Trucizna z nieznanego monstra Podmroku, wyhodowanego lub upolowanego przez czarne diabły, która paraliżuje niemal całkiem elfie ciało, iż jest całkiem bezwładne i bezbronne, podległe całkiem drapieżnikowi. Nie tylko jednak wpływać może na członki ciała, ale i na umysł i duszę, które przyobleka w nienawiść i rozpacz. Jednakże począł ustępować, gdy przeczarne skrzydła zstąpiły z chmurnego nieba, nieoczekiwane szpony rozorały karminową szyję drowa próbującego sobie krzywdy matriarchatu Lloth zrekompensować. Valen.. Valeńka! Drugi mężczyzna zdawał się być bardziej zaskoczony sprzymierzeńcem, który prędzej by jakaś matrona przyzwała, i puścił ręce Elfiej Łotrzycy. Elfia Łotrzyca nie miała zamiaru z niczego się tłumaczyć, a dostrzegając porzucony miecz nieopodal, rzuciła się w jego stronę, pochwycając, i tnąc wściekle poziomo mrocznego samca po nogach. Efektem tego ataku było odcięcie szablą nogi jednego z oprawców tuż przy kostce. Drow upadł na dupsko i częściwo plecy, drąc się na całego z powodu utraty kończyny. Dobył własnego rapiera, i próbował pchnąć nim Saebrie, wszystko jednak okazało się bezcelowe... W tym czasie z pazurów Valen, tkwiących w bryzgającej posoką szyi Drowa, wtargnęła w ciało niedoszłego gwałciciela jakaś mroczna energia, zabijająca już delikwenta na miejscu. Zszedł z bulgotem wydobywającym się z jego rozoranego gardła. Saebrineth przez drobną chwilę przyszła myśl, czyby nie wziąć i ściągnąć drowowi z odciętą nogą spodni, odciąć męskości, i nie wsadzić mu jej w usta, i wiązankę przekleństw go wysyłających do Pajęczej Otchłani. Skoczyła ku niemu półnaga, trzymając miecz oburącz, i sztychując go w okolice serca. A że była w niemałej furii, na jednym ciosie się nie skończyło. Raz za razem wbijała więc ostrze w jego ciało, a Drowowi przy każdym ciosie gały wychodziły na wierzch, będąc szatkowanym... w końcu po trzech razach przestał wierzgać, charczeć i bulgotać, będąc martwym. Przysiadła potem obok na klęczkach, opuszczając na bok wciąż kurczowo trzymany miecz, umazana na twarzy i nogach krwią, jak i części jej wilczego ubrania. Poplamione miała i włosy, iż jej pojedyncze karminowe kosmki mieszały się z tymi krwią oblanymi, warkocz przez nią spleciony w całej tej szamotaninie się rozsupłał. Wyciągała i wypuszczała dalej powietrze głośno, jakby po wielkiej bitwie stoczyła bój. Przekręciła głowę sztywno, chcąc spojrzeć na swą wybawczynię. Valen stała tam, z martwym Drowem u swych stóp, a jego posoką cieknącą z pazurów, od czasu do czasu jakby nerwowo trzepocząc skrzydłami. Jej ślepia wciąż żarzyły się niesamowitym blaskiem, a ogon wyginał nerwowo za plecami biesowej panny. W końcu spojrzała na Saebrie, i momentalnie piekielny wzrok przygasł, a ona sama ku niej skoczyła, opadając przy Elfce na oba kolana. Objęła jej kark rękami, starając się nie dotknąć jej zabrudzonymi dłońmi, trzymanymi z dala ciała szarowłosej. Przytknęła swe czoło do jej czoła, zamykając również na chwilę oczy. Nie odezwała się ani słowem, trwając tak w ciszy przerywanej jedynie ich oddechami. Elfia łotrzyca odrzuciła miecz gdzieś na bok, uspokajał się jej oddech, nie chciała płakać, albo i nie była w stanie, jednakże jej oczy uroniły choć jedną. I nagle wskoczyła na jej kolana przywierając do niej ściśle, mocno obejmując w pasie i przytulając policzkiem o policzek, znów oddychając głośniej i wzdychając, drżąc na całym ciele, jakby zaraz tajfun uczuć i emocji miał się wydostać, i zalać cały Grzbiet Świata. -A..ach.. och.. mm.. am.. dzię..kuję... dziękujĘ!-Wydukała z trudem z siebie jej na ucho, kurczowo obejmując jej plecy. - Już dobrze - Szepnęła do Elfki, nie ruszając się o cal - Już jestem i pozostanę... -Dzię.. kuję, o tak.. jak.. jak to jest komuś.. życie uratować? Zdażyło Ci się to kiedy..?-Wypowiedziała drżąco rozpoczynając filozoficzne rozważania, niby by czymś umysł stargany zająć. - To chyba pierwszy raz - Valen potarła policzkiem o policzek Elfki - Coraz więcej mam z tobą tych pierwszych razów... - Dodała, i cicho się zaśmiała. -Mogłaś.. mnie rozszarpać w piwnicy, ja mogłam pozwolić Księżycowemu Ostrzu rozpłatać tobie szyję.. a ty teraz moje uratowałaś.. znów zaciągnęłam dług, czyż tak?-Koniec pytania wypowiedziała na granicy słyszalności. - Nikt nikomu nic nie jest winien - Rogata uśmiechnęła się - Zamiast skoczyć sobie do gardeł, postanowiłyśmy zaryzykować. I uważam, że się opłaciło - Skubnęła ją w końcu ustami w Elfie uszko. -Ryzykujesz.. zniesławieniem, tam, na Dolnych Planach..-Saebrineth poczęła rozwodzić się nad całą sprawą. Valen niespodziewanie zaśmiała się perliście, na drobny moment wytrącając Elfkę z równowagi, nim ta jednak jakkolwiek zareagowała, rogata pannica wyjaśniła: - Niech cię twoja słodka główka o moje zniesławienie nie boli. Wszystko jest w jak najlepszym porządku... czy może i chaosie - Parsknęła - Wszystko będzie dobrze... -Ach.. mówiłaś, że miałaś dość swoich współtowarzyszy.. mniemam, że to o to chodzi, a nie jeno o mnie tylko.-Przypominała sobie uprzednią rozmowę z nią, chciała już coś więcej się dowiedzieć, o niej. - Złożyło się kilka spraw na siebie... ale to pewna, srebrnowłosa Elfka była tą iskrą wyzwalającą ukryte do tej pory pragnienia, to ona przełamała ostatecznie bariery - Potarła ją nosem po policzku. -Och.. jej..chciałabym lepiej poznać ciebie.. a i swoje tajemnice i żale wypowiedzieć.. lecz chyba znów nie czas na to, możliwe że moi towarzysze szukają mego.. truchła.-Uśmiechnęła się paskudnie do niej. - Musiałabym w końcu umyć ręce... - Powiedziała Valen, dziwnie zmieniając temat, choć po chwili do niego powróciła - Od teraz będziemy miały czas już tylko dla siebie kwiatuszku - Uśmiechnęła się do niej. -Umyć.. zmyć krew.. zmyć te wszystkie krwi..-Elfka odebrała słowa rogatej nieco mniej dosłownie-Tylko dla siebie..? Rozumiem, że pewnie nie chcesz ciągle się ukrywać w cieniu, w śladach moich, samotna..-Pomyślała Saebrineth, jak się mogła Valen czuć w tej całej sytuacji. A wtedy... - A kogo my tu mamy?? - Rozległ się głos dochodzący od strony obozowiska, z którego przywleczono tu Saebrineth. Nadchodziła oto Arasaadi i Ilisdur, najwyraźniej szukający właśnie porwanej Elfki. Na widok zaś biesowej panienki, z pamiętnej, krwawej karczmy, oboje zrobili dosyć dziwne miny... przygotowując swój oręż do kolejnej potyczki? Ilisdur sięgnął po różdżkę gotów okryć siebie i Arasaadi całunem niewidzialności. Liczyli na przeciwników w postaci drowów, a nie na jakiegoś czarta. Byli zbyt osłabieni i wyczerpani na kolejną ciężką walkę. -Ach, to wy.. drider i reszta tych czarnych diabłów nikogo nie zabiła..?- Rzekła słabym drgającym głosem Saebrineth, odchylając się od lica Valen i przekręcając głowę w ich stronę. -Foraghor trochę oberwał, a potem on i Raetar złapali ich przywódczynię żywcem.- odparł Ilisdur podejrzliwie patrząc na sukkuba z zakrwawionymi dłońmi, w sporym uścisku z samą Elfką.-A ona, to? -To..to..-Próbowała szukać odpowiedniego określenia.-Moja obrończyni.-Rzekła po chwili.-Tamte elfy mnie sparaliżowaną chciały zabić, uprzednio.. uprzednio chcąc mnie tknąć.-Ostatnie słowa wypowiedziała z taką dawką jadu, iż sama się przelękła swego głosu. - Obrończyni, ta - Arasaadi przeładowała kuszę, choć nie celowała jeszcze z niej do rogatej panny - To ta sama co w piwnicy? Kusicielka gotowa rozszarpać kolejne gardło? -Coś mi tu wszystko... śmierdzi.- mruknął Ilisdur przyglądając się obu kobietom.-Może zatem wyjaśnicie to deczko bardziej. Saebrineth... panno demonico? -Jeśli właściciel gardła będzie chciał mojej krwi, albo jej krwi, to na pewno się będzie bronić przed tym. Tak jak i ja. Ofiarowała mi swe życie, lecz ja jego jej nie zabrałam choć Ostrze...-Kaszlnęła, nie mając wielkiej chęci mówić o Księżycowym Kwiecie rodu Lonnavae-Poddała się mi, lecz jej życia nie zabrałam, a teraz dzięki temu żyję. -A ona...język jej ucieło?-spytał Ilisdur przyglądając się podejrzliwie demonicy.-To kłamliwe stworzenia, możliwe że miała w planach tak cię omamić. Nie neguję szlachetności jej... czynów. Ale nie podejrzewałaś ani przez moment ukrytych intencji? Pierwszą odpowiedzią jaką udzieliła Elfowi rogata pannica był... syk niezadowolenia, i ukazanie ostrych kiełków. Poluźniła nieco ręce na Saebrineth. - Nie mam się z czego tłumaczyć, więc się nie odzywam - Powiedziała w końcu Valen - Wy i tak swoje pewnie wiecie czy i myślicie, jak to zwykle bywa... nie omamiam Saebrineth - Dodała na końcu z dużym naciskiem. -Nie rzucała na mnie żadnych czarów zaklinania, nie jestem pod wpływem żadnego uroku. A na początku myślałam o ukrytych intencjach.. lecz dość się nauczyłam o nich od innych elfów, żeby teraz je wyczuwać. -Wyrzekła posępnie. -Mogła po prostu okłamać. Skoro jednak jej wierzysz to...-Ilisdur machnął ręką. -To jednak nie znaczy, że ja wierzę jej. -Jeśli się mylę.. niech będzie mi sądzona śmierć.-Jej słowa zabrzmiały niczym uderzenie stali. Niczym zapadły wyrok. A oczy jej były niczym siano, które straciło całą swą złocistość świeżej jesieni. -Jeśli się mylisz...Wszyscy możemy zginąć. Ciekawe co powie na to Raetar... albo nie... On akurat może mieć to w nosie. Ale Tarin, albo Wulfram którego wyssała jedna z demonic?-spytał ponuro Ilisdur. - Nie zawsze można zapobiec, czy i być odpowiedzialnym za czyny swych towarzyszy - Odpowiedziała Elfowi rogata. -Zatem jeśli nawet daję na słowo swoją śmierć, odejdę.-Wyrzekła zmęczona, na cóż bardziej mogła się klnąć niż na własne życie? I cóżby była dla drużyny dla ulga, jeśliby teraz mogli wyeliminować potencjalne zagrożenie? -Och... daj spokój. Nie zrobiłyście tej zasadzki przypadkowo.- zirytował się Ilisdur i spojrzał na Arasaadi. -To co robimy z tą czarcicą ? - Hmmm... ja bym ją odstrzeliła... tak profilaktycznie - Odparła jasnowłosa z krzywym uśmieszkiem. -Ja też jej nie ufam. Ta wyprawa nagle zrobiła się strasznie skomplikowana.-Ilisdur przeczesał głowy w irytacji.