Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2009, 10:01   #361
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Dłonią zakryła twarz. Ogień. Smród przypalonych włosów. Szał już minął, ale nie zdążyła jeszcze schować zębów. Zetrzeć czarnej maski pyłu z twarzy. Bestia wewnątrz już nie rzucała się wściekle jak zwierzę w zoo o pręty klatki. Choć nadal nie wyglądała najlepiej.

"Tak, wygląd to najważniejsza sprawa obecnie" pomyślała z przekąsem.

Daleko od wszystkiego, ale z drugiej strony... śnieg. Dużo śniegu. Śnieg to woda. Cicho szumiące drzewa, mrok, polana szczelnie przyprószona i prawdziwy rycerz...

"Na duchy przodków! Nie ma na to czasu!"

- Biel albo czerń, to twój wybór dziewczyno. To, co trzymasz w rękach, to zguba i ocalenie, ty zdecydujesz, komu je przypiszesz...

- Wybór mówisz sir Rolandzie?
- uśmiechnęła się ścierając rękawiczką resztkę makijażu, który spłynął od ciepła. - Istnieje tylko konieczność. Nie wiem, co kryje się pod Waszą Bielą - dla mnie to kolor żałoby. Albo śniegu. Śnieg jest piękny nie uważasz?

Podniosła garść formując twardą kulkę i podeszła o krok do Rolanda. Chciała otrzeć jego czoło, aby krew nie spłynęła mu do oczu i nie przeszkadzała w patrzeniu, jednak złapał jej nadgarstek. Uśmiechnęła się łagodnie.
- Dziękuję za pomoc. - starła śniegiem krwawą strużkę znad jego lewego oka, kiedy już puścił jej rękę i odrzuciła śnieżkę daleko. - Chcę ocalić moją rodzinę bliższą i dalszą. - ściągnęła rękawiczkę i z kieszeni wyciągnęła kamień. - Jakiego koloru pionkiem przez to staję się?

Za każdym razem, gdy na niego patrzyła, czuła się dziwnie.
Kamień zdawał się chłodzić jej dłoń jakby włożyła ją do górskiego strumienia. Już nie liczyło się, co odpowie Roland. Wpatrywał się w ten błękit i miała wrażenie, że jest przez niego pochłaniana. Nie, konsumowana! Choć to dziwne słowo, samo jej się nasunęło. Doprawdy...

Roland popatrzył na wampirzycę dziwnie zamyślonym spojrzeniem.
- Nie wiem. - przyznał. - Nie wiem,...

Słowa już nie miały znaczenia. Użyć. Tak. Ale jak? Patrzyła coraz intensywniej w kamień, a błękit zdawał się falować. Jakby kamień też patrzył na nią.

- ale jeśli nie użyjesz dziewczyno kamienia, to ani ty, ani ja nie weźmiemy już udziału w rozgrywce, stając się jedynie pyłem kurzu na szachownicy.

"Pomóż mi. Ciągła zmiana właścicieli nie może być przyjemna"
. Przemówiła w myśli do kamienia. "Proszę" Kątem oka złapała oświetloną sylwetkę Duszołapa między drzewami.

- Czasem nie ma dobrych wyborów, czasem wszystko to tylko dym. Dym i lustra.

I wpadła paląca się pochodnia na polanę. Shizu zerwała zębami drugą rękawiczkę, stanęła przodem do atakującej ich dziewczyny i złączyła dłonie przed piersiami na kamieniu. Jakby modliła się o cud. W pewien sposób właśnie tak było.

Nie liczyło się nic więcej niż błękit wody i dym. Dym i lustra, tak?
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 16-02-2009, 14:05   #362
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Shizuka, Artur, Mercedes

Kamisama, kamisama, kamisama...

Co robić?

Shizuka złączyła dłonie przed piersiami na kamieniu i ostrożnie wysunęła lekko przed siebie. Jak miała jednak użyć jego mocy? Czy powinna wypowiedzieć życzenie czy raczej rozkaz? A może powinna nim jakoś zamachać? Nawet Roland nie potrafił jej pomóc w podjęciu tej decyzji. Król szachownicy ze spokojem oczekiwał jej decyzji, raz tylko uspokajająco gładząc jej ramię.
Zło jednak nie spało i nie zamierzało czekać.
Twarz Sashy, zwanej Duszołapem po części zasłonięta przez jęzory ognia wykrzywiła się w nabrzmiałym od szaleństwa uśmiechu. Kobieta wypuściła przed siebie ogromną kulę ognia.

- GIIIIŃ!!!!

Panika i determinacja Toreadorki narastała, lecz Arakawa naprawdę nie wiedziała jak użyć kamienia, który teraz zaczął pulsować jej w dłoniach. Zrobiła wiec tylko jedną rzecz, którą zrobić potrafiła w takiej sytuacji – zamknęła oczy.

Szum napełnił jej uszy, jakby syczenie płomienie i skwierczenie ciała. Nie czuła jednak bólu. Zdziwiona tym faktem otworzyła swe skośne oczy. Otaczała ją jasnobłękitna bariera wody! Szafir w jej dłoni pulsował mnogością barw od bardzo jasnego błękitu po ciemny odcień granatu. Kiedy kula przeszła nad nią, a płomienie zniknęły, zniknęła również wodna pokrywa.
I wtedy Shizuka zobaczyła...

- Nieeee! – bolesny jęk wyrwał się prosto z jej martwego serca.

Obok niej nie było teraz nikogo, jedynie niezgrabnie usypana kupka popiołu.

- Widzę, że wreszcie się przebudziłaś, maleńka. Nic tak nie pobudza szarych komórek, jak zdechły wampir.– odezwała się Duszołap szarmanckim głosem dżentelmena.

Postąpiła krok w kierunku osamotnionej Toreadorki, gdy wtem ogromny podmuch wiatru uderzył w Sashę, nie tylko zbijając kobietę z nóg, ale i wbijając ją w ścianę budynku jakieś 30-40 metrów dalej. Tym samym zniknęła ona z oczu Shizuki. Na placyku natomiast pojawiła się inna kobieta o bladej cerze i długich, czarnych włosach w nieładzie, ubrana w męski garnitur. W jej dłoni tkwił połyskujący zielonkawo kamień mocy.

- Nie wybaczę dziwce! – krzyknęła Krwawa Marry, po czym i ona popędziła z nadprzyrodzoną prędkością w kierunku, gdzie przed chwilą posłała Duszołap.

Ogromny wybuch w tamtym rejonie świadczył o tym, że Sasha bynajmniej poddawać się nie zamierza. Odgłosy zniszczenia coraz bardziej się oddalały od miasta, lecz... maskarada została nie tylko złamana. Została pożarta i wypluta przez siły, które nie śniły się nawet wampirom.


Tymczasem osamotniona nagle Shizuka opadła na ziemie, bo szczupłe nogi nie były już w stanie utrzymywać jej rozdygotanego ciała. Wciąż odrzucając od siebie to, co podpowiadał umysł, co przed chwilą się stało, patrzyła na kupkę popiołu obok siebie.
W takim stanie odnalazł ją Artur, a po chwili również Mercedes. Oboje słyszeli jeszcze dziwne wybuchy w mieście i odgłosy zapadających się budynków.

