Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-07-2023, 14:50   #1
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Sztylet, cień i garść srebrników [D&D 5ed]


Słońce ospale wyłaniało się nad linię horyzontu, zmieniając barwy nieba z ciemnoszarego na złocistą żółć. Suzail - stolica Królestwa Cormyru budziła się do życia, lecz gdyby się nieco pochylić nad tym stwierdzeniem to okazałoby się nie do końca prawdziwe. Suzail - stolica Królestwa Cormyru nigdy nie zasypiało. Jak w każdym społeczeństwie i tutaj panowały różne podziały. Biedni i zamożni. Wpływowi i nic nie znaczący. Utalentowani oraz bezużyteczni. Byli też ci, którzy żyli, "pracowali" w mroku nocy oraz ci którzy funkcjonowali za dnia.
Suzail było wspaniałym miejscem, o którym można było pisać bajki dla dzieci. Miasto pięknej architektury, siedliszcze zakonu zacnych rycerzy w purpurze, których sława sięgała w najdalsze zakątki świata. Miasto, które zrodziło najznamienitszych wojów oraz niezłomnych magów bojowych. Prawda o Suzail była jednak zdecydowanie mroczniejsza mimo wyżej wspomnianych wspaniałości. Tak jak w każdym dużym mieście, również tutaj istniało zło o różnych twarzach: bezprawie, głód i choroby cywilizacyjne. Mimo iż straże miejskie (nierzadko wspierane przez Rycerzy Purpurowego Smoka) patrolowały bez wyjątku, każdą ulicę, w każdej dzielnicy to zbrodni i ubóstwa nie dało się stłamsić czy wyplewić. Na tym polegała równowaga. Smutne ale prawdziwe. Mimo zasilanego z królewskiego skarbca wpływu świątyni Cierpiącego Boga, ludzie głodowali. Mimo nacisku królowej regentki na bezpieczeństwo ulic, ludzie ginęli od trucizny, bełtów czy ostrza sztyletu między żebrami. Mimo praworządności obywateli, którzy za zgłaszanie niepokojących procederów byli nagradzani srebrem, zło w postaci różnych aspektów rodziło się nawet tu, w bajecznym Suzail. Urzędy pozbawione łapówkarzy, straże pozbawione kretów i informatorów, czy w końcu ulice pozbawione zbrodni to tylko utopia, w którą mógł wierzyć głupiec. Starania regentki w postaci kolejnych dekretów, surowe kary na przestępcach czy łatwy i ogólny dostęp do uczciwej pracy nie mógł powstrzymać przestępczego półświatka. Wszak ten nie powstał w próżni, a zrodził się z cierpienia i niedostatku. Łatwy zarobek kusił tych, którzy byli pionkami w grze sprytniejszych, pozostających w cieniu. Ci zaś mieli nad sobą ludzi jeszcze mądrzejszych, którzy na codzień zakładali szaty miejskich urzędników, kapłanów przeróżnych religii, czy nawet decydentów w strukturach miejskiej straży.

Bezdomne dzieciaki chciały być kimś. Pragnęły akceptacji, pragnęły uznania, pragnęły niezależności ale również złudnego poczucia oderwania od brukowanej ulicy i ciemnych zaułków. Zawsze był jakiś wybór. Wysilić się, spróbować jakiejś pracy, zarobić na chleb i miejsce do spania w stajni, w którejś z karczem. Można też było zostać na ulicy, żebrać i liczyć na cud. Ale nie ma co się okłamywać. Łatwy zarobek kusił największą grupę przyszłych przestępców. I tak oto istniał potencjał. Rzesza pogubionych i stłamszonych przez życie osób, które pragnęły dla siebje tylko innego życia. Równolegle istniał też popyt na takowych ludzi. Ci silni mogli pilnować tych mądrych ale cherlawych. Ci zwinni okradali bogatszych. Ci mali mogli się włamywać. Ci bystrzy mogli piąć się w górę, po drabinie przestępczego rynku pracy. Wykidajło w burdelu, paser, producent zakazanych substancji, informator, skrytobójca i sami diabli wiedzą, kto jeszcze…
Dziewczęta z ładnymi buziami miały łatwiej. Mogły kupczyć swoim ciałem. Te sprytniejsze mogły wykorzystywać swe walory by omotać sobie wokół palca ważniejsze figury w mieście. Chłopcy musieli walczyć. Walczyć o suchy kawałek ulicy, o jabłko, czy o względy zleceniodawców różnych, niebezpiecznych zadań. Młodzikami nikt się nie przejmował. Było ich na pęczki. Może kilku kleryków Ilmatera, którzy próbowali wskazać inną drogę. Próbowali pomóc, nakarmić, czy znaleźć legalną pracę. Niestety bezczelność i żądza krwi pozbawiła życia części z tych bezinteresownych kapłanów, którzy coraz mniej ochoczo działali poza bezpiecznymi murami niewielkiego klasztoru w dzielnicy handlowej.

