lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Old WOD] Welcome to Miami (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/15100-old-wod-welcome-to-miami.html)

Mike 27-07-2015 16:37

Sala grillowa (tuż przed świtem)
Gdy zamknęły się drzwi za Albertem Slade stał wciąż przy ogniu huczącym w grillu. Wyczulone nozdrza Sinclara wyczuły lekką nutę benzyny i jakiś chemikaliów unoszących się w sali. Cała trójka przybyłych nie miała zamiaru bardziej się zbliżać do ognia, ale Slade odwrócił się powoli i przywołał ich gestem.
- Panie Sinclair - zaczął Slade - Nie wykonał pan prostego polecenia…
Wyczulone ucho młodego wampira było bardziej wyczulone na dźwięki niż pozostałej dwójki. Był prawie pewien, że nie wyczuwa w głosie Slade’a złości. Raczej radość…
- Dobrał pan sobie do współpracy równie kompetentnego w sprawie pościgów towarzysza. - P O księcia pogrzebał pogrzebaczem w węglach wywołując falę iskier, ale najwyraźniej nie robiło to na nim wrażenia. Graba i Dymitri spojrzeli na siebie nad głową Sinclaira. O ile zazwyczaj jeden nie przepuścił okazji by dosrać drugiemu to teraz jakoś nie mieli do tego głowy.
- Może wyda się to panu głupotą, że wybrałem ślepca do pościgu za cyganem… ale tylko ślepca nie zwiodą ich sztuczki. Och, wiem, że nie jest pan takim bezradnym kaleką za jakiego pan chce uchodzić.
Sinclair poczuł po napięciu obu miejscowych wampirów, że coś jest nie tak. I raczej nie chodziło o ogień. Slade… nie był tym Sladem którego znał do tej pory. Tamten już dawno by mu przyjebał ze dwa razy, a już na pewno nie mówił by mu na “pan”.
- To pana zdradziło, Wooden poszperał i znalazł… więc zaprosiłem pana na rozmowę… - znowu poruszał pogrzebaczem w węglach, podniósł go do góry i podziwiał jego prawie białą barwę.

Złomowisko
Świt zastał wszystkich przy grillu. No prawie wszystkich. Gillian wymówiła się sennością i niechęcią do opalenizny więc zaszyła w chałupie Jaya. Reszta pobalowała chwilę, ale wiedzieli, że mają dziś jeszcze coś do roboty więc i oni zdrzemnęli się trochę.

Obudzili się parę godzin później. Jaya, Angie ani Wypłosza nie było. Kitt też zniknął. Oba wilki dojadły to co zostało z grilla, mieli teraz wolny czas. Tzn. pilnowali śpiącej Gillian.
Bill zabrał się za szperanie w złomie. Sztuka po sztuce znosił przed warsztat różne kawałki. A Marcus siedząc w cieniu z piwem “pilnował” jego zdobyczy.
“To będzie może jeździło” przemknęło mu przez myśl.

Sala grillowa (tuż przed świtem)
- Kto i po co pana przysłał? - zapytał Slade bawiąc się od niechcenia pogrzebaczem.
Sinclair wyczuł napięcie Dimitriego i Graby, którzy chcieli go przytrzymać. Zwinął się w miejscu przy odgłosie dartego rękawa. Przekręcił rękojeść laski i z sykiem dobył miecza jednocześnie uderzając dwa razy. Dymitri spłynął na podłogę tuż przed cisem wyszarpując dwie berety. Ostrze minęło go o cal. Graba nie był tak szybki. Ostrze wbiło się w miejsce gdzie zbiega się szyja i bark. I uwięzło 2 centymetry w ciele. Ślepiec wyrwał ostrze chcąc poprawić gdy huknęły dwa strzały. Kolana eksplodowały gdy przeszły przez nie dwa dziwięciomilimetrowe pociski.
Graba uderzył nim Silnclair padł na podłogę. Cios rzucił go wprost w palenisko. Wampir z nieludzkim wrzaskiem zajął się ogniem. Tylko Slade nie stracił zimnej krwi. I zamiast odskoczyć w tył od miotającego się Sinclaira, złapał gaśnice stojącą w rogu i przyjebał mu w głowę. A potem spokojnie zaczął gasić ogłuszonego wampira. Gdy piana przestała płynąć, odwrócił się do Graby i rąbnął go gaśnicą raz i drugi w twarz.
- Kazałem ci go sfajczyć debilu? On ma mówić.
- Może mr Fitnes coś z niego wyciągni
e - rzucił Dymitrii chowając broń do kabur.

Biuro wysokiego managera - gdzieś w mieście
Wysoki manager właśnie skończył czytać raport, spojrzał na siedzącego po przeciwnej stronie biurka faceta w kitlu laboratoryjnym.
- Na pierwszym miejscu jest wymieniony wzrost trzeciorzędnych cech płciowych… Wyjaśni pan?
Facet w kitlu przez chwilę myślał, zapewne szukając odpowiednich słów.
- Piersi… Urosły jej…
- Chce pan powiedzieć, że za 2 miliony dolarów mam nowy patent na powiększanie cycków?

Facet w kitlu bardzo nie chciał tego powiedzieć.
- Nie do końca…
Wysoki manager rzucił raport na biurko i ułożył palce w piramidkę.
- Tylko jeden?
- Metafizyczny materiał wsadowy miał odchyły w tym kierunku. Ale uzyskaliśmy dzięki temu nieoczekiwany bonus…

W miarę jak facet w kitlu mówił, wysoki manager przestawał żałować wydania 2 milionów.

Katakumby (gdzieś w mieście)
- Młodzieńcze, jak postępy?
- Udało mi się znaleźć parę potencjalnych powiązań, ekscelencjo.
- Po prostu John…
- John… ktoś, taki jak ja sporo miesza w necie. Może więcej niż jedna osoba. Jest… są dobrzy. Nie udało mi się ich wyśledzić. Jedynie pośrednie dowody. Coś szykuje się w Miami. Policja przeżywa oblężenie, czterdziestoprocentowy wzrost przestępczości. Wszyscy notowani są spoza Miami.

John przymknął oczy na chwilę po czym rzekł:
- Czy szpitale zanotowały wzrost niewyjaśnionych zasłabnięć, albo ataki niezidentyfikowanych zwierząt.
Cichy klekot klawiatury.
- Nie, żadnych zmian w statystykach.
- Więc to raczej nie najazd anarchistów, ani walki o terytorium zwierzoludów.
- Może rząd testuje nowe środki? Cześć notowanych była czymś odurzona.
- Muszę o tym pomyśleć, pracuj dale
j - poklepał młodego po ramieniu i odszedł w półmrok.

Wieczór
Słońce w końcu zniknęło pozostawiając po sobie nieznośny żar. Istoty nocy mogły w końcu wyleźć z nor.
Gillian wraz z wilkami planowała spotkać się z przyjezdnymi elfami. Jeśli by zadzwonili do Chrisa bądź trójki muszkieterów dowiedzieli by się gdzie przywarowali. Chris odczuł lekkie deja vu gdy usłyszą nazwę knajpy od swoich chłopaków. “Karaoke hits” bar na plaży. Jak na razie nie zanotowano, żadnego incydentu z przybyłymi sidhe. Co więcej stali się atrakcją turystyczną przenosząc śpiewy karaoke na nowy poziom. Dworni, piękni i elokwentni. Wszystko można by o nich powiedzieć tylko nie to, że są potencjalnymi zabójcami.
Alkohol lał się strumieniami, ludzie lgnęli do lokalu jak muchy.

Lhianann 27-07-2015 19:49

Resistance
 
Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, oraz zdecydowanie nie oszałamiająca ilość danych jakie zebrała w sprawie poszukiwań trzeba będzie zabrać się do sprawy od nieco innej strony.
Lull ze względu na zawodową przeszłość akurat tego aspektu pracy detektywa nie lubiła, ale cóż…
Zapakowała się w samochód i ruszyła w stronę mieszkania. Tam ma wszystko czego potrzebuje, z dobra drukarką laserową włącznie.
Sprawdziła jaka firma figurowała jako współpracownik agencji nieruchomości do jakiej należało oglądane przez nią mieszkanie.
Bez kłopotu wydrukowała kilkanaście kopi obszerne, lecz nieskomplikowane ankiety na temat zadowolenia mieszkańców, której spora część dotyczyła zagadnień administracyjnych, oraz usług dostarczanych przez zarząd. Oczywiście wśród pytań ukryte były też te dotyczące firmy przeprowadzkowej.

Włożyła ciemnoniebieskie szkła kontaktowe, za pomocą makijażu nieco zmieniła optycznie kształt twarzy i oczu. Swe ciemne włosy dokładnie spięła i włożyła krótką, ciemnoruda perukę, jaka nadała jej zawadiacki, nieco rozwichrzony styl. do tego czapeczka z daszkiem, dżinsowe jasne rybaczki, luźna zielona podkoszulka, takież cichobiegi, podkładka pod ankiety i można ruszać.
Nawet jeśli ktoś zapamiętał brunetkę oglądającą rano mieszkanie wraz z agentem, to nie skojarzy jej z rudzielcem w luźnych ciuchach, bidulką biegającą z ankietami po ludziach by zdobyć zaliczenie semestralne...
Z haków w garderobie zdjęła rower, sprawdziła jego stan, nieco dopompowała tylne koło.
Do plecaka wraz z butelką wody wsunęła ankiety na podkładce, 4 długopisy, oraz identyfikator na Alice Wiggin, studentkę administracji i zarządzania Uniwersytetu Miami.

Miarowo naciskając pedały w dobrym tempie ruszyła zalanymi słońcem ulicami Miami pod adres jaki zwiedzała już rano.

Ehran 29-07-2015 13:43

Po drodze na złomowisko Jaya
- Masz rację, Adrian na pewno mu nie pozwoli. Jakby to wyglądało? Nie, jak już, to go wywali, a nie da odejść. chodź efekt byłby oczywiście ten sam, ale prestiż jednak inny. -.

- Wojna?- Angie spojrzała nieco smutnym spojrzeniem na miasto malowniczo rozciągnięte za samochodową szybą. - ona nigdy się nie kończy... zawsze trwa, robi tylko małe przerwy...- Z trudem oderwała wzrok od horyzontu i spojrzała na kolegów. Zmusiła się do uśmiechu i wzruszyła ramionami. - Nie potrzebujemy Chrisa do tej walki. Szkoda, bo chyba go trochę polubiłam. Ale jak woli się schować, to lepiej jak zrobi to teraz, niż w momencie, gdybyśmy go potrzebowali. Oszczędził nam w ten sposób jedynie rozczarowań. i... kłopotów... bo kto wie, czy stać by nas później było, by pozwolić komuś wtajemniczonemu w nasze sprawy... odejść... zresztą, rozumiecie....
Angie w zamyśleniu przejechała palcami po armaturze samochodu. W radiu popłynął jakiś wolny kawałek. Kitt zawsze wiedział, co lubiła słuchać w danym momencie.

