Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-05-2018, 21:09   #1
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
[D&D 5e] Dłoń Szulera


Lewus, największy zabijaka w tej zapomnianej przez bogów wylęgarni splugawionego robactwa, wreszcie wrócił z zaplecza. Zaciągnął tam przed godziną jakiegoś nieszczęśnika, który przegrał wszystko w karty i nie miał mu czym zapłacić. Lewus nie był co prawda właścicielem przybytku, lecz stał wysoko w hierarchii gildii przestępczej. No i był przy kasie, a kto miał złoto, ten miał posłuch w szulerni, a gospodarze Kociej Łapy zawsze witali go z otwartymi ramionami.

Nie było najmniejszej szansy, by dłużnik wciąż oddychał, wszyscy wiedzieli, że Lewus ma krew na rękach. Pobrzękując wesoło na lutni, wrócił do stolika, jakby nigdy nic się nie stało.

- To co, Lewus? - odezwał się gruby jegomość, którego zęby nienaturalnie lśniły nawet przy blasku świec - Gotowy przegrać w karty resztę swojego dobytku?

- Uważaj do kogo uderzasz Kled - kruczoczarne włosy Lewusa opadały na prawe oko, prawie całkowicie je zakrywając - Za niedługo będzie mnie stać na wykupienie tej rudery, na która mówisz Neverwinter.

- Akurat! - gruby zaśmiał się głośno i pociągnął łyk z kufla.

- Śmiej się, śmiej - lewa ręka szulera powędrowała pod kaftan, a następnie przesunęła po blacie wyciągniętym z kieszeni przedmiotem. Był to niewielki futerał na karty z czarnej skóry, zdobiony metalowymi elementami. Nikt z obecnych przy stole nigdy wcześniej nie widział, by Lewus miał taką talię - Proponuję dziś podnieść stawkę pięciokrotnie.

Rozmowy przy najbliższych stołach ucichły, ktoś z obecnych głośno przełknął ślinę.

- Co jest, strach was obleciał? Dajcie spokój, co takiego może się stać? Trzeba od czasu do czasu zaryzykować!


Ponad dwieście lat później


Z niejednego pieca jadaliście już chleb, ale nawet dla was było to niecodzienne zadanie. Wyruszyliście kilka tygodni temu z Wrót Baldura, kierując się na północ starą, mocno zarośniętą w niektórych miejscach drogą, celowo rezygnując ze zdecydowanie bezpieczniejszego, szlaku handlowego. Przemierzaliście Równiny Poległych, przezornie przestrzegając ludowej mądrości, by nie rozpalać w tej okolicy ognisk na szczytach wzgórz. Sforsowaliście nurt Krętej Rzeki, a nawet oczyściliście i zabezpieczyliście dawno zapomniany wąwóz w Trollowych Wzgórzach. Oddział, który wam do tej pory pomagał, zostawiliście właśnie tam i od teraz byliście skazani tylko na siebie.

Gdy wkraczaliście w Las Trollbark, towarzyszyły wam już zdecydowanie pogodniejsze nastroje, w końcu już połowa drogi za wami, choć nadal musieliście się mieć na baczności. Gangi goblinów dawały wam o sobie znać, lecz im głębiej zapuszczaliście się w las, tym potyczki stawały się mniej zaciekłe. Zaniepokoiło was, że w końcu przestaliście widywać gobliny, choć największe zdziwienie czekało was wtedy, gdy las nagle ustąpił miejsca piaszczystej pustyni. Wyglądało na to, że trafiliście w dobre miejsce…



Późnym popołudniem dotarliście wreszcie do malującego się od dawna w oddali przesmyku. Towarzyszący wam cały dzień piach zdawał się być wszędzie. Było go pełno w waszych plecakach i ubraniach, lepił się do spoconych skór i koni. Na domiar złego, niecałą godzinę temu zauważyliście goniącą was od południa burzę piaskową. Sądząc po prędkości z jaką się zbliżał, dotarliście do wąwozu w samą porę. Nie jest to idealna kryjówka, ale lepszy rydz niż nic.