Kiedy oczy młodego Malkaviana spojrzały na kupkę popiołu koło Japonki, w podmuchu wiatru usłyszał słowa: „Umarł król, niech żyje król”.
A może mu się tylko wydawało...


Antoine

Niebo było smutne. Tej nocy nawet zorza polarna nie kryła w sobie wesołości. Błądził już jakiś czas po mieście, oczekując tego jednego... oczekując pożegnania z Rossą. Jego myśli przemykały się pomiędzy dwoma biegunami: niewinną Rossą i pewną siebie Mercedes. Te kobiety były jak woda i ogień. Zupełnie przeciwne sobie, choć obie silne i piękne...

Nawet nie był świadomy, że oto zajechał pod nieduży kościółek Malkavian i... cóż, zamierzał poczekać. Wpatrywał się teraz w gwiazdy, które nigdy nie przestawały go fascynować i obserwował niknącą zorzę. Wtem poczuł, że ktoś się zbliża do jego auta.

Mężczyzna w długiej sutannie, odziany w futrzany płaszcz zmierzał do jego pojazdu najszybciej jak mógł. Ojciec Munk! Zdyszany ksiądz przyskoczył do pojazdu Toreadora. Nie bacząc na to czy ktoś inny go usłyszy czy nie, zdyszanym głosem wyrzucił z siebie:

- Dzięki Bogu jesteś. Me dziecię umiera. Masz kamień? Ona umiera Antoine... tylko jeśli zostanie strażnikiem kamienia, może to przeżyć. Błagam synu... błagam... oddaj jej go... – mężczyzna zachlipał żałośnie zsuwając się po zimnej karoserii auta.

Zbyt mocno kochał Rossę, traktując ją jak własne dziecko, by pogodzić się z wyrokiem pana. Nawet on... teraz więc klęczał w śniegu przed istotą z piekieł – wampirem, byleby tylko ocalić ukochane dziecię.


Karol

Kogo można spotkać w przedsionku piekła? Morderców? Gwałcicieli? Diabliki? Demony? A może samego Lucyfera?
Nosferatu właśnie miał się o tym przekonać. Kiedy czerwona łuna światła rozbryzgała wokół niego, był niemal pewien że oto zmierza ku krainy Dantego, przez co... ze zdziwieniem przyjął pojawienie się przed nim kamiennego pomieszczenia, jakby groty, o wymiarach może... metr, na metr, na dwa metry... Było ciasno! Na tyle ciasno, ze chcąc się rozejrzeć po upstrzonych runami ścianach Karol, niechcący potracił niewielki ołtarzyk plecami. Ten przewrócił się, a spoczywająca nań księga kłapnęła cicho na ziemię.

„Księga!”



Z ogromnym podnieceniem schwycił swoją zdobycz i pospiesznie przewertował pożółkłe strony. Była stara, to z pewnością, choć o dziwo niektóre jej kartki zapisane były współczesnymi długopisami. Choć niestety wiele pozostawało pustych, to Nosferatu dostrzegł wpisy pochodzące zapewne jeszcze z epoki średniowiecza, o czym stanowiło dokładne, starołacińskie pismo z ozdobnikami. Inne były pisane atramentem, jeszcze rysikiem, a nawet długopisem. Zapiski też sporządzono kilkunastoma charakterami pisma, w trzech językach: łacińskim, francuskim i islandzkim. No i był jeszcze dziwny rysunek...

Kiedy wreszcie Lipiński nacieszył się zdobyczą uświadomił sobie kolejne wyzwanie...
Jak do licha miał stąd wyjść?!


Alex

Wpadł do dworku księcia przed wszystkimi innymi. Wiedział bowiem, że to z czym przybywał... powinno zostać rozpatrzone indywidualnie, a i mógł się przypochlebić Aligariemu swoją zapalczywością. Jak strzała pomknął w kierunku sali tronowej i tu odnalazł nieco zdziwioną takim napastliwym wejściem Finney – młodą Ventrue.

- Gdzie książę? – zapytał burkliwie.

Wampirzyca popatrzyła na niego z naganą, zapewne krytykując w myślach maniery Brujaha, jednak rzekła tylko:

- Ojciec poszedł z Singiem do piwnicy wykonać wyrok, nikt nie może... hej! Czekaj!

Lecz Alexandra już przy niej nie było.
Zdecydowany na wszystko stanął przed żelaznymi, pancernymi niemal drzwiami prowadzącymi do piwnicy dworku. Były zamknięte, więc chwilę wahał się co zrobić... i nagle uświadomił sobie, ze przecież drzwi są zamknięte od zewnątrz skoblami u góry i u dołu. To znaczyło, że Aligarii albo już sobie poszedł, albo...


Robert

Podążył ciemnym, martwym korytarzem, starając się ustrzec każdej zasadzki, która tu na niego mogła czekać. Bo niby dlaczego ogień nie strawił tej części podziemi? Mimo tego, jakim gnojem okazał się być Sing, Aligarii nie podejrzewał go o takie zaniedbanie. Stukot jego laski odbijał się od czarnych ścian, a mrok gęstniał z każdym krokiem, tak, że w końcu książę zaczął błądzić niemal po omacku.
Wtem korytarz dobiegł końca. Co teraz?

Ventrue z właściwym sobie spokojem obmacał ściany pomieszczenia, w którym się znalazł, lecz nie natrafił na nic ciekawego. Wszędzie tylko mrok...
Wtem pojaśniało! Nie jakoś mocno, dlatego książę nie zorientował się od razu, ale pomieszczenie jaśniało coraz bardziej, a źródło światła... znajdowało się ponad nim.

Zadarłszy głowę, zamarł. Na suficie pomieszczenia przytwierdzone było bowiem lustro, lecz to nie jego odbicie w nim widział. Z drugiej strony uśmiechała się doń złotooka kobieta o twarzy tak pięknej, że przy niej nawet olśniewająca Ortega wydawała się potomkinią Nosferatu.

Kobieta przyłożyła dłoń do tafli lustra i naprała na nią z prośbą w oczach. Powoli, jak Alicja po drugiej stronie lustra, zaczęła przenikać przez gładka powierzchnię. Drobna rączka wyciągała się błagalnie w kierunku Roberta.