-[i]Drowka na powrozie, sukkub na wolności. Co jeszcze wyskoczy ?![?I] Szara Lisica założyła w końcu spodnie na siebie, wyszarpując szablę z pochwy, przyjmując obronną gardę zasłaniając Valen przed ewentualnym atakiem ludzkiej łotrzycy. Nic nie wyrzekła, a ogniki jej oczu poczęły się zapalać żywym złocistym ogniem. - Saebrie, spokojnie! - Arasaadi oderwała jedną dłoń od kuszy(wciąż bardziej skierowanej w ziemię, niż w kierunku Elfki i Demonicy), po czym uniosła ją w górę, w geście, który można było określić jako “stop” - No przecież nie rzucimy się na siebie co? Nie wiem co dalej robić... co o tym wszystkim sądzić... może pogadamy całą grupą przy ognisku? -Czy ona się może zmienić na coś bardziej neutralnego?-elf zakrył twarz dłonią dodając już pod nosem.-Mam naprawdę złe przeczucia co do tego. Zwłaszcza... jak Foraghor się dowie. Saebrineth opuściła w końcu szablę nerwowym ruchem. -Ona może się zmienić ale.. też sądzę, że wiele z tego dobrego nie wyjdzie.. i opowiedzenie odpowiednio sensownej bajeczki przy ognisku wraz z magiczną przemianą wyglądu..-Wypowiedziała z trudem, ochryple, wyglądając w tej chwili na bardzo starą i zmęczoną. -Arasaadi.. idziemy stąd. Saebrineth żyje i jest cała i zdrowa. Niech ona obmyśli z tą... demonicą, co zrobią z tym bajzlem.- zadecydował w końcu elf. -I co zamierzają czynić dalej. Tak będzie najlepiej. Saebrineth zatrzepotała rzęsami kilka razy, czy aby dobrze usłyszała słowa elfiego maga, nie mogąc im uwierzyć, iż od tak zostawi całą sprawę. Już miała coś wyrzec, ale słowa nie wychodziły z jej ust. Przysiadła znów ciężko na kolanach, wbijając przy tym szable w grunt. Arasaadi wzruszyła ramionami, po czym zrobiła krok za Elfem... - Idziecie, zostajecie? - Spytała przez ramię. Valen spojrzała na Saebrineth, a w tym spojrzeniu kryło się naprawdę wiele. Pytania, wątpliwości, zdziwienie. Milczała, podobnie jak Elfka, nie spodziewając się takiej reakcji całego towarzystwa, do którego ponoć Saebrie należała... Czoło Elfiej Łotrzycy opierało się ciężko na rękojeści szabli. Przewaliło się w ostatnich paru minutach tyle emocji przez nią, w jedną i w drugą stronę przewalając się przez pokład jej duszy. Postukała kilka razy czołem w sam koniec rękojeści, niby chcąc zrobić dziurę, i wypuścić to co gnieździ się w jej głowie. -Chciałabym.. chciałabym dostać już te chędożone pieniądze od Silverymoon, jeślibym przeżyła tą cholerną Żelazną Wieżę..-Wymęczyła ze swych ust. - No cóż... - Valen przyklękła przy Elfce, “obmywając” dłonie w odrobinie śniegu, który leżał sporadycznie to tu, to tam. Owe “no cóż” brzmiało zaś dosyć... powątpiewająco. - Idziemy do nich, czy... - Jakoś tak nie dokończyła, spoglądając z boku w twarz Saebrie. -Nie chcę ciebie narażać, ani na nieprzewidywalnego Raetara, ani tą górę mięsa Foraghora.. nie chcę.. nie chcę..-Powtórzyła ostatnie słowa jak echo. - Nie odstąpię cię na krok - Położyła dłoń na jej ramieniu - Jeśli zechcesz, możemy tam iść, jeśli nie... poczekam z dala, będę w cieniach. Ale nie odejdę - Dodała poważnym tonem. -Spodziewałaś się że wszyscy będą radzi temu, iż mnie uratowałaś, i przyjmą od razu do swego grona..? Nie mając na względzie bycia biesami, to twoja była kompania zgotowała im, i mi, krwawą zasadzkę. -Wyrzekła ponuro.-Masz pewnie wiele więcej lat niż moje dwie setki.. W górze, albo w Mrokach.. czuwaj nade mną, proszę Cię proszę..to więcej niż jeden ludzki rok, albo pół, albo jeszcze mniej, nie zajmie, wobec późniejszej wieczności.. ze mną. Kształtując swą naturę jak tylko zechcesz..-Ostatnie słowa tak wezbrały, rozsadzane były emocjami, iż nagle wskoczyła na Valen, wpijając się w jej usta rozpaczliwie, obejmując nogami jej biodra wiercąc się, a byle jak zapięte spodnie zssuwać się zaczęły z niej znów.. [media]http://www.youtube.com/watch?v=12lgsK63S48[/media] Valen odwzajemniła namiętny pocałunek, pełen dzikości i pragnień, obejmując Elfkę w pasie, wodząc dłońmi po odsłoniętych miejscach z nagą skórą... a namiętnościom zdawało się nie mieć końca. Obie najwyraźniej tak się za sobą stęskniły, że żadna nie chciała zakończyć drobnych pieszczotek. -Mmmm..mfu..ochHHH! Być.. blisko.. blisko tak, jak najbliżej..-Szara Lisiaca wydawała z siebie tęskne i niemal rozpaczliwe, cienkie westchnienia, lgnąc do Valeńki, jakby chciała być blisko, najbliżej jak się tylko da, kurczowo obejmując ją, to chaotycznie wodząc po jej sylwetce niezaspokojonymi dłońmi. Ogon rogatej owinął się ponownie wokół nogi Elfki, a dłonie pogładziły gołe lędźwie. Valen coś mruknęła, lecz pozostało to niezrozumiałe dla Saebrineth wśród ich pocałunków. W końcu zaś, gdy na drobną chwilę musiały już odsapnąć, kochanica długouchej szepnęła już zrozumiale: - Ale ja nie chcę cię opuszczać... - Tonem pełnym tęsknoty, wprost bólu rozstania, pełnym smutku... -Nie zostawiasz mnie.. nie.. nie zostawiasz przecież.. mą skrzydlatą strażniczką jesteś.. a ja jestem tylko twoja..-Wykrzesała romantyczną nutę w swym głosie przez zmęczenie i smutek.-Możliwe, że przed ostateczną konfrontacją w Żelaznej Wieży, natkniemy się na odosobniony przybytek, gdzie nikt z mojej drużyny Cię nie będzie niepokoić, a i ja odpocznę.-Zapewniła ją Elfia Łotrzyca, krzesąc drobny uśmiech na swym licu i letko całując w nosek. Z ociąganiem wstała, i w końcu ubrała jak należy spodnie, po czym znów przysiadła, lecz tyłem do rogatej, podając w jej stronę frotkę przeczarną, jaka ta pierwsza wplotła uprzednio w jej włosy. -Proszę.. nie idzie mi zbyt dobrze plecenie warkoczy, mogłabyś uczynić to ponownie?-Spojrzała kątem oka unosząc kąciki ust. |
Wewnątrz Trzeciej Góry 8 Ches(Marzec) 5-ty dzień wyprawy popołudnie Grupka śmiałków, wzmocniona osobowo o dwie dodatkowe postacie, niejaką Druidkę Virmien, oraz Elfiego Barda Gabriela o dosyć nietypowej karnacji, ruszyła w dalszą drogę, prowadzona przez ich przewodniczkę. Opuszczona kopalnia Krasnoludów zdawała się ciągnąć w nieskończoność, prezentując im różnorodne widoki. Wkrótce natrafili na płynącą w górze lawę, widoki jednak były dosyć żenujące. Otóż w całkiem zwyczajnym tunelu, w jednej jego ścianie, znajdowało się coś na kształt okienek, przez które można było spoglądać w szczelinę biegnącą najwyraźniej wzdłuż właśnie owego tunelu, ze znajdującą się na dole, płynącą lawą. Raczej niezbyt widowiskowe... - Góra jeszcze nigdy nie wybuchła, nigdy też nie trzęsło, z tego co słyszałam - Wyjaśniła Liri - Ot, płynie sobie te cholerstwo wewnątrz, nie wiadomo gdzie, i tyle. No tak... ale jakich tu w końcu się spodziewać "atrakcji" w kopalni brodaczy, uchodzących dosyć często za niezbyt obdarzonych wesołym humorem. Zostawili więc ową lawę za sobą, maszerując dalej zakurzonymi tunelami, co pewien czas zaglądając do map, i zasięgając rad Liri. Kwadrans za kwadransem, kilometr za kilometrem(?) wśród kurzu i echa własnych kroków. Na zewnątrz mogło być dosyć zimno, zważywszy w końcu na fakt, iż to były dosyć wysokie góry ciągnące się na północ, ku naprawdę lodowatym ziemiom. W samej górze jednak było nawet i miejscami za duszno, i często dosyć wilgotno. Kolejną, wartą odnotowania rzeczą, na jaką się natknęli, było... ognisko. W niewielkiej sali, na jej środku, znajdowało się wypalone ognisko, oraz kilka niewielkich kości. Po dokładniejszych oględzinach, co niektórzy mogli stwierdzić, iż ogień płonął tu około pół dnia wcześniej. Małe kości z kolei mogły należeć do jakiś zwierząt wielkości szczurów, a może i to były szczury? Ktoś zatem najwyraźniej tu całkiem niedawno biwakował, jedząc upolowane tu gryzonie, a ślady butów świadczyły o kilku osobach. Możliwe, że trzech, czterech, pięciu, a może i nawet do ośmiu, trudno było się połapać we wzajemnie zadeptanych miejscach. Wszyscy zgodnie doszli jednak do wniosku, iż należy zachować ostrożność. Nie byli bowiem najwyraźniej sami w kopalni, a kij wie, na kogo mogli się tu natknąć? Może znowu Trolle, albo towarzysze pożartego Drowa? Jakieś Orki, Gobliny, czy i inne tałatajstwo... możliwości było wiele. .... Kolejne korytarze, schody, raz w górę, innym razem znowu w dół. Opuszczone - i zapuszczone - pomieszczenia. Wilczy dół. Szeroki tak samo jak korytarz na trzy metry, i taki sam długi i głęboki. Na dole zaś kości jakiegoś humanoida... ale i to nie sprawiło im większych problemów, i w końcu przedostali się na drugą stronę, nie zaprzątając sobie głów nieszczęśnikiem na dole. Wszak i tak mu nie pomogą, oględziny truchła nic nie przyniosą, a ten ograbiony został już pewnie dawno temu. ~ W końcu dotarli do czegoś, co można było nazwać... strażnicą? Podwójna, żelazna brama, częściowo wyważona, przy niej zaś kilka kościotrupów w pordzewiałych zbrojach. Bystre i fachowe oko mogło z kolei rozpoznać po czaszkach Orków, choć i rozsypujące się już i wyposażenie wskazywało raczej na zielonoskórych. Obok bramy znajdowały się zaś dwa (kiedyś) dobrze chronione pomieszczenia, z wyrwanymi, ciężkimi drzwiami, otworami strzelniczymi i kolejnymi dwoma truposzami wewnątrz. Była też i czaszka wśród owych kości, dosyć nietypowa czaszka, rozmiarów w sumie humanoidalnych, mająca ponad ustami dziwne otwory, zupełnie, jakby tam znajdowały się kiedyś mięśnie od... macek? I wtedy, jednego czy drugiego, jakby raziło gromem. Illithid. Elfi wzrok Barda spoczął z kolei wewnątrz owej strażnicy na ścianie, która nie do końca chyba była zwyczajową ścianą. Pod warstwą pajęczyn znajdowały się bowiem symetryczne szczeliny, dwie biegnące w górę, a jedna poprzecznie, na wysokości głowy. Na zboczach Trzeciej Góry Po kilku minutach i Saebrie wróciła do reszty towarzystwa, przebywającego przy ognisku. Zdziwiła się nieco na widok pojmanej Drowki, a i szczerze powiedziawszy, przejawiała do niej i nieco inne, niezbyt pozytywne uczucia... nie odzywała się na temat co zaszło przed paroma chwilami, pozostali więc i nie zadawali jej pytań dotyczących owego krótkotrwałego uprowadzenia. Elfka z warkoczem wkrótce pomogła towarzyszom z porządkowaniem małego pola bitwy, polegającego chociażby na przeszukiwaniu pokonanych, jak i spychaniu ich ciał w okoliczne krzaki. Awanturnicy znaleźli kilka interesujących przedmiotów przy martwych Drowach, a najczęstszymi były wszelkiego rodzaju mikstury. Choć z tych leczniczych, były ledwie dwie. - Tam do góry, jakieś dwie setki kroków ponad nami, jest jaskinia, moglibyśmy tam przenocować - Wskazała palcem cel, a gdy pojawiły się pytania dotyczące faktu posiadania owej wiedzy, najzwyczajniej w świecie skłamała, iż zauważyła. Co niektórzy zaś domyślali się, skąd mogła posiadać tą wiedzę, nastrój był jednak już wystarczająco nerwowy, by choć chwilowo go jeszcze bardziej nie podsycać... .... - To co z tym leczeniem? - Burknął Foraghor, to ślipiąc na Raetara, to na związaną Drowkę, której wzrok również kursował w tą i z powrotem, od obu mężczyzn. ~ Jaskinia do dużych nie należała, choć każdy mógł w niej mieć jakiś kąt dla siebie. Co zaś ważniejsze, była pusta, jeśli nie liczyć kilku zwyczajowych nietoperzy, panicznie odlatujących przez pojawienie się śmiałków. Same wnętrze miało zaś w sobie jakiś niepowtarzalny urok, choć na moment rozpraszając pochmurne myśli co niektórych... Wkrótce marudzący pod nosem Foraghor, wraz z Arasaadi poszli poszukać jakiś badyli na kolejne ognisko, Raetar dziwnie się zamyślił na dłuższą chwilę, a Ilisidur skrycie obserwował Elfkę. Sama Saebrie zaś siedziała okręcając palec wokół końca swego warkocza, wpatrując się w wyjście z jaskini. Gdy zapłonął już ponownie ogień, a Arasaadi przyglądała się z bliska mrocznej Kapłance, od czasu do czasu szturchając ją załadowaną(!) kuszą, wypadało chyba porozmawiać na kilka tematów. *** Komentarze w środę |