Wyglądało także na to, że szczęście znów się do Was uśmiechnęło. Gdy znaleźliście się bliżej, dostrzegliście kamienną strukturę o prostym, sześciennym kształcie, wysoką na niecałe trzy metry, a która wydawała się być doklejona do lewej ściany wąwozu. Długość żadnej ze ścian nie przekraczała dziesięciu metrów. Okna zostały zamurowane dawno temu i nigdzie z zewnątrz nie widać było drzwi. Dotarło do was, że trafiliście w ostatnie miejsce, do którego dotarła poprzednia wyprawa. Przed wami stało to co zostało z dawnej szulerni, zwanej Kocią Łapą - czego dowiedzieliście się z archiwów we Wrotach Baldura. Choć żaden z tekstów nie wspominał, by znajdowała się ona na pustyni.

Zmęczony Ellingwood miał gardło suche jak pustynia rozciągająca się wokół. Przewodnik coś tylko burknął, złowrogim spojrzeniem omiatając ten nieprzebyty i zagadkowy obszar. Spode łba patrzył, a taka zaciętość paliła się w jego zaczerwienionych od piachu oczach, jak gdyby pustynia była wrogiem z krwi i kości. Pił małymi, zachłannymi łykami z bukłaka, nie odrywając lewej ręki od kuszy. Niezależnie od swej nieznajomości terenu musieli szybko podjąć właściwą decyzję ze względu na burzę, to fakt, ale weteran nienawidził mieć tylko jedne wyjście z danej sytuacji.

- Najchętniej to ukryłbym się gdzieś w pobliżu i zobaczył, co się stanie, gdyby nie ta burza! - krzyknął Ellingwood, rozglądając się za kryjówką równie solidną jak Kocia Łapa, ale mniej podejrzaną. W następnej kolejności zamierzał zsiąść z konia i dokładnie zbadać dłoniami ścianę w nadziei na znalezienie wejścia. Jeśli nie dotykiem, to węchem któregoś ze swoich wiernych psów myśliwskich.

Zbliżyliście się do budowli na kilkadziesiąt kroków, trzymając broń i psy blisko siebie. Piasek dookoła kamiennej struktury przechodził ze swojej naturalnej barwy w coraz ciemniejsze odcienie szarości, będąc prawie czarnym przy samych murach. Po upewnieniu się, że na dziwny piach można bezpiecznie wejść, Stary Ellingwood rozpoczął ostrożnie badać ściany, zaczynając od lewej do prawej. W tym czasie ci z was, którzy nie osłaniali wąsacza, zaczęli rozglądać się za inną kryjówką. Kilkadziesiąt metrów dalej wypatrzyliście naturalną wnękę w wąwozie. Nie było to co prawda idealne schronienie, lecz może przynajmniej będziecie mieli gdzie zostawić konie, jeśli uda wam się dostać do środka Kociej Łapy.

Wysłużone ręce wojownika wodziły po rozgrzanych kamieniach w nadziei na znalezienie wejścia. Dopiero przy trzeciej, północnej ścianie natrafił na otwór, jednak nie dłonią, a stopą. Czarny piach osunął się pod nogą Ellingwooda i gdyby nie wrodzony refleks, wojownik mógł już znaleźć się w dole dziury. Przed wami ukazało się niewielkie pomieszczenie, które kiedyś mogło stanowić komórkę lub składzik. Góra piasku usypana aż pod sufit ułatwiała wejście do środka. Jedynym co dostrzegliście patrząc z zewnątrz, była postawiona w kącie drabina prowadząca w górę.

Tymczasem burza zbliżała się nieubłaganie, piasek zaczynał bić po oczach i wiadomym było, że żywioł może do was dotrzeć w każdej chwili.


- Uwiążmy zmęczone konie we wnęce - Ellingwood zaproponował, kiedy wrócił zza północnej ściany, odetchnąwszy z ulgą. - Znalazłem wejście, teraz pozostaje jedynie przygotować się na wszystko... albo chociaż na najgorsze. - Weteran zostawił wierzchowca oraz konia jucznego i sprawdził jeszcze raz stan swojego rynsztunku. Czuwał w pewnej odległości od wejścia do komórki w oczekiwaniu na pozostałych kompanów.

