Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-07-2011, 23:11   #51
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Ferem zaprowadził Aiyanę do swojej kwatery, która dawała całkiem niezłe pojęcie o jego charakterze - cztery gołe ściany, brak dywanu, wąskie metalowe łóżko i stół z krzesłem. Żołnierska pensyjka nie mogła mu specjalnie dogadzać.

- Więc? - Przycupnęła na krześle, usiłując niczego nie dotykać w obawie przed brudem. - Masz jakiś plan? Bo jeżeli sprowadziłeś mnie tu w nadziei na małe tête-á-tête to, cóż, zawiedziesz się. – Uśmiechnęła się złośliwie.

Ferem, niezrażony niczym, usiadł na łóżku.
- Za kilka dni dostanę pewnie rozkaz wyruszenia. - Wzruszył ramionami, wyrażając obojętność wobec tego stwierdzenia. - Będzie prosto - wprowadzić oddział w błąd, zniknąć z postoju, przeprawić się przez rzekę... Oczywiście, z tobą będzie trudniej.

- Chcesz powiedzieć, że... - Przetrawiała przez chwilę błyskotliwość jego założeń. - Ach, dezercja, najsłodsze marzenie głupich chłopków. Rozstrzelaliby cię jeszcze przed pierwszym stajaniem. TO jest oficjalnie najbardziej kretyński pomysł. Jeszcze gdzieś w ferworze przygotowań do walki... Nie. Mam o wiele lepszy pomysł. - Uśmiechnęła się radośnie. - Bunt.

- Rozstrzelać Smoka? Śmiertelnicy...? Może u Cynisów. – Odbił Ferem, prędko jednak przeszedł do drugiej części. – Bunt? To jest szalone. Widziałem, jak łamał czyjąś wolę... a gotów jest chyba poświęcić dla tego całe miasto... I co z Wyspą? Masz ich akceptację? – Stwierdził, wyraźnie markotniejąc.

- Misiu, za dezercję wyrwaliby ci nogi z dupy i cię nimi nakarmili. Nie zapominaj, że, ostatecznie, nie jesteś u siebie. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. - A co do reszty... priorytety. Najpierw trzeba mieć im co pokazać, nie sądzisz? Więc, przygotowanie gruntu jest chyba jednak ważniejsze niż rozgłaszanie wszem i wobec, ściany mają uszy. Za bunt też nie czekają łaskotki.

- Masz jakąś wizję, jak to przeprowadzić? Co obiecać jego ludziom? Jak utrzymać to miasto? I... kiedy to zrobić? – Zerknął na nią szybko. – Wszak niebawem może nakazać wymarsz, a wówczas większość z nas będzie miała skrępowane ręce.

- Połowa z nas. – Uściśliła. – No, chyba, że Strachożerca lubi wiązać. – Mrugnęła do niego konspiracyjnie. - Na razie jesteśmy tylko my. Ty na pewno znasz jakichś tam. – Zamachała znacząco ręką. – Łykną zapewne cokolwiek – odzyskanie majątku, bohaterstwo i tak dalej. Ty chyba najlepiej wiesz, czego mogą pragnąć Tobie podobni. A co do mnie... – Zastanowiła się. – Rozumiesz, delikatna kobieta nie powinna angażować się za mocno. Mógłby się jej przegrzać mózg... – Zatrzepotała rzęsami prawie niewinnie.

- Tak, jasne. – Żachnął się Ferem. – Zbiorę stadko niezadowolonych, a potem sprzedasz nas suwerenowi za wolność. Nie, moja droga. Chcę, abyś mówiła jasno. Jeśli masz koncepcję naszego działania, to ją przedstaw – jeśli nie, to nie oczekuj cudów. – Stwierdził, kładąc nacisk na ostatnie zdanie.

- Wystarczająco jasno jak dla mnie. – Odmruknęła, wzruszając ramionami. – Chcę zrobić przewrót, który bez ciebie nie ma szans powodzenia. Potrzebuję twoich kontaktów, twoich ludzi, by w odpowiednim czasie, kiedy dam znak, przejęli stery. Moja rola ogranicza się do owinięcia sobie Strachożercy wokół palca i zdobycia wystarczająco wysokiej pozycji, by móc poznawać najnowsze wieści i plany, które będę przekazywać tobie. Jak o tym pomyślę teraz, wydaje się to dość fantastyczną opcją. – Uśmiechnęła się blado. – Ale bodaj jedyną , jaką mamy. A co do zdrady, którą tak szafujesz... Mam równie wiele, a nawet więcej, do stracenia niż ty, chłopcze.

- Owinąć, eh..? – Lekko uśmiechnął się, choć nie widać było po nim ani śladu wesołości. – Eh, niech będzie. Zajmę się, czym trzeba. Tylko bądź łaskawa nie stracić przy tym głowy, Czy nie zrazić innych jego popleczników.

Jeżeli utrata głowy miała być żartem, to wyjątkowo nieudanym. Aiyana nic jednak na to nie odpowiedziała, czym dowiodła, że potrafi się kontrolować i wspinać na wyżyny dyplomacji.
- Powinniśmy już wracać na ucztę. Nie sądzę, żeby było tu szczególnie dobrze widziane wychodzenie... kobiety Strachożercy z obcym mężczyzną. - Omal nie udławiła się własnym językiem, mówiąc to. - Nie chcemy, by nasz plan nie miał nawet szans inicjacji? - “Nasz plan”. Phi. Rzecz, którą wymyśliła od początku do końca, musiała dzielić z tym...
Cóż, “zamknij oczy, myśl o Cheraku”.

* * *

Uczta potrwała jeszcze jakiś czas, aż wreszcie zabrzmiał sygnał do końca. Niezwykły dźwięk, wydobywający się z jakiejś szafy, mógł dziwić - życie na Błogosławionej Wyspie nie obfitowało w kontakty z machinami... A mechaniczny zegar nie był czymś powszechnie znanym, bo i po cóż byłby potrzebny?
Dla Aiyany oznaczało to głównie atencję kilku strażników, którzy stwierdzili, że trzeba zaprowadzić brankę przed oblicze jej władcy... Całą drogę niosła podbródek tak wysoko, że zaczął boleć ją kark. Nie pozwoliła sobie na spoufalanie się ze sługami.

* * *

Prywatne apartamenty wicekróla Damanary nie ustępowały zbytnio standardowi, którym cieszyli się najbogatsi Dynaści. Różnica była tylko w stylu – lokator najwyraźniej „specyficznie” traktował rozwieszone na ścianach gobeliny, obchodząc się z nimi tak jak z łupami wojennymi.
Z mebli wyróżniała się wielgachna sofa, robiąca za legowisko samego Strachożercy. Ów, rozparty na całej długości mebla, najwyraźniej uciął sobie drzemkę, pilnowany przez dwójkę zaufanych strażników... Wreszcie, po raz drugi zabrzmiał przenikliwy dźwięk, budząc śpiącego.

- JEŚĆ! - Zabrzmiało pierwsze słowo po obudzeniu, wprawiając stojących przy nim ludzi w drżenie, a Aiyanę wprawił w stan wyższego rozbawienia. Kiedy wreszcie przebrzmiało echo jego potężnego głosu, zwrócił swój wzrok na kobietę, bez cienia wstydu taksując całą sylwetkę. - A, ty tą, którą kazałem przyprowadzić?

„Nie, inną, ale nie mogłam sobie odmówić rozrywki popatrzenia na cyrkowego niedźwiedzia”. Te słowa czuła tuż pod podniebieniem, na końcu języka, gotowe do eleganckiego i jakże satysfakcjonującego wykpienia barbarzyńcy. Już, już otwierała usta... i przypomniała sobie o misji. Zaklęła bardzo brzydko, jednak tylko w myślach, ale uśmiechnęła się uprzejmie i wyjątkowo głupkowato, jak miała wrażenie, bo usta zacisnęła przy tym w cienką kreskę irytacji.

Domyślała się, że taki... prostak nie życzyłby sobie, by za dużo się odzywała nie pytana. Mogła o to zapytać służki przy kąpieli, ale oczywiście wtedy postanowiła być wyniosła i arystokratyczna, i teraz musiała zgadywać. Postanowiła więc milczeć i czekać na jego ruch.

Ów przez dłuższą chwilę przyglądał się Aiyanie – wreszcie uśmiechnął się nieznacznie (na tyle, na ile jego barbarzyńska twarz poddawała się pojęciom subtelności)...
- Aiyana, tak? Zbyt miękkie imię. – Stwierdził z dezaprobatą. – Trzeba znaleźć ci inne miano...

Zagotowało się w niej. „Aiyana miękka...! Pokażę ci ja miękkość...!”. Uśmiechała się jednak ciągle, kiedy wycisnęła przez zęby odpowiedź.
- Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek. Ale jeżeli bardzo sobie życzysz, przydomek “Strachożerczyni” będzie jak znalazł. – Zmusiła się do ocieplenia uśmiechu.

- Na to trza zasłużyć. – Mowa Powietrza, już i tak na wpół obca dla Aiyany, w jego ustach brzmiała wyjątkowo topornie, co jeszcze utrudniało zrozumienie. - Zostaniesz Wściekłą Wilczycą, boś próbujesz kąsać. - Inwencja w wymyślaniu imion była czymś nieznanym... ale może to i dobrze, bo mogła jeszcze zostać „psem“.
- Teraz: chcesz mi jeszcze coś powiedzieć, czy języka w gębie już nie masz, jak która z tych tanich kobiet? - Spytał w sposób wskazujący na niecierpliwość.

Bardzo mocno chciała mu powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić swoje tanie dziwki i co zrobić ze swoimi przydomkami, ale ostatni przebłysk rozumu nie pozwolił otworzyć jej ust, by to wyartykułować. Zamiast tego opuściła głowę, patrząc na niego spod rzęs, i wyszeptała:
- A co chciałbyś, bym mówiła?
I miała szczerą nadzieję, że nie słychać było obrzydzenia, a zmysłowość.

- Każda kobieta z was się tak odgryza? - Stwierdził, mrużąc lekko oczy. - Ha, więc słabość południa musi tkwić w mężczyznach! - Dokończył, niezwykle zadowolony z wniosku, do jakiego doszedł.

- To nie południe jest słabe. – Przełknęła ślinę. - To ty jesteś silny. - Tu akurat nie kłamała. Tak całkiem.

- Tyle? Zabaw mnie, jak tylko potrafisz. Miejscowi szamani się znudzili, jadło się przejadło... - Usadowił się wygodniej, najpewniej czekając na próbkę umiejętności Smoczycy.

Ponieważ dotychczas jej uzurpator nie zaprosił jej do spoczęcia na którymkolwiek ze sprzętów, stała przez całą rozmowę i trzymała się dzielnie, ale teraz kolana się pod nią ugięły. „Dziwek ci u nas dostatek, zresztą, jakby chciał zwykłą dziwkę, to by się nie męczył z porywaniem arystokratki”, pomyślała, „niedźwiedź Strachuś chce mieć cyrkowego pudelka”, zadrwiła.

Świetnie, tylko co ona miała mu pokazać? Jak szybko oblicza rachunki, jednocześnie piłując paznokcie? To było coś, ale chyba tego typu rozrywki Strachożerca by nie docenił. Umiała jeszcze śpiewać i tańczyć, ale to było takie... plebejskie. Śpiewem by go zanudziła, a tańcem... takie tańce odstawiały jej dziewczęta. Nie to, żeby nie potrafiła doprowadzić go do skraju, bo potrafiła, ale czy była mu tylko kobietą do łóżka, czy aspirowała do wykonania swojego planu?
Do tego musiała go przekonać, że nawet jeżeli ma siano we łbie, to to siano jest poukładane. Albo może wcale nie? Może prędzej dopuściłby idiotkę? Dylemat nie do rozwiązania na szybko, a ona musiała natychmiast coś zrobić, bo Strachożerca wyraźnie się niecierpliwił, kiedy tak stała jak widły w gnoju.

Zebrała spódnicę, zrzuciła pantofelki i przyklękła obok niego na sofie.
- Znam pewną opowieść o najpotężniejszym człowieku na ziemi, który jednym ciosem potrafił powalić ogromnego lwa, a był tak przystojny, że wszystkie kobiety rzucały się w jego ramiona. Jego rozum sławili wszyscy, i dał mu on wiele dóbr. Jego imię było Conan Barbarzyńca...
 

Ostatnio edytowane przez Sileana : 23-07-2011 o 01:19.
Sileana jest offline  
Stary 24-07-2011, 02:59   #52
 
Daerian's Avatar
 
Reputacja: 1 Daerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znany
Yrgath (Cathak Avaku)


Rozmowy z Jinem okazały się owocne dla obu stron - w końcu jego propozycje były niezwykle opłacalne także dla Domu Cathak. Nowy, wyposażony Legion w którym młodzi synowie Domu mogli by zdobyć doświadczenie i żołd na stanowiskach oficerskich bez trudzenia się niehonorową pracą najemników - pod pewnymi względami plan Enumów można było uznać za dar od samych Smoków (lub, jak wolał myśleć Yrgath - samych Panien). Równocześnie ze wstępnymi ustaleniami wojskowymi zawarto także pewne zobowiązania handlowe, ponownie korzystne dla obydwu Domów. Yrgath podejrzewał co prawda, że bardziej korzystne dla Enumów, gdyż handel nie był jego działką... ale naprawdę nie był to jego największy problem. Dobrze, że jego pozycja w Domu pozwalała mu naprawdę czynić podobne zobowiązania. Teraz pozostawało jedynie wysłać wieści do Domu i czekać na wiadomość od wyższych rangą, chociaż osobiście nie sądził aby cokolwiek mogło stanąć na przeszkodzie sojuszowi... szczególnie, od kiedy delikatnie wspomógł się Astrologią.