Dziewczyna dołączyła się do rozmowy dopiero w momencie, gdy Jay podzielił się z nimi swoją teorią na temat naklejek.
- Serio?- Angie podniosła rozbawiona brew. - nie przesadzasz trochę?- Angie uniosła rękę pokazując wąską przestrzeń między kciukiem i palcem wskazującym. - o, o tyle? - zachichotała wesoło, niczym uczennica. - Wykluczone to nie jest, zgoda, ale byłoby to dość infantylne działanie i nieskuteczne, gdyż większość zapewne zrywa nalepki, gdy tylko je dostrzeże.

- Coś Laurę wystraszyło.- Angie podjęła, gdy Jay wspomniał swoją teorię, iż młodzi natknęli się na bratającego się z obcymi ważniaka. - Może być jak mówisz. Na pewno zdawała sobie sprawę, że jest w niebezpieczeństwie. hmm... pomyślmy, jeśli wy byście się czegoś tak przestraszyli, co byście zrobili? U kogo Laura mogła szukać pomocy? Mogła zostawić jakąś notkę?- zastanawiała się na głos demonica.


Grill
Angie rozsiadła się na leżaku. Nie było słońca, na którego grzejące promienie można by wystawić swe ciało. Były jedynie mrugające na niebie gwiazdy, układające się w przepiękne gwiazdozbiory. Lecz tym razem demonica nie z powodu słońca odkryła swe ciało, a z powodu obietnicy, głupio i pochopnie rzuconych słów, żartem. Lecz... słowo się rzekło, a demonica czasem dotrzymywała swe słowo. Trzeba wszak sprawiać pozory, nikt nigdy nie da się nabrać, jeśli z założenia wyjdzie, iż zawsze mijasz się z prawdą. Trzeba zatem precyzyjnie dawkować kłamstwo wraz z prawdą. Częściej dotrzymywać słowo, niż je łamać, a i trzeba wiedzieć kiedy i jakie słowo wolno złamać, by nie popsuć sobie reputacji. Strasznie było to skomplikowane... Czasem było prościej, najzwyczajniej być uczciwym. Gadreel z tęsknotą pomyślała o tych czasach, gdy anioły jeszcze nie znały kłamstwa... Patrząc wstecz, owe czasy wydawały się jej teraz nieco naiwne, urocze, ale jednak naiwne i infantylne.

Okolica przepełniona była odgłosami nocy. Owady bzyczały, słychać było świergot nocnych ptaków, jakieś ropuchy kumkały, coś od czasu do czasu chlupotało w wodzie. Wiatr szeleścił wśród roślinności. a wszystko to z wszechogarniającym szemrzącym w tle graniem świerszczy.
Nad tym wszystkim górowały jednak donośnie głosy chłopaków, męczących się ze zbieraniem jakichś części. Chyba chcieli poskładać sobie motor. To nie wróżyło nic dobrego. Dziewczyna pomachała do nich zachęcająco by ich nieco dopingować, pozostając w pół leżącej pozie na swym leżaku.
Angie założyła na siebie krwistoczerwone bikini, które przyciągało wzrok. Wbrew oczekiwaniom męskiej części drużyny, było jednak dość przyzwoite, o ile w wypadku Bikini można mówić o czymś takim. Wokół krągłych bioder przewiązała jednak chustę, z lekkiego niczym oddech złotego materiału. Chusta jednak niewiele skrywała, gdyż była nieco lekko przezroczysta. Długie frenzle wzdłuż dolnej krawędzi, nadawały całości lekko figlarny wydźwięk.
Obok leżaka ułożyła swoją torbę, w której trzymała różny swój sprzęt, niekoniecznie to, czego można by się spodziewać po zawartości damskiej torebki.
Z torby pociągnęła kabelek, cieniutki światłowód , i wczepiła go do swoich okularów. Mimo imprezy zamierzała popracować trochę. Niewidoczne dla pozostałych, w polu jej widzenia zaczęły otwierać się dokumenty. W kilku kolumnach równocześnie przesuwał się tekst. Trzeba było zacząć od podstaw. Jak zawsze, założyła fikcyjne konta w kilku centrach obliczeniowych na całym świecie, tworząc zawiłą współdziałającą sieć. Wirtualne maszyny przerzucały między sobą zaszyfrowane pakiety, pozwalając Angie na atakowanie swego celu z kilku miejsc równocześnie. Równocześnie zacierała swe ślady, rozpraszając ścieżkę po całym globie i przerzucając ją przez kilkadziesiąt zaszyfrowanych sieci różnej architektury.
A do tego wszystkiego nie musiała nawet stukać na jakiejś klawiaturze. To była sztuczka, z której była bardzo dumna. W swych Google Glass uwięziła silnego ducha, któremu mogła mentalnie udzielać komend. Przez co praca była o wiele prostsza i wygodniejsza.

Na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
- Popatrzcie na to.- rzekła z pewnym triumfem. Dziewczyna uniosła się na leżaku, lekko rozciągnęła niczym kotka, a potem odczepiła kabelek, pochyliła nad torbą wyciągając tablet i wstała z gracją tancerki. Podeszła do stojących przy grillu chłopaków. - uhm, pysznie pachnie. - rzekła przymykając z rozkoszą oczy i nawilżając lekko usta.
Wyciągnęła smukłą rękę podając im tablet, branzoletki na jej nadgarstkach zabrzęczały delikatnie. Na tablecie wyświetlony był raport z interwencji policji drogowej. Na pierwszy rzut oka, Niby nic szczególnego. Jakiś dureń wjechał w słup.
- zwróćcie uwagę na datę i miejsce. - wskazała. Może nieco niepotrzebnie, bo już widziała malujące się na twarzy oznaki rozpoznania. Data była równa z czasem zniknięcia dzieciaków a miejsce było bardzo blisko miejsca, gdzie telefony zaginionych logowały się po raz ostatni.
W raporcie było ujęte, iż sprawca wypadku upierał się, że skręcił gwałtownie, bo jakaś biała furgonetka wyjechała mu nagle z boku i musiał umykać z drogi, by zapobiec kolizji.
- Brak świadków naocznych, policja wystąpiła o nagrania z monitoringu miejskiego, ale się zdziwią, gdy na filmie nie znajdą nie tylko furgonetki, ale i samego wypadku. - skomentowała Angie, wyobrażając sobie skonfundowanie prowadzącego śledztwo funkcjonariusza.
W raporcie były też wszelkie inne dane osobowe sprawcy, jak i jego pojazdu, a także imiona policjantów odbierających i prowadzących dochodzenie.
- Trzeba będzie się dokładnie przyjrzeć temu miejscu. Nie wierzę w przypadki..

Angie wzięła od Jay 'a przygotowanego przez niego hamburgera. Spojrzała na napęczniałą od mięsa, sera i warzyw kanapkę, ociekającą specjalnym sosem i zastanawiała się, jak ma to zjeść bez upaćkania się. Jednoznaczny uśmiech na twarzy chłopaków wyraźnie mówił jej, na co czekają.

Muzyka grała, drinki i grillowane mięso znikało, chodź na szczęście Jay zdawał się mieć praktycznie niewyczerpalne zapasy.
Rozmowy zeszły nieco ze służbowych, a przeniosły się bardziej na towarzyskie tematy.

W pewnym momencie Bill podszedł do Angie, mamrocząc coś o zepsutym paralizatorze. Angie wzięła urządzenie w ręce, wyważyła je. A potem skoncentrowała się na jego istocie, pojmowanej nie fizycznie, a metaforycznie. Kawałek żelastwa w jej ręku był tylko odzwierciedleniem zamysłu bożego dla tego fragmentu rzeczywistości. A ona potrafiła kształtować nieco ten plan, była wszak niegdyś odpowiedzialna za jego wykonywanie.
Paralizator wydłużył się nieco, przybrał kształt szczerzącego zęby wilka, srebrne kły były diodami, przez które miał płynąć prąd. Angie przycisnęła wyzwalacz, niebieska mini błyskawica przeskoczyła pomiędzy kłami wilka, tańcząc w paszczy drapieżnika.
- proszę bardzo. - rzekła, oddając broń Billowi.

Co jakiś czas Angie skupiała się znów na lecących w tle procesach i analizach. Zgodnie z prośbą ponownie sprawdziła nagrania z monitoringu miejskiego jakimi dysponowali, jednak, jak się spodziewała, nic nowego nie znalazła.
Pozbierała też masę innych danych, niestety, najczęściej mało przydatnych.

Angie postarała się o to, by z każdym z drużyny spędzić nieco czasu. Wypić razem drinka, pogadać nieco, by się lepiej poznać. Bardzo jej zależało, by wyhodować i pielęgnować więzy ich łączące.

Gdy powoli zbliżał się świt, Angie przysiadła się ponownie do Gil lian. - Masz właściwie możliwość skontaktowania się z Sinclairem? Chyba powinien już wrócić od waszego księcia i się do nas odezwać.


odwiedziny w szkole
Szkoła, więzienie. Jak blisko tym dwojgu do siebie nawzajem. A przynajmniej w tym miejscu. Chodź, zwykle dzieciaki, jak to dzieciaki, mało sobie z tego robiły.
Angie czuła dziwny dreszcz przechadzając się przez korytarze. W głowie miała wspomnienia, nienależące do końca do niej. To były wspomnienia Angie, nie Gadreel. zagubionej biednej dziewczyny, nie demona, który teraz paradował w jej ciele. Smutne wspomnienia z szkolnych lat napłynęły niczym niechciana powódź. To w takim miejscu jak to wszystko się zaczęło. Dziewczyna objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło się jej chłodniej.
Szkoda, że nic nie znaleźli w szafkach. Ona tam zawsze trzymała swoje skarby. Cóż, musieli sprawdzić.
Pod wpływem natchnienia, dziewczyna sprawdziła również szafki spotkanych na imprezie nastolatków.
Przyjrzała się również ławkom, w których szczeniak i Laura siadali zazwyczaj. Dzieciaki często rysowały coś na blatach, a czasem nawet pod spodem. Ona rysowała. Dziwnie było znów zasiąść w szkolnej ławce. Gadreel dziwiła się, że wspomnienia tak mocno ją poruszają. Lecz nie odnalazła nic, co posunęło by śledztwo jakoś dalej. Ławki oczywiście, jak w takich szkołach bywa, były pomazane. Lecz poza wymownym "LOVE LAURA", ładnie wystylizowanym w sztuce grafitu i czerwonym pękatym sercem zamiast litery "O"... niczego osobistego nie odnalazła.

Zahaczyła też o pracownię komputerową. Mimo iż jej torba była dość pojemna, nie miała w niej drukarki. Skorzystała zatem z okazji, by wydrukować ilustrację, jaką wspólnie z wypłoszem przygotowali. Przedstawiała ornamenty ze zbroi oraz sam miecz. W tylu szczegółach, ile udało im się pochwycić. Obraz zwykle był wart tysiąc słów, a tak przynajmniej twierdziło stare porzekadło.


