Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2007, 20:08   #1
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

Słysząc słowa Archonta, Lipiński klasnął radośnie w dłonie i uśmiechnął się momentalnie zapominając o urazach do Torreadora.

– Ha! To był wspaniały koncert, co prawda nie jest moim ulubionym, ale cieszę się, że panu się podobał. Nosferatu przez chwilę stał bez słowa, wspominając wspaniały wieczór, sala była wypełniona po ostatnie miejsca a w powietrzu dało się wyczuć atmosferę napięcia i oczekiwania i wtedy oni Niccolo Paganini i on we własnej osobie rozpoczęli jeden z najwspanialszych koncertów, jakie przeżył Karol.

-Miło słyszeć, że jest pan miłośnikiem muzyki i potrafi pan docenić jej piękno, w dzisiejszych czasach jest to rzadkością, nie pogardzę również możliwością wysłuchania paru utworów.– Kiwnął głową z uznaniem - „chyba byłem w błędzie, co do niego” – wiele razy spotkał się z przedstawicielami jego klanu i za każdym razem wręcz krzywili się na widok zniekształconego wampira, a LasalleLasalle może nie był lepszy, ale przynajmniej starał się znaleźć wspólną nić porozumienia i w lepszy temat trafić nie mógł.

-Bardzo chętnie skorzystam z pana zaproszenia, nie chce ani chwili dłużej przebywać w domu wariatów. Właśnie, bym o nich zapomniał, dziękuję za przypomnienie panie Aligari- zwrócił się nieoficjalnie do Księcia i wyjął malutki gwizdek. Wdmuchnął w niego ze wszystkich sił, ale nikt nie usłyszał żadnego dźwięku. Czekał chwilkę aż dobiegł do niego szmer malutkich łapek. Trójka gryzoni spokojnie nie zwracając najmniejszej uwagi na obecność pozostałych kainitów wdrapała się pod płaszcz Nosferatu.

– Teraz jestem gotowy do drogi. A co do powitania nowych członków rady, to powinniśmy zrobić to wszyscy razem. Przynajmniej na razie nie jest dla nas bezpiecznie a skoro wiemy, że za wczorajszym zamachem nie stoi były Książe mamy więc jakiegoś tajemniczego przeciwnika. – Dodał na koniec ubierając na powrót okulary i poprawiając po raz kolejny szal.
 
mataichi jest offline  
Stary 03-12-2007, 18:19   #2
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Czy nie stoi- tego do końca nie wiemy.- mruknął Robert, krzywiąc się nieznacznie na słowa Karola, po czym powolnym krokiem minął stojącego obok Archonta. Musiał przyznać, iż urzędnik zaczynał go irytować- z jednej strony nadgorliwy, z drugiej zaś całkowicie oddany Radzie Camaili i wszelkim formalnościom. Cóż, Ventrue domyślał się już jak wiele raportów dotyczących "nieodpowiednich zachowań rady" będzie wysyłał ten wampir co wieczór...

Powolnym ruchem pchnął od dawna intrygujące go drzwi do jedynego chyba na piętrze pomieszczenia, z którego jeszcze nikt nie wychodził i do którego nikt nie wszedł. Aligariego od zawsze intrygowały zamknięte drzwi, mówiono iż ma w sobie coś z kota- ciekawość, zadziorność, dumę… Wszystkie doprowadziły go do upadku ostatnim razem. Ale przecież minęło tyle lat… Poza tym, Sforzów już nie ma. Podobno.

Wracając do władzy, Stańczyk wracał także do dawnych wspomnień.

Widok, który czekał na niego wewnątrz pokoju parę setek lat temu z pewnością spowodowałby, iż zamarłby wpół wdechu. Teraz po prostu zamarł.

Sterta pluszowych misiów, lalek, samochodzików, łódeczek, plastikowych rycerzy, wszystko na jednej kupie, doprawione paroma figurami szachowymi. Pozornie wielka sterta zabawek (co już było podejrzane w domu, gdzie mieszkają sami starzy mężczyźni- kto wie, czy niektórzy i nie blisko stuletni), lecz gdy podszedł krok bliżej…

Myszka Miki nie miała rączki. Rycerzyk był jednak samą zbroją, bez główki- stawał się więc przeciwieństwem sporej główki od jakiejś lalki, o twarzy małej, cierpiącej blond dziewczynki. Pluszowy piesek nie miał obu oczu, nóżka małego plastikowego kotka wepchnięta była niemal siłą na fotel kierowcy w miniaturowym BMW. Prawdziwe cmentarzysko zabawek, dom dla niechcianych lalek…

Ale, mimo swojej upiorności, było to także miejsce potrzebne Robertowi, przynajmniej na tą jedną noc. Odwrócił się na pięcie i zamknął za sobą drzwi, tak by jego Rada nie zdążyła się za bardzo przyjrzeć nietypowemu wystrojowi wnętrza, po czym zaczął mówić spokojnym, wyraźnym głosem:

- Cóż, pozostanie mi się więc z panami pożegnać, gdyż jako nowy Książę, pragnę spędzić tę noc w swej dotychczasowej posiadłości…- szczególnie podkreślił słowo „dotychczasowej”, spoglądając na Lipińskiego i Borowicza spojrzeniem, które wyraźnie dawało do zrozumienia, iż życzyłby sobie, by i oni tu zostali- Wcześniej jednak prosiłbym jednego z panów o pomoc w przetransportowaniu naszego niezbyt miłego dla szacownej firmy taksówkarskiej „bagażu”.- tu uśmiechnął się znacząco do zgromadzonych.