Po powrocie z rozmowy z Mei i Jinem Yrgath nie tracił wiele czasu - niespokojny charakter ognistych Smoczokrwistych stanowił wyśmienite uzasadnienie dla szybkich działań i ani chwili wytchnienia. Przede wszystkim należało dowiedzieć się co nieco o swojej... nieobecnej... pomocnicy. I to najlepiej nie zadając pytań, na które jako starszy brat powinien znać odpowiedź. Nie sądził jednak, że już krótka rozmowa z zarządcą latyfundium da mu tyle informacji - w końcu Smoczokrwista wyraźnie planująca ulżyć losom niewolników to ewenement. Fakt ten był... zaskakujący. Pozostawało pytanie co się za nim kryło - nie do końca wierzył w szczerość jej intencji. Może planowała wywołać dodatkowy punkt zapalny w okolicy? Na wszelki wypadek nie odwołał jednak jej poleceń - nie była to jego sprawa... i nie chciał psuć jej ewentualnych planów. Machnął tylko ręką, demonstrując zarządcy co on osobiście sądzi o pomysłach młodej Smoczycy... no, ale to jej posiadłość. Trochę czasu minie, to zmądrzeje. Nie sądził aby zdobył tym przychylność tego człowieka... ale przynajmniej nie sprowadził na siebie wrogości, jaką wyraźnie wyczuwał u tego człowieka do młodej panienki pomimo służalczej uprzejmości.

Lepsza opinia o Stelli panowała w samej posiadłości - cóż, łatwo zdobyć życzliwość ludzi brzeczącą monetą, a panienka wyraźnie nie żałowała im pieniędzy na premię. Nie zmieniało to faktu, że informacje jakie uzyskał ze wszystkich źródeł były bardzo interesujące. Roztrzepana, nie znająca się na niczym dziewczyna. Słodka i niewinna, delikatna osobniczka, nie rozumiejąca do tego praw czegoś takiego jak ekonomia i zasad trzymania niewolników... lubiana przez wszystkich z wyjątkiem jednego niezbyt sympatycznego zarządcy, któremu sprawiła kłopoty by ulżyć innym. Po prostu idealna osoba z sielankowej bajki dla dzieci o Smokach... Która w ciągu kilku dni owinęła sobie wokół palca najważniejsze osoby w mieście. Została kochanką głównodowodzącego armią pod nosem jego przybywającej narzeczonej. Jakby tego było mało, wybrali ją na pilota mecha bojowego i wyruszyła z armią... i do tego ta sprawa z niewolnikami raz jeszcze. Smoczokrwistych to przecież normalnie NIE INTERESOWAŁO. Po prostu. Coś było bardzo dziwnego w postaci panienki Stelli, czyli jego wsparcia... No właśnie, wsparcia. Ktoś o osobowości jej przykrywki w życiu nie zostałby wybrany na współpracownika Sidereali.

Kim na Ligiera ona tak naprawdę była?

Pozostawało uciec się do mniej konwencjonalnych metod poszukiwania informacji... a te oczywiście zasugerowały zupełnie niespodziewaną i mało wygodną metodę - długi spacer po sniegu w stronę mocno oddalonych posiadłości... Dobrze przynajmniej, że Jin nie przydzielił mu jeszcze ogona. Albo przydzielił ogon tak dobry, że jego nadprzyrodzone zdolności nie były w stanie go wyczuć.

Wola Panien bywała aż nadto trudna do odczytania - a podążający za jej wskazaniem sługa miał ciężkie zadanie. Prowadziła go dziwną drogą przez ośnieżone pustkowie, gdzie... nic nie było. Zgodnie z przewidywaniami. Wreszcie jednak dotarł dalej: do niepozornej posiadłości Enumów na skraju miasta, gdzie przeznaczenie się zbiegało. Czemu jednak posiadłość była gęsto obstawiona przez strażników...? Może Panny Przeznaczenia miały jednak jakieś zamiary...
Powoli rozejrzał się, sparwdzając czy w powietrzu nie czai sie jakies niebezpieczeństwo...lub czy ktoś go nie obserwuje. Następnie w jego posturze zaszła niewielka zmiana - a chwilę później zaczął się zbliżać ku domostwu, skryty przed wzrokiem strażników między spadającymi płatkami śniegu. Zbliżywszy się do muru, usłyszał dziwny hałas dobiegający z podwórza – jakby odgłos jakichś prac... czy kuźni. Doprawdy, niezwykłe jak na posiadłość rolniczą.
Że też nigdy nie interesowałem się specjalnie atletyką - westchnął, przyglądając się ogrodzeniu. A potem podskoczył, chcąc złapać się szczytu rękami. W ostatniej chwili wyczuł jednak, że nie był to najlepszy pomysł - wierzch muru był starannie obłożony tetsu-bishi...
Coraz ciekawiej ta wiejska posiadłość wygląda - mruknął niedosłyszalnie pod nosem. Wyciągnął miecz i na oślep usunął ostre kolce odgraniając je na boki... po czym wspiął się na mur, po czym ostrożnie zszedł po drugiej stronie, wciąż wykorzystując spadające płatki jako kryjówkę. Lądując na nogach syknął, źle wymierzając stapnięcie - dobrze, ze nie skręcił kostki. Rozejrzał się po okolicy, pilnie nasłuchując skąd dobiegają odgłosy kucia.

Odgłosy kucia ustały... na chwilę.
- Słyszałeś?! Uciszcie się! Na pracy skupić się nie mogę! – rozległ się głośny okrzyk w bezpośrednim następstwie upadku Avaku...
- Te, żarty sobie robisz! Sama bijesz w tą kupę gruzu, jakbyś coś umiał, a nam głowy od tego pękają...
- To WY mnie tu trzymacie, a to JA tutaj pracuję...
– odpowiedź zawierała... coś między baaardzo dużym rozdrażnieniem, a zupełną obojętnością. Co? Trudno było stwierdzić.
Chwilę później, kucie wróciło... Wyraźnie mógł zlokalizować je na podwórzu posiadłości - jeden wąski przesmyk między budynkami dalej.
Poruszając się ze zwinnością raczej ustępującej kociej, niewykrywalnej jednak w sposób magiczny zbliżał się się ku źródłu hałasu. Ostrożnie wychylił się zza rogu, aby ujrzeć...

Widok był naprawdę imponujący – podwórze było praktycznie wyludnione... Poza jedną osobą, której obecność wypełniała całość dziedzińca. Kobietą o północnej urodzie: gąszczu jasnych włosów, bladej skóra. No, uczciwiej byłoby wpierw wspomnieć o stojącej przed nią kupie jadeitowego gruzu, która w naturalny sposób przyciągała wzrok. Już to byłoby niezwykłe – lecz naprawdę zdziwić mogła Cathaka dopiero świadomość, że osóbka ta bez żadnych narzędzi naprawiała stojącego przed nią mecha... przy czym, wedle jego (nie do końca fachowej) oceny, wstrzymywała się.
To było coś, czego zupełnie się nie spodziewał... miał wystarczająco dużo wiedzy, aby domyśleć się co może to oznaczać - w końcu tylko jeden powszechnie znany rodzaj istot dysponował takimi umiejętnościami. Nie należało jednak zbytnio się spieszyć... może to tylko pojmana boginka od mechaniki?
Tak jasne. Oczywiście, a dzieci przynosi Kukla. Raport Przeznaczenia dotyczący Jina nabierał nagle bardzo ponurego sensu. Kto i co tutaj dokładnie planował? Zakładając dostarczanie sprzętu z Arsenałów i rozmowę z Jinem - wszystko wskazywało na to, że ktoś tutaj planował uniezależnić się od obecnych sił wojskowych Wyspy. Tylko czy jako nowy Legion, czy też w nieco szerszym zakresie...

STUK! STUK! STUK! STUK! - zdumiewające, że skóra mogła wydać takie odgłosy w zetknięciu z jadeitem. Dziewczyna na chwilę przystanęła – tylko po to, żeby ocenić stan stojącej przed nią machiny. Widać nie był on zadowalający, więc po odgarnięciu włosów z czoła i rzuceniu nieobecnego spojrzenia w kierunku Yrgatha kontynuowała pracę, lekko mrucząc pod nosem.
- Małpy, co do jednego....

Cały rytuał trwał, trwał trwał...

- Dobrze ci idzie! – stwierdził ktoś... z okna – jeśli zmysły zanadto nie zawodziły wybrańca Pięciu Panien.
- Nie, esensotransfuzjor wciąż nie działa. – odpowiedziała mu kobieta niemal zupełnie mechanicznie.
- E-...co?! Zresztą nieważne, byleś z tego nie zrobiła machiny rolniczej.
- Są ważniejsze.
- Że co?
- Kto chciałby takie niszczyć, a? Trwałyby i służyłyby ludziom niezależnie od drobnych wojenek.
- Wariatka.


I trwał... Przerywany tylko metodycznymi odgłosami.
Skierował się ku zabudowaniom... należało sprawdzić, czy nie kryły się w nich jeszcze jakieś niespodziaki. Rozmyślania o tym, co zrobić z obecnością co dopiero zauważonej pani zostawił na później. Surowca dużo więcej nie zobaczył – jednakże, jedna naprawiona machina bojowa, leżąca nieco dalej, dowodziła, że nie były to przelewki. Zwłaszcza, że przecież wiadomości o arsenałach miasta wpajane były (choć na zasadzie ciekawostki...) i w szkołach Niebios.

Prócz tego, zaskoczeń nie było – strażników było dużo, ba!, znalazł się nawet Smok... Ale żadnych większych spraw. Niewiele pozostawało mu do zrobienia... mógł wyeliminować Solara, ale co by mu z tego na razie przyszło? W obecnej chwili raczej niewiele. Wszczęte zamieszanie utrudniłoby mu ustalenie najważniejszej rzeczy - do czego ten cały naprawiany złom ma być użyty. Co planował Jin? Kto dokładnie udzielał mu wsparcia? Bo w to, aby ten numer mógł wyciąć ktokolwiek inny Yrgath był gotów uwierzyć dopiero kiedy yeddimy nauczą się latać. Jeśli jego Dom był w to w pełni zaangważowany to gniazdo skorpionów zmieniło się nagle w gniazdo żmij. Kobr królewskich, mówiąc precyzyjnie. Oddalił się powoli w stronę muru, starannie upewniając się, że nie zostawił za sobą żadnych śladów... nawet przed zejściem ponownie ułożył tetsu-bishi na oczyszczonym wcześniej kawałku muru.
Tym razem zszedł ostrożniej, po czym oddalił sie niepostrzeżony w stronę miasta. Jakiś czas później, upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje zdjął przebrania, nakładając na siebie ponownie swoje przeznaczanie wykładowcy... i krokiem dumnego Smoka wracającego ze zdrowotnej przechadzki udał się ponownie do siedziby rodu Cathak w Cheraku. Po drodze szykował już wiadomość do wysłania do przełożonych... potrzebował dokładniejszych informacji o związku Jina z solarnym wyniesieniem... oraz jak najwięcej informacji o obecnej sytuacji politycznej jego, jego domu... i w zasadzie o wszystkim, co w tej chwili plącze się w Niciach nad Cherakiem. A przy okazji drugi, tajny raport dla innych przełożonych... z pytaniem czy daliby radę wyciągnąć stąd Solara. Lub pomóc mu w jakiś sposób z organizacją tegoż.
 

Ostatnio edytowane przez Daerian : 08-06-2012 o 00:47.
Daerian jest offline  
Stary 24-07-2011, 18:14   #53
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
Niestety. Zgodnie z przewidywaniami. Wypełzła z mecha i pierwsze, co zobaczyła, to ciężkie zdziwienie na twarzach towarzyszy broni. Jasne, nikt się nie spodziewał, że mała Stellcia poradzi sobie w prawdziwej bitwie, włącznie zresztą z nią samą. W końcu to zupełnie nie było planowane! Jeszcze raz przeklęła w myślach swoją głupotę i rujnowanie sobie przykrywki z byle powodu, gorączkowo zastanawiając się, CO właściwie powinna im teraz powiedzieć. Numer na bezbronną dziewczynkę tym razem byłby zdecydowanie nie na miejscu.

Ostatecznie oczom żołnierzy znajdujących się w okolicy Ognistego Żniwiarza ukazało się dziewczątko wprawdzie niewątpliwie NIE bezbronne, ale za to szalenie zestresowane i zszokowane. Wybuchnięcie histerycznym płaczem jednak sobie darowała, ale i tak powinni uznać, że niewiele jej do tego brakuje. Bardzo dobrze, dzięki temu jest jakaś szansa, że darują sobie zbyt wiele pytań.

- Ale żeś im dowaliła, mała! - zaczął z uznaniem w głosie szef mechaników odpowiedzialnych za konserwację machin bojowych.
- Dowaliła jak trzeba! - poparł go któryś z żołnierzy i w ostatniej chwili zreflektował się, że walenie po ramieniu rannej dziewczyny może nie być najlepszym pomysłem.
- Nooo! Panienka Cathak to zuch dziewczyna! Dobra robota! Niech gryzą ziemię!
- Dziękuję... - odpowiedziała słabo, rozglądając się po obecnych rozbieganym wzrokiem.

