lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D/FR 3.0&3.5] "Ostatni Bastion Północy" (+18) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/10457-d-and-d-fr-3-0-and-3-5-ostatni-bastion-polnocy-18-a.html)

sheryane 12-05-2013 21:24

Na widok osobliwego tytułu jedynie uniosła lekko brew. Bądź co bądź kwestie damsko-męskie całkiem obce jej nie były, choć nigdy nie zajmowały wysokiego miejsca w jej hierarchii wartości. Zaskoczona znaleziskiem rozsypała karty, krzywiąc się lekko na własną nieuwagę. Z lekkim trzaskiem zamknęła księgę i zwinnie zeszła z drabiny.
- Przepraszam. - mruknęła cicho.
Widząc jednak uśmiech niebianina, nie potrafiła go nie odwzajemnić... z lekkim rumieńcem wywołanym połączeniem treści rozsypanych kart i obecności półnagiego mężczyzny.
- Więc mamy już w czym szukać... - odchrząknęła, przerywając milczenie i zbierając z podłogi kolejne karty.
- Nic się nie stało, ot kartki papieru... - szybko znalazł się obok niej, pomagając zbierać strony z podłogi. Spojrzał na nią przelotnie, znów się uśmiechając, a raz nawet trącił jej dłoń, gdy akurat oboje chcieli podnieść to samo.
- Ekhem - Peseankean odkaszlnął wyjątkowo nieudanie, po chwili spoglądania Druidce prosto w oczy. W końcu wstał, podając jej pomocną dłoń. - Tak... teraz możemy spokojnie poczytać, o tym co nas interesuje...
Miała wrażenie, że to wszystko - uśmiech, dotyk, spojrzenie - wcale.nie było takie przypadkowe. Tylko jaki on miałby mieć w tym interes? W zasadzie dziewczynę mało by to obchodziło, gdyby nie fakt, że... podobało jej się to. Niestety nie miała czasu na takie przyjemności, gdzieś tam w innym świecie trwała walka, a Shura liczył na nią. Wstała, korzystając z zaoferowanej pomocy.
- Pozwolisz... - wzięła od Peseankeana księgę i położyła na stole, z dala od karła.
Otworzyła ostrożnie tomiszcze, poszukując czegoś przydatnego.

W księdze owej, wertując nieco pospiesznie, kobieta zauważyła wiele map Faerunu, i choć nazwy krain nie zawsze się zgadzały, wiele miast nosiło znane jej miano, w tym i Silverymoon. Poza zaś owymi mapami, opisami krain i owych miast, po kilkunastu stronicach, natrafiła w końcu na bardziej interesujące informacje. Zapiski możliwych połączeń ze światem Toril, “bram międzywymiarowych”, oraz jakieś rytuały, czy i czary, umożliwiające taką podróż, zainteresowały Virmien... na tyle, że nie zauważyła, jak Peseankean mocno się do niej zbliżył, stojąc blisko jej prawego biodra, i zaglądając jej przez ramię.
- Znalazłaś coś interesującego? - szepnął jej niemal do ucha.
To na moment rozkojarzyło ją zupełnie.
- Ch... Chyba tak. - zacięła się na moment.
Nie była przyzwyczajona do bliskości kogokolwiek poza Shurą, a ich relacja trzymała się z dala od tej całej fizycznej otoczki. Profilaktycznie odsunęła się pół kroku w lewo, by niebianin miał łatwiejszy dostęp do księgi. Wskazała mu znalezione opisy przejść i rytuałów.
- Tu. - spojrzała na niego kątem oka. - Nie znam się zbytnio na tego typu magii... Jesteś w stanie pomóc mi z tym? Muszę wrócić tu. - wskazała mu przybliżoną lokalizację Mithrilowej Hali na jednej z map.

Peseankean spojrzał na Galalitha, śpiącego na stole z pustym kielichem po winie... po czym... po czym od tak po prostu zamknął księgę, którą studiowała Virmien!.
- Czy musisz się tak spieszyć? Czy chcesz mnie aż tak szybkoj opuścić? - spytał miłym głosem, jakby smutno się do tego uśmiechając. - Różne światy, różny czas... - dodał, minimalnie się przybliżając w jej stronę. - Zorganizowanie takiego wyczynu... rytuału, to wymagające zajęcie - usiadł na stole, praktycznie tyłkiem na księdze.
Przez moment była kompletnie zdezorientowana tym, co się działo. Zachowanie rozmówcy powodowało u niej fale sprzecznych uczuć.
- Ale... Jak... Skąd możesz wiedzieć? - wydukała, marszcząc lekko brwi. - Tu jest pięknie. Jak w raju niemal. No, pomijając niebo, wywołujące zawroty głowy... I ty jesteś dla mnie miły. Bardzo. - zmierzwiła sobie dłonią włosy. - Muszę wrócić. Choć tu jest tak spokojnie... Jak tu w takim razie płynie czas, a jak na Torilu? Nie powinnam... Zresztą pewnie macie na pęczki pięknych kobiet w tak pięknym miejscu. - czuła się, jakby zdradzała przyjaciela, więc złapała się najgłupszych wymówek. - Ile zajmie taki rytuał?
Spoglądał na nią, delikatnie kręcą głową, i nadal czarująco się uśmiechając. Gdy zaś w końcu przestała mówić, na drobny moment poskubał palcami własny podbródek.
- Nie ma tu tak pięknych jak ty. A w Gnomkach, czy Skrzatkach nie gustuję - roześmiał się. - Mamy wiele czasu... - powoli uniósł dłoń, w której zupełnie znikąd pojawił się piękny kwiat. Podał go Virmien, mrugając. - Rytuał długi, wymagający, kosztowny...


Powinna mu zaufać? Może lepiej nie? Z drugiej strony... Jaki miała wybór? Czy chwila oddechu komuś zaszkodziła? Shura nie był sam, miał Shaco. A bez pomocy Penseankeana i tak nie miała szansy na powrót... Sięgnęła po kwiat. Nie znała tego gatunku. Ułożyła go we włosach, za prawym uchem.
- Będę więc musiała odpowiednio odwdzięczyć się za pomoc. - powiedziała niepewnie, uśmiechając się jednak. - Skoro nie gustujesz w małych damach, to co cię tu trzyma? - zapytała, przysiadając obok niego na krawędzi stołu.
Mężczyzna pochylił się lekko w jej stronę, mrużąc oczy, i znowu uraczył ją szarmanckim uśmiechem. Zeskoczył nagle ze stołu, stanął krok przed nią, odchrząknął...
- Peseankean Ognisty, Obrońca Bytopii - rzekł wyjątkowo donośnym, dźwięcznym głosem, jego oczy zapłonęły złotym blaskiem, a białe skrzydła rozpostarły się triumfalnie, prezentując Virmien kolejny, niezwykły widok.

Szybko jednak wszystko wróciło do normy, mężczyzna zaś zbliżył się do niej. Położył swe dłonie na blacie stołu tak, że siedząca na nim Druidka znalazła się między ramionami Niebianina. Przybliżył swoją twarz do jej twarzy, cały pachnąc bliżej nieokreślonym, słodkawym zapachem, od którego niemal jej zawirowało w głowie. Spojrzał Virmien głęboko w oczy, przybliżając swe usta, a białe skrzydła otoczyły kobietę, niczym jakaś ogromna kurtyna, odgradzająca cały świat od pary...
- Jakkolwiek zechcesz... - Peseankean musnął już swymi ustami jej usta, nawiązując chyba do wcześniejszego stwierdzenia Druidki.


Dla Virmien świat się zatrzymał. Gdyby ktoś taki kroczył po Torilu, kobiety mdlałyby na jego widok i biłyby się o jego uwagę. W tej jednak chwili ta... istota... była tylko jej (pomijając upitego gnoma przy stole). Złocisty blask jego oczu, śnieżnobiałe skrzydła, cudowny zapach i ciepło ciała. Objęła go za szyję, splatając dłonie na jego karku. Odwzajemniła ochoczo pocałunek, nie pozwalając mu odsunąć się zbyt szybko.
- Myślę, że znajdę jakiś sposób... Który zadowoli nas oboje. - szepnęła.
Pocałowała go ponownie, a jej dłonie rozpoczęły niespieszną wędrówkę po nagim torsie niebianina.
Peseankean mruknął z zadowolenia, smakując ust Druidki, i rozkoszując się dotykiem jej dłoni na torsie. Jego oddech lekko przyspieszył, a on sam również nie próżnował, przenosząc ręce z blatu na biodra Virmien, a następnie i wyżej, prześlizgując je po jej bokach. W miejscach, gdzie jego palce mogły zaś dotknąć nagiej skóry kobiety, ta poczuła wprost elektryzującą rozkosz.
Virmien drżała pod dotykiem mężczyzny, niczym napięta struna pod dłońmi wprawnego wirtuoza. Wiła się lekko pod jego dotykiem, pragnąc, by nie przestawał jej dotykać. Ustami przesunęła wzdłuż linii jego szczęki, do ucha i niżej wzdłuż szyi, kąsając łagodnie. Powoli i bez pośpiechu rozkoszowała się smakiem jego skóry, dawno nie miała okazji w spokoju czerpać przyjemności z bliskości drugiej osoby.
- Virmien... - szepnął jej imię z czułością, dłońmi przesuwając po obwodzie piersi, następnie po ramionach, po smukłej szyi, aż w końcu jego palce wplotły się w jej włosy, gdzie delikatnie gładził jej głowę, samemu czerpiąc przyjemność z pieszczot jakimi go obdarzała... Druidka zaś zupełnie przez przypadek zauważyła wybrzuszenie w jego spodniach.
- Może... - słowa nie przychodziły Peseankeanowi w obecnej chwili łatwo - Może chcesz... odświeżyć się... na... na piętrze... - Niebianin wyraźnie walczył z własnym pożądaniem, i jak nic miałby ochotę dziko się z nią kochać, tu i teraz, chociażby i na owym stole.

Ona z kolei nie miałaby nic przeciwko, gdyby wziął ją tu i teraz, nie bacząc na nic. Istniało niestety spore prawdopodobieństwo, że spity gnom.obudziłby się w trakcie... I o ile Virmien myślenie przychodziło w tej sytuacji ciężko, o tyle cień myśli p karzełku otrzeźwił ją lekko.
- Tak... O tak... Ale może pójdziemy... razem? - zaproponowała ochrypłym z pożądania szeptem, odpychając delikatnie biodra od stołu i przyciskając je do bioder niebianina.
- O...oczywiście! - mężczyzna aż się zachłysnął, składając na jej ustach kolejny namiętny pocałunek. Po chwili zaś chwycił ją za dłoń i zaprowadził ku schodom. Tam jednak, prześliznął się za nią, po czym kładąc dłonie na jej biodrach poprowadził na górę.
- Mrrr - zamruczał figlarnie, delikatnie pocierając biodra Druidki.

Na górze zaś Peseankean zaprowadził Virmien prosto do sypialni, która prezentowała się nad wyraz dobrze urządzona. Duże łoże z baldachimem, do tego i coś, co chyba było marmurową wanną w samej właśnie sypialni. Niebianin uśmiechnął się do Druidki, skubiąc jej uszko, po czym pstryknięciem palcami doprowadził do zapalenia się kilku świec.
- Może być? - spytał nieco niepewnym tonem, dodając - Gnomy mi ją zbudowały, wiesz jaki to był problem, żeby tu ją wtaszczyć... - Wsadził dłoń do pustej wanny, i po chwili zaczęło pojawiać się w niej coraz więcej i więcej wody...


Do tej pory dla Virmien szczytem luksusu było ciepłe łoże w siedzibie kultystów albo jakiejś karczmie w drodze. Pomieszczenie, do którego zaprowadził ją Peseankean było wprost...
- Idealnie. - zamruczała z zadowoleniem
W czasie gdy mężczyzna zajął się napełnianiem wanny, druidka pozbyła się niespiesznie swojego odzienia. Z zadowoleniem obserwowała chwiejne światło rzucane przez płomyki świec, tańczące na jej skórze. Przeciągnęła się leniwie, stając nago tuż obok niebianina, chłonącego zaprezentowane widoki z półotwartymi ustami. Gdy tylko wanna wypełniła się, Virmien wślizgnęła się do wody, zanurzając się niemal po szyję i opierając się o marmurową krawędź.
- Dołączysz? - zapytała z lekkim uśmiechem.
Peseankean odpowiedział jedynie uśmiechem i parokrotnym, szybkim skinięciem głową, po czym zaczął wyjątkowo szybko się rozbierać. Przerzucony przez tors bandolier, buty metodą “noga o nogę”, a na końcu spodnie... z których wprost niemal wystrzelił uwolniony w końcu sporych rozmiarów okaz męskości w pełnej gotowości bojowej. Niebianin zrobił rozbrajającą minę z tego powodu, po czym czym prędzej dołączył do Virmien w wannie...
Druidka przygryzła delikatnie dolną wargę, uśmiechając się lekko, gdy obserwowała towarzysza kąpieli. Gdy tylko znalazł się w wannie, przysunęła się bliżej niego, by wygodnie usadowić się na jego udach i złożyć na jego ustach kolejny pocałunek...

~

Virmien obudziła się dosyć gwałtownie, przez krótką chwilę nie bardzo wiedząc gdzie jest. Po chwili jednak na jej ustach wykwitł uśmiech. Nadal leżała w pachnącym łożu Peseankeana, wykąpana i... wyjątkowo zrelaksowana. Ostatnią rzeczą jaką pamiętała, było wtulanie się w Niebianina w trakcie uspokajania swych oddechów, najwyraźniej więc się jej przysnęło.

Samego skrzydlatego nie było u jej boku, leżało za to na pościeli kilka białych piór... a na brzegu łoża zwisała jakaś błękitna sukienka, zdecydowanie nie należąca do niej.


Na poduszce zaś obok niej leżał kawałek pergaminu:

Spałaś tak słodko ma piękna, że nie miałem serca tego przerywać. Wyruszyłem by zdobyć potrzebne informacje i składniki, niedługo wracam. Czuj się jak u siebie.

Twój P

Przez okno Druidka zauważyła, iż już się ściemniło... Widząc to, na moment straciła beztroski, radosny humor. Miała nadzieję, że anioł wiedział, co mówił w kwestii różnic czasu między światami. Było jej cudownie w jego ramionach, mogłaby tu zostać, nikt by jej nie znalazł... Ale jednak Shura i Shako potrzebowali jej pomocy. Nie mogła ich tam zostawić. Pozostawało wierzyć, że Peseankean miał rację.

Przebiegła kilka razy wzrokiem po notatce. Widok podpisu “Twój P” zdecydowanie ją rozbawił i nieco otrzeźwił jednocześnie. Skoro niebianin miał tu tylko gnomki i skrzaty, to faktycznie pojawienie się jakiejkolwiek kobiety bardziej ludzkiej postury musiało bardzo silnie zadziałać na jego potrzeby. Ale żeby od razu z takimi tekstami? Było miło i to wszystko... No chyba że anielska krew przydawała nagle takiej uczuciowości albo było to tylko wspomniane półżartem.

Kobiety zdecydowanie za dużo myślą.

Virmien wstała z łóżka, zgarniając jego z piór z pościeli. Przyjrzała się sukience i postanowiła pożyczyć ją sobie na czas oczekiwania na gospodarza. Do siebie i tak będzie musiała wrócić w zbroi. Ale póki co nie zaszkodzi ponosić czegoś innego... Swoją drogą miłą odmianą było poczuć miękki, chłodny w dotyku materiał zamiast ciężaru zbroi. Bawiąc się piórem ruszyła na krótką przechadzkę po domu.

Postanowiła najpierw rozejrzeć się na piętrze. Poza sypialnią z wanną był tu w zasadzie tylko jeszcze jeden pokój. Drzwi były zamknięte, ale nie na klucz, więc druidka wejrzała do środka. Jej oczom ukazał się widok niezwykle interesujący i intrygujący. Pokój niemal w całości zapełniony był najróżniejszymi przedmiotami najróżniejszego pochodzenia, zupełnie jakby Peseankean zbierał co popadnie... być może z różnych światów? Jeśli tak, to może faktycznie miał rację z tym czasem i uda jej się wrócić stosunkowo szybko? A poza tym... Skoro podróżował tak dużo, może będzie mogła kiedyś go odwiedzić lub on ją? To była całkiem miła perspektywa...

Zszedłszy na dół, Virmien trafiła do izby z biblioteczką, gdzie nie zastała już Galalitha, co przywitała z pewną dozą ulgi. Nie przepadała za istotami jego pokroju, a przynajmniej faktycznie mogła czuć się jak u siebie. Zajrzała do czystej i uporządkowanej kuchni. Znalazła też niewielki składzik w pobliżu. Na gospodarza postanowiła poczekać na świeżym powietrzu, wyszła więc z chatki z zamiarem oczekiwania na niego pod wieczornym - czy też nocnym - niebem...