- Nie ma problemu, z chęcią już teraz się przewietrzę…- odezwał się po chwili Karol, widząc, iż spojrzenie Roberta skupia się właśnie na nim.

- Zaiste, cudowna to nowina. Spróbowałbym sam poradzić sobie z jego sparaliżowanym ciałem, lecz wciąż nie jestem w pełni sprawny, jak pan rozumie…- stuknął delikatnie laską o swą stopę.

Tym razem dość spiesznym krokiem dwóch kainitów udało się do pozostawionego na podjeździe samochodu- nie chcieli bowiem, by zastał ich przedwczesny świt- w Europie już od dawna słońce świeciłoby naprawdę z wielką siłą. Później zaś we dwójkę ujęli ciało młodszego z Ventrue- i chociaż tak naprawdę niósł bo Nosferatu, to Aligarii dzielnie starał się stwarzać pozory „współpracy” i starał się naprowadzić ich na wcześniej upatrzone miejsce…

Zamarznięty klomb, zaraz pod ścianą domu, jak zauważył Aligarii- również zaraz pod oknem owego pokoju z zabawkami. Wokół nie było drzew, nic więc nie mogło osłonić ciała od promieni słonecznych, nikt też nie mógł uwolnić wampira- zbyt blisko domu, nikt obcy nie ośmieli się podejść tak blisko, a każdy z Dżejów udał już się na spoczynek…

- Andrzeju Dereszu z Ventrue!- zakrzyknął Robert, stając nad ciałem w obecności Karola- Za zbrodnię diabolizmu, w imieniu Rady Camarilli, korzystając z uprawnień przysługujących memu urzędowi, skazuję Cię na śmierć poprzez działanie promieni słonecznych! W ostatnią godzinę swej egzystencji przemyśl błędy wszystkich lat swojego życia, a następnie niech twe popioły rozniesione zostaną na wszelkie świata strony, by oznajmić chcącym łamać najświętsze prawa Camarilli, jaki czeka ich los!- skończył, po czym- spoglądając z obojętnym wyrazem twarzy na ciało- skinął na Lipińskiego- Chodźmy.

Gdy jednak w paręnaście minut później, po pożegnaniu odjeżdżających w należyty sposób, leżał w swym tymczasowym pokoju, z zamkniętymi oczami nasłuchiwał jak dźwięków towarzyszących płonącemu ciału, a później ostatniego ryku, jaki wyda z siebie Andrzej Deresz.

- Szczeniaku… Pragnąłeś skomleć za głośno…- wyszeptał, uśmiechając się z satysfakcją.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 03-12-2007, 23:51   #3
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Antoine, Brian, Karol

Wraz z taksówkarzem i kamerdynerem Archonta, trójka Kainitów odjechała w stronę hotelu. Delikatna łuna na horyzoncie zapowiadała nadejście słonecznego dnia. A więc nawet Bóg nie miał litości dla nieszczęsnego Deresza.

Wiedza doskonale, ze promienie wschodzącego słońca przyniosą ze sobą śmierć kolejnego z nich, nie wpływała zbyt dobrze na samopoczucie wampirów. Wszyscy byli raczej milkliwi. Teraz nawet śmiech Malkavian przestał być pocieszny i stał się źródłem zmartwienia.

Gdy wreszcie dotarli do ekskluzywnego hotelu, marzyli już tylko o śnie, o tym aby dzień pełen wrażeń wreszcie dobiegł końca. Może jutro uda się to wszystko jakoś uszeregować?

Rzekłszy sobie krótko „dobranoc” Kainici rozeszli się do swoich pokoi. Każdego z nich jednak usypiała inna melodia.

Antoine zanim zamknął swe oczy, przebrał się w pidżamę i sprawdził komórkę. Następnie zaś włączywszy „Koncert na fortepian nr 22 Es-dur” Mozarta oddał się w objęcia Morfeuszowi. Wszak jutro czekał nań kolejny meczący dzień...

Brian chwilę myślał nad odtwarzaczem mp3, ale jakoś nie miał ochoty słuchac muzyki. Spojrzał tylko przez okno na ożywające miasto, po czym zasłonił szczelnie żaluzje i dodatkowo zasunął kotary. Rzuciwszy się na łóżko w ubraniu, z uśmiechem na ustach chłonął dźwięki ulicy – swojego nowego terytorium. nawet nie zauważył kiedy zasnął.

Karol tymczasem, gdy zamknął drzwi pokoju, wypuścił spod płaszcza trójkę małych przyjaciół, którzy, posapując z zadowolenia, od razu umościli się na łóżku. Nosferatu zdjął z siebie nadmiar ubrania, którym zwykle krył powierzchowność, po czym również wgramolił się na posłanie. Kiedy zamknął oczy, wsłuchał się w szczurze głosiki. Te, przekrzykując się wzajemnie, zdawały mu raport.

- Duży dom, duży. Stary, oj stary, ale spiżarni nie ma, nie ma.
- Ale była była, tylko nie ma dla kogo, kogo. Oni krew piją, piją i żyją.
- Szczurów nie ma, ma nie, bo oni polują na nie, oj na nie. Nie chcemy tam mieszkać.
- Nie chcemy, w piwnice się najwyżej skryjemy.

- Duże piwnice są, oj duże. Na całe podwórze. Tylko pozamykane, nane...
- Nikt tam nie wchodzi wcale, ale...
- Ale coś tam śmierdzi paskudnie, nieschludnie.
- Moc czarna, ale daleko, daleko.
- Zamknięta, stuknięta. Nie ma przejścia, ani wejścia.
- Za domem jest las i drzewa.
- Z igłami drzewa, z igłami.
- Zwierzęta tam chodzą nocami, my byliśmy sami.
- Oj sami... i chodziliśmy z zającami..
- I ślimakami, myszami...
- Myszy głupie były, były...
- Mówiły, żeśmy się styły. To my je dziab i po krzyku, yku...

