Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-06-2009, 23:43   #1
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Orki padły, gdy ostatnie ciosy wydarły z nich życie. Erytrea nie zatrzymała się, by kontemplować właśnie przeżyte sceny, by rozważać, jaką więzią walka spoiła ich grupę i co to oznacza dla nich w przyszłości. Będzie na to czas później. Czas, by oddać się refleksji, a także – by porozmawiać z towarzyszami. Teraz były sprawy o wiele pilniejsze. Kobieta obrzuciła wzrokiem rany wojowników, szybko dochodząc do wniosku, iż cięcie, biegnące wzdłuż kręgosłupa elfa, jest najgroźniejsze. Zresztą, Brog najwyraźniej doznał lekkiego wstrząsu, z którego szybko powinien wyjść, zaś do Arai już zbliżał się Eliot, który jakimś cudem zdawał się cały i zdrowy. Potem zapyta, jak to możliwe, postanowiła kobieta.

Podeszła do Luriena z niejaką niepewnością, nie znając elfich obyczajów i nie chcąc zrobić czegoś, co mogłoby obrazić Freawyna.
- Obejrzę ranę, nie ruszaj się, proszę – powiedziała niezbyt głośno, przyklękając za jego plecami. Wyglądało na to, że zawdzięczał życie wyłącznie magicznej zbroi. Magini nie skomentowała tego faktu – na pewno sam dobrze zdawał sobie z niego sprawę, wszak to on otrzymał cios, czuł, jak był potężny. Erytrea nie mogła jednak nic zrobić, dopóki ranę przykrywała łuskowa zbroja. Wstała i przesunęła się przed oblicze wojownika.
- Obawiam się, że będę musiała zdjąć ten pancerz. Postaram się to zrobić jak najdelikatniej. Nie ruszaj się zbyt gwałtownie, w przeciwnym wypadku rana zacznie mocniej krwawić, a to się może źle skończyć.
Zamilkła, przyglądając się krytycznie opancerzeniu elfa. Nie znała się na tym, więc z zażenowaniem stwierdziła, że właściwie nie wie, jak się zabrać do jej zdejmowania. Lurien najwyraźniej dostrzegł jej konsternację, uniósł nieznacznie dłoń i wskazał sznurowanie z boku zbroi. Rozsupłała je, po czym pomogła mu ściągnąć pancerz przez głowę. Przez cały ten czas elf nie wydał z siebie żadnego dźwięku ani też nie skarżył się na nic, zdało się jej jednak, że pobladł, a jego szczęki zacisnęły się mocno. Ze wszystkich sił jednak starał się nie okazywać ni bólu, ni jakiejkolwiek emocji. Czarodziejka była wdzięczna przynajmniej za to, że bez protestu poddał się jej medycznym zabiegom. Uwagę kobiety przyciągnęła na chwilę sama zbroja – ku jej zaskoczeniu, okazała się niezwykle lekka – Erytrea nie należała do mocarnych kobiet, lecz nawet jej szczupłe ramiona były w stanie utrzymać zbroję, unieść ją w górę, gdy ściągała pancerz przez głowę elfa. Zupełnie, jakby zdejmowała skórznię. Wyczuła też, że lekkość związana była z magią. Jeśli dołączyć do tego niezwykłą wytrzymałość, której dowodem było to, że Lurien pozostał żywy i przytomny, łatwo było stwierdzić, że to bardzo cenna zbroja. Erytrea odłożyła ją ostrożnie, następnie pomogła Freawynowi zdjąć koszulę – i zawahała się. Lurien podniósł na nią wzrok.
- Znasz się na tym? – spytał. Po raz pierwszy się zmieszała.
- Prawdę mówiąc, nie kształciłam się w dziedzinie medycyny – odparła wymijająco. Elf skinął głową.
- Opisz mi ranę – zażądał. Obejrzała rozcięcie z prawej strony kręgosłupa elfa.
- Nie jest bardzo głęboka, ostrze weszło na jakiś centymetr, ale cięcie ciągnie się na około dwadzieścia – rzekła. – To był niebezpieczny cios, tkanka jest zmiażdżona.
- Masz jakieś mikstury? – Elf przemawiał zdawkowymi, krótkimi zdaniami, oszczędzając oddech. Erytrea przytaknęła i sięgnęła do swej torby, wyjmując dwie fiolki. Co jak co, ale na eliksirach znała się naprawdę nieźle. Podała jeden flakon Lurienowi.


- Wypij. To eliksir leczniczy. Ma ziołowy smak, więc może być trochę gorzki. Na samo cięcie wyleję mocniejszą miksturę – wyjaśniła, odkorkowując drugą buteleczkę. Chłodny płyn złagodził ból, który musiał szarpać raną, lecz elf i teraz nie zdradził żadnych uczuć. Opatrzyła ranę bandażem, stosując się do wskazówek Freawyna, który miał w tej kwestii większe doświadczenie, i pomogła elfowi się ubrać, nie do końca przekonana, czy powinien zakładać pancerz z powrotem.
- Może ocierać ranę. Ale nie znam się na tym aż tak dobrze. Pozostawiam to twojej decyzji.
Zapięła torbę na rzemień i wstała akurat w chwili, gdy Blasfemar powrócił ze swego zwiadu. Nietoperz zatoczył krąg nad głową magini, po czym przysiadł na jej ramieniu, a czarodziejka opowiedziała towarzyszom, co ujrzał. Pozostawiła im rozważenie dalszych poczynań. Oczywistym było, że zechcą się stąd jak najszybciej wydostać. W jaki sposób, w tej chwili nie przychodziło jej do głowy. Być może któreś z nich miało kotwiczkę w bagażu? Może udałoby im się wspiąć w górę po linie... Erytrea czuła się bardzo zmęczona. Ile to już błąkali się pod ziemią? Czas płynął tu zupełnie inaczej, straciła rachubę. Zdawało jej się chwilami, iż upłynęła wieczność. Po raz pierwszy wzięła udział w walce, po raz pierwszy musiała bronić życia swojego i towarzyszy. Ifryt i niebezpieczne bestie, pułapki i pożoga, owiane tajemnicą jaskinie, pełne magicznego, ale tak bardzo nierealnego blasku i piękna...

Zauważyła spojrzenie Arai. Półelfka, zacisnąwszy zęby, rzuciła pytająco:
- Lurien?
- Wyliże się
- odparła czarodziejka poważnie, znużonym głosem.
- Mam mikstury... Jeżeli są mu potrzebne, to...
Erytrea uśmiechnęła się uspokajająco, choć jej uśmiech był słaby, uniosła tylko kąciki ust.
- Dziękuję. Na szczęście, wystarczyły moje.
Usiadła na chwilę, czując, że bardzo trudno będzie jej wstać.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 09-06-2009 o 07:57. Powód: Drobna pomyłka z imieniem :P
Suarrilk jest offline  
Stary 10-06-2009, 12:41   #2
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Zdecydowanie lubił ten styl walki. Osłaniany z obu flank mógł spokojnie skupić się na walce z przeciwnikiem, bez obawy otoczenia. Orkom brakowało wyraźnie umiejętności. Po dwóch ciosach na rympał jego zielony przeciwnik wziął zamach zza łba zupełnie się odsłaniając. Może i Brog nie był najszybszym krasnoludem na kontynencie, ale wystarczyło mu wigoru, by zasunąć płaskim ciosem topora przez gardło bydlaka. Nim zielonoskóry zdążył opuścić miecz już miał do połowy odrąbany łeb.
Posoka trysnęła z przeciętych tętnic plamiąc całego krasnoluda najbardziej pożądaną cieczą. Orczą krwią. Niczym podlana życiodajną wodą roślina krasnolud nabrał życia z animuszem rzucając się na kolejnego przeciwnika. Cios w klingę wbił ostrze kolejnego orka w ziemię, a kopnięcie wyrwało oręż z łap. Nie obracając topora tępym końcem Brog rąbnął przeciwnika w szczękę łamiąc ją natychmiast. Płynnym ruchem przejechał ostrzem topora przez pierś stwora na ukos, by zakończyć jego plugawy żywot ciosem między żebra.
Już zabierał się za kolejnego, gdy banda podała tyły uciekając w popłochu. Krasnolud nie zamierzał ich ścigać. Po ciosie w głowę nie czuł się na siłach. Dyszał ciężko spoglądając na plecy uciekających orków.
- Świńskie ścierwa. – splunął w ślad za nimi.
Obrócił się w stronę towarzyszy natychmiast dostrzegając ranę Arai i domyślając się rany Luriena.
Pokręcił niezadowolony głową. Elfy nie nadawały się do walki w szyku, były za miękkie. Trudno było je wprawdzie trafić, ale wystarczyło tylko trochę je zmacać, a zaraz padały na glebę, jak ten tu.
Lecz trzeba im przyznać, że dzielnie stawały w razie potrzeby. Brog chciał nawet przez chwile huknąć przyjacielsko Luriena w plecy, by okazać wdzięczność, ale na szczęcie dla elfa powstrzymał się.
Widząc jak Erytrea zajmuje się rannymi podszedł do patrzącego do wnętrza jaskini Falkona i także ciekawie zajrzał.
- Tam jest niżej. – wskazał paluchem w kąt jaskini.
- Powinienem dosięgnąć. Prześwit mały, ale mam kilof. Raz dwa go poszerzę.
Spojrzał za siebie na towarzyszy.
- Możemy się stąd zabrać. Chyba że macie ochotę dokończyć orki ? – spytał szczerząc zęby w uśmiechu.
Nagle coś sobie przypomniał.
- Falkon w tej orczej pieczarze co ją Eliot sfajczył był kuferek. Może warto by do niego zajrzeć ? Co chłopcze ?
Brogowi zapaliły się chciwe ogniki w oczach.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 12-06-2009, 00:54   #3
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Walka nigdy nie była jego dominująca domeną, zawsze wolał stać z boku i nie rzucać się w jej wir. Do tego stworzeni są wojownicy – zwiadowcy sprzątają po walce. Jak jednak mógł stać i bezczynnie patrzeć, kiedy jego towarzysze byli o krok od spotkania ze swoim bogiem? Po nie udanym strzale z kuszy, wyjął sztylet i skradając się do jednego z orków przybliżył mu możliwość zasmakowania szybkiej śmierci. ~Krtań rzadko się regeneruje~ pomyślał wysuwając sztylet z tętniącej jeszcze krwią orczej szyi. Kiedy ostatni z orków wydał z siebie charczenie śmierci, kiedy wszystko się uspokoiło, widział że każdy z walczących ma już dość.

