lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Old WOD] Welcome to Miami (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/15100-old-wod-welcome-to-miami.html)

Leoncoeur 05-11-2015 16:39

Przez chwilę kotołak i typ z furgonetki patrzyli sobie w oczy.
Chris zawsze śmiał się z takich pojedynków wzrokowych żartując, że w takich momentach źrenice magicznie zmieniają się u delikwentów w jaja i zaczynał się mecz pt. kto ma większe.
Typ w samochodzie nie spuścił wzroku, nie przejmował się tym, że zamiast w oczy patrzy w ciemne okulary bikera. To mówiło sporo o jego twardości.
Chris uśmiechnął się lekko i przekrzywił głowę, awantura świetnie by mu zrobiła.

Z radosnych myśli o możliwym mordobiciu wyrwał go głos Jaysona ruszającego w kierunku wejścia do kafejki. Kotołak odwrócił głowę i zerwał namiastkę kontaktu wzrokowego, skupił się na szerokich barach jaszczurołaka znikających w środku. Mieli tu coś do zrobienia.

Z początku Chris chciał ruszyć za towarzyszem ale porzucił ten zamiar. tłok wewnątrz działal mu na nerwy już samym widokiem. Zamiast tego spod ciemnych szkieł obserwował co się dzieje w środku schodząc z widoku typa w furgonetce. O ile wypatrywanie Wypłosza w tłumie kłębiącym się w Starbuksie mijało się z celem, to wielki Godzilla nie dał się zgubić. Gdy Jay zaczął coś krzyczeć i zmienił tryb na buldożer lub lodołamacz prący ku tyłowi kafejki Chris odruchowo zerknął na boki.
Po jego lewej stronie za starbucksem ziała dziura w ulicznym frontonie, wlot wąskiej uliczki tak charakterystycznej dla amerykańskich miast o tego typu zabudowie. Szeroka tylko na tyle by wjeżdżając śmieciarka nie pogubiła lusterek na ścianach. Wciąż nie odwracając głowy rzucił spod okularów wzrokiem ku Godzilli prącym na tyły kawiarni i znów w kierunku wlotu uliczki.


- O sukinsyny... - wycedził cicho 'odklejając się' od furgonetki i sięgając po komórkę. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zagrać nonszalancji na potrzeby typa w furgonetce od frontu, ale szybko porzucił tę myśl. Jeżeli gość był umoczony w to co działo się z Wypłoszem i Godzillą, to nie było szansy aby nie zainteresował się wejściem w zaułek prowadzący zapewne ku tyłom Starbucksa. Jay zniknął z oczu na zapleczu, typ w furgonetce nie spuszczał z Chrisa wzroku dzięki lusterku.
- Noż, kur... - wybrał numer i rzucił się w kierunku wylotu uliczki.
- KITT! - rzekł do słuchawki. - Lecę na tyły, coś się kroi, typ w furgonetce od frontu, chroń mi plecy. - wyrzucał z siebie szybko jak kule z kałasznikowa.
Gdy zniknął za rogiem sięgnął za pasek z tyłu spodni wyjmując stamtąd Berettę. Sięgając drugą ręką odbezpieczył pistolet wciąż za plecami i włożył go skąd wyjął.
Przez chwilę zastanawiał się czy ma dziś pecha i co się czuje gdy z autopsji poznaje się co oznacza wyrażenie "odstrzelić sobie dupę". Przypomniał sobie rozmowy z Houdinim jak to magowie żonglują prawdopodobieństwem zdarzeń. Ekipa coś mówiła o możliwości zamieszania w to technokracji?
Zapowiadał się zły dzień.

Tak jak podejrzewał uliczka prowadziła ku następnej przecznicy ale w połowie ział w niej kolejny wlot zaułka równoległego do frontu kawiarni.
Chris zwolnił i ostrożnie wyjrzał.
Kolejna furgonetka, tyłem do niego.
Furgonetkowy fetysz zaczynał go irytować. W normalnym samochodzie wszystko widać, a tak zgaduj sobie czy w ciasnym wnętrzu nie siedzi cała banda uzbrojonych po zęby gnojków. Boczne drzwi były otwarte dokładnie naprzeciw tylnego wejścia do Starbucksa, jednak z pozycji kotołaka nie było widać czy ktoś jest w środku czy nie.
Szybkim skokiem znalazł się za furgonetką kuląc się i wyglądając z jej lewej strony. W lusterku coś zamajaczyło sugerując obecność kierowcy.
- Co za dzień - stęknął cicho wyciągając nóż sprężynowy z wewnętrznej kieszeni kurtki.

