się.
- Taka opowieść zajęłaby mi ze trzy noce! Każdego z nas chyba trapi sporo rzeczy, między innymi to dokąd zmierzamy i co nas tam czeka.
Chwyciła butelkę z winem usiadła na łóżku i pociągnęła sporego łyka.
- I tu jest właśnie z Wami problem. Trzeba brać życie takim jakim jest, poddać się chwili. - przeciągnął się i usiadł koło Leili. - Za dużo myślicie, za mało działacie
- Ha! Gdybym miała nie myśleć i poddać się chwili już dawno bym się na Ciebie rzuciła
- kolejny łyk wina.
- Może najpierw odstaw butelkę, jeszcze się stłucze. - powiedział z troską i jednocześnie z kpiącym uśmieszkiem.
- Ale niestety! - dopiero teraz spojrzała mu w oczy, przedtem studiowała ścianę. Wskazała na niego palcem tej dłoni, w której trzymała butelkę. - Czy człowiek, czy elf, jesteśmy zwierzętami myślącymi - i znowu łyk wina. - Chcesz? - podała butelkę Mordimerowi.
- Niestety. - przytaknął biorąc butelkę. - Może mały łyczek na miłe sny. Może i jesteśmy myślący, ale to nie wyklucza działań.
- Oczywiście, że nie, to zależy od działań
 - teraz gdy miała puste ręce skubała z zapałem małą drzazgę w palcu .
Mordimer odstawił butelkę na podłogę i położył swoje ręce na rękach Leili. - Uspokój się, masz dużo nerwowych ruchów, wiesz? Poza tym pamiętaj, że to co nam przynosi szczęście i radość, a nie szkodzi innym, jest dobre.

Uścisnęła jego dłonie, oparła głowę o ścianę i uśmiechnęła się do niego. - Jednak nie mozna zapominać, że to co przynosi szczęście teraz, może później przynieść złe rzeczy.
- Skutkami się martwisz, gdy przyjdą. Nie filozofujesz przy podejmowaniu czynów.
- Chciałabym tak potrafić, ale od dziecka uczono mnie by myśleć o konsekwencjach swoich czynów. W końcu każda matka wpaja dziecku, że jak bawi się nożem, może się zaciąć. I to nie tylko niewygodne łoże nie pozwoliło mi spać, ale właśnie natłok myśli bardziej tu zawinił. Spraw żebym przestała myśleć
- patrzyła na niego ze stoickim wyrazem twarzy.
Jedną z dłoni położył delikatnie na policzku Leili drugą wciąż obejmował jej dłoni. Nachylił się i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Po czym oparł głowę o ścianę obok niej. - Konsekwencje czynów, wielkie myśli. Czymś takim się nie przejmujesz w środku nocy.
Uśmiechnęła się tylko i tym razem obserwowała swoją dłoń, która splatała się z dłonią Mordimera.
Kapłan westchnął i wolną dłonią przyciągnął do siebie półelfkę, znowu ich usta się spotkały, tylko tym razem pocałunek trwał dłużej. - Zaczynasz myśleć, to zły znak.
Roześmiała się - Ok, dla Ciebie mogę być nawet bezmyślnym zombie!

Naparła na niego całym ciałem mając nadzieję, że wykorzystując element zaskoczenia uda się przewrócić Mordimera na łóżko. Nie specjalnie się z resztą opierał. Nie opierał się też jej namiętnym pocałunkom. Właściwie nie opierał się niczemu co robili przez kolejną godzinę, w końcu Leila nie urodziła się wczoraj i wiedziała jak postępować z mężczyzną w łóżku. Gdyby nie zmęczenie pewnie nie spali by do białego rana ale w końcu zapadli w krainę snów, i tym razem dziewczynie nie śniły się już koszmary.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 21-03-2011, 19:05   #54
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Zaraz po bitwie Lil podbiegła do Venna. Opatrzyła go, później pół-orka i wróciła do niego. Razem zjedli w milczeniu kolację i pogadali jak kiedyś.

Kilka dni później dotarli do jakiejś wioski. Do tej wioski, jak się okazało. Cała drużyna była zmęczona, mniej lub bardziej, wędrówką. Każdy marzył o pójściu spać. Każdy marzył o spaniu w łóżku, nie gdzieś na trakcie ale w wygodnym łóżku. Lil i Venn wynajęli pokój. Gdy tylko zostawili bagaże wyszli na rekonesans po okolicznych terenach.