Druidka oczekiwała powrotu Peseankeana już od dwóch godzin. Nieco przez ten czas zgłodniała, poczęstowała się więc owocami z kuchni, zastanawiając, jakby to było, gdy ona i on tu, razem...
- Witaj piękna - usłyszała znajomy głos. Niebianin w końcu wrócił, uśmiechając się do niej od progu. W ręce trzymał jakiś worek, który położył na ziemi, po czym skierował się prosto do Virmien. Objął ją w pasie, lekko nawet podnosząc, po czym złożył na jej ustach gorący pocałunek.
- Tęskniłaś? Bo ja bardzo - pogładził ją po policzku, wpatrując się w jej oczęta. - Cudnie wyglądasz... Mam wszystko, co potrzebne, mogłabyś... - jakoś mu tak głos nieco uwiązł. - ... mogłabyś wracać do siebie...
Przytuliła się do niego z lekkim uśmiechem.
- Muszę... Czy jest jakiś sposób, bym mogła wrócić? Albo abyś ty mógł odnaleźć mnie? Odwiedzić? - zapytała szczerze zainteresowana.
- Dla chcącego nic trudnego - odpowiedział, przytulając sobie jej twarzyczkę to torsu. - Ale... - nie dokończył.
- Ale? - odchyliła się lekko, spoglądając mu w oczy i ujmując twarz w jego dłonie.
- Pewnie o mnie zapomnisz... nigdy się już nie spotkamy. Odeślę Cię do domu i tyle... - szepnął cicho, wzrok starając się odwrócić gdzieś w bok.
W odpowiedzi prawie się roześmiała. Czyżby anioł miał mieć podobne przemyślenia jak ona?
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie. Dużo podróżujesz, prawda? Ciekawa jestem, jak wiele intrygujących i cudownych kobiet spotykasz po drodze; jak wiele takich tutaj trafia? - wzruszyła lekko ramionami. - Nawet nie wyobrażasz sobie jak nudne i wypełnione pracą bywa moje życie. Nie zapomnę. - uśmiechnęła się lekko.
- Już dawno nie... podróżowałem. A tu... jak już mówiłem, same Gnomki i Skrzatki. - przejechał palcami w jej włosach. - Możemy się ponudzić razem, gdziekolwiek... - złapał ją mocniej w pasie oburącz, lekko się uśmiechnął, a palce dłoni minimalnie przesunęły się nieco niżej na jej ciele.
Przylgnęła do niego mocno, delikatnie zakołysała biodrami, ocierając się o niego.
- Więc odeślij mnie do domu i odwiedzaj, kiedy tylko dusza zapragnie. A jak już skończę, co mam do zrobienia, będziesz mógł mnie zabrać za sobą. - zaproponowała ciekawa jego reakcji.
Po drobnym momencie zaskoczenia ucałował ją namiętnie, gorąco, drapieżnie, i nim mogła zaprotestować, pochwycił ją na ręce. Rozpostarł znów białe skrzydła, uśmiechając się do Virmien tajemniczo... i dosłownie furknął z nią na piętro.
Krzyknęła cicho, zaskoczona raczej niż wystraszona. Kiedy znaleźli się piętro wyżej, odwzajemniła pocałunek z równą pasją, nie mogąc zrobić tego wcześniej.
- Powtórka z wcześniej? - zamruczała z psotnym uśmiechem.
- Jeśli to możliwe - położył ją dosyć romantycznie na łożu z szelmowskim uśmiechem. - Tak na pożegnanie...oby krótkie.
Przyciągnęła niebianina do siebie na kolejny długi i namiętny pocałunek, a jej dłonie szybko zaczęły pracować nad pozbyciem się jego odzienia, w czym i on nie pozostał jej dłużny...

~

Nieco ponad godzinę później uśmiechnięci i rozluźnieni byli już w izbie na dole. Druidka miała na sobie swój pancerz i broń. Peseankean przesunął stół pod ścianę, wymalowując białą farbą krąg na podłodze. Wzór był skomplikowany na tyle, że Virmien z pewnością nie byłaby w stanie go powtórzyć. Nie miała też pojęcia co znaczą poszczególne inkantancje i symbole. Niespecjalnie była za pan brat z magią, a już zwłaszcza tego rodzaju. Na szczęście dłoń niebianina wędrowała pewnie i zdecydowania, z tą samą spokojną metodycznością, z jaką gładziła wcześniej jej ciało. Dziewczyna była więc pewna, że anioł wie, co robi.


W centrum okręgu mężczyzna umieścił rozdwojony pręt ze srebrzystego metalu. Dla Virmien wyglądał po prostu jak mithril, ale któż mógł wiedzieć, czym był naprawdę? Być może był to jakiś składnik nawiązujący do nazwy krasnoludzkiej twierdzy, ale tego raczej nie miała dowiedzieć się w najbliższej przyszłości. Peseankean sprawdził poprawność wszystkich linii kręgu i podszedł do kochanki.
- Wejdziesz w krąg, dotkniesz prętu dłonią, a ja wypowiem zaklęcie. Wtedy znikniesz. I trafisz do domu. - wyjaśnił, gładząc opuszkami palców jej policzek.
- Zobaczę cię jeszcze? - zapytała niepewnie.
- Być może. Postaram się. - odpowiedział enigmatycznie i pochylił się nad nią, by pocałować ją gorąco. Po raz ostatni.

Druidka posłusznie weszła w magiczny krąg, a anioł rozpoczął inkantację. W miarę jak słowa wypływały z jego ust, białe linie nabierały srebrzystego blasku, jaśniejąc coraz bardziej. Spojrzenie pary spotkało się, gdy zabrzmiało ostatnie słowo. W rozbłysku energii Virmien zniknęła...

~

Tym razem nie spadała. Po prostu pojawiła się nagle na Torilu, na Faerunie, na północy... Poczuła ziemię pod stopami, jakby w ogóle nie ruszała się z miejsca. Nie tego się jednak spodziewała. Liczyła na to, że trafi w pobliże rozgrywającej się niedaleko walki albo chociaż pobojowiska, że znajdzie Shurę, że... Że na pewno nie będzie to ranek! Przez moment poczuła panikę. Nie miała pojęcia, co się stało, gdzie wylądowała ani kiedy... Po chwili zaś zaczęła narastać w niej złość. Jeżeli Peseankean miał na celu wyłącznie zatrzymanie jej u siebie na jeszcze chwilę, żeby zdobyć kolejną kobietę, tak jak zdobywał przedmioty z różnych światów i cała gadanina o różnicy w upływie czasu była tylko czczą gadaniną... Lepiej dla niego, by nie spotkali się prędko ponownie.

~ Myśl, Virmien, myśl... ~ nakazała sobie spokój.
Rozejrzała się raz jeszcze, dostrzegając w oddali cień wznoszących się ku niebu gór. Nie zastanawiając się długo przybrała postać jastrzębia, z przyjemnością poddając się przemianie. Kilka uderzeń skrzydłami później była już wśród chmur, by czym prędzej odnaleźć Mithrilową Halę.

Na miejsce trafiła niecałe dwie godziny później. Z pewną ulgą przyjęła od strażnika informację, że starcie zakończyło się powrotem grupy, która wyruszyła niemal w komplecie. Natomiast znacznie gorzej przyjęła wiadomość o zniknięciu Shury i Shako. A to był dopiero początek niespodzianek, które na nią czekały...

Allehandra 13-05-2013 22:41

Saebrineth trans przed opuszczeniem Mithrilowej Hali..


[media]http://www.youtube.com/watch?v=nBBfj8hr_nw[/media]

Szłaś kamienną li skamieniałą wijącą się lekko w górę ścieżką że końca nie widać, to trawersującą po niewidzialnym wzniesieniu. A wokół biało-szaro-czarne kłeby mgławic, poruszane niewyczuwalnymi i bezgłośnymi wichurami. Czułaś czegoś lub kogoś instynktowną obecność za sobą, co wymuszało na tobie utrzymywanie marszu, choć nie wiedziałaś z jakiego to powodu to było. Coraz dalej i dalej.. dalej, i wyżej..




Słyszałaś jeno dźwięk swoich kroków, który uświadamiał tobie iż nie jesteś głucha, choć dźwiek jest obcy temu światu, ty go do niego sprowadziłaś. Od czasu do czasu twe kroki obsuwają się, powodując iż spadasz w przepaść, ale za każdym razem w ostatniej chwili chwytasz się rękoma krawędzi ścieżki, ich siłą ponownie wciągając siebie na drogę.
Nie wiesz, jak długo trwa ta podróż, jednak twojej percepcji nie umyka wolne lecz postępujące rozjaśnianie się mgły. Ścieżka poczyna być bardziej stroma i skalista, aż twym oczom ukazuje się w końcu jej koniec.



Krzywo stojąca metalowa wieża pośród górskich szczytów. Jasność bije gdzieś powyżej i za nią, a może to ona jest jej źródłem? Mgły przetapiają się w poduszki chmur, krążące dookoła górskich szczytów i samej wieży, której szczytu z kolei nie widać, niknie wbity w chmurny puch.
Zaczynasz odczuwać chłód porywów wiatru, które przecinają twe lico. Czujesz że coś lub ktoś przed czym uparcie uciekałaś jest mimo wszystko coraz bliżej i bliżej. Zauważasz że krople krwi poczynają skapywać z ciebie, co wywołuje w tobie przerażenie, zrywasz się do ucieczki, jak to tylko możliwie prędko pędzisz po stromych graniach i nierównych kotlinach, potykając się i przewracając, byle ku Wieży, ku Wieży...
Dopadasz podnóża Wieży, i zaczynasz rozpaczliwie walić pięścią w jej ściany, nie doparując się nigdzie żadnego wejścia, ani okna.

- Otwieraććć, otwórzcie żeee, wpóście mnie.. prosz.. proszę.-Wrzeszczysz agresywnie, roszczeniowo, by zaraz potem zapiszczeć prośbę. Zauważasz w końcu skąd to uchodzi krew z ciebie, to twoje włosy zdają się krwawić, nie pojedyncze kosmki jakie masz w rzeczywistości, ale każdy twój włosy jest krwistokarminowy, krew wsiąka w płaszcz, by z niego skapywać w gromadzącą się kałużę. Czujesz, jak ci się otwierają szerzej powieki z przerażenia..
Twoje wzbierającą niepoczytalność przerywa zgrzyt i dźwięk wydmuchiwanego powietrza hydralicznej maszynerii, i ze ściany Wieży wysuwa się balkon, na który wkracza postać.

-Witam witam, zapraszam zapraszam, proszę proszę się czuć jak u siebie w domu.-Kłania się tobie dwornie.. Valen, obrana w powłóczystą suknię, zakrywającą ją całą dokładnie, śnieżnobiałą, włosy splecione ciasno pod czepcem. Porusza teatralne ręką, i przed tobą rozwiera się metal, tworząc przejście do Wieży.
Nie masz czasu przeanalizować tego co twe oczy teraz ujżały, twe uszy usłyszały, czujesz niemacalnie na swym karku że to coś cię dościga.. wybijasz się na jednej nodze i wpadasz do wnętrza Wieży, i natychmiast potem przejście się zamyka się przy akompaniamencie zgrzytów kół zębatych i pisku pary..

Saebrineth wyszła z transu, czas już był zbierać się i opuszczać Halę, iż nie było już sensu ponownie weń zapadać.

-hm.. hm.. To jakiś znaczny nonsens był..-Podsumowała mrucząc pod nosem, to co przed jeszcze niedługą chwilą rozbrzmiewało w jej głowie.

***

Na twarzy Szarej Lisicy nie rysował się szeroki uśmiech, z racji tego, iż drugą podróżującą osobą na jej dywanie będzie Foraghor. Z drugiej jednak strony barbarzyńca pewnie ważył tyle co Raetar i llisdur razem wzięci, a razem ze swym żelastwem pewnie tyle co cała czwórka.

-Lepiej się nie wychylaj za bardzo, żeby widoki popodziwiać, bo moje umiejętności pilotowania dywanem mogą nie wystarczyć-Odwróciła się częściowo tylko w jego stronę, i nie można było w pełni ujrzeć jej zawadiackiego uśmieszku.

- Eche - Odpowiedział niemrawo skacowany Barbarzyńca, odczuwając teraz skutki wieczornego “bratania się” z Krasnoludami... a że widoki przed sobą miał warte uwagi, to podziwianie otaczającej ich natury miał daleko w poważaniu.




[media]http://www.youtube.com/watch?v=DtSSyY6epBQ[/media]

Elfią łotrzycę szczelnie okrywał kożuch z zimowego wilka, do kaptura wpuszczając swój leczniczy kamień Ioun, gdyż nie czuła się jeszcze w pełni sił. Włosy splotła w spory warkocz dla wygody, choć nie był równie solidnie spleciony jak uprzednio. Rada była znów rozłożyć i wzlecieć na swym dywanie w powietrze. Choć dywan nie osiągał zawrotnych prędkości, jednak szybkość równa truchtowi średniego wzrostem barbarzyńcy falowała jej warkoczem i trzepotała wilczym szalem, a lico rzeźbione przeskakującymi wstążkami orzeźwiającego przeszywającego nozdrza wiatru dalekiej północy Torilu. Przymknęła na chwilę oczy nieznacznie odchylając głowę do tyłu.

-Często tak podróżujesz?-słowa elfa przebiły się przez pęd powietrza. Unosił się tuż nad nią, a jego płaszcz przypominał teraz olbrzymie czerwone skrzydła.
-Często, jeśli samej dane jest mi podróżować. Bardzo sobie to cenię.Ale też wiele stajń było mi dane przemierzyć na końkim grzbiecie.-Otwarła żółte ślipia na dźwięk pytania, przechylając głowę lekko w stronę elfiego czarodzieja.
-Ja preferuję własne nogi nad inne sposoby transportu, ale czasem trzeba szybciej.- wyjaśnił elf.-Latanie ma swój urok, ale nigdy nie przywykłem do niego.
-Latający Dywan nie zdaje się jednak choćby wtedy, gdy nie ma innej rady, jak przedzierać przez gęstą leśną gęstwinę, albo podziemne ciasne korytarze.. w których większa część naszej.. hulajpartii się udała. Coś mówi mi ma intuicja, iż nie będą zbytnio korzystać z cieni i cicho przemykać.-Uniosła kąciki ust wymawiając ostatnie słowa.
-Lubią głośno i mocno... I nieprzemyślanie.-zaśmiał się elf i zerknął na lecącego na gryfie Raetara z Arasaadi. -Ciekawe jak woli nasz przywódca ? Na razie bowiem też rzucamy się w oczy. Przynajmniej jednak mamy ptasi zwiad... zamiast lecieć na ślepo.
-Zaiste, nie trzeba nam przydzielać krasnoludzkiego przewodnika, który wskaże drogę. -Przytaknęła mu-Wolałabym nie ryzykować podróży całą drogę w powietrzu, do samej Żelaznej Wieży, gdyż może okazać się że nie będzie gdzie lądować.. albo uprzednio zostaniemy.. “zestrzeleni”. Szczerze wątpie żeby pan Raetar chciał skoczyć naszpikowany strzałami lub ranami zadanymi szponami ichniejszych latających potworów, tuż przed ostatecznym rozwiazaniem.-Spojrzała na niego wymownie.
-Jak myślisz, do czego dąży “nasz ukochany przywódca”? Wydawał się z początku nie martwić, jak obrywaliśmy podczas bitwy. Dopiero później wkroczył do boju.-spytał z przekąsem Ilisdur.
-Dąży do rozwiązania umowy z Silverymoon, poprzez rozwiązanie problemu, jakim jest Żelazna Wieża, po czym odbiór nagrody, i powrót na swoje włości, gdzie na pewno.. liczne uczennice wzdychają z tęsknoty, nie mogąc się doczekać swego Czaromiota Alfa.-Skoncentrowała się na domniemaniu celów Samotnika, pomijając drugą kwestię poruszoną przez Ilisdura.
-Zastanawiające... nie uważasz?- mruknął elf spoglądając na ich “lidera”.-Jak na kogoś, kto chce zrealizować umowę z Silverymoon, często na nią narzeka. Nie wydaje się też być osobą, którą da się związać jakąś umową. A raczej kapryśną. Miejmy nadzieję, że do tych kaprysów zalicza utrzymanie sojuszników przy życiu.
Uśmiechnął się wesoło.-Często działałem sam, zapewne ty też. Ale ostatnia bitwa uświadomiła mi, że tym razem wszelkie wsparcie może być potrzebne. A nasze... wygląda na wyjątkowo kapryśne.
[i]-Cóż, być może ma niewiele do zyskania, w porównaniu do innych, bo już wiele posiada na swą własność.[/]-Przymrużyła oczy.-Zdaje się władać potężną magią, która nie raz innym pomogła. Dwóch innych magów było kapryśnych i gorącogłowych, chcących popisać się swymi fajerwerkami. Być może faktycznie pomoc Raetara w końcu by nie była potrzebna.-Stwierdziła.-Wolałabym skupić się na tym, jakie niebezpieczeństwa i wrogów w samej Żelaznej Wieży napotkamy, i zagadki.-Skupiła wzrok gdzieś stronę krajobrazu rozpościerającego się przed nią.
-Niewidzialni przeciwnicy. Nasi wrogowie mają słabość do tego zaklęcia. Dobrze, że... Samotnik udowodnił już dwa razy, że ta akurat taktyka przeciw niemu jest nieskuteczna.-uśmiechnął się pod nosem elf.
Saebrineth zaśmiała się, odrzucając warkocz w tył i poprawiajac szal.
-A ty sam jakim to jesteś magiem, specjalizujesz się w jakiejś dziedzinie?-Spytała zerkając na niego, ciekawa wiedzy o Sztuce, przypomniając sobie, jak o magiczne sztuczki rozpytywała Valen.
-Głównie w czarach ukrywających obecność i dotykowych. Wolę bliski kontakt z przeciwnikiem. Choć nie za bliski.-wyjaśnił czarodziej z uśmiechem.-Uczono mnie przesyłać magię poprzez sztylety. Uczono mnie też bronić natury i... cóż... wiele rzeczy mnie uczono. Niektóre okazały się kłamstwem.
-Zatem dobrze, iż jesteś po naszej stronie, i pan Magik Alfa nie musi ciebie wytropić.-Uśmiechnęła się z lekka bezczelnie.-Magię w sztyletach przesyłać.. nie słyszałam o czymś takim. Kogo to były słowa, i czegóż to się tyczyły, okazując się w końcu ułudą?-Zawęziła szparki oczu.
-Stare dzieje... Mało przyjemne i związane z wygnaniem.-odparł niechętnie elf. Musiała to być dla niego bolesna sprawa. Zmienił więc temat.-A ja nie widziałem, by ktoś znikał tak jak ty... więc oboje mamy jakieś sekrety, prawda?
Patrzyła na chwilę na niego nie odzywając się.
-Mamy swoje tajemnice. A ja przeważnie za elfami nie przepadam.-Głos jej zdał się się jak szept wiatru, gdy odwróciła od niego głowę, znów skupiając się na locie.
-To mamy coś wspólnego.- zaśmiał się Ilisdur.- Też nie lubię elfów.
Był to... gorzki i pełen goryczy śmiech.
Elfi czarodziej miał komfortowy widok na profil Elfiej Łotrzycy, który wygiął się marszcząc jej długą bliznę, w ponury i złowieszczy uśmiech.