Rzeczywiście była zmęczona, zapasy esencji nieprzyjemnie zbliżały się do poziomu, na którym anima rozpala się w maksymalnym stopniu, a złamana ręka smętnie zwisała przy boku mówiąc sama za siebie. To w zupełności wystarczyło, żeby oprócz wiwatów na swoją cześć usłyszała w końcu zatroskane pytanie.

- Dziecinko, ty się dobrze czujesz? - dowódca jej szponu patrzył na nią wprawdzie nieco podejrzliwie, ale najwyraźniej uznał, że na pytania przyjdzie czas później.
- Tak, tak, nic mi nie jest - odpowiedziała tonem wyraźnie wskazującym na to, że zaraz padnie trupem, jeśli nie z ran, to z nadmiaru wrażeń.
- Właśnie widzę - odpowiedział surowym tonem, znacząco patrząc na jej prawą rękę. - Odprowadzę cię do medyków, żebyś mi przypadkiem nie zemdlała po drodze.
- Dziękuję... - uśmiechnęła się lekko. Nie liczyła na to, że upiecze jej się poważna rozmowa, ale przynajmniej miała już jakiś pomysł w razie niewygodnych pytań.
- Powiedz mi tylko, drogie dziecko... - mężczyzna popatrzył na nią surowo. - Dlaczego wcześniej ukrywałaś, że tak dobrze walczysz?
No właśnie. Wiedziała, że tak będzie!
- Nie ukrywałam! - obrzuciła go oburzonym spojrzeniem. - Po prostu machinę bojową miałam okazję pilotować bardzo... nieoficjalnie. I dawno. Naprawdę musiałam sobie wszystko przypomnieć. Nie chciałam narażać nikogo dlatego, że moje umiejętności są mocno niepewne.
- A przypadkiem nie próbowała się panienka zwyczajnie obijać? - Nellens Katsuro nie wyglądał na do końca przekonanego.
- Może troszeczkę... - przyznała. Nie było sensu zaprzeczać najbardziej oczywistemu bezpiecznemu wytłumaczeniu.
- No, to teraz dziecko drogie dostanie prawdziwy trening... Ale chyżo do tego medyka, bo inni panienkę wyprzedzą!
- Przecież idę - westchnęła.

Rzeczywiście coraz więcej ludzi gromadziło się przed namiotem, w którym urządzono prowizoryczny szpital. Niektórzy przyszli o własnych siłach, ale wiele osób tylko dzięki pomocy towarzyszy broni dotarło tam w poszukiwaniu pomocy. Stella nie zamierzała wpychać się bez kolejki, ale towarzyszący jej mężczyzna miał na ten temat odmienne zdanie. Zostawił Gwiazdkę przed namiotem, a sam wkroczył do niego, głośno domagając się uwagi, bo przecież ranna Smoczokrwista nie może czekać! Pozostawiona sama sobie dziewczyna szybko uznała, że sterczenie przed prowizorycznym szpitalem, podczas gdy ktoś robi zamieszanie w jej imieniu, zdecydowanie jej nie odpowiada. Zlokalizowanie dowódcy i Meyumi zajęło jej ułamek sekundy - trudno było ich nie zauważyć, stojących na środku pokoju i prowadzących dość intensywną wymianę zdań.
- Nieważne, kto jest ranny, a jak poważnie - tłumaczyła ze stoickim spokojem kapłanka zerkając co chwila na przynoszonych nowych rannych. - Najpierw ci najciężej - stwierdziła na koniec. - I proszę nie krzyczeć w szpitalu. - Zmarszczyła lekko brwi, gdy żołnierz w dalszym ciągu próbował wymusić na niej zajęcie się jakaś ranną w rękę Smoczokrwistą. W rękę! Na bogów, wytrzyma chwilę, tutaj było tylu innych bardziej potrzebujących, że nie miała zamiaru robić wyjątków.

Stella stanowczym krokiem podeszła do dyskutującej pary. Owszem, planowała udawać omdlewającą łanię, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzała w związku z tym przeszkadzać kapłankom w ratowaniu życia ludziom.

- Ale... ja przecież mówiłam, że mogę poczekać - zaprotestowała cicho. Najwyraźniej zbyt cicho, gdyż została kompletnie zignorowana.

- Co? To dziecię to istny bóg wojny! Jeśli szybko nie otrzyma opieki, to dziesiątki – ba, setki!, niewinnych ludzi mogą znaleźć się w niebezpieczeństwie, kiedy tylko wróg spróbuje coś zrobić! Nalegam! - Nellens Katsuro nie zamierzał ustępować.

- Jeśli bóg wojny, tym bardziej nic jej się nie stanie i proszę nie podnosić głosu. Jakbyś się czuł, żołnierzu, będąc ciężko rannym i mając kogoś krzyczącego nad głową?

- Nic mi nie jest. Naprawdę mogę poczekać - tym razem Stella zabrzmiała głośniej i bardziej stanowczo, chociaż nadal jej głos sugerował, że nie była w najlepszej formie.

Meyumi spojrzała zdumiona w kierunku mówiącej.

- Panienka Cathak? - Po czym skierowała wzrok na bezwładną rękę. - Wytrzyma pani jeszcze trochę, prawda? - uśmiechnęła się lekko.

- Oczywiście, nie chciałabym sprawiać kłopotu. - Dziewczyna słabo odwzajemniła uśmiech, ale za to rozejrzała się za czymś, na czym mogłaby usiąść. Jak już odstawiać omdlewającą łanię, to konsekwentnie.

Kapłanka zdając sobie sprawę, że zapewne zaraz jej decyzja wywoła burzę, zajęła się rannym, którego opatrywanie przerwało jej najście, a gdy skończyła wróciła do Stelli.

- Proszę za mną. - zwróciła się do dziewczyny i wskazała leżankę.

Dziewczyna potulnie zastosowała się do polecenia Meyumi.

- Dziękuję - uśmiechneła się, z lekkim niepokojem przyglądając się temu, co kobieta zamierzała zrobić. Meyumi skinęła głową z uśmiechem i obok niej zaraz pojawiła się akolitka.

- Musimy nastawić - zwróciła się do Stelli i pociągnęła za jej rękę jednym szybkim ruchem, młodsza kapłanka zdążyła w tym czasie przytrzymać pacjentkę za ramiona.

Zaskoczona Gwiazdka nawet nie zdążyła zacisnąć zębów. Krzyknęła krótko i odruchowo szarpnęła się w tył, ale akolitka najwyraźniej miała wprawę w tego typu sytuacjach, bo skutecznie utrzymała dziewczynę w jednym miejscu. Stella przez chwilę oddychała ciężko, podczas gdy rozrywający ból powoli mijał.

- Mam nadzieję, że to było raz a dobrze? - wydusiła z siebie w końcu, gdy złapała oddech.
- Owszem, teraz jeszcze tylko...

Meyumi położyła dłonie na ręce panienki Cathak i przelała trochę swojej esencji, by zregenerować zniszczone komórki. Stella przez chwilę przyglądała się działaniom kapłanki z nie do końca dobrze ukrytym napięciem, ale widząc życzliwy spokój na twarzy Meyumi, odprężyła się. Nie wątpiła w umiejętności kapłanki, obawiała się raczej, że dokładna diagnoza mogłaby prowadzić do dodatkowych pytań - a tego wolała uniknąć. Wszystko jednak wskazywało na to, że w jakikolwiek sposób medyczka użyła swojego daru, nie wykazał nic specjalnie interesującego.
- Dziękuję - uśmiechnęła się ciepło panna Cathak, kiedy kapłanka najwyraźniej ukończyła zabieg. - Mam nadzieję, że nie zajęłam zbyt wiele cennego czasu... Gdyby jednak miała pani jeszcze chwilę...

Nie trzeba było specjalnie wsłuchiwać się w obozowe plotki, by zorientować się, że kilka tysięcy uwolnionych jeńców stanowi poważny problem dla dowództwa. Problem, którego rozwiązanie inne niż pozostawienie ich samym sobie (tudzież wybicie, by znów nie wpadli w ręce wrogów), kosztowałoby wiele zachodu. Wystarczył kilkuminutowy spacer do namiotu medyków, by zorientować się, że odprowadzenia tych ludzi na jakiś bezpieczny teren nikt nie bierze poważnie pod uwagę. Stella cicho liczyła na interwencję kapłanki w tej sprawie, uznając, że jako osoba wpływowa i szanowana ma znacznie większe szanse na wskóranie czegoś u dowództwa, niż ona sama. Tymczasem Meyumi, świadoma obecności czekających na jej pomoc rannych, nie dała jej nawet dość do słowa, krótko ucinając rozmowę stwierdzeniem, że jest jej szalenie przykro, ale niestety, jest zbyt zajęta, by ucinać sobie pogawędki. Trudno było nie przyznać jej racji, więc nie naciskała. Zawsze mogła sama próbować coś zdziałać - a gdyby nie wyszło, porozmawiać z kapłanką później.

***

Udanie się w kierunku siedzib dowództwa bezpośrednio ze szpitala bynajmniej nie umożliwiało szybkiego spotkania z nim. Jak w sumie łatwo było się domyślić, Peleps Etes i Sesus Avar mieli wiele rzeczy do omówienia po bitwie. Jeszcze przez dłuższy czas siedzieli w namiocie tego pierwszego, nie dopuszczając do siebie praktycznie nikogo z wyjątkiem straży przybocznej, która tkwiła przed wejściem i groźnie łypała na każdego, kto podszedł zbyt blisko. Stelli nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu. Jakoś tak wyszło, że większość Smoczokrwistych (których znaczącą część stanowili piloci mechów) i tak kręciła się w pobliżu, więc nawet jeśli na głównodowodzących trzeba było poczekać, miała z kim porozmawiać i zorientować się dokładniej w tym, co się dzieje i co dziać się prawdopodobnie będzie. Dziewczyna nie dowiedziała się zbyt wielu nowych rzeczy - ot, z wygranej bitwy wszyscy się cieszyli, ale obawiali się również, że jeśli trafił się jeden komunik, mogą przybyć i następne... W związku z czym poważnie wspominano o możliwości wybicia uwolnionych ludzi, żeby po raz kolejny nie wpadli w jasyr - kto wie, do czego mogłyby ich wykorzystać Anatemy? Alternatywą było pozostawienie ich samym sobie lub odprowadzenie gdzieś... Choć to ostatnie wymagałoby tyle zachodu, że wspominane było raczej w kategorii pobożnych życzeń. Dodatkowo pozostawała kwestia uporządkowania pola bitwy. Palenie zwłok również wymagałoby wiele trudu, ale z drugiej strony nikt nie marzył o podążających za legionem rozwścieczonych duchach... Krótko mówiąc euforię po zwycięstwie dość skutecznie przyćmiewała lista problemów, które zwycięstwo to przyniosło.

Wszyscy z niecierpliwością czekali na decyzje obydwu głównodowodzących, ale gdy ci opuścili w końcu namiot, nikt jakoś nie kwapił się do zadawania konkretnych pytań. Wiadomo było, że znacznie lepiej rozmawia się przy odrobinie alkoholu i w nieco mniej formalnej atmosferze. Wszyscy też najwyraźniej potrzebowali jakiegoś pozytywnego akcentu, gdyż niedługo później wzniesiono toast za wygraną bitwę i chwałę zwycięzców, po czym nastąpiły długie, wzajemne gratulacje. Stella dokładnie na to czekała - to była świetna okazja, żeby wypowiedzieć się w sposób, który w zasadzie niczego nikomu nie narzucał... I wprawdzie nic nie gwarantowało, że coś ugra, to warto było spróbować. Dlatego też do długich i kwiecistych gratulacji w kierunku Etesa i Avara dodała:

- Jestem przekonana, że chwała tak znakomitych dowódców wkrótce będzie znana na całej Północy. Zwłaszcza, że przecież po ocaleniu życia tylu niewinnych ludzi wszyscy będą wychwalali mądrość i odwagę Pelepsa Etesa i Sesusa Avara...
- Jestem głęboko wzruszony, że docenia panienka wielkość trudów, jakie naszego czcigodnemu generałowi oraz moim podwładnym kosztowało wspomożenie naszych wiernych sojuszników! Choć, oczywiście, nie posunąłbym się do twierdzenia, że uratowałem czcigodnego Avara – jego męstwu nic nie brakuje! – odpowiedział Peleps, markując nieporozumienie.

Stella popatrzyła na niego z głębokim zdziwieniem na twarzy.