Historia myszy i innych leśnych stworzeń ciągnęła się jeszcze długo, lecz kiedy dobiegła końca, w odpowiedzi na nią Karol już tylko zachrapał.


***

Różnica czasu oraz wydłużona noc islandzka mogła odbić się na funkcjonowaniu każdego ludzkiego organizmu... a także wampirzego.

Wyrwany ze snu Antoine otworzył szeroko oczy. W pierwszej chwili nie potrafił ustalić, gdzie jest i cóż to za obcy sufit znajduje się nad jego głową. Ciche stukanie do drzwi tylko bardziej rozpędzało myśli i dezorientowało.

- Wejść!

Wraz ze znajomą twarzą Stephana nadpłynęły wspomnienia ostatniej nocy. Toreador skrzywił się lekko. Nie lubił, gdy zastawano go w łóżku.

- Pan wybaczy. – odezwał się z pokorą kamerdyner – Normalnie nie przerwałbym hrabiemu odpoczynku, ale właśnie wybiła godzina 22, a chyba jakoś w tym przedziale czasu mieli się pojawić goście na lotnisku, prawda? Pańscy towarzysze, pan Brian i Karol zresztą już wstali godzinę temu i teraz grają w salonie w szachy, czekając na hrabiego.

W głowie Archonta szumiało. A toaleta? Wybór odzienia? Dopasowanie szczegółów? Dojazd na lotnisko? Nie było możliwości, żeby zdążył na czas!


Carl, Vengador

Jak na złość oczekiwany przez Archonta samolot przyleciał planowo, nie mając nawet pięciu minut spóźnienia. Ludzie wysypali się zeń jak zwykle i ruszyli po swoje bagaże. Dopiero potem zaczęło się nawoływanie, wzywanie taksówek oraz obleganie sklepików z mapami i pamiątkami.

Dwie postacie zatrzymały się w holu budynku tuż pod tablicą z informacją o przylotach i odlotach. Byli jak dwa przeciwieństwa. Symbol mądrości i symbol siły. Racjonalizm i instynkt. Wyrachowanie i emocja. Umysł i ciało. Starość i młodość... choć to ostatnie akurat nie musiało mieć w sobie zbyt wiele prawdy. Obaj przybysze byli wszak istotami nadnaturalnymi – wampirami.

Carl Gustav Jung oparł się ciężko na swej lasce, po czym kolejny raz potoczył wzrokiem wokół siebie. Powoli analizował twarze i sylwetki, próbując przyrównać je do szablonu, który mu podano.

- Chyba o nas zapomnieli. – jego wątpliwości sformułował na głos, stojący obok olbrzym w masce.

Mimo ciepłego i luźnego odzienia, wyraźnym było, iż ów obcokrajowiec, nazywający siebie Vengador, musi być zapaśnikiem lub innym strong-manem. Jego ciało wszak stanowiły olbrzymie zwoje mięśni, przez co sprawiało ono wrażenie niekształtnego i przysadzistego.

- Zaczekamy jeszcze. – rzekł na to, sięgający mu ledwie do piersi, starzec.

Chociaż w ferworze zdarzeń i pośpiechu nie mieli wcześniej czasu na dyskusje, teraz wreszcie mogli się poznać. Wszakże obojgu im przypadł zaszczyt reprezentowania Camarilli na tej – zdawałoby się – zapomnianej przez świat wyspie.


Robert

I oto nadszedł ten czas, by jako prawdziwy KSIĄŻĘ Aligarii mógł otworzyć oczy i z pozycji władzy spojrzeć na otaczający go świat. Delektując się tą chwilą Ventrue uśmiechnął się do siebie. Miał taki przyjemny sen... ktoś płonął, płonął z jego imieniem wyrytym na piersi. Tak... Robert wciąż słyszał jego krzyk.

Wtem lekki powiew powietrza otarł się o jego twarz. Zaniepokojony Książę rozwarł powieki, by w blasku dochodzącego z przedpokoju światła ujrzeć u drzwi swego pokoju... ICH! Bandę Jezusów!!!

- Kto późno wstaje, temu Pan Bóg w pysk daje!

Z tym okrzykiem na ustach czterech Malkavian wpakowało się do pomieszczenia i zaczęło bombardować Aligariiego zabawkami.
Niestety, wyglądało na to, ze tym razem amunicji im nie zabraknie.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 04-12-2007 o 00:27.
Mira jest offline  
Stary 04-12-2007, 22:13   #4
 
Reputacja: 1 Phantomas nie jest za bardzo znany
Wysoki, ponad dwu-metrowy latynos w czarno-białej masce mexykańskiego zapaśnika poprawił czarną kurtkę rozmiaru XL, rozglądając się po tłumie ciepło ubranych ludzi z ów wyspy. Nie był przyzwyczajony do tego typu zimnego klimatu. Czytając w samolocie ulotkę promującą lodową wyspę ucieszył się wieścią, iż dzień w Islandii jest niezwykle krótki, a noc góruje nad dobą.
Kobieta stojąca w pobliżu olbrzyma bez skutku próbowała odczytać napis na jego t-shircie, wpatrując się w przerwach na ozdobioną czaszkę umieszczoną między napisami "El Dia De Los Muertos".