„Złap mnie, pomóż mi...” – usłyszał łagodny głos w głowie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-02-2009, 17:22   #363
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Nie wygłupiaj się ojcze. Wstawaj. Ja też ja kocham. Jest dla mnie jak siostra. Wiesz mi, oddałbym wszystko, żeby ja ocalić.
- Proszę? Kamień. Ona musi mieć kamień
– wyjęczał ojciec Munk.
- Ojcze, odwróć się.
- Co ty mówisz synu? Co robisz? Klejnot.
- Proszę, odwróć się
? - I nie zważając już na kapłana podszedł do przechodzącego mężczyzny w ciepłej kurtce. Wyprowadzał akurat dwa boksery, które odsunęły się warcząc. Widać instynktownie czuły wampira i walczyły ze sobą, czy uciekać, czy ratować pana, do którego zbliżał się krwiopijca. Wreszcie kuląc ogony uciekły.
- Max! Werner! Wracać! Wracać! - Wkurzał się mężczyzna na swoje zwierzaki. - Co jest, jeszcze przed chwilą były spokojne – powiedział na głos do siebie. - Pan sobie czegoś życzy? - Nagle spostrzegł przed sobą Lasalle'a.
- Przepraszam, naprawdę nie mam czasu – wbił kły w kark nieznajomego. Krew! Krew, której zaczynało mu po walce brakować, a której potrzebował … potrzebował … potrzebował.
- Synu! Synu! Co robisz? Zostaw! - Słyszał słowa jak przez jasnopurpurową mgłę. Ojciec szarpał go za rękaw. Chciał najpierw odrzucić go niczym natrętną muchę, ale Rossa … Oderwał się od szyi wolno oddychającego człowieka.
- Nic mu nie będzie. Powiesz mu potem, ojcze, ze zemdlał, albo coś.
- Klejnot. Proszę. Ona musi go teraz dostać
– ręce Munka zadrżały.
- Wiem – głos Toreadora drżał – niestety, dopiero teraz. Pieprzony Roland mógł mi powiedzieć, że chodzi o kamień. Nie miałem go już wtedy, ale spróbuję odzyskać. Gdyby mi powiedział … choć słowo … zamiast swoich przeklętych zagadek. Gdyby mi powiedziano choć słowo, chociaż słowo … Ciesz się wesoły Rolandzie, ciesz się, że ją właśnie mordujesz. Rozkosznie niewątpliwie. Nie odzywaj się teraz ojcze, proszę.

[telepatia Shizuka - 4kropka: „Proszę, błagam, przyjdź jak najszybciej z klejnotem do małego drewnianego kościołka na zachód kilkaset metrów od Elizjum. Liczą się minuty. Kwestia najwyższej wagi. Jeżeli potrzebujesz pomocy,m transportu, proszę odpowiedz”. Do tego dołączony obraz owego kościółka]

[prezencja 4kropka – wezwanie Shizuki – wedle potrzeby powtórzone dwa razy]

[telepatia Mercedes - 4kropka: „Proszę, błagam, przyjdź jak najszybciej z Shizuką klejnotem do małego drewnianego kościołka na zachód kilkaset metrów od Elizjum. Tego, przed którym swego czasu zatrzymaliśmy się. Liczą się minuty. Kwestia najwyższej wagi”. Do tego dołączony obraz owego kościółka]


- Wezwałem swoich - no właśnie, kogo. Mercedes była jego ukochaną, ale dla niej był rozrywką. Teraz nawet nie zapytała go, czy chce pojechać z nią szukać Shizuki. Takie naturalne pytanie skierowane do bliskiej osoby. Shizuka była kimś, co do kogo miał nadzieję. Liczył, że szybko przybędą, bo nie mógł zrobić nic innego. - Poczekaj tu chwilę ojcze. Jakby co, wezwij mnie. zresztą, zaraz cię zmienię.Tylko pójdę spojrzeć, jak ma się Rossa.
 
Kelly jest offline  
Stary 16-02-2009, 22:42   #364
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

Wampir wertował księgę z ogromnym zaciekawieniem, nie odrywając od nie wzroku ani na sekundę, lecz gdy przeczytał całą jej treść poczuł się mocno zawiedziony. Jeszcze raz przewertował ją z grubsza mając nadzieję, iż coś umknęło jego uwadze, niestety nic takiego się nie stało. To było wszystko.

- I po to pakowałem się do przedsionka piekła? – zapytał sam siebie i z kwaśną minę wreszcie przyjrzał się lepiej kamiennemu pomieszczeniu, w którym wylądował. Było wyjątkowo ciasne, jednak najgorsze, że nie posiadało żadnego wyjścia. Nie było za plecami Lipińskiego portalu, którym tu przybył, ale musiała istnieć jakaś inna droga powrotu według kainity.

- Dobrze, chociaż, że ten przedsionek piekła to jakaś nora w skale, a teraz zobaczmy czy księga mi pomoże. – powiedział na głos a następnie wyrecytował kilka fragmentów i poczuł się…głupio. Domyślał się, że są one zapewne wskazówkami odnoszącymi się do kamieni jak i sposobie ich połączenia, jednak nie zaszkodziło spróbować. Część księgi, ta najważniejsza, była opisana jakimś szyfrem, tego był pewien.

- Jak zwykle, nikt nie może pisać jasno i zwięźle. – burknął pod nosem i zbliżył się do ściany. - Później będę miał czas na odkodowanie tekstu, teraz potrzebuje się stad wreszcie uwolnić.

Wampir zaczął dotykać ostrożnie lewą dłonią run trzymając w drugiej ręce księgę. Początkowo obmacywanie ściany nic nie dawało i Karol już zaczął obmyślać w głowie następny pomysł, jednak niespodziewanie jedna z run po dotknięciu zaświeciła się na niebiesko. Teraz zaczęła się zabawa z metodą prób i błędów, aż wreszcie Lipiński po sprawdzeniu kilku możliwości, odszukał po prostu runy przedstawiający ten sam symbol. W całej komnacie były dokładnie cztery, każda emanowała innym kolorem po aktywowaniu.

„Zapewne odpowiadacie czterem żywiołom, ale taka wiedza nie pomoże mi ustalić odpowiedniej kolejności.” – zaczął marudzić w myślach, aż wreszcie zwyczajnie począł gasić i zaświecać runy licząc, że wreszcie uda mu się wstukać je jak należy. Po kilku minutach nareszcie udało się.

„Niebieska - zielona - czerwona - pomarańczowa”
– powtórzył jeszcze w myślach właściwą kolejność, zanim fala białego światła z góry, zalała całe pomieszczenie, zmuszając Lipińskiego odruchowo do zmrużenia oczu…

Kiedy je ponownie otworzył znów był w posiadłości hrabiny Munk, jednakże zamiast palącego się budynku zastał jedynie dogasające zgliszcza. - „Trochę czasu musiało minąć od czasu walki, tylko ile?” - Co więcej, wyczuł pałętających się wszędzie dookoła ludzi i nie czekając ani chwili dłużej niemalże odruchowo rozpłynął się w powietrzu. [Niewidoczność 4 kropki]

Schował księgę za pazuchę i pospiesznie zaczął wycofywać się z byłej posiadłości czarownic, wszakże teraz czekało na niego kilka ważnych zadań. Przede wszystkim chciał ukryć księgę w swojej siedzibie, a następnie musiał wysłuchać raportu o stanie swoich szczurzych przyjaciół po bitwie. Na samym końcu, lecz równie ważne były wieści o stanie pozostałych kainitów.

Zastanawiała go w drodze jeszcze inna kwestia i zadawał w związku z nią następujące pytanie: komu mógł zaufać na tyle, żeby pokazać mu księgę, czy choćby przyznać się do jej posiadania?