Zaiste, wielu przed ponad dwa stulecia jaskiń, kompleksów podziemnych Elfia Łotrzyca nie widziała na swe ślepia. Skoro Arasaadi pilnowała pajęczej dziwki, ona sama postanowiła rozejrzeć się po okolicy. Już odruchowo chciała stopić się z pobliskimi Cieniami, gdy napotkała spojrzenie Ilisdura, który od dłuższego już czasu się jej przyglądał, choć teraz dopiero to zauważyła. -Obejrzałabym dokładniej ową jamę, czy może jakie licho tu nie siedzi. Chcesz dołączyć?-Wyrzekła do elfiego maga, nie mając jednak na myśli uganiania się za monstrami. Perłowobiały kamień Ioun płynął koło jej głowy, nieco inne niż zwykle kolory przybierając, jak pobliskie stalaktyty i stalagmity. -Prowadź, podążę za tobą. - stwierdził cicho elf, mocniej naciągając kaptur na głowę. Dłonie trzymał blisko sztyletów za pasem.-Zobaczymy co znajdziemy. Spojrzał za siebie, na zgromadzoną drużynę... Rozleniwioną przy ognisku. -Postaram się nie nie zniknąć tobie tuż.. przed nosem- Rzekła mu, krzesąc z ust pogodny ton, i poczym ruszyła. -To brzmi... prawie... jak... - nie dokończył, bo ona już się oddaliła. Ostatnie spojrzenie za siebie... I Ilisdur ruszył za tą tajemniczą kobietą. A jaskinia nie rozczarowywała im głębiej się w nią wchodzili, miękkie światła ujawniały przecudne niezliczone nieorganiczne dzieła sztuki, a można się pokusić o stwierdzenie, iż cała kawerna była jednym wielkim kaprysem Grumbara Władcy Ziemi lub też Callardurana Gładkorękiego. W pewnym momencie Saebrineth zdała się usłyszeć ni to szept w jej głowie, ni to jakieś niosące się echo niewiadomo skąd. -”Zawsze... zawsze..” Zastrzygła uszami, a potem zatrzepotała rzęsami, przystając na chwilę, w coś się wpatrując, iż jej oczy się rozszerzyły. -O’Su...? (Ojciec?)-Pierwszy raz od dawna wypowiedziała choć jedno słowo w elfiej mowie.-O..ojcze!!-Wyrwało się z jej warg, nagle pognała przed siebie jakby zwierzynę ścigała, albo ktoś był na jej tropie. -Hej... czekaj! Nie idź...- w tonie głosu Ilisdura było po równo i melancholii i irytacji. Zignorowała słowa Ilisdura. I niemal w ostatniej chwili zatrzymała się, inaczej jak spadająca w dół woda pośliznęłaby się, i runęła w przepaść. [media]http://www.youtube.com/watch?v=r-iXQ2DzajI[/media] Jednak coś ją pochwyciło w pasie, coś docisnęło do siebie mocno i zaborczo. Czyjeś dłonie błądziły po jej ciele odciągając ją od tego zwodniczego miejsca. Czyjeś usta muskały jej ucho... Elfie usta i dłonie. Ilisdura.- Jeśli chcesz popełnić samobójstwo, nie zabieraj ze sobą widowni. Chwyciła jego dłonie i odrzuciła, posyłając mu lodowate spojrzenie, po czym ostrożnie rozejrzała się dookoła i.. dostrzegła mglistą postać stojącą w jaśniejącym wgłębieniu pośrodku spływu. Zamrugała kilka razy powiekami, przetarła oczy.. i już tam nikt nie zdawał się stać. -Ojciec.. mój przybrany ojciec tutaj jest. Ale dlaczego przede mną ucieka?- Wypaliła nagle zupełnie nie jakby była nie pomna słów jakie elf wypowiedział do niej uprzednio, nie patrząc na niego. -Nie ma tu nikogo, tylko my... i...- Ilisdur nie dodał nic więcej. Rozejrzał się podejrzliwie dookoła. Spojrzała na niego w końcu, trzeźwym wzrokiem, i znów spoglądając w witrynę do niższego zapewne korytarza. -Wydawało mi się.. że głosy jakieś słyszę, i widzę.. widzę mojego “oficjalnego” ojca...-Wypowiedziała zmęczonym głosem.-Chyba mój umysł jest dość wyczerpany, i zaczyna mi takie głosy i obrazy pokazywać-Stwierdziła i dodała.-Piękna jest ta jaskinia, prawda?-Spojrzała na niego jasną żółcią ogników. -Na swój sposób... tak... piękna.- odparł elf wtulając się plecami w ścianę jaskini i splatając ręce razem. Bardziej wpatrzony był w Saebrineth, niż w okolicę, więc... trudno było stwierdzić czy mówi o jaskini czy o niej.-To zrozumiałe, że jesteś zmęczona. Wplątałaś się w dziwne relacje, Saebrineth... to musi być męczące. -Sparaliżowana prawie, nie zostałam wychędożona i zarżnięta-Wyrzekła dosadnie, choć suchym beznamiętnym tonem, na inne tory chcąc kierować rozmowę. -Przykro mi, że spóźniliśmy się z ratunkiem, ale nam też nie szło za dobrze.- odparł elfi mag, wzruszył ramionami.-Cieszę, że zostałaś uratowana... zanim to się stało. Nawet jeśli przez sukkuba, ale... wybacz. Rozumiem twoją zauroczenie. Nawet aż za dobrze... Niemniej choć doceniam pomoc tej demonicy, to nie wierzę w jej intencje. A tym bardziej miłość. Na to trzeba czasu, a nie...- westchnął smętnie i osunął się powoli do pozycji siedzącej.- Demonice takie jak ona, żerują na porywach serca. Manipulują drugą stroną wmawiając im kłamstwa... Możesz wierzyć w jej uczucia, w jej szczerość. Ja to rozumiem i nie potępiam cię. Ale wybacz... ja jej nie wierzę. Ani trochę. Ja... swoje wiem. -Oo, rozumiesz mnie aż za dobrze, o tak?-Nie była co do tego przekonana.-Nie zabiła mnie, to okazała się sprytniejsza od reszty zgrai jaka nas zaatakowała w karczmie, planując dłuższy ale skuteczniejszy plan destrukcji? - Nie ty pierwsza się przespałaś z sukkubem i nie ostatnia.- stwierdził sarkastycznie w odpowiedzi elf.-A choć słyszałem o miłości od pierwszego wejrzenia, to o miłości od pierwszego chędożenia już nie... Zresztą miłość od pierwszego wejrzenia to głupota i niedojrzałość i zawsze przynosi kłopoty. Głęboki oddech, potem kolejne. Ilisdur milczał przez chwilę oddychając powoli.-Zresztą jesteś dużą elfką. Nie będę cię przekonywał do mego zdania. Po prostu... uznałem, że powinnaś usłyszeć przestrogę. A co zrobisz, to już tylko twoja sprawa. Twarz jej skwaśniała na dźwięk “dużej elfki” na chwilę. -Dlaczego nie wyeliminowałeś zagrożenia w mojej i jej postaci, skoro możesz i ty i inni zginąć?-Spytała, choć miała w głowie niejedną odpowiedź na to. -Bo nie byłem w stanie jej zabić, gdy się spotkaliśmy we czwórkę, a i nie wiem czy Arasaadi sama by sobie poradziła. Dużo mej magii straciłem w tej całej potyczce z drowami. I krwi... A ty, cóż... byłem raz na twoim miejscu. Zapłaciłem straszliwą cenę za to... ale ocaliłem duszę. Choć niewiele poza nią.- odparł Ilisdur wzruszając ramionami. Spojrzał w oczy elfki. - Myślisz, że potrafiłbym cię zepchnąć z zimną krwią w tą przepaść ? Obawiam się, że nie... jestem za słaby tu... -wskazał dłonią okolice serca.- Zawsze byłem. Saebrineth zdawała się zainteresowana, gdy mówił o straszliwej cenie i ocaleniu duszy. Nie dopytywała się jednak bardzo o to. -Dziękuję za.. hm.. za.. dziękuję-Wydukała z siebie, siląc się by powiedzieć że za to iż bronił choć nieskutecznie gdy leżała sparaliżowana, i gdy pozostawił ją samą z Valen, jednak nie wyrzekła tego. -Nie ma za co... Naprawdę.- odparł Ilisdur zerkając za Saebrineth.-Mało która z naszej rasy uznałaby … jaskinię za piękne miejce. -Nie raz zdające się być szlachetnymi majątkiem i słowami elfie usta mnie mamiły, także iż temu uległam, i również uczuciowo. Jeśli się będę mylić co do Val.. co do upadłego sukkuba, nie wahaj się wbić czarownego sztyletu we mnie następnym razem-Wyrzekła poważnym niskim głosem, stojąc wyprostowana, a w patrzących na niego dzikich ślepiach zajaśniały bardzo jasno złote światła. -Pomyślę nad tym... a co do upadłego sukkuba, to ta Val...- elf wzruszył ramionami.-... wcale nie upadła. Jeśli traktuje cię jak swoją własność, to ratowanie ciebie nie miało czystych pobudek. Nie można zmienić swej natury jednym gestem, Saebrineth. Płomienne ognie zgasły w jej oczach, odwróciła się i przysiadła gdzieś z boku, patrząc na migające światła i spływającą wciąż w dół wodę, owijając warkocz dookoła swej szyi, to go rozwiajając. -Setki lat.. albo i tysiąclecia będąc pod wpływem zmian..-Wyrzekła markotnie, zdejmując rękawicę, i dotykając gołą ręką mokrej skały. -Na pewno czegoś więcej, niż... to co się stało.- rzekł ironicznie Ilisdur. A potem spytał.- A ty co do niej czujesz ? Ale tak naprawdę? Arasaadi oddaje się przy każdej okazji Raetarowi, ale nie nazwiesz łączącej ich więzi miłością. To tylko seks... i żądza. -Nie wiesz co się stało, poza tym sukkuby uwodzą i zwodzą mężczyzn, a ja nie wyglądam na żadnego-Rzekła wymijająco i markotnie, coraz mniejszą mając ochotę na dalszą rozmowę, biorąc i rzucając odłupany kawałek skały w przepaść. -Nie wiem... ale się domyślam. - odparł w odpowiedzi elf spoglądając za kawałkiem skały lecącym w dół.- I nie sądzę by akurat płeć miała znaczenie... Mój kuzyn... zapałał miłością do kapłana Corellona Larethiana, więc... Nie uważam, by płeć miała znaczenie. Opuściła głowę, chcą ukryć twarz we włosach, lecz tylko parę najkrótszych kosmków dotknęło jej policzków, bo przecież większość stanowiła szary warkocz. -Więc taka wymówka nijakie wrażenie na tobie sprawić..-Wyrzekła niechętnie.-Bardzo chciałabym widzieć w niej upadłego sukkuba, bardzo.. a nie pięknego potwora, jak moja matka. -Ja... bardzo...- elf machnął ręką jakby nie miał chęci dokończyć tej wypowiedzi. Zamiast tego rzekł.-Może zamiast widzieć w niej upadłego demona, czy też matkę... Po prostu zobacz w niej prawdę. Nie wiesz jakie są prawdziwe pobudki jej czynów i nie należy brać jej słów za dobrą monetę. Może po prostu... Nie daj się jej omotać. Zachowaj trzeźwy osąd. -Zobaczyć prawdę i trzeźwy osąd... -Powtórzyła za nim-Tak, to by mi się zdało, nie tylko w tym przypadku-Przytaknęła mu wolnym zamyślonym ruchem.-Może wracajmy już do naszej.. “wesołej” gromady-Uśmiechnęła się nieznacznie, wstając na nogi. -Nie mam jeszcze ochoty, ale ty się mną nie krępuj.- odparł z słabym uśmiechem elf.-A już liczyłem na emocjonującą randkę sam na sam z tobą. Eeeech... naiwny ja.- dodał zdobywając się na żart. Saebrineth uniosła jedną brew otwierając szerzej oczy. -Kocham ją, i czuję że ona także, a nie li kaprys, manipulacja, dominacja, romans, żądza. Może.. sto dwieście lat albo i więcej jej, a i mnie potrzeba żeby szlamem Dolnych Planów nie cuchnąć, ale ja poczekam, wytrwam, nie będę uciekać, będę ją gonić, dla niej, i dla siebie!-Odpowiedziała mu na uprzednio zadane pytanie dość żywiołowo spoglądając mu w oczy nagle rozpalonymi żółtymi ślipiami, tym samym odrzucając wysuniętą przez niego propozycję. Położyła mu na ramieniu dłoń w geście pożegnania, i odeszła pospiesznie znów w stronę gdzie jak jej się zdawało, jaśniały już światła ogniska. |