Szli przed siebie wchodząc w gęstniejący las, zapadał już zmrok. Lilith odrzuciła włosy z ramion na plecy i badawczym wzrokiem spojrzała na Venna
-Piękny las-powiedział Venn- jak myślisz, jest tutaj jakieś zagrożenie, coś czai się w tych lasach?-przeniósł wzrok na Lil
- Z pewnością - widząc jego wzrok szybko spojrzała przed siebie - Jednak w pobliżu wioski raczej nic nam nie grozi. No, pomijając oczywiście atak fanek. Widziałeś wzrok tej córki karczmarza? - uśmiechnęła się lekko
-Nie-odpowiedział zgodnie z prawdą i schylił się zrywając małe, niebieskie kwiatki- A co z nią?- zapytał się
- Patrzyła się w twoją stronę jakby sam bóg wojny przybył do karczmy jej ojca by prosić ją o rękę - dodała zgryźliwie
-Aż tak ją przeraziłem?-Zapytał się i podszedł z bukietem kwiatów wręczając go jej- A myślałem, że nie jestem aż tak brzydki-odpowiedział z uśmiechem i spojrzał się w niebo- Pięknie tutaj nawet
- Nie przeraziłeś, raczej wzbudziłeś bezgraniczny zachwyt - dodała biorąc od niego kwiaty - Dziękuję - rzuciła ponuro. Przytulił ją ramieniem
-Przecież wiesz, że mnie to nie interesuje bo jesteś tą jedyną i żadnej innej nie potrzebuję do szczęścia- pocałował w policzek - I mogła by być i samą królową czy inną księżną i by mnie to nie obeszło-powiedział całując w usta- Bo Ciebie tylko kocham - powiedział to z błyskiem w oku
- Cóż, ona przynajmniej coś ma - uciekła z jego objęć - A ja? - uśmiechnęła się wreszcie - Ja za to mam pełno cudownych wspomnień - popatrzyła na wysokie drzewo - Nie chcesz się po wspinać? - rzuciła tylko zaczepnie - Naszyjnik mój już masz
-Masz mnie- powiedział i wskoczył na drzewo, jakiś dąb- A ja mam Ciebie i nie chcę mieć innych- uśmiechnął się i zawisł głową w dół jak nietoperz -A ty? Miałaś nie jedną okazję do zamążpójścia, a jednak wolisz wyprawy po świecie i to ze mną.- uśmiechnął się
- Bo z nikim tak nie lubię się droczyć - zaśmiała się i niby niepozornie kładąc mu dłoń na piersi jednym ruchem zdjęła naszyjnik - To co, zmiana ról? - zaśmiała się łobuzersko i ruszyła slalomem między drzewami
Zeskoczył i pobiegł za nią, mimo iz uciekała slalomem udało mu się ją dogonić. Byli w lesie. Śmiali się
-Hahaha! Mam Cię!- śmiał się Venn szczerząc zęby- Ale na drzewo nie wchodź bo jeszcze sobie coś zrobisz! - powiedział przytulając ją i po prostu się śmiejąc
- Nie martw się, nie mam już pięciu lat, myślałam, że zauważyłeś - zaśmiała się wyciągając naszyjnik przed siebie jak najdalej - Ale tego nie oddam - droczyła się
-Zauważyłem-powiedział śmiejąc się. Nagle spojrzał jakby w dal i zszedł mu uśmiech. Po chwili, gdy tylko Lil też spoważniała, on chwycił ją w pół i przerzucił przez ramię i zaczął biec
-[/i]Ja i tak go dostanę[/i]- śmiał się, widziałaś jego plecy, oraz to co za wami
- Puść mnie! Puszczaj! - krzyczała tylko między kolejnymi salwami śmiechu - Postaw mnie! - machała nogami starając się wyrwać
On zaś zatoczył kolejne koło
-Nie zostawię i nie puszczę!-krzyknął zanosząc się śmiechem- Jesteś moja i nikomu nie oddam, żadnemu innemu- śmiał się i biegał z nią na ramieniu nie robiąc sobie nic z jej podrygów. Trzymał mocno i pewnie, był dość silny.
- Vennrylu! Ostrzegam! Puść mnie! - powiedziała nagle niezwykle poważnym tonem - Puść mnie w tej chwili!
Zatrzymał się i zestawił, zręcznie i miękko po czym przytulił i wyszeptał
-I nikt nigdy nie będzie... na zawsze razem
- Udusisz mnie kiedyś - złapała się za brzuch oddychając głęboko - Czasami wydaje mi się, że dalej masz tylko siedemnaście lat.
-Aż?- zapytał ze śmiechem- To i tak sporo-zaśmiał się i pocałował delikatnie w policzek, usta, szyję- chciałbym kiedyś osiąść z Tobą, gdzieś daleko- uśmiechnął się.
- Może - poprawiła szal, którego o mały włos nie zgubiła w szamotaninie - Dlaczego akurat to wtedy wybrałeś? I skąd wytrzasnąłeś pieniądze? - popatrzyła na niego z błyskiem w oku i oparła się o drzewo
-Nie wiem... po prostu...wyglądało jakby pasowało do ciebie... zawsze. Jakby było nierozłączną częścią... skąd miałem pieniądze? No robiłem trochę tego, trochę tamtego- powiedział z uśmiechem - Trochę musiałem się pomęczyć i natrudzić ale udało się zarobić- uśmiechnął się ponownie.
- Piętnastoletni chłopiec z bidula zarabia tyle pieniędzy, ciekawe - zaśmiała się szczerze - Nigdy nie byłeś grzecznym dzieckiem, co Venn? - połaskotała go lekko.
Zaśmiał się z powodu łaskotek
-Zaraz zarzucasz mi iż byłem niegrzeczny - zaśmiał się udając obrażoną minę, unosząc głowę w lewo i do góry i zamykając oczy. Wargi zdradzały, że ledwo wytrzymywał, żeby się nie zaśmiać
- Nie zarzucam tylko stwierdzam fakt, drugiego takiego zadziora u nas to ciężko było znaleźć - skrzyżowała ręce na piersi i oparła się znowu o drzewo - Taka prawda, szefie - uśmiechnęła się lekko.
Przytulił ją delikatnie.
-Całkiem możliwe- uśmiechnął się- Ale zawsze to ty byłaś tą naj dla mnie i w mym sercu...i zawsze będziesz Lil, zawsze - powąchał jej włosy- Zawsze będziesz-powtórzył cicho, ledwo dosłyszalnie, Lil zaś czuła jak mocno i szybko bije jego serce.
Przytuliła Venn także mocno, wtuliła twarz w jego ramię:
- Kiedyś chciałabym tam zaglądnąć, zobaczyć co słychać, może odwiedzić znowu nasz strych. Ciekawe czy ktoś tam teraz chodzi...
-Mam nadzieję, że jeśli tak, to jest to osoba godna bycia naszymi następcami- powiedział głaszcząc ją delikatnie po włosach- Mam ochotę pojechać tam... nawet teraz po prostu ruszyć i zobaczyć, upewnić się, że wszystko jest w porządku- wyszeptał- Kocham Cię- dodał
- I widzisz - nagle odsunęła się lekko i z uśmiechem popatrzyła mu w oczy - I widzisz, tyle musiałam czekać, żeby to usłyszeć, nie mogłeś powiedzieć wcześniej, gdy wyjeżdżałeś choćby, hm? - położyła mu dłoń na piersi
Złapał za dłoń, czułaś jak pod nią wali jak oszalałe jego serce
-Przepraszam, że wcześniej tego nie powiedziałem... ale teraz już nie popełnię tego błędu i nie pozostawię Ciebie, nigdy- pocałował ją w czoło- Nigdy - powtórzył
- No, mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Że nie zniknie gdzieś Pan ze swoja kompanią i nie będzie bałamucił kobiet z przewożonych karawan - wyszczerzyła zęby
-Nie będzie - także wyszczerzył zęby.
Wrócili do karczmy, gdy już zmierzchało.
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.
one_worm jest offline  
Stary 21-03-2011, 21:30   #55
 