Miejsce ostatniego logowania się komórek zaginionych dzieciaków.
Trójka agentów FBI przechadzała się chodnikiem. Robili zdjęcia i dość dokładnie przeglądali teren. Szukali czegoś, co by świadczyło na stoczoną tu walkę. Łuski, dziury po pociskach,zadrapania wilczych szponów w betonie lub zryty trawnik. Znaleźli masę śmieci, patyki po lodach, kilka puszek, pety, i tego typu rzeczy. Znalazło się trochę drobnych... ale żadnych oczywistych śladów walki. Ulica wyglądała też normalnie. Zero śladów spalonych opon ani nic w tym rodzaju.
Jednak agenci nie poddawali się. Od oględzin miejsca zdarzeń przeszli do przesłuchiwania ewentualnych świadków.
Dookoła było sporo sklepów, barów i tym podobnych.

Zaczęli od małego boutique. Przerażona młoda ekspedientka wpatrywała się z niedowierzaniem i z lekkim strachem w odznakę, którą jeden z nich trzymał jej przed twarzą podczas gdy pozostała dwójka rozglądała się po sklepie.
- Czy była pani w pracy dnia... - wypytywał ją agent, którego twarzy nijak nie była w stanie zapamiętać. Niestety, dziewczyna była, ale nic nie widziała. Żadnej furgonetki. Nie rozpoznała również młodych na podstawionych jej zdjęciach. oczywiście, zdjęć było więcej, by zamaskować, że agentom, chodzi jedynie o tę dwójkę nastolatków.

- Potrzebujemy również nagrań z monitoringu.- rzekła agentka w skromnej ołówkowej garsonce. Na nosie miała ciemne okulary a platynowe blond włosy związała w ciasny warkocz, przez co jej piękna twarz nabierała surowego i lekko groźnego wyrazu.
Tym razem agenci byli w sklepie z elektroniką i komputerami. Pułki uginały się pod aparatami fotograficznymi, dyktafonami, ramkami cyfrowymi, radiami, wieżami Hi-Fi, smart fonami, tabletami, laptopami, drukarkami i pod tysiącem najprzeróżniejszych gadżetów.
Obsługa sklepu, składająca się z jednej pani i trzech panów oraz jednego menadżera byli pomocni, jednak nieugięci.
- Przykro mi, bez nakazu niczego państwu nie możemy przekazać. - rzekł zdecydowanym głosem menadżer, z nieco szyderczym uśmieszkiem. Wydawało się, iż sprzeciwia się dla samej zasady i czerpie na dodatek z tego satysfakcję.

- Nie potrzebujemy nakazu sądowego, bo działamy w ramach homeland security act. Nasze działania nie mają na celu śledzenia indywidualnych osób, ale przeciwdziałaniu terroryzmowi. Mamy prawo do uzyskania tego rodzaju informacji na mocy Emergency Preparedness and Response plan. Nasz nakaz przeszukiwania może przyjść dopiero po przeszukaniu z mocy Section 213 (Authority for delaying notice of the execution of a warrant) w Patriotic Act. - zacytował surowym urzędniczym głosem szczupły agent stojący zaraz obok olbrzyma, na którym garnitur ledwo się opinał.
- Proponuję, by pan jednak przekazał nam te nagrania, nie chce pan przecież mieć kłopotów za utrudnianie śledztwa, prawda? - rzekła ostrzegawczo pani agent, wchodząc za ladę i stając dość blisko menadżera.

Ze sklepu Angie wyniosła nieco fantów, "pożyczyła", gdy ekspedienci rozmawiali z Wypłoszem i Jay'em. Zabrała małą przenośną drukarkę oraz profesjonalne komunikatory. Pamiętała dobrze, jak im w klubie poprzedniego wieczora brakowało możliwości komunikacji. Nowością w tym modelu był głośniczek. Nie wymagał wciskania do ucha ani zdradzającego go kabelka. Był to jeden z tych modeli, co poprzez kość przesyłają wibracje, które ludzkie ucho później interpretuje jako dźwięk. Co pozwalało go dość dobrze skryć.

Podobnie sytuacja rozgrywała się w innych sklepach i restauracjach. Niestety, nie wszyscy byli patriotami i nie wszyscy zamierzali współpracować. Powody były różne jak ludzie je podający.
A bo to jeden nie da, bo nie, tak dla zasady, drugi powiedział, że szefa nie ma i on nie może dać, trzeci delikatnie wspomniał o faszystowskich metodach.
u czwartej agenci dowiedzieli się , że jej przodkowie od 20 pokoleń są dobrymi amerykanami i gliniarzami i jej coś się nie widzą odznaki, co bardzo ubodło Angie, bo bardzo się starała, by właśnie wszystkie rekwizyty były jak najbardziej autentyczne. Zadbała o odpowiednie ubrania, kabury pod pachą, autentyczne odznaki, noszące nazwiska rzeczywiście pracujących agentów wraz z odpowiednim numerem. Nieco też przemodelowała wygląd kolegów i swój, by bardziej odpowiadał tym na oryginalnych zdjęciach agentów. Wszystko było jak autentyczne. Pewnie babsztyl tak dla zasady marszczył nosem. cóż wredota ludzka... nie masz ci to poszanowania dla ciężkiej pracy.
kolejny miał syna prawnika, do którego zaraz zadzwoni i już wygrażał pozwem...

Cóż, w takich wypadkach agenci rezygnowali, zapowiadając powrót z umundurowanymi policjantami. Nie było czasu, by bawić się w przepychanki słowne czy narażać zbytnio na zdemaskowanie.

Nieco zła Angie wyszła z kolejnego z takich sklepików, które odmówiły współpracy. Wzruszyła ramionami. Jak nie drzwiami, to oknem. W następnym sklepie skierowała się najpierw do łazienek. A tam z kabiny, po lśniącej, stworzonej przez siebie, niebieskiej nići wróciła do poprzedniego sklepu. Jej droga poprowadziła poprzez wentylacje i korytko prowadzące okablowanie. W mig była w serwerowni. Panujący tu chłód był całkiem przyjemny. Nadal niewidoczna zbliżyła się do pierwszego gniazda i podjęła polowanie za interesującymi ich plikami, by kilka chwil później, powrócić tą samą metafizyczną ścieżką do kabiny ubikacji w której startowała.

Gdzie słowa nie pomagały a była możliwość na bardziej wnikliwe "spojrzenie" tam w Wypłosz używał swej zdolności.
Mimo to świadkowie zwykle nic nie widzieli. Koncentrowali się na pracy, nie na obserwacji ulicy. wypadku nie widział nikt poza jedna osobą, ale ona też tak jednym okiem. Jakaś furgonetka, szczegółów nie pamięta, wyjechała z jednej ulicy a koleś co się rozbił z drugiej. Furgonetka nawet nie zwolniła. Koleś próbował się ratować i wpadł na latarnię. Nic rzeczywiście odkrywczego.

Nieco zmęczeni, agenci opuścili okolicę, by przejrzeć owoce swej ciężkiej pracy.
Nagrań było sporo, na szczęście wiedzieli, jakie miejsce ich interesuje i jaki czas.
Rzeczywiście, tu czy tam pojawiała się owiana już tajemnicą biała furgonetka. Angie starała się odtworzyć jej trasę. Może gdzieś ktoś wsiadał albo wysiadał?
Na jednym z ujęć, po odpowiedniej obróbce materiału wideo, udało się pozyskać część rejestracji.
Wspólnie z Wypłoszem, Angie sięgnęła do miejskiej rejestracji pojazdów. Na liście pojawiło się jedynie kilka wpisów pasujących zarówno do rejestracji, jak i do typu pojazdu i koloru. Całkiem nieźle.

pppp 30-07-2015 21:57

- Całkiem nieźle - powiedział Wypłosz, kiedy skończyli przeglądać rejestry - Niestety, jeden z nich należy do wypożyczalni. Mam nadzieję, że tej nocy i jutro uda nam się przejrzeć te wozy. Sprawdzę jeszcze, czy żaden samochód tego typu nie był ostatnio skradziony. No i nie możemy wykluczać przemalowania, ale tak czy owak, mamy już więcej śladów. Na wszelki wypadek poszukam jeszcze danych kierowcy, który zgłosił wypadek z tym samochodem, może on doda nam trochę informacji.

Tymczasem KITT bawił się telefonem:
- Halo, Chris, co tam? Zostajesz w zespole? Fajnie, a czego tam się dowiedziałeś? Acha - KITT przetrawił infomarmacje po czym odezwał się do swoich pasażerów - Chris rozmawiał już z ojcem Szczeniaka, ale nic konkretnego się nie dowiedział.
- Kurcze, to tak jak nam - powiedział Wypłosz zrezygnowanym głosem - Tak czy owak, trzeba porozumieć się z Lancelotem. Kontaktowałem się już z Guerrero. Nie wie nic o nadnaturalnym pochodzeniu ojca Szczeniaka, uważa go za człowieka. Ale podał nam kilka szczegółów na temat Rębajłów. Zaraz skontaktuje się z Marcusem i Gillian, przekażę im te informacje.

Pipboy79 01-08-2015 05:10

Jayson "Godzilla" Atkinson - Pomiot Godzilli



Nocna droga na Złomowisko




- Noo… No może trochę… No fakt, ja też bym zaraz zerwał… - olbrzym za kierownicą trochę się speszył gdy drobna blondynka zwróciła mu uwagę na błąd w jego rozumowaniu. Właśnie dlatego rozmawiał z nimi bo uważał ich za mądrzejszych od siebie. A Steve to chyba nawet o samochodach wiedział więcej od niego no a to już coś naprawdę znaczyło. Dumał chwilę jak obronić swoją tezę o nalepkach - znacznikach ale jakoś nic inteligentnego nie chciało mu przyjść do głowy. Jak zwykle. Widać jego głowa wyprztykała się z pomysłów na tą wczesnonocną porę. Pewnie musiała się załadować od nowa czy co…

- A z Chrisem… W sumie to nie wiem jak teraz będzie. Ale lepiej wiedzieć na czym się stoi, zwłaszcza jak ma się na serio coś dziać bo wtedy nie ma czasu sprawdzać co i jak no nie? - w sumie jak Angie tak mówiła a Steve nie oponował to i Jay sam z siebie nie bardzo kwapił się działać wbrew nim. - Ale powiem wam, że tą prawie przemianą to zrobił głupio. Jak jest taki cwany to powinien bardziej nad sobą panować. O mało mu nie wyjebałem wtedy… - rzekł nieco nadąsanym tonem Godzilla. Co mógł pójść na ulgę czy ugodę to mógł ale jakoś pod względem bezpieczenstwa swojego i Muszkieterów to nie zamierzał ustępować nikomu. Poczuwał się do roli głównego obrońcy swojego małego stada i nie zamierzał stać biernie i patrzeć jak ktoś ich leje czy choćby dopiero się przymierza. No jaki byłby wtedy z niego Muszkieter? Od Adriana czy nie, nadnatural czy nie, Chrisowi oberwałoby się wtedy jakby się rzucił na Jay’a albo kogoś z jego paczki.

