Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-10-2011, 21:02   #161
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=P2xvMxCB3U4[/MEDIA]

Być może Bar Harbor daleko było do najpiękniejszych miast świata, nijak miało się do Paryża, Aten, Mediolanu czy Barcelony, nawet porównanie do Bostonu było tutaj stanowczo nie na miejscu. Teraz się to jednak nie liczyło, nie miało choćby najmniejszego znaczenia. Dlaczego? Bowiem w tej chwili Bar Harbor jawiło się przed Solomonem jako największa, najpiękniejsza i zdecydowanie zapierająca dech w piersiach metropolia. Wspaniała cywilizacja. Zaginiona Atlantyda! Słowa zdecydowanie na wyrost, ale po ostatnich przejściach widok miasta, a przede wszystkim spokojnego, normalnie toczącego się życia, napawał optymizmem. Colthrust mógł odetchnąć z ulgą. Małe domki, kamienice, sklepy, stacje benzynowe, hotele! Więc i na tej wyspie można było żyć jak wszędzie indziej. Uśmiechał się chłonąc atmosferę miasta.

Mieszkańcy wbijali w nich swe zaciekawione spojrzenia, zniszczona, ledwie trzymająca się w całości ciężarówka z pewnością zwracała uwagę i nie mogła ujść ich uwadze. Solomonowi to nie przeszkadzało. Zresztą nie mógł się im dziwić, widok zaiste musiał być intrygujący.

- Robimy za wydarzenie dnia - skomentował żołnierz spokojnym tonem, po chwili jednak przypomniał sobie, że powinni jak najszybciej zaopiekować się ranną kobietą - Trzeba się zająć Mirandą. – Ciężarówka zwolniła, silnik nieco złośliwie zawarczał i po chwili pojazd zatrzymali się obok jednego z przechodniów. – Mieliśmy wypadek, musimy szybko znaleźć jakiegoś lekarza – oznajmił szybko.

- Główną ulicą, za drugim skrzyżowaniem jest punk szpitalny – odparł zatrzymany mężczyzna po krótkiej chwili jakiej potrzebował na oderwanie wzroku od samochodu, sprawiał wrażenie mocno zaniepokojonego i przejętego słowami Colthrusta.

- Dzięki – powiedział Solomon kiwając głową.

Ciężarówka znów ruszyła, jechał powoli nie chcąc niepotrzebnie forsować silnika. Delikatnie naciskał pedał gazu by nie sprowokować poobijanej ciężarówki do jakiegoś gwałtownego protestu. Kierując się wytycznymi przechodnia minął skrzyżowanie i zaczął rozglądać się za szpitalnym punktem. Znalezienie go nie było trudnym zadaniem, już po kilku chwilach zauważył charakterystyczne, czerwone krzyże umieszczone na szybach jednego z budynków.

Postawił ciężarówka tuż obok niego i rzekł do towarzyszy – Pójdę po doktora, lepiej będzie jeśli sami nie będziemy jej ruszać. – Drzwi pojazdu otworzyły się lekko skrzypiąc i po chwili żołnierz wyskoczył na zewnątrz. Kolejni przechodnie nie szczędzili spojrzeń, ale nie zwracał na to uwagi. Natychmiast ruszył w stronę budynku chcąc jak najszybciej poinformować lekarza o stanie Mirandy.

Wylądował w niewielkiej poczekali, za małym biurkiem wepchniętym między kolejnymi drzwiami a oknem, siedziała młoda, na pierwszy rzut oka również bardzo sympatyczna kobieta. Spojrzała na Solomona jakoś dziwnie, zmrużyła oczy i zmarszczyła nos. Przez kilka sekund uważnie mu się przyglądała. Był tym nieco zaskoczony, ale wystarczyło, iż spojrzał na duże lustro stojące obok. Nieogolony, brudny i niewyspany, bardziej przypominał teraz wynędzniałego włóczęgę, a nawet marnego stracha na wróblę niż dawnego Solomona. Zamilkł, z niedowierzaniem przyglądał się własnemu odbiciu, wyglądał jakby próbował ustalić kogo w tej chwili widzi. Biorąc jednak pod uwagę przeżycia jakie zapewniło mu Bass Harbor i tak wyglądał całkiem nieźle.

- Proszę pana? W czym mogę panu pomóc? – zapytała uprzejmie kobieta, chyba po raz kolejny, lecz wcześniej po prostu jej słowa do niego nie doszły. Teraz szybko jednak przeniósł na nią swoje nieco nieobecne spojrzenie i natychmiast się ogarnął.

- Mamy ranną, jest w kiepskim stanie – powiedział – Mieliśmy wypadek. Niech pani prędko pośle po lekarza!

- Doktor Stone jest na lunchu. Jest przerwa
– oznajmiła pielęgniarka.

- Wykrwawiająca się kobieta to chyba dobry pretekst by zakończyć przerwę - rzucił ostro i zmarszczył gniewnie brwi, nie spodziewał się akurat takiej odpowiedzi.

- Już. Proszę zaczekać. Pobiegnę po niego. To niedaleko – odrzekła i rzeczywiście tym razem prędko wstała i zniknęła mu z oczu.

Nie długo później lekarz pojawił się, niejaki doktor Stone - Szybko. Przenieśmy ją do sali zabiegowej. Zrobię, co w mojej mocy. Pamelo. Zadepeszuj do Bangor i zapytaj, czy doktor Willenbres nie zechciałby na koszt Bar Harbor, przyjechać tutaj i pomóc mi ratować życie tej młodej damy. - Nie tracił czasu i to był zdecydowanie pozytyw. Zajął się nieprzytomną Mirandą oraz zaproponował pomoc także im. Solomon jednak jedynie pokręcił głową, nie był ranny, nie czuł się obolały, marzył jednak o gorącej kąpieli i kilku chwil w samotności, by mógł spokojnie pomyśleć. Dufris znał Bar Harbor i zaproponował kilka hoteli, w których mogliby się zatrzymać. Sam zresztą zdecydował, że najlepszym rozwiązaniem będzie Louisburg. Solomonowi było to akurat obojętne, wystarczyła by mu zwykła prycza, nic więcej.