Wyciągnął z prawej kieszeni jasnych jeansów telefon komórkowy, by sprawdzić godzinę, po czym spojrzał w bok, w dół na swojego nowego kompana, podstarzałego Tremera, by w końcu po całej tej podróży nawiązać w reszcie kontakt z Nim - w końcu mieli współpracować.
-Hola, hombre- Wyciągnął w jego kierunku wielką, potężną dłoń w geście uścisku. -El Negro Vengador. Nie zagłębiajmy się póki co w szczegóły naszej prawdziwej misji, za wiele tu ciekawskich hombres.- Pomimo, iż mówił przyciszonym głosem to wiedział, że wielu mogło go usłyszeć - on by z pewnością usłyszał szepty innych... -Kto więc po nas ma tutaj się stawić? Nie przyjechałem w ten mróz tylko po to, by stać na lotnisku...- Popukał rytmicznie o posadzkę czarnym adidasem rozglądając się to po ludziach dookoła to spoglądając na towarzysza.
 
__________________
"Oh, she gives me kisses,
My knife never misses."
Phantomas jest offline  
Stary 05-12-2007, 10:53   #5
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Och! – Lasalle miał ochotę kląć i jeżeli nie zrobił tego, to tylko dlatego, że uważał się za osobę kulturalną: - Stephen – krzyknął – natychmiast wzywaj taksówkę, niech czeka. Potem zadzwoń do dyspozytorni portu lotniczego. Nie zdążymy ich odebrać o czasie, więc kiedy się zjawią pan Jung i pan Vengador, niech ktoś się nimi zajmie. Poproś, żeby wezwano ich do głównego hollu, albo kawiarni, albo w jakieś inne miejsce, gdzie mogliby poczekać.
- Tak, jaśnie panie. Pański garnitur jest już wyprasowany i gotowy. Koszula także.
- Stephen, jesteś nieoceniony, a teraz pędź załatwiać, co mówiłem i po drodze zawiadom obydwu panów, że zaraz wyjeżdżamy, tylko się ubiorę i choć trochę przygotuję
.

Minęło dobre 10 minut, kiedy to po błyskawicznym prysznicu oraz szybkim naciąganiu na siebie całego stroju, Antoine wyskoczył z pokoju. Szczęśliwie Brian i Karol byli już przygotowani. Zgodnie z wcześniejszą sugestią Lipińskiego, panowali wszyscy wybrać się przyjąć nowych członków rady.
- Wybaczcie panowieLasalle głupio się czuł, toteż szczerze przepraszał pędząc jednocześnie po schodach. Lecąc przez portiernię spytał o taksówkę, uregulował rachunek i pogonił wraz z trójką towarzyszy dalej.

Wezwanym samochodem okazał się przyzwoity Humber, a kierowca, w odróżnieniu od poprzedniego zapytał jedynie dokąd jechać i odtąd milcząco prowadził.
- Przepraszam, Airport Reykiavik?
- Tu centrala portu lotniczego. Jeżeli chce pan zamówić bilety, proszę nacisnąć 1, jeżeli potrzebuje pan informacji o lotach proszę nacisnąć 2, jeżeli
... – melodyjny głos kontynuował, wreszcie dochodząc do 9, której oczekiwał Antoine.
- Tu Lisa Rodaniemi, Airport Reykiavik czym możemy panu służyć?
- Proszę pani, dwaj moi znajomi pan Jung i pan Vengador powinni przed chwilą przybyć na lotnisko. Jakieś pół godziny temu dzwonione było na lotnisko, by ktoś ich odebrał oraz zaprowadził do poczekalni, lub w ogóle gdzieś, gdzie mogli by poczekać na to, aż zdołam ich odebrać. Czy może mi pani powiedzieć, czy już są i gdzie oczekują.
- Momencik
– głos pani przypominał srebrny dzwoneczek – Hm, to dziwne, mamy zapisaną informację o przyjęciu zlecenia na odbiór tych panów, ale nie mam wpisanej informacji, gdzie są obecnie. Bowiem samolot wprawdzie się spóźnił 5 minut, ale wylądował i cała grupa pasażerów opuściła już jego pokład. Proszę momencik poczekać – widać dyspozytorka coś sprawdzała. – Przepraszamy pana – odezwała się po chwili zakłopotana, - ale widocznie mięliśmy jakieś zakłócenia na łączach. Zaraz kogoś wyślę, żeby odebrał pańskich znajomych. Zaprosimy ich do kawiarni „Pod uroczym wschodem słońca” na herbatę lub kawę. Na nasz koszt. Prosimy jeszcze raz o wybaczenie.
- Dobrze, tylko bardzo proszę ich odnaleźć jak najszybciej. Nie wiem, czy znają islandzki.
- Proszę się nie obawiać. Przepraszam.
- Do widzenia.
- Do widzenia
– dyspozytorka się wyłączyła.

- Niestety, na lotnisku coś im się pomyliło. Mam nadzieję, że znajdą naszych gości. Maja na nas czekać w kawiarni lotniska „Pod uroczym wschodem słońca” – uśmiechnął się pod nosem. Obydwa wampiry także wydały się nieco rozbawiano nazwą.