- Chyba szczęście nam dopisało. - Bran wypluł kilka ziarenek piasku. - Skąd się tu wzięła pustynia? - zadał retoryczne pytanie.
Zabrał juki i ruszył w stronę Ellingwooda.
- Jeszcze trochę i zostałyby z nas kopczyki piasku.

Rylivia przywiązała swojego konia obok pozostałych wierzchowców, po czym ruszyła za Branem w kierunku Ellingwooda.
- Dobra robota starszuku. - powiedziała do wojownika klepiąc go po plecach. - W środku odpoczniemy trochę od tego paskudnego, walącego po twarzy piachu. - Położyła dłonie na biodrach i wodziła wzrokiem po pomieszczeniu.

Na twarzy poklepanego po plecach Ellingwooda malowała się konsternacja. “Młodzi często zapominają o dobrym wychowaniu”, pomyślał. Powstrzymał się od słownego komentarza. Dopiero spartaczona robota by takiego wymagała, a na to póki co się nie zanosiło. Strząsnął ręką ziarenka piasku z długich wąsów, wypluł też te, które dostały się stamtąd do ust i trzeszczały w trakcie podróży między zębami. Wypogodził oblicze.

Nagle Ellingwood wpadł na pomysł, aby upewnić się, czy góra piasku, po której będą schodzić do komórki, nie kryje żadnej niespodzianki. Chwycił za tyczkę i wbił ją kilka razy w losowe punkty kopczyka tak głęboko, jak się tylko dało.

- Mam w jukach mnóstwo ekwipunku - Ellingwood zwrócił się do pozostałych podczas manewrowania tyczką - ale sam go nie zabiorę. Krasnoludzie, pomożesz? - zwrócił się do Beereara, który wyglądał na najsilniejszego w ich kompanii. - Może okazać się przydatny - następnie zamierzał dać swoim kuszom sprawdzić, czy ktoś nie czai się na górze drabiny, a jeśli nie - ocenić jej solidność przed postawieniem pierwszego kroku. Uważał na posadzkę, którą z każdym krokiem też zamierzał “tyczkować” - przykryta piachem wyglądała na idealne miejsce na alarm lub niebezpieczną pułapkę.

- Burza piaskowa - burknął Beerear. - Widziałem więcej piasku wytrząśniętego z sandała skullporckiego żebraka. - Na przekór swoim słowom, krasnolud nerwowo zezował w stronę horyzontu.

- Chyba będziemy musieli iść po kilka razy. - Wzruszyła ramionami młoda tiefling. - Też mam przy koniu kilka rzeczy, które mogą się nam przydać.

- Nie ma sensu zabierać wszystkiego na raz - powiedział Bran. Rzucił na ziemię juki. - Przyniosę część tego, co zostało przy koniach. Zwiedzimy kawałek - spojrzał do góry - i jeśli tam będą lepsze warunki, to się ze wszystkim przeniesiemy wyżej.

- Zanim wtaszczymy wszystko do środka, sprawdźmy co czeka nas w środku - Idaris włączyła się do dyskusji uwiązawszy swojego wierzchowca - Jeśli to faktycznie ta stara szulernia, to w środku może być sporo pułapek. Pójdę przodem z Wąsaczem… Ale musimy się uwijać, żeby zdążyć przed burzą.

