lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D/FR 3.0&3.5] "Ostatni Bastion Północy" (+18) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/10457-d-and-d-fr-3-0-and-3-5-ostatni-bastion-polnocy-18-a.html)

Buka 07-07-2013 19:59

Trzecia Góra
8 Ches(Marzec)
5-ty dzień wyprawy
wieczór

Po wyjściu ze starych kopalni Krasnoludów, towarzystwo postanowiło odpocząć na zboczu góry, nie mając zamiaru dalej wędrować nocą. W przygotowaniu obozu przodował Gabriel, który powołał do istnienia półkulę, mającą posłużyć im za schronienie. Dokonał tego wszystkiego zaś właśnie tak szybko, iż nie dał czasu na reakcję reszcie towarzystwa. A gdyby najpierw spytał, a nie od razu działał...

"Darita" wyczarowała bowiem po chwili solidną, i o nieba wygodniejszą chatkę. Wewnątrz pełne umeblowanie, do tego ogień w kominku, a miejsca wystarczająco na tuzin osób. Każdy więc spał, gdzie chciał, czy to w chatce, czy w półokrągłym, stworzonym z mocy "iglo".*

....

Lirikontha postanowiła zostać.

- Skoro tak nalegasz - Powiedziała, miło się uśmiechając, a nawet mrugnęła do Tarina.




9 Ches(Marzec)
6-ty dzień wyprawy
ranek/popołudnie

Noc minęła spokojnie, jeśli nie liczyć wiatru, od czasu do czasu dającego o sobie znać lekkim drżeniem chatki. Po porannych czynnościach, wypoczęte i z nowym zapasem magii, towarzystwo ruszyło w dalszą drogę, psiocząc jedynie na brak możliwości kąpieli. Daritos zaś był już Daritosem, swym dawnym, męskim odpowiednikiem. Czar, który go przemienił, zakończył więc swe działanie.

W dolince panowała zaś mgła...


Ich przewodniczka wiedziała, gdzie mniej więcej znajdują się kolejne tunele w trzecim paśmie gór, tworzących znany wszystkim(chociażby tylko z nazwy) Grzbiet Świata. Błądzenie we mgle, w śniegu po kostki, przeszukując kolejne zbocze, zajęło im jednak kilka ładnych godzin, przypominając prawie już szukanie przysłowiowej igły w stogu siana.
W końcu jednak natrafili na do połowy zasypane wejście. Nie pozostało im więc nic innego, jak wczołgać się do środka, i po raz kolejny zagłębić w mroczne korytarze. Zakurzone, rozpadające się, opuszczone wiele lat temu, może i stuleci. Pułapek nie powinno już być żadnych, za to mogły pojawić się zawalone tunele... jak i niestabilne stropy. Należało więc uważać dla odmiany na naturalne niebezpieczeństwa?


Kolejna, opuszczona kopalnia przywitała ich duchotą, a ziejące pustką korytarze czasem wywoływały pewien niepokój, w kupie jednak raźniej, a lepsze to, niż wspinaczka górska i wystawianie się na ziąb? Raz czy dwa, coś małego przemknęło na skraju światła, stawiając ich na nogi, okazało się jednak zwyczajowym, małym zwierzątkiem, uciekającym w popłochu na ich widok...

- Ale to chyba nie był szczur? - Pisnęła Meggy.


~

Błądzenie tunelami powoli zaczynało działać co niektórym na nerwy. Dwa razy trafili już bowiem na ślepy zaułek, raz zwyczajowy, drugi spowodowany zawaleniem się korytarza, jedna z sal-jaskiń okazała się kończyć tak wąską szczeliną w ścianie, że nie przecisnąłby się przez nią nawet Niziołek...*

- To jak, znów magiczne przewodnictwo? - Spytała Liri, wpatrując się w resztki już jakiejś Krasnoludzkiej rzeźby.*

....

Jakiś czas później znaleźli się w dosyć nietypowej sytuacji. W kopalni bowiem skończyły się możliwości dalszej podróży, kilka korytarzy było całkowicie zawalonych, reszta zaś w pewnym momencie się po prostu kończyła. Pokonanie z kolei takiego zawału nawet magią, mogło się po prostu okazać rzeczą niemożliwą. Jedyna droga, jaką odkryli, i jaką mogli nadal się poruszać, wyglądała dosyć nietypowo. Nisza, szeroka jak korytarz, a wysoka na mniej niż pół metra, nie wyglądała zbyt zachęcająco, była jednak chyba jedyną już możliwością. Nie pozostało im więc nic innego, jak wczołgać się do środka, i modląc się do całego panteonu, pełznąć przed siebie, w końcu przecież nie zawrócą, marnując tyle godzin?. Zadanie to było niebezpieczne, ponieważ w każdej chwili mogli zostać przygnieceni setkami ton, kończąc jako mokre plamy w zapomnianym miejscu...

Parę osób spojrzało wyczekująco na Virmien, być może, by ta udała się ową drogą pod jakąś zwierzęcą postacią na zwiad?*

~

Na końcu wąskiego przejścia znajdowały się deski. Ktoś najwyraźniej je zamknął, nie stanowiło to jednak większego problemu dla zdeterminowanych śmiałków, którzy poradzili sobie z dwoma kawałkami drewna nawet dosyć cicho. Po chwili zaś znaleźli się... w magazynie. Magazynie pełnym worków, beczek, skrzyń, koszy i tym podobnych, wewnątrz nich z kolei całkiem zwyczajowe rzeczy, jak suszona żywność, liny, narzędzia, ubrania, i wszystko wcale nie stare i zatęchłe.


Jedyne drzwi, wychodzące z owego pomieszczenia, były zamknięte na amen. Za nimi znajdował się zaś - po oględzinach przez dwie szpary - korytarz, którym przeszedł po chwili jakiś łysawy, szaroskóry kurdupel z brodą, przypominający Krasnala.

- Duergary - Syknęła wrogo Liri.





Na zboczach gór
9 Ches(Marzec)
6-ty dzień wyprawy
popołudnie

Po spotkaniu z dziwacznym Niziołkiem i jego bestyjkami, polującymi na bandę Orków, oraz po ustąpieniu u Arasaadi paraliżu, towarzystwo ruszyło w dalszą drogę, uszczuplone o zabitą przez Raetara Drowkę. Może i tak lepiej... Podróż poprzez góry była w gruncie rzeczy dosyć nudna, jeśli nie liczyć przypadkowych spotkań z uciekającymi na ich widok zwierzętami. A to raz kilka kozic, a to wilk czmychnął przed nimi, zupełnie jakby nawet zwierzęta wyczuwały, iż owego towarzystwa należało unikać nie chcąc skończyć jako przekąska, lub trofeum.

A zima nastawała się coraz ostrzejsza, im dalej zapuszczali się na Północ.

Wkrótce natrafili na ruiny jakiegoś zameczku, czy i może wartowni. Budowla była już w dużym stopniu zniszczona, i niewiele można było z owej kupy gruzów wywnioskować. Być może był to jakiś posterunek, zapomniana świątynia, siedziba samotnego Maga... tego chyba nie dowiedzą się nigdy. A zresztą, czy ta wiedza była im potrzebna? Dawne dzieje, historia która została zapewne już zapomniana, a każdy kto brał w niej udział, pewnie już dawno odszedł w zaświaty...