Wciąż nie miał pewności.
Nie wiedział o niczym co się działo w środku.
Gdzie parł Godzilla roztrącając ludzi.
Czy ta furgonetka miała coś wspólnego z ta sprawą czy dowieziono nią pudła z papierowymi kubkami?

Przeciętny, zrównoważony człowiek zawahałby się przed przedziurawieniem tylnych opon wozu nie mając takiej pewności.
Sęk w tym, że przeciętność nie współgra z motocyklową pseudogangsterką, Chris nie do końca był zrównoważony, a z pewnością nie był człowiekiem.
Gdy kotołak wyjrzał w kierunku drzwi tym razem z prawej strony furgonetki, wóz powolutku i wręcz niedostrzegalnie osiadał, a powietrze z opon radośnie i cichutko syczało sobie niczym naćpane grzechotniki.
Noża nie schował, na wysokości kości ogonowej czuł uspakajający ucisk 'klamki'.
Miał tylko nadzieję, że w razie czego KITT przypilnuje mu tych pleców jakby amator patrzenia sobie w oczy był zamieszany w to co się tu działo i już nie siedział w swojej furgonetce.

Patrzył.
Czekał, ale nie tak jak od frontu.
Teraz żyły powoli zaczęły tłoczyć adrenalinę.
Napięcie, co za ulga.

corax 05-11-2015 17:53

Telefon powirował parę razy w powietrzu, zanim w końcu drżące dłonie kruczycy złapały go pewniej. Wyszukała nr KITTa i wcisnęła zieloną słuchawkę. Jednocześnie wsunęła się pod ramię Billa, aby dać mu chociaż trochę wsparcia.
- Już i tak śmierdzę, gorzej być nie może – jej powonienie przyzwyczaiło się do smrodu wilkołaka.

- KITT!!!! – wrzasnęła czując, że gardło ją drapie i szczypie – Jacob nie żyje, Bill jest ciężko ranny, potrzebujemy pomocy. Jakiś transport szybko i środki opatrunkowe, bo on krwawi ... dość mocno. Jesteśmy w okolicach instytutu, idziemy znaleźć jaką miejscówkę ale daleko nie dojdziemy. – starała się mówić pewnym głosem, ale sama słyszała, że to jej staranie nic nie daje. – Proszę, pospiesz się. Czekamy!
Drałowała obok Billa, co i raz spoglądając na niego z niepokojem.
- Bill, wytrzymaj jeszcze trochę. Zaraz przyjedzie pomoc. – mówiła do nagle pobladłego wilka. – Chodź tutaj. – wskazała pusty zaułek. – Siadaj.
Usadziła Billa i na wszelki wypadek wybrała numer Marcusa. Potem ścieła połączenie. Potem zadzwoniła jeszcze raz i w końcu powiedziała:
- Marcus, to ja, znaczy Cassey. Bill jest ciężko ranny i potrzebuje pomocy. Gdzie jesteś? – wydukała w słuchawkę szczękając zębami, gdy emocje zaczynały opadać i szok zastępował skok adrenaliny.

Brilchan 05-11-2015 19:31

- Dziewczyno nie przejmuj się jestem Pomiotem Fenrisa mała cholernym wojownikiem Gai nie bój się nie wykrwawie ci się tu na śmierć - Próbował pocieszyć dziewczynę ze słabym uśmiechem gdy klepnął ją w plecy które uczynnie mu podstawiła choć starał się za mocno jej nie obciążać.

- Zresztą niezbyt dobry ze mnie wijak skoro pozwoliłem jednemu towarzyszowi polec i dałem się podrapać jakieś podrządnej pielęgniarze która nawet do fetyszowego pornos się nie nadaje - Bill wydał z siebie charknięcie które miało być chyba śmiechem.