***

-I co zamierzasz z tym zrobić?- spytał spokojnym tonem Samotnik, ani się nie wypierając, ani też nie przepraszając.- Udusisz mnie podczas snu, pchniesz teraz sztyletem w plecy, spoliczkujesz?
Uśmiechnął się kwaśno.- Zrobiłem wiele złych rzeczy, równie złym co ja osobom. Przy tych czynach, parę erotycznych wizji to... drobny żarcik. Mogłem zrobić więcej, gdybym chciał... Mógłbym uczynić naprawdę paskudne rzeczy, gdybym spuścił moje demony ze smyczy. Lub gdyby z niej się urwały.
Skupił się na spojrzeniu poprzez gołębia, który robił zwiad drużynie. Bezpieczeństwo grupy było ważniejsze niż fochy złodziejki siedzącej za nim.
- Wychodziłam z założenia, że nie będziemy się “rolować” - Odparła całkiem spokojnym tonem Arasaadi - Prosto, bez zobowiązań, ale i bez wyprowadzania drugiego w manowce. Niby żarcik, noooo powiedzmy, że wierzę.
-Nie włażę do czyichś umysłów, ani nie mieszam innym w głowach z tak trywialnych powodów jak chuć... Przesłanie myśli, obrazu...- uśmiechnął kwaśno Raetar wzruszając ramionami.-...wspomnienia... Ot detal, bez znaczenia. Coś jeszcze cię gnębi?
Samotnik nie wydawał się specjalnie zainteresowany tym, czy Arasaadi mu uwierzyła czy nie. Ogólnie wydawał się dziś, nieco bardziej.... nieobecny. Bo dziwny to był zawsze.
- Nic mnie nie gnębi... po prostu ot “drobnostka” mi się nie spodobała - Powiedziała jasnowłosa - A co do erotyki... no cóż, czasem inaczej się nie da? - Głos Arasaadi wydał się wyjątkowo wyrachowany.
-Zakładasz najwyraźniej, że mój temperament jest stabiliny jak u innych ludzi. Wierz mi... nie jest tak. Mogę spokojnie obyć się bez kobiet bardzo długi czas.- odparł Raetar uśmiechając się ironicznie.-Jeśli chcesz mnie straszyć tym, że nie wskoczysz mi do łóża... To szkoda twego czasu, lepiej ci było zająć się Ilisdurem.
W zasadzie Samotnikowi było pod tym względem wszystko jedno.
Uśmiechnął się ciepło do złodziejki dodając.-Przykro mi moja droga, ale więdz że nie będziesz pierwszą, która próbowała mnie osiodłać... I której to się nie udało.
- Ech... - Westchnęła Arasaadi - No ile razy mam powtarzać, że nie chcę cię okiełznać, ujarzmić, i tym podobne? Po prostu mam nadzieję, na normalne traktowanie. Jeśli chcesz iść do innej, wystarczy powiedzieć. Czarno na żółtym, jak na pergaminie, bez owijania w bawełnę... a z sauny to ty wyszedłeś, nie ja się wypięłam... nie tym razem w dosłownym tego słowa znaczeniu - Roześmiała się cicho, po czym przytuliła twarz do pleców Raetara.
-W saunie... straciłem ochotę.- mruknął Samotnik. I spojrzał na lecącą za nimi Saebrineth.-No i nie mam do kogo iść. Zresztą nie mam ochoty... próbować.
- A masz ochotę... ogólnie? - Dłoń jasnowłosej znalazła się na kroczu Raetara, pocierając przez materiał.
-Ogólnie... zdołasz mnie zachęcić.-odparł czarodziej naprowadzając jej dłoń na właściwy obszar i uśmiechając się ironicznie.-Ale zabawa... jeśli nas czeka, to dopiero na najbliższym postoju.
Zwinne palce Arasaadi poradziły sobie jednak w ledwie chwilkę z guzikami spodni mężczyzny, i wśliznęły się do środka, to lekko drapiąc, to gładząc paluszkiem czy dwoma.
- Ci... - Zachichotała kobieta.
-Ciesz się, że ja nie mogę się do ciebie... dobrać.-Samotnik przełknął ślinę. Czuł jak w głowie jeden z głosów stawał się donośniejszy. Może źle dobrał “partnerów” na ten dzień?
- Na podniebnym wierzchowcu jeszcze się nie kochałam - Szepnęła wesołym tonem Arasaadi, kontynuując drobne pieszczotki.
- Nie ma tu zby wiele miejsca...-szeptał drżąc Samotnik, a i efekt jaki złotowłosa czuła pod palcami był wielce ją satysfakcjonujący.
- Jeśli chcesz, to poczekam... - Jej paluszki zatrzymały się nagle w miejscu.
-Stawiasz mnie przed trudnym wyborem...-szepnął mag. -Z mojej pozycji, trudno ci... dogodzić.
- Możesz później... możemy później, jak wolisz - Odpowiedziała.
-Spełnić twój kaprys... jeśli ty dokończysz?-mruknął w odpowiedzi Samotnik, będąc de facto zakładnikiem jej palców.
- No to nie dokończę - Powiedziała nagle wielce nastroszona.
-Kobiety... Można zjeść i trzy rozumy. I nadal nie pojmować ich sposobu myślenia.-mruknął Raetar nie dodając nic więcej i skupiając się na drodze przed nimi.
- A żebyś wiedział! - Syknęła jasnowłosa, po czym... wyciągnęła “oręż” Samotnika na wierzch, otulając go swoją dłonią.
Raetar zadrżał, Arasaadi miała go teraz w garści i to dosłownie. Był zdany na jej łaskę i niełaskę. I było to... diabelnie przyjemne. Co by nie rzec o złodziejce, to dłonie miała wyjątkowo delikatne.
- To z facetami się dogadać nie idzie - Mruknęła kobieta, zaczynając nagle lekko poruszać dłonią - Nie martwisz się, że ktoś zobaczy? Pewnie nie, co? - Dodała szeptem.
Drapieżnie chwycił ją za włosy i za głowę, w oczach błyszczały mu iskierki pożądania. Odchylił swą głowę do tyłu językiem wodził po jej szyi złodziejki, pieszcząc ją pocałukami. I z trudem mówiąc.-Kto niby? Oni... mają swoje sprawy.
W pożądaniu dotarł do jej ucha i pieszcząc płatek uszny szeptał.-Nie jestem Tarinem... ni Daritosem, by chować się do kątach. Za nic mam ich prawa... i moralność.
Dłoń kobiety przyspieszyła na męskości Raetara, masując z coraz większą werwą i wprawą, sprawiając mężczyźnie niemałą rozkosz. Sama Araasadi mruknęła z zadowolenia... a wtedy zawiało naprawdę lodowato.
-Niech to...-zaklął cicho Samotnik, jako że warunki nie były idealne. Niemniej dłoń złodziejki była cieplutka, a wargi Raetara pieściły jej skórę drapieżnie. Za pomocą wzroku gołębia Raetar wyszukiwał wśród gór miejsca na postój, w końcu dość długo już lecieli.
I takie w końcu... znalazł.


Górskie zbocze, nawet porośnięte jeszcze trawą, wyglądało surowo, choć w końcu w górach nie było co liczyć na wygodne polanki.. przynajmniej teren nie był jeszcze w pełni zasypany śniegiem, a i w samym zboczu znajdowało się wgłębienie na jakieś trzy kroki, mogące zapewnić ochronę przed wiatrem...
Raetar obniżył lot, a i dał gestem dłoni znak by i reszta podążyła za nim. Gryf zszedł poniżej pułapu chmur dość powoli i ostrożnie.
Saebrineth odmachała mu ręką w odpowiedzi, wchodząc miarowo za nim w chmurowy puch, bacząc by go nie stracić z widoku jej zwierzęcych ślepi.
Elfi czarodziej skinął głową i pofrunął tuż za nią. Samotnik pierwszy wylądował na zboczu zarządzając postój, ale jakoś... nie schodząc z gryfa.
Saebrineth skupiła się uważnie na samym momencie podchodzenia do lądowania, jednak nie była dość delikatna w tej kwestii, i nawet komuś takiemu jak Foraghor zawróciło się w głowie i płuca przygięło. Jednak nic z rzeczy trzymanych na dywanie nie zostało utraconych.
-Aa.. oj.. przepraszam, jeszcze nie zawsze mi wychodzi lądowanie..-Odwróciła i spojrzała się na barbarzyńcę, z przepraszającą miną. Temu zaś odbiło się nieco paskudnie...
- Bo ci dywan zarzygam... - Zwlókł się w końcu z niego, rozglądając po miejscu postoju.
-Za wiele miejsca tu nie ma, ale przynajmniej tak nie dmucha wiatr-Stwierdziła, taksując za jego spojrzeniem okolicę.

Arasaadi cicho się zaśmiała, wciąż nie puszczając Raetara, i ponawiając ruchy dłonią. Choć trochę przysłoniliby się rąbkiem płaszcza...
Samotnik zacisnął zęby czując, jak ciało przechodzi przyjemne drżenie. Nie było już szans powstrzymać wywołanego pieszczotą złodziejki wybuchu. Odetchnął głęboko i cmoknął jasnowłosą w policzek. Ona zaś z perfidnym uśmieszkiem na ustach, oblizała własne palce...
- To jak, czas na deser? - Ześliznęła się z Gryfa, stając na ziemi.
Samotnik zsiadł z bestii, puszczając ją samopas.-Deser, deser... wybierz miejsce na konsumpcję.
- A nie można by... jakoś się przed wiatrem odgrodzić? - Spytała jasnowłosa, tak naprawdę zerkając na resztę towarzystwa.
-Niestety...nie można, chyba że...-Samotnik rozejrzał się po okolicy, szukając głazów, z których dałoby się coś zbudować.

Ilisdur usiadł i oddawał się medytacji, zamyślony najwyraźniej nad sytuacją.

Raetar zamachnął mieczem unosząc głaz za za głazem i obudowując wnękę niewielką zaporą z kamieni. Ostrze miecza niczym pałeczka dyrygenta układał kolejne głazy w prymitywną acz stabilną kostrukcją, drugą ręką chowając to co złodziejka wyciągnęła na wierzch. Gdzieś tam w górze unosił się na prądach powietrznych niestrudzony ich strażnik. Śnieżnobiały gołąb.

abishai 14-05-2013 19:47

Elfia łotrzyca równie bardzo się tym przejmowała, jak po wkroczeniu do sauny, zajęła się wygodnym usadowieniem na zboczu, żeby rozprostować nogi, i żeby powietrze w lico nie dmuchało, zjeść jakąś niewielką strawę.
- Nie chcesz czego na ciepło? Może da radę jakoś rozpalić ognisko... - Odezwał się do niej Foraghor.
-Mogę się bez tego obejść, a wolałabym dymem nie zwracać niczyjej uwagi na nas.-Odpowiedziała niskim i surowym głosem, wyciągając i biorąc do ust jakiś suchy prowiant z Mithrilowej Hali.
- Bo tam ognisko to coś niespotykanego w tych wielkich górach - Mężczyzna wzruszył ramionami - No i przy tej mgle...
-Może i macie rację, powinnam i ja coś więcej zjeść, ciepły posiłek tylko w tym pomoże. Macie może hubkę i krzesiwo?-Zapytała, wstała ciężko, rozglądając się za czymkolwiek nadającym się do spalenia.
-Mam.-rzekł Raetar na moment wyrywając się z zamyślenia. Sięgnął do plecaka i wydobył owe przedmioty.

Bystre oczy Saebrineth za wiele nie miały do wypatrzenia, naniosła ile się dało połamanych i spróchniałych gałązek ile się dało, wyszukała te które zdawały się być najbardziej suche, krótkim mieczem na drobne szczapki je tnąc. Wzięła od Samotnika pożądane przedmioty, i wzięła się za rozpalanie drwa. Długo to się ćmiło, i dym wielki wznosił, lecz w końcu zapłonęło żywiej.




~

Arasaadi w tym czasie, kręcąc zapewne nie przypadkiem tyłeczkiem w stronę Samotnika, mościła im w skalnej wnęce gniazdko. Kilka koców, jakieś zwijane posłanie... a nawet i wbiła sztyletami w ścianę dodatkową płachtę, tworząc coś niemal na kształt półotwartego parawanu...
Samotnik ruszył ku niej zerkając za parawan, czuł się całkiem bezpieczny w tym miejscu, ze swą pierzastą czujką w przestworzach.
Jasnowłosa uśmiechnęła się do Raetara, po czym wśliznęła pod owe koce. Przez chwilę dziwnie się pod nimi wierciła aż w końcu... wystawiła dłoń, w której trzymała własne majteczki skierowane w jego stronę. Okręciła nimi na palcu i w końcu rzuciła niedbale na ziemię...
-To teraz moja kolej, doprowadzić cię do szału ekstazy... prawda?- Samotnik zaczął wsuwać się pod koce od strony stóp złodziejki, na oślep macał dłońmi otoczenie, badając pod palcami stan garderoby kochanki.
- Ajć! - Prychnęła, i przypadkiem go pod owymi kocami lekko kopnęła - Masz zimne ręce... - Uśmiechnęła się jednak, a Raetar odkrył, iż Araasadi ma gołe nogi.
-Już ja cię rozgrzeję.-rzekł głośno mężczyzna wodząc dłońmi po jej nogach i językiem po skórze, najpierw łydek, potem kolan i wędrując pieszczotami po jej udach. Kobieta mruknęła z zadowolenia, rozchylając przed myszkującym pod kocem uda...
W końcu język Samotnika na oślep wymacał cel swej wędrówki. Raetar objął kobiece uda ramionami i zanurzył język w ciepłym i wilgotnym miejscu. Najpierw ostrożnie i delikatnie, badawczo niemal.
- Mmm - Zamruczała Arasaadi melodyjnie na taką pieszczotę, dłońmi odnajdując jego głowę, i palcami przeczesując włosy mężczyzny.
Samotnik przesuwał językiem coraz gwałtowniej i namiętniej, badał ów obszar złodziejki z zapałem jakim trudno się było spodziewać po tak oschłej z reguły osobie. Pieszczotliwie muskał uda swej kochanki dłońmi, której zdażyło się jęknąć głośniej, niż powinna...
- Choć do góry - Szepnęła, dłońmi kierując jego głowę ku sobie.
Samotnik wynurzył się spod kocy z uśmiechniętym obliczem, miał minę zadowolonego kota.
-Tak szybko ? Czyżby zabawy na gryfie i na ciebie podziałały ?-spytał ironicznie.
- Mooże - Uśmiechnęła się figlarnie, obejmując go nogami, a dłonią pod kocykiem naprowadzając gdzie trzeba.
Samotnik rozchylał dłońmi szatę złodziejki, próbując odsłonić jej skarby i pozwalając paluszkom złodziejki zrobić swoje. Po chwili Arasaadi nadziała się na oręż kochanka, a on zaczął poruszać biodrami powoli, nie spiesząc się. Bo i po co ?

Zadrżała na całym ciele, mocniej go pochwytując swymi nogami, a rękami objęła jego kark, kierując do swych piersi. Oddychała znacznie szybciej niż przed chwilą, choć i sama starała się nigdzie nie spieszyć...
-Może? Jesteś bardzo... rozpalona.- obnażywszy jej ładny biust, Samotnik zaczął go całować i pieścić językiem. Ugniatał dłońmi drapieżnie i z zapałem. Podobnie też poruszały się jego biodra, coraz szybciej i mocniej. Czuła go w sobie coraz intensywniej.
Kobieta po raz wtóry pięknie zajęczała, a jej kwiat stawał się coraz wilgotniejszy. Wczepiła palce we włosy Raetara, lekko go za nie targając, bliska spełnienia...
Ruchy bioder jeszcze przez chwilę były gwałtowne, po czym i czarownik przyciskając swe ciało, do ciała Arasaadi dotarł do szczytu ekstazy.


~

-Macie co do upieczenia, strawę coby można ją było ogrzać w ogniu, Foraghorze?-Spojrzała w jej kierunku, rozsznurowując płaszcz i luzując szal, przystawiając nagie dłonie do żaru. Uwolniony perłowobiały kamień Ioun zaczął sobie swobodnie unosić się koło głowy elfiej łotrzycy.
- Czemu Ty tak do mnie dziwnie gadasz, jakby mnie było dwóch? - Zdziwił się Barbarzyńca, grzebiąc w plecaku. Po chwili zaś wyciągnął kilka kiełbas.
-Tak się zwraca do królów, cesarzy, do władców... takich z prawdziwego zdarzenia.-wtrącił zamyślony Isildur przysiadając się do barbarzyńcy i grzejąc dłonie przy ogniu.
-Ach, wybacz, chyba chciałam być zbyt uprzejmą.-Zasępiła się nieco, wyciągając trochę zapasów jeszcze z Mithrilowej Hali.
- Uprzejmości nigdy za wiele - Foraghor spojrzał na Elfkę naprawdę dziwnym wzrokiem, uśmiechając się jakoś tak...wymownie.
-A nasz lider urządził sobie miłosne gniazdko...-mruknął ironicznie elf, opatulił się mocniej płaszczem.-Niektórzy jak koty, zawsze spadają na cztery łapy.
-Zazdrosny jesteś, Ilisdurze?-Uniosła kąciki ust, biorąc kawałek mięsiwa, nabijając go na bardziej mokry i sztywny patyk, i zbliżając do ognia.
-A nie powinienem ? Jego ogrzewa coś przyjemniejszego niż ogień. Miękkie i ciepłe kobiece ciało.- uśmiechnął się zadziornie spod kaptura swego płaszcza, pozwalając, by jego twarz skryła się w jego cieniu. Zerknął na barbarzyńcę.-Prawda Foraghorze?
- No jasne - Odparł mężczyzna, piekąc kiełbasy - Nie ważne czy ludzka, czy i nawet Elfka... - Barbarzyńca znów jakoś tak spojrzał na Saebrineth - ... pod kołderką to wszystko jedno.
-Byleby kobietą była, choć niektórym to... nawet taka kwestia nie stanowi problemu.-uściślił elf podpuszczając barbarzyńcę.
- A tfu! - Foraghor splunął gdzieś w bok - To znaczy, żeby tak chłop z chłopem?
-Mnie też miękkie i ciepłe kobiece cielsko nie ogrzewa. A ciepło i zapach ognia jest bardzo przyjemny, szczególnie w tak chłodnych stronach. I powinnam coś więcej zacząć jadać.-Poniewczasie wyartykułowała nieco przewrotnie, skupiając się na skwierczącym kawałku mięsa, wyciągając go z ognia.-Co do elfek to nie jestem pewna, zaiste, suki obrzydliwe to potrafią być, szczególnie w jakimś znamienitszym rodzie.-Dodała z niemal namacalnym jadem, spluwając w bok, i biorąc się z werwą za kawał mięsa, szarpiąc go drobnymi igiełkowatymi zębiskami. Wbiła wzrok w ognisko, niby chcąc w swe ogniki żółte ślepi nieco żywiołu ognia pochwycić.
-Tak... Choć suki trafiają się wszędzie. I wśród elfek i... wszędzie.- mruknał cicho elf nie rozwijając tematu.
Foraghor spojrzał skrycie, choć wymownie na Illisdura względem Elfki, wzruszając minimalnie ramionami. Podrapał się po głowie, po czym zajął się dalszym przypiekaniem...
- Długo tu posiedzimy? - Zagadnął.
-Mam nadzieję że nie, tyle żeby wziąć solidny wdech odpoczynku, przed trudniejszą częścią podróży.-Wyraziła swe nadzieje Saebrineth, w międzyczasie od kęsu do kęsu.
-W nocy...-rzekł elf zerkając na coraz ciemniejsze niebo.-Lepiej odpuścić sobie latanie po górach i wędrówkę.
-Mnie to za jedno, w dzień czy w nocy, byle nie znużoną, ale innym nie będzie to obojętnym.-Przytaknęła Elfiemu czarodziejowi.
- A bo to raz się całą noc szlajało - Foraghor w końcu zajął się mocno już przypaloną kiełbasą - Tyfko... szy... Retar... będzie chciał... - Zaczął gadać z pełną gębą, i nagle dało się słyszeć cichy jęk Arasaadi. Barbarzyńca prychnął, opluwając się.
-Na to wygląda, że chce...-uśmiechnął się kwaśno elf.
Szara Lisica nic nie rzekła, koncentrując się na konsumpcji, wyciągając kolejny kawałek mięsa, i znów do ognia go przykładając.
-Wspinanie się po górach w nocy, gdy ludzki wzrok nie rozróżni, gdzie jeszcze twarda skała, a gdzie przepaść, nie jest najlepszą ideą.-Wyrzekła surowo po chwili do barbarzyńcy.
- A może ja widzę równie dobrze w ciemności, a nawet lepiej co Ty? - Odpowiedział Foraghor, po przełknięciu w końcu posiłku, bezczelnie się uśmiechając.
-Wątpię, żebyś coś w ciemnościach Podmroku uwidział. Ale póki co, to nie jest ważnym..-Westchnęła, wzruszając rękami.-Nauuu.. ychh.. iblith!- zaklęła pod nosem, jak jednak jej patyk nie wytrzymał, i mięso wpadło do ogniska. Poczęła je wyciągać krótkim mieczem z płomieni.