Zmarznięte resztki drewna początkowo nie chciały się za cholerę palić, w końcu jednak materiał ustąpił pod naporem zawziętości, i Forgahrowi udało się rozpalić ognisko. Po raz kolejny przyszło im odpocząć w polowych warunkach, a co niektórzy zaczęli już wyjątkowo tęsknić za dobrodziejstwami cywilizacji. Wizja wylegiwania się w miękkim i cieplutkim łożu, kąpiel w balii, i parująca strawa stała się chyba coraz większym tematem przewodnim myśli biorących udział w wyprawie. Z drugiej jednak strony, za dwa razy po dziesięć tysięcy złociszy, można było nieco pocierpieć?

- Wino się kończy - Burknęła Arasaadi zawiedzionym głosem, po czym po raz pierwszy od dłuższego czasu przytuliła się do Samotnika bez słowa, po prostu najzwyczajniej w świecie chowając sobie swój nosek w jego szyi.

....

- Leziemy tak i leziemy, przez góry i śnieg, do tajemniczej wieży i jej pana. Wiadomo, że nas nie przywita przyjacielsko, wszak chciał Silverymoon zrównać z ziemią - Powiedział głośno Barbarzyńca - A tylko Ty znasz drogę... - Dodał, zwracając się do Raetara - Ale nic o tym "H" nie wiesz, prawda?

Siedzieli więc tak, posilając się i zbierając siły na dalszą podróż, gdy w pewnym momencie wśród ruin zawiał dziwny podmuch, a płomienie ogniska nabrały nagle błękitnej barwy. Zrobiło się jakby zimniej, a u co niektórych pojawiło się mrowienie na skórze. Wtedy też, wprost z ziemi, ze śniegu, wyłoniła się dziwaczna, przezroczysta postać, otoczona wirującymi czaszkami. Dziwo owe, wyglądające jak nic na jakiegoś ducha, spojrzało na towarzystwo błyszczącymi ślepiami, unosząc w ich kierunku ostrze.


- Jesteśmy, kim jesteśmy... a zrobiliśmy, co zrobiliśmy... - Wychrypiało widmo - Precz stąd... tu tylko śmierć czycha...


















.

abishai 20-07-2013 19:09

Post wspólny: abishai & MG & Allehandra
 
Ponoć dzicz ma swój urok. Pierwotna potęga i urok natury... i takie tam pierdoły, w które Samotnik nie wierzył. Dzicz to bród, niewygody, zimno i wilgoć.
I Raetar miał po dziurki w nosie dziczy siedząc w ruinach starej twierdzy w górskim zadupiu. No... przynajmniej jego grzało ciepłe ciałko i mięciutkich krągłościach.
-Wino i inne przyjemności.- mruknął Raetar przyciskając mocniej złodziejkę. -No cóż... Nikt nie powiedział, że to będzie łatwa wyprawa.
-Dobrze, że nie prowiant, oraz nie mamy nikogo poważnie rannego-Szara Lisica rzekła w odpowiedzi do ludzkiej łotrzycy.
- Nie kracz... - Arasaadi zerknęła na nią jednym okiem, po czym gdzieś tam w szatach Raetara na jej ustach pojawił się na chwilę uśmiech. Mocniej wtuliła się w mężczyznę...
- A może tak po zakończeniu tej wyprawy jakiś dłuższy odpoczynek? Pobyczyć się nieco, i koniecznie w ciepełku? - Dodała.
-Nie rozumiem, co to mówisz.. “pobyczyć się”?-Saebrineth uniosła jedną brew.
-Zrelaksować się.- uściślił Ilisdur, a Raetar przytulił jasnowłosą mocniej.-Odpoczynek jak najdalej od orków. Miło by było... Tak z rok nie wychodzić z twierdzy.
-Ach tak.. wpierw trzeba przeżyć wyjście z Wieży Żelaznej, jeśli do niej wejdziemy-elfiej łotrzycy nie przypadło do gustu rozmawianie o dzieleniu skóry, na dziku jakiego się nie upolowało. A ten dzik atakował swoim zastępami całe wielkie miasto. I niechybnie nie wszystkie posłał do natarcia.
-Ja się wejściem nie przejmuję. Ja raczej interesuję się wyjściem, jeśli okaże się że Żelazna Wieża to dla nas zbyt wiele.- wzruszył ramionami Raetar.- Ale możliwe że Wulfram i Daritos chętnie będą tymi, którzy heroicznie przyjmą na siebie większość ciosów. Tarin... jest oportunistą, choć nieźle to maskuje.
- A co ciekawego powiesz o mnie? - Odezwał się milczący dotąd Foraghor - Mięśniakiem z wielkim mieczem jestem, nadrabiając nim braki w głowie?
-Żeś humorzasty. Z drowką i tak źle było i tak niedobrze.- westchnął Samotnik.-Gdybyś po prostu potakiwał, może dałoby się ją uładzić, na tyle by nie fikała jak idiotka... Z drugiej strony idiotką się okazała, więc pewnie nic by nie pomogło.
- Bo nie lubię być właśnie traktowany jak właśnie taki byle debil do potakiwania - Barbarzyńca pogrzebał od niechcenia jakimś patykiem w ognisku.
- Tak, wiem... masz uczucia. Zauważyłem. - odparł zgryźliwie Samotnik. I wzruszył ramionami.- I dzięki temu z zastraszania wyszła komedyja. Nawet jak nie zamierzałeś chędożyć na rozkaz, mogłeś po prostu skłamać. Ot co.
- Na rozkaz mi nie staje - Wypalił nagle Foraghor, a Arasaadi zaczęła cicho chichotać... po chwili zaś sam Barbarzyńca zarechotał - Dobra, mniejsza z tym, co było to było. Ciekawe co u innych słychać pod ziemią, i czy się spotkamy na czas.
-Nie wiem...Wulfram ich prowadzi, znając drogę na powierzchni... idzie podziemiami.- ten koncept działania najwyraźniej załamał Raetara.

Słodkie skubnięcie ząbkami w szyję, zadane przez tulącą się Arasaadi, zdecydowanie jednak nie wywoływało u Samotnika załamki.
- Pogubią się w cholerę i ledwie garstką zawitamy w wieży, a wtedy szanse jeszcze marniejsze? - Powiedziała jasnowłosa.
-Może warto to ustalić od razu, jak bardzo zależy wam na wykonaniu tej misji? Zaryzykujecie zdrowie, życie? Jeśli tak, to jak bardzo?- spytał Samotnik rozglądając się dookoła po twarzach zgromadzonych.
- Życie. Tak. Zaryzykuję życie i zdrowie dla spokoju Silverymoon.- stwierdził spokojnym tonem głosu Ilisdur.
- Hmmm... - Zamyśliła się Arasaadi - Zdrowie to narazić mogę, ale życia już raczej nie... no wypadki się zdarzają, ale tak sama z siebie to nie skoczę na smoka wysławiając Silverymoon.
-Życie można stracić i nie w bitwie, ale sama nie pobiegnę i nie rzucę się z okrzykiem na Władcę Żelaznej Wieży.-mruknęła elfia łotrzyca.
- Ja podobnie jak i dziewczyny - Powiedział Foraghor - Walczyć mogę, ryzykować mogę, ale co trupowi po skrzyni złota, dlatego lepiej nie przesadzać... a Ty? - Spytał Raetara.
-Ja nie zamierzam ryzykować. Cenię ostrożność, właściwą ocenę sytuacji i... wykalkulowany atak. Wtedy ryzyko staje się marginesem błędu.- wyjaśnił Samotnik.- W bitwie bowiem najważniejsze jest dać heroicznie zginąć swoim wrogom.


