Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2010, 12:40   #151
 
Katze's Avatar
 
Reputacja: 1 Katze nie jest za bardzo znany
Zamknięty w odległym zakamarku swojego umysłu widział jak tajemnicza siła przejmuje nad nim kontrolę oraz jak go opuszcza. Było mu wstyd, że tak łatwo uległ złudzeniu, że na przekór głosowi rozsądku wołającego w głowie poszedł za zjawą, która na zawsze powinna już pozostać tylko wspomnieniem. Teraz poza wstydem czuł jeszcze potworny ból, promieniował chyba z całego ciała Michaela, przynajmniej tak mu się zdawało. Próbował zamrugać oczami żeby lepiej widzieć, jednak jedno oko było tak opuchnięte, że bezpieczniej było trzymać je zamknięte. Rozejrzał się przypominając sobie walkę z Cyrusem. Lina owijająca nadgarstki wpijała się w skórę na tyle boleśnie, że nawet nie próbował się wyrwać. Dostrzegł ruch przed gdzieś w półmroku gdzie leżały ciała, które nagle ożyły.
- Sextus – usłyszał szept dobywający się z dwóch martwych gardeł.
- Ratunku!!! - krzyknął, lecz krzyk wydał mu się dziwnie cichy zupełnie jakby to nie on krzyczał. - RATUNKU!!!!! - teraz już chyba lepiej mu wyszło chociaż nie był tego pewien do końca. Spróbował wstać i odsunąć się jednak złamane żebro dało o sobie znać ze zdwojoną mocą. Zrobił coś czego już od dawna nie robił, zaczął się modlić w myślach
Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech,
święć się Imię Twoje,
przyjdź królestwo Twoje,
bądź wola Twoja...

Zamknął oczy czekając na najgorsze.
 
Katze jest offline  
Stary 06-05-2010, 13:45   #152
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Uspokajający sen, ale nie dający wypoczynku.
Miał dziwne sny. Przedziwne majaki, wizje, objawienia? Głupoty spowodowane ziółkami Indian? Otworzył oczy...
Nad nim stał Czarny Niedźwiedź.
- Odnaleziono kilku twoich znajomych. Światło ich oddało. Chodź. - powiedział prawie bez wyrażania uczuć, ale na jego twarzy malowała się delikatna nutka przejęcia.
Żołnierz usiadł na łóżku. Głowa go bolała jak diabli.
- Cholerne Indiańskie ziółka... - powiedział przez zęby w tym samym momencie patrząc na zegarek. Jeszcze jest głucha noc.
Ale był ciekawe kogo znaleźli. Wstał i ruszył za Indianinem.
Przeszli kilka metrów i weszli do sporego budynku. Wyglądał jak jakieś muzeum połączone ze świetlicą. Różne Indiańskie broni i tylko im znane przedmioty wiszące na ścianach sprawiały imponujący klimat. I w dodatku ten wiszący w powietrzu aromat ziół. Od razu spostrzegł leżących na niedźwiedzich skórach Annie i Kubę. Podszedł do nich i przypatrzył się im. Byli nieprzytomni, ale żywi.
- Znaleźliśmy ich w lesie – tłumaczy Czarny Niedźwiedź. – Był z nimi również Rączy Jeleń. To jego ojca postrzeliliście i założyliście mu opatrunki. Znaleźliśmy też ciało trzech z waszych – jeden, to ten człowiek, któremu Innuaqui naznaczył czoło i którego widzieliśmy jak pojawił się w rozbłysku światła. Drugi to starszy mężczyzna z brodą. Trzeci to mężczyzna a z postrzałem w głowę. Ciała i tego opętanego przez Innuaqui zamknęliśmy w piwnicy. Niestety, Idący przez Śmierć, znaleźliśmy też ciało Kruczego Włóczęgi. Zastrzeliliście go. Przez przypadek, jak twierdzisz. A ja chyba ci wierzę.
- Kawy? – pyta Indianka, która przyniosła żołnierzowi posiłek.
- Tak, poproszę. - odpowiedział.
- Budzą się – mówi Czarny Niedźwiedź.
I w rzeczywistości tak było. Popatrzył na nich jak wyrywają się ze snu.
Gdzieście do kurwy byli?! - mówi żołnierz - Cicho... Ktoś krzyczy... Gdzie są zamknięte tamte trupy wraz z tym opętanym? - pyta się żołnierz Czarnemu Niedźwiedziowi słysząc przytłumione "Ratunku!", gdzieś z piwnicy. Chwilę później usłyszał je głośniejsze. Nie czekając na odpowiedź Indianina rzucił się pędem do drzwi do piwnicy, równocześnie wyrywając rewolwer z kabury pod kurtką. Z pędem naparł na drzwi które wyleciały razem z futryną i spadły po schodach. W dole schodów ujrzał człapiące sylwetki do przywiązanego i człapiącego Sandersa.
Nie czekając na zaproszenie, wymierzył rewolwer w truposze i wystrzelił.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 06-05-2010, 21:47   #153
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Powtarzałem słowa psalmu jakby sama siostra stała tuz nade mną i szeptała mi je do ucha. Nie stała. Po prostu strach wyrył je bardzo wyraźnie w mej pamięci. Czy coś poczułem.... Nie wiem. Chyba nie. Sam fakt skupienia się na słowach choć trochę odgonił przerażenie całą sytuacją. Pozwolił skupić się na czymś innym, niż to wszystko. Nie wiem jak inni znajdują w słowach modlitwy siłę, wolę. Może gdyby znaleźli się na moim miejscu, też nie czuli by nic. Ten głos za ścianą, krew lejąca się z każdego miejsca, przez chwilę to wszystko był nieistotne. Przez chwilę.... Koszmar nie zniknął. Głos za ścianą nie umilkł. Miał rację.... Miał pieprzoną rację w tym co mówił. Zawiniłem...ale taki już popieprzony jest ten świat i nasze zwykłe ludzkie ułomności. Tak. Przeze mnie zginęła kobieta, i tak, każdego pieprzonego dnia kiedy patrzę na swoje odbicie w lustrze musze patrzeć na gębę, która ulegając swoim słabością doprowadziła do śmierci innej osoby... Każdego pieprzonego dnia sobie wypominam. Kulasa też nie dostałem za darmo. Zasłużyłem, nie ma co.... Każdy krok mi przypominał o tym wszystkim, wiec zamknij swoją pieprzoną jadaczkę i wypierdalaj z mojej głowy, wypierdalaj z mojego snu czy z czegokolwiek.... gdziekolwiek jesteśmy... Daj mi święty spokój. Mam dość....
Nie powiedziałem jednak nic, wszystkie słowa przemykały mi w głowie.
Nathaniel... - Ponownie zacząłem słuchać tego co mówi postać za drzwiami - Więc, mimo wszystko on może cię powstrzymać.... może nabruździć tobie w tej cholernej rzezi. Może cię zatrzymać. Chciało mi się śmiać z tego wszystkiego. Z beznadziei sytuacji w jakiej się znalazłem. Nie. Nie mam, żadnego pomysłu, żadnej siły by przywołać Nathaniela, jestem nikim w ogromie tego wszystkiego, nawet do końca nie jestem świadom co się tak naprawdę dzieje. Dlaczego jestem w środku jakiejś dziwnej wojny, jakiejś pieprzonej rzezi, jakiegoś pieprzonego polowania. I dlaczego jestem zwierzyną... Przez chwilę trwała cisza. Dopiero po chwili zauważyłem, że krew przestała skapywać ze ścian i z wanny. Nie mogłem tak leżeć.. wstałem powoli cały umazany we krwi. Nie widziałem własnych stóp. Zniknęły pod gęstym szkarłatnym płynem... krwią. Jej smród wciskał się do nozdrzy powodując skurcze żołądka. Postać za drzwiami ponownie się odezwała. Jego z początku spokojny ton zmienił się. Stal się agresywny, miałem wrażenie, jakieś dziwne odczucie, że i jego postać zmienia się. W coś obrzydliwego, strasznego. Do woni krwi dołączył kolejny intensywny zapach...siarki. Boże, czy moja wyobraźnia szaleje, wmawia mi się, że za drzwiami stoi jakiś potwór, demon z piekła rodem, sam Lucyfer czy inne gówno jakim się straszy.... Czy tak ma wyglądać mój koniec? Kara za grzechy życia?
Skoro kończy Ci się cierpliwość, czemu sam nie wejdziesz? - patrzyłem się tępo w drzwi. Bałem się. Tylko głupiec by się nie bał. Jako ochronę miałem jedynie drzwi. Cienkie drewniane drzwi do pieprzonej łazienki. Nie wiedziałem czy on igra sobie ze mną i zaraz przez nie przelezie, czy potrzebuje mojej zgody do wejścia. Czy moja wola go powstrzymuje? Zaprosić? Skoro jest panem i władcą to czemu ich nie roztrzaska?
Jego gniew stawał się jakby namacalny, to już nie były tylko słowa, tą całą złość czuło się wszędzie:
- OTWIERAJ JE, NIM SKOŃCZY MI SIĘ CIERPLIWOŚĆ!
Podszedłem do drzwi. Wyciągnąłem rękę Nie sięgnąłem jednak ku klamce.... „Derek, chłopie broń tej bazy, tylko to Ci zostało” – powtarzałem w myślach. Cofnąłem rękę.
- Nie – ledwo wykrztusiłem w kierunku drzwi – niech się dzieje co się ma dziać ale nie wleziesz tutaj. Wypieprzaj stąd, wypieprzaj z mojego życia!
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 06-05-2010, 23:06   #154
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
-O mamuniu!-Wyrwało się staruszkowi. Czyżby zaraz miał spotkać mamusię, którą pochował jakieś 30 lat temu? George wyskoczył z łóżka jak oparzony, kiedy zorientował się, że oprawca widzi go przez dziurę w drzwiach.
Przywarł plecami do ściany. Odklejająca się farba i temperatura zostawiła na jego plecach czarne plamy. Tym razem naprawdę odskoczył poparzony.
-Ał, ał, ałą!!!
W pokoju było gęsto od dymu, sztylet wybijał coraz większą dziurę w drzwiach a on stał na bosaka z oczyma wytrzeszczonymi z przerażenia. Gdyby pozwolił sobie jeszcze na chwilę rozterek, niemoc unieruchomiłaby go na dobre. Ale miał plan. Zachichotał w duchu zacierając bezwiednie brudne ręce. W ogóle cały był już pokryty brudem. Wyglądał jak nagi żul który wygrzebał się z jakiegoś zasyfionego zaułka. Przed oczyma stanął mu obraz jakiejś ślepej uliczki i jego samego człapiącego przez kałużę z butelką po najtańszej whisky.
Oooo, napiłbym się czegoś mocniejszego. Może "Dark'a" albo "Johnnego"-rozmarzył się jak idiota zapominając o bożym świecie.
Wyrwał go dźwięk łamanej deski, spojrzał odruchowo na drzwi. Dziura była już zdecydowanie większa ale ten dureń z drugiej strony nie przestawał.
Powolutku na paluszkach zakradał się przy ścianie w jego kierunku. Starczyło mu na tyle sił, że wyłamał długą rurę z szafy służącą do wieszania wieszaków służących do wieszania rzeczy do powieszenia w szafie. Skradał się jak jakiś dzikus z dzidą. Wyczekał na odpowiedni moment kiedy sztylet uderzył i z całej siły wpakował rurę w otwór w drzwiach licząc że może zrobi taką samą dziurę w brzuchu tamtego skur... .
-A masz!
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 06-05-2010, 23:45   #155
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Annie wpatrywała się w drzwi i czekała na reakcje istoty za nimi. Istota to dobre określenie na to coś, bo Annie czuła, że z człowiekiem ta kreatura nie ma nic wspólnego. Dziewczyna nie wiedziała czy jej krzyki przyniosą jakiś skutek. Czy stworzenie po drugiej stronie drzwi się wścieknie czy zostawi ją w spokoju? Zostawi ją w spokoju, dobre sobie. Przecież to coś same mówiło, że wszyscy ocaleni z wypadku są naznaczeni, wyznaczeni do czegoś i Carlson uświadomiła sobie coś, co już tak naprawdę wiedziała od jakiegoś czasu. To coś nie zostawi żadnego z nich dopóki wszyscy nie umrą. A jak widać nawet po śmierci mogła zrobić z nich użytek w postaci martwych opętańców z czarnymi oczami.