Tohma's Avatar
 
Reputacja: 1 Tohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie coś
Walka skończyła się dla nich wyjątkowo dobrze i raczej zawdzięczali to nie swoim umiejętnościom a wielkiemu szczęściu, które im dopisywało. Może to za sprawą kapłana Tymory... chociaż Kael wątpił, by była to słuszna odpowiedz. Cieszył się tylko, że nie odniósł praktycznie żadnych ran i że zostawili daleko za sobą tę przeklętą jaskinię.
Dalsza droga do wioski przebiegła nadzwyczaj spokojnie i obyło się bez potyczek. Drużyna wydawała się dziwnie wyciszona i spokojniejsza, jakby ta jedna walka otrzeźwiła ich nagle, iż nie są oni doświadczonymi zabijakami a jedynie grupką laików, która wyprawiła się z misją w nieznane, aby zakosztować owocu przygody.
Kael, dla przykładu, podążał za kompanią jak cień. Milczący jak zawsze rzucał nieobecne spojrzenia swoim towarzyszom i otaczającej ich przyrodzie. Zadawał sobie wciąż jedno pytanie: Czy to tu jest moje miejsce? Zastanawiał się czy nie lepiej byłoby mu zostać z ojcem, przejąć po nim warsztat różdżkarza i żyć spokojnie, zgłębiając wiedzę z opasłych ksiąg znajdujących się w bibliotece ich domu. Czy nie rzucił się na głęboką wodę, by teraz szukać jakiegoś punktu podtrzymania, który zapobiegłby jego coraz szybszemu zanurzaniu się w otchłań wątpliwości.
I zawsze wtedy, kiedy wydawało mu się, ze gorzej być nie może, że zaraz zawróci do domu, przepraszać i kajać się przed rodzicielem, zawsze wtedy spoglądał na twarze swoich kompanów. Niektóre wyrażały zmęczenie, inne absurdalną radość a jeszcze inne przejęcie lub zainteresowanie. Żadna twarz nie przedstawiała jednak maski obojętności czy zniechęcenia. Wszyscy byli ciekawi rozwiązania zagadki z jaką przyjdzie im się zmierzyć. Każdy miał jakiś powód, dla którego zgłosił się do Zakonu. Właśnie, powód. Pół-elf przypominał sobie swe własne obietnice. O tym, że przeżyje, że uzyska trochę praktycznej wiedzy i umiejętności. o tym, że pozna ciekawych ludzi i ciekawe miejsca. To w końcu przez tę wyprawę spotkał po raz pierwszy swoją siostrę. Gdyby nie to wszystko do teraz myślałby, że jest jedynakiem bez matki.
Wzniósł oczy ku słońcu i uśmiechnął się szeroko i szczerze, prawdopodobnie pierwszy raz od kiedy wyruszyli, a wszyscy, którzy zobaczyli ten mały gest wybałuszali oczy w szoku, że twarz Kaela zna ten wyraz.

***

I w końcu jest, wioska. Parę ruder zabitych dechami i kilkoro podejrzanie wyglądających osobników, gapiących się na podróżników, jak na nieproszonych gości. Czuł się jakby wdepnął w śmierdzącą kupę i naniósł ją na nowy dywan. A właścicielami dywanu byli mieszkańcy. Skrzywił się ogromnie na to pierwsze wrażenie, gdyż mimo że spodziewał się odludzia i braku sympatii, od tego miejsca emanowała taka niechęć i chłód do obcych, że nie sposób było utrzymać uśmiechu na dłużej niż sekundę, bo zaraz napotykało się jakieś nieprzychylne spojrzenie.
Po tych pesymistycznych myślach, Kael praktycznie zapomniał o celu ich podróży i nie zadał sobie najważniejszego pytania, które powinno napłynąć mu do głowy jako pierwsze: Jak takie 'coś' ochroniło się przed tyloma najazdami wrogów?! Jaką tajemnicę skrywają?! I trwał w tej bezmyślności do czasu, gdy nie ujrzał przed sobą postawnego mężczyznę, który jako pierwszy powitał ich w osadzie. Zapatrzył się na jego twarz i nie mógł odpędzić od siebie wrażenia, że coś tu jest nie tak. Nie był on jakoś specjalnie wyjątkowy. Może oprócz jego nienaturalnej wysokości i siwych włosów, mimo młodego wyglądu. Rzeczą, która najbardziej przeraziła, ale i zafascynowała pół-elfa było dzikie spojrzenie mężczyzny i blizny pokrywające większość twarzy.
Cudem wyłapał imię obcego, zbyt zajęty wgapianiem się w jego twarz. ~Anas Mazhar~ - pomyślał. - ~Brzmi egzotycznie~.
Powitanie jednakże dobiegło końca i Anas odszedł, pokazując im jeszcze karczmę, w której widocznie mieli zostać ugoszczeni. Kael z niechęcią oderwał wzrok od dziwnej postaci i zmierzył nim budynek. Nie wyglądał on aż tak źle. Był zaniedbany, drewniany i na pewno było w nim zimno, ale oddałby wszystko, żeby wziąć w końcu ciepłą kąpiel i zanurzyć się w ciepłej pościeli. Obcowanie z naturą to jedno i to na pewno sprawiało mu niewiarygodną przyjemność, ale co za dużo, to niezdrowo.
Wszedł więc do gospody jak wystrzelony z procy. Jako pierwszy udał się na piętro, gdzie mieściły się ich kwatery, nie miał zamiaru oglądać głównej sali i wysłuchiwać bajdurzenia jakiegoś karczmarza nad tym, że obcy nie są mile widziani w ich wiosce.
Obrzucił leniwym spojrzeniem pokój, w którym miał zamieszkać. Dłużej przyjrzał się jedynie małej klitce, która miała być jego łóżkiem i sporemu oknu, z którego widok wychodził na głęboki las.
Zamknął za sobą drzwi, zorientowawszy się, ze stoi w wejściu już dłuższą chwilę. Oparł się o futrynę i odetchnął głęboko. Zamknął oczy i począł rozwiązywać i zdejmować obuwie. Gdy stał już boso na zimnej, drewnianej podłodze, której daleko było do czystości, którą pamiętał z domu, paradoksalnie, poczuł się wspaniale. Zrzucił z siebie zbędne odzienie i plecak na podłogę, nie dbając o ich układanie, po czym podszedł szybko do okna przysiadając lekko na wąskim parapecie i wpatrując się z uwagą w otaczające wioskę drzewa. Poszycie było gęste i trudno było dostrzec cokolwiek poza wszechobecną naturą. Gęsta mgła powoli zaczęła napływać osnuwając trawiaste dywany srebrzystymi obłokami.




Widok był mistycznie piękny. I gdyby nie ta wszechobecna atmosfera chłodu i niechęci, Kael zazdrościłby mieszkańcom wioski tego piękna.