Wtedy też coś świsnęło trzy razy. Foraghor oberwał bełtem w kolano, Saebrineth w ramię, a Illisdurowi przemknął on o cal od głowy. Z pobliskich krzaków wybiegli wrogowie w liczbie czterech, w tym jeden dosiadający dziwacznej jaszczurki... a zza skał wyskoczył obleśny stwór.


- ”Pułapka! Atak!” - Cisnęło im się na usta, choć nie wszyscy z trójki przy ognisku byli w stanie prawidłowo zareagować. Barbarzyńca z bełtem w kolanie klnął na czym świat stoi, ledwie co będąc w stanie wstać, a Saebrineth zakręciło się dziwnie w głowie. Z pocisku sterczącego z jej ciała sączyło się zaś jakieś czarne paskudztwo...


Elfia Łotrzyca prawie sobie odgryzła język, dopiero chcąc siarczyście w mroczno-elfiej mowie zakląć, lecz widać dość się nie odżywiła suto i wytrzymałości nie nabrała, padając sparaliżowana w miejscu gdzie siedziała.
Isildur zaś zaczął inkantować zaklęcie, które po chwili sprawiło, że jego ruchy przyspieszyły, a i sam elf stanął nad sparaliżowaną Saebrineth przeciw zbliżającym się przeciwnikom.
Foraghor chwycił swój wielki miecz w obie łapy, po czym wykonał nim młyńca nad głową.
- No chodźcie kurwy!! - Ryknął wściekły jak sto diabłów.
Na Foraghora zarzucono od boku tak skutecznie sieć,że Barbarzyńca został kompletnie unieruchomiony, o mało co nie upadając. A właściciel sieci zaczął okładać mężczyznę ciężkim nadziakiem. Do pierwszego Drowa dołączył drugi, tłukąc morgenszternem, a sam Foraghor, rycząc niczym zarzynany wół, starał się z całych sił wydostać z pułapki...

Do Elfa doskoczył jego mroczny kuzyn, zadając pchnięcie włócznią, przed którą jednak Illisdur zdołał się uchylić. Nie jednak już przed batem, który owinął się nagle od tyłu wokół jego szyi! Do tego jeszcze cholerny Dridder niemalże już przy nim, ugodził go jakimś promieniem, od którego Illisdurowi zrobiło się dosyć słabo...
Ilisdur w odpowiedzi ryknął głośno w kierunku dridera, jego krzyk uderzył falą w pajęczą pokrakę.
Zaś sam elf sięgnął po sztylety. Było źle... i niestety, mogło być jeszcze gorzej.
Mając sztylety w dłoni, starał się przeciąć owinięty wokół szyi bat.


~


I wtedy, akurat w finałowym momencie, rozległy się jakieś wrzaski przy ognisku, a Raetar i Arasaadi spleceni w miłosnym uścisku momentalnie zamarli. Samotnik, zajęty figlami, nie skupiał się za bardzo na wykryciu obecności kogoś innego poza towarzyszami, ignorując, czy też i tłumiąc na moment ewentualne “głosy” w swym umyśle... nie wspominając o jakichkolwiek bodźcach podchodzących od gołębia, wszak doznawał o wiele bardziej intensywnych.

Raetar spojrzał w kierunku kotary i nagle na widok pojawiającego się w ich gniazdu Drowa zaklął pod nosem i... znikł. Po czym pojawił się tuż za plecami owego mrocznego elfa, tyle że zmieniony, jego żuchwa rozrosła się i wydłużyła, pozwalając wyrosnąć dwóm długim kłom, którymi to rzucając się na przeciwnika Samotnik chciał rozerwać tętnicę szyjną.

Drowi mężczyzna był zaskoczony podwójnie. Po pierwsze, znikającym na jego oczach mężczyźnie, a po drugie, kobietą z nagimi piersiami, i mocno odsłoniętymi udami. To była sekunda w sumie, wymieszanie zaskoczenia z lekkim podnieceniem, by od razu przejść w stan przerażenia, gdy jakieś kły wgryzły się w jego szyję wśród tryskającej juchy... i sztyletu rzuconego przez półnagą prosto w jego serce.

Raetar z pogardą odrzucił na bok martwego drowa i zaczął się pospiesznie ubierać. Nie przejmował się zakrwawionym obliczem, ni posoką spływającą po szyi, ni kłami. Okiem gołębia widział walczących z drowami sojuszników.

~

Samotnik uzbrojony w miecz i w ręczną kuszę, nagi od pasa w górę i z twarzą zniekształconą przez dwoje kłów wyrastających z żuchwy wynurzył się z parawanu.
Zamach mieczem i jeden z głazów tworzących dotąd osłonę poleciał w kierunku dridera.
Zaś Samotnik krzyknął.-Czego tu szukasz drowko? Zabieraj się stąd z tą bandą szkodników, póki jeszcze żywi jesteście.
- Zamilcz! - Ryknęła do niego, po tym jak Dridder oberwał głazem, co jednak nie powstrzymało jego marszu ku Samotnikowi - Jesteście moimi więźniami!
-”Drowy.. no to pięknie.. tym razem pierwsza ja wyeliminowana, w Cormanthorze znacznie lepiej mi szło z nimi wojowanie, może to jakie inne są.”-Przyszły do głowy Saebrineth markotne i ponure myśli, gdy tak leżała niezdolna do wykonania ni jednego ruchu. Udało się jej jednak zarejestrować, iż ktoś stanął przed nią, zdaje się chroniąc jej, i kątem oka dojrzała Ilisdura ścierającego się z napastnikami.
-”No proszę.. elfy jednak nie są wszystkie takie parszywe.. będę mu winna uratowanie życia, o ile nie wyprują z nas wszystkich flaków”-Pomyślała z początku uśmiechając się w sobie, by zaraz potem znów tonąć w rozpaczy, głębiej i głębiej..
-”Valen.. ciekawe gdzie teraz jest, czy mego tropu wiatr nie rozdmuchał na cztery strony świata, czy szkoda jej się trudzić.. albo... czy.. a..acHhh.. ale.. Va.. Valen, Valeńko...!!!”-Nie była w stanie ni jak poruszyć ustami, lecz krzyk rozpaczy w jej głowie niósł się echem w najdalsze zakątki jej duszy się wwiercając.

Z pobliskich krzaków wyskoczyło jeszcze dwóch Drowów, pędząc prosto do Illisdura... on sam zaś w tym czasie próbował uwolnić się jakoś z bicza owiązanego na szyi. Ryk Elfa doprowadził do krótkiego potrząśnięcia głową Driddera... i to by było na tyle.
Pierwsze cięcie sztyletem okazało się niecelne, bowiem sprytny przeciwnik zafalował biczem uniemożliwiając trafienie, drugi zaś... okazało się równie kiepskie w skutkach. Bicz z kolei mocno zaciskał się na Elfiej szyi... a włócznia kolejnego z Podmrocznych sukinkotów wbiła się w plecy Illisdura.
Foraghor wrzeszcząc z pianą na gębie, starał się jakoś wyplątać z sieci, rozerwać ją, rozciąć... jednak jego wysiłki spełzły na niczym. Ponownie więc zaczęli go okładać, raniąc Barbarzyńcę coraz dotkliwiej.
Drowi bicznik pociągnął biczem w swą stronę, a i włócznia w Elfich plecach zmusiła Illisdura do wykonania kroku ku przeciwnikowi... wtedy też dwóch “nowych” długouchych dopadło Saebrineth, chwytając ją za ręce i nogi, mając zamiar ją gdzieś najwyraźniej porwać!

-”No to po mnie, koniec pieśni, doczekałam się Otchłani na Pierwszym Planie. Nie będzie żadnego wspólnego gromadzenia funduszy, ani gimnastyk piwnicznych, ani nic..., tylko powolna i bolesna jak to tylko czarne elfie diabły potrafią zadać, śmierć.”-Wyroiła się czarna i gęsta jak ciemność w Dolnym Podmroku myśl w głowie Saebrineth, gdy obrzydliwe męskie mahoniowe dłonie ujęły jej bezwładne kończyny.

A Raetar widąc sytuację rzekł cicho do Arasaadi... -Pomóż Foraghorowi.
Po czym znikł.
Ilisdur zaś panicznie próbował się uwolnić od bicza, próbując przeciąć rzemień sztyletami.
Elfowi udało się raz ciąć więżący go bicz, jednak te cholerstwo było najwyraźniej magiczne, bowiem zamiast po prostu przeciąć - bądź co bądź cienki - materiał, ledwie go nadciął... i drugi raz, i trzeci, lecz w końcu się uwolnił! Ale tylko po to, żeby dostać włócznią po raz kolejny w plecy... a ex-biczownik już sięgał wpieniony po tasak.
Arasaadi pospieszyła Foraghorowi z pomocą, wbijając rapier jednemu z Drowów w plecy, raniąc go ciężko. W odwecie dostała za to morgenszternem w brzuch, zbijając na szczęście już drugi cios.
W tym czasie sam Barbarzyńca w końcu zaczął sobie jakoś radzić z siecią, nieco ją rozcinając. Drow puścił w końcu sieć, a pochwycił... młot, atakując i nim, i nadziakiem Foraghora.
Raetar dobiegł do Ilisdura, gotowy by pomóc zarówno jemu jak i sparaliżowanej Elfce... problem jednak polegał na tym, iż ową sparaliżowaną usuwano z pola walki dosyć szybkim tempem, z dala właśnie od Samotnika. Wściekły Dridder, po zniknięciu Raetara, skierował swój wzrok ku Foraghorowi, częstując go takim samym promieniem co wcześniej Elfa. Drowka zaś, podbiegła od tyłu do Arasaadi, wypuszczając w jej plecy jakąś mroczną energię...

Do mętnego umysłu Saebrineth dochodziły nieustające dźwięki walki, iż jeszcze cała ich banda nie padła pod ciosem niespodziewanego drowiego bicza.
-”Walczą.. walka się jeszcze nie skończyła.. przecie na pewno nasz Magus Alfa nie z takimi przeciwnikami się potykał, w Żelaznej Wieży gorsze bestie i okropności będą nas czekać, nie mogę ja.. nie możemy przegrać..”-Rozbłysł nikły cień nadziei w głowie Elfiej Łotrzycy, którego próbowała się uchwycić, rozszerzyć..

Tracąc osłonę niewidzialności, Samotnik pchnął zdradziecko eks-biczownika w plecy. Atakując zaskoczenia swym mieczem, mając nadzieję na szybkie zakończenie sprawy. Potrzebował sprawnego czaromiota w tej chwili.
Uwolniony zaś od duszącego go bicza Ilisdur postanowił wpierw zadbać o swoje przetrwanie, przyspieszony dzięki magii, najpierw dodała sobie sił duchowo wzmacniając się wiarą zwycięstwo, a potem jego skóra stała się kamieniem.
Miecz opadł na plecy byłego biczownika, a tego aż wygięło, wciąż jednak żył, zapewne tylko dzięki noszonemu pancerzowi... szpetnie coś powiedział w swym narzeczu, po czym zaatakował Raetara tasakiem. I mimo, że dwa razy trafił mężczyznę, ten nie odniósł żadnych obrażeń.

Ilisdur ledwie skończył rzucać ochronne zaklęcia, po raz kolejny został zaatakowany włócznią. Pierwsze pchnięcie było celne, nie uczyniło jednak Elfowi krzywdy, drugie zaś było już kompletnym pudłem.
Foraghor w końcu uwolniony z sieci, zrobił użytek ze swego wielkiego miecza, najpierw tnąc Drowa poważnie po nodze, a następnie po łapie.
Arasaadi miała zaś dwóch przeciwników, z czego nie była wielce zadowolona... i nagle zniknęła. Od tak po prostu, w mgnieniu oka jej nie było, a Drow i Drowka warknęli w złości... przenosząc swą uwagę znów na Foraghora. Trójka Drowów zaczęła go dziabać i ciąć z wszelkich możliwych stron, a mężczyzna zaczął się mocno zataczać, obficie krwawiąc. Ledwie co trzymał miecz, ledwie co stał, rzężąc, z krwią wyciekającą nawet z jego ust...

Poderwany z ziemi ruchem miecza Foraghor znalazł się tuż przy Raetarze, samotnik nachylił się by dotknięciem dłoni uleczyć nieco jego rany przelewając życiodajną moc.

A Isildur najpierw uderzył stożkiem zimna w dridera, a potem promieniem negatywnej energii w drowa zdradziecko zranionego przez Raetara.

~

Saebrineth została zaś zawleczona w pobliskie krzaki przez dwóch Drowich samców, wrednie szczerzących swe zęby. Tam rzucili ją bez pardonu na ziemię, po czym... zaczęli rozbierać, zdzierając z niej spodnie, rechocząc gardłowo.

- Ja pierwszy - Warknął jeden z nich w swym języku, rozpinając w końcu własne spodnie, podczas gdy drugi, zapewne dla pewności, przytrzymywał ręce sparaliżowanej Elfki ponad jej głową. Gwałciciel rozstawił zaś sobie bardziej uda Saebrineth na boki, wpatrując się wrednie w jej intymność, o krok od zbezczeszczenia kobiety...

Buka 15-05-2013 21:31

Wewnątrz Trzeciej Góry
8 Ches(Marzec)
5-ty dzień wyprawy
koło południa

Przeprawa przez zalany tunel opuszczonej Krasnoludzkiej kopalni, była dosyć nietypowym, i pamiętliwym wydarzeniem. Bo choć trwała krótko, zdawała się trwać wiecznie, a uczucie kilkusekundowej bezsilności, przygniecenia prostym żywiołem, i lęku pozostały w śmiałkach na dłużej. Przywołany przez Daritosa Żywiołak Wody posłużył im w tym celu pomocą, i trzymając się go - oraz siebie na wzajem - zanurzyli się w zimnej i ciemnej wodzie. Następnie zaś owy Żywiołak pognał pod wodą do przodu, a oni wstrzymywali z całych sił powietrze, czując jak pędzą.

Po paru chwilach zaś było po wszystkim, po paru naprawdę długich chwilach...


Prychając i złorzecząc, znaleźli się w końcu w komplecie po drugiej stronie wody... w absolutnych ciemnościach.

- Chwila... - Powiedziała Liri i odpaliła dwa magiczne patyki, rozświetlające ciemność. Przed nimi rozciągał się zaś kolejny, całkiem zwyczajny, zakurzony tunel.

Człapiąc więc w mokrych ubraniach ruszyli dalej, nie bardzo wiedząc, jak teraz wysuszyć cokolwiek, co posiadali. Po kilkunastu metrach natrafili zaś na kolejne, opuszczone sale, w których znajdowało się całkiem sporo rozsypujących się, drewnianych mebli. Po krótkim rekonansie w okolicy, i zamknięciu solidnych, żelaznych drzwi z zasuwą, mogli odpocząć.

Meble były dobrym źródłem ognia, który zaś dostarczyła Meggy. Nie pozostało więc nic innego, jak zasiąść przy ogniu i się suszyć. Przodowała z kolei w tym Lirikontha, bez ceregieli rozbierając się praktycznie do samej bielizny. Najwyraźniej Krasnoludka nie miała najmniejszych problemów z taką sytuacją, zapewne żyjąc "po bratersku" z wieloma brodaczami. Ku sporemu zaś (i oczywiście ukrywanemu) zaskoczeniu męskiej części awanturników, budowę ciała wcale nie miała typowo przysadzistą, jak na przedstawicielki jej rasy przystało.

Zaklinaczka miała już z tym fantem nieco więcej oporów, nie chcąc ściągnąć mokrych ubrań, a zaczynając już przysłowiowo "dzwonić zębami". Siedziała zwinięta niemal w kłębek, dmuchając we własne dłonie przystawione do ust.

....

Jakiś czas później, Tarin niemal równocześnie z Daritosem, zauważyli dosyć osobliwe ryciny na ścianach obszernej komnaty, w której obecnie przebywali. Poza zwyczajowymi, jak na siedzibę brodaczy przystało, przedstawiającymi ich bohaterów, bóstwa, i tym podobne, znalazło się kilka, ukazujących dosyć nietypowe sceny. Krasnoludy walczące z rogatymi istotami, wszechobecny ogień, i... długi, czarny słup?.

- Tak się zastanawiam - Zagadnęła Liri - Mam was przeprowadzić tylko przez tą jedną górę i mogę wracać, czy jak to jest?


~


Wulfram spoglądał na Silverymoon.

Na płonące Silverymoon.