No tak, przecież trzeba również wspomnieć o podziale na dzielnice. Handlowa, portowa, dzielnica rzemieślników i ostatnia, otoczona murem dzielnica arystokratów. W każdej z tych dzielnic panowała jakaś grupa, dostosowana do warunków, wykorzystującą dany im potencjał. W portowej dzielnicy rządy sprawowały ukryte kasyna, kurwy, nielegalne areny do bijatyk, czy szmuglowanie zakazanych towarów. W dzielnicy kupieckiej prym wiedli złodzieje, kieszonkowcy i paserzy. Dzielnica rzemieślników była opanowana przez dryblasów wymuszających haracze. Pośród arystokracji było najzabawniej. Tutaj docierali tylko najbardziej zdeterminowani z przestępców, ludzie którzy po przejściu straszliwej drogi nauczyli się że litość i empatia tylko przeszkadzają w osiąganiu celu. Ekskluzywne dziwki, drogocenne dzieła sztuki, skrytobójstwa konkurentów, narkotyki niedostępne dla ludzi bez zasobnej sakwy.
Wszędzie panoszyły się jakieś menty, tyle tylko, że Ci sprytniejsi przybierali wizerunek, który nie wyróżniał ich spośród otoczenia. Suzail dawało ogromne spektrum możliwości, ale droga na szczyt pełna była niebezpieczeństw, wybojów i czynów odbierających człowieczeństwo dając w zamian koszmary, nieustanne poczucie zagrożenia i… i tak bardzo pożądane złoto…

Kilka miesięcy temu

-Dawaj tu tego gnoja!- krzyczał jeden ze zbirów.
-Ma ładne zęby... Przygarnę je, kiedy już skona... A może przygarnę je, jak jeszcze będzie dychać?...- syknął drugi. Była ich trójka. Żaden z nich nie miał pogodnego usposobienia ani przyjaznej aparycji. Każdy z nich natomiast odgrywał rolę kata i wszyscy czuli się w tej roli świetnie. Zupełnie jakby ją odgrywali całe życie. Ich ofiara miała spętane za plecami ręce w nadgarstkach, tak ciasno, że spod sznura sączyła się krew. Siniaki na twarzy pulsowały tępym bólem, a opuchlizna rosła z chwili na chwilę.
-Dupcie też ma zgrabną. Może go wyruchamy? Co wy na to?- zaproponował ten o twarzy gryzonia, zgarbiony i szczupły jakby od wielu dni nie miał nic w ustach. Tymora nie sprzyjała Archerowi tego dnia. Młodzieniec wpadł w trakcie kradzieży na bazarze w dzielnicy handlowej. Kradł od zawsze i od zawsze wykonywał te same kroki. Obserwacja celu, wypatrywanie straży, wyczekanie aż cel znajdzie się w zatłoczonym miejscu, ruch zwinnych dłoni, ucieczka, ukrycie. Wszystko poszło zgodnie z planem, lecz rutyna go zawiodła.
-Można go wydupczyć, ale nim skona rzucimy go ogarom Bishopa!- rechotał, ten który sprzedał mu pierwszy, ogłuszający cios. Archer wypatrywał straży, wypatrywał tak zwanej milicji obywatelskiej, oraz rycerzy w purpurowych płaszczach. Kto by pomyślał, że zostanie schwytany przez podobnych sobie, przez zwykłych rzezimieszków. Najwyraźniej wypatrzyli go i wyczytali jego zamiary jeszcze zanim sam ruszył do akcji. Cios pałki przyszedł nagle, uderzył w potylicę i pozbawił go przytomności. Kiedy się ocknął był już wieczór, jego ręce były związane a usta zakneblowane.
-Słyszysz skurwielu?- poczuł srogi oddech cuchnący cebulą -Węszyłeś na naszym terenie. Już jesteś trupem, ale zanim twoje ścierwo wyląduje na dnie zatoki, sprawimy byś błagał o litość! Ha ha ha ha!- zagrzmiał tęgi chłopak, niewiele starszy od niego. Gdy dotarli na miejsce Archer poczuł jak skromna zawartość żołądka podjeżdża mu do gardła. Wiedział, że nie ma dla niego ratunku. Czuł również w kościach, że przechwałki jego oprawców to nie czcze gadanie a istna żądza czynienia krzywdy. Potężny hak w brzuch odebrał mu dech w piersi i zwalił na kolana. Oczy zaszły łzami i przez chwilę walczył z własnym ciałem by nie stracić ponownie przytomności.