W końcu teraz i on miał cenną kartę przetargową i głupio byłoby gdyby jej nie zachował tylko dla siebie przynajmniej dopóki jej nie rozgryzie…
 
mataichi jest offline  
Stary 20-02-2009, 23:39   #365
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Po drodze wciągnęła małą kreskę, co dodało jej wigoru. Wszystko wydawało się takie przytłaczające i poważne, że prawie przygniatało barki. Musiała się trochę odstresować. Na krótką metę zadziałało.
Podjechała pod hotel w stylu zawodowego kierowcy rajdowego obracając samochód o sto osiemdziesiąt stopni. Później skok na zewnątrz, postawa pełnej gotowości bojowej i rzut oka jak się rzeczy mają. Z ulgą stwierdziła, że okolica jest wyludniona i nikt nie jest świadkiem jej pojawienia się, nie mniej spektakularnego zapewne niż wyjście Afrodyty z morskiej piany. Tyle, że zamiast „piana” bardziej adekwatne byłoby określenie „krwawa łaźnia”.
Postronni obserwatorzy mogliby się zdziwić jej widokiem. Oczyma wyobraźni widziała relację naocznego świadka opowiadającego o tej nocy w rejonowym komisariacie. „Tak panie władzo, to powiedziałem. Z vana wyskoczyła jakaś modelka cała usmarowana krwią. Może zbiegła z planu nisko budżetowego horroru klasy D? Aha, i miała przy sobie daisho, no wie pan, jak z komiksów o samurajach.” Tak… Bardzo wiarygodna historia jak na stolicę europejskiego miasta.

Ortega poruszała się jak w półśnie. Jeszcze przed momentem walczyła na śmierć i życie z czarownicą a teraz już została wrzucona w nurt nowych dramatycznych wydarzeń. Los jej nie oszczędzał. Budziło w niej to jakieś irracjonalne odczucia oderwania od rzeczywistości. A może to po prostu kwestia wciągniętego narkotyku? Niemniej realia zatraciła wyrazisty kształt. Strach uleciał. Miała wrażenie, że może zrobić wszystko. Jakby to wcale nie swoim życiem, czy też nieżyciem, ryzykowała nagminnie i bez zastanowienia.

Dopadła teraz do klęczącej w śniegu Shizuki, pochylającej się z jakąś nabożnością nad kupką popiołu. Siedząc już od tak dawna w tym wampirzym fachu kupka popiołu kojarzyła się tylko z jednym. Jeszcze niedawno była to względnie żywa, i względnie oddychająca istota.
- Co się stało? – wskazała na szczątki rozwiewane przez zimny islandzki wiatr. – Kto to był?

Artur Portman dotarł na miejsce praktycznie równocześnie z nią. Zastanawiało ją, skąd u diabła on także się tutaj wziął, ale nie było czasu aby wdawać się w towarzyskie pogawędki.
Najgorsze wydawało się to, że dałaby sobie, że tak by obrazowo się wyrazić, kołek wbić w serce, że dostrzegła oddalającą się sylwetkę Marry. No tak. Marry zazwyczaj oznaczała kłopoty. Czy to ona zawiniła? Czy nastawała na życie Shizuki i w swojej obsesji na temat kamieni chciała jej odebrać kryształ? Bo to, co Toreadorka przyciskała kurczowo do piersi, to był bez wątpienia kamień Antione’a.

Myślała właśnie o nim, gdy poczuła, że coś wtargnęło do jej głowy. Jakaś uporczywa myśl, bynajmniej nie jej autorstwa. Telepatia. Lasalle błagał o pomoc. W jego przekazie dało się wyczuć nutę desperacji. Prosił aby dostarczyć kamień do kościoła w pobliżu Elizjum. Widocznie użyczył Skizu kamień a teraz chciał go z powrotem. Szkoda, że jej nie wtajemniczyli wcześniej w ich wzajemne wewnętrzne sprawy. Widać Ortega nie była według nich godna zaufania. Nie mogła zaprzeczyć, że mogli mieć swoje powody aby tak założyć. Nie poczuła się nawet urażona.

Niemniej nie było czasu do namysłu. Rzuciła Portmanowi kluczyki od samochodu a sama pomogła córce się podnieść. Odgarnęła jej z twarzy kosmyki pozlepianych śniegiem kruczoczarnych włosów i w matczynym odruchu pocałowała ją w czoło.

- Artur, prawda? – zwróciła się do Malkaviana. Nie miała wcześniej okazji by zapoznać się z nim bliżej. – Bądź tak miły i odwieź moją córkę do kościoła w pobliżu Elizjum. Lasalle będzie tam na was czekał. Pośpieszcie się. Spotkamy się później u księcia.
Albo i nie – pomyślała nie zachowując wymaganej w takich chwili powagi – jeśli nieszczęśliwie stracę życie.

- Trzymaj się Shizu – odezwała się pierwszy raz tego wieczoru do córki. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Powiedz jeszcze… kto chciał cię skrzywdzić?

Przez chwilę czekała na odpowiedź zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy. Na pierwszy rzut oka aż się prosiło by obwinić tą niezrównoważoną wampirzycę obłąkaną pragnieniem zagarnięcie wszystkich kamieni. Ale kamień Marry władał żywiołem powietrza, a wokoło rozgorzał pożar i potężny wybuch rozniósł się echem po okolicy. Wskazywałoby więc na to, że winowajcą jest posiadacz kamienia ognia. Kimkolwiek on, lub też ona, jest – Ortega miała nadzieję, że jest człowiekiem. Człowiek, w porównaniu chociażby z wampirem wydawał się łatwym celem a ona była jednak dość zmęczona. Oczywiście trzeba było wziąć poprawkę, że człowiek ten jest uposażony w kamień dający nieograniczoną moc nad żywiołem. W tym wypadku żywiołem ognia, czyli jakby najmniej jej gatunkowi przyjaznym.

Czy Marry poszła go, lub też ją, zgładzić? Czy da radę w pojedynkę? Myśli kłębiły jej się po głowie pędząc po jakiejś niekontrolowanej, totalnie chaotycznej trajektorii. A na końcu równania liczyła się tylko jedna niewiadoma – winny. Ktokolwiek zagrażał jej potomkowi, ktokolwiek targnął się na życie Shizuki musi za to zapłacić. Jeśli Marry także poszła usunąć tą osobę z oblicza ziemskiego globu to wyglądało na to, ze wreszcie znalazły się po tej samej stronie barykady.

Nie tracąc czasu pobiegła w miejsce eksplozji, uliczką, w której przed momentem zniknęła wampirzyca. Nie chciała rzucać się w oczy. Była zwinna i nieźle wtapiała się w nocne ciemności, chociaż sztuki kamuflażu opartej na wampirzych mocach nie poznała nigdy. Chciała przede wszystkim zrobić rekonesans. Zobaczyć czy dojdzie do walki pomiędzy Marry a tym, który dzierży kamień ognia. Jeśli walka wyniknie Ortega będzie miała jedną przewagę – zaskoczenie. Wampirza szybkość i niezawodne ostrza powinny rozwiązać sprawę kiedy Marry przyjmie na siebie główną siłę ognia, na ironię – „ognia” dosłownie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 21-02-2009 o 08:07.
liliel jest offline  
Stary 21-02-2009, 15:41   #366
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Stał, wpatrując się w lustro, a raczej w kobietę, która je zamieszkiwała. Była… piękna. Robert znał wiele eleganckich, wyrafinowanych słów, które istniały tylko po to, by określać urodę – do tej istoty pasowało jednak tylko to jedno. Piękna. Stary wampir, niczym małe dziecko, stał teraz na środku pomieszczenia, wpatrując się w wystającą z lustra smukłą, śnieżnobiałą broń. Słowa, raz wypowiedziane przez Złotooką, wciąż rozbrzmiewały w umyśle Ventrue – dużo ciszej, ale równie wyraźnie.