~

Poranne pogaduszki nie były rozrywką która odpowiadała Raetarowi, nie słynącemu wszak z towarzyskości, choć wymagania miał spore.
-Nie... w zasadzie nie kojarzę żadnego słynnego maga, którego by imię lub przydomek zaczynało się na H.- Wyjaśnił Foraghorowi Samotnik.
- A może chociaż jakie domysły? Albo... jak to się gada... teorie? - Barbarzyńca podrapał się po łbie.
-Szczerze... Obstawiałbym niedobitka z Luskan. Jakiś czas temu była tam niezła jatka. Któryś mógł przeżyć i schronić się tutaj. Może Pomroki czy jak ich tam zwą? Ci co się pojawili na Anauroch, lub... byłego lorda Silverymoon, który dyszy żądzą zemsty.- wyłożył swe podejrzenia. Nagle zatrzymał się.-H... Halaster! Halaster Czarny Płaszcz z Waterdeep. Oczywiście nie oryginalny, tylko któryś z jego szalonych klonów. Tak... On mógłby być dość potężny i w swych szalonych obsesjach ukryć się na Północy i chcieć upadku Srebrnych Marchii.
Po tej dość zaskakującej wypowiedzi, dodał.-Oczywiście to tylko teoria, równie dobra jak każda inna zgadywanka. Na pewno jest potężny mag i ma znajomości wśród orków.
- Halaster? Ten Halaster?? - Zaskoczona Arasaadi aż zamrugała oczkami - Jeśli to on, albo równie kto potężny, to nie mamy przecież szans...
-Jeśli to jego klon, to pewnie słabszy od oryginału. A jeśli nie mamy szans, to wycofamy się i zaraportujemy sprawę w Silverymoon, a potem... niech ktoś inny się tym martwi.- wyjaśnił spokojnie Samotnik.
- Oby tylko kto miał powrócić do Silverymoon... - Wtrącił Foraghor na takie teorie.
-Ja z Samotnikiem mówiłam o innej ewentualności.. nie musiałaby to być potężny mag, lecz na pewno osoba pragnąca bardzo.. władzy-szara lisica dodała coś od siebie.
- Czyli to może być w sumie ktokolwiek, wcale nie Mag - Podsumowała Arasaadi - Ale z całą pewnością posiada sporą potęgę, prawda?
-Która i w pełni dojrzałego smoka może przyciągnąć, lub więzić-przytaknęła jej Saebrineth.
- Tak czy siak, będzie ciekawie... - Powiedział Foraghor - A skoro już sobie tak ładnie gawędzimy, to chce powiedzieć, że nie ufam za grosz temu rogatemu biesowi. Lepiej więc niech się do mnie nie zbliża... - Zwrócił się do Saebrineth.
-Oczywiście, nie będzie to żadną trudnością-odpowiedziała mu z pewnością słyszaną w jej głosie.

Jakąś niecałą godzinę później...

Duchy,widma, zjawy.... Czymkolwiek było to eteryczne draństwo, było kolejnym kłopotem na drodze drużyny. Kłopotem który należało ominąć bez wdawania się niepotrzebną walkę.
Bo i przecież nie zatrudniono ich w roli pogromców duchów.
-My podróżnicy przechodni tylko.. a wy kim jesteście, i cóż takiego zrobiliście?
-Saebrineth rozglądnęła się dookoła i odpowiedziała na wzmiankę o śmierci.-Widzę tu tylko zimne opuszczone ruiny
- Nie twój interes... - Wyjęczała zjawa - Nie twoje zmartwienie... zabieraj się stąd... długoucha lafiryndo...
-Nie mój, ale twój jest.. co cię tu trzyma.. jakie twoje miano?-zapytała niezrażona Saebrineth.
- Odejdźcie stąd... natychmiast... - Półprzezroczysty mężczyzna zawodził nadal, choć zwrócił się już bardziej do męskiej części grupki, ignorując Elfkę.
-Stąd... a co to za miejsce ?-zainteresował się Raetar.
- Miejsce krwi i rozpaczy... miejsce zdrady... przeklęte miejsce - Męskie widmo ponownie pogroziło towarzystwu swym mieczem, a wirujące wokół niego czaszki przyspieszyły, kręcąc się z dosyć dużą szybkością - Precz stąd... nim będzie za późno...
-A jest jakaś inna droga...- Raetar spojrzał na drużynę dodając.- Można by się nieco cofnąć i drogą powietrzną przelecieć nad doliną.
- Znaczy się co, zawracać? - Spytała Arasaadi.
-Przelecieć nad tym miejscem.- wyjaśnił Samotnik.-A cofnąć jeno parę metrów. Tego typu duszki...-wskazał na “jełopa jęczyduszę”.-Są przywiązane do miejsce. Lepiej ich górą ominąć, niż przedzierać się przez hordy nieumarłych, bez porządnego kapłana za plecami.
- Tu mieliśmy tylko odpocząć, więc możemy się stąd zabrać i iść dalej - Wzruszył ramionami Foraghor.
-Spoczynek z jęczącym nad uchem widmem...-zamyślił się Samotnik i wzruszywszy ramionami dodał.- Myślę że mogę sobie odpuścić.
-Jeśli nie daje sobie po dobroci pomóc, bokiem lub górą chętnie przelecę dywanem nad tą udręczoną duszą-dodała beznamiętnie Saebrineth.
- To pakujemy manele i zostawiamy pana zawodzącego - Uśmiechnęła się Arasaadi - Nic tu więcej po nas?
Elfia Łotrzyca tylko skinęła na to stanowczo głową.

Towarzystwo zaczęło więc się pakować, zwijając obóz, a jednocześnie i zerkając na zawodzące widmo i jego czaszki... i już po chwili było jasne, że nie uda im się od tak odejść. Lewitujące czerepy w okręgu, rozfrunęły się na spory obszar, pozostając jednak nadal w kole. Tylko, że teraz otaczały śmiałków ze wszystkich stron, a po chwili z samych czaszek uformowały się półprzezroczyste ciała, wpatrujące w milczeniu w grupkę z Silverymoon. Osiem osób, zarówno mężczyzn jak i kobiet, różnego wieku i chyba i profesji, choć wszyscy wywodzili się z ludzi.

- Uciekajcie - Szepnął jeden z nowych przybyszy, wyglądem nieco przypominający Wulframa. Pozostałe zjawy wbiły w niego na moment wrogie spojrzenia, nikt nie odezwał się jednak już ani słowem.



