Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2011, 16:40   #101
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Dziad otoczył się jakąś aurą, nierozróżnialną już wśród przesyconego magią powietrza i zaczął wymachy dłońmi, raz za razem posyłając wiązki światła w gruzowisko wokół ocalałych z rzezi.
Pierwsza gromada stworów wyskoczyła znikąd, wyłaniając się spomiędzy rozwałkowanych kamieni bez choćby szelestu czy zgrzytu uprzedzenia. Opasłe psie cielsko i sylwetkę jego pana zapowiedziała z kolei seria syków i świstów. To wystarczyło by niemal całkowicie odciągnąć uwagę wszystkich od dziwactw, które zjawiły się w ognistym podmuchu tuż za plecami Kerin i Alrauny. Teleportacja zadziałała niewłaściwie dla dwójki, która zmaterializowała się parę metrów przed grupą obrońców artefaktu. Akurat nad przepaścią. Wściekłe zawodzenie slaadów było słychać przed dobrą chwilę, ale tylko wyczulone uszy leżącego na uboczu elfa zdołały po pewnym czasie wychwycić plask, gdy duet wreszcie dotarł do celu podróży. Ci byli z głowy. Cała reszta czekała na swoją chwilę, a coś do powiedzenia miał jeszcze wiszący w przestrzeni Profesor.

"Koniec!"

Tylko tyle powiedział nim z jego otwartych dłoni nie wyfrunęła niewielka, emanująca gorącem kula żółci. To była ta sama chwila, gdy cała zgraja potworów z koszmarnych snów rzuciła się z kłami i pazurami na żegnających się z życiem pechowców. Wszyscy zamarli w bezruchu. Poza Claude'm. On leżał jak trup, jak nóż czy widelec w kuchennej szufladzie. Do tej pory, bo teraz zajaśniał jak błyskawica i wyrwał w powietrze gnając nieubłaganie w stronę Profesora.

"To jedyne wyjście..."

Starzec nie zdążył nawet mrugnąć, gdy pędzący z oszałamiającą prędkością mag przemknął obok niego zahaczając go z siłą, która wyrwała mu rękę ze stawu i posłała krwawiący kikut w otchłań bogowie-wiedzą-ile-metrów niżej. Claude poleciał dalej. Nie tylko nie zwolnił, ale nawet przyspieszył. I z impetem, który zwalił z nóg wszystkich w całej hali, łącznie z całym stadem ryczących wściekle bestii, wbił się w sam środek stropu nad komnatą. Potężna, zdolna pomieścić pewnie i parę tysięcy ludzi hala na raz zaczęła się sypać jak domek z klocków pacnięty przed dziecko. Kopuła skruszyła się w jednej sekundzie zasypując przerażonego Profesora setkami wielkich jak kamienica bloków. Dziad z początku próbował je dezintegrować promieniami, ale głazów było zwyczajnie zbyt wiele i starzec w końcu stracił kontrolę nad sytuacją. Słychać było jak krzyczy ze złością, ale wśród kruszących się kolumn i ścian, które falowały jak postawiony na plaży parawan nikt nie zwrócił na to uwagi.