Od tych zaczepno - obronnych rozmyślań oderwało go hipotetyczne pytanie ich blondmuszkieterki o Laurę i młodych. Zamyślił się na chwilę. - Jak ja bym zobaczył jakiś przekręt którego bym był pewien, że nie powinienem zobaczyć… To bym się schował by mnie nie widzieli. A potem przyleciał do was by się naradzić. A potem do Colsona bo jest szefem mokoli. - rozumowanie Jay’a było odzwierciedleniem jego hierarchii. W razie wątpliwości czy problemów zawsze w pierwszej kolejności zwracał się do reszty swojej paczki. A do Colsona by się zwrócił ze względu na więzi z resztą mokoli no i był liderem i szefem ich gadziego stada więc wypadało go poinformować o jakichś grubszych sprawach jakie mogły zagrozić wszystkim mokolom. Nie do końca jednak był pewny na ile takie przeniesienie sytuacji młodych na własny grunt jest adekwatne - Na pewno nie leciałbym do Adriana czy Ady bo to za wysokie progi dla mnie. No chyba, żeby mi Colson kazał. Noo… - nagle urwał i gwałtownie nad czymś się zastanawiając. - Noo chyba, że to właśnie Colsona bym przyłapał. No to wtedy nie bardzo jest co iść do niego. Chyba. - zamilkł główkując nad na serio. KITT jako megamagiczny i techniczny samochód tak naprawdę w ogóle nie potrzebował kierowcy więc Jay mógł sobie pozwolić na calkiem sporo luzu. Poza tym znali się z supersamochodem na tyle, że ten już świetnie wiedział kiedy Kierowca jest skupiony wyłącznie na jeździe a kiedy na czym innym jak w tej chwili.

- To co? Myślicie, że Superelfica albo Ada są jakoś zamieszane w te zniknięcie? Ze młodzi poszli do jednej czy drugiej a ta ich wystawiła reszcie wspólników? - rzucił swoją teorią będącą wynikiem intensywnego myślenia. W sumie znowu zgadywał bo dowodów nie mieli. Ale zgadzałaby się wówczas część jak zgarnięto młodych, że nie wierzgnęli niczym topione koty. A wówczas obie ważniaczki w świecie nadnaturali miały okazję by zatrzymać alarmowe info dla siebie. I że co? Ze coś jednak pokumali albo i tak powiedzieli, że pojadą do tej drugiej i by się nie wydało to ich znikli? A może znów coś pokręcił i tylko zdawało mu się, że to jasne i logiczne? W końcu wcześniej jakoś aż tak podejrzane mu się nie wydawały choć rozważali przecież takie opcje.

- Wojna… Może wybuchnie a może nie. Ale widać kręcą się po mieście nie byle jakie siły. Kręcą i mieszają. A jak się miesza odpowiednio mocno i długo to się wir robi. A wir tego kalibro to wielu może wciągnąć. Kogoś z nas też. - rzekł filozoficznie Jay przypominając sobie o przekręcie jaki Angie odkryła, o Chrisie który przecież nie panikowałby na widok jakiejś bandy, o samej bandzie przybyłej nie wiadomo skąd i po co bez wiedzy Adriana no i o tych wszystkich megaczarach, zniknięciach i takich tam. Wszystko wskazywało mu na raczej większą aferę niż mniejszą. I na razie nie mogli wykluczyć zaangażowania miejskich stołków nadnaturali po przeciwnch stronach. W kategoriach Atkinson’a pasowało to do wojny jak ulał.

- No to chuj! Może i zginiemy… Ale na razie… Wciąż żyjemy i jeszcze zdrowo mozemy pocisnąć! - warknął nagle Godzilla wyraźnie wojowniczym i agresywnym tonem. I faktycznie pocisnął pedał gazu do oporu. KITT od razu wyczuł intencje Kierowcy i radośnie rycząc mechaniczną potęgą amerykańkiej motoryzacji zięwkszył obroty silnika aż wszyscy w środku poczuli jak przyśpieszenie wciska ich w fotele.

To były takie momenty, i KITT i Jay właśnie dla takich chwil żyli. Obaj byli stworzeni do nieograniczonego pędu, do wyścigu, do rywalizacji, do pokonywania kolejnych barier i rekordów. Gdy Jay odpalał KITT’a, tak na serio go odpalał, stwarzali niepowtarzalny duet. Na tym świecie były niesamowite maszyny mortali, wyjątkowe pojazdy nadnaturali ale takiego duet jak KITT i Godzilla był tylko jeden na świecie. Jay zawsze twierdził, że używanie takiego supersamochodu do zwykłego, nudnego ruchu ulicznego i to jeszcze zgodnego z przepisami to po prostu marnotrastwo ich możliwości. Przeznaczeniem czarnego samochodu był pęd, do tego był stworzony i miał wiele zalet ale to właśnie wyścig był sercem tej żywej maszyny. A nikt się nie potrafił nim ścigać tak jak Jay Atkinson zwany najczęściej Godzillą.

Jay od razu wyczuł pomruk nieokiełznanej radości płynący z maszyny gdy wreszcie po całym dniu mordęgi i nudnej jazdy czy wręcz przytłaczającego czasu spędzonego na postojach wyzwolił jego niesamowite możliwości. Wskazówka prędkościomierza zaczęła błyskawicznie połykać kolejne numery na tarczy. Zdawać się mogło, że w takich warunkach kierowca musiałby być szaleńcem czy być na jakiś odurzaczach by doprowadzić maszynę do takiej prędkości. W końcu właściwie byli już na bagnach, drogi były już w nieciekawym stanie a nie tak jak gładkie, równe i szerokie jak w metropolii której światła zostawili za sobą. Co raz częsciej też trafiali na gruntową drogę. Swoje też robiło zwyczajne i wszędobylskie na bagnach błoto. Nawet w dzień nigdy nie wysychało do końca a teraz w połowie nocy wilgoś odświeżała je zmieniajac każdą bagienną drogę pokrytą kałużami i śliska błotnistą warstwę nawierzchnię. Takie warunki powinny skłonić standardowego kierowcę do zdjęcia nogi z gazu i używaniu go nader umiejętnie. Ale Jay’a i KITT’a ciężko było zaliczyć do jakiegokolwiek standardu a na pewno nie pod względem jazdy. We dwóch wyznaczali swoje własne standardy rzadko dostępne dla reszt użytkowników motoryzacji i dróg.

60, 80 a w końcu wskazówka prędkościomierza przekroczyła graniczną setkę. Całym samochdem rzuciło w bok w wewnątrz ruch powtórzyli wszyscy siedzacy nadnaturale. Wyglądało już, że Jay stracił panowanie nad pojazdem i klasycznie wywali ich bokiem w bagno ale już prawie dwoma kołami KITT sterowany dłońmi i nogami olbrzymiego mokola złapał przyczepność, i rozbryzgując błoto kołami wyrwał na kolejną prostą.

100, 120, 140… Przy tych prędkościach nawet proste kończyły się błyskawicznie. Kolejne elementy drogi i pobocza pojawiały się nagle w plamie refkektorów, były widoczne ułamek sekundy po czym zmieniały się w zamazaną smugę by ostatecznie zniknąć gdzieś w ciemności za rozpędznym samochodem.

120, 140, 160… Musieli nieco zwolnić na kolejnym zakęcie. Nawet Jay za kierownicą KITT’a nie mieliby szansy wziąć go z taką prędkością. Ale obaj zbliżali się już do domu i znali tu każdy zakręt. Byli u siebie. Więc Jay skręcił kierownicą gdy jeszcze wyglądało na to, że jest ciągle prosta. Szorowali tak burtą po prostej w poprzek drogi jakby Kieorwca zamierzał zrobić bączka czy co. Ale gdy nagle zza kępą drzew pokazała się boczna droga KITT był już wycelowany maską w nią i w tym momencie Jay popuścił mu cugli. Supersamochód z opętańczym wyciem silnika pomknął po polnej drodze łykając kolejne zabłocone i rozmiękłe kilometry.

160, 180, 200… Jay czuł, że to jest ta noc. Mieli już 200 na liczniku a zbliżali się do kulminacyjnego momentu. - Będzie rekord! Będzie rekord! Mówię wam będzie rekord! - darł się opętany ekstatyczną rajdową gorączką w niebogłosy. Naprawdę mieli szansę go pobić i to dziś w nocy! A już tyle razy próbowali i się nie udało!

200, 220, 240... - Jeeeeeesssstttt! Mamy rekooorddd! - histerycznie wydarł się Godzilla całkowicie skupiony na liczniku, trasie i prowadzeniu KITT’a. Reszta czasoprzestrzeni w tej chwili dla niego nie istniała. Zwłaszcza jak właśnie z KITT’em pobili rekord. Swój własny oczywiście. Poprzedni to było 220 km/h w tym miejscu bo nawet im było ciężko w takich warunkach przebić na więcej. Ale wreszcie się udało!

Coś co Jay z KITT’em robili już wieloktornie niektórzy pasazerowie mieli okazję przeżyć pierwszy raz. Widzieli więc jak supersamochód błyskawicznie zjeżdżał a lekkiej górki i od razu wspiął się na następną. To była ostatnia atrakcja na tej prostej. Potem przecież droga się kończyła i zaczynało bagno. Kto tędy jechał z nim wcześniej widział to co i oni. Może i to była ot, taka sobie niewiele różniąca się od tysiecy innych zabagnionych wzniesien prawie całkowicie zatopionych na bagnach. Ale przy prędkościach powyżej dóch setek zmieniała się w gigantyczna hopę! Zaraz więc gdy koła czarnej maszyny oderwały się od szczytu pagórka samochód zaczął szybować w powietrzu. I tak szybowali. Nad zabłoconym spadem po drugiej części wzniesienia. Nad znakiem ostrzegającym o końcu drogi. Nad barierkami zagradzającymi dlaszą jazdę. Nad przewalonymi pniami ostatecznie mającymi wybić takie próby uparciuchom z głowy. Aż w końcu zaczęli obniżać lot i w plamach reflektorów pojazdu pojawiła się falująca, bagienna woda przetykana tu i tam trawami i trzcinami. Nie było żadnego mostu, drogi czy kawałka stałego lądu chociaż. Tylko same, cholerne bagno. Wyglądało jakby Jayson oszalał i postanowił utopić ich wszystkich w bagnie razem z samochodem.

KITT przebijający ostrzami reflektorów bagienną ciemność huknął z pełnym impetem w wodę. Ta momentalnie rozbryzgła się na wszystkie strony pochłaniając maszynę i w pierwszej sekundzie wszystko przebiegało zgodnie ze scenariuszem utopienia samochodu w bagnie. I gdy już wydawało się, że nastąpi etap pogrążania się w śmierdzących, bagiennych odmętach koła a potem zawieszenie pojazdu odbiły się nagle od jakiejś stabilnej powierzchni a potem jak przez cały nocny wyścig po bagnach KITT wystrzelił do przodu. Choć tym razem pruł zanurzony prawie do połowy przez bagienną wodę rozbryzgując ją niezwykle efektownie na wszystkie strony. Perspektywa ściany wody zalewajacej przednia szybę z którymi wycieraczki z trudem dawały sobie rady była niesamowita, zw kaszcza, że widoczność ze przed maską która spychała ją niczym spychacz też była niewiele lepsza. Ten fragment kierował już bardziej KITT niż Jay który tak jak i inni miał bardzo słąbą widoczność ale za to niezwykle efektowną i niepowtarzalną. - Nie ma jak zalane, zapomniane groble o północy no nie?! - krzyknął do pasażerów szczerząc się do nich radośnie.