***

Wszedł do głównej sali odświeżony, przebrany i rozluźniony. Włosy opadły gęstą kaskadą na jego plecy a bose stopy cicho plaskały o zakurzone podłoże. Pierwszym, co zanotował to widok siostry wychodzącej na zewnątrz w towarzystwie kapłana. Wyłowiła jego spojrzenie i puściła mu szybkie oczko, uśmiechając się lekko. Odparł tym samym zastanawiając się, czemu tak nagle tę dwójkę łatwo było zobaczyć razem. Pogrążony w wesołych myślach, nie przyglądał się szczególnie otoczeniu, które w innych okolicznościach wywołałoby na jego ustach grymas obrzydzenia. Teraz jednak nie przeszkadzał mu nawet fakt, że gospodarz właśnie obficie splunął na blat i począł trzeć to miejsce brudną szmatą w oczywistym celu ubrudzenia go jeszcze bardziej. Przynajmniej tak to wyglądało w oczach Kaela. Poprosił z uśmiechem o puchar wina i roześmiał się w duchu na widok niechętnego wyrazu twarzy karczmarza. Odrzucił on brudny kawałek materiału za siebie, nie przejmując się, że pewnie wylądował na podłodze, brudząc się jeszcze mocniej, i obsłużył go marudząc pod nosem.
Upijał cierpki napój raz po raz opracowując plan wydobycia jakichkolwiek informacji od mieszkańców. Spojrzał kątem oka na gospodarza, ale ten nie wyglądał na osobę chętną do jakiejkolwiek rozmowy, a już na pewno nie z jakimś długouchym mieszańcem. Westchnął głośno i mimowolnie przypomniał sobie o człowieku, który przywitał ich w wiosce. Anas. O nim chciałby wiedzieć jak najwięcej. Wiedział, że w jakiś dziki pokręcony sposób, jest zaangażowany w fenomeny jakie się tutaj widuje.
Zmarszczył czoło i potarł nasadę nosa odkładając naczynie z krwistym płynem. Nie miał pojęcia jak się za to zabrać, nie należał do osób specjalnie społecznych i przyjaznych, żeby chodzić od mieszkańca do mieszkańca wybłagując o strzępki informacji, z jakich miałby sklecić jakąś poczciwą całość, która miałaby im pomóc w misji.
Przymrużył oczy i przeczesał brązowe pasma poszukując natchnienia. Gdy jego uszu doszedł okropny dźwięk chrząknięć i posapywać karczmarza, który robił niewiadomo co pochylony nad podłogą, wstał jak najprędzej odsuwając skrzypiące krzesło. Podziękował cicho i rzucił jakieś miedziaki w geście wynagrodzenia. Nie to, żeby mu specjalnie smakowało, ale spędzą tutaj jakiś czas, więc nie szkoda podlizać się trochę komukolwiek.
Z ulgą powitał chłodne powietrze uderzające w jego twarz, lecz to, co najbardziej go zachwyciło i otrzeźwiło z ponurych myśli była miękkość trawy, po której stąpał. Podszedł do pierwszego lepszego drzewa i oparł się o nie chłonąc bliskości przyrody jak tonący powietrza. Rozejrzał się jeszcze szybko, zauważając Leile odchodzącą od jakiejś staruszki, którą pewnie wypytywała o coś przydatnego. Po minie można było jednak odgadnąć, że informacji nie było za wiele. Odwrócił jednak szybko wzrok, przysiadł pod drzewem tak, ze miał na widoku wejście do gospody. Jeszcze raz rzucił spojrzenie mglistej głębi lasu i postanowił, że co ma być to będzie, a on postara się temu poddać z uśmiechem na twarzy.
 
__________________
There is no room for '2' in the world of 1's and 0's, no place for 'mayhap' in a house of trues and falses, and no 'green with envy' in a black and white world.
Tohma jest offline  
Stary 21-03-2011, 22:29   #56
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Batalia skończyła się zaskakująco dobrze. Oczywiście każdy odniósł większe czy mniejsze rany, ale żadna nie była śmiertelna. Nikt też nie zginął co można było uznać za sukces. Gdy tylko ostatni cios powalił ostatniego z przeciwników, kapłan natychmiast wziął się uzdrawianie towarzyszy. Liczył na to, że łaska bogini nie zakończy się na sprzyjaniu im podczas walki, a wystarczy jej także na wyleczenie chociaż najgorszych ran. Najwyraźniej bogini wciąż patrzyła na ich poczynania łaskawym okiem, bowiem kapłanowi przy pomocy Lilith udało się uleczyć wszystkie rany odniesione przez niego samego i jego towarzyszy.

~*~

Wędrówka dłużyła się. Mijali pola i lasy. Okazjonalnie pojawiały się jakieś karawany czy inni podróżni. Mało kto ze sobą rozmawiał, ciekawe czy to przez stoczoną nie dawno walkę, która szybko zweryfikowała ich umiejętności. Mordimer rozmyślał nad własnymi poczynaniami podczas niej. Czy nie potrzebnie rzucał się od razu w wir walki? Może powinien zaczekać i poprosić najpierw Tymorę o pomoc? Czy widząc pierwszego rannego nie powinien mu od razu pomóc? Kapłan przygryzł wargę w rozdrażnieniu. Podjął taką decyzję jaką należało. Działał. Odważnie z imieniem Pani na ustach rzucił się na przeciwników. Tak należało. Tak uczyła bogini. Konsekwencjami martwisz się, gdy nadejdą. Jeśli w ogóle nadejdą. Tym razem im się upiekło, konsekwencje mało namacalne. Następnym jednak razem ktoś może zostać poważniej ranny, albo co gorsza zginać. Trzeba będzie jednak więcej myśleć i szybko iść z pomocą potrzebującym. O ile jakiś następny raz będzie.

~*~

W końcu dotarli do wioski, która trzeba przyznać nie prezentowała się okazale. Ot kilka drewnianych domów i jakiś młyn. Raczej nie przypominało to osiedla, które zamieszkują wojownicy opierający się nieustannym atakom orków. Bardziej to wyglądało na wioskę, po której właśnie przetoczył się orkowy najazd, a oni wkroczyli do tego co po tym najeździe zostało.

Do póki nie wkroczyli na coś, co miało zapewne służyć za plac, nikt ich nawet nie przywitał. Dopiero tutaj zainteresował się nimi jakiś pokryty bliznami osobnik koło trzydziestki. Jak się okazało podczas rozmowy, którą poprowadził Ostin był to dowódca straży tej wioski. On też okazał się mało rozmowny, ale jednak nie gburowaty. Cóż przynajmniej wskazał im karczmę.

Tawerna okazała się całkiem przyzwoita jak na standardy takiej wioseczki. Czysto w pokojach, łóżko na którym da się spać i nie dostać rano bólu pleców. Kiedy kapłan poprosił o misę z wodą w celach jakiegoś ogarnięcia się po podróży także ją otrzymał. Ogólnie rzecz biorąc da się przeżyć. Po tym jak obmył się i chociaż trochę odświeżył, Mordimer zszedł na dół i zamówił sobie coś do jedzenia oraz jakąś butelkę wina. Wkrótce po tym z góry zeszła Leila, a po niej Edgar. Oboje dosiedli się do kapłana i chwile gawędzili, po czym kapłan Mordimer wraz z półelfką udali się razem na mały rekonesans po wiosce.

Na zewnątrz Leila wypatrzyła jakąś starowinę grzebiącą w ogródku i zagadała do niej. Trzeba przyznać, że łowczyni całkiem przyzwoicie szło wypytywanie. Nie była specjalnie wścibska czy natrętna, a uzyskiwała trochę informacji. Kapłan uznał, że dziewczyna sobie poradzi, więc sam wycofał się słysząc jeszcze na odchodnym jak babcia opowiadała o tej miejscowej straży i patrolach. Hm… kamienny budynek, to pewnie tamten. Warto będzie sprawdzić co i jak.