Kim była? Nie zauroczyła go, to raczej pewne – mógł myśleć spokojnie, czysto. Jednak, gdyby wciąż żył, mógłby sporo mówić o tym, iż jego serce zabiło dużo szybciej, mocniej. Serce jednak nie przestało zupełnie działać – znalazło swe miejsce gdzieś w jego umyśle, w tym miejscu, gdzie gnieździły się uczucia Stańczyka, których – mimo setek lat prób – nie udało mu się wciąż wyeliminować. Nawet, jeżeli milczały przez wiele lat, czasem odzywały się głosem potężnym, z siłą przez tysiące godzin gromadzoną. Tak jak w tej chwili.

Aligarii uniósł swą dłoń.

- Wybawco… - wyszeptała kobieta, patrząc się w oczy wampira. Te, na co dzień zimne, martwe, przepełniały się życiem. Nadzieją. Z lekko otwartymi ustami, z uniesionymi brwiami, niczym dziecko, zagłębiał się w otchłanie piękna i rozkoszy, w złote, niekończące się korytarze szczęścia…

Kim ona jest?

To pytanie rozległo się w umyśle Roberta niczym gong. Jego dźwięk, odrywający wielu zakonników w czasach młodości księcia, zadziałał i na niego. Świat był pełen tajemnic, wiedział o tym już od najmłodszych lat. Dopiero lata nauki u Dominika pozwoliły mu odkryć te sekrety, zagłębić się w wiele z nich, czy w końcu stać się jedną z nich. Pamiętał też dwa słowa pozwalające na odpowiednie podejście do każdej z rzeczy niewyjaśnionych. Pozwalające przetrwać takie spotkania, z czasem może i odkryć ich znaczenie czy sens.

„Nie ufać”.

Trzy gwałtowne kroki do tyłu. Chciał zrobić więcej, ale poczuł ścianę za swoimi plecami. Zdawało mu się, chociaż może było to uczucie prawdziwe, że w oczach kobiety dostrzegł zdziwienie i złość. Zdecydowanym, szybkim ruchem uniósł swą laskę do góry i wymierzył w lustro, w kierunku twarzy istoty.

- KIM JESTEŚ!? – wykrzyknął, bez finezji, uprzejmości czy chłodu.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 21-02-2009, 22:27   #367
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
To wszystko było chore! Chore! Nie tylko jego przemiana w wampira, stwory które nie powinny istnieć, nie tylko niedawna bitwa z wampirami, nie tylko śmierć Vengadora ... cały świat był chory. I to było w tym wszystkim piękne. Przecież powinien wynieść się z tego miasta najdalej jak to możliwe. Na drugi koniec świata, do Australii czy w jakieś inne egzotyczne miejsce, gdzie nikt go nie znajdzie. Zamiast tego poszedł do piekła, żeby pociągnąć diabła za ogon.

Alex uświadamiając to sobie zaczął się głośno śmiać. Świat oszalał! Albo nie, zawsze był szalony, tylko wcześniej młody wampir tego nie zauważył! Teraz jednak wszystko było takie jasne i proste. "Spojrzałem w oczy szaleńca i poznałem prawdę o świecie" wpadła mu tak niezwykła myśl do głowy.

Szybko otworzył drzwi, a kiedy pchnął je całą siłą do środka ... momentalnie odskoczył. Ogień! W środku płonęło. Brujah omalże nie oszalał ze strachu w tym pierwszym momencie. Odskoczył od źródła zagrożenia, potem jednak uśmiechnął się delikatnie. Co teraz może mu zagrozić bardziej, niż już jest zagrożony? Nic! Strach i śmierć mogły go teraz pocałować, bo miał je głęboko w dupie. W sumie wszystko było mu jedno i ta myśl przynosiła mu wielką ulgę.

Nie miał zamiaru jednak skończyć głupio, rozglądnął się za jakąś gaśnicą. Na szczęście jedna była całkiem niedaleko, chyba ktoś ją nie dawno tam nawet zamontował. Na całe szczęście dla niego ... Donovan uruchomił ją i zaczął gasić płomienie.

Kiedy skończył rozejrzał się po dziele zniszczenia. Na środku piwnicy leżała kupka popiołu. Nie mogła być jednak księciem. To byłoby zbyt proste. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na korytarz. Nie wiedział gdzie prowadzi, ale ktokolwiek chciał uniknąć śmierci od płomieni musiał nim ruszyć. Z prostej logiki wynikało, że i tą drogę będzie musiał pokonać Alexander. Uśmiechnął się drapieżnie i ruszył ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-02-2009, 19:10   #368
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Kiedyś miała sen. Goniły ją wilki. Były tuż tuż. Wyły zaraz za jej uchem. Kątem oka dostrzegała kłapnięcia ich szczęk. A Shizu biegła. W śniegu po kolana, obijając się o drzewa, potykając się o korzenie. Całe ciało drżało, mięśnie pracowały już tylko dzięki woli przetrwania - zdawały się spalać żywym ogniem. Oddech panicznie wymykał się z jej ust i nic nie dawały próby zaciśnięcia na nim zębów. Aż wpadła na polanę i pierwsza samica ze sfory zatopiła w jej szyi swoje kły... Czemu teraz to jej się przypomniało?

Po jej policzku spłynęła krwawa łza.

TO NIE TAK MIAŁO BYĆ!

Palce aż do białości kostek zacisnęły się na kamieniu. Chciała również Go obronić! Gniew rozkwitł niczym piękna orchidea w jej duszy. Trzęsła nią nienawiść, którą karmiła się bestia. Miała ochotę rzucić się do gardła tej, która to zrobiła.

I wtedy ich usłyszała. Matka i Artur.
"Czyli Matce nic się nie stało! Arigato kamisama!"
Czuła się zmęczona, ale uśmiechnęła się blado. Garścią śniegu przysypała kupkę popiołu. Symboliczny pochówek. Powoli wracała jej kontrola nad własnym ciałem i głosem.

- Sir Roland już nam więcej nie pomoże. - powiedziała cicho.
Po czym rozejrzała się w poszukiwaniu torebki. Irracjonalna potrzeba odnalezienia zupełnie nie potrzebnego jej przedmiotu w obecnej chwili. Ale wystarczająco materialnego, aby upewnić się, że to wszystko to nie sen. Znalazła ją nieopodal, na wpół spaloną. Zaraz koło nóg Artura. Spojrzała na niego, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego istnienia.

- Przykro mi. - uśmiechnęła się przeraźliwie smutno.
Chciała jeszcze coś dodać, ale nagle usłyszała głos Lasalle-san wewnątrz własnej głowy. Prośba. A właściwie polecenie. Przemożna chęć znalezienia się ponownie w cichy kościele wypełniła jej umysł, a palce same zacisnęły się mocniej na kamieniu. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, Matka już wydała polecenia i pomogła jej wstać.

- Trzymaj się Shizu – odezwała się pierwszy raz tego wieczoru do córki. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Powiedz jeszcze… kto chciał cię skrzywdzić?