Araia stała w lekkim szoku, jakby gotowa na przyjmowanie kolejnej partii przeciwników, ale czy na pewno? Widział że rana, której doznała nie wygląda powierzchownie. Elf mimo niemałych zdolności wojennych wydawał się być na skraju wyczerpania. Jedynie tylko Brog jak to krasnal, był jeszcze pełen wigoru bojowego. Falkon sądził, że chyba jest krasnoludowi trochę żal, że już nie ma z kim walczyć.
I taki właśnie moment nazywają zwiadowcy „sprzątaniem”, i nie koniecznie chodzi tu o zmywanie krwi z ubrania czy podłogi, raczej sprzątanie rzeczy wartościowych należących do to tych, co już nie stoją o własnych siłach.

Kiedy drużyna zajęła się opatrywaniem ran Falkon przeszukał dowódcę, sądząc iż ci mają zawsze najwięcej do ukrycia. Znalazł przy nim sakiewkę z dwudziestoma sztukami złota i dość dobrze wykonany oburęczny miecz, który na pewno był więcej wart niż taki zwykły, wykonany u kowala w pobliskiej wiosce. Falkon podszedł do zwęglonej skrzyni, jak mówił Brog o kupce czegoś bliżej nieokreślonego w kącie jaskini. ~Raczej nic z niej już nie wyjmiemy~ pomyślał patrząc na zwęglone i stopione w jedną bryłę resztki. Sprawdzając jaskinię dalej, zauważył kolejną skrzynię, lekko tylko osmoloną, zamkniętą na kłódkę. Znalazł wprawdzie klucz, leżący w miejscu gdzie kula ognia spaliła pierwszych przeciwników, ale klucz ten raczej nie nadawał się już do użycia. Temperatura wytworzona podczas czaru Eliota zamieniła go w całkowicie bezwartościowy kawałek metalu.
Falkon korzystając ze swoich „uniwersalnych kluczy” bez problemu jednak otworzył skrzynię. Znalazł w niej trzy spore sakiewki. Zajrzał z ciekawością, w jednej było złoto, w dwóch większych srebro. Sądząc po ciężarze i objętości doszedł do wniosku, że zawierają jakieś sto sztuk złota i trzy razy tyle przeliczając oczywiście na sztuki na srebra. Dorzucił znalezioną przy dowódcy sakiewkę do tych ze skrzyni, a potem przeszukując głębiej, zauważył wśród różnego rodzaju starych ubrań, wisior i sztylet. Widząc że Brog patrzy jak podnosi sztylet i chowa za pasek zapytał lekko zaczepnym tonem:
- Masz coś przeciwko? Ty masz i tak większy topór!
Wstał z pozycji klęczącej i podążył w kierunku towarzyszy.
Skierował się do Marthy, zobaczył jak opatruje ranę Araii, poczekał aż skończy, a potem podszedł do niej i powiedział:
- Proszę, to skromne świecidełko dla pięknej kobiety.
Uśmiechnął się zakładając dziewczynie wisior z kłów niedźwiedzia na szyi.

Potem odsunął się i zwracając do wszystkich dodał:
- Wy tu sobie odpocznijcie, a ja idę sprawdzić to pomieszczenie za zamkniętymi drzwiami. Jak nie wrócę za piętnaście minut.... czekajcie kolejne piętnaście.
Podszedł do drzwi, otworzył je i delikatnie zamknął za sobą. Przed sobą zobaczył korytarz. Zaczął się ostrożnie, praktycznie bezszelestnie skradać. Na jego końcu znajdowały się kolejne drzwi. Podchodząc do nich bliżej, coraz wyraźniej słyszał odgłosy rozmów w orczym. Najprawdopodobniej przynajmniej kilkunastu orków znajdowało się za nimi. Spojrzał przez dość spora szparę w drewnie. Przy ognisku siedziało kilku orków, kilku chodziło po grocie. Na pewno naliczył piętnastu dorosłych wojowników, lecz zdawał sobie sprawę, że jest ich tam dużo więcej. Falkon delikatnie zablokował zamek, choć w sumie zdawał sobie sprawę, że i tak bez problemu wyważą te drzwi, nie wyglądały zbyt solidnie.

Wrócił do towarzyszy, przekazał im czego zdołał się dowiedzieć o drugim końcu korytarza.
- W skrzyni jak już wiecie, bo Brog pewnie wam przekazał, znalazłem złoto i srebro. Podzielcie je według uznania.
Podszedł do ciała dowódcy orków, podniósł jego dwuręczny miecz, wziął zamach i szybkim cieciem pozbawił ciało głowy.
- A to jaki atut podczas ewentualnej rozmowy z orkami. - wyjaśnił widząc ich dziwne miny. Potem zapytał jeszcze:
- To co robimy? Idziemy z nimi rozmawiać? Zrobić z nimi to co z tymi tu? Czy wychodzimy drzwiami numer dwa licząc na szybkie wydostanie się z kopalni?
Ale ja raczej średnio chcę mieć za swoimi plecami bandę orków. I sugeruje zastanowić się skąd ta banda tępych zielonoskórych miała tyle złota. Albo im ktoś zapłacił za odstraszenie górników, albo napadli na kogoś bogatego, choć z ich finezją to byłby raczej dar losu.
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
Stary 12-06-2009, 11:21   #4
 
Joann's Avatar
 
Reputacja: 1 Joann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumny
Zamilkła w zasadzie, gdy przeszli już przez nieszczęsny most i zagłębiali się dalej w tunele starej kopalni. Nie wiedziała co się z nią nagle stało, ale wolała się trzymać z tyłu i przez jakiś czas nie dołączać do rozmów czy czegokolwiek innego. Czy było to dziwne? Może, ale Martha wydawała się pochłonięta swoimi własnymi myślami i nawet optymista mógłby nie przypuszczać, że w pełni odbiera wszystkie bodźce z otoczenia. Ale tropicielka widziała i czuła wystarczająco wiele, by wyrwać się w odrętwienia w odpowiedniej do tego chwili - gdy pojawiła się gromada orków. Błyskawicznym ruchem wyjęła strzałę i napięła łuk, wypuszczając pocisk. Na jej twarz powróciło skupienie i jakiś rodzaj zawziętości, który towarzyszył przez całą walę, chociaż jedyny odgłosami dochodzącymi z jej strony były ciche sapnięcia i dźwięk puszczanej cięciwy. A orki padały.



Wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Martha powoli opuściła łuk, rozglądając się dookoła, jakby widząc tą jaskinię po raz pierwszy. Może i tak było, kto wie? Szybko się otrząsnęła, sprawdzając najpierw czy sama jest cała. Potem przewiesiła łuk przez plecy, spoglądając po innych. Eliot podniósł się sam, najwyraźniej nic mu nie było! Ranny był elf, ale do niego doskoczyła Erytrea. Brog chyba też był cały. Została więc tylko Araia, a tropicielka doszła do wniosku, że faktycznie chyba to ona na ranach zna się najlepiej. Nie było to dobrą wróżbą na przyszłość, bowiem jej żołnierskie bardziej wyszkolenie nie było najwyższych lotów. Zajęła się wojowniczką, wspomagając się miksturą.

Gdy skończyła, niespodziewanie podszedł do niej Falkon, wieszając na jej smukłej szyi wisior. Zaskoczona dziewczyna uśmiechnęła się do niego, biorąc podarek w dłoń i przyglądając mu się bliżej.
-Dziękuję.
Bez zastanowienia, bardziej pod wpływem impulsu, cmoknęła mężczyznę w policzek, wciąż się do niego uśmiechając. Potem jednakże spojrzała w górę, wypatrując czegoś, czego nie dało się zobaczyć.
-Chyba powinniśmy ruszać. Gdzieś nad nami wyczuwam już Metysta. Nie możemy być daleko od powierzchni!
Skinęła głową Brogowi, jakby całkiem zgadzając się z jego punktem widzenia.
-Z orkami wolałabym walczyć dalej tylko w ostateczności, tu może być nawet całe wielkie plemię! Tyle złota, musieli zrabować karawan. A te nie jeżdżą po okolicy bez solidnej ochrony.
Wzrokiem jeszcze poszukała aprobaty u pozostałych, dłużej zatrzymując spojrzenie na elfie.
-Lepiej oszczędzajmy mikstury. Zajmę się twoją raną, gdy wyjdziemy z tego miejsca, jeśli oczywiście jedna mikstura nie pomoże jej tak do końca.
Zerknęła jeszcze na monety w sakiewkach, po chwili sięgając po nie i chowając do swojej sakwy.
-Podzielimy po równo, gdy już będziemy bezpieczni.
Nie chciała tracić tu więcej czasu. Zdjęła z pleców łuk i czekała, aż wszyscy przejdą dalej. Do poszerzania przejść się nie nadawała, ale tyły mogła ubezpieczać bez problemu.
 