- Wybaczcie proszę nieporozumienie... Nie śmiałabym twierdzić, że czcigodny Avar został uratowany, choć z pewnością nasza pomoc została doceniona. Chodziło mi oczywiście o tych nieszczęśników pędzonych w Anatemom tylko wiadomym celu przez wojska Kroczących po Lodzie. W takich chwilach, gdy jest okazja, by pomóc tym, którymi jako odpowiedzialni za ten świat winniśmy się opiekować, jestem dumna, ze płynie w nas krew Smoków - odpowiedziała z głębokim przekonaniem w głosie.
- Ależ pani! Zadaniem Imperium jest bronić cywilizacji, jednakże powinna panienka zważyć na to, że sławne „noblesse oblige”... – stwierdził cicho Etes, jednakże Avar mu przerwał.
- Widzi panienka tych żołnierzy? – powiedział mocnym głosem, wskazując na rozstawioną dookoła piechotę.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się uroczo, pytająco spoglądając na dowódcę.
- To są moi ludzie. Moja duma. Powiedziałbym, że są mi bliżsi niż rodzina, gdyby mój ostatni kontakt z innymi nie... – Sesus przerwał dygresję i kontynuował – To nie czas na wesele. Większość z nich mogłaby zginąć, gdybyśmy chcieli ocalić jeńców.
- Zdaję sobie z tego sprawę, czcigodny Avarze. Myślę jednak, że jeśli nie będziemy doceniać jasnych stron sytuacji, nie pozostanie nam nic innego, tylko zwątpienie... A przecież nic tak nie odbiera woli walki, jak niskie morale ludzi, nieprawdaż?
- Panienka ma rację, ale łudząc kogoś fałszywą nadzieją możemy doprowadzić tylko do załamania - odpowiedział jej satrapa.
- Fałszywą nadzieją? - Stella uniosła brwi udając, że nie rozumie. - Wydawało mi się, że mówię o konkretach, nie bajkach. Nie wygraliśmy wojny. Wygraliśmy jednak bitwę, nie tylko uszczuplając szeregi nieprzyjaciół, ale też ponosząc stosunkowo niewielkie straty i wyrywając z rąk barbarzyńców tysiące ludzi. Ludzi, którzy po powrocie do domu z pewnością nie zapomną, co zrobiły dla nich siły Błogosławionej Wyspy.
- Nie możemy sobie pozwolić na dalsze opóźnienia, dla Dahany, Niebios czy kogokolwiek – prosto odrzekł jej Smok z Winterfell. - Żaden to ratunek. Bitwa – to co innego. Tysiąc Kroczących rzadko się zdarza...
- Jednakże panienka Stella ma rację – świat potrzebuje przykładu!
– wtrącił się Etes, w widoczny sposób na przekór swemu rozmówcy – Martwi mnie tylko ryzyko, bowiem może to kosztować wiele żywotów. Nie jest to decyzja na moją głowę – jednakże, panienka dobrze zna naszego generała. Myśli pani, że generał Tepet by pochwalił odprowadzenie Dahańczyków?

Gwiazdka zamyśliła się przez chwilę, przeklinając swoją marną znajomość sztuki wojskowej. Ona sama byłaby gotowa zaryzykować wiele, ale jeżeli naprawdę operacja była tak ryzykowna, czy miała prawo poświęcać życia żołnierzy Sesusa? Z drugiej strony, na wojnę nie idzie się po to, by unikać starć - jeśli nie teraz, równie dobrze mogą zginąć przy dowolnej innej okazji. A jakieś decyzje trzeba było podjąć.

- To jest wojna, wojna zawsze oznacza ryzyko - odpowiedziała w końcu. - Gdybyśmy nie byli gotowi ryzykować życia, czyż nie pozostalibyśmy w bezpiecznych domach? Nie jestem generałem Tepetem i nie jestem w stanie przewidzieć jego decyzji. Wiem jednak, że jest człowiekiem odważnym i szlachetnym, a sławę przyniosły mu decyzje mądre i śmiałe, nie zaś bezczynne oczekiwanie na to, co przyniesie los. - Dziewczyna wzięła głęboki oddech i kontynuowała. - Jestem pewna, że nie wysłałby swoich ludzi na pewną śmierć, jednak nie o tym chyba tu mówimy. Wszak czasem bez ryzyka nie można osiągnąć niczego znaczącego. Któż zresztą wie, jak potoczą się nasze losy, jeśli wybierzemy ścieżkę pozornie bezpieczniejszą? Poza tym - dodała po chwili, - poparcie ludności cywilnej na terenie Dahany byłoby niezwykle cenne w sytuacji, gdy tak duże wpływy zyskuje heretycka sekta...
- Trafne, iście trafne. Skoro panienka zapewnia nas, że duch naszego generała obliguje nas do podjęcia zdecydowanych działań, to nie możemy odmówić. Zgodzisz się, Avarze? – zwrócił się na moment do satrapy, który tylko odburknął mu coś nieprzyjaznego – Takoż, niebezpieczne to – ale skoro w swojej mądrości generał Liang uznałby ryzyko za konieczne, to postaram się uczynić mu zadość... i wyprowadzić nas stąd żywych.

W zasadzie w żadnym momencie nie powiedziała, co UZNAŁBY generał Liang, ale postanowiła, że nie będzie protestować... Nawet, jeżeli oznaczało to, że część towarzystwa zapewne właśnie przypięła jej plakietkę szarej eminencji. Trudno, najwyżej potem będzie świecić oczami - chociaż z drugiej strony przecież w żadnym momencie niczego nikomu nie próbowała narzucać. W każdym razie podziękowała z uroczym uśmiechem obu panom za mądrą i jakże szlachetną decyzję, po czym wróciła do plotkowania z pozostałymi Smokami. Nie wszyscy byli zadowoleni z decyzji, ale całkiem spora frakcja osób zgadzała się ze Stellą. Wystarczająco duża, żeby decyzja Etesa została zaakceptowana bez głośnych i wyraźnych protestów.

Cieszyła się, że udało jej się bez specjalnych problemów przekonać Etesa, że pozostawianie tysięcy ludzi na pastwę losu nie jest godne wielkiego dowódcy - nawet, jeżeli Pelepsowi zależało przede wszystkim na budowaniu swojego wizerunku. Sytuacja miała jednak trochę ciemniejszych stron, i nie chodziło wyłącznie o jej coraz głośniejszą reputację. Decyzja z pewnością rzeczywiście była ryzykowna, a Stella czuła się teraz za przebieg wydarzeń osobiście odpowiedzialna i naprawdę miała głęboką nadzieję, że niebezpieczeństwo nie było tak duże, jak obawiał się Sesus. Spodziewała się oczywiście, że barbarzyńskich oddziałów może być w tej okolicy więcej i jeżeli oddziały Błogosławionej Wyspy trafią na komunik większy niż ten, który właśnie rozgromiły, może się to źle skończyć - ale jeżeli tamci dysponują magami, tak sytuacja może przecież zdarzyć się właściwie wszędzie.

Poza tym liczyła się z tym, że wiele niedoszłych uratowanych może podróży nie przeżyć, chociażby z powodu zimna i niedoborów żywności (tej odebranej Kroczącym po Lodzie było zdecydowanie mniej, niż wynosiły potrzeby takiej rzeszy ludzi). Nie zmieniało to jednak faktu, że jeżeli nic się naprawdę bardzo nie posypie, i tak znajdują się teraz w lepszej sytuacji, niż gdyby zostali pozostawieni samym sobie na lodowatym pustkowiu. To akurat powinno cieszyć wszystkich... Prawie wszystkich. Kilka tysięcy ocalonych żyć nie było czymś, co ujdzie jej płazem - gdzieś na granicy świadomości wyraźnie wyczuwała kłębiącą się wściekłość i doskonale wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała zapłacić za swoją bezczelność. Uznała, że w sumie lepiej prędzej i mieć to z głowy.

Zapraszam, jestem gotowa.
 
Serika jest offline  
Stary 24-07-2011, 18:15   #54
 
Serika's Avatar
 
Reputacja: 1 Serika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodzeSerika jest na bardzo dobrej drodze
***

Pozostawianie ciał poległych na polu bitwy było bardzo głupim pomysłem nie tylko z punktu widzenia moralności i szacunku dla zmarłych towarzyszy. Wyższej, rozumnej duszy hun nie robiło to specjalnej różnicy - tak czy siak trafiała do Podświata, skąd mogła wybrać prostą drogę ku zapomnieniu i reinkarnacji, bądź zasiedzieć się na dłużej - Kraina Umarłych pełna była duchów, które odwlekały to, co w prawach rządzących Kreacją zapisane zostało jako naturalna kolej rzeczy. W martwym ciele pozostawała jednak druga ludzka dusza, odpowiedzialne za jego wegetatywne funkcje po. Pozostawienie nie pogrzebanych bądź spalonych zwłok zamordowanych wrogów groziło zemstą wściekłych, wygłodniałych dusz po na tych żywych, których zdołałyby upolować. Dlatego też posprzątanie pobojowiska i spalenie zwłok - bez sentymentów i rytuałów, po prostu ogniem z dział esencyjnych, w które wyposażono niektóre mechy - uznano za sprawę konieczną, nawet jeżeli wymagało to sporo dodatkowego zachodu. Nikt nie troszczył się o odprawienie porządnych rytuałów pogrzebowych dla nikogo z wyjątkiem poległego w bitwie Smoka, któremu ze względów oczywistych należała się ceremonia z prawdziwego zdarzenia.

Gwiazdka opuściła towarzystwo, wymawiając się zmęczeniem, i w samotności obserwowała płonące stosy ciał. Jako wybranka Heshieha w końcu miała prawo lubić wpatrywać się w płomienie. To, że robiła to z butelką dobrego wina i kieliszkiem w ręku właściwie również nie powinno prowadzić do zbyt wielu pytań. Wiadomo, człowiek musi się kiedyś odstresować. W rzeczywistości miała dobre powody, żeby unikać towarzystwa - po deklaracji, którą wykonała, mogła spodziewać się dość nieprzyjemnych reperkusji i zdecydowanie wolała, żeby nikt tego nie widział. Poza tym...

Po raz kolejny napełniła kieliszek winem. To był naprawdę znakomity rocznik i taka butelka kosztowała małą fortunę, ale jej ochmistrzyni najwyraźniej uznała, że pierwsza bitwa panienki Cathak wymaga godnego uczczenia. Stellę trochę zaskoczyła obecność sporej ilości alkoholu w przygotowanej przez Rumianka wałówce, zapewne z przeznaczeniem do wznoszenia toastów, ale miała nieco inną koncepcję jak go wykorzystać. Dziewczyna rozejrzała się uważnie, czy nikt nie patrzy w jej kierunku. Wprawdzie nikogo nie było w pobliżu, ale wolałaby uniknąć pytań, co robi i dlaczego. Kolejny kieliszek trunku trafił prosto w dogasające popioły.

Powodzenia po drugiej stronie życia, Arishima Hideko - wyszeptała.

Nie miała czasu ani środków na złożenie prawdziwej ofiary dla zmarłych, których znała, ale czuła potrzebę wykonania choćby drobnego gestu. Przedmioty poświęcone zmarłym podczas rytuałów pogrzebowych materializowały się w Świecie Umarłych i rzeczywiście trafiały do duchów tych, którym były przeznaczone. Oczywiście według prawd głoszonych przez Nieskalany Zakon takie praktyki były bardzo ciężką herezja - duszom zmarłych nie należało pomagać, aby nie miały powodów, by pozostawać w Podświecie i jak najszybciej dotarły do Lethe. To był jednak ich wybór, nie mnichów Nieskalanej Wiary, a zdaniem Gwiazdki należało im się coś czy to w ramach pocieszenia, czy powitania w nowym miejscu. Nie mogła zrobić nic naprawdę wartościowego, ale mogła przynajmniej poczęstować ich dobrym winem.

- Trzymaj się. Życzę szczęścia, gdziekolwiek trafisz.

***

Wracając do namiotu, w którym miała nocować, Stella unikała większych skupisk ludzi. Nie była w stanie przewidzieć co dokładnie się stanie i kiedy, ale wiedziała z całą pewnością, że będzie nieprzyjemne i kłopotliwe. Za publiczność serdecznie dziękujemy.

Czasem jednak kłopotów po prostu nie da się uniknąć.

Grupkę żołnierzy, która stała akurat na ścieżce do jej namiotu, najchętniej wyminęłaby szerokim łukiem. Brnięcie przez głęboki śnieg zupełnie jej się jednak nie uśmiechało - no i wyglądałoby dziwnie. Dlatego też uśmiechnęła się do nich tylko, zamierzając przejść obok bez słowa.
- Ależ panienka wymiotła w tym mechu! - odezwał się jeden z nich, najwyraźniej wciąż będąc pod wrażeniem Stellowych wyczynów.
- Dziękuję - odpowiedziała, nie zamierzając się zatrzymywać. Było już późno i to, ze ktoś chce iść spać, a nie ucinać sobie pogaduszki, było w końcu w pełni uzasadnione. Poza tym, czy naprawdę WSZYSCY nie mieli podczas bitwy nic lepszego do roboty, niż gapić się na jej mecha?!
- Generał Tepet to jednak mądry człek, że takich pilotów wybiera!

Życie byłoby zbyt piękne, gdyby wszystko szło zgodnie z planem. Zanim zdążyła minąć grupkę towarzyszy broni, poczuła, że jakaś niewidzialna siła wygina jej dopiero co wyleczoną przez Meyumi rękę pod bardzo nienaturalnym kątem.

Szlag. Gratulujemy wyczucia czasu!

Stella zacisnęła zęby, uśmiechnęła się odrobinę sztucznie i mocno klepnęła żołnierza po plecach. Ułamek sekundy później powietrze przeszył trzask łamanej kości. Skrzywiła się na chwilę, próbując zapanować nad przeszywającym bólem.

- Ups... Czcigodna Meyumi chyba wspominała, że nie powinnam nadwyrężać tej ręki... - uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

Jak najbardziej zamierzała spróbować wykręcić się od kolejnej wizyty w namiocie medyków. Problem w tym, że sądząc po minach obecnych, tłumaczenie, że absolutnie nic się nie stało mogłoby być skuteczne wyłącznie w połączeniu z jakimś wyjątkowo paskudnym, magicznym praniem mózgu.