Mordmier obszedł budowlę dookoła i przystanął przy ścianie przeciwnej do frontowej. Oparł prawą dłoń na budynku i zamknął oczy skupiając się na własnym wnętrzu. Odnalazł punkt swojego połączenia z boginią, tego szczególnego miejsca w swojej duszy, które zawsze gościło Panią Szczęścia. W umyśle odmówił słowa modlitwy do Pani. Prosił by ukazała mu to co zdaje się na pierwszy rzut oka szare i zwykłe, a w rzeczywistości skupia w sobie magiczny potencjał. Czuł gromadzącą się wraz ze słowami energię i po chwili od kapłana we wszystkich kierunkach popłynął impuls. I nic poza tym. Pustka. Zero odzewu. Zero magii w zasięgu czaru. Lekko zawiedziony kapłan oderwał rękę od budynku i otworzył oczy. Miał nadzieję, że miejsce skupiające tych osławionych wojowników, będzie wręcz emanować magiczną mocą, a jednak srodze się zawiódł. Odwracając się w kierunku pobliskiego lasu ruszył na spacer, by trochę porozmyślać na zebranymi informacjami.

~*~

Wróciwszy wieczorem do karczmy Mordimer zamówił skromną kolację, którą sporzył tym razem w zamyśleniu i samotności. Po skończonej wieczerzy ruszył na górę, gdzie umył się i położył do łóżka. Zasnął dosyć szybko, jednak po chwili (a przynajmniej tak mu się zdawało) ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Sennie zwlókł się, więc z łóżka i ruszył by otworzyć. Za drzwiami zaś znajdowała się Leila w samej tylko koszuli. Cóż szczęście przychodzi o różnych porach dnia i nocy…
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
Stary 21-03-2011, 22:41   #57
 
Donki's Avatar
 
Reputacja: 1 Donki nie jest za bardzo znanyDonki nie jest za bardzo znany
Nie bez drobnych problemów, ale w końcu drużyna jest u celu podróży- wioska Sher. Szczerze powiedziawszy Edgar spodziewał się czegoś bardziej okazałego po mieścinie, która od tylu lat broni się przed atakami orków. Chociaż jakiś fortyfikacji, umocnień. A tu, nie dość, że tylko kilka budynków, to jeszcze wszystko z drewna. Z drugiej strony może to być też spowodowane właśnie tymi najazdami- po co budować coś trwalszego, skoro i tak wiadomo, że przyjdzie banda krwiożerczych istot i wszystko zniszczy?
Malvitza właściwie mało obchodziło zagadnienie murów obronnych i tym podobnych rzeczy. Chciał jak najszybciej rozwiązać zagadkę nadludzkiej siły miejscowych. Nie miał zamiaru spędzać tutaj dwóch tygodni. Mag nie najlepiej się czuł w odtoczeniu drzew i jakiś wsiowych głupków. Był przekonany, że sprawa okaże się oczywista i tak banalna, że w drodze powrotnej wszyscy będą się dziwić, jak to się stało, że zgodzili się przyjąć tak durne zadanie. ~Nażarli się czegoś pewnie prymitywy chędożone i tyle...~ Mimo to, medyk postanowił sprawdzić wszystkie opcje, łącznie z możliwością, że nadludzka moc wieśniaków jest wynikiem czaru. Był jednak przekonany, że nigdzie w pobliżu nie jest zakopany, żaden z artefaktów jakiegokolwiek boga. Takie przedmioty z pewnością emanują niesamowitą magiczną energią. Przecież by ją wyczuł! A nawet jeśli nie to pozostają dwie osoby parające się magią w tej drużynie.
***
Kiedy kompania wkroczyła do wioski Edgara spotkał niemały zawód. Nikt nie zwrócił na nich uwagi! Przecież pojawienie się nowej osoby w takich zapadłych wiochach zawsze wywołuje poruszenie! Nie oczekiwał oficjalnego powitania, bardziej spodziewał się podejrzliwych spojrzeń i pospiesznego umykania do chałup. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Każdy zajmował się swoimi sprawami a nowoprzybyłych traktowano jak powietrze. Mag skrzywił się ze zmieszaniem, ale zaraz potem powrócił do swojej standardowej maski beznamiętności.
Chwilę trwało zanim ktokolwiek się nimi zainteresował, ale w końcu podszedł do nich niejaki Anas Mazhar. Po krótkiej rozmowie okazało się, że jest on dowódcą sił zbrojnych wioski Sher. ~Pffff... siły zbrojne. Dobre sobie. Atakuje ich pewnie pięciu orków i nie mogą się z nimi uporać...~ Potem mówił coś o tym, że jak chcemy możemy pomóc, jak nie, to nie i tak dalej. Trzeba przyznać, że Malvitz nie rozumiał podejścia do "wścibstwa" przez tego poznaczonego bliznami osobnika. Z jednej strony pozwala im się przyglądać i analizować ich zachowanie, dobrze wie, że są przysłani z Wrót Baldura na polecenie władcy, a mimo to nalega żeby nie byli wścibscy! Ha! Przecież na tym polega ich zadanie. Jak inaczej wyciągną od nich informacje?
Oczywistym kierunkiem jaki obrała drużyna po tej rozmowie była karczma. Edgar nie zwrócił nawet uwagi na jej nazwę. Była jedyna w całej wiosce, a i tak nie miał zamiaru do niej już nigdy wracać więc po co? Wszyscy rozsiedli się wygodnie, a kapłan zamówił butelkę wina. Medyk przyjął ten fakt z zadowoleniem. Z chęcią wypije kieliszek albo dwa po ich wędrówce.
- W końcu odrobina wygody- zaczęła Leila jak tylko wszyscy zajęli swoje miejsca. ~Jeśli to dla ciebie wygoda, to nie chcę nawet wiedzieć w jakich miejscach przyszło tobie mieszkać...~
- Chodzenie mnie już trochę zmęczyło. Ciekawe jak długo tu zabawimy?- kontynuowała. Edgar chcąc wyjść na osobę dobrze wychowaną postanowił zabrać głos. Jak zwykle, spokojnym tonem, bez cienia uśmiechu na twarzy.
- Mam nadzieję, że jak najkrócej. Nie przepadam za taką sielską-wiejską okolicą Poza tym im szybciej dowiemy się skąd u tych ludzi taka siła, tym lepiej dla nas, jako Zakonu. Co właściwie myślicie o tym całym Anasie?
- Zapewne tyle czasu byśmy rozwiązali zagadkę tego miejsca.- rzekł Mordimer- A ten cały dowódca straży wygląda mi na takiego co potrafi zadbać i o siebie, i o swoich podkomendnych.- Nie można było się z tym nie zgodzić. Mężczyzna faktycznie wyglądał jak głaz. Kapłan jednak kontynuował- Bardziej bym jednak zwrócił uwagę na fakt, że przekazał byśmy nie byli zbyt wścibscy. To może oznaczać, że mieszkańcy wiedzą o czymś niezwykłym.
- Bycie wścibskim jest niestety konieczne, żeby się czegokolwiek dowiedzieć- odparł Malvitz czując się już trochę znużony konwersacją- Mam nadzieję, że ludzie tutaj nie będą na tyle głupi, by tego nie zrozumieć.- dalsza część rozmowy jest raczej nieistotna z punktu widzenia maga, bowiem tematy związane z misją praktycznie się wyczerpały. Najistotniejszy był smak wina, które niczego nieświadomy medyk skosztował. Ledwo zwilżył usta, a już czuł, że coś jest nie tak. Co prawda zaraz po przełknięciu nie smakowało jakoś najgorzej, ale zostawiło posmak wręcz nie do opisania! Jak Malvitz to trafnie określił"Zrobione ze skarpet dzielnych wojaków wioski Sher". Potem już nie brał udziału w dyskusji, bowiem był zajęty powstrzymywaniem wymiotów, a poza tym nie da się rozmawiać z parą, która bez przerwy ślini się na swój widok. Było to widać nawet pomimo pozorów normalności jakie chcieli zachować.
- Róbcie jak uważacie- rzekł Edgar po tym jak kapłan i łowczyni ustalili, że idą posłuchać plotek od miejscowej ludności- Ja mam inny lepszy pomysł jak się czegokolwiek dowiedzieć- po czym wstał, lekko się ukłonił i wyszedł z karczmy.
***
Rozejrzał się. W okolicy nie było nic wartego uwagi. Żadnych wskazówek, nic. Malvitz zaczął się zastanawiać nad miejscem gdzie mogłoby być epicentrum czaru działającego na mieszkańców. Medyk wymyślił sobie teorię: Na tubylców oprócz wspomnianego wcześniej magicznego pożywienia, mogła działać magia. Jakiś czarodziej urządził sobie po prostu tutaj laboratorium doświadczalne.
Medyk za najbardziej dogodne miejsce do rzucania tego typu czarów uznał jedyny murowany budynek w mieścinie. Nie dość, że znajduje się mniej więcej w jej środku, to jeszcze "nobilitujący" wpływ jedynego trochę bardziej trwałego budynku w wiosce zachęcił ewentualnego magika do rzucania tam czarów.
Zbliżył się więc ostrożnie do budynku. Choć nie było wiele do podziwiania udawał, że jest pod wrażeniem nieistniejących fresków, żeby nie wzbudzać podejrzeń mieszkańców. Inna sprawa, że takie zachowanie mogło się im wydać bardziej podejrzane, niżby bezceremonialnie rzucił jakiś czar na środku placu, ale mniejsza o to. Wypowiedział prostą formułkę wykrycia magii i... nic. Nic nie wykrył. Czyżby magia rzucona na mieszkańców była tak dobrze zamaskowana? Może rzucił zaklęcie w złym miejscu? Rozgoryczony Edgar wrócił do karczmy.
***
- Cholera- sapnął mag siadając na krześle, bardziej do siebie, niż do zgromadzonych jeszcze w tawernie towarzyszy.- Żadnych czarów. Ale byłem przecież pewien- postanowił wypić dziś więcej niż zwykle.
 