Joann jest offline  
Stary 12-06-2009, 12:09   #5
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Araia lubiła walkę.

Lubiła zimny szczęk zderzającej się broni, przyśpieszone bicie serca i wrażenie, że wszystko staje się prostsze, a świat kurczy do niej i tych, którzy stoją przed nią. Ujęła Zahir oburącz leworęcznym chwytem i pozwoliła jego ostrzu zalśnić w świetle pochodni żałując, że nie stoją oświetleni promieniami słońca, które pozwoliłyby jej puścić odblask prosto w oczy nabiegających przeciwników. A gdy już nabiegli – skoczyła. Skoczyła, wybijając się z nisko ugiętych nóg jak zwolniona sprężyna. Zahir ciął na ukos, od góry wgryzając się w gruby kark jednego z orków, przechodząc pomiędzy kręgami, rozcinając tętnice i mięśnie. A ona, zanim jeszcze głowa spadła na ziemię, odskoczyła w tył, wyrównując linię obrony.

I wtedy zaczął się prawdziwy taniec.

Obryzgani krwią swojego towarzysza orkowie rzucili się na nią jednocześnie. Ograniczona ścianą z jednej i toporem krasnoluda z drugiej strony, nie mogła walczyć tak efektywnie jak chciałaby. To prawda – Araia nie lubiła walki w szyku. Wolała atakować niż bronić, wolała komfort swobody ruchu niż wspierających się o siebie tarcz. Półelfka nie walczyła jak Brog – stylem ciężkiej piechoty. Ruchliwa, agresywna i zacięta, walczyła bardziej jak partyzant, wykorzystujący każdy z możliwych sposobów, by zniszczyć wroga. Gdyby mogła wbiłaby im miecz w plecy. Gdyby mogła poderżnęłaby im gardło podczas snu. Gdyby mogła sypnęłaby im piachem prosto w oczy. Nie mogła jednak, więc tańczyła.

Gdy cios jednego z nich rzucił ją niemal o ścianę, a drugi skierował ostrze topora prosto na jej twarz, odruchowo zrobiła zastawę mieczem, wiedząc jednak, że mając uszkodzoną rękę na nic się ona zda. Spod naramiennika buchał pulsujący strumień krwi i Araia czuła, że nie minie wiele czasu, nim wykrwawi się całkowicie. Mimo to zacisnęła mocniej dłonie na rękojeści Zahira. Cios nie padł jednak. Z prawego oka orka sterczała obscenicznie strzała wypuszczona z łuku Marthy. Półeflka nie traciła czasu na podziękowania, odepchnęła się od ściany i z mieczem w lewej ręce rzuciła się na ostatniego z przeciwników, zasypując go gradem ciosów. Nie odwróciła głowy, wyłapując z odgłosów walki jęk Luriena, widząc kątem oka, jak chwieje się lekko. Nie upadł. To wystarczyło.

Gdy wszyscy, którzy powinni być martwi martwymi się stali, Araia z jakimś nienaturalnym spokojem wytarła ostrze Zahira i schowała je do pochwy. Podeszła do ściany, trzymając się za ramię. Oparła się o nią ciężko i osunęła, ostrożnie siadając na ziemi, powoli, by nie naruszyć rany. Oddychała szybko, płytko, przez mocno zaciśnięte zęby, wyraźnie bojąc się, że jeśli otworzy usta, to wyrwie się z nich krzyk. Próbowała jedną ręką rozpiąć sprzączki naramiennika, ale rzemień ciągle wymykał się jej z okrwawionych i drżących palców, a misternie zdobione zapięcie wydawało się niemożliwe do uchwycenia. Potargane kosmyki włosów wymykające się z ciasno splecionego węzła, nie mogły ukryć łez, które - gdy adrenalina przestała głuszyć ból – zaczęły spływać po jej policzkach. Nie mogły ukryć także tego, że normalnie jasna skóra półelfki teraz wydawała się prawie przezroczysta.

Skupiona na nieuchwytnej sprzączce, podniosła wzrok na kucającego obok niej Eliota dopiero, gdy odsunął jej ręce i sam rozpiął zapięcie, ściągając naramiennik. Widząc jego zachlapaną krwią twarz, zmarszczyła lekko brwi. Zasychające już i ciemniejące w ponurą czerwień smugi w migotliwym oświetleniu pochodni wyglądały jak pękający strup, spod którego jednak nie błyskało posoką żywe mięso, ale biel nieuszkodzonej skóry. Cios Gruha musiał połamać mu żuchwę, a chłopak musiał wykorzystać jedną z leczniczych mikstur. Araia na własny użytek przyjęła za prawdziwe najbardziej prawdopodobne rozwiązanie.

Gdy wraz z naramiennikiem i podpinką od jej ramienia niemalże odpadł kawałek ciała zacisnęła usta w wąską, białą linię. Duży kawał mięsa, utrzymywany jedynie przez trochę skóry i wąski splot mięśni. Cios orka niemal odsłonił kość. Chyba. Wypływająca z rany nieprzerwanym strumieniem krew skutecznie utrudniała określenie głębokości rany, jednocześnie niezwykle wyraźnie ostrzegając, że tym razem sprawa jest poważna.

Na szczęście Martha odsunęła zaniepokojonego Eliota – delikatnie choć zdecydowanie.

-Znasz się na leczeniu? – spytała, wyjmując ze swojego plecaka opatrunek i delikatnie przykładając do rany. - Poradzę sobie, robiłam to już wiele razy. Chociaż brak medyka z prawdziwego zdarzenia może się kiedyś źle skończyć, zwłaszcza po wykorzystaniu przez nas mikstur. Eliocie, przytrzymaj to tak proszę.

Mag pomagał jak tylko mógł tropicielce. Pomagał Arai. Była wdzięczna im obojgu. Dlatego, gdy Eliot spytał się, czy naprawdę wszystko z nią w porządku, skinęła głową i wygięła lekko usta w czymś, co przy odrobinie dobrej woli mogło zostać uznane za uśmiech. Patrzyła jak Martha wyjmuje niewielką buteleczkę, wypełnioną czerwonym jak krew płynem i polewa nią ostrożnie brzegi rany. Gdy we flakoniku została może połowa zawartości, podała go wojowniczce.

-Wypij resztę, ból się zaraz powinien zmniejszyć. Będę musiała to porządnie zabandażować teraz. Gdy stąd wyjdziemy a mikstura nie podziała w pełni dobrze, zaszyję ranę i poprawię opatrunek. Nie mamy tu zbyt wiele czasu do zmarnowania.

Araia ponownie skinęła głową i jednym haustem wypiła resztę płynu. To samo mrowienie, które czuła w ramieniu, czuła teraz w ustach, przełyku, żołądku – rozchodzące się ciepłą falą po całym ciele. Gdy Martha obwiązywała jej rękę, zaczął mówić Eliot:

- Nieźle nam poszło. Przyznam, ze lepiej niż się spodziewałem, kiedy zobaczyłem atakujący tuzin orków - pokręcił głową niepewnie, lecz szybko dodał. - Naprawdę świetnie się spisaliście. Ale wolałbym nie powtarzać tego eksperymentu – Półelfka nie patrzyła na młodego maga. Słyszała jego głos, czuła ucisk dłoni przytrzymujący opatrunek, nie patrzyła jednak na niego. Wyprostowana i spięta wpatrywała się wprost przed siebie. Prawie wprost przed siebie. Dokładnie na elfa. - Śmiech Tashy może nie zadziałać kolejny raz. zresztą, na tego wodza musiałem próbować podwójnie, żeby poszło. - Wyglądał jak posąg, siedząc nieruchomo na ziemi i po prostu pozwalając się opatrywać czarodziejce. Jego twarz nie wyrażała niczego, jego oczy nie wyrażały niczego, jedynie szczęki zwarły się mocno, uwypuklając zarys twarzy. - A te orki są dziwnie odporne na magię, albo, co prędzej, uczyniła je takimi bliskość zaklęć. Może zresztą to właśnie te katakumby obłożone czarami zmieniają siłę czarów. – On nie płakał. On nie. Posągi przecież nie płaczą, prawda? Posągi nie zniżają się do animalnych zachowań. Posągi są ponad to. Szczególnie te obramowane złocistym światłem - Chociażby ta sprawa z wielbicielem naszej czarodziejki. Ten czar, choć dość prosty, jeżeli zadziałał, to nie miał prawa puścić poza fizycznym, bezpośrednim atakiem na niego. - Posągów nie da się zranić. Jedynie ciało posągu może czuć ból. Araia wpatrywała się w jego twarz, czekając na drgnienie, grymas, który przełamie tą kamienną skorupę opanowania. - Kula ognista na rodzinę powinna zadziałać na niego mniej więcej na zasadzie, ze to przykre, ale widocznie zasłużyli na to. Oczywiście później, zmiana nastawienia mogłaby być gwałtowna, ale najwcześniej po jakiejś godzinie. – Chciała się przez nią przebić. Chciała zobaczyć... kogo właściwie? Człowieka pod elfią maską? Mężczyznę pod zastygłą zbroją samokontroli? Jak głupio. Jak bardzo po ludzku. Nieodparcie. - Tymczasem się narobiło, uff, dobrze, że wyszliśmy z tego jako tako. Poza ramieniem nigdzie cię nie trafili? - zapytał naraz niespokojny Eliot. Araia popatrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy.