Samotnik zdołał już uleczyć barbarzyńcę i spoglądał na związaną drowkę, bez większego zainteresowania. Posiadanie więźnia komplikowało sprawę, podobnie jak cała ta sprawa z demoniczną kochanką Saebrineth. -Nathayne... tak?- rzekł nagle pocierając podbródek. -Jesteś teraz naszą niewolnicą. A nam przyda się ktoś, kto potrafi leczyć. Jeśli po kolejnych potyczkach, wykorzystasz swe modlitwy do leczenia naszych ran, pozostaniesz nietknięta. Jeśli będziesz posłuszna i nie będziesz próbowała uciekać, ani sabotować naszych działań po jakimś czasie cię wypuścimy. Bo … cóż, nie jesteś warta wysiłku targania cię do cywilizacji. Pojmana Drowka nie odpowiedziała Raetarowi ani słowem, spoglądając jedynie na niego jadowitym wzrokiem. Jej usta zacisnęły się w poziomą kreskę, a nawet raz, czy dwa, zazgrzytała ząbkami... Szara Lisica wróciła właśnie gdy Samotnik wypowiedział owe słowa. Jakoś nie wierzyła że wpłyną one na ową elfkę. Może na jakąś Mrocznego Lorda... ale kapłankę Pajęczej Dziwki? Nie widziała tego, nawet jeśli owa kapłanka stała nisko swoją rangą, z dobrej na pewno by czegoś takiego nie zaczęła robić, chyba żeby uśpić ich czujność, oszukać, żeby wyszło po jej myśli, ona odniosła zwycięstwo. Spoglądała na nią obojętnym martwym niemal wzorkiem, przysiadając uprzednio gdzieś z boku. -Albo Foraghor cię zgwałci, a Arasaadi zabije. I po sprawie.- Samotnik przedstawił obojętnym głosem alternatywę kapłance.- Mnie tam wszystko jedno. - Sam se ją gwałć - Burknął Barbarzyńca mimochodem, nieco oddalony, słysząc przypadkiem owe słowa... -A kto jej kilkanaście minut temu pakował dłoń między uda?- mruknął poirytowany jego słowami Reatar. Nie tak dawno sam był pierwszy do chędożenia, a teraz świętoszka zgrywał. - Nie jestem twoim kundlem, że jak gadasz gwałć, to będę gwałcił! - Odpowiedział gniewnie barbarzyńca. I to by było na tyle jeśli chodzi o metodę bata i marchewki. Bacikowi uwiędło. A Samotnik wzruszył ramionami dodając.- Kaprysisz bardziej, niż dziewica w świątyni Sune. Raz ci brak dziewki do chędożenia, raz ci przeszkadza że jest... Raetar machnął rękę kończąc dyskusję, przynajmniej tą prowadzoną ustami. Bo w jego głowie spór dopiero się rozpoczynał. - Saebrie? - Elfkę zagadnęła Arasaadi, podchodząc do niej dosyć ostrożnie. -Hm, tak?- Odwróciła wzrok od drowki i skierowała go na ludzką łotrzycę. - Mogę? - Usiadła obok niej, nim Saebrie zdołała cokolwiek powiedzieć - Wiesz... chciałam pogadać o tym co zaszło. Bo w sumie nic do Ciebie nie mam, to było tak ogólnie z uwagi na nasze bezpieczeństwo... Saerineth spojrzała na początek w bok, a potem na nią. -Ano, w łaźni Mithrilowej Hali, chronionej i przytulnej, łatwiej było rozmawiać-Stwierdziła. - Postaw się w naszej sytuacji... Yenic wtedy zginął, paru innych o mały włos... trudno tak po prostu przejść nad taką sytuacją do normy - Arasaadi słabo się uśmiechnęła. -Pytałam Ilisdura, dlaczego zatem nie zlikwidował zagrożenia-Powtórzyła beznamiętnie słowa. - A mnie nie spytasz tak? A nie przyszło Ci może do tej długouchej łepetyny, że nie zrobiliśmy tego właśnie dla Ciebie? Nie wzięłaś pod uwagę, że nie ubiliśmy jej ze względu na twoją osóbkę, na to co zaszło w przeszłości, mimo, iż była ona krwawa? - Kobieta spojrzała na nią poważnym wzrokiem. -Nie było za wiele czasu ku temu. Ty już się do tego zabierałaś przynajmniej, ale nie Ilisdur-Saebrineth poczęła znów popadać w nihilizm. - Za dużo myślisz... - Wypaliła w pewnym momencie Arasaadi, kładąc Elfce dłoń na ramieniu. Uśmiechnęła się do niej sympatycznie - Co będzie, to będzie, zobaczymy... To jak, między nami wszystko w porządku? -Ona.. jest inna od całej reszty, która nas zaatakowała.. a ja.. dane mi Księżycowe Ostrze chciało ją zabić..-Wypaliła nagle, i ostatnie słowa prawie bezgłośnie wypowiedziała. - Miejmy nadzieję, że odnajdziesz szukanego szczęścia - Powiedziała Arasaadi, wyciągając do Elfki dłoń. -Powiedziałam Elfiemu Magowi, że jeśli się mylę co do swoich odczuć, to niech się nie zawaha, i wbije jeden ze swoich sztyletów celnie, we mnie-Saebrineth jakby nie usłyszała słów ludzkiej kobiety, dalej o ostatecznych pesymistycznych rozwiązaniach prawiła. Spostrzegła jednak dłoń, i spojrzała się na Arasaadi. Ta zaś milczała, z przyklejonym, nieco już słabnącym uśmieszkiem na buzi, z wciąż wyciągniętą do niej dłonią. Zaczynało robić się... dziwnie. W końcu Saebrineth nieco zbliżyła się do niej, i po prostu.. opadła na jej ramię nagle. -Przepraszam.. wyczerpana jestem.. taka to piękna jest jaskinia tutaj, a ja zaczynam widma swego przybranego ojca widzieć... i Ilisdur by chciał żebym dla niego nogi rozkładała.. zmęczona.. - Oparła się ciężko głową mówiąc słabym i zmęczonym głosem. - Odpocznij może gdzieś w kącie, nie wiem sama, prześpij się - Arasaadi cofnęła swoją dłoń, po czym poklepała Elfkę lekko po plecach, niby w geście zrozumienia. Saebrineth podniosła się, i umościła się gdzieś dalej, jednak żeby odczuwać ciepło ogniska na sobie, kamień loun zatoczył wolne koło wokół jej głowy. |
Elf przeszedł przez pobojowisko co jakiś czas rzucając okiem na leżące tu i ówdzie czaszki orków. Musiała rozegrać się tutaj całkiem poważna bitwa, czemu jednak w pobliżu nie było żadnych trupów krasnoludów? Wyglądało to zupełnie jakby ktoś je zabrał, lub co gorsza, jakby to orkowie byli mieszkańcami strażnicy w czasie ataku. Kto jednak atakował? I przede wszystkim co orki robiły tak głęboko poniżej? Gabriel zasłyszał kiedyś opowieści o szarych orkach mieszkających pod ziemią i ślepnących w słońcu, wątpił jednak by krasnoludy z Mithrilowej Hali pozwoliły całemu plemieniu od tak zasiedlić się w swoich kopalniach. Grupa zwiadowcza? Ekspedycja? Czego mogli szukać tak daleko w głąb ziemi? Dopiero czaszka illithida oderwała barda od rozmyślań o orkach, wprowadziła zaś jeszcze więcej niewiadomych. - Gdzieś w okolicach musi znajdować się zejście do Podmroku, o ile pamięć mnie nie zawodzi, łupieżcy umysłu niezbyt chętnie oddalają się od swoich społeczności - skomentował sytuację, po czym znów odwrócił się do pozostałych kości w poszukiwaniu kilku szczegółów, których nie odnalazł. - Pozostaje więc pytanie, co i kto zmasakrowało orków? Czaszka illithida jest tylko jedna, do tego na żadnej orczej czaszce nie widzę dziur po mackach, jeden łupieżca zaś chyba nie powaliłby tylu zielonoskórych... - Rozpoczął dywagację elf przemieszczając się po pobojowisku i lustrując spojrzeniem kolejne kości, szukając jakiegoś stałego elementu, złamań bądź powtarzających się obrażeń. - Coś tu jest! - Zawołał pozostałych natrafiając na coś przypominającego tajemne przejście w jednej ze strażnic. Wchodzącym wskazał nachodzące na siebie linie tworzące łącznie obraz ukrytych w ścianie wrót pokrytych pajęczynami. - Ma ktoś jakiś długi kij albo przynajmniej pochodnię? Pomijając morze pajęczyn, wolałbym nie trafić na jakiś krasnoludzki mechanizm obronny... Tarin był zaskoczony, nieco, propozycjami barda. Odkryj to sam, na własną rękę. I zostań bez ręki... jeśli będziesz mieć pecha. - Może zamiast eksperymentów - zaproponował - zasięgniemy opinii fachowca? Liri? Możesz nam coś powiedzieć na temat tego miejsca? I takich, powiedzmy, drzwi? Zaklinacz przewrócił teatralnie oczami. - Jeśli nie chciałbyś trafić na krasnoludzki mechanizm obronny to sugeruję trzymać się od tego z daleka i nie dotykać - westchnął. - Nie rozumiem czemu się tu w ogóle zatrzymujemy. Skoro w okolicy jest wejście do Podmroku to po prostu trzymajmy się od niego z daleka i ruszajmy w swoją stronę. Liri, jest jakiś powód dla którego musimy się tu zatrzymywać? - To jeden z posterunków, strażnic. Rozsiane są co pewien czas, by ograniczać dostęp do dalszej części kompleksu. Solidna zapora dla nieproszonych gości, którym już udało się wedrzeć do środka... albo przynajmniej powinna być solidna - Krasnoludka wzruszyła ramionami - Co do tej ściany... - Spojrzała na Elfa - Też ją zauważyłam. A za nią może być jakieś tajne przejście, albo jaki składzik czy coś... otwieramy? - Dodała, zwracając się ogólnie do wszystkich. - Otwieramy - potwierdził Tarin. - W końcu kto jak kto, ale ty z pewnością znasz się na budowlach twoich rodaków. I na pułapkach, jakie moglibyśmy tu spotkać. Wolałbym uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek. - Oddalcie się nieco - rzekł Wulfram wskazując pobliskie wygięte wrota, jako dogodną kryjówkę. - Jeśli schowek jest zabezpieczony pułapką, nie musimy narażać się wszyscy na jej skutki. Zaklinacz westchnął ciężko i postąpił kilka kroków do tyłu. Wszyscy go najwyraźniej mieli w głębokim poważaniu. Po krótkiej chwili znaleziono więc odpowiednie miejsce na ścianie, a po naciśnięciu rozległ się zgrzyt, i otwarły się zamaskowane drzwi. Nic nikogo nie trzepnęło, nie wybuchło, nie plunęło kwasem czy ogniem... jedynie nieco się pokurzyło, i to wszystko. Otwarła się przed nimi skrytka, nie żadne tajne przejście, wystarczająco duża, by wejść krok do środka. Tam zaś leżały zapomniane już, pokryte pajęczynami