Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2013, 02:20   #81
Konto usunięte
 
Lucifer oO's Avatar
 
Reputacja: 1 Lucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwu
Tarczowy Wiec

-Meleghost, skontaktuj się czym prędzej z Arien i sprawdź czy nic się jej nie stało, potem zobacz czy Richardius coś zauważył i zapytaj go czy wybuch wywołał poruszenie wśród naszych skośnookich przyjaciół.- Grindimbald odezwał się rzeczowym, dudniącym basem, na co Meleghost jedynie skinął głową i ruszył do środka zmierzajac w do lustra w podziemiach.
-Proszę abyście nie opuszczali póki co Cichego Kącika.- Z tymi słowami zwrócił się już do osób które stały wraz z mistrzami na tarasie.
-Będę potrzebował wysłać kogoś na miejsce by zbadał tą sprawę czy są jacyś chętni?-
-Ja mogę z kimś pójść.- Odezwał się natychmiast Allar nie odrywając wzroku od kłębów czarnego dymu.
-Ja też się z chęcią przewietrzę.- Oznajmiła enigmatycznie zaklinaczka.
- Też się przejdę, przynajmniej nieco prosiaka spalę. - Mruknął półsmok pociągając nosem i badając zapach.
-Chyba nie sądzisz, że puszczę cię samą.- Warknął Gothard do Visny i było jasne, że nie da się zbyt łatwo zbyć.
-Pan Panie Gothard zostanie w Cichym Kąciku, na miejsce wyruszą członkowie naszej gildii.- Odpowiedział spokojnie, acz stanowczo Grindimbald, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Myślę że wasza trójka wystarczy Allarze, udajcie się na miejsce czym prędzej i zbadajcie sprawę, tylko proszę byście zachowali całkowitą ostrożność. W razie czego skontaktujemy się z wami poprzez zwierciadło.- Tym razem odezwał się Fodoricus, wychodząc na przód zebranych.
-Dobrze.- Odpowiedział krótko skrytobójca, po czym skinął na Alurina i Visnę, a następnie szybkim krokiem pomknął w stronę zejścia po schodach. Gdy tylko cała trójka wyszła z przybytku ich oczom ukazali się ludzie biegający w popłochu we wszystkich kierunkach. Z oddali dobiegały odgłosy rannych i wszędzie roznosił się ten charakterystyczny zapach prochu. Allar nie czekał ani chwili dłużej i pognał w kierunku czarnego dymu, a pozostała dwójka ruszyła za nim. Gdy dotarli na miejsce dostrzegli jak wielki naprawdę był krater w ziemi. Wybuch musiał nastąpić we wnątrz kanałów miejskich, które teraz rozdarte olbrzymią wyrwą, śmierdziały na kilometr. Niemal na całej szerokości ulicy, pośród gruzów leżały porozrywane ciała przechodniów, którzy niefortunnie tego dnia znaleźli się własnie na miejscu wybuchu. W przeciągu kilku minut cała dziura, została otoczona oddziałami milicji i straży, którymi dowodzili zebrani z okazji święta generałowie Theskańskiej armii. Strażnicy rozganiali zebranych, jednocześnie umożliwiając uzdrowicielom dojście do rannych. Wszędzie panowało zamieszanie i istny chaos.
-Szlag! Straż z pewnością nie pozwoli się nam rozejrzeć.- Syknął Allar rozglądając się po otoczeniu i rejestrując wszystkie najdrobniejsze fakty w pamięci.
-A gdyby tak ich przekonać?- Zapytała Visna, bardziej jednak rozważając na głos możliwość zauroczenia kogoś ze straży zaklęciem, niż faktycznie czekając na odpowiedź. Allar spojrzał na kobietę takim wzrokiem, jakby nie wiedział czy ta żartuje czy całkiem postradała rozum.
-Setkę strażników będziesz przekonywać?- Zapytał z rozbawieniem.Kobieta wzruszyła tylko ramionami. Nie była już zupełnie trzeźwa, a to jedyny pomysł, na jaki było ją stać.
Wówczas po środku gruzowiska dostrzegła znajomą twarz. Czarnowłosy mężczyzna, umorusany po uszy w kurzu z ledwością próbował wydostać się z wnętrza krateru. Był to Petros Sarodas, kupiec Szarych Bród którego znała z widzenia. Mężczyzna mieszkał w Cichym Kąciku, w jednym z pokoi i zajmował się prowadzeniem rachunkowości dla sióstr Hadarov a przede wszystkim pracował jako skryba i pomocnik Fodoricusa. Alurin z kolei jedynie słyszał o nim, po tym jak mężczyznę uratował Eldon Gamwich podczas poszukiwań receptury na Boskie Ziele, o której w gildii było głośno przez dłuższy czas.
Petros wyszedł z gruzowiska i spojrzał z przerażeniem za siebie, gdy dostrzegł kilka oderwanych kończyn, nie był w stanie powstrzymać odruchu wymiotnego i zginając się w pół zwrócił całe śniadanie. Następnie wyprostował się i z paniką począł przeciskać się przez tłum strażników, którzy widząc że mężczyzna chodzi o własnych siłach nie próbowali go zatrzymać.
- My się nie przeciśniemy, ale twój chowaniec już prędzej, o ile jakiegoś masz oczywiście. - Alurin podrapał się po głowie i również rozejrzał po gruzowisku, zdawało się że faktycznie przez kordon się raczej nie przebiją.
- Jak dowiemy się czegoś od Petrosa, próbuję sprawdzić kanały, coś musiało je rozsadzić od środka żeby stworzyć aż taki lej. To przynajmniej moja opinia. - Powiedział dość cicho półsmok
-Gdzie znajdziemy tego Petrosa?- Zapytał Allar nie mająć bladego pojęcia o kim mowa, w przeciwieństwie do Alurina i Visny, jemu nie dane było ani poznać gildijnego kupca ani też zasłyszeć o nim zbyt wiele.
- Ten czarnowłosy, który właśnie przeciska się przez tłum, mieszka w Cichym Kąciku. - Nie wskazywał palcem, jedynie odrobinę głową skinął w kierunku, czekając aż tamtem wyjdzie.
Allar, błyskawicznie zlokalizował jegomościa o którym mówił półsmok, rozejrzał się uważnie po strażnikach a gdy dostrzegł że nikt nie zwraca na nich najmniejszej uwagi, ruszył zdecydowanym krokiem w jego kierunku mówiąc.
-Znasz go to wołaj, pewnie jest w szoku i lepiej by nie nachodził go teraz nikt obcy.- Słowa Allara były o tyle trafne, że po samym jego stroju można było stwierdzić iż lepiej nie być przez niego zaczepianym na ulicy.
Alurin podszedł nieco bliżej wychodzącego z gruzowiska człowieka i zawołał go po imieniu.
- Petros, tutaj, jesteś cały?! - Podparł kupca swoim ramieniem. Choć mężczyzna był zamroczony i zdawał się nie wiedzieć z kim w ogóle ma do czynienia, błądząc na wpół przytomnym wzrokiem po otoczeniu, nie wzbraniał się przed pomocną dłonią. Gdy tylko Alurin wsparł go silnym i stanowczym uściskiem, kupiec opadł lekko, całym ciężarem wspierając się na półsmoku, który nawet nie odczuł różnicy. Z ust Petrosa wydobywały się jedynie ciche mruknięcia, jakby mężczyzna nie był w stanie mówić. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, Allar podszedł powoli do mężczyzny i wydobywł małą piersiówkę z za pazuchy. Odkorkował ją i przytknął mężczyźnie do ust, przechylając stanowczo. Choć trunek był mocny, usta kupiec miał tak suche, że nie zważał na pieczenie chłepcząc łapczywie zawartość manierki. Gdy tylko odetchnął spojrzał po wszystkich, starając się wyostrzyć wzrok.
-Ależ śmierdzisz prochem.- Powiedział Allar odbierając od niego pustą piersiówkę i z niesmakiem odwracając nos w przeciwnym kierunku.
-Ah to wy...- Jęknął ignorując Allara i spoglądając na Visnę i Alurina, wciąż jeszcze nie do końca przytomnym wzrokiem.
- To my, można powiedzieć że zwabił nas huk i dym. Co sie stało, masz jakiekolwiek pojęcie co to było? Wiem że jesteś w szoku, ale musimy wiedzieć, czy to jednorazowe zagrożenie, czy coś podobnego może wybuchnąć w innym punkcie miasta. - Półsmok po prostu przewiesił sobie rękę zszokowanego mężczyzny przez ramię i w taki sposób zaprowadził kawałek od tłumu. Nie odczuwał nawet zbytnio jego cieżaru, a tamten nie musiał się przejmować stawianiem nóg prosto.
-Przechodziłem tą ulicą i zobaczyłem jak dzieciaki grzebią przy studzience kanalizacyjnej, chciałem podejść i przegonić je ale wówczas nastąpił wybuch. Mnie wyrzuciło w powietrze i to w zasadzie cud że nie zginąłem, bo jak tylko się podniosłem, to grunt się pode mną odsunął i spadłem na dół do kanałów. Ale tam coś... tam coś było i musiałem... ja musiałem... czułem że... że muszę jak najszybciej stamtąd odejść.- Petros mrużył oczy jakby usilnie starał sobie przypomniec wszystkie szczegóły.
-Musimy zbadać kanały.- Ocenił sucho Allar rozglądając się do okoła za inną ze studzienek kanalizacyjnych.
- Ano trzeba, lepiej żeby zaczęli szykować jakąś kąpiel na później, proponuję wejśc z uliczki obok, żeby nie pakować się do kanałów na oczach tych wszystkich strażników. - Wynalazca zmarszczył nos, musiał się zastanowić i porozmawiać z Lisem na temat jakiegoś neutralizatora zapachów, miejsca w których ostatnio bywał, często śmierdziały.
-Pani Razcon, odprowadzi Pani bezpiecznie Petrosa do Cichego Kącika i pozwoli mu odpocząć w spokoju z dala od huków i wybuchów.- Allar zwrócił się z uśmiechem do zaklinaczki, która natychmiast podała dłoń kupcowi.
-Ja wraz z Alurinem udamy się na dół by powęszyć trochę za tym co widział nasz drogi Petros.- A gdy tylko Visna ruszyła wraz z kupcem w kierunku karczmy, Allar spojrzał na półsmoka.
-Prowadź zatem, wiesz pewnie lepiej gdzie znajdziemy jakąś ustronną uliczkę.-
- Przynajmniej mniej więcej. - Kowal poprowadził Allara w boczną uliczkę, która była jednak połączona do systemu ściekowo-burzowego miasta. Przyjrzał się dokładnie studzience zanim ją otworzył, szukając pułapek lub czegoś nie na miejscu i dopiero zdjął właz, schodząc do środka. Allar ruszył w ślad za wynalazcą schodząc w dół po oślizgłej drabince. Gdy tylko znaleźli się w podziemiach, dotarło do nich że smród jaki docierał na zewnątrz był zaledwie przedsionkiem do tego co działo się na dole. Allar zasłonił nos i usta skrawkiem koszuli i ruszył przed siebie nie zważając na to że jeszcze przed chwilą kazał Alurinowi prowadzić. W ciągu kilku chwil odnalazł drogę do olbrzymiego gruzowiska i wyrwy w sklepieniu kanałów, przez którą do środka wpadały promienie słoneczne. Z góry dało się słyszeć odgłosy strażników, przekrzykujących tłum zebrany na ulicy. Skrytobójca obszedł do okoła stertę kamieni, rozglądając się w poszukiwaniu śladów.
-A to ciekawe.- Mruknął bardziej do siebie niż do półsmoka, jednakże gdy tylko wynalazca podszedł do niego i spojrzał w tym samym kierunku dojrzał rozerwane fragmenty, najprawdziwszej w świecie łodzi która była na tyle wąska by przepływać w telflammskich ściekach.
- Łódź? - Alurin nieco zdziwiony zaczął się rozglądać za kawałkami metalu, miał ideę, co konkretnie mogło tu się zdarzyć, chociaż nie wiedział kto by sie o to pokusił. Wypatrywał odłamków żelaza lub drewna i papieru, takich, jakie stosowano w fajerwerkach, które dzisiaj można było zobaczyć nad miastem i wypełniały powietrze podobnym, prochowym zapachem jak ten, który dobiegł ich w momencie wybuchu. Nawet kilka sztuk takich fajerwerków nie spowodowałoby aż takich zniszczeń, ale już proch przesypany do większego zamkniętego pojemnika lub cała sterta petard już tak. Niestety pośród gruzów jedynym wyróżniającym się fragmentem, był ów duży kawał łodzi który wypatrzył Allar. W około nie było widać ani pojemników, ani skrzyń, ani też metalu czy innych rzeczy które wykorzystywano przy fajerwerkach. Stan gruzu był jednak tak fatalny, że Alurin nie mógł wykluczyć swojej teorii z łodzią pełną sztucznych ogni.
- Jak na mój gust to to była łódź pełna sztucznych ogni, lub większego ładunku, stworzonego tak, żeby niszczył a nie jedynie się palił na kolorowo, ale w tym gruzowisku niczego nie znajdziemy raczej. Trzeba by przeszukać inne odnogi kanału, żeby sprawdzić czy nie ma czegoś podobnego w nich jeśli mam rację, normalnie można by było je dość łatwo znaleźć, po zapachu czarnego prochu, ale w tej kloace nos się na nic nie zda. - Powiedział rzeczowo półsmok. Allar nie odpowiedział od razu, samemu pociągając nosem, jakby próbował wyczuć ślad o którym półsmok wspominał.
-Z kolei jak na mój gust to był wypadek. Z pewnością ta ulica nie była celem.- Odezwał się w końcu spoglądając w górę ku wyrwie w sklepieniu.
-Z północy czuć lekki powiew, tam jest wlot do kanałów więc powinniśmy udać się na południe, czyli w kierunku w którym łódź zmierzała.- Dodał i nie czekając na odpowiedź ruszył w głąb ścieków. Ciężko było stwierdzić jak długo szli lekko opadającym w dół tunelem po środku którego płynął głęboki ściek, ale gdy tylko w oddali dosłyszeli szum wypadającej wody, przyspieszyli kroku i już po chwili znaleźli się w ogromnej jaskini na środku której znajdował się spory zbiornik wodny z wybudowaną nań oczyszczalnią. W zbiorniku pływało pół tuzina łodzi, identycznych do tej, której fragmenty znaleźli wcześniej. Łódki załadowane były po brzegi skrzyniami i beczkami, z których docierała charakterystyczna woń prochu. W okół łódek kręciło się ponad dwudziestu osobników, którzy w półmroku z pochodniami w rękach, rozładowywali z łodzi ładunki wybuchowe i ustawiali je pod jedną ze ścian, na której Allar dostrzegł coś przez co jego serce zabiło szybciej. Szturchnął Alurina i wskazał na ścianę. Półsmokowi zajęło dobrych kilka minut, by na pokrytej zielonym mchem powierzchni dostrzec, rozpościerający się na całej długości, znany mu znak szarobrodego czarodzieja.
-Ktoś chyba planuje urządzić sobie pokaz sztucznych ogni pod ziemią, by dobrać się do Cichego Kącika od strony podziemi.- Szepnął skrytobójca obserwując uważnie ruchy każdego ze strażników i zapamiętując jednocześnie najdrobniejsze szczegóły z otoczenia, które mogłyby posłużyć mu w potencjalnym starciu.

- Pięknie, zakładam że zaczynamy po cichu? - Szeptem spytał Allara, jednocześnie przyzywając z pierścienia zjawę, ta była bezszelestna, dosłownie, bo bezcielesna a jednocześnie doskonale spisywała się z eksterminowaniem żywych celów.
-A ja proponuję zacząć od małego zakładu.- Odpowiedział skrytobójca spoglądając z pogardliwym uśmieszkiem na twór magiczny z pierścienia półsmoka.
-Ja przeciwko Twojej zjawie. Co Ty na to?- W bursztynowych oczach mężczyzny błysnęła szaleńcza iskra.
- Wiesz doskonale że zjawa nie ma żadnych szans z tobą, owszem, nieźle sobie radzi... ale nie oszukujmy się, z tego co słyszałem o ojcu Alliva, zwyczajnie nie ma szans. - Półsmok uśmiechnął się szeroko.
- Już prędzej przeciwko mnie, zależy oczywiście o co i jaki to rodzaj zakładu. - Odparł cicho wynalazca.
-Wybacz Alurinie, lecz jedyna sztuka w jakiej chciałem się mierzyć, Ciebie pozostawia wobec mnie w dalszym tyle niż Twoją zjawę.- Odparł z uśmiechem skrytobójca i poklepał wynalazcę po ramieniu.
-Zaczekaj i podziwiaj.- Dodał z rozbawieniem, po czym nasuwając powoli kaptur na oczy ruszył w kierunku łodzi, lecz w połowie drogi wkroczył w cień, w którym nawet widzący w ciemnościach Alurin miał problemy by go wypatrzeć. Skrytobójca przemykał między łodziami, pośród ciemności z taką łatwością i gracją, że skupieni na rozładunku tragarze nie mieli najmniejszych szans by go dojrzeć. Allar zachodząc każdego od tyłu lub wyrastając obok jak spod ziemi, eliminował wszystkich przy pomocy zwykłego pchnięcia z wysuwanego sztyletu, porzucając ciała gdzie popadnie. Nie miał zamiaru przejmować się tym czy ktokolwiek zobaczy zwłoki i wzniesie alarm, wiedział że przy takich warunkach i przy tak słabym oporze to zaledwie kwestia minut zanim wszyscy padną trupem. Seria cichych kroków. Srebrny błysk w ciemnościach i kolejne ciało padało bezwładnie. Proces powtarzał się co kilka sekund, aż w końcu faktycznie niemal wszyscy padli trupem. Pozostał ostatni, który mimo ciszy i zniknięcia wszystkich nie oderwał się od swojej pracy i poukładane beczki, podpinał razem przy pomocy długiego drutu. Allar dla zabawy postanowił wyjść mu na przeciw i gdy tylko wyrósł metr za jego plecami wyciągnął z za pasa ostrze do rzucania, które skrył pomiędzy palcami i kładąc drugą dłoń na rękojeści swojego pięknie zdobionego, mistrzowskiego, sejmiatara spokojnie powiedział.
-Czy wy naprawdę sądzicie że do Cichego Kącika dostaniecie się przy pomocy zwykłego prochu?- Mężczyzna błyskawicznie poderwał się z kucków i odwrócił w stronę Allara sięgając w stronę kuszy przy pasie, jednakże reakcja skrytobójcy była błyskawiczna i bezbłędna. Z doskoku wyprowadził jedno proste cięcię, atakując ostrzem prosto z pochwy. Odcięty nadgarstek zaciśnięty na ręcznej kuszy wywinął w powietrzu kilka razy po czym padł na podłogę tuż pod nogami skrytobójcy. Allar podsunął ostrze miecza tuż pod brodę jegomościa i spojrzał mu w oczy.
-Dam Ci jedną szansę na...- Przerwało mu głośne siarczyste spluniecie, które trafiło go prosto w twarz. Zacisnął zęby i wytarł śilnę, wierzchem rękawa.
-Niczego się ode mnie nie dowiesz. Psie martwy, twe Ciało zginije w ziemi trawione przez robale, niech Twoją matkę w rzyć pną orcze bękarty! Skurw...- Tym razem to Allar przerwał. Z łatwością zatapiając ostrze sejmitara w krtani mężczyzny. Krew tryskając w około nadawała scenie istnie makabrycznego wyglądu, a sam skrytobójca z chorą satysfakcją wymalowaną na twarzy, zagłębił ostrze jeszcze bardziej.
-...na współpracę.- Wycedził spoglądając jak mężczyzna pada na ziemię, wysunął ostrze z jego bebechów i splunął z pogardą na jego truchło, przeklinając pod nosem po unthersku.
-Zdaje się że Ty znasz się na urządzeniach? Alliv pokazywał mi ostrze jakie wynalazłeś i myślę że chyba teraz Twój czas aby błyszczeć Alurinie.- Zakrzyknął do półsmoka spoglądając w stronę beczek, przy których spoczywała sporej wielkości klepsydra z doczepionym do niej dziwacznym i skomplikowanym mechanizmem.
- Nienajgorzej sobie z nimi radzę, tu sie zgodzę. - Nie skomentował rzezi, która dokonała się na jego oczach, doszedł do wniosku że była częściowo na pokaz, ale jakby nie patrzeć, ludzie, którzy walali się teraz brocząc krwią po kanałach, próbowali wysadzić to miejsce w powietrze, a do tego zabili całkiem sporo niewinnych osób w mieście w tak spokojny i mający na celu niesienie radości dzień. Półsmok podszedł do człowieka i sprawdził dokładnie co tamten znalazł. Najpierw przyjrzał się elementom a potem spróbował ocenić ile ma czasu. Choć w klepsydrze było jeszcze dużo piasku, na szklanej powierzchni widniała sporej wielkości rysa która z chwili na chwilę powiększała się coraz bardziej, jednakże rzut okiem wystarczył by rozpoznać typ mechanizmu zastosowany w tym wypadku. Amatorszczyzna tych ludzi porażała i trudno było się dziwić że Allar zrobił z nich takie przedstawienie.
Półsmok wyciągnął zestaw narzędzi, jakie zawsze ze sobą nosił, nie był wielki, ale za to pomagał w przeróżnych sytuacjach. Zajął się rozbrajaniem mechanizmu, pogwizdując spokojnie i uważajać żeby czegoś nie spartolić. Co prawda była to amatorszczyzna, ale głupio byłoby przez nieuwagę przywalić się tonami gruzu. Beczki zdawały się być połączone lontem, który został poprowadzony od głównego mechanizmu. Mieli przynajmniej tyle oleju w głowie, żeby dać wszędzie jednakowe długości. Nie zmieniało to faktu, że po odcięciu wszystkich, problemem zostawała jedynie beczka z zapalnikiem. Zbudowanym z żarnika, klepsydry i przeciwwagi, w momencie kiedy piasek się miał przesypać, żarnik uwalniał węgle i powinien nastąpić wybuch. Tym razem jednak nic z tego nie wyszło. Rozbroił trzy zestawy zapalników i odwrócił się w stronę Allara.
- Faktycznie zdaje się że byli dość nieprzygotowani. - Zaczął się bawić jedną z klepsydr wyjętych z zapalników.
-Świetnie. Teraz muszę Cię prosić abyś teleportował się do gildii i powiedział o wszystkim mistrzom. Niech przyślą do mnie Richardiusa i najlepiej Berutiusa, powiedz im że będziemy musieli posprzątać to miejsce zanim strażnicy zechcą zapuścić się do kanałów i poążyć w tym kierunku.- Odpowiedział skrytobójca, przeglądając uważnie ciała zabitych, wśród których nie dało się rozpoznać żadnej znanej organizacji. Rozległo się ciche pyknięcie i Alurin zniknął z podziemi.


Półsmok niemal natychmiast pojawił się w karczmie, rozglądając się za brodaczami. Jego oczom od razu ukazała się postać Grindimbalda, który sprawiał wrażenie jakby tylko na niego czekał. Mag rozłożył dłonie w takim geście, jakby chciał zachęcić Alurina do mówienia.
- W kanałach znaleźliśmy kawałek łodzi, Allar twierdzi że jej wybuch był wypadkiem przy pracy raczej niż celowym atakiem. idąc za śladem a właściwie chyba wonią prochu, poszliśmy w głąb tuneli, dotarliśmy do oczyszczalni, gdzie na ścianie widnieje sporych rozmiarów symbol gildii... tam też znaleźliśmy cały rząd beczek z prochem. Allar zajął się ludźmi, ja mechanizmem zapalającym. Prosił żeby Richardius i Berutius zajrzeli tam do niego, żeby pomóc w uprzątnięciu jeśli to możliwe. Zanim straż się zapuści w kanały i dojdzie w końcu do wniosku w którym kierunku powinni się udać. - Półsmok nalał sobie kufelek i pociągnął solidnego łyka.
- Tak mniej więcej to wyglądało. - Rzucił wynalazca.
-Proszę za mną.- Powiedział jedynie Grindimbald i ruszył w stronę podziemi. Gdy tylko wraz z Alurinem stanęli na dole, półsmok dostrzegł że cała sala była wypełniona gośćmi z Cichego Kącika, których Szare Brody musiały ściągnąć na zebranie, bo Walterus stojący na podium tłumaczył zawzięcie za pomocą wzorów jakieś sekrety alchemiczne dotyczące prochu. Grindimbald spojrzał na Alurina i powiedział.
-Meleghost jest u siebie w pracowni, wspominał że macie coś do omówienia. Idź się z nim zobaczyć, a jak wyjdziesz to dołącz do spotkania. Ja zajmę się problemem w kanałach.- Dudniący, basowy głos maga, choć jak zwykle uprzejmy, miał dość rozkazujący ton, a sam mag sprawiał wrażenie jakby był w innym stanie umysłu, podczas którego wyostrzały się jego zdolności planowania i strategicznego myślenia. Nie czekając na odpowiedź półsmoka, pomknął przez pomieszczenie i na środku sali skręcił w prawo zmierzając do komnaty obrad.
Zastanawiając się o co może chodzić Meleghostowi, ruszył w kierunku jego pracowni i dochodząc również do połowy sali, skręcił w lewo udając się wprost do małego okrągłego pomieszczenia..
- Chciałeś ze mną porozmawiać? - Zapytał, oczekując niemalże latających dookoła przedmiotów za przerwanie mu badań. Ku zaskoczeniu półsmoka, mag o dziwo nie był w trakcie badań nad żadnymi przedmiotami. Stał na wprost drzwi wejściowych przyglądając się dwóm stojakom i wystawionym na nich przedmiotom. Alurin bezbłędnie rozpoznał w nich zbroję i karawasze które dostarczył niedawno do Meleghosta i które mag obiecał dla niego zbadać i wycenić.
-Zbadałem Twoje przedmioty.- Rzucił krótko spoglądając na półsmoka z zaciekawieniem.
- Widzę że znowu coś interesującego dla ciebie znalazłem. - Odparł Alurin, ostatni raz był tak rozemocjonowany przy sercu golema.
-Jesteś niewątpliwie naszym najskuteczniejszym odkrywcą. Spośród wszystkich nowych agentów, to właśnie Ty masz największą skuteczność. Jest to niewątpliwie imponujące.- Słowa pochwały z ust Meleghosta były jak na wagę złota. Mag sięgnął po pergamin z biurka, na którym miał już gotowy weksel na sporą sumkę do zrealizowania w gildijnym banku. Wręczył kartkę półsmokowi i spoglądając na niego z zadowoleniem dodał.
-Oby tak dalej, oby tak dalej. A jak tam praca nad projektem kuszy o której nam wspominałeś?-
- Idzie do przodu, jest już celniejsza niż zwykła kusza, ale obecnie pracuję nad udoskonaleniem naciągu, miałem mało czasu przez tą pogoń za dziennikiem, ale mam nadzieję nadrobić wkrótce. Widzę że faktycznie coś ciekawego nam się trafiło tym razem. - Półsmok się uśmiechnął na widok weksla. Zostawił zbroję, i tak nie mógł z niej korzystać ani nikt z towarzyszących mu poza Karkarovem ewentualnie.
- Co to tak naprawdę za cacuszka? - Zapytał zaciekawiony mocą przedmiotów.
-Zbroja Balora i Karawasze Nocnego Rozpruwacza.- Odpowiedział krótko Meleghost.
-Zmiataj na zebranie, a jak będziesz chciał się o nich dowiedzieć to porozmawiaj z Anną przy zakupie.- Ponaglił go nie poczuwając się w obowiązku do wyręczania karczmarki.
- Porozmawiam, chętnie porozmawiam, do następnego. - Odparł półsmok i ruszył ponownie do sali w której właśnie trwało zgromadzenie.


Ku zaskoczeniu niemal każdego obrady przebiegły w wyjątkowo spokojnym i przyjaznym nastroju, praktycznie na całym Faerunie. Poza kilkoma ważniejszymi traktatami handlowymi jakie zostały zawarte, nie krążyły żadne wstrząsające wieści, zupełnie tak jakby tego roku Tarczowy Wiec był ciszą przed burzą. Po całodniowych naradach i zebraniach, nadszedł czas na rozpoczęcie prawdziwej zabawy. Kolorowe sztuczne ognie rozbłyskały nad miastami i większymi skupiskami ludności, ku uciesze dzieci i przerażeniu starszych. Każdy zdawał się cały rok wyczekiwać właśnie na ten moment, by móc znów zobaczyć piękny pokaz kolorów mieniących się na ciemnym niebie. Ulice oraz place miast zapełniły się tłumami, pijanych, tańczących i śpiewających ludzi i nawet w Telflamm na resztę wieczoru zapomniano o czarnych chmurach jakie zawisły nad miastem. Mistrzowie przez resztę dnia prowadzili rozmowy z agentami, upominając ich by pozostawali czujni nie tylko na biesiadzie, ale i na codzień. By przede wszystkim nie lekceważyli nikogo, bo wbrew obecnym sukcesom organizacji, nie ma niczego i nikogo nie do pokonania, a błędy popełnia każdy, zwłaszcza jeśli nie uważa. Zarówno Allar, Richardius jak i Berutius powrócili do gildii przed zakończeniem spotkania, zapewniając z rozbawieniem że ścieki zostały oczyszczone. Grindimbald dla pewności postanowił wysłać zarówno Richardiusa jak i Allara na miasto, by wraz z Arien i jej kotami patrolowali je do rana, mając oko na całą biesiadę i na zebranych. Cichy Kącik zamknięto dla gości, a Anna i Sonia pozostawiły na straży rozzłoszczonego Borkę, który nie mógł im wybaczyć że jego święto ominie.
 
__________________
...

Ostatnio edytowane przez Lucifer oO : 10-03-2013 o 19:37.
Lucifer oO jest offline  
Stary 10-03-2013, 19:38   #82
Konto usunięte
 
Lucifer oO's Avatar
 
Reputacja: 1 Lucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwu
Tarczowy Wiec


Ze względu na ogromne tłumy chętne do świętowania, większość biesiad odbywała się na świeżym powietrzu, gdzie setki ludzi i nieludzi wspólnie zasiadały przy stołach, zajadając wyszukane potrawy i popijając znamienite trunki. Skoczne piosenki raz po raz porywały zebranych, do zbiorowych tańców, pośród dymnych obłoków wypuszczanych przez starszyznę z drewnianych fajek, niemal nie sposób było dostrzec cokolwiek. Każdy radował się, śpiewał i tańcował ile tylko sił miał w sobie. A jedzenie uzupełniane przez służby miejskie, znikało ze stołów w zastraszającym tempie. Niemal po całym Telflamm porozstawiane były grupy grajków z najróżniejszych stron świata, którzy gościli w mieście specjalnie z okazji święta, zaproszeni przez tutejszych miłośników muzyki prowadzących, słynną na cały wschód karczmę dla bardów. To właściciele Gospody Pod Pękniętym Jajem, para artystów i wyśmienitych bardów, państwo Lao byli głównymi organizatorami festiwalu w Telflamm i to dzięki nim miasto tętniło życiem, dostarczając rozrywkę w najróżniejszej postaci. Od namiotów hazardu które na dzień Tarczowego Wiecu były całkowicie legalne w Telflamm a zyski z gier, przeznaczano na rozbudowę miasta i złotego szlaku. Choć turnieje trwały wszędzie do późna a najbardziej wytrwali walczyli na długo po zmroku, gdy tylko ciemności otuliły miasto, prawdziwym widowiskiem stały się pokazy cygańskich mistrzyń ognia, które wijąc się w uwodzicielski sposób czarowały zebranych ognistymi pochodniami, którymi wywijały w rytm charakterystycznej cygańskiej muzyki.