Japonka zaskoczyła z pewnością Matkę, gdyż przytuliła się do niej.
- Chciała mnie spalić Sasha Vyrkos, posiadaczka kamienia ognistego. - szepnęła i w końcu schyliła się po nadpaloną torebkę Dolce&Gebana. - Uratował mnie kamień, Rolanda nie. Myrra wściekle przeleciała przez polanę i wtedy zaczęły zamieniać pobliskie budynki w gruzowiska. Uważaj na siebie i Oby przodkowie nad Tobą czuwali, Matko. - odchodząc w stronę wana odwróciła się jeszcze na moment. - Zadzwonić po kogoś?

Lecz jej pytanie nie doczekało się odpowiedzi.

Portman otrząsnął się, jakby nagle obudził się ze snu. Rozbiegane oczy zbadały otoczenie, po czym spoczęły na Shizuce:
- Zatem do kościoła?-powiedział i ruszył szybko przed siebie. Nagle zatrzymał się - Dasz radę sama iść? Musimy się spieszyć, tu nie jest bezpiecznie.

Shizu oderwała wzrok od niknącej sylwetki Matki.
- Tak, do kościoła. - przytaknęła i otrzepała resztki śniegu.
Słowo "bezpiecznie" wywarło na niej dziwne wrażenie. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Bezpieczni? - bardziej martwiła się narastającym głodem. - To nieważne. Musimy się dostać jak najszybciej do kościółka.
Ruszyła jeszcze na trochę ją kolebało na boki, ale z każdym krokiem szła szybciej.
- Jak dobrze znasz Reykiavik?

Spojrzał na nią lekko zdziwiony. "Nieważne? Co jest ważne w takim razie?"
- Reykiavik? Wiem jak dojechać do kościółka. Znam miasto chyba nienajgorzej. I czemu tak nam się tam spieszy?

Na chwilę się zawahała i przez to jej but zniknął zagrzebany w hałdzie śniegu. "Dobre pytanie". Wyszarpnęła stopę i szybko zdjęła oba buty. Tak będzie szybciej niż walczenie o każdy krok w wysokich szpilkach.
- Lasalle prosił - wskazała palem na głowę, co miało zasugerować sposób przekazania prośby - aby zjawić się jak najszybciej, gdyż nie mamy czasu. To dobrze, że wiemy gdzie jechać.

Wkrótce dotarli do samochodu Mercedes. Okolica nie należała do najelegantszych, więc rzucał się w oczy. Szybko wyłączył alarm, otworzył drzwi przed Japonką, potem sam usiadł za kółkiem i uruchomił silnik.
- To może nie być takie proste. Wybuch rakiety, tutaj niewyjaśnione pożary, naziści mogą nadal szaleć po mieście. Obawiam się, czy policja aby nie zrobi jakiejś blokady.
Gdy już wyjechali na ulicę, a sytuacja, jak na normy tej szalonej nocy, wydawała się uspokajać, spojrzał kątem oka na dziewczynę. Nie było mu łatwo zacząć mówić.
- Co tam się stało? Co.. kto.. jak skończył sir Roland?

Buty i torebka powędrowały gdzieś na tył posłane niedbałym ruchem. Czuła się zmęczona. Kamień ciążył jej w dłoni, ale nie miała odwagi go nawet schować do kieszeni.
Kiedy Artur zadał TO pytanie (wiedziała, że je w końcu zada) zaatakowało ją wspomnienie ognia. Odegnała je machając dłonią przed twarzą, jak niesforną muchę.
- Zaczęło się w motelu. Nagle pojawił się Sasha. - mówiła spokojnie, bez emocji - Mocą kryształu spalił wojskowego i chciał dorwać ten, który mam ja. - palce same zacisnęły jej się mocniej na kamieniu - Pojawił się Roland i przeniósł mnie na polankę. Po chwili odnalazł nas Sasha, a kry... - i dopiero wtedy załamał jej się głos. - To moja wina. - zapadła chwila ciszy. - Kryształ obronił tylko swojego nosiciela, a ja nie potrafiłam ochronić Rolanda. Strzaskana szachownica, pionki we krwi. Dym się rozwiał.

Zamilkła i przymknęła oczy. Była słaba. Za słaba na bycie wampirem. Jak pozbyć się emocji?

"Czyli umarł jak bohater? Ratując ją przed ogniem." Jakaś częsta Artura czuła potrzebę dotknięcia Shizuki, jakiegoś pocieszenia. Trudno oczekiwać, żeby nauczyła się obsługi kryształu, o którym nic nie wiedziała. Artur w zasadzie też nic nie wiedział, Wiedział tylko, że ten ktoś, kto posiadał ogniste "złowrogie szkiełko" był odpowiedzialny za śmierć wszystkich innych Malkavian, jacy mieszkali na tej wyspie. Teraz należało zadbać o bezpieczeństwo Wieży, ale to tylko kwestia czasu.

"Tak, już my go dopadniemy. Będzie się smażył we własnym ogniu za swoje grzechy. Za naszych braci"- odezwał się w jego głowie zbyt znajomy głos.
- Szachownica nie jest strzaskana, póki nie zginęliśmy wszyscy. To nie jest zwykła partia szachów. Może nasz król odszedł, ale jego gwardia trwa- mówił z zaciśniętymi zębami- A na pewno ja się tak łatwo nie poddam.
- Tylko nie mogę przestać się zastanawiać, kiedy objawi się kolejny kryształ
- powiedział cicho, jakby do siebie, stary pesymista.
Szybko pokonywali odległość dzielącą ich od Archonta. Ulicy były puste i wcale nie zablokowane, choć tu i ówdzie słychać było syreny policyjne.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 22-02-2009, 19:53   #369
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Odnalezienie Shizuki okazało się prostsze niż myślał. Drogę wskazywała mu ognista łuna, wyraźnie widoczna na nocnym niebie. W duchu bał się tam zbliżać, ale lojalność wobec Rolanda pchała go do przodu. Czuł, że cel znajdzie gdzieś tam.
I rzeczywiście. Gdy wyszedł spomiędzy budynków na większy placyk, zobaczył klęczącą na środku sylwetkę. Gdy podszedł bliżej, potwierdziło się, że to młoda Torreadorka. Kątem oka zauważył zbliżającą się do niej Ortegę. Przez chwilę wydało mu się podejrzane, że znalazła się tutaj tak szybko, jednak gdy zobaczył wyraz determinacji na jej twarzy, przechodzący w troskę nad córką, pomyślał, że może nie jest to aż tak dziwne.

A potem zaczął zastanawiać się, gdzie właściwie jest sir Roland...

- Kto to był?- zapytała Mercedes

A potem zobaczył kupkę popiołu, przed którą klęczała Shizuka...

„Umarł król, niech żyje król”.

- Sir Roland już nam więcej nie pomoże- odpowiedziała Shizuka

Zachwiał się nagle. Ktoś chyba coś do niego powiedział, ale nie był tego pewien. Jego myśli oddaliły się od tu i teraz.
Niemożliwe. Kto byłby w stanie go zabić? Wiedźma mówiła prawdę! To wszystko przez Księcia! Teraz może ufać tylko tym, którym ufał Roland. Wieża. Shizuka. Ona jest priorytetem. Trzeba zabrać ją stąd jak najszybciej, tutaj najwyraźniej szaleje ten sam gość, który spalił wszystkich moich braci. Trzeba uciekać!”
W tej właśnie chwili Ortega rzuciła mu kluczyki od wozu i kazała zawieźć swoją córkę do kościółka ojca Munka. Wątpił, czy może ufać Ortedze, ale to miejsce zawsze wydawało mu się takie spokojne i bezpieczne. A Lasalle..
Przed oczami stanęła mu scena sprzed kilku godzin- dwa wampiry całujące się jak sowieccy dygnitarze. „Tak, Archont chyba jest w porządku”.