przedmioty... Na rozsypującym się już stojaku wisiał Krasnoludzki napierśnik, obok leżał sejmitar, topór wojenny, buteleczka(po dokładnym przyjrzeniu się) ognia alchemicznego, oraz garść bełtów. Nic wielce porywczo przydatnego, żadne tam również skarby brodaczy, czy i inne cuda. - No cóż... - Podsumowała znalezisko Liri, wzruszając ramionami. - Tym razem los okazał się jakiś skąpy - stwierdził Tarin. - eśli się uda, to zamknijmy ten schowek i chodźmy dalej. Po kilku minutach ruszyli więc dalej, nie mając nic więcej do szukania w owym miejscu, czy i ochoty. Przeszli więc przez uszkodzoną bramę, wchodząc do kolejnej, dużej jaskini... pełnej zieleni. - Takie coś to widzę pierwszy raz... - Powiedziała ich przewodniczka. Przed śmiałkami rozciągała się wyjątkowo bujna zieleń, niczym jakiś las z wyjątkowo ciepłych krain, pełen krzewów, korzeni, a nawet i chyba małych drzewek. Cała jaskinia była wypełniona gęsto rosnącą roślinnością, a oni oczywiście musieli przedostać się na drugi koniec... - Całkiem fajne - Szepnęła Meggy, Zaklinacz zaś skinął głową, zgadzając się z nią. Tak jak ich krasnoludzka przewodniczka i on po raz pierwszy w życiu widział coś takiego. Tarin również pierwszy raz widział coś takiego. Nie zieleń, oczywiście, ale jaskinię wyglądającą niczym dżungla. I nie podzielał zdania Meggy. - Niezłe miejsce na piknik - powiedział - ale mi się to miejsce niezbyt podoba. Albo raczej... Tu jest bardzo ładnie, ale jakoś nie bardzo wierzę w to, że to miła niespodzianka. - Marynarze opowiadali mi kiedyś, o roślinach pożerających ludzi - ostrzegł towarzyszy Wulfram szturchając małe drzewko czubkiem miecza. - Trzymajmy się blisko siebie i maszerujmy dalej - zdecydował opierając swój miecz beztrosko na ramieniu. - Chwila, to rośliny nie potrzebują światła do wzrostu? - Zapytał elf, kierując pytanie bardziej do znającej się w temacie Virmien, niż do pozostałych. Odczekawszy chwilę na jej opinię odnośnie anomalii sam postanowił coś sprawdzić. - Pewnie panikuję, ale wolę mieć pewność... Vizje - wypowiedział słowo mocy, po czym jego tęczówki zalśniły delikatnym blaskiem wraz ze zmianą sposobu, w jaki postrzegał otoczenie. |
Elf po rzuceniu zaklęcia, skupił swe spojrzenie na zieleni rozciągającej się przed nimi, gotów wyłapać wszelakie magiczne aury... których tam jednak nie było. Ani jednej. Kompletna magiczna pustka, zero czegokolwiek, a więc po prostu jedynie zwyczajowa kupa zielska? Druidka ożywiła się, widząc nietypowo zarośnięte przejście. Bujna roślinność przywiodła jej na myśl niedawno opuszczoną Bytopię. Spojrzała kątem oka na Gabriela, unosząc lekko brew na jego pytanie. - Teoretycznie potrzebują światła. A konkretnie te zielone potrzebują. Pod ziemią także jest roślinność, tyle że często zupełnie inna... Raczej pozbawiona liści. Bywa że spaczona... - wzruszyła ramionami. Przyglądała się pieśniarzowi, zaciekawiona efektami jego oględzin. - Wiesz, może też być tak, że to co widzimy, jest efektem działania jakiegoś rodzaju magii, ale samo w sobie nie jest magiczne... Chyba? - spojrzała pytająco po tych, którzy na takich sprawach znali się lepiej. - Nie znam się na tym. - Żadnych magicznych aur, wychodzi na to że roślinność jest prawdziwa - odpowiedział elf. - No to pozostaje nam sprawdzić, czy coś nas nie zaatakuje, jak się będziemy przedzierać przez ten zagajnik - stwierdził Tarin. - Tylko nie wiem, czy powinniśmy iść w ścisłej grupie. - Pójdę pierwszy - powiedział śmiało Wulfram wcielając swoje słowa w czyn. - Nieraz widziałem grzyby i mchy rosnące gęsto pod ziemią, gdzie ani razu nie widziały blasku słońca - dodał Daritos do wywodu Virmen. - Ale fakt, nie są wtedy zielone i na grzyby mi to nie wygląda. Wulfram, wstrzymaj się. - Zaklinacz powstrzymał wojownika gestem. - Wyślę wpierw niewidzialne oczko przodem, może dalej z przodu jest coś co rzuci nieco więcej światła na tę sprawę. - Dobry pomysł, jeżeli możesz spraw by chociaż musnęło któryś z liści. Wiele podziemnych stworzeń kiepski wzrok nadrabia zdolnościami wyczuwania drgań... Głupio wyjdzie jak okaże się, że to zwykłe kwiatki - skwitował Gabriel, chociaż tak jak pozostali nie ufał czemuś, co zakłóca prawa biologi. - W takim razie możemy wypróbować coś większego - zaproponował Tarin. - Jakieś przywołane stworzenie mogłoby sprawdzić, czy droga jest bezpieczna. Co wy na to? Wypuszczenie przez Daritosa magicznych “patrzałek” nic nie dało. Zaklinacz pokierował je również tak, by dotykało kilka razy różnych liści i tym podobnych, i nic... po drugiej zaś stronie zielonej jaskini znajdował się kolejny korytarz. Brak jakiś reakcji, ataku czegokolwiek w jakikolwiek sposób. Przyzwał więc dla odmiany kilka zwyczajowych psiaków, które posłał drogą, którą i oni mieli za chwilę przejść. Czworonogi zaczęły więc badać teren, i obwąchiwać ewentualną ścieżkę... i nagle z zieleni wyskoczyły dosyć grube macki. Trzasnęły dwa z psiaków, aż te przeleciały dobre trzy metry, po czym zwierzęcy pomocnicy po prostu zniknęli, najpewniej ginąc na miejscu i opuszczając już ten plan... Pozostałe zaś zostały przez owe macki złapane w solidnym uścisku, po czym pociągnięte gdzieś na boki. W jednej chwili okazało się nagle, że dwa z niby zwyczajowych, nieco przygrubaśnych drzewek, wcale nimi nie było. Pojawiły się bowiem paszcze z zębiskami, a pechowe czworonogi wylądowały w nich w błyskawicznym tempie, będąc pożeranym przez parkę czegoś, co wyglądało na pięciometrowe krwiożercze, cholerne rośliny! - I jak tu nie kochać roślin - westchnął Tarin. - Cofnijcie się - zasugerował, wyciągając z sakiewki dwa niewielkie, żelazne pręty. - Arka petir! - zawołał. Lśniący elektrycznością łuk połączył obie roślinki. |
- Brr... - Elfa otrzepało na widok tego, co mięsożerne rośliny zrobiły z przywołanymi psami. Właściwie rzecz biorąc żal mu się zrobiło biednych czworonogów, zaszedł nawet na moment w głowę jak większość czarodziejów może traktować przywołane istoty w tak przedmiotowy sposób... Przecież one też są skądś sprowadzone? Być może Daritos osierocił właśnie gromadkę szczeniaków, które pozbawione matki nie miały szans na przeżycie pierwszych dni na świecie. Gabriel w moment przyprowadził się do porządku, myśl zakończył typowym dla siebie “ludzie i ich krótkowzroczność”. Widząc jak Tarin wyzwolił łuk elektryczności odpiął pasek zabezpieczający harfę i złapał instrument w dłoń, będąc gotowym na ewentualne odparcie ataku. - Ładne, tylko potrzeba sporej doniczki, żeby je upchać. - Skomentował pod nosem Zaklinacz, przygotowując już trzy palce z których niebawem wyleciały trzy wyczarowane przez Daritosa lodowe promienie wycelowane w najbliższą z roślin. Widząc, co stało się z przywołanymi zwierzakami, druidka nie zamierzała pakować się do walki z czymś takim, przynajmniej dopóki samo nie podejdzie. Może nawet szczęście będzie im sprzyjało i drapieżne kwiatki nie podejdą w ogóle? Dziewczyna wysunęła się na trzy kroki przed władających magią i dobyła sejmitaru. - Sugeruję raczej ogień... - odezwała się cicho, świadoma, że roślinopodobne stworzenia mogą mieć wzmożoną wytrzymałość przeciwko zaklęciom elektryczności czy wody. Postanowiła wstrzymać się z działaniem i poczekać na rozwój wydarzeń. Podobną postawę w tej potyczce przyjął Wulfram, dziobiąc czubkiem potężnego miecza ziemię przed sobą dla zabicia czasu. Pchanie się w bezpośrednie starcie z krwiożerczymi chwastami nie wydawało się rozsądne. Przez chwilkę pomyślał o wprawieniu w ruch kuszy - uznał jednak takie marnotrawstwo bełtów będzie poważnym błędem. - Przykro mi, już dawno wyrzekłem się innych żywiołów na rzecz samego lodu - odparł Daritos. Dosyć dziwne wyładowanie elektryczne, wywołane przez Tarina, i rozchodzące się pomiędzy obiema roślinami, “popieściło” obie z nich z głośnym trzaskiem, jednak... przyniosło niezbyt zadowalające efekty. Następnie zaś wystrzelone przez Daritosa pociski trafiły jeszcze jedną z nich, raniąc kwasem, i to już nawet dobrze poskutkowało, parząc, smoląc, i częściowo roztapiając zielone draństwo... wciąż jednak obie rośliny stały gdzie wcześniej, machając teraz szaleńczo swymi mackami. - To przypalamy, tak? - Uśmiechnęła się nieco paskudnie Meggy, po czym z jej dłoni buchnął długi strumień płomieni, skierowany w tą samą roślinę, co wcześniejszy atak jej kochanka. Spaliła badziewie niemal doszczętnie, lecz strzępy rośliny wciąż się jakoś jeszcze poruszały... Gabriel rozpoznając zawczasu zaklęcie rzucane przez ludzkiego maga nie kwapił się zbytnio do użycia swoich umiejętności ufając, że łuk błyskawic załatwi sprawę raz, a dobrze. Ten jednak widocznie zawiódł oczekiwania Tarina, podobnie było z zaklęciami pozostałych chociaż lepiej powiedzieć, że nie tyle one były słabe co mięsożerne chwasty były niezwykle wytrzymałe. - Płomień co serce rozgrzewa do walki w trudnych czasach... - Rozpoczął swą pieśń elf, muskając delikatnie struny złotej harfy. Melodia niczym utkana z niewidzialnych nici wnet zespoiła się ze splotem, uderzając delikatnie echem o ściany jaskini. Głos długouchego w niczym nie przypominał swojego codziennego odpowiednika, wnosząc się na wyżyny możliwości strun głosowych i przypominając bardziej, mimo pewnej pierwotnej dzikości, emanację z innego świata. Ci bardziej oczytani wnet rozpoznać mogli, że pieśń barda miała w sobie wyraźny akcent smoczego i to bez względu na to, że śpiewana była we wspólnym. - ...Uczucie odwagi, heroizm co losy wielkich bitew odwraca... - Stojący najbliżej Gabriela odczuć mogli efekt magii na własnej skórze w postaci kojącego, delikatnego chłodu obejmującego ich ciała. Powoli nucona pieśń nagle zamarła wraz z ostatnim słowem i mocniejszym uderzeniem po strunach harfy, elf niby z rozmachu pociągnięcia pozwolił dłoni zatoczyć niewielki łuk na wysokości swojej twarzy. Z rozstawionych palców owej dłoni niespodziewanie buchnął stożek płomieni obejmując to co zostało z mięsożernych roślin. - Mam nadzieję, że nikt z was nie polubił zbytnio tych uroczych roślinek? - spytał Tarin. - Wcale. - odparła Virmien, która miała wrażenie, że takie pytania kieruje się głównie do osób jej pokroju, stereotypowo uważanych za obrońców natury. Wulfram uśmiechnął się ponuro do swoich myśli. W tej chwili magowie niszczyli jedyne okazy niecodziennych roślin zaś druidka nie protestowała. W szerokim świecie zdarzało się spotykać przedstawicieli jej profesji lecz zawsze wiedział czego mógł się spodziewać. Obłąkane rytuały i fanatyczne oddanie puszczom nigdy nie robiło na nim wrażenia. Lubił niespodzianki zaś kobieta swoim krótkim komentarzem zyskała w jego oczach. Podziwiając mały spektakl niszczycielskich mocy cieszył się że był po właściwej stronie komnaty. Magowie niszczyli nie zbliżając się bezpośrednio do przeciwników. Przez chwilę przez umysł wojownika przebiegła myśl o armiach składających się wyłącznie z czaromiotów miotających zaklęcia z dystansu. Absurdalne. Tacy jak on zawsze będą potrzebni. - Ruszajmy dalej - rzucił tylko zachęcając do podjęcia przerwanej podróży. |