- Nic mi nie jest - powiedziała cicho jednocześnie jakby z lekkim zdziwieniem i satysfakcją. Wstała i ostrożnie poruszyła ramieniem, sprawdzając na ile będzie mogła sobie pozwolić w najbliższym czasie. Nie było źle. Prawa ręka była lekko zdrętwiała i jakby znieczulona. - Dziękuję, Ler'kala – skłoniła się przed tropicielką lekko, elfim zwyczajem. - Dziękuję, Eliot – powtórzyła gest przed magiem.

Pobieżnie wytarła naramiennik z krwi i założyła go ponownie – tym razem jednak nie zacisnęła mocno pasków, bojąc się uszkodzić ranę. Jeszcze raz sprawdziła, czy zbroja nie uszkodzi jej rany. Było dobrze.

Przesunęła spojrzeniem po otoczeniu. Już spokojna, już opanowana. Przetarła dłonią twarz ścierając z niej wysychające już ślady łez, w zamian pozostawiając krwawy ślad na jednym z policzków. Pomieszczenie cuchnęło – metalicznym zapachem przelanej juchy, smrodem tego, co wypłynęło z rozchlastanych ostrzami żołądków i jelit, płonącego łuczywa i spalonego mięsa. Zwykły odór pozostały po walce.
Blade usta drgnęły lekko.
Lubiła go.
Skoro wdychała go z każdym oddechem znaczyło, że żyła. Był nieodmiennym potwierdzeniem zwycięstwa, nieodmiennym powodem do świętowania.
Dlatego oddychała głęboko.
Raz za razem.

Trupy orków gęsto zaścielały posadzkę. Spalone, zwęglone, pocięte, podziurawione. Lekko szturchnęła butem głowę, którą sama odcięła kilka chwil temu. Ta przetoczyła się stopę lub dwie i wytrzeszczyła na nią nieruchome oczy, wyszczerzyła zęby we wściekłym grymasie. Araia podniosła wzrok na Luriena, którego Erytrea właśnie kończyła opatrywać, na Broga stojącego w głębi komnaty i Falkona wręczającego Marthcie naszyjnik. Na pocałunek, który tropicielka spontanicznie wycisnęła na jego policzku. Odruchowo popatrzyła na uśmiechającego się Eliota, który właśnie skończył przenosić ich torby do wnętrza komnaty i cicho zamykał za sobą drzwi i elfa, tego przeklętego złocistego elfa, który pozwalał dotykać się człowiekowi.

* * *

Zmęczona walką i upływem krwi nie wdawała się w długie dyskusje.

- Jeśli nie są uzbrojeni po zęby i da się uch zaskoczyć – możemy walczyć. Jeśli Martha i Eliot, którzy znają ich język, uznają, że da się z nimi ułożyć – możemy negocjować. Choć teraz, kiedy zabiliśmy tylu ich braci, nie wydaje mi się to możliwe. Chyba, że ich zastraszymy, wykorzystując dodatkowy argument Falkona – wskazała na trzymaną przez mężczyznę głowę okra. - Jednak szczerze mówiąc, orki to nie nasz problem. Nie po to tu przyszliśmy. I o tym też musimy pamiętać. Nawet jeśli zdecydujemy się wyrżnąć ich do ostatniej nogi – powiedziała brutalnie.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 18-06-2009 o 17:08.
obce jest offline  
Stary 18-06-2009, 18:22   #6
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Wieść o karze, jaka miała spotkać Ezymandra, o tym, co przedsięwziął i jak przez to skończył, dotarła do Erytrei w ciepły, słoneczny poranek, który młoda czarodziejka spędzała na tarasie, ukrytym częściowo pod dachem, ciesząc się słońcem, obserwując, jak jego promienie igrają wśród winorośli, wydobywając z nich wszelkie możliwe odcienie zieleni. Blasfemar spał, zwisając głową w dół z belki. Aromatyczna herbata, sprowadzana z odległych krain, dopełniała harmonii i przydawała świeżo rozpoczętemu dniu nastrój spokoju i wytchnienia. Kobieta przybyła do domu późną nocą po długiej podróży, zmęczona atmosferą Waterdeep, rywalizacją i niechęcią między magami, a przede wszystkim – rozczarowana pewnym romansem. Posiadłość była pusta i cicha, tak odmienna od wielkiego miasta, od Wież Magii, od rozgardiaszu, od tętniącego życiem świata. Lubiła te poranki w posiadłości, przypominały jej dawne czasy, gdy żyła matka, gdy ojciec bywał częściej z rodziną, gdy ona i Ezymander byli jeszcze całkiem mali. Jakże inni byli wtedy i jakże inny był świat. A teraz? Nawet Erytrea rzadko bywała w posiadłości, domem zajmowała się tylko wierna służba. Ezymander... Pisywał do niej, lecz nie mogła mu odpowiadać, nigdy nie zatrzymywał się na dłużej w jednym miejscu... Z wyjątkiem Crimmor. Co się stało, że zatrzymał się tam na dłużej? Przestał przysyłać listy. Erytrea martwiła się jego milczeniem, lecz przecież był dorosły, choć wciąż taki młody. Wciąż postrzelony. Żałowała słów, którymi go zraniła, ale nie mogła pogodzić się ze ścieżką, którą wybrał. Nie mieszała się więc do jego życia. Czasami tęskniła jednak za młodszym bratem.

Ciszę przerwała stara służąca, Issa. Jej twarz zdradzała niepokój, gdy podchodziła do czarodziejki.
- Posłaniec, panienko – rzekła. Erytrea uniosła głowę, by ujrzeć niewysokiego, szczupłego człowieka o smagłym obliczy, podkrążonych oczach, ledwo trzymającego się na nogach. Od ilu dni mógł być w drodze? Jakie wieści przynosił? Magini kazała go wpierw nakarmić i napoić w przestronnej kuchni, centrum życia w tym samotnym domostwie. Udała się tam wraz z nim i Issą. Dopiero gdy człowiek się najadł do syta, wysłuchała, co miał do powiedzenia. Jej serce zamarło ze zgrozy. ~Och, Ezymandrze, wiedziałam, że to się tak skończy!~, przebiegło jej przez myśl. Następnego dnia ona i Gwiazda byli już w drodze.

Dotarła za późno, by cokolwiek zdziałać. Zbyt późno, by w ogóle dać Ezymandrowi znać, że jest tu, przy nim. Przeciskała się przez tłum z determinacją, chcąc być jak najbliżej, chcąc wszystko widzieć i słyszeć... Miała to zapamiętać już na zawsze.