***

- Ostatni kryształ. Zapewne ziemia? - Shizu oczyma duszy widziała dokładnie trasę, jaką jeszcze mieli do pokonania. Czuła ją. Zupełnie jak wtedy, gdy ruszyła do Matki z hotelu. Dziwne. - Trudna partia nas czeka. - uśmiechnęła się do Artura. Ciekawe dlaczego akurat ten kościółek?
"Był niesamowity, ale przecież musiał być jakiś głębszy powód"

Miał ochotę przyznać się jej, że ostatnie słowa jakie słyszał od Rolanda, to było przykazanie, by jej pilnował, ale coś go powstrzymywało. Bał się odkrywać przed kimkolwiek swe cele.
- Mogę zadać Ci osobiste pytanie? Skąd właściwie masz ten kryształ? Niewiele o nich wiem, ale chyba nie trafiają do przypadkowych osób.

Spojrzała na niego przenikliwie. Usta zamarły w pół słowa.
- Nie należy do mnie. Dostałam go na przechowanie. - odwróciła wzrok. - Zresztą czym nazywasz przypadkowość? Nie wiesz, w jaki sposób pozostali weszli w posiadanie kamieni. Może to wszystko to jeden wielki przypadek?

- Przypadek!?- uniósł głos- Przypadek, że Roland nie żyje? Przypadek, że nie możemy już oglądać słońca? Pić whiskey, na litość boską! Nie chcę żyć w świecie, gdzie takie rzeczy dzieją się przypadkowo!
Zamilkł, kurczowo zaciskając ręce na kierownicy.
- Przepraszam- powiedział po chwili, już spokojniej- Całe życie szukałem logicznych śladów, które wiodły mnie do rozwiązania zagadek. Nie jest dla mnie nowością ta cała śmierć i przemoc, ale nie mogę wytrzymać, że nie rozumiem nic z tego co się dookoła mnie dzieje. Nawet tego, co się we mnie dzieje! Po prostu próbuję to poukładać. Musi być jakiś powód, dla którego na to zadupie zjeżdżają coraz potężniejsze potwory, z których większość ma do nas jakieś pretensje. A te kamienie wydają się być w środku tego wszystkiego.

Shizu położyła swoją dłoń na ramieniu Artura.
- To ja powinnam przeprosić. Przypadek to wyjaśnienie po które sięgamy z lenistwa. - poczuła, że zmarzły jej stopy, więc przechyliła się przez siedzenie,żeby jednak znaleźć buty. - Ja mam wrażenie, że wszyscy wiedzą o co chodzi, oprócz nas obecnych na miejscu. Kamienie to władza. - W końcu znalazła oba buty i usiadła, aby je założyć - A Sasha mówiła coś o zwojach znad Morza Czarnego. Podobno kamienie tam opisano. Natomiast Roland kazał mi wybierać między bielą a czernią.
Przechyliła głowę i spojrzała w oczy Arturowi.
- Ale głównym problemem jest to, że sobie zupełnie nie ufamy. W takim układzie wygra ten, kto będzie najsilniejszy. Nagrodą będzie przetrwanie...
"Milczenie jest złotem, i je powinnam zachować. Ale podobno mowa to srebro."

"A, niech to wszystko cholera weźmie"

- Tak, Roland często udzielał rad, które ciężko było zrozumieć. Mi na przykład powiedział, że mam pilnować Wieży.- Na chwilę oderwał oczy od drogi i spojrzał na Shizukę- Dopiero niedawno dodał, że Wieżą jesteś Ty. Nie jest to powód, żebyś mi zaufała, czy coś, ale Twoje przetrwanie też jest dla mnie celem. Zwłaszcza, jeśli Roland poświęcił się w jego obronie- skręcił w kolejną uliczkę- No, chyba już niedaleko. Zaraz się dowiemy, czego Lasalle chce.

- Wieżą? Ja? - zaśmiała się perliście. - Cztery wieże na szachownicy, cztery kamienie żywiołów. no to zbliżamy się do konkretnych wniosków. Ciekawe czemu Lasalle-san tak się martwi...

- Tak, to brzmi sensownie. I jedno jest pewne- Sasha nie jest chyba białą wieżą. A co do Archonta, to odnoszę wrażenie, że w kościele jest ktoś lub coś, dla niego drogiego.

- Ciekawe czy ma to coś wspólnego z Ojcem Munkiem? -dodała potakując na słowa Artura. Już widzieli kościółek. Gdy tylko Samochód stanął, Shizu wyskoczyła na zewnątrz. Buty nieprzyjemnie obcierały stopy, ale to był w tej chwili jej najmniejszy problem.
Poczekała na Artura, aż ten zamknie samochód i ruszyli w stronę kościółka.
 
Wojnar jest offline  
Stary 23-02-2009, 22:46   #370
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Półtora godziny do świtu

Antoine, Shizuka, Artur

Drzwi przed nim skrzypnęły. Ojciec Munk wskazał Archontowi drogę do małej szklarni, gdzie po raz pierwszy drogi wampira i dziewczęcia zrodzonego z krwi wiedźmy i wilkołaka zbiegły się. Pamiętał tę scenę jak dziś, pamiętał jej oczy... jasność wejrzenia.

- Nie spodziewaj się zbyt wiele. – ostrzegł ksiądz matowym głosem – Ona... już nie widzi... nie słyszy... nie ma węchu... ostatni zmysł, który jej został to dotyk, lecz jej ciało jest zbyt słabe, by mogła się poruszać.

Po tych słowach przepuścił Lasalle’a, by ten mógł znaleźć się w pomieszczeniu, gdzie teraz miedzy kwietnikami ustawione było łóżko z biała pościelą, a pośród niej... Gdyby miał serce, to pewnie przestałoby ono teraz bić z trwogi. Mały, blady cień kobiety, pewnie byłby zupełnie niewidoczny, gdyby nie stos poduszek, które utrzymywały ją w pozycji siedzącej. Rossa.

Dopiero teraz też Antoine spostrzegł dwie siostry zakonne, siedzące po bokach łoża. Jedna z nich wstała, ustępując wampirowi miejsca. Kiedy się wahał, uczyniła zapraszający gest dłonią.

- Ona chce cię dotknąć. – rzekła miękko.

Rossa miała oczy i uszy przewiązane bandażem, lecz i tak chyba wyczuła, kto ją odwiedził, bowiem sine płatki jej warg rozchyliły się. Niemo wymówiła jego imię.

Tak, to musiało być ostatnie spotkanie. Widząc wszak stan, w jakim była ta dziewczyna, trudno nawet wierzyć, że niezwykły kryształ ją uratuje. W pomieszczeniu unosił się złowróżbny zapach śmierci, jakby ta stała tuz nad łożem i szykowała się by...