Po dojechaniu na miejsce chciał jeszcze porozmawiać z Samanthą, dowiedzieć się jak się czuje, jednak koniec końców nawet się nie odezwał. Przejechał dłonią po swojej brudnej twarzy, cuchnął potem zmieszanym z zapachem kory i żywicy. Nie był teraz odpowiednim towarzyszem do rozmowy, zresztą zapewne ona również potrzebowała odpoczynku. Westchnął i wszedł do swojego pokoju. Ogolił się, umył, przebrał - znów wyglądał jak człowiek. Czuł sporą ulgę. Wreszcie wyrwali się z tego piekła, nie wiedział jeszcze na jak długo, lecz zapewne już nie minie sporo czasu nim przyjdzie mu się tego dowiedzieć. Na razie chciał jedynie odpocząć, zasnąć bez strachu, było mu tego potrzeba. Wyciągnął z torby swój sfatygowany notatnik i zajrzał do ostatnich zapisanych stron. Tak wiele się wydarzyło w tak krótkim czasie... Przetarł oczy i zabrał się za uzupełnianie notatek, spisywał to co się wydarzyło uświadamiając sobie jak absurdalnie brzmiałaby ich historia. Po kilku minutach zamknął notatnik i rzucił się na łóżko.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 30-10-2011, 01:08   #162
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Niewidzącym wzrokiem śledził mijane domy mieszkańców Bar.
Widział co innego. Widział te wszystkie niechciane rzeczy odbite w jego głowie gorącym żelazem. Wynaturzony dom. Przeklęty dom. Przypominał sobie wszystko z każdym najmniejszy nawet detalem. Był dokładny. Miał dobrą pamięć. Teraz mściła się ona na nim. Usilnie pokazywała to o czym myśleć już nie chciał wyczerpany umysł. Ale nie. Myśl, patrz, pamiętaj! Bruce… Uwita z ciemności bestia… mężczyzna bez szczęki… Miranda znikająca za drzwiami szpitalnej sali… Ciała… Ciała tych wszystkich ludzi… Kłębiły się w jego głowie… Nie był pewien czy ma dość siły. Chciał, żeby Red już dojechał na ten cholerny posterunek. Żeby znowu mógł coś zrobić. Cokolwiek.
Usta mężczyzny drżały. Wykonywał wiele zbędnych ruchów jakby mu było niewygodnie bez względu na to jak będzie siedzieć. Z trudem przychodziło uspokojenie. Miał wrażenie, że Ciemność coś w nim zostawiła. Że zabrał coś ze sobą uchodząc z Bass…
- To tu – głos Reda był względnie spokojny. Psychika mechanika zdawała się goić jak na psie. Zazdrościł mu. Teraz napiją się z tym Morneyem i kto wie? Może zapomni?
- W porządku – odparł wskazują siedzącemu obok księdzu by wysiadał z ciężarówki. Gdy ten usłuchał, Norman wyszedł również. Przed zatrzaśnięciem jednak drzwi spojrzał na rudzielca. Każdy czasem potrzebuje poklepania po ramieniu – Słuchaj Red… Dzięki za gościnę. I za użyczenie nam ciężarówki. Kto wie, czy to nie dzięki tobie żyjemy.
Mechanik wpierw zrobił zakłopotaną minę, ale potem uśmiechnął się cierpko. Choć szczerze.
- Po prostu dobrze, że tu dojechaliśmy. Sam nie miałbym odwagi ruszyć…
Norman skinął mu ręką i zamknął drzwi. Ciężarówka odjechała zostawiając ich po środku zielonego skwerku naprzeciw którego zbudowano komendę policji. Westchnął. Wyglądał nie lepiej niż Solomon w szpitalu. Nie miał pewności co do reakcji pracujących funkcjonariuszy. Nic wszak nie mogło na razie potwierdzić jego relacji. Nawet pogoda zdawała się mówić, że nic takiego nie dzieje się na Acadii.
Prowadząc przed sobą zakutego księdza otworzył drzwi posterunku i wszedł do środka. Wnętrze było zdecydowanie bardziej zbliżone do miejskich komend niż do tego z Bass. Szybko wychwycił wzrokiem trzech policjantów, spośród których najbliższy z niepewną miną lekko odsunął się na krześle od biurka gdy wkroczyli. Do niego też podeszli.
- Agent Norman Dufris. Bostońskie Biuro Śledcze. Chciałbym porozmawiać z oficerem dyżurnym.
Pozostali dwaj policjanci też już spostrzegli nietypowość dwójki obywateli.
- Niech pan poczeka panie… Dufris. Porucznik Young jest w swoim biurze.
To powiedziawszy, posterunkowy wstał i nieco nerwowo poszedł na tył komisariatu i zapukawszy do jednego z pokoi wszedł do środka. Pozostali dwaj nie przestawali się patrzyć na księdza i Normana. Męcząca cisza trwała nie więcej niż pół minuty. Z biura wyszedł ubrany w uniform postawny mężczyzna o szpakowatych włosach. Podniszczona skóra i zmęczony, acz uważny wzrok wskazywały, że nie wiele czasu mu pozostało do przejścia w stan spoczynku.
- Porucznik Nathan Young – przedstawił się – Czy mógłbym prosić pana o legitymację?
Norman bez słowa sięgnął po portfel i wyjąwszy z niego stosowany dokument wręczył go policjantowi. Nie dało się ukryć napięcia jakie zawisło w powietrzu.
- Panie Dufris. Z tego dokumentu wynika, że jest pan bostońskim sierżantem… i nic więcej. Co więcej, ważność tego dokumenty wygasła… prawie półtora roku temu.
- Zgadza się. Niemniej… proszę pana o rozmowę na osobności panie poruczniku. To bardzo ważne i dotyczy sytuacji w Bass Harbor.
Szpakowaty mężczyzna zmrużył oczy i spojrzał wpierw na milczącego księdza, a potem na Dufrisa.
- W porządku. Pinkham… poczekajcie z wielebnym.
Norman odetchnął.

W biurze porucznika spędził prawie dwie godziny. Jeden z funkcjonariuszy przyniósł mu w między czasie jakąś kanapkę i kawę. Podziękował i kontynuował rozmowę. Wiedział, że porucznika Younga czekać niedługo będzie ciężki sprawdzian z operatywności i zdrowego rozsądku. Nie mógł jednak postąpić inaczej. Musiał ufać, że przekona tego mężczyznę. Nie do tego by ten mu uwierzył. Raczej do tego by ten nie ryzykował i by działał.

***

Po opuszczeniu posterunku marzył o odpoczynku. Potrzebował jednak wcześniej dowiedzieć się o zdrowie Mirandy w szpitalu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 30-10-2011 o 01:20.
Marrrt jest offline  
Stary 30-10-2011, 09:50   #163
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
To dziwne, jak się łatwo zgodziłem na to nieprzewidziane wspólnictwo, na ten wybór między koszmarami, narzucony mi w mrocznej krainie niepokojonej przez owe nędzne i chciwe widma


„Żyjemy tak jak śnimy – samotnie
.”

Cytaty „Jądro Ciemności” Joseph Conrad

„Lepiej zapalić niewielkie światełko, niż przeklinać wielką ciemność.”


Konfucjusz




SCENA DRUGA


WSZYSCY


Bar Harbor był dla nich, niczym bezpieczna przystań na rozszalałym morzu budzącego się obłędu. Każde z nich radziło sobie z przeżytą grozą na swój własny sposób.

Samantha spała. twardym snem pozbawionym jakichkolwiek wizji. Tabletki otrzymane w ambulatorium zrobiły swoje. Ledwie zdążyła przyłożyć głowę do poduszki zapadła się w ciemność. Tym razem jednak była to ciemność, na którą czekała z takim utęsknieniem od kilkudziesięciu niemal godzin.

Judith postąpiła podobnie. Kąpiel, jedzenie i sen. To niedoceniane błogosławieństwo ludzkiej egzystencji, które zaczynamy doceniać dopiero wtedy, gdy nie możemy zażyć go tyle, ile by nam się chciało. Sen. Wspaniały, bez majaków, bardziej koma niż zwykła drzemka. Cóż. Dopiero teraz Judith dowiedziała się, jak wymęczony jest jej organizm.

Solomon jeszcze próbował pracować. Jeszcze chciał rozgryźć wydarzenia z Bass Harbor, znaleźć jakiś punkt zaczepienia, który pozwoliłby im moc podjąć walkę. Potem jednak i on uległ sile magnetycznego przyciągania łóżka. Poszedł spać.

James odpoczywał krótko i podczas, gdy reszta spała w swoich pokojach wyszedł szukając Złamanego Wiosła. Był zmęczony. Potwornie zmęczony, ale póki kawa dawała mu jakąś energię, postanowił wykorzystać ten moment i porozmawiać z osobą, która mogła coś wiedzieć.

Norman odprowadził księdza Malcolma na miejscowy posterunek, a potem zaczął opowiadać o wydarzeniach w Bass, pomijając wątek ciemności. Wyłuszczył swoje propozycje i prośby. Na co Young jedynie kiwał głową i notował coś skrupulatnie. Widać było, że trudno mu przyjąć to wszystko do wiadomości. Że z każdym słowem Normana szef policji w Bar nie bardzo wie, co ma zrobić z opowieścią gościa.


JAMES WALKER

Dom wskazany jako ten, w którym mieszkał Złamane Wiosło stał faktycznie nieco na uboczu, kilkanaście metrów od linii brzegowej. Był średniej wielkości i dość podniszczony. Wokół suszyły się rybackie sieci. James pokręcił się po obejściu nawołując gospodarza, ale nikt mu nie odpowiedział. Zajrzał przez zakurzone okna do wnętrza, ale przez brudne szyby niewiele był w stanie dostrzec. Po kilku minutach był coraz bardziej przekonany, że Złamanego Wiosła nie ma w domu.

- Nie ma go, ten tego – potwierdził przypuszczenia Walkera jakiś miejscowy. – Codziennie o tej porze spaceruje wokół Eagle Lake.

- Daleko stąd?

- Kilka mil. Za tamtym wzniesieniem, ten tego – miejscowy wskazał dłonią masyw okalający Bar od zachodniej strony.

Na kilkumilowy spacer po nieznanych lasach James raczej nie miał ani sił, ani ochoty.

- Powinien być wieczorem – powiedział miejscowy mając na myśli zapewne Złamane Wiosło. – Ten czerwony jest bardziej wiarygodny niż szwajcarski chronometr, ten tego.

Jamesowi nie pozostało nic innego, jak powrót do hotelu.



WSZYSCY


Durfis przekonał Younga. Ale policjant wprowadził pewną modyfikację do jego propozycji.