Tak, że może sprzeciw Annie tak naprawdę miał niewiele sensu, może odwlekała tylko to, co nieuchronne. Ale z drugiej strony podobno byli ludzie, którzy przeciwstawili się temu czemuś i przeżyli a to stworzenie nie dostało tego, czego pragnęło. Teraz Carlson zaczęła się zastanawiać ile musiało ich to kosztować i w jaki sposób zapłacili za swój sprzeciw.

Istota za drzwiami zaczęła się śmiać, a w zasadzie nie był to śmiech, co okropny chichot. Annie skuliła się na łóżku i w panice rozglądała się po miejscu, w którym była. Może jednak spróbować wyjść przez okno. Może już dawno powinna przez nie uciec. Ale stwór dał za wygraną. Powiedział, że tym razem Annie się udało, oczywiście twierdził, że ten mały sprzeciw nic jej nie da a jemu w końcu uda się to, co zamierzał. Tak jakby czytał myśli dziewczyny przed chwilą. A potem zadał jej dotkliwy cios:
- Obawiam się, że właśnie zabiłaś swoją kochaną mamusię. Poważna, straszliwa choroba, powiedzmy umiejscowimy ją w gardle, skoro miałaś odwagę i siłę by na mnie krzyczeć.
Teraz Annie już wiedziała, jaką cenę przyjdzie jej zapłacić. Chciała zacząć krzyczeć na to coś, zacząć błagać, prosić, zrobić coś żeby cofnąć te straszliwe słowa, ale ostre światło poraziło jej oczy a potem nie była w stanie zrobić nic, bo czuła tylko ból płonącego ciała.

Kiedy Carlson zaczęła otwierać oczy pierwsze co poczuła to zapach kawy i ciepło przyjemnie rozchodzące się po kościach. Ciepło, które nie ma nic wspólnego z tym okropnym żarem sprzed chwili. Oprócz zapachu kawy, który dominował w tym miejscu czuć było jeszcze zapach jedzenia i to taki, który sprawia, że żołądek dopomina się o swoje prawa. Annie poczuła w tej chwili, że od dawna już nic nie jadła. Poza tym leżała pod jakimiś futrami. To było dziwne. Już zaczęła się zastanawiać czy to nie jakiś nowy omam, kiedy usłyszała czyjeś głosy. Zobaczyła Indian i Cyrusa Parkera którzy przyglądali się jej wyczekująco. Jej i komuś jeszcze, kto znajdował się tuż obok. Annie odwróciła głowę i ujrzała Kubę, który leżał niedaleko też okryty futrami. Dziewczyna zobaczyła młodego Indianina, tego samego, którego opatrywała na ścieżce, ale nie było z nim Robana ani nikogo innego z osób ocalonych z katastrofy autokaru. Była tylko ich trójka: ona, Kuba i Cyrus. Dlaczego właśnie oni? Carlson pamiętała że Parker zbiegał szybko ze ścieżki z rannym Indianinem przewieszonym przez plecy więc może udało mus się uciec przed falą jasności ale Kuba przecież prowadził Holy, George’a i Dereka. Więc czemu teraz nie było ich przy nim?