Rogaty osobnik, będący pierwszym jakiego tu napotkali, ponownie skierował zaś miecz w stronę grupki z “Klejnotu Północy”.
- Tu tylko śmierć... - Powiedział, a osiem zjaw lewitując ponad śniegiem ruszyło w stronę Raetara i jego towarzystwa z wyjątkowo morderczymi spojrzeniami...
Samotnikowi nie podobała się sytuacja, poirytowany sytuacją mruknął.-Musimy się przebić do tyłu.
Wycelował kuszę i ręczną i ładując jak szalony strzelał w kierunku najbliższej zjawy.
Ilisidur posłał zaś magiczne pociski w kierunku widma obok tego, które atakował mag by jak najszybciej zmniejszyć ich ilość.
-Niech i tak będzie, życie zabierzemy ze sobą-wypluła elfia łotrzyca, posyłając bełt w pobliskie wrogie widmo.

Bełt wystrzelony przez Elfkę przeleciał przez ciało jednego z męskich zjaw, nie czyniąc mu absolutnie żadnej krzywdy... podobnie jak i wystrzelony przez Arasaadi w innego przeciwnika. Foraghor nerwowo ściskał miecz, Ilisdur poranił jednego z typków “Magicznymi pociskami” a jedynie Raetar potrafił zwojować coś więcej, podczas gdy zjawy zacieśniały krąg. Seria z kuszy Samotnika trafiła kobiecą zjawę w rękę, biodro, a następnie tors, dodatkowo paląc ją jakąś mocą... a trafiona zajęczała przeciągle, po czym przemieniła się nagle w obłok dymu i dosłownie wyparowała.

Na twarzy rogatego przywódcy całej tej przezroczystej gromadki pojawiło się wielkie zaskoczenie.
-Ty będziesz następny, jeśli nie odpuścicie...- zagroził mu Samotnik repetując kuszę.
Saebrineth pośpiesznie schowała kuszę, a wyciągnęła nieoceniony latający dywan, rozkładając go pospiesznie, i siadając na nim.
Raetar zaś sięgnął po cudowną figurkę gryfa i wcisnął ją Arasaadi.-Startujcie

Foraghor, złorzecząc na brak możliwości zranienia widm, czym prędzej doskoczył do ludzkiej kobiety, i wraz z nią usadowił się na gryfie.A i Raetar wystartował w górę wykorzystując moc swej zbroi i osłaniając ucieczkę ostrzałem ze swej kuszy.
Łotrzyce wzniosły się ponad widmowy krąg, i poczęły oddalać w zgoła przeciwną stronę, Ilisidur z kolei za pomocą własnych czarów również czym prędzej wzniósł się w górę.

Ostrzał Samotnika zranił jeszcze jedną ze zjaw, a reszta z nich nie wykazywała większej ochoty pościgiem, towarzystwo odleciało więc w swą stronę... a pogoda zaczynała się psuć już na dobre.

Kerm 21-07-2013 17:09

- Szczur też człowiek, jak to mówią. - Zaklinacz cmoknął Meggy w czoło. - Osobiście martwiłbym się bardziej niestabilnością tego miejsca. Nie zamierzam ryzykować ani własnego zdrowia, ani utraty waszego, a już na pewno nie w tak głupi sposób.
- Spalę wszystkie w cholerę - Fuknęła dziewczyna, po chwili jednak się do Daritosa uśmiechnęła.

Daritos wyciągnął zaś swoją różdżkę kamiennej skóry i jak na dżentelmena przystało osłonił najpierw żeńską część drużyny: Meggy, Liri oraz Virmien, a następnie przeszedł do męskich towarzyszy: począwszy od siebie, przeszedł do osłonienia Tarina, Wulframa i skończył na Gabrielu.
- No dobrze, mamy ochronę na nieco ponad dwie godziny. Dokąd teraz? - zapytał Zaklinacz, chowając różdżkę.
- Jak kto chce... i gdzie chce - Zaśmiała się Liri - W gruncie rzeczy kopalnie sobie podobne z rozmieszczeniem tuneli i innych pomieszczeń, było się w kilku, to w sumie wiadomo którędy iść, choć czasem co nietypowego... to może chodźmy tu? - Wskazała dłonią korytarz.
Gabriel głowił się za to tym, co też mogły jeść biegające po kopalniach szczury, po chwili namysłu uznał jednak, że wiedza ta jest dla niego zbyteczna.
- Wychodzi na to, że moja magia nie działa dopóki nie sprecyzuję konkretnie wyjścia, więc raczej nie pomogę w wybieraniu bezpiecznej drogi - skwitował z pewnym niesmakiem, łażenie po tych zapomnianych tunelach wprawiało go w kiepski humor.
- W końcu jesteś najlepszym fachowcem od kopalń, Liri - powiedział Tarin. - Wybierz drogę. Będziemy mieli na kogo zwalić wybór złej. - Uśmiechnął się.

….

Dwie godziny później, gdy zaczęli już poważnie błądzić korytarzami, Krasnoludka spojrzała na Tarina z kwaśną minką.
- No to teraz możecie się czepiać... - Powiedziała, wzruszając ramionami.
- A tam... - Tarin odpowiedział uśmiechem. - Bez ciebie nigdy byśmy tak daleko nie dotarli.
- Racja, błądzenie tunelami bez twojej pomocy zajęło by nam całe wieki. - dodał Wulfram
- Przynajmniej nic nam nie spadło na łby - dodał Zaklinacz, zakasując rękawy by rzucić swoje zaklęcie magicznego oczka. - Który korytarz wybieracie do zbadania?
- To może teraz tędy? - Krasnoludka wskazała kierunek, gdzie jeszcze nie byli, jednocześnie machając wymownie palcem - Tylko jak co... - Uśmiechnęła się.

Grytek1 21-07-2013 19:33

Po kwadransie okazało się, że był to kolejny ślepy tunel. Liri nic na to nie mogła, ale sytuacja zaczynała naprawdę już mocno denerwować. Wkrótce zaś skończyły im się opcje, poza powrotem do wyjścia lub... szczeliną, odkrytą magicznym zwiadem, i przez którą musieliby się czołgać.


- Lepiej spróbować tędy, niż się wracać tą samą drogą i znowu błądzić po jakichś korytarzach - stwierdził Tarin.

- Hmm... - Zaklinacz pogładził się po brodzie. - Liri, jak wyglądają opcje poszerzania takiej szczeliny? Na pewno macie w tym doświadczenie jako krasnoludy. Podpowiem ci początek: “przy pomocy żywiołaków ziemi...” - powiedział Daritos nieco sugestywnym tonem mając nadzieję na pozytywną odpowiedź.

- Raczej nie - Krasnoludka pokręciła głową - To był kiedyś korytarz, i tony skał i ziemi osunęły się w dół, prawie go zawalając. Jeśli teraz przywołasz żywiołaka prosto z owego zawału, to sypnie się wszystko całkowicie i już nie przejdziemy wcale. A jak go przyzwiesz gdzieś obok, żeby poszerzał ową szczelinę, to naruszenie też może wszystko zawalić... nie pozostaje nam nic innego, jak po prostu się tam wczołgać, licząc na stabilność? - Liri podrapała się po głowie, a Meggy nieco zbladła. Wczołgiwać się pod tony, i pod nimi pełznąć, licząc że się nie zawalą, niezła opcja...