Solomon został aresztowany nim zdążył się na dobre obudzić. Czterech miejscowych policjantów zgarnęło go z pokoju hotelowego. Na szczęście dla siebie i dla nich Colthrust był tak zmęczony, że nawet nie pomyślał o stawianiu oporu.

- Jest pan podejrzany o zabójstwo dokonane w Bass Harbor i zostanie pan zatrzymany do wyjaśnienia.

Czas na refleksje przyszedł w zakratowanej celi.

James Walker kładł się właśnie na odpoczynek, kiedy i jego aresztowała policja i zaprowadziła do aresztu.

Na dziewczęta: Lucy, Samanthę i Judith założono „areszt domowy”. Tylko Lucy i Judith świadome były faktu, co się dzieje, bo Samantha przespała moment pojawienia się policji w najlepsze.

Plan Younga miał pewną modyfikację. Norman Dufris również został zatrzymany, póki nie zostanie potwierdzona jego tożsamość.



WSZYSCY


Zbliżał się wieczór.

Judith, śpiąca Samntha i Lucy siedziały w pokoju Samanthy, gdzie zamknęła ich miejscowa policja. Pod drzwiami „wartę” pełnił jeden z tutejszych policjantów, a drzwi zostały zamknięte na klucz. Pokój znajdował się na pierwszym piętrze, więc gdyby zaryzykowały ucieczkę przez okno ....
Z tego, co zorientowała się Lucy, nikt ich nie pilnował aż tak.


* * *

Areszt w Bar Harbor znajdował się na tyłach posterunku i był przedzielony na dwie części kratami. W jednej części siedział uśmiechnięty ksiądz Malcolm. W drugiej zamknięto Normana, Solomona i Jamesa.

- Coś poszło nie po twojej myśli, panie Dufris – szydził duchowny z drugiej celi. – Nie dali judaszowych srebrników? Nie uwierzyli w twoje słowa? To ciekawe? A może uwierzyli? Wiesz. Zapomniałem ci powiedzieć, że z burmistrzem Bar grywałem w krykieta, co kilka dni, i raz w miesiącu wybieraliśmy się razem na ryby.

Malcolm uśmiechnął się szyderczo.

- Ciekawi mnie, co zrobicie, kiedy powiem, że przetrzymywaliście mnie wbrew mojej woli, że zdemolowaliście kościół szukając wyimaginowanego skarbu, że zabiliście człowieka, który próbował mi pomóc, że torturowaliście mnie psychicznie.

Blefował. Na pewno nie miał, aż takich możliwości, ale i wy mieliście teraz nieco bardziej „związane ręce”.



WSZYSCY





Nad Acadią zapadał zmrok. Trójka mężczyzn w celi z pewnym niepokojem obserwowała małe, okratowane okienko, przez które widać było gasnące światła dnia. Przez ostatnie godziny nauczyli się lękać ciemności.

Ten sam niepokój odczuwały kobiety przetrzymywane wbrew ich woli w pokoju hotelowym. Tylko Samantaha spała nadal twardym snem, nie wiedząc, jak blisko kolejnego koszmaru się znajdują.
 
Armiel jest offline  
Stary 01-11-2011, 15:11   #164
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Norman do celi trafił jako pierwszy. Capnęli go przy wyjściu ze szpitala. Jakoby do czasu potwierdzenia jego tożsamości. To było możliwe. Young mógł nie dodzwonić się do odpowiedniej osoby w Bostonie i choć zatrzymanie to wydało się Normanowi pewną niepoprawnością, miał poczucie częściowo spełnionego obowiązku. Bass nie będzie już zdane tylko na siebie i na jakieś pogańskie rytuały. Czegokolwiek nie postanowi porucznik, będzie zmuszony działać. A na tym najbardziej zależało Normanowi. Pozostałe sprawy, które mają się wyjaśnić na pewno się wyjaśnią.
Położył się na pryczy i czekał na wieść od policjantów. Bo ktoś z Bostonu przecież powinien szybko oddzwonić... Dobrze, że udało się uratować Mirandę. Boże dzięki ci... Dzięki.

Gdy do jego celi wprowadzono panów Walkera i Colthrusta, Norman minę miał mocno zaskoczoną. Wiele rzeczy mogło ujść płazem w wyniku rewelacji jakie zdał na biurko lokalnego komisarza, ale nie coś takiego. Policjanci również zbyli jego pytające spojrzenie... Czy to oznaczało, że Young zatrzymał ich jak włóczęgów i nawet nie zamierzał sprawdzić tego co się dzieje w Bass. Ta myśl przyprawiła Normana o niemały niepokój i od tej pory już nerwowo krążył w jedną i drugą stronę przy kracie aresztu. Poprosił też o ponowną rozmowę z Youngiem, ale młodziutki i nieco nerwowy, pilnujący ich policjant obiecał tylko, że przekaże prośbę, gdy Young wróci.
- A nie wiesz, może co porucznik Young ma teraz w planach? - Norman po chwili znów do niego zagadnął.
- Ciężko powiedzieć. Chyba wysłał ludzi do Bas.
- Na noc? Przecież mówiłem mu... -
pokręcił nerwowo głową - A on sam? Wiadomo kiedy wróci?
- Próbuje skontaktować się z Bostonem. U nas problem z dalekopisem. Poszedł na pocztę.

Norman sapnął niecierpliwie w odpowiedzi, ale kiwnął głową w podziękowaniu funkcjonariuszowi.

- Coś poszło nie po twojej myśli, panie Dufris – zaszydził duchowny z drugiej celi. – Nie dali judaszowych srebrników? Nie uwierzyli w twoje słowa? To ciekawe? A może uwierzyli? Wiesz. Zapomniałem ci powiedzieć, że z burmistrzem Bar grywałem w krykieta, co kilka dni, i raz w miesiącu wybieraliśmy się razem na ryby.
Malcolm uśmiechnął się szyderczo. Norman nie odpowiedział mu ni słowem. Czekał cierpliwie na powrót komisarza.

Dopiero gdy zachodzące słońce zajrzało przez kraty zewnętrznego okna celi, Dufris przełknął nerwowo ślinę. Czy Ciemność mogła tu za nimi podążyć? Odzyskać tych którzy przed nią chcieli uciec?
Chciał nie mieć wątpliwości co do ich bezpieczeństwa. Bardzo chciał. Poczuł wyrzut sumienia, że panny Donovan, Cantenber i Halliwell zostały same w hotelu. To był pierwszy wyrzut jaki poczuł w związku z miastowymi. Wcześniej o tym nie myślał. Wszak był pewien, że uciekną. Niknące jednak za wzgórzami Acadii słońce postawiło sprawę w nowym świetle...
Ponownie podszedł do krat i zawołał młodego funkcjonariusza.
- Mam taką prośbę. Wiem, że to głupie. Cierpię na nyktofobię. To strach przed ciemnością. Normalnie sobie z tym radzę, ale w razie czego nie chciałbym sprawiać kłopotu w nocy. Gdybyście mi dali na noc jedną z latarek, czułbym się o wiele lepiej...
Właściwie absolutnie nie kłamał.
- Jasne. Ja tam nie wierzę, że coś przeskrobałeś.
- Dzięki -
Norman uśmiechnął się z wyrazem wdzięczności na twarzy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 05-11-2011, 16:32   #165
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
- Nie chciałabym być złośliwa, ale kiedy wspominałam o tej możliwości, zostałam wyśmiana. - Zwróciła się ponuro do Lucy. - Obudź proszę Samanthę i zapytaj, jak bardzo znaczących ma przyjaciół. - Judith z nietęgą miną zaczęła szukać swojej “reporterskiej” legitymacji. - Może uda się ich zastraszyć na tyle, by dali nam do kogoś zadzwonić.