- Uff...zdaje się, że jesteśmy na miejscu? - Panazifer sprawiał wrażenie dopiero co wybudzonego. Cmoknął na konia który zaparkował klekoczący rozmaitymi rupieciami konny wózek niemal przy samym wejściu do szulerni po czym zeskoczył z kozła. Następnie wykonał kilka uciesznie wyglądających wygibasów, od których chwilami trzeszczały mu głośno naciągane stawy. Zdjął kaptur, ukazując białą jak śnieg rozwichrzoną czuprynę, i takiż zarost przywodzący na myśl raczej dzikiego zwierza niż istotę myślącą. Obraz tej zadziwiającej twarzy uzupełniały okulary w pogiętych, metalowych oprawkach które chyba tylko cudem utrzymywały się na perkatym nosie gnoma. Kiedy skończył już kicać i rozciągać się po długiej podróży, zakasał rękawy swojej szaty i zniknął w klekoczącym wozie, szukając jakichś szpargałów. Po chwili wynurzył się z garścią ziół i niewielką kadzielnicą którą rozstawił obok wozu. Sam usiadł obok i zaczął zawodzić, paląc mieszankę zielska w kadzielnicy. Smród był zacny i można było się jedynie zastanawiać jakie szaleństwo próbował na wszystkich sprowadzić czarodziej, jednak po chwili dym z kadzielnicy zaczął zbierać się nad głową czarodzieja, aby po chwili uformować się w niewielką, latającą istotę o błoniastych skrzydłach
- Po co ryzykować. Może potrzeba pomocy z tym zwiadem? - Czarodziej pogłaskał siedzącego na ramieniu, wyglądającego na równie zaspanego jak on sam nietoperza. Sam jednak nie zamierzał wstawać i rozpoczął kolejne przygotowanie do rytuału - tym razem rysując różdżką tajemnicze znaki na ziemii, rozkładając tu i ówdzie nieco patyków z których kilka związał niewielkim kawałkiem cieniutkiej struny. Kolejne zawodzenia i inkantacje połączone z równie uciesznym jak wcześniej nieskładnym machaniem rękami...i przez chwilę nic się nie działo. Jednak czarodziej uśmiechał się szelmowsko, rozkazując mentalnie swojemu niewidzialnemu słudze wziąć młot i wbić kilka metalowych gwoździ w ziemię. Czarodziej nie mógł przecież pozwolić, by nadchodząca burza piaskowa porwała mu cały jego majdan.

- Potrzeba - uśmiechnął się Ellingwood i ustąpił pierwszeństwa czarodziejowi. Pomysłowy gnom, musiał przyznać.

Bran nie mieszał się do poczynań Panazifera. Gdyby ten potrzebował pomocy, to z pewnością by powiedział. Spojrzał na stos piasku, z którym przed chwilą 'walczył' Ellingwood, zastanawiając się, od jak dawna pustynia usiłuje zagarnąć to miejsce na własność.

Większość z was zabrała się do pracy przy znoszeniu ekwipunku w okolice wejścia do komórki. W czasie gdy gnomi czarodziej był skupiony na wykonywaniu rytuału, dwójka wojowników rozpoczęła ostrożne badanie zejścia. Tyczka zatapiała się raz po raz w czarnym piasku, czasami natrafiając na przeszkody, które po odkopaniu okazały się połamanymi deskami starych mebli. Schodząc w dół, podróżnicy poczuli zdecydowaną ulgę, gdy przywitał ich miły chłód bijący od kamiennych ścian. Zdecydowanie lepiej widząca w słabym świetle Idaris odkopała z podłogi kilka złotych monet, które były starsze nawet od niej.

Pomieszczenie było niewielkie i wydawało się nie mieścić nic oprócz góry piasku i drabiny, na szczycie której ujrzeliście otwartą klapę, prowadzącą do skąpanego w całkowitym mroku pokoju. Rozglądając się po wnętrzu zdaliście sobie sprawę, że komórka ledwo pomieści całą waszą szóstkę, nie wspominając o psach oraz całej stercie ekwipunku, którą wasi kompani właśnie układali przy wejściu. Gdy Panazifer zaczął przygotowywać kolejne zaklęcie, przywołany nietoperz wleciał do ziejącej mrokiem dziury, by po krótkiej chwili wrócić i ponownie usiąść na ramieniu gnoma.

Wtedy dotarła do was burza. Potężny wiatr ciskał ziarenka piasku, które boleśnie cięły wasze twarze, nie widzieliście nic co znajdowało się dalej niż zasięg waszych ramion. Szczekanie i skomlenia psów wraz z rozpędzonym wiatrem zagłuszały waszych towarzyszy, utrudniając porozumiewanie się. Wiedzieliście, że musicie działać szybko.


- Idziemy do góry - powiedział Bran. Był pewien, że piasek zaraz zacznie zasypywać kolejny kawałek pomieszczenia, w którym się znajdowali. Chwycił swój bagaż i ruszył po drabinie w górę. W końcu ktoś musiał sprawdzić, co się tam znajduje.