Wewnątrz Trzeciej Góry 8 Ches(Marzec) 5-ty dzień wyprawy popołudnie Grupa szybko rozprawiła się z mięsożernymi roślinami, nie dając im jakiejkolwiek okazji do kontry. Z jednej strony było to wielce pożądane, choć może i wypadało zobaczyć, co owe zielone cholerstwa potrafią, a nóż widelec przyjdzie im takie jeszcze kiedyś spotkać w swym życiu... ale w końcu najważniejsze jednak, że problem został rozwiązany szybko, nikt nie ucierpiał, a dzięki magii Barda kilka osób odzyskało nawet nieco zdrowia. Co tu więc gdybać i rozważać wszelakie ewentualności. Ruszyli więc dalej, zostawiając za sobą zwęglone resztki jaskiniowej roślinności. Zagłębiali się w kolejne tunele, pokonując od czasu do czasu schody, badając mimowolnie opuszczoną kopalnię. Wszędzie zaś rozsypujące się starocie, kurz i wilgoć. Niegdyś mogło to być dosyć ciekawe dla oka miejsce, które z pewnością wypełniały odgłosy huczących młotów, gwary Krasnoludów i... no po prostu życia. Od wielu lat zaś tunele ziały ciemnością i pustką, pozostawione na pastwę losu, a często i zamieszkujących w nich potworach wszelkiej maści. Pułapki już dawno zostały uaktywnione, a może i nawet rozbrojone, resztki cywilizacji brodaczy rozgrabione. Pozostała przysłowiowa ruina, powoli zapadająca się w sobie, przemijając z upływem czasu, i zmieniającego się świata wokół. .... Krzyk Liri poniósł się echem po pustych korytarzach, co niektórych wytrącając na moment z równowagi. Ich przewodniczka bowiem, idąc na samym przedzie, wpakowała się na obrotową podłogę, która na szczęście nie rozciągała się przez całą szerokość tunelu którym akurat podążali. Zdążyła się złapać krawędzi zdradliwego otworu, jednak najpewniej by spadła w dół, gdyby nie szybka reakcja idącego krok za nią Tarina, łapiącego ją za jakieś pasy na tułowiu. Przy pomocy zaś i Wulframa, we dwójkę wciągnęli kobietę na powrót na twardy grunt. - Dzię... dziękuję... - Wysapała w końcu Liri, będąc już bezpieczną. A z czystej ciekawości, jeden czy drugi postanowił zajrzeć do wnętrza pułapki, chcąc się przekonać o groźbie jaka zawisła (no prawie że w ten sposób, czy może i na odwrót...) nad jednym z nich. Wilczy dół, głęboki na jakiś dwóch rosłych mężczyzn, niekoniecznie rozmiaru Krasnoluda, a na dnie podejrzana ciecz, która po sprawdzeniu, okazała się najwyraźniej kwasem! Ładnie. Ciekawe co jeszcze ich tu czeka? Obeszli więc to miejsce, od tej pory poruszając się już zdecydowanie ostrożniej. W ciągu zaś godziny doszli do miejsca, które Krasnoludka rozpoznała od razu, informując ich o jego przeznaczeniu. Przed nimi bowiem, według run wyrytych na ścianach, rozciągał się labirynt. Za nim z kolei do wyjścia było już naprawdę niedaleko, problem jednak polegał na braku owego miejsca na mapach z Mithrilowej Hali. Czyżby celowy zabieg? Na zboczach Trzeciej Góry Noc w jaskini przebiegała w dosyć dziwnych klimatach. Saebrie wydawała się nieobecna, nie chcąc wdawać się w żadne większe rozmowy. Foraghor był wściekły o-nie-wiadomo-co i również stronił od towarzystwa, a Ilisdur niemal cały czas rozmyślał nad... tylko on sam wiedział czym. Arasaadi spoglądała niechętnym wzrokiem na pojmaną Drowkę, nieco również unikając Raetara, sam Raetar z kolei miał już głęboko w poważaniu niemal wszystko i wszystkich. Pojmana mroczna Elfka zaś kombinowała jak mogła przez większą część nocy. A to chciała jeść i pić, na co otrzymała jedynie wodę od Samotnika. Próbowała mu wmówić, iż o północy musi wymodlić nowe czary, skoro ma ich leczyć, on się jednak na to absolutnie nie zgodził. Co parę godzin marudziła, iż musi iść na stronę, na co Raetar wysłał ją raz z Arasaadi i Saebrineth, a potem już tylko z Arasaadi... on sam potrzebował jedynie czterech godzin snu, pilnował ją więc niemal całą noc z kuszą w dłoni, a bełtem wycelowanym w jej głowę. 9 Ches(Marzec) 6-ty dzień wyprawy ranek/południe Następnego dnia Saebrineth po porannej toalecie, wracając do jaskini znalazła... dwa martwe króliki. Leżały tam sobie, chyba i czekając właśnie na nią, z przekręconymi karkami. Nie trudno było się chyba domyślić, kto mógł je pozostawić. Elfka uśmiechnęła się do siebie samej, rozglądając po okolicy migoczącym wzrokiem. Nie czuła się aż taka samotna. .... Po śniadaniu ruszyli dalej, mimo iż pogoda była dosyć kiepska. Panowała bowiem wszechobecna mgła, ograniczająca spojrzenie do ledwie jakiś dziesięciu kroków. Nie za bardzo się to nadawało do podróżny powietrznej, toteż nie zostało im nic innego, jak najzwyczajniejsza w świecie wspinaczka. W ruch poszły więc liny, uprzęże i pomoce wspinaczkowe podarowane z Mithrilowej Hali, a czasem i odrobina magii, by chociażby przelatywać te parę metrów pomiędzy poszczególnymi półkami skalnymi. Drowce szła wspinaczka fatalnie, co chwilę złorzeczyła po swojemu, od czasu do czasu stawiała nogę gdzie nie trzeba i posyłała kilka kamieni na znajdujących się pod nią, zaklinając się, iż nie robi tego specjalnie, a Drowy nie nadają się do takich rzeczy. Nie umiała odpowiednio używać liny i innego osprzętu, a co niektórzy mieli jej już serdecznie dość. Saebrie co pewien czas wydawało się zaś, iż słyszy gdzieś w mgłach trzepot błoniastych skrzydeł, a raz czy dwa, nie umiała znaleźć podpory stopą, na wpół wisząc na stromiźnie, nie mogąc się wybić od pustki, i nagle znajdowała oparcie, zupełnie jakby pojawiało się on samo, tam gdzie go właśnie potrzebowała. Foraghor klnął na nieporadność co niektórych, przodując we wspinaczce, asekurując innych liną, a i co pewien czas nawet wciągając ich do góry. Drowka klnęła na zimno, szczękając zębami. Saebrineth na Orki, co to musiały się zaszyć w takim miejscu. A parę osób ogólnie na kilka innych. Jednym słowem, całkiem cudowe towarzystwo, pokonujące przeciwności losu. ~ Ze szczytu, znajdującego się już ponad mgłą, rozciągał się wspaniały widok. Oni jednak nie przybyli tu, by go podziwiać, ale nawet dokładne wybadanie okolicy nie przyniosło zadowalających rezultatów. Nigdzie bowiem, gdzie wzrok sięgał, nie majaczyła żadna twierdza. A to była dopiero pierwsza, jeszcze nie w pełni pokonana przez nich góra, z aż trzech pasm. To mógł być naprawdę długi tydzień. Kilka godzin później, dla odmiany schodząc już w dół, usłyszeli w pewnym momencie czyjeś wyjątkowo ciężkie stąpanie. Okoliczna ziemia zadrżała, a ledwie tuzin kroków od nich, przez mgłę przesunęła się wyjątkowo wielgachna postać, rozglądając się bacznie na boki. Był zdecydowanie większy niż cokolwiek do tej pory widzieli, przewyższając chyba i wzrostem Giganty. Każdy próbował się jakoś stać nagle skałą, a na gębie Drowki wyrósł niespodziewanie wredny uśmieszek. Już nabierała powietrza w płuca... . |
Saebrineth znała się nieco na górskiej wspinaczce, co zawdzięczała kilku jej krasnoludzkim przyjaciołom. Przed opuszczeniem Silverymoon zaopatrzyła się także w linę wspinaczki i miksturę pajęczej wspinaczki, jednakże ona używała zwykłej konopnej, a tą oddała komuś komu gorzej dużo szło ze wspinaniem się, a miksturę wolała nie wypijać, jeśli nie było naglącej potrzeby ku temu. Z tego też kilka razy stopa jej znalazła wątpliwą skalną podporę, która odpadała i Elfia Łotrzyca wisiała trzymając się kurczowo rękami liny. Jednakże jedno mrugnięcie powieką, i znajdowała mocniejszą, w miejscu gdzie jak zdawało się jej uprzednio, mi było takowej. I gdy znalazła upolowane króliki, i w czasie wspinaczki do jej długich uszu zdawał się dochodzić szelest poruszających się skrzydeł. Ona, jej strażniczka, była wciąż w pobliżu. [media]http://www.youtube.com/watch?v=3xQ-BAqHPio[/media] -Jeśli choć głośniej piśniesz drowko, to rzucę cię na pierwszą linię walki związaną tak jak jesteś. I niewątpliwie cię zabiją.-rzekł cicho spokojnym, wręcz flegmatycznym tonem Samotnik, grożąc kapłance. Ta z kolei zacisnęła usta w poziomą kreskę, wpatrując się w mężczyznę nienawistnym spojrzeniem. Szybko je przeniosła jednak na rogatego wielkoluda nieopodal... a więc ona naprawdę miała zamiar wrzasnąć? Chciała zaryzykować, nie widząc innej możliwości, licząc na przeżycie u innego oprawcy? W końcu typek nie wyglądał na takiego całkiem zwyczajowego, prymitywnego kolosa górskiego... -Lepiej nie zwracajmy uwagi na siebie, i znajdźmy jakąś osłonę-Na wpół wyszeptała Szara Lisica, chcąca uniknąć zbędnego starcia, pochylając się i rozglądając po najbliższej okolicy za łaskawymi skałami i zaspami. -To rozsądny plan.- poparł ją Raetar, a Ilisdur jedynie milcząco skinął głową. W tym czasie Araasadi już dawno leżała za jedną ze skałek, bezczelnie mrugając do naradzającej się jeszcze przez krótką chwilę dwójki towarzyszy, a Foraghor również już gorączkowo szukał schronienia, wyjątkowo cicho złorzecząc pod nosem. Podobnie zresztą jak Ilisdur szukający kryjówki. -Zabierz ją stąd...i przyciśnij do ziemi, jakby coś kombinowała. Upewnij się że umrze pierwsza, gdyby zdradziła naszą pozycję.