Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2013, 19:30   #1
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Owain

~ Co ty, Absolut, na starość w politykę zacząłeś się bawić? ~ pomyślał, słuchając wskazówek znajomka. ~ Chyba ci ta twoja woda święcona mózg wyżarła. ~
- Dzięki. To tymczasem, wielebny.
- powiedział na głos i ruszył z Isherwoodem.

- Ja pierdolę, teraz jesteśmy w gównie po szyję, ale po tym to już będziemy pływać pod powierzchnią. - jęknął, gdy tylko opuścili Absolutową świątynię.
- Radziłbym zmienić wizerunek, mimo wszystko zawsze trafi się jakiś mądrala co skojarzy twoją gębę z listów, a takie na pewno już rozpuścili. - zmienił temat Isherwood.
- Od wczoraj wielu nie wypuścili, tam w środku to był wyjątkowy pech. - narzucił na głowę kaptur płaszcza. - Na razie wystarczy, z reklamą i pozowaniem i tak nigdy nie wiązałem swojej przyszłości. Może od tych kumpli Absoluta uda się wycyganić jakąś metę na parę dni.

- Ja bym zjazdu rodzinnego unikał, nawet celowo. - odpowiedział tropicielowi. - Chuj wie, czy któregoś nie złapali i nie poszedł na jakiś gówniany układ, żeby nas sprzedać w zamian za łagodniejsze traktowanie.

Piekarnia Koenigsteina okazała się, jakżeby inaczej, zabitą dechami ruderą, która wyglądała na zamkniętą od poprzedniego stulecia.
Nie mając jednak mnogości opcji, Owain postanowił spróbować szczęścia ze szpiegowską zabawą, licząc się jednak z faktem, że to wszystko mogło być tylko wytworem delirium Absoluta.
Wystukał na drzwiach zapisaną na kartce kombinację.
- Jesteśmy od... - urwał, próbując przypomnieć sobie prawdziwe nazwisko Absoluta. - Dionizego Fiszera.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 09-09-2013, 22:07   #2
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu
Nie da się ukryć że Nataniel nie należał do miejskich cwaniaków. Jego domem było łono natury, spanie na mchu w leśnym gąszczu i podcieranie się liściem za jakimś krzaczkiem... To było cudowne życie. Jednak trafił tu do Critwall. Wrzodu matki natury. Jednak kto miał wyciąć tego wrzoda jak nie on. Posłannik zieleni. Nataniel El'Skand.

-------------------------------------------------------------------

Jakimś cudem udało mu się dotrzymać kroku grupie uciekinierskiej. Nie przyzwyczajony do takich maratonów, zziajany druid wypadł na plac główny trzymając się za płuca. Oddychał ciężko i głęboko, i chyba nie do końca dotarło do niego dlaczego się zatrzymali.

- Chwilunia, chwilunia... Muszę odetchnąć.- Po tych słowach sięgnął do sakiewki zaczął wyciągać krótką drewnianą fajkę, którą wyskrobał sobie w dziurze Caspra. Gdy przyłożył ją do ust dotarło do niego gdzie właściwie są i co się dzieje.

- O w pytkę zaczadziałego skunksa - zaklął pod nosem a fajka upadła mu z ust. Jednak druid nie zwrócił nawet na to uwagi. Jego uwagę zwrócił Grishnak w opałach. W dość poważnych opałach. Żeby nie rzec w piekielnych opałach. Bądź w boskich jakby to powiedzieli prowadzący szamana klechy.

Nataniel wyraźnie pobladł. Sam już prawie raz wylądował w podobnej sytuacji jednak Szczur wyciągnął go z tarapatów. Tym razem nie miał co na niego liczyć. Na towarzyszy też raczej nie. Jeden zniknął w tłumie szybciej niż to Zielarz zdążył zauważyć. Caspar za to wykonał dość ryzykowny zabieg. Zabieg chirurgiczny na odległość, który miał nadzieje odciągnie uwagę od druida, który mimo starań kucharza i innych pracowników "Menażerii" dalej wygladał dość.. ekscentrycznie.

Druid wprost przeciwnie do swoich komapnów postanowił nie wchodzić w tłum ludzi lecz wycofać się z powrotem w cień budynków. "Jak najdalej od tego miejsca" pomyślał i wolnym krokiem, starając się nie wpaść na nikogo zostawił zbiegowisko za plecami. Gdzie chciał się udać. Nie miał konkretnego planu. Chciał ominąć straż i w końcu złapać świeżego powietrza ze swojej nowej fajki... właśnie! Gdzie on ja zgubił? Nie ważne. Może się stąd jakoś wydostanie i zrobi sobie drugą, długą na dwa łokcie. To by było coś!
 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
Stary 10-09-2013, 19:53   #3
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Sznur był gruby, konopny, zaplatany solidnymi, napuchniętymi supłami. Ale bardziej napuchnięty był skazaniec, który miał na nim zawisnąć. Grzeczny, obecnie w postaci garmażeryjnej, nie był wróbelkiem. Budził poważną obawę urwania się ze świętego węzła, którym mistrz ceremonii planował zespolić go z pisaną mu drewnianą belką. Co więcej, ten galaretowaty sześcian miał kłopoty z poruszaniem, więc żeby władować go na sosnowy pniak trzeba było działania społem całej drużyny strażników. Kolektywny duch kwitł. Ciach, walec wytoczył się spod rozedrganej półtuszy i Burgen oklapł.

Najbliżsi widzowie zawyli niezadowoleni. Mieli pełne prawo czuć się oszukani, mokli na deszczu, żeby zobaczyć jak wieprz wierzga i wije się w drgawkach, a zamiast tego otrzymali zwykły zwis. Rozczarowanie spływało w powietrze w białych chmurkach westchnień, ale nagle stał się cud. Matt, wybudzony z letargu wrzynającą się w mięśnie liną, zakołysał się gwałtownie, zakłapał paszczą, zaczął bujać się i huśtać wprawiając w ruch całą misterną konstrukcję kaźni. On wiedział skąd w strupiałym cielsku przebudziła się bestia. Wiedział on, ale wiedzieli też Herem i Marlon.

To na ich widok, zdradzieckich kompanów, którzy zostawili swojaka na pastwę losu, zwierzę powstało na nowo i przebiło się spod skorupy tortur i poniżeń. Półelf zaklął pod nosem i rozejrzał się w pośpiechu za najszybszym szlakiem ewakuacji. Hayle cisnął czymś nad głowami tłumu i zaraz wyrwał w przeciwnym kierunku bodąc przechodniów łokciami pod żebra. Marlon nie namyślał się długo, capnął Herema za rękaw i wykorzystując pofalowany nagle tłum czmychnął za burdelpapą.

Obawy były przesadne, Grzeczny nie był już dla nikogo zagrożeniem. Owszem, pohuśtał się szaleńczo, czubkami paluchów kupił sobie nawet podporę na parę sekund i prawie ułamał drewno, na którym go uwiązano. Ale zaraz zakończył rozróbę. Bo i niewiele mógł poradzić na spadające mu na poharatany pysk ciosy pałek funkcjonariuszy doglądających bezpieczeństwa imprezy. Skropieni juchą oglądacze z pierwszych rzędów zaklęli złociście w kalejdoskopie dialektów, ale dalsze rzędy audytorium, któremu oszczędzono krwistej kąpieli wiwatowały jak szalone. To dopiero był pokaz! Takiego zwierza jeszcze na rynku nie było, takiego stwora – w dodatku oprawianego na żywo razami kijów i pał – nikt do tej pory nie widział. O tak, jednak z oceną spektaklu warto wstrzymać się do końca. Okrzyki „Jeszcze jeden, jeszcze jeden!” dudniły na placu napełniając całe zbiorowisko radosną, rodzinną atmosferą.

Jest jeszcze niejeden, spokojnie – pomyślał kat poufale biorąc Grishnaka pod ramię. Szaman powizgał troszkę, ale kijaszki szybko przestawiły go na poprawne tory, a wprawiony w dobry humor kat szybko uporał się ze sznurem.

Bądźcie przeklęci, bądźcie wszyscy przeklęci! Niech spłynie na wasggrggl…

Czym było ggrggl i na kogo konkretnie miało spłynąć Grishnak wyjaśnić już nie zdążył. Zrzucony z pieńka zagulgotał i wybałuszył ślepia ostatnią migawką chwytając Nataniela i resztę paczki zmykających w stronę straganów z obwarzankami, kaszanką i bigosem. Cliffa, który przypadkiem wpadł w serce rosnącego tumultu wywołanego Casparowym pociskiem nie widział. Nie widział jak kica gubiąc za sobą pierożki i paszteciki, śluzą barszczyku barwiąc bruk pod butami. Im się udało. Oni uciekli.

On zaś dołączał do przodków. Przedwcześnie, w niesławie i nędzy. Świadom, że czeka go wieczność w niewoli potężniejszych duchów, których mocy nadużywał w swej krótkiej, ziemskiej karierze. Brawa i wiwaty, którymi żegnał go zafascynowany umieraniem tłum były ostatnim śladem doczesności, który ze sobą zabrał.

* * *


Stuk-puk, stuk stuk stuk. Puk, puk, stuk, puk. I jeszcze trochę. Owain porządnie się nastukał. W drzwi póki co, ale szacując swoją sytuację zastanawiał się, czy aby nie nastukał się u Absoluta bardziej klasycznie i roił sobie teraz w bani jakieś spiskowe mamidła. Nie. Najwyraźniej nie, bo drzwi otworzyły się w końcu i w progu stanął wąsaty, usypany mąką mężczyzna w piekarskim fartuchu. Isherwood też go widział. Stał obok i bacznie przyglądał się białej zjawie w czepku i drewnianych klapkach.

Proszę, proszę. Bułeczki świeżo wypieczone, zaraz zapakuję. – Gospodarz zaprosił obu zbójów do środka i dyskretnie przeglądając okolicę strzepał okruszki w kałużę pod oknami.

W środku – z racji zabitych dechami okien – było ciemnawo, ale w kształtach dało się rozróżnić wory i baryłki mąki, zbożowe paki, piekarskie szufle i brytfanny. I parę innych rzeczy, o które Siegfried niechcący zawadził wywołując domino huków i stuków.

Przewodnik poprowadził gości serią pomieszczeń, gdzie krzątali się umorusani mąką i drożdżami kuchcikowie latający od pieca do pieca. Przystanął dopiero przy którymś kolejnym zawirowaniu – zadziwiając wizytatorów ilością komnat i salek, które dały się upchnąć na samym tylko parterze kamieniczki – i wepchnął wojaków do gabinetu. To jest pierdolnika z zakurzonymi gratami, ale i biurkiem czy czymś na jego podobieństwo. W każdym razie czymś dużym i drewnianym, kwadratowym do tego. Krzeseł nie było, ale może to i lepiej. Upchnięcie do klitki czegoś jeszcze groziłoby zaburzeniem praw fizyki i przerwaniem włókien rzeczywistości.

Owain. Znamy cię, Fiszer wspominał o tobie. Miło poznać osobiście. I ciebie kolego… – Piekarz przerwał dając Isherwoodowi pole pod pochwalenie się kindersztubą.

Siegfried – rzucił krótko łowca opierając się o wbitą w róg meblościankę.

Ładne imię. Bardzo… Świeże. – Wąsacz uśmiechnął się niewinnie. – Ja jestem Klaudiusz. Klaudiusz Franciszek Koenigstein. Piekarz, lider tego prężnego zakładu i społecznik. Ale tego ostatniego pewnie się domyślacie. Inaczej byście tu nie trafili.

Na tyle domyślni jesteśmy – przyznał Graeff wertując wspomnienia w poszukiwaniu czegoś o Jednej Krwi. Jedna Krew, Jedna Krew… Coś mu świtało. Rozsiani po królestwach głosili równość ras, klas i… I coś tam jeszcze, ale przy tym byli bardzo cięci na możnych i kościółek. Z wzajemnością.

Nasze hrabstwo… Nasze hrabstwo rodzi się na nowo dając szansę przebudować społeczny porządek na uczciwszy. Realnie sprawiedliwy. – Koenigstein rozsiadł się na biurku osłaniając głowę przed atakiem położonych nisko półek z bibułą. – Niestety, zawsze są różnice zdań. Jak to w życiu. Jedni myślą, na przykład, że elfy i krasnale to rasy niższe, gorsze od ludzi, zmuszone do służby. Inni, też na przykład, że tych pierwszych trzeba czasem namówić do rewaluacji przekonań. Niekiedy mocnej.

Siegfried i Owain zaczęli coś kojarzyć. Pojedyncze przypadki ubitych nieludzi zdarzały się od czasu do czasu zawsze, ale ostatnio kazania paru pasterzy zaczęły dziwnie współgrać z linczami na elfich, gnomich czy niziołczych kryminalistach. Osądzonych w zasadzie doraźnie, bez procesu i oskarżenia. Trochę na wszelki wypadek, ale bankowo z jakąś szczyptą słuszności. No, bo jakżeby inaczej. Inaczej to byłyby mordy zwykłe, nic innego.

Potrafimy być bardzo pomocni i nigdy nie zostawiamy braci w potrzebie. – Klaudiusz z uwagą śledził twarze rozmówców. – Czasy są jednak niepewne i trzeba sprawdzać po dwa razy, kto jest bratem, a kto zamkową żmiją. I tak się składa towarzysze, że mamy akurat zadanie, które sprawdzi wasze oddanie dla sprawy. I otworzy wam drogę do naszych serc.

* * *


Hayle był niespokojny. Oczywiście był strzępkiem nerwów, co naturalne w sytuacji, gdy na łeb zwala ci się tona prześladowców, ale teraz niespokojny był jeszcze o jotę bardziej. Ta dziewczyna. Śliczna, złotowłosa i ciemnooka, wyglądająca na świat spod burzy loków ślepiami pełnymi smutku. Obserwowała go. Nie tak zwyczajnie. Nie, to nie był przypadek.

Co do jasnej cholery? – pomyślał starając się wyrwać spod jej wzroku, ciągnąc za sobą korowód kompanionów. Czy gdzieś ją widział? Nie przypominał sobie, a wiedział, że taką buzię przypomniałby sobie nawet po weekendzie w gorzelni. Gnał między przechodniami, przekupniami drącymi ryła na moknących straganach, kumami piłującymi do siebie mordy z przeciwległych stron zapchanej uliczki. Wypadł wreszcie poza plac, między kamieniczki, w aleję z handlarzami chowającymi towar przed deszczem, zakrywającymi ryby i mięsa prowizorycznymi zasłonami z desek i szmat. Walił przed siebie, kluczył, skręcał… Nie tam gdzie chciał. Skręcił nagle, gwałtownie, bezwolnie. Przeciwnie, wbrew własnej woli, wyrwany nieznaną siłą spomiędzy błyskotek i amuletów zalegających na straganie.

Rękoma sięgał po sztylet, ciągnięty ślizgał ostrzem gotów do sztychu, leciał. Sieknął plecami o twardą ścianę, zobaczył migające drzwi, powietrze uszło z płuc raz-dwa, uchwyt na nożu osłabł, zelżał całkiem. Przypartego do ściany, w sieni kamieniczki za straganem, który mijał, trzymał go dryblas w szarym wamsie, a obok za łapę ściskał drugi. Podobny zresztą. Bliźniacy? – pomyślał Hayle, kiedy drugi zabrał mu sztylet i zaczął obszukiwać wijącego się młodzika.

Hola! – Marlon wjechał w drzwi z kopniakiem, a miecz zaiskrzył pod łamiącym się na szybach światłem. Herem i Nataniel wpadli tuż za nim, broń w rękach i mars na czołach. Nie czekali na wyjaśnienia. Byli coś winni temu małolatowi, on nadstawił karku za nich, oni teraz…

Stójcie! – Kobiecy głos zadźwięczał w głębi sali, a oczy wojowników zaraz zarejestrowały nadawczynię przekazu. Musiała mignąć im gdzieś na placu, ale teraz – kiedy mieli prawdziwą szansę się przyjrzeć – widzieli ją dokładnie. I cieszyli ślepia pożywką, którą zesłał im los. Hayle zdążył przyjrzeć się wcześniej. Tak jak i ona jemu.

Nikt nie chce niczyjej krzywdy – rzekła uspokajająco. – Moi chłopcy wciągnęli Caspara, żeby nikt go nie złapał. Wiem, że ma już miasto na głowie. Wy… Wy pewnie jesteście z nim w jednym garnku.

Skarbie, każ swoim małpkom rzucić broń i puścić naszego kumpla, bo inaczej ich jeszcze doliczą nam do rachunku… – Marlon napiął się demonstracyjnie, ukazując zakamuflowane w zakamarkach szaty noże, a łowca i druid zaraz znaleźli się przy gniotących Hayle’a drabach.

Chłopcy, puśćcie Caspara. Już wszystko dobrze – poprosiła bliźniaków damulka. – Nie mam złych zamiarów, przeciwnie. Chciałam skontaktować się z Casparem wcześniej, ale brakowało odpowiedniego momentu. Teraz… Teraz, albo nigdy, pomyślałam. Zanim cię dopadną.

Uroczo milady. – Caspar Joseph odebrał skonfiskowany oręż śląc braciom wzrokowe życzenia śmierci. – I doceniam. Ale do rzeczy przejdź. Wiesz, że jesteśmy – jakby tu rzec – w pośpiechu.

Wiem… Wiem, kto zabił twoją siostrę. – Dziewczyna wzięła głęboki wdech. – I chcę… Chcę, żebyś go zabił.

* * *

- Dilbert? Serio?

- No co, co?

- Uhm… – Cliff sam zastanawiał się co. Ciężko było to określić, ale fakt, że jego stary kumpel miał mieszkanie obwieszone różańcami, dzwoneczkami, medalikami, talizmanami, broszkami i wisiorkami, a wszystko w celu ochrony czakramów i aur, dla zabezpieczenia od żył wodnych i promieniowań…

- Zmieniłeś się – stwierdził w końcu krótko Cliff, decydując, że tak będzie odpowiednio.

- Słuchaj, tu nie ma żartów. Kościół, hrabina, Iuz, Szkarłatne Bractwo, Rookroost, Czerwona Ręka. Pasterze, Pasterze przede wszystkim. Pasterze, Zakon, Kościół, Inkwizycja, rząd. Ty nawet sobie nie wyobrażasz Cliff!

- A żebyś wiedział, że nie. I nawet nie wiem, czy chcę.

- A ty to co, o? Ciebie kto prześladuje, kto ściga? Nie rząd, nie państwo? – Dilbert zdjął z szyi serię zaplątanych medalików, które nosił w czasie handlu i wpakował wiązankę do drewnianego pudliszcza. – Chronić i służyć, chronić i służyć! Takie są hasła, a sam widzisz. Ja nawet nie chcę wiedzieć, nawet nie chcę wiedzieć… Wystarczy, że cię znam Cliff.

- I dalej nie chcesz? Wiesz, że u mnie zawsze ciekawie…

- Nie chcę, bo tu nie o to chodzi. Z igły widły, ale takie już mamy państwo! Chore państwo! Nie wiem, co tam nabroiłeś, ale żeby tak człowieka ganiać, szczuć jak psa, męczyć… To się musi skończyć!

- O, no tu się zgadzamy – przyznał Westrock.

- Ja uważam Cliff, ja uważam, cały czas uważam! – Dilbert rozejrzał się podejrzliwie pokazując jak bardzo cały czas uważa. – I działam. I wiem, co zrobić, żeby oni zapłacili. Co zrobić, żeby ludzie przestali łykać te kłamstwa, żeby podnieśli głowy!

- Wiesz Dilbert. Zaczynam się martwić… – stwierdził smutno Cliff.

- I to jest pierwszy stopień Cliff, pierwszy stopień. Najpierw się martwisz, widzisz, że jest nie tak. Budzisz się. Budzisz się tak, jak ja się obudziłem. Jednego dnia przyszli…

- I co? – zdenerwował się Westrock, który uznał, że może rzeczywiście jacyś zbóje przyszli i zrobili krzywdę głowie Dilberta.

- Pozwolenia, pozwolenia! Podatki, podatki! Jak człowiek ma tu żyć, kiedy szczują cały czas? – Handlarz najwyraźniej zmierzał do odpowiedzi pokrętną ścieżką. – Stragan mi zwinęli, zabrali, rozumiesz? Że przepisów nie spełnia, że papierów nie ma. Tak prześladują! Gorsi niż Iuz! Prawdę mówię!

- Uhm… – Cliff zastanowił się czy chce coś powiedzieć, ale stwierdził, że nie. Że jednak nie.

- Ale nadszedł czas zmian. Jestem z ludźmi, którzy odmienią ziemię. Tę ziemię.

- To ci od czakramów?

- Nie. To… To inni – wytłumaczył szybko Dilbert. – Ci o których mówię… Jedna Krew. Oni… Grają naprawdę poważnie.

- Jak poważnie? – Westrock wymownie wskazał na obrazki pegazów i jednorożców zawieszone nad wejściem do Dilbertowej kwatery.

- Poważnie. Oni… Oni na pewno będą ci w stanie pomóc. I razem… – Dilbert uśmiechnął się do szybującego nad tęczą pegaza. – Razem przekopiemy tę grządkę na własną modłę.

- Mmm?

- Państwo znaczy. Znaczy ty przekopiesz bardziej, tak myślę.

- Ja, a jakżeby inaczej. A nie pomyślałeś, że może też chciałbym trochę spokoju? Własnego straganu z piżmem czy bursztynowym drzewkiem szczęścia?

- I dlatego, dlatego właśnie musimy walczyć. O to, by każdy mógł. By każdy mógł go mieć!
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 10-09-2013 o 20:05.
Panicz jest offline  
Stary 10-09-2013, 20:44   #4
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Atmosfera jakby nieco zelżała, choć półelf ani myślał zniżyć miecz czy schować do pochwy. Wolał nim raczej pobigosować braci bliźniaków. Krew w nim wrzała, a jak dotąd zbierał jedynie cięgi i szczał po kątach ze strachu, że ich wykryją. Czas było mu do rozróby. Z tej jednak wyszły nici.

Toteż po chwili Marlonn przysłuchiwał się rozmowie Caspara z "Milady" jak uroczo przezwał ją Hayle i zarechotał iście nie po elfiemu na słowa o zamordowanym rodzeństwie.

- He, he, ckliwie nie powiem. Jak w kryminalnym romansidle się zaczyna. Wybaczcie Pani, ale łżecie jak nic. Przecie małolat nie ma siostry? - zaryzykował patrząc na kompana.

Wyraz twarzy Caspara mówił jednak co innego.

- Kurwa jego mać
- splunął w bok. - Twój tato to jednak kawał drania i reszta psa - skonstatował markotnie Marlonn. - Tyś wszak wredny bastardzie jeden za całą familię by wystarczył, ale nie. Czyli sprawę masz honorową do skrytobójcy, jak mniemam?

- Nawijajcie, droga Pani, w takim razie. Możemy tutaj w przedsionku, albo nieco głębiej przy flaszce. Mnie za jedno...
- wyraz twarzy półelfa mówił jednak troszkę więcej niż chciał zdradzić. Chciał się dowiedzieć końca opowiastki. Uwielbiał rycerskie eposy. Wszak płynęła w nim również elfia krew.
 
kymil jest offline  
Stary 12-09-2013, 14:43   #5
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Klaudiuszowa piekarnia wyglądała w zasadzie jak zwykła piekarnia, żadnych tajemnych przejść i korytarzy prowadzących do sekretnych baz rebeliantów. Ot zwyczajne piece ze zwyczajnymi cieciami biegającymi ze świeżymi wypiekami. Sieg trzymał się cały czas na tyłach robiąc w duecie za typowe mięśnie, bo ani koneksji nie miał, ani informacji na temat bajzlu w którym wylądowali. Wiedział tylko, że ktoś chętnie zapłaci za jego łeb, a wolał się z nim przedwcześnie nie rozstawać.

Krótkie wprowadzenie Klaudiusza sobie darował, typowa gadka pod tytułem "tamci są źli, a my jesteśmy sprawiedliwi".
~ Chuje-muje ~ pomyślał, z biegiem czasu będą tacy sami jak już napchają kieszenie i przestanie im zależeć. Póki co jednak Isherwood potrzebował pomocy, a okazja otrzymania takowej zjawiła się jak na talerzu, jeżeli przy okazji wypełni kiesę, skarżyć się na pewno nie będzie.
- Wykładaj pan na stół, panie Franciszek, o co chodzi. To i tak wiadome, że skoro zadaliśmy sobie trud przyjścia tutaj, przynajmniej wysłuchamy oferty.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 12-09-2013, 21:41   #6
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu
Nataniel trzymający się na obrzeżach tłumu czyli na samym skraju placu, zauważył jak całe to zbiegowisko zaczęło dosłownie wrzeć. To dobre określenie. Spektakl jaki zafundowała im władza miasta Critwall był strzałem w 10. Każdy ryczał i wył z zachwytu na widok telepiących się wisielców. Prymitywne. Natura podobno była prymitywna. To co tu się działo wykraczało poza wszelakie normy. Jednak to nie był czas na interwencję. Przed oczami śmignął mu Casper i Marlon. Jeszcze tylko krótkie złowieszcze spojrzenie Grishnaka i w nogi. Ruszył za nimi.

Mijał wiotkie elfy i barczyste krasnoludy, dzieci i starców. Odbijał się od nich i łokciami torował sobie drogę. W tym mętliku był zaledwie pchłą. Pchną jakąś kobietę, która przewróciła się z krzykiem. Z krzykiem niknącym we wrzaskach tłumu. Nataniel za wszelką cenę starał się nie stracić z widoku kompanów. Aż naglę Casper zniknął w jednej z kamienic. Druid nie myśląc wiele sięgnął po swoją krótką włócznie i wbiegł za nim.

Dwa dryblasy wyglądały niebezpiecznie, bardzo niebezpiecznie... Nataniel nie był żołnierzem, może dlatego zadrżał. Przełknął ślinę, zacisnął mocniej dłoń na orężu i ruszył w ich kierunku. Towarzystwo Marlona dodawało mu odwagi. Nie było czasu na ściągnięcie tarczy. Dlatego złapał swoją broń oburącz i już miał zaatakować kiedy powstrzymał go kobiecy głos za plecami.

Obserwował i słuchał. Cała sprawa była dość podejrzana. Jednak co mogli zrobić. Zabić ich i uciekać dalej? Mogli lecz nie to podpowiadał zdrowy rozsądek.

-Ej że! Nie chce przeszkadzać w miłej pogawędzę ale kurwa przed chwilą goniła nas horda tych zbrojnych sługusów! - wykrzyczał niespodziewanie. Sam był trochę zaskoczony. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. - Zmyjmy się do jakiejś piwniczki i ustalmy co i jak. Jakby co Casper póki co możesz na mnie liczyć o ile to wszystko prawda. - Dodał na końcu jasno ustalając swoją postawę co do całej sprawy.
 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
Stary 13-09-2013, 01:57   #7
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Owain

- Rozumiem ostrożność i tak dalej - zwrócił się Owain do brata in spe. - Ale czy samo to, że sukienkowi węszą za nami po całym mieście, a plakaty z naszymi mordami zaraz stworzą galerię sztuki nowoczesnej, nie wystarczy za referencje? Nie wspominając, że utrudni to nieco wykonanie tego twojego zadania.
Dobrze by było, gdybyśmy przed rozpoczęciem tego szlachetnego dzieła, jakim jest jednoczenie ras, klas i co tam jeszcze chcecie, pozwolili sytuacji trochę się uspokoić.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 13-09-2013, 14:24   #8
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Szybkość ucieczki oraz nieoczekiwana kaźń „Grzecznego”, trochę zaskoczyła Herema.
„Dzień napakowany zdarzeniami jak kaczka truflami”.

Gdy już tempo ucieczki spadło z powodu pięknej sprytnej kobiety, Herem postanowił zmienić swój wygląd. Jego zwierzaki jak chciały były mało widoczne lecz jego rudej grzywy nie sposób było przeoczyć. Trzeba było coś z tym zrobić zatem zwrócił się do jedynego znanego mu maga.

- Marlonnie wiem, że czarodzieje umiecie zmieniać kolor przedmiotów. Potrafiłbyś zmienić kolor moich włosów. Jeśli nie to sobie sam poradzę pół godziny i miksturka na posiwienie włosów i sam proces będzie zakończony.

W tym czasie gdy słuchał słów kobiety zażyczył sobie garnek gorącej wody.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
Stary 13-09-2013, 15:43   #9
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Tumult za oknami wzbierał, falował – raz to wznosząc się w krzyk i ryk, raz spadając do solowych sapań i westchnień. Za dębowymi, okutymi żelastwem drzwiami i usranymi przedpotopowym brudem oknami, wpuszczającymi w salkę tylko starannie wyselekcjonowane promyki światła, rodziło się uczucie spokoju. Oaza w ciągłej pogoni, pocie, rozbuchanej adrenalinowej akrobatyce i walce. Rozrywający miasto niepokój nie przerażał. Przeciwnie, uspokajał. Jak napastliwie dudniący o szyby deszcz czy szumiąca za oknem zamieć, z której usadzeni przy piecu domownicy dworują sobie w najlepsze. Poczucie ulgi wsiąkło w spracowane ścięgna, zluzowało stężałe mięśnie, zmyło bojowe miny. Proszona o większą jeszcze dozę prywatności damulka powiodła gości w głąb komnat, przez puste i przykurzone sale. Aż do obrosłego pajęczyną saloniku, który zachował poprute fotele i kanapy. Zeschłe drewno zapłonęło w kominku napełniając zatęchłą przestrzeń falami ciepła. Kobieta zaczęła.

- Nazywam się Emmanuele-Marie Doyen de Aumale, dziedziczka baronii Ponthauvre. Baronii północnej, obecnie – jak się panowie domyślacie – przepadłej. Niestety, choć może i szczęśliwie – kto dziś to odgadnie – nie na dobre przepadłej. Dziś znów podnoszą się głowy, brzmią hasła o powrocie na dawne włości, zuchwali rycerze szykują konie…

Caspar trochę pożałował swojego chrząknięcia widząc zmieszanie na twarzy dziewczyny, ale finalnie ponaglenie skutek miało słuszny. Przepchnęło przez gardło słowa, które były dla spotkanie kluczowe.

- Ja… Poznałam twoją siostrę Casparze, poznałam i… Zaprzyjaźniłyśmy się, była… Była mi bliska, najbliższa… – Usta szlachcianki zadrgały mimowolnie, a zaszklone oczy szybko zniknęły w zasłonie loków. – Moi rodzice nie żyją. Nikt, nikt nie został. Bracia, siostry… Tylko ja. I stryj, stryjek, stryjenko…

Koralowe usteczka skrzywiły się w złym grymasie, zżuły wypluwanego stryjka z głęboką wzgardą.

- Jest moim opiekunem. Kanonik Critwall, Henryk Benedict Doyen de Aumale, prawa ręka biskupa naszej diecezji. Nim… Nim dorosnę, nim poślubię kogo mi będzie pisane jestem pod stryjka kuratelą.

Coś drgnęło na twarzach słuchaczy. Może nie u Nataniela, który większość uwagi poświęcał plotącym sieci pajęczakom w okiennej ramie, może nie u Georfeda któremu głowę zaprzątał los zostawionych na deszczu kociaków, ale Marlon i Caspar zadrżeli. Hayle słyszał to i owo, był przedsiębiorcą, biznes wymagał. Zatem i o Henryku usłyszeć musiał, wysokiej wszak figurze pośród miejskich modłoklepów. Marlon zaś, choć osłuchany był mniej dalece, pamięć miał świeżą całkiem. Pamiętał podpitego klechę, którego mijali, kiedy wytaczał się z gabinetu Szczura. Cały rumiany i spocony, z plamami gorzałki na sutannie. I słyszał wtedy, słyszał ‘Henryku, Henryczku’ poufale szeptane przez Szczura, gdy pasowany rycerzem alfons klepał się po pleckach z pulchniutkim kanonikiem. To mógł być przypadek. Ale nie, Marlon przysiągłby, że nie. Kiedyś bałamucąc małolatkę, przebierając łapami pod jej szatą, gdy tak siedzieli w kościelnych ławach, widział już drania. Klecha odprawiał wtedy sumę, mniej rumiany, ale podobny całkiem. Podobny aż za bardzo na zbieg okoliczności.

- Nie… Nie podobało mu się jej towarzystwo… – Pociągnęła noskiem, a na bladziutkich policzkach skapnęły łezki. – Zwabił ją, niby to jakieś spotkanie, omówić coś… I kazał mi patrzeć... ‘Ucz się!’ mówił, ‘towarzystwa dziwek, KUREW, ci się zachciewa?’, ‘patrz, może poznasz pokorę wreszcie, o zaraz poznasz’.

Kolejne słówka wycedzone spod chlipano-smarkanej przemowy były niezrozumiałe, ale że widok anielskiej buźki – choćby i rozmazanej – był wszystkim miły każdy, póki co, siedział jak trusia i podziwiał.

- To okrutny, okrutny człowiek! – wysapała damulka, gdy spazm przeminął. – Trzeba się go pozbyć, zabić go, udusić! Ach, jakże bym chciała chwycić starego capa za gardło i – argh! – pokazać mu, pokazać mu wreszcie!

- No i co stoi na przeszkodzie? – włączył się nieśmiało Herem. – My mamy zrobić robotę, czemu nie, a pani… A twoi, o, ci tutaj? Oni nie mogli?

Dziewczyna spojrzała na cyrkowca wielkimi oczami i pokiwała głową, jakby opędzając się od natrętnej halucynacji. Otarłszy lica batystem była gotowa do dalszej drogi przez meandry rodzinnej historii.

- To nie jest proste, to przecież nie jest kmieć! Żeby go dostać, dojść do niego… To nie jest łatwo, zawsze ma ludzi przy sobie. Biskupią gwardię, albo po prostu… Kogoś. Teraz, kiedy czasy tak trudne…

- Czasy trudne, pewnie, ale my mamy sobie dać radę, co? – Herem nie dawał za wygraną. – To jak ty nie mogłaś, córeczka czy tam wujenka, albo kto, to jak my mamy go dostać?

Bliźniacy zaszumieli złowrogo, a i sama Emmanuele była wyraźnie poruszona impertynencją rudzielca.

- Panie… Mm, nie przedstawił się pan, ale nieważne teraz. Wiem, że… Po prostu wiem, że są ludzie, którzy będą w stanie pomóc. Ale oni… Oni mi nie zaufają. Pomyślą, że to pułapka, sztuczka…

- I rozumiem, że nam uwierzą pani, tak? Co to za ludzie? Jakaś koteria w Kościele skłócona z pani szanownym stryjkiem? – Marlon wyczekał na swoją kolej i wykąsał dla siebie kawałek konwersacji.

- Mój stryjek ma… Bardzo tradycyjne, nawet radykalne poglądy. On… Żagiew. Żagiew to jego dzieło.

- A jaśniej, jeśli łaska, moja pani? – Nataniel oderwał wzrok od pajęczych akrobacji.

- Te morderstwa. Pogromy… Część Kościoła je popiera, wręcz… Wręcz inspiruje, stoi za nimi. Ale zorganizowanie tego w jedną całość. W jedną organizację, która będzie… Będzie progresywnie pozbywać się nieludzi to jest… To jest jego pomysł, jego idea.

- Mało ciekawa persona, faktycznie – przyznał zaczesując schnące z deszczu włosy Marlon.

- I są ludzie. Ludzie i nie tylko. Ci którzy mają odwagę się sprzeciwić… – Dziewczyna teraz już całkiem doszła do siebie, ale wypowiadane kwestie dalej musiały ją uwierać, bo wyjąkiwała słowa miast płynąć z nimi jak z sonatą. – Kościół Trithereona. Kościół i jego organizacje… Liga Wyzwolenia. I… I Jedna Krew. Im… Im będzie zależało na stryjku, na tym, co o nim wiem… Na tym, żeby go zabić. Na Niezwyciężonego, zabić go wreszcie!

Dla niektórych było to novum, świeża karta w ich krótkotrwałym pobycie pod dachami Critwall. Ale Marlon i Hayle słyszeli już co nieco o rewolucjonistach pieczętujących się trykwetrem. Egalitaryści, anarchiści, przeciwnicy Kościoła, ucisku możnych, właściwie to ucisku wszelakiego… Niby zakonspirowani, a jednak głośni. I podobnież budzący w hrabinie większe obawy niż agenci samego Iuza.

- Potrafisz nas z nimi skontaktować? – Caspar odezwał się pierwszy raz w ciągu dyskusji. Od razu trafiając w punkt.

- Tak. Hans… Hans wie, jak tam dotrzeć…

- Istotnie. – Bliźniak wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi. – Wiem. I wiem, że nim skuszą się wykorzystać słowa panienki Emmanuele będą potrzebować potwierdzenia lojalności. Niezaprzeczalnej. Krwawej, nie dającej odwrotu.

Bez odwrotu? Ha, dobre sobie szutki. Już teraz nie mieli odwrotu! Co im szkodziło dać nura w bagno, w którym i tak tkwili po pierś? W stanie, w jakim byli bankiety i bale i tak nie stały otworem. Można było się jeszcze kapkę pobrudzić.

* * *


- Nie ma żadnych plakatów. Mogą… Dopiero być. Tak przynajmniej donosił dzisiaj brat, który ma wgląd w te ponure sprawy. – Klaudiusz postanowił pochwalić się dojściami, które wypracował, ale informacja brzmiała mało pocieszająco. – Niemniej, zmienicie nieco swój wygląd, odpoczniecie… I wtedy, wtedy damy wam szansę się wykazać.

Isherwood i Owain popatrzyli po sobie, ale konsensus przyszedł szybko. Co niby mieli do stracenia? Właśnie dostali parę nocek pod dachem i z daleka od myszkujących maestrów Inkwizycji. A co później… O, to miało się dopiero okazać.

* * *


Czuli się dziwnie. Nie, dziwnie to źle powiedziane. Dziwnie sugeruje zawroty głowy po pomylonych proszkach czy wiercenie w brzuszku, które może skończyć się plamistym klopsem. Czuli się dziwacznie. Ale czemu się dziwić, jakże inaczej mieli się czuć? Uciekający we wszystkie świata strony znów zebrani razem pod jedną strzechą. I znów, by razem rozrabiać. To… To jakoś dziwnie nie pasowało do zwykłej, drażniącej jak ból zęba przypadkowości losu, która miotała człowiekiem każdego dzionka.

- Kto by pomyślał, kto by pomyślał. – Klaudiusz uśmiechał się serdecznie, gdy na jaw wyszła uprzednia znajomość postawionej przed nim grupy szturmowej. – Szubienicznicy kochani, dobrze, że się znacie. Będzie się wam lepiej współpracować.

Część drużyny pokiwała głowami, niby to na potwierdzenie, część zaś pokiwała również, ale kapkę inaczej. Choć może i był to tylko kłopot z odczytaniem intencji. Co by mogli mieć przeciw sobie ci junacy?

- Brat Wilhelm, który słyszał o umiejętnościach, którymi się pochwaliliście, wprowadzi was pokrótce w szczegóły naszej małej operacji – Koenigstein ustąpił pola żylastemu mężczyźnie z głową gęsto owiniętą w czerwonej chuście. Musiało mu się niewygodnie mówić, bo materiał był zgrzebnym dziadostwem, ale muślin pewnie nie chroniłby tak dobrze twarzy przed rozpoznaniem. Gęste, pofałdowane skrawki szmaty czyniły wywróżenie rysów mężczyzny prawdziwą taumaturgią.

- Żagiew i jej sympatyki, kurwy jedne, spotykajo się. Wiemy gdzie, wiemy kedy i wiemy, o, no mniej więcej, ilu – Mężczyzna nie był równie złotousty, co jego kolega piekarz. – Bedo se planowali palenie wioseczek czy co tam, ale my im te planki trochu skrzywim.

Człek uśmiechnął się pod chustą, ale odkształcenia, które z tej okazji nań wykwitły nic takiego nie sugerowały. Zatem nikt ze zgromadzonych w spiżarce lokalnego przytułku uśmiechu nie zripostował.

- Szynk starego capa, Hulka. Hulko, niech go biesy porwą, daje cały lokal na wyłączność. Bede se żryć, chlać, besiadować. I planki snuć. A wy, batki, im zabawę popsować trochu dacie rady.

- Ale szczegóły, szczegóły… – Cliff nie był do końca pewien czy dobrze trafił, ale podobno ci ludzie mieli spore możliwości i dawali szansę wykaraskać się z bajora, w które wleciał. – Bracie…

- Dwujstu, dwujstu paru ich bedzie. Może kapko więcej z Hulko i jego pachołami. Ale koło dwujstu, dwujstu pięć. – Zamaskowany Wilhelm przedstawiał liczbę wysoką. Albo i niską, zależy czego Trithereon tak naprawdę od swych wiernych sług oczekiwał. – Wiemy, groźnie teraz na ulicach, szaleć nie lza. Mamy plan, nie martwcie. Wy fik-mik zrobicie hyc, my straż zajmiem…

- Brat Wilhelm chciał rzec, że kiedy wy będziecie tłukli gości zajazdu do nieprzytomności, bądź w inny sposób wyłączali ich z równania, my dołożymy starań, żeby straż i wojsko miało pełne ręce roboty zupełnie gdzie indziej. Z dala od was – uspokajał Klaudiusz.

- Zabić? Wszystkich dwudziestu? – Siegfried upewniał się czy dobrze dosłyszał. Brzmiało klawo, ale czy nie ciut za głośno?

- Dwujstu, dwujstu paru – wtrącił Wilhelm.

- Brat Wilhelm wyśle z wami jeszcze kilku braci, doda otuchy. Pokażą wam, co i jak, ale wierzę, że dla was to nie pierwszyzna. – Piekarz nadstawił ucha na postukujące w jadalni przytułku garnki. – Oczywiście możecie wykoncypować sobie własny pomysł na wyłączenie całej tej grupki rasistów. Liczę na waszą kreatywność, bracia. Jeden tylko punkt konieczny, ale z tego, co słyszałem to dobrze wam wychodzi…

- No. – Wilhelm pokiwał głową. Niby to z uznaniem, ale spod chusty nie szło ocenić. – Po wszystkiem karczmę spalić. Spalić, bo to był wypadek tylko. Tylko nam nasza Żagew się zjarała trochu.

O tak, to wychodziło im dobrze. Ale czy przypadkiem nie do trzech razy sztuka? Jedna Krew gwarantowała intrygujące sposoby spędzania wieczoru, ale jak na ‘organizację społeczników’ zabawy miało bardzo aspołeczne.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 13-09-2013 o 15:55.
Panicz jest offline  
Stary 13-09-2013, 19:04   #10
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Marlonn przysłuchiwał się wynurzeniom baronówny. Raz po raz podnosił brwi, czasami wydymał usta, w końcu niekiedy parskając śmiechem. Niezbyt podobały mu się rasistowskie ciągoty władz Critwall.

Gdy wysoko urodzona skończyła swą opowieść półelf skwitował.

- Ty to panna, potrafisz opowiadać. Choć są to doprawdy opowieści dziwnej treści, jak mawiał jeden znajomy mi klecha. Wpadłaś w gówno i chcesz nas ku sobie przywołać. Niebezpieczne to, niebezpieczne. Wszędzie wokół śmierdzi mi na milę. Tak czy inaczej zaintrygowała mnie Twoja historia i Twoi wrogowie. Jestem przecie nieludziem - dotknął znacząco swoich uszu - o wrażliwym serduszku. Dobijemy zatem targu - wyszczerzył równe zęby w uśmiechu, łykając wina z drewnianego kubka.

- W końcu Caspar, czy jak go wołają w bordeliku... eee... panicz Caspar? Ale do rzeczy, to druh nasz jest. A druha, kurwa, nikt nie rusza. No, chyba, że potrzeba przypili.

Wtem jednak spoważniał.

- Jeśliś nas jednak wystawiła na talerzu naszym wrogom, gołąbeczko, to dostaniesz, za przeproszeniem, chędożonko w trzy zatoki Twego ciała, rozumiemy się?

Na tę jawną i obelżywą groźbę Bliźniacy poruszyli się nerwowo, ale półelf tylko pogardliwie machnął im ręką. Wiedział wszak, że panna baronówna z twardszej gliny jest ulepiona.

- A Wy co tak zadami przewracacie, hę
- zagaił przyjaźnie, choć w oczach Marlonna czaił się mróz. - Nie lękajcie się, zuchy. Was też przygoda rzyci nie ominie, gdy skrewicie.


***

Spotkanie z resztą kompanii wypadło niespodziewanie dobrze. Półelf wypocząty, nakarmiony miał doskonały humor.

- No, no, Panowie i Panie - zaczął Marlonn. - Nikt nie zginął od ostatniego czasu, nie licząc Poganina i Wieprzka, czyli rozwijamy się, poznajemy, mądrzejemy. Zaczynamy bawić się w działalność wywrotową, spiskową. Daleko zajdziemy, hanza.

Klaudiusz wyjawił cel i okoliczności misji. Podał nazwy, zawołania. Półelf zacukał się wydatnie.

- Pożary, mówicie? Wiecie, my to w gratisie mamy. Znaczy podpalenia. Niedługo nas wołać będą Podpalacze, nie chłopcy?
- zerknął po reszcie. - Mówcie nam lepiej, jak zamierzacie odciągnąć uwagę wojska. Trzeba zapewne Wasz plan uładzić.

- Aha, i czy dwujstu, znaczy na pewno dwudziestu?
 
kymil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172