Bran odważnie ruszył w stronę drabiny. Mimo odziedziczonej po elfim rodzicu zdolności do widzenia w ciemnościach, dostrzegł tylko ogólny zarys pomieszczenia, które przypominało sypialnię. Wdrapał się na górę zaraz obok dużego łóżka, pokrytego dużą ilością starej, zakurzonej pościeli, które stało w południowo-zachodniej części pokoju. Szczególną uwagę zwracało zimno, które zdawało się bić od prowadzących na południe antycznych, drewnianych drzwi.

Ellingwood stanął w pewnej odległości naprzeciw drzwiom i wycelowawszy w nie obie kusze czekał na pozostałych. Skinął głową na krasnoluda, a następnie zaproponował, rozbawiony widokiem swoich psów obwąchujących pościel:

- Przetrzepie ktoś to łóżko zanim zmieni się w psią szczalnię?

- Może nie trzeba było ich wnosić? - Bran uśmiechnął się. - Sprawdzimy, co się znajduje za tymi drzwiami? Chyba sama Auril urządziła tam sobie siedzibę.

- Przeczepie? Ha. Opa! - Beerear zrobił krótki rozbieg, wyskoczył w powietrze i wycelował tyłkiem w łóżko.

Choć suche powietrze służyło drewnianemu łóżku, nie wytrzymało ono spotkania z krasnoludem obładowanym ekwipunkiem całej drużyny. Potężny huk rozniósł się po wąskim pokoju, gdy rama łoża pękła w połowie i znalazła się wraz z Beerearem na ziemi. Tumany kurzu, które podniosły się z pościeli zmusiły was do kaszlu i mogliście przysiąc, że z sufitu posypał się tynk.

- Tylko nam tu nie zaśnij - skomentował Ellingwood, powstrzymając się od parsknięcia śmiechem. Gwizdnięciem przywołał psy do siebie. Jeśli ktoś lub coś wrogiego nasłuchiwało nieopodal, nie mogli już liczyć na przewagę zaskoczenia.

- Może zamiast się wylegiwać, skrzesałbyś trochę światła - zasugerował Bran, dłonią odganiając od siebie kurz. Więcej jednak uwagi poświęcał drzwiom, niż krasnoludowi.

Rylivia słysząc słowa Brana zaczęła grzebać w swoich rzeczach. Po chwili wyciągnęła lampę i zapaliła ją, po czym odwróciła się w stronę pół-elfa. - A to może być? - zapytała mężczyznę z szelmowskim uśmiechem.

- Jesteś wspaniała! - odpowiedział z uśmiechem, do którego dołączył skinienie głowy.

- Oj tam... - pół-diablica machnęła ręką - Zapalenie lampy to żaden wyczyn, ale dzięki. Gdyby moja skóra nie miała czerwonawego odcienia to chyba bym się zarumieniła. - zażartowała i śmiejąc się nakierowała światło lampy na oglądane przez Brana drzwi.

- Ugh, znajdźcie sobie pokój - jęknął Beerear otrzepując się z kurzu.

Tańczące płomienie objęły ciepłym światłem zakurzone pomieszczenie. Rylivia, trzymając w wyciągniętej dłoni osłoniętą latarnię, zwróciła uwagę na zniszczone łóżko. Kawałek prześcieradła zaczepił się w jeden z licznych pakunków przywiązanych do plecaka Beereara, gdy ten próbował wstać. Masujący się krasnolud osłonił w ten sposób podłużną dziurę w pościeli, dookoła której znajdowała się rozlana, zaschnięta, brunatna plama.

Jeden z psów Ellingwooda szczeknął kilka razy, jeżąc wam włosy na karku i rzucił się za czymś co umykało w cień, a co w ostatniej chwili dostrzegliście kątem oka. Po chwili wrócił, trzymając wysoko głowę i dumny ze swojej zdobyczy usiadł przed przewodnikiem. Gdy diabelstwo skierowało światło latarni w stronę pyska mastiffa, wzdrygnęliście się na widok, który się wam ukazał. Pies trzymał w zębach wijącą się, ludzką dłoń!