- Nie obwiniaj się ptaszynko ostatnim życzeniem Jacoba było abym cię ocalił i spełniełem jego wolę. Przodkowie mówili mi że mam opanować furię wilka i dokonać taktycznego odwrotu i to właśnie zrobiłem jebać wszystkich którym to nie pasuje - Stwierdził dosadnie.

corax 05-11-2015 19:47

Cassey chciała podejść do Billa i przytulić go... z całych sił. Ale zamiast tego stała na przeciwko niego bujając się na piętach, z dłońmi zwiniętymi w pięści wciśnięte głęboko w kieszenie spodni. Przyglądała się czubkom swoich trampek. Bejsbolówka zasłaniała jej buzię, gdy kiwała potakująco głową na każde słowo wilkołaka.
- No... wiem... masz rację.... mhm... tak - przytakiwała tylko cicho gdy szybko mrugała aby nie pozwolić łzom napłynąć do oczu.
Śmierć Jacoba, ciężko ranny Bill... wszystko zaledwie w ciągu kilku godzin i wtedy, gdy już myślała, że dała radę pogodzić się ze śmiercią wokół siebie. I pomyśleć, że teraz to naprawdę jej wina. Mogła tam nie leźć, mogła nie pchać się, albo mogła wyjść wczęśniej. Mogła...

- Bill... dziękuję. – burknęła cichutko.

Mike 06-11-2015 14:50

Bill i Cassey
Gadając do komórki zobaczyła, że wyświetlacz pokazuje ekran śmierci. To czego nie widziała to nici łączącej poprzez umbrę telefon z pająkiem.
Bill szedł przez parking niczym starzec, noga za nogą. Zostawiając krwawe odciski stóp. Wbrew temu co mówił, Cassey zaczęła dostrzegać, że rany się nie zamykają tak szybko jak powinny. Potrzebował pomocy i to szybko. Może nie tak szybko jak zwykły śmiertelnik, ale szybko.

Marcus
W końcu dotarł pod Instytut Kingston. Nikogo nie widział na psutym parkingu… nagle powietrze zafalowało i pojawiły się dwie sylwetki. Poznał obie bez trudu. Bill szedł jakoś pokracznie… sztywno. Musiał być ranny.
Nagle katem oka dostrzegł ruch z prawej, radiowóz. Policjanci jeszcze nie widzieli dójki jego kompanów, ale za chwilę zobaczą ich bez problemu. A jeśli Bill jest ranny to wizyta na komisariacie na pewno będzie bolesna. gdy Adrian się o tym dowie. Miał tylko kilkanaście sekund by wymyślić coś i zadziałać.

Pipboy79 06-11-2015 16:41

Jayson "Godzilla" Atkinson - Pomiot Godzilli



~ No ekstra... Zostaniemy ze Steve'em bohaterami netowej opery mydlanej... Pedalskiej opery mydlanej... ~ mimo powagi sytuacji jakoś myśl ta kwasiła mu humor dodatkowo. Nie miał czasu się jednak nad tym rozwodzić czy tłumaczyć. Zresztą wątpił by dał radę jakos tak odkręcić to co tamci sobie pomysleli, co sam powiedział a Steve zrobił. A tymczasem jednak drował już winowajcę, no prawie ale dzieliło go jeszcze z pięć kroków. Cztery... Trzy, tamten na stracił moment na otwarcie drzwi... Dwa... I przejście wraz z bezwładnym Wyploszem... Jeden...

Dłoń Jaysona uderzyła w zamykające się po porywaczu drzwi i po chwili zobaczył jego samego w krótkim korytarzu. Jayson nastawiał się, że złapie tamtego czy przywali mu w ten czy inny sposób więc rzutu kumplem w ogóle się nie spodziewał. Zaczął łapać go odruchowo ale już w locie wiedział, że to podstep. Mógłby jeszcze próbować uskoczyć czy zaatakować obcego ale w końcu byli Muszkieterami i właśnie po Steve'a tu przybył. Ułamki sekund z szybującym przez korytarz Wypłoszem zdawały sie ciągnąć nieskończenie długo i Godzilla zorientował się, ze tamten po coś sięga. Pewnie po jakąś broń, na pewno nie po to by zwiększyć szansę Godzilli w tym starciu. No i był jeszcze ten drugi. Fomor. Na takie starcie nie był przygotowany. Musiał się urwać i pomyślec nad opcjami. A najlepiej naradzić z resztą Muszkieterów. Bo pobieżne kalkulacje mówiły mu, że starcie z trzymanym z rekach nieprzytomnym Steve'm z tymi dwoma na raz w ludzkiej formie mokola to chyba nie skońćzyłyby się zbyt dobrze. Mógł lada chwila dołączyc do Steve'a na podłodze i kto by ich wtedy uratował?