"Spierdalamy!" – ryknął Hassan i za nic sobie mając atakujące go ze wszech strony diabły i demony, dał susa między rozklekotane resztki podłogi, bombardowanej deszczem skalnych odłamków. Miał sporo szczęścia, bo cuchnący łajnem pomiot, który schwycił go za nogę zniknął właśnie pod skałą wielkości małej kamienicy i droga do wyjścia była wolna. Alrauna nie zamierzała czekać aż dane jej będzie zmienić stan skupienia ze stałego na ciekły i wymknęła się ze szczypiec zielonkawego diablęcia, wślizgując się między skrzeczące głucho, podobne świniom stwory i szczupakiem wyskakując pod osłonę z pniaku, który był jedynym co pozostało z rozbitej na szczapy kolumny. Przed sobą miało wyjście i Hassana, który wbił kindżał w paszczę olbrzymiego, ziejącego ogniem ogara i zostawiając broń na zmarnowanie zniknął za drzwiami portalu. Cyganka była znacznie wolniejsza, ale tym razem pośpiech się nie opłacał. Stalowe wrota runęły akurat przed nią, wzbijając tonę kurzu i robiąc w płucach istną pustynną burzę. Niewiele brakowało, a biedaczka podzieliłaby los tuzina różnych czartów, które rozpaćkały się pod kilkunastotonową stalą. Nie było czasu, trzeba było biec. Kerin sama zastanawiała się czemu zwolniła, gdy zobaczyla wołającego o pomoc Elletara. Nie raz przecież już błagano ją o pomoc, a ona odchodziła nie poświęcając nieszczęśnikom więcej uwagi niż zwykła poświęcać resztkom jedzenia uwięzionym gdzieś między szóstką, a siódemką. Nie da rady, sama i tak nie da rady go stąd wyciągnąć... Ułamek sekundy zamyślenia wystarczył i znalazłaby się w którejś z paszcz, trójgłowego dla odmiany, ogara. Tego samego, który nie zdążyłby jej jeszcze przełknąć, a już zapadłby się pod ziemię razem z kruszczącą się jak kostki cukru mozaiką. Zgrabne dupsko dziewuchy uratował Cromwell, który w przerwach między tańcem wśród skalnej nawałnicy siekał po łbach tanar'ri, baatezu, yugolothy, slaady i co tam jeszcze się trafiło. Teraz pchnął dziewczynę przed siebie, ratując ją od pogryzienia i zmiażdżenia. Oboje stanęli nad trzęsącym się ze strachu, opuszczonym przez własny umysł elfem.
"Wezmę go, ale masz być moimi oczami i uszami!" – syknął kapitan i porwał Elletara na plecy, jakby inwalida ważył nie więcej niż tabliczka czekolady. Pognali w piaskowej zawierusze, widząc jak szybko rozmywa się, a w końcu ostatecznie znika zasłona chroniąca artefakt przed łapami Profesora. Profesora już nie widzieli, ani nie słyszeli. Widzieli jak przyzwane przez niego monstra znikają pod zwałami kamieni, ale widzieli też jak inne rozmywają się w powietrzu. Znak, że zaklęcie, które je przyzwało przestaje działać. To chyba był koniec Czarnego Bractwa. Skały odbijały się od ścian bezdennego jaru zasypując rozpadlinę, w której zniknął nieprzytomny starzec. Deszcz meteorów musiał być nie mniej groźny niż ten skalny sztorm, który teraz wstrząsał podziemnym przybytkiem.

Sali za plecami nie było już wśród tumanów kurzu widać, a przedzieranie się przez ruinę przed sobą było nie dużo łatwiejsze. Tym bardziej, biorąc pod uwagę Grubasa, który rozczłonkowany jak wcześniej, próbował dopaść uciekających i zabrać ich ze sobą do piekieł. Wiele z jego własnych miniatur i sukkubich konkubin zostało już przerobionych na materiał o konsystencji maślanego smarowidła, choć dobre dwie dziesiątki dalej miotały się po całej komnacie. Jedna z kusicielek, rudowłosa, drobna i zgrabna jak meble projektowane przez absolwentów szkół plastycznych kupiła sobą uwagę zwisającego z pleców Cromwella, elfa. Łucznik miał dobry widok na walory diablicy i czuł, że gdyby nie okoliczności chętnie zrobiłby tu dobry użytek z pokaleczonego własnymi zębami (taki urok obrywania w łeb kamieniami) języka. Sukkubica miała najwyraźniej nadzieję na taki obrót sprawy, bo dopadła do bezbronnego elfa i ściągnęła go z pleców Cromwella, zatapiając palce w miękkiej szyi nieszczęśnika. Elletar wolałby inne rozrywki, ale o dziwo drobna dziewuszka była od niego o wiele silniejsza i przyszpilony do ziemi biedak mógł tylko charczeć, gdy krtań rwała się jak drapana przez kota firana.

"Jazda!" – wódz Szakali nie zwykł przegrywać, więc i tym razem, z drobną pomocą Kerin, zdołał pozbyć się problemu ciągnących ku niemu i jego 'bagażowi' gości. Zdarł zdekapitowanego rudzielca z szyi Chaitha i ponownie zarzucił sobie długoucha na plecy, biegnąc już jednak, coś jakby wolniej. Siły starczyło by dopaść do komnaty, gdzie... Gdzie wcześniej zarwała się podłoga. Alrauna i Hassan byli już na brzegu, a Baklun pospiesznie grzebał w wydobytej z kieszeni sakiewce. Nie było już miejsca na uniki, a zaczynało już w ogóle brakować miejsca do stania. Za plecami był kurz, kły i pazury, ziejąca w ziemi otchłań i pewna śmierć. Przed nosem te dwa ostatnie. Oczy wszystkich rozszerzyły się poza granice, jakie przewidywała ludzka anatomia, bijąc na głowę efekty, jakie mogły zagwarantować najlepsze, południowe narkotyki. Hassan wydobył z sakiewki drobniutką bogato haftowaną chustę, która po rzuceniu w powietrze rozwinęła się w bijący po gałkach kolorami dywan. Dywan, który wisiał w powietrzu.