- Oż ty! - Rylivia krzyknęła odskakując krok w tył na widok psiego znaleziska. - Panie Ellingwood, jeden z twoich pupilków chyba ma nową zabawkę... - rzuciła krzywiąc się trochę na widok wijącej się ręki.

- Szlag... - Bran również nieco się odsunął, z niesmakiem spoglądając na znalezisko. - To chyba nie powinno się ruszać, prawda?

- Żywe trupy. Pełzająca dłoń… trzeba ją spalić! - Czarodziej nie lubił umarlaków. Dokończył rytuał, rozkazując niewidzialnemu słudze zabezpieczyć wóz i konia po czym zainteresował się drzwiami, od których biło tajemnicze zimno. Oglądał uważnie drzwi szukając magicznych sigli, rysunków, glifów czy czegokolwiek co sugerowałoby jakieś magiczne zamknięcie, obejrzał też uważnie zamek i zawiasy.

- Jestem jak najbardziej za. - Powiedziała już nieco spokojniej Rylivia. - Ale najpierw trzeba jeszcze zabrać te obrzydliwe łapsko psu, ktoś chętny? Ja chyba nie mam jakiejś specjalnej ochoty tego dotykać. - Spoglądała na raz na swoich towarzyszy, a raz na pysk mastiffa trzymający ruszającą się dłoń. Po chwili zwróciła się do gnoma - Panie Panazifer? Czy pański sługa mógłby zabezpieczyć przed zimnem i piaskiem także mojego konia?

- W końcu to nie mój pies. - Bran spojrzał na Ellingwooda. - A psy nie lubią, gdy ktoś im odbiera jedzenie albo zabawki.

- Zabezpieczy wszystkie, o ile macie koce - czarodziej wskazał na stos ekwipunku złożonego przez wszystkich awanturników - zróbcie tylko coś z tym… - kiwnął głową na rękę w pysku psa - to mroczna magia. Wprawny nekromanta z łatwością może kontrolować to obrzydlistwo. - Gnom wzdrygnął się z obrzydzeniem.

- Czemu chcecie zabierać psiakowi pomocną dłoń? Umywam od tego ręce. Jak na dłoni widać, że to nic groźnego. - Chichrał się Beerear, aż jego sumiaste wąsy podskakiwały w górę i w dół.

Młodą Tiefling bawił humor krasnoluda i robiła wiele żeby nie wybuchnąć śmiechem, ponieważ chciała w obecnej sytuacji zachować powagę. - Nie powiem, barwne masz poczucie humoru kolego, ale ostrożności nigdy za wiele. Skąd wiesz, że za chwilę te łapsko jakoś dziwnie się nie wywinie i nie wydłubie biednemu zwierzęciu oczu? Trzeba to zniszczyć. - stwierdziła kładąc na chwilę latarnię na ziemi i wyciągając koc spomiędzy swoich rzeczy i podała go gnomowi - Proszę, dla mojego wierzchowca jest.

Bran poszedł w jej ślady, podając swój koc. To, że miałby spędzić kilka godzin na podłodze w niczym mu nie przeszkadzało.

- Hee hee… - Beerear otarł łzę rozbawienia. - Ale co racja to racja. - Krasnolud sięgnął do paska, wyciągnął zzań paskudnie wyglądający topór i kawałek nadgryzionej, wyschniętej kiełbasy z gęstej brody. - Kici, kici, chodź do wujka. - Wojownik wyciągnął przed siebie mięso, schował topór za plecami i powoli podszedł do mastiffa.

Rylivia przyłożyła dłoń do ust powstrzymując odruch wymiotny gdy krasnolud wyciągnął kiełbasę z odmętów swej brody. “Strach pomyśleć co on tam jeszcze skrywa” pomyślała.
- A ty wiesz, że to pies, a nie kot? - spytała z zasłoniętymi dłonią ustami.

- Byle tylko ręka Beereara nie zdała mu się smaczniejsza od kiełbasy - rzucił Bran - to taki drobiazg jak różnica rasy nie będzie mieć znaczenia.

Rylivia zaśmiała się.
- No to by było już o jedną urżniętą rękę za dużo, nie uważasz? - Spojrzała na pół-elfa z uśmiechem wymachując swym diabelskim ogonem.