Gettor 22-07-2013 13:13

- Acha. Nie. Ja się na takie rzeczy nie pisałem. - Powiedział Daritos z rosnącą złością w głosie, podnosząc z ziemi jakiś kamyk i ciskając nim z całej siły w korytarz za nimi. - Wychodzimy. Przejdziemy górą.
- Może spróbuj przyzwać jeszcze jakieś stworzenia, tym razem w miarę humanoidalnej wielkości? Jeżeli wróci to znak, że można iść jego śladami, jeżeli nie to trzeba się będzie wrócić. Sam posiadam zwój z zaklęciem dającym mi pobieżny wgląd w okolicę, ale skoro zostało tylko jedno przejście... Nie ma sensu go marnować - zareagował elf, dotychczas rozmyślając nad sposobem pokonania przeszkody.
- Raz matka rodziła i umrzeć przyjdzie tylko raz. - odpowiedział Wulfram z ponurą miną chwytając zębami sztylet by po chwili zniknąć w mrokach zawału.
- Kto jest za tym, żeby poczekać dziesięć minut i sprawdzić czy będzie jeszcze żył? - Spytał Zaklinacz za znikającym w szczelinie Wulframem.
- Przy naszym szczęściu to ta metoda się nie sprawdzi - odparł Tarin. - Ale jeśli chcesz, to czekaj - powiedział, ruszając za Wulframem.
- Wiem, że to może głupie pytanie, ale chyba coś mi umknęło... - zaczęła Virmien, szykując się do wlezienia także do mikro tunelu. - ...czemu posłano was akurat korytarzami zamiast po prostu puścić nad górami? - czołgała się w swojej normalnej, ludzkiej formie. Być może przemiana byłaby wygodniejsza, ale druidka była świadoma swoich ograniczeń i wiedziała, że zmiana kształtu może przydać się bardziej w groźniejszej sytuacji.
- Tak jakoś wyszło, że podział na dwie grupy, idące różnymi drogami, wydał nam się bardziej naturalny - stwierdził Tarin, nie wnikając zbytnio w szczegóły związane z owym podziałem.
- Mhm. - skwitowała Virmien, resztę przemyśleń zachowując dla siebie.

***
- Ten magazyn nie wygląda na stary - Szepnęła Liri, rozglądając się po pomieszczeniu, a po uniesieniu wieka jednego z koszy, i zlustrowaniu jego zawartości, dodała:
- I nie jest zdecydowanie opuszczony - Chwyciła za lekki kilof przy pasie, bacznie się rozglądając...
- Zaraz się przekonamy co czeka nas za rogiem. - Odparł Daritos, schylając się i wypuszczając swojego węża-chowańca z rękawa. - Dobra mały, idź na zwiady.
Wulfram, jak zawsze zresztą, był szczerze zainteresowany zapasami które wypełniały magazyn. Wszak w tej okolicy mogło nie być drugiej okazji pozyskania pożywiania w tak łatwy i szybki sposób. Stojąc lustrował okolicę, chcąc jak najlepiej zaznajomić się z nowym miejscem. Wydawało mu się że jaskinię musiało zasiedlić coś obdarzonego przedsiębiorczością i rozsądkiem zaś rozmiarem przypominające krasnoludy. Wszak człowiek nie mógł wbić się w tak absurdalnie szerokie i krótkie spodnie widoczne wśród zapasów. Jedyne oko potężnego wojaka przylgnęło do szpary w drzwiach niczym niemowlę do sutka matki. To co udało mu się zaobserwować wyłącznie potwierdziło jego podejrzenia. Cichym tonem poinformował resztę towarzystwa, kogo też zauważył na korytarzu...

Kerm 22-07-2013 19:35

Wypuszczony przez Daritosa mały wąż prześliznął się pod drzwiami magazynu, po czym ruszył w prawo na wędrówkę tunelem. Po drodze nie napotkał nikogo, będąc cały czas w mentalnym kontakcie z Zaklinaczem, informując go o wszystkim, co sam właśnie widział... i wkrótce prześliznął się pod kolejnymi drzwiami, trafiając do jakiejś komnaty.

Ktoś spał pod stertą koców na łożu, chrapiąc niemiłosiernie, a drugi “ktosiek” siedział przy stole wolno coś przeżuwając. Spoglądając oczami węża i Daritos ujrzał szarawego, łysego Krasnala w trakcie jakiegoś posiłku...
Zaklinacz wysłał telepatyczne ponaglenie do swojego chowańca, żeby ten wracał do niego.
- Szare krasnoludy, jeden słodko śpi a drugi wżera akurat obiad - powiedział pozostałym, po czym spojrzał na Liri - Twoi kuzyni?
- Nie sądzę, by tak po prostu pozwolili nam przejść? - bardziej chyba stwierdziła, niż zapytała Virmien.
- Wiele lat temu, a właściwie to pokoleń, Łupieżcy Umysłu pokonali Krasnoludzki klan Duergar, biorąc wielu w niewolę. Zniewolone przez lata, torturowane i poddawane eksperymentom, Szare Krasnoludy zdołały się w końcu uwolnić, ich serca wypełnił jednak mrok - Wyjaśniła cicho Liri - To złe i zgorzkniałe istoty, odporne na trucizny, doskonale się skradające, i posiadające kilka magicznych mocy. Jesteśmy z nimi na ścieżce wojennej...
- Innymi słowy - stwierdził Tarin - nie mamy najmniejszych nawet szans, żeby nas przepuściły po dobroci. A w takim razie najlepiej by było zaatakować, zanim nas zauważą.
- Masz mój mróz - stwierdził z rozbawieniem Daritos, kładąc zimną dłoń na ramieniu Tarina.
- I moje płomienie - dorzuciła Meggy.
- I moje... Właściwie to nie, cholera to my jesteśmy tutaj intruzami - stwierdził elf, układając dość jasno swoje położenie na osi dobro-zło.
- Jasne, większość duergarów z natury jest zła, zgorzkniała i nieprzyjazna wobec innych ras... Podobnie jak ludzie w stosunku do elfów i krasnoludów, które niegdyś zepchnęli w lasy i podziemia. Bawcie się sami, spotkamy się jak już skończycie bawić się w bezsensowną rzeź - odrzekł, po czym wygrzebując z sakiewki odrobinę gumy arabskiej wypowiedział formułkę zaklęcia znikając pozostałym z oczu.
- [i]Też tak umiem - [i]mruknął Tarin. Metoda elfa była całkiem skuteczna i warta naśladowania. Szkoda tylko, że nie mogła być zastosowana do całej drużyny.