Młody Indianin uśmiechał się smutno, więc może innym coś się przytrafiło. Annie bała się spytać, poza tym i wiedziała, że prawdopodobnie i tak jej powiedzą. Jeden ze starszych Indian powiedział:
- Jestem Czarny Niedźwiedź. Chcecie kawy i czegoś do jedzenia?
Parker był mniej powściągliwy:
- Gdzieście do kurwy byli?!
Nagle jednak zaczął nasłuchiwać. Potem zadał jakieś pytanie i po chwili Annie też usłyszała czyjeś wołanie o pomoc. Cyrus pognał w tamtym kierunku i po krótkim czasie wszyscy zgromadzeni w sali usłyszeli jakiś łomot a później odgłosy wystrzałów. Carlson skuliła się w sobie i zatkała dłońmi uszy. Znowu się zaczyna – pomyślała – ON nigdy nie odpuści.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 07-05-2010, 11:56   #156
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Wrzask staruchy towarzyszył jej w szaleńczej ucieczce, ponaglał mobilizując do pośpiechu.
"Słucham wariatki, cudownie, ufam jej, jeszcze lepiej; musiało mi odbić już kompletnie! Lecz przynajmniej wyleczyłam się z fobii"– dodała drwiąco w myślach Zdawała sobie sprawę z absurdalności całej sytuacji i miała to gdzieś; to nie stara była dla niej teraz zagrożeniem, nie ona...
Ściany wokół niej drżały grożąc zawaleniem lada moment, jakby ziemia wokół niej trzęsła się, jakby znalazła się w jakimś piekielnym epicentrum. Odłamki tynku sypały się wokół, ściany pękały... Dopadła do drzwi na zaplecze i wielkim susem przekroczyła próg.
"Gdzie teraz, Alicjo?" – długi, wąski korytarz, z wieloma drzwiami, prowadzącymi do różnych pomieszczeń; magazynów, biur, chłodni i cholera wie gdzie jeszcze.. – "Szkoda że zgubiłaś swojego białego królika, może on miałby jakąś latarkę... lub chocby zapalniczkę" – mruknęła usiłując dodać sobie otuchy, uspokoic. Czasami żart, nawet kiepski, pomagał. Odciągał myśli. "Grunt to nie załamywać się, iść dalej... w stronę światła... tylko, cholera, jakiego światła!"
Dookoła było ciemno jak w dupie u murzyna. Zatrzaskując za sobą drzwi do poczekalni odcięła się równocześnie od jedynego źródła światła. Brodziła w egipskich ciemnościach, dotykając ścian, szurając stopami, ostrożnie badając grunt. Stąpała chyba po jakiś śmieciach, butami odgarniając co rusz szeleszczące papiery, brzęczące puszki i butelki...
Zawsze mogło być gorzej... – mruknęła do siebie, starając dodać sobie odwagi – mogłabyś na przykład stąpać po czymś chrupiącym o konsystencji kruchych ciasteczek które okazują się być... dobra, może jednak wspominanie Indiany Jonesa nie jest teraz najlepszym pomysłem. – prowadziła monolog znajdując w szaleństwie metodę, byle zagadać strach i iść dalej, byle nie myśleć -... czasami lepiej nie wiedzieć po czym depczesz... yyyy... szczury! – coś z piskiem wymknęło jej się spod stóp powodując nagłą falę gorąca – Czemu to muszą być szczury! – krzyknęła wyładowując swoja frustracje – No dobrze, wyszło niefortunnie, wolałabym jednak żebyś ty i twoi bracia nie kłębili się pod moimi nogami... To byłoby już przesadnym bazowaniem na ludzkich lękach... – mówiła co jej ślina na język przyniesie dodając tym sobie odwagi, jak przestraszone dziecko które imitując rozmowę dorosłych udaje że nie jest samo...

Była przerażona, zagubiona a do tego wszystkiego jeszcze sama. Nie rozumiała tego co się stało; jakim cudem się tu znalazła? Tutaj, czyli gdzie? Gdzie jest tak naprawdę? Co to za miejsce? Gdzie Kuba, Derek, George Wasowski, Cyrus i reszta; gdzie się oni podziali, czemu nie ma ich tu razem z nią? Pytania które próbowała zagłuszyć w obawie by strach nie zawładnął nią całkowicie...
Szukaj światła...
Jak długo już idzie? Czy nie powinna już znaleźć tej światłości? Co jeśli pomyliła drogę, skręciła w złym miejscu i przegapiła swoja ucieczkę...?

- aaaaaaa! - Wrzasnęła gdy nagle coś chwyciło jej nadgarstek i silnym szarpnięciem wciągnęło do jakiegoś pomieszczenia. Drzwi na korytarz którym przed chwilą szła zamknęły się z głośnym trzaskiem zamykając ją w jej celi.
Kto... kto tu jest?! Boże, tylko nie ten demon, tylko nie on... Proszę, nie rób mi krzywdy... -nie była w stanie wydusić ani słowa, nie była w stanie poruszyć się. Strach sparaliżował ją całą. Nasłuchiwała. Nic. Cisza. Nikogo tu więcej nie ma – zdała sobie sprawę po chwili. Była sama w jakim ciemnym pomieszczeniu. Za sobą wymacała rząd półek załadowanych jakimiś pudłami. Pewnie to jakiś magazyn...

Kroki na korytarzu. Zgrzyt kruszonego szkła. Metaliczny dźwięk czegoś sunącego po ziemi... Jakby ktoś ciągnął po podłodze ciężki łańcuch... Narastający dźwięk... Zbliżający się...
- O nie... Boże, proszę, nie... – jęknęła przez łzy kuląc się pod regałami.
Kroki zatrzymały się pod jej drzwiami. To coś stało przy wejściu do magazynu! Holy wstrzymała oddech bojąc się choćby najcichszym dźwiękiem zdradzić swoją obecność. Na próżno. To cos dobrze wiedziało że ona tu jest...

- Teresa już ci nie pomoże, Holy – Ten sam miły głos -
- Drzwi, za którymi stoję, jest wiele. W końcu ulegniesz i otworzysz je dla mnie.
Głos jest spokojny, pewny swego.
Holy nie odzywała się siedząc cicho jak mysz pod miotłą i uparcie wierząc, trzymając się nadziei że uda się to coś oszukać, może on blefuje, może go przekona że faktycznie jej tu nie ma, że jest za innymi drzwiami a wtedy zostawi ją, pójdzie sobie dalej....
- Po co przeciągać to w nieskończoność, Holy. Ja jestem cierpliwy. Nieskończenie cierpliwy. Po raz ostatni dzisiaj proszę i po raz ostatni po dobroci – otwórz te drzwi.

Uderzenie czymś metalowym w drzwi. Głuchy łoskot pękającego drewna.
- Nieee... – zaczęła w panice szukać wokół siebie jakiejś broni, chaotycznie macając dookoła, przewracając pudła ze szpargałami... Celofan, jakieś szmaty, jakieś figurki... przeklęte śmieci za dolara, nic przydatnego... a właściwie co może być przydatnego do walki z demonem?! Do walki z demonem! Czy ona sama siebie słyszy?!
Niby jak mam z tym walczyć?!
Zapalniczka.
Na dnie pudła wśród stosu plastikowych figurek wymacała prostokątny kształt zapalniczki. Serce zabiło jej szybciej z nadzieją. Ostrożnie, pilnując by jej nie wypuścić, wzięła do rąk znalezisko i zapaliła.
W świetle wątłego płomienia mogła przyjrzeć się trochę lepiej pomieszczeniu w którym się znalazła. Magazyn zastawiony regałami. Z przodu drzwi którymi weszła... przez które została wciągnięta...

- Otwórz te drzwi, nie igraj z moim gniewem! – głos za drzwiami nie pozwala zapomnieć o swojej obecności - Jesteś Naznaczona! Jesteś ofiarą przeznaczoną na mój powrót! Nie możesz mi się sprzeciwiać!

" Dlaczego mu tak zależy na tym żebym otworzyła te piekielne drzwi?! "– Holy cofała się przed głosem myśląc gorączkowo – "to nie ma sensu, takie drzwi nie powinny być dla niego większym problemem, po co trwonić czas na straszenie mnie i przekonywanie? Nie musi mnie prosić o pozwolenie żeby wedrzeć się do środka... chyba że... Jezu Chryste, światło!!" – pomiędzy magazynowymi półkami, ukryte w kącie były następne drzwi. Ich szczeliny odznaczały się wyraźnym światłem. Rosnąca nadzieja dodała Holy odwagi.

- Nie wejdziesz tu sukinsynie! – wyschnięte gardło wydało z siebie zachrypnięty skrzek w teorii mający być krzykiem. Miała nadzieję że nie pomyliła się, że jej przypuszczenia są słuszne – Nie możesz wejść jeśli cię tu nie wpuszczę, nie zaproszę, prawda? – cofała się w kierunku ukrytych drzwi rozglądając za potencjalną bronią w razie gdyby jednak pomyliła się – Idź do diabła! Nie doczekasz się, zapomnij, nie wpuszczę cię nigdy! Słyszysz ty skurczybyku! - Dotknęła klamki drzwi modląc się by były otwarte, by nie musiała szukać klucza w pudłach pod sufitem , by nie musiała czegoś wypić lub zjeść by dostać się za te drzwi...
 