I co ona ma niby powiedzieć Meyumi?!
 
Serika jest offline  
Stary 25-07-2011, 01:05   #55
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Surowa sala tronowa Karnu nie miała nic wspólnego ze swymi odległymi kuzynkami z satrapii – jej ściany były równie nieforemne, jak w każdym miejscu małej fortecy, a ozdób próżno było szukać. Możnowładcy wyspiarskiego królestwa, od starszyzny plemiennej aż po najpotężniejszych tanów, nie wykształcili sobie jeszcze konceptu zbytku: poza oczywiście trofeami upamiętniającymi zwycięstwa ichnich wodzów. Nowy król posiadał ich jednak aż tyle, że wreszcie zdecydowano się zrobić coś z nadmiarem żelastwa – i tak Karn zyskał nowy, żelazny tron...

Skutkiem ubocznym specyfiki tej sali było, że była nieustannie opustoszała. Z rzadkimi wyjątkami uczt, biesiad i oficjalnych negocjacji, nikt nie miał tyle samozaparcia, aby spędzać w niej swój czas. Bo i czemu? Nie dość, że poza tronem i wielkością niczym szczególnym się nie wyróżniała, to jeszcze defekty konstrukcji zamku oraz rozmiar komnaty czyniły jej ogrzanie pracą syzyfową.

A jednak, tego w sali obecny był monarcha. Fakt, że poza nim w sali tronowej próżno było szukać żywego ducha, a sam Nalla zajęty był przygotowywaniem ekwipunku podróżnego, wskazywał jednak, że zupełnie nie chodziło tutaj o królowanie.

- Nalla? Opuszczasz kraj? – zza na wpół zamkniętych odrzwi rozległ się niski, kobiecy głos.
- A jak to wygląda?
- A świta? Rozkazy?
- Jedna sneka w górę Rzeki Łez mi wystarczy...
- Musisz pamiętać o przyszłość Karnu!
– kobieta, która niespełna miesiąc temu została monarchinią, zmarszczyła swe jasne brwi – Najdroższy, przecież wiesz, że prócz ciebie nikt nie potrafi przeciwstawić się...
- Mówiłem już, że Karn mnie nie obchodzi!
– uniósł się wódz łupieżców, wnet jednak się uspokoił. Widać było, że nie nie do końca wierzył we własne słowa – I wiesz, że wrócę. Dla ciebie.
- Boję się... Jeśli ktokolwiek ma wyjść żywcem z południowego tygla, to ty, ale...
- Tak, ja! I nie mogę zostawić całej zabawy dla tych szubrawców! Zresztą, bykowi coś knują, a ja chcę wiedzieć...
- … ale jak chcesz choćby zbliżyć się do swego celu? Postura twoja, miła memu oku, jest jednak dość charakterystyczna.
- I mówisz to ty - córa piratów, chowana między braćmi o posturach niedźwiedzi?
- Nalla najwyraźniej się nie przejął krytyką swego pomysłu, skoro dalej majstrował coś przy prowizorycznej torbie podróżnej, zmontowanej z wilczej skóry.
- Twe oko na mnie spoczęło, bowiem lata byłam poza Karnem... - podeszła do Solara i położyła mu ręce na ramionach - Wiem więc, że ludom południa wiele pod tym względem do ciebie brakuje, najdroższy, więc...
- Więc będę udawać mieszkańca Północy! Z pewnością zaciągną kogoś po drodze, a ja znam wszystkie dialekty, zwyczaje...
- wzruszył ramionami i zwrócił się do małżonki, chwytając jej ręce - Po wielokroć ci mówiłem: raz, że muszę, dwa, że chcę... A trzy: jestem najlepszy! Więc wrócę, bądź spokojna!

***

Kiedy król Karnu czynił wszystkie możliwe przygotowania do wyprawy po Rzece Łez, po drugiej wielkiej Rzece Północy płynęła flota z Cheraku, zgodnie z rozkazami od generała osiemnastego legionu. Znaczył ją ślad ognia – dokładniej zaś płonęło kilka barbarzyńskich łódek...

- Ha! Dobrze im tak, admirale! – wykrzyczał jeden z marynarzy, komentując najnowszy popis Helkara, który gestem rąk zdołał podpalić jedną z łodzi
- Głupoty gadasz, przecież prędzej morze beze mnie rozmarznie, niż zostanę admirałem! – ofuknął go Ferem, choć widać było, że nie ma nic przeciwko temu tytułowi - Nasz kapitan dużo lepiej sobie ode mnie radzi! Patrzcie, jak rąbie! – machnął ręką w stronę oficera, który właśnie siekł wdrapującego się na pokład barbarzyńcę.

Dziesięć minut później było już po wszystkim – cztery łodzie ze wschodu, którymi jeszcze przed chwilę próbowali podpłynąć Kroczący Wśród Lodu, zostały posłane na dno z całą załogą. Większość marynarzy Nie był to jednak koniec tej sprawy dla żadnego z oficerów dowodzących. Już chwilę później były admirał złączył pokłady z okrętem flagowym i poprosił o rozmowę z oficerem dowodzącym całą flotyllą, aby omówić tą materię...

***

- ... to już trzeci atak na tym odcinku. Wiesz, że Liang z Tepetów nie znał tej sytuacji, kiedy wydawał polecenie. Musimy zwolnić, w przeciwnym razie którejś łódeczki nie zauważymy – a nikt nie chciałby, żebyśmy obudzili się ubożsi o trzy statki. – wyłożył swoje racje najsławniejszy z dowódców flot Cheraku.
- Chcesz, żeby nocować na brzegu, w strzeżonym obozie? – uniósł brwi ów, którego mianowano dowódcą wyprawy.
- Nie, chcę więcej. Jest ich zbyt dużo – obawiam się, że testują obronę po drugiej stronie rzeki. Chciałbym, żebyś wysłał wiadomość do satrapów deshańskich z prośbą o zwiększenie ilości patrolów wzdłuż rzeki...
- Brzmi porządnie. Nigdy nie byłem przywiązany do idei bombardowania Damanary... w końcu, to nasze życia.
– Smok się uśmiechnął do siedzącego przy nim Ferema.
- Jest jeszcze coś. Ale do tego potrzebowałbym twojej zgody i pomocy..
- Tak?
- Krewniak zza drugiej strony rzeki wysłał mi prośbę o spotkanie. Chciałbym, aby odbyło się ono – na naszym brzegu i pod twoimi skrzydłami. Wątpię, abym zdołał go do czegoś przekonać... ale zawsze istnieje szansa, że dzięki temu zdołasz zdobyć jakąś informację.


***

Cynis Inue

Biegła, ile sił w nogach. Za nią biegło kilkunastu strażników – i zapewne wielu następnych, których zwabiło zamieszanie. Mogła wygrać. W gąszczu miejskim wręcz roiło się do okazji, aby rozdzielić pościg i spróbować zabić pojedynczych wojaków... Mogła, ale wówczas jej życie zawisłoby na włosku. Dużo rozsądniej było zwyczajnie zniknąć w tłumie...

TRACH!, zderzyła się z wozem. ŁUP!, główki kapusty potoczyły się na bruk...

- M-MOJA KAPUSTA...! - wydarł się nieszczęsny kupiec i właściciel wozu, grożąc ręką Inue... przynajmniej przez chwilę, bowiem sekundę potem obalili go ścigający dziewczynę wojacy.

Tylko tego trzeba było skrytobójczyni - zderzenie wprawdzie kosztowało ją cenną sekundę, ale ścigający utracili równowagę na porozrzucanych warzywach, co znacznie opóźniło pościg.

***

Następne dni były spokojniejsze. Już podczas ucieczki przypadkowo zdołała znaleźć w mieście sojusznika - kupca, który niegdyś wyjechał do Damanary z ładunkiem od Cynisów i nie zdołał się wydostać, nim miasto padło. Utraciwszy towar, Chalcyd - bo tak nazywał się ów człowiek - zmuszony był przedłużyć swój pobyt w mieście, handlując... kapustą... I przedłużał od kilku lat, wiecznie planując wyjazd „za miesiąc”. Przy takim obrocie spraw, trudno było się dziwić, że pałał nienawiścią do wielkorządców miasta.

Gotowość do poświęceń w imię zaszkodzenia wrogu była pożądaną cechą sprzymierzeńców... Wręcz podstawą zaufania w mrocznym świecie dziewczyny. Klasyfikowało to śmiertelnika jako przydatne narzędzie... Zwłaszcza, że po spędzeniu kilku lat w Damanarze świetnie orientował się w mieście... tak przynajmniej mogła przypuszczać – ale jakikolwiek plan wykorzystujący kupca opierał się przynajmniej częściowo o to założenie.

A o zaplanowanie czegoś sytuacja aż się prosiła... a jeszcze bardziej prosił się sam handlarz, który wyrósł przed Inue i po raz kolejny uznał za wskazane wyrazić swoje zdanie.

- Panienko, panienko – iście wyborny miała panienka plan, pamfletów i komplimentów godny! Musi jednak panienka perswazji ulec, że ingrediencje samoistnie i samowolnie nie tworzą całości – do tego potrzeba ręka prawdziwego artysty, który potrafi abstrahować od niedoskonałości materiału i przekuć dzieło w sukces! I handlowca, co molestując... a, przepraszam. Tak więc, muszę panienkę indagować – jaki ma panienka schemat i jakąż pomoc panience prowidować mogę? – nie wiadomo skąd pojawił się kupiec i z miejsca zaczął swą tyradę, zdradzającą wszystko o początkach jego kariery...

***

W innym czasie, a wiele mil na południe, duch ognia przyglądał się zdążającej ku Dahanie kolumnie zaopatrzenia. Był szczęśliwy, po raz pierwszy od... długiego czasu. Wcześniej bowiem jakakolwiek forma słusznego sprzeciwu mogłaby się spotkać z nazbyt ostrą reakcją sił legionu... Ale teraz... Kolumna była broniona słabo – istna okazja, żeby wreszcie zemścić się na tej zimnej suce, która ośmieliła się paktować z jakąś niewydarzoną kapłanką. A przecież to o niego chodziło – to on doznał całej szkody! Jemu przypadały modły, których nie otrzymał, więc dochodził swoich praw!

I zamierzał spalić wszystko, co stanęło mu na drodze... czy chodziło o zdradziecki dwór, który porzucił swojego, zdradzieckich ludzi czy cokolwiek innego! A potem, kiedy tylko ludzie dojrzą jego słuszne ognie, z pewnością zgodzą się z jego prawą wizją!

***

Kolumna zaopatrzeniowa

Początki podróży upłynęły całkiem spokojnie. W grupie zawsze było raźniej – a normalnie Smoki poza Błogosławioną Wyspą podróżowały dużo samotniej. Towarzystwo śmiertelników zaś było chlebem powszednim i zwyczajnie się przejadało. Co innego inni wyniesieni!, wtedy jakieś dziwne mechanizmy społeczne sprawiały, że ich żarty siłą rzeczy zawsze bawiły, a komentarze były nieodmiennie trafne.

Jednak Stworzenie nie spełniało wygórowanych wymogów Dynastów – i już pod koniec pierwszego dnia podróży przez pokrytą topniejącymi śniegami równinę część młodszych arystokratów zaczęła sobie życzyć „dreszczyka”. Jak zwykle, nikomu nie przyszło do głowy uważać na własne życzenia. To zaś, jak wskazały późniejsze wydarzenie, było nadzwyczaj wskazane...

***

Kiedy tylko teren się nieco sfałdował, przyszedł „dreszczyk”. Zaczęło się niepozornie.

- Światło w oddali! Osada, ani chybi! – krzyknął jeden ze strażników, z osobistej świty jednego z młodszych wyniesionych Pięciu Smoków towarzyszących kolumnie.
- Głupstwa godasz, przeć w pobliżu żadnych ni ma... – zganił go strażnik miejscowy, nawet nie spoglądając w żądaną stronę.

Chwilę później, zanim którykolwiek z wyniesionych wyściubił nos poza swój zadaszony wóz, w którym wszyscy jechali, zaczął się atak. Dwie ogniste sylwetki nagle urosły – i wpadły na jeden z pojazdów. Momentalnie, wóz z sianem stanął w płomieniach. Kilka sekund później, było już po wszystkim: ogniste postaci zgasły, lecz zapaliła się trójka strażników...

W głównym powozie zaś się zakotłowało – któryś z młodszych arystokratów z miejsca skoczył ku drzwiom, zamierzając bronić karawany. Nim jednak przepchnął się do drzwi, przy których nagle zrobił się istny tłok, z tyłu złapała go Mei.

- Przestań, sławę stracisz ganiając za projekcjami. – stwierdziła sucho, kryjąc wzbierajacą w niej wściekłość.
- O czym mówisz...
- To nie były prawdziwe duchy natury, tylko... no, atrapy. Pewnie markują, jak się bronimy... Jeśli damy się poznać, to mogą zaatakować następnych podróżnych. Teraz... pewnie za kilka minut zaatakują. Najlepsze, co możemy zrobić, to zastawić zasadzkę...
– odwróciła wzrok, kierując go ku dwóm najstarszym wśród obecnych – Mistrzu Avaku, czcigodny Jinie... macie największe doświadczenie w takich sprawach, więc proszę o waszą radę. – stwierdziła, szukając u nich poparcia.

Na zewnątrz zaś strażnicy karawany dogaszali płomienie bijące z resztek płonącego wozu...