Wyjechali zaraz potem już prawie tuż przy złomowisku. Na sam koniec Jay nie wytrzymał i jeszcze musiał się popisać kręcąc maszyną bączka, rozchlapując błoto i wyrywając kępy traw tuż przed głóną bramą. Zadowolony z siebie, KITT’a i pobicia rekordu raźno wyskoczył z bryki by otworzyć bramę. Przywitało go znajome szczekanie psów które niezawodnie rozpoznały i właściciela i jego maszynę. Machnął ręką by KITT sam wjechał i zaparkował gdzie mu wygodnie.

- Hej, Jay. - przejeżdżając obok niego samochód zatrzymał się na chwilę a gdy mokol spojrzał na niego dokończył co miał powiedzieć. - To teraz polujemy na 260 no nie? - Atkinson wyszczerzył się i uniósł kciuk do góry w geście całkowitej zgody.



Grill na Złomowisku


Jay jako gospodarz miał trochę roboty. Co prawda reszta Muszkieterów mogła spokojnie się obsłużyć sama no ale przecież nie przyjechali tu ot tak, choćby by spędzić noc tylko na grilla. Nim wszystko Atkinson przygotował, powyjmował, rozpalił grilla, wyjął mięso i browary to jednak trochę czasu upłynęło. Po krótkich negocjacjach z KITT’em w końcu zwlókł się z leżaka i poszedł po szlauch i jeszcze obmył go porządnie. Choć cały ten czas kłócili się obaj bo Jay nie zgadzał się, że supersamochód wygląda jakby został utopiony i wyjęty z bagna. Przywożono mu już tutaj takie samochody to widział jak takie wyglądają. Ostatecznie skończyło się na tym, że czarna maszyna zostawiła te wszystkie trawy, błota, żwiry, piachy, gałązki, kamienie, plastiki, folie i inne nazbierane podczas nocnego rajdu przez bagna syfy na ziemi i znów lśnił, czarnym lakierem jak nówka. Gdy Jay skończył i tak chwilę spędził na kontemplacji tego widoku stwierdził, że jednak KITT miał rację i opłacało się go umyć choćby dla takiego widoku.

- Ale na pucowanie to leć do laseczek póki są w bikini. No chyba, że je namówisz na pucowanie topless. - mlasnął lubieżnie językiem Atkinson na widok dwóch, szczupłych i jedrnych blondynek kręcących sie to tu to tam wokół grilla. Uznał, że po całym ciężkim dniu pracy zdecydowanie zasłużył sobie na moment relaksu i odpoczynku. Zwłaszcza, że wciąż był podjarany tym wyściegiem i wreszie wyzwolonym demonem prędkości jaki trawił i jego i czterokołową maszynę no i pobitym rekordem. Rzadko mu się zdarzało takie kombo.

- Idę popływać. - rzucił krótko do swoich gości ściągając koszulę i rzucając ją na swój leżak. Na gołą klatę wydawał się jeszcze większy niż ubrany w luźbą przewiewną koszulę. Pływanie w bagnie czyli brudnej wodzie pełnej wszelakiego życia od drobnych planktonowych okruchów, poprzez wszelakie pijawki czy wreszcie na aligatorach i wężach skończywszy nie sprawiało wrażenia dobrego pomysłu. Dla ludzi. Ale Jay już od jakiegoś czasu człowiekiem nie był.

- Bawcie się, niedługo wrócę. I nie ruszać mi psów! - rzucił na odchodne tonem dobrego wójka czy ojca zostawiajacego pociechy same tylko ostatnie zdanie rzucił ostrzej. Reszta paczki Muszkieterów wiedziała, że Jay ma swoistą jazdę na punkcie swoich złomowiskowych psów. Wyglądały na półdzikie i właściwie takie były. Zdaniem właściciela świetnie działały i jako alarm i jako ostrzeżenie. Niestety tylko dla większości mortali. Jednak dla żadnego nadnaturala, zwłąszcza po przemianie nie stanowiły żadnego wyzwania czy zagrożenia. Dlatego niektórych kusiło. Jednego z takich co skusiło jak Jay dorwał to skończył tak samo jak jego pies. Potem miał właściwie spokój z takimi numerami ale w sumie było to już jakiś czas temu. Poza tym jak ten książe wampirów serio by kogoś wysłał po Gillian to psy stanowiły pierwszą linie alarmu.

Na takich rozmyślaniach upłynęła mu droga na pomost. Tam zrzucił z siebie szorty, rozbiegł się i skoczył z rozpędu w mroczną czeluść wody. Woda rozbryzgła się nad nim i otuliła go swoimi łagodnymi nurtami. Chwilę tak trwał zawieszony rozkoszując się przyjemnością bycia w wodzie. Woda była dla niego równie naturalnym środkowiskiem jak i dla każdego mokola, jego drugą naturą. W końcu był Pomiotem Godzilli prawda?

Czuł tężejący nacisk na płuca. Nawet jego potężnym płucom w końcu zaczynało brakować powietrza. Wtedy się przemienił. Skryty pod powierzchnią wody, już dobry kawałek od brzegu, wreszcie mógł się wzywolić z okowów, słabego, mortalowego ciała. Skóra zmieniła się w gadzią łuskę, źrenice przeszły w pionowe szparki i przesłoniły wodoodporną błoną, zęby wdłużyły się, stały się bardziej spiczaste a odstępy między nimi powiększyły się. No i wreszcie pojawił się ogon którego na lądzie chyba najbardziej mu brakowało.

Krokodyl wręcz królewskich rozmiarów zamachał pod wodą ogonem jak śrubą wprawiajac resztę ciała w ruch ku powierzchni. W wodzie w ogóle nie przypominał tej niezdarnej pokraki jaką był na lądzie do jakiej nawykłą większość ludzi, zwłaszcza ta część nie obeznana z bagnami. Jay takich bagiennych turystów rozpoznawał od razu tak samo jak widział od razu stałego bywalca tej ziemnowodnej krainy.

W swej krokodylej formie czuł też inaczej niż w ludzkiej. Miał inne zmysły, bardziej przydatne w wodzie. W polowaniu w wodzie. Teraz prawie od razu poczuł ruch i zapach zwierzyny. Ruszył jej tropem. Odczuwał głód ale głównie przemówił instynkt myśliwego. Skoro był zwierzyna trzeba było ją dopaść. I pożreć. Płynął więc mieląc pod wodą kolejne metry wody. Był już bliżej, wiedział, że to ryba. Duża. Myśl o dużej silnej i sprawnej zdobyczy przesądziła sprawę. Wcześniej jeszcze tak trochę plybął niby z ciekawości niby dla sportu. Teraz był zdeterminowany zakończyć swoje polowanie zwycięstwem. I posiłkiem.

To był sum. Wielgachny, parometrowy sum. Czuł go już nie tylkonozdrzami, czułsłyszał jak podwodne fale wody wzbite ybim ruchem mijają go i docierają do niego, widział już jego sulwetkę. Sum zas czuł drapieżce za sobą i nie zamierzał tanio sprzedać swego życia. Trwał odwieczny wyścig życia i śmierci pomiędzy myśliwym i ofiarą. Może gdyby ryba miała doczynienia ze zwykłym aligatorem to była na tyle duża i silna, że udałoby jej się uciec. Jednak miała doczynienia z mokolem, przedstawicielem prastarych, nadnaturalnych istot stworzonych do walki i polowania. Z taką istotą śmiertelne stworzenie nie miało większych szans. Jay podziwiał i szanował wolę walki i przetrwania przeciwnika ale w końcu nastąpiło to co musiało nastąpić.

Już parę razy chapnął szczękami muskając nieco ogon i płetwy i świeża krew na szczekach dodatkowo go rozjuszyła. W końcu szarpnął łbem łapiąc w połowie potężną rybę i zaciskając na niej swojej szczęki przekreślajac definitywnie szanse na jej ucieczkę i dalsze życie. Potężne szczęki bez trudy wgryzły się w śliską rybią skórę, mięsnie pod nią, zgruchotały jej kręgosłup i żebra docierajac do smakowitych, goracych wnętrzności. Mokol wpadł w myśliwski amok i zaczął szaprać na boki zdobyczą zgodnie z pierwotnym odruchem wszelakich krokodylopodobnych. Zęby i szczeki zadziałały jak piła przecinając nieszczesną rybę na dwie mniej więcej równe połowy zaś srodkowy został mu w gardle i pożarł go błyskawiczne. Mieszanina ekscytacji, mysliwskiego instynktu, zwieńczonego sukcesem polowania, pobitego rekordu, smaku i zapachu krwi spływajacej do gardła jak i unoszącej się wokół niego w wodzie sprawiła, że Godzilla powróciła.

Godzilla wypełniła gadzią powłokę mokola. Uległ kolejnej metamorfozie. Kilkumetrowa kopia prawie wiernie oddawała wizerunek filmowego potwora z głebin może poza rozmiarami własnie. Jednak gady rosły przez całe życie i w tym Jay upatrywał szans na osiągnięcie kiedyś rozmiarów swojego imiennika. Coś na podobę prehistorycznego tyranozaura na moment wynurzyło swój wielki, najerzony zebami łeb i wydałao z siebie ryk triumfu i potęgi. Ryk niósł się echem przez bagna, oddalał, zniekształcał, minął między innymi złomowisko i poszybował dalej wzbudzając panikę w co mniejszych bagiennych istotach, zastanowienie tych większych i respekt które dotąd uważały się za niepodzielnych władców bagien.

Usatysfakcjonowany tym wyczynem Jay postanowił wreszcie wrócić do domu. Tym razem już w ciele krokodyla dopłynął z powrotem do przystani gdzie już ludzka sylwetka złapała za niezbyt nowe deski pomostu i wyskoczyła na jego pokład. Wracając już na dówch, ludzkich nogach w stronę łuny jaką dawał grill ubrał się z powrotem w swoje szorty i wrócił do przyjaciół i gości przy tym użytecznym ludzkim wynalazku.

- Zostało coś? Zgłodniałem od tego pływania… - Chwilę dywagował nad użytecznością i pomysłowością mortali. W końcu niby tacy słabi a jednak potrafili wymyślić i grill’a i hainekena i pontiaca no nie? Wspomnienie o pontiacu przypomniało mu o czymść.