-No i na chuj liczysz? Otwieraj drzwi...- warknął najstarszy z grupy. Miał głos jakby ktoś tarł metalowym prętem po cegle. On nie obijał spętanego chłopaka ani trochę, ale to jego Archer chyba bał się najbardziej. Ten, którego kompani nazywali Wężem, miał w oczach coś co wprawiało drugiego człowieka w wrażenie, jakby sam diabeł na niego zerkał.
Śmierdzący cebulą chudzielec kopnął kilka razy w drzwi. Echo poniosło się po wnętrzu niewielkiego magazynu, jakich w pobliżu było wiele. Po chwili dotarły do nich dźwięki kroków ciężkich buciorów. Drzwi zadrżały i stanęły otworem, ukazując wnętrze pełne worków z siemieniem lnianym. Oprawcy podnieśli Archera na nogi i solidnym kopniakiem w plecy wepchnęli go do środka. Chłopak upadł bezwładnie na twarz, dusząc się krwią zmieszaną z pyłem z podłogi. Cholerna, nieszczęsna sierota, która jak wielu przed nim i wielu później zniknie z ulicy nie zostawiając po sobie nawet śladu.
-Kto to?...- zabrzmiał chłodny, melodyjny głos faceta, który wpuścił ich do środka.
-Nie wiem szefie...- odparł chudzielec śmierdzący cebulą -Kradł na naszym terenie. Kolejny. Postanowiliśmy że damy mu nauczkę. A kiedy już zarobił po mordzie uznaliśmy, że nakarmimy twoje pieski!- mówił z entuzjazmem. Archer podniósł wzrok, jednocześnie próbując zapanować nad bólem. Chłopak dostrzegł starszego jegomościa szerokiego w barach. Bishop miał łysą głowę, twarz naznaczoną szpetnymi bliznami od oparzeń i siwą brodę spiętą w niewielką kitkę. Stał twardo na nogach, a za pasem miał wetknięty długi sztylet o prostym, nagim ostrzu bez pochwy.
-Czy nie powiedziałem ostatnim razem, byście nie sprowadzali tutaj żadnych obszczymurów?- spytał i nagle zapadła cisza ciężka jak wóz pełen kamieni.
-Ale... ale szefie. Chcieliśmy nakarmić ogary...-
-Hm...- zadumał się Bischoop -Nakarmimy ogary... A ty...- zwrócił się do tego z diabelskim spojrzeniem –Miałem cię za najbystrzejszego z tej grupy. Dlaczego nie wybiłeś im z pustych łbów tego durnego pomysłu?...- zapytał, po czym znów nastała cisza.