***

- Spalać, spalić! Dać im popalić! – Gorejące Serce Paleniska trudno było wziąć za stratega wybitnego, jednakże podejmował decyzje szybko...

***

Ponowny atak zaczął się szybko. Na pierwszy ogień poszła grupka śmiertelników z karawany, prowizorycznie uzbrojonych we wszystko, co można było znaleźć na karawanie. Szybko ginęli, przytłoczeni przez jednakowe kopie ognistych sylwetek...

Aż wreszcie – ruszył właściwy atak. Kilka wyróżniających się sylwetek ruszyło do boju – i wówczas z ukrycia wyskoczyła część odprowadzających karawanę Smoków, przejmując na siebie część natarcia. Reszta musiała się dalej kryć, niezależnie od swoich chęci. W końcu, jakiś mały ognik mógł próbować uderzyć inną drogą.

Wszystko zawirowało – i już chwilę później, wszystkich pochłonął wir walki. Najgęściej było koło mistrza z Domu Dzwonów. Jego ludzie zmuszeni zostali do pojedynków z ognistymi istotami, a wkrótce samego Avaku obskoczyło kilka kopii duchów żywiołu – które podzieliły się na jego oczach, niczym języki płomieni – jak również całkiem ładna sztuka ognistej żywiołaczki. Zdążył szybko uchylić się przed smagnięciem burzą jej ognistych włosów, nim zdążył pożałować, że obserwatorzy wymuszali na nim ograniczanie się...

Równocześnie, Jin znalazł sobie godniejszego przeciwnika. Sam przywódca żywiołaków zwrócił na niego uwagę – i ruszył w kierunku Smoka, w czas krótszy niż życie iskry przemieniając się we większą emanację ognia. Uniósł rękę do potężnego ciosu, wykonał potężny wymach... a dla choć mnich uniknął ciosu, to stało się oczywiste, że nie chce, aby bestia dostała się wśród podległych mu ludźmi. Gigant był... zbyt niszczycielski.

Na dodatek, czerpał siłę z okolicznego ognia – a właśnie przed chwilą drugi wóz stanął w płomieniach. Jakiś płomyczek się przedostał... Zresztą, trudno było upilnować wszystkich kilkudziesięciu wozów. Umiejętności dwóch weteranów, czary Mei (poparte pokazem umiejętności demona, którego najwyraźniej trzymała przy sobie), wysiłek kolejnych Smoków... wciąż malały wobec rozmiarów karawany.


***

Tymczasem, daleko na wschód rozgrywały się sceny iście dantejskie. Piątka skulonych postaci mozolnie wytrzymywała humory swego władcy. Nie było to najłatwiejsze wyzwanie: komnata tronowa widziała już biczowania ze skutkiem śmiertelnym, obdzieranie ze skóry, obdzieranie z dusz... i wiele innych tortur. Nie opłacało się drażnić małych „ludzi” w zbrojach czarnych niczym ich serca.

- Zginął... Ona uciekła?! – głos, który tym razem wydostał się z obumarłej krtani istoty o kutych w marmurze białych licach, przynależał do istoty młodej i płochej... przejmujący kontrast z lazurowymi oczyma, w których odbijało się wieczność.
- Uciekła... Nic więcej nie pamietam – odpowiedział po chwili najmłodszy ze sług - dziecię, które samym wyglądem mogłoby przestraszyć większość Stworzenia – Ciemność wymazała...
- Jam cię tworzył na obraz i podobieństwo, a... – tym razem głos władcy ciemności zdradzał starość i znużenie; po przerwie jednak należał już do kobiety w kwiecie wieku – Nieistotne! To musi być ona! Znajdźcie jej sługi, choćby w Czerwonym Lodzie, i ukarzcie! Chcę, by ognie było widać aż do Shanarinary!
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 25-07-2011 o 01:07.
Velg jest offline  
Stary 28-07-2011, 23:16   #56
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Praca zbiorowa Seri, MG & necron



Klnąc na całą teorię przyswojoną w Heptagramie, Feng zebrał się w sobie i zmienił pozycję na siedzącą. Szpon pod jego opieką zaczął się powoli wokół niego gromadzić, dziękując i gratulując mu za efektywną pomoc. Gdyby nie to, że o mało nie został zgnieciony, byłby nawet z siebie zadowolony. Co prawda, po głębszym zastanowieniu bożek nie był w pełni swych sił i tylko szczęściem udało mu się go tak łatwo odesłać.
Nadal psiocząc na otrzymaną wiedzę, pozbierał się z ziemi, chybocząc się lekko. Wciąż miał zawroty głowy i bolało go żebro. Pewnie się złamało podczas przyjmowania olbrzyma na klatę. Nie zwracając większej uwagi na otaczających go ludzi, rozejrzał się w około. Bitwa dobiegała końca, na jego niezbyt doświadczony rzut oka, chyba wygrali. Nagle błądząc wzrokiem po polu bitwy, poczuł zawirowania Esencji, które kierowało się na zachód od miejsca rozegrania batalii. Jeśli było to skupisko mocy, będzie musiał podążyć jej szlakiem, tylko to cholerne żebro trochę będzie utrudniać mu marsz.

Postanawiając najpierw odwiedzić jakiegoś medyka, zagadnął jednego z żołnierzy:
- Gdzie znajdę jakąś pomoc lekarską, trochę mnie uszkodził upadek tej małpy - zapytał.
- Panie, Pani Ledaal Meyumi udziela pomocy w obozie, czy mam Cię zaprowadzić? - odpowiedział natychmiast zagadnięty żołnierz. Na dźwięk swojego rodowego imienia, Feng zastanowił się chwilę. Słyszał pogłoski o pełnej uprzejmości i chęci do niesienia pomocy kuzynce, ale nie sądził że będzie musiał ją odwiedzić. Cóż, zawsze można się przedstawić, choć niezbyt czuł taką potrzebę.

- Zaprowadź mnie - rzucił w stronę lekko zaniepokojonego już żołdaka. Ten jedynie skinął głową po czym ruszył w kierunku centrum obozu. Feng, nie zwracając uwagi na mijane postacie, zastanawiał się, czy zdoła w miarę szybko dojść do źródła Esencji.

*****

- Dziecko... - powiedział Nellens Katsuro, prowadząc przed sobą młodą pannę; widocznie przy tym uważał, żeby nie urazić jej ręki: tak, jakby prawa ręka dziewczyny miała tendencję do łamania się - To jest szlachetny Feng z rodu Ledaal. - powiedział, jednocześnie salutując magowi - Wielki mag i jeszcze większy Smok... Choć niczego nie można zarzucić jego umiejętnością, wolą dowódcy jest, abyś podczas powrotu sprawowała straż przy nim. - powiedział sucho, ustawiając się pomiędzy dwójką.
Dziewczyna uśmiechnęła się do maga i również zasalutowała, chociaż sądząc po jej niepewnym ruchu, z ręką najwyraźniej rzeczywiście nie było jeszcze wszystko w porządku.
- Cathak Stella, do usług - wyrecytowała formalnym tonem, po czym już znacznie mniej formalnie dodała:
- Bardzo mi miło pana poznać, szlachetny Fengu. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układać się pomyślnie... Chociaż ja bym się czuła dziwnie, gdyby to za mną łaziła pięciometrowa kupa żelastwa.
Rozbawiony wzrok dziewczyny sugerował, że nie uważała przydzielania eskorty w postaci mecha za najlepszy pomysł.
Feng patrzył ze zdumieniem na delikatne dziewczę z prywatnym olbrzymem stojącym obok. Z każdym usłyszanym słowem Ledaal jedynie unosił wyżej brwi. Nie wątpił w zdolności tej... osoby ale wielka metalowa pucha chodząca krok w krok nie było szczytem jego marzeń. Do tego spacer wzdłuż zawirowań nie należał do rzeczy o których chciał kogokolwiek informować.

- Również mi miło poznać panienkę Stellę - tu zrobił przerwę robiąc służbisty salut, nie miał pojęcia czy jest to w zwyczaju, ale jak trzeba to trzeba, po czym kontynuował - Tak się zastanawiam... nie dałoby się pójść na ustępstwo i zamiast mecha podążała by Pani na czymś mniejszym? Koniu na ten przykład? - zapytał z lekka zmartwiony. Mechy do najcichszych nie należały, a wciąż żywił nadzieję że będzie miał wolną chwilę na zgłębianie kolejnych ksiąg.
- Obawiam się, że w drodze raczej nie będzie to możliwe - dziewczyna pokręciła głową. - Ktoś musi pilotować machiny bojowe, kiedy wojsko się przemieszcza. Jeśli natomiast chodzi o teren obozu... Osobiście nie wyobrażam sobie mojego Żniwiarza biegającego za szanownym panem od namiotu do namiotu, ale oczywiście w kwestii zakresu ochrony zdaję się na decyzję dowództwa - odpowiedziała, spoglądając pytająco na Katsuro.
- Dziecko, padłabyś, pilotując Żniwiarza tak długo. - odpowiedział prosto dowódca Stelli - W obozie zapewne trzeba będzie powziąć inne środki ostrożności - a panienka może wtedy odpocząć.
- Ekhem, skąd w ogóle pomysł, że będę takowej ochrony potrzebował? - Feng zwrócił się do stojącego obok przełożonego dziewczyny - Oczywiście, nie że nie chce Pani towarzystwa, ale na pewno posiada panienka masę obowiązków... - dodał szybko. Co prawda nie wyglądała na głupią i na pewno warto będzie mieć przy sobie osobę z którą będzie można prowadzić sensowną rozmowę.
- Nikt nie wątpi w wasze umiejętności - Katsuro spojrzał na Fenga - Ale ostatnim razem, kiedy kompetentni magowie uczestniczyli w takim odwrocie, wszyscy zginęli. Ich legiony zostały potem rozbite. Dowództwo uznało, że to zbyt duże ryzyko. A samo z siebie, to dziecko tylko by się obijało na treningu... - spojrzał z wyrzutem na dziewczynę.
Stella odmruknęła pod nosem coś, co brzmiało mniej-więcej jak “przepraszam” i spuściła na chwilę wzrok.

- W takim razie nie byli tacy kompetentni - mruknął z cicha, po czym kontynuował - Hmm czyli będę mieć okazję oglądać treningi panienki? - zapytał z nadzieją. Mechy były podobnej budowy i wzrostu co niedawno pokonany bożek, może zdoła znów zaobserwować te specyficzne ruchy powietrza...
- Z pewnością, choć zapewne już nie dzisiaj. Myślę, że na razie wszyscy mieliśmy wystarczajaco dużo wrażeń. Cieszę się, że jest pan pewny swoich umiejętności, w takim razie moja ochrona i tak z pewnością będzie czystą formalnością... Bo nie zamierzam dopuszczać do siebie myśli, że ta wyprawa mogłaby zakończyć się katastrofą, przy której kompetencje lub ich brak przestają mieć znaczenie. - Ostatnie zdanie zabrzmiało nieco chłodniej, niż reszta wypowiedzi.
- Skoro panienka tak świetnie dogaduje się z wami, to mogę ją oddać w wasze, dobre ręce - stwierdził głucho stellowy dowódca, łypiąc dość nieprzyjaźnie na Fenga... jakoś od czasu wzmianki o mniej kompetentnych magach - Na mnie już czas.

Ledaal patrzył ze zdziwieniem na oboje rozmówców. Nigdy nie był mistrzem krasomóstwa, ale nie rozumiał nagłego ochłodzenia atomosfery. Szybko przemyślał swoje słowa, jednak dopiero po chwili zrozumiał swoją gafę. Cóż, raczej już tego nie odkręci.
- Mam nadzieję że będziemy się dobrze dogadywać i oboje będziemy się pilnować - zapewnił. Co prawda wciąż dziwnie się czuł z myślą że prawdopodobnie będzie miał teraz towarzysza na odległość krzyku, ale cóż.
- Nie będziemy pana zatrzymywać, na pewno masa obowiązków i podkomendnych oczekuje na pana - pożegnał olbrzyma.
- Pewnie, sami możemy ustalić szczegóły - uśmiechnęła się do dowódcy panna Cathak, po czym ponownie zwróciła się do maga:
- Skoro wygląda na to, że zostaliśmy sobie chwilowo przeznaczeni, czy jest coś, czego by pan ode mnie oczekiwał?
Ledaal podskoczył zaskoczony - Co ma Pani na myśli? W sensie, zdam się na pani profesjonalizm, tak słynny wśród żołnierzy - odpowiedział z kamienną twarzą - Choć... dobrze by było jeśli moglibyśmy odpuścić te grzecznościowe formułki, nigdy nie przepadałem za etykietą - dodał po chwili.
Dziewczyna uniosła brwi i spojrzała na maga pytająco. Wyraźnie nie do końca zrozumiała, o co mu chodziło.
- Jednym słowem daruję sobie te pani. Więc, jak ty sobie wyobrażasz naszą współpracę? - zapytał, patrząc na nią z zaciekawieniem, taksując ją wzrokiem.
- O, świetnie! - rozpromieniła się Stella. - Pan... Ty też wyobraziłeś sobie to dramatyczne “szanowny panie Fengu!” w środku bitwy? - zapytała, starannie i z wielką powagą w glosie podkreślając zwrot grzecznościowy, po czym roześmiała się. - Szczerze mówiąc nigdy nikogo nie eskortowałam, ale wyobrażam sobie, że polega to mniej-więcej na podążaniu za obiektem chronionym krok w krok i byciu upierdliwym. Właściwie w jaki sposób pan podróżuje, na koniu?
- Taaak, zwracanie się do siebie “ Szanowna Pani, Panie” w czasie walki byłoby na pewno warte zapamiętania - tu roześmiał się na wyobrażenie takowej sytuacji - Podróżowałem koniem, ale po transporcie wojska mój jedyny środek transportu to ta biedna para nóg. Może mi coś przydzielą jak poproszę - dodał. Nie należał do kalek, ale podróżowanie na piechotę takich odległości jakie były w planach, nie napawały optymizmem.
- Czym ty się poruszasz, nie licząc twojego dość... jaskrawego mecha? - zapytał zaintrygowany. Nie wyglądała na osóbkę podróżującą w pyle drogi. Choć, według opinii żołnierzy, wszystkiego można się po niej spodziewać.