- szepnął Samotnik do Saebrineth i... zniknął. Elfia Łotrzyca wypełniła słowa Raetara bez sprzeciwu, a że była silniejsza niż przeciętna elfia kobieta, była równie silna co drowka, jeśli nie bardziej, trzymając ją przy sobie w uścisku, ciągnąc za najbliższą osłonę. Okazało się jednak, że Drowka była równie silna co Elfka! Przez chwilę się więc siłowały, choć związana mroczna miała utrudnione w tym zadanie, toteż Saebrineth po chwili postawiła na swoim. - I tak się słabo wcześniej opierałaś? Czy może tylko udawałaś, nie mogąc się doczekać Drowiej pyty? - Zaszydziła z Elfki. Saebrineth spojrzała tylko bardzo lodowato na nią, nie mając ochoty męczyć siebie otwieraniem ust do pajęczej dziwki, a ta zaśmiała się jej perfidnie prosto w twarz...na co Szara Lisica uderzyła ją w twarz, i przygniotła do gruntu. Dudniące kroki wielkoluda zdawały się podążać obok nich, jakby nie zostali przez niego zauważeni... i nagle ustały. - Myślicie nędzne robaki, że was nie widzę?! - Rozległ się nagle donośny głos, dwa tupnięcia, i ogromna maczuga rozbiła w pył skałkę, za którą chowała się Saebrineth z Drowką. Ta ostatnia uśmiechnęła się wrednie, ze strużką krwi płynącą z jej ust po wcześniejszym ciosie. - Kim jesteście? - Ryknął wielki rogacz. - Myślę, że nas nie doceniasz.- rozległ się donośny głos Raetara tuż przy uchu giganta.-Nie chcesz kłopotów, a ja nie mam ochoty na kolejne brudzenie sobie rąk. -Nie mamy zamiaru tobie być zawadą, pójdziemy dalej swoją drogą nie kłopocząc ciebie, i prędko już nas nie będziesz widzieć-Dodała Saebrineth. - A ja myślę, że sobie za dużo pozwalasz śmiertelniku - Wycedził do Raetara wielgachny typek, spoglądając prosto na niego żarzącymi się ślepiami - I co, może cię nie widzę? - Cofnął się o krok - Pobrudzić to ja mogę tobą tą cholerną okolicę, kawałek po kawałku, rozsmarować po skałach... zawadą to jest ten twój tu pyszałek! - Dodał do Saebrie, mając oczywiście na myśli Samotnika. -Zaiste, jest on potężnym czarownikiem, jednak mierząc ludzką miarą, która jaka by nie była, nie może mierzyć się z gigancią, tak-Skinęła elfka, starając się utrzymać rozmowę w bardziej dyplomatycznym tonie, lekko starając się przypodobać olbrzymowi. - Tak, tak... niewątpliwie możesz.-odparł Samotnik nie przejmując się tą porażką niewidzialności.- My tu sobie podróżujemy na Północ, a ty pewnie też masz jakieś... inne sprawy do załatwienia. - Nie jestem żadnym Gigantem - Warknął do Saebrie, na moment wlepiając w nią swe ślepia, zdając się nimi niemal przebijać ją na wylot, przez co poczuła się na chwilę dosyć nieswojo - Szukam kogo, musi tu być gdzieś w pobliżu... -Kogóż to ?- spytał w odpowiedzi Raetar. - Kobiety. Rogatej - Powiedział po chwili wahania. -Moją intencją nie było ciebie urazić. Żadna z naszej grupy nie ma rogów-Saebrineth przerwała na chwilę.-Jest ona równa tobie wzrostem?-zapytała. - Nie, nie jest. Ma wasz wzrost - Odpowiedział jej - Rogi, ogon? -Nie widzieliśmy takiej.- potwierdził Samotnik.-Pewnie poszła inną drogą. Saebrineth przytaknęła magowi. -Zaiste, nie widzieliśmy w tej okolicy nie tylko rogatych kobiet, ale innych swojego rozmiaru-Dodała. - Hmm - Mruknął wielkolud, po czym... najzwyczajniej w świecie odwrócił się, i ponownie ruszył swoją drogą, bez żadnych już pytań, czy i nawet słowa na odchodne... Saebrineth wiedziała zrazu, o kogo chodziło, jednak ani myślała się zdradzać z tym, a sam Samotnik i tak nie widział jej kobiety. Raetar wylądował na ziemii i odetchnął głęboko i rzekł głośno, stając się znów widzialnym.-Kontynuujemy naszą małą wycieczkę? - No jasne... ale będę mogła ją zabić, jak wywinie jeszcze raz taki numer? - Spytała go Arasaadi, mając oczywiście na myśli Drowkę. -W sumie tak... Nasza łaskawość ma wszak swoje granice.- potwierdził obojętnym głosem Raetar. Po czym zwrócił się do drowki. Może teraz zrozumiesz swoją sytuację. Jeśli będziesz grzeczna, to w końcu cię wypuścimy, bo nie chce mi ciebie wlec. Jeśli będziesz się dalej stawiać... umrzesz, zrozumiałaś ? Odpowiedzią zaś było... wzruszenie ramionami, zupełnie, jakby więziona kobieta miała to gdzieś. Wytarła usta z krwi, po czym nawet splunęła w bok. - Będziecie ścigani niczym zwierzyna, dniami i nocami. Wasz koniec zaś będzie bolesny i długi... -Ścigani? Tak. Ale nie przez twoich braci i siostry... Mamy potężniejszych wrogów, niż banda drowich popaprańców. I ty będziesz ścigana wraz z nami.- na Raetarze jej przemowa nie zrobiła wrażenia. Westchnął tylko smętnie nad jej bezmyślnością. -Drowi mężczyźni są słabi, słabsi wielce od kobiet, dlatego muszą to trującymi bełtami i innymi sztuczkami rekompensować.-Odpowiedziała drowce po czasie. Ruszyli więc dalej, schodząc w końcu już od dłuższego czasu w dół, co było ledwie nieco łatwiejsze od wcześniejszej wspinaczki. Przy schodzeniu wszak bowiem również należało uważać gdzie się stawia kroki, by nie spaść, czy może i nie sturlać się wiele setek metrów w dół, co z reguły było zabójcze... - Obiad? - Wskazał na dwie znajdujące się niedaleko górskie kozice Foraghor. Saebrineth jakoś ostatnio.. zdawała się być bardziej mięsożerna, niż bywała w przeszłości. Nie do końca była przekonana, że to z samej jej woli tak się dzieje, lecz nie wiedziała co mogło to powodować. Skinęła bezgłośnie barbarzyńcy, naciągając bełt na kuszy, mając w zamiarze przyczaić się na zwierzynę. …. Raetar nie miał ochoty na polowanie. Przysiadł z boku i zarządził przerwę dla pozostałej grupki. Dla przyczajonego cicho Ilisdura, dla drowki i pilnującej ją Arasaadi. Gdzieś tam w górze fruwał biały gołąb, który przepatrywał ścieżki i wypatrywał zagrożeń. I Samotnik poprzez niego się rozglądał. Po pewnym czasie Barbarzyńca zajął się więc przyrządzaniem obiadu, patrosząc zwierzęta, co samo w sobie było dosyć nieciekawym widokiem... a wtedy na niebie rozegrała się dosyć wysublimowana sytuacja. Gołąb Samotnika stał się celem ataku Orła... Ptak z zaskoczenia uderzył w stworzenie Raetara. Przez gołąb zareagował ledwo unikając ciosu i pikując w kierunku Samotnika z złożonymi skrzydłami. Orzeł poleciał za nim pikując równie szybko i gwałtownie. Tyle że w połowie drowi, pochwyciła go jakaś siła i trzasnęła z impetem o skałę, zmieniając w krwawą miazgę... Raetar schował miecz. Był w podłym nastroju i nie miał dziś cierpliwości do innych. A gołąb porfunął w górę szukając zagrożeń. Pogoda również zaczęła nieco nie dopisywać. Poranna mgła co prawda zniknęła, zrobiło się za to jakoś szarawo, a z daleka nadciągały ciemne chmury... - Komu nóżkę? - Spytał z idiotycznym uśmiechem i tak nietypową nutką w głosie Foraghor, że zabrzmiało to jak z ust co najmniej jakiegoś Eunucha. -Byleby mięso tam było jakoweś-Wyrzekła chyba dość głodna Elfia Łotrzyca, nie przejmąc się tonem głosu barbarzyńcy, koncentrując swą uwagę na posiłku. - Dostanę co? - Chrypnęła Drowka. -Rothe Ibilith, za sama wiesz co-Saebrineth zdała się z drowiego języka głównie przekleństwa znać, choć znaczenie drugiego słowa znała, nie miała pojęcia, co lub kto jest Rothe. - Elg'caress... - Syknęła kobieta w odpowiedzi. -Daj jej coś do żarcia. Martwa na niewiele się przyda...-wtrącił Samotnik obojętnym głosem, bardziej zainteresowany niebem niż tą pyskówką. -Martwa nie będzie przeszkadzać przynajmniej, a do swojego domu nie może i tak wrócić.-Saebrineth wypluła z siebie, ale dała jej cokolwiek żeby zjadła, spoglądając na nią lodowato. Sama z siebie bardziej była zdenerwowana, na co mogła wpływać ostatnia relacja jaką miała z jedną drowką, nie mówiąc o księżycowych elfich matronach. - Nie nasz problem, gdzie trafi po puszczeniu wolno.- odparł Samotnik spoglądając na Saebrineth.-A co do przydatności, to ty chyba nie powinnaś wyciągać pochopnych wniosków. Może się przyda, może nie... umrzeć zawsze zdąży. - Napiłabym się - Wtrąciła się nagle Arasaadi, chcąc chyba zmienić temat - Napiłabym się dobrego, czerwonego winka, a najlepiej jeszcze schłodzonego... - Rozmarzyła się. - I w wygodnym ciepłym zamku, przy kominku...- odparł z kwaśnym uśmiechem Raetar.- Za dużo już łażę po tej Północy. Powinienem wracać do domu. - No ale problem w tym, że najpierw trzeba zarobić na te wygody? - Odezwał się Foraghor. -Może tam, dokąd zmierzamy, władca owego przybytku nas ugości z wygodami-Łotrzyca próbowała byś śmieszna. - Zamiast straży, pułapek, potworów i... hmmm... kajdan, będą na nas czekały salony owej tajemniczej wieży? - Arasaadi zaśmiała się głośno, kręcą głową - No, to by było coś niecodziennego! -Może... kto wie...-mruknął zamyślony Raetar. -I ork służący, w gustownym skrojonym na miarę uniformie, z uporządkowaną fryzurą, podający każdemu na powitanie kieliszki twojego wina na tacy, Aras-uniosła kąciki ust do ludzkiej łotrzycy. - Taaa, taaa, i wikt i opierunek nim strasznego pana owej siedziby nie przekonamy, coby zaniechał swych niecnych planów - Arasaadi mrugnęła do Elfki, po czym machnęła ręką, najwyraźniej na całe już te wygłupy - Ciekawe jak daleko jeszcze - Powiedziała spoglądając na nadciągające, ciemne chmury. -Niecałe dwa dni drogi przez góry.- wyjaśnił Samotnik i wskazał łańcuch górski przed nimi.-Przez tamte góry. -Jeśli pogoda będzie sprzyjać, i nie będziemy musieli się cofać-dodała Saebrineth, spoglądając we wskazanym przez niego kierunku. -Poradzimy sobie.- odparł stanowczym głosem Samotnik, wywołując tylko uśmiech na ustach Ilisdura. -Tam podobne atrakcje czekają, jak tutaj, w postaci maszerujących olbrzymów?-zapytała ludzkiego maga. *** Podczas dalszej wędrówki, zupełnie nagle i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, przed nimi pojawiła się znikąd... lekko zakrwawiona biesowata panna, co niektórych doprowadzając do pochwycenia natychmiast za oręż. - Przed wami dosyć duży patrol Orków - Odezwała się, wpatrując prosto w Saebrie, wskazując kierunek dłonią - Zabiłam ich zwiadowcę... - Po czym jak nagle się zjawiła, tak zniknęła, zdaje się, mrugając do Elfki. - Co do jasnej kur...??!! - Ryknął Foraghor. -Chyba wykrakałam.. tylko zamiast jednego wielkiego, całe stado małych tępych obszarpańców. Jakby ich nam było mało-westchnęła Saebrineth, której w głowę wbiła się myśl, czy aby Valen nie jest zbyt mocno ranna, mimo że na taką nie wyglądała, przez chwilę jaką ją widziała. Załadowała kuszę. - Co tu robi jedna z tych suk?! - Wściekał się Barbarzyńca - I dlaczego ona nam niby pomaga?! Samotnik spojrzał w kierunku Saebrineth wyraźnie oczekując, że to ona będzie tłumaczyć barbarzyńcy całą sytuację. -Nie jest żadną suką, choć nieoczekiwaną sojuszniczką możesz ją nazwać-wypowiedziała twardym jak stal głosem do niego, nie mając najmniejszej ochoty się z nim kłócić.