Pozwolono jej zabrać brata. I przypilnować, by nigdy więcej jego stopa nie zbrukała ulic Crimmoru. Z kamienną, stężałą twarzą weszła do celi, w której go trzymali. Siedział wyprostowany i dumny, jak zawsze przepełniony pewnością siebie, na sienniku, a jego przewiązana bandażem twarz nie wyrażała emocji.
- Ezymandrze? – odezwała się niepewnie, przystając tuż przed nim. – To ja. Erytrea – dodała bez sensu, nie wiedząc, co innego mogłaby powiedzieć. Jego czarne włosy były długie i potargane, odzież znoszona. Ileż czasu mógł spędzić w tej śmierdzącej celi, nim doczekał się kary i wyroku? Podróż z Turmish trwała wieki... Wyciągnęła rękę do jego twarzy, muskając delikatnie palcami policzek brata. – Zabieram cię do domu – rzekła, a jej głos złagodniał, załamując się nieco. Ezymander nie odpowiedział. Bandaż, najwyraźniej źle zawiązany, zsunął się z jego rany, odsłaniając ziejący pustką oczodół. Erytrea wciągnęła głośno powietrze, gdy wtem... jej brat poderwał się niespodziewanie i uderzył ją w głowę. Upadła na kamienną podłogę, zaskoczona, wylądowała na brzuchu. Jakiś niesamowity ciężar przygniótł ją do kamieni, odbierając na chwilę oddech, coś ostrego wbiło się w jej ciało, głośny ryk wypełnił jej uszy, przestraszona, zdezorientowana, poczuła się tak, jakby ktoś wydzierał z niej duszę, a w każdym razie próbował to zrobić, chciała krzyczeć, ale mogła tylko jęczeć, był tylko ból, przeszywający, rozdzierający, pulsujący, promieniował na całe ciało z jednego punktu na plecach, zalewał na przemian falą zimna i gorąca, otępiał zmysły... Ezymander? Nie... To tylko wspomnienia, prawdziwie nieprawdziwe, chyba była nieprzytomna, uderzyła się w głowę, rozcięcie krwawiło, brew, skroń - były mokre, coś zlepiło jej włosy... To zły sen, podświadomość zmieszała wspomnienia z koszmarem... Ból przyćmił myśli, coś naprawdę wbiło jej się przed chwilą w plecy, rozdarło skórę i ciało, coś przygniatało ją do skały, nie mogła się ruszyć, nie mogła złapać oddechu, słyszała tylko ten ryk, odbierający jej wszelką odwagę, paraliżujący, chwytający za serce... Niczego nie wiedziała z twarzą tuż przy podłożu skalnej półki, w ciemności. Czuła bliską obecność Blasfemara, który po zapadnięciu zmroku wyruszył na polowanie, musiał wrócić, gdy poczuł, że z jego panią dzieje się coś niedobrego. Piszczał, trzepocząc skrzydłami gdzieś w górze, ale bał się, czuła jego strach, on czuł jej przerażenie i ból, nie mógł nic zrobić, nie mógł pomóc. Wtem poczuła niesamowitą lekkość, jakby uniosła się nad ziemią – zrozumiała, że bestia, która ją zaatakowała, rzuciła się na kogoś innego. Odgłosy walki docierały do niej jak przez mgłę, ból nie pozwalał się skoncentrować, jęknęła rozdzierająco. Kręciło jej się w głowie. Nie mogła się ruszyć, chociaż bardzo chciałaby zwinąć się w kłębek, stać się jak najmniejsza, zaszyć się w głębi siebie, by schować się przed tym bólem, by zniknąć, zniknąć, zniknąć, by otępiające pulsowanie przestało szarpać jej plecy, by to nieznośne rwanie ustało, nie mąciło jej umysłu, nie wprawiało w drżenie, nie zalewało całego ciała bólem, okropnym bólem... Leżała więc, z całych sił starając się nie być. Jej myśli falowały w rytm pulsującego darcia rany, przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest ani co się dzieje. Mdliło ją. Nigdy wcześniej tak nie cierpiała, a swoją delikatność odziedziczyła po matce. Matka... Wspomnienia zalały kobietę falą, znów mącąc myśli. Dopiero po chwili zorientowała się, że ktoś coś do niej mówi. Ryk ustał, odgłosy walki, które przebiły się na parę chwil przez czerwono-białą mgiełkę bólu, także nie dobiegały więcej jej uszu. Czy to Araia pochylała się nad nią?
- Możesz wstać?
Kilka uderzeń serca trwało, nim magini skupiła się na tyle, by zrozumieć pytanie. Chciała skinąć głową, ale nie miała siły. Półelfka pomogła jej wstać, lecz musiała prawie nieść Erytreę, która zawisła jej na ramieniu i ledwo przebierała nogami. Ból stał się jeszcze bardziej nieznośny, zwłaszcza gdy Araia przytknęła kawałek płótna do rany, by choć prowizorycznie zatamować krew. Erytrea wydała z siebie stłumiony okrzyk. Jej wola mogła być żelazna, lecz na ból nie była ani trochę odporna. Nie potrafiła, tak jak elf, zachować stoickiego spokoju. Dopiero lecznicza mikstura oraz opatrunek, który założyła jej Martha po oczyszczeniu rany, w świetle magicznej laski Eliota, którego Araia poprosiła o wejście do jaskini, aby tropicielka miała widno, uśmierzyły ów odbierający świadomość ból. Ku swemu zaskoczeniu, czarodziejka poczuła, że czuje się dobrze. Podziękowała Arai i Marcie. Napiła się wody z niewielkiej manierki, całkiem zaschło jej w gardle, usta spierzchły... Blasfemar uspokoił się, gdy poczuł, że nic jej już nie grozi.
- Możesz chodzić? – spytał Brog, zbliżając się do niej. Mimowolnie zaśmiała się na widok uzbrojonego krasnoluda, przyciskającego do piersi maleńkie lwiątko. Tworzyli nader groteskową parę.


Skinęła.
- Będę mogła chodzić. Ale teraz chyba prześpimy się choć trochę? – spytała, kierując pytanie do wszystkich. Byli zmęczeni i poharatani. Nikt nie odpowiedział, lecz dla wszystkich było oczywiste, że potrzebują odpoczynku. Erytrea przyjrzała się lwiątku. Było takie małe, całkiem bezbronne, przestraszone. Musiało się urodzić całkiem niedawno, oczy wciąż miało lekko zamglone, pewnie otworzyło je wczoraj lub dziś. Pewnie było głodne...
- Co z nim zrobimy? – spytała znużonym, cichym głosem. Krasnolud zerknął ze zdziwieniem wpierw na nią, potem na zwierzę.
- A co mielibyśmy zrobić? – odpowiedziała pytaniem Araia.
- Nie możemy tak go zostawić. Zdechnie bez czyjejś pomocy.
- Takie jest życie. Nie będziemy przecież go niańczyć.

Magini wyciągnęła ręce w stronę lewka, odbierając go Brogowi. Krasnolud wzruszył ramionami, po czym wyszedł przed jaskinię. Czarodziejka dostrzegła, że wylewał coś na ścieżkę – najwyraźniej oliwę do lampy. Kiedy wrócił, znów odezwał się do niej.
- Czy możesz wysłać nietoperza na zewnątrz?
Nie odpowiedziała, lecz Blasfemar przemknął tuż przed twarzą Broga i zniknął pod nocnym niebem. Vinden prychnął, po czym zabrał się do rychtowania kuszy. Erytrea tymczasem zaczęła się zastanawiać, czy maleństwo, które pomiaukiwało teraz na jej kolanach, przełknie namoczone w wodzie suchary. Araia zwróciła się do czarodziejki.
- Mamy zbyt wiele swoich własnych problemów, by dodawać sobie kolejny. Tym bardziej, że to nie jest udomowione zwierzę – zauważyła.
Czarodziejka westchnęła.
- Wiem. Ale jest taki bezbronny. To niesprawiedliwe, to... nieludzkie.
Wzruszyła ramionami, zmęczona, zaskoczona własnym brakiem opanowania i rozsądku. Nigdy by nie przypuszczała, że nagle stanie się taka tkliwa.
- Jeżeli orki będą wystarczająco głupie, by w to uwierzyć, można spróbować - rzekła w odpowiedzi na pytanie Eliota. - Nie czuję się kompetentna, by mówić, gdzie. Martha i Falkon lepiej się znają zapewne na takich mylących sztuczkach.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 18-06-2009 o 18:44. Powód: Poprawki w dialogu z Araią.
Suarrilk jest offline  
Stary 18-06-2009, 22:37   #7
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Stojąc z Martą na skraju wyjścia widział jak dziewczyna cieszy się na widok pięknych okoliczności przyrody. Tak właśnie sobie wyobrażał że wygląda, kiedy czuje się uśmiechnięta i radosna, kiedy ten cały ciężar niebezpieczeństwa czyhającego w tych jaskiniach jej nie przytłacza. Uśmiechnęła się do nie go, chciał żeby to nie był tylko zwykły uśmiech, jaki rzuca się aby rozluźnić atmosferę: Liczył po cichu, że uśmiech ten coś znaczy. Odwzajemnił go najbardziej szczerze jak tylko umiał. Od dłuższego czasu nie patrzał na kobietę w ten sposób, w sposób w jaki każdy normalny mężczyzna powinien na nią patrzeć: Widząc nie tylko łuk czy miecz, ale kobiecość.

Schodząc ze skał w kierunku jeziora zastanawiał się czy to już koniec tej przygody, czy walka z tymi orkami da im jakąś wskazówkę co do dalszej drogi? Bo to, że walka nastąpi było pewne, jak to że za kilka godzin będzie ciemno. Pytanie brzmiało tylko KIEDY? Oraz kto przeżyje?

Kiedy odnaleźli miejsce, które być może mogłoby dać im jakieś schronienie wyruszył na jego penetrację z Brogiem. Zdążył się już przyzwyczaić do częstej obecności krasnala, mimo że nie miał miłych wspomnień związanych z ta rasą. Brog był mniej cierpki przy bliższym poznaniu – było w nim więcej rozsądku, niż wrodzonej dumy i arogancji, nie wychodzącej poza koniec jego topora. Brog stawał się dla Falkona bardziej „ludzki” o ile takiego stwierdzenia można było użyć w stosunku do krasnala. W obecnej sytuacji jednak Falkon wiedział, kto stoi za jego plecami, chroniąc mu do ostatniego tchnienia dupsko. W wojsku słyszał czasami jak żołnierze walczący w pierwszej linii nazywali siebie braćmi oręża, znaczyło to tyle, że tak jak na własnym orężu, polegali na osobie stojącej plecami do niej.