Donki jest offline  
Stary 22-03-2011, 13:54   #58
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Gdy tylko walka się skończyła Lilith omiotła całą okolicę wzrokiem i ruszyłam w stronę Venna, widziała jak jeden z przeciwników wymierzył mu cios, bała się, że to coś poważnego
- Wszystko dobrze? Nic ci nie jest? - zapytała jeszcze w biegu
Venn splunął na bok wycierając krew z ramienia:
- Cholerna istota, ramię mi pokiereszowała - odpowiedział chowając broń
- Chyba rozbijemy tam obóz, więc zajmę się tym. Chodź - pociągnęła go lekko w stronę, gdzie jej towarzysze rozpalali już ogień
Poszedł za nią bez oporu i bez żadnego protestu.
- Dziękuję Lil... - wyszeptał gdy byli już blisko
- Nie ma za co - uśmiechnęła się ciepło - Usiądź tutaj - pokazała miejsce i sama uklękła obok - Powoli - powiedziała delikatnie podwijając zakrwawiony rękaw
Venn krzywił się, przy najmniejszym ruchu czuł ból. Zasyczał, gdy Lil odwijała ranę, która okazała się paskudna, ale do wyleczenia
- Bardzo boli? - zapytała z troską - Nie wygląda to dobrze, ale... do wesela się zagoi - zaśmiała się serdecznie - Najwyżej zostanie blizna - oderwała od swojej koszuli duży kawałek materiału i przerwała go jeszcze na pół, jeden zmoczyła wodą z bukłaka i delikatnymi muśnięciami przemywała skórę dookoła rany
Venn posykiwał lekko z bólu, starał się być mężny ale nie było to dla niego przyjemne... no, samo w sobie było bo w końcu robiła to Lil. Uśmiech był przygaszany na krótkie chwile grymasami bólu:
- Mam nadzieję, że naszego wesela - powiedział pogodnie - Boli jak jasna cholera, mogłem zostać bardem - parsknął śmiechem i zasyczał ponownie
- Nie, jesteś świetnym wojownikiem, bardzo dobrze walczyłeś - popatrzyła na niego z podziwem - Przepraszam najmocniej... - powiedziała nieśmiało słysząc kolejne posykiwania
- Nic się nie stało – spojrzał - Miło gdy... ktoś dba i opatruje rany, nie być samemu - wyszeptał
- Już po wszystkim - uśmiechnęła się i delikatnie zaczęła owijać ranę drugim kawałkiem materiału
- Dziękuję - wyszeptał i zaraz gdy tylko Lil skończyła owijać materiał pocałował ją delikatnie - Dziękuję - wyszeptał ponownie patrząc prosto w oczy
- Nie ma za co, dobrzy wojownicy są w naszej drużynie na wagę złota - szepnęła - Następnym razem uważaj bardziej - wstała
Venn poszedł w jej ślady
- Siedź i odpoczywaj - odwróciła się do niego ze śmiechem
- To usiądź przy mnie i opowiedz jakąś historię - zaproponował z uśmiechem
- Zajmę się jeszcze Grounem i wtedy coś opowiem, hm? - zapytała patrząc mu w oczy
Potrząsnął głową
- To ja coś do jedzenia zrobię - powiedział ochoczo
- Dziękuję - odpowiedziała i poszła
Półork wyglądał raczej dobrze, nie spodziewała się, że odniósł jakieś większe rany, lecz wolała zapytać, czuła do niego wielką sympatię i cieszyła się, gdy mogła pomóc mu nawet z największymi głupotami. Przywołała na twarz ciepły uśmiech i zbliżyła się cicho do Grouna.