Kiedy tylko Antoine usiadł, półprzeźroczysta dłoń dziewczyny uniosła się w jego kierunku. Ogromnym wysiłkiem dotknęła twarzy archonta, a gdy ten przycisnął tą małą rączkę do ust, by złożyć na niej pocałunek, ich palce splotły się.

- Proszę zamknąć oczy, Rossa chce panu coś pokazać. – odezwała się jedna z zakonnic.

Uczyniwszy, o co go proszono, Toreador wpierw nie widział niczego poza czarną otchłanią, jednak o dziwo, to jego słuch pierwszy został opanowany. Cicha muzyka, delikatne dźwięki fortepianu wkradły się do jego umysłu nie wiadomo skąd.



I nagle gdzieś w oddali pojawiło się światełko. Iskierka rosła i rosła, aż wreszcie rozbłysła, zalewając Antoine’a obrazami.










I nagle wizja pękła niczym powierzchnia lustra, wypychając Archonta z powrotem do smutnej rzeczywistości. Dłoń w jego uścisku zwiotczała.

- O mój Boże! – poderwała się jedna z zakonnic i szybko przyłożyła ucho do klatki piersiowej dziewczyny – Oddycha, ale bardzo słabo. Trzeba jej dać lekarstwo.
- Już... już..
. – druga od razu zaczęła krzątać się przy kredensie.
- Nie umieraj malutka, nie umieraj...

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili w progu ukazał się Ojciec Munk. Za nim stały dwie kolejne osoby – Shizuka i Artur.

Dwoje młodych Kainitów na szczęście bezpiecznie dotarło do kościółka, mimo że przez długi czas słyszeli i widzieli ślady walki Duszołap i Krwawej Marry. Te jednak oddaliły się w przeciwnym kierunku.


Robert, Alexander

Kobieta z lustra patrzyła błagalnie na Aligariego, widać chciała doń dotrzeć, lecz nie potrafiła wydostać się z lustra. Ręka prosząco zamachnęła w kierunku wampira, lecz ten bynajmniej nie miał zamiaru skorzystać z zaproszenia, skoro mara nie odpowiadała na jego wezwania. To wyglądało na jakiś podstęp, a już raz się dziś dał wystrychnąć na dudka, więc starczy.

Wtem usłyszał zbliżające się kroki w korytarzu. Kobieta zasyczała niby wąż i szybko wycofała się do tafli. Choć ta wciąż dawała odrobinę światła, to znów wyłącznie odbijała zdziwione oblicze Stańczyka.

- Książę? – usłyszał niedaleko, a po chwili także zobaczył sylwetkę młodego Brujaha.

Alex naprzeciw niego z latarką i pytająco spoglądał to na Roberta, to na dziwne lustro w suficie. I to ponoć Toreadorzy byli próżnym klanem...
Zresztą Brujah miał teraz raczej inne zmartwienia.


Mercedes

Nic nie działo się po jej myśli! Niech to szlag!
Jechała samochodem, próbując wreszcie dostać się do Duszołap i Marry, te jednak zawsze umykały jej, niczym niszczycielski żywioł przemykając przez miasto, pozostawiając za sobą tylko ogień i sterty gruzów. Jak wytłumaczą to Camarilli? Jak wytłumaczą to mieszkańcom, którzy niczym mrówki w panice krążyli bez ładu i składu, starając się jak najbardziej oddalić od epicentrum zniszczenia, które jednak wciąż się przemieszczało?
Niepokojącym dla Ortegi był przy tym fakt, że odległości pomiędzy wybuchami zdawały się być coraz mniejsze, podczas gdy płomienie coraz większe. No tak... powietrze raczej nie mogło wygrać z ogniem, natura tego żywiołu była raczej posłuszna płomieniom, podsycając je tylko.

Wtem wszystko ustało.
Większość ludzi oczywiście zbiegła, ci, którzy zostali, byli albo ranni, albo rannym starali się pomóc.
Toreadorce udało się namierzyć ostatnie miejsce wybuchu, lecz i tym razem nie znalazła tam ani jednej, ani drugiej walczącej... Za to po kilku minutach sama została odnaleziona.

- Oooo jest jakaś wampirza zguba. A już myślałam, że będę musiała kogoś szukać, super! – usłyszała słodkie gruchanie, a po chwili z zaułka wynurzyła się obca postać.

Niby kobieta, ale coś w jej sposobie zachowania temu przeczyło. Postać ta – skośnooka piękność o porwanych i rozwichrzonych włosach, jakby urzędowało w nich tornado – uśmiechnęła się radośnie. Przez jej ramię natomiast przewieszone było nagie ciało. Mimo mocno spalonej skóry i wielu ran, Ortega ze zgrozą rozpoznała w nieprzytomnej, łysej istocie Krwawą Marry.

- Genialnie, widzę, że się znacie. – zaszczebiotała DuszołapTo mi oszczędzi wiele zachodu, a tobie kochana... życie. Widzisz, ta panna, to bardzo uparta istota, nie chce mi czegoś pożyczyć. – poskarżyła się chłopięcym głosem – Ale ja już wiem jak ją skłonić. Jest taki ktoś, na kim jej zależy, kto mógłby ją przekonać. Niejaki Karol... na pewno znasz. Otóż jeśli tobie lub temu całemu Karolowi zależy na tej tutaj pannie, niech zjawi się jutro o północy na szczycie Hekla.

- Tam 140 metrów od schroniska turystycznego na północny-wschód w górę jest jaskinia... w niej się spotkamy. I tego... przepraszam za miasto... mi tylko chodzi o takie kilka zgub, wasze życie, życie tej tutaj lali – wskazała Marry - mnie tak naprawdę nie obchodzi i ocalicie swoje skóry wszyscy, jeśli... ja dostanę kamienie!

Nagle nieznajoma wyciągnęła przed siebie czerwony kryształ, a nie wiadomo skąd powstałe płomienie otoczyły Ortegę ciasnym kręgiem tak, że pojedyncze kosmyki jej włosów spalały się samym tylko żarem. Jęzory ognia były tak wysokie, że nie potrafiła się wydostać.
Co robić?
Myśl Mercedes... myśl!

I wtem obręcz ognia zniknęła jak ręka odjął. Samej Duszołap tez już nigdzie nie było widać.


Karol

Miał Księgę czarownic!
Wreszcie miał to, za co jego pobratymiec oddał życie. Źródło wiedzy i odpowiedzi na tak wiele pytań...

Choć zamieszanie wokół ruin posesji hrabiny Munk było spore, udało mu się wymknąć niezauważonym i dotrzeć do swojej kryjówki. Tu wreszcie mógł delektować się swoją zdobyczą.

Ledwo jednak przejrzał kilka stron i zagłębił się w lekturze, a pisk jego szczurzego przyjaciela dopomniał się uwagi.

- Co jest? – burknął zniecierpliwiony Karol, a Mozart wdrapał mu się na ramię i pospiesznie zaczął tłumaczyć w swej mowie:

W mieszcie dużo się teraz działo.
Oj działo, działo i zawalało!
Dużo wiało, dziwnie wiało,
A wszystko wokół się spalało.
W północnej części się skończyło
Zniszczyło to, co napatoczyło
Nawet budynki zburzyło
Wielu nas, wielu ludziów... nie przeżyło.


Zwierzątko smutno zapiszczało.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 23-02-2009 o 22:49.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172