Sprawdzając pieczarę Falkon czuł, że jest tu za cicho na to, aby była ona nie zamieszkała, a kiedy Brog podniósł tego małego kociaka, jedyną myślą która przemknęła jak błyskawica przez jego uzmysł było: ~Marhta !... Do cholery oni zabijają te zwierzaki, a jej przecież pęknie serce!!~Kiedy usłyszeli ryk, zdał sobie sprawę, że już za późno. Pobiegł w kierunku wejścia, niestety zajęło mu to kilka cennych sekund. Zobaczył zwierzęta leżące zakrwawione, widział elfa trzymającego ociekający krwią rapier, i dyszącego ostatkiem walecznych sił. Widział Araie siadającą ciężko na podłodze, z rany w udzie i innych zadrapań ciekła powoli krew. Dostrzegł w końcu leżącą czarodziejkę, która powoli dochodziła do siebie. A co najważniejsze widział twarz Marthy, twarz która mówiła wszystko o bólu jaki miała wewnątrz siebie ta kobieta. Widział jak upuściła łuk, w sumie to nie starała się go trzymać. Rozumiał jej ból na widok tych martwych zwierzaków, pewnie nie mogła sobie wybaczyć, że musiała przyczynić się do ich śmierci. Znał to uczucie dokładnie, w sumie czuł to samo kiedy umierał jego przyjaciel. Nie wiedział sam czy jest bardziej wściekły na siebie czy na świat.
Podszedł do Marty podniósł jej łuk, położył rękę na ramieniu:
- Nie tłum w sobie tego uczucia, wyrzuć je z siebie, im wcześniej tym szybciej ból zginie. Przeżyłem już to, zaufaj mi: Można z tym żyć.
~.... Pytanie tylko jak~ – dodał sobie w myślach
- Pozbierajcie się tutaj, ja idę sprawdzić jak latarnia morska Eliota i ryk tych zwierzaków przybliżyły nas do spotkania z kimkolwiek, i oby nie były to tamte orki, bo teraz to na pewno nas poskładają jak domek z kart.

Mówiąc to założył dokładniej gogle na oczy i zniknął w ciemnościach jaskini. Wrócił za kilka minut. Widział, że czarodziejka trzyma w rękach małe lwiątko, usłyszał coś o zostawieniu go tu, albo pozbyciu się go.
Podszedł do czarodziejki, pochylił się nad nią i wziął z jej rąk kociaka. Erytrea była niewątpliwie zaskoczona ruchem Falkona, ale gdy zobaczyła, że mężczyzna nie zamierza zrobić mu krzywdy, nie zaprotestowała i oddała mu kociaka.
Łotrzyk podszedł do Marthy i powiedział:
- Uważam, że z nas wszystkich to ty masz niepisane prawo zadecydować o losie tego zwierzaka, jeżeli nie zaopiekujesz się nim, doskonale wiesz co powinnaś z nim zrobić. Jeżeli przyjdzie ci to z bólem wewnętrznego sumienia – będziesz mogła mnie znienawidzić, ale nie mogę patrzeć na to widmo łowcy które widzę teraz przed sobą i ….ZAOPIEKUJĘ SIĘ - ostatnie słowo wypowiedział z wyraźnym drżeniem w głosie - tym zwierzakiem.
Patrzył prosto w oczy Marty. Włożył jej kociaka w ramiona, odwrócił się i podchodząc do reszty grupy powiedział
- Korzystając z umiejętności zdobytych w wojsku, w oddziale zwiadu oraz tym co wiem o tropieniu i walce w takim terenie, sądzę, że mamy na pewno około godziny zanim przyjadą tu orki. Jeżeli znalazły ciała kumpli i zobaczyły SŁOŃCE Eliota w jaskini. Zakładając, że nadal nie siedzą w grocie chlając piwsko. Powinniście odpocząć ale ja idę na wartę, w razie zagrożenia musimy być gotowi do ucieczki w mniej niż 10minut. To moje zdanie chyba, że macie jakieś wyszukane pomysły jak możemy wykorzystać sytuacje w jakiej się obecnie znajdujemy?
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
Stary 18-06-2009, 22:48   #8
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Walka zakończyła się zadziwiająco szybko. Praktycznie w kilkanaście sekund dwa piękne płowe ciała leżały martwe na skalnym występie, który był ich domem. Jeszcze dziś leżały na nim ciesząc się ciepłem letniego słońca, obserwując jak maleństwo stawia w nim swe pierwsze kroki. Teraz intruzi, o okropnym zapachu, którzy nadeszli od strony jaskiń ich wrogów, o zapachu jeszcze gorszym, odbierali im życie. Nie obronili siebie, nie udało im się obronić dziecka. Lurien patrzył w oczy lwicy, przez chwilę widział w nich żal i ból. Cierpienie, rozpacz i łzy. Nigdy nie sądził, że lwy potrafią płakać. Przez chwilę miał wrażenie, że widzi w nich też wyrzut i nie były to już oczy wielkiego kota, ale skośnookiej elfki, której twarz głęboko wryła mu się w serce.
Araia nie popatrzyła za siebie, czuła satysfakcję ze zwycięstwa nad tyle większym i silniejszym zwierzęciem. Kolejny raz wyszła z walki bez większych obrażeń. Uratowała czarodziejkę to było najważniejsze. Była twarda i silna, praktyczna i rozsądna. Wiedziała z doświadczenia, że taki powinien być prawdziwy dowódca. Dlatego z zimną krwią wystąpiła z propozycją zabicia zwierzęcego dziecięcia, jeśli tylko stanie się ono zagrożeniem dla drużyny. Wyeliminować najsłabsze ogniwo, chyba tak właśnie nazywała się ta postawa. Poza tym zwierze było obce, dzikie i kłopotliwe. Niepotrzebne.
Pozostałe kobiety jakoś nie mogły się pogodzić z myślą, że małe lwiątko skazane przez nich na sieroctwo, miało jeszcze dodatkowo zapłacić życiem, tylko dlatego, że ludzie upatrzyli sobie dom jego małej rodziny za idealne schronienie. Martha podeszła do czarodziejki i z powątpiewaniem popatrzyła na rozmoczone suchary w jej ręku. To pożywienie nie było odpowiednią dietą dla młodego ssaka. Zdecydowanie potrzebował mleka, a dzisiaj mogli je mu zapewnić tylko w jeden sposób: Z ciała martwej, ale jeszcze cały czas ciepłej matki. Kiedy Falkon zdecydowanym gestem odebrał kota czarodziejce i oddał tropicielce Martha popatrzyła na niego uważnie, ale przytuliła zwierzątko.

W tym czasie Eliot odprowadzał swego skrzydlatego przyjaciela wzrokiem, do momentu, aż tamten nie zniknął mu z oczu. Posyłanie kruka w noc było trochę ryzykowne, bo nie był on przyzwyczajony do nocnych lotów, kierowany jednak nakazem swego pana uczynił to co zostało mu nakazane najlepiej jak potrafił. W końcu, nie bez pewnych problemów odkrył miejsce, które w miarę nadawało się do pozostawienia kamienia. Kolejna skalna półka przy dość łagodnym podejściu w głąb góry. Może orki uznają ją za drogę ucieczki zbiegów? Lulek złożył swój bagaż na płaskiej powierzchni i dziobem rozsunął poły materii. Pociągnął za jeden koniec, a kamień przeturlał się kawałek poza jego obręb, rozświetlając wszystko wokół swym blaskiem.
Kiedy kruk wrócił bezpiecznie młody mag pozwolił sobie na chwilkę odprężenia. Usiadł w kącie i wyjął z torby skrzynkę znalezioną w orczym leżu. Przyjrzał się z uwaga zamkowi i doszedł do wniosku, ze nie otworzy jej raczej bez pomocy Falkona, chyba że zdecyduje się na jej zniszczenie. Była jednak bardzo ładna sama w sobie, poza tym nie wiadomo czy nieodpowiednie otwarcie nie spowodowałoby zniszczenia zawartości. Słyszał kiedyś o takich zabezpieczeniach.
Łotrzyk jednak wyszedł gdzieś na zewnątrz i przepadł w ciemnościach.

Falkon tymczasem doszedł do wniosku, że skoro oni weszli jedyną droga dostępną z dołu, a lwy zaatakowały ich z góry, to może tam znajduje się jakaś ścieżka? Ponieważ Elf zaoferował się pełnić wartę przy jaskini pozostawił mu pełnienie tej funkcji, a sam założył gogle i wspiął się ponad wejście. Po kilku chwilach uważnej penetracji terenu, zauważył pnąca się w górę ścieżkę i ruszył jej śladem. Kilkanaście minut później dotarł do szczytu. Przed nim rozpostarło się zejście w dolinę, zasnutą gęstą mgłą.


Zdawał sobie sprawę, ze jeśli ścigają ich orki, czasu jest coraz mniej. Szybko więc ruszył w drogę powrotną do lwiej jaskini, jak w myślach nazwał grotę, gdzie została reszta jego towarzyszy.

Martha także postanowiła zrobić niewielkie rozpoznanie w sytuacji. Doszła jednak do wniosku, że najlepiej zrobi posyłając na zwiad Metysa, by upewnił się czy przypuszczenia i obliczenia Falkona co do orków, nie są niestety prawdziwe.
Kilkanaście minut później jej najgorsze obawy niestety się potwierdziły. Od strony jaskiń z których uciekli zbliżała się spora grupa humanoidalnych istot. Także chowaniec Erytrei przyniósł jej podobne wieści.
Wracający Falkon przyniósł informację o możliwej potencjalnej drodze ucieczki. Znowu trzeba było podjąć decyzję. Kolejną tego długiego i męczącego dnia. Czy należało zostać w jaskini i jakoś spróbować się bronić? Z doniesień skrzydlatych zwiadowców wiedzieli jednak ze wrogów jest duża grupa, być może zbyt liczna dla ich małej i dość już nadwyrężonej walkami drużyny.
Czy może powinni skorzystać ze ścieżki odkrytej przez łotrzyka i mieć nadzieje, na powodzenie ucieczki?
Co należało zrobić, by nie zostać odkrytymi? Jak zmylić przeciwników? A przede wszystkim co wybrać? Czy decyzja, która podejmą nie będzie ostatnią, jakiej dokonają w swym życiu?
Oto pytania przed którymi stanęli bohaterowie naszej opowieści.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 18-06-2009 o 23:47. Powód: Rozmowa z obce na temat motywacji Arai
Eleanor jest offline  
Stary 19-06-2009, 10:57   #9
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Eliot siedział zmęczony i nie odzywał się. Umieścił łzę w szczelnej sakiewce zawieszonej na piersi. Decyzję natomiast, co robić pozostawiał znacząco dojrzalszym, mądrzejszym osobom niżeli on. Planował się dostosować. Kłótnia byłaby bezsensowna, skoro niedaleko było orki. Mniej gadania, to sprawniejsze działanie. Właśnie dlatego potrzebny był dowódca, żeby decydować, kiedy trzeba trzymać tempo. Adrenalina, która pomagała mu ruszyć własne cztery litery przestała właśnie działać, a złośliwości Falkona zwyczajnie odbierały mu chęć do wszystkiego.
~ Co ten osobnik tak sobie we mnie upatrzył? ~ Zastanawiał się. ~ Najpierw przyczepił się w jaskini, kiedy sam, jak ostatni ... ech, wlazł w korytarz w katakumbach aż promieniujących magią bez jakiegokolwiek wsparcia czarodziejskiego. Przy czym doskonale wiedział, że tam wszystko kapie zaklęciami. A teraz dogryzał znowu.