sheryane 26-07-2013 09:00

Virmien wzruszyła lekko ramionami.
- Mnie tam nic złego nie zrobili. Ale skoro *musimy* iść dołem, bo tak nam kazano, to trzeba jakoś przejść... - przywykła do takich sytuacji w toku pracy dla swoich przełożonych, więc nie zamierzała się cofać tylko dlatego że mieli splamić ręce czyjąć krwią.
- Czyli idziemy na żywioł, czy staramy się przemknąć, jeśli się uda? - Liri zwróciła się do Tarina, który najwyraźniej w ciągu kilku ostatnich chwil stał się odpowiedzialny za podjęcie decyzji dotyczących postępowania grupy.
- Jeden trup mniej, jeden więcej nie robi różnicy - odparł Tarin - w związku z tym spróbujmy się przemknąć. W końcu nie o to chodzi, by zostawić za sobą jak najwięcej trupów.
- Jeśli spróbują nas powstrzymać, podziemne sale wkrótce zapełnią się ich stygnącymi truchłami, jednak nie mamy czasu by bawić się w gonitwy. Ruszamy - szepnął jednooki wojownik, na obliczu którego wykwitł paskudny uśmieszek. Wiedział jak zakończy się ich zabawa w kotka i myszkę i był gotów. Nie będzie się krył, gdy nadejdzie jego chwila.
- Czekaj, tobie się to przyda chyba najbardziej - powiedział elf będąc już poza zasięgiem widzenia pozostałych, po czym sprawił że i Wulfram stał się niewidzialny.
- Pójdę na końcu - powiedział Tarin. Uruchomił moc swojego pierścienia i stał się, podobnie jak tamta dwójka, niewidzialny.
Podejście Tarina odpowiadało także Virmien, która bez zwłoki również dostosowała się do decyzji ogółu. W ciągu kilku uderzeń serca druidka zniknęła, a pod sufitem, trzepocząc skrzydłami, unosił się drobny nietoperz. Co jak co, ale jednak wzbudzał w lochach mniej podejrzeń niż kolorowy ptak typowy dla powierzchni.
Zaklinacz zaś przewrócił teatralnie oczami patrząc za towarzyszami, a raczej miejscem gdzie jeszcze przed chwilą byli widoczni.
- Doprawdy, za grosz wychowania. - Zamarudził pod nosem, po czym otoczył niewidzialnością Meggy oraz Liri, a na końcu siebie. - Ktoś się musi troszczyć o żeńską część drużyny. Drogie panie, nie wychylajcie się bez potrzeby.
Sam zaś ruszył do przodu śladami (miał nadzieję) Wulframa, czekając aż wojownik wykona pierwszy ruch. Zaklinacz planował wziąć jeńca do przesłuchań w czasie kiedy pozostali będą zajęci uszczuplaniem szeregów wrogów.

Towarzystwo opuściło więc magazyn, ruszając korytarzem w prawo... dlaczego akurat w prawo? No cóż... ponoć jak się zgubi, należy iść właśnie w prawo. Pod osłoną niewidzialności, starając się iść cicho, wkroczyli w tunele należące do Duergarów, wkroczyli do ich siedziby.


Nie szło jednak całkiem jak z płatka, bowiem Wulfram dosyć mocno dźwięczył i skrzypiał, mimo iż naprawdę starał się poruszać jak najciszej. Nieco mniej hałasu robiła Liri, choć i jej skradanie się pozostawiało wiele do życzenia. W samych tunelach było zaś naprawdę mało światła, może to więc przez to? W każdym bądź razie reszcie szło wyjątkowo dobrze... minęli izbę, którą wcześniej zbadał wąż Daritosa, nie prowokując do wyjścia jej lokatorów, przeszli kolejnym tunelem w lewo, przeszli nerwowo chyba już ze sto kroków...

I wtedy usłyszeli za sobą czyjeś kroki i jakąś gadaninę. Serca podskoczyły im do gardeł, głosy narastały, a w tunelu w którym się znajdowali, nie było absolunie żadnej niszy, dziury, czy czegokolwiek, gdzie mogliby choć odrobinę usunąć się z drogi w korytarzu szerokim na ledwie trzy metry.
-”Chędożone karły” - pomyślał zirytowany namnażającymi się trudnościami Wulfram. Trzeba było wybijać komnatę za komnatą wszelkich mieszkańców którzy pogrążeni byli w śnie. Teraz, rozjuszeni nieproszonymi gośćmi, szaroskórzy, gotowi byli zadeptać ich samą swą ilością - znając dotychczasowe szczęście - przeważającą. Korzystając z chwili przysunął się do ściany. Pozostawało liczyć że przechodzący ich najzwyczajniej w świecie nie zauważą. Trwała wojna żelaznych nerwów.
Daritos za późno zorientował się co się dzieje - cały czas z jakiegoś powodu myślał, że będą szarżować na szarych i przygotowywał się do walki, a nie do skradania. Na szczęście w porę się opanował. Na nieszczęście nie miał absolutnie żadnego pomysłu jak poradzić sobie z paroma krasnalami, które właśnie szły w ich stronę. Z braku lepszego pomysłu przycisnął się do ściany i przycisnął do niej również Meggy, która szła za nim.
Drobne pazury wczepiły się w niewielkie szczeliny sufitu. Virmien przy ścianie zawisła głową w dół jak na rasowego nietoperza przystało i obserwowała rozwój sytuacji.
Za dobrze nam szło, pomyślał Tarin. Ale dopóki duergary były tylko za nimi, to może dałoby się im jakoś uciec. Uwzględniajac fakt, że szare krasnoludy nie miały pojęcia o wałęsających się po ich siedzibie intruzach. Chyba nie miały. Ale na walkę zawsze był czas.
Tarin ruszył szybciej do przodu, środkiem korytarza.

Buka 28-07-2013 20:19

Gdzieś pod ziemią...
9 Ches(Marzec)
6-ty dzień wyprawy
popołudnie

Awanturnicy znaleźli się w dosyć nietypowej sytuacji. Przekradając się pod osłoną niewidzialności, kopalnią zajmowaną przez Duergary, będąc akurat w jakimś tunelu usłyszeli za swymi plecami odgłosy zbliżających się kroków. Nie bardzo wiedząc, co uczynić, i aby nie stwarzać absolutnie niepotrzebnego w tej chwili hałasu, przywarli więc do ścian, licząc na ominięcie...

Jednak nie wszyscy.

Nieświadomi bowiem działania reszty towarzystwa, idący na przedzie Gabriel i Tarin, ruszyli do przodu chcąc zejść z drogi nadciągającym tunelem "ktosiom". Efektem tego, oddzielili się od pozostałych, a nikt na chwilę obecną jeszcze o tym nie wiedział. No może poza Virmien pod postacią nietoperza wiszącego pod sufitem, jednak Druidka w tej chwili i tak nie mogła nic z tym fantem zdziałać.

....

Korytarzem szło zaś dwóch zbrojnych Duergarów, dzwoniąc pancerzami i orężem. Nie był to jednak żaden patrol, ci dwaj osobnicy nieśli bowiem po jakimś niezbyt wypchanym worku na plecach. Jeszcze trzy kroki i zrównają się z niewidzialnym towarzystwem, najwyraźniej jego nieświadomi... jeszcze dwa... a Daritos wyczuł nagle dłoń Meggy na swych spodniach.