Bran nie odpowiedział, z zaciekawieniem obserwując rozwój sytuacji.

- Pies, kot, jeden pies. Nie jestem druidem - żachnął się krasnolud. - Pewnie poprzedni właściciel tej budy dałby sobie za kobietę rękę uciąć, i stąd ten cały ambaras, har har.

- A co tu kobieta ma do rzeczy? - zapytała pół-diablica krzyżując ręce na piersiach i nerwowo wymachując ogonem po piachu tworząc przy tym chmurę kurzu.

- Głodnemu chleb na myśli - odparł cicho Bran, posyłając Rylivii lekki uśmiech.

Dziewczyna uśmiechnęła się do pół-elfa i odpowiedziała mu cicho.
- No dla tamtego pana to raczej się tu chleba nie znajdzie - zachichotała, dalej obserwując próbę odebrania psu wijącej się dłoni przez krasnoluda.

Bran przeniósł wzrok na pół-diablicę, ciekaw, czy dla niego znalazłby się tu chleb.

Rylivia czując na sobie wzrok młodego zaklinacza, oderwała spojrzenie od krasnoluda i przeniosła je na pół-elfa.
- Co się tak przyglądasz? - spytała z uśmiechem.

- Zdecydowanie przyjemniej jest patrzeć na ciebie, niż na tamtą parę - odparł po chwili, którą przeznaczył na podobny uśmiech.

Speszona słowami Brana pół-diablica spuściła wzrok w kierunku ziemi z nieśmiałym uśmiechem na twarzy nie wiedząc co odpowiedzieć, po czym spojrzała w kierunku gnoma badającego drzwi - Panie Panazifer, jak panu idzie z tymi drzwiami? Coś ciekawego? - zapytała niby to patrząc na czarodzieja, jednak od czasu do czasu łypiąc wzrokiem w kierunku Brana.

- Wieje zimnem, po za tym to po prostu stare drzwi. Otworzymy na odległość. Mam nawet taką sztuczkę w zanadrzu… - Zachichotał cicho i cofnął się pod przeciwległą ścianę, zerkając nerwowo na ożywioną rękę i na wąsacza, właściciela pieska - ale ta ręka to jednak nieco mnie rozprasza - uśmiechnął się nerwowo - powiedzmy, że my otworzymy drzwi, a ta ręka nagle zapragnie je za nami... zamknąć? - głośno rozważał opcje czarodziej - albo zechce dobrać się do naszego składowiska przydatnych przedmiotów...na przykład tego kufla - gnom sięgnął do swojego kufla - jasny gwint, chyba piwo zostało w wozie - zmarszczył się.

- Ciekawe, jak wygląda reszta tego ciała... - powiedział Bran. - I gdzie się znajduje - dodał szybko, zorientowawszy się, że mogło to zabrzmieć dwuznacznie, jako że wciąż więcej uwagi poświęcał pół-diablicy niż ręce.

- Hmmm… Mam nadzieję, że jest mniej żywotna niż ta część tutaj i nie znajduje się w tym pomieszczeniu. - rzuciła Rylivia. - Mogłaby mieć nam za złe zniszczenie ręki, bo to chyba jedyna opcja co możemy z tą łapą zrobić. Ze względu na brak ust raczej nam nic nie powie, no chyba, że wciśniemy jej pióro w palce i damy kawałek kartki to może nam spisze jakieś zeznania - zażartowała.

- Albo niech wystukuje odpowiedzi... - w podobnym tonie powiedział Bran. - Jedno stuknięcie na tak, dwa stuknięcia na nie.

Idaris nawykowo jednym uchem przysłuchiwała się rozmowom, ale większość jej uwagi skupiona była na badaniu pomieszczenia. Zakładała, że Panazifer lepiej poradzi sobie z ręką i przypuszczalnie magicznymi drzwiami, więc zajęła się łóżkiem. “Że też chce im się w tej sytuacji romansować” pomyślała podchodząc do barłogu. Po chwili walki z obrzydzeniem zaczęła ostrożnie przeglądać pożółkłą pościel i materac.