Lotnisko w Reykiawiku pewnie nie przypominało nowojorskiego JFK Airport, paryskiego Orly, czy japońskiego Kansai. Nie było ani tak wielkie, ani tak tłoczne, ale mogło niewątpliwie służyć za wzór porządku dla wielu innych. Tym bardziej więc Lasalle dziwił się wpadce z owym przejęciem gości. Brian zapytał kogoś z obsługi o kawiarnię. Jak zwykle na lotniskach. Wszyscy biegle władali angielskim:
- Szanowny panie, to będzie tak: najpierw tam obok hali przylotów, potem za kioskiem w lewo i proszę poszukać wielkiego neonu ze słoneczkiem. Wie pan, słońce dla nas jest ważne, bowiem turyści kojarzą nas z zimnym klimatem oraz nocą, a słońce to przecież coś, co w Islandii występuje także. Dlatego taka wspaniała nazwa. Wszyscy Islandczycy uwielbiają słońce. A dla panów jak, także jest ważne? – pracownik obsługi widocznie lubił sobie pogadać:
- Tak – mruknął Brian, - nawet nie wie pan, jak bardzo słońce jest dla mnie istotne. Praktycznie co dziennie staram się poznać dokładne godziny wschodu i zachodu – usatysfakcjonowany pracownik pomachał mu na do widzenia.

Neon był rzeczywiście wielki i bardzo charakterystyczny, a wnętrze kawiarni, utrzymane w piaskowych barwach, wydawało się wręcz promieniować ciepłem. Klientów nie było zbyt wielu, ale mimo to, kilka kelnerek stało w gotowości, gdyby się pojawili i jedna z nich, długonoga blondynka o lekko piegowatej twarzy, ale miłym uśmiechu, natychmiast skierowała się do wchodzących Lasalle’a, Briana, Karola oraz Stephena:
- Panowie, miło mi powitać. Stolik dla czterech?
- Niezupełnie, nasi towarzysze czekają na nas
Lasalle wskazał na siedzących w rogu Junga i Vengadora – wyglądali dokładnie tak, jak opisał mu Bick, rozpoznał więc bez trudu obydwu.
- Wobec tego proszę pozwolić za mną, zaprowadzę państwa, a potem zgłoszę się po zamówienie, jeżeli będą państwo chcieli spędzić u nas trochę czasu.

- Panowie
– na głos Lasalle’a obydwaj goście podnieśli głowy. – Wybaczcie spóźnienie. Moje nazwisko Lasalle, a ci dwaj panowie to szanowni członkowie rady książęcej, Karol Lipiński oraz Jackek Borowicz. Mam nadzieję, że obsługa dobrze zadbała o panów wygodę. Jeżeli to państwu by odpowiadało, to pojedziemy zaraz na spotkanie z księciem Robertem, podczas zaś drogi inni członkowie rady wprowadzą panów w podstawowe sprawy miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 05-12-2007 o 11:50.
Kelly jest offline  
Stary 05-12-2007, 16:00   #6
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
- Dwudziesta druga pięć po - stwierdził Brian uważnie przyglądając się czarnobiałej planszy - To nieprawdopodobne wprost zaniedbanie ze strony naszego pana Archonta, nie sądzisz, Karolu? Na dodatek najwyraźniej znowu wygrałeś. Nigdy nie umiałem grać w szachy...Gangrel westchnął i lekkim pstryknięciem przewrócił swojego króla.

*

Minęło dokładnie 5 minut, gdy Lasalle wypadł ze swego pokoju. Spóźniony i wyraźnie zażenowany tym faktem, jednakże wypindrzony i odziany jak na artystę przystało. Brian i Karol byli zmuszeni do opuszczenia napoczętej partii szachów i ruszenia za nim w dół schodów. Po kilku kolejnych minutach poświęconych obserwowacji Antoina, który pospiesznie załatwiał wszystkie niezbędne formalności, wsiedli w końcu do taksówki.

*

Na lotnisku dość szybko udało im się odnaleźć restauracje w której zatrzymali się ich dwaj nowi... Współpracownicy? Cóż, jakby na to nie spojrzeć - tak, współpracownicy. Choć fakt współpracy bądź antagonizmu mógł się dopiero wyklarować po jakimś czasie.
Znów szli z tyłu - tym razem jednak nie za ksiąciem, a za archontem, który pędził jakby starając się nadrobić stracony czas.
Brian po cichu wymieniał uwagi z Lipińskim. Odnajdywał sporą przyjemność w dyskusji z Nosferatem - Lipiński był z całą pewnością starszy, lepiej wykształcony i obyty, jednak Brian - jak zwykle - wszystkie niedorobienia nadrabiał miną i darem wymowy.
Restauracja - czy może raczej kawiarenka była przyjemnym, lekko oświetlonym miejscem. Szybko odnaleźli dwóch przybyszów. Zabawną stanowili parę - osiłek i wątły literat. Ciekawe, kim też okażą się przy bliższym poznaniu?
Brian skłonił się, gdy przedstawił go Lasalle, zastanawiając się nad uporem, z jakim wszyscy wokół powtarzali jego, raz zasłyszane, stare nazwisko. Nie miał z nim związanych jakichś złych wspomnień, tylko... Oznaczało przeszłość, zupełnie inne życie.
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...
Hael jest offline  
Stary 05-12-2007, 22:00   #7
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

- Już ta godziną.- Stwierdził z obojętnością w głosie Nosferatu, który nie odrywał, choć przez moment wzroku z szachownicy. „Tu Cię mam” - z zadowoleniem wykonał ostatni ruch kończący partię. – Zaniedbanie to może za dużo powiedziane, przyznam się, że sam najchętniej zostałbym tu w hotelu i zagrał jeszcze kilka partii. – Od razy wraz z towarzyszem zaczęli ustawiać figury na swoje wyznaczone miejsca i rozpoczęli kolejna rozgrywkę.

- Swoją drogą jestem ciekaw, co też się dzieje z Księciem, ja nie mógłbym wytrzymać dłużej z tymi wariatami. Niby nie wyglądali na szkodliwych, ale zdecydowanie robili za dużo niepotrzebnego hałasu. – Samo wspomnienie gwizdka, symbolu władzy i dźwięku, jaki wydawał przyprawiało Karola o mdłości. – O i jest nasz archont…- szepnął pod nosem tak, żeby tylko Brian mógł go usłyszeć, komentując pośpieszne wejście Archonta.