- Obawiam się, że mój koń również został z legionem, więc na nic wygodniejszego od mecha nie ma co liczyć... Choć to i tak wygodniejsze niż chodzenie piechotą. W zasadzie, skoro i tak powinnam trzymać się blisko, mogłabym zaproponować przejażdżkę wierzchem na machinie bojowej - zaproponowała. - Oczywiście, jeśli nie przeszkadzałby ci raczej ograniczony poziom komfortu... Co najwyżej będą się na nas bardzo dziwnie patrzyć.
Uśmiech rozjaśnił twarz Fenga. Koszmar biegnięcia za mechem został magicznie rozwiązany.
- Z wielką chęcią przyjmę twoją propozycję - po czym dodał - Ludzie i tak dziwnie patrzą na ludzi z podobnym zawodem co ja, przyzwyczajam się. Ty też pewnie wywołujesz nielada poruszenie w armii.
Nagle Ledaal uświadomił sobie, że towarzyszka rozmowy dość dziwnie trzyma jedno ramie.
- Coś się stało? - powiedział wskazując na rękę.
- Trochę oberwałam w bitwie, ale już wszystko w porządku. Wielebna Meyumi wszystkim się zajęła i teraz jestem tylko troszkę pobijana. A ty przypadkiem nie szedłeś w kierunku namiotu medyków?... Bo tak cię zatrzymaliśmy...
- Mam nadzieję że nic poważnego, jeśli coś ci się stanie podczas nieobecności twojego olbrzyma, ten rozszarpie mnie na strzępy - zmartwił się na poważnie Feng.
- Tak, odwiedzę szpital, muszę załatać sobie klatkę piersiową. Tak po za tym to nic więcej - dodał po chwili.
- Mnie nic nie będzie, ale mam nadzieję, że kapłanki pomogą ci równie skutecznie jak mnie - uśmiechnęła się Stella. - Nie będę cię dłużej zatrzymywać, przede wszystkim idź się kurować.
- Dzięki, w takim razie się zbieram, nie zajmuję ci dłużej czasu. Do zobaczenia - pożegnał się Ledaal po czym ruszył do prowizorycznego namiotu medycznego.
 
necron1501 jest offline  
Stary 28-07-2011, 23:20   #57
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Praca MG&necron


Konowałowie doradzili Fengowi, aby przez następną połówkę doby powstrzymywał się od nadmiernej aktywności fizycznej. Ledaal nie byłby jednak magiem wartym swego miana, gdyby nie zlekceważył ostrzeżenia i nie wypuścił się w poszukiwaniu przyczyn dostrzeżonej wcześniej anomalii esencyjnej.

Zawirowania esencyjne prowadziły na zachód krętą ścieżką. Normalne oko nie wyróżniłoby niepozornej drożynki spośród wszechobecnych śniegów pokrywających grunt. Oko studenta Heptagramu, przyzwyczajone do widoku bezcielesnych duchów wszelakiego asortymentu, trudno było jednak przyrównywać do czegokolwiek normalnego. Bez trudu podążał śladem słabej ścieżki, aż wreszcie dotarł w pobliże miejsca, gdzie krzyżowały się podziemne smocze linie - podstawa wszelakiej geomancji...

Wkrótce, granice demesne było już widać gołym okiem - w środku niepozornej sfery istniały anomalie, tak charakterystyczne dla miejsc mocy. Zauważyć mógł pojawiające się niekiedy przebłyski zielonej esencji, oznaki dziwacznej wegetacji roślinnej sprzeciwiającej się mrozom... Co więcej, mógł w przybliżeniu określić aspekt tego miejsca - mnogie ślady pazurów wskazywały na miejsce nawiedzeń i odwiedzin wszelakich... zapewne miejsce miałoby złą sławę - gdyby tylko było w pobliżu jakiejkolwiek siedziby ludzkiej. Jednak dla Fenga cieńkość zasłony odgradzającej świat rzeczywisty od Malfeasa mogła być całkiem korzystna - w końcu, narzekał na niedobór służących... A infuzja esencji, którą otrzymałby po dostrojeniu się do tegoż miejsca, mogłaby wyrównać straty dokonujące się podczas czynienia czarnoksięstwa.

Feng podszedł powoli do źródła odczuwając zmęczenie dość szybkim marszem. Co lepsze, sfera promieniowała przedziwnym blaskiem, którym zazwyczaj promieniować nie powinna, przynajmniej według tego co nauczył się w szkole. Ledaal stracił zaufanie do wykładanej tam wiedzy, więc podchodził co paranormalnego zjawiska jeszcze bardziej ostrożnie. Jednak jedno było pewne, to miejsce idealnie nadawało się do odprawienia rytuału przyzwania demona. Wiedząc, że nie ma dużo czasu, podszedł do skupiska Esencji i zaczął przygotowywać się do odprawienia rytuałów.

Rytuał był prosty – na początku, tworzył magiczny krąg z własnej esencji. Później wystarczyło lekko się zaciąć i wyrazić wolę wezwania. Słowa znaczyły tutaj dość mało: jakkolwiek pomagały, to stanowiły jedynie efekt uboczny wobec niezwykłego skupienia oraz maestrii we władaniu własną siłą. Z niemałą satysfakcją mógł zauważyć, że coś się zaczęło dziać jeszcze zanim zaczął swój monotonny zaśpiew.

- Tajemnicza mocy! I wy, ukryte duchy wszechogromu, wzywam was — bądźcie posłuszne — przybądźcie! – już po tych słowach trzasnęło zielone światło, znamionując zbliżającą się koniunkcję z Piekłem. Dobrze to wróżyło rytuałowi – jeszcze wiele czasu musiało minąć do północy, kiedy mógł ostatecznie przyzwać demona... ale już wróżył sukces.

*****

- Przybądźcie! – i wówczas zdołał wciągnąć do swego świata jedno seseljae, którego wolę wnet zmiażdżył.

„Insekt” wyświergotał „Mistrzu...”, lecz to nie było już tak istotne – bardziej istotne było dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. Że może wciągnąć do Stworzenia kolejne demony. Że dałby radę stworzyć istną piekielną hordę!

Jedynie zdrowy rozsądek powstrzymał go przed masowym przyzywaniem kolejnych demonów. Znał swoje limity, wciąż był młody i słaby, w normalnych warunkach dwie istoty byłyby akuratnym wymiernikiem jego siły. Lecz z mocą tego miejsca, może zaryzykować i przyzwać dwa więcej.
Ponownie czując mrowienie, przystąpił do dalszego przyzywania.

Sięgnął po kolejne demony – po drugiego seseljae, po krwiożerczą krwawą małpę, po perroneles – czyli symbiotyczną, żyjącą zbroję... I czuł, że mógł więcej: wszystkie uległy jego mocy. Niestety, czuł też, że to samo czuło wielu niefortunnych demonologów z zamierzchłych czasów. A on miał już większość tego, co mu było potrzebne. W żadnym wypadku nie musiał się już zdawać na ochronę, która ponoć miała mu zostać przydzielona podczas ewakuacji – cóż bowiem mógł zrobić jakiś przypadkowy mech w porównaniu z jego demonami?

Odzuwał zmęczenie, ale jednocześnie euforie z posiadanej mocy. Wystarczyło wyciągnąć kolejne więzy Esencji i powiększać swoją armię. Esencja swobodnie przepływająca przez niego obiecywała wiele, lecz nie ukazywała ceny. Feng otrząsnął się, cofając się parę kroków. Dopiero teraz zaczął czuć zmęczenie. Spadło na niego gwałtownie, gdyby nie stojące obok drzewo, runąłby na ziemię. Mroczki przed oczyma nie ułatwiały zadania ogarnięcia się. Ledaal będzie musiał zapamiętać: nigdy nie zrywaj połączenia z punktem Esencji zbyt gwałtownie. Kolejny brak w jego wykształceniu.
Wtem uświadomił sobie, że odczuwa 4 istoty trzymające się w jego pobliżu. Dwa, niewielkich rozmiarów, dwa które były przydatne w chwilach zagrożenia. Chłopak zaczął odczuwać niesamowite samozadowolenie. Udało mu się przyzwać cztery demony bez żadnych niepożądanych skutków.

- Sesseljae, przybądźcie - rzekł z mocą. Przed nim pojawiły się dwa owalne owady, czekające na dalsze rozkazy. Teraz trochę stracił na pewności siebie. Według ksiąg, ten typ potrzebował dokładnych poleceń albo nawiązania więzi mentalnej, inaczej potrafią narobić niezłego bałaganu w ciele nosiciela. Mając to na uwadze, podniósł oba stworzenia po czym wydał kolejne rozkazy:
- Wejdźcie w moje ciało, macie je odpowiednio naprawiać jak i chronić przed wszelakim szkodliwym jedzeniem - wydał prosty rozkaz. Resztę będzie przekazywać na bieżąco za pomocą więzi którą nawiązał. Owady z wielkim entuzjazmem rozerwały skórę na jego przedramieniu i wgryzły się głębiej w ciało. Ból był ogromny, jednak demony wzięły sobie do serca jego polecenie, ponieważ szybko naprawiły szkody, nie zostawiając żadnego śladu.

Jednocześnie, co czarnoksiężnik zauważył tylko kątem oka, wezwany erymanthoi spróbował wyładować na nim swoją złość - co go kosztowało niemożebny ból, nieomal ogłuszając małpę. Cóż, taka była cena podniesienia ręki na wzywającego byt piekielny mistrza...
Przynajmniej to zgadzało się z naukami w Heptagramie, Małpy są niemożebnie głupie. Nie mając czasu na zabawy w przekomarzanie, odesłał demona, który rozpłynął się, stając się niematerialny.
Feng rozciągając wszystkie zmęczone mięśnie, postanowił wrócić do obozu. Co prawda nie spodziewał się że ktokolwiek będzie na niego czekał, ale zbyt długie znikanie z oczu swojego szponu może wywołać nieodpowiednie konsekwencje.
 
necron1501 jest offline  
Stary 31-07-2011, 01:37   #58
 
Daerian's Avatar
 
Reputacja: 1 Daerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znanyDaerian nie jest za bardzo znany
Yrgath (Cathak Avaku)


Avaku uśmiechnął się do Mei - nieczęsto spotykało się taki rozsądek wśród młodej Smoczokrwistej arystokracji. Chwilę potem spoważniał i ruchami dłoni skierował ludzi w powozie ku drzwiom po obu stronach - poroz umiewając się z Jinem, aby poprowadził drugą grupę. Powóz był za mały, by znaczna część arystokracji zdołała wyciągnąć swoje wielkie daiklawy - ale poręcznej broni jakiej używał on i Jin to nie krępowało. Dodatkowy powód, aby to oni poprowadzili kontratak. Przy okazji uaktywnił też kilka dłużej trwających zdolności bojowych... i czekał aż jego kontakt z Przeznaczeniem da mu znać o nadchodzącym zagrożeniu.

Para jadeitowych szponów wyciągnięta z torby podróżnej trafiła na ręce Jina. Chwila koncentracji, i oczy mnicha dyskretnie wyglądającego na zewnątrz wozu przez otworzyły się również na świat duchów, wypatrując zbliżających się napastników... a zaraz potem w ślad za oczami podążyła reszta ciała.
- Mistrzu Avaku - zwrócił się do stojącego przy przeciwległych drzwiach smoka - Najpewniej właściciel tych projekcji znajduje się gdzieś skąd może obserwować karawanę. Jeden z nas powinien ściągnąć na siebie uwagę, podczas gdy drugi spróbuje zlikwidować problem u źródła.
- Jestem całkowicie przekonany, że w skradaniu jesteś lepszy ode mnie, Jinie.
- Mam co do tego pewne wątpliwości, ale z braku czasu i rozsądnych alternatyw nie pozostaje mi nic innego jak się z Mistrzem zgodzić - Jin uśmiechnął się lekko - A skoro tak, to nie pozostaje nam nic innego jak zacząć widoczne przygotowania do obrony - tu smok wyskoczył z wagonu dołączając dobiegających w panice żołnierzy, próbując zorganizować jakąś sensowną obronę wagonów (a jednocześnie rozglądając się po okolicznych pagórkach).
Do mnie - Avaku nie pozostawał daleko za nim, a jego głos miał potężną siłę. Szybko skupiła się wokół niego grupka żołnierzy, do tej pory nieco oniemiałych, teraz jednak skoncentrowanych i gotowych do walki. Szybko zaczął ustawiać ich w nieco rozproszoną grupę, z obawy o ogniste ataki przeciwnika. Nie pozostawało wiele do zrobienia, poza czekaniem...