Dzięki czarowi Światło na moment Eliot przytrzymał lwicę i uratował tyłek Marthy. Przyblokował ataki dwóch zwierzaków, co prawdopodobnie ocaliło zarówno czarodziejkę i łuczniczkę i zrobił to tak, jak na tamtą chwilę mógł. Falkon wprawdzie mógł nie widzieć początku starcia, był bowiem w jaskini, ale rezultaty widział doskonale. Miał zaś wątpliwości, to zamiast się wyzłośliwiać mógł zapytać. Ale wolał dogryźć czarodziejowi, bohater jeden. Co ciekawe, kiedy inni popełniali byki, sprawa była niewarta wspomnienia, czy wyzłośliwiania się. Ech, takie chwile w tej drużynie psuły mu całą przyjemność przebywania z nią. Zwyczajnie, chciał powiedzieć: Od ... tenteguj się ode mnie, tylko znacznie dobitniej. Albo inaczej: Nie ma problemu, nie będę się narzucał. Dochodzimy do osady i nie muszę przebywać wśród was. Albo nawet teraz, bo ja stąd jeszcze mogę uciec, przynajmniej przez chwilę. Tylko ... tylko że tak się nie robi. No trudno, chrzanić Falkona. Po prostu szkoda, bo Eliot na początku miał szacunek do niego i chciał się zaprzyjaźnić. Zresztą ze wszystkimi chciał i nie oszczędzał się bynajmniej. Był społeczną bestią i zwyczajnie źle się czuł wśród osób nieakceptujących go, szczególnie, że działo się to na zasadzie: bo tak.

~ Falkon pytał o pomysły? ~ Zastanawiał się dalej. Przedstawił oraz nawet zrealizował pomysł, który Falkon przeoczył, mimo, że Eliot wyjaśnił ogólnie, o co chodzi. Może był gdzie indziej, albo nie słuchał akurat. Zdarza się. Tutaj czarodziej nie pamiętał, czy doszło to do uszu Falkona, dlatego jeszcze raz powiedział dokładnie o swoim pomyśle. I zrealizował go. Nie był tropicielem, ale za jego koncepcją przemawiało kilka mocnych punktów:

- orki z odległości nie mogły ocenić położenia światła na lasce potem zaś na kamieniu, tylko kierunek, bo to po prostu niemożliwe,

- nawet, jeżeli orki miały psy tropiące to tutaj dominował zapach lwów. Psy dadzą znać o lwach, a nie o ściganych, a przynajmniej będą się mocno wahać. Wtedy co mogą zrobić orki? Czy będą się zatrzymywać w jaskini, gdzie są lwy i dokąd trzeba się powspinać opóźniając w tym czasie pogoń, czy iść dalej na światło zostawione przez Lulka, które jest praktycznie pewnym dowodem, że tam jest drużyna, bo kto inny przebywałby teraz w górach? Ponadto świeża rosa, na której pośliznęła się Martha niemal spadając, tłumiła zapachy,

- po zagaśnięciu kamienia orki będą przekonane, że drużyna idzie dalej drogą, bo niby jakim cudem mogłyby poznać, ze jeden z wielu przydrożnych kamienni jakiś czas temu świecił. Czyli zyskują dodatkowy czas do dnia. Za dnia orki są zdecydowani mniej niebezpieczne i mając ptaki, to one mogłyby zostać wyśledzone przez ptaki załatwione przez drużynę, albo wywiedzione w pole.

Czy tak być musiało? Wcale nie. Orki mogły na przykład iść na kamień święcący, ale skierować tu na sprawdzenie kilku wojowników. Wtedy wariant ratunkowy. Wcześniej lwa i lwicę trzeba byłoby wciągnąć do środka, a jakby się orki zjawiły, to zmusić małego lwa do piszczenia, czy coś takiego. Wtedy może orki zrezygnowałyby z penetracji jaskini, absolutnie już przekonane, ze są tu wyłącznie lwy mające młode, czyli bardzo niebezpieczne. Bić się zaś z lwami, hm, wtedy należałoby mieć nadzieje, że jednak orki zdecydują, ze zamiast bezsensownie tłuc się walcząc przeciwko zwierzętom lepiej będzie dopaść uciekinierów.

Podał Lulkowi cos do jedzenia, potem wyjął kartkę i nie kryjąc się zaczął pisać:

Cytat:
Pilne
Do Hogha Mocnorękiego i Brulgota Żelazne Kowadło

W górach jest pełno orków. Mieszkają w jaskiniach, za korytarzem w który weszliśmy rano, a który okryliście w kopalni. Teraz, kiedy się zawalił, nie mają szans się tamtędy wydostać, ale mają inne wyjścia nad wielkim stawem położonym opodal wielkiej grani. Stamtąd jest jedyna droga powrotu, ponoć dwa dni.

Walczyliśmy, kilkunastu orków padło, ale nadchodzi następna horda wrogów. Dużo, może nawet ponad setka. Mamy rannych. Opodal jest niewielka dolina. Tuż za szczytem, w którym jest jaskinia, jakieś cztery godziny marszu od wspomnianego jeziorka. Nie wiem, czy tam się udamy, ale potrzebna jak najszybsza pomoc. Orki grożą wszystkim. Są wprawnie dowodzone, przypominają raczej wojsko, nie bandę. Przekażcie odpowiedź przez ptaka. Jeżeli wywiniemy się orkom, będzie umiał mnie znaleźć. Przed odlotem, dajcie mu coś do jedzenia. Chleb, ser, mięso, wszystko jedno

Śpieszcie się
Eliot
Potem to samo napisał jeszcze po krasnoludzku. Cokolwiek robiliby, to atak krasnoludów, którzy powinni być przecież zainteresowani jak najszybszym wykurzeniem orków, pomoże drużynie. Zwinął list zasznurował:

- Wybacz Lulek, potem jednak może być za późno. Weźmiesz to i polecisz przed wejście do kopalni. Wiesz gdzie, tam gdzie weszliśmy. Tam zawsze stoi straż krasnoludzka, albo przynajmniej jest jakiś krasnolud. Na zewnętrznej stronie, tak, że widać od razu, napisałem do kogo to. Po krasnoludzku oraz we wspólnym. Przeleć im raz czy drugi obok nich, żeby wiedzieli, że jest coś niezwykłego. Spróbuj im rzucić imię Hogh oraz Brulgot. Wiem, ze umiesz. Potem wypuść im list pod nogi i siedź gdzieś na boku. Czekaj, weź odpowiedź, jeżeli będzie któryś z nich. Widziałeś ich, to byli ci, z którymi rozmawialiśmy przy kopalni. Potem weź odpowiedź i odszukaj nas. Wiem, przyjacielu, że to daleko, ale dla ciebie nie aż tak bardzo. Wiem, że noc, ale księżyc świeci. Ponadto nie będziesz leciał pomiędzy drzewami, lecz przez gładkie powietrze, dlatego nie powinieneś mieć kłopotu. Tam powinni cię nakarmić. No, trzymaj go w tych swoich pazurzyskach. Mogę ci go przywiązać, jeżeli chcesz, do nogi, potem zaś najwyżej tuż przez zrzuceniem przetniesz sznurek dziobem, jak zwykle. No, leć, bo trzeba się śpieszyć.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 19-06-2009 o 11:40.
Kelly jest offline  
Stary 21-06-2009, 13:27   #10
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie czuła szczęścia i dumy. Kolejna tego dnia walka wypełniła ją jedynie pełną znużenia satysfakcją. Rana na nodze pulsowała nieprzyjemnie w rytm kolejnych uderzeń serca, szepcząc o potrzebie snu, potrzebie odpoczynku, potrzebie bezpieczeństwa. Odmawiała tym szeptom. Czuła się tak, jak niewiele tygodni temu, gdy jej miecz także pokryty był krwią a wkoło niej płonęła Real'qua'el – Dolina Białych Miast. To wspomnienie, to podobieństwo zmęczenia po dniu wypełnionym walką, usztywniały jej plecy w dumnej postawie, unosiły głowę i rozpalały ognień w jej oczach.

Ta walka nie chciała się skończyć.