Złapał w końcu Steve'a w ramiona i rzucił się rozpaczliwie w boczne drzwi. Jesli tamten siegał po jakiś pistolet miał szansę zejść mu z linii strzału a jak po broń do zwarcia to i tak musiałby podążyć za Godzillą. Musiał zyskac na czasie i urwać się choć na chwilę. Już cos o przeciwniku wiedzieli to mozna bylo coś wydumac na tą okoliczność. Miał nadzieję, że zdązy zwiać i trzasnąć nogą drzwi by choć trochę zyskac na czasie. No i, że ze Steve'm wszystko w porządku i da jakiś znak zycia.

Mike 06-11-2015 23:17

Chris
Powietrze schodziło, samochód osiadał. Chris usłyszał otwierane drzwi od strony kierowcy. Kroki zbliżały się do tylnego koła. Usłyszał odgłos kopnięcia w sflaczałą oponę. Usłyszał szczęk przeładowanego pistoletu, a potem:
- Kici, kici.

Godzilla i Wypłosz
Wpadli do biura, Wypłosz mało co nie rąbnął głową w monitor. Szczęśliwie Jayson szarpnięciem podniósł go ponad. Choć pewnie Wypłosz i jego kegi szyjne nie docenili tego jak należy. Godzilla zatrzasnął drzwi i spojrzał prosto w oczy jakiejś blondynie za biurkiem.
- Kkawy? - zapytała.
Mokol tymczasem rozejrzał się i zaklął. Poza drzwiami, jedynym otworem był lufcik. prowadzący na tyły. Tam gdzie stała furgonetka. Lufcik miał też inną wadę, Wypłosz mieścił się w niego idealnie...

Leoncoeur 07-11-2015 00:35

Zaskoczenie Chris zawsze lubił, ba uwielbiał. W każdej formie byle by tylko działało gdy on je czyni.
Tu nagle okazywało się, iż zaskoczenie myszy wzięły. Nie dość, że jakiś chory typ wiedział o kotołaku czającym się za furgonetką to jeszcze wszystko wskazywało iż wie kim ten tak naprawdę jest.
Chrisowi podobało się to równie bardzo co wtedy gdy Marv pozamiatał nim pół przecznicy.

Kotołak nie unikał nigdy bójek i starć, adrenalina trzymała go przy życiu. Inna sprawa, że bez zaskoczenia, mano a mano radzić sobie mógł raptem z podrzędnymi gangersami z licznych grup w Miami. Już obdarzony dobrymi umiejętnościami człowiek miał spore szanse aby bastetem posłużyć się jak workiem treningowym.
Wrodzona nadnaturalna regeneracja sprawiała, że per saldo nawet mile wspominał każdy wpierdol jaki zarwał na ulicy, a w związku z jego predyspozycjami bojowymi było ich niemało. Nawet skopany do imentu potem przy piwie śmiał się z tego z chłopakami z Cheshirers, dyskretnie obserwując w lustrze jak morda doprowadzona do poziomu hamburgera wraca do normalnej fizjonomii.

Coś w ogonie mówiło mu, że tu i teraz na to liczyć nie może.
Owszem, nie raz oberwał i od nadnaturali, ale nawet Szara nie zabiła go gdy w jej urodziny ze swoją kapelą odegrał pod jej domem "Born to be Wild" z przeciągłym wyciem podczas solówki Gorma na gitarze.
Chris był daleki od paniki, jednak do jego mózgu docierało, że po pierwsze to nie są ludzie, po drugie - mogą nie przejmować się 'Pax Garou', a nie śpieszyło mu się sprawdzać czy 9 żyć nie jest legendą.
Wspomniał co rzekł mu Tom leniwie rozciągnięty na leżaku.