Bischoop przyklęknął na jedno kolano nad Archerem łapiąc go niezbyt delikatnie za twarz. Mężczyzna spojrzał skatowanemu młodzieńcowi głęboko w oczy -Co?... zły dzień chłopcze?- spytał, nie zmieniając wyrazu twarzy nawet na sekundę -nie martw się... niebawem się to skończy...- dodał i jego sztylet nagle przeciął powietrze wydając przy tym charakterystyczny świst. Archer otworzył oczy i dostrzegł krople krwi na twarzy Bishopa, lecz po chwili dotarło do niego iż krew nie należy do niego a kogoś innego.
-Khe... kheee... khhh...- wykrztusił ten od cebulowego oddechu, by po krótkiej chwili paść na pysk w drgawkach. Jego twarz niemal utonęła w kałuży własnej krwi. Drugi z chłopaków najwyraźniej nie chciał się pogodzić z losem jaki miał go spotkać i postanowił spróbować sprzeciwu. Młodzieniec sięgnął po krótki miecz i skoczył, lecz jego pracodawca zwinnie uniknął ciosu i kopniakiem w kolano ściął go z nóg. Wylądował twardo i boleśnie między Archerem a dogorywającym kumplem.
-Szefie nie! Ja nie! To nie miało tak być! Szefie pro…- błagał, lecz niewzruszony Bishop uklęknął mu na klatce piersiowej i powoli, patrząc mu głęboko w oczy wsuwał ostrze swego sztyletu w jego pierś. Chłopak próbował stawiać opór, ale na nic to było. Był zbyt słaby, do tego ostrze weszło za głęboko. Nagle zakrztusił się krwią co pozbawiło go resztek sił. Nóż zagłębił się po samą rękojeść.

-Uwolnij go Kurt…- nakazał.
-Szefie?- ostatni z grupy był wyraźnie pogubiony w całej sytuacji.
-To sprzedawczyki. Donosili Marduckowi. Skurwiel kazał im robić mi koło dupy tak, by strażnicy zwrócili na nas uwagę…- dodał powoli Bischop.
Kurt zwany przez byłych kumpli Wężem odciął liny pętające Archera, nieufnie zerkając na mężczyznę z blizną na twarzy.
-Szef wiedział…- syknął pod nosem Kurt.
-Wiedziałem. Domyślałem się zanim doszły do mnie informacje kreta- odparł, po czym wycelował ostrzem sztyletu w rozmówcę -Ty też powinieneś się domyślić. Jeśli znów mnie zawiedziesz, skończysz jak oni…- skomentował, po czym złapał niespodziewanie Archera za ramiona i energicznym ruchem postawił do pionu nie zważając na doskwierający my ból -Dziś dam ci wybór, jakiego mnie nikt nie dał. Wyjdziesz tymi samymi drzwiami, którymi zostałeś przewleczony i zrobisz wszystko bym nigdy więcej nie musiał tracić na ciebie czasu… Albo przysięgniesz lojalność i zostaniesz bym mógł cię wyszkolić i wykorzystać do brudnej roboty…- zaproponował patrząc mu głęboko w oczy. Archer przełknął ślinę zmieszaną z krwią.

Obecnie

Ich drobna organizacja nosiła wdzięczną i niepozorną nazwę "BB". Banda Bischopa. Nie była to gildia w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tutaj nie funkcjonował system hierarchii jak w innych organizacjach. Dowodził Bischop, szkolił Bischop i o wszystkim decydował Bischop. Bischop był niezwykle barwną postacią trzymającą się swych zasad, co w podziemnym świecie przestępczości nie było wcale takie oczywiste i normalne. Dbał o interes, oraz o swoich podwładnych. Jego reguły były proste. Śmierć kapusiom, lojalność przede wszystkim, oraz nie zostawiamy się w potrzebie. Każdy z członków BB mógł działać swobodnie na ich terenie, pod warunkiem, że Bischop dał na to pozwolenie.
Było ich kilkoro. Każdy nosił jakiś przydomek i tak też do siebie się zwracali, a wyjątek stanowili tylko sam Bischop I jego prawa ręka Kurt zwany Wężem. Facet, który miał diabelski wzrok uczył trenował z resztą walkę wręcz. Żadna tam finezja, czy Sembijski taniec mieczy. Wąż pokazywał jak przetrwać. Kiedy sypać piach w oczy, kiedy uderzyć pod żebra by odebrać przeciwnikowi dech, kiedy kopać w krocze.
-"Jeśli nie wymyślisz sobie przydomka, sami ci je nadamy"- usłyszał Archer pierwszego dnia pod dachem Bischopa. Często nazywany Szefem, Bischop zachęcał podwładnych do poszerzania horyzontów. Do uczestnictwa w przedstawieniach podróżnych trup, by uczyć się gry aktorskiej. Zachęcał do czytania, by mieć wiedzę. Pokazywał jak otwierać zamki, czy jak wiązać węzły tak by po pociągnięciu za kraniec sznura ten sam się rozwiązał. Bischop dawał im to czego szukali. Poczucie bezpieczeństwa, oraz przynależności.