- Na zdrowie, mały - Ellingwood pogłaskał psa po głowie i pozwolił mu zeżreć upolowaną dłoń. Bezowocną dyskusję swych towarzyszy puścił mimo uszu.
- Ruszajmy dalej…

Rylivia skinęła głową staremu Ellingwoodowi, po czym zwróciła się szeptem do Brana
- Nie wiem co bardziej obrzydliwe, kiełbasa wyciągnięta z brody krasnoluda czy to, że ten pies miałby zeżreć tę pełzającą dłoń… - Wzdrygnęła się lekko.

- Jedno warte drugiego - odparł równie cicho zagadnięty. - Gdyby nie okoliczności, to bym zaproponował zmianę lokalu. No ale w tej sytuacji musimy po prostu wytrwać.

- ... albo daj to, mały. No, już, to nie wyjdzie ci na zdrowie - Ellingwood wziął pod uwagę zdanie swoich kompanów i rozkazał psu puścić potworną dłoń. Oby tylko nie uciekła krasnoludowi.

Pół-diablica początkowo nie zrozumiała o co chodzi Branowi, dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów i nie wiedząc co odpowiedzieć, znów zaczęła niespokojnie wymachiwać swoim diabelskim ogonem.

- Zdecydowanie nie tak sobie wyobrażam porządne miejsce na nocleg - mówił dalej Bran. - Ale lepiej tu spędzić noc, niż na dworze podczas burzy piaskowej. Idaris, nie ma tam czasami klucza? Pod łóżkiem?

Słysząc zapytanie o klucz Rylivia ruszyła w stronę drzwi, mijając Brana musnęła jego policzek końcówką swojego ogona. - A może by tak… sprawdzić czy klucz jest w ogóle potrzebny? - Położyła jedną dłoń na klamce, a drugą wyciągnęła sztylet w razie gdyby drzwi się otwarły i coś miałoby na nią wyskoczyć, a następnie nacisnęła klamkę.

Bran zamrugał, zaskoczony gestem, nie bardzo wiedzac, co miał oznaczać. I nie zorientował się w porę, co zamierza dalej robić Rylivia.
- Poczekaj, aż... - Nie zdążył dokończyć, bo dziewczyna już chwyciła za klamkę, zamiast poczekać, aż Panazifer zrealizuje swoje plany otwierania drzwi z (w miarę) bezpiecznej odległości.

- Dokładnie. Lepiej nie ryzykować, choć jak będą zamknięte, to dziewczyno, na pewno skorzystamy z twojej energii jak przyjdzie do ich wyważania. - Czarodziej przytaknął stojąc pod ścianą, i przygotowując zaklęcie niewidzialnej dłoni, prostej telekinetycznej sztuczki, która pozwalała operować przedmiotami z daleka.

Dziewczyna spoglądała raz to na pół-elfa, raz na czarodzieja.
- No dobrze… - westchnęła, puszczając klamkę. - W takim razie niech pan działa, panie Panazifer. - Cofnęła się w miejsce gdzie stała zanim wpadł jej do głowy pomysł otwarcia drzwi, tak żeby nie przeszkadzać gnomowi w jego czarodziejskich sztuczkach.

Najpierw pomyśl dwa razy, potem bierz się do roboty. Tą ludową mądrością Bran nie zamierzał się dzielić z dziewczyną. Zdecydowanie nie chciał psuć dobrych stosunków między nimi.
- Uważaj, proszę. - Ograniczył się do dwóch słów, które wyszeptał jej do ucha.

Pół-diablica uśmiechnęła się delikatnie do Brana.
- Spróbuję - odpowiedziała cicho, po czym przeniosła wzrok na Panazifera i obserwowała jego poczynania.

Bran odpowiedział uśmiechem i palcami musnął lekko dłoń dziewczyny.

Stojący nieopodal krasnolud mlasnął głośno, przeżuwając odrzuconą przez psa kiełbasę, i beknął basowym, grzmiącym pomrukiem.
- Hehe. - Zachichotał.

 

Ostatnio edytowane przez MatrixTheGreat : 15-05-2018 o 21:22.
MatrixTheGreat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172