Merigold jest offline  
Stary 07-05-2010, 13:59   #157
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cyrus Parker

Słysząc wołanie o ratunek wywaliłeś drzwi i stanąłeś z bronią gotową do strzału. Szybki rzut oka pozwolił ci zorientować się w sytuacji.
Dwa trupy – Jacka i Robana – wstały z martwych obudzone zapewne przez tą samą nienazwaną siłę, która już wcześniej animowała umarłych. Jeden z trupów – Jack - zdołał już wpełznąć na przerażonego, szarpiącego się i krzyczącego Sandersa. Drugi, na czworakach , dopełzł do nóg Michaela wgryzając się w jego łydkę.

Strzał z broni o takiej mocy obalającej, kiedy dwa trupy siedzą na ciele ofiary, nie będzie łatwy. Każdy błąd może kosztować życie tego, którego masz uratować. Poza tym wiesz z doświadczenia, że tych „umarlaków” trudno unieszkodliwić.
Wstrzymujesz oddech na ułamek sekundy i naciskasz cyngiel.
Huk strzału w piwnicy brzmi tak, jakby ktoś obok ciebie zdetonował średniej wielkości ładunek wybuchowy. Przez chwilę nie słyszysz własnych myśli.

Trafiasz idealnie. Kiedy Jack unosi swoją głowę na ułamek sekundy z zamiarem przegryzienia szyi skrępowanego Sandersa posyłasz mu kulkę prosto w policzek. Potężny pocisk dosłownie urywa mu żuchwę w fontannie ciemnej krwi i odłamków kości. To, rzecz jasna, nie powstrzymuje trupa. Informatyk odwraca się w twoją stronę z twarzą bez wyrazu. Strzelasz drugi raz – tym razem prosto w czoło. Czaszka rozbryzguje się niczym przejrzały melon, a siła strzału wyrzuca trupa poza jego niedoszłą ofiarę. Jack podpiera się jednak w pozycji klęczącej, a z resztek głowy wylewają mu się płyny. Nadal jednak jest aktywny, bo słowo żywy, raczej „tutaj” nie pasuje.
Posyłasz w stronę potwora kolejne pociski, zamieniając go w siekane mięso, lecz zwłoki wytrwale pełzną w kierunku Michaela z zamiarem zrobienia mu krzywdy. Zmieniasz bębenek w colcie i strzelasz dalej, licząc na to, że trup w końcu ... umrze. Nadaremno.
Raban szarpie nogawkę Sandersa, który wyje z bólu. Przez chwilę widzisz jak wasz martwy palladyn 16-ego poziomu unosi okrwawioną twarz. Chyba faktycznie udało mu się ugryźć Michaela.

Na schodach pojawiają się Indianie. Jeden z nich ma ze sobą strzelbę. Podbiega do Rabana i silnym ciosem wali go w czaszkę zrzucając ze związanego Sandersa. Drugi w tym czasie doskakuje do skrępowanego jeńca i przecina mu więzy nożem.
- Osłaniaj nas, Kroczący przez Śmierć – tym drugim Indianinem jest Czarny Niedźwiedź.

Po tylu pociskach, jakie w nich posłałeś umarlaki nie mają zbyt wiele werwy. Bez trudu, chociaż musiałeś strzelić jeszcze kilka razy, wydostajecie się z piwnicy. Indianie dosuwają do wejścia solidną szafę. To na jakiś czas powinno zająć Robana i Jacka.
- Jest nasz – słyszysz niewyraźny bełkot jednego z trupów, najpewniej Robana. – Joz raz go mieliśmy i weźmiemy ponownie. Nie skryje się, nie ucieknie, nie powstrzyma nas.

Wtedy słyszysz mocny, twardy głos za swoimi plecami. Cicha Skała. Po tym jak jego dziwne, indiańskie słowa przebrzmiały, usłyszałeś dziwne, jękliwe zawodzenie z piwnicy a potem dało się słyszeć wyraźny odgłos dwóch padających ciał.
- Innuaqui odszedł – powiedział Cicha Skała po angielsku. – Możemy napić się kawy, zapalić i porozmawiać. Teraz jest czas.


Michael Sanders


Koszmar trwa nadal. Wrzeszczałeś jak opętany i modliłeś się w duchu o ocalenie. Wtedy ktoś wywalił drzwi gdzieś na górze i piwnicę zalała fala światła. W tym jednak czasie Roban dorwał się do twojej nogi i mimo szarpaniny czujesz, jak rozrywa ci zębami nogawkę spodni. Jack Wellman z wielką dziurą w skroni z której wylewa się jakaś gęsta, ciemna ciecz, usiłuje cię zagryźć, Ręce związane za plecami nie pozwalają na jakąkolwiek skuteczną obronę.
Wtedy jednak słyszysz ogłuszający huk wystrzału i już wiesz, kto pojawił się na schodach. Cyrus Parker ze swoją ogromną spluwą.
Coś chlapnęło ci na twarz, zalewając oczy, lecz Jack spadł z ciebie. Przez chwilę poczułeś ulgę, lecz w sekundę później gwałtowny ból rozerwał ci łydkę. Boże! Raban właśnie wgryzł ci się w mięsień i szarpiąc pożera kawał nogi.
Straciłeś przytomność, ale jedynie na kilka sekund.
Ocknąłeś się czując, że ktoś cię niesie.
W chwilę później poczułeś, że ktoś posadził cię na jakiejś ławie lub krześle. Oczy nadal zalepia ci krew Jacka Wellmana. Dziwnie gęsta i strasznie cuchnąca. Jak pocałunek Jane.
Znów na chwile odpłynąłeś, a kiedy odzyskałeś świadomość poczułeś, że ktoś podaje ci coś do pica.
Odruchowo przełknąłeś napar. Mocna wódka w zetknięciu z twoimi rozwalonymi przez Cyrusa wargami spowodowała taki napływ bólu, że momentalnie odzyskałeś pełnię świadomości.

Szybko zorientowałeś się, że znajdujesz się w czymś w rodzaju sali pamięci. Otoczony przez obce twarze Indian ujrzałeś też znajome oblicza Cyrusa, Kuby i Annie. Tylko gdzie podziała się reszta ocalonych z katastrofy?

Kuba Wegnerowski

Resztki koszmaru znikają z oszołomionego umysłu. Otaczają cię ludzkie głosy. Znajomy głos Cyrusa przenika przez opary snu. Wraca ból okaleczonego nadgarstka i ogólne otępienie. Czujesz się, jak ktoś, kto przed chwilą tonął, lecz cudem został odratowany. Niby cieszysz się życiem, z drugiej jednak strony pozostaje jakaś paskudna zadra w sercu.
A co, jeśli faktycznie twój ojciec zginął? Co jeśli wizja pokazana przez tego, tego, tego .. demona, była prawdziwa? Co, jeśli twój upór, twój młodzieńczy bunt sprowadził śmierć na bliską ci osobę?
Nie dowiesz się, nim nie zaczniesz działać. Nim nie dotrzesz do miejsca, gdzie uda ci się dodzwonić do ojca i zapytać, jak się czuje.
Strzelaninę w piwnicy i późniejsze barykadowanie drzwi słyszałeś, jak przez mgłę. Byłeś jak marionetka, której ktoś podciął skrzydła.

Derek „Hound” Gray

- Wypieprzaj stąd, wypieprzaj z mojego życia!
Wrzasnąłeś jak szalony, ale jak nie oszaleć w takiej chwili, kiedy wydarzenia dziejące się wokół ciebie nie zaprzeczają jakiemukolwiek zdroworozsądkowemu myśleniu.

Po drugiej stronie drzwi nagle zapanowała cisza.
Krew z łazienki zniknęła, ale nadal czułeś ją na swoich nogach. Zlepiała ci bose stopy i oblepiała kostki.
- Ostatni raz sprzeciwiłeś się mojej woli, worku gówna – usłyszałeś pełen nienawiści syk. – Mogłeś otworzyć dla mnie drzwi. Stanąć u mego boku, lecz jeśli wolisz być ofiarą. Proszę.Już znalazłem mojego powiernika!
Zaśmiał się szyderczo.
Wtedy poczułeś ból. Potworny żar ogarnął twoje ciało. Armatura, kafelki, lustro wiszące na ścianie – wszystko znikło w jednym, gwałtownym rozbłysku światła.
A potem zniknąłeś i ty.