Byli zmęczeni i osłabieni. Znużeni całodzienną koncentracją i wypatrywaniem niebezpieczeństwa. Każde z nich jednak – może oprócz Erytrei – posiadało wojskową przeszłość. Każde uważało się za profesjonalistę w swojej dziedzinie. Każde miało rację. Dlatego, gdy Erytrea wyjęła lwiątko z rąk Broga – któremu Araia nie uczyniła żadnego wyrzutu, oprócz rzucenia, krótkiego „Nie baw się więcej ze zwierzętami podczas walki, proszę” popartego wymownym spojrzeniem – i kiedy Falkon zabrał je z kolei czarodziejce, wciskając w ramiona tropicielki, wojowniczka skrzywiła lekko usta.

- Wydzieracie sobie z rąk to zwierzę jak przedmiot, zabawkę, która ma komuś poprawić humor – skomentowała chłodno zachowanie ludzi. Nie oskarżała ich, nie czyniła wymówek – stwierdzała po prostu fakt. - Jeśli go weźmiesz, to będzie kolejne życie, o które trzeba będzie się troszczyć, które będzie rozpraszać naszą uwagę. Czym go będziemy karmić? Sam nie pójdzie, będziesz go niosła w rękach zamiast łuku? Dasz radę przypilnować, żeby siedział cicho? – Pokręciła głową. - Nie rozumiem was, ludzie. Zabijaliśmy dzisiaj orki. Weszliśmy do ich domu i zabiliśmy ich, kiedy go bronili. Widzieliście twarz Gruha? Widzieliście jak płakał? - popatrzyła na Falkona. - Nawet wam ręka nie drgnęła. A ty teraz mówisz o bólu? O sumieniu? Nie rozumiem was – powtórzyła, przenosząc na moment spojrzenie na czarodziejkę. Nie rozumiała jak można czuć ból, bo zabiło się bezmyślne zwierzę, które prawie zabiło ich towarzysza. Nie rozumiała jak można stawiać zwierzę na równi z istotą inteligentną. Elfy, pośród których się wychowała, kochały naturę, kochały także zwierzęta. Szczególnie te piękne. Nigdy jednak nie zapominały o przepaści jaka dzieli ich istnienie od marnej wartości życia zwierzęcia. Nawet najpiękniejszego. - Jeśli zależy ci na nim tak bardzo, jeśli ci to pomoże, Ler'kala, zachowaj go. Ale jeśli stanie się zagrożeniem, jeśli przez niego ktoś ucierpi – zabiję go – a w jej głosie zadźwięczała prawda, ostra jak klinga jej miecza.

Araia nie rzucała słów na wiatr. Nie składała przyrzeczeń i przysiąg na darmo. I choć nie chciała krzywdzić płowego maleństwa niewidocznego prawie w ramionach Marthy wiedziała, że zrobi to, jeśli uzna je za zagrożenie.

I nie zawaha się.

Nie była bezmyślnym zabójcą, nie czerpała przyjemności z zabijania zwierząt. Dla niej jednak najbardziej liczyło się życie jej towarzyszy. Także Marthy, także Falkona. Do obojga zdążyła zapałać sympatią. Oboje szanowała i życzyła im jak najlepiej. Lubiła ich tak zwyczajnie, po prostu, ludzką częścią swego serca. To, że nie potrafiła zrozumieć i podzielić drążących ich teraz emocji, nie zmieniało tego w najmniejszym stopniu.
Ale zwierzę, zawsze pozostawało jedynie zwierzęciem.

Szczególnie tutaj, szczególnie teraz.
Gdy być może kończył się czas.

Podeszła do maga siedzącego na płaskim kamieniu i zabierającego za pisanie listu.

- Wiadomość dla górników? - spytała, zerkając mu przez ramię, na ułożony na jego kolanach pergamin.

- Tak. Nie wiadomo, czy będziemy mieli im szansę zanieść osobiście - rzucił eufemistycznie. - Lepiej, żeby poznali sytuację, ze maja orki pod bokiem. Ponadto, no cóż, sądzę, ze krasnoludy będą chciały zbadać sytuację w górach i wyślą tu ekspedycję. Czy będzie duża, czy mała, zawsze daje nam jakieś lepsze szanse na wyjście z tego cało. Na zasmarkane onuce kutafońskiego hobgoblina, wolałbym, żeby ta banda nas minęła.

Skinęła głową z aprobatą. Wiadomość była dobrym pomysłem.

- Myślałem, że będzie brzmiał tak - odczytał jej. - Chciałabyś coś zmienić?

- Tak - powiedziała zdecydowanie.

- Hmm, co byś dodała? Lulek - zwrócił się do kruka, odczepiając mu od nogi list. - Poczekaj jeszcze moment.

Araia zastanowiła się moment.

- Brog – zwróciła się do krasnoluda. - Dasz radę rozrysować rozkład korytarzy licząc od korytarza prowadzącego do sali z kolorowymi płytami? Uwzględniając ich długość i wielkość komnat? To więcej powie górnikom na temat lokalizacji. Tak orków jak naszej – wyjaśniła Eliotowi. - Musimy dookreślić ich potencjalną liczebność, horda to określenie dyktowane bardziej niepokojem niż wiedzą. - Półelfka wskazała chłopakowi miejsca, które według niej wymagały doprecyzowania, by list zaczął przypominać wojskowy raport. Pewnych zmian nie tłumaczyła – z tekstu, który napisał przebijał strach. Krasnoludy gardzą strachem. Nie rozkazywała Eliotowi, nie mówiła, że źle napisał – po prostu starała się zasugerować korektę, która usunęłaby znamię strachu z jego listu. Poprosiła, by na mapie zrobionej przez krasnoluda, zaznaczył miejsca, gdzie jest obecna magia.

- Dobra - skinął głową poważnie, jakby jej słowa dodały mu otuchy i pewności, że się jednak uda.

Uśmiechnęła się lekko do niego.

Spytała się każdego z drużyny, czy powinno coś zostać dodane. Czy w razie, gdyby nie udało im się wrócić, górnicy będę posiadać wszystkie niezbędne informacje. Spytała każdego, starając się złączyć wkoło Eliota resztę drużyny, zaangażować ich, połączyć. Także stojącego zawsze z boku Luriena, który przecież miał więcej lat doświadczenia niż ona. Na koniec, zaproponowała:

- Może napisz, że jeśli chcą uporządkować sprawy z orkami, a przy okazji zbadać jaskinię od naszej strony, żeby przyjechali. Jeśli nie mogą, lub nie mają możliwości pojawić się tutaj. Niech od razu napiszą. - Zmarszczyła lekko brwi. - I jeśli znają skrót prowadzący przez góry, niech także go opiszą.

- Świetny pomysł. Przynajmniej będziemy wiedzieli na czym stoimy - skinął z uznaniem głową i uśmiechnął się do niej. Po czym poczekał chwilę na uwagi innych, szczególnie krasnoluda, dopisał to, co chcieli przekazać i wysłał Lulka w ciemność nocnego nieba.

Dopiero gdy Araia doprowadziła lecącego kruka wzrokiem, spojrzała z namysłem na Erytreę.

- Blasfemar dałby radę śledzić orki? Żebyśmy mogli określić, czy złapały się na świetlistą przynętę Eliota?

Chciała dowiedzieć się wielu rzeczy. Jak naprawdę liczna jest zbliżająca się do nich grupa orków. Jak gęsta jest mgła i jak duża dolina, którą wypełnia. Jak daleko są od nich orki. I przede wszystkim, w którą stronę idą. Czy podzielili się na mniejsze oddziały, a także jakimi czarami dysponują jeszcze czarodzieje.

- Jeśli Blasfemar potwierdzi, że nie złapali przynęty, idźmy w mgłę. Tam nie zobaczą nas. Nie wywąchają nas. Nie usłyszą – powiedziała pewnie, chłodno, kalkulując ich szanse. - Blasfemar powie nam gdzie są. Tam będziemy mogli się ukryć, zastawić pułapkę, uciec. Albo zaatakować znienacka jeśli znajdzie się potrzeba – w jej głosie pojawiła się jakaś zimna zaciętość. - Ale nie tu. Te lwy były samotnikami, nie byłoby tu ich leża, gdyby żył w okolicy niebezpieczniejszy od nich drapieżnik. Dolina powinna być bezpieczna.

Nie chciała bronić się w jaskini. Jaskinia była ślepym zaułkiem, dobrowolnym uwięzieniem, gdzie liczyć się będzie jedynie tarcza jednego krasnoluda. Gdyby ona i Lurien także byli ciężkozbrojni, sytuacja wyglądałaby inaczej. Nie byli jednak. Byli za to poranieni i zmęczeni. Byli przyzwyczajeni do dynamicznego stylu walki. We mgle, mogąc atakować z zaskoczenia, mieli większą przewagę. Był szansa, że tam będą mogli narzucać swoje warunki, przejąć inicjatywę.
Tutaj było to niemożliwe.

Podniosła oczy, na wyższego od niej znacznie Falkona, zatrzymując go, gdy ten zaczął wychodzić już z jaskini.

- Nie zrobił tego słońca bez potrzeby, Falkon – powiedziała spokojnie, widząc, że w mężczyźnie dalej kipią jakieś silne emocje. Lekko, przelotnie dotknęła jego ramienia w przyjacielskim geście, który po tygodniu wspólnej podróży już znał. - Spytaj się Luriena albo Marthy, oni walczył obok niego.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172