Cóż ta pannica wyprawiała w takiej sytuacji?!

Dwaj łysi brodacze byli już obok nich, wymijając intruzów skrytych pod niewidzialnością, gdy paluszki Zaklinaczki pocierały strategiczne miejsce Daritosa przez materiał spodni. Nieświadome niczego Duergary przeszły zaś obok, awanturnicy z kolei mieli okazję przyjrzeć im się z bliska, w końcu wielu z nich nigdy wcześniej jeszcze nie widziało takiego Krasnala.


I nagle jeden z brodaczy się zatrzymał.

A dłoń Meggy zamarła w miejscu.

Jeden z kurdupli rozglądnął się po "pustym" korytarzu, wciągając nosem powietrze. Jego towarzysz spytał o coś w nieznanym grupie języku chyba o co chodzi, wąchający zaś coś odwarknął mrużąc oczy, a na czołach kilku niewidzialnych osóbek pojawiły się kropelki potu. Serce zaś dudniło niczym oszalałe w piersi, wstrzymywanie oddechu stawało się zaś już uciążliwe...

Po chwili jednak łysy brodacz znów coś warknął, po czym obaj wzruszyli ramionami, i poszli dalej przed siebie, przy okazji ignorując kompletnie wiszącego na suficie nietoperza...

Ufffff.


~


W tym czasie Gabriel i Tarin trafili do naprawdę dużej sali, oświetlonej ledwie czterema paleniskami. Panował więc tu spory półmrok, choć i tak dało się dokładnie objąć całe pomieszczenie wzrokiem. A miało ono nawet i około pięćdziesięciu kroków, i niemal i taką samą wysokość, wszystko zaś wspierane grubymi kolumnami, za którymi właśnie można było przycupnąć.

Niewidzialność niewidzialnością, ale ostrożności nie zaszkodzi...

W owej sali, oprócz tunelu, którym właśnie do niej weszli, znajdowały się jeszcze cztery inne, co mogło stanowić niezłe wyzwanie odnośnie dalszych eskapad w poszukiwaniu właściwej drogi. Nie to jednak było w tej chwili ważne, bowiem to, kto w tej chwili przebywał na środku sali, zdecydowanie pochłonęło wszelkie myśli obu mężczyzn.

Smok.

Na środku sali stał smok, rozmawiając najwyraźniej z pięcioma Duergareami.


Czarny niczym noc, o połyskujących łuskach i niemalże przezroczystych skrzydłach, powarkując co chwilę coś do łysych kurdupli. Rozmiarami dorównywał gdzieś tak dwóm rumakom, niezależnie, czy stały za sobą, czy i na sobie(czego nikt jeszcze w życiu nie widział, ale tak potrafili sobie w końcu owe bydle porównać), nie licząc oczywiście długiego ogona i rozpiętości skrzydeł. Był to więc dosyć młody osobnik, ale zdecydowanie nie żadne tam już smoczątko... no pięknie.

Z tunelu zaś, z którego przed chwilą właśnie wyszli, wyczłapało dwóch kolejnych brodaczy z jakimiś workami, idąc prosto do reszty na środku. Worki z kolei po chwili wylądowały na podłodze przed smokiem, a z nich wysypały się połyskujące klejnoty. Tarin i Gabriel byli więc najwyraźniej świadkami dobijania jakiegoś targu między smokiem a brodaczami...





Na zboczach gór
9 Ches(Marzec)
6-ty dzień wyprawy
popołudnie

Raetar, Saebrineth, i reszta towarzystwa opuścili czym prędzej dziwaczne ruiny, nie mając zamiaru wdawać się w mało sensowną walkę ze zjawami. Cholera wie, czego owe dziwadła chciały(oczywiście, poza faktem ochoty uśmiercenia grupki z Silverymoon), a wyglądało na to, że nie szło się z nimi raczej dogadać. Najrozsądniejszym więc rozwiązaniem było szybkie oddalenie się od nich, oczywiście pokazując, iż samemu ma się pazurki, co skutecznie ostudziło wszelakie pościgi.

Ruszyli więc dalej, zapuszczając się coraz dalej na Północ, coraz bliżej ku tajemniczej Żelaznej Wieży i władającemu nią "H". choć powoli, zbierając z pozoru błahe fakty, "H" nie był już całkowicie anonimowy. Śmiałkowie zaczynali bowiem składać do kupy posiadane informacje, zaczynając już niejako mieć jako taki wgląd w sytuację, jaka malowała się przed nimi...


Pogoda zaczynała się jednak w naprawdę, naprawdę caaałkiem przypadkowy sposób pogarszać, i nie trzeba było być geniuszem, by pomyśleć sobie o wielkiej przypadkowości owego zjawiska, wraz z każdym pokonywanym przez nich kilometrem. Padał coraz gęstszy śnieg, robiło się coraz zimniej, a do tego i zaczynało coraz mocniej wiać. Jak nic, chyba rozpoczęła się śnieżyca? Takie zjawisko zaś mogło potrwać nawet i kilka dni... całkiem przypadkiem akurat teraz, prawda?

- Jaja... mi zamarzną... - Szczękał zębami Foraghor mimo grubych ubrań, jakoś tak coraz śmielej i śmielej tuląc się do Arasaadi siedzącej przed nim na Gryfie. Pozostałym również nie było do śmiechu z powodu zimna, no może nie wszystkim, jednak kilka osób miało coraz większe problemy z panującymi temperaturami.

- Długo tak nie damy rady! - Krzyknęła do Retara jego kochanica - Wietrzysko coraz silniejsze! Gryf ledwo leci! No i te cholerne zimno!

Było coraz zimniej, było coraz wietrzniej.

Nieustające podmuchy chciały ich zepchnąć w tył, śnieg zacinał nawet boleśnie po twarzach, a chłód, chłód niesiony przez owe podmuchy zdawał się wdzierać w każdą możliwą szparę w ubiorach, docierając do ciała, wnikając w nie, oziębiając, aż nawet pojawiło się przysłowiowe "przenikanie aż do kości". Widoczność zdecydowanie zmalała, i powoli lot w takich warunkach stawał się zbyt dużym ryzykiem. W każdej chwili mogli bowiem wpakować się na jakieś skały, a nigdzie nie było widać żadnej kryjówki.

- Ja już nie mogę... - Szepnęła Arasaadi, tuląc się do karku lecącego Gryfa, coraz bardziej wykańczana panującymi warunkami.

Oj tak, lodowe szpony Auril zabiły już niejednego...



















***

Komentarze jeszcze dziś


Kerm 29-07-2013 19:23

Niewidzialność to świetna rzecz, szczególnie gdy jesteś - można by rzec - wśród wrogów. A dokładniej - na ich terenie. Prócz jednak licznych zalet niewidzialność ma i parę wad - na przykład nie można zobaczyć swoich towarzyszy.
Jak widać coś za coś.