Na setki, na tysiące poległych mieszkańców zaścielających mury i ulice, na zniszczone domostwa, mosty, pałacyki, świątynie. Na rzeki posoki płynące brukiem i Orki tańczące zwycięsko na trupach. Na głowy dowódców zatknięte tryumfalnie na włócznie, na niewolników w kajdanach, na upadek "Klejnotu Północy".


To nie był sen, to był najprawdziwszy koszmar. To być może była wizja przyszłości, lub po prostu obawy jednookiego dotyczące tego, co było mu tak bliskie. Najważniejsze, najstraszniejsze, że było to wprost powalające, miażdżące nawet tak doświadczonego mężczyznę jak niego.

Ravalove ze ściętą głową. Zakrwawiona Neriss w łańcuchach, kończąca jako Orcza zabawka. Martwa Wandahana z rozprutym brzuchem, płodem wrzuconym w ognisko. A nad wszystkim tańczyły rogate suki, klaszcząc wesoło w dłonie.

Ocknął się gwałtownie, zlany potem, z zaciśniętymi z bólu zębami i pięściami...






Na zboczach Trzeciej Góry

Walka przybierała coraz dziwniejszy, i dosyć nieciekawy obrót dla grupki śmiałków z Silverymoon. Zaatakowani podstępnie przez cholerne Drowy, przeważające liczebnie, towarzystwo znalazło się w niemałych opałach. Trzymający się skrawka życia Foraghor, poturbowany Ilisdur, pojmana i niemalże już plugawiona Saebrineth...

Raethar doskoczył w te pędy do Barbarzyńcy, lecząc szybko jego rany, a tym samym ratując(miejmy nadzieję, że nie chwilowo) jego życie. Foraghor zaś, poczuwszy się nieco lepiej, zgrzytnął zębami, gotowy odpłacić sukinkotom za swe rany...

Arasaadi była jednak szybsza. Drow, który już wcześniej został przez nią zraniony, zacharczał nagle dosyć głośno, z ostrzem rapiera wystającym z bebechów. Niewidzialna kobieta przebiła go bowiem na wylot, pakując oręż w jego plecy. Typek natychmiastowo sflaczał, padając martwym na ziemię.

Ilisdur potraktował nadciągającego Driddera buchającym ze swych dłoni zimnem, które tak zmroziło bestię, że ta po prostu zamarzła w pół kroku, w pozie w jakiej się akurat znajdowała. Z kolei ex-biczownik oberwał promieniem negatywnej energii, zdecydowanie zmniejszającej jego mobilność i ducha walki, sukinkot jednak nadal trzymał się na nogach. Zaatakował tasakiem, Ilisdur zręcznie się jednak przed nim uchylił. Z kolei ciosy włócznią drugiego oponenta nie zrobiły na chronionym magią Elfie żadnego wrażenia.

Rozwścieczony Foraghor, czując się choć trochę lepiej, skoczył w przód, atakując Drowa z młotem i nadziakiem. Pierwszym ciosem wielkiego miecza odrąbał typowi rękę, drugim zaś nogę, rozprawiając się z przeciwnikiem w dosyć krwawy sposób...

....

Pozostały już tylko dwa Drowy i Drowka, która wymamrotała nagle zaklęcie, po którym nastąpiła wielokolorowa eksplozja, obejmująca swym zasięgiem wszystkich przy ognisku. Nic nikomu jednak się nie stało, nikt nic nie poczuł, absolutne zero efektów... i wielkie zdziwienie, malujące się na twarzy zaskoczonej Drowki. A para towarzyszących jej samców, widząc jak padają ich towarzysze, nagle zaczęła mocno wykazywać ochotę na ucieczkę w siną dal.


~


Saebrineth miała kłopoty.

I to naprawdę, naprawdę poważne kłopoty.

Sparaliżowana, półnaga, i sama z dwójką Drowich świń, chcących dokonać jednej z najohydniejszych rzeczy, jaką można było uczynić kobiecie. I wtedy, półprzytomnymi zmysłami, zarejestrowała trzepot skrzydeł. Czarnych skrzydeł.

- Oj nie - Usłyszała syk znajomego głosu.

Ostre pazury rozchlastały aortę niedoszłego gwałciciela Elfki, a sama Saebrie ujrzała za nim Valen. Trysnęła krew, Drowi samiec zacharczał, próbując dobyć miecza... nieosiągalnego przez opuszczone spodnie. Miecza, który znalazł się nawet w zasięgu Saebrie, czującej jak nagle ustępuje paraliż! Czyżby doprowadziła do tego sama obecność rogatej kochanki?


Drow trzymający do tej pory ręce zniewolonej szarowłosej, puścił je zupełnie przypadkiem, rozdziawiając gębę na widok jaki się przed nim rozgrywał.












***

Komentarze później


Sierak 16-05-2013 12:25

Gabriel już od kilku dni błąkał się najpierw po Lurkwood, a później po okrążeniu pierwszych szczytów górskich Kręgosłupu Świata, wzdłuż rzeki która prowadziła ku Mithrilowej Hali. Surbin, bo tak nazywała się ów rzeka w rzeczywistości była odnogą płynącej aż od Wybrzeża Mieczy rzeki Dessarin. Ta pierwsza okrążała od zachodu niesławne Evermoors, a później rozdzielała się na dwie mniejsze, z czego pierwsza prowadziła w okolice Silverymoon, a druga najpierw biegła po wschodnim zboczu gór, a później znikała gdzieś w ich czeluściach. Mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów po odbiciu lewym pływem minstrel miał skręcić na zachód, skąd już musiał znaleźć zakamuflowane w górach ścieżki prowadzące do starożytnej siedziby krasnoludów. Przynajmniej tak to wyglądało w ustach kartografa z Nesme, u którego jako ostatniego elf zasięgał języka, a że geograf był z niego żaden to gdzieś po drodze musiał wejść zbyt wcześnie w góry, przez co stracił kilka dni marszu. Gabrielowi zostało co prawda jeszcze kilka zakupionych kilka tygodni temu zwojów z zaklęciami pomagającymi w orientacji, te jednak wolał zostawić na bardziej desperackie sytuacje. Musiał on jednak przyznać, że Tymora spoglądała nań dość ironicznym okiem. Odkąd wrócił do Faerunu i odzyskał wolność, niemal bezustannie pozostawał na szlaku podróżując od miasta do miasta, od dworu do dworu zbierając informacje, szukając kontaktów i pogłębiając swe sztuki tajemne. Jeżeli już o nich mowa, na dłużej zatrzymał się tylko w Everesce gdzie przez jakiś czas przekazywał starożytne, elfie tradycje kilku młodym studentom. Dziw go brał, jak wpływ obcowania z ludźmi wymazuje wśród elfów, nawet najbardziej oddanym tradycji - złotym, naleciałości antycznej magii i czasów, w których niemalże uosabiano je ze Splotem, a ten zdawał się płynąć w nich niczym chaotyczna, nieokiełznana pieśń. Z tego też powodu Gabriel nie mógł narzekać na nastroje pobratymców, kiedy witał na elfich ziemiach. Faerun już dawno zapomniał o mithrilowych elfach i spotkanie któregokolwiek z nich, będącego poza Sildeyuir, stanowiło wielkie wydarzenie i okazję do wymiany historii rozdzielonych części tej samej układanki. Inaczej jednak sprawa się miała w ludzkich królestwach, gdzie z powodu charakterystycznego odcieniu skóry Gabriela często mylono z drowem i dopiero czas mógł udowodnić jego dobre intencje.

W każdym razie, mimo sporej ilości czasu spędzonego na szlaku niemal zawsze gubił się w chwili, w której obrał konkretny cel podróży. Tak było i tym razem, Gabriel trafił na właściwy trakt dopiero po spotkaniu transportu rudy biegnącego do Silverymoon. Dziwić mogło, czego elf szukał w podziemnych twierdzach krzepkiego i brodatego ludu? Elf sam nie palił się zbytnio do częstych wizyt w miejscach, w których nie mógł dostrzec nieba, jednak list który dostał niespełna miesiąc temu dość dobrze zmotywował go do podjęcia wyzwania. Kurier odnalazł go w Waterdeep i minstrel od razu rozpoznał w nim niziołka ze Zrzeszonej Kompanii Kupieckiej Dundertwigha, chyba najdroższej (ale i najpewniejszej) tego typu organizacji w zachodnich Krainach. List z załącznikiem, który adresowany był na Gabriela Iltezyarrę, a którego nadawca pragnął zachować anonimowość był w istocie wystawnym glejtem, załącznik zaś opiewał na złoto w ilości tysiąca płatnego z góry i dziesięciokrotności podczas kolejnego kontaktu, co jak elf sądził nastąpić miało po wypełnieniu kontraktu. Według informacji zawartych w glejcie udać się miał do Mithrilowej Hali na audiencję do krasnoludzkiego króla, Bruenora Battlehammera jako członek ekspedycji na Szczyt Świata. W pewien sposób zbiegało się to z zamiarami długouchego, gdyż według jego informacji poszukiwani przez niego podróżnicy również kierowali się w tamtym kierunku, co rokowało dość spore szanse na spotkanie ich i odwdzięczenie się (w końcu) za uratowanie z niewoli Shadovarów. Było coś jeszcze, co sprawiało że dłonie minstrela wręcz drżały z podniecenia, odruchowo pociągnął on kilka strun przypiętej do pasa harfy uświadamiając sobie, że nigdzie nie znajdzie się bliżej naturalnego piękna jak w surowych warunkach lodowca. Ofertę więc przyjął praktycznie w tym samym miejscu, w którym stał i swe kroki skierował na północ.


Mithrilowa Hala już z zewnątrz robiła niemałe wrażenie, będąc wierzchołkiem szczytu krasnoludzkiego kunsztu metalurgii i obróbki kamienia. Straż stacjonująca przed bramami na widok purpurowego elfa chwyciła niezwłocznie za broń, jednoznacznie okazując granicę zaufania okazywanego mrocznym mieszkańcom Podmroku, granicę tarczy i topora.

- Spokojnie - rzekł Gabriel podnosząc obie ręce w górę na znak, że nie ma nic złego na myśli, w prawej trzymał sygnowany glejt od anonimowego nadawcy.

- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzecie w kwestii pochodzenia - szybko dodał, zastanawiając się czy nie okazać sygnetu przyjaźni ofiarowanego mu na Everesce jako znak głębokich więzi braterskich między złotymi, a mithrilowymi elfami. Szybko jednak zaniechał pomysłu, już kilkakrotnie słyszał historię o tym jak rzekomo zabił swoich pobratymców żeby pozyskać tak niechętnie wydawany symbol pokoju. Pierścień został więc na palcu prawej ręki, czyli tam gdzie spoczywał zazwyczaj.

Tak się składało, że w pobliżu była akurat Virmien, która zaobserwowała sytuację przed wrotami. W zasadzie miała już ruszyć za grupą wędrującą lochami, gdyż tak zarządził Bruenor, ale widok elfa zatrzymał ją niemalże w miejscu. Znała tylko jednego przedstawiciela tej rzadkiej na północy i bardzo charakterystycznej rasy. Nie było mowy o pomyłce. Chwilę zajęło jej przypomnienie sobie jego imienia.

- Gabriel? A ciebie co przyniosło w te strony? - zapytała lekko jeszcze podenerwowana całą sytuacją z podróżą między planami i zniknięciem Shury na zdecydowanie zbyt długo.

Jeżeli bogowie mieli poczucie humoru, to właśnie dawali mu ujście. Oczy elfa w ułamku sekundy niemal wyskoczyły z orbit, o ile ten wiedział że zmiennokształtna znajduje się gdzieś w okolicach, tak nie spodziewał się spotkać jej u wrót Mithrilowej Hali. Virmien przez te kilka lat prawie się nie zmieniła, ciągle była bardzo drobna jak na poszukiwaczkę przygód (co dla niewtajemniczonych mogło być bardzo mylące) i ciągle miała ten dziwny, charakterystyczny rodzaj urody sprawiający że nawet najtwardszy mężczyzna w mgnieniu oka tracił rezon, w trakcie wędrówek podobną przypadłość Gabriel zaobserwował tylko wobec twardych kobiet Północy, ale u nich najczęściej elementem onieśmielającym był obuch wielkości rosłego człowieka trzymany na ramieniu... Lub w innym miejscu ukazującym brak jakiejkolwiek trudności w operowaniu nim.

- Vir... Pani Virmien... - I tak oto z wygadanego elfa czarującego swym urokiem całe hordy kobiet, zaczął się jąkać, nie wiedział za bardzo jak zwrócić się do zmiennokształtnej, w końcu formalnie nie wymienili nigdy uprzejmości, jak nakazywała etykieta.

Dziewczyna uniosła lekko brew, nieco rozbawiona jego reakcją.

- Daj spokój. Po prostu Virmien. - wzruszyła lekko ramionami.

Nigdy nie pobierała lekcji etykiety i nie bywała w miejscach, w których byłaby jej specjalnie potrzebna. Druidka miała inne talenty, które bywały przydatne; nie dbała więc za bardzo o to, jak postrzega ją otoczenie. Nagle tknęło ją jakieś dziwne przeczucie. Zmrużyła lekko oczy.

- Ciebie też wysłali tutaj? Do pomocy sprawom Mithrilowej Hali?

- Dobrze więc, niech będzie po prostu Virmien - elf usmiechnął się, po czym zgodnie ze zwyczajem ucałował kobietę w dłoń, co spotkało się z głośnym westchnięciem całkowicie zignorowanych krasnoludów i lekką konsternacją samej druidki, przez głowę Gabriela przeszło przynajmniej kilka określeń dotyczących jego osoby, zapewne krążących wokół żeńskich organów rodnych, które pewnie wymieniali w myślach krasnoludzcy wartownicy. Cóż, wisiało mu to z góry, na dół i dookoła.

- Kto wysłał? - Rzekł z rozbawieniem, nie słyszał dotychczas by ktoś rozmawiał o Strzaskanym Szczycie w tak otwarty sposób - nie wiem czy oni, nikt nie raczył się podpisać - machnął niby od niechcenia zapieczętowanym papierkiem.

- Poza tym dobrze wiesz, że tacy jak ja... - Dopiero teraz elf zdał sobie sprawę, że tak właściwie druidka nie miała okazji ujrzeć spektrum jego umiejętności - no tak, ostatnim razem ja byłem związany, a ty razem ze swoim przyjacielem roznosiliście shadovarów. Twoi mocodawcy nigdy nie kontaktowali się ze mną bezpośrednio, może inaczej, Gabriel Iltezyarra, pieśniarz czarów z Sildeyuir - ukłonił się jeszcze raz, tym razem iście teatralnie.

- Pieśniarz czarów. - powtórzyła cicho, jakby na nowo lustrując gwieździstego od stóp do głów.

To wiele wyjaśniało w kwestii braku bezpośredniego kontaktu. Mówiło jej też tyle, że jego zdolności są bardzo wyjątkowe. Z racji współpracy z Shurą musiała nieco orientować się w różnych rodzajach magii i ten był... specyficzny i bardzo, bardzo rzadki. Tak czy inaczej nabrała do Gabriela pewnego szacunku.

- Shura i Shako zniknęli. - oznajmiła krótko. - Powinni dawno wrócić, ale coś musiało ich zatrzymać. Obecnie pozostałam sama na usługach Battlehammera i mam dołączyć do jego ludzi gdzieś pod ziemią. - wyjaśniła po krótce swoją sytuację. - Jaki jest twój plan działania w związku z jakże tajemniczą wiadomością?

- A cóż może chcieć zrobić rycerz, spotykając piękną kobietę jak nie usiąść i cieszyć się życiem? - Odpowiedział rozbrajająco, konsternacja krasnoludzkich gwardzistów powoli zaczęła sięgać szczytów gór.

- Skoro zaginęli, pozostaje nam wierzyć że uda im się wrócić, nie wyobrażam sobie jak ktoś ich umiejętności może utknąć gdziekolwiek. Póki co proponuję dowiedzieć się czego chce Battlehammer, z racji że nikt nie sprecyzował mi konkretnego zakresu obowiązków, pozostaje mi liczyć na uśmiech Pierwszego z Seldarine - wyrzucił z siebie po chwili namysłu, dopiero kilka sekund potrzebne mu było na oswojenie się z faktem, że Virmien dawno powiedziała mu czego chce Battlehammer.

- Wróć, czasami jak się ekscytuję mam zwyczaj przeoczyć kilka faktów. Wiesz w którym kierunku się udali? Chyba najbardziej logicznie będzie ich poszukać... Poszukiwaniami duetu eksterminatorów można zająć się w wolnej chwili, jak uda mi się dorwać do odpowiednich zwojów, hm... Może w Waterdeep znajdę kogoś o wystarczających umiejętnościach.

Dziewczyna zupełnie nie była przyzwyczajona do komplementów, a w ciągu doby usłyszała ich już więcej niż w ostatnich kilku miesiącach. Szybko jednak przeszła nad tym do porządku. Musiała przyznać, że podobała jej się wizja współpracy z Gabrielem. Był konkretny, zdecydowany i chciał jej pomóc w odnalezieniu Shury z Shako. To dobrze rokowało tej znajomości.

- Tak, wskazano mi, którędy poszli. Chodźmy. - stwierdziła bez ogródek. - Chyba że potrzebujesz jeszcze czegoś stąd? - zmitygowała się.

- Posługując się stereotypami, czego mogę potrzebować z krasnoludzkiej warowni? Broni? Płytowej zbroi? Nie używam, jeżeli o mnie chodzi mogę ruszać nawet i teraz.

***


Wędrówka zajęła dwójce podróżnych trochę czasu, co w obliczu podłych warunków pogodowych było odrobinę uciążliwe. Żadne z nich nie podróżowało jednak w ciężkim pancerzu, a zmiennokształtna zdawała się doskonale orientować w terenie dzięki czemu mogli nadrobić odrobinę. Długie, strome zejście prowadzące do podnóża góry kończyło się czymś, co przypominało wejście do opuszczonych kopalni, o ile nie krasnoludzkiego grobowca bo od tych Gabriel wolał się trzymać na dystans.

- Ciemno i nie wiadomo, co gnieździ się wewnątrz? Chyba zaczynam rozumieć dlaczego mój lud tak upodobał sobie leśne knieje... - Rzucił trochę pod nosem pieśniarz, podchodząc do wyglądającego niezbyt stabilnie wejścia i oceniając ile ton zwali mu się na łeb, jak toto drewniane coś nie wytrzyma nacisku... Cóż, całej góry.