Kiedy łagodne sposoby obudzenia Samanthy zawiodły Lucy przystąpiła do bardziej drastycznych metod. W końcu szarpana i potrząsana kobieta powoli uniosła ociężałe powieki:
- Na miłość boską Lucy! Dlaczego nie dajesz mi spać?
- Aresztowano nas, kuzynko
- powiedziała spokojnym lecz zmęczonym głosem Lucy.
- Aresztowano? - zaskoczone spojrzenie powędrowało od niej do stojącej obok Judith, a potem po reszcie zdecydowanie najwyraźniej pustego pokoju - Ale dlaczego? I kto nas aresztował?
- Policja
- westchnęła Lucy. - Mężczyzn zabrali na posterunek. Nas zamknięto w twoim pokoju, bo nie dało się ciebie obudzić. To się chyba nazywa areszt domowy, czy jakoś tak. Przynajmniej mamy pod drzwiami miłego strażnika w mundurze. Posterunkowy Wilcox, jeśli dobrze zapamiętałam nazwisko. Jeremiash Wilcox.
- No ale przecież by nas aresztować to musieli mieć jakieś podstawy. Nakaz? Widziałaś go?
- Sam najwyraźniej dość szybko dochodziła do przytomności. Nawet po wybudzeniu z głębokiego snu jej umysł działał niczym brzytwa.
- No, w zasadzie to chyba zatrzymali nie aresztowali. Do wyjaśnienia, rozumiesz. Policja ma takie prawo. Z tego co się orientuję. Zarzut. Współudział w morderstwie. Wyobrażasz sobie. Kpina.
- Mhm
- panna Halliwell owinęła się prześcieradłem i usiadła na łóżku. - Chyba potrzebuję się odświeżyć, a potem czas na kolację i to najlepiej w jakimś odpowiednim towarzystwie... - popatrzyła na kuzynkę - masz pojęcie kto tutaj, w tym miasteczku ma największe wpływy? Jeśli nie może ten miły policjant udzieli nam kilku odpowiedzi?
Wstała i zabierając z komody swój neseser ruszyła do przylegającej do pokoju łazienki.
- Wracam za dziesięć minut. - Zamknęła za sobą drzwi.

Gdy wyszła ponownie miała na sobie suknię w kolorze ciemnego wina tak ściśle opinającą jej ciało, że nie można było mieć wątpliwości iż pod spodem nie ma na sobie żadnej bielizny. Dekold z przodu było dość skromny, za to z tyłu sięgał tak nisko, że prawie można było zobaczyć rozcięcie między jej pośladkami. Dół sukni wykończony był falbana z piór marabuta zafarbowanych dokładnie w kolorze sukni. Idealna, twarzowa fryzura, subtelny i elegancki makijaż i otaczająca ją mgiełka perfum o zapachu gardenii dopełniały całości obrazu.
- Nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić stąd przez okno.
Uśmiechnęła się do Judith usłyszawszy jej propozycje odnośnie opuszczenia pomieszczenia. tradycyjne sposoby są zdecydowanie wygodniejsze.
Podeszła do drzwi i zapukała w nie lekko.
- Tak? - zapytał męski, młody głos.
- Czy mogłabym poprosić o przysługę? - Jej głos był zdecydowanie o oktawę niższy. I była w nim jakaś intrygująca nutka.
- Jeśli tylko będę mógł pomóc … bardzo chętnie ją spełnię.
- To może na początek otworzy pan drzwi? Rozmowa przez nie jest taka... deprymująca...
- zawiesiła głos z wyraźną nadzieją.
- Nie wolno mi - w głosie pojawiło się jednak wahanie i nutka żalu.
- Przecież nie jesteśmy więźniarkami. Nie zrobiłyśmy niczego za co można by nas traktować z taką bezwzględnością - Głos Sam był miękki i proszący - Jesteśmy tylko trzema niewinnymi kobietami, które nie mają pojęcia dlaczego spotyka je tyle nieprzyjemności - ostatnie słowa mogły sprawić wrażenie, że kobieta jest bardzo smutna i bliska łez. Dla pogłębienia efektu nieznacznie westchnęła.
- Dobrze. Ale nie próbujcie niczego niemądrego. mam pałkę.
Na te słowa Lucy parsknęła cichym śmiechem zasłaniając jednak szybko usta dłonią.
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem klucza i oczom Sam ukazała się młoda, nieco naiwna twarz ich strażnika.


Sam obdarzyła mężczyznę oszałamiającym uśmiechem:
- Och jaki pan miły panie policjancie... - Zatrzepotała niewinnie powiekami.
Spiekł wyraźnego raka.
- Och - Kobieta ponownie się uśmiechnęła - Dlaczego mężczyźni w mundurach wyglądają zawsze tak... onieśmielająco? - Po tych słowach, które jakby wyrwały jej się mimowolnie wyraźnie zawstydzona spuściła na chwilę wzrok, omiatając spojrzeniem pałkę przy boku mężczyzny, a następnie jakby zupełnie przypadkiem krocze mężczyzny.
Potem podniosła wzrok i popatrzyła mu prosto w oczy:
- Ja, moja kuzynka i przyjaciółka - przy tych słowach Samantha odwróciła się do policjanta tyłem pozornie wskazując na stojące za nią w głębi pokoju kobiety, w rzeczywistości prezentując tym samym mężczyźnie całą głębię odsłoniętych partii swojego ciała - Mamy za sobą wyjątkowo ciężkie chwile. - Przy tych słowach ponownie odwróciła się do niego przodem pozbawiając go niezwykłego widoku - Czy to byłoby tak wielkie wykroczenie gdybyśmy zjadły dzisiaj kolację w jakimś przyjemnym miejscu, które z pewnością oferuje tak urocze miasteczko. Oczywiście pan musiałby nam towarzyszyć... - Jej spojrzenie stało się pełne nadziei, a koniuszek języka jakby mimowolnie wysunął lekko do przodu i delikatnie obrysował ponętne wargi.
Milczał długą, naprawdę długą chwilę. Ale nie zastanawiał się. Po prostu … zaniemówił.
- Oczywiście … tak... faktycznie … nie może być inaczej …. tak... no... jasne. Dobrze. Tutaj. Na dole, jest naprawdę wyśmienita kuchnia. Tak.
- Cudownie!
- Sam z radości klasnęła w dłonie. - W takim razie proszę chwilkę zaczekać by pozostałe panie mogły się przebrać stosownie do kolacji. Za kilka minut będziemy gotowe.
- Dooobrze
- klaśnięcie w dłonie najwyraźniej zadziałało na policjanta w jakiś niepojęty sposób hipnotycznie. Mężczyźni. W niektórych sytuacjach okazywali się jak wosk, a może to było coś na temat odpowiednich dłoni...?

Gdy drzwi ponownie się zamknęły Samantha odwróciła się do swoich towarzyszek:
- Nie traćcie czasu. Musicie wyglądać oszałamiająco - mrugnęła do nich porozumiewawczo. - Powalimy to miasteczko na kolana!

Jej słowa były czystą fanfaronadą. Nie miała jednak zamiaru przyznawać się jak bardzo wewnętrznie jest przerażona. Gdyby mogła wybierać, byłaby teraz setki mil od tej przeklętej wyspy. Wszystko jednak najwyraźniej sprzeciwiało się takiemu rozwiązaniu.
Postanowiła więc, że zejdzie na kolację i wyciągnie od policjanta wszystkie użyteczne informacje jakie będzie w stanie. Przede wszystkim należało się dowiedzieć kto rządzi w miasteczku, jakie wpływy i jakie upodobania ma tutejszy szef policji, a także kto jest najlepszym adwokatem w mieście. Musieli się oczyścić z zarzutów, jakiekolwiek by one nie były, a jak dotychczas próby wyjaśnienia czegokolwiek tylko ładowały ich w kolejne kłopoty. Do tego najwyraźniej potrzebowali profesjonalisty.

Nie spodziewała się takich oporów ze strony Judith, na szczęście w końcu udało im się dojść do konsensusu. Sam dała dziewczynie godzinę, przez która miała zrobić wszystko by zatrzymać ich strażnika na dole. Nawet gdyby w tym celu miała zacząć tańczyć i śpiewać dla całego Bar Harbor.
 
Eleanor jest offline  
Stary 05-11-2011, 18:17   #166
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Dziękuję. – najpogodniej jak umiał James przywołał na twarz uśmiech.

- Nie ma sprawy, ten tego... – odkrząknął miesjcowy rybak.



* * *




Zdjął marynarkę i zarzucił ją na oparciu krzesła. Umył zęby. Potem jeszcze ręką przejechał przez włosy sprawdzając nowe nabytki siwizny. Nie zdziwił się znaleźć kilka nowych pasm po przygodzie w Bass Harbor. Wolnym krokiem szedł w stronę łóżka odpinając guziki mankietów koszuli, kiedy do drzwi rozległo się pukanie. Był przeogromnie znużony, ale raczej pamiętał aby wywiesić tabliczkę na klamce „Proszę nie przeszkadzać”. Westchnął ciężko i ruszył ku drzwiom mając nadzieję zobaczyć tam znajomą twarz. Liczył na Samanthę a nie zdziwiłby się widząc nawet Dufrisa. Przed nim stało dwóch mundurowych.