- O! To jak już tu jesteście, to chodźcie zobaczyć tę brykę! - machnął ręką, łapiąc browara w jedną a dwa półsurowe jeszcze steki w drugą łapę poprowadził ich ku rozbitej furgonetce której zdjęcia pokazywał im zdawałoby się wieki temu. Z bliska wyglądała jeszcze gorzej bo i na oko i na macanego było widać wszelkie zgniecenia i nierówności których na pewno nie montowano fabrycznie. Za to na pewno zamontowano w niej silnik którego teraz nie było. Tak naprawdę cała maska była wgnieciona i coś z sensem to się zaczynało dopiero na siedzeniach szoferki. Ale Jay wiedział swoje. Blacharka była dość prosta do zrobienia. Chyba nawet miałby nawet i całą maskę dzieś tu na złomowisku to by szło zamienić w razie czego. Koła i przednie, zdeformowane od uderzenia zawieszenie też. Z tym od biedy też jeszcze chyba by sobie jakoś poradził. No ale silnik. Każdej maszyniepotrzebny był silnik. Trzeba było jakiś zamontować. Tu znów pewnie coś by się znalazło na złomowisku, zwłaszcza jakby filował na to Steve no ale i tu zaczynały się jayowe dumania. Zamontowac silnik firmowy czy nawet jakiś odpowiednik to nie byłoby aż tak trudne. No ale… Wówczas mieliby znowu dość sprawną ale raczej zwykłą furgonetkę. A Jay’a rzadko kiedy rajcowały zwykłe pojazdy które uznawał z anudne i bez charakteru. Pojazd to musiał mieć jego zdaniem “coś”. I najlepiej by to było coś z zadziorem. Więc jakbyzamontowac tam większy i mocniejszy silnik, i jeszcze turbosprężarkę, a w środku wcisnąć gdzieś elektryczny to by mogli podjechać gdzieś na cichacza a jeszcze go uszczelnić, połozyć wydech do góry by się wody nie bał bo w końcu bagna no nie? Tak, względem motoryzacji Jay miał całkiem sporo wiedzy i fantazji. W końcu jednak w rozpędzie doszedł do mocowanych pancerzy, szperaczy, wysuwanych kolcy dla namolnych gliniarzy, wyrzutni granatów dymnych no bo jak czołgi mortali mają to czemu jego furgonetka nie miałaby mieć? Na koniec się uspokoił i stwierdził, że jakiś większy i drugi pojazd to by przydał się im wszystkim i niewiele chyba trzeba by go na mobilną bazę dla nich wszystkich pozmieniać. No można było ale na razie to to był wrak.


Po przerwie na oględziny furgonetkowych nadziei Jay’a wszyscy wrócili do grilla. Mięso, steki, kiełbaski, kurczaki, keczupy, majonezy i przyprawy krązyły wokół biesiadników do taktu muzy jaką raczył ich na życzenie lub wedle własnego widzimisie lśnący czernią supersamochód. Jay oderwał się od zabawy gdy seksowna blondynka w czerwonym kompleciku jeszcze bardziej podkreślającym jej seksowność ogłosiła, że coś znalazła. Jay bez żadnej żenady podszedł i ustawił się tak by mieć dobry wgląd na jej krągłości i zagłębienia które zdawały się być rozłożone wręcz modelowo. Gdy jednak pokazała fotki i to samochodów i jeszcze z wypadku i to tego co tak długo szukali zaciekawiło go to. Te szukanie młodych też mu się ostatnio co raz częsciem z polowaniem kojarzyło.

- Ciekawe… To faktycznie gliniarze musieli się zdziwić. Hmm… A ciekawe czy oni na coś wpadli. Przynajmniej od samych kompów, kamer i majstrowania przy nich. - zmrużył oczy i przygryzł wargę w zamyśleniu. Mortale nie mieli takiej pełni perspektywy jak byle nadnatural no ale było ich jak mrówków i byli wszędzie. A póki sprawy nie zakrzywiały praw naturalnych tego świata mogli być całkiem łebscy nawet jak nie wiedzieli o Maskaradzie. Może więc i póki sprawa szła o kompy i kamery to i mogli coś rozkminić co im umknęło.

Podczas grilla Jay czuł się świetnie i bawił się świetnie. Starał się nie myśleć o tym, że to może ich ostatnia okazja do spotkania i zabawy w takim gronie. Może i nad te słonecznie miasto nadciągały ciemne chmury na świat nadnaturali ale na razie jedli, pili, tańczyli i darli się twierdząc, że spiewają. No przynajmniej gospodarz tak miał. Przy okazji pogadał, pokrzyczał, posmiał się, doniósł mięcha czy alku, poczęstował i spytał czy komuś czegoś nie brakuje oraz z grubsza jak kto chciał czy pytał to rozplantował spanie. Dom był sporawy a mieli przecież do dyspozycji jeszcze te wszystkie szopy, magazynki, garaże czy co większe wraki jakby się ktos uparł nie spać w domu.



Rozmowa z Colsonem


Następny dzień po bibie zaczął się dość pracowicie. I jak odkrył Jay całkiem ciężko. Gdyby nie Steve i Angie to pewnie by przespał lub przeleżakował cały dzień. No ale jak mu przypomnieli o robocie jaka ich czeka i że jadą ją zrobić czy z nim czy bez niego no to zrobiło mu się głupio i w końcu zwlókł się ze swojego leżaka na którym jak się okazało zasnął na zewnątrz już prawie nad ranem. Nawet nie chciało mu sę sprawdzać czy ktoś spi w takim razie w jego łóżku. W sumie to nie było to takie ważne.


Po ustaleniu planu dnia Jay na pierwszy ogień uderzył do czarnoskórego szefa mokoli. Podzielił się z nim swoimi obawami, że zniknięcie młodych ma coś wspólnego z nadchodzącą wojną w świecie nadnaturali. I powiedział szczerze, że podejrzewa zamach na królweski stolec Adriana. Własnie dlatego ktoś ściągnął tą bandę obcych zmiennokształtnych do miasta. I to bez wiedzy i zgody szefa miasta. Do tego ten kompowo - magiczne znikanie całego porwania młodych które prawie cudem wykryła Angie sugeruje zdaniem Atkinsona jakieś machlojki na specowo - vipowskim najwyższym szczeblu wśród nadnaturali. I dlatego przyszedł teraz właśnie do Colsona bo jeśli obawy byłyby słuszne to i może się oberwać także mokolom.

Szef mokoli okazał się jednak sceptycznie nastawiony do pomysłów i idei młodszego mokola. Zwrócił uwagę, że młodych łatwiej byłoby zabić niż znikać. Fakt o tym już rozmawiali z muszkieterami i też to padło. Niemniej jakoś na slepo i na czuja a może wiedziony głupią nadzieją Jay czuł, że parka młodych gdzieś jest żywa. Natomiast doprecyzował, że metody wykrywania changelingów nie są jedynymi i to, że Kingstone ich nie wykrywa jeszcze nie przesądza sprawy. Przeciw jej metodom, tak samo jak i przeciw innym można się jeszcze zabezpieczyć i uniknąć wykrycia no ale przeciw wszystkim na raz to już by było bardzo trudne. Z miejskich magów chyba Nikodemus by umiał a czy jeszcze ktoś to ciężko powiedzieć.

Zaś w takim świetle rola królowej changelingów również jest niepewna. Może ktoś ją wrabia a może ona kogoś wrabia. A może chodzić tu zarówno o kogoś z miasta jak i kogoś spoza. Bez konkretnych dowodów niestety mieli tylko zgadywania i dywagacje a konkretnych dowodów Jay przedstawić nie umiał. Na koniec zostało mu się pożegnać i co najwyżej wrócić jak się dowiedzą czegoś konkretnego.



Rozmowa z “Białą Łuską”


Rozmowę z szamanem mokoli zaczął od pytania na temat tego dziwnego pajaka z Umbry którego KITT wykrył przed szpitalem. Umbra i stworzenia ją zamieszkujące zdecydowanie nie stanoiwły centrum zainteresowań mokolowego rajdowca ale to co mówił szaman nawet go zaciekawiło.

Wyglądało na to, że według niego taki stwór raczej nie powstałby samoistnie. Ktoś go musiał stworzyć, wyhodować, zmutować czy coś w ten deseń. Raczej nikt z szanujących się wilkołaków czy mokoli. Za bardzo jebało zabawami ze Zmijem. No ale już tacy Tancerze Czarnej Spirali to mogli się pobabrać w czymś takim. Pewnie więc jakiś ichni szaman mógłby stworzyć coś takiego. No albo Pentex. Ci też mają swoje laby i specó to w którymś pewnie mogliby zmajstorwać takiego stwora. Trzecią możliwością były skazone rejone Umbry gdzie w miarę standardowy umbrowy pająk przebywajac odpowiednio długo czy często mógł nabrac takich wyjątkowych możliwości. Skoro w grę wchodzili co najmniej dwóch niejako “rasowych” wrogów mokoli i nadnaturali to Jay’owi zrobiło się dość niewyraźnie. Sprawa naprawdę zaczynała byś szyta grubymi nićmi. Albo Pentex albo zdrajcy rasy. Bo nawet jak ten turbopająk sam wymutował to któreś z tych dwóch musiał go nasłać. Do tej pory Jay rozważał ich udział w bierzących wydarzeniach raczej teoretycznie ale obecnie serio wyglądało, że mogli maczać w tym swoje spaczone zmijem paluchy w przynajmniej części wydarzeń o jakie się ocierali.

Drugim zagadnieniem o jakie spytał było ewentualne ukrycie młodych. Szaman mokoli potwierdził niejako słowa Colsona, że ukrycie przed changelingami jednego z nich jest naprawdę trudne choć nie niemożliwe. Ale na tym świecie. W Umbrze to co innego o ile ukryć ich poza ich elficką dziedziną z której korzystają. Wystarczyło w Penumbrze zrobić niewielki schowek i elfy nigdy by młodych tam nie znalazły. Na dociekania Atkinsona jak znaleźć kogoś zaginionego w Umbrze poradził mu udać się do zamieszkujących je duchów i poprosić o pomoc. Jak ktoś dobrze żył z duchami mógł poprosić je by kogoś znalazły albo ukryły. Samodzielne przeszukiwanie tej krainy mogło być mało efektowne i doprwadzić nawet do zaginięcia samego szukającego. To raczej skutecznie zniechęciło Jay’a by próbować tego osobiście.



Śledztwo w mieście


Jay spotkał się ponownie z resztą brygady gdy, przebrani za agentów federalnych zaczęli rozmowy i przesłuchania świadków zdarzenia. Co prawda rozmawiała głównie pozostała dwójka a Jay był od wypełniania pustki obrazu lub robienia wrażenia ale i tak był dość podekscytowany rolą. Do czasu. Póki szło dość dobrze to nawet mu się podobało ale gdy już nawet Angie zaczęły te oporne typki działać na nerwy to mokol już tylko był niewiele bliski od pacnięcia tego czy owego w czerep, minięcia go i zabrania potrzebnych nagrań. A jkaby nim potrząsnąć trochę tak głową w dół to był pewny, że zaraz by wyśpiewał co widział.

- A nie możemy tam wpaść ze spluwami w garści, kazać wszystkim paść na ziemię i wyważyć drzwi z kopa? - spytał gdy podchodzili do któregoś z kolei sklepu a olbrzym był już wyraźnie zirytowany tym uporem i trudnościami jakie robili ci mortale. Z czego niektórzy jak podejrzewał celowo i złosliwie. No i weź tu tak ich nie trzaśnij dla zdrowotności psychicznej i poprawy światopoglądu na współpracę z władzą… Przecież w sumie jako funkcjonariusze mogli zatrzymać na 24 h każdego prawda? I mogli zatrzymać w pustej celi albo takiej z jakimiś latinoskimi banditos co taki białasowy żuczek na pewno uprzyjemni im pobyt w tej nudnej celi. Czy tego chciał czy nie. Mruczał niezadowolony i zirytowany Jay gdy odkrywał tę nieciekawą stronę służby publicznej jakiej na ogół nie pokazywali na filmach.