Niekiedy najlepszą obroną przed wrogiem jest odwrót. Niekoniecznie na z góry upatrzone pozycje.
Tak też postąpił i Tarin. Mając za plecami niewiadomą liczbę duergarów, a przed sobą - nie wiadomo co, mag postanowił zmierzyć się naprzeciw wielkiego niewiadomego.
Niektórzy co prawda mówili, że znane niebezpieczeństwo jest lepsze od nieznanego, jednak w tym przypadku był wybór - średnio znane niebezpieczeństwo w postaci duergarów, a potencjalne niebezpieczeństwo, którego mogło w końcu wcale nie być.

Tupot duergarskich buciorów nie ustawał, a to mogło oznaczać tylko jedno - szare krasnoludy nie natrafiły na razie ani na duet Meggy-Daritos, ani też na Liri czy na Wulframa. Co prawda nie wynikało z tego, że sytuacja ta nie mogła się zmienić w najbliższym czasie, ale Tarin miał nadzieję, że jednak to nie nastąpi.

Korytarz, którym podążał Tarina, doprowadził (wbrew oczekiwaniom) nie do kolejnej jaskini, a do przestronnej sali, której strop podparty był wieloma kolumnami. Bardzo wysokimi kolumnami. Nie to jednak było w tej sali najciekawsze, chociaż to dzieło architektury warte było uwagi. Najbardziej jednak interesującym obiektem był lokator tej sali - piękny czarny smok.
Problem na tym jednak polegał, że Tarin miał do smoków stosunek niezbyt pozytywny. Ostatnie spotkanie miało niezbyt... pozytywny przebieg. A jeśli ten czarnuszek współpracował z duergarami, to raczej nie należał do “tych dobrych”.
Ich misja, nie da się ukryć, nie polegała na walce ze smokami. Przynajmniej dopóki się nie okaże, że to jeden z nich stoi za atakiem na Silverymoon.
Z drugiej strony... Smok nie był aż tak wielki, a worki klejnotów - całkiem interesujące. Przy innej okazji warto by spróbować.
Teraz jednak najważniejszą rzeczą było powiadomienie pozostałych o czekającej “za rogiem” czarnej niespodziance.

Tarin obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w głąb korytarza, z którego przyszli.
Gdy tylko był pewien, że ze smoczej sali nikt nie może nic zobaczyć, na zapylonej podłodze korytarza, przy ścianie, napisał słowo “SMOK”.

Sierak 22-08-2013 08:01

Zaklinacz miał w sobie mieszankę różnych emocji. Z jednej strony skupiony i napięty, żeby krasnoludy przeszły obok nich bez żadnych podejrzeń, a z drugiej strony mocno zaskoczony drgnął nagle, kiedy czyjaś dłoń zaczęła mu się ślizgać po spodniach.
To były najdłuższe sekundy jego życia.
Kiedy jednak szaroskórzy przeszli obok, Zaklinacz mocno chwycił dłoń Meggy za nadgarstek i wolnym, zdecydowanym ruchem odciągnął ją od swoich spodni. Przez cały czas pilnował się, żeby nie wydać najmniejszego dźwięku.

Druidka była świadoma, że Gabriel i Tarin nie zatrzymali się nawet, ale liczyła na to, że poradzą sobie przez chwilę sami. Niby nietoperz nic dziwnego w jaskini, ale nie było rozsądnym zwracać na siebie więcej uwagi niż trzeba. Zatem Virmien wisiała spokojnie pod sufitem, czekając na reakcję duergarów. Była przygotowana, by w każdej chwili po prostu wylądować na ziemi, przekształcając się w coś bardziej bojowego jeszcze w locie. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Pokurcze wyminęły ich i poszły dalej, a towarzystwo powoli zaczęło zbierać się do dalszej wędrówki... Druidka zatrzepotała skrzydełkami pod sufitem i pofrunęła dalej.

Dla nietoperza świat był szary, ale słowo “SMOK” wyraźnie rzuciło się w jego oczy. Zwierzątko zawisło więc pod sufitem, czekając aż pozostali zauważą to samo. Virmien - stesy, niestety - lubiła smoki. Niestety nie wszystkie smoki podzielały to uczucie. Zaraz wspomniała sobie Shaco. Brakowało jej i smoczycy, i Shury. Szybko jednak wróciła myślami do “tu i teraz”, czekając na resztę.

Gdy towarzystwo skryte pod niewidzialnością, znalazło się również w przestronnej sali, i ujrzało małą grupkę Duergarów, jakiegoś czarnego Smoka i dwa worki z klejnotami, Zaklinacz poczuł nagle, jak ktoś o niskim wzroście ciągnie go za szaty na torsie nieco w dół. Gdy zaś się pochylił, usłyszał bardzo cichy szept Krasnoludki prosto do jego ucha:
- Co robimy, którędy idziemy? - Spytała Liri.
- A skąd ja mam wiedzieć? - Odparł w pierwszym odruchu Daritos. Smok, krasnoludy, klejnoty. I jeszcze niedawny problemik z Meggy wciąż dudnił mu w głowie. Zaklinacz nie miał głowy do tego wszystkiego, musiał sobie ułożyć myśli.
Przede wszystkim: nie dla smoka. Zaklinacz starał się przyjrzeć dokładniej ścianom pomieszczenia, szukając jakiegoś innego wyjścia.
Łatwo zauważył, że z wielkiej sali prowadzą jeszcze cztery korytarze, tak że ilość dróg do wyboru była nie najgorsza.
- Wybierz sobie któryś z korytarzy - szepnął Tarin. - Bo chyba nie chcesz walczyć teraz ze smokiem?
- W prawo. - Zadecydował szybko Daritos w myśl starej zasady, żeby w nieznanych korytarzach zawsze trzymać się prawej strony, aby uniknąć zgubienia się. - Idźmy prawym korytarzem.
Virmien obniżyła lot, kołując niespokojnie nad niewidzialnym towarzystwem i trzymając się raczej z tyłu. Z maleńkiego gardła nietoperza wydobył się szept druidki:
- Pamiętajcie, że smoki mogą wyczuć obecność niewidzialnych istot. - rzuciła krótko, nie ryzykując dłuższego wywodu, po czym znowu wzbiła się wyżej, by nie przyciągać niepotrzebnej uwagi.
- Jeśli nie chcemy wracać - stwierdził Tarin - to musimy zaryzykować. W ostateczności będziemy walczyć.
- Naprzód - szepnął nerwowo Wulfram. Marnie oceniał szanse starcia z potężnym jaszczurem. - Zachować ciszę - dodał

….

Po krótkiej - i miejmy nadzieję - cichej rozmowie, towarzystwo ruszyło w dalszą drogę, wybierając korytarz po swej prawej stronie. Opuścili więc czym prędzej dużą salę ze smokiem, ruszając na dalsze poszukiwania ewentualnego przejścia przez górę.

Przeszli ledwie jakieś trzydzieści kroków korytarzem, gdy ujrzeli nagle w jakiejś bocznej jaskini czterech ludzkich mężczyzn i półelfa w podartych łachach, bosych i dosyć wychudzonych, przenoszących jakieś skrzynie z jednego kąta w drugi. Pobrzdękujących łańcuchami pilnowało z kolei trzech Duergarów, od czasu do czasu ponaglając ich szturchnięciem włóczni. Jak nic owi nieszczęśnicy byli niewolnikami łysych kurdupli...



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:41.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172