Malrog przybył dość późno do miasta. Różne sprawy zatrzymały go poza murami Teflamm, szedł w towarzystwie asystującej mu elfki przeciskając się przez tłum. Tuż obok trajkocząc wesoło i zachwycając się wszystkim szła gnomia kapłanka o jasnych włosach zwiniętych w urocze “precelki”. Przypominała nieco w zachowaniu dziecko, choć była jak najbardziej dorosła.
Czarnowłosa krasnoludka i jego płowowlosy brat to znikali w tłumie, to wynurzali się z niego dołączając do Malroga i elfki. Raelani z zachwytem oglądała pokaz sztucznych ogni, ale sam wydawał się być nim mniej zainteresowany.
Ulicami Telflamm przechodziły się także Visna i Valezka. Powolnym, wręcz dostojnym krokiem, przemierzały plac Shemszarr trzymając się pod ręce, co i rusz wskazując na magiczne rozbłyski rozjaśniające niebo. W końcu zaklinaczka zauważyła gdzieś w tłumie maga i jego drużynę. Szepnęła coś na ucho swojej rudowłosej towarzyszce, wspinając się przy tym nieznacznie na palcach, gdyż piratka była co najmniej o głowę od niej wyższa. Visna uśmiechnęła się dwuznacznie, chociaż to może fajerwerki rzucały tylko takie cienie na jej twarz, po czym końcem szafirowego szala poczęła machać w kierunku Malroga, Raelani i reszty jego kompanów, których nie znała.
Malrog zerknął w ich kierunku i skinął ku nim kosturem. Po czym trącił gnomkę końcówką w zadek kierujączafascynowaną i gadającą jak najęta kapłankę ku owym kobietom. Krasnoludka i krasnolud znikli w tłumie, by... o dziwo pojawić się tuż przy Visnie i Valezce.
-To która z was ślicznotki, robiła tamtą imprezkę?- spytała bez ogródek czarnowłosa kobietka w obcisłym stroju podkreślającym jej strategiczne krągłości. Łatwo było zgadnąć, kto podsunął elfce pomysł stroju ostatnio.
-Chodzi ci o tę hecę tam?- Visna uśmiechnęła się lekko i końcem szala wskazała miejsce, w którym znajdował się krater.
-Przegapiliście najlepsze fajerwerki!- Zakrzyknęła wesoło rudowłosa, po czym złapała się pod boki i dumnie wypięła pierś zasłoniętą jedynie skórzanym gorsetem.
Krasnoludka uśmiechnęła się pobłażliwie i mocniej napięła dość imponujący biust, rywalizując z rudowłosą. A Borkha i miała czym... oddychać.
-Jestem Gorath, a to moja siostra Borkha.- płowowłosy krasnolud postanowił się przedstawić i przy okazji przedstawić swoją siostrę. Łypnął spod krzaczastych brwi na obie kobiety, czekając aż one uczynią podobnie.
-Visna Razcon i moja przyjaciółka Valezka Raam.- Zaklinaczka dopełniła konwenansu.
-Niestety zamknęli już Cichy Kącik dla biesiadników, przyznam szczerze, nie przepadam za podobnymi festynami na wolnym powietrzu, ale cóż zrobić?- Westchnęła ciężko i z niejakim niepokojem przyglądała się niebu, na którym z hukiem rozbłysnął kolejny sztuczny ogień.
-To coś na opak u mnie. Ostatnio mam awersję do małych i ciasnych pomieszczeń.- odparła Borkha z irytacją w głosie.- I trafiania tam.
-A wy panienki czemu samiuśkie?- zdziwił się krasnolud, zaś Borkha szturchnęła go.- Dyć jedna tu już łowy planuje... choć się nie przyzna.
Zaklinaczka uniosła jedną brew jako znak zainteresowania, jednak nie było jej dane zadać dalszych pytań. Valezka wyszczerzyła zęby w niemal wilczym uśmiechu i nieco nazbyt rozentuzjazmowanym głosem oznajmiła.
-Gothard-Jęczymorda postanowił przechędożyć wszelki swój dobytek w łaźniach. Więc szwędamy się same!- Roześmiała się rubasznie. Słysząc to, zaklinaczka wykrzywiła usta w kwaśnym uśmiechu.
-Głupi czy ślepy ten Gothard... czy może brzydki?-stwierdziła Borkha, gdy do uczu całej grupki docierał jednostajny trajkot. -mieszaninatakichsubstancjiwybuchowych.Wyobrażaszs obie?Tylkopięćczyteżdziesięćrazy silniejsza,rozjaśniłabycałenie... -to Malrog się zbliżał z pozostałą dwójką.
-Jak po mojemu, to za dużo mu się tych różnych złych żółci w kichach zbiera.- Odparła rudowlosa przypominając sobie jeden z przesądów jej pobratymców.
-Znaczy sraka go przypiliła?- spytał Gorath nie bardzo rozumiejąc aluzję. A krasnoludka tylko westchnęła ostentacyjnie. Zaklinaczka zaś ledwo powstrzymała parsknięcie śmiechem.
-Kto by za nim trafił?- Rzuciła jedynie w przestrzeń i wzniosła oczy ku niebu.
- Za kim?- wtrącił Malrog, gdy zbliżyli się wystarczająco.
-Za facetami, nie umieją patrzeć tam gdzie powinni. Zawsze ich goni szukać szczęścia dalej niż mają.- burknęła Borkha słysząc wypowiedź maga. A mała gnomka okrążyła piratkę.- Wilczycamorska.Prawdziwawilczycamorska.Piracisz,pr awda? Piracisz?
Uspokoiwszy się na tyle by móc zadawać wyraźne pytania zasypała nimi rudowłosą.- Przeprowadzałaś kiedyś ludzi po desce? Topiłaś statki? Więziłaś przystojnych paniczów w kajucie ku swej satysfakcji?- Valezka roześmiała się serdecznie, pochyliła się delikatnie ku tej przesłodkiej, w jej mniemaniu, istocie i nadal podtrzymując się pod boki odpowiedziała rezolutnie.
-A jakże! Topiłam, gwałciłam, ku mej uciesze, i rabowałam! Sternik Czarnej Mewy do usług.- Pokłoniła się teatralnie.
-Ale skąd panienka takie rzeczy cholera jasna wie?
-Noooo... z książek. Z tych co Borkha chowa przed elfką pod siennikiem swego łóżka, co by się Raelani nie peszyła. “Dzikie Noce z Reginą, piratką miłości” i... inne temu podobne dzieła.- wytłumaczyła pospiesznie gnomka, wywołując zaczerwienienie i wściekłości krasnoludki.- Ileż ci razy mówiłam, żebyś mych rzeczy nie ruszała, ty gnomia zarazo jedna!
-A wy tak damy same?- spytał się Malrog Visny, co jednak sprawiło że Gorath się wtrącił.- Ich chłop ma rozwolnienie... takie mocno przeczyszczające.
-Jego strata, nasz zysk... nieprawdaż?- spytał z ironicznym uśmieszkiem mag.
Visna nie mogąc się już dłużej powstrzymać, wybuchnęła w końcu serdecznym śmiechem, wspierając się przy tym o ramię swojej towarzyszki. Ta patrzyła na swoją przyjaciółkę z niemałą troską, obawiając się, czy aby i zaklinaczki nie dopadło “mocno przeczyszczające rozwolnienie”. Czarnowłosa po chwili opanowała się jednak i wycierając łzy radości, które niczym srebrne grochy spływały jej po twarzy, odparła.
-No cóż, Gothard to pies na baby. Zwłaszcza na te płatne.- Ugryzła się w język z niepokojem spoglądając, czy aby nie uraziła Valezki.
-Przynajmniej nikomu humoru nie psuje, istotnie z korzyścią dla nas to wszystko.
-Gothard?- zdziwił się Malrog, wzruszył ramionami.- Czyżby kolejny konkurent do twej rączki? Mnożą się szybko, jak widać.
-Nie, Malrogu.- Wtrąciła Visna. -To ten sam Gothard, którego miałeś... Nieprzyjemność poznać u mnie na przyjęciu.
-Prawdziwy mężczyzna, sam zdobywa swoją kobietę. Poprzez swatów oczywiście.- odparł ze stanowczym kiwnięciem głową Gorath.
-Ty tu z prawdziwym mężczyzną nie wyskakuj.- burknęła Borkha, splatając ręce na biuście i patrząc z wyższością na swego brata. Co zaowocowało jego wypowiedzią.- Za bardzo przesiąkłaś tą całą elfią filozofią rozpusty w Silverymoon, więc nie wiesz nic o prawdziwych krasnoludzkich kobietach, a tym bardziej o prawdziwych krasnoludzkich mę...- Borkha weszła mu w słowo.- Jasne, jasne... Ty i te twoje pogadanki o cnocie.
Spojrzała na Visnę i Valezkę.- Dobra... mości panny, zakładam że znacie jakieś tutejsze ciekawe rozrwyki, jakieś jaskinie hazardowe albo wyścigi, albo coś innego co rozgrzeje krew...
- Te no... jaskinie rozpusty!- zapronowała gnomka.- Nigdy nie widziałam jaskini w której coś się rozpuszcza dla rozrywki.
Piratka zaśmiała się chrumkając przy tym jak dobrze odpasiony warchlak.
-Że się puszcza to na pewno, tylko to “roz” wywalić i wszystko gra!- Zwróciła się do gnomki.
-Można zagrać, a co by nie, mają namiot specjalnie rozstawiony do tych celów. Namawiam Razcon już od dłuższego czasu, ale ta woli snuć się bez celu jak jaka pulcheryja!- Rudowłosa szturchnęła swoją kompankę, a ta zatoczyła się dwa kroki w bok. Z kwaśną miną poczęła rozmasowywać bolące miejsce.
-W zasadzie to racja, jeżeli macie ochotę.- Skinęła głową w kierunku obwoźnego kasyna.
-Możemy się także gdzieś zrelaksować i trochę odpocząć od tego gwaru.
-No to ruszajmy! Naprzód! Tymora nie będzie pokazywać mi wiecznie zadka!- Borkha ruszyła przodem, a jej pomstujący pod nosem brat tuż za nią. Gnomka zaś uczepiła się Valezki zasypując ją pytaniami.- To jaki jest twój statek, koga, karaka, holk, galera...?
Malrog spojrzał na Visnę i na Raelani i weschtnął nim rzekł.- To będzie z mej strony szczyt bezczelności, ale chciałbym mieć obie panie przy sobie. Po każdej z jednego boku.
Zaklinaczka popatrzyła badawczo najpierw na maga, później na Raelani, po czym oznajmiła.
-Doprawdy, nie sądzę, by groziło mi potknięcie czy choćby wpadnięcie w nasz nowy Telflammski krater. A ręka i tak mi już ścierpła, Valezka sama nie zna swojej siły.- Przeszła na stronę elfki i tak udali się w kierunku dużego, czerwonego namiotu o złotych zdobieniach, gdzie świętujący telflamczycy, przynajmniej ci, do których los się wyjątkowo uśmiechał, oddawali się przyjemności pomnażania swojego majątku.
Wewnątrz namiotu było tyle ludzi, że ledwo można było dostrzec stoliki z grami. Ludzie przeciskali się między sobą, narzekając jedynie na duchotę, która w namiocie dosłownie powalała. Wszędzie słychać było kręcące sie koła loterii i pozostałych gier, zaś strażnicy i krupierzy przeganiali każdego kto za bardzo napierał na innych, w obawie że robi to by zwędzić im sakiewkę. Zanim jeszcze cała grupa zdążyła zrobić krok w przód do namiotu, dosłyszeli wysoki skrzekliwy głos, w którym bez problemu mogli rozpoznać Eldona Gamwicha, słynnego nie tylko w Szarych Brodach ale i na całym Faerunie mistrza złodziei i włamywaczy, na widok którego zamki same się otwierają.
-Hejże! Hola! Mordeczki znajome! Stójcie zanim całkiem przepadniecie w tym tłumie!- Rudowłosy niziołek wyrósł przy namiocie jak spod ziemi, a przy jego boku stanęli dwaj jegomoście o których w gildii ostatnimi czasy mówiło się dośc głośno. Byli nimi bracia Batukhan, którzy zostali zamienieni w kamień wraz z parą książęcą syndykatu Tsulóng-kai i którzy zostali uratowani przez Arien. Ponieważ honor taangałskich plemion nie pozwalał im pozostawać obojętnym wobec długów życia, zostali przekazani Szarym Brodom jako wojownicy do służby w ramach podziękowania. Szare Brody nie mogąc przyjąć iście niewolniczej zapłaty, zgodzili się na to by bracia z własnej woli wstąpili w szeregi organicaji i w ten sposób spłacili swój dług wdzięczności.
-Do reszty oszaleliście? Czy Szare Brody za bardzo sakiewki wam wypchały że chcecie je tak łatwo oddać? Przecież to namiot pełen złodziei!- Krzyknął Eldon rzucając ukradkowe spojrzenia do środka.
Dość niedaleko obok rozmawiających poszukiwaczy przygód przeszedł dość barwny korowód. Złożony z lekko zataczającego się wynalazcy, który niósł na ramieniu nieprzytomnego krasnoluda jak worek ziemniaków oraz maga z rumieńcami na policzkach, dostrzegalnymi nawet w wieczornym mroku. Enomi została chwilowo w Kąciku, najprawdopodobniej wykorzystując czas w którym Karkarov nie był aż tak zabiegany i zapracowany pracą dla gildii. Alurin pomachał wesoło do rozmawiającej grupki, gdy rozpoznał w końcu kogo widzi, ale zdawało się że zmierza powoli w kierunku swojego własnego domu, który był o wiele bliżej i co najważniejsze miał czekające już na niego łóżko i opiekę Deana na wypadek kaca mordercy. Zreflektował się jednak, przekazał krasnoluda Fenderowi i dołączył do grupki.
- No wiesz, jeszcze do niego nie wszedłeś. - Uśmiechnął się szczerząc półsmok.
Niziołek rzucił mu krótkie znudzone spojrzenie, następnie zajrzał ponownie do środka i wskazując na jakiegoś kupca, zapytał.
-Widzisz tego gościa z ręką w sakiewce?-
- Mmhm widzę. - Odpowiedział niziołkowi.
-No. To nie jego ręka.- Rzucił beztrosko Eldon.
-Poza tym kto by chciał zawierzyć tym starym oszustom w namiotach hazardu. Tutaj niczego nie wygracie, bo gry są ustawione. Jeśli chcecie grać, to zabiorę was kiedyś w odpowiednie miejsce, nie dzisiaj bo mam na głowie tych dwóch sympatycznych podopiecznych.- Odstąpił krok w tył i wymierzył głośne klapsy braciom Batukhan. O ile młodszy zaczerwienił się i uśmiechnął czując dość niezręcznie, o tyle starszy rzucił pełne nienawiści spojrzenie niziołkowi i mruknął coś pod nosem.
-Co tam burkasz pod nosem Ganbuś?- Zagadnął niziołek stając na wprost wojownika i rzucając mu dość prowokujące spojrzenie.
-Mój brat prosił przecież byś nie nazywał go więcej w ten sposób.- Odpowiedział Chulu, spoglądając z rozbawieniem na Eldona.
-Możliwe, ciężko stwierdzić kiedy coś mówi a kiedy odbija mu się obiadem. Sam wiesz jaki on jest.- I zanosząc się śmiechem spojrzał w stronę Visny i jej towarzyszy, na co starszy z braci zareagował najprawdziwszym w świecie warknięciem.
-Wybaczcie, ale obiecałem że pokażę tej dwójce Telflamm.- Jęknął złodziej z nieukrywanym rozżaleniem, po czym spoglądając na braci przez ramię dodał.
-No dalej, dalej dłużej będziecie chodzić, bardziej się zmęczycie i szybciej padniecie, a wujek Eldon będzie mógł wyskoczyć na miasto jak tylko odda was pod opiekę rodziców.- Po czym ryknął śmiechem, skinął głową pozostałym i ruszył w tłum, a bracia podążyli za nim najwyraźniej także nie zadowoleni z całego układu.
Zaklinaczka z rozbawieniem przyglądała się całej sytuacji. Uwielbiała Gamwicha i jego poczucie humoru, nic dziwnego więc, że żałowała ogromnie, iż musieli się tak szybko z nim pożegnać. W tym momencie jednak z namiotu wygramolił się nie kto inny, jak Gothard. Cały naborsuczony, bardziej niż zazwyczaj, szybkim krokiem zbliżał się w kierunku towarzystwa, jak gdyby wiedział, że będą tam na niego czekać. Widok Malroga wcale nie poprawił mu humoru. Ukłonił się wszystkim pobieżnie, po czym oznajmił zachrypłym głosem.
-Jedziemy do domu. W przeciwnym razie za chwilę rozwalę tę budę!
-Znowu przegrałeś wszystko w kości?- Visna nie kryła rozbawienia.
-Nie pytaj! Jedziesz ze mną czy przejdziesz się później na pieszo?- Odwarknął niezrażony zdumionymi spojrzeniami przechodniów. Zaklinaczka zastanowiła się przez chwilę, po czym westchnęła ciężko.
-No cóż moi drodzy, pora się pożegnać. Valezka, na pewno chcesz nocować w gospodzie? U mnie znalazłoby się miejsce.- Barbarianka roześmiała się tylko i wymownie pokręciła kędzierzawym łbem w geście zaprzeczenia.
- Ciekawe u was obyczaje, dajesz mu tak warczeć na siebie? - Półsmok był nieco podpity, ale takie rzeczy jeszcze dostrzegał.
- Jeśli faktycznie już jedziesz, to spokojnej podróży. - Rzucił na pożegnanie i ukłonił się zamaszyście. Zaklinaczka z lekkim niepokojem popatrzyła w kierunku wojownika. Chcąc załagodzić sytuację odparła niepewnie.
-To jego normalny ton. To znaczy...- Mężczyzna stał jednak niewzruszony, nawet nie racząc popatrzeć na półsmoka, chociaż wewnętrznie na pewno się w nim gotowało.
-Poza tym, to nie jest mój podwładny, ja mu nie mogę zakazać...
-Dobra Visna, zabierajcie te swoje nudne rzyci z Telflamm bo się tego słuchać nie da! Siebie warci, no wio po habetę!- Zaśmiała się piratka i podeszła do półsmoka, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Po kiego habetę, za blisko mieszkam żeby koniem jeździć, a co do niego, to same go temperujcie, inaczej mi ciśnienie skoczy. - Mruknął Alurin nie orientując się już zbytnio w toku konwersacji. Zrobił za to coś zgoła innego, skoro barbarzynka położyła mu dłoń na ramieniu, wykorzystał to. Złapał ją pod bok i podniósł.
- No, a ty idziesz z nami. - Oznajmił buńczucznie.
Na szczęście Gothard nie słyszał już dalszego ciągu tej rozmowy. Kipiąc ze złości, trochę nazbyt dziarskim krokiem zmierzał do stajni, co z daleka wyglądało jak komiczne podskakiwanie. Mógł jedynie słyszeć pisk zachwyconej Valezki, ale nie interesowało go to na tyle, by odwrócić głowę.
-Nie idę! Zostanę zaniesiona i mam nadzieję położona grzecznie do łóżeczka!- Mówiła rozentuzjazmowana i przy każdej sylabie wypowiadanego słowa klepała Alurina delikatnie w pośladki.
-I nie śpię sama! Żeby mi to było jasne!
- No dobrze, ułożymy cię z... Zartanem, a co. - Rzucił wesoło półsmok i przerzucił Valezkę na ramię dla wygody.
- Gotowi ruszać w miasto? - Rzucił do wszystkich.
-Razcon, zostaw tego jęczymordę, no!- Valezka płakała ze śmiechu, jednak zdołała wypowiedzieć jeszcze tych parę słów. Ta zawahała się przez krótką chwilę, przestępując z nogi na nogę, jednak w końcu podjęła decyzję.
-Dobra, ktoś cię musi pilnować.- Puściła oczko do piratki.
-Gdzie się teraz wybieramy?
- Skoro jesteśmy już na dobiciu, to proponuję ot tu na placu dalej nieco. - Mruknął półsmok, a reszta przytaknęła mu zgodnie i wszyscy ruszyli w głąb placu w poszukiwaniu wolnej ławy przy której mogliby zasiąść.
Biesiada trwała do białego rana a i na drugi dzień, po mieście szwędały się niedobitki, zaglądająć od tawerny do tawerny w poszukiwaniu czegoś czym możnaby zwilżyć język. Tajemniczy wybuch władze miasta wytłumaczyły nieudaną próbą przemytu prochu do Telflamm przez lokalną yakuzę, która w obliczu patrolu straży wysadziła się w powietrze odbierając życie sobie i przedstawicielą władz. Nikt zdawał się nie kwestionować tego kłamstwa, zwłaszcza że władze same zdawały się w to wierzyć i tylko członkowie Szarych Bród wiedzieli o tym jak Allar wraz z Alurinem zapobiegli znacznie większej katastrofie dzięki interwencji w kanałach. A całą historię o yakuzie jak zwykle spreparował sam Richardius, który tuszując ślady i podkładając fałszywy trop, dokonał na tyle dobrej roboty że nikt nie podważał oficjalnej wersji wydarzeń. Przyzwyczajone do wybryków yakuzy Telflamm błyskawicznie wróciło do codzienności, żyjąc jedynie wspomnieniami z biesiady, o której z pewnością nie jeden bard stworzy w przyszłości balladę.

KONIEC C.D.N.
 
__________________
...
Lucifer oO jest offline  
Stary 10-03-2013, 20:47   #83
 
juva's Avatar
 
Reputacja: 1 juva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemu
Pierzaste Wodospady

Telflamm, dzień pierwszy

Visna siedziała z ramionami rozpostartymi w pluszowym fotelu w swoim gabinecie i dosłownie ciskała gromami. W powietrzu unosił się zapach ozonu, a wokół jej głowy co kawałek z hukiem rozbłyskały niewielkie wyładowania elektryczne, echem odbijając się od ozdobnych luster, którymi zaklinaczka od momentu spotkania z psionicznym zwierciadłem Mistrzów lubiła się otaczać. Kurczowo wczepiła zgrabne palce dłoni w oparcie fotela, wszystkie mięśnie napięły się pod skórą, jakby gotując się do gwałtownego skoku. Spod byka gniewnym wzrokiem wodziła za mężczyzną, który od dłuższego czasu bez słowa przemierzał pomieszczenie wzdłuż i wszerz. Nad nim także, gdyby tylko pozwoliły na to okoliczności, zawisłaby chmura gradowa, niczym pokłosie kłótni, którą ta dwójka przed chwilą stoczyła.
-Usiądźże w końcu na dupie, tylko mnie to twoje łażenie irytuje!- Sarknęła w końcu Visna przerywając ciszę. Zdążyła się już trochę uspokoić. Jeszcze nie do końca panowała nad swoją mocą, o czym świadczył w dalszym ciągu unoszący się specyficzny zapach ozonu.
-A mnie irytuje, że jak zwykle nie myślisz!- Syknął, powstrzymując się od gorszych komentarzy. Podszedł do dziewczyny, pochylił się nad nią i lekko uderzył pięścią w stoliczek obok. Stojąca na nim posrebrzana taca zabrzęczała żałośnie.
- To nie jest zabawa! Myślisz, że to takie proste? Myślisz, że pójdziesz do tej wioski, a wszyscy przywitają cię z otwartymi ramionami? Odpowiedzialność za cały projekt spada na ciebie! Nawet jeśli to architekt popije i zapomni postawić ścianę nośną! Pakowanie pieniędzy w coś, na czym się nie znasz, źle się skończy. Mówię ci to po raz ostatni!-
Podniósł się, podszedł do fotela naprzeciwko i padł na niego zmęczony, jakby właśnie przebiegł maraton. W zasadzie już podjął decyzję, chociaż przeczuwał, że będą tego oboje gorzko żałować. Z zaskoczeniem obserwował jak zaklinaczka podrywa się z siedziska i z szelmowskim uśmiechem, kołysząc po swojemu biodrami, zbliża się w jego kierunku.
Nie oponował, gdy bokiem usiadła mu na kolanach, a lodowato zimna dłoń zgarnęła kosmyk z jego oka i założyła za ucho. Nie nadążał za tą kobietą i obawiał się, że w końcu wykończy go nerwowo, jak tak dalej pójdzie.
-Gothard…- Westchnęła tylko cicho, jak gdyby traktowała go jak małego, niegrzecznego chłopca, któremu trzeba wytłumaczyć jak należy się zachowywać. Jej gniew ulotnił się gdzieś, jakby go nigdy nie było.
-Naprawdę nie widzisz ile ta organizacja może nam dać? Ile może dać tobie? Już teraz jesteśmy rozpoznawalni w Telflamm, niektórzy naprawdę wiele by dali, żeby móc na nas chociaż popatrzeć. Ten symbol…- Dobyła łańcuszka, który do tej pory swobodnie zwisał na szyi, a wzrok wojownika bezwolnie powędrował za głową czarodzieja w okolice jej odsłoniętego dekoltu.
-Ten symbol w dzisiejszych czasach już naprawdę wiele znaczy. I to chyba dobrze, że chcę, żeby znaczył więcej... Wszyscy będą mówić o twierdzy, którą wzniosła dla organizacji panna Razcon.- Visna świadomie starała się manipulować mężczyzną, a widząc jego wzrok wlepiony bynajmniej nie w głowę brodatego czarodzieja uśmiechnęła się kącikiem ust. Jednak powieki Gotharda zamrugały nagle szybciej i wojownik, jak gdyby budząc się z transu, brutalnym gestem zepchnął zaklinaczkę z kolan. Wylądowała na ziemi boleśnie tłukąc kość ogonową. Zasyczała z bólu jak kopnięta jaszczurka.
-Wybacz kochanie, ale swoimi sztuczkami możesz zwodzić co najwyżej gnidy pokroju tego czaroklety, Malroga. Miło bawiliście się na wiecu? Też siadałaś mu na kolankach? A może na czymś innym?- Szydził ze złośliwym półuśmiechem na twarzy widząc, jak kobieta powoli gramoli się z podłogi i masuje stłuczone miejsce.
-Zazdrosny pies! Skurwysyn!
Gothard zerwał się z fotela, jego oczy zapłonęły szaleństwem. Nie zważając na grymas bólu na twarzy kobiety, poderwał ją jednym, zdecydowanym szarpnięciem z podłogi, mocno ściskając ramiona tak, by nie mogła mu uciec. Popatrzył jej przenikliwie w oczy pełnym nieukrywanej pogardy wzrokiem. Splunął w bok, jak gdyby chciał ubliżyć jej jeszcze bardziej i pokazać, jak niewiele w jego oczach jest naprawdę warta.
-Matka byłaby dumna, niedaleko pada jabłko, jak mawiają...- Wycharczał nienaturalnym głosem z za zaciśniętych zębów. Na jeden, straszny moment, w którym Visna spodziewała się uderzenia, zawiesił głos. Nie podniósł jednak ręki.
-Nawet nie jesteś w moim typie…- Pełen pogardy wzrok sprawił, że znowu czuła się jak popychadło w zamtuzie. Jeszcze chwilę potrzymał ją skręcającą się z bólu po czym puścił, odpychając od siebie tak, że padła z powrotem na deski. Wyminął wijącą się na podłodze zaklinaczkę i bez słowa opuścił gabinet kopiąc po drodze w etażerkę. Mebel zachwiał się, po czym kaskadą runęły poustawiane na nim zwierciadła z trzaskiem rozbijając się o podłogę. Visna po raz pierwszy od pięciu lat płakała.

Dziewczyna spędziła tę noc nie ruszając się z gabinetu. Okryła zmarznięte ciało jakimś starym gobelinem Eldora, który znalazła w komodzie i skuliła się, niczym kot, w fotelu. Nie mogła zasnąć, w głowie łopotały miliardy czarnych myśli, jak nocne, kosmate ćmy w poszukiwaniu choćby smugi światła. Zdecydowanie przeżywała ciężkie chwile w swoim gabinecie, w którym swego czasu urzędował jej mistrz. Wzrok utkwiła w pobojowisku, które całym swoim jestestwem świadczyło o kłótni rozgrywającej się w pomieszczeniu tego wieczora. Skupiła się na ile mogła i wyszeptała inkantacje zaklęć naprawiania. Po chwili zmaterializowały się eteryczne smużki białego dymu i niczym lepka nić oplatały odłamki szkieł, zbliżając je do siebie na podobieństwo elementów układanki. Nie wszystkie zwierciadełka udało się odratować. Nie wszystko jest w stanie naprawić.

Visna ścisnęła kurczowo grafitowy pierścień, z którym nie rozstawała się od momentu zakupu i wyszeptała kolejną inkantację, trochę dłuższą niż poprzednie. Pomieszczenie wypełniła prawie czarna mgła, wiążąc się ze sobą i formując kształty jakiegoś stworzenia. Po chwili para jadowicie zielonych oczu rozproszyła ciemności. Resztki dymu opadły, a na okrągłym dywanie przed fotelem siedział cienisty jaguar nerwowo poruszając końcówką ogona i strzygąc czujnie uszami.


-Nie masz pojęcia czemu tu tak spokojnie, co?- Kocur przez chwilę faktycznie wydawał się być mocno zdezorientowany. Nieufnie rozglądał się po gabinecie, jak gdyby rozglądając się za wrogiem, któremu mógłby rzucić się do gardła. Rozpoznał jednak zaklinaczkę i wydawało się, że z każdym użyciem pierścienia, więź między nimi umacnia się. Podszedł do niej bezszelestnie i położył potężny łeb na kolanach kobiety łasząc się, zupełnie jak małe kocię. Mruczenie drapieżnika uspakajało, zaklinaczka wyciągnęła dłoń i z cichym westchnieniem pogładziła jedwabiste futro Chowańca.
-Nawet nie masz imienia. Jesteś Bezimienny!- „A jestem!” zdawały się odpowiedzieć rozumne oczy stworzenia.
-Tak, Bezimienny. I od dzisiaj jesteś w dodatku jedynym mężczyzną w tym domu…

***

Rano, gdy cała połamana wygramoliła się z gabinetu i bez śniadania wybiegła przed posiadłość celem udania się do architekta, zauważyła wojownika siodłającego swojego rumaka. Gothard uwijał się dość szybko i nie wyglądał na pewno lepiej niż zaklinaczka. Był wyjątkowo, nawet jak na siebie, rozczochrany, a pod oczami malowały się ciemne podkowy, co mogło świadczyć o równie bezsennej nocy pełnej kąsających myśli i nerwów, jaką spędził. Zaklinaczka stanęła jakby ktoś ją spetryfikował i poczuła jak po jej ciele rozchodzi się paraliżujące zimno. Nie spodziewała się go jeszcze zobaczyć.
-Wyjeżdżasz?- Spytała beznamiętnie nawet na niego nie patrząc. Wojownik nie odpowiadał, nie odrywając się ani na moment od frapującego go zajęcia. Po chwili stanął zadowolony, poklepał karego konia po masywnym karku i powiedział ciężko wypuszczając powietrze nagromadzone w płucach.
-Wyjeżdżamy, oboje. Spóźnisz się za chwilę do tego swojego architekta.- Zapraszającym gestem wskazał na grzbiet zwierzęcia, trzymając je cały czas za uzdę. Visna bez słowa podeszła, pozwalając mu się podsadzić, koń był zbyt wysoki w kłębie, by mogła wgramolić się na niego sama. Przy wsiadaniu opadł jej szal odsłaniając nagie ramiona. Wojownik schylił się, podał skrawek haftowanego materiału kobiecie i niemalże natychmiast zbladł widząc grafitowe sińce na jej drobnych kończynach. Chciał coś powiedzieć, jednak głos na dobre uwiązł mu w gardle.
Odbił się od ziemi i wskoczył na miejsce przed nią. Koń cicho zarżał zaskoczony gwałtownym ruchem. Gothard ostrogami zaciął boki rumaka i ruszyli kłusem na wschód.

Pierzaste Wodospady, dzień drugi

Visna po raz kolejny w swoim życiu cieszyła się, że nie musi odbywać męczących podróży celem przeniesienia się z jednego miejsce w inne. Oto stali we dwoje na polach uprawnych rozciągających się pod Pierzastymi Wodospadami aż po sam brzeg puszczy Cormanthoru, której czubki drzew niewyraźnie majaczyły na horyzoncie, a wszystko to dzięki dobrodziejstwom gildii, jakim były pierścienie teleportacyjne.
Był to niezwykle sielski obraz, tak odmienny od portowej wrzawy Telflamm i surowego klimatu wysp Moonshae. Równina pachniała świeżo zaoraną glebą, a gdzieniegdzie można było dostrzec rolników w pocie czoła pracujących na roli.