Gdy w końcu skończyli te łażenia i gadania Jay odetchnął z wyraźną ulgą bo już miał takich gadek serdecznie dość. A jednak udało się. Jedna osoba coś widziała i zdobyli fragment nagrania. Gdy z tamtąd odjeżdżali Godzilla mruknął pół żartem, że w sumie jakby co to może się tędy przejechać buldożerem i wyrównać nieco poziom światopoglądu. No chociaż tego jełopa od tego nędznego prawniczyny co tak się wymądrzał. Z sugestią o pogadaniu z miejskim rycerzem numer 1 się zgodził i po chwili mknęli już czarną maszyną w kierunku portu.

Brilchan 10-08-2015 23:34

W klubie "Sweet Suicide" po skończeniu narady

Bill był trochę w kropce. Nie miał kasy na taksówkę żeby dojechać na bagna a z buta to zajęłoby za dużo czasu i pewnie by się zgubił po drodze... Z zamyślenia wyrwali go chłopaki z Cheshirers siedzący grupą przy barze - Hej portowy nurku, choć opowiedz nam swoje przygody! - Zawołał jeden z nich a reszta wybuchła śmiechem.

Arnul "wychowany" na snach i heroicznych opowieściach zsyłanych mu przez Przodków nie miał żadnych oporów przed przechwałkami. Jego historia została przyjęta bardzo ciepło wydawało mu się nawet, że widzi w oczach niektórych kumpli Chrisa szacunek.

Kiedy wypił już piwo które postawili mu za ciekawą historyjkę postanowił zaryzykować i wyjął z kieszeni wizytówkę daną mu przez Jaya - Słuchajcie przenosimy naradę w inne miejsce żeby nie siedzieć wam na głowie a ja nie mam transportu podwiózłby mnie któreś z was na motorze ?

- Masz szczęście Billy akurat jadę w tamtym kierunku - Odpowiedział jeden z klubowiczów.


grill na złomowisku

Gdy tylko zbliżył się do posesji psy dostały szału - Tak, jak mówiłem zwierzęta i normalsi wyczuwają moją bestie poprzez pot małpom śmierdzę choćbym nie wiem ile razy dziennie się mył czy psikał się nie wiadomo czym a reakcje zwierząt sami widzicie - Wyjaśnił przepraszającym tonem - Najlepiej będzie jak spróbuje trzymać się od nich z daleka to może się choć trochę uspokoją

Mimo tej wpadki naprawdę świetnie się bawił. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Do niedawna był bezdomny potem choć poznał swoje miejsce to waletował u Wilków Szarej a teraz nie dość że dostał robotę z dachem nad głową bez niczyjej łaski to załapał się na obicie mordy paru kretynom zyskał trochę fantów no po prostu tylko lepiej i lepiej.

Wypłosz pokazał mu jak ma obsługiwać nową komórkę - Kuurdę, ale to pokomplikowane z tymi kodami i wszystkim! I czy to nie jest takie nowomodne i delikatne ? Boję się że zaraz ją rozwalę... Oczywiście postaram się nie wielkie dzięki i w ogóle! Kiedyś już miałem komórkę ale tamto to była taka toporna nokia co można nią ludzi w łeb walić jak cegłówką! Skroiłem z niej jednego patafiana pograłem trochę w węża i podzwoniłem na Party Line ale w końcu bateria się wyczerpała a ja nie miałem ładowarki więc ją za coś tam wymieniłem już nie pamiętam za co. Zresztą i tak nie miałbym do kogo dzwonić nigdy nie miałem aż do teraz... - Powiedział lekko wzruszony wypity alkohol zaczął uderzać mu do głowy a teraz kiedy zasycił głód zrobiło mu się błogo więc zaczął robić się bardziej gadatliwy i łatwo się wzruszał.

- Jay słuchaj to pozwoliłbyś mi pogrzebać za częściami do motorów ? Kasy nie mam ale mogę ci dać tego obrzyna a resztę odpracować, zapłacić ci jak mi skapnie jakaś kasa albo będę ci wisiał przysługę. Ja zawsze dotrzymuje słowa więc cię nie oszukam a zresztą ty byś się nie dał oszukać- Powiedział z szacunkiem do wielkoluda - Po prostu potrzebuje czegoś żeby się po mieście poruszać więc pomyślałem że najlepiej byłoby złożyć Babla
- A nie lepiej po prostu kupić ? Nie miałbyś problemów z dokumentacją- Zauważył Steve.
- Za co ja nie mam kasy, jakbym tyle wydał z tego funduszu to Kojot urwałby mi jaja po za tym, dokumentów też żadnych nie mam - Odpowiedział.
- Ja ci mogę motor i papiery załatwić - Wtrącił się KITT poprzez głośnik smartfona.

Bill stał przez chwilę osłupiały po czym zerwał się do biegu by po chwili paść na kolana i zacząć bić pokłony przed gadającym samochodem. Mamrotał przy tym jakieś podziękowania i zalewał się łzami szczęścia.

Z szaleństwa wyrwał go Wypłosz - A może lepiej motorynkę albo skuter? Z twoją posturą i tak będziesz wyglądać groźnie a problemów z załatwieniem byłoby mniej

Wilk podniósł się z kolan otarł łzy ale po pierwszej chwili poczucie zawodu jakie było widoczne na jego twarzy zastąpiło zamyślenie w końcu skinął głową - Jasne, ważne żeby przewiozło mnie z punktu a do punktu B nie ma co zwracać na siebie zbytniej uwagi. A motor bardziej docenię jak sam na niego zapracuję - Odpowiedział - Dzięki, za dobre chęci KITT zwykle nie lubię klatek na kółkach ale ty jesteś wyjątkiem - Powiedział z sympatią w głosie.


Historia dla Angie

Bill przez cały wieczór gapił się na dziewczynę, starał się robić to dyskretnie bo nie chciał się narażać ani jej ani gospodarzowi choć wypity alkohol powodował że był dużo mniej dyskretny niż mu się zdawało.

W końcu zebrał się na odwagę i podszedł do niej - Hej, Angelo słuchaj... Ty się tak wyznajesz na technologii i w ogóle no teges myślisz że da się to jeszcze naprawić ?- Spytał pokazując zepsuty paralizator.

Efekt napraw przeszedł jego najśmielsze oczekiwania - Oż kurwa! Ale zajebiście wygląda! Jak ty żeś to zrobiła ? Myślałem żeby sprzedać bo ja wolę polegać na swoich pięściach ale wygląda tak zajebiście że chyba sobie zatrzymam- Powiedział zachwycony.

Jakieś czas później demonica podeszła do niego i poprosiła żeby coś o sobie opowiedział jako że czuł się już i tak niesamowicie dłużny ekipie KITTa a w głowie szumiały procenty postanowił być zupełnie szczery.

- Żeby nie było, od razu zaznaczam że nie opowiadam tej historii żeby ktokolwiek mnie żałował - Zaznaczył po czym przystąpił do opowiadania historii swojego życia a mówił na tyle głośno że każdy zainteresowany mógł posłuchać:

- Nie znam swoich rodziców wychowałem się w dość nieprzyjemny sierocińcu, szybko nauczyłem się, że muszę być twardy żeby przetrwać w tym syfiastym świecie. Relacje między wychowankami przypominały raczej patologiczne zachowania z więzień o zaostrzonym rygorze. Pobicia wymuszenia a nawet gwałty było na porządku dziennym. Rządziło prawo pięści a wychowawcy nie przejmowali się niczym dopóki nie było o tym za głośno, o co starali się Kapo u szczytu hierarchii.

-kilka osób próbowało znaleźć pomoc jednak zostali zignorowani i dość szybko popełniali “tajemnicze samobójstwo” a cała sprawa była wyciszana reszta sierot przyjęła tą relacje za normę i dostosowywały się do tego chorego świata, aby przetrwać.


- Powiem ci że nawet nie było mi z tym tak źle zawsze byłem agresywny przemoc i przewaga fizyczna dawały mi satysfakcje, której brakowało mu w życiu codziennym. Wypełniały poczucie pustki, które dręczyła mnie nocami. W snach widział walki dawnych bohaterów głównie wikingów. Teraz już wiem że wynikało to z dziedzictwa wilkołaków to przemawiali do mnie Przodkowie oczekujący od niego wypełnienia jakieś wielkiej misji pokazywał mi pola bitew, opowiadali o chwale i honorze...

-To sprawiło , że zainteresowałem się historią starożytną i mitologią. Nigdy nie był zbyt inteligentny i nie lubił się uczyć, bo wiadomo, że ci, którym uda się wyjść z bidula żywymi znajdą robotę w gangach.

- Z okresem dojrzewania przyszły zmiany stałem się najbrzydszym dzieciakiem w okolicy. Byłem owłosiony niczym bestia, pryszczaty oraz obrzydliwe śmierdział niezależnie od tego jak często brał prysznice. Wraz z tymi zmianami nadeszła zwiększona agresja i potrzeba dominacji. Gnoiłem bez litości każdego, kto ośmielił mu się sprzeciwić i uzyskałem dość wysoką pozycje w “łańcuchu pokarmowym”, wiązało się to z szacunkiem, ale widział obrzydzenie oraz strach w oczach innych czuł się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej nie miałem nigdy żadnych prawdziwych przyjaciół bo pewnie jakoś czuli małpiszony jedne że jestem odmienny...

-Do wcześniejszych snów dołączyły nowe fantazje coraz częściej widział siebie pokrytego krwią innych wychowanków rozrywając ich ciała i pożerając ich wnętrzności. wiedziałem , że jeżeli się stamtąd nie wyniesie to albo zostanie mordercą albo oni będą musieli mnie zabić.


- Zbiegłem w kierunku Miami licząc na to, że uda mu się przeżyć na ulicy, przez jakieś czas żyłem jako bezdomny. Nie powiem ci ile dokładnie czasu to trwało ale nauczyłem się całkiem wygodnie funkcjonować na ulicy. Było całkiem fajnie dopóki nie złapał mnie patrol policyjny wpadłem w panikę że znów zabiorą mnie do bidula albo do paki górę wziął instynkt i przeżyłem swą pierwszą przemianę. Zabiłem i pożarłem dwójkę gliniarzy, niewiele z tego pamiętam... Odbyło się to na terytorium Szarej, jej ludzie odnaleźli uświadomili mi czym jestem. Wreszcie odnalazłem swoje miejsce we wszechświecie -
Zakończył.



Na złomowisku następnego dnia

Dzień minął mu spokojnie na zbieraniu części motocyklowych drzemkach w słońcu i podziwianiu otoczenia. Wziął prysznic choć i tak będzie śmierdział to większa szansa że go wpuszczą gdy nie będzie wyglądał jak lump.

Starał się nie szarogęsić za bardzo po domenie innego zmiennokształtnego.