-Magazyn jest naszym domem. Tu śpimy, planujemy i dzielimy łupy- wyjaśnił Kurt, kiedy Archer dołączył do BB. Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Czas, który zmienił młodzieńca w bardziej rozważnego, czujniejszego i zwinniejszego mężczyznę. To był okres wzmożonych treningów na wielu płaszczyznach. Młodociani nie uczestniczyli w tak zwanych akcjach na mieście do czasu aż Wąż i Bischop m zdecydowali o pełnej gotowości swych uczniów. Bywały dni, że do dziupli w magazynie trafiały sowite nagrody za wysiłek i ryzyko w postaci brzęczących monet, ale bywały też dni kiedy wracali ranni a czasami nawet martwi.
-Pamiętasz dzień, kiedy cię dorwaliśmy i przyprowadziliśmy do Bischopa?- zapytał Kurt świdrując Archera tym swoim piekielnym spojrzeniem -Wiedziałem. Już wtedy wiedziałem że masz niezłomnego ducha. Widziałem, że masz w sobie tyle waleczności i determinacji, że gdybyś dostał szansę… gdyby ktoś ci pokazał drogę…- uśmiechnął się blado, co rzadko się zdarzało w jego przypadku. Kurt był mężczyzną po trzydziestce. Był typem człowieka, który uwielbiał uczestniczyć w ulicznych bójkach a jego masywne ciało dawało mu ku temu predyspozycje. Takiego człowieka jak on lepiej było mieć za przyjaciela niż wroga.
-Przed tobą jeszcze wiele do nauczenia, ale jeśli będziesz robił co do ciebie należy… jeśli będziesz lojalny…- chciał chyba coś jeszcze powiedzieć ale wziął głęboki wdech -Szef chce cię widzieć- powiedział, a na jego twarzy powróciła ta przerażająca powaga. Wąż zaprowadził Archera do niewielkiego pomieszczenia, które było prywatną komnatą Szefa. Bischop siedział za topornym stołem jakby był jakimś urzędnikiem a nie liderem bandy oprychów.
-Jesteście…- rzekł w eter, sprzątnął wszystkie papiery z blatu i postawił tam flaszkę z samogonką oraz trzy szklanki -Zdecydowaliśmy z Wężem, że czas przydzielić ci jakieś odpowiedzialne zadanie. Czas byś się wykazał- oznajmił.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 23-07-2023, 19:38   #2
 