- Rozumiem, że teraz wypada nam znaleźć tę zgraję wewnątrz tuneli zapomnianego czegoś? Jakieś pomysły? Sugestie? Propozycje? Taki sobie ze mnie tropiciel, szczególnie jak śladów trzeba szukać na litej skale... - Odezwał się wreszcie do Virmien mając w głowie bardziej pocieszające rzeczy, niż grzebanie się w krasnoludzkich kościach.

- Nie powinni być jakoś bardzo daleko. Z tego co mi wiadomo poszli za przewodniczką, mapy też dostali, ale jednak to średnio wygodny teren... - mruknęła. - Też wolę świeże powietrze i otwarte przestrzenie. - dodała, rozglądając się wśród wejściowego korytarza.

- Chyba mam pewien pomysł... - uśmiechnęła się do siebie, rada z możliwości uwolnienia się z okowów ludzkiego ciała.

Virmien przymknęła oczy, a cała jej sylwetka zaczęła się przekształcać. Ekwipunek stopił się z nową formą, twarz wydłużyła, skóra porosła futrem. Gabriel miał już okazję obserwować jej przemiany w trakcie walki, więc nie była to dla niego pierwszyzna w jej wykonaniu. Po kilku uderzeniach sercach przed elfem stała spora, czarna wilczyca, która wyszczerzyła do niego kły w parodii zwierzęcego uśmiechu.


Z gardła zwierzęcia wydobył się gardłowy pomruk, który wprawne uszy pieśniarza czarów poskładały gładko w słowa.

- Pod ziemią nie ma wiatru. Łatwiej złapać trop. - wilczyca przytknęła nos do ziemi, postępując kilka kroków przed siebie i szukając zapachu ludzi z krasnoludzką przewodniczką. - Znajdziemy ich. Tylko ostrożnie... - poprowadziła w głąb korytarza zgodnie z wiodącym ją tropem.

- Bogowie, to jest... Rewelacyjne! - Wyszczerzył się elf podziwiając przemianę druidki i walcząc ze sobą, żeby nie podrapać jej za uchem jak to miał w zwyczaju robić z większością psowatych.

- W takim razie prowadź, będę osłaniał tył - odpowiedział, dobywając miecza. Ot zwykłe ostrze, może mające na sobie co najwyżej ślad elfiego rękodzieła. Gabriel raczej nie gustował w walce wręcz i o ile mógł, omijał ją jak tylko był w stanie.

Wędrówka po podziemiach nie była dla niego przyjemna, jak większość elfów doceniał naturę i jej piękno, opustoszałych górskich wnętrz jednak nie mógł zaliczyć do tego ostatniego. Poza tym pieśniarz zwyczajnie czuł się niekomfortowo nie mogąc zobaczyć nieba, a myśl że nad jego głową spoczywają setki albo i tysiące ton kamienia wcale nie poprawiał jego samopoczucia.

Po kilkudziesięciu minutach ostrożnego marszu w ciemnym korytarzu dało się dostrzec dwa leżące na posadzce cielska, które po bliższych oględzinach okazały się być martwymi trollami.

- Trolle nie powinny się zregenerować? - Zapytał szeptem druidki ostrożnie kopiąc jednego z trupów, widocznie byli na dobrym tropie. Upewniwszy się, że bestia zaraz się na niego nie rzuci zdjął na moment noszone przez siebie google, chcąc dać chwilę wytchnienia oczom.

- Teoretycznie tak. - warknęła wilczyca, modulując głoski na wspólny język. - Ale nie są nieśmiertelne. Przynajmniej dobrze idziemy... - wypowiedziała na głos myśl elfa.

W istocie szli dobrze, przynajmniej do czasu w którym nie musieli pokonać zbiornika zimnej wody. Ów wyczynu udało im się co prawda dokonać, jednak szlag trafiał Gabriela na myśl o tym, że gdyby nie wodoodporny pojemnik na zwoje, mógłby je właściwie wyrzucić na ziemię. Trop urwał się dopiero przy zaryglowanych, stalowych wrotach.

- Cóż, jeżeli jesteś pewna że to oni to pukamy - powiedział beztrosko Gabriel waląc pięścią w drzwi.

Grytek1 23-05-2013 21:31

odowata woda wydawała się wprost wysysać życiodajne ciepło z całego ciała. W połowie drogi Wulfram zwątpił że jeszcze dane będzie mu zaczerpnąć tchu. Tuż przed końcem podwodnej podróży pojawiło się podejrzenie że mag chciał go zabić i zwabił go w pułapkę bez możliwości ratunku, wszak ostrzegano ich przed możliwością sabotażu. Pojawienie się na powierzchni wywołało w nim konsternację i drobne zawstydzenie odnośnie własnej nieufności. No cóż, wszak wolał się spodziewać najgorszego niż się śmiertelnie rozczarować. Ciemności rozproszyła ich przewodniczka umożliwiająca rozejrzenie się po otoczeniu. Woda powoli opuszczała zakamarki jego zbroi toteż ruszając przez dłuższy czas zostawiał za sobą mokry ślad. Jednooki bacznie przyglądał się okolicy na wypadek gdyby w wyniku nieprzewidzianych okoliczności odłączył się od reszty. Savage bał się śmierci, wręcz nią gardził lecz też jej nie szukał. Przemierzali prosty tunel w jednostajnym tempie pod czujnym okiem krasnoludziej przewodniczki. Jednookiemu wojakowi zależało na zachowaniu dobrego tempa by nie odwlekać ostatecznej rozprawy z ukrytym i zdradzieckim wrogiem. Nie rozczulając się nad mokrym odzieniem ruszyli dalej.

(***)

Znalezienie przestronnej komnaty krzesanie ognia zajęło im dość czasu by chwilę spokoju powitać westchnięciem wyrażającym ulgę. Płomień zaczął wesoło skakać po starych meblach z opuszczonego kompleksu brodaczy wydzielając ciepło ale i dym który sobie znaną drogą znikał gdzieś pod sufitem. Chcąc maksymalnie wykorzystać czas odpoczynku szybko pozbył się ciężkich ochronnych blach i całości odzieży. Wstydu pozbył się już dawno, nie czuł się skrępowany brakiem odzienia. Była to dość popularna postawa wśród ludzi jego profesji, często mylona z butą. Swobodnie rozsiadł się na swoim wciąż wilgotnym posłaniu by cieszyć się ciepłem ognia na nagiej skórze. Wnętrze góry było miejscem dość przytulnym i pozbawionym dokuczliwych przeciagów. Wchodząc w zasięg światła rzucanego przez płomienie ukazał swe ciało które mogło służyć za dokładną mapę przeżyć posiadacza. Blizny ciągnące się po torsie ukazywały zażartość bojów które dane mu było stoczyć w przeszłości. Największa z nich przebiegająca prosto od prawej piersi kończyła się dopiero w okolicach skrzętnie wygolonego przyrodzenia krzyżując się w okolicy żeber z świeżą jasną linią kolejnej - najpewniej jednej z niedawno otrzymanych. Dziw budzić mogło że człowiek ten nadal żył. Utracił wiele z młodzieńczego uroku i wigoru na rzecz pozyskanego doświadczenia dając obraz starego wojennego wygi. Był człowiekiem który znał swoją wartość i czyjaś opinia o jego wyglądzie zewnętrznym zapewne niewiele by go obchodziła. Jeśli kogoś zawstydzał widok zawsze mógł odwrócić wzrok. Podpierając głowę na splecionych na karku dłoniach ukazał zebranym jakieś drobne lecz zawiłe tatuaże pod obiema pachami. Zastanawiał się nad swoją odpowiedzią na pytanie krasnoludki odnośnie jej zakresu roli w tejże wyprawie.

- Najlepiej było by... gdybyś zechciała doprowadzić nas jak najgłębiej w terytorium orczego królestwa Wielu Strzał. Wasza rasa najlepiej się orientuje w kierunkach pod ziemią, a od niepostrzeżonego dotarcia do celu może zależeć nasz sukces. Nikt inny nie będzie w stanie tak doskonale odnajdywać drogę pod ziemią. - przerwał zamyśliwszy się po czym po chwili kontynuował - Nie jestem wielkim mędrcem, ale jak znam świat nadlatujący z nieba drugi zespół przyciągnie równie wiele atencji wśród uważnych oczu co Tempus wymachujący swym kutasem pośród chmur. - Popatrzył w oczy zebranym po czym ciągnął dalej swoje przemyślenia - Jeśli rozegramy to rozsądnie i nie będziemy próbowali bawić się w bohaterów... - wyraźnie spojrzał na obu z obecnych magów - ...to powinniśmy wracać do domów żywi i z pękatymi trzosami. - Wywołało to lekkie parsknięcie śmiechu ze strony Daritosa i spojrzenie z lekkim wyrzutem.

Tarin zlekceważył spojrzenie jednookiego. Magowie zwykle mieli dosyć rozsądku. Gdyby nie to, połowa Krain już dawno zniknęłaby z powierzchni ziemi.

Podobnie jak Liri rozebrał się do bielizny, pozostawiając swoje rzeczy do wyschnięcia niedaleko ogniska.

- Ciekawe obrazki - powiedział w pewnej chwili. - To chyba nieco nietypowa tematyka - stwierdził. - Liri, możesz coś powiedzieć na temat tych stworów? I tego słupa czy też kolumny?

- Ech... - Krasnoludka po raz kolejny podrapała się po głowie, jak to chyba miała w zwyczaju - Kiedyś chyba sporo tu walczyli z Diabłami, czy Demonami, sama już nie wiem...

- A ta kolumna? Też ci to nic nie mówi? - nie ustępował Tarin. Liri zaś jedynie przecząco pokręciła głową...


- Ciekawe co by się stało, gdybym próbował tu rzucić talizmanem z którego wyrasta wielkie drzewo... - zapytał z konsternacją Daritos, nie przejmując się za bardzo rycinami. - Rozsadziłoby sufit, czy może zatrzymałoby się na nim, albo może pod sufitem zaczęłoby rosnąć na boki?

- Zapewne zależałoby to od tego sufitu - odparł Tarin. - Równie dobrze sufit by się mógł nam zwalić na głowy, jak i moglibyśmy oberwać kawałkami pękającego drewna. Ale jeśli chcesz spróbować, to proszę. Własne doświadczenie jest najcenniejsze. Tylko poczekaj, aż nas tu nie będzie - dodał.

- Widzę chłopcy, że humory wam dopisują? - Wtrąciła się Kransnoludka, przez dłuższą chwilę wpatrując się w sufit - No ale chyba jednak lepiej nie mieć dosłownie całej góry na głowie co?

- No nie no, jasne że nie. - Daritos kręcił piórkiem między palcami. - Tak tylko się zastanawiam... a co ustaliliście z tymi dziwnymi rysunkami? Planujemy spotkać w głębi góry jakieś rogate demony, czy coś?

- A co, nie lubisz rogaczy? - Drażniła się z nim Liri.

- Nie no, są całkiem w porządku. Tylko napić się z nimi nie idzie - roześmiał się Zaklinacz.

- Sprawdzałeś? - zagadnął Tarin.

- Mhm, ale za bardzo machały tym co miały akurat pod ręką i musiałem je zamrozić - odparł Daritos.

- Wszyscy mamy ten sam rodzaj “rogaczy” na myśli ? - dodał uśmiechając się lubieżnie Wulfram

Kerm 25-05-2013 20:11

Wybudzony ze snu najemnik nie tryskał dobrym humorem. Wulfram niejasno sobie przypominał że sen do przyjemnych nie należał. Szczegóły były zatarte lecz przekaz jasny. Jako że byli bezpieczni w komnacie - pełnienia wart zaniechał licząc że próba dostania się przez solidne wrota do jego grupy wywoła dostatecznie wiele rumoru i zaalarmuje ich z zapasem o napaści. Przeciągnął się i powoli oraz cicho przygotowywał do kontynuowania podróży. Na razie pozwolił pozostałym spać, nie chciał by ciągnęli się zmęczeni przez podziemne tunele. Ciszę i sen zakłóciło walenie do drzwi...ktoś był po drugiej stronie !
- Wstawajcie, mamy gości - syknął nie podnosząc głosu i pospiesznie wciągając suche już spodnie. Wulfram poczekał aż reszta się wybudzi ze snu po czym z mieczem gotowym do boju przytulił plecami do ściany tuż przy drzwiach. Był gotów otworzyć wrota i wciągnąć wroga w pułapkę.
- Może lepiej, zanim ich pozabijamy, spytać kto to? - zaproponował cicho Tarin, który nie spał już od kilku dobrych chwil, a teraz pospiesznie zakładał buty.
Wulfram uśmiechnął się drapieżnie do Tarina po czym koncentrując się na czekającym go zadaniu.
- Spodziewasz się przybycia przyjaznej staruszki z łakociami ?

- Pewna jesteś, że są za tymi drzwiami? - Gabriel odezwał się do Virmien - może zwyczajnie poszli dalej, a wrota zamknęli dla zabezpieczenia tyłów? - Na zakończenie przywalił jeszcze raz w żelazo, niestety jego uderzenie imponujące nie było tak więc więcej krzywdy zrobił sobie, niż drzwiom.
Gwałtownie rozwierające się wrota spowodowały że korytarz zalało światło z płonącego ogniska. To co Wulfram zobaczył przed sobą, wcale nie zachęcało do zadawania pytań. Mroczny elf, jota w jotę taki sam jak pożarty przez trolle (pochodzący zapewne z krwiożerczego oddziału łupieżczego) stał przed nim w towarzystwie groźnie prezentującego się czarnego wilka. Ślepia zwierzęcia wprost fosforowały w ciemnościach złowrogą inteligencją. To wystarczyło dla jednookiego, by wyrobione instynkty przejęły kontrolę nad ciałem. Błyskawicznie skrócił dystans do przeciwnika po czym wykorzystując przewagę zaskoczenia wpakował rękojeść miecza w trzewia elfa,ten zaś zajęczał boleśnie. Wystarczyło krótkie pociągnięcie za kołnierz by delikwent znalazł się w środku. Drzwi ponownie były zamknięte odgradzając ich od kłów bestii.
- Mroczny elf ! - wysapał ze zdziwienia wojownik przyciskając mieczem długouchego do posadzki.
Takiego powitania Gabriel się nie spodziewał, Virmien pewnie też, ale to on niemal się porzygał dostając na dzień dobry twardym obuchem w brzuch i lądując na podłodze.
- Mithrilowy, kretynie... - Wydyszał ciągle walcząc o każdy wdech powietrza - rozumiem, że masz tylko jedno oko i współczuję, ale widzisz żebym był czarny? Puszczaj, przysłał nas Battlehammer, a Virmien już ponoć wam towarzyszyła - znów wysapał, odnosząc się do stojącej przed wrotami wilczycy. Do długiej listy zatytułowanej “niechęć do ludzi” Gabriel dodał od razu kilka kolejnych punktów.
Rzucanie obelg do kogoś dzierżącego miecz i rozwścieczonego nocnymi koszmarami nie było dobrym pomysłem. Wyraz tego narastającego zirytowania wprost proporcjonalnie pasował do nacisku stopy na plecach zdradzieckiego elfa.
- Łże jak pies, chce się wyłgać! Wszak miano Bruenora szeroko znane jest wśród jego ludu. Powierzchnia spuściła wam łomot a teraz znowu zachciewa się wypadów ?
- Posłuchaj, jednooki idioto, jeżeli chciałbym zrobić wam krzywdę, nie czekałbym przed drzwiami po prostu w nie pukając. Tymczasem... ZŁAŹ - Głos purpurowego elfa przybrał na sile, zupełnie jakby w tej samej chwili akompaniował mu chór mężów podobnych posturze jego oprawcy. Jednooki mężczyzna zluzował ucisk miecza puszczając go na ziemię i chwilę później upadając nań całym ciałem, Gabriel zaś wstał ciągle rozmasowując brzuch. Miał tylko chwilę zanim jednooki pozbiera się po jego inkantacji, tak więc musiał czym prędzej zacząć działać.
- Gabriel Iltezyarra, pieśniarz czarów z Sildeyuir i, wbrew temu co sądzi wasz ograniczony umysłowo towarzysz, nie drow. Mnie i Virmien przysłał Bruenor Battlehammer, a porównywanie mnie do mrocznego elfa przemilczę, bo jest wyjątkowo niesmaczne.

Druidka nie zdążyła nawet zareagować na całą sytuację. Faktycznie dobijanie się do drzwi, kiedy ona pozostawała w formie wilczycy nie było mądre - mówiąc delikatnie... Powinna była pomyśleć o tym szybciej. Wszystko rozegrało się tak szybko, że nie udało jej się powstrzymać “towarzyszy” przed zrobieniem krzywdy Gabrielowi. Z półwestchnieniem-półwarknięciem wilcza sylwetka zaczęła się przekształcać. Już po chwili w miejscu bestii stała drobna kobieta. Załomotała w drzwi ręką.
- To ja. Virmien. - podniosła nieco głos, nie chcąc jednak wydzierać się zbytnio w podziemiach, ale i nie mając pewności, że ktokolwiek za drzwiami cokolwiek usłyszy.
- Virmien... - Tarin okazał uprzejme zdziwienie. - Nie mogłaś szybciej?
Opuścił rękę. Migocące miedzy palcami płomyki przygasły nieco..
- Wejdź proszę - dodał.
- Uff - odsapnął elf ciesząc się, że jednak nie dojdzie do ręko-, bądź magioczynów.
- Nie martwcie się, wasz kompan za chwilę powinien względnie dojść do siebie, dostał lekkiego napadu paniki... - Rzucił spoglądając pogardliwie w kierunku jednookiego, walcząc z chęciami odpłacenia się za tak wredne powitanie. Po chwili zreflektował się i z uśmiechem wyciągnął dłoń w kierunku Tarina.
- To jak, pomożesz mi otworzyć te wrota i wpuścić mojego krwawego ogara? W tym sezonie takie są u nas, drowów, modne - powiedział żartobliwie zastanawiając się jakim sposobem ktoś o jego sile ma otworzyć wielkie, stalowe wrota.
- Słyszałam to, Gabrielu. - mruknęła znana już reszcie z widzenia kobieta, otwierając drzwi. Stalowe czy nie, wielkie czy nie - inaczej niż dla pieśniarza nie stanowiły dla niej większego problemu.
- Wybaczcie najście i niefortunny początek spotkania. Chyba przeszkodziliśmy w odpoczynku...? - zawiesiła głos.
- Ależ skąd - zaprzeczył Tarin. - Już od dawna nie spaliśmy - powiedział. - Nie dziwcie się, że was nie witamy z otwartymi ramionami. W tych okolicach kręcą się różne podejrzane typy.
- Chyba nikt nie ma pretensji. - powiedziała, spoglądając znacząco na towarzyszącego jej elfa. - Widzieliśmy pozostałości po takowych.
- Może zabrzmi to dość głupio, ale właściwie rzecz biorąc zostałem po prostu sowicie opłacony i skierowany do króla Mithrilowej Hali, później zaś do was. Na co konkretnie się zapisałem? Gdzie podążacie? Jakieś krótkie wprowadzenie? Byłbym zobowiązany. - Gabriel wydawał się nic sobie nie robić z faktu, że jego podejście mogło wydawać się wielce nieprofesjonalne.
Tarin spojrzał na Virmien, jakby oczekując potwierdzenia tych słów.
- Mówi prawdę. - Wzruszyła lekko ramionami. - Można mu zaufać. Zna się na tym, co robi, a poza tym... ma u mnie i Shury dług. - stwierdziła krótko, jak to miała w zwyczaju.
Miała świadomość, że jej tu praktycznie też nie znali, więc czemu mieliby ufać jej bardziej. Zwłaszcza jak zniknęła po walce nie wiadomo gdzie...
Oby tylko miał zwyczaj spłacać swoje długi, pomyślał z przekąsem Tarin.
- Rozgośćcie się - zaproponował.