Pierwsze co poczułeś to cuchnący oddech gdzieś blisko twojej twarzy. Oddech i ciepło. Cichy warkot wydobywający się obok twoich uszu.
Leżysz na zimnej, mokrej ziemi. W grząskim błocie. A obok ciebie stoi wielki, dyszący pies.
Wiesz już, co za chwilę się zdarzy. Przed oczami przebiega obraz miażdżonej przez ogara czaszki DOMa.
Teraz przyszła kolej na ciebie.


Holy Charpentier

Sięgnęłaś ręką do klamki z zamiarem otworzenia otoczonych nimbem światła drzwi i .. zawahałaś się. Demon za drugimi drzwiami był dziwnie spokojny. Ucichł, jakby na coś czekał.
Jasne! Drzwi! To też są drzwi! A on przejdzie przez nie, jak je otworzysz! To było oczywiste! Podpucha! Światło było jedynie przynętą!
Kiedy pomyślałaś o tym z tej perspektywy wszystko ułożyło się w jeden logiczny, koszmarnie logiczny, ciąg.

W tym samym momencie światło zmieniło barwę na krwistą czerwień płomieni. Usłyszałaś jakieś krzyki i rumor.
Krzyki. Jeden był ci znany! To krzyczał George Wasowsky! Potwornie, nieludzko, straszliwie.
Kierowana impulsem o mało nie otworzyłaś drzwi ale wtedy nagły blask poraził twoje oczy.
Przestałaś czuć i myśleć – podobnie jak w chwili, kiedy ogarnęła cię światłość.


George Wasowsky

Nożownik zajęty powiększaniem dziury w drzwiach i zapewne troszkę zamroczony dymem wypełniającym korytarz nie zauważył cię. Rurka wyrwana z mebla jest prowizoryczną bronią, lecz w przypływie zrodzonej z szaleństwa desperacji jaw ci się jak najostrzejszy miecz japońskich samurajów.
Wykorzystując zaskoczenie wbijasz rurę w dziurę. Czujesz, ze trafia na coś miękkiego co podaje się naciskowi. Słyszysz stęknięcie i zduszony jęk.
Na końcu rury widać krew.
Smoliście czarną, dymiącą i bulgocącą jak zupa w garnku.
- Nie można zabić kogoś, kto dzięki swemu poświęceniu ma dar nieśmiertelności – słyszysz szyderczy, ale nieco bolesny głos napastnika.
- Ale za twój opór obiecuję ci, że wejdę tam, wyrwę ci to coś z ręki i wepchnę w takie części twego ciała, że zapragniesz szybkiej litościwej śmierci. Zrobię to z niekłamaną rozkoszą.
I nagle słyszysz huk i krzyk. Trzask pękających desek i płomieni bijących w gorę.
Nawet nie zdążyłeś zastanowić się, co się dzieje, kiedy i pod twoimi nogami pęka podłoga.
Spadasz w dół.
Pomiędzy płonące kawałki desek. Zderzasz się z twardą, rozżarzoną podłogą i czujesz, że twoje ciało momentalnie pokrywa się oparzeliną. Obok ciebie spadają resztki piętra.
Płonący kawałek drewna trafia cię w głowę i padasz bez życia na ziemię, pośród zgliszcz płonącego motelu gdzieś, na jakimś zadupiu USA.


Annie Carlson

Widziałaś, jak Cyrus zbiega na dół, a za nim rusza dwóch Indian. Jeden z nich chwyta karabin i widok broni w jego rękach działa na ciebie, jak cios obuchem. Strzały dochodzące z dołuj słyszysz jak przez mgłę. Jakby dochodziły z dużej odległości.

Otrzeźwiałaś, kiedy do pomieszczenia dwaj Indianie wnieśli półprzytomnego Michaela Sandersa. Na pierwszy rzut oka widać, że chłopak jest w opłakanym stanie. Twarz opuchnięta, jakby pobita, cała w sińcach i obrzękach. Z poszarpanej nogawki spodni leje się krew.

Młoda Indianka doskakuje do niego i zaczyna opatrywać, a tymczasem dwaj Indianie i Cyrus blokują zejście do piwnicy ciężką szafą.
Słyszysz bełkoty dochodzące z dołu. Jakieś pięści zaczynają łomotać w barykadę. Gdzieś w głębi duszy boisz się, że zaraz usłyszysz ów męski, nierzeczywisty głos mówiący
- Wpuść mnie, Annie.
Wtedy do izby wkracza jeszcze jeden Indianin. Jest starszy od wszystkich tych, których widziałaś do tej pory. Dużo starszy.
Wypowiada kilka słów mocnym, charyzmatycznym głosem a z piwnicy dochodzi dziwne, bolesne wycie a potem odgłos padających ciał. Brzmiało to jak jakaś modlitwa lub egzorcyzm. Stary Indianin najwyraźniej poczuł na sobie twój wzrok bo odwrócił się wolno.



Przez chwilę wasze oczy spotkały się ze sobą a ty ... nagle poczułaś dziwny, wewnętrzny spokój. Jakby jedno spojrzenie tego dziwnego Indianina potrafiło uwolnić cię od wątpliwości. Uwolnić od strachu. Gdzieś, w zakamarkach umysłu, pojawiła się nadzieja na ocalenie oraz iskierka przekonania, że ostatnie słowa wypowiadane przez TO COŚ za twoimi drzwiami było, jak zresztą wszystkie inne słowa, paskudnym, toksycznym kłamstwem.


Derek „Hound” Gray


- Wilk, zostaw! – słyszysz nagle i cuchnący, psi oddech traci na intensywności.
- Mam kolejnego – słyszysz głośny krzyk i pada na ciebie światło latarki.
Nie jesteś w stanie ruszyć ręką, nie jesteś w stanie wydać z siebie nawet jęku. Oczy nadal wypełnia jaskrawa biel.
Czujesz, że czyjeś silne dłonie unoszą cię z błota, lecz nadal nie widzisz twarzy wybawcy.
Gdzieś obok słychać charakterystyczne trzeszczenie krótkofalówki.
- Czarny Niedźwiedziu, mam kolejnego wyrzuconego prze światło. Trevor widział jeszcze trzy błyski i zaraz je sprawdzimy. Co to za strzały tam u was?

Nie słyszysz odpowiedzi.

- Dobrze, wracamy z nim.

Dwóch ludzi chwyciło cię pod ramiona. Poczułeś ciepło ich ciał, zapach potu, tytoniu oraz jakiś dziwnych ziół. Nagle poczułeś, że znów żyjesz. Do kończyn powróciło krążenie, lecz niestety – powrócił też znajomy ból kolana. Zaczynasz też widzieć. Niewyraźne sylwetki drzew pomiędzy którymi idziecie.

Z każdym kolejnym krokiem odzyskujesz sprawność ruchów oraz wzrok.
Orientujesz się, że niesie cię dwóch Indian. Idą po bokach zarzuciwszy sobie twoje ramiona na barki. Jest to dość uciążliwa pozycja dla całej waszej trójki, ale jakoś idziecie przed siebie.

Nagle pies myśliwski, który cię znalazł staje i zaczyna warczeć. Indianie puszczają ciebie, ale udaje ci się ustać na nogach. Pełen sukces.
Przed wami, w lesie, ktoś stoi. Postać zbliża się wolno. Wtedy dostrzegasz rude włosy. To Jenny. Wołasz ją a ta odwraca się w waszą stronę i rusza biegiem.
Dopiero kiedy jest blisko widzisz jej wielkie, jednolite, czarne oczy.
Jeden z Indian też je widzi.
- Innuaqui! – krzyczy gotując się do obrony.

W ciemnościach z boku pojawiły się nowe postacie. Na razie są zbyt daleko, by można je było rozpoznać, ale wydają się wam nieprzyjazne. Przez las dał się słyszeć szept.
Cichy, zimny, podobny do tego, jaki jeszcze chwilę temu słyszałeś dochodzący zza drzwi.

- Mamy problem – mówi jeden z Indian koło ciebie sięgając po krótkofalówkę przy boku. - Czarny Niedźwiedziu, Czarny Niedźwiedziu – mówi spokojnym głosem – Jesteśmy przy Wzniesieniu Łaski. Innuaqui! Są tutaj!

Nim zdołałeś zebrać myśli ujrzałeś gwałtowny rozbłysk światła blisko was, w lesie po lewej stronie – zaledwie kilka kroków od ciebie. Kiedy blask zniknął ujrzałeś leżącą bezwładnie Holy. Rozrzucone na boki ręce, ciało skryte w gęstwie paproci.
Najwyraźniej żyje, ale przez chwilę pozostanie w takim stanie, w jakim ty znajdowałeś się, kiedy znaleźli cię Indianie.

Jeszcze dalej ujrzałeś kolejny rozbłysk i chwiejącą się w nim sylwetkę w rozchwianym prochowcu. To George!

George Wasowsky

Wracasz do przytomności. Nie czujesz swądu spalenizny. Nie czujesz bólu w czaszce, którą rozbiła spadająca belka. Plecy pieką cię w miejscu, w którym zetknęły się z płonącą ścianą.
Wokół ciebie jest cicho i ciemno. Czujesz zapach zgnilizny. Zatykający oddech w piersi odór.
Powoli oczy przyzwyczajają się do ciemności.
Zaczynasz dostrzegać zarysy czegoś, co wygląda jak ściany, stół, okna. Jak wnętrze jakiegoś niedużego domu czy raczej.. wiejskiej chaty.
Po omacku ruszyłeś szukając wyjścia.
W tym samym momencie kiedy zrobiłeś krok ujrzałeś, jak ktoś rusza się przed tobą. Serce o mało nie wyskoczyło ci z piersi, tak gwałtowne było to zjawisko. Szybko jednak zorientowałeś się w czym rzecz. Lustro! Przed tobą stoi lustro!
Zaśmiałeś się zduszonym, nerwowym śmiechem.
Kiedy zorientowałeś się, że to jednak nie było lustro było już za późno.
Twoje odbicie było cieniem. Czarnym jak smoła. A kiedy ów cień dotknął twego ciała, poczułeś się tak, jakbyś zanurkował w głębokiej, mętnej wodzie.

Twój umysł i twoją wolę przytłoczyła, na podobieństwo owej zimnej masy wód, inna jaźń. Czyjaś pradawna, niezrozumiała i okrutna wola przejęła kontrole nad twoim ciałem, jakby było marionetką.

Jak przez ciemną, brudną szybę widzisz las, pełen pokręconych drzew i leżącą niedaleko osobę. Jej ciało płonie dziwnym, wabiącym jak lep blaskiem. To znak Ofiary. Ofiary, którą musisz pozbawić życia. Za nią stoi jeszcze jedna postać otoczona tą samą aureolą. Są tam tez inne postacie, ale one się nie liczą.

Posłuszny swemu nowemu panu wydajesz z siebie przeraźliwy warkot i ruszasz w ich stronę. Trzy susy i dopadasz do najbliższej Naznaczonej osoby.


Derek „Hound” Gray

Dwaj Indianie powstrzymują Jenny, która najwyraźniej uzyskuje nad nimi przewagę. Jeden z twoich wybawców zostaje brutalnie ciśnięty na najbliższe drzewo. Pies już dawno uciekł w cholerę, spłoszony wściekłym atakiem demonicznej Jenny.
Co gorsza, widzisz też, ze Gerorge Wasowsky dopadł lezącej Holy i próbuje utopić ją w błotnistej ziemi.
Nie wygląda to najlepiej.
Z jednej strony dwójka Indian i Jenny, z drugiej George. Ty czujesz się osłabiony, lecz wiesz, że jeśli czegoś nie zrobisz dziewczyna może za chwilę umrzeć,

- Sex! Sex! – słyszysz bełkotliwe, łacińskie sentencje wyrywające się z opętanego Georga.
Widzisz też, że Holy rusza się coraz mniej wyraźnie.


Holy Charpentier

Budzi cię ból. Twoje ciało jest obolałe. Coś siedzi ci na plecach i próbuje wepchnąć twarz w błotnistą breję. Mokra gleba zapycha ci nos a usta wciskane są brutalnie w ziemię. Piasek cuchnie błotem, szlamem i śmiercią. Dławisz się, lecz niewiele jesteś w stanie zrobić.
Twoje ciało jest dziwnie słabe – jakby ktoś wyssał z ciebie całą energię. Ledwie masz siłę, by ruszyć ręką. Czy nogą, ale na pewno nie masz dość siły by strącić z siebie monstrum, które wskoczyło ci na plecy.
Słyszysz warkotliwe, niewyraźne odliczanie.
- Six! Six! – i już wiesz, czyją ofiarą padłaś.


Cyrus Parker, Kuba Wegnerowski, Annie Carlson, Michael Sanders

- Innuaqui odszedł – powiedział Cicha Skała po angielsku. – Możemy napić się kawy, zapalić i porozmawiać. Teraz jest czas.

Te słowa, mimo że nie do końca zrozumiałe, miały dziwną moc sprawczą. Przez chwilę poczuliście się znów normalnie.
Ale sielanka nie trwała długo.

Zabrzęczała krótkofalówka noszona przez Czarnego Niedźwiedzia przy boku, a kiedy ja odebrał zobaczyliście jak jego twarz ściągnął dziwny grymas - ni to gniew, ni przestrach.
- Moi ludzie mają problem – rzucił krótko. – Idę im pomóc.
- Idę z tobą – powiedział Cicha Skała.

Kierują się do wyjścia gdzie przyłącza się do nich jeszcze kilku Indian.

- Zajmijcie się rannymi i przygotujcie budynek do obrony. Coś mi mówi, że nad ranem dopiero zaczną się prawdziwe kłopoty – rozkazuje Czarny Niedźwiedź. – Pozbądźcie się ciał z piwnicy. Nie możemy mieć worków dla Innuaqui w środku. Zabijcie deskami drzwi, okna i wszystkie inne wejścia. Szybko! Wyszorujcie krew z podłóg. Schronienie musi być czyste! Szybko!


__________________________________________________ ____________________


P.S.

Czas na posta, czyli do 10.05.2010,. Godzina końcowa 22.00. przyspieszamy akcję

Gdyby coś:

link do google docka

Powrót - Google Docs

Przypominam, ze Opętańcy nie piszą

Do MODERATORA: oczywiście jak zawsze usunę P.S.. kiedy akcja pójdzie dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 07-05-2010 o 15:07. Powód: dodanie P.S.
Armiel jest offline  
Stary 11-05-2010, 13:26   #158
 
Katze's Avatar
 
Reputacja: 1 Katze nie jest za bardzo znany
Z zamkniętymi oczami poczuł dotyk chciwych rąk na swoim ciele. Mocniej zacisnął powieki i wykrzykiwał w myślach słowa modlitwy. Monstra domagały się jego ofiary i Michael czuł, że nie wyjdzie z tego cało. Usłyszał jednak odgłos wyłamywanych drzwi. Otworzył oczy żeby zobaczyć obok swojej twarzy zniekształconą twarz Jacka po czym głowa jego wybuchła w fontannie krwi. Huk wystrzału zagłuszył kolejne. Do piwnicy wkroczyli nieznani mu ludzie i jeden odtrącił Robana wgryzającego się w nogę Michaela. Krew zlepiła mu jedyne w miarę dobrze widzące oko przez co obraz nabrał odcieni czerwieni. Słyszał głosy i krzątanie się wokół niego. Ktoś go rozwiązał i pomógł wejśc po schodach. Gdy leżal do jego uszu dopbiegł głos inkantujący jakieś słowa. W pierwszej chwili pomyślał, że znowu to COŚ po niego idzie, lecz słowa brzmiały inaczej.
- Innuaqui odszedł. Możemy napić się kawy, zapalić i porozmawiać. Teraz jest czas.
"Napić kawy, zjeść? Gdzie ja jestem?" myślał Michael przecierając zakrwawione oko i rozglądając się dookoła. Pokój przypominał mu salonik łowiecki jego wujka gdzie przechowywał wszystkie swoje upolowane zdobycze: poroża, futra, wypchane zwierzęta. Lecz tutaj były jeszcze naścianach przedmioty, które widział będąc na wycieczce w rezerwacie. Popatrzył na Cyrusa, Annie i Kubę oraz na resztę ludzi. Rozpoznał w nich indian.
"Więc jednak nam się udało. Dotarliśmy do rezerwatu" ucieszył się. "Musimy im o wszystkim powiedzieć. Grozi im takie samo niebezpieczeństwo jak nam" nie zdążył odezwać się na głos, gdy krótkofalówka noszona przez jednego z indian zatrzeszczała. Po wysłuchaniu komunikatu powiedział:
- Moi ludzie mają problem. Idę im pomóc.
- Idę z tobą – powiedział drugi indianin - Zajmijcie się rannymi i przygotujcie budynek do obrony. Coś mi mówi, że nad ranem dopiero zaczną się prawdziwe kłopoty. Pozbądźcie się ciał z piwnicy. Nie możemy mieć worków dla Innuaqui w środku. Zabijcie deskami drzwi, okna i wszystkie inne wejścia. Szybko! Wyszorujcie krew z podłóg. Schronienie musi być czyste! Szybko!