- Pan James Walker?

- Tak. – zgodził się lekko zdziwiony.

- Porucznik Nathan Young. Poproszę o dokumenty. – powiedział poważnie funkcjonariusz.

- Proszę zaczekać. Są w marynarce. – James zostawił uchylone drzwi, lecz noga porucznika, która stanęła w progu otworzyła je na oścież.

- Proszę. – wręczył dowód.

- Pan pójdzie z nami. – Young oddał dokument Jamesowi.

- W jakim celu? I w jakim charakterze? – dopytywał się Walker.

- Do wyjasnienia. Chcemy zadać panu kilka pytań.

- Pytajcie.

- Na komisariacie.

- Czy wiesz oficerze kim jestem? Chciałbym uniknąć skandalu dla całej mojej rodziny. Zwłaszcza Senator Walker nie byłby zachwycony. Ani komisarz Burke z departamentu wojny. Jestem agentem federalnym. – dodał James pokazując legitymację z odznaką Biura do Spraw Indian.

Porucznik zawahał się zbity lekko z tropu ale widać nie zamierzał zmieniać powziętego zamiaru, bo dodał ze zdwojoną uprzejmością:

- Mam nadzieję, że wyjaśnimy wszystko szybko panie Walker. Chodzi o wydarzenia z Bass Harbor.

- Domyślam się. – powiedział James biorąc marynarkę z krzesła. - Więc choćmy.

Na dole czekał czarny samochód z otwartymi drzwiami. Na tylnym siedzeniu siedział już Solomon.

- Więc słucham. – powiedział James na komisariacie.

- Pozwoli pan, że wrócę do pana niebawem, tymczasem zaczeka pan tutaj. – gestem ręki porucznik zaprosił go na tyły budynku.

- A nie wystarczy jeśli obiecam panu, że nie opuszczę wyspy? Sam chciałbym złożyć doniesienie o usiłowaniu podwójnego zabójstwa, którego w Bass Harbor miałem paść ofiarą. – Walker nie był zachwycony.

- Panie Walker, gdy tylko ustalę więcej faktów w tym pańską tożsamość to obiecuję, że zostanie pan zwolniony bez zwłoki. Tymczasem uprzejmie zapraszam. – ponowił gest wysuniętego jak drogowskaz ramiona.

- Chciałbym wykonać telefon.

- Ależ oczywiście.

James podszedł do biurka i podniósł słuchawkę. Sygnał był przerywany. Wybrał numer. Odpowiedziała mu głucha cisza. Czynność powtórzył.

- Nie działa. – rzucił odkładając słuchawkę aparatu.

- Sam pan widzi. Może to nie luksus hotelowy ale sienniki mamy wygodne. Proszę niech pan mi nie utrudnia wykonywania mojej pracy.

Walker westchnął widząc, że nic nie wskóra a sprzeczać się zwyczajnie nia miał siły. Ochota może i była, bo czas był ważny, lecz na dobrą sprawę gdy tylko ustalą kilka faktów on prześpi te opóźnienie.


* * *



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YFgIuElXf-Q[/MEDIA]



W celi był jeszcze oprócz Solomna Norman a w drugiej Malcolm. Nie musiał zgadywać skąd policja znała jego imię i nazwisko. Na pewno nie z księgi hotelowej.

Położył się na pryczy nosem do ściany zbyt zmęczony aby pogratulować Dufrisowi działania operacyjnego. Kiedy się obudził za zakratowanym okienkiem zapadał zmierzch. Ciarki elekryzujacego strachu mimowolnie wpełzły mu na plecy. Słyszał jak Norman dostał od młodego posterunkowego latarkę. Usiadł na pryczy ziewając. Nerwowo zerknął na zegarek.

Nadzieja, że zdąży przed zmrokiem spotkać się ze Złamanym Wiosłem bladła jak ostatnie promienie zachodzącego słońca. Z kolei wierzył, że porucznik Nathan Young tylko z uprzejmej grzeczności nie budził go podczas kiedy jego tożsamość została potwierdzona. Dziwił się tylko na dobrą sprawę imię ojca w dowodzie oraz kolejny dokument federalny same w sobie okazały się niewystarczającymi. Ale półgłówków nie brakowało nigdzie. Na zadupiu czy Waszyngotnie. Ziewnął od niecenia zaciskając ręce na kratach.

- Długo to jeszcze potrwa? Głodny jestem... - powiedział spokojnie do młodego policajanta starając się nie dać poznać, że strach zaczyna przejmować go na wskroś...

Bycie utkniętym po drugiej stonie krat wydawło mu się absurdalne. Na dodatek razem z szarlatanem. I rzekomym policjantem z Bostonu, który musiał oskarżyć Solomona do którego chyba przedstawiciele miejscowego prawa mieli najwięcej podejrzeń.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 05-11-2011 o 18:25.
Campo Viejo jest offline  
Stary 05-11-2011, 20:54   #167
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
- Nie chciałabym być złośliwa, ale kiedy wspominałam o tej możliwości, zostałam wyśmiana. - Zwróciła się ponuro do Lucy, kiedy tylko zamknęły się drzwi za ich strażnikami. - Obudź proszę Samanthę i zapytaj, jak bardzo znaczących ma przyjaciół. - Judith z nietęgą miną zaczęła szukać swojej “reporterskiej” legitymacji. - Może uda się ich zastraszyć na tyle, by dali nam do kogoś zadzwonić.

Ale Samantha wybrała inną drogę. Drogę, po której stąpała z absolutnie naturalnym wdziękiem, owijając sobie młodego policjanta dookoła palca bez żadnego wysiłku.

Judith patrzyła na tę scenę z coraz większym powątpiewaniem. Sam mogła sobie wyobrażać oczarowanie miasteczka, bo i miała po temu możliwości, ale akurat nie to powinno być ich priorytetem. Przezornie jednak schowała do kieszeni legitymację, ciesząc się w duchu, że nie musiała jej pokazywać i uśmiechnęła do artystki.

Poczekała aż policjant zamknie drzwi i odezwała się:
- Samantho, chociaż podziwiam szczerze twoje umiejętności towarzyskie, ja takich nie posiadam. Ale właśnie stworzyłaś świetną okazję dla mnie. Ty z Lucy idźcie na dół, oczarujcie tych ludzi, mnie wymówcie bólem głowy, histerią czy czymkolwiek, a ja w tym czasie spróbuję odnaleźć Indianina.

- Nie sądzę by nasz strażnik zgodził się spuścić którąś z nas ze swoich oczu - Samantha pokręciła głową. - Potrzebujemy informacji i wpływów, a nie kłopotów. Co do indianina, po prostu pośle się kogoś po niego. To o wiele prostsze rozwiązanie i zdecydowanie szybsze. Przecież nie znasz miasta. Po za tym niedługo zrobi się ciemno... może lepiej się nie rozdzielać i nie chodzić samotnie po ulicach? - Popatrzyła na Judith ze spokojem. - I zdecydowanie się nie doceniasz. - Uśmiechnęła się nieznacznie - Jesteś piękną kobietą. Możesz spokojnie oczarować kogo zechcesz... jeśli trochę się podszkolisz w tej dziedzinie - dodała obrzucając ją uważnym spojrzeniem.

- Macie chyba jakieś wieczorowe suknie w swych bagażach? - Zapytała z pewnym wahaniem.
- Ja nie mam - pokręciła głową Lucy. - W pracy zazwyczaj noszę spodnium. Lub nawet spodnie. Są wygodniejsze, kiedy trzeba kopać łopatą.
Sam obrzuciła kuzynkę uważnym spojrzeniem:
- Chyba zmieścisz się do jednej z moich sukni...
Podeszła do swego kufra i wyjęła suknie z delikatnej srebrzystej tafty. Była luźna w kroju, a w dłoniach Samanthy mieniła się niczym potok w świetle księżyca.
- Na wszelki wypadek zabieram zawsze więcej niż jedną - powiedziała wręczając kuzynce kreację.

- Samantho, wybacz, ale nie zgadzam się na granie małpki w sukni, której nawet nie posiadam. A do Indianina nie mamy kogo posłać, bo, jak sądzę, skoro my jesteśmy zamknięte tutaj, nasi panowie są zamknięci gdzie indziej. A oni nie mają argumentów, by ktoś im postawił kolację.