Halwill's Avatar
 
Reputacja: 1 Halwill nie jest za bardzo znany
Młody Archer bardzo się cieszył i choć starał się nie dać tego po sobie poznać, to ale energia go wręcz rozpierała.
~Moja pierwsza fucha, nareszcie!~ pomyślał i spojrzał łapczywie na butelkę. Zlustrował zawartość, sprawdzając czy jest w niej coś podejrzanego. Miesiące szkoleń wyrobiły w nim pewne instynkty zachowawcze, wiedział że nie mają powodu by się go teraz pozbyć.
~A jeżeli to mój pierwszy test?~ zastanawiał się złodziejaszek, a przez głowę przelatywało mu tysiące podobnych myśli. Po chwili zorientował się że Bischop siedzi i wpatruje się w młodzieńca oczekując odpowiedzi.
-Na pewno Cię nie zawiodę- szybko zreflektował, uśmiechając się przy tym głupkowato. Już od dawna marzył o jakieś akcji lecz nigdy nie było mu dane w niej uczestniczyć. Ciągle słyszał tylko że “nie jest gotowy”, a on czuł że siedząc w dziupli tylko marnuje czas, więc nie mógł opanować uśmiechu.
Kurt rozlał czym prędzej po szocie do grubego i eleganckiego kryształu rodem z królewskich komnat. Wręczył szklanicę Szefowi, następnie postawił jedną na rogu biurka, w miejscu gdzie stał i na koniec podał Archerowi.
-Zapanuj nad swoim entuzjazmem…- zrugał go niespodziewanie Bischop -Cieszysz się jak czarodziej w starożytnej bibliotece… Zanim wyjdziesz zaczniesz działać w grubszych akcjach, zapracujesz na siebie. A właściwie to zapracujesz by spłacić to co w ciebie zainwestowaliśmy- kontynuował świdrując go zdrowym okiem -To dopiero początek, a kilkanaście tygodni treningów nie sprawiają Cię doświadczonym złodziejem. Rozumiesz mnie?- zagrzmiał nieco podniesionym tonem.
-Rozumiem szefie- chłopak momentalnie opanował się, tłumiąc swoją ekscytację. Złapał się w myślach za swoje nieopanowanie. Stanął wyprostowany z dumnie uniesioną głową w miejscu wyznaczonym mu poprzez szklankę z trunkiem.
-Nie pajacuj, to nie armia. Nie musisz stawać na baczność…- syknął mu Wąż.
-Dobra. Uczyłeś się wiele dni. Pora żebyśmy sprawdzili ile z tych nauk wyniosłeś i ile z nabytej wiedzy będziesz w stanie użyć w praktyce- rzekł Bischop, wychylając zawartość szklanki na raz, lekko się przy tym krzywiąc -Po pierwsze będziesz musiał ustawić sobie pewny grunt pod nogami. Nasza grupa zawsze ci użyczy złota w razie potrzeby, ale każdy z pełnoprawnych członków utrzymuje się sam. Potrzebujesz znaleźć źródło dochodu. Najlepiej w takiej branży, która sprawi ci przyjemność wtedy nie będziesz się wkurwiał na swoją robotę. Po drugie Wężu?- spojrzał na Kurta.
-Własny kąt. Tu się spotykamy, trenujemy w większości, planujemy i dzielimy łupy ale jak widzisz nie ma tu zbyt wiele miejsca, więc będziesz musiał sobie ogarnąć jakieś lokum- wyjaśnił Kurt.
-Dobrze by było abyś miał swoją dziuplę w strefie działań, ale raczej na uboczu dzielnicy- znów przemówił Szef -Po trzecie, jeśli zdecydujesz się na włamy i kradzież to potrzebny ci będzie paser, który kupi od ciebie fanty. No byłoby dobrze gdybyś znalazł sobie kogoś w straży miejskiej, kto będzie mógł cię ostrzec zanim zrobi się gorąco…- dodał na koniec.
-Kiedy załatwisz te podstawy, będziemy mogli wtajemniczyć cię w coś większego, co zrobimy wspólnie…- wtrącił Kurt.
-I pamiętaj o najważniejszej rzeczy. Nie daj się złapać…- rzekł Szef.
Archer wyraźnie pobladł na twarzy. ~Załatwić? A jak ja do cholery mam to wszystko naraz ogarnąć~ pomyślał, ale po chwili odzyskał zimną krew. -Ile mam na to czasu i jaki wkład dostanę?- Zapytał szefa rozluźniając palce prawej ręki. ~Czeka mnie sporo roboty, pierwszo będę musiał skombinować stałe lokum, stamtąd będę mógł ogarnąć resztę.~