Zaklinaczka słyszała już co prawda, że tubylcy nie są zbyt przyjaźni i rozmowni w stosunku do przyjezdnych, stawiając raczej na milczącą tolerancje niż fałszywe uprzejmości, jednak ci chłopi przypatrywali im się z niemałym zaciekawieniem. Mogli sobie na to pozwolić, w końcu słońce chyliło się już ku zachodowi i powoli zbierano swoje narzędzia celem udania się na misę ciepłej strawy i zasłużony odpoczynek. Faktycznie musieli stanowić dosyć osobliwą parę, ani trochę nie przypominając tubylczych drwali czy rzemieślników, w dodatku pojawiając się na środku pól uprawnych.

Szli w milczeniu trwającym już drugi dzień, praktycznie od momentu opuszczenia podtelflammskiej posiadłości, a zaklinaczka przetrawiała w duszy wydarzenia minionego dnia. Kupując ekwipunek sobie i towarzyszom zdradziła się nieopacznie ze swoimi zamiarami na najbliższe dni jednemu z kupców o wyjątkowo, jak na handlarza, dobrotliwej twarzy. Jego oblicze spochmurniało jednak natychmiast. „Chyba pani oszalała!” krzyknął na cały skład handlowy, po czym pospiesznie wyjaśnił w dość enigmatyczny sposób, że Czarne Paprocie z chęcią ukręcą im wszystkim karki, nie chciał jednak dodać nic więcej, jedynie gorąco prosił zaklinaczkę, dosłownie wisząc na jej dłoni, żeby nie jechała i nie szukała śmierci w tak młodym wieku. Visna nie byłaby sobą, gdyby groźby tego typu brała na poważnie, postanowiła jednak nastawić czujnie uszu na wieści o tej nowej organizacji, jak tylko znajdą się poza Thesk.



Pierzaste Wodospady

Nie upłynął kwadrans, a dotarli do pierwszych zabudowań, luźnych gospodarstw poodgradzanych od siebie prowizorycznymi żerdziami, jak gdyby mieszkańcy darzyli się bezgranicznym zaufaniem i nie musieli zaprzątać sobie głowy sporami o ziemie czy inne dobra materialne. Powietrze pachniało zwierzętami gospodarskimi i świeżym sianem.

Podeszli do budynku, którego na wpół oderwany szyld oznajmiał, że była to Karczma Pod Kozią Brodą. Powitały ich zaniepokojone spojrzenia zaledwie kilku chłopków, jednak ci, widząc młodą parę, szybko powrócili oni do swoich trunków. W kominku wesoło trzaskały płomienie, a gruby barman za szynkwasem wycierał kufle szmatą, której czystość pozostawiała wiele do życzenia. Visna postanowiła się trochę rozejrzeć. Podeszła do barmana kołysząc zmysłowo biodram. Słusznie przeczuwała, że ten typ będzie wyjątkowo podatny na jej powaby – śmierdział potem, omijał brzytwę od jakiegoś czasu, a uśmiech, którym ją obdarował, wykazywał poważne luki w uzębieniu i już na odległość straszył potwornym fetorem popsutych zębów.
-Znajdzie się jakiś trunek godny prawdziwej damy?- Zatrzepotała rzęsami przechylając filuternie zgrabną główkę, a jej wewnętrzna Visna skręcała się z obrzydzenia i robiła wymowne, przeczące gesty rękami.
-He he, dla damy… A jak damy to się znajdzie! Ha , ha!- Tępy śmiech karczmarza poniósł się po izbie. Zaklinaczka nawykła do końskich zalotów, zdążyła się już przyzwyczaić na tyle, by nie reagować alergicznie. Po prostu puszczała mimo uszu ewentualne zaczepki, przynajmniej dopóty, dopóki nie musiała się ich obawiać. Cieszyła się tylko, że Gothard siedzi dosyć daleko i nie słyszy tej osobliwej wymiany zdań. Pamiętała o kłótni jaka wynikła z powodu Marloga i Tarczowego Wiecu, chociaż naprawdę niesłusznie ją ocenił. Tak postępowało się z mężczyznami w zamtuzie i karczmach Luskan i tak można było najskuteczniej ich omotać i zdobyć co się chce. W razie, gdyby sytuacja zbytnio się zaogniała, zawsze znalazł się jakiś „wujek” skłonny chronić lolitkę przed zbrukaniem jej i tak mocno już nadszarpniętego imienia. Przynajmniej Visna nie znała innego życia, Mistrz Eldor nigdy nie przerabiał z nią tematów pszczółek i motyli i innych, tak bardzo mieszających jej w głowie, niuansów damsko-męskich. Dopiero po nocy w gabinecie uświadomiła sobie, jakie musiało być to krzywdzące.
-A łyk czegoś mocniejszego?- Popatrzyła na barmana nalewającego jej kielich jakiegoś średniej klasy winiacza, najwyraźniej z myślą o Gothardzie. Planowała go sążnie upić, z tego co pamiętała ze wspólnych wypraw, tylko wstawiony odzyskiwał humor, a nie mogła go już znieść takiego milczącego i zamyślonego.
-Wóda wyszła, wszyscy tu musimy odreagować.- Chłopina spuścił nagle z rubasznego tonu i wyraźnie sposępniał.
-Odreagować po czym?- Zapytała świdrując go oczami. Chłop podrapał się z niemądrą miną po potylicy, wyraźnie toczył wewnętrzną walkę, a jego bulwiasty nos pokrył się rosą i zaklinaczka wiedziała, że będzie się starał ją zbyć.
-Noo, praca na roli łatwa nie jest.- Powiedział nie bez zająknięcia drapiąc się z pasją po kinolu. Visna postanowiła nie ciągnąć go za język, miała zdecydowanie lepszy pomysł.
-Nalej pan zatem Złocistego Pierzastego. Dwa kufle. I kolejny kielich wina.- Chciała mu dać zajęcie i wygospodarować tym samym trochę czasu dla siebie, wiedziała, że niebawem przyjdą Aust z Valezką, napitki się nie zmarnują, a ona tymczasem postanowiła skoncentrować swoje myśli na srebrzystym dysku medalionu schowanego pod tkaniną sukni.
Po chwili zaszumiało jej w głowie, a umysł napełnił się głosami i przeróżnymi strzępkami myśli, jak gdyby były jej własne. Z tumultu hektycznych zdań i półsłówek typu: „Ale mnie swędzi dupsko… Może nikt nie zauważy?”, albo: „He he he biedronka!” wyłowiła głos barmana i maksymalnie skupiła się na nim. Nie miała jednak zbytniej wprawy w posługiwaniu się przedmiotem, przekaz był urywany:

„Ale żech ją zrobił he he! Wścibskie toto… Wszystkie wścibskie mają takie cyce? Dobra lejemy do pełna, się nie skapnie, że rozcieńczane… Jakby była z tych całych Paproci to by inaczej wyglądała, a ta taka jakby magicznawa jak ten biały wielki z Sembii… trzeba nadskakiwać zasrańce… Czego chcą w Cormanthorze w ogóle… kłusowniki zakichane! Wielkie mi krwawe bestie motyla noga! Czarne Zasrocie! Skakaj przed nimi, płaszcz się kurza stopa! Przychodzą tu jak do siebie … wszyscy, wszystek, każden jeden w gacie sra …aale nadejdzie czas Abenira!...”

To było wszystko, czego chciała słuchać. Przyszłe wyczyny Abenira zdecydowanie nie leżały w kręgu jej zainteresowań. Kątem oka zauważyła wzrok Gotharda skierowany w ich stronę. Jeszcze tylko ten raz chciała użyć medalionu by odczytać jego myśli, gdy wtem drzwi karczmy otworzyły się z hukiem.
-Viseenkaa-wisienka! Haaa!- Darła się rudowłosa kobieta machając w jej kierunku z takim impetem, że wiatr, jaki wytworzyła strącił czapkę jakiemuś rolnikowi. Barbarianka zauważyła to dopiero po chwili. Z wyjątkowo strapioną miną doskoczyła do mężczyzny, któremu w wyniku niespodziewanego zajścia, świeczki stanęły w oczach i już z daleka widać było, jak zbiera mu się na płacz. Miał widocznie bardzo stresujący dzień.
-Ohhh co też pan, tak ryczeć, łzami się zalewać!- Mówiła jak do dziecka, które pobrudziło sobie rączki w piasku i trzeba mu je było teraz wytrzeć. Złapała kapelutek, otrzepała go o przedramię i silnym gestem nałożyła na powrót na łepetynę wymoczka, naciągając go z obu stron głęboko na uszy.
-Jak nowy! Mężny taki pan teraz, że cholera jasna niech to trzaśnie, piwo postawię, co? Zgoda będzie? Visna!- Szybkość z jaką zmieniała tematy była doprawdy dezorientująca. Właściciel nakrycia głowy zbaraniał i naciągnął sobie czapkę jeszcze głębiej na uszy, jak gdyby chcąc zapaść się pod ziemię. Pewnie zastanawiał się, co też jeszcze mu bóstwa na dziś naszykowały i doczekał się. Zaraz za piratką do karczmy bezszelestnie wkroczył wysoki, bladoskóry elf. Miał długie, złociste włosy, które niczym tafla wody spływały na plecy. Był ubrany typowo jak na kogoś jego klasy przystało, skórzana lekka zbroja, mocne buty z cholewami oraz powłóczysty, zielony płaszcz z przepadzistym kapturem, którego kieszenie skrywały zapewne niejedną tajemnicę. Tuż przy jego stopach kręcił się, niczym płynne srebrno niewielki, czarnołapy lis.
Tropiciel błysnął błękitnymi oczami, a zobaczywszy zaklinaczkę wyraźnie poweselał. Pomógł jej zabrać się z pełnym zestawem napojów wyskokowych i wspólnie zasiedli przy stole, gdzie od dłuższego czasu czekał Gothard.
Spijali swoje trunki rozmawiając o wszystkim i o niczym, po czym stwierdzili, że główna izba karczmy nie jest idealnym miejscem na snucie konspiracyjnych planów. Wynajęli dwa pokoje na górze speluny i tam rozpoczęli narady i rozdzielanie ekwipunku, przywiezionego w magicznym plecaku z Telflamm.

Aust przebywał już dłuższy czas w Pierzastej Dolinie. Skoro tylko otrzymał list od Visny udał się we wskazane miejsce i począł węszyć, niesłusznie sądząc, że szukanie poszlak w zabudowaniach będzie choć trochę podobne do buszowania po puszczy. Pomylił się jednak i jedyne, co zdziałał, to dokładne zapoznanie się z terenem i wstępne oszacowanie, gdzie najlepiej byłoby usytuować warownię.
Wszyscy pochylili się nad mapą i wspólnie wybrali wolną połać ziemi rozciągającą się po obu stronach Ashaby niecałe dwa kilometry od Mostu Czarnych Piór pozostając w zgodzie co do tego, że takie usytuowanie pozwoli na sprawne kontrolowanie komunikacji rzecznej. Mapę złożono i schowano, a Visna z dumą wymalowaną na twarzy delikatnie rozwinęła kolejne arkusze pergaminu, jeden ze wstępnym kosztorysem i wyliczeniami, oraz następny, znacznie większy, zawierający gotowy projekt budowli. Opowiadała z przejęciem o rozwiązaniach, które wybrała, umocnieniach i dziedzińcu, z którego była szczególnie dumna. Miała wypieki na twarzy i już dawno nie była tak prawdziwie zrelaksowana. Czuła się wręcz jak ryba w wodzie i pomimo, że nie otrzymała wykształcenia w tym kierunku, nie można jej było odmówić naturalnego talentu i oka do detalu.
Następnego dnia ponownie mieli się rozdzielić. Valezka na wynajętym frachtowcu miała popłynąć do Sembii po materiały i fachowców, Gothard na ochotnika zgłosił się do samotnej podróży do Mostu Czarnych Piór, gdzie również wypadało przedstawić projekt budynku przed starszyzną i w ten sposób zabezpieczyć się ciut lepiej przed stratą kapitału. Visna i Aust byli umówieni z przedstawicielem starszyzny do spraw logistyki i architektury w Pierzastych Wodospadach.

Nic nie mogło pójść źle i zaklinaczka była pewna, że już następnego dnia osobiście wykopie pierwszy dołek pod fundamenty. Dokończyli swoje trunki i rozeszli się do swoich izb, życząc sobie nawzajem powodzenia.

Pierzaste Wodospady, dzień trzeci

Dom, który im wskazano, wyglądał dużo lepiej od pozostałych gospodarstw, jakie mieli do tej pory okazje oglądać. Przede wszystkim posiadłość była schludnie odgrodzona kamiennym murem, a nieopodal zabudowań gospodarskich kwitły ozdobne krzewy i kwiaty, tworząc iście przesłodzony klombik. W obejściu krzątały się dwie dziewki służebne, sypiąc ptactwu paszę z zagłębień białych fartuchów. Młody, jasnowłosy pachołek poganiał świnie, zadziornie żując słomkę w ustach. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł zaklinaczkę, gdy patrzyła na ten obrazek. Przypomniało jej się, jak ciężkim kawałkiem chleba jest wbrew pozorom praca w gospodarstwie. Przysięgła sobie, że nigdy, nikomu się nie przyzna, że kiedyś sama grzebała się po pas w świńskich odchodach.
-Nie przejmuj się, wejdziemy, weźmiemy podpisy i po sprawie!- Aust położył jej dłoń na ramieniu, najwyraźniej źle odczytując konsternację malującą się na jej twarzy. Posłała mu przyjazny uśmiech. Jak zawsze był bardzo opanowany, w zupełnym przeciwieństwie do tych, których znała.

Zastukali kołatką do drzwi, a po chwili otworzyła im wysoka kobieta, o jasnej twarzy. Uśmiechnęła się delikatnie, aczkolwiek z wyczuwalnym dystansem.
-Państwo?- Zawiesiła głos w lekko zdumionym oczekiwaniu, jak gdyby się ich w ogóle nie spodziewała, co w końcu było wierutną bzdurą.
-Visna Razcon, byłam umówiona z pani mężem.
-Rozumiem, proszę wejść.- Powiedziała, jednak wciąż nie wpuszczała ich do środka. Z niepokojem przyglądała się tropicielowi świdrując go wzrokiem od stóp do głów, balansując przy tym na granicy bezczelności. Dopiero po chwili wyraźnie odetchnęła z ulgą, jak gdyby nie znalazła w jego wizerunku tego, czego się z obawą spodziewała. Pchnęła drzwi tak, że mogły już wszystkich pomieścić.
-Proszę za mną.- Krótki korytarz wyściełany butelkowym dywanem prowadził prosto przez cały dom, dopiero na samym końcu skręcając w lewo. Dotarli do holu, gdzie pod ścianą ustawiono parę foteli, każdy z innej parafii. Na prawo od rzędu mebli znajdowały się lekko uchylone, przeszklone drzwi.
-Usiądźcie państwo, mój mąż ma jeszcze jednego interesanta. Nie powinno to potrwać zbyt długo. Napiją się państwo czegoś?
-Podziękujemy.- Odpowiedziała autorytarnie zaklinaczka, nie przyszli się tu przecież gościć, a i gospodyni najwyraźniej nie była najszczęśliwsza z powodu ich wizyty. Dygnęła z elegancją i podreptała z powrotem przez długi korytarz, znikając uprzednio za rogiem. Visna już chciała przerwać ciszę i skomentować jakoś chłodne zachowanie kobiety, jednak Aust uniósł rękę i gestem nakazał jej milczenie.
Z za uchylonych drzwi dochodziły przytłumione głosy, a przez kryształowe wstawki majaczyły dwie, męskie sylwetki:
-Ależ bzdura! Absurd, absurd!– Pokrzykiwał jeden z głosów, którego właścicielem musiał być najpewniej jakiś starzec. Visna gotowa była przysiąc, że był to cwaniakowaty gnom, chorujący na chroniczne zapalenie zatok. Nie były to z pewnością dźwięki dające się zakwalifikować jako przyjemne.
-Na pewno nie będzie pan od nas żądał siły roboczej? Proszę mi wybaczyć, ale tak ambitny projekt… Niech mnie pan nie zrozumie źle, ale co będzie, jeżeli nagle braknie wam rąk do pomocy? Nie odeślę naszych mężczyzn, mają swoje problemy.- Sceptycznie intonowanym basem oponował kolejny z mężczyzn. Ten z kolei jawił się w głowie zaklinaczki jako czarnobrody krasnolud, parający się od święta sztuką oratorską.
-Nie nie nie nie nie!- Zaciął się skrzekliwy gnom, jak wyobraziła go sobie kobieta.
-Mam siłę i roboczą też mam. Panie, spojrzyj pan tu.- Zapauzował na moment swoją wypowiedź, najpewniej wskazując gdzieś na pergamin, o czym świadczyło charakterystyczne chrobotanie palcem po jego powierzchni.
-Będziecie cały czas znosić towary na tę przystań za wodospadem? Kupa śmiechu no, kupa śmiechu doprawdy!- Procesował się niczym najlepszy z kupców.
-TU!- Krzyknął nagle, a lis, który zdążył już prawie usnąć w ciepłej kieszeni swojego pana, zaskwierczał nienawistnie.
-Tu się postawi, o… Tak właśnie, wtedy będziemy kontrolować z każdej strony, widzi pan? Ja wykładam złoto, bo i interes mój, ziemia za to wasza i tak to ma być!
-I jest pan pewien, że to stworzy nowe miejsca pracy?- Powątpiewał niemal krasnoludzki bas.
-Milllliarrrrdy! Zobaczy pan, tu w zestawieniu wszystko jest. Czary moje, i głowa w tym moja, żeby było jak trzeba. To co, uda się jakoś dogadać? Kiedy starszyzna może się zebrać?- Visna nie widziała jeszcze tego starca, ale już sam sposób, w jaki manipulował odbiorcą przyprawiał ją o mdłości.
„Krasnolud” odetchnął ciężko, coś skrzypnęło o podłogę i dziewczyna stwierdziła, że najpewniej opadł na krzesło, wyczerpany trudną rozmową. Ona sama pewnie nie wytrzymałaby dłużej, chociaż mogła z pewnością rzec, że jest nader odporna na bzdury i słowne sałaty.
-Dobrze, porozmawiam ze starszymi, jeżeli dobrze pójdzie zbierzemy się w trybie nadzwyczajnym za trzy do czterech dni. Poprę pana projekt.
-Wyybornie!- Zakrzyknął starzec i niemal w tej samej chwili stanął w drzwiach. Zdziwił się ogromnie dostrzegając elfa i kobietę usadowionych na krzesłach, widocznie nikogo się nie spodziewał i zamierzał odstawić właśnie jakiś rytualny taniec zwycięstwa. Nie mniej zdziwiona była zaklinaczka, gdy okazało się, że skrzekliwy głos nie należał wcale do gnoma, lecz do wysokiego i szczupłego maga, o szczeciniastej białej brodzie i równie białych włosach posplatanych gdzieniegdzie w misterne warkocze. Visna powstrzymała się od przetarcia oczu, zdecydowanie kłóciło się to z jej wyobrażeniami. Mag odchrząknął znacząco, po czym wyminął zmieszany parę bohaterów i zniknął za rogiem, taszcząc na plecach jakieś kwadratowe pudło, najpewniej coś w rodzaju przybornika na arkusze.
-Proszę wejść…- Zrezygnowany głos mężczyzny, który pozostał w pomieszczeniu przywołał ja do porządku. Poderwali się obydwoje, niemal w tym samym momencie i wkroczyli do gabinetu, gdzie radny przyjmował petentów.

Woland Yltaker

Przynajmniej tutaj rozczarowanie nie okazało się tak kompletne. Właściciel głosu był praktycznie łysym starcem o kwadratowej głowie, dużych szarych oczach wzbudzających zaufanie i chociaż nie miał ani postury, ani brody krasnoluda, sprawiał bardzo przyjemne wrażenie, pomimo, iż strapienia niemal organicznie wypływały mu uszami. Pomarszczone czoło i głęboka bruzda nosowa mogły zdradzać, że właściciel pół życia spędził na zamartwianiu się i rzeczywiście tak było. Woland Yltaker od zawsze dbał tylko o dobro ludzi, wśród których żył, a nigdy nie było to zajęciem ani wdzięcznym, ani łatwym.
-Pani Visna Razcon, z czym pani do mnie przychodzi?- Powiedział dobrotliwie, a pod sumiastym wąsem wymalowało się coś, co można było odebrać jako uśmiech. Jednak szare oczy radnego wciąż pozostawały smutne.
-Panie Yltaker, jestem wysłanniczką Szarych Bród.- Na dowód swoich słów wyciągnęła medalion schowany do tej pory za szalem. Woland popatrzył na emblemat i nie chcąc przerywać kobiecie schylił tylko głowę w niemym potwierdzeniu. Visna długo układała sobie w myślach, co też powie mężczyźnie, gdy już się z nim spotka, jednak cała oratorska przemowa pełna patosu ulotniła się gdzieś w poczekalni. Pewnie przez tego całego gnoma, który okazał się dwumetrowym magiem… Postanowiła od razu przejść do meritum.
-Zdaję sobie sprawę, z problemów, jakie spędzają panu i pańskim pobratymcom sen z powiek. Przejdę może od razu do konkretów.- Powiedziała rozkładając mapy i wykresy na obszernym biurku. Woland rozpromienił się, widocznie ucieszyło go, że Visna nie jest kolejną gawędziarką, która wmanipuluje go w dziwne i zawiłe rozmowy. Lubił konkrety i prostotę, a obrazki i tabelki były dla niego proste. Jego oblicze rozjaśniło się.
-Jak widzi pan, są to plany warowni wodnej z pełnym przystosowaniem do odpierania oblężeń. Jedyne czego chcemy to pas ziemi pod budowę.- Zakreśliła palcem na mapie wybrany wcześniej obszar.
-Widzę tu spore koszty, panno Razcon. Zbyt wielkie, jak…
-Kosztami się proszę nie martwić.- Wtrącił Aust zwany Wichrzycielem.
-Koszty pokryjemy z własnej kieszeni. Nasz projekt to jedynie wsparcie militarne dla Pierzastej Doliny. Chcemy bronić was przed organizacją, przed którą sami się nie obronicie. Mam na myśli Czerwonych.- Przejęła inicjatywę Visna.
Woland począł masować sobie skronie w skupieniu i skrupulatnie dopytywał o szczegóły. Z pomocą Austa zaklinaczka dzielnie przebrnęła nawet przez najbardziej podchwytliwe pytania, starzec najwyraźniej znał się na swoim kawałku roboty gdyż dokładnie wiedział, gdzie zahaczyć. Zakończyli tę przepychankę argumentów. Woland zastygł na moment w fotelu przypominając najprawdziwszy kamienny posąg.
-Panno Razcon, wygląda doprawdy przyzwoicie, solidny architekt musiał nad tym pracować, jednakże obawiam się, że nic z tego nie będzie.- Westchnął po dłuższej chwili. Widząc, że zaklinaczka, aż wyprostowała się ze zdziwienia, bez zwłoki pospieszył z wyjaśnieniami.
-Ten, co był tu przed wami moje dzieci, to Nefarius Sayos, sembijczyk. Przed chwilą odebrałem jego projekt i nie chcę was martwić, ale zdecydowanie bardziej potrzebujemy punktu przeładunkowego na Ashabie. Dodatkowo wspieranego magią, to przecież prawie jak twierdza! Wiec Doliny zadecyduje, ale z dużym prawdopodobieństwem mogę wam powiedzieć, jak głosowanie się zakończy. Starszyzna nie uwierzy w te gruszki na wierzbie. Dodatkowo nie znamy waszej organizacji, nie wiemy, czego się spodziewać.- Mówił poważnie, a głos miał ciężki, wręcz nabrzmiały wątpliwościami katującymi jego myśli.
-Zmanipulował was ten Sayos, nie wiecie co mówicie! Skończeni głupcy!- Kobieta syknęła gniewnie, gwałtownymi ruchami zbierając plany z biurka. Oblicze Wolanda spochmurniało, nastroszył gęste brwi i nie przypominał już ani trochę niegroźnego i melancholijnego starca.
-Zważaj dziecko na słowa, wasz czas dobiegł końca!- Powstał z fotela i wszyscy wiedzieli, że przedłużanie dyskusji będzie bezowocne.


Pierzaste Wodospady, dzień czwarty

-Lepiej się czujesz?- Aust już od jakiegoś czasu stał w nogach łóżka Visny, w jednej z pokojów gościnnych tej samej knajpy, w której zabawili poprzednio. Zaklinaczka niechętnie wyściubiła nos spod pierzyny i z trudem otworzyła jedno oko. Jak ten elf to robi, że jeszcze dobrze kur nie zapieje, a on już w pełni ubrany i wymuskany? Nigdy tego nie rozumiała.
-Kaca maam!- Zajęczała nakrywając rozczochrany łeb poduchą. Poprzedniego dnia była tak wściekła zachowaniem Yltakera, że nie było jej stać na nic więcej, jak tylko na porządne spojenie się z wieśniakami.
-No kto by się spodziewał!- Zaszydził elf po czym uśmiechnął się szeroko i usiadł na brzegu łóżka bokiem do kobiety.
-Napij się. Od mojej matki.- Podał jej kubeczek z dziwnym napojem. Visna niechętnie uniosła się na łokciach i zatykając nos wychyliła całą zawartość naczynia. Doświadczenie nauczyło ją, że matka Austa zbierała różne dziwne rzeczy, ale tylko je zaparzyć, a człowiek czuje się po nich od razu lepiej i nie ma sensu wybrzydzać. Bastor, który do tej pory wylegiwał się spokojnie na brzuchu zaklinaczki poczuł smród naparu, zrobił niewyobrażalnie zniesmaczoną minę i ostentacyjnie opuścił pomieszczenie.
-Jakie plany na dziś?- Spytał po chwili elf, czekając aż Visna dostatecznie powykrzywia się na niesmak, który lek zostawił w jej ustach. Chciał ją delikatnie popędzić, a nie uznał za stosowne mówienia jej wprost, że upijanie się po nocach nigdzie ich nie zaprowadzi.
-Najchętniej to bym urwała łeb temu spróchniałemu gnomowi!- Aust popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem. Nie miał pojęcia o jakiego gnoma chodziło towarzyszce, a nie mógł przecież wiedzieć, jakie projekcje chodzą jej po głowie, jeżeli chodziło o Nefariusa. Zastanawiał się, czy aby na pewno zdołała już wytrzeźwieć. Taktownie postanowił się nie wtrącać. Dopiero kolejne słowa uświadomiły mu, o kim w rzeczywistości mowa.
-Zawsze gdy jest sprawa prawie wygrana, pojawia się jakiś sembijski czarokleta!- Z gniewem skopała z siebie pościel i nie zważając, że jest w towarzystwie mężczyzny, ubrana jedynie w skąpą halkę nocną, zerwała się na nogi i przeciągnęła leniwie. Przez niemal transparentny materiał subtelnie prześwitywały dwie, okrągłe piersi, delikatnie napinając tkaninę pomiędzy nimi. Wichrzyciel pospiesznie uciekł wzrokiem wlepiając go w nieokreślony punkt na suficie. Słysząc, jak tiul zsuwa się po jej łydkach, a następnie jak dziewczyna za jego plecami wchodzi do balii z wodą speszył się niezmiernie. Visna często stawiała go w takich niezręcznych sytuacjach, jednak nigdy nie mógł nawyknąć do jej nadmiernej swobody.
-To jeszcze nie przesądza wyniku głosowania. Wiec Doliny jest otwarty. Po prostu tam pójdziemy i przedstawimy swoje racje.- Próbował zachować się profesjonalnie. Pomimo, że nigdy nie rozpatrywał Visny w kategoriach seksualnych i tak przechodził ciężkie chwile, nie wiedząc jak się zachować, a nie ośmieliłby się zwrócić jej uwagi, że przecież jest w jego towarzystwie całkiem naga i to w dość intymnej sytuacji, jaką jest kąpiel.
-Nie Aust, pójdziemy do tego maga i go stąd wykurzymy. A później udamy się na Wiec Doliny. Nie mogę ryzykować, włożyłam w ten projekt wszystkie oszczędności. Jak się tylko dowiem, gdzie ta łajza przebywa, osobiście wsadzę mu te jego teczuszki w tyłek.- Mówiła spokojnie pluskając się w zimnej wodzie i z namaszczeniem głaskała swoje szczupłe ramiona. Sińce już prawie zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie nikłą poświatę. Wichrzyciel westchnął ciężko, tego się właśnie spodziewał, ale i na taką okoliczność był przygotowany. Visna tymczasem wygramoliła się z balii i rozczesywała mokre pasma włosów przed pękniętym i upstrzonym przez musze odchody lustrem. Na chwilę zaprzestała swojego zajęcia.
-Możesz już patrzeć, jestem ubrana.- Powiedziała rozbawiona, widząc, jak mężczyźnie cierpnie kark od ciągłego kontemplowania sklepienia. -Gothard już wrócił?
-Wróciłem.- W progu pokoju, niczym wyczarowany tym pytaniem, pojawił się wojownik. Przynajmniej on miał dobre wieści. Starszyzna z Mostu Czarnych Piór w całości poprze wybudowanie twierdzy Szarych Bród we wskazanym miejscu.

***
 

Ostatnio edytowane przez juva : 22-03-2013 o 20:44.
juva jest offline  
Stary 10-03-2013, 20:52   #84
 
juva's Avatar
 
Reputacja: 1 juva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemu
Pierzaste Wodospady

Resztę dnia spędzili na żmudnym chodzeniu od domu do domu co bardziej szanowanych członków rady starszych. Jednak, jak to w niewielkich osadach bywa, plotka o zachowaniu Visny w domu Wolanda szybko rozniosła się po osadzie i albo całowali klamki, albo w dość grzeczny sposób dawano im do zrozumienia, że nie są mile widziani. Tylko dwóch z dziesięciu mężczyzn przyklasnęło ich pomysłowi, a dopiero później w rozmowie okazało się, że należeli oni do rodzin zabitych przez Czerwonych Magów przed kilkoma laty. Początkowa nadzieja na przeforsowanie projektu bez pozbycia się konkurencji rozwiała się wraz z zachodzącym słońcem. Stało się jasne, że Nefarius musi zniknąć.

***

Ten wieczór towarzysze spędzili u ostatniego i zarazem najbardziej gościnnego z członków starszyzny, których zdołali wczorajszego dnia odwiedzić. Pado Tsoni, bo tak się nazywał, przyjął ich po królewsku. Uważał, że już dawno powinno się coś zrobić z plugawą organizacją, która bezlitośnie wybiła dwóch najznamienitszych magów tej krainy.


Biula Benesia Tsoni

Gdy wychodzili już poza furtkę obejścia, na drodze niedaleko zabudowań zatrzymała ich kapłanka. Kobieta była ubrana w blado-niebieskie powłóczyste szaty, jakie wyznawcy Lathandera zakładali zazwyczaj podczas posługi. Szatynowe włosy podpięte spinkami odsłaniały jej arktycznie niebieskie oczy. Twarz miała jasną i pogodną. Bez wątpienia była śliczną kobietą. Młódka okazała się wnuczką starego Pado, bez zbędnych ceregieli przedstawiła się bohaterom pełnym imieniem i nazwiskiem. Biula Benesia „ale mówcie na mnie po prostu Benesia” Tsoni praktycznie od samego początku interesowała się działalnością Nefariusa w jej krainie. A „przypadkiem” usłyszawszy, jakie Visna i jej towarzysze mają z nim problemy, postanowiła się z nimi swoimi przeczuciami podzielić. Jako, iż wieczór był ciepły i dość jasny z powodu księżyca w pełni, a opowieść zapowiadała się na taką z gatunku dłuższych, postanowili usiąść pod drzewem nad brzegiem rzeki, która w tym miejscu była wyjątkowo spokojna. Benesia rozpoczęła swoją opowieść.
Nefarius Sayos, zanim jeszcze w ogóle dowiedział się o możliwości nadzwyczajnego zwołania wiecu, dosyć agresywnie agitował w jej świątyni szukając sojuszników pośród kapłanów Lathandera. Długo dyskutował z przeorem, próbując go przekonać do zastosowania cokolwiek dwuznacznych praktyk, wmawiania wiernym, jakiż to punkt przeładunkowy nie jest nieodzowny w tym miejscu i jak to nie wpłynie na ich bogactwo. Przeor nie był niczego pewny, jednak później w rozmowie z Tsoni, wyraził obawy, jakoby mag próbował dobrać się do jego umysłu. W każdym razie Benesia postanowiła rozpocząć małe śledztwo na własną rękę. Pewnego dnia zaszyła się w puszczy niedaleko jego chatki i udało jej się podsłuchać, jak rozmawia z zakapturzonym mężczyzną, najpewniej drowem. Gadali coś o portalach, inwazjach, w gruncie rzeczy wyglądało to tak, jakby dopracowywali szczegóły.
-I przysięgam na chwałę Lathandera, ten plugawy drow nazwał go Zhentem!
-Nie może być!- Szydził Gothard, rozbawiony tonem świętego oburzenia kapłanki. Tsoni posłała mu gniewne spojrzenie, jednak tylko wojownik wydawał się nie brać jej na poważnie.
-Jesteś pewna, że to w ogóle coś może znaczyć? Może jest mieszańcem i tyle, ludzie miewają dwie narodowości.- Powątpiewał Aust, który swoim elfim zwyczajem nie ekscytował się nigdy przedwcześnie.
-Gdyby coś nie leżało na rzeczy, nie podkreślałby wszędzie, gdzie się nie zjawi, że jest z Sembii. Ryje to ludziom w głowach jak, jak... runy! Nawet jeśli to nic takiego, te portale… Drowy… Mi to nie wygląda dobrze. Po co mu portale w punkcie przeładunkowym? I po co mu do tego drowy? Nie sądzę, że chodzi o przechwytywanie towarów...- Benesia wyraźnie przerażona była wizją możliwych planów tajemniczego maga.
-No cóż Benesio, to, że jest wszą i to niczego nie wartą to już wiemy, ale dziękujemy za twój czas. Możesz to co najwyżej powiedzieć swojemu dziadkowi, ale niczego mu we dwoje nie udowodnicie.- Powiedziała westchnąwszy Visna, po czym powoli zaczęła gramolić się z trawy.
-To nie wszystko!- Zajęczała Benesia przestraszona, że za chwilę straci swoich słuchaczy i jednocześnie jedyne osoby, które byłyby jej w stanie pomóc. Visna na powrót klapnęła na ziemię, w zasadzie i tak było jej już wszystko jedno, mogła sobie pozwolić na wysłuchiwanie podnieconego świergotania kapłanki.
-Ten drow dawał mu jakieś dokumenty. Podpisywali coś, nie znam się na tym, dokumenty przypieczętowali krwią. Mówił, że musi dokończyć rytuału, w świątyni, że ma trzy dni żeby zebrać moce. Jakiś bełkot, kompletnie bez sensu…- Kapłanka kiwała bez zrozumienia głową. W tym momencie historia przestała robić się nudna.
-Kiedy to było?!- Visna doskoczyła do Benesii jak dzika kotka.
-Wczo... Wczoraj wieczorem!- Wyjąkała Tsoni osłaniając się dłońmi, jak gdyby sądziła, że zaklinaczka faktycznie wczepi się jej za chwilę pazurami w twarz.
Visna dobrze wiedziała, o jaki rytuał zwiększania mocy może chodzić. Błyskawicznie przypomniała sobie nocną rozmowę z Randallem w Krwawym Korsarzu, w której to przyjaciel jej mistrza tłumaczył, jak moc można częściowo rozszczepić i zakląć w kryształy i że wymaga to skupienia, ciszy... Żałowała, że była wtedy zmęczona i nie słuchała zbyt uważnie.
-O jaką świątynię chodzi Benesio? O świątynię Lathandera?- Dopytywała gorączkowo, a w jej głowie powoli rodził się plan.
-Myślę… Nie! Nie, on nie ma tam wstępu, nasz przeor by nigdy…- Gothard posłał dziewczynie groźne spojrzenie, a ta od razu zebrała się do kupy.
-Jedynym możliwym miejscem jest Świątynia pod Wodospadem.- Wyrzuciła z siebie w końcu.
-No tak, portale, rytuały… Facet szykuje się do większej akcji.- Gothard głośno próbował uporządkować myśli.– Dorwiemy go albo podczas tego swojego hokus pokus, albo po prostu przywłaszczymy sobie jego krwawe papierki. Cokolwiek to jest, na pewno nie będzie chciał, żeby ujrzało światło dzienne.
-Nie ma sensu próbować go złapać, nawet jeżeli niewiele nam będzie w stanie zrobić, lepiej jednak wybrać dyplomatyczną drogę. Mamy dwa dni panowie. Benesio, wybierze się pani z nami?
-Mogę wam tylko wskazać drogę do kryjówki tego człowieka. Ale to nie dzisiaj, muszę wracać do świątyni na noc, spotkajmy się jutro wieczorem na skraju puszczy!

***

Nocą tego dnia Visna usnęła z ledwością. Wciąż myślała o magu, a jej mózg pisał coraz to nowe scenariusze z drowami i gnomowatym starcem w roli głównej. Śniła bardzo niespokojnie wiercąc się z boku na bok, z łatwością więc usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi. Czyżby Valezka wróciła z materiałami? Wyprostowała się przerażona, co do cholery ma teraz zrobić z kilkoma tonami kamiennych bloków!?
-Tak myślałem, że nie będziesz mogła zasnąć.- Powiedział szeptem mężczyzna, całkowicie bez sensu, w końcu już nie miał kogo obudzić.
-Na Mystrę, Gothard! Myślałam, że to Valezka i że za chwile zacznie w pojedynkę taszczyć tu te wszystkie głazy…- Visna westchnęła z ulgą. Nie chowała już do niego urazy, sama nie potrafiąc nazwać tej siły, która kazała jej wybaczyć. Gothard odwinął róg koca i okrakiem usiadł na brzegu łóżka. Zaśmiał się chwilę pod nosem wyobrażając sobie niemądrą barbariankę z blokiem skalnym na plecach, jednak szybko wrócił do ostatniej, aktualnej wersji samego siebie – ponurego i zamyślonego.
-Coś się dzieje?- Zapytała zdziwiona kobieta. Wojownik nie odezwał się słowem, przysunął się trochę bliżej zaklinaczki i złapał ją delikatnie za ramię. Po chwili zachrypiał i widać było, z jakim ogromnym trudem wypowiada te słowa.
-Nie przeprosiłem cię.- Światło księżyca oświetliło blade ślady na skórze, pozostałości po grafitowych sińcach. Visna wyrwała mu się wyraźnie zawstydzona. Zakryła się pod samą brodę i zdezorientowana patrzyła na towarzysza. Nie wiedziała co ma mu powiedzieć i przez chwilę pomyślała, że lepiej chyba będzie go wygonić, zanim sytuacja zrobi się jeszcze bardziej niezręczna. Mężczyzna był całkowicie ubrany i śmierdział gorzelnią. Po powrocie do karczmy najwyraźniej przedłużył sobie wieczór na własną rękę zapijając trawiące go od dłuższego czasu robale. Cholera, że też akurat dzisiaj wódy nie brakło! Siedział teraz u niej na łóżku opierając przedramiona na kolanach, a głowa smętnie zwisała między barkami. Visna odgarnęła mu włosy z twarzy zakładając pasma za ucho. Gothard nie ruszył się i z wciąż opuszczoną głową mówił w podłogę.
-Nie miałem prawa, Visna, nie chciałem do kurwy nędzy!- Po pokoju rozniósł się dźwięk głuchego uderzenia. Wojownik trzasnął się zaciśniętą pięścią w kolano.
-W porządku Gothard, połóż się spać.- Starała się go uspokoić. –Nic mi się nie stało.
-Powinnaś była mnie wypieprzyć z domu…- Bełkotał na wpół zrozumiale w podłogę.
-Myślałam, że sam sobie poszedłeś.- Odpowiedziała, zgodnie z prawdą z resztą, całkiem zaskoczona tym, co z człowiekiem potrafi zdziałać parę pełnych kieliszków. Gothard odwrócił twarz w jej stronę i popatrzył jej prosto w oczy. Nagle zrobiło jej się niedobrze, żołądek ścisnęła żelazna obręcz i poczuła, że rozmowa z nim jest bardzo nie na miejscu. W momencie zmęczyła się tą wymianą zdań bardziej, niż pracą przy trzodzie, nie chciała tego dłużej ciągnąć, musiała odpocząć. To nie był Gothard, którego znała do tej pory i było to strasznie niepokojące. Cofnęła dłoń, poklepała mężczyznę protekcjonalnie po plecach i z udawaną wesołością powiedziała.
-No chodź już chodź, położymy cię spać! Jutro potrzebny mi będziesz bez kaca.

Pierzasta Dolina, dzień piąty

Pomimo obaw, jakimi przepełniona była Visna, atmosfera następnego poranka nie była ani napięta, ani niezręczna. Zaklinaczka z ulgą zauważyła, że to co wymagało ostatecznego domknięcia zostało rozwiązane i dopiero teraz mogło zostać puszczone w niepamięć. Doszła do wniosku, że przeprosiny, nawet jeśli trochę koślawe i pijackie, nadal były dużo warte, a już na pewno dla niej znaczyły wiele.
Dzień tymczasem dłużył się niemiłosiernie, Visna i jej dwójka męskich towarzyszy niezliczoną ilość razy przeglądali projekty i kosztorysy szukając możliwości ograniczenia wydatków, ostatecznie nawet i to wykonywali machinalnie czekając tak naprawdę na spotkanie z Tsoni.

***

W końcu jednak nastał upragniony wieczór. Kapłanka czekała na nich ubrana tym razem w cywilne szaty, nie chciała rzucać się w oczy, jak wyjaśniła. Wspólnie postanowili poczekać, aż całkiem się ściemni i dopiero pod osłoną nocy skierować swoje kroki w kierunku chaty maga. Rozpalili ognisko. Wichrzyciel z poważną miną przechadzał się po terenie, czekał na Bastora, którego przed chwilą wysłał na zwiady. Nagle w krzakach coś żywo zaszeleściło. Gothard z typową dla siebie ostrożnością spojrzał na Austa, oczekując milczącego porozumienia.
Elf uśmiechnął się tylko enigmatycznie do wojownika i lekkim skinięciem głowy nakazał mu pozostać na miejscu. Z krzaków wyskoczył mały rudzielec, zakręcił młynka jakby chwilę goniąc swój ogon po czym doskoczył do elfa i potarmosił delikatnie cholewę jego lewego buta. Aust przykucnął przy Bastorze, podrapał go za uchem i wydawać by się mogło, że tą dwójkę łączy jakieś telepatyczne porozumienie.
-Nie jesteśmy sami.- Powiedział spokojnie prostując się powoli, a ze swojego magicznego plecaka, który na pierwszy rzut oka nie pomieściłby nawet podstawowego wyposażenia skauta, powoli wyciągał bronie i artefakty drużyny.
-Mamy niecałą klepsydrę, żeby się przygotować.- Kontynuował biorąc do ręki Łuk Przysięgi i sprawdzając napięcie cięciwy.
-Auście, szanuję twoją zimną krew, ale może jakieś szczegóły?- Dopytywała zaklinaczka zakładając drżącymi rękami szatę gwiazd. Założyła również maskę śmierci, mając nadzieję, że od czasu zakupu przedmiotu zdążyła ją ponosić przez tę wymaganą dla aktywacji jej właściwości godzinę. Zawsze zapomniała o tym przed snem.
-Nie zajmuję się magią wieszczeń, z resztą czego chcesz od lisa? Jest inteligentny, ale żaden z niego strateg.- Aust roześmiał się do zwierzaka. Bastor zawarczał złowrogo na swojego towarzysza, jak gdyby obrażony jego słowami i w dwóch susach uciekł w rolę, najpewniej w pogoni za jakąś polną myszą, którą uplanował sobie na kolację.
Drużyna stała w pełni gotowości, a w atmosferze dało się wyczuć sztywne napięcie. Nagle z głębi lasu doszedł do nich dźwięk powolnych kroków przeplatany świstem ostrza. Ktoś torował sobie drogę w gęstwinie i najwyraźniej nie zależało mu wcale na anonimowym wejściu. Po chwili przed ogniskiem wyłaniały się coraz to nowe zakapturzone postaci, w sumie pięciu mężczyzn ustawionych w szeregu i jeden niski z przodu. Dopiero gdy kurdupel zrzucił kaptur, a na ramiona kaskadami posypały się rude kudły bohaterowie dostrzegli, że była to kobieta.


Assenthia

-Dobry wieczór mości państwo!- Powiedziała z szelmowskim uśmiechem. Dwoma wątłymi rączkami podparła się pod boki odsłaniając poły płaszcza. Przy pasie w świetle ogniska błysnęły dwa sztylety. Gothard uniósł ostrze i pochylił się, w każdej sekundzie gotów do odparcia ataku. Czuł, że wyjątkowo niska kobieta tylko wygląda niepozornie. Poza tym martwiła go grupa jej zakapturzonych towarzyszy.
-Ostrożnie z tym mieczykiem błękitny rycerzyku!- Zakrzyknęła rudowłosa i wyciągnęła małą dłoń na której błysnął pierścień telekinezy, jak słusznie oceniła zaklinaczka. Ostrze Gotharda opadło, choć nie bez trudu. Visna zmartwiła się nie na żarty, widać było, że bez walki się nie obejdzie. Zastanawiała się tylko, czy to te złą sławą owiane Czarne Paprocie, czy też może zwykła banda złodziei postanowiła zapolować na ich fanty.
-Czego chcecie?- Warknęła cofając się do tyłu. Ostatnie starcia z wilkołakami nauczyły ją, że tylko unikając bezpośredniej walki jest w stanie coś zdziałać.
Rudowłosa skierowała swoją dziecięcą buźkę w stronę wojownika, który najwyraźniej się jej spodobał, a być może chciała tylko poprowadzić jakąś swoją chorą gierkę. Moc pierścienia nadal trzymała jego ostrze w ryzach, podeszła więc do Gotharda z kocią gracją ruchów i stanęła tak blisko, że niemal złożyła na jego policzku pocałunek.
-Książę, każ tej szmacie się zamknąć bo działa mi na nerwy.- Wysyczała mu zmysłowo do ucha niemal muskając ustami jego płatek. Błędnie musiała wziąć go za kogoś w rodzaju dowódcy. Wojownik uniósł jeden kącik ust, ukazując błyszczące w płomieniu ogniska zęby. Przestał walczyć z mieczem opuszczając go swobodnie wzdłuż ciała.
-Skoro tak… Zamknij się!- Zaczął jakby w próżnię.
-Bo przerywasz mojej zaklinaczce, kiedy mówi!- Warknął apodyktycznym tonem. Visna obserwując tę, jakby się mogło wydawać, erotyczną scenkę już miała rąbnąć któreś z nich jakimkolwiek zaklęciem, gdy ostatnie słowa Gotharda wyraźnie dodały jej skrzydeł. Złapała za grafitowy pierścień i wyszeptała słowa inkantacji, a po chwili przed ogniskiem w chmurze niemal czarnego dymu zmaterializował się jej chowaniec. Jaguar czekał na rozkazy i tylko powoli chodził wokół ogniska pokazując ostre kły i prychając złowrogo na zakapturzonych. Ruda zaś uśmiechnęła się w delikatnie opętańczy sposób i przez chwilę intensywnie wpatrywała się w Gotharda. Odsunęła się parę kroków w tył i niczym wariatka nachyliła się i jak najprawdziwsza dzika kocica prychnęła na jaguara, a jej równie ogniste co włosy oczy zapłonęły szałem. Kot zjeżył się napinając wszystkie mięśnie, jednak nadal czekał na rozkazy - nie atakował. Kobieta wyprostowała się, a jej zwichrzona czupryna zdawała się być teraz integralną częścią płomieni ogniska.
-Wchodzicie nam w paradę.- Powiedziała zmysłowym tonem, powoli wracając do swoich stojących nieruchomo towarzyszy.
-Słyszałam, że nie podobają się wam plany magicznie wspieranego punktu przeładunkowego, a ta nora potrzebuje przecież takiego miejsca. Nie prawda?
-Każ swoim ludziom zdjąć kaptury, lubię widzieć kogo zabijam.- Syknęła zaklinaczka nie zamierzając wchodzić w czcze dyskusje. Rudowłosa skoczyła wprost przed nią, depcząc niemalże po palcach stóp.
-A nie mówiłam ci już kobieto, że twoje pieprzenie mnie irytuje? Jestem Assenthia Sayos! Córka Nefariusa Sayosa, którego zamierzaliście stąd wygryźć. Chcesz te informacje na swoim nagrobku, suko? Cały czas was obserwujemy!- Warczała zaklinaczce prosto w twarz z szeroko otwartymi oczami. Kąciki jej ust drgały nieznacznie, widocznie zmęczone tym szaleńczym uśmiechem, który nie schodził kobiecie z twarzy. Visna zauważyła tik w lewym oku. Ruda najwyraźniej była wariatką.
-Zabić!- Rozkaz padł głucho i nieprzyjemnie, jakby nie człowiek wypowiadał te słowa.
-Ale kochaś jest mój!- Dodała i uskoczyła zgrabnie w bok dopadając wojownika. Pozostali zdjęli kaptury. Aust warknął jak zwierzę widząc, że każdy z nich jest ciemnoskórym drowem. Ewidentnie czekali na ruch przeciwników czując swoją przewagę i czyniąc tym samym największy z możliwych do popełnienia błąd.

Rozpoczęła się walka i już w pierwszych jej chwilach Visna poczuła, co znaczy moc magicznych przedmiotów. Maska oddzieliła się od jej twarzy, urosła w powietrzu przybierając kształt ludzkiej czaszki, uśmiechnęła się przerażająco i pomknęła z zawrotną szybkością w kierunku jednego z białowłosych, który zamierzał atakować zaklinaczkę z kuszy. Szczęki maski kłapnęły na wysokości jego torsu, jak gdyby wgryzając mu się w duszę i przeciwnik padł na miejscu, nie zdążywszy nawet wycelować. Przedmiot posłusznie wrócił do Visny, a ta schowała go do kieszeni.

Jaguar potężnymi łapami rozpostartymi do ataku rozgonił pozostałych napastników, jednemu przegryzając tętnicę udową. Drow utykał zalewając się posoką jednak nacierał na Austa z wyraźnym zamiarem zadźgania go jakimś pobłyskującym w nocy mieczem. Po roli poniosły się szeptane słowa elfickiej przysięgi: „Szybka śmierć tym, którzy uczynili mi krzywdę!” świst strzały przeciął powietrze, śmiertelnie raniąc serce władającego mieczem drowa. Ten opadł na kolana, po czym jego truchło oparło się na wciąż sterczącej z jego ciała strzale.

Tymczasem Gothard ścierał się w bezpośredniej walce z córką maga. Kobieta mistrzowsko władała sztyletami i była zdecydowanie zwinniejsza od wojownika ograniczonego nieco wagą ostrza. Wprawnie blokowała jego ciosy, szybko wymierzając własne. Mieli zbyt mało czasu przed napaścią, wojownik walczył bez żadnej osłony, a ostre razy sięgały go coraz częściej i głębiej. Płomienny Język palił kruche ciało napastniczki, jednak ta wydawała się w ferworze walki w ogóle nie zwracać uwagi na obrażenia. Ruda w końcu wykorzystała nadarzającą się okazję, skoczyła Gothardowi na plecy niczym atakująca tygrysica i przyłożyła ostrze do jego krtani.
-A byłaby z nas taka piękna para!- Syczała liżąc go lubieżnie po karku. Straciła czujność, nagle zesztywniała i odpadła od mężczyzny, niczym mucha pacnięta zrolowanym pergaminem. Zaklęcie oszałamiające Visny po raz kolejny nie zawiodło. Gothard chwilę postał jeszcze na nogach, po czym zatoczył się niepewnie i padł na twarz, lewym bokiem lądując w ognisku. Posypały się iskry, a ogień zagorzał jeszcze bardziej. Visna ruszyła w tamtą stronę, gdy nagle sama poczuła, jak końcówka ostrza przecina jej skórę na plecach. Zawyła przeraźliwie z bólu.
Chowaniec zaklinaczki odbił się mocno od drzewa i lawirując w powietrzu doskoczył do krtani drowiego wojownika, który atakował jego panią. Drow nie mógł uwolnić się od mocnych szczęk, rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie pękającego rdzenia kręgowego.
Aust zdjął kolejnego z atakujących, tym razem posługując się mieczem.

Benesia do tej pory schowana za kamieniem wyskoczyła ze swojej kryjówki, zniknął gdzieś paniczny strach, który do tej pory ją paraliżował. Chyłkiem podbiegła do mężczyzny, z trudem odciągając go od ognia ratowała od pewnego spalenia. Obawiała się, że na próżno, jednak Assenthia nie zdążyła podciąć mu gardła. Drowy miały pełne ręce roboty z Bezimiennym i Tropicielem, skorzystała więc z okazji, jedynej jaką z resztą miała. Zawlekła bezwładnego mężczyznę za głaz i tam rozpoczęła rzucanie zaklęć leczniczych.

Po chwili kurz walki opadł, a na roli przed lasem ścieliło się pięć zmasakrowanych, drowich trupów. Początkowo nikt nie zwrócił uwagi, że ich szefowa się gdzieś zapodziała, ale to nie było wówczas ważne. Visna dopadła do kamienia, za którym kapłanka ratowała wojownika. Rany po sztylecie zasklepiły się częściowo, jednak było ich zbyt wiele, nawet jak na możliwości Tsoni. Zaklinaczka odsunęła ją nie siląc się na delikatność.
-Tylko mi teraz nie umieraj! Słyszysz mnie?- Mówiła do wojownika łamiącym się głosem, a z torby podróżnej wyjęła porcję maści leczniczej i delikatnie smarowała poparzenia. Nie wyglądało to dobrze, materiał stopił się częściowo ze skórą, która pokryta była ropnymi bąblami pękającymi pod jej dotykiem. Zaklinaczka spanikowała i zaczęła szlochać.
-Weź się w garść!- Wichrzyciel jednym wprawnym ruchem poderwał ją z ziemi i ze świstem wymierzył jej policzek. Nigdy nie był taki zdecydowany i jawnie agresywny, podziałało to na nią ożywczo. Po chwili, jak gdyby nigdy nic kontynuował.
-Idziemy do tej chaty, później się nim zajmiemy. Benesia, jak to wygląda?
-Nie jest dobrze, musi trafić do świątyni i otrzymać namaszczenie, ale wytrzyma, będzie żył Visna, idźcie proszę, tylko mi teraz przeszkadzacie.- Wszyscy wydawali się trzymać nadzwyczaj dzielnie i to niejako zmobilizowało zaklinaczkę. Otarła łzy rękawem szaty.
-Bezimienny zostanie z tobą Benesio, na wypadek, gdyby ktoś wrócił. Zajmij się nim proszę…
-Visno, wszystko się ułoży, znacie drogę. Już wystarczająco złego wydarzyło się przez tego człowieka, pędem!


Napędzani adrenaliną i z Wichrzycielem w roli oczu dopadli w końcu chaty, w której ukrywał się mag. Zdziwiło ich, że światła w oknach palą się nikłym płomieniem pochodni. Wyważyli drzwi. Mężczyzna stał przerażony przy stoliku, chwytając się jego brzegów, jak gdyby chciał ratować się ucieczką. Jak na całkiem dziarskiego starca, wyglądał dość żałośnie, jak gdyby opuściła go cała moc i witalność. Oczy Visny natychmiast zaszły mgłą nie wróżąc nic dobrego.
-Skończyłeś wcześniej swój rytuał, co psie?!- Syczała jadowicie w kierunku maga.
-Visna, nie!- Mówił Aust celując w starca z kuszy. Jednak kobieta w ogóle go nie słuchała, już nie chodziło o twierdzę, chciała zemsty. Chciała spalić go żywcem i przysłuchiwać się jego agonalnym krzykom i tylko to się dla niej liczyło. Za wszystkie zamknięte przed nimi drzwi, za każde upokorzenie, za każdą kroplę krwi, którą wylali przez jego drowy, za Gotharda…
-T...to, nie tak! Powiem wszystko, powiem, błagam! Puśćcie mnie wolno, nie będę wchodził wam więcej w paradę!- Skomlał przerażony tym, co mógł wyczytać z oczu kobiety. Wiedział, że moc opuściła go i nie był w stanie w żaden sposób odeprzeć ataków młodych poszukiwaczy przygód. –Aaaaghh!- Zawył ugodzony zaklęciem magicznego pocisku, nie miał sił, by wytrzymać atak. Padł na kolana trzęsąc się z bólu i strachu. Kolejny pocisk energii niczym sztylet trafił starca wijącego się na podłodze.
-Visna!- Aust próbował przemówić jej do rozsądku, jednak było już za późno. Martwy wzrok Nefariusa tępo wpatrywał się w sufit. Zaklinaczka tymczasem działała już tylko mechanicznie. Bez głębszego zastanowienia dopadła do sekretarzyka, którego to Nefarius tak bardzo chciał osłonić w momencie ich przybycia i otworzyła szufladkę uruchamiając przy tym jakąś pułapkę. Domek zaczął trząść się w posadach i groził zawaleniem.
-Bierz to i uciekajmy, zanim pogrzebie nas żywcem!- Aust chwycił ją za ramię i siłą wyciągnął z domu Sayosa. Ledwie przekroczyli próg, a za ich plecami rozległ się niesamowity huk tłuczonego szkła i zgrzyt łamanego drewna. Po domku została już tylko kupa zgliszczy, jednak Visna dumnie dzierżyła to, po co przyszli. Krwawy pergamin był teraz w ich posiadaniu.

Pierzaste Wodospady, dzień szósty

Nad ranem wspólnymi siłami przenieśli Gotharda do świątyni Lathandera, gdzie zajął się nim sam przeor, będąc pod wrażeniem historii, którą opowiedziała mu Tsoni. Sam też wystosował odpowiednie pismo i wręczył zaklinaczce z poleceniem pokazania go starszym na nadzwyczajnym wiecu. Visna niechętnie opuściła rannego, chcąc być przy nim, gdy tylko odzyska przytomność, jednak zdawała sobie sprawę, że musi dokończyć raz zaczętą rzecz. Valezka tymczasem stała w porcie z materiałami i czas naglił.

***

Wiec powoli zbierał się, a zaklinaczka rozpoznawała twarze, które odsyłały ich swego czasu z kwitkiem od drzwi do drzwi. Tylko dwójka starszych patrzyła na nich przyjaźnie, w tym i pan Tsoni, który w międzyczasie zdążył usłyszeć o wydarzeniach poprzedniej nocy. Znalazło się także kilka nowych postaci, z pozoru neutralnych i bohaterowi słusznie poznali, że musieli być to przedstawiciele starszyzny, z którymi pertraktował Gothard. „Gdzie jest Nefarius?” dało się słyszeć wśród tłumu, jednak Visna niezrażona ani nieprzychylnymi spojrzeniami, ani gniewnym pomrukiem wyszła na środek koła, które utworzyli zebrani i pewnym głosem przemówiła.
-Szanowna Rado Starszych, Szanowni mieszkańcy Nefarius nie zjawi się tu znami.- Po zebranych poniósł się jęk zawodu. Zaklinaczka nie dała się pozbawić animuszu i kontynuowała dzielnie.
-Pozwolicie, że odczytam, coś, co sama pozwoliłam sobie nazwać jego testamentem.
„Na mocy wieczystej przysięgi krwią przypieczętowanej, my niżej podpisani zobowiązujemy się do tego, co następujące...” Po chwili Visna skończyła swój odczyt, z poważną miną zwinęła rulon umowy i powiodła wzrokiem po zebranych. Poruszenie, jakie nagle zapanowało ciężko było opanować. Przekazywano sobie list z rąk do rąk i z niedowierzaniem wstrząsano głowami. Dopiero teraz mieszkańcy zdali sobie sprawę, że potrzebują ochrony, którą oferują im Szare Brody, nikt nawet przez chwilę nie podejrzewał, że mogliby wpaść w niewolę w wyniku zhentarimsko-drowiego spisku. I to na własne życzenie. Wiec potrwał jeszcze bite dwie godziny. Elfa i zaklinaczkę zasypywano pytaniami, z zainteresowaniem oglądano plany twierdzy by w końcu zakrzyknąć ze zdziwienia, gdy wyszło na jaw, że materiały od rana czekają w porcie, aż ktoś je w końcu rozładuje. Postanowiono działać szybko. Woland podbił bohaterom upragnione pozwolenie na budowę przydzielając grupę drwali do pomocy przy noszeniu budulca. Rozpoczęły się prace, a Visna zdobyła kolejne zaliczenie, jak zwykł to mawiać Meleghost, jednak nie potrafiła się jeszcze cieszyć ze zwycięstwa.

***

Wieczorem poszli we trójkę z Austem i Valezką zobaczyć, jak postępuje rekonwalescencja Gotharda. Wojownik miał się już znacznie lepiej, jego rany powoli zabliźniały się, jednak nie odzyskał jeszcze przytomności. Stracił dużo krwi i trawiony gorętwą potrzebował przede wszystkim dużo odpoczynku. Wyglądał okropnie, ze ściętymi na krótko włosami i bliznami od poparzeń na twarzy, jednak zaklinaczka nie mogła się pozbyć przemożnej chęci usłyszenia choćby jeszcze raz, jego sarkastycznych docinek. Trzeba było czekać.

***

Ze świątyni wyszli późno i wydawało się, że nie ma ani jednej żywej duszy wśród zabudowań Pierzastych Wodospadów. Jednak u bram świątyni majaczyła jakaś niewyraźna sylwetka. Skulona postać przyczołgała się do zaklinaczki majacząc coś niewyraźnie i uczepiła się jej szat brudząc je zieloną, glutowatą mazią. Mężczyzna, cały zielonkawy na twarzy, umarł dosłownie w jej ramionach, a z jego oczu, ust i nosa potoczyła się zgniłozielona, cuchnąca piana. Bohaterowie nie mieli pomysłu co zrobić z ciałem, nikt nie chciał go dotknąć. Z postanowieniem powiadomienia odpowiednich służb rano udali się na spoczynek do Karczmy Pod Kozią Brodą.
 

Ostatnio edytowane przez juva : 22-03-2013 o 19:57.
juva jest offline  
Stary 10-03-2013, 20:53   #85
 
juva's Avatar
 
Reputacja: 1 juva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemu
Pierzaste Wodospady

Pierzaste Wodospady, dzień siódmy

Visna wstała rano wyjątkowo obolała. Z ledwością zwlekła się z łóżka, a jej pościel była cała zmierzwiona i mokra. Chwiejnym krokiem podeszła do upstrzonego muszymi odchodami zwierciadła, oparła się o stojącą przed nim komodę. Wyglądała tragicznie i jej odbicie w lustrze doprawdy nią wstrząsnęło. Trzęsącą dłonią dotknęła twarzy, która pokryta była drobinami zielonej, galaretowatej substancji. W panice przypomniała sobie o żebraku, który wczoraj umarł w jej ramionach. Zakręciło ją w nosie i kichnęła. Lustro pokryło się zielonym glutem. Zaklinaczka gorączkowo zastanawiała się co robić. W końcu wyjęła pergamin i resztką sił nabazgroliła.
„Potrzebna pomoc – zaraza”
Zwinęła arkusz, nałożyła na niego pierścień.
-Fodoricus!- Wykaszlała osuwając się na podłogę w akcie paniki. Pergamin zniknął z głuchym pyknięciem. Podciągnęła nogi pod brodę obejmując je ramionami. Pozostało tylko czekać.
Odpowiedź pojawiła się po niespełna kwadransie. W akompaniamencie charakterystycznego głuchego pyknięcia, na środku pokoju pojawiła się postać zakapturzonego maga, w którego oczach bez problemu dało się rozpoznać Walterusa. Usta oraz nos starzec skryte miał pod białą przepaską, a z ramienia zwisał mu cudowny plecak Genialnego Żuka. Alchemik rozejrzał się po pomieszczeniu swymi blado błękitnymi oczami i gdy tylko dojrzał zaklinaczkę na podłodze, podszedł do niej pospiesznie. Nachylił się i począł oglądać ją bezceremonialnie podnosząc ręce do góry, łapiąc za brode i przekrzywiając głowę na boki, czy rozgarniając włosy na głowie. W pewnym momencie zdawać by się mogło że nawet nachylił się by powąchać zapach jej skóry, jednakże zaraz potem wyprostował się i ściągając z ramienia plecak powiedział lekko zachrypniętym głosem.
-Coś Ty kurwa robiła dziewczyno?- Zaklinaczka zszokowana tym, jak przedmiotowo została potraktowana, otworzyła tylko niemądrze buzię i popatrzyła na Walterusa wielkimi oczami. Szybko jednak zmiarkowała jak wygląda sytuacja, zakryła usta, jak gdyby miała kichnąć w dystyngowanym towarzystwie i powiedziała stłumionym głosem.
-Pod świątynią uczepił się mnie żebrak. Praktycznie umarł na moich oczach... Ja... Nie... Nie wiedziałam!
-Wyglądał równie koszmarnie jak Ty? Czy gorzej? Widziałaś więcej ludzi w podobnym stanie? Czy ktoś coś próbował na to zaradzić w mieście?- Wyrecytował Walterus wlepiając w nią swe surowe spojrzenie.
Visna szybko zebrała się do kupy i odpowiadała równie rzeczowo i precyzyjnie, jak rzeczowe padały pytania Mistrza.
-Wyglądał jak zielone gówno. Rzadkie. Była noc, wychodziliśmy ze świątyni z moimi ludźmi. Poza tym nieborakiem nie było w pobliżu nawet pół żywej duszy. Chcieliśmy go zakopać, jednak nikt nie chciał go dotykać, mieliśmy zamiar dzisiaj zaalarmować strażników.
-Gdzie są Twoi ludzie?- Wtrącił niemal natychmiast mag.
Zaklinaczka nadal zatykając usta odpowiedziała powstrzymując się od kaszlu.
-Valezka leży tutaj.- Jej palec powędrował w kierunku łóżka, na którym zakryta po sam czubek rudej głowy leżała jej towarzyszka. Najpewniej jeszcze spała. Mag nie czekając ani chwili, podszedł do łóżka rudowłowsej i pochwyciwszy za jej nakrycie, zerwał je bezceremonialnie i począł przyglądać się jej ciału. Zmarszczył po chwili brwi i odwrócił się w stronę Visny.
-A gdzie reszta?- Valezka nie zbudziła się początkowo, przewróciła się marudząc na drugi bok.
-Alfonzo na wszystkie elfie panteony, nie teraz!- Krzyknęła przez sen po czym chrapnęła jak najedzony ogr.
Visna przewróciła tylko zniesmaczona oczami, po czym kontynuowała zdeterminowanym tonem.
-W izbie obok jest Aust, też był z nami tej nocy.- Magowi dwa razy powtarzać nie trzeba było. Ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku drzwi do korytarza, po drodze rzucając zaklinaczce krótkie polecenie by została, w ogóle nie przejmując się czy poczuje się tym urażona. Gdy tylko wyszedł na korytarz, podszedł do drzwi jej kompana i załomotał w nie z całych sił. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Stał w nich wysoki elf, z równie podkrążonymi oczami co zaklinaczka. Przy jego stopie kręcił się mały lis, warcząc na nieznajomego.
-Pięknie...- Syknął Walterus nawet nie zamierzając się przedstawić. Nie zwracając najmniejszej uwagi na lisa czy też na elfa wrócił do pokoju zaklinaczki, jedynie zwykłym ruchem dłoni zapraszając mężczyznę za sobą. Elf owinął się tylko prześcieradłem po czym cmoknął na zwierzaka i poczłapał do pokoju zaklinaczki prychając raz po raz w materiał. Musiał słyszeć przez ścianę, co działo się w izbie obok.
-Na tyle na il...- Zaczął mag, jednakże urwał słysząc chrapanie Valezki. Spojrzał dość wymownie na zaklinaczkę i skinął na nią głową jakby polecał obudzenie kompanki.
Visna poczołgała się na czworaka do łóżka piratki i zdecydowanym ruchem szarpnęła ją za kudły. Ta zerwała się praktycznie od razu, widocznie był to jakiś tajemny sposób na dobudzenie dziewczyny.
-Cholera jasna, ależ mam kaca dzisiaj!- Krzyknęła i ziewnęła ukazując zebranym niemalże wszystkie wnętrzności. Otworzyła oczy i popatrzyła na przybysza. Początkowo uśmiechnęła się głupkowato i przekrzywiła twarz, jak gdyby badając mężczyznę wzrokiem, a że procesy myślowe nie były jej specjalnością spytała poprawiając nocną haleczkę.
-Klient tak z rana? Ależ ja nie mogę, łeb mnie napierdala, przykro mi!
-Innym razem dziecinko.- Odpowiedzia dobrodusznie mag, z żartobliwym uśmieszkiem na twarzy.
-Zostaliście zarażeni czymś co pewnie za kilka dni objawi się w całym mieście jako plaga, o ile na przestrzeni nocy jeszcze się nie objawiło. Choroba ta nazywana jest lubricus exitium, czyli potocznie oślizgła zagłada i sprawia że od momentu zachorowania wasze ciało zaczyna gnić i przemieniać się w śluz od środka.- Powiedział z nieukrywaną fascynacją, po czym zrobił krótką przerwę dając im czas na jęki przerażenia lub zniesmaczenia. Nic takiego się jednak nie stało, Valezka dłubała sobie z zaciekawieniem między palcami prawej stopy, a Aust z wyczekiwaniem patrzył na zaklinaczkę. Ta uśmiechnęła się tylko niemrawo.
-Czyli co, zdychamy?- Popatrzyła na Mistrza bez cienia lęku i uśmiechnęła się zadziornie. Dobrze wiedziała, że Mistrzowie nie dadzą jej od tak po prostu odejść na inny plan.
-No pewnie!- Niemalże zakrzyknął karcąco, jakby jej pytanie było tak głupio naiwne że aż nie na miejscu.
-Myślisz że co bym tutaj robił gdybyście nie zdychali?- Visna popatrzyła na starca okrągłymi oczami, była zdezorientowana i zastanawiała się czemu jeszcze ich w jakiś cudowny sposób nie ozdrowił. Czort go wiedział, być może faktycznie chciał przeprowadzać na nich jakieś dziwne badania.
-No dobrze, ale co teraz mamy zrobić? Dzisiaj zaczyna się kopanie fundamentów, ja miałam kamienie nosić!- Krzyknęła Valezka unosząc się na łóżku. Miała wyraźnie zmartwioną minę.
-No to nie ponosisz.- Odpowiedział sucho mag, sięgając po swoją torbę. Podszedł z nią do stołu i począł rozkładać na nim serię najróżniejszych flakoników i buteleczek. W końcu wydobywszy dodatkowo kilka pustych fiolek rozpoczął mieszanie mikstur, raz po raz podkładając je pod światło by dojrzeć ich kolor. Każdy kto choć trochę znał się na ważeniu mikstur, widząc metody Walterusa z pewnością złapałby się za głowę, nie mogąc pojąć jak można w alchemii robić cokolwiek na oko, jednakże z tego właśnie Walterus słynął pośród swych kolegów po fachu. Gdy tylko skończył odlewać odpowiednie składniki, mikstura nabrała wściekle pomarańczowego koloru i po chwili zmieniła barwę na czerwień uwalniając przy tym smużki cieniutkiego dymu. Mag podszedł do zaklinaczki i wręczył jej gotową fiolkę, po czym rozpoczął przygotowywanie kolejnej porcji.
Dziewczyna drżącą dłonią odebrała małe naczynie, z nietęgą miną zakołowała nim delikatnie w powietrzu. Do jej nozdrzy doleciał przerażający fetor, coś jakby palące się ludzkie ciało zmieszane ze stęchłym zapachem spleśniałych kurzych wnętrzności. Visna zatkała nos, przechyliła głowę i szybkim ruchem wlała sobie zawartość fiolki w gardło. Smak był jeszcze gorszy, niż się spodziewała, czuła, jak gdyby język miał się jej za chwilę rozpuścić. Jej ciałem poczęły szarpać torsje. Zawartość żołądka podchodziła jej do gardła.
-ANI MI SIĘ WAŻ!- Walterus ryknął tak głośno, że dziewczyna niemal natychmiast przełknęła całość nie zwracając nawet uwagi na smak i odór lekarstwa.
-Ostatnie składniki z szarych muchomorów na to zużyłem! A nie chciałabyś chyba musieć losować ze swoimi kompanami kolejne porcje.- Dodał podając przy tym kolejną porcję Valezce.
-Panie przodem.- Valezka również wyciągnęła swoje silne ramię po porcję lekarstwa, z najprawdziwszą rozpaczą w oczach popatrzyła na przyjaciółkę, jak gdyby sprawdzając, czy to naprawdę konieczne, jednak nawet ona miała na tyle rozumu, żeby nie wybierać pewnej śmierci. Łyknęła swoją porcję, a w jej oczach stanęły świeczki. Klęła szpetnie na głos, prychając przy tym i kaszląc.
-I porcja dla ciebie...- Mag wręczył ostatnią z fiolek mężczyźnie, po czym chowając wszystko do plecaka spojrzał w stronę zaklinaczki.
-Ta mikstura nie tylko wyleczy was z choroby, ale zapewni wam przede wszystkim odporność przynajmniej na jakiś czas. Chorobę musicie jednak wypocić leżąc w łóżkach przynajmniej do południa, potem pościel należy zdjąć i spalić z popiół zakopać. Każdemu z zarażonych macie przekazać to samo. Teraz tak.- Sięgnął znów do torby i z wnętrza wydobył pergamin, pióro i kałamarz. Zerknął na zaklinaczkę w milczeniu, jakby zastanawiał się nad czymś przez chwilę, po czym zaczął pisać komentując na głos.
-Tutaj zapewne będą mieli łatwiejszy dostęp do Szarych Muchomorów niż ja w Telflamm chociażby ze względu na leżący w pobliżu Cormanthor, jednakże opiszemy im nieco tańszą recepturę, która wyleczy nieco dłużej ale przynajmniej wyleczy i będzie zdatna do powstrzymania zarazy, nawet w biedniejszych dzielnicach. Teraz... Będziecie potrzebowali skontaktować się z którymś z tutejszych łowców, by zorientować się z nim które ze składników można zdobyć na miejscu a po które trzeba wyruszyć do Cormanthoru. To co zrobicie z tą recepturą to oczywiście wasza sprawa i nie bronię wam pohandlowania nią, bo pewnie i tak wyciągniecie za nią grosze, ale jestem pewien że pomoc miastu umocniłaby pozycję gildii na tym terenie więc warto by było się wykazać dla organizacji i pomóc tym ludziom za darmo. Oczywiście to wasza decyzja.- Położył zapisany niemal po brzegi pergamin na stole, po czym rozejrzał się po zebranych.
-Polecajcie unikać każdemu osób, ociekających tą wydzieliną i osób wyglądających słabo, sami zaś spróbujcie skontaktować się z miejscowymi kapłanami by dać im szansę na wsparcie miasta w obronie przed potencjalną zarazą. Jeśli macie jakieś pytania, to śmiało, jeśli nie to znikam do swych obowiązków.-
Visna w zasadzie miała tylko jedno pytanie, które wycharczała z ledwością, nie mogąc pozbyć się specyficznego posmaku lekarstwa.
-Co z ciałami? Palić?- Mag odpowiedział jej jedynie pobłażliwym spojrzeniem, przy którym kobieta nie miała już wątpliwości co należy robić z ciałami, po czym wręczył jej pierścień teleportacyjny sam zaś zniknął wypowiedziawszy uprzednio nazwę głównej siedziby.

***

W momencie, kiedy słońce stało już na najwyższym punkcie nieboskłonu Visna od razu zabrała się do pracy. Celem zebrania odpowiedniej ilości składników wysłała Austa do miejskiego łowcy. Ten chcąc działać dla dobra ogółu, w tym także swojego, za skromną opłatą zgodził się pomóc przy szukaniu składników. Przez kolejne godziny zaklinaczka wspierana przez Benesię zebrała starszyznę w świątyni Lathandera i opowiedziała o zarazie, która niechybnie przyniesie zagładę na ich miasto. Zgodnie z tym co mówił Walterus, pouczono kapłanów i alchemików aby antidotum wydać każdemu, kto po nie się zgłosi.

Kiedy po niespełna trzech godzinach powrócił Aust z plecakiem napchanym składnikami z receptury mistrza, na ratunek dla niektórych było już za późno. Ulice skąpały się w zielonym szlamie, a umęczone twarze rolników z niecierpliwością wpatrywały się w bramy świątyni oczekując pomocy. Visna pokazała jak należy wykonać miksturę według receptury. Z przyniesionych przez Austa i miejscowego łowcę składników udało się sporządzić całkiem pokaźny ich zapas, jednak jasnym stało się, że Pierzasta Dolina jeszcze przez jakiś czas będzie lizać swoje rany. W tym także niestety Gothard i Benesia, którzy zarażeni zarazą jeszcze przez co najmniej kolejny tydzień musieli pozostać w Dolinie.

Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku teleportowali się do Cichego Kącika.
Usadziwszy Austa i Valezkę przy jednej z ław, Vsina wyciągnęła wszystkie zezwolenia i plany po czym pewnym krokiem podeszła do Anny, nie zważając zupełnie, że wygląda jakby dopiero abdykowała z funkcji kostuchy. Przez ostatnie zmartwienia i chorobę straciła dobre pięć kilo.
-Którego mistrza zastanę dzisiaj? Słowo daję Anna, lepiej, żeby byli hojni!- Westchnęła ciężko.
-Co też panienka nawyczyniała? Kolejna co się odchudza?- Zapytała żartobliwie karczmarka chcąc rozładować nieco atmosferę.
-Proszę iść na górę do biblioteki, do Mistrza Fodoricusa, ja się zajmę panienki towarzyszami. Zjeść coś trzeba koniecznie, a nie tak na pusty żołądek! Panienka też tam sprawy pozałatwia i szybko mi tu na strawę wrócić!- Mówiła energicznie, krzątając się przy tym wokół lady i szykując zastawę do obiadu. Zaklinaczka uśmiechnęła się tylko ciepło, nie miała tyle werwy co panna Hadarov. W myślach skrzywiła się lekko na męczące wdrapywanie się po schodach, jednak bez chwili zwłoki udała się na poddasze, gdzie za drzwiami biblioteki mieściła się pracownia Fodoricusa. Mag jak zwykle siedział na środku pomieszczenia przy masywnym biurku. O dziwo tym razem nie siedział nad żadnym starożytnym pismem, które musiałby tłumaczyć. Wsparty łokciami o blat, podpierał brodę knykciami i wpatrywał się ze skupieniem w bardzo starą i wyniszczoną mapę. Zaklinaczka bez trudu rozpoznała na niej kontynenty Torilu. Fodoricus wyprostował się i uśmiechnął na jej widok. Ściągnął okulary i przecierając je szatą powiedział.
-Panna Razcon, domyślam się że przychodzi pani donieść o postępie prac w Pierzastej Dolinie?- Gdy tylko nałożył okulary i dostrzegł wychudzone lico kobiety, spoważniał na twarzy.
-Marnie wyglądasz.- Dodał z przejęciem zapominając o grzecznościowej formie. Zaklinaczka zarumieniła się i machinalnie otuliła się szalem, jak gdyby chcąc się za nim schować. Machnęła tylko niedbale ręką, dając Fodoricusowi do zrozumienia, że to w końcu nic wielkiego. Lewą dłoń, w której dzierżyła kilka zrulowanych pergaminów, uniosła do góry, kiwając przy tym znacząco głową.
-Tutaj mam wszystko, myślę, że wygląda to dobrze, nie musieliśmy iść na szczęście na żadne ustępstwa.- Ożywiła się wyraźnie.
-O ile dobrze pójdzie, za niecałe trzy miesiące będziemy dysponować całkiem solidną warownią na Ashabie.- Mówiła z uśmiechem na ustach i powoli rozwijała obszerne rulony pokazując Fodoricusowi rozrysowane na nich plany budowli.
Choć przejecie z twarzy maga nie zniknęło, a on sam wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę z zaniepokojeniem, materiały które przyniosła wywarły na nim niewątpliwie duże wrażenie. Przeglądając je, spoglądał raz po raz na zaklinaczkę nie kryjąc podziwu, w końcu gdy skończył odłożył pergaminy i wyprostował się w fotelu, zsuwając okulary na czubek nosa i spoglądając na nią raz jeszcze.
-Przyznam szczerze że utrze Pani nosa po raz kolejny kilku niedowiarkom w naszych szeregach, którzy śmieli twierdzić że zadanie polegające na zbrojeniu nie jest odpowiednie dla kobiety.- Po czym uśmiechnął się i sięgnął po pióro, kałamaż i pergamin.
-W takim razie pozostaje nam omówić jeszcze sprawę wynagrodzenia. Kosztorys jest dość pokaźny, mimo to zaokrąglimy go do pięciuset tysięcy o czym reszta wiedzieć nie musi.- Przy tych słowach puścił jej oczko i naniósł odpowiednie korekty na kosztorys.
-Za wykonanie misji oferowaliśmy sto tysięcy o ile dobrze pamiętam, oraz dodatkowe złoto za wykonanie...- Zamilkł jakby wyczekując potwierdzenia. Zaklinaczka poprawiała tylko zmieszana raz po raz włosy. Starała się przy tym uśmiechać możliwie naturalnie, jednak nie nawykła do takich pochwał i po prostu nie wiedziała jak je przyjmować.
-To była dla mnie przyjemność, naprawdę.- Wydukała w końcu by natychmiast oblać się purpurowym rumieńcem.
-W zasadzie to jest jeszcze coś, o czym powinniście wiedzieć. Ludzie w Dolinie są niespokojni ostatnimi czasy, na każdym kroku nas sprawdzali, zwłaszcza mojego długouchego towarzysza. Pojawiła się jakaś nowa organizacja. Nazywają się Czarne Paprocie, ale pospólstwo mówi na nich różnie. Krwawe bestie, potwory. Nie wiem, czy to tylko niegroźna banda kłusowników z Cormanthoru, czy też być może coś się za tym kryje?- Zawiesiła głos w oczekiwaniu. Na twarzy Fodoricusa na ułamek sekundy zagościło przerażenie. Spojrzał na kobietę wytrzeszczając oczy, jakby próbował doszukać się w niej choć cienia wątpliwości. Widząc jednak że ta mówi całkiem poważnie, nastroszył lekko brwi.
-Czarna Paproć...- Powtórzył po cichu, bardziej do siebie niż do zaklinaczki, ze wzrokiem zawieszonym gdzieś w nicości.
Visnie zrobiło się w momencie gorąco. Nie sądziła, że ta sprawa może być aż tak poważna. Zaaferowana innymi problemami zbagatelizowała problem, a była przecież na miejscu, mogła to sprawdzić. Tak naprawdę nie wiedziała nic.
-Tak, w sumie nie wiem nic więcej, nie zdołałam... Nie pomyślałam po prostu.- Jąkała się.
-W każdym razie panika jest znaczna, wszyscy chodzą spięci i nadskakują tym kłusownikom z Cormanthoru, jak gdyby byli co najmniej władcami świata.- Starała się przypomnieć sobie jak najwięcej faktów, jednak zdawała sobie doskonale sprawę, że zaczyna się powtarzać.
-Cholera, że też mi do głowy nie przyszło, by to zbadać!- Skarciła się na głos, a mała piąstka zacisnęła się na fałdach sukni.
-Nie miałaś prawa wiedzieć że byle zgraja kłusowników z Cormanthoru będzie miała jakiekolwiek znaczenie. Tak się jednak składa że to o czym mówisz to albo zwykła mistyfikacja, w której ktoś podaje się za Czarną Paproć, albo ten rok przyniesie nam znacznie więcej niespodzianek niż przypuszczaliśmy i wygląda na to że odnalezienie przez panią Horne Ostrza Nin to zaledwie początek tego co odkryjemy w przyszłych miesiącach.- Przy tych słowach Fodoricus zasępił się na dłuższą chwilę, zapominając zupełnie o obecności zaklinaczki. Ta przez chwilę stała nieruchomo z dość niewyraźną miną, jak gdyby sama zastanawiała się nad arkanami dnia przyszłego, jednak po chwili otrząsnęła się.
-Przynajmniej z zarazą nie ma już problemów.- Zauważyła kwaśno.
-Domyślam się, że wyślecie kogoś do Cormanthoru? Czy będę mogła liczyć na jakieś informacje na ten temat? Sama jestem ciekawa, o co im chodzi.
-Nie mi podejmować taką decyzję, zostanie to z pewnością poruszone na kolejnym zebraniu rady, bo mimo iż sprawia to wrażenie zwykłej mistyfikacji, Czarna Paproć według moich informacji, nie jest czymś co należałoby ignorować. Ale by stwierdzić więcej potrzeba będzie przede wszystkim czasu, badań i poszukiwań. Polityka naszej gildii jest taka że pozwalamy każdemu na kontynuowanie odkryć których dokonali, więc jeśli tylko dotrzemy do dalszych poszlak z pewnością otrzymasz szansę na zajęcie się tym osobiście.- Choć mag był wyraźnie poruszony wiadomościami od zaklinaczki, starał się wywołać na swej twarzy uśmiech, uznając najwyraźniej że nie ma powodu do niepokojenia jej swoimi prywatnymi obawami. Ta z resztą nie zamierzała już drążyć tematu, nie w jej stylu było zamęczanie rozmówcy, tym bardziej, że zaniepokojenie Fodoricusa nie uszło jej uwadze. Uśmiechnęła się tylko delikatnie kącikami ust.
Mag wpatrywał się jeszcze przez chwilę w pustkę, po czym westchnął cicho i zabrał się za pisanie weksla dla zaklinaczki. Kiedy skończył wręczył go kobiecie i powiedział z uśmiechem.
-Myślę że zadanie zostało wykonane na sto procent, więc i nagroda powinna się zwiększyć o sto procent.- Po czym po raz kolejny mrugnął do niej dobrodusznie. Zaklinaczka rozpromieniła się wyraźnie, nawet przez chwilę nie liczyła, że aż tak jej się to opłaci.
-Zrobiłam co w mojej mocy.- Odpowiedziała wymijająco, nie chcąc bezpośrednio odnosić się do pieniędzy.
-Dobra robota, oby tak dalej.- Rzekł mag z uznaniem i uniósł brwi ku górze, jakby chciał zapytać w ten sposób czy mają coś jeszcze do przedyskutowania.
-No cóż, to wszystko ode mnie.- Westchnęła cicho i wzruszyła ramionami uważając, by nie zrzucić szalu. Pokłoniła się delikatnie, obdarzyła ulubionego z Mistrzów najserdeczniejszym uśmiechem, na jaki było ją stać i zawróciła się na pięcie by w towarzystwie Austa i Valezki zjeść w końcu coś porządnego.
 

Ostatnio edytowane przez juva : 08-04-2013 o 18:15.
juva jest offline  
Stary 22-03-2013, 12:10   #86
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Lampa Ahedammy

Wybierając się na poszukiwanie Lampy Ahedammy, Amanda musiała najpierw skompletować drużynę. Tym razem nie mogła zabrać swych przyjaciół, gdyż decyzją Gildii, nie miał iść nikt spoza organizacji.
Zdając sobie sprawę z tego, kogo ma do wyboru, doszła do wniosku, że najlepiej będzie zagadać do sióstr Shamoon. Dowiedziała się, że obecnie przebywały one w Waterdeep, ale nie było to żadną przeszkodą. Dzięki magicznemu zwierciadłu, jakie posiadała i udostępniała im Gildia, mogły porozmawiać bez trudu. Okazało się, że Amanda wcale nie musiała ich na siłę przekonywać, aby wyruszyły razem z nią.

Poszukiwania dawno zaginionego artefaktu, Amanda zawsze zaczynała w ten sam sposób, więc i tym razem nie było inaczej.
Najpierw wybór padł oczywiście na zbiór księgowy w Cichym Kąciku. Vea była czarodziejką, więc szperanie w księgach nie było jej obce i pomagała Amandzie w poszukiwaniach. Siostry trzymały się razem i Lea także dotrzymywała im towarzystwa w bibliotece Fodoricusa, nie chcąc przegapić ważnych informacji, tudzież dowiadywać się potem z drugiej ręki.
Poszukiwania odpowiednich informacji zajęły im pełne trzy dni. Odnośnie Lampy Ahedammy, znaleźli jedynie drobne wzmianki i legendy. Nieznany z imienia dżin i księżniczka Ahedamma zakochali się w sobie, lecz miłości tej zarówno śmiertelni jak i dżini nie potrafili zrozumieć i zaakceptować. Dlatego też dżina zaklęto w lampie, zaś księżniczkę uwięziono w Komnatach Wirujących Piasków. Tak głosiły legendy. Nie było to zadowalające, gdyż archeolodzy i historycy poszukują faktów, a w tym temacie zdecydowanie brakowało konkretów. Szukanie postaci Ahedammy w rodach królewskich Calimshanu, coś już jednak ujawniało. W historii państwa, była księżniczka Ahedamma. Księżniczka z zamierzchłych czasów, wywodzącą się z prastarych plemion Zakharskich, które osiedliły się na ziemiach Calimshanu. Oczywiście piękna i młoda, jak każda opisywana księżniczka, ale o niej samej nie wiadomo było zbyt wiele, ponieważ wokół jej osoby krążyły jedynie same legendy. Potem kobiety starały się ustalić kiedy to mogło mieć miejsce i gdzie owa księżniczka mogła mieszkać.
Owen tymczasem nie odpuszczał i przy licznych okazjach, dopominał się Amandy o wzięcie udziału w wyprawie. Nie można mu sie było dziwić, skoro poprzednim razem tak się dorobili, to czemu nie iść ponownie? W pewnym momencie Amanda postanowiła mu ustąpić, choć wiedziała, że raczej nic z tego nie będzie. Pierwszym napotkanym mistrzem okazał się Meleghost i to jego Amanda spytała, czy Owen może im towarzyszyć w poszukiwaniach Lampy. O dziwo uzyskała odpowiedź twierdzącą, która choć zadowoliła Amandę, to musiała przyznać, że bardziej ją jednak zdziwiła.

Czwartego dnia, zabrali wszystkie notatki, których nie było aż tak dużo i przenieśli się do Calimport. Tam również zaczęli od biblioteki i było niemało do czytania.
Dwa dni spędzili wertując księgi i robiąc najważniejsze notatki. Owen, choć nie był typem mola książkowego, też się zainteresował i pomagał przerysowując parę map. Amanda zastanawiała sie chwilami, czy nie chciał czasem wywrzeć jakiegoś specjalnego wrażenia na którejś z sióstr, albo na obu. Były to jednak raczej mało ważne domysły.
Choć z nowych książek nie dowiedzieli się nic rewelacyjnie nowego i w większości potwierdzały się informacje, które już mieli, to dawało się ustalić pewne rzeczy precyzyjniej, jak choćby położenie starych, nie widniejących już na mapach miast.

Rozpoczęli poszukiwania, przeszukując najstarsze pałace w Calimport, Memnon i Myrtama. Oczywiście oficjalnie tylko w tych częściach, w do których ludność miała wolny dostęp. Siostry we dwie, nie omieszkały sprawdzić pozostałych regionów pałaców. Niestety nie znaleźli tam nic prowadzącego na trop Lampy, żadnych ukrytych i nieodkrytych od wieków komnat, ani nic specjalnie cennego - oczywiście z rzeczy, których brak mógłby pozostać niezauważony.

Udali się więc do kolejnego miasta, jakim była Manshaka. Tam właśnie znaleźli przejście do podziemi, które było zapieczętowane wiele wieków temu - Amandy oceniała zamknięcie na jedenaście wieków, choć ślady wskazywały, że nie dalej jak parędziesiąt lat temu ktoś już je odkrył.
Podziemia zaczynały się od uciążliwych i ciągnących się głęboko w dół schodów. Potem dopiero zaczęły się korytarze i pomieszczenia. Wszystko było bardzo stare i w niektórych miejscach trzeba sie było przeciskać, albo odblokowywać drogę, ale nawet Owen mieścił się i przechodził z kobietami tam, gdzie chcieli sie udać.

W pewnym momencie trafili na dość długi korytarz. Amanda nie widziała nawet jego końca, ale elfki szybko jej powiedziały, że ten ma dobre trzydzieści metrów długości.
Za nim znajdowało się pomieszczenie, znacznie większe od poprzednich i w przeciwieństwie do nich, nie było ono puste. Ściany nieomal całe pokryte były płaskorzeźbami przedstawiającymi ludzi, elfów i innych humanoidów, od razu też rzucały się w oczy leżące na podłodze szkielety. Było ich trzy i znajdowały się raczej blisko ich pozycji.
Vea kucnęła przy jednym z nich, wyraźnie zainteresowana skórzanym plecakiem jednego z nieboszczyków.


- Dałabym sobie włosy obciąć, że jest magiczny. Ale nic nie wykrywam - powiedziała cicho oglądając plecak.
Amanda też kucnęła przy poległych i dość szybko dostrzegła, że mieli mocno zgniecione czaszki i połamane żebra. Zastanawiała się właśnie co im się mogło przytrafić, gdy odpowiedź pojawiła się sama. Niestety w nie najlepszy sposób.
Coś zaczęło głośno chrobotać, po tym jak Owen i Lea przechodzili przez środek pomieszczenia. Okazało się, że w podłodze był przycisk, rozciągający się na całą długość podłogi i szeroki na co najmniej metr. Każda normalnie idąca osoba musiała na niego nadepnąć i tak właśnie było w ich przypadku. Szybko okazało się też co robiła pułapka, gdy na całej długości korytarza którym tu weszli, sufit zaczął się opuszczać i w parę sekund zamknął, a raczej zapieczętował, wejście.
Amanda przełknęła nerwowo ślinę, gdy zostali tak zamknięci. Powinna była iść przodem i sprawdzać wszystko, a tego nie zrobiła. Może wtedy uniknęli by pułapki?
- Cholera - skwitował Owen.
- Na pewno jest tu jakieś wyjście - uspokajała wszystkich Vea.
Wtedy znowu coś zaczęło chrobotać i gruba na dwa metry skalna ściana zaczęła się osuwać z sufitu.
- Na drugą stronę. Szybko - powiedziała Amanda i przebiegła w głąb pomieszczenia.
Nikt nie oponował i wszyscy przemknęli tak jak ona, choć Lea musiała się już schylić, aby nie zawadzić głową o ścianę. Amanda mogła tylko zgadywać, czy się zastanawiała nad wyborem, czy postanowiła zabrać szkieletom co mieli cenniejsze. Nie uważała na nią, gdyż skupiała swoją uwagę na pułapce, którą uruchomili.
- Spróbujmy to nacisnąć jeszcze raz - powiedziała następnie Amanda i nogą próbowała na siłę przycisnąć mechanizm. Owen od razu zaczął jej pomagać, a Lea i Vea też się po chwili przyłączyły. Niestety nie widać było, aby to coś dało i krótko potem osuwająca się ściana zetknęła się z podłogą, przykrywając mechanizm uruchamiający pułapkę i rozdzielając pomieszczenie na dwie części.
- Właściwie, dlaczego mieliśmy przejść na tę stronę? - spytał Owen.
- Kości były tylko na tamtej połowie pomieszczenia - wyjaśniła krótko Amanda, rozglądając się po pomieszczeniu i przyglądając się płaskorzeźbom, w poszukiwaniu... czegokolwiek, co mogłoby świadczyć o wyjściu.
- Oni tam zostali i zginęli - wyjaśniła dokładniej Lea, widząc minę Owena.
Jak na potwierdzenie tych słów, znowu coś zaczęło chrobotać i można się było domyślać, że w drugiej połowie pomieszczenia, sufit właśnie osuwa się na dół.
Wydawało się już po wszystkim i że będą bezpieczni. Skoro wcześniej ktoś tam zginął i ich ciała nie zostały sprzątnięte, a gdy oni tu weszli wszystko wyglądało normalnie, to pułapka sama się może "rozbrajać". Amanda miała się już podzielić swymi przypuszczeniami, ale niestety nie obyło się bez kolejnego elementu pułapki. Podłoga się poruszyła i niczym szuflada zaczęła wsuwać się pod ścianę, odkrywając znajdującą się pod sobą przepaść.
- Dość tego, znikajmy stąd - powiedziała Lea i chciała skorzystać ze swego pierścienia do teleportacji, jednak niestety - Nie działa - powiedziała po krótkiej chwili, zaciskając pięść.
- Tu jest antymagiczna bariera, albo coś w tym stylu - powiedziała Vea.
Ich ostatnia droga ucieczki została odcięta, gdy coś co zdawało się zapewniać im bezpieczeństwo zawiodło.
- I co teraz? - rzucił Owen z mieszaniną paniki i rozdrażnienia. Byli skazani na siebie i tylko na siebie, a to w ich sytuacji nie wróżyło niczego dobrego.
- Pułapka zakłada możliwość przeżycia - powiedziała Amanda doskakując do ściany, pod którą powoli znikała podłoga. Tam musiało coś być! - Inaczej cały sufit by się osunął, bez podziału na pomieszczenia i zapadni. Nie zadawano by sobie tyle trudu - dodała.
Próba odczytania jakiejś wiadomości, czy choćby wskazówki z ustawień płaskorzeźb nie miała większego sensu i nie było już na to czasu. Doskoczyła pospiesznie do ściany.
- Tu musi być jakiś mechanizm. Dźwignia, przycisk. Szukajcie - powiedziała obmacując płaskorzeźbę przedstawiającego elfa na pegazie. Działała szybko, ale jednocześnie dokładnie. Skupiła się na tym co robiła i tylko kontem oka dostrzegła, że inni robią to samo.
Siostry zamieniły między sobą parę słów, ale w tym pośpiechu i chrobotaniu uciekającej im spod nóg podłogi, przez którą nie można było nawet spokojnie stać, ciężko było coś podsłuchać.
W pewnym momencie wiadomo już było, że grunt zaraz zniknie im pod nogami, a jedyne co mogli zrobić to uczepić się wystających elementów płaskorzeźb licząc na to, że uda im się utrzymać odpowiednio długo, czyli w dużej mierze licząc na łud szczęścia.
W tym właśnie momencie, gdy Amanda uczepiła się ściany, poczuła jak cała płaskorzeźba syreny, osuwa się o kilkanaście centymetrów. Zaraz po tym dało się usłyszeć jakieś przekładnie.
- Mam - powiedziała Lea. Najwidoczniej coś przesunęła, bo rozbrzmiały trudne do zidentyfikowania odgłosy działania jakiejś wielkiej machiny, a potem podłoga zmieniła kierunek i zaczęła się ponownie wysuwać. Jednocześnie ściana, która wcześniej rozdzieliła pomieszczenie na dwa, zaczęła się powoli podnosić. Naprawdę mieli szczęście.
- No, w ostatniej chwili - powiedział uradowany Owen.
- Otworzyło się dopiero po tym, jak Amanda pociągnęła za sobą syrenę - zdradziła elfka.
- Wygląda na to, że cała pułapka zakładała obecność więcej niż jednej osoby. Zarówno jej uruchomienie, jak i wyłączenie - powiedziała Amada. Było to trochę dziwne, ale widocznie tak wymyślili twórcy, może przy odpowiednim prawie miało to większy sens.
- Już mniejsza o to. Wynośmy się stąd, uważając po czym chodzimy - zaproponował Owen, ruszając w stronę wyjścia.
Wtedy to podłoga całkiem już wróciła na miejsce, a następnie, nieoczekiwanie na przeciwległej do wejścia ścianie, otworzyło się ukryte przejście.
- Bez pośpiechu - odpowiedziała mu Amanda i ruszyła dalej.

Zaraz potem, z Amandą na przedzie, całą czwórką przeszli ostrożnie do nowo odkrytego pomieszczenia. Nie wyglądało ono na skarbiec, a raczej na jakieś stare laboratorium.
Książki i zwoje na półkach nie nadawały się już do niczego. Naczynia były puste i cokolwiek się w nich niegdyś znajdowało, już dawno wyparowało. Niestety nigdzie nie było też widać Lampy Ahedammy.
- Tu już nic nie blokuje moich zaklęć. I wiedziałam, że to magiczny plecak. Na moje oko to poręczny plecak Hewarda - powiedziała z entuzjazmem Vea. Sprawdzenie jednak tego zostawili na później, skupiając się na przeszukiwaniu pomieszczenia. I choć nie znaleźli poszukiwanej Lampy, ani nic co by ich na nią naprowadziło, trafili coś w miarę cennego.
W jednej z, nieomal rozlatujących się pod wpływem dotyku, szafek, Lea znalazła fragment posągu. Miał on kształt nogi i wykonany był z materiału wyglądającego jak płynne srebro. Owen określił to znalezisko jako "noga srebrnego golema" i faktycznie tak to wyglądało. Amanda jednak bez problemu rozpoznała w tym materiał, który niedawno badał Meleghost. Nie było to srebro, ale coś nawet cenniejszego i z pewnością spodoba się to Szarym Brodom.
Oprócz tego, w koncie pokoju Amanda znalazła stara zniszczoną kolczugę. Vea stwierdziła, że kolczuga miała niegdyś magiczne właściwości, ale już dawno z niej to uleciało. Przedmiot mógł się zdawać całkowitym złomem, ale Amanda bez problemu rozpoznała w niej jeden z fragmentów setów, które kolekcjonują Szare Brody.
Dalsze przeszukiwania pracowni, która niegdyś musiała opiewać w bogate zasoby, nie przyniosły już efektów, a to co znajdywali było nic nie warte. Próbę czasu przetrwały tylko te dwa przedmioty, a oba bardziej nadawały się dla Szarych Bród, niż Amandy i jej towarzyszy, choć oczywiście mogła sie mylić, a nawet jeśli nie, to można było liczyć na jakąś zapłatę za nie.
Nie tracąc więcej czasu, zabrali znaleziska i bezpiecznie opuścili świątynię. w tawernie sprawdzili też zawartość plecaka. Kilka złotych monet starczy na trzy sowite posiłki i piwo dla wszystkich. Sztylet, manierka, luneta i coś co kiedyś było jedzeniem było warte jeszcze mniej. Aczkolwiek były tam też liczne eliksiry i zwój z zaklęciem, mogły okazać się cenne, lub bardzo przydatne, oczywiście tak samo jak magiczne czerwono-czarne pantofle.



Rankiem Vea oznajmiła jakie eliksiry znaleźli - lecznicze, które z pewnością się przydadzą. Czarodziejka była też w stanie zidentyfikować zwój z zaklęciem, który chronił przed nieumarłymi. Powiedziała, że były to "drobniejsze znaleziska", które bez większego trudu potrafiła zidentyfikować.
Lea stwierdziła, że zgromadzili dość dużo znalezisk i że warto je zabrać w bezpieczne miejsce. Pokój w karczmie w Calimport nie był rozsądnym miejscem na trzymanie wartościowych rzeczy, zwłaszcza, że wszyscy zajmujący go osobnicy znikali na wiele godzin. Lea zajęła sie transportem, oczywiście używając do tego pierścienia Gildii.
Amanda tymczasem zajęła się dalszym grzebaniem w księgach, starając się ustalić, gdzie dokładnie znajdują się stare miasta, które warto odnaleźć i przeszukać. Były to cztery miasta zakopane przez potężne burze piaskowe ponad czterysta lat temu, a dwa z nich były na tyle stare, że mogły nawet sięgać czasów przyjazdów plemion Zakharskich na ziemie obecnego Calimshanu.
Tego dnia zasadniczo odpoczywali, zbierając siły na kolejny dzień i uzupełniając zapasy.

Następnego dnia wynajęli cztery wielbłądy i opuścili Calimport ruszając na północ. Jechali już dobrą godzinę, upał doskwierał, ale byli już prawie na miejscu. Wtedy to na swej drodze, choć oczywiście żadnej drogi tam nie było, spotkali nieznanego im mężczyznę, w długiej szarej szacie. Spotkanie to było o tyle nietypowe, że nieznajomy siedział na wysokiej na dwa metry skale. Ewidentnie się tam skrył, przed krzątającymi się u jej podnóża stworzeniami, które z wyglądu przypominały kraby, zaś wielkością dorodnego psa - a raczej dwa dorodne, przywiązane do siebie psy.
Jedna krótka chwila wystarczyła, aby stworzenia zwróciły na nich swoją uwagę i ruszyły w ich stronę, zaś ich zamiary zrozumiał nawet Owen.
- Do ataku! - zadecydowała Amanda zeskakując z gracją ze swego wierzchowca.
- Są odporne na magię! - przestrzegł ich mężczyzna. Oczywiście nie mógł on wiedzieć jakimi metodami posłuży się ich czwórka, ale podzielenie się informacjami było jak najbardziej na miejscu, skoro go ratowali.
Dla Amandy nie miało to większego znaczenia, gdyż jak zwykle w takiej sytuacji użyje swego łuku i zwykłych strzał. Wiedziała jednak, że w tym przypadku ich czarodziejka Vea, zamiast po zaklęcia, sięgnie po ostrze. Nie było już jednak czasu na rozmyślania, gdyż stworzenia ruszyły na nich.
Amanda napięła łuk i posłała pierwszą strzałę. Ta dosięgnęła swego celu, ale trafione stworzenie nie padło martwe na ziemię, ani nawet się nie zatrzymało. Łuczniczka zaczęła sie powoli cofać szykując kolejną strzałę, a kontem oka zobaczyła jak jej towarzysze stanęli w jednej linii gotowi do walki. Drugą strzałę przycelowała tam, gdzie jej zdaniem znajdowały się szczęki potwora. Trafienie sprawiło, że stworzenie zaczęło sie miotać po ziemi, przynajmniej chwilowo odpadając z pola walki i tarasując drogę swoim pobratymcom.
Potem walka rozgorzała na dobre. Owen, mimo iż odziany w zbroje, skutecznie trzymał szczypce przerośniętych krabów z daleka od siebie, jednocześnie przy każdej okazji pozbawiając je kończyn. Siostry Shamoon stworzyły wspaniały duet i wspólnie w naprawdę szybkim tempie eliminowały jednego kraba za drugim. Amanda w tym czasie trzymała się nieco z tyłu posyłając strzały tak, aby jak najlepiej współpracować z pozostałymi. Początkowo dobrze jej to wychodziło, zwłaszcza po tym jak Lea krzyknęła aby "walić je po brzuchu", gdzie jak sie okazało pancerz był znacznie słabszy.
Podczas gdy inni walczyli wręcz, Amanda posłała jeszcze cztery strzały. Kucanie w celu oddania strzału pod odpowiednim kontem, odbiło się jednak na jej prędkości przemieszczania się po polu walki. Efektem tego, jeden z krabów przedarł się i znalazł niebezpiecznie blisko kobiety. Nie miała już czasu na naciąganie kolejnej strzały. Podskoczyła do góry i przeskoczyła nad przerośniętym krabem, przydeptując go butem. Zrobiła to tak szybko, że nie miał szans trafić jej swoimi szczypcami. Gdy wylądowała płasko na ziemi po drugiej stronie, napięła strzałę i posłała ją w coś na wzór podbródka, kraba który właśnie wtedy się do niej odwrócił.
Gdy Amanda podniosła się do pionu, wystarczyło jej jedno spojrzenie, aby stwierdzić, że nie ma już do czego strzelać, gdyż walka dobiegła końca. Jakiś latający kamień, wielkości ludzkiej głowy uderzył jednego z krabów, którego zaraz potem Owen dobił, dźgając go mocno swoim mieczem. Zaś siostry na spółkę powaliły ostatniego kraba na ziemię, przy okazji pozbawiając go szczypiec.
- Kto cisnął tym kawałkiem skały? - spytał Owen. Amanda sama sie nad tym zastanawiała.
- On, przy pomocy zaklęcia telekinezy - odpowiedziała Vea, wskazując jednocześnie na nieznanego im mężczyznę, który zszedł już ze skały.
Pogadali dłuższą chwilę. Nieznajomy przedstawił się jako Erlin Moonrich. Był on w podeszłym wieku i widać po nim było, że wędrował od wielu dni. Jak słusznie zgadła Vea, był czarodziejem, a odporne na magie kraby pustynne, czy jak się tam one nazywały, okazały się sprawić mu niemały kłopot. Erlin zmierzał do Calimport, z którego oni wyruszyli. A ponieważ Amanda i jej towarzysze mieli tam jeszcze wrócić, umówili się z nim na spotkanie wieczorem.
- Więcej go już nie zobaczymy - powiedziała Lea, a Vea przytaknęła jej głową.
- Nie dość, że się namęczyliśmy ratując go, to jeszcze uszczuplił nasze zapasy wody - skomentował Owen.
- Dajcie spokój, nic cennego nie straciliśmy, a wspólna walka dobrze nam zrobiła - Amanda szukała pozytywów. Potem po krótkiej wymianie zdań udało jej się przekonać towarzyszy do uśmiechu, a nawet Lea odpuściła dąsanie się.

Do celu dojechali nie dalej jak w pół godziny, zaś jego samego konkretnie namierzyli po kilkunastu minutach. To za czym się rozglądali okazało się zwykłą dziurą w piaszczystym podłożu, o rozpiętości w której zmieściłby się co najwyżej wiejski domek. Mogli się więc uważać za szczęściarzy, że go tak szybko znaleźli pośród bliżej nieokreślonej powierzchni pustyni.
Po rozstawieniu się, zamienili gorące pustynne powietrze, na chłodne i orzeźwiające pochodzące z zakopanych pod piaskami pomieszczeń i tuneli. Tym razem Owen nie pokwapił się ruszać z kobietami i zjechać po linie trzydzieści metrów do podziemnej komnaty. W zbroi mogłoby mu być ciężko wracać, a ktoś musiał przecież zostać i przypilnować obozu. Nikt nie miał do nikogo pretensji.
Amanda, Lea i Vea raźnie zjechały na dół. Od razy trafiły tam na szczątki jakiegoś człowieka, oraz wielbłąda, który musiał zapaść się tam pod ziemię. Amanda oceniła zwłoki na jakieś dwadzieścia lat. Vea od razu wyczuła magię, a jej źródłem okazał się złoty pierścień z szafirem należący niegdyś do nieszczęśnika.


Ostrożnie go zabrali, mając nadzieję, że mimo losu poprzedniego właściciela, nie jest on przeklęty.
Potem kobiety ruszyły na przód, a raczej w głąb. Wędrowały po korytarzach i przeszukiwały pomieszczenia zapomnianego przez wszystkich pałacu i starymi kanałami pod starym miastem. Nie wszędzie udało im się dostać od razu, zmuszone się przeciskać, przekopać przejście lub szukać okrężnych dróg. Mimo posiadanej mapy, jaką na podstawie pewnych ksiąg sporządził Owen, nie było łatwo.
Na przeszukiwaniu wszystkiego co było do przeszukania, kobiety spędziły cały tamten dzień i większość kolejnego - nocując oczywiście na powierzchni. Sprawdziły wszystko bardzo dokładnie, aby mieć pewność, że niczego nie przeoczyły. Wykrywanie magii, jakie dość często rzucała Vea było przy tym nieocenioną pomocą.
Nie znalazły jednak ani Lampy Ahedammy, ani żadnych wzmianek, czy śladów do niej prowadzących. Aczkolwiek dzięki wykryciu magii, nie odeszły z pustymi rękoma. W jednym z tanich glinianych dzbanów, znaleźli biżuterię zrobioną ze szkła, żelaza, miedzi, srebra, złota, pereł oraz klejnotów półszlachetnych. Ich łączna wartość, zdaniem znających sie na wycenie biżuterii elfek, nie wystarczyła nawet na pokrycie ich rachunku za wynajem pokojów w Calimport. Był jednak wyjątek, szczelnie zawinięty w starą chustkę, może niegdyś magiczną, udało im się znaleźć znakomicie zachowany, magiczny, złoty pierścień z czarnym kamieniem.


W innym zaś pomieszczeniu, z dobrze zachowanego nietypowo wyglądającego kamiennego sarkofagu, który pomieściłby co najwyżej dziecko, wydobyli doskonale zachowany czerwony tkany dywan.


Wedle czarodziejki przedmiot ten był jak najbardziej magiczny, a Amanda oczywiście nie miała powodów, aby wątpić w jej słowa.

Dzień był nawet owocny w doświadczenia, ze znaleziskami miało się dopiero później okazać, zaś jeśli chodzi o informacje poszukiwanego artefaktu to nadal nic nowego nie mieli. W drodze powrotnej przynajmniej upał już tak nie doskwierał, gdyż z początku towarzyszyło im zachodzące słońce, a pod koniec świeciły im już księżyc i gwiazdy.
Tego wieczoru, gdy odpoczywali w swojej tawernie w Calimport, spotkała ich miła niespodzianka. Erlin pojawił się zgodnie z zapowiedzią i w ramach wdzięczności za ratunek postawił całej ich czwórce po dużym piwie.
Porozmawiali dłużej, a najdłużej zagadał się z Amandą, podczas gdy Owen i siostry udali sie już na spoczynek. Czarodziej był naprawdę wdzięczny za ratunek i w podzięce, oprócz piwa zaoferował, że nauczy Amandę bardzo pożytecznego zaklęcia. Kobieta oczywiście zgodziła się ochoczo i pół nocy spędziła ucząc się jak stać się niewidzialną, lub uczynić coś niewidzialnym. Nauka ta była tak pasjonująca, że Amanda w ogóle nie myślała o pójściu spać. W końcu Erlin nauczył ją zaklęcia.
Rankiem Amanda była bardzo niewyspana i chciała jeszcze dłużej pospać. Vea oczywiście ze szczerym uśmiechem nie omieszkała spekulować, co ona i Erlin razem robili, że tak się nie wyspała. Owen też się oczywiście do tego przyłączył, choć bardziej dopytując się niż śmiejąc. Dla spokoju, Amanda pokazała im czego się nauczyła, a spotkało się to z gratulacjami.
Później dowiedzieli się, że Erlina nie ma już w mieście, a jedyne co mogli zrobić to wznowić swoje poszukiwania. Oczywiście po małej drzemce Amandy.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 22-03-2013 o 12:59.
Mekow jest offline  
Stary 22-03-2013, 12:14   #87
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Lampa Ahedammy

Amanda siedziała zamyślona przy stoliku, w ich pokoju. To co dla jej towarzyszy było obiadem, dla niej stanowiło śniadanie. Sytuacja w jakiej byli nie wyglądała różowo. Minęło już dziewięć dni, a mimo pewnych znalezisk, wrócili do punktu wyjścia, nie mając żadnych wskazówek, gdzie szukać Lampy Ahedammy.
- O czym tak myślisz? - spytał Owen.
- O naszych poszukiwaniach. I o tym co powiedziała Vea, że skoro jestem dorosła, to mogę sypiać z kim chce - powiedziała Amanda. Chciała powiedzieć coś dalej, ale Owen zabrał głos.
- Więc jednak z nim spałaś. No, brawo. Możesz o tym śmiało opowiedzieć - powiedział rozochocony i uśmiechnięty.
- Zaklęcie niewidzialności za wspólną noc, to nie taki zły układ - zauważyła Lea i kiwnęła Amandzie głową.
- Nie spałam z nim - stanowczo i wyraźnie zaznaczyła Amanda. - Ale słowa Vey dały mi do myślenia... Bo zobaczcie. Dżin i księżniczka Ahedamma się w sobie zakochali. No i co to kogo może obchodzić? Nie znamy co prawda zwyczajów społecznych dżinów, ale dżin to istota potężna, a księżniczki też są niczego sobie. To, kto się z kim ciurla, nie jest sprawą innych - mówiła Amanda.
- Ale wedle legendy oni nie tylko się zabawiali, ale faktycznie się kochali - zauważyła Vea.
- Ano właśnie. Ale zastanawiałam się, dlaczego komuś miało by to tak naprawdę przeszkadzać i widzę dwie możliwości. Albo pojawiło się dziecko, mieszaniec. Albo, co jest moim zdaniem bardziej prawdopodobne, byli ze soba dłużej niż nam się zdaje i nieśmiertelny dżin używał magii, aby odmładzać księżniczkę. To mogło wywołać spór - powiedziała Amanda. Elfki spojrzały na siebie i zamyśliły się nad jej słowami.
- No dobra, możliwe. Ale co nam to daje? - zagadał Owen.
- Że taki stan mógł trwać dłużej niż mówią legendy. Władze dżinów, mogły wydać wyrok, że go zamkną w lampie i tak dalej. Wieści wśród ludzi mogły głosić, że tak się stało, jeszcze długo zanim coś faktycznie doszło do skutku. To by oznaczało, że za wcześnie datujemy uwięzienie dżina w Lampie - powiedziała.
- Czyli...? - zagadał Owen.
- Czyli w następnej kolejności sprawdzimy Calmeno i Mershon, te dwa pozostałe miasta, które znajdują się teraz pod piaskami pustyni Calim. Kto wie, może ta burza piaskowa sprzed czterystu lat, która je pogrzebała, to właśnie te Wirujące Piaski z legendy, a Komnata to tak naprawdę miasta - powiedziała i zastanowiła się chwilę. - Albo jeszcze jedna prawdopodobna i znacznie prostsza wersja. Nawet niekoniecznie sprzeczna z poprzednią. Ktoś znalazł Lampę i wypowiedział głupie życzenie, a dżin spełnił je po swojemu, przywołując epicką burzę piaskową. Wiemy z innych legend jak dżiny potrafią "spełniać życzenia" - powiedziała i cała czwórka zamyśliła się przez chwilę.
- Wedle woli Amando. Ty tu dowodzisz - stwierdził Owen.
- Brzmi rozsądnie - dodała Lea.
- To obecnie nasz najlepszy ślad - stwierdziła Amanda. - Ale najpierw zabezpieczymy najnowsze znaleziska.
- Już je zabrałam, tam gdzie te poprzednie - poinformowała ją Lea.
- Rano, gdy odsypiałaś po upojnej nocy z Erlinem - dodała z uśmiechem Vea, na co Amanda pokręciła już tylko głową.

Pogadali jeszcze trochę, o paru mniej ważnych sprawach. W międzyczasie Owen zdradził, że usłyszał jak ludzie gadali coś w karczmie, o sklepiku z antykami, który znajdował się w dzielnicy handlowej Calimshanu. To zainteresowało Amandę samo w sobie, ale oprócz antyków widziała też pewną szansę. Mogły tam być obrazy, mapy, albo coś jeszcze innego, co da im jakiś ślad, odnośnie poszukiwanej przez nich Lampy. Postanowiła więc, że zasięgną języka i udadzą się do tego sklepiku, przed opuszczeniem miasta.
Po obiedzie Amanda, Lea, Vea i Owen, udali się do sklepiku z antykami i zabytkowymi rzeczami. Niestety sklepik ten był zamknięty i strzeżony przez dwóch ludzi ze straży miejskiej.
Pilnujący nie byli zbyt skłonni do rozmowy. Zanim jednak Amanda się zorientowała siostry Shamoon wkroczyły do akcji. Rozmawiały zupełnie jakby każde słowo rozmowy miały już wcześniej przygotowane i skierowały całą dyskusję pokierowały dokładnie tam gdzie chciały. W efekcie kilkunastominutowej rozmowy, tak zagadały obu mężczyzn, że wszystkiego się od nich dowiedzieli.
Właściciel sklepiku zmarł. Nie płacił przez jakiś czas podatków, a rodziny nie miał, więc jego domostwo pójdzie na aukcję, wraz z zamkniętym w piwnicach towarem, na które składały się przeróżne antyki.
Strażnicy wiedzieli też, że posiadłość jest warta co najmniej 48 tysięcy sztuk złota, jednakże na nieruchomości wciąż ciążą jakieś długi związane z podatkami, a jego wartość pozostaje jeszcze nie obliczona.
Amanda zwietrzyła nie tylko okazję, aby się czegoś dowiedzieć, ale aby dobrze zarobić. Zagadała więc, aby zostali do następnego dnia, aby móc wziąć udział w aukcji.
Popołudniu uzupełnili zapasy jedzenia i wody, zamawiając także wielbłądy, łopaty i inny sprzęt na następny dzień. Wieczorem wzięli też dłuższą kąpiel, oczywiście kobiety osobno i mężczyzna osobno, oraz dość wcześnie udali się na spoczynek, aby odpocząć przed trudami kolejnych dni.

Aukcja sklepiku była ogólnodostępna i odbywała się rano, w jednej z sal na pałacu. Amanda udała się tam zaraz po śniadaniu i nawet udało jej się zająć miejsce siedzące.
Sklepik nie był jedyną rzeczą wystawioną na aukcje. Najpierw licytowano jakiegoś wielbłąda, a zaraz potem sejmitar ze złotą wysadzaną klejnotami klingą. Sklepik z antykami był trzeci w kolejce. Cena wywoławcza wynosząca jedyne dziesięć tysięcy złotych monet, była wręcz śmiesznie niska w porównaniu z wartością sklepiku. Amanda licytowała spokojnie, starając się nie okazać zbytniego entuzjazmu. Dziesięć tysięcy, piętnaście, cena szybko rosła. Amanda zalicytowała dziewiętnaście, ale jakiś gruby mężczyzna z czarnymi wąsami i turbanem na głowie, po chwili zastanowienia przebił ją na dwadzieścia. Amanda nie znała wysokości długu jaki ciąży na posiadłości, ale nadal wyglądało to atrakcyjnie, no i znała kogoś, kto potrafi dobrze sprzedać towar.
- Dwadzieścia jeden tysięcy - powiedziała Amanda, podnosząc jednocześnie rękę.
- Po raz pierwszy... Po raz drugi... - brzmiały słowa prowadzącego licytację, ale drugi zainteresowany nic już nie oferował. - Sprzedany!
Amanda ochoczo zapłaciła papierami wartościowymi cenę dwudziestu jeden tysięcy, otrzymując akt własności i klucze do sklepiku. Podpisała przy tym dokument zakupu i zawiadomienie o długu, w sprawie którego poborcy podatkowi mieli się wkrótce zgłosić. Póki co, kobieta była w pełni zadowolona i mogła już obejrzeć Swój Sklep.

Niezwłocznie udała się tam wraz z drużyną i przez dobre pół godziny oglądali przeróżne towary. Amanda była wprost zachwycona. Same zabytki z różnych okresów, których nie powstydziło by się nie jedno muzeum. Sama półka z wazami wyglądała znakomicie.


A był to dopiero początek, gdyż w sklepie znajdowało się wiele innych rzeczy. Kolejne wazy, naczynia, broń i pancerze, misternie wykonane szkatułki i biżuteria, kryształy, różne przyrządy rzemieślnicze i codziennego użytku, a także zabytkowa klatka dla ptaków, komoda, trąbka, bębenek, dwa obrazy w rzeźbionych z ciemnego drewna ramach, niewielki tkany dywan i nawet koło sterowe z okrętu.
Amandzie uśmiech nie schodził z twarzy. Nie wiedziała jeszcze co dokładnie zrobi ze sklepikiem. Może Lisa sprzeda cały towar, a na koniec sprzedadzą sam sklep? A może będzie to dobry rynek zbytu na jej znaleziska? Czas miał pokazać.
Żaden z antyków nie krył w sobie jednak żadnej informacji o Lampie, ale Amanda, ani trochę nie żałowała jego zakupu. Póki co zamknęła sklepik, a po uregulowaniu rachunku za pobyt w karczmie, mogli śmiało opuścić Calimport.

Wsiedli na wynajęte wielbłądy i ruszyli wytyczoną wcześniej trasą na pustynię. Tym razem jechali na zachód, w miarę możliwości trzymając linię brzegową w zasięgu wzroku. Droga zajęła im cały długi dzień, który umilali sobie okazyjnie prowadzonymi rozmowami. Dopiero wieczorem zatrzymali się na postój i rozmasowanie pewnych części ciała.
Rozbili obóz na noc, jedząc pijąc i rozmawiając o celu ich podróży. Amanda oczywiście nawijała też o swoim nowym sklepiku, ale trudno się jej było dziwić, skoro była tak szczęśliwa z jego nabycia.
Z samego rana ruszyli dalej, tym razem na północ. Po około godzinie ustanowili punkt orientacyjny, jakim miał być ich obóz, a następnie zaczęli szukać. Dwie godziny objeżdżali obóz powoli coraz to większym łukiem, a z widoku ptaka ich ślady układały się jak muszla ślimaka. Piasek i skały. W końcu znaleźli dość charakterystyczną skałę, która widniała na jednym z malowideł jako szczyt górujący nad miastem. Pałac miał być zaraz obok niej, trzeba było tylko przekopać się przez kilka, lub najwyżej kilkanaście metrów piasku.
Wiedzieli już gdzie kopać, a to było bardzo ważne. Przenieśli obóz w bardziej odpowiednie miejsce i zabezpieczywszy się linami na wypadek ruchomych piasków zaczęli kopać. Głównie zajmował się tym Owen, ale kobiety też nie stały próżno. Jeszcze przed wieczorem dokopali się do dachu pałacu, przez który mogli dostać się do środka. Znaleźli miasto Calmeno, zasypane przez burzę piaskową czterysta lat wcześniej.
Mimo iż chęci do natychmiastowego sprawdzenia miasta były, to oni byli przemęczeni i wieczór przeznaczyli na zjedzenie porządnego posiłku, zaś noc na sen.
Następnego dnia, rano, Owen wybił dziurę w dachu pałacu, a zaraz potem cała czwórka opuściła się do wnętrza po dobrze umocowanej linie. Owen tym razem nie został na straży. Zbroja nie będzie mu w podziemiach potrzebna, a nawet jak wielbłądy uciekną, mieli możliwość przeniesienia się za pomocą pierścieni Gildii.

Całą czwórką zaczęli badać komnaty i korytarze pałacu, oczywiście dokopując się do niektórych pomieszczeń z ustawianiem odpowiednich podpór. Nagłe zawały raczej tam nie następowały, więc dlaczego miałyby mieć miejsce teraz? Ich obecność mogła jednak sporo zmienić, więc trzymali się na baczności.
Na poszukiwaniach spędzili cały dzień i choć nie znaleźli poszukiwanej Lampy. Odkryli dwa inne, cenne znaleziska. Jeden z nich znalazła Vea, dzięki zaklęciu wykrycia magii.
Z wyglądu były to stare zniszczone buty, ale Vea wyczuła w nich jakąś magię, zaś gdy Amanda im sie przyjrzała, bez problemu rozpoznała jedną z części należących do kompletów zbieranych przez Szare Brody. Znalezisko cenne dla pracodawców, jest cenne dla znajdujących je pracowników.
Drugi antyk, znalazła w jednej z komnat sama Amanda. W starej stalowej skrzyni znalazła, obitą w solidną ciężką ramę w dość dziwnym stylu, wyjątkową mapę.


Wszystkie nazwy na mapie spisane były w runach, czego Amanda była pewna. Jednakże nie była w stanie rozpoznać żadnych z nich, a jako studentka sztuki antycznej i absolwenta Akademii Nauk w Cormyrze, nie powinna mieć z tym problemów. Zdawała sobie w pełni sprawę, że wyjęcie go z ramy spowoduje jego zniszczenie i że należy go transportować w formie obrazu.
- To jest bardzo ciekawe. Antyk. Bardzo stary, nawet nie poznaję znaków - powiedziała Amanda wpatrując się zaciekawiona w mapę.
- Czyli jest wiele warte? - usłyszała jedną z sióstr, jeśli nie myliła jej skupiona na znalezisku koncentracja, była to Lea.
- Z pewnością - odpowiedziała po chwili Amanda.
Mapa miała w sobie wiele ciekawego. Mimo znajomości geografii, Amanda nie potrafiła rozpoznać regionu który przedstawiała. Symboli nie rozpoznawała, ale koło ze strzałką u góry musiało oznaczać kierunki świata. Postawione więc tam trzy znaki musiały oznaczać odpowiednio zachód, południe i wschód, oczywiście skrótowo. Mógł to być dobry wstęp do tłumaczenia. Dwa obrazki w dolnych rogach mogły być tylko zdobieniami, ale nie musiały. Tego nie wiedziała. Statki zapewne oznaczały wody zbadane i uczęszczane przez okręty, zaś gigantyczne węże morskie wody niezbadane i niebezpieczne... Tytuł mapy był nieznany, ale dwie tarcze - jedna z symbolem węża i druga z najprawdopodobniej jakimś religijnym, opatrzone w zdobienia z pnączy. Dwa mocarstwa? A może dwie religie, albo rasy? Tarcze nie były jednak herbami i musiała być jakaś wojna, o czym świadczyły miecze wbite w pnącza. Jeden jakby wbity w serca, co też musiało coś oznaczać. Na górze widniał zaś symbol. Wstążka? Jeśli założyć, że pnącza symbolizowały czas, a u korzenia była przeszłość, to musiała być wojna, która zakończyła się zawarciem pokoju. Czy mapa nie zawierająca granic mogła mówić coś więcej o ich historii? Jeśli byłaby magiczna, bo z samych nazw geograficznych mogło niewiele wynikać. Nazwy... Amanda nie znała tego pisma. Jednak po dłuższym wpatrywaniu się w znaki, dostrzegła, że jeden czteroliterowy wyraz się powtarzał. Występował po prawej na górze, oraz na dole mapy. Amanda śmiało przypuściła, że wyraz ten musiał oznaczać wyspę. Do tego na dole po lewej, na końcu tego wyrazu dodano jeden znak więcej (zupełnym przypadkiem - ten sam co południe), co z pewnością musiało oznaczać liczbę mnogą. To był bardzo dobry wstęp do tłumaczenia. Co jeszcze? Ano na mapie zaznaczono dwa miejsca na czarno, oraz cztery na półczarno i półbiało. Mogły to być odpowiednio stolice i miasta, ale nie posiadały nazw. Miasta powinny były je posiadać, ale nadal nie musiały być zaznaczone. To mogły być miasta, choć nie musiały. Rama natomiast...
- Amanda, żyjesz?! - zapytał w końcu Owen, przerywając Amandzie jej rozmyślania.
- Oczywiście. A co się dzieje? - spytała kobieta, spoglądając lekko zaskoczona na pozostałych.
- Tak się zagapiłaś na tę mapę, że można by ci ukraść spodnie, które masz na sobie - powiedziała Vea. - Ciesz się, że tego nie zrobiłam, a jedynie opuściłam ci je do kostek - dodała, szczerze uśmiechnięta.
Amanda od razu spojrzała w dół, ale jej strój był kompletny, tak jak powinien. Musiała jednak przyznać, że przez moment nie była tego pewna.
Vea zaśmiała się rozbawiona. Lea i Owen też się szczerze uśmiechnęli, a że Amanda umiała się śmiać z siebie, odpowiedziała tym samym.

Dobry humor towarzyszył im przez cały wieczór, który spędzili posilając się w swoim obozie. Noc minęła spokojnie, a następnego dnia, zaraz po śniadaniu wrócili do Calmeno, na dalsze poszukiwania.
Chodzenie i szukanie stawało sie powoli monotonne, ale w pewnym momencie Vea wyczuła magię, która emanowała z jednego z pomieszczeń, do którego wejście było zasypane piaskiem. Z nadzieją, że emanacja pochodzi od poszukiwanego przez nich artefaktu, albo przynajmniej jakiegoś bardzo silnego i równie cennego magicznego przedmiotu, zaczęli się przekopywać, oczywiście dbając o to, aby nowy piasek nie zasypywał im tego co już odkopali. Po godzinie ciężkiej pracy, nowe pomieszczenie stało otworem.
Było ono okrągłe, a całą ścianę pokrywał jakiś malunek, który niestety już dawno wyblakł i został zatarty, zapewne podczas Burzy Piaskowej.
W pomieszczeniu znajdował się szkielet człowieka, oraz stalowy kufer, podobny do tego, w którym Amanda znalazła pradawną mapę.
- Magia dochodzi z kufra - powiedziała Vea.
- Ostrożnie - przestrzegła Amanda, a następnie wraz z elfkami sprawdziły kufer pod kontem pułapki mechanicznej. Vea wykrywała magię, więc nie było na co czekać. Otworzyli więc kufer, a oczom ich ukazał się pewien konkretny, Złoty Przedmiot.


Radość wszystkich nie miała końca. Owen nie omieszkał uściskać i pocałować w policzek każdej z pań. Vea też ucałowała Amandę, ale zważywszy na okoliczności, pani archeolog nie miała nic przeciwko.
Gdy już sie uspokoili, ostrożnie, tak aby nie dotknąć jej bezpośrednio, wzięli Lampę i opuścili zasypane piaskami miasto.
Słońce zbierało się powoli ku zachodowi.
- Może faktycznie ostatnie wypowiedziane życzenie przywołało burzę piaskową, która zniszczyła miasta. Dżin jest jedynym, który to wie. O ile to jest ta lampa, oczywiście - powiedziała Amanda.
- To jak, wracamy normalnie, czy przez pierścienie? - zapytał Owen, spoglądając na Amandę.
- Nie możemy tak zostawić na śmierć naszych wierzchowców - zauważyła Amanda. - Pojedziemy na południe do morza. Tam zostawimy im wodę i jedzenie i jeszcze dziś przeniesiemy się do Calimport. Wynajmiemy jakiegoś pachołka, aby przywiózł wielbłądy. Co wy na to? - powiedziała.
Plan został przyjęty i wykonany. Spakowali swoje manatki i podjechali na południe, gdzie zadbali o to, aby zwierzęta bez trudu przeżyły.

Następnie dzięki pierścieniom przenieśli się do Calimport. Najnowsze znaleziska, a przede wszystkim Lampa, zostały zabezpieczone. Zaś goniec z odpowiednimi instrukcjami wysłany na zachód. Pozostało tylko trochę się umyć i mogli świętować.
Pili, jedli, śmiali się i gadali. Nastrój był naprawdę przedni. Oczywiście autentyczność Lampy potwierdzi dopiero Meleghost, ale cieszyć się i świętować można było już teraz.
W pewnym momencie, jakaś panienka pochyliła się lekko nad sąsiadującym stołem. Owen, będąc oczywiście w świetnym humorze, nie odpuścił lekko wypiętym pośladkom i ofiarował jej mocnego klapsa. Dziewka podskoczyła do góry i wzywając tatusia na ratunek, uciekła chowając się za jednym z siedzących tam mężczyzn. Widać było po niej, że była równie wystraszona, co niezadowolona. Niestety jej ojciec, za którym się schowała, postawny mężczyzna o raczej ciemnej skórze, z czarną brodą, był wręcz wściekły.
- Ty plugawcze! Zapłacisz głową za tę zniewagę! - wykrzyczał wstając z miejsca.
- Po co te groźby? Postawię piwo - zaczął Owen, ale rozgniewany mężczyzna nie miał zamiaru go słuchać.
- Ty głupcze, masz przed sobą samego Al'Derkana. Zapłacisz głową, a wypowiesz jeszcze słowo i każe zgwałcić twoje kobiety! - groził mężczyzna. - Brać go! - powiedział, a momentalnie trzech jego ludzi, którzy siedzieli przy tamtym stoliku, wstało z miejsca w gotowości do działania.
Amanda miała najgorszą pozycję, gdyż siedziała najbliżej przeciwników. siostry siedziały po drugiej stronie stołu, zaś Owen na krawędzi. Wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Jeden z przeciwników złapał Amandę za ramiona i musiała przyznać, że miał mocny uchwyt. Natychmiast wymierzyła mu silny cios kolanem, tam gdzie najbardziej boli. Co on chciał jej zrobić, tego na szczęście się nie dowiedziała, gdyż po tym ciosie jęknął przeciągle z bólu i puścił ją, skulając się odruchowo.
Amanda dostrzegła, że zarówno Owen, jak i siostry są już w pełni przygotowani do walki. Sama, szybko weszła na swoje krzesło i przebiegła nad stołem, dobywając jednocześnie swojego sztyletu. Słyszała jeszcze wrzaski, dźwięk tłuczonego szkła oraz świst broni.
Zeskoczyła na podłogę po drugiej stronie i odwróciła się gotowa włączyć się do walki. Wtedy zobaczyła, że ich przeciwnicy opuszczają w pośpiechu karczmę. Jeden z nich trzymał się za krwawiącą rękę, inny szedł skulony trzymając się za krocze.
W pierwszej chwili Amanda zdziwiła się, że tak się rzucali a teraz uciekają. Niestety, w tym właśnie momencie, niczym odpowiedź na jej zagwostkę, Owen padł na podłogę i leżał nieruchomo w niewielkiej, ale powiększającej się kałuży krwi.
- Owen - wyrwało jej się i doskoczyła do niego szybko. Od razu dostrzegła, że miał pokaźny bełt wbity głęboko w gardło.
Vea w lekkim szoku przyglądała się jak Amanda próbuje wyciągnąć bełt. Lea zaś doskoczyła do okien karczmy i wyglądała na dwór, aby mieć pewność, że ich przeciwnicy nie planują czegoś więcej.
- Vea zrób coś, użyj magii. Daj te eliksiry - mówiła Amanda.
- On nie żyje. Eliksiry i zaklęcia leczą, ale nie wskrzeszają - odpowiedziała niezdecydowanie Vea i nieznacznie przytuliła Amandę.
Całe zajście, a przede wszystkim śmierć Owena, sprawiły, że dobry nastrój i radość z odnalezienia Lampy, odwróciły się w przeciwną stronę zamieniając się w gorycz i rozpacz. I to wszystko o jakąś tam dumę.
- To go wskrzesimy - wyszeptała Amanda spoglądając na Veę. Była w pełni rozpaczy i siedziała by tak przy jego ciele do przybycia straży, ale na szczęście siostry zareagowały. Razem zabrały ciało Owena i cała czwórka zniknęła za schodami prowadzonymi na piętro, gdzie nie mając na sobie niczyjego wzroku, przenieśli się wszyscy do Suzail.
W stolicy swojego państwa, wspierana przez siostry Amanda zaczęła odzyskiwać zmysły i wolę działania. Wskrzeszenie! Wskrzeszą Owena i wszystko będzie dobrze! Będzie, prawda?!
Siostry okazały Amandzie zrozumienie i sprawiły, że mogła normalnie funkcjonować i załatwić sprawę. Było już ciemno, ale zaniosły ciało Owena do świątyni, gdzie Amanda prosiła o jego wskrzeszenie.
Ku jej radości, zgodzili się od razu. Amanda nie była pewna, czy wskrzeszają każdego, bez podania przyczyny zgonu, tudzież wyjaśnień. Może to dlatego, że byli w Suzail i była tam dość znaną osobą? Mogli przecież o niej słyszeć.
Tak czy inaczej, powiedziano jej, że wskrzeszenie będzie kosztować około dwudziestu sześciu tysięcy. Oczywiście zgodziła się od razu, bo najważniejsze było dla niej, aby żył.

Nie mając już najmniejszej nawet ochoty na świętowanie, Amanda umówiła się z siostrami na spotkanie następnego dnia, a następnie, przeniosła się do Telflamm. Tam, nie tracąc czasu, udała się do Cichego Kącika.


Będąc już w karczmie, Amanda zebrała wszystkie znaleziska. Lampę, mapę, jeszcze nie do końca zidentyfikowane przedmioty do kolekcji Szrych Bród, oraz te magiczne. Z całym dorobkiem, a było tego sporo, udała się do mistrza Meleghosta.
Mimo znalezisk, widać po niej jednak było, że nie jest w najlepszym nastroju. Jak się okazało w pracowni starego maga, sam mędrzec też nie był w najlepszym nastroju. Szukając czegoś zawzięcie, przewracał półki z skonsternowaną miną, był tak zaabsorbowany poszukiwaniami że nawet nie zauważył przybycia całej zgrai kobiet i gdy tylko stanął na wprost nich, aż podskoczył lekko i obrzucił je pełnym nienawiści spojrzeniem.
-Czego?!- Jednakże gdy tylko dostrzegł zmartwienie na twarzach kobiet, zacisnął mocno zęby i dodał nieco przyjemniejszym tonem.
-Yhm.... takie przygnębione jesteście?- Po czym spróbował wywołać na swej twarzy przyjazny uśmiech, co przy jego zgorzkniałym charakterze, dało wyjątkowo koszmarny efekt, bo Meleghost nie był z natury wcale przyjazny, a wręcz słynął ze swej opryskliwości i gburowatości. Każdy kto jednak znał jego talent magiczny, wierzył głęboko że tak uzdolnionemu artyście należy wybaczać brak uprzejmości.
- Ktoś umarł - odpowiedziała mu Amanda, dość niemrawym głosem. Nie chciała jednak rozwijać swojej wypowiedzi i rozmawiać na ten temat. - Wskrzeszają go właśnie w świątyni. Może się uda - dodała, kończą wypowiedź tonem, który zdradzał, że pragnie zamknąć podjęty temat.
-Umarł, nie umarł jakie to ma znaczenie w dobie boskich ingerencji.- Burknął Meleghost, najwyraźniej całkowicie niewzruszony stratą Amandy, po czym dodał.
-Do rzeczy.-
- Chciałabym prosić o identyfikacje kilku przedmiotów i zdać niektóre z nich - powiedziała rzeczowo. Skoro nie mieli się wdawać w rozmowy, to najlepiej było faktycznie przejść do rzeczy, szkoda tylko, że w ogóle podjęto temat, skoro dla czarodzieja nie miało to żadnego znaczenia. - Najlepiej począwszy od tego - Amanda przeszła szybko do sedna sprawy, podając jednocześnie czarodziejowi szkatukę z otwartym na oścież wiekiem. W środku była Lampa, a to, czy na pewno była ona Lampą Ahedammy, miało się właśnie okazać. Mag pochwycił łapczywie przedmiot zapatrzony weń jak w obrazek, jednakże gdy tylko poczuł na dłoniach zimno złotej lampy jego mina zrzedła. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w przedmiot, po czym rzucił Amandzie pełne rozczarowania spojrzenie.
- Cokolwiek skrywało się w lampie już dawno z niej uleciało. Wszelka aura to śladowe pozostałości po istocie dżinni. Niestety nie jest to przedmiot którym gildia będzie zainteresowana, jednakże prawdopodobnie Petros, nasz archeolog będzie w stanie pomóc sprzedać Ci ją za jakąś ciekawą sumkę. Ode mnie dostaniesz jedynie monetę Szarobrodego na pocieszenie.- Ostatnie słowa ledwo przeszły mu przez gardło, bo nie miał w zwyczaju pocieszać kogokolwiek.
-Coś jeszcze?-
Czyli to faktycznie była Lampa Ahedammy, tylko uwięziony w niej dżin został uwolniony, albo dał nogę. Nie spełni żadnych życzeń, ale nie mniej jednak, skoro był to ten przedmiot, którego szukali i to właśnie to było dla Amandy ważne - jego odnalezienie.
Petros? Archeolog Szarych Bród? Dlaczego Amanda jeszcze go nie poznała? Z pewnością się do niego uda.
- Tak, mam dla Gildii kolczugę i buty. Zdają się być częścią zbieranych kolekcji - powiedziała wskazując wymienione przedmioty. - Nogę z ciekawego materiału i ciekawą antyczną mapę - mówiła dalej - oraz kilka magicznych przedmiotów, które chciałabym zidentyfikować.
Okazywało się, że zajęcie się rozmową i interesami, pozytywnie wpływało na samopoczucie kobiety. Udawało się jej zapomnieć, o tym co się niedawno stało.
Meleghost rzucił okiem na wszystkie przedmioty, jednakże dopiero gdy Amanda pokazała mu mapę, zbladł i uniósł wysoko brwi, w oznace zdziwienia. Począł lustrować ją i świdrować wzrokiem, czytając w myślach każdą z nazw.
-Zdaje się że jest to jakaś forma starorunicznego zapisu, przypominającego w pewnych momentach smocze pisma, co zdaje się być jeszcze bardziej intrygujące. Niestety nigdy nie byłem znawcą kartografii, dlatego najlepiej będzie jeśli Fodoricus wraz z Elestiandalem zajmą się jej zbadaniem. Poinformujemy Cię o postępie prac.- Powiedział odkładając mapę na bok swojego biurka.
-Za resztę dostaniesz...- Zamyślił się wpatrując w stertę przedmiotów na blacie.
- Po dwadzieścia pięć tysięcy, czyli łącznie... - Sięgnął po pergamin, pióro i kałamaż, po czym nakreślił starannymi zawijasami weksel ze swoim podpisem i podał go kobiecie.
- Siedemdziesiąt pięć tysięcy.
- Dziękuje - odpowiedziała krótko i skinęła nieznacznie głową. Nie spodziewała się takiej kwoty za przedmioty do kolekcji. Nawet jeśli nie było to tyle ile można było oczekiwać za lampę wraz z Dżinem, to kobieta była zadowolona. - A czy mogę prosić o zidentyfikowanie tych przedmiotów? - powiedziała wskazując nieznacznie na pozostałe znaleziska. Miała nadzieję, że dla Mistrza będzie to banalna sprawa i że poświęci on jej kilka chwil więcej.
Meleghost spojrzał na nią jedynie jednym ze swych wściekłych spojrzeń, które wprost mówiło żeby nie zawracała mu głowy swoimi fanaberiami, po czym wrócił do pracy nad swoimi badaniami, nie zwracając już na nią najmniejszej uwagi.
Kobieta przez moment poczuła się jak młoda studentka, która swoimi nieistotnymi sprawami zawracała głowę dyrektorowi Akademii. Przecież tak właśnie to wyglądało. Westchnęła i spakowała pozostałe przedmioty do magicznego plecaka i zabierając wystawiony weksel wróciła do głównej izby. Piwo, albo dwa dobrze jej zrobią.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 17-04-2013 o 22:27. Powód: Dodanie rozmowy z Meleghostem
Mekow jest offline  
Stary 23-03-2013, 01:32   #88
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Dolina Blizny

Jeszcze przed zakończeniem biesiady w Cichym Kąciku, półsmok skontaktował się z niemalże oczywistym wyborem na towarzysza. Rozmowę z Malrogiem przeprowadził przez medalion, nie była to jego ulubiona forma komunikacji, ale chwilowo znajdował się za miastem a półsmok był zbyt pełen po wiecowej uczcie żeby się ruszać. Pozostawała inna strona całego zadania. Brodacze nie chcieli się zgodzić, żeby na wyprawę ruszyło mniej niż trójka agentów gildii. Co prawda wynalazca próbował zagadnąć kilka osób w tym temacie, ale w większości spotykał się z faktem, że agenci wybierali się już w inne rejony, leczyli się z poważnych obrażeń lub ich pomoc była... co najmniej kosztowna. Wyglądało na to że musiał się uciec do magicznej sztuki elokwencji, która nie była jego najlepszą stroną.
- Karkarov, słyszałem że podniosłeś swoje stawki drastycznie. – Alurin przysiadł się do kapłana, podając mu pełen kufel pełen wzmocnionego krasnoludzkim trunkiem piwa.
- Łaska Tempusa nie jest tania. – Człowiek wyszczerzył się w uśmiechu i solidnie pociągnął z podanego mu kufla.
- Po ostatniej eskapadzie ciągle ci mało? Meleghost się uśmiechał od ucha do ucha kiedy zobaczył zbroję. – Żachnął się wynalazca.
- Zawsze mało, wiesz przecież że wszystko idzie na ofiarę dla Tempusa. – Wyszczerzone zęby kapłana doskonale mówiły o jakich ofiarach mowa, w końcu opiekuńcze bóstwo rashemity patronowało wszelkim bojom, do pewnego stopnia nawet tym łóżkowym gdyby ktoś przymknął nieco oko i lubił te nieco nietypowe klimaty.
- Nie wątpię, nie wątpię. Mam jednak dla ciebie ciekawą propozycję, pamiętasz doskonale jaki miałeś ubaw ostatnio. Więc sprawa jest taka, wraz z Meleghostem, tym sembijskim czarownikiem, postanowiliśmy się zając problemami w Dolinie Blizny. Dobrze słyszałeś, w tym wielkim kotle, gdzie każdy skacze sobie do gardeł a Zenthowie ciągle z wzajemnością ostrzą noże na sembijczyków. Haczyk jedynie w tym że mogą się w to wmieszać jedynie członkowie gildii, żadnych najemników ani przyjaciół. Byłaby to więc nasza trójka gdybyś w to wszedł. – Półsmok starał się przedstawić to w taki sposób, żeby kapłan widział szanse porządnej bitki.
- Tylko trójka? Czemu tak? Rozumiem potrzebę ostrożnej akcji, ale kto tak zarządził? – Kapłan wodził wzrokiem za Enomi, która akurat rozmawiała z Zartanem w innej części karczmy.
- No cóż, magowie wyraźnie to zaznaczyli i naciskali na to. Nie wiem czemu, ale właśnie takie warunki przedstawili. – Alurin przyjrzał się dokładnie Karkarovovi i temu gdzie patrzył.
- Nie za bardzo chce mi się ruszać gdziekolwiek, ale na takich warunkach, myślę że za siedemdziesiąt procent mógłbym się skusić. – Podrapał się nieco po łysej czaszce.
- No wiesz, myślę że dałoby radę przeszmuglować z nami Enomi... gdybyś nie miał problemów z rozważeniem takiej stawki jaką brałeś przy poprzednim zadaniu. Wiesz, ciągle mamy zamiar zająć się zenthami, a demonów raczej w okolicy nie będzie.
- Hmm, proponuję jednak porozmawiać z magami na ten temat, jeśli wszyscy się za nią wstawimy, raczej pozwolą ja z nami zabrać.
- No dobrze, w takim razie chodźmy z nimi porozmawiać. – Uśmiechnął się wynalazca.




Dzień po tarczowym wiecu trzeba było się wziąć do roboty, Alurin z Karkarovem przenieśli się do Doliny Blizny. Miasto może i miało potencjał, ale dopiero podnosiło się po zarazie i niepokojach poprzedniej władzy. Szybko dało się zauważyć że mimo braku scentralizowanej władzy i jakiegokolwiek rządu, wszystkie miejscowe organizacje starały się zachować swego rodzaju równowagę przy jednoczesnym dążeniu do przejęcia kontroli. Pół dnia i wizytę w „Głowie Meduzy” później byli nieco bardziej zaznajomieni z sytuacją. Po zarazie w garnizonie Sembijskim stworzonym po stłamszeniu prób ekspansji Bitewnej Doliny zostało jedynie trzech żołnierzy. Co prawda dostali uzupełnienie, ale nikt nie łudził się co do morale załogi, wiedzieli co ciarkowa zaraza zrobiła z ich poprzednikami i nie chcieli podzielić tego losu. Właściwie to wszystko dojrzewało powoli do jakiegoś większego przewrotu lub nagłej zmiany sił.

Trzeba było działać zgodnie z planem, czyli zacząć od znalezienia Zenthów. Nie było to aż tak trudne jak mogłoby się wydawać. Prowadzili całkiem sporą kampanię promującą twierdzę Zenthil, przynajmniej oficjalnie, po nocach zdarzało się niektórym zapomnieć jaką politykę mają prowadzić i działać w swój typowy sposób, za pomocą wymuszeń, porwań i morderstw. Z kolei Sembia oficjalnie odcinała się prób przejęcia kontroli w Dolinie, poza kilkoma frakcjami, dość szeroko znanymi pod przywództwem Don Juana de Borbon i Miguela Undragarin. Na co dzień rywali, ale jeśli szło o Dolinę Blizny, współpracujących ze sobą mimo niechęci i różnic.


Zlokalizowanie zenthilsich agitatorów nie było problemem, można się było na nich natknąć wszędzie. Okazja do rozgryzienia hierarchii nadarzyła się w nocy, kiedy jedna z płotek opuściła karczmę w której zatrzymali się członkowie Szarych Bród. Szlak który obrał człowiek była nieco klucząca, ale na koniec zaprowadziła prosto do centrum dokowej dzielnicy. Niedaleko garnizonu sembijczyków, pod fontannę z czterema delfinami. Z tego co półsmok zdążył się dowiedzieć, blokowała jakiekolwiek próby magicznego śledzenia, niezależnie od potęgi wścibskiego maga. Dlatego też mieszkańcy miasteczka tak bardzo lubili to miejsce. Obecnie połowa żyjących tu ludzi miała niecne zamiary lub interesy. Alurin przycupnął w wieczornych cieniach, wspierany magią płaszcza był prawie niezauważalny. Co prawda fontanna mogła wytłumiać magiczne przeszpiegi, ale ciągle można było zwyczajnie podsłuchać rozmowę.
- Jared jest wściekły na to co się stało z córką Malriso. Pamiętajcie że jesteśmy tu żeby wyglądać jak owieczki, porwania w niczym nie pomagają. – Powiedział mężczyzna w zielonym płaszczu. Jego ruchy były spokojne a oczy zimne w porównaniu do p11otki.
- To nie my, prędzej ktoś z długiej śmierci. Słyszałeś w jakim stanie znaleźli ciało. Sam się zastanawiam w jaki sposób udało im się ja rozpoznać. – Brązowe włosy zentha poleciały na boki, kiedy wspominał o zajściu.
- Może, ale to nie jest dobre dla interesów, ludzie będą próbowali zwalić winę na nas. Na razie ci pieprzeni mnisi są poza naszym zasięgiem. Tylko pamiętaj żeby nie iść w ich ślady. Przekaże Jaredowi to co mówisz, może w końcu zdecyduje się za nich wziąć, był autentycznie wściekły a to mu się rzadko zdarza. Jutro spotkamy się na krzywym nadbrzeżu, miarkę świecy po zmierzchu, nie czekaj dłużej niż kwadrans. – Bez zbędnych ceregieli rozeszli się w różne strony. Półsmoka nie interesowała obecnie płotka, ruszył więc za drugim człowiekiem, który przekazał wiadomość od niejakiego Jareda, kimkolwiek tamten był.

Cichy pościg Alurina krążył przez połowe miasta, momentami musiał nadrabiać skacząc po dachach, lub pomagając sobie magią zawartą w pierścieniu telekinezy. Mimo wszystko udało mu się utrzymać trop i nie wzbudzić zbyt wielu podejrzeń. Mężczyzna za którym podążał wynalazca doszedł w końcu do niewielkiej kamienicy, stojącej na obrzeżach miasta. Po skomplikowanej serii puknięć w drzwi otworzył się przed nim judasz i dopiero kiedy osoba w środku sprawdziła kto naprawdę stoi za drzwiami, te otworzyły się na tyle, żeby można było wejść do środka. Półsmok przyjrzał się dokładnie budynkowi z zewnątrz. Zdawało się że było to dobre miejsce na rozpoczęcie rozprawiania się z zenthami i szukania ich głównej placówki. Poczekał jeszcze dłuższą chwilę, ale nikt nie wychodził z budynku, zostawiając Alurina samego w ciemnych alejkach. Wynalazca wrócił więc do karczmy w której się zatrzymali, żeby podzielić się informacjami.


Alurin wszedł do Głowy Meduzy i rozejrzał się za Karkarovem i magiem. Gdy się do nich dosiadł, przedstawił im sprawę.
- Chyba znalazłem ich kryjówkę, a przynajmniej jedną z nich. Śledziłem jedną z płotek, która wieczorem akurat miała spotkanie z kimś wyżej postawionym przy fontannie. Jutro mają się spotkać ponownie, ale w innym miejscu. Możemy więc spróbować dzisiaj w nocy wejść do kryjówki, przetrzebić ją i sprawdzić przy okazji czy miałem aż tyle farta, żeby wpaść na tą główną. - Rzucił pólsmok ciągiem znad kielicha cierpkawego wina.
- Trochę tak... nierozważnie atakować bez porządnego rozeznania, ale...- siedzący na przeciw Karkarova, Malrog zamyślił się podcierają podbródek. Wzruszył ramionami.
- Cały nasz plan ociera się bezczelnie o szaleństwo. Więc... zaryzykujemy.
- Ociera? Ten plan to prawie czyste szaleństwo, jedynie skrystalizowane i podanie w wysoce zabójczych dawkach, szansa jedna na milion. Czyli w zasadzie może się udać bo nikt się tego nie będzie spodziewał. - Mruknął Alurin.
- Proponuję zajrzeć, wyślę na zwiady zjawę, ona nie ma problemu z przenikaniem przez ściany i może nam nieco podpowiedzieć co jest w środku. - Przedstawił swoją propozycję półsmok.
- To czemu nie wejść z drzwiami i zwyczajnie nie oczyścić wszystkiego co tam żyje. - Warknął Karkarov, którego opinia na temat podchodów i ciosów w plecy była z góry ustalona.
- Może ich tam być sporo to raz, a dwa chcemy żeby to wyglądało jak odwet sembijczyków dopiero kiedy już z nimi skończymy, nie zanim zaczniemy całą maskaradę. - Odpowiedział spokojnie wynalazca, przyzwyczajony już nieco do postawy kapłana.
-Osłonię nas kokonem niewidzialności, więc dopóki nie zaatakujemy nie zauważą nas.- rzekł z ironicznym uśmieszkiem Malrog.
- A potem już będzie za późno. Wątpię by mieli jakieś magiczne zabezpieczenia przed infiltracją. Za dużo zachodu to wymaga. A dyskrecja bywa najlepszą osłoną. - Kontynuował mag.
- Całkiem niezły pomysł, ja mogę nas przenieść na dach, za pomocą zaklęcia na dach. Od tej strony pewnie są jeszcze mniej zabezpieczeni, a załatwienie zamka czy otworzenie drzwi, to dla mnie nie problem. - Przytaknął magowi.
- Cieszy mnie to... Nie mam bowiem odpowiednich zaklęć do otwierania drzwi i nie używam magii wywoływania. Wolę subtelniejsze metody działania.- stwierdził krótko czarodziej.
- W takim razie ustalone, proponuję zaczekać kilka godzin i ruszać do akcji. - Mruknął Alurin.
-Zgoda.- stwierdził Malrog. Nie pozostawało więc nic innego jak przygotować się i ruszyć do dzieła.


Noc nie była naturalną porą działania dla czwórki, która przemierzała nocne ulice miasteczka Dolina Blizny, może wyłaczając Enomi i półsmoka, który w nocy widział równie dobrze co za dnia. Po dotarciu pod osłoną niewidzialności rzuconej przez Malroga do kamienicy w której zniknął śledzony wcześniej mężczyzna, zajęli się wspinaniem na dach. W sporej mierze półsmok pomógł reszcie za pomocą pierścienia. Z drugiego pierścienia półsmok przyzwał zjawę i wysłał ją na zwiady. W części budynku nad ziemią było sześć osób, za to podziemia okazały się mieścić blisko piętnaście osób. Zjawa zajęła się strażnikiem na górnym piętrze, więc półsmok mógł śmiało zacząć majstrować przy zamku. Chwilę później był już w środku i zaczął się skradać ku reszcie przebywających w środku. Razem z resztą, ciągle skrytą pod zaklęciem niewidzialności, dość szybko i po cichu zajęli się strażnikami w środku. Teraz zostawały im jedynie niższe poziomy, a właściwie piwnice i podziemia. Miejsca nie było wiele, więc ruszyli w dwójkach, Alurin ze zjawą, Karkarov z Enomi a na koniec Malrog z przyzwanym żywiołakiem ognia. Przez zaskoczonych przeszli niczym burza, dopiero w połowie oczyszczania kryjówki natrafili na większy opór. Mag zajął się bronią jednego z zenthów, rozpalając ją do czerwoności, co skończyło się dla rozbrojonego fatalnie, toporem półsmoka między żebra. Drugi obrońca zatoczył się po tym jak kowal nie wyciągając topora z trupa, uderzył go na odlew. Tryskająca dookoła krew napełniła powietrze metalicznym posmakiem, do akompaniamentu kadzidła Tempusa dołączyły również krzyki i jęki dobijanych.

Wszystko przerodziło się w niewielkie piekło, Enomi w swojej bojowej formie ledwo mieściła się w korytarzu, zaś Alurin parł naprzód ze swoją nieludzką siłą praktycznie rzucając przeciwnikami na boki i do przodu. Malrog z kolei się sklonował... przynajmniej na to wyglądało półsmokowi kiedy rzucił na chwilę okiem przez ramię. Mimo niewielkiej przestrzeni korytarzy zaczęły latać bełty, wylatujące zza pleców Zenthów i z bocznych korytarzy, na jakie rozdzielało się podziemie kamienicy. Nie namyślając się wiele, Alurin łyknął miksturę przyśpieszenia, chowaną na własnie takie okazje. Tylko dzięki temu udało mu się dotrzeć do zenthilskiego maga, który właśnie próbował rzucić błyskawicę, ale odrzucony ciosem zamiast w napastników, posłał ją w sufit. Magia spłynęła z bezwładnych już palców, rozgrzewając kamień, ale nie raniąc nikogo. Rozdzielili się na trzy korytarze, tak jak szli, półsmok kontynuował parcie naprzód wraz z dwiema zjawami, jedną swoją a drugą dopiero co powstałą z jednego z zabitych. Karkarov z Enomi poszli w lewo, Malrog z żywiołakiem wzięli prawy korytarz, ten jednak okazał się być pusty i zaraz zawrócili dołączając do Alurina.

Półsmok borykał się z solidnym oporem i broczył z kilku drobnych ran, mimo to parł naprzód, powstrzymywał się od puszczenia wszystkiego z dymem, byłoby to łatwym wyjściem, ale potrzebowali dokumentów jakie się tu znajdowały i chcieli zachować pozory przynajmniej przez krótki czas. Jeden z zenthów próbował uciec i nawet zniknął w niewielkim skrytym korytarzu prowadzącym w górę, ale półsmok zdołał w ostatniej chwili złapać go za nogę i ściągnąć na dół, jednocześnie pozbawiając szansy na cokolwiek. Krótko po tym jak skończył z Malrogiem oczyszczanie komnaty, dołączyli do nich Karkarov i Enomi. Oboje byli obryzgani krwią przeciwników. Kiedy wynalazca otarł już swój topór, zadał jedno dość ważne pytanie.
- Czy ktokolwiek przeżył? Jeśli nie, będziemy musieli improwizować. – Nieco zasępił się rozglądając się po ciałach zaściełających podłogę.
Zajmę się ciałami, tylko trzeba się upewnić że nie mają przy sobie niczego ważnego. – Jak powiedział, tak zrobił, zajął się przeszukiwaniem ciał i oddzielaniem tego co mieli na sobie na osobną kupkę z boku. W tym czasie cała reszta sprawdziła dokładnie wszystkie pomieszczenia sprawdzając co dokładnie zastali.



Na jednym z trupów praktycznie zdekapitowanych przez Karkarova i doprawionym sejmitarami łowczyni, półsmok znalazł sygnet, który mógł być pieczęcią o którą im chodziło, podrzucił go Malrogowi do sprawdzenia i porównania z innymi. Były spore szanse że to właśnie ten, na oko Alurin mógł stwierdzić że jest wykonany z mało popularnego stopu białej stali i srebra. W zasadzie mało kto wiedział o białej stali, Elminster odkrył ją dopiero niedawno a górnicy znajdowali ją tylko w niewielkich depozytach. Kiedy już był pewien że przy żadnym ciele niczego nie zostało, przyzwał czarną sferę ze swojej dłoni i zaczął niszczyć trupy, zamieniając je w mały stosik pyłu. Bez ciała nie było żadnych dowodów na to co się tutaj stało, nie wliczając krwi i śladów po odpalonych czarach. Teraz zostawało jedynie przygotować odpowiednie dokumenty, znaleźć odpowiednie brudy na Sembijskich władyków i dać rozkaz polowym agentom Zenthów do działania. Przynajmniej tym miał się zająć Malrog. Wynalazca z kolei miał znaleźć w tym czasie odpowiednią siedzibę dla gildii w Dolinie.



Po długiej nocy Alurin wstał dosyć późno, miał nieco do zrobienia. Malrog zajmował się w tym czasie preparacją dokumentów i fabrykowaniem wszystkiego, co dało się rzucić na Sembijczyków zainteresowanych przejęciem Doliny. Półsmok zdecydował się na solidne śniadanie a następnie ruszył na oglądanie miasta i dobieranie odpowiedniego miejsca. Wielogodzinny spacer oprowadził go po całym mieście. Zwiedził1 doki, gdzie Ashaba uchodziła do Morza Księżycowego, punkt w tym miejscu miałby strategiczne możliwości, przede wszystkim łatwy załadunek towarów i możliwość obserwacji portu. Mimo niepokojów i nie tak dawnej zarazy, która w praktyce zmniejszyła populację miasta o połowę, statki ciągle przybywały wraz z towarami. Zarówno pirackie jak i zwykłe, dając cała gamę towarów, nie wszystkie z nich były legalne ale mało kto się tutaj tym przejmował. Ktoś nawet próbował wcisnąć Alurinowi nieco kryształów wieszcza. Wynalazca krótko ale treściwie powiedział półelfowi gdzie może je sobie wsadzić zanim ruszył dalej. Zrobił kilka notatek i szkiców dla porównania później, nie znał się aż tak dobrze na architekturze, ale miał na tyle pojęcia o ekonomi że mógł spokojnie coś wybrać. Północna dzielnica z kolei była zajęta przez sembijskich kupców. Ktoś mógłby się pokusić o stwierdzenie że była to najbardziej uczciwa część miasta, ale były to tylko pozory. Nie słyszał jeszcze o uczciwym kupcu pochodzącym z tamtych rejonów. Nawet księga rozrachunkowa Woltfaila, zdobyta razem ze Skorpionem utwierdzała go w tym przekonaniu. Mimo że karczma w której się zatrzymali, znajdowała się w tej właśnie dzielnicy, ilość sembijskich najemników była mocno niewygodna.

Dotarł w końcu do Srebrnego Kruka, karczmy, której frontowe okna dawały widok na fontanne z delfinami. Jej magiczne moce były doskonale znane w całym mieście, a sama karczma oferowała całkiem niezły widok na ewentualne szemrane spotkania. Wchodząc do budynku zauważył że schludnie utrzymana gospoda kapię się w cieniu wieżyczki jakiejś większej posiadłości. W środku zaś widać było całkiem sporo wojaków w zbrojach. Dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie gdzie widział podobne barwy. Budynek przy karczmie musiał być sembijskim garnizonem. Alurin poczekał aż jedna z karczemnych dziewek i zagadnął.
- Całkiem niezłe piwo, jak dla mnie jeszcze kwaterkę. Tutejsze? – Piwo po prawdzie było gęste i dość ciężkie, ale zdarzało mu się pijać gorsze.
- Tak, tutejsze, warzone w browarze przylegającym do karczmy. Tyle że to prędzej zupa chmielowa a nie piwo. – Odpowiedziała kobieta stawiając kufel przed wynalazcą.
- Doprawdy? W takim razie aż mnie kusi żeby kupić karczmę razem z browarem. – Powiedział w odpowiedzi, wręczając jej kilka złotych monet zamiast srebrników. Uśmiechał się patrząc jej spokojnie prosto w oczy.
- Z tego co wiem nie jest na sprzedaż. Chociaż może to i szkoda. – kobieta wzruszyła ramionami, chowając dodatkową zapłatę do osobnej sakiewki.
- Doprawdy wielka szkoda, a kogo musiałbym przekonać, żeby był skłonny sprzedać to miejsce? – Alurin nie poddawał się w swojej dociekliwości.
- Słuchaj, karczma została zbudowana dla rozrywki żołdaków z garnizonu, tak jak cała posiadłość i skład handlowy obok należą do Pedra Valvedre, jednego z sembijskich lordów, jeśli wydaję ci się że to człowiek, któremu zależy na pieniądzach, to się grubo mylisz. Bydlak podobno sypia na diamentowym łożu. – Wyrzuciła z siebie karczmarka.
- No proszę skowroneczku, zagląda tu czasami? – Zagadywał dalej wynalazca.
- Dobre kpiny, siedzi w Sembii, razem z innymi żmijami, a dla ciebie mam dobrą rade. Nie interesuj się zbytnio takimi rzeczami, bo źle skończysz. Ostatnio dociekliwi w tym mieście mają problemy ze wstawaniem rano z łóżka w jednym kawałku. – Karczmarka obróciła się i wróciła do obsługiwania innych gości, co poniektórzy domagali się dolewek głośnym waleniem w blaty.


Wynalazca posiedział jeszcze chwilę dopijając piwo a następnie ruszył na ulice Doliny Blizny, kiedy znalazł się w zaułku, przeniósł się za pomocą pierścienia szarych bród do siedziby zenthów, która obecnie służyła członkom gildii do przygotowania sporego poruszenia w Dolinie.
- Znalazłem idealne miejsce na siedzibę gildii. Oczywiście chwilowo jest nie na sprzedaż, ale ma zarówno karczmę jak i całkiem ciekawy skład handlowy. Na dokładkę... obecnie jest w jednym kompleksie z sembijskim garnizonem. Właścicielem jest niejaki Pedro Valvedre, przebywający oczywiście w Sembii w tej chwili. Mamy tutaj cokolwiek, co by zmusiło go do sprzedaży posiadłości i jednocześnie zlikwidowania tutejszego oficjalnego garnizonu? – Półsmok wyszczerzył zęby w uśmiechu, co prawda jego propozycja była idiotyczna, ocierająca się o szaleństwo, ale zdawało się że wszystko co ostatnio robili było wręcz jego czystym uosobieniem.

W czasie kiedy Malrog zajmował się fabrykowaniem i machlojkami, oraz nie potrzebował do niczego Alurina, wynalazca wracał do swojego warsztatu, pracować nad prototypem swojej kuszy sprężynowej. Na przemian rzucając się w wir pracy w kuźni i bycia trybikiem lawiny w Dolinie Blizny.


CDN...
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 16-04-2013 o 22:30. Powód: Chronologia
Plomiennoluski jest offline  
Stary 06-04-2013, 16:49   #89
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Właściwie powinien kochać Teflamm, duże głośne miasto pełne życia i energii. Ale w zasadzie go nie cierpiał. Malrog mimo, swej całkowicie miejskiej natury nie cierpiał Telflamm, jak i wszelkich innych miast. Nie przepadał też za wsią. Zdecydowanie wolał klasyczne rozwiązania, w postaci wieży maga ukrytej gdzieś na pustkowiach. Tym mniej więc podobało mu się miasto Teflamm w dniu Tarczowego Wiecu, głośne, tłoczne i nieznośnie irytujące.
Dlatego też ile mógł, tyle się wymigiwał od uczestnictwa w tym święcie. Ale reszta ekipy nalegała.
Potem było spotkanie z Visną i jej przyjaciółmi... I wszystko ostatecznie skończyło się w namiocie z atrakcjami hazardowymi.



W którym to Malrog grając w karty, nudził się strasznie...
Nie lubił kart, nie lubił kości, nie lubił opierania swego losu na czymś tak chybotliwym i niepewnym jak Tymora. Wolał swoje własne kalkulacje, wolał towarzystwo kobiet w bardziej intymnej sytuacji, wolał wreszcie być z dala od wszelkiego tłoku.
Dlatego opuścił swoją drużynę oraz Visnę i czmychnął przy pierwszej okazji z namiotu, a potem z miasta. Dopiero poza murami Telflamm poczuł się dobrze.
Mimo wszystko Malrog był pewien, że nie będzie mile wspominał Tarczowego Wiecu. Takie rozrywki nigdy nie przemawiały do jego natury.
Na szczęście, kolejny miał się odbyć za cztery lata.



Nie był w mieście gdy krasnoludkę napadło czterech typków. Czekali, aż wyjdzie z namiotu. Czekali, aż będzie pijana ze szczęścia i pijana alkoholem. Zadbali o to... przekupiwszy krupiera.
Byli łowcami nagród, dwóch pochodziło z Sembii, jeden z Cormyru, a ostatni z nich pochodził z Calimshanu. Ale nie przeszkadzało to im pracować dla Dolin.



Borkha Jagermehr

Krasnoludka o bardzo kobiecych jak na tę rasę kształtach, podkreślanych przez czarną obcisłą zbroję powoli wyszła z namiotu, wyraźnie zadowolona z wygranej. Miała piękne bursztynowe oczy, kruczoczarne włosy splecione warkocz. A co najważniejsze dla niej... sakiewkę pełną złotych monet.
Była zadowolona i powinna być mniej czujna.

Na to liczyli.

Za zaułków i ulic wystrzeliły cztery małe bełty nasączone paraliżującą trucizną. Trzy chybiły. Jeden tylko wbił się pomiędzy szczeliny pancerza, ale Borkha oparła się jego działaniu do pewnego stopnia, niestety upuszczając sakiewkę. Stuknęła obcasami kozaków o siebie i jej ruchy przyspieszyły, gdy krzyczała.- Pomocy! Bandyci!
Niestety jej krzyki zagłuszyły fajerwerki.

Któryś z łowców zaklął. Dwójka z nich wyskoczyła z zaułku ze sporą rybacką siecią i zamiarem złowienia w nią Borkhi jak dużego suma. Dwóch pozostałych odcięło jej drogę ucieczki, trzymając w ręku ciężkie pałki. Za dużo była warta żywa, by ja tak po prostu zabić.
W kierunku jednego z nich poleciał srebrny sztylet wbijając się w pierś...
-Mam cię skubańcu!- zakrzyknęła triumfalnie krasnoludka, otrzymując strzał z ręcznej kuszy prosto w plecy. Zatoczyła się pod jego wpływem.
A oni to wykorzystali... sieć opadła na krasnoludkę. Przygnieciona do ziemi, walczyła próbując nożem przecinać sieć. Zaś oni próbowali ją nią spętać i przy okazji ograbić.

Za długo im to schodziło... i tu był ich błąd.
Ryk niemalże dzikiej bestii rozległ się za ich plecami.
A po chwili w plecy jednego z łowców wbił się z impetem toporek do rzucania.
Odwrócili się, by zobaczyć krasnoludzkie wcielenie furii pędzące w ich kierunku i zamaszyście machające toporem.
Rozpędzony Gorath natarł na kolejnego z nich. Topór wbity z impetem w klatkę żebrową łamał kości jak zapałki. Ranny łowca osunął się na ziemię plując krwią.
Pozostali dwaj rzucili na ziemię patyczki dymne, wypełniając obszar gęstymi oparami dymu.
-Tchórze, gówniarze, ćwoki...stańcie do walki, zamiast szczury kryć się!- wrzeszczał rozsierdzony krasnolud jedną stopą opierając się na skrępowanej siostrze i wymachując toporem. Ale nikt mu nie odpowiedział.
Łowcy bowiem chyłkiem uciekali. Prawie każdy z nich był ranny. Jeden wręcz wymagał pomocy kapłanów, jeśli miał dożyć świtu. Ale nie rejterowali z pustymi rękami. Wszak zdołali zabrać kilka drobiazgów Borkhi. Niewielki to był łup, ale... zawsze coś. I uchodzili z życiem.




Napaść na Borkhę mocno rozwścieczyła Malroga, tym bardziej, że sam nie miał się czasu tym zajmować. A nie miał kogo posłać. Krasnoludka była nie tylko użyteczną osobą, potrafiącą pociągać innych za języki. Borkha była przyjaciółka towarzyszką broni. Kimś kogo, mimo jej rozlicznych wad, lubił. A Malrog niewiele osób uważał za przyjaciół.
Dlatego też postanowił negocjować z Szarymi Brodami pomoc w problemach Borkhi.
Rozmowy były dosyć ciężkie, zwłaszcza że odbywały się na kilka głosów. Oprócz przedstawicieli mistrzów, brał w nich udział i Malrog i Borkha... a i też jej brat.
W zamian za pomoc za darmo w kilku misjach magowie zgodzili się rozwiązać mały problem krasnoludzkiej awanturniczki. Było to dla nich wielce opłacalne. Bo wiadomo, że krasnolud nie puści Borkhi samej. Czyli zyskiwali pomoc dwóch najemników w “cenie” jednego.


Był ślepy bez Borkhi. Malrog z niechęcią przyznawał, że wygadana krasnoludka była lepsza w wyszukiwaniu informacji niż on. Znała “tętno ulicy”. Na szczęście Alurin świetnie ją zastępował i szybko odkrył kryjówkę Czarnej Sieci.
Także w przypadku szturmy mag polegał na brutalnej sile Karkarova i Alurina oraz Enomi.
Co prawda rzucił jakieś czary przy okazji i przyzwał żywiołaka, ale ograniczył swoje uczestnictwo w bitwie do minimum. Malrog nie cenił brutalnej siły jako metody rozwiązywania problemów, choć zdawał sobie sprawę iż czasem bywa najskuteczniejsza.

Zdecydowanie wolał bardziej subtelne metody. Tak jak... teraz.


Zdobyli sygnet, zdobyli dokumenty z próbkami pisma martwego przywódcy siatki zwiadowczej. Zdobyli wreszcie księgę kontaktów. Wiedzieli ilu i jakich agentów ma Czarna Sieć na ich ziemiach. Pozostało tylko użyć tej w wiedzy w praktyce.
I tu Malrog był w swoim żywiole. Jako rodowity Sembijczyk wśród intryg czuł się jak ryba w wodzie. I bez problemu podszył się pod martwego przywódcę rozsyłając fałszywe rozkazy do swych podwładnych. Nikt nie mógł zwątpić w ich “autentyczność”.

Przesuwanie pionków na mapie było zabawne.

Tym zabawniejsze, że za każdym pionkiem stała osoba, wykonująca jakieś zadanie. Czasem samobójcze. Wszak nie chodziło o to by zniszczyć Sembię. Tylko o to by rozbić siły inwazyjnie i siatkę wywiadowczą Czarnej Sieci, wszak w końcu ktoś się połapie iż pod przywódcę siatki podszywa się oszust. Dlatego należało się upewnić, że gdy Czarna Sieć się połapie, będzie już za późno.



Ten rok niewątpliwie smutno się zapisał się w annałach Sembii i Twierdzy Zenthil. Wysłani przez Malroga agenci sabotowali magazyny, zatruwali żywność i szerzyli chaos wśród karnych oddziałów. Wywoływali bunty w wojsku i kradli żołd dla najemniczych oddziałów.
Świetnie przygotowana kampania wojenna, która na papierze wydawała się przemyślana i łatwa do przeprowadzenia... utknęła na papierze. Zamiast podbijać dolinę sembijscy dowódcy musieli walczyć z rozprężeniem dyscypliny w oddziałach, polować na sabotażystów, czy też zwalczać bandytów nękających tabory wojskowe. Była to już druga porażka Sembii w Dolinach. Najpierw zginęli przywódcy jednej z wyprawy zabici przez zhentckich zabójców, a teraz... znów Czarna Sieć atakowała, niszcząc całkowicie potencjał militarny przyszykowany na podbój Doliny Blizny.
Tym razem Sieć zadziałała bardziej nieudolnie i amatorsko. Agenci wroga często wpadali przy próbach sabotażu. I schwytani ginęli na szafotach i w salach tortur.
Nierozważnie prowadzone akcje sabotażowe, łatwo obracały się przeciw sabotażystom.
Tak więc i dla Czarnej Sieci powstrzymanie Sembii okazało się pyrrusowym zwycięstwem.
A Malrog wrócił do Teflamm. Przetrącił kręgosłup Sembii i Zentharimom w Dolinie Blizny, zabezpieczając ją dla Szarych Bród.
Po drodze do miasta Malrog wyrzucił do rzeki sygnet. Błyskotka spełnił już swoje zadanie, a dalsze jej trzymanie było nierozważne. Zniszczył też wszelkie księgi i spalił dokumenty Czarnej Sieci by utrudnić im dochodzenie prawdy o wydarzeniach z Doliny Blizny.



Alurin zszedł do pracowni w podziemiach wraz z Malrogiem, gdzie obaj zastali Meleghosta w towarzystwie Fodoricusa. Półsmok podszedł do nich i połozył na biurku akt własności niemałej budowli, która do niedawna mieściła garnizon Sembijskich sił w Dolinie Blizny.

- Chyba tego chcieliście z Dolin.
- Mruknął półsmok do Meleghosta, wiedząc doskonale że czarodziej nie będzie zbytnio zainteresowany niczym, co nie świeci magią co najmniej jak latarnia morska i faktycznie, mag nawet nie raczył spojrzeć na akt własności badając połyskujący kryształowy miecz, odnaleziony niedawno przez Vernonię Horne. Fodoricus widząc ignorancję swojego kompana, wywrócił jedynie oczami i uśmiechając się do obu poszukiwaczy serdecznie pochwycił akt własności i przeczytał go w ciszy.
Malrog stanął tuż za Alurinem nie wtrącając się w jego wypowiedź, ani nic nie dopowiadając. Sprawa wszak została wykonana wzorowo. Sembia i Zentharimowie unieszkodliwieni na obszarze Dolin, w dodatku sembijczycy zapewne przeświadczeni, że Twierdza Zenthil ponownie pomieszała im szyki, co w przyszlości może się okazać przydatne.

-Mhmm... z tego pisma wynika że przejęliście przybytek należący jeszcze do niedawna do sembijskich oddziałów stacjonujących w tamtym terenie. Ale jak dokładnie tego dokonaliście?- Zapytał mag i wysłuchał w całości opowieści Alurina, zerkając od czasu do czasu z zaciekawieniem w stronę Malroga.
-Sfałszowany dokument z prawdziwą pieczęcią Czarnej Sieci załatwił sprawę. Jak się okazało, Zhenci mieli swoje... dojścia w tym przypadku. Skorzystaliśmy z nich.- wyjaśnił krótko czarodziej.
-To doprawdy fascynujące że udało wam się dopiąć to wszystko w takich szczegółach na ostatni guzik, muszę przyznać że jestem pod wielkim wrażeniem. Wasza praca zostanie wynagrodzona.- Mag sięgnął po pióro i pergamin, na którym począł kreślić weksle.
-Panie Marlog, pan zgłaszał się do nas z problemem jeden ze swoich współpracowniczek, za pomoc w którym obiecał pan że wykona ona kilka darmowych misji dla gildii. Chcielibyśmy zamiast tego zapłacić wam za udział w tych kilku misjach, jednakże oczekujemy że będzie pan wówczas towarzyszył w wyprawie. Oczywiście dostaniecie mniejsze wynagrodzenie, ale myślę że nie będzie to krzywdzące ani dla jednej ani dla drugiej strony. Pragniemy wysłać was do Amn po jedną z masek, dokładnie chodzi o Maskę Wyroczni Klanu Ognistego Bażanta, a nagrodą za głowę Borkhi nie musicie się już przejmować.- Powiedział podając obu mężczyznom weksle na umówioną kwotę.
-Czemu akurat po tą Maskę?-spytał mag jakoś nie czując się dobrze w roli łowcy skarbów.
-Ponieważ chcemy zakończyć poszukiwania całego kompletu, a że Panna Horne zrzekła się premii wynikającej z zebrania masek, Pan i towarzyszący nam tutaj Alurin otrzymacie premię do podziału, ponieważ Pana Panie Alurin chcemy wysłać po drugą maskę.- Przy tych słowach mag spojrzał w stronę półsmoka.
-Niech będzie... Poszukam tej maski.- odparł czarodziej pocierając się po karku.
- Maskę? Czemu nie, musiałbym poznać szczegóły, ale nie widzę przeciwwskazań. - Powiedział spokojnie półsmok, z tego co słyszał, to poszukiwanie maski mogło się zamienić do pewnego stopnia urlop.

-Wyśmienicie, Anna zapozna was ze wszystkimi szczegółami.-

-Jeśli to wszystko, to zamknijcie za sobą drzwi.- Rzucił szorstko Meleghost, nie odrywając ani na chwilę spojrzenia od swojego obiektu doświadczalnego.
Półsmok wzruszył ramionami i wyszedł z laboratorium, ruszył na górę w poszukiwaniu Anny, mógł równie dobrze dowiedzieć się wszystkiego od razu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-04-2013 o 17:15. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 18-04-2013, 03:06   #90
Konto usunięte
 
Lucifer oO's Avatar
 
Reputacja: 1 Lucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwu
Wieści z Faerunu


1-10 Eleasias 1372 RD

O ile sam Tarczowy Wiec przebiegał bez większych ekscesów na całym Faerunie, o tyle wraz z nadejściem nowego miesiąca, ze wszystkich stron zaczęły napływać różne niepokojące wieści. Wzmożona aktywność Pomroków na pustyniach Anauroch dawała się we znaki od początku roku, jednakże dopiero teraz z Dolin zaczęły napływać wieści, jakoby Cormanthor stał się polem bitwy, pomiędzy Pomrokami, drowami, Zhentarimiami, sembijczykami, a także Czerwonymi Czarnoksiężnikami. Choć każdy przypuszczał że wszystkim chodzi o pradawną magię elfów spoczywającą głęboko pod warstwami ruin i mchu, zdawać by się mogło że za tak wzmożoną aktywnością ze strony tylu grup w jednym miejscu, musi kryć się coś grubszego. Sama Visna Razcon doniosła o tajemniczej grupie, zwanej Czarną Paprocią która ponoć pod przykrywką zwykłego kłusownictwa miała trząść z ukrycia dolinami, a fakt braku interwencji ze strony takich osobistości jak Elminster, jedynie wzmagał poczucie niepokoju. Najwyraźniej Cormanthor miał w najbliższych dniach odegrać jakąś ważną rolę i Szare Brody nie miały złudzeń, że sprawę tą będzie trzeba zbadać dokładniej.

Odważna i nieustępliwa armia, dowodzona przez lady Laeral Silverhand-Arunsun, którą wsparło wielu sojuszników, w tym także Szarych Bród, w końcu daje radę stanąć naprzeciw Faerimmom, w równej walce i pokonując znaczną część wrogich jednostek, wygrywają wielką wojnę trawiącą Evereskę od ostatnich kilku miesięcy. Choć zagrożenie wstępnie jest już zażegnane, a resztki Faerimmów czmychają w głąb Anauroch, przeganiane przez oddziały elfów, każdy pozostaje czujny spodziewając się kolejnych ataków w przeciągu najbliższych dni. Szare Brody z Silvermoon wspierają całymi swymi siłami siły obronne elfów, co tłumaczone jest słabym zaopatrzeniem w Telflamm i brakiem złota w skarbcach. W międzyczasie kilku wybrańców Mystry włamuje się do miasta pomroków, w którym atakują i uszkadzają Mythallar. Podczas powstałego zamieszania udaje im się wykraść Kamień Karsusa, co na dłuższy czas paraliżuje całe miasto.

Szokująca wiadomość dotarła do Telflamm w kilka dni po Tarczowym Wiecu, wprost z Pierzastej Doliny w której to tuż po święcie, Visna Razcon zdołała rozpocząć budowę gildyjnej placówki. Choć prace szły wybornie i robotnicy sprężali się jak mogli, nie dane było im dokończyć budowy.
W sześć dni po Tarczowym Wiecu na teren budowy przybyli dostawcy, a ich oczom ukazała się makabryczna scena. Śmierdzące niemiłosiernie ciała robotników, leżały w kałużach krwi, z przeraźliwie powykręcanymi grymasami na twarzach. Choć wszystko wskazywało na najprawdziwszą rzeźnię, której dokonać mogli jedynie najbardziej zajadli wojownicy, po bliższych oględzinach okazało się że żaden z trupów nie posiadał choćby najmniejszego zadraśnięcia, a rozkładająca się na podłodze śmierdząca krew, była po prostu rozpuszczonymi wnętrznościami które sami zwymiotowali. Dopiero gdy zauważono że przy każdym z ciał leżały flaszki z mętną wódką w środku, uznano że wszyscy zostali otruci. Niestety nawet najstarsi z Cormanthorskich leśników, tropicieli, druidów czy alchemików, nie słyszeli o żadnej substancji która mogłaby dać takie skutki.

Wybuchy zdawały się być już nieodłączną częścią pracy Szarych Bród, jednakże nikt nie spodziewał się tego co wydarzyło się w osiem dni po święcie. Podczas jednej nocy zostały wysadzone w powietrze aż dwa place budowy w dolinach, na których powstać miały nowe siedziby Szarych Bród. Także zdobyta przez Alurina i Malroga gospoda, którą dosłownie wyrwali z rąk sembijczyków, stanęła w ogniu. Po reakcjach wszystkich w gildii, od razu można było stwierdzić że nikt w ogóle nie brał czegoś takiego pod uwagę, bo nie tylko agenci Szarych Bród przejmowali się całą sprawą, po raz pierwszy sami mistrzowie zdawali się zaniepokojeni konsekwencjami swoich działań. Choć rozmowy na ten temat prowadzono długo i wysnuto mnóstwo wniosków, z których większość i tak nie była bliska prawdy, nie udało się ustalić kto może kryć się za owymi atakami, ani też czy mają do czynienia z jedną czy tez z dwoma grupami i gdy wydawało się że po prostu przyjdzie im zacząć od nowa, istniejąca już od jakiegoś czasu zbrojna kryjówka w Głębokiej Dolinie została również wysadzona w powietrze. Jedyna różnica była taka, że w przeciwieństwie do placów budowy, była to mała forteca której dodatkowo pilnowały stacjonujące tam oddziały Szarych Bród. Badająca na miejscu zdarzenia komisja dolin, stwierdziła że wszyscy zostali zamordowani i złożeni na stosie, zanim sam budynek został zdetonowany i choć wszyscy w dolinach zdawali się współczuć Szarym Brodom w związku ze stratami. Strach przed okazaniem im pomocnej dłoni okazał się większy i w ciągu następnych kilku dni, Rada Dolin spotkała się ponownie w Essembrze w której doszło do jednego z pierwszych wybuchów. Narady nie trwały zbyt długo, a ogłoszenie jakie zawisło w tej sprawie zaskoczyło wszystkich, nawet mieszkańców Essembry i pozostałych dolin.

Obrót spraw zdecydowanie nie był na korzyść Szarych Bród i mistrzowie nie mieli wątpliwości że ich zuchwałość wobec Dolin musiała w końcu kogoś sprowokować. Jednego byli pewni, że gdyby udało im się wcześniej umocnić pozycję w dolinach z pewnością mieliby szansę zapobiec choć części tych incydentów. Zmuszeni wycofać swoje plany wobec Cormanthoru, mistrzowie zebrali się na naradę i zgodnie postanowili wprowadzić w życie następny etap planu, uznając że wrócą do Dolin jak zbudują swoją pozycję na wschodzie, a dokładniej w Thesk i Rashemen. Gdy tylko ustalili plan działania, opowiedzieli wszystkie szczegóły siostrom Hadarov i polecili poinformowanie wszystkich agentów o nadchodzących zmianach. O dziwo każda z nowych misji w nagrodzie zamiast złota miała słynne monety weksle znane jako "szarobrody" lub "szarebródki", co według Anny miało być spowodowane wspieraniem Evereski i opróżnieniem Telflammskiego skarbca przy płacach na dotychczasowe zadania. Nikt oczywiście nie chciał przyznać, ale najwyraźniej inwestycje w Doliny okazały się poważnym ciosem dla Szarych Bród, jednakże starzy mistrzowie potrafili doskonale przybrać dobrą minę do złej gry i z uśmiechem na twarzy gasili wszystkie plotki w zarodku, twierdząc że jak tylko sytuacja w Everesce się uspokoi, złoto znów zacznie wpływać przez gildyjne drzwi.
 
__________________
...

Ostatnio edytowane przez Lucifer oO : 18-04-2013 o 17:35.
Lucifer oO jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172