Samantha westchnęła.
- Z pewnością masz jakąkolwiek suknię. Po prostu ją załóż. Do indianina wyśle się służącego z hotelu. Jest wielu chętnych załatwiać sprawy gości za odpowiednią cenę.

- Sam! My tu nie jesteśmy gośćmi! To nie jest nasze podwórko i właśnie zostałyśmy zatrzymane przez władze, co znaczy, że możemy zakładać sytuację podobną do tej w Bass! Przestań zachowywać się jak idiotka, trzpiotka! - Krzyknęła w końcu Judy.

- To ty postaraj się pomyśleć spokojnie. Jesteśmy gości. Jesteśmy niewinne i pokrzywdzone przez nadgorliwą policję i tej wersji będziemy się trzymać przy spotkaniu z przedstawicielami tutejszej władzy. -A do takiego mam zamiar doprowadzić by nas wyciągnąć z kłopotów! Więc uspokój się, odetchnij, ubierz i bądź grzeczną dziewczynką! - W oczach panny Halliwell zabłysła stalowa nuta. Zdecydowanie w tym momencie nie wyglądała na trzpiotkę. - I mów ciszej. Za drzwiami mamy niepożądane towarzystwo.
Samantha ani razu nie podniosła głosu.

- Judith - Lucy milczała przez dłuższą chwilę najwyraźniej nadal zmęczona po wczorajszej nocy. Możliwe, że indiańskie hokus - pokus jakie zrobiła wyczerpały ją bardziej, niż ich kilka nocy bez porządnego snu. - Sam ma rację. Policja może być w to wplątana. Musimy się dowiedzieć, kto wniósł oskarżenie. A Sam bez trudu oczaruje tego policjanta, jeśli wcześniej nie wzbudzimy niepotrzebnie jego niuefności. A nawet jeśli on przymknie oko na twoje zniknięcie, to co powiesz Indianinowi? Jak go znajdziesz po zmroku? I sądzę, że Samantha ma rację. Nie powinnyśmy się rozdzielać. Nie teraz, kiedy nie wiadomo, czy to nie ksiadz Malcolm maczał palce w naszym aresztowaniu. A jeśli ten jego kult działa też w Barr Harbor? Nie pomyślaś o tym? Kolacja nam nie zaszkodzi. A pomoc ze strony miejscowego przyda się bez wątpienia.

Judy popatrzyła na kobiety z wyrazem lekkiego niesmaku.
- Gdyby mówił to któryś z mężczyzn, myślałybyście tylko o jego bohaterstwie, ale kiedy ja mówię o podjęciu jakichś akcji, jestem wariatką. Może i jestem wariatką, ale nie zamierzam przymilać się do tych tam, na dole, z nadzieją, że kiedy popatrzą sobie już na mój biust, to uda mi się coś utargować. Jeżeli chcecie, możecie mówić, że oszalałam i sterroryzowałam was. Możecie też dać mi godzinę, wymyślając jakikolwiek inny powód. Ale ja pójdę i tak.

- Jeśli teraz nie zechcesz iść z nami ten policjant może się rozmyślić i nie zabrać żadnej z nas na dół. A potrzebujemy wszystkich możliwych sprzymierzeńców i pomocy. Tylko wychodząc stąd bez łamania prawa możemy ich zdobyć! Obawiam się, że uciekając i uganiając się samotnie po obcym mieście narobisz tylko kłopotów sobie i nam. Albo zaczniesz zachowywać się racjonalnie, jak przystało na inteligentną osobę, za jaką dotychczas cię uważałam, albo postaram się, byś nie miała najmniejszej możliwości nam zaszkodzić. - Głos Samanthy był bardzo cichy i bardzo spokojny, ale była w nim stalowa nuta, w spojrzeniu zaś bezwzględność.

- Samantho - Lucy spojrzała spod zmrużonych powiek na jedną i na drugą towarzyszkę. - Nie róbmy niczego nierozsądnego. Z tego co wiem, jesteśmy zatrzymane za współudział w morderstwie. Nikt z nas nikogo nie zabił, prawda? To nas chciano zamordować. Judith. Jeśli teraz nawiejesz, w pewien sposób utwierdzisz tutejszą policję, że mamy coś na sumieniu. Jeśli się uprzesz, ja nie mam zamiaru potem wstawiać się za tobą, a w śledztwie nie zataję faktu, że się pode mnie podszywałaś, jeśli twoje działania narobią nam więcej kłoptów. Judith? Ochłoń. Proszę.

- Powiedzcie, że po ataku księdza Malcolma poprzestawiało mi się w głowie i wyskoczyłam oknem, zanim zdołałyście mnie powstrzymać. Nawet nie będzie to kłamstwo. - Powiedziała cicho Judith, kuląc ramiona. - Chcę choć raz od przyjazdu tutaj podjąć decyzję, nie być marionetką popychaną to przez demony, to przez was, wiedzących co jest najlepsze. Może kiedy już mnie wsadzą do wariatkowa, ciemność mnie nie dopadnie? - Głos załamał się jej przez napływające do oczu łzy.

Lucy wzruszyła ramionami w geście bezradności ale spojrzała na Judith nieco bardziej wyrozumiałym wzrokiem.
Samantha podeszła do niej i położyła jej na ramieniu dłoń w przyjaznym geście:
- Wiem że czujesz się zagubiona, bezradna i przestraszona. Ja też, wbrew temu co możesz myśleć, tak się czuję, ale nie możemy się poddawać tym uczuciom bo nas zniszczą. Zejdź z nami na kolację, a potem powiesz po prostu, że źle się poczułaś i musisz wrócić się położyć. Wtedy z pewnością uda mi się powstrzymać naszego strażnika prze pójściem za tobą. Nie będzie się mógł rozdwoić. Postaram się przytrzymać go na dole jakąś godzinę. - ścisnęła mocniej ramię Judith - Zrób wszystko by do tego czasu wrócić bezpiecznie z indianinem. Może jednak weź kogoś ze służby hotelowej za przewodnika? Szybciej go znajdziesz, poza tym... nie będziesz sama jeśli się ściemni zanim do niego dotrzesz.
Judith uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dobrze. Dziękuję.

* * *

W końcu wpasowała się w falę, która nadawały kobiety. Litość. Racjonalność, złość nie robiły na nich wrażenia, ale kiedy padła groźba użycia łez, rozmiękły niczym wosk. Nie pokazała po sobie triumfu, nie utrudniała już więcej syuacji. A postarała się wyciągnąć jak najwięcej z tego, co dostała.

Chwilę po zejściu na dół, zwinęła się z udawanego bólu. „Migrena” i „kobiece sprawy” przekonały policjanta, by pozwolił jej wrócić na górę. Przebrała się bardzo szybko, bardzo luźne rzeczy i mocno osadzony na głowie, ukrywający włosy, męski kapelusz Lucy stworzyły z niej młodego chłopca. Przynajmniej na pierwsze wrażenie.

Kroki skierowała ku West Street, w poszukiwaniu Reda. Nawet jeżeli, jak sądziła, to on mógł ich wydać policji, nawet nieświadomie - paplając znajomemu o swojej przygodzie, miała nadzieję, że mężczyzna wciąż nią zauroczony, pomoże jej odnaleźć Indianina.
Inaczej... mogła mieć znowu wielkie problemy.
 
Sileana jest offline  
Stary 06-11-2011, 08:34   #168
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

SAMANTHA HALLIWELL


Sam była w swoim żywiole. Może sporej wielkości restauracja hotelowa w małej mieścinie nie była jednym z wielkomiejskich lokali, które zwykle odwiedzała w Bostonie, ale i tak było to miejsce, gdzie się jadło, dyskutowało, uwodziło i tańczyło.
Musiała przyznać, że restauracja była przyjemnym miejscem, a rodzina właścicieli starała się, jak potrafiła najlepiej, aby goście dobrze ją wspominali.
Przed sezonem nie było wielkiego ruchu. Poza Samanthą, Lucy, Jeremishowi Wilcoxowi i przez chwilę towarzyszącą im Judith w restauracji kolację jadło jeszcze kilkanaście osób. Para z dzieckiem, dwóch podstarzałych dżentelmenów i kilka znudzonych, starych małżeństw. Większość oczu zatrzymywało się na Sam. Kobiece - z niechęcią, męskie – z fascynacją czy wręcz pożądaniem.

Nie musiała się za bardzo starać, by policjant „jadł z jej ręki”. Młody funkcjonariusz czuł się chyba wygranym na loterii i starał się jak mógł, ze swoim szorstkim i małomiejskim obyciem, by stanąć na wysokości zadania. Starał się konwersować, zabawiać rozmową, ploteczkami z życia Bar Harbor. Całą swoją atencję poświęcił Samantcie. Na Lucy spoglądał tylko tak, jak to wymagała sytuacja przy stole.

Z patefonu leciała muzyka Nory Beyers. Nora Bayes - Snoops, the Lawyer (1919) - YouTube

W powietrzu zapach jedzenia mieszał się z zapachem tytoniu. Lucy przysypiała na krześle, a Sam grała w grę, w której była niekwestionowaną mistrzynią.



JUDITH DONOVAN

Judith wymknęła się z hotelu. Nie musiała wyskakiwać oknem. Jeremiash tak był zaabsorbowany dekoltem Sam, że nie dostrzegłby nawet armii poszukiwanych listami gończymi bandziorów meldujących się w recepcji. A co dopiero Judith, która – kiedy chciała – potrafiła działać niezwykle dyskretnie.

Opuściła krąg światła rzucany przez hotel i zagłębiła w pogrążające się w ciemnościach ulice Bar Harbor. Główne aleje były oświetlone latarniami, ale boczne uliczki tonęły już w ciemnościach. Zimny wiatr i gęstniejący wokół niej mrok przeszywały ją lękiem. Kilka razy wydawało się jej, że coś porusza się w ciemnościach bocznych ulic, lecz było to tylko złudzenie zrodzone z lęku i zmęczenia.

Na jakimś placu znalazła mapę miasteczka i zlokalizowała West Street. Słyszała też wcześniej, jak Red tłumaczył mężczyznom, jak trafić do jego znajomego. Nie było to wiec trudne, ale zajęło jej więcej czasu, niż sądziła. Nim dotarła na miejsce słońce zdążyło się już schować za widnokręgiem i miasteczko pogrążyło się w objęciach nocy.

Dom znajomego Reda stał prawie na końcu ulicy, a przed nim, niczym drogowskaz, zaparkowano ich podniszczoną ciężarówkę – arkę ocalenia z Bas Harbor.
Weszła na podwórze oglądając się uważnie dookoła.

Z domu nie dochodziły do niej żadne dźwięki. Z duszą na ramieniu weszła w krąg światła rzucany przez lampę nad drzwiami. Zapukała i wtedy żarówka zgasła z cichym trzaskiem pękającego szkła.

Judith krzyknęła cicho, a w tej samej sekundzie zgasły światła w całym domu, a ze środka dobiegł ją męski krzyk przerażenia. W chwilę później krzyk przybrał na sile i zaczął towarzyszyć mu odgłos jakby ... ciągnionego ciała.

Judith poczuła, jak panika zaciska się niewidzialną dłonią na jej gardle.

Najbliższy dom stał jakieś sześćdziesiąt kroków od niej, w stronę miasteczka, a światło w jego oknach migotało, jakby za chwilę miało zgasnąć. Główne ulice były jakieś trzysta metrów dalej – oaza świateł w otaczającej jej nocy.

„Poprzedzi ich ciemność” – przypomniała sobie często powtarzane w Bass Harbor słowa i zadrżała.

W środku, w domu, w którym spodziewała się zastać Reda, ktoś nadal krzyczał przeraźliwie, ale nie na tyle głośno by zaalarmować sąsiadów. Wszystkie światła w domu obok zgasły nagle i Judith stała teraz w prawie absolutnych ciemnościach.



JAMES WALKER i NORMAN DUFRIS

Solomon spał. Kiedy tylko znalazł się w celi, nawet nie spojrzał na obu współwięźniów, lecz zajął pryczę, nakrył się szarym kocem i zasnął. Nie wiadomo czy była to demonstracja obojętności, czy też zwykłe zmęczenie, ale należało pamiętać, że to właśnie Colthrust przez kilka ostatnich godzin siedział za kółkiem i to on przejechał szaleńczym rajdem pomiędzy walącymi się na ciężarówkę Reda drzewami. Faktycznie, mogło być to zmęczenie.

Norman i James nie rozmawiali ze sobą. Bo i o czym? Z trudem utrzymywali otwarte oczy. Łaknęli snu, jak kania dżdżu. Z drugiej jednak strony coś im mówiło, że jeśli pogrążą się w objęciach Morfeusza, mogą nigdy już nie otworzyć oczu. Coś wisiało w powietrzu. Jakieś fatum zawisło nad Bar Harbor.

Zapadła ciemność. Za oknami noc objęła panowanie nad nadmorskim miasteczkiem. Kroki na korytarzu wyrwały ich z ospałości. Wszystkich, poza śpiącym Solomonem.

To był porucznik Young.

- Pan Dufis i Pan Walker - powiedział oficjalnym tonem otwierając kraty – możecie wyjść. Udało nam się potwierdzić panów tożsamość. Nadal jednak jesteście do dyspozycji policji, proszę, więc o nie opuszczanie wyspy.

Kiedy już wyszli z aresztu oficer zamknął kraty na powrót.

- A Solomon? – Walker spojrzał na śpiącego i owiniętego kocem Colthrusta.

- On jeszcze musi chwilę posiedzieć. Zresztą – policjant położył palce na ustach – śpi. Odpocznie do rana, co zalecam też panom, i wtedy z nim porozmawiamy. Ciążą na nim poważne zarzuty, a poza tym znaleźliśmy w jego rzeczach zakrwawiony nóż. Ksiądz Malcolm – spojrzał do drugiej celi gdzie duchowny siedział na pryczy dziwnie milczący od zapadnięcia ciemności. – powiedział nam o śmierci jednego z rybaków. To, niestety stawia pana Colturusta w bardzo złym świetle. Sugeruję o świcie skontaktować się z jakimś adwokatem dla niego. Poza tym ciąży na waszej grupie oskarżenie o dewastację kościoła, lecz tego akurat na szczęście nie musimy rozstrzygać my.

Znaleźli się w biurze posterunku.

- Jeszcze kilka podpisów i są panowie wolni. Przypominam jednak, o nie opuszczaniu Bar.

Kilka minut później obaj mężczyźni mogli już udać się na spoczynek. Był im cholernie potrzebny, bo faktycznie ostatnimi czasy nie mieli za wiele okazji, by dobrze się wyspać.

Niedaleki hotel wabił światłami, niczym latarnia wędrowców.

Wokół nich zapadła już ciemna noc. Obaj mężczyźni zaczynali odczuwać coraz silniejszy niepokój.



SAMANTHA HELLIWELL


Sam bawiła się znośnie, ale i ona odczuwała skutki niedospania. Na szczęście Jeremiash był jak kulka wosku w ciepłych dłoniach. Nie dostrzegał drobnych „foux paux” popełnianych przez Sam ze zmęczenia.

Lucy wstała od stołu zasłaniając się zmęczeniem oraz potrzebą sprawdzenia, co z przyjaciółką. Jednocześnie jednak posłała kuzynce wymowne spojrzenie, sugerujące by przez chwilę jeszcze zatrzymała ich „anioła stróża”.

W chwilę później opuściła salę restauracyjną.

- No, to zostaliśmy sami – powiedział Wilcox. – Tańczy pani?

Z płyty leciała teraz nieco żywsza i bardziej skoczna muzyka, a Jeremiash chyba poczuł się pewniej po tym, jak inne panie opuściły wasze towarzystwo.

Sam już chciała wstać, lecz wydawało jej się przez chwilę, że usłyszała ... kobiecy krzyk, który dobiegał z miejsca, w które udała się Lucy. Nie była jednak pewna, czy to nie omam słuchowy lub dźwięk dobiegający z kuchni, z której właśnie obsługa wynosiła kolejną zamówioną przez kogoś porcję.




SAOLOMON COLTHRUST



- Obudź się – natrętny szept wyrwał Solomona ze snu.

Może to i dobrze, bo właśnie zaczynał śnić kolejny powojenny koszmar.

- Obudź się.

Przez dłuższą chwilę były żołnierz zastanawiał się, gdzie się znajduje, ale szybko ochłonął. Ciupa w Barr Harbor. Tylko, gdzie u licha są Norman i James.

- Nadchodzą – sprawcą jego przebudzenia był siedzący w drugiej celi Malcolm. – Nadchodzą – powtórzył z przyprawiającym o dreszcze sykiem.

Wzrok Solomona odzyskał czujność. Ujrzał, że ścianę w celi duchownego pokrywają wyrysowane chyba krwią księdza znaki i symbole.

- Zadarliście nie z tym człowiekiem, z którym powinniście – syczał Malcolm w swojej celi. – A teraz dzieci mojego Pana przybędą, by wydostać mnie z pułapki.

Jego zmrużone oczy zatrzymały się na Solomonie.

- A ty ... – wysyczał – A ty będziesz dla nich nagrodą.

Czy to tylko wyobraźnia Colthrusta, czy też może duchowny cuchnął ... morską wodą i zgniłą roślinnością.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 06-11-2011 o 09:40. Powód: dodanie grafik bo mi się pmerdały
Armiel jest offline  
Stary 09-11-2011, 23:53   #169
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Od czasu popołudniowego zatrzymania w areszcie do przebudzenia, kiedy już zaczynało zmierzchać, Walker stracił kilka godzin, których wcale nie żałował. Wręcz mało było mu snu i oczy same się zamykały. Nie było łatwo się rozbudzić.

Nieudolność, a raczej intrygująca procedura miejscowej policji była widocznie małomiasteczkowa. Kiedy pan porucznik upewnił się, że James i Norman nie podszywają się za kogoś innego zwyczajnie ich wypuścił. Bez słowa wyjaśnienia, przepraszam ani choćby przesłuchania. Cokolwiek i jakkolwiek oni chcieli wyjaśniać, Walker miał o ich pracy bardzo wątpliwe zdanie. Póki co został zgarnięty z hotelu, nie aby wyjaśniać wydarzenia z Bass Harbor, lecz aby potwierdzić swoje imię i nazwisko. Tego co jedno miało do drugiego nie wiedział. Każdego turystę w Bar Hrbor tak traktowano a sprawy poważniejsze odkładano na potem? Nawet jeśli sprawa Bass Harbor była w trakcie wyjaśniania, zeznania Jamesa byłyby kluczowe, bo z pierwszej ręki. On jako niedoszła ofiara morderczego księdza był przecież świadkiem koronnym a wiadomo, że czas był bardzo ważny. Zwłaszcza jeśli idzie o ustalenie wydarzeń, spisanie zeznań do śledztwa zanim czas zatrze szczegóły z pamięci i odtworzenia choćby wizji lokalnej. Zatrzymanie Solomona dłużej, aby sobie pospał dopełniło czary niekompetencji. Fakt, że zgłaszał chęć złożenia o przestępstwie został przemilczany, a temat przez Younga nie podjęty. I tak byś pewnie nie uwierzył, pomyślał Walker słowem nie odezwawszy się więcej do przygłupiego oficera.

Znalazł się na schodkach komisariatu i najpierw głęboko zaciągnął się wieczornym powietrzem, a potem dymem odpalonego papierosa. Mało brakowało a zapomniałby po co przybył do Bar Harbor. Rankiem może się okazać, że znowu go na "dzień dobry" zatrzymają, mimo, że dawał zapewnienie, iż wyspy nie opuści. Może zechcą z nim rozmawiać kiedy trzeba będzie szukać Złamane Wiosło? Może kiedy powrócą, o ile w ogóle, wysłani ludzie do Bass Harbor, porucznik się obudzi? Oby nie było za późno... James na nie zamierzał go nawracać na ciemność, ani na siłę domagać się sprawiedliwości.

Zwyczajność miasteczka turystycznego jakby uspokajała, a mimo to niepokój jaki wlewał się w serce Walkera przypominał o czasie, którego nie mieli zbyt wiele. Więzienny sen nie trwał wprawdzie długo, lecz jednak. Pomimo tego zmęczone wciąż ciało ciągnęło go w stronę hotelu, którego światła wabiły niczym latarnia zabłąkany okręt na morzu z obietnicą nadziei.


Noszący Maski jednak nie spał. Zło nigdy nie spało. A Walker uciekł przed nim z Bass Harbor oprócz tego by ratować własne i innych życia, również i po to, by niezwłocznie odszukać Indianina i zająć się walką z Ciemnością. Włosy jednak jeżyły się mu na grzbiecie gdy patrzył wgład tonącej w mroku ulicy głównej, która prowadziła do portu.

- Ustaliłem, gdzie mieszka Złamane Wiosło. Można by złożyć mu nocną wizytę - James na schodkach komisariatu odpalił papierosa. - Idziesz ze mną po niego? - zapytał z kwaśną miną lustrując czarne niebo. - Zaprosić do hotelu, gdzie się zatrzymaliśmy. - wyjaśnił. - Tego co nam poleciłeś. Kobiety czekają pod opieką policji. - powiedział do Dufrisa.

Nie ukrywał, że zależy mu na towarzystwie, bo to co innym mogło wydać się nocną paranoją on doświadczył na własnej skórze. Nie były to bezpodstawne lęki. Co prawda wydawało mu się, że zasięg rozpowszechniania się ciemności jest proporcjonalny do upływającego czasu, i że mroczne zło nie rozlewa się jak powódź. Skoro był czas aby zamknąć bamę do piekła, to znaczy, że przynajmniej z początku ciemność atakuje powoli. Myśl jednak jak szybko opanowała w ciągu kilku, nie, przecież jakby zdawać się mogło zledwie dwóch dni, całe Bass Harbor - przysparzała gęsiej skórki. Wcale nie uśmiechał mu się spacer w ciemności po Bar Harbor, lecz wolał zrobić to teraz, kiedy miał nadzieję, zło nie dotarło tutaj jeszcze za nimi.

A ci których ona poprzedza.
Może zdąży przed nimi.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 10-11-2011 o 04:55. Powód: lietrówki i pierdółki
Campo Viejo jest offline  
Stary 11-11-2011, 19:12   #170
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Nie mógł uczyć porucznika Younga jak należy prowadzić śledztwo w sprawach o morderstwo i podżeganie do samosądu. Słuchając słów komisarza łamał się, czy by nie poprosić tego młodszego funkcjonariusza, który pilnował ich w areszcie, by ten nie wysłał rano telegramu do Bostonu. Zrezygnował z tego pomysłu. jego kolega Dwayne Keating nawet gdyby mógł tu od razu przyjechać, nie byłby w stanie pomóc.

***

James Walker nie sprawił mu nawet krztyny zawodu. Ambitny urzędnik był jak pociąg z Florydy do Seattle. Przepaść przeszkód i ogrom drogi rozciągały się przed nim, a mimo to metodycznie brnął w kierunku narzuconym przez raz powziętą decyzję. A należało przyznać, że odnalezienie tego Złamanego Wiosła bardzo go do tego zbliżało. Właściwie i jego i Normana, który znów nie mógł liczyć na wsparcie nikogo innego poza właśnie Jamesem Walkerem. Syn boży jak widać naprawdę stał się człowiekiem, bo nawet gdy chciał doświadczyć kogoś czymś przerażającym i wychodzącym poza ludzkie wyobrażenie, zostawiał osobne miejsce na odrobinę czarnego humoru i czegoś na kształt ironii.
Obejrzał się na zamknięte drzwi frontowe komisariatu, a potem na swojego towarzysza patrzącego w czerń nieba.
- Masz jeszcze jednego? - spytał wskazując na zapalonego przez Walkera papierosa. Przejście z nim na “ty” było już jak najbardziej na miejscu.
Urzędnik, jak się okazało, miał. Po chwili więc Norman również zaciągnął się papieorsowym dymem. Bardzo zresztą nieudolnie bo od razu kaszlnął kilka razy dławiąc się ostrym ciepłem rozchodzącym się po krtani. Do tej pory nie palił. Wielu rzeczy do czasu ostatnich dwóch dni nie robił. Nie zrezygnował jednak z dalszego wypalania. Nikotyna, jak słyszał, bardzo dobrze działała na układ oddechowy i pobudzała zmęczony organizm. No i abstrahując od zdrowia i potrzeb miał po prostu na to najzwyczajniej w świecie ochotę.
- Zgoda. Ale zajrzyjmy jeszcze po drodze na dyżur do szpitala. Trochę czasu mineło...
Drugi raz. Napewno nic jej nie było. Bardzo nie chciał się już denerwować.
Walker nie wyraził sprzeciwu, toteż od razu ruszyli ciemną ulicą. Dobrze, że w całym tym zamieszaniu, które porucznik Young nazywał zapewne śledztwem, zapomnieli upomnieć się o solidną policyjną latarkę, którą dostał na wszelki wypadek od strażnika.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172