W barze karaoke

Bill usiadł w koncie baru i zamówił piwo cała sytuacja była o tyle wygodna że mógł gapić się na śpiewające elfiaki bez wzbudzania podejrzeń zamierzał skorzystać z daru Empatii Gniewu na tym który wygląda na przywódce w razie gdyby go zauważyli czy mieli pretensje Arnul zawrze paszczę i wyjdzie nie chciał wdawać się z tymi dziwadłami w gadki, bójki ani pyskówki nawet jeżeli to oni zaczną bo za bardzo się bał że coś mu się wymsknie przez co zawrze jakąś umowę albo dostanie jakąś klątwą.

W razie kłopotów po prostu wyjdzie jeżeli towarzysze będą potrzebować wsparcia to puszczą mu sygnał na komórkę.

Mike 17-08-2015 16:02

Klub “Karaoke Hits”
Przywódcę łatwo było wyłonić z grupy, mimo, że trzymał się z resztą to dało się zauważyć dystans miedzy nim a pozostałymi. Był jakiś taki… “dystyngowany”, miał to COŚ, podobnie jak Riketti. Wydawało się iż jest lepszy od innych. Bill miał wrażenie, że tak naprawdę jest. Młody zagubiony wilk, kontra szanowany, pewny siebie i do tego nieźle wyglądający generał na wakacjach. Bil od niego taki spokój i pewność siebie, że wystarczyło by tego dla całej watahy wilkołaków. Nie było w nim ani grama gniewu.
Za to pozostali aż kipieli od utajonych emocji. Ale z zewnątrz nie dawali po sobie tego poznać. Właśnie jeden z nich podszedł do sceny i zabrał gitarę swojemu kumplowi i szturchnięciem zepchnął go na bok. Gdyby nie to, że Bill obserwował scenę nie zauważył by spojrzenia jakie rzucił zepchnięty w kierunku dowódcy, po czym bez słowa poszedł do baru.
Nowy występujący, zaczął grać. Najpierw powoli, ale tempo wzrastało. W końcu zaczął śpiewać, niestety żaden z wilków, ani wampirzyca nie rozpoznali jaki to język. Ale muzyka i słowa wyraźnie zagrzewały krew, zwłaszcza u wilków. Bill i Marcus czuli nagły przypływ adrenaliny, daleko było im do porastania futrem, ale już zrobili pierwszy krok tylko słuchając muzyki.

“Agenci FBI”
Trasę furgonetki udało się wyśledzić, aż do przedmieść. Wymagało to ponownego zajrzenia do monitoringi. Zgubili ślad w okolicach Westland Garden Park. Tam już monitoring był sporadyczny, a czasem uszkodzony. Uszkodzenia nie wyglądały na działanie celowe.
Nikt nie zgłaszał kradzieży żadnej furgonetki z listy. Wiec ten trop także odpadł.
Za to umówienie się na spotkanie z Lancelotem dało się załatwić bez problemów. Akurat planował zatrzymać się przy jakieś budzie z burgerami i wrzucić coś na ząb.

Pipboy79 20-08-2015 06:48

Jayson "Godzilla" Atkinson - Pomiot Godzilli


Westland Gardner Park



Jay nie miał nic przeciwko grzebaniu za częściami. Od tego w końcu te miejsce było. Przerobu i rozbioru czegoś w coś innego. Następny dzień okazał się dość pracowity i mimo, że jako agencji FBI podąrzyli raze z ich muszkieterską paczką za tropem to zaprowadził on ich w dość nieciekawą okolicę gdzie samochodu było lepiej nie zostawiać. No przynajmniej zwykłego.

- Cóż... Jeśli nikt nie zgłaszał kradzieży... To może ktoś użył swojej własnej... - dedukował na głos Godzilla. Choć chwilowo przynajmniej to niewiele zmieniało im chyba sytuację. - Może oni tu mieszkają? Albo mają bazę? Gdzieś tu mogli przywieźć młodych po porwaniu i ich gdzieś upchnąć, wskoczyć w Umbrę czy przepakować gdzieś dalej... - podrapał się po brodzie Jay. Nawet jeśli tak było to był całkiem spory teren do przeszukania. Cała dzielnia. Bez kamer.

- Można by popytać. Wiecie pogadać z miejscowymi niekoniecznie nadnaturalami czy widzieli furgonetkę ze zdjęcia... - dumał dalej. Furgonetka to furgonetka nie trzeba było nadnaturala by ją zobaczyć. Może ktoś by rozpoznał? Albo pogadać o jakiejś nagrodzie czy coś. No od biedy Jay mógł wziąć za chabet tego czy owego i spytac po swojemu choć to tak na całą dzielnie to by mało efektywne chyba było. Można było złapać za nogi i wytrząchać odpowiedź niekoniecznie nie uderzając głową delikwenta o chodnik no ale to już musieliby mieć chyba podejrzenie, że coś wie a inaczej gadac nie chce jak go grzecznie Angie czy Wypłosz pytają.

- Szukać chyba trzeba by od miejscowych nadnaturali. Nawet jak to nie oni to może zauważyli czy wyczuli jakieś zmiany czy dziwne wydarzenia albo obcych. Biała Łuska mówił, że to już nielichego magusa by trzeba na takie szachrajstwa... - w sumie co mówił Biała Łuska i Colson już im powiedział to nie chciał gadać o tym jeszcze raz. Ale od czegoś szukać zacząć musieli. Skoro furgonetka wjechała w ten rejon a nie mieli nagrań, że wyjeżdża no to wciąż musiała tu być. Mogła zostać porzucona lub "zniknięta" z metką trefnej bryki którą lepiej nie pokazywac się na mieście.


---




Port



Z Lancelotem udało im się spotkać bez problemu. I jak tylko Jay zobaczył, że tamten szamie coś dobrego od razu zrobił się głodny i też sie obkupił w paśnikowy prowiant przy okazji pytając Steve i Angie czy mają ochotę bo jak już i tak będzie stał w kolejce to może im kupić.

- Słuchaj Lancelot czy jest jakiś... No klub czy co, gdzie chagelingi łażą w zbrojach? Wiesz, takie co wyglądają jak prawdziwe z Europy. No i jeszcze w nich jakieś ceremonie odprawiają. I jak już czy możliwe, że jakoś przyjęliby z jakiejś okazji człowieka? Jakoś zasłużonego dla nich czy coś takiego? - Jay zaczął ze swoim sławnym wdziękiem wyłuszczać z czym przychodzą. Szamał swoją paszę na bazie frytek i hamburgerów i siedział obok nadnaturala wykonującą zwykłą pracę fizyczną śmiertelnika. Na swój sposób Jay tego nie mógł pojąć choć ten nietypowy weteran wojen śmiertelników na swój sposób go ciekawił tymi swoimi specyficznymi zwyczajami.

Raist2 23-08-2015 11:53

Muzyka, alkohol, śpiew, tańce i plaża….. gdyby nie robota z chęcią dołączy by się do imprezy. Ale cóż, zadanie wzywa. Na początku rozglądał się po lokalu, wyławiając “gości”, co nie było trudne zważywszy że trzymali się blisko siebie dodatkowo otaczając swojego przywódcę. Ten to robił wrażenie, nawet w buntowniczym Marcus’ie wzbudzał odrobinę szacunku, taki odpowiednik elfiego Adriana tyle że tego całkiem szanował (chociaż Adrian był łakiem, do tego Garou, co dawało mu dużego plusa).
Gdy na scenie zmienił się artysta, i gdy zaczął śpiewać tą swoją pieśń pobudzając wilka, Marcus stał przez chwilę słuchając. “No kurwa, nieźle.” Popatrzył się na Billa i Gilian, pierwszy nie nadawał się do rozmowy, nawet przy tym ścisku przy nim było jakoś luźniej, a wampirzyca była zbyt pochłonięta otoczeniem żeby wziąć się za to co trzeba zrobić. Chociaż nie podobało mu się to, to na niego spadły rozmowy, a przynajmniej zaczęcie jej…..
Ruszył w stronę sceny przepychając się przez ludzi, gdy do niej dotarł stanął przed nią wsłuchując się w rytm melodii. Nie zajęło mu to długo żeby poznać i nauczyć się tej melodii, rozejrzał się za drugą gitarą. Jest, tam, z tyłu sceny. Wskoczył na scenę, chwycił instrument i dołączył się do grania.

pppp 27-08-2015 07:17

Wymienianie powitalnych uprzejmości nie trwało długo, a Jason szybko przeszedł do konkretów. Zanim Lancelot odpowiedział, do rozmowy wtrącił się ktoś jeszcze.
- Lance - KITT odezwał się cicho do trolla, który ze smakiem pałaszował burgera - Potrzebujemy twojej pomocy.
- Czym mogę wam służyć? - rycerz wydawał się promieniować uprzejmością - Pamiętaj jednak, rumaku, nie jestem niczyim pachołkiem, ale władcą samego siebie - Lancelot uzupełnił tak jakby inni nadnaturale nie respektowali jego odmienności - Mogę pomóc wyłącznie w szczytnym celu.
- Szukamy Szczeniaka - czarny dodge dobitnie zaakcentował imię poszukiwanego - Podejrzewamy, że stało się mu coś złego.
Lancelot pokiwał głową:
- W tej sprawie z radością wam pomogę, ale niestety, nic o tym nie wiem. Sam próbowałem go znaleźć, ale nie przyniosło to żadnego skutku.
- Wiem, że nie bawisz się w podchody i intrygi, Lance - KITT dodał cicho - My też nie będziemy.
- Znam cię dobrze, rumaku Czarnego Rycerza - Lancelot warknął - Znam cię dobrze i wiem, że mówisz jedno, a myślisz drugie.
- Znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że dotrzymuję danego słowa - KITT zripostował - Jeśli przyłapałeś mnie na czymś niegodnym, to powiedz to teraz, inaczej będę musiał bronić mojego honoru.
Lancelot się zastanowił, po chwili podniósł dłonie w przepraszającym geście:
- Wybacz, rumaku, powiedziałem zbyt wiele. Nie słyszałem niczego złego o twoim zachowaniu, ale nosiłeś często jeźdźców, których honor był bardzo wątpliwy.
- Jestem rumakiem, jak sam zauważyłeś - odpowiedział złośliwie KITT = Rzeczą rumaka jest nosić jeźdźca. To mój obowiązek i muszę się z niego wywiązywać. Tak jak ty masz obowiązki wobec swoich pobratymców.
- Powiedziałem, wybacz - troll pokiwał głową - W czym mogę wam pomóc?
- Tak jak powiedział Jason, pewna istota, która uchodzi za zwykłego człowieka, przeżyła następującą ceremonię - KITT ze szczegółami opisał wspomnienie ojca Szczeniaka - Jak sądzisz, kim może być ta osoba i co dokładnie przeżyła? A jeśli chcesz zapytać, czyje jest to wspomnienie, to wybacz, ale nie możemy ci powiedzieć. Istota ta chce najwyraźniej uchodzić za zwykłego człowieka. Nie chcemy zdradzić jej sekretu, jeśli to jakaś niewinna tajemnica. Pytamy cię o to tylko dlatego, bo nie znamy się na zwyczajach odmieńców, a może mieć to jakiś związek ze zniknięciem Szczeniaka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172