Sierak 26-05-2013 09:53

- To Virmien nie wyjaśniła Ci co i jak? - Zdziwiła się Krasnoludka... nadal paradując w bieliźnie, a zwracając do Elfiego jegomościa, gdy już wszyscy zasiedli przy ognisku.

- Tak się jakoś złożyło, że wyleciało jej to z głowy. Powitanie po latach i takie tam, sfera uczuciowa wzięła górę nad potrzebą wtajemniczenia mnie w tajniki tego, na co się zapisałem - odpowiedział (trochę sarkastycznie) Gabriel lustrując wzrokiem z góry na dół roznegliżowaną krasnoludkę. Jednookie świry, podziemia i gołe krasnoludy, minstrel powoli zaczynał bać się usłyszeć reszty.

- W naprawdę wielkim skrócie, to mamy odszukać tajemniczej wieży z równie wielce tajemniczym jej panem w górach, co to Silverymoon zagraża - Wtrąciła się dotąd milcząca Meggy - Ty wiesz, że armia Orków zaatakowała Klejnot Północy, a magiczne bariery miasta zawiodły? - Dodała.

- Hah! I rozumiem, że w całej tej opowieści jesteś piękną królewną, którą przyjdzie nam bronić? - Rozpromienił się i wybuchł entuzjazmem elf całując w dłoń kobietę, jak zresztą nakazywał obyczaj.

- Któregoś dnia powstanie z tego piękna pieśń, a będzie piękna bo sam o to zadbam. Co do Silverymoon, przyznam szczerze że ostatnimi czasy przebywałem w Waterdeep, ale dotarło do mnie kilka plotek i o ile ciężko w to uwierzyć, popieram chęć odparcia zagrożenia zanim to urośnie w siłę. W takim razie... Jesteście gotowi i możemy ruszać? Czy potrzebujecie jeszcze chwili odpoczynku?

- Co prawda ktoś w brutalny sposób przerwał nam odpoczynek - odparł Tarin - to jednak możemy już iść.

- Wyśpicie się w grobie - rzucił elf, chociaż zazwyczaj nie wszystkim podchodziło jego poczucie humoru - a tajemniczy czarodziej z tajemniczej wieży na nas czeka, głupio będzie jak się zestarzeje w procesie.

- Jeśli tak szybko się będzie starzeć, to nie mam nic przeciwko temu - stwierdził obojętnie Tarin.

Całą tą scenę Daritos przemilczał, obserwując rozmówców z boku, zadrżał jednak widocznie kiedy elf zaczął zalatywać się do Meggy tak, że znowu przypadkiem pokrył sobie dłonie szronem.

Tak mu się czasami zdarzało, co poradzić.

- Zaiste, nie ma na co czekać - powiedział Zaklinacz, stając u boku Meggy i świdrując nowo przybyłego elfa wzrokiem. - Lepiej będzie jeśli będziesz trzymał się z tyłu. Jeśli przez każde drzwi przechodzisz jak przez te tutaj, to następnym razem możesz zostać naszpikowany włóczniami albo oszczepami. A tego byśmy nie chcieli. - Dodał po chwili milczenia.

- Ależ nie powstrzymuj naszego nowego towarzysza przed kontynuowaniem tej radosnej działalności - stwierdził Tarin.

- Oh, przypomnij mi, żebym następne drzwi wysadził ci prosto przed nosem, zamiast grzecznie w nie zapukać - odgryzł się elf dziwacznemu staruszkowi, który nie miał ani jednej zmarszczki. Gabriel zatrzymał na nim swoje spojrzenie zaintrygowany, słyszał kiedyś że na wschodzie ludzie wstrzykują sobie pod skórę różne olejki, jednak opinia społeczna była dość negatywnie nastawiona do ich seksualności. Dziwny sposób na oszukanie fizjonomii ludzkiej, całe szczęście długouch nie będzie miał podobnych problemów jeszcze przez przynajmniej kilkaset lat.

- Pozycja na tyłach zaś nie przeszkadza mi zbytnio, to wy ludzie pchacie się na siłę do niebezpieczeństwa, ja lubię mieć swoje wnętrzności tam, gdzie umieścił je Obrońca.

- A ja lubię mieć swoje tam, gdzie akurat chcę, żeby były - westchnęła znudzona Virmien, mierzwiąc sobie włosy dłonią. - Czy możemy już dać spokój temu porównywaniu, kto bardziej wyszczekany, i po prostu zabrać się do pracy?

- Do usług - odpowiedział elf ukłaniając się teatralnie, po czym sprawdził czy wszystko ma na swoim miejscu szczególną uwagę przykładając do złotej harfy oraz zasobnika ze zwojami.

- Panowie - wykonał zapraszający gest dłonią - pierwsza linia należy do was.

- Wybacz, ale za plecami wolę mieć kogoś... zaufanego - powiedział Tarin.

- Taki komfort bycia podróżnikiem, nie zawsze ma się to, czego się chce - odpowiedział elf dając jasno do zrozumienia, że nia ma zamiaru przyjąć fuchy żywej tarczy, po kilku sekundach zreflektował się jednak.

- No i póki co to wy próbowaliście mnie zabić - odpowiedział, tonem dając do zrozumienia że próba w wykonaniu jednookiego miała tyle szans powodzenia, co próba podniesienia całej góry tu i teraz.

- To najlepiej obróć się na pięcie i wracaj tam, skąd przyszedłeś - stwierdził zimno Tarin.

- Nie da rady, już przyjąłem zaliczkę.

- Zatem wędruj sobie osobno - zaproponował Tarin.

Druidka westchnęła cicho, przykładając dłoń do czoła, co mogłoby być teatralnym gestem, gdyby nie fakt, że ona z takich nie korzystała.

- Mamy razem pracować, więc razem pracujmy. Nie musimy się lubić, ufać sobie możemy w ograniczonym stopniu. Chyba zagrożenie jest dość poważne, żeby można było trochę przytemperować własną dumę? - Virmien podjęła się mediacji, choć nigdy nie należało to do jej zainteresowań czy tym bardziej obowiązków. - Niech mądrzejszy ustąpi, zrobimy co jest do zrobienia i wszyscy pójdą w swoją stronę... - sama miała ochotę rzucić tym wszystkim w cholerę, ale cóż.... Zobowiązania.

- Obojętnie - westchnął elf też mając powoli dość jałowej dyskusji - jakieś sugestie, którędy?

- Z tym pytaniem to do naszej przewodniczki - odparł Tarin. - Lirikotha - przedstawił krasnoludkę.

Wulfram uśmiechnął się paskudnie. Wiedział że o przeżyciu wśród najemnych mieczy, oraz poszukujących przygód magów decydował często rachunek opłacalności... lub co rzadziej poczucie przyjaźni. Elf nie wyglądał na niezbędnego do funkcjonowania drużyny toteż jego jedynym atutem mogło zostać zyskanie ogólnej sympatii. Jak narazie wydawał się tylko budzić jawną niechęć. Wilczy uśmiech oblekał jego pobliźnione oblicze po którym upiornie błąkał się blask światła z ogniska. Ktoś wkrótce mógł zalegnąć w opuszczonych korytarzach na dłużej niż by chciał....

- A mogę zobaczyć mapę? - Na słowa Tarina Krasnoludka spojrzała krótko na Elfa, kiwając mu lekko głową, po czym na Daritosa, mającego owe mapy... po chwili zaś, studiując zapiski, odezwała się do wszystkich:

- Następna część naszego podziemnego spacerku może wam się i spodoba... przed nami atrakcje zaprezentowane przez płynącą w górach lawę.

- [i]Niektórzy wyschną?[i] - spytał Tarin. - Trudny teren?

- Gdzieeee tam - Liri machnęła ręką - Lawa poniżej miejsc gdzie pójdziemy, a i w końcu jeszcze tu wszystko solidnie się trzyma - Dodała niemal z wyczuwalną dumą w głosie.

Jeszcze, powtórzył w myślach Tarin. Oby przetrwało jeszcze te kilka chwil, zanim nie przejdziemy.

- Mostki wąskie na kilka cali? Skalne półeczki? Czy może jeszcze coś innego? - spytał.

Wulfram zaś stojąc nieco dalej korzystając z chwili swobody patrząc Tarinowi w oczy wykonał gest popychania po czym wskazał dyskretnie na elfiego przybysza i zakończył całość uśmiechem okraszonym jednoznacznym gestem kciukiem wokół szyi. Była to jedynie luźna sugestia sposobu pozbycia się zbędnego balastu w tej wyprawie. Nie potrafił wyrazić co tak naprawdę wprawiło go w krwiożerczy nastrój jednak przeczucie mówiło mu że tak trzeba, wszak jak mu kiedyś powiedział pewien książę ludzi należy niszczyć lub obdarowywać hojnie, ponieważ mszczą się za małe zniewagi, za poważne nie mogą...

Tarin uśmiechnął się lekko.

Elf uśmiechnął się do przewodniczki w lekkim zmieszaniu, nie znał krasnoludzkiego obrządku i wolał nie wyrywać się z pocałunkami w dłoń. Zupełnym przypadkiem owa dłoń mogła wylądować na jego zębach i wbić mu je do przełyku. Ukłonił się więc nieznacznie, bądź co bądź z całego towarzystwa tylko Lirikotha nie sprawiała wrażenie kogoś, komu brakowało dobrego seksu. Właściwie rzecz biorąc...

~ Pięć, sześć... Tak, będzie osiem dni ~ rzekł sam do siebie w głowie, obliczając okres swojej abstynencji seksualnej, w jego wypadku była to akurat sprawa, cóż... Życia i śmierci. Zanim zbliżył się do krasnoludki, wyłapał tylko gest jednookiego, na co przewrócił oczami.

~ Naprawdę, wybierasz się w góry i nie potrafisz zapewnić sobie choćby głupich butów lewitacji? Erevanie rozpieszczasz mnie ~ kontynuował batalię w myślach, taki wielki wojownik a chwilę temu robił w gacie ze strachu.

- Właśnie, miałem się wysuszyć zanim mi brutalnie przerwano - przypomniał sobie Gabriel od niechcenia przejeżdżając palcem po strunach harfy, delikatne wiatry magii wnet otuliły jego przemoczone ciało.

- Aexis - zakończył zaklęcie słowem mocy, gdy jego ubrania i skóra wracały do słusznego, suchego stanu.

- Orientacyjnie, jak dużo drogi jeszcze przed nami? - Skierował pytanie do przewodniczki.

- Piszesz książkę drowie ? Wciąż zadajesz głupie pytania niczym dziecko. Zamknij wreszcie mordę i przygotuj swą czarną dupę do drogi. - dodał zaczepnie.

- Proszę, zajmij się swoimi sprawami i nie wtrącaj się tam, gdzie cię nie potrzeba - odpowiedział znudzony elf - jeżeli próbujesz cokolwiek udowodnić, udowadniasz póki co tylko niekompetencję.

- Z woli Lady Alustriel Silverhand przewodzę tej części wyprawy i niniejszym stwierdzam że nie potrzebujemy pomocy jakiegoś ciemnoskórego wypierdka. Wracaj skąd przybyłeś. - Najwyraźniej ten tu był klonem nadętego przywódcy drugiej grupy i tam najlepiej by pasował.

- Poskarżysz się jej więc po powrocie, znajdujesz się na ziemiach Bruenora Battlehammera, z ramienia którego jestem... Cóż, tutaj. Jeżeli masz zamiar zachowywać się jak rozpieszczone dziecko, rób to we własnym zakresie. Nie musisz mnie lubić, ja ciebie też nie zamierzam. Proponuję po prostu nie wchodzić sobie w drogę - Gabriel zignorował jednookiego i skoncentrował się na mapie krasnoludzkiej przewodniczki, darował sobie przywoływanie wcześniejszej ‘potyczki’. Ludzie... Zaczynał powoli rozumieć swoich przodków, dlaczego wybrali Sildeyuir.

Historia rasy elfów była pasmem utarczek z krócej żyjącą rasą ludzi. Jak było widać spiczastouchych nie pozostało już wielu na kontynencie. Obecnie stanowili oni zaledwie mniejszość w ludzkich społecznościach - a i ta wkrótce albo wymierała albo asymilowała się z resztą obywateli. Wulfram Savage nigdy nie pałał przesadną sympatią do jej wyniosłych przedstawicieli. Ale ten wysłany przez Bruenora wprawiał go wprost w szał. Wojownik uśmiechnął się pod nosem. Wkrótce kolejny długowieczny wielbiciel drzew dołączy do swych przodków w zaświatach. Całkowicie ignorując elfa zwrócił się do krasnoludzkiej przewodniczki :

- Liri czy byłabyś tak miła i pomogła mi przywdziać pancerz ? Najwyższy czas ruszać w dalszą drogę - zakończył rozmowę lecz nie sprawę.

- Wulfram, spokojnie - powiedział Daritos z westchnieniem. - Raz że nie pamiętam, żeby ktoś cię mianował przywódcą, dwa że jak się nie opanujesz to zaraz dojdzie nam tu do rękoczynów i tamte trolle będą się przy tym wydawały cieplutką bułeczką z masełkiem, a trzy, kim jesteśmy żeby odrzucać wspaniałomyślną ofertę pomocy ze strony naszego dostojnego gościa.

Parsknął śmiechem i położył jednookiemu dłoń na ramieniu.

- Innymi słowy, wyluzuj trochę. - Zabrał rękę i zwrócił się do Gabriela. - A ty... nie prowokuj go, bo wkurzony Wulfram to wkurzony Wulfram. Możesz to sobie chyba wyobrazić, wystarczy na niego spojrzeć.

- Oto głos rozsądku - uśmiechnął się Tarin. - Zabieramy w takim razie nasze manele, gasimy ognisko i idziemy.

Gettor 26-05-2013 16:07

Zaklinacz był wyjątkowo zadowolony ze swojego pomysłu i nie rozumiał naburmuszonych min dookoła siebie, kiedy wszyscy wyszli z wody. Odrobina wilgoci jeszcze nikomu nie zaszkodziła, zwłaszcza że Daritos był niemalże stworzony do przebywania w niej. Już dawno przestał odczuwać wszelki naturalny, czy magiczny chłód, więc dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie o co chodzi jego towarzyszom. W pełni to zrozumiał dopiero kiedy ich krasnoludzka przewodniczka zaczęła się rozbierać.
Jemu samemu przemoczone ubranie praktycznie nie przeszkadzało - jedynie na tyle, że było cięższe i chlapało na boki. Okazało się, że to drugie wszystkim dookoła przeszkadzało, więc Daritos rozebrał się i wytrzepał swoje szaty gdzieś na boku, żeby przestało z nich kapać, po czym zwyczajnie założył je z powrotem.
- Ognistej czarodziejce jest zimno... - stwierdził z widocznym rozbawieniem patrząc na dzwoniącą zębami Meggy.
- Bardzo śmieszne - Skrzywiła się do niego, po czym zaczęła chuchać i dmuchać w swe dłonie - Mogłabym nieco podgrzać atmosferę, ale może się okazać, że jeszcze mi ubiór zacznie płonąć...
- Hmm, no to faktycznie byłby problem. - Odparł Zaklinacz. - Chyba powinnaś się rozebrać, wtedy mogłabyś się podgrzać bez takiej obawy.
- Ha...ha - Odezwała się, pomiędzy momentami, gdy znów zadrżały jej z zimna usta, patrząc na Daritosa “z ukosa” - I co, tak o mam się przed nim rozebrać? - Minimalnie kiwnęła głową w stronę Wulframa... a do samego Zaklinacza dotarło po pewnej chwili, że Meggy wymieniła tylko jednookiego. Czyżby zapomniała o przebywającym i tu Tarinie? Albo... nie no, zapomniała, umknęła jej taka mała drobnostka...
- Rozumiem problem. - Powiedział beznamiętnie Daritos, po czym wykonał prosty gest i otoczył Meggy zaklęciem niewidzialności. - Masz kwadrans, powinnaś przynajmniej wycisnąć wodę ze swoich ubrań. Jeśli chcesz, mogę z tobą iść w jakieś ustronne miejsce i ci w tym pomóc.
- Jesteś kochany - Usłyszał gdzieś przed sobą - No ale przecie drugiego ogniska chyba gdzieś na uboczu nie rozpalimy?

Plask. Plask. Części ubioru Meggy lądowały na ziemi, stając się widzialnymi...
- Oj, są inne metody wzajemnego ogrzewania się - rzucił w kierunku nie do końca wiadomym, idąc w stronę ubrań i uważając, by nie zderzyć się z niewidzialną Zaklinaczką. Wyciągnął powoli dłonie przed siebie, jakby był kompletnie ślepy i próbował złapać coś co “na pewno” jest przed nim. I złapał, czy może raczej, jego dłonie zostały złapane przez dłonie Meggy, która przyciągnęła mężczyznę do siebie.
- Stoję tu nagusia, a ty mnie nie widzisz... - Zachichotała, a on obejmując ją w pasie, wyraźnie wyczuł, iż właśnie tak było, choć i jednocześnie drżała z zimna...
- I to jest bardzo podniecające. - Uśmiechnął się drapieżnie, znajdując jedną ręką po omacku jej włosy i przyciągając Meggy do siebie, drugą zaś ręką zjeżdżając w dół jej pleców.
- Darciu... no ale mi zimno... - “Zajojczyła” prosto przed nim, a fakt, iż Zaklinacz miał na sobie mokre ubranie, wcale tu w niczym nie pomagał...
- I co z tym zrobimy? - zawiesił pytanie w powietrzu oddalając się na długość ramion.
- Wysuszymy się, i ubranka, a potem... potem się zobaczy - Niespodziewanie dłoń Meggy pogładziła spodnie Daritosa w dosyć kontrowersyjnym miejscu.
- Rrr, drapieżny z ciebie kotek. - Zaklinacz autentycznie zawarczał, przesuwając dłoń na piersi Meggy, zataczając na nich powoli ósemkę przy pomocy palca. - Ale wnętrze góry z krasnoludzkimi ruinami to chyba nie jest jednak najlepsze miejsce na to.
- A co tam miejsce... - Szepnęła ponętnym głosikiem - To co, robisz się niewidzialny i idziemy do ogniska?