W chwilę po "kici kici" trzymał już gnata w ręku wyciągając go zza paska z tyłu spodni.

Zawsze czyń to co niespodziewane, a tamten zapewne spodziewał się konfrontacji lub zwykłej Rejterady.
Bastet nie zastanawiał się ani chwili, wszak wiedział jak działa amerykańska policja, a ostatnie 'wyczyny' pseudo naćpanych typów na przedmieściach jeszcze bardziej postawiły mundurowych w stan gotowości.
Dla spokoju sumienia jeszcze raz rzucił okiem ku tylnym drzwiom Starbucksa mając nadzieję, że zobaczy tam Godzillę.

Nie zobaczył.
Kolejny błyskawiczny ruch głową upewnił go, że z tyłu nikt postronny na niego nie patrzy od strony wlotu zaułka.

Uniósł broń do góry i zaczął naciskać spust beretty raz za razem. Ślepa 'tylnosturbucksową uliczkę wypełnił odgłos kanonady... lecz nie do końca magazynka. Jeszcze z kilkoma nabojami w środku pistolet upadł na ziemię obok noża, motocyklowych rękawiczek, ciemnych okularów spodni... i innych części garderoby kotołaka.

Wielki kot wielkości młodej pantery puścił się skulony dziką szarża pod samochodem w kierunku schodów pożarowych będących na tylnej ścianie Starbucksa. Jakby kto patrzył na to z boku miałby ubaw - kot wielkości Maine-Coona od kocięcia zażywającego sterydy, rozrzucając szeroko łapy gnał pod samochodem obijając grzbiet o podwozie.
Pies jebał kilka kart kredytowych w portfelu jaki spoczywał w kieszeni spodni smętnie leżących za furgonetką.
Ważne było aby stanowić mniejszy cel niż coś pod 8 cali, być mobilniejszym i zastawić w kierunku ucieczki tego 'kicikicikowego' sukinsyna jego własną furgonetką.

Raist2 09-11-2015 02:00

U Eileen

- Ta, autorytet. Szkoda że do tej pory nic on nam nie dawał. No nic. - wstał i zaczął się ubierać - Ekipa która skoczyła w bok coś się nie odzywa. Skoczę ich sprawdzić. Odezwę się. - podszedł do Eileen i pocałował ją. - Pa.
Przy drzwiach, kiedy już miał je otworzyć odwrócił się.
- A. Jak nic się nie zmieni to gram dzisiaj koncert wieczorem, w Nowym Genesis. Wpadnij.

Przed psychiatrykiem


“Noż kurwa jego mać.”
Wyjmując telefon z kieszeni podbiegł szybko do radiowozu prawie wpadając mu na maskę, na szczęście nie jechali zbyt szybko więc zdążyli wyhamować.
- Co się stało? Życie panu nie miłe?
- Szybko. Tam w alejce jest ranny człowiek, trzeba mu pomóc.
- pokazał na alejkę między domami, prawie idealnie na przeciwko parkingu szpitala, ale nie na tyle żeby dało się z niej widzieć go w całości.

corax 09-11-2015 10:32

Cassey ściągnęła swoją bluzę i narzuciła ją na Billa, żeby chociaż troche osłonić jego rany. Potrząsnęła zajadle padniętym telefonem:
- Co to za wietnamski bubel!!! – mamrocząc pod nosem.
Sprawdziła też pozostałe dwie komórki, tę którą dostała od Wypłosza i swoją tę z nalepkami i świecidełkami nalepionymi na obudowie. Ostro główkowała co zrobić dalej i zamarła z palcem nad numerem do wujka. Zagryzła wargę. Była pewna, że wujek pomoże tylko jak ona się potem wytłumaczy? Nie, zaraz! Wybrała numer Seana. Jeśli jej pamięć nie myliła, jego rodzice wyjechali na wycieczkę. Może on pomoże z transportem. Następny na liście był Guerrero, żeby wytłumaczył o co chodzi z tymi ranami...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:55.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172