"Nie, kurwa, dżina, który spełnia życzenia nie mam, więc ruszcie cipska, bo czas ucieka" – Baklun władował się na tkaninę i nie czekając ni chwili przedmiot ruszył. Fakt, że Cromwell leciał uczepiony frędzli u dywanu najwyraźniej mało pilota obchodził, bo manewry, które wykonywał przypominały pływanie kanoe w górę wodospadu. Pod wpływem trzech rodzajów grzybów na raz. Inaczej jednak najwyraźniej się nie dało, bo z sufitu śnieżyło kawałkami stropu, jak w najgłębszej styczniowej zamieci. Przez moment zdawało się, że już po wszystkim, bo kiedy Hassan oberwał cegłą w pysk i stracił sterowność nad dywanem, 'pojazd' zaczął się gwałtownie zniżać i wyglądało na to, że zleci pionowo w dół, strącając z siebie wszystkich pasażerów. Ciężko powiedzieć czy 'cwaniak nie z takich już opresji wychodził cało', bo mało kto znał go na tyle dobrze, by wydawać takie kategoryczne sądy, ale tym razem mu się upiekło. No i całej reszcie. Dolecieli do drugiego brzegu i dalej, korytarzem w górę. Na ostatnim fragmencie byli już cali opuchnięci od uderzeń kamieni, czerwono-sini i niemalże niezdolni do ruchu. Wylecieli na powierzchnię zostawiając za sobą morze trupów Szakali, mnichów i zamkowej obsady, zmasakrowanych u wejścia do sanktuarium, po którym została już tylko piramida gruzów. Drgał zresztą już i cały zamek, a fale wokół wyspy zaczęły wzbierać. Kiedy baszty Zielnego Fortu pękły jak skorupka kokosa wylewając na zewnątrz meblowo-kamienny miąższ stało się jasne, że twierdzy dziś skończyła się gwarancja.

Lecieli nad zamczyskiem, obserwując jego skruszone mury, chwiejące się wieżyczki, ziemię, która popękała w stu miejscach zamęczona podziemnymi drganiami i unoszącą się w górę kolumnę pyłu. Lecieli nad morzem, które szalało wzburzone, nacierając na brzegi wysepki z wściekłością męża mszczącego się na zabójcy ukochanej i własnych dziatek. Cali zakrwawieni, niemal niezdolni do ruchu mogli tylko wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo, które przejaśniło się po szalejącej przez cały wieczór burzy. Zasnęli. Zasnęli przygnieceni ciężarem dzisiejszych doświadczeń. Należało im się. Należał im się ten odpoczynek. Tym bardziej niesprawiedliwe było to, co się stało. Obudził ich świst w uszach i przeraźliwe zimno. Dywan pikował w dół jak sokół rzucający się za zdobyczą. Hassan... Coś mignęło im przed oczami, jakiś plusk. Po Cromwellu też nie było ani śladu. Elletar stoczył się w dół jako pierwszy, ale na towarzystwo długo czekać nie musiał. Ledwo przytomna Kerin poszybowała za nim. Alrauna, dosłownie wgryzała się w dywan i syczała zaklęcia próbując utrzymać nad nim kontrolę, ale wszystko było na nic. Wszystkich czekało to samo. Runęła w wodę, uderzenie było tak mocne, że aż oniemiała. Słona ciecz wlała jej się do gardła, przydusiła, wcisnęła pod siebie, zakryła czarnym całunem nocnego morza. Elletar rozglądał się dookoła z przerażeniem, czując się najbardziej oszukany ze wszystkich. Wynieśli go strupiałego z tego piekła po to, by teraz poszedł na dno? Zobaczył Kerin i Alraunę, pluskające się na powierzchni kilkadziesiąt metrów dalej. Był i ktoś jeszcze. Spieniona fala rąbnęła go w tył głowy, wcisnęła w miękki, gryzący jak wełna błękit. Jasna jeszcze walczyła. Widziała jak elf i Cyganka idą pod wodę, widziała jak bałwany wzbierają przed nią i hucząc tną po spuchniętym ciele. Widziała gwiazdy nad sobą. Jaśniały wyraźnie nawet, kiedy przykrył ją już płaszcz Procana i kiedy do powierzchni było już coraz dalej i dalej. Sól piekła w pogryziony język, ale to już nie bolało. Gwiazdy prześwitywały wiele metrów w głąb morza. Były dobrym tłem do pożegnań.

KONIEC
 
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172