Co ona kombinowała?

Zaklinacz zaśmiał się pod nosem, po czym przytaknął i posłusznie owinął się całunem zaklęcia z zamiarem rozebrania się już przy ognisku. Tak do końca nie wiedział, co Meggy kombinowała, jednak miał swoje domysły... od tych najbardziej oczywistych i zabawnych, bo takie, których do ogniska z pewnością nie należy przyprowadzać. Wrócili jednak oboje, skryci pod osłoną niewidzialności... z tym drobnym faktem, iż Meggy była tak naprawdę golutka. Daritos zajął się wkrótce suszeniem jej ubrań, ona z kolei ogrzewaniem się przy ognisku. Zaklinaczka nie ukrywała się ze swoją obecnością przed innymi, odzywając co pewien czas, i tocząc zwyczajowe rozmowy...

Aż w pewnym momencie, siedzący na jakimś nieco wygodniejszym kamieniu Daritos, poczuł, jak ta mała żmijka zaczyna dobierać się do jego spodni.
Mężczyzna tylko na chwilę powstrzymał jej niecne plany, by odnowić zaklęcie niewidzialności zarówno na niej jak i na nim. W końcu żadne z nich nie chciałoby, żeby nagle pojawili się przed wszystkimi w takim stanie.
Dłoń Meggy rozpoczęła szybko bezwystydne harce, tak po prostu, przy wszystkich przy ognisku, będąc skrytymi jedynie czarem... wyjątkowo cichutko zachichotała, a sam Daritos musiał się naprawdę powstrzymywać, żeby czasem się nie zdradzić. Choć z drugiej strony, co jeśli któryś z towarzyszy mógł przejrzeć niewidzialność?? I chociażby udawał, że niczego nie widzi, podczas gdy oni wyprawiali takie igraszki?
Zaklinacz postanowił temu zaradzić. Najpierw odłożył jej ubrania na pobliski kamień, a następnie przejął inicjatywę i pocałował namiętnie (choć cicho) Meggy, po czym chwycił ją za plecy i pod nogi i podniósł ją na rękach, by następnie oddalić się wraz ze swoją zakładniczką w jakieś chociażby lekko oddalone miejsce.
- To jest porwanie. - powiedział cicho, rozbawiony.
- Och nie! - Szepnęła rozbawionym głosem, gdy tak ją niósł - Ojej, co mi teraz zrobisz porywaczu?
Zaklinacz zaś w odpowiedzi zamknął oczy i uśmiechnął się (czego Meggy oczywście nie widziała), po czym przycisnął dziewczynę do siebie i bez ostrzeżenia ugryzł ją w szyję: raz, drugi, trzeci, by po chwili przenieść się na miętoszenie ustami jej ucha. Dziewczyna najpierw pisnęła zaskoczona, potem jednak już sobie zadowolna mruknęła.
- Ale wiesz... mi dalej zimno... - Szepnęła w pewnym momencie.
Daritos początkowo nie zareagował na jej marudzenie, przenosząc się z szarpania jej ucha do namiętnego pocałunku (za drugim razem trafił!), jednak w końcu powiedział zrezygnowany:
- No dobrze, wracajmy. Tylko nie dobieraj się do mnie przy nich wszystkich.
- Oj... - Odezwała się zawiedzionym głosem - To mnie nie ogrzejesz jak należy?
- Aaa... - Zaklinacz obrócił się na pięcie i usiadł na kamieniu, sadowiąc sobie Meggy na kolanach. - To mów, że w ten sposób ci jest zimno.
Objął dziewczynę tak szeroko, jak tylko zdołał kładąc ręce na jej plecach i jej dolnej części.
- Tak lepiej? - wyszeptał jej do ucha, ocierając swój szorstki, nieogolony policzek o jej.
- Trochę... - Szepnęła - Tylko drapiesz nicponiu! - Dłoń Meggy przejechała po torsie mężczyzny, jego brzuchu, po czym ponownie zawitała w interesujące miejsce jego ciała. Dziewczyna zachichotała, rozpoczynając kolejne pieszczotki, zaś Zaklinacz dołączył się do ceregielu, całując piersi Zaklinaczki i przechodząc coraz wyżej, do szyi... ona z kolei poruszała już nieco szybciej swoją rączką, drugą dłoń przykładając do potylicy Daritosa, wędrującego po jej ciele. Wkrótce ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku, pełnym dzikości i tęsknoty za bliskością ciała tego drugiego...
- Dłużej nie wytrzymam - Szepnęła z wielkim rumieńcem, schodząc z niego. Lekko popchnęła Zaklinacza w tył, by na wpół leżał, po czym usiadła na niego, a z jej ust wyrwał się pojedynczy, cichutki jęk.
- Ja też nie - odparł równie zarumieniony Zaklinacz i całe jego ciało przeszedł dreszcz kiedy Meggy na niego wsiadła. Złapał ją oboma rękami za pośladki i ścisnął je mocno, podnosząc dziewczynę nieco do góry, by po chwili ją opuścić. Ta zamruczała z zadowolenia, po czym zaczęła powolutku się na nim lekko unosić, zarzucając mężczyźnie ręce na kark.
- Już... o wiele... cieplej... - Ponownie go namiętnie pocałowała.
Zaklinacz tymczasem nie był w stanie wykrzesać żadnego słowa, tym bardziej że miał akurat zajęte usta. Odwzajemnił pocałunek Meggy, trzęsąc się już cały niemalże spazmatycznie. Przycisnął Zaklinaczkę do siebie z całej siły i po chwili eksplodował wewnątrz niej.
Jeszcze przez chwilę siedzieli tak na kamieniu, chwilowo opadli z sił aż w końcu Meggy szepnęła ciepłe słówko Zaklinaczowi (i wzajemnie), po czym oboje wrócili do ogniska.
Jedno było pewne - Zaklinaczce nie było już zimno.

abishai 26-05-2013 21:57

Raetar zamachnął się mieczem, fala pomknęła od Samotnika w kierunku drowki uderzając w nią, by ją powalić, a sam Samotnik ruszył z pełnym wściekłością spojrzeniem w jej kierunku. Drowkę porządnie trzepnęło, odrzucając nawet w tył. Zmiotło ją z nóg ze sporą siłą, aż pacnęła wśród kurzu, złorzecząc po swojemu na Raetara...
Natomiast Isildur znikł ukrywając się za osłoną magii niewidzialności, po czym... zaatakował znienacka walczącego z nim włócznika atakując ostrzem iskrzącym od negatywnej energii. Cios został zadany pod drowią pachę, ze śmiertelnym skutkiem. Zarówno umiejętności Elfa, jak i wspomagacze magiczne, doprowadziły do zabicia przeciwnika na miejscu.
Ostatni z Drowich samców zginął po przebiciu rapierem przez niewidzialną Arasaadi, która kolejnemu z nich wpakowała oręż w bebechy... Została już tylko sama Drowka, wstająca z ziemi z wyraźnym szokiem na twarzy. Ku niej zaś skoczył Foraghor, rycząc bojowo z wyprowadzanym do ciosu mieczem... tnąc ją po ręce. Ona z kolei buchnęła w Barbarzyńcę płomieniami z dłoni, smaląc mu gębę.

-Żywcem ją brać!- krzyknął Samotnik również zachodząc drowkę z drugiej strony. Zamachnął się ponownie mieczem posyłając kolejną falę uderzeniową w drowią kapłankę.- A w twoim interesie suko Lolth jest leżeć grzecznie na ziemi.
Zwyczajowy podmuch wiatru, i drobinki piachu trafiły Samotnika w oko, akurat w momencie, gdy brał zamach mieczem, i pech chciał, że energia, którą powołał do istnienia, zamiast grzmotnąć w Drowkę, przeleciała tuż obok niej, nie czyniąc jej krzywdy... za to Foraghor, nie cackając się za bardzo z mroczną Elfką, pochwycił ją jedną łapą za ubranie na torsie, a drugą, w której dzierżył miecz, przywalił jej dwa razy rękojeścią w twarz. Drowką zachwiało...
Raetar dokończył sprawę, szybkim zamachem miecza, uderzając rękojeścią w jej skroń.
- Arasaadi... skocz po linę. Mam ją w swoim plecaku. Foraghor trzymaj ją mocną. A ja ją obmacam. Nie chcę, żeby mi tu wyskoczyła z jakąś niespodzianką ukrytą w bucie.- rzekł Raetar wbijając miecz w ziemię. -Ilisdur potrafisz wykryć magiczne aury przedmiotów naszej więźniarki.
- A Saebrineth?
- spytał elf.
-Saebrineth przeżyje. Porwali ją dla tej wiedźmy, nie zabijają więc jej do powrotu swej pani. A ta przecież nie wróci.- mruknął Samotnik przeszukując ubranie nieprzytomnej drowki.

W tym czasie Arasaadi przyniosła linę, i wkrótce wraz z ochoczo pomagającym Foraghorem, dobrze związali Drowkę... spoglądając po chwili pytająco na Samotnika.

Raetar spojrzał po nich rzekł.- Poszukacie Saebrineth, tylko ostrożnie. Ja tu zostanę z jeńcem i Foraghorem. Mogę go podleczyć, ale jestem w tym o wiele wolniejszy niż kapłani.-
Gdy zaś czarownik został sam z Foraghorem, gapiąc się na nieprzytomną Drowkę, Barbarzyńca otarł krew z własnej gęby, i nagle dziwnie wyszczerzył kły.

- Nooo... nawet niezła jest - Wzrokiem wodził po ciele związanej.
-Ujdzie.-Samotnik chlapnął wodą z bukłaka w twarz drowki licząc, że takie traktowanie obudzi ją. Po czym usiadł blisko barbarzyńcy i położył dłoń na jego ramieniu, by poprzez dotyk przesyłać mu uzdrawiającą energię. Niestety dawki te były małe... by ozdrowienie mogło nastąpić szybko.
Drowka zamrugała oczami, i po paru chwilach doszła do siebie na tyle, by wbić nienawistne spojrzenie w obu mężczyzn. Szarpnęła się kilka razy, co jednak nic nie dało, związana była bowiem dobrze...
-Teraz wszystko wyśpiewasz, albo cóż... On nie miał długo kobiety, a ja lubię sobie popatrzeć.- rzekł z wrednym uśmieszkiem Samotnik do drowki.
- Vith tir! - Warknęła do nich w swym narzeczu, bynajmniej nie pokojowo, spluwając nawet w ich stronę.
-Dobra... zedrzyj jej gacie. Z gołym zadkiem zrozumie powagę sytuacji.- wzruszył ramionami Samotnik wydając polecenie Foraghorowi, a ten ochoczo posłuchał, dobywając sztyletu. Rzucającą się, niczym rybę bez wody Drowkę, przygniótł kolanem, po czym przeciął pasek jej spodni...
- Dość - Zaskamlała w końcu w mowie, którą rozumieli - Dość! Co mam mówić??
-Zacznij od imienia. Byłoby miło.- rzekł obojętnym tonem Raetar.
- Nathayne - Burknęła, wpatrując się w Foraghora i sztylet.
-A więc Nathayne. Ty i ta twoja reszta bandy nie powinna przypadkiem grasować w Podmroku? Co więc robiliście na powierzchni ? I co to za pomysł z atakowaniem nas? - spytał zaciekawionym tonem Raetar.
- Czasem wychodzimy... a wy wydawaliście się łatwym celem - Odparła.
-Gdzie ci twoi pomagierzy zabrali moją towarzyszkę broni?-padło kolejne pytanie Samotnika.
- Są tu gdzieś pewnie niedaleko, na odległość krzyku... ughh... musisz tak wbijać kolano?? - Syknęła na Foraghora, przygniatającego jej brzuch.
-A ty pewnie jesteś kapłanką, tak?- spytał Raetar.
- Tak - Powiedziała ledwie słyszalnie.
-Więc gratuluję, zyskałaś nową profesję. Jeszcze nie wiem czy to będzie zakładniczka, jeniec, czy niewolnica, ale na pewno któraś z tych.- odparł ironicznie Samotnik.
- Niee... - Jęknęła, ze łzami pojawiającymi się w ślepiach, znowu się szarpiąc - Nie! - Krzyknęła już.
-Zawsze jeszcze możesz zginąć. Z naszych rąk lub twoich pobratymców. Nie jestem teologiem, ale o ile pamiętam ta wasza Lolth niespecjalnie lubi nieudaczników. - Samotnik jakoś nie przejmował się jej krzykami.
- Zabiję was przy pierwszej okazji... - Wycedziła przez zęby.
-Jeśli ci się nie uda. Foraghor się z tobą zabawi. Więc na twoim miejscu, nie próbowałbym.- mruknął ponuro Samotnik.-Jeśli już będziesz miała okazję kogoś zabić, to proponuję jednak popełnić samobójstwo.
Podrapał się za uchem i spojrzał na barbarzyńcę.-Zedrzyj jej spodnie i daj parę klapsów na goły zadek. To powinno jej uzmysłowić, że nie ma tu nic do gadania. A już tym bardziej nie może rzucać pustymi groźbami.

Po kilku chwilach szamotania, obustronnemu złorzeczeniu i epitetach w paru językach, Drowka leżała na brzuchu, ponownie przygniatana przez Foraghora. Mężczyzna rozciął jej pasek spodni, po czym ściągnął te do kolan, wystawiając na widok zadek pojmanej. Chlasnął ją parę razy siarczyście dłonią po pośladkach, aż ta zapiszczała, potem jednak ruchy Foraghora zrobiły się wyjątkowo wolne, a sama dłoń Barbarzyńcy wepchnęła się dosyć brutalnie między nogi Drowki.
- He, he - Zaśmiał się pod nosem, śliniąc na widok przed sobą, i zakamarki, w które bezczelnie pchał swoje palce.
-Daj jej spokój.- mruknął Raetar wstając.-Powiedziała, co wiedziała. Nie ma powodu, by tak ją karać. Zostaw ją.
- W takim momencie?? - Foraghorowi błysnęło coś w oczach...
-W takim momencie...-Raetar oparł dłonie na rękojeści wbitego miecza.- Nie nauczy się być posłuszna, jeśli karana będzie bez względu na swe postępowanie.
- Ty masz Arasaadi, a ja co, mam konia walić po kątach? - Warknął - To w końcu tylko Drowka, i tak ją zabijemy
-Nie. Nie zabijemy, jeśli nie będzie ku temu powodu. A jak przywyknie do nowej sytuacji, to może nauczy się dawać po dobroci.- odparł Samotnik wstając uzbrojony w miecz.-Mówię... daj jej spokój. Drowka idzie z nami. Czy tego chce czy nie. Może będzie okazja na coś lepszego niż gwałt.
- Pierdolenie - Odpowiedział Foraghor, wstając z Drowki, i łypiąc na Raetara - W dupie mam takie coś! - Splunął na kobietę przy swych nogach, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł gdzieś przed siebie...
Raetar z miną wskazującą na brak zainteresowania naciągnął spodnie na goły zadek kobiety i z równą obojętną miną wykorzystał część liny zamiast paska.
Po czym usiadł przy ogniu. A gołąb dotąd unoszący się gdzieś na nimi, ruszył na poszukiwania Saebrineth, Arasaadi oraz Isildura...

…Którzy wrócili po naprawdę dłuższej chwili. Sami.
- A z nią co będzie? - Spytała Arasaadi, spoglądając na Drowkę.
-Zabierzemy ją ze sobą. Wzięliśmy ją w niewolę.- mruknął Samotnik i odpowiedział pytaniem.-A co z Saebrineth.
-Żyje, ma się dobrze, jest cała i zdrowa.- odparł szybko elf wypluwając niemalże każde słowo.
-Możesz trochę bardziej rozjaśnić sytuację?- zapytał Raetar jasnowłosą. Arasaadi usiadła przy nim, przy ognisku, po czym odezwała się ściszonym głosem:
- Drowy chciały ją chyba zbałamucić. Jak ją znaleźliśmy, już były martwe, a półnaga Elfka obściskiwała się z tą samą Demonicą, którą poznaliśmy w karczemnej piwnicy... i teraz Saebrie nie chce jej chyba opuścić na krok.
-Mieliśmy o tym nie mówić.-mruknął Ilisdur, a Raetar zamarł zaskoczony.
- Pff - Arasaadi wzruszyła do Elfa ramionami...
-A myślałem, że z nią będzie największy kłopot. -westchnął Samotnik wskazując kciukiem na związaną drowkę.
- Co sądzisz o fakcie, żeby Sukkubica dołączyła do naszej cholernej gromadki? - Mówiąc to, Arasaadi spojrzała przez moment jakoś tak dziwnie na mroczną Elfkę.
-Gorzej już nie będzie. Osobiście wolałbym i bez sukkuba i bez tej tu .- Samotnik wskazał kciukiem drowią kapłankę.-Ale mordowanie z zimną krwią też mi nie odpowiada. Z drugiej strony, sukkuby nie są dla mnie zagrożeniem.
- To może... - Jasnowłosa wymownie odchrząknęła, kładąc dłoń na swej kuszy, mając oczywiście na myśli ich jeńca. Spojrzała Raetarowi w twarz dziwnym, jeszcze wcześniej nie ukazywanym, poważnym, a zarazem i jakby pustym wzrokiem.
-Nie. Łatwe rozwiązania nie zawsze są słusznymi. -stwierdził krótko Raetar. Czarownikowi nie podobało się mordowanie więźniów, nawet jeśli... Arasaadi miała rację.
Pozostało zebrać inne wartościowe przedmioty z trupów mrocznych i ruszyć jutro wcześnie rano na piechotę. Z drowką jako więźniem i... z niepewnym statusem Saebrineth, dalsza podróż drogą powietrzną właśnie zakończyła.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:14.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172