Mężczyźni wybiegli i Michael znowu opadł na posłanie. "To jeszcze nie koniec. A ja nawet nie mogę się poruszać sprawnie" złe myśli nie chciały go opuścić.
- Co robimy? W czym moge pomóc? - spytał na głos spoglądając się po twarzach ludzi w pokoju. Żadnia zn ich nie wyrażał zbytniego entuzjazmu zupełnie jakby opuściły ich wszystkie siły - Zróbmy to co kazał tamten gościu. Oni nam pomogą. Musimy posprzątać - powiedział głośniej i zerwał się do pozycji siedzącej. Ból w klatce piersiowej sprowadził go z powrotem na plecy. Czuł jak coś ugniata mu płuca zupełnie jakby się topił. Łapczywie zaczął wciągać powietrze przez otwarte usta. Czuł, że z bólu zaraz zemdleje.
 
Katze jest offline  
Stary 11-05-2010, 17:24   #159
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Mój krzyk przestał w końcu pobrzmiewać. Było cicho, zarówno w łazience jak i za drzwiami poza nią.
Może odszedł? Może go już nie ma? Może wszystko już będzie dobrze?” – zadawałem sobie pytania w myślach. Rozejrzałem się bojąc się bardziej ruszyć. Krwi już nie było w łazience, nawet jej zapach już zniknął, a może trwał nadal ale moje nozdrza już się do niego przyzwyczaiły. Czułem jeszcze krew na bosych nogach. Nie wiem czy była tam naprawdę, bałem się spojrzeć.
- Ostatni raz sprzeciwiłeś się mojej woli, worku gówna – usłyszałem pełen nienawiści syk. Syk, który spowodował, że po skórze przeszły mi ponownie ciarki – Mogłeś otworzyć dla mnie drzwi. Stanąć u mego boku, lecz jeśli wolisz być ofiarą. Proszę. Już znalazłem mojego powiernika! - Wszystko wypełnił szyderczy śmiech.
Powiernika.... o kim on...” – nie dokończyłem zgiąłem się w bólu a z wysuszonych ust wydobywał się potworny wrzask bólu. Miałem wrażenie, że moje ciało płonie, pali się bez ognia, wypala mnie aż do samej głębi, do samej duszy.... Mój mały dotychczas zamknięty w łazience świat przestał istnieć. Zniszczony przez rozbłysk światła. Potem przez chwilę nie czułem już nic. Umarłem?.....
Nie. Jak bym umarł to bym nic nie czuł, nic nie słyszał. Może... Skąd niby mogłem wiedzieć jak to jest umrzeć? Poczułem śmierdzący oddech na swej twarzy. Był ciepły. Na pewno żyje. Juz miałem otworzyć oczy kiedy to coś stojące koło mnie i dychające mi w twarz warknęło. Szybciej niż sam chciałem otworzyłem oczy. Może byłem głupi by stanąć oko w oko z samą śmiercią z piekła rodem. Leżałem na mokrej, zimnej ziemi, w błocie. Obok mnie stał wielki, dyszący pies. Przez myśl przemknęła mi wizja miażdżonej kilkanaście godzin temu głowy Doma
OGAR!” – pomyślałem i zacisnąłem oczy. Lepiej nie widzieć a za chwilę i tak nie będę czuł już nic.
Śmierć nie nadchodziła
- Wilk, zostaw! – usłyszałem. Poczułem jak pies cofa się.
- Mam kolejnego – ktoś niedaleko mnie krzyknął ponownie i moje zmęczone oczy poraził strumień światła z latarki. Zamknąłem je gwałtownie a pod powiekami zaczęły tańczyć w szalonym dzikim tańcu małe robaczki. Nie byłem w stanie się ruszyć, mówić, mogłem tylko błądzić myślami.
Miałem rację... ta, sypialnia, łazienka to był jakiś koszmar. Ten łowca mieszał mi w głowie, chciał bym sam się mu poświęcił. O nie koleś. Nie ma tak dobrze. Pół życia walczę o coś, więc tym razem mogę powalczyć o najważniejsza nagrodę o swoje życie i życie współtowarzyszy niedoli. Drużynę z autobusu...” Przerwano gwałtownie moje przemyślenia. Ktoś dźwignął mnie z ziemi. Chciałem zapytać się gdzie jestem, kim są oni ale jęknąłem tylko. Otworzyłem oczy starając się zobaczyć kto mnie ocalił ale widziałem tylko małe fragmenty na krawędzi oka. Środek dalej pokrywała jasność. Nastawiłem się na słuchanie, na odgłosy jakie towarzysza nam wokół. Mlaskanie błota, moje jęki. Trzask krótkofalówki.
- Czarny Niedźwiedziu, mam kolejnego wyrzuconego prze światło. Trevor widział jeszcze trzy błyski i zaraz je sprawdzimy. Co to za strzały tam u was? – powiedział ktoś po mojej lewej stronie. Zatem wybawców było więcej. Nie dosłyszałem jaka była odpowiedź.
- Dobrze, wracamy z nim - zbawca rzekł jeszcze do krótkofalówki:
Ktoś podszedł z drugiej strony i dźwignięto mnie z dwóch stron. Poczułem ciepło ich ciał, zapach potu, tytoniu oraz jakiś inny dziwny zapach, chyba ziół.
Moje ciało z każdym krokiem, wracało pod moje władanie. Powrócił znajomy ból kolana. Uśmiechnąłem się, przynajmniej w myślach. Nie wiedziałem, że tak się uciesze na to, że boli mnie kolano, na to, że mam je zgruchotane, pełne śrub czy innego gówna. Jak bolało to znaczy się, że żyje. Wzrok również się poprawiał. Robaczki przestały tańczyć, kontury stawały się coraz wyraźniejsze. Byliśmy chyba w lesie. Czyli tam gdzie powinienem być.
Dzięki Ci Boże
Po dwóch stronach przytrzymywali mnie Indianie. To musieli być rdzenni mieszkańcy tych ziemi. To już nie chodzi o ich ubiór. Zdradzały ich rysy twarzy.
- Dziękuje – stęknąłem ciężko.
Idący przed nami pies myśliwski, pies którego wcześniej wziąłem niczym głupek za ogara, który rozszarpał Doma, zaczął warczeć. Indianie wypuścili mnie z rąk. Myślałem, że runę na ziemie, na twarz ale utrzymałem się. Kolano bolało ale nie było najgorzej. Podniosłem głowę szukając powodu dla którego warczał pies. Kilkanaście kroków przed nami stała postać. Jej gęste rude włosy przynosiły mi tylko na myśl Jenny
- Jenny! – krzyknąłem – Jenny! To ja Derek Na Boga jak się ..... – postać ruszyła biegiem w naszym kierunku. Moje nawoływania przerwał widok jej oczy. Jej jednolicie czarnych oczu. Wiedziałem, że teraz będzie dążyła do tego by nas zabić, by zabić mnie.
- Innuaqui! – krzyknął stojący obok mnie indianin. Krzyczał chyba w swojej mowie.
Kątem oka zobaczyłem obok mnie kolejne postacie. Były kawałek ode mnie i nie widziałem ich za dobrze. Ich ruchy nie wskazywały jednak na to by były tutaj by nam pomóc. Szept, podobny do tego jaki jeszcze kilka chwil wcześniej słyszałem za drzwiami łazienki rozszedł się wokoło.
- Mamy problem – rzekł Indianin stojący po mojej drugiej stronie i sięgnął po krótkofalówkę. - Czarny Niedźwiedziu, Czarny Niedźwiedziu – mówi spokojnym głosem do krótkofalówki – Jesteśmy przy Wzniesieniu Łaski. Innuaqui! Są tutaj!
Napiąłem ze strachu mięśnie. Nie byłem sam to dodawało otuchy ale na Boga, znów siedziałem po uszy w tym całym piekielnym koszmarze. Rozbłysk światła pojawił się nagle. Kilka kroków ode mnie. Trwał zaledwie uderzenie serca. Wraz z jego zniknięciem zauważyłem leżąca na ziemi Holy. Leżała bezwładnie w gęstych krzakach paproci.
- Holy – szepnąłem z radością - Pomogę jej – rzuciłem do dwójki swoich wybawców i kuśtykając ruszyłem w jej kierunku.
Kiedy błysnęło kilka kroków dalej od Holy zatrzymałem się. Rozbłysk pozostawił po sobie kolejną postać. Mężczyznę w prochowcu. George!
Uśmiech, który pojawił się na jego widok, zgasł bardzo szybko. George, który miał bliżej do Holy dopadł do niej. Złapał za głowę i zaczął wciskać ją w błotnistą ziemię z zamiarem pozbawienia dechu. Szybko spojrzałem jeszcze w kierunku dwójki Indian. Mocowali się z opętaną Jenny. Jej twarz wykrzywiła się w ohydnym grymasie. Zyskiwała przewagę nad moimi wybawcami. Jeden z nich, brutalnie pchnięty poleciał na drzewo. Psa już dawno nie było. Musiał się bać tej dziwnej, nienaturalnej siły jaka wstąpiła w Jenny. Wyglądało na to, że mamy przesrane. Przegrywamy. Może jednak chociaż uda mi się ocalić Holy. Boże, zależało mi na niej.
- Sex! Sex! – słyszałem z ust Georgea im bliżej się do nich zbliżałem. Holy szamotała się walcząc o życie. Została wyrwana ze swojego snu w najbardziej brutalny sposób i to przez osobę, którą chyba lubiła. Wiedziałem, że to nie George ja próbuje zabić, tylko coś co siedzi w nim, ale mimo wszystko, w tej chwili nienawidziłem go całym sobą. Podbiegłem do niego i naparłem na niego ze wszystkich sił by rzucić go w błotnista maź z dala od Holy.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 11-05-2010, 22:58   #160
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Strzały w końcu ucichły. Z piwnicy dało się tylko słyszeć jakieś głosy. Oprócz Cyrusa, który jako pierwszy zbiegł do piwnicy, w jego ślady poszło jeszcze kilku Indian. Oni także wzięli broń. Po chwili wszyscy razem wrócili do sali. Między sobą nieśli jakiegoś zakrwawionego człowieka. Dopiero po dłuższej chwili można było się domyślić, że tym mężczyzną jest Michael Sanders. Młody człowiek był mocno poturbowany, ale od razu jakąś Indianka zajęła się jego obrażeniami.

W tym samym czasie Parker z pozostałymi zablokowali drzwi, zza którymi nadal słychać było czyjś szepcący głos. Głos, który domagał się prawdopodobnie Michaela, do tego jeszcze dołączył odgłos pięści łomoczących w drzwi. Annie nie za bardzo zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje, ale ten głos przypominał jej ten, który słyszała jeszcze nie tak dawno temu.
Dziewczynę przeniknął dreszcz strachu. Po chwili jednak do sali wkroczył jakiś stary Indianin i mocnym głosem zwrócił się do kogoś za drzwiami, a wkrótce potem słychać było łomot padających ciał i wszelkie dźwięki umilkły. Starzec zwrócił swój wzrok na Carlson i dziewczyna zorientowała się, że on wie. Jako jedyny tutaj on wie, co tak naprawdę się dzieje. I może będzie potrafił im pomóc albo przynajmniej powiedzieć gdzie takiej pomocy szukać.

Nagle wszystko to, co Annie przeżyła w tym dziwnym miejscu, które początkowo udawało jej dom wydało się odległe i nierzeczywiste niczym zły sen. Nawet ostatnie słowa, którymi uraczył ją ten demon z piekła rodem teraz wydawały się tylko słowami, możliwe, że kłamstwami, którymi tamten chciał ją ukarać za przeciwstawienie się.
- Innuaqui odszedł – powiedział stary Indianin po angielsku. – Możemy napić się kawy, zapalić i porozmawiać. Teraz jest czas.

Annie poczuła, że mnóstwo pytań ciśnie się jej na usta, ale jedyne, które miała ochotę teraz zadać, to pytanie czy to coś, ten Innuaqui może skrzywdzić jej matkę. Ale niestety pytania musiały poczekać, bo odezwała się krótkofalówka jednego z Indian. W chwilę później on sam ruszył na pomoc swoim braciom. Starzec ruszył wraz z nim.
Zanim wyszli ten, który przedstawił się wcześniej jako Czarny Niedźwiedź rzucił kilka rozkazów. Wynikało z nich, że wszyscy mieli się przygotować do obrony tego schronienia. Niestety nie powiedział, co im może zagrażać. Znów tylko pojawiło się to dziwne imię: Innuaqui.

Annie bardzo chciała pomóc. Nie wiedziała tylko, za co się zabrać. Domyślała się, że jest w rezerwacie, ale nie miała pojęcia, co wolno jej tu robić, a czego nie. Kuba nadal był półprzytomny, Michael co chwila odpływał, a Parkera nie było w zasięgu oczu. Jedynym przytomnym człowiekiem obok niej był młody Indianin, któremu wcześniej opatrzyła bark. Dziewczynie przypomniała się jego troska o ojca wiec wymamrotała do chłopaka:
- Czy z twoim ojcem wszystko w porządku?
- Tak- lakonicznie odpowiedział chłopak. Najwidoczniej był jeszcze mniej rozmowny niż Carlson.
- A jak twoja rana?- indagowała dalej dziewczyna. Przynajmniej ktoś z nią rozmawiał i w tej chwili było to nad wyraz pocieszające.
- W porządku. Nic wielkiego – padła równie wyczerpująca odpowiedź.
- To dobrze Annie była równie elokwentna.
Po chwili jednak Carlson doszła do wniosku ze nie wypada jej tak siedzieć zważywszy na to, że ludzie, którzy pozostali w budynku zabrali się do pracy. Cześć ruszyła do piwnicy i zaczęła stamtąd wynosić jakieś ciała, cześć zajęła się zabijaniem okien. Annie wstała ze swojego posłania, ale przez nagły zawrót głowy musiała się przytrzymać ławy, na której wcześniej leżała. W końcu jednak dała radę utrzymać się na nogach i ruszyła w stronę Indianki, która opatrywała Sandersa. Chciała zapytać dziewczyny, w czym może pomóc, ale o dziwo zapach krwi, który roztaczał się po całym pomieszczeniu sprawił, że Annie mocno pobladła i poczuła jak treść żołądka podchodzi jej do gardła. Młoda Indianka szybko zorientowała się, że Carlson nie jest w danej chwili osobą, która powinna przebywać przy rannym, bo wysłała Annie do kuchni gdzie stała kawa. Carlson wypiła duszkiem ciepły napar. Może nie powinna wlewać kawy na pusty żołądek, ale ciepła ciecz pozwoliła wziąć jej się w garść, a aromat kawy przytłumił odór krwi.
Annie jeszcze raz podeszła do indiańskiej dziewczyny i zaproponowała, że zmyje krew z podłogi. Żaden z mężczyzn nie zabrał się za tą pracę. Widocznie uznali, że to typowo kobieca powinność. Indianka zostawiła Sandersa pod opieka młodego Indianina, z którym wcześniej rozmawiała Annie i zajęła się przygotowaniem sprzętu do usunięcia krwawych zacieków z podłogi. Przygotowała też zestaw dla Annie, czyli nie uważała, Carlson za zbędnej i do niczego nie przydatnej. Wprawdzie Annie rzadko miała okazje sprzątać tak gruntownie w domu, bo do posiadłości Carlsonów przychodziła trzy razy w tygodniu sprzątaczka, która zajmowała się takimi sprawami. Na szczęście Indianka wyjęła jakieś typowe środki czystości. Annie przez chwilę obawiała się, że będą to jakieś tradycyjne środki jak ług czy jakieś rośliny, którymi za nic nie będzie potrafiła się posługiwać, ale Indianie chyba nie byli aż takimi tradycjonalistami, za jakich zawsze ich miała. Popatrując trochę na młoda Indiankę żeby zobaczyć jak tamta zabiera się do pracy i nie wyjść na niewydarzoną osóbkę z dwoma lewymi rękami Annie zabrała się za szorowanie podłogi jakby od tego zależało jej życie. Cóż pewnie w tej chwili zależało.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172