-Jeśli nie wiedzą o nas, i nie wysłali nowego zwiadowcy, jest to dla nas korzystne-wolała rozmowę ukierunkować na wojenne strategiczne rozważania. -Wyślą większy oddział, gdy zorientują się że zwiadowca nie wrócił na czas.- wtrącił krótko Raetar. A Ilisdur spytał.-Jak liczny on jest... ów oddział? -Mniemam że dość duży patrol Orków to będzie więcej niż dziesięć jednostek, może ponad dwadzieścia, ale czterdzieści pewnie nie. Trzeba będzie nam zwiad uczynić-wypowiedziała swoje szacunki. - To co, kryjemy się przed nimi, i liczymy że przejdą, czy może gotujemy na nich jaką zasadzkę? - Spytała Arasaadi, a Drowka już chciała coś powiedzieć, została jednak uciszona lekkim kopniakiem wymierzonym przez ludzką złodziejkę. -Zasadzka.- stwierdził Ilisdur z niechęcią w głosie.- Niby moglibyśmy się przemknąć, ale... może się nie udać. Poza tym nie warto zostawiać na tyłach oddziału wroga. No i tym razem... można, by znów wziąć kogoś na spytki. -Nie bardzo mi się chce bawić w zasadzki.- odparł Raetar wyraźnie oczekując opinii reszty, a w końcu i gołąb-zwiadowca, zauważył Orki, przekazując Samotnikowi telepatycznie, skąd dokładnie nadciągają... -Także wolałabym nie zostawiać na tyłach oddziału wroga, jednakże wykorzystać możliwe udogodnienia, a nie jak niektóre czaromioty których na język się cisną zabójcze inkantacje, jak tylko wroga zauważą.-wyrzekła elfia łotrzyca. -Foraghor, pójdziesz na przynętę, a ja dołączę jak tylko skończy mi się amunicja, czyli głazy którymi będę ciskał w orków.- rzekł Raetar wykładając swój plan.-Mam eliksir ochrony przed strzałami, mogę ci go użyczyć. Nie atakujemy, ale pozwalamy im się do nas zbliżyć. Arasaadi i Saebrineth z dala ostrzał z obu stron będą prowadzić. Ilisdur ukryje się na tyłach, by znienacka zaatakować pędzący na nas oddział orków zaklęciem obszarowym i ukryć się pod niewidzialnością. Samotnik potarł kark. -To niebezpieczny plan, ale... może się udać. Arasaadi, trzymaj drowkę związaną, a ja zacznie coś kombinować, albo ją zabij albo użyj jako pawęża przeciw orczym strzałom. Wkrótce Raetar wyczuł nadciągające istoty, jeszcze zanim je zobaczyli zza przeróżnych skał, nieco przesłaniających widoki. Orki poruszały się dosyć szybko, najwyraźniej więc biegły. Ich umysły zaś były niespokojne, i pełne jakby... obaw? Coś tu było chyba nie tak. Wszak nie darli się gotując do potyczki, więc jeszcze towarzystwa z Silverymoon nie zauważyli? Może była inna przyczyna takiego zachowania, może oni wcale nie mieli pojęcia, że nie są tu sami? Elfia łotrzyca schowała kamień loun, przyzwała moce kuszy, skupiając wzrok na szlaku, wyczekując rozpoczęcia natarcia, dostrzeżenia wroga, spojrzała też na chwilę z uśmiechem na Foraghora-przynętę. -Foraghor... schowaj się.-rzekł mag głośno.-Coś ściga orków, nie ma co się wtrącać do ich zabawy. Saebrineth na to tylko zapadła się głębiej w pobliskie cienie. - No ja pier.. - Burknął Foraghor, po czym dał susa za jakieś skały. Niemalże w tym samym momencie pojawiły się Orki, biegnące z wyraźnym strachem wymalowanym na ich gębach. Może widziały kogoś chowającego się za skałami, może nawet samego skaczącego za nie Barbarzyńcę, reakcji nie było jednak prawie żadnej. Jeden coś co prawda krzyknął po swojemu, ale równie dobrze mogło to być ponaglenie do dalszego biegu... wyminęli więc chowających się awanturników, pędząc dalej, a z kierunku skąd biegli, wyskoczyły zaś dziwaczne stwory. Kilkanaście metrów od miejsca ukrycia się poszukiwaczy tajemniczej wieży, jeszcze praktycznie na ich oczach, niebieskawe czworonogi dopadły już pierwszych zielonoskórych, i zaczęła się prawdziwa rzeźnia. Orki próbowały walczyć, jednak ich topory i włócznie nie czyniły stworom krzywdy, nie zostawiając nawet draśnięć na skórze. Ryki bestii, wrzaski rozrywanych, marne próby stawiania oporu... Na końcu zaś owego stadka niebieskawych stworów pojawił się Niziołek w dosyć dziwnej, zielonkawej zbroi, siedząc na jednym z owych czworonogów. Przyglądał się z wrednym uśmieszkiem, jak - najwyraźniej jego pupilki - masakrują humanoidy. Samotnik nie zamierzał im w tym przeszkadzać. Wolał obserwować sytuację i oceniać szanse na zwycięstwo. Czy niziołek był zagrożeniem, czy sojusznikiem? Samotnik nie widział go w żadnej z tych ról. Bardziej jako przeszkodę, którą łatwiej będzie ominąć, niż zniszczyć. Szara Lisica rozgościła się w cieniach, uważnie oglądając przebieg walki. Jako iż Mag Alfa nie wydał żadnego nowego rozkazu, ona również czekała, choć wsparłaby sforę niziołka, gdyby przebieg walki zmienił się na jego niekorzyść. Stwory masakrowały więc Orki, Niziołek wszystkiemu się przyglądał wrednie uśmiechając, a śmiałkowie kryli się po okolicy... do czasu. Coś bowiem zwróciło uwagę kurdupla na niebieskim bydlęciu, spoglądając prosto w skałę za którą kryła się Arasaadi i Drowka. - Wiem, sze tam jesześ, wyłaś - Zaseplenił jeździec... a po chwili zza skały wychyliła się... ich pojmana długoucha. - Kto szty? - Zdziwił się Niziołek. Zresztą nie tylko on. Raetar ukrył się za maską niewidzialności i poderwał się do lotu. Ruszył wysoko w górę, by z góry zlecieć za drowkę... i zorientować się w sytuacji. - Porwali mnie! jestem ich więźniem! Pomóż a zapłacę sowicie! - Wykrzyczała mroczna Elfka. W tym czasie zaś Raetar dostrzegł w końcu, że Arasaadi leży na boku za skałą, z kuszą w dłoni, w naprawdę nietypowej pozycji, zupełnie jakby była skamieniała, zastygając w pozie kucania. Samotnik zaklął pod nosem, wylądował tuż za kapłanką i … wbił jej swój miecz między łopatki. Drowka urywanie krzyknęła, po czym osunęła się martwa na ziemię, bryzgającą posoką zalewającą sporą połać śniegu. Niziołek zaś stał się nerwowy. Gwizdnął przeciągle, przywołując do siebie bestie zajęte Orkami, i te już pędziły do niego, sam zaś chwycił za jakiś dziwaczny przedmiot, wyglądający nieco jak różdżka... Samotnik spoglądał na niziołka, by po chwili przyjrzeć się martwej drowce. Po czym znów spojrzał na niziołka.-Była... jeńcem wojennym, złapana podczas napaści na mnie. A ty co tu robisz? Saebrineth dalej pozostawała w ukryciu, czekając czy niziołek okaże się dla nich sprzymierzeńcem, wrogiem albo żadnym z tych dwóch. - Tesz sobie jeńcujem - Odparł Niziołek, otoczony w kilka chwil niebieskimi bestiami - A ty pewnie nie jeszteś sam, moje szkarby majom ich wytropiś, szy sami wyjdom? -Niech twoje skarby nie przeszkadzają sobie wywąchaniem nas, jak tyle krzywych zielonych szyi czeka, by je skręcić-Saebrineth zrzuciła płaszcz cienia, stając obok Samotnika, skinęła nieznacznie niziołkowi na powitanie. Po chwili wyszedł również Foraghor, na co Niziołek warknął pod nosem, niezadowolony chyba z coraz większej liczby pojawiających się wokół niego osób. -Naszym celem był ten orczy patrol, jednakże ubiegłeś nas-wypowiedziała spokojnym tonem. -Naszym celem jest przede wszystkim wędrówka... na północ.- dopowiedział Raetar. - A po kiego Orki szukasie i na północ lesiecie? - Zaciekawił się jeździec - Tam nic nie ma... -Nasz droga przecięła się akurat z orczym szlakiem, niestety, wszędzie ich pełno-powiedziała Szara Lisica z lekkim westchnieniem-Nic tam nie ma, zupełnie nic, wracacie stamtąd?-odpowiedziała pytaniem. - Nic, śnieg i góry, i Orki szęsto i inksze potwory - Wzruszył ramionami. -No cóż... My idziemy bardzo daleko w góry. Może nawet, aż nad Morze Ruchomego Lodu.- wyjaśnił Samotnik kłamiąc. - Chcesie samą Auriel w tyłek czmoknąć czy co? Zamarzniecie, zdechniesie z głodu, albo co was zje, po co wy tam lesiecie? - Spojrzał po zebranych, na martwą Drowkę, na swe pupilki - Miszję macie co? - Uśmiechnął się chytrze. -Tak jakby... Męczą mnie widzenia od samego Oghmy... droga, którą mam podążać.- wyjaśnił Raetar.-To pielgrzymka religijna... tak jakby. - Jaszne, jaszne... a ja jestem szam Bane - Odparł na to Nizioł - Szdmuchnę wasz jednom dziurkom nosza aż do Waterdeep - Ty wierzysz w swoją boskość, ja wierzę w moje wizje.- odparł z ironią Raetar wzruszając ramionami dodał niewzruszony tą niewiarą.- Coś mi każe leźć na północ, coś mi wskazuje drogę i zakładam że to Oghma. Wizje są faktem i przymus jest faktem. Jakiż inny miałbym powód do odmrażania sobie tyłka? -A ty tu po co za orkami się uganiasz, jak sam mówisz, tylko orki i potwory, nie ma żadnej wioski ni schronienia, któreby trzeba było ochraniać przed nimi, lepiej by było siedzieć w Waterdeep w cieple-wyrzekła wścibskim głosem Saebrineth. - Mosze ja tak lubiem? Orki se upolować i szamemu w natusze siedzieć? No a Orki to mi jeszcze usiekają, to wy se podróżójsie, a ja poluje. Soby wam tyłki nie zamarsły! - Klepnął swego wierzchowca, a wraz z nim całe stadko lekko powarkując zwróciło się ponownie w stronę gdzie uciekali zielonoskórzy, wychodziło więc na to, że Niziołek miał zamiar już zakończyć rozmowę. -Życzę zatem smacznego pieczonego i zielonego udka. Jak Auril będzie łaskawa, to nie zamarzną-uniosła kąciki ust spoglądając na niziołka i całą jego sforę. Samotnik nie zamierzał się odzywać. Nie ufał niziołkowi, ani trochę... Nie podobały mu się ani jego stworzenia, ani sam ich pokurczowaty właściciel. Liczył, że jednak uzna ich za nieszkodliwych pomyleńców, nie wartych zawracania sobą uwagi. -Niespotykany ten niziołek był.. myślałam że one lubią przesiadywać tam, gdzie jest ciepło, i dużo jedzenia-wyrzekła niepewnie, nie mając zbyt wiele w swym życiu styczności z tym ludem. -On jest prawdopodobnie z Wieży . A tutaj właśnie karał orków za porażkę przy Silverymoon.- stwierdził spokojnie Samotnik pocierając podbródek w zamyśleniu. -A nie zabiliśmy go, ponieważ ?- spytał podejrzliwie Ilisdur. -Ponieważ nie mam pewności, tylko podejrzenia i nie jestem przygotowany do walki z takim zagrożeniem, poza tym... Wiemy za mało.- skwitował czarownik. -Albo to i trzecia siła może być.. ale prawda, wiemy za mało, dobrze że nie przyszło nam walczyć i z jego bestiami i orciezym patrolem na raz.-dodała od siebie Elfia Łotrzyca -Użyj eliksiru, by uwolnić Arasaadi z zaklęcia.- rzekł Samotnik do Saebrineth. Szara Lisica była rada, że nie ona teraz padła ofiarą paraliżu, i mogła innym pomóc swoimi zasobami mikstur. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:07. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0