Bischop skinął głową Kurtowi. Prawa ręka szefa wyjął spod pazuchy skórzany mieszek wypełniony brzęczącymi monetami.
-Na początek ci wystarczy- oznajmił rzeczowo -Kiedy już będziesz gotów i wszystko załatwisz wróć do mnie i pomówimy o konkretnej robocie- dodał szybko. Wąż skinął Archerowi głową na znak, że Szef nie ma mu nic więcej do powiedzenia, otworzył mu drzwi i syknął po cichu -Poczekaj na zewnątrz na mnie- po czym zamknął drzwi. Archer wyszedł z pomieszczenia, przeszedł przez niewielki magazyn i wyszedł na zewnątrz zgodnie z poleceniem Węża. Pogoda była przyjemna. Był środek lata, lecz nadmorski klimat ochładzał mieszczan wilgotną bryzą. Ulice Suzail były zatłoczone za dnia. W każdej dzielnicy kotłowało się od lokalsów wymieszanych z przybyszami.
W końcu przez uchylone wrota wyłonił się Kurt -No młody…- wzdychnął chłopak -Przemyśl i dobrze przekalkuluj każdy krok. To twój egzamin zaradności. Jeśli go zdasz to będzie już z górki- oznajmił klepiąc Archera w plecy.
Chłopak stracił dech pod klepnięciem Kurta. -Jakieś rady na początek dla młodszego kolegi po fachu? Czy z tym też mam sobie sam radzić?- zapytał chłopak, a w jego głowie powoli rodził się plan.
-A od kiedy my kurwa jesteśmy kolegami?- zapytał z powagą Kurt patrząc na Archera tym swoim potwornym spojrzeniem -Jakieś rady mam ale najpierw się zastanów i zdecyduj w jakiej branży chcesz działać- dodał szybko rozluźniając atmosferę.
-Od małego kradłem by przeżyć, byłem w tym dobry i w tym się dobrze czuje- odparł chłopak wzruszając ramionami.
-Czyli złodziejstwo. Łapie… w takim razie będziesz żył skromnie. Wszak mało kto nosi przy dupie większe ilości złota…- wzruszył ramionami.
-Mam za sobą też drobniejsze włamy do posiadłości. W innych dzielnicach co prawda nie próbowałem, ale najwyraźniej niedługo to będzie musiało się zmienić- odparł chłopak.
-Za bardzo wybiegasz w przyszłość młody- zrugał go Kurt -Bądź tu i teraz. Zajmij się tym co jest do zrobienia dzisiaj, a co będzie trzeba zrobić niedługo zrobisz niedługo. Rozumiesz mnie? Jeżeli nie będziesz skupiony na chwili obecnej zaczniesz popełniać błędy- kontynuował. -Posłuchaj. W naszym fachu bardziej od zwinnych dłoni liczy się koncentracja. Jeżeli jej zabraknie to ktoś cię zauważy na robocie, konkurencja naszpikuje cię żelastwem pod żebra, dopadną cię straże i tak dalej. Skup się na tym co jest teraz. Rozejrzyj się. Co widzisz?- spytał.
-Miasto, ogrom możliwości i zadanie które muszę wykonać- Archer odpowiedział po chwili namysłu. Chłopak przyglądał się Kurtowi obserwując jego reakcję i próbując wyciągnąć jak najwięcej wniosków ze słów które wypowiada.
-Tak, a teraz spójrz na najbliższe otoczenie. Co widzisz w zasięgu wzroku?- dopytywał.
Archer rozglądnął się uważnie, nic szczególnego nie przyciągnęło jego wzroku to też opisał to co widział. -Ludzi na przystani, część z nich ma wypchane sakiewki prawdopodobnie kupcy. Część z nich chodzi z ochroną. To tego tragarzy niosących różnorakie towary. Kilka magazynów, dwa z nich od dawna opuszczone, potencjalne kryjówki. Na dachu po lewej siedzi dwóch mężczyzn czegoś pilnują albo kogoś obserwują. W tym zaułku słyszę pijaczka, więc tam bym się raczej nie zapuszczał.- odparł chłopak nie wiedząc do końca czego się od niego oczekuje.