***

Cóż, ograniczanie ograniczaniem, ale przecież nie da się pokroić i usmażyć! Miejscowe żywiołaki stanowczo pozwalały sobie na zbyt wiele. Ciężko było też bezpośrednio wykorzystać ludzi do natarcia, ze względu na aury przeciwnika... Innymi słowy, sytuacja wymagała pewnej strategii. Co akurat nie stanowiło problemu... dla Wyniesionego Bitew.
Mniej przyjemna była konieczność osobistego udzielania się w tej walce. Co gorsza, akurat tutaj jeden z jego głównych bojowych styli - Ognisty Smok nie mógł być użyty w tym starciu... a delikatność i działanie “po cichutku” wymuszały na nim ograniczanie swoich wrodzonych zdolności we władaniu mieczem. Pozostawało mu polegać na Cieniu Tronu (tylko czy zywiołaki oddychają?) i Violet Bier of Sorrow. I działać po cichutku. Poruszając się z gracją, jakiej zazwyczaj nie przejawiał w codziennym życiu zataczał kręgi wokół zywiołaczki, wykorzystując każdą nadażającą się okazję do wyprowadzenia błyskawicznego gradu ciosów, z jakich słynęli ogniści wojownicy Gonu. Każde jego trafienie, chociaż delikatne i nieznaczne wyraźnie wywierało piorunujący efekt na ognistej żywiołaczce...po zaledwie dwóch dotknięciach pełna przerażenia odwróciła się i zaczęła uciekać, oddalając się od karawany. Avaku odwrócił się ku swoim ludziom i wydał szybka komendę - przemieszczali się w stronę największego zagrożenia... które było dość wyraźnie widoczne. Należało powstrzymać wielkoluda, zanim jego śladem przez przełamaną w tym miejscu linię wedrze się więcej napastników. Podział obowiązków był dość jasny - Avaku zaczął biec w stronę Jina, zaś jego ludzie - formułować żywą ścianę, by powstrzymać napór żywiołaków. Tak, działać po cichutku. Panna Końca by to wzięła...
 

Ostatnio edytowane przez Daerian : 08-06-2012 o 00:47.
Daerian jest offline  
Stary 31-07-2011, 01:53   #59
 
Punyan's Avatar
 
Reputacja: 1 Punyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znanyPunyan nie jest za bardzo znany
Mnich płynnie usunął się z drogi kolejnego ciosu, starając się utrzymać uwagę żywiołaka na sobie. Mógł mieć tylko nadzieję, że uwikłany w walkę płomienny gigant będzie zbyt zajęty by wytwarzać kolejne swoje kopie. Nie przestawał się poruszać, zmuszając przeciwnika do ciągłego obracania się to w lewo, to w prawo, wyprowadzając co chwila spokojne, szybkie cięcia w stronę wysuwających się w jego stronę płomiennych ramion. W momentach tych ataków anima Jina stykała się z ognistą aurą przeciwnika, wytwarzając kolejne obłoki gorącej pary. Rozwścieczony żywiołak atakował coraz zacieklej, coraz słabiej zwracając uwagę na otoczenie, aż w końcu znalazł się w odpowiedniej pozycji
- Teraz - powiedział głośno mnich, po czym niby fala sztormowa uderzająca w wybrzeże ruszył do przodu... akurat w chwili gdy w tył głowy giganta uderzyło wyrzucone silną ręką jednego z Jinowych pomocników, zabrane z wozu i nadal pełne po brzegi, służące za nocnik wiadro.

PSSSST! - momentalnie wyparowała cała zawartość wiadra, które po chwili również spłonęło. RAAAAAAAWR! - ryknął zaskoczony gigant, zataczając się w stronę karawany. Po efektach sądząc, był oślepiony... choć trudno powiedzieć, czy jego widoczność bardziej przesłaniał krąg pary czy gniew. Niemniej, najwyraźniej intuicyjnie wyczuwał płomienie na jednym z wozów - i tam podążał...

Równocześnie, jakby na przekór wodzie, zabłysnął jeszcze mocniejszym ogniem - tak, że w całym jego pobliżu dominującym pierwiastkiem w atmosferze był ogień.

Jadeitowe ostrza raz i drugi zagłębiły się w bok istoty. Płomienie odpowiedziały, żarłocznie wysuwając się w stronę napastnika i, choć ich siła została częściowo stłumiona przez zwijające się wokół mnicha prądy wodnej esencji, zostawiając na dłoniach Jina wyraźne ślady od oparzeń. Choć rany te zabiłyby na miejscu zwykłego przeciwnika, płomienny olbrzym nawet nie zwolnił, nieubłaganie podążając w stronę najbliższego z płonących wozów.
Stało się oczywiste, że, by poradzić sobie z żywiołakiem trzeba mu wpierw ograniczyć zdolność ruchu.
- Daana’d, dodaj mi sił - wyszeptał mnich wysuwając poparzone ręce do przodu. Pomiędzy dłońmi esencja zaczęła wirować, z każdym obrotem nabierając prędkości, z każdym obrotem sięgając coraz dalej.
Gorejące Serce Paleniska poczuł nagle, jak jakaś siła zaczyna ściągać go do tyłu, pętając ruchy i utrudniając dalszy marsz do przodu. To samo odczuła też część znajdujących się bliżej jego mniejszych kopii. A Jin stał w centrum wiru, czekając aż nurty esencji ściągną przeciwników prosto na niego.

- Spaaala... – wyrwało się z ognistej piersi. Wtem jednak i Gorejące Serce Paleniska odczuł przyciąganie. Dokładniej, moc ciągnącą go z siłą imadła w kierunku Jina...

Było to jednak zbyt mało, żeby unieruchomić istotę.... niemniej, w sam raz, by pobudzić rannego żywiołaka do szału. Miotnął smugę ognia w jeden z wozów. Nie trafił – ogień wyminął pojazd i trafił w drugi. Byt nie przystanął ani chwilę, aby podziwiać swe dzieło. Miast tego, zamachnął się w stronę Jina, lekko osmalając jego skórę... i wybijając w powietrze niefortunnego żołnierza.

- Zabity. Na śmierć, jak zawsze. – podsumował kondycję istoty Groźny Lew, który sobie tylko znanym sposobem wykorzystał zamieszanie do przedostania się na płonący dach, skąd wykonał długi skok na plecy bestii...

Do kolekcji szram po Jinowym ostrzu oraz ranek po kilku oszczepach dołączyło kolejne nacięcie. Konkluzja okazała się przedwczesna, jako że żywiołak, czując wbitą w plecy parę sztyletów, zwyczajnie szarpnął się i zrzucił zabójcę. Ów się szybko odturlał... a zamienił go Avaku, który najwyraźniej zdołał poradzić sobie ze swoimi kłopotami i dobiec w pobliże żyjącego ogniska.
Niech to Wielka Zaraza pochłonie - warknął pod nosem Avaku, poruszając się wokół żywiołaka i w odpowiendich momentach wyprowadzając celne (mniej lub bardziej) uderzenia. Stwór był nadspodziewanie żywotny i losowe ataki nie miały na niego większego wpływu.
- Jin, w krzyżowy ogień go! Oskrzydlij bydlaka!
Wir esencji podążał za Jinem, utrudniając mu poruszanie się, ale na wezwanie ognistego Smoka zerwał się do ataku, starając się zajść groźnego przeciwnika od tyłu.
Korzystając z osłabiającego wpływu jaki wywierał na żywiołaka wir Jina Avaku rozpoczął znacznie bardziej ryzykowne natarcia... cofając się w ostatniej chwili przed uderzeniami ognistego stwora. Potęga wiru Jina stanowczo ułatwiała mu te manewry, a z kolei sam żywiołak nie bardzo mógł się odwrócić do niego plecami i gonić samego Jina... Tymczasem wojownicy powstrzymawszy natarcie żywiołaków zaczęli powoli zbliżać się do walczących, zaopatrzeni w długi włócznie.

Najwyraźniej ciężar natarcia przeniesiono gdzie indziej – za chwilę bowiem kolejne dwa kolejne wozy zaczęły płonąć. Po drugiej stronie raczej nie mogli próżnować... kolejny powóz zaś zdołał podpalić przywódca napastników. Szczęściem, ognistemu dworowi zaczynało również zaczynało brakować sił. W końcu, tworzenie kopii pożarło lwią część sił niektórych istot, a inne też nie poczynały sobie aż tak dobrze. Część padła, a inne poczęły opuszczać pole walki.

Dość było rzec, że po ich stronie został głównie wielkolud, a i ów się męczył. Cóż jednak z tego...?, przecież upór nie pozwalał mu przyznać się do porażki. Jego szał wzrósł do nowego poziomu – a płomienna aura się zmniejszyła, jednakże podgrzała się do poziomu iście nowego. Były to ostatnie podrygi płomienia świecy, lecz wciąż były groźne... o czym przekonał się pierwszy niefortunny śmiertelnik, którego dotyk Gorejącego Serca dosłownie spalił.

- ... – Okruch Lodu udowodnił, że umie nastrojowo milczeć, równocześnie miotając zwykłym sztyletem w ducha natury. Niedoszły zabójca Stelli nie odkupił tym rzutem swej porażki... ale w widoczny sposób jakoś nie miał ochoty podchodzić bliżej i próbować.

Myślisz, że płomieniami przestraszysz Wybrańca Smoków Ognia? Ha! - Avaku ruszył ku żywiołakowi krocząc przez płomienie. Był to ryzykowny krok - w końcu jeśli chociaż na chwilę przestanie podtrzymywać Animę Ognistego Smoka może spalić się na węgiel... ale większość ognistych Smoczokrwistych nie zawahałaby się w jego sytuacji. Cóż, on z kolei miał nad nimi pewną przewagę - gwarancję, że ciosy wroga go nie dosięgną, jeśli sobie tego zażyczy. Tym razem nie okrążał przeciwnika, tylko wyprowadził błyskawiczne serie cięć, z jakich słynęli mistrzowie stylu Ognistego Smoka. Wir Jina dodatkowo wzmagał napór jego uderzeń, zmuszając wroga do cofania się i wytracając go z równowagi, wystawiając go na kolejne trafienia.

„PUFF!" - niemal pokonany żywiołak spróbował porzucić padół materialny, przechodząc do stanu bezcielesnego...

- Nie tak szybko - Jin nie zamierzał pozwolić napastnikowi na ucieczkę. Wirująca kula esencji zaczęła się powoli rozwiewać, a uwolniony od konieczności jej kontroli mnich wystrzelił do przodu prosto w stronę Gorejącego Serca. Choć płomienna aura żywiołaka wcześniej wywołała widoczne oparzenia, tym razem wydawała się nie mieć żadnego efektu gdy para jadeitowych szponów przebiła się przez chroniące olbrzyma ognie i zagłębiła głęboko w jego plecach.
 
Punyan jest offline  
Stary 31-07-2011, 01:55   #60
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Pon Kroczy Wśród Lodu, to pon płacić nie musi – powiedział zapobiegawczo plebejusz, służący Bykowi Północy za jednego z odśnieżaczy tras, jeżdżących na mamutach.
- Masz żeś tego złotego. Żeś mi umilił czas gadaniem, to należy ci się.
- Łaskawy pon!
– stare, kaprawe oczy zabłysły. Nawet nie zwrócił uwagę na nadzwyczajną biegłość w posługiwaniem się tutejszym językiem, niespodziewaną u barbarzyńcy.
- Tylko gadaj mi, co wiesz, o wydarzeniach. Żem się odłączył od plemienia na wojaczkę, to wiedzieć chcę, co znajdę.
- Ja się nie wyznaję, prosty człowiek jestem. Coś się mówiło o ruszeniu z północy, a go ni widać. Znaczy, wybaczcie, panie, ni chciałem...
- Wy, ludzie południa, za oddychanie byście też przepraszali, co...?
– pozwolił sobie na delikatną kpinę, szybko jednak zrezygnował – Ale musisz coś wiedzieć. Wszyscy wiedzą, to i mi powiedzieć możesz – bom strudzon. Dużo wozów na wojnę zabrali...? Dużo wędrowców zdąża...? Często komuniki z Północy się przez rzekę przeprawiają...?
- Łoj, zabrali, zabrali. Najgorsze, tom nie wie, na co – zza rzeki mało co nadjeżdża już... ale kto by się wyznał...
- Zaiste, ciekawe...
– Nalla kiwnął głową; kiedy się znów odezwał, skierował konwersację na zupełnie inne tory. Nie rozpytywał się już człowieka o nic więcej.

***

- JEŹDŹCY! Czarni jeźdźcy! Zamknąć bramę! – nawoływanie strażnika przy bramie słychać było w całym Gradafes – Chyżo! Aaaaa... – stal szczęknęło, strażnik spadł.

Pozostali członkowie garnizonu Graf-Vindaku spojrzeli po sobie bezradnie... przybysz przecież wyskoczył z siodła i wskoczył aż na mury, gotowi byli przysiąc! A teraz zbliżał się do nich, sparaliżowanych strachem...

Kiedy napastnik się zbliżał, opadł czarny płaszcz. Spod niego ukazał się widok, którego nikt się nie spodziewał – piękna, delikatna dziewczyna o srebrzystych włosach. Widok ten psuł tylko rzeźnicki nóż, I odgłosy, które wydawali przerażeni wojownicy, kiedy po wielokroć wbijała każdemu to ostrze...

***

- Nieszczęście, nieszczęście, atak! – za budzik Księcia Cieni posłużył wyjątkowo denerwujący duch, który wpadł do jