Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-08-2013, 21:33   #1
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
[DnD-Grhwk]"Być paniczem!"

Bolesne westchnienia statecznych mężatek i dziewicze łzy nadobnych nastek jakimś cudem omijały Szczura. Nie żeby nigdy nie przyprawił tych pierwszych o to pierwsze i tych drugich o to drugie. Po prostu odbywało się to dotąd bez żadnej romantyczności. Bez wierszy, bombonierek i uśmiechów. To nie było to. Te objawy, symptomatyczne dla zakochania, u koleżanek Szczura koincydowały z biznesowej natury decyzjami, które podejmował on wobec nich lub ich małżonków. Uczucia tu zatem były, złamane serca jak najbardziej też, ale ckliwości ani krzty.

Może było tak dlatego, że Thomas nigdy przystojnym i kulturalnym młodzieńcem nie był. Teraz zresztą młodzieńcem nie był już w ogóle, na czaszce miał szybko rzednące, zmiksowane fifty-fity z siwizną czarne kłaki, posiwiały, rzadki zarost na pomarszczonym pysku i braki w uzębieniu. Źródło sercowych niepowodzeń mogło też siedzieć w jego charakterze, reputacji okrutnika, chama i pijaka. Kiedy tak wspominał te wszystkie zbrzuchacone przezeń prostytutki, które wywalał na zbity pysk, te, które tłukł, gdy przychodziły do niego ze skargą na klientów i te, które bił ot tak…

Nie, właściwie nigdy nie bił ich ot tak, nie był żadnym potworem! Owszem, bił, ale gdy był w złym humorze. To nie to samo, tłumaczył sobie. Ale tłumaczenia tłumaczeniami, a czas płynął. Obleśny alfons Thomas Alvein postarzał się, stracił całą frajdę z niuchania proszków i palenia innych proszków, obżerania się, ruchania, a nawet chlania. I teraz był już starym, obleśnym alfonsem Thomasem Alveinem. A ckliwa, szlachetna dusza, która gdzieś tam musiała się kryć, dalej była niewidoczna. Co z miłością, z tym cudownym uczuciem, o którym śpiewali bardowie, gdy rzygał do miski? Co ze sławą, honorem, pozostawieniem czegoś dla potomności? Thomas Alvein miał uczucia wyższe i któregoś dnia postanowił tym uczuciom dać ujście. Postanowił, że to teraz. Że czas już najwyższy na zmianę.

I jak postanowił, tak zrobił. Porzucił dawne życie niemal z dnia na dzień. Upewnił się tylko, że magazyny i gospoda, które podpalił są korzystnie ubezpieczone. Z odszkodowaniem w kieszeni i paroma starymi kompanami, którzy mieli złagodzić turbulencje towarzyszące przejściu do całkiem nowego życia ruszył w drogę. Do Tarczowych Ziem, krainy wielkich możliwości. Krainy, gdzie każdy mógł powstać na nowo. Zmartwychwstać odmieniony, wolny od przeszłości i z sercem pełnym nadziei na przyszłość.

I oto teraz, ten nowy, lepszy człowiek siedział sobie za mahoniowym biurkiem, w skórzanym, obiecującym wygodę fotelu, zaciągając się tytoniem z długaśnej, dziwacznie poskręcanej fajki. Poplamiony pomidorówką płaszcz, który rzekomo zrósł się z nim, jakimś cudem zdarł z pleców i zamienił na haftowaną złotą nicią kamizelkę i jedwabną koszulę. Na nosie próbował nosić solidny okular w rogowej oprawie, ale tej sztuki jeszcze nie posiadł, więc póki co szkła wtykał do kieszeni na piersi. Nawet szczękowe uskoki wypełnił perłowymi wstawkami. Te przynajmniej nie biły po oczach, jak jego poprzedni, złotawi lokatorzy. Dalej był brzydki, ale teraz już w ten elegancki sposób, który kupuje uwagę zgrabnych małolatek i zaprasza je do tańca godowego.

- Poprosiłbym, żebyście usiedli… – Głos dalej był przepity i charkotliwy, ale co za maniery! Poprosiłby? – No, ale sami widzicie, krzeseł brak. Jeszcze się tu urządzam. Zresztą, to nawet dobrze. Nie ma się co rozsiadać, człek się rozleniwia, przysypia, cycki i dupy mu się marzą, słoneczne wakacje i inne takie nie na miejscu sprawy. A tu sprawa jest biznesowej natury, uważnie trzeba posłuchać. Nie w gaciach gmerać, ani liczyć muchy pod sufitem tylko słuchać.

Świst, niemal wielorybi, buch i Szczur pociągnął sztacha z fajki, o mało co nie wciągając w płuca całego drewienka. Chwilę potrzymał gości w suspensie i kiedy już wykaszlał z siebie sinoszary opar, monolog mógł zacząć się od nowa.

- Macie u mnie dług. Wszyscy. To sami wiecie zresztą najlepiej, ale mówię na wypadek, gdybyście się zastanawiali, co to za nieboraki tu z wami stoją. I mam sposób na spłatę tego długu. Prosty. Robotą. Uczciwą, ciężką pracą – Szczur łapczywie ściągnął przez cybuch resztkę tytoniu – To jest praca na raty. W etapach. Urozmaicona, ciekawa i w zbożnym, można powiedzieć, celu. Tedy o, tak to idzie…

* * *


Czerwonorękim nie zeszło się długo. Po pierwsze, uderzyli nocą, znienacka, w najmroczniejszej godzinie, kiedy księżyc - nieświadomy niczego - wałęsał się za chmurami. Po drugie, mieli przewagę liczebną. Nie drobną czy znaczną. Nie taką przewagę, którą można rozpatrywać w kategoriach strategicznych i opisywać w traktatach o sztuce bitewnej. Wobec spokojnej wioseczki i drewnianego kasztelu byli siłą natury, nieuniknionym kataklizmem, niepowstrzymani niczym góra lodowa.

Jeźdźcy byli w większości pijani. Niektórzy do tego stopnia, że spadali z galopujących koni, zalegali połamani i zarzygani w przydrożnym perzu i pokrzywach. Beczki, które porozbijali i opili w poprzednich siołach przyprawiły im większych strat niż w pośpiechu zebrani knechci Rolanda de Salle. Sama zresztą liczba atakujących wystarczyła, żeby dozbrojone w cepy i kosy chłopstwo wzięło się do ewakuacji, a zbrojni pachołkowie lokalnego władyki wytrzymali niedużo dłużej. Uciekać czy nie, wybór był i tak bez znaczenia. Cała osada była otoczona szczelnym pierścieniem wojsk. Sprinterzy, którzy zdołali wyrwać się rabującym sioło zbójom i tak trafiali pod oręż bandziorów z Czerwonej Ręki.

Załoga broniąca drewnianego, otoczonego palisadą kasztelu wytrwała na posterunku do końca. Dzięki swej dzielności mieli doskonały przegląd przez całe spektrum krzyków, które urozmaiciły, nudną skądinąd, noc żabiego kumkania i wilczych wyć. Słyszeli zawodzenia gwałconych kobiet, szloch mordowanych dziatek, nieustanne jęki okaleczanych dla zabawy chłopów, których nikt nie chciał dobijać. Słyszeli też nieludzkie wrzaski znarkotyzowanych i pijanych zbójów, którzy wdzierali się na majdan, by zarżnąć ich, ostatnich obrońców. Ostatnich, którzy wytrwali przy sir Rolandzie, panu na Czarnystawie, weteranie dziesiątek bitew.

Stawali dzielnie, ale była ich ledwie garstka. Nie było mowy, żeby obstawić nawet pół długości palisady, a skundleni bandyci wdzierali się z każdej strony, zdawali się nie mieć końca. Po kwadransie ostał się jeno podmurowany donżon, ostatni bastion, gdzie sir Roland i jego rodzina bronili się do ostatka. Liczyli, że rozwścieczeni najeźdźcy zabiją ich szybko. Może nawet w walce? Bez tortur, bez gwałtów i okaleczeń. Potykając się na śliskich od juchy schodach słyszeli, jak do kakofonii jęków włączają się nowe głosy. Coraz dalsze i dalsze.

Tej nocy nie byli sami. Ich los mieli podzielić mieszkańcy dziesiątek bliższych i dalszych wiosek. Łuna opatuliła niebo ze wszystkich stron, oplotła widnokrąg girlandą płomieni.

* * *


Wysoki, dobrze zbudowany młodzian w pikowanym, brudnożółtym wamsie miał czarodziejski głos. Niezwykły. Z takim głosem mógł być śpiewakiem, zanuconą seksownie melodyjką budować sobie drogę do dziewczęcych majtek na hrabiowskim dworze, młócić szlachcianki jak młynarz-minotaur. Ale misję miał inną. Tym razem po prostu tłumaczył, co i jak. Wyjaśniał niuanse zadania, które Szczur zlecał. On zdobywał informacje dla swego pryncypała, sojusznika, czy też kimkolwiek Thomas Alvein dla niego był, a potem odpowiadał za ich sprawny przekaz do głów istot niższego szczebla. Podwykonawców. Paczki zbójów, która dłużna coś Alveinowi zgodziła się zrobić, co do nich należy.

- Samuel Castells. Niski, szczupły, ryże kudły, bródka i zamiłowanie do fikuśnych fraczków. Nie sposób się pomylić. – Młodzian mówił, że nie sposób, ale widać dla tej podejrzanej bandy miał specjalne kryteria, bo rysopis powtarzał już po raz trzeci. – Dziś w nocy będzie w bibliotece na Okonim Łachu. Najpewniej sam, ale oczy wokół głowy! Co z nim zrobicie i jak to zrobicie, Wasza rzecz. Ważne, żeby zrobić mu z mordy puzzle, których nikt nie poskłada. A potem wrzucić gdzieś w rzekę, czy co tam macie w planach. W tej materii jesteśmy elastyczni.

- I po raz siódmy powtórz im o dokumentach. – Szczur zdążył w procesie tłumaczenia tajników misji wykopcić dwa nabicia fajki i teraz motał się z trzecią dostawą. – Papiery są najważniejsze.

- Macie przepatrzyć wszystkie jego kieszenie, kończąc na schowku między pośladami. Wszystkie szpargały, które ma na sobie mają trafić tu, o… – Orator otworzył szufladę Thomasowego biurka i demonstracyjnie pokazał palcem na pustą przestrzeń w drewnianej wnęce. – O tu. Najważniejsze ze wszystkich będą dwa pergaminy. Dwa opieczętowane błękitnym woskiem pergaminy ze znakiem gryfa. To jest Wasz cel numer jeden. Tuba z bawolego rogu, w niej dwa pergaminy, błękitny wosk, znak gryfa. Taka kolejność. Jaśniutkie?

Aż biło po oczach. Jaśniutkie jak równiutkie zębiska rozgadanego kierownika. Cele były zaznaczone, noc nadchodziła szybkimi krokami, a ofiara stygła. Rudzi nie mieli łatwo na tym świecie. I właśnie dziś kolejny ryży kudła miał tej niczym niezawinionej awersji doświadczyć.

* * *


Miasto nie cichło na noc. Zmieniała się tylko gama dźwięków, które niosły się jego zapyziałymi uliczkami. Przekrzykiwania przekupniów wymieniały się z porykiwaniem pijaków w kosmicznym porządku wyznaczanym ruchem ciał niebieskich, szwargot dzieciarni uchodził przed jękami rozkoszy, modlitewne hymny przechodziły w rubaszne przyśpiewki, a kłótnie przy kramach znikały, gdy nadchodził czas domowej przemocy. W innych grodach życie wygasało ze zmierzchem, ale Critwall do takiego porządku musiało dopiero dojrzeć.

Tawerny i zajazdy były zawalone węszącymi zysk na świeżym gruncie handlarzami, szlachtą, która musiała koczować pospołu z łyczkami, nim jej zawodzenia o przydział ziemi zostaną rozpatrzone, najemnikami czekającymi konfliktu i zamożniejszym, kimającym w stajniach chłopstwem, które szykowało się do osiedlenia. To byli szczęśliwcy. Mieli dość grosza by znaleźć przytułek gdzieś pod dachem, a karczmarze – diabelskie nasienie! – podbijali ceny potwornie. Widząc popyt, za którym podaży nie szło nadążyć, narzucali własne warunki. Gdyby mogli przyjęliby pewnie wszystkich koczujących na ulicach wagantów, ale nie było już fizycznego miejsca, by kogokolwiek przechować w czterech ścianach jakiejkolwiek gospody. Ot, stracone dukaty.

Teraz, zmierzając na Okoni Łach, dawną wysepkę, która nie wiedzieć kiedy wrosła w miasto jako jego kolejny kwartał, ludzie Alveina mieli niewiele mniejszy problem z przepychaniem się między „mieszczanami”, co w dzień. Prostytutki, choć władza ich proceder wyjęła spod prawa i surowo karała, mnożyły się jak muchy. Rodziny, które przybywały po swój kawałek raju łapały się na tym, że nim przyjdzie im wyrwać dla siebie piędź ziemi do uprawy, zostaną ogołocone ze wszystkiego przez oszustów i łasych na łapówki urzędasów. A jeść było trzeba, więc niejedną szanowaną mieszczkę los skazał na wejście w najstarszy zawód świata. Podpici włóczędzy, którym zostało ze zgromadzonego na wyprawę majątku parę monet zapadali się w nałóg i włócząc po ulicach nagabywali przechodniów. Wielu wkraczało na ścieżkę zbrodni – przyparci do muru nie widzieli dla siebie innego wyjścia – ale ich kariery były krótkie. Będące na krawędzi wojny państwo nie pozwalało zbójom się zadomowić. Rycerze zakonni i regularne wojsko, które patrolowało ulice były gwarantem szybkiej, bezprocesowej śmierci niegrzecznej młodzieży.

Odetchnąć można było dopiero po drugiej stronie Żałobnego Mostu. Tu mieszkali arystokraci i tu patrole dbały o to, by nikt niepowołany nie kręcił się po zmierzchu. Obywatele drugiej kategorii mieli dla siebie resztę miasta. Jego ulice, brudne zaułki, place i zaskłotowane błyskawicznie ruiny. Obywatele trzeciej kategorii, najliczniejsi, których magistrat ocenił jako „kłopotliwych”, a zatem niegodnych wstępu do miasta w tych nieprzyjemnych czasach, oblepili podgrodzie pajęczyną namiotów i szałasów. Obywatele jeszcze niższej kategorii, to jest kryminaliści robiący dla Szczura, mieli zameldowanie na stryczku. Ale nie dziś. Nie tej nocy. Tej nocy wszystko szło, jak należy. Póki co.

* * *


Biblioteka z zewnątrz nie robiła nadmiernego wrażenia, ot kamienica jakich wiele. Wciśnięty między dwie sąsiednie, bardziej okazałe konstrukcje, fronton zdawał się szczuplutki i skromny ze swoją szarością. Proste pilastry na piętrach i linie boniowania robiły za całe zdobnictwo, może nutę przepychu dodawały drzwi. Potężny, metalowy portal z judaszem – całość oszmelcowana na głęboką zieleń. Wbić się przez tę bestię do środka bez katapult, taranów i całej reszty imprezowego ekwipunku zupełnie nie szło. Trzeba było wkłamać się do środka, wyłgać sobie drogę do bibliotekarskiego serca i wewnątrz – w akompaniamencie ciszy i spokoju – zarżnąć wszystkich, pewnikiem nielicznych o tej porze gości.

Do tej roboty zabrał się Caspar. Młody i szczupły mógł zagrać żaka, albo terminatora, którego mistrz posłał do sprawdzenia jakichś detali, których jego biblioteczka nie zawierała. Uśmiechnięty, z przylizanym włosem i poprawioną szatą dobrał się do żelaznej kołatki dając reszcie bandy znak, żeby pochowała się po okolicznych wnękach i zaułkach. Stuknął raz, stuknął drugi, a za trzecim razem złapał, że stukać sensu nie ma. Drzwi były otwarte, łańcuch spuszczony, a sztaby odrzucone na boki.

Wpadli do środka błyskawicznie, noże i miecze już czekały na swój moment w wieczornej gali, oczy uważnie lustrowały przestrzeń, szykowały pole pod jatkę, która miała rozegrać się lada moment. Za późno. Przybyli za późno, jatka zaczęła się bez nich.

Zawieszone w rogach przedsionka kaganki cieniami łaskotały rozwaloną na podłodze sylwetkę odźwiernego. Staruszek wzbogacił się na koniec żywota w trzy bełty, dwa sterczały z piersi, a jeden ulokował się wygodnie w samym środku rozpaćkanego oczodołu. Trup był świeży, jucha dalej waliła potokami, a Owain przysiągłby, że dziad podskoczył jeszcze raz czy dwa. Odgłosy kroków za drzwiami do lektorium i świst lotek tylko utwierdziły zbójów w świeżości całej sytuacji. Matt szybko zarzucił na drzwi żelazną sztabę blokując drogę ucieczki ewentualnych zbiegów i osłaniając się od niepowołanych gości. Reszta już dawno miała w łapach oręż, z którym czuli się najlepiej i gotowali się do gry va banque.

Cliff wjechał w drewniane drzwi do księgozbioru akrobatycznym kopniakiem, władował się od razu do środka, rzucił szukać przeciwnika. Ta zapalczywość uratowała mu życie. Nie było mowy o zaskoczeniu. Ci, którzy obstawili bibliotekę byli profesjonalistami. Ustawieni za grubymi regałami, wypatrując ofiar z okienek między porozwalanymi dla osłony woluminami, pruli do odwiedzających z kusz.

Gdyby Westrock rozglądał się za przeciwnikiem zamiast rwać do przodu na wariata bankowo byłby bogatszy o niejedną dziurkę. Przeznaczone dla niego bełty pofrunęły nad łbem kicającego zabijaki, który zwalił się w pędzie na truchło skitranego za biurkiem bibliotekarza. Reszta drużyny zamarła wyczekując kolejnej salwy. Odczekawszy moment Herem wleciał do środka wywijając rapierem, jak opętaniec. Blef strzelców wypalił i przekonani o ich nieszkodliwości goście władowali się prosto pod grad pocisków z zapasowych kusz. Wojownik oberwał w ramię, dziabnięty grotem Grishnak odtoczył się między stanowiska skrybów, Nataniel pocałował podłogę po tym, jak pocisk przeleciał mu tuż nad czaszką, mącąc bujną czuprynę i o włos – bardzo w tym przypadku dosłownie – przybliżając go do kostuchy. Caspar wyrwał naprzód, prześliznął się między dudniącymi o drewniane drzwi pociskami i spróbował kordelasem dosięgnąć schowanego za najbliższą biblioteczką snajpera, ale kusznik naparł z całych sił na regał z traktatami historycznymi i zwalił mebel na młodzika. Huk, kurz i fruwające w powietrzu, wyrwane z ksiąg karty zmieniły na moment sytuację na polu bitwy w jedną wielką enigmę.

Wiele widać nie było, ale jedno było pewne. O ile fronton kamieniczki był skromny, o tyle tu, w głębi, na jej tyłach przestrzeń była niemal przytłaczająca. Regały zastawione inkunabułami i grymuarami tworzyły zawiłą sieć alejek ciągnących się kilkadziesiąt metrów w każdym kierunku, splatały się i rwały formując papierowy labirynt. Za tymi regałami, w głębi sali, kryli się strzelcy i tylko bogowie raczyli wiedzieć, ilu ich było. Czasem szarobure sylwetki pomykały gdzieś na granicy widoczności, uskakując od jednej encyklopedyczno-słownikowej barykady do drugiej, ale nikt nie miał teraz czasu na rachowanie. Wystawieni na ostrzał w centrum sali, pośród czytelniczych biurek i skrybich warsztatów pracy zakontraktowani mordercy mocno utracili na pewności siebie.

Zmotywował ich dopiero widok rudego, wystrojonego w muśliny kurdupla. Króciak objawił się na przeciwnym końcu sali, przez moment widoczny w pustej przestrzeni alej z heraldycznym nudziarstwem, rozpędzony i w wyraźnym szoku. Brudnobure sylwetki, które za nim mignęły pewnikiem motywowały rudzielca do joggingu, bo przystanek groził spotkaniem z maczetami, którymi wywijali niby Buszmeni.

Dopadnięcie gnoja widać miało w planach więcej podmiotów niż tylko szanowny pan Szczur, ale jedni byli zdecydowanie bliżej realizacji swoich zamierzeń niż inni. Ot, życiowa niesprawiedliwość. Dźwięk naciąganych kołowrotkiem cięciw sugerował, że za moment niektórzy dostaną kolejną jej porcję.
 
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172