***

Kolejne dni mijały niezwykle szybko nie różniąc się od siebie w zasadzie niczym, bardka straciła już w sumie rachubę czasu. Był ranek, słońce świeciło mocno, szli, w pewnej chwili Lilith zobaczyła, że Leila zrównuje się z nią:
- Jak minęła noc? - zapytała
- Dobrze, bardzo dobrze, dziękuję, że pytasz - uśmiechnęła się przyjaźnie - A Tobie? - zapytała porozumiewawczo pokazując oczami na młodego kapłana i puszczając do dziewczyny oko
- Ach, chyba nie da się ukryć że wpadł mi w oko prawda? Ale przyznaj, jest na co popatrzeć - roześmiała się
- Oj jest - zaśmiała się także szczerze i perliście - Masz świetny gust, trzeba przyznać, ale on też raczej nie jest obojętny, że tak ośmielę się stwierdzić okiem barda - zaśmiała się znowu
- Też tak sądzę. Ale tak jakoś dziwnie, nie wiem czy w takiej grupie z ważną misją jest miejsce na takie rzeczy.
- Zawsze jest miejsce na takie rzeczy, szczególnie w grupie trzeba sobie urozmaicać czas i zacieśniać więzy - popatrzyła na towarzyszkę - Jeśli tylko Ci się podoba to do dzieła.
- Hmmm, no tak w końcu mówisz z doświadczenia - Leila wpatrywała się teraz w Venrylla z uśmiechem.
- Stare dzieje, znamy się od dziecka, razem się wychowaliśmy w sierocińcu - przytaknęła
- Tak, widać że jest Ci bardzo bliski. Co was skłoniło do wstąpienia do zakonu?
- Szczerze mówiąc wstąpiłam skuszona łatwym, jak mi się przynajmniej zdawało, zarobkiem. I miałam nadzieję, że odnajdę temat do nowej ballady. Taaaak, ludzie mądrzeją z czasem... - zamyśliła się na chwilę - Może nawet lepiej, bo dalej byśmy z Vennem błądzili szukając się gdzieś daleko - uśmiechnęła się nagle - A Ty? Czyżby też z powodu pieniędzy? Czy raczej chęć przygody?
- Ani jedno ani drugie właściwie. To był po części chwilowy impuls, a po części chęć wyrwania się od rodziców. Kiedy jest się półelfem, a za matkę ma się elfa, można mieć 50 lat a i tak będzie Cię traktować jak dziecko!
- Ja niestety nie wiem jak to jest - wzruszyła ramionami - Ale domyślam się, że potrafią być bardzo irytujący. Znałaś Mordimera już wcześniej, czy to też był taki impuls? - zapytała z przyjaznym uśmiechem
- Nie znaliśmy się. I to nie impuls a przemyślane działanie w celu jego uwiedzenia - zaśmiała się ponownie - Ale tak poważnie, po prostu jest według mnie zabójczo przystojny, a do tego bardzo miły. Zobaczymy jak się to potoczy dalej. Ze mną jest taki problem, że dotychczas miałam mężczyzn na jedna noc. Ot uroki mieszkania w środku lasu i spędzania tylko kilkunastu godzin w mieście. A teraz... on jest cały czas tutaj i nigdzie sobie nie pójdzie. Więc pomimo mojego całego doświadczenia czuję się jak zbłąkana kaczuszka.
- On już się pewnie tą zbłąkaną kaczuszką chętnie zaopiekuje - zaśmiała się - Pasujecie do siebie, myślę, że coś z tego będzie, nie martw się. A fakt, miły jest i wypatruje oczy za tobą aż miło - na jej twarzy zagościł łobuzerski uśmiech
- Przestań bo się zarumienię! A co powiesz o reszcie naszej grupy? Taki na przykład Ulfgar to już na pewno nie w moim typie, ale cieszę się, że mamy go w drużynie, okazał się wspaniałym wojownikiem.
- Tak, walczy całkiem nieźle, dobrze, że choć trzech panów udało się do bronienia niewiast - pokazała rząd zębów w uśmiechu - Groun jest bardzo miły, większość grupy od niego stroni, ale to czarująca osobowość.
- Chyba cały czas trochę mu zazdroszczę tej sarny pierwszego wieczoru, mi udało się złapać tylko królika. Ale słyszałam jak rozmawiacie, naprawdę wydaje się być w porządku. Choć na przykład Edgar jest strasznie milczący, i jakoś tak mu.. hmm... źle z oczu patrzy. Ale może to tylko moje wrażenie.
- Królik to też coś, jest mniejszy, ciężej go trafić - powiedziała z uznaniem - A Edgar... Trzeba go będzie nieco rozruszać - szepnęła konspiracyjnie - Kogo bierzemy jeszcze na celownik do kobiecej socjalizacji?
- Oczywiście Ostina! Też niczego mu nie brak.
- Ostina? Zgadzam się, przystojna bestia, tylko jak się nim podzielimy? - uśmiechnęła się żartobliwie patrząc na towarzysza
- Oj nie kuś, uleganie mężczyznom jest za bardzo w moim stylu.
- Mężczyzn mamy pod dostatkiem, nawet, gdy podzielimy ich między siebie to wystarczy na baaaaaardzo długą wyprawę i wiele mroźnych nocy. Ale teraz lepiej spróbuj z Mordimerem, bo warto, oj warto.
- Nie wychwalaj go już tak bo będę zazdrosna, a poza tym trzeba jeszcze pomyśleć o uczuciach panów. Venryllowi na pewno nie było by przyjemnie gdyby zastał Cię z Ostinem w niedwuznacznej sytuacji.
- Spokojnie, Mordimera uznaję za zajętego i przestaję patrzeć na niego w kategorii "mężczyzna do wzięcia". A Venn... nie mówię, że nie, ale zazdrość zazwyczaj dobrze robi – uśmiechnęła się konspiracyjnie
- No nie wiem, zależy jak bardzo niedwuznaczna byłaby owa sytuacja. Hmmm, i kogo tu jeszcze mamy. Laos, też na razie jakby taki trochę milczący. I tylko nie omawiajmy mojego brata pod tym względem, proszę!
- Ale on też jest niczego sobie, bardzo niczego sobie - widząc wzrok elfki szybko się poprawiła - No co, sama tego nie dostrzegasz - zaśmiała się
- No niestety taka prawda, wszyscy jesteśmy boscy, i oni i my dwie też. A poza tym jeszcze tydzień temu nie wiedziałam że mam brata. Więc niech będzie, przyznam Ci rację.
- Jak to w sumie z wami było? Oczywiście jeśli mogę wiedzieć.
- Okazało się że wyjazd mojej mamy gdy byłam malutka nie był spowodowany medytacją jak nam mówiła. Wyjechała żeby urodzić dziecko. I parę dni temu się to całkiem przypadkiem wydało gdy nasza mama oraz Kael i jego ojciec wpadli na siebie. Teraz myślę, że dobrze się stało, lepiej dowiedzieć się późno niż wcale.
- Też mi się tak wydaje. Ale chyba nie przepadacie za sobą?
- To dla nas obu był szok. Ale łączy nas wściekłość na matkę. Myślę że w końcu może i się zaprzyjaźnimy, jak już opadną wszystkie złe emocje z tym związane.
Rozmawiały jeszcze chwilę, wyglądało na to, że znalazły wspólny język, dzięki któremu podróż mijała znacznie szybciej i weselej…

***

Gdy dotarli do wioski pierwszą myślą jaka przebiegła Lilith po głowie była balia z gorącą wodą i miękkie łóżko, jednak gdy tylko razem z Vennem wynajęli pokój półelf zaproponował mały spacer po okolicy, zgodziła się bez wahania. Miała już dość lasu i ciągłych wędrówek, ale czuła, że w tej będzie jednak coś magicznego…
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
Stary 22-03-2011, 15:26   #59
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Każdy porozsiadał się gdzie mógł i odsapywał po walce. Groun oparł się o jakiś kamień i zaczął przejeżdżać wzrokiem po ciele w poszukiwaniu ran lecz widocznie nie ucierpiał w bitwie. Miał ze sobą fragment skóry Grimloka, wielkości zaciśniętej dłoni. Miał kolejne trofeum, z którym nie wiedział co zrobić więc schował do plecaka. Przetarł twarz i znów zaczął przeglądać czy aby na pewno nie ma żadnych zadrapań. Wtedy podbiegła do niego Lilith troskliwie pytając się:
- Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Może pomóc jakoś? Jesteś ranny?
- Nieee, Groun cały... Chyba - odpowiedział - Byle tylko przyjaciółce Lilith nic nie było, to Groun spokojny - patrzył się chwilę na dziewczynę i nagle palnął - Nic nie być?
- Całe szczęście, cieszę się, że wszystko dobrze - uśmiechnęła się patrząc przyjacielowi w oczy - Miło też, że się martwisz - wzięła go pod ramię - Miło, ale ja w sumie nie brałam nawet większego udziału w walce, strzelanie z kuszy i odrobinka magii, ot tyle. To wasza trójka stanowiła główne siły naszej grupy i chwała wam za to - zaśmiała się znowu
- Groun wiele nie zawojował w tym dniu. Jedynym trofeum Grouna z tej bijatyki jest płat skóry ściągnięty z przedramienia Grimloka ale Groun nie pokaże bo wydaje mu się, że przyjaciółce Lilith się nie spodoba - wyszczerzył zęby
- Ooo - zaśmiała się znowu - No, pochwal się Groun, pochwal się - zachęciła patrząc ciekawie
Wyciągnął z torby kawał skóry - Proszę ale Groun wolałby żeby był to jakiś kieł... Przynajmniej byłby z tego użytek, a tak to Groun zrobi z tego jedynie łatę na ubranie - mówił niezadowolony
- Kieł byłby imponujący, sama zawsze chciałam mieć naszyjnik z takim trofeum, ale skóra też nie jest zła - powiedziała ciepło, z przekonaniem - Będzie świetnie pasowała do twojego ubrania, musi być bardzo twarzowa - zażartowała puszczając do przyjaciela oko.
Groun dodał do listy prezentów dla przyjaciółki Lilith naszyjnik z kłów.
- Ej tam ale zawsze będzie to jakaś pamiątka - odpowiedział uśmiechając się
Lilith odeszła, a Groun oparł głowę o kamień i patrzył się tępo w przestrzeń.


Groun widział wiele wiosek ale ta sprawiała wrażenie bardzo biednej, o dziwo ponieważ jeśli mieli tyle sił aby walczyć z falami orków to ojcowie, matki i całe rodziny powinni być obsypywani złotem za ich synów, którzy wzięli miecz do ręki i ruszyli walczyć z wrogiem. Barbarzyńca był obojętny wobec Anasa, ot kolejny kmiotek, który trudzi się wojaczką. Zaprowadzono ich do karczmy, przydzielono im pokoje ~Znów te niewygodne łoża~ westchnął. Wszedł do pomieszczenia, rzucił swój plecak na łóżko, posiedział chwilę, teraz zabrał plecak i wyszedł z zajazdu. Zaczynało zmierzchać, a tu Groun widzi wszędzie pałętających się towarzyszy z kompanii. Barbarzyńca nikomu nie mówiąc ruszył w okolicę aby dowiedzieć się co mieszka w tych stronach. Na noc postanowił rozbić sobie obóz i nie wracać do wioski. Może przy okazji upoluje jakiegoś wilka i zrobi upragniony przez jego przyjaciółkę naszyjnik.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 22-03-2011 o 15:31.
Ziutek jest offline  
Stary 27-03-2011, 02:09   #60
 
Arsene's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwu
Ulfgar był niesłychanie zmęczony po walce. Nie było to do niego podobne, lecz czół znużenie. Długa podróż, walka i na dodatek ta zatęchła wiocha. Tutaj pewno nawet nie wiedzą czym jest krasnoludzkie piwo! Ale tak naprawdę nie to martwiło krasnoluda i spędzało mu przez całą drogę sen z powiek. Męczyła go myśl o tym, co zrobił kiedyś dla czegoś ukrytego pod wioską niewinnych ludzi. Ci na dodatek bohatersko bronią się przed atakami ...

Nie mając ochoty dyskutować, rozmawiać czy prowadzić gawęd khazad udał się jeszcze na krótki spacer po wiosce. Oglądał budynki, żałosny, ludzki kunszt ich wykonania, podziwiał wyższość skały nad drewnem rozpamiętując rodzinne strony. Nigdy po prawdzie nie był znawcą architektury, lecz to chyba każdy z jego pobratymców ma we krwi. Gdziekolwiek się nie znajdzie mimowolnie spogląda na wykonanie budynków, przypomina sobie te w rodzinnych stronach.

Po spacerze, w czasie którego podręczył się trochę myślami, wrócił do gospody. Popatrzył na karczemne jedzenie i zwątpiwszy ruszył do pokoju. Miał w zamiarach skosztowanie reszty własnej strawy i natychmiastowy sen. Tak też zrobił. Dojadając resztę tego co zostało mu z podróży rozglądał się po pokoju. Nie był duży, nie był przytulny, ale miał to co powinien mieć dobry pokój w gospodzie. Miał łóżko, okno i obskurny kominek z pokruszonych cegieł. Przez brudne szyby prawie nic nie było widać, kurz na szafce obok posłania świadczył o praktycznym braku gości w tym miejscu. Dobrze było by tu posprzątać, lecz nie było to w gestii Ulgara, nie miał też na to siły ani ochoty.

Pościel łóżka, mimo iż nie pierwszej jakości była niczym łoże królewskie w porównaniu do posłań podróżnych i nic tego nie zmieni. Teraz krasnolud oddał się snom, w których widział straszne obrazy z przeszłości i niepoznane widoki przyszłości.
 
__________________
Także tego
Arsene jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172