-No właśnie…- skomentował -Czasami kiedy ktoś chce zostać zauważonym robi to po to by pozostać w ukryciu- skomentował uwagę Archera co do pijaka w zaułku - A teraz spójrz tam- skinieniem głowy wskazał strażnika miejskiego, który stał na rogu uliczek. Na pierwszy rzut oka wyglądał na dumnego mężczyznę o zadbanej cerze -Widzisz jaki jest sztywny? Widzisz jak mu się gęba świeci? Ktoś go opłaca. Dostaje srebro za ochronę. Ale wie, że na jego pracodawcę wydano wyrok, dlatego jest taki spięty. Dlatego cały się spocił… Przyglądaj się, szukaj zawsze ukrytych motywów. Podważaj własne przekonania na temat tego co widzisz. Pusty magazyn to oczywisty wybór na kryjówkę, ale mniejszą oczywistością będzie sklep stojący drzwi w drzwi z posterunkiem straży miejskiej…- Kurt wziął głęboki wdech.
-Znajdź sobie lokum. Miejsce, gdzie będziesz bezpieczny. Miejsce, gdzie będziesz poza wzrokiem takich jak ja. Miejsce, które da ci możliwość ucieczki ale i zarazem pozwoli widzieć co się dzieje wokół… Kiedy już to zrobisz to wróć po dalsze instrukcje- polecił mu, wstał i wrócił do Szefa, zostawiając młodzika samego.
Archer odprowadził Kurta wzrokiem. ~Ukryć się na widoku, hmmm może coś w tym jest~ pomyślał młodzik i ruszył przed siebie. ~Miejsce na widoku, muszę sprawdzić miejscówki w których jest dużo ludzi i też te, które są blisko garnizonów. Można by też zahaczyć o kilka świątyń~ Chłopak przyśpieszył kroku zmotywowany aby jeszcze dziś odwiedzić jak najwięcej miejsc.
Spacer ulicami Suzail w poszukiwaniu lokum był zdecydowanie mniej stresującym doświadczeniem niż wypatrywanie potencjalnych ofiar rabunku. Archer kontynuował poszukiwania, kierując się kilkoma bezwzględnymi warunkami, które ów miejsce musiało spełniać. Jednym z najlepszych miejsc, które młody złodziej uznał za godne bliższej obserwacji był portowy żuraw służący do rozładunku największych okrętów, które witały w stolicy Cormyru. Budynek był jednym z najwyższych w całym mieście nie licząc wież zakonu Bojowych Magów z górnego miasta, oraz kilku wieżyc świątyń Tyra, Helma czy Czerwonej Rycerki. W przeciwieństwie do pozostałych budowli żuraw przylegał bezpośrednio do sąsiadujących z nim magazynów i kamienicy. Ponadto ze szczytu żurawia było widać niemalże cały port oraz co ważne stojący w sąsiedztwie posterunek straży miejskiej. Po dokach kręciło się bardzo wielu pracowników zarówno nocą jak i za dnia to też łatwo się było wmieszać w tłum. Archer chwalił siebie samego w duchu za pomysłowość, lecz po chwili przyszły wątpliwości, że skoro on wpadł na pomysł zrobienia sobie kryjówki na szczycie żurawia to każdy inny mógł to wymyślić…
~Niezłe miejsce, pytanie tylko czy niezbyt oczywiste, będę musiał je poobserwować kilka dni czy komuś jeszcze się nie spodobało~ pomyślał Archer po czym ruszył w dalszą drogę. W dzielnicy portowej natrafił na jeszcze kilka interesujących budynków. Pierwszy z nich to wieża starej świątyni Umberlee, która miała tutaj swój kult w związku z dużym ilością marynarzy. Kapłani byli jednak zbyt radykalni, a w związku z tym że bogini jest uważana za raczej zła, to kler przegnano precz, od tego czasu budynek popada w ruinę. Inną ciekawą budowlą okazała się stara kamienica, w połowie drogi między dokami, a murem do dzielnicy kupieckiej. Wysoka konstrukcja jednak nie dorównywała wielkością poprzednio sprawdzanym budowlom. Reszta miejsc w tej dzielnicy nie wydawała się spełniać oczekiwaniom młodzika, toteż ruszył w drogę powrotną.

 
Halwill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172