Archont przeprosił za swoją wpadkę i już kilka minut później wszyscy troje siedzieli w taksówce, tylko tym razem obyło się bez żadnych bliskich spotkań z malkavianami ani innymi osobnikami pakującymi się przed koła samochodu.

Wszystko wyglądało na to, że Lasalle równie sprawnie zatroszczył się o nowych członków rady, którzy czekali na odbiór z lotniska. Powoli Lipiński nabierał coraz większego szacunku dla Toreadora, który oprócz małego niedopatrzenia ze wstawaniem zbierał same plusy.

Żałował, że w taksówce panowała okropna cisza i żaden dźwięk z zewnątrz nie docierał do środka. Karol uwielbiał brzmienie miasta nocą, krzyki kłócących się ludzi, klaksony samochodów niekiedy wystrzały i syreny karetek…choć były to losowe tony to dla niego składały się w całe symfonie tragedii i radości zwykłych ludzi.

Na lotnisku szybko znaleźli swoich nowych towarzyszy i Lipiński lekko się zszokował widząc zamaskowanego olbrzyma. Nie był pewien, co bardziej go dziwiło, jego postura czy śmieszny ubiór, ale wiedział jedno-„To ktoś z mojego klanu”.

- Witam Panów, mam nadzieje, że wybaczycie nasze spóźnienie, piekielne korki. – Odrzekł niemal automatycznie. – My przylecieliśmy zaledwie wczoraj, o czym pewnie dobrze wiecie, więc „sprawy miasta” nie są nam jeszcze do końca znane, ale oczywiście podzielimy się informacjami, które już posiedliśmy. Zapewniam panów, nuda to ostatnia rzecz, na jaką będziecie mogli narzekać w Reykjaviku.


Nowi muzycy to nowe brzmienia, nowe akordy, które tworzą muzykę na nowo…nowi muzycy to również nutka niepewności, z którą doświadczony muzyk taki jak Lipiński musi się liczyć.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 05-12-2007 o 22:05. Powód: bo kursywa nie była zbyt pochyła ;(
mataichi jest offline  
Stary 07-12-2007, 23:06   #8
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Nie, tylko nie oni, tylko nie ta banda szalonych Malkavian! Robert chciał zacząć krzyczeć, wyznaczać kary, zdzielić laską przez łeb jednego czy dwóch... Ale przecież to nie miało sensu. Nic to nie da, a nawet jeżeli, to będzie to efekt krótkotrwały- a on miał zamiar rządzić w tych okolicach przez długie lata. Jeżeli nie zniszczyć, to może... zrozumieć?

Aligarii miał bowiem pewną zaletę, która mogła bez problemu pozwolić mu wkupić się w łaski Jezusów. Planował już nie wracać do tamtych czasów, lecz... Jeżeli trzeba?

Robert bowiem przez długie lata był królewskim błaznem.

Trenowany przez lata na królewskim dworze skok prawie się udał. Gdyby nie to, że przez ostatnie 500 lat nie powtarzał tej sztuczki, z pewnością wyglądałaby perfekcyjnie. Stańczyk bowiem przywykł do tego, iż wszystko starał się robić jak najlepiej. Tym razem jednak podnosząc się niczym sprężyna na równe nogi musiał wesprzeć się o ścianę, jego laska zaś- przypadkiem kopnięta- poleciała na drugi koniec pokoju.

- Uuu, pokrowiec na lachę!- zawrzeszczał Dżej, rzucając się w kierunku przedmiotu. Nie trzeba było czekać długo, aż paru następnych zebrało się nad przedmiotem, trącając go jakby z niepokojem butami (jakby był to umierający wąż, a nie kawałek stali z mechanizmem w środku), a przy tym nie przerywając ostrzału.

Robert skorzystał z tego, iż uwaga "poddanych" skupiła się na czymś innym...

- Spójrzcie oto, Malkavianie! Grę przywożę prosto z Francji!
Co i kiedyś królów miała, pełna piękna, elegancji!
- wołał, trzymając ręce za plecami
- Tam, w Europie, wasi bracia mają gry, mają zabawy!
Dziś wam jedną tu przedstawię, nie dziękujcie- nie ma sprawy!
Patrzcie teraz czym żongluję, jak me ręce w rytm słów gnają
Spójrzcie także na zabawki, co nad głową mą latają!
- powoli zaczął żonglować czterema pluszakami. Stanowczo brakowało mu zwinności, jego palce zdążył odzwyczaić się od czynności bardziej wymagających niż pisanie stylowym piórem, lecz te podstawowe sztuczki po prostu "zakodowały" się w umyśle Ventrue. W ruchach jego nie było więc widać finezji czy "magii", lecz robił to w pełni poprawnie- na tyle dobrze, by zaintrygować Malkavian tym i swoją "nietypową" przemową.

- Misie czarne, białe i różowe- wszystkie mają już kolory!
Świetnie to wygląda, prawda? Wnet poprawią wam humory!
Teraz patrzcie, najważniejsze! Zaraz magia, prawda, się objawi!
Wnet poznacie czarów prawdę, wnet iluzja was zabawi!

- Hej Ty, stary- chcemy tricka!

- Tricka? Patrzcie! Jest miś? Znika!
- wykrzyknął Aligarii, po czym cisnął każdym z pluszaków w kierunku twarzy Malkavian- z tak bliskiej odległości nie miał szans nie trafić.

Zapanowała chwilowa konsternacja. Każdy z Jezusów wpatrywał się w Roberta z otępieniem w oczach- spodziewali się z pewnością czegoś innego, a niezwykła perswazja starego wampira tylko wspomogła efekt. I o to chodziło, pomyślał Aligarii podchodząc powoli do swojej laski, podnosząc ją i powolnym krokiem wychodząc z pomieszczenia. I znów Stańczyk ustępował miejsca Księciu- musi przygotować się do powitania nowych członków rady. Ich niby nikt tu nie witał, ale takie małe gesty często potrafiły zaskarbić ludzką sympatię. Wampirzą. A na tej naprawdę zależało księciu miasta Reykiavik...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 08-12-2007 o 13:36.
Kutak jest offline  
Stary 08-12-2007, 22:37   #9
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Lotnisko - Muzyka


- Pasażerowie z Wiednia proszeni są do sali odbioru bagażu, podróżni do Dublina proszeni są o przejście do bramki numer sześćdziesiąt dziewieć... - informacja powtarzała na przemian w różnych językach, wokół nich ludzie odbierali bagaże, witali się ze znajomymi, czekali na bliskich. Na nich nikt nie czekał.
- Pewnie coś ich przykuło, kołek, albo srebrne kule. Mówili, że może być niebezpiecznie - powiedział niski staruszek zanosząc się kaszlem. Jego szare oczy wodziły po kolejnych ludziach, szukając wśród nich wampira. Wyciągnął zza pazuchy fajkę i wetknął ją sobie w usta, nie płoneła, nie lubił nawet najmniejszego ryzyka, świat był wystarczająco wrogim miejscem. Ale lubił zapach dębowego drewna, przez dziesięciolecia palił z tej fajki i trudno było wyzbyć się starych nawyków. Zresztą, nie chciał się ich pozbywać. Miał swoje zdanie na różne tematy, najczęściej było ono mało optymistyczne, ale cenił je. - Nawet jeśli ktoś się pojawi to skąd możemy mieć pewność, że to ktoś z nowego rozdania? Mogli przechwycić posłańców, wyciągnąc z nich informacje i przyszykować pułapkę... - na sobie miał czarny surdut z wielkimi srebrnymi guzikami, na ozdobach był wibity jakiś wzór, ale trudno było dojrzeć co tak właściwie przedstawia. Poprawił okulary o szkłach grubych jak denka butelek. Leżały pewnie na dużym nieco haczykowatym nosie. A szare oczy zwężone w cieniutkę szparki obserwowały świat nieufnie. Świat dobrze było mieć na oko.



Tym razem przewidywania Carla nie sprawdziły się, rada istniała, a nawet tryskała humorem. "Ciekawe jak długo" pomyślał zgryźliwie. Uchylił cylinder w geście powitalny:
- Jestem zaskoczony, zadziwiony że państwa widzę w dobrym stanie - freudowska pomyłka mogła przytrafić się każdemu. Staruszek pachniał mieszaniną wody po goleniu, formaliny i intensywną wonią mokrej szmaty o której ktoś bardzo dawno zapomniał. Wyglądał niewiele lepiej. Widząc, że nowi przypatrują się mu intensywnie skulił się w sobie. "Nie ma na co patrzeć" pomyślał. Podniósł z ziemi swoją torbę, niewiele miał bagaży. Tylko torbę z skóry jakiegoś gada, pewnie krokodyle, choć w przypadku jegomościa każda bestia była prawdopodobna. Zawartość torby brzęczała i dzwoniła jak szklane butelki i metalowe narzędzia chirurgiczne. Dłonie w czarnych rękawiczkach zacisneły się na uchwycie i drewnianej lasce. Nie wyglądały na ręce chirurga, czasem drżały. Mimo żartów pomarszczona twarz pozostawała bez wyrazu i uśmiechu. Nawet uwaga o czekających ich atrakcjach nie wzbudziła radości:
- Szkoda. Lubię nudę. Ja i ona jesteśmy starymi przyjaciółmi. Czasem żałuje, że nie możemy mieć dla siebie więcej czasu. - mówił ze śmiertelną w ścisłym tego słowa znaczeniu powagą. Wyglądał na kogoś kto nie znał nawet słowa poczucie humoru, za to był w stanie wymienić wszystkie rodzaje depresji.
- A gdzie książę? Czy jako szcześliwy ojciec został ze swoją nową rodziną? Czy oni nie są aby dziwni, niebezpieczni? - najwyraźniej jechali w stronę Elizjum, gdzie czekał na nich książę, choć Gustav miał przeczucie, że cudem będzie jeśli znajdą go w jednym kawałki.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 08-12-2007 o 22:43.
behemot jest offline  
Stary 09-12-2007, 20:49   #10
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wszyscy
(za wyjątkiem Roberta)


Stało się. Oto wampirza rada Reykjaviku była wreszcie w komplecie. Pytanie brzmiało tylko czy na długi czas? Czy znów ktoś nie zginie w dziwnych okolicznościach? Los Machy z Malkavian i Andrzeja z Ventrue zdawał się być odosobniony, jednak zawsze pozostawał to „ale”...

Aby okazać dobrą wolę Brian i Karol postanowili pomóc nowym członkom Rady w przetransportowaniu bagaży do taksówki, którą wybrał Archont. Był to biały, czysty, stosunkowo nowy mikrobus mogący pomieścić ze spokojem 10 osób.

Co prawda okazało się, ze przybysz z Meksyku, nazywający siebie Vengadorem, sam spokojnie mógł unieść wszystkie walizki, jednakże pomoc drugiego z Nosferatu oraz Gangrela przyjął z zadowoleniem. Nic tak nie zacieśnia związków, jak wspólny wysiłek!

Tymczasem Antoine czuł, iż zbliża się atak migreny. Wciąż z uprzejmością wysłuchiwał i odpowiadał na pytania obdarzonego katastroficznymi wizjami Carla, który w każdym niemal miejscu potrafił dopatrzyć się zagrożenia i bezsensu egzystencji.

Toreador uśmiechnął się do siebie na myśl, że oto chyba Tremere znajdzie brata w odzianym na czarno „Jezusie” o nadzwyczaj melancholijnym usposobieniu.

Mimo iż nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele, usytuowanie się w samochodzie poszło im nadzwyczaj sprawnie. Kainici obrali kierunek i cel podróży, którym miał być rozlatujący się dworek na peryferiach miasta, teraz więc pozostało im już tylko czekać aż dotrą na miejsce.

Mijając w dość szybkim tempie zabudowę centrum, trzej spośród Kainitów rozpoznawali już niektóre miejsca i drogę... Tak, to tutaj potrącili Dżeja! Podczas gdy Carl i Vengador skupiali się raczej na poznawaniu nowego miejsca zamieszkania, a Archont z zamkniętymi oczami kontemplował dochodzącą z głośników muzykę poważną (Taksówkarz miał niezły głos) od czasu do czasu wydając tylko zdawkowe polecenia swemu kamerdynerowi „zadzwoń do tego”, „powiadom tą”, „sprowadź to”, Brian spojrzał wymownie na również zasłuchanego Karola. Nosferatu w mig pojął, co też przypomniało się towarzyszowi i odruchowo rozejrzał się wokół czy aby jakiś "Syn Boży" nie zamierza przeciąć ich drogi.

Na szczęście jednak tym razem podróż przebiegła bez zbędnych emocji. Po niecałej godzinie podróżni dotarli na miejsce. Stary dwór tchnął spokojem.... był to jednak podejrzany spokój zważywszy na jego mieszkańców.


Gdy dojechali na miejsce i poczęli wyładowywać bagaże Tremera i Nosferatu wieczorną ciszę rozdarł krzyk...

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

... bez wątpienia był to ludzki krzyk.



Robert

Mimo niechęci i poczucia upokorzenia, Aligarii mógł być z siebie zadowolony. Oto bowiem Malkavianie nie tylko przyjęli jego grę, ale zdawali się go już zaakceptować. Nawet nie przeszkadzali już w zwiedzaniu domu, a wręcz poczęli pokazywać jego największe osobliwości... Jak choćby awatar Lilith, który ponoć sam w sobie miał straszliwą moc i dlatego zawsze musiał być „na smyczy”.


Spodziewając się, że wkrótce Rada doń dołączy już w pełnym składzie, Aligarii postanowił nie oddalać się z posiadłości. Kiedy jednak obejrzał dom od środka, zapragnął poznać także jego otoczenie. W końcu, jeśli miał tu mieszkać, musiał zaplanować remont, by z niepozornego dworku uczynić swoją twierdzę.

Kiedy Robert wyszedł na zewnątrz akurat zaczął padać deszcz ze śniegiem, co jednakże wcale nie zniechęciło Księcia do przechadzki... jak również jego „bożą” obstawę.

Podczas obchodu domu Stańczyk starał się zapamiętać fizjonomie swoich podopiecznych, by móc ich od siebie odróżnić. Ten miał garbaty nos, tamten pieprzyk... wszystko jednak rozsypywało się jak domek z kart, kiedy „podwładni” znikali z pola jego widzenia. Było to o tyle podejrzane, że wówczas Ventrue zapominał nawet o istnieniu odzianego na czarno Szaleńca, przypominając sobie jego charakterystykę dopiero, kiedy ten mignął przed oczami. Czyżby używali zakazanych dyscyplin?

Trudno było jednak podejrzewać pełnych zapału Malkavian o złe intencje. Chociaż niewątpliwie byli oni pełni dobrych chęci, to coraz mocniej irytowali Aligariego, do tego stopnia, że zaczął on planować, jak pozbyć się sposobem niechcianego towarzystwa.

- Chłopaki, a może się trochę przebiegniecie? – spróbował od banału.

- Po co?

- Oto bowiem zima zła, trza się rozgrzać hejże ha!
– odpowiedział wesoło, licząc na to, że zastęp Jezusów da się porwać kolejnemu wierszykowi.

No i nie pomylił się. Kainici jednak zamiast joggingu wzięli się za zbieranie patyków i usypywanie z nich kopca na ognisko.

„Dobre i to. Skoro robią to w bezpiecznej odległości od dworu, to niech się bawią...”
– pomyślał Robert, skupiając swoją uwagę na posiadłości.

Stary dom miał spory potencjał, bez wielkich przeróbek można było kilka pokoi ukryć, tudzież ograniczyć do nich dostęp. Teraz tylko należało właściwie rozplanować usytuowanie takich pomieszczeń jak sypialnia prawdziwa, sypialnia fałszywa, biblioteczka, gabinet, sala tronowa... Póki co spośród licznych pokoi zajęty był tylko jeden – ten „szachowy” należący do Rolanda.

Zagadkę pozostawało natomiast miejsce noclegu pozostałych Kainitów. Czyżby piwnice? Tylko tam Aligarii nie zdążył jeszcze zajrzeć.

Wtem jego rozważania przerwał potworny krzyk.

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Wyglądało na to, że Malkavianie urządzili sobie zabawę w skakanie przez ognisko i właśnie jeden z nich stał się żywą pochodnią!

 

Ostatnio edytowane przez Mira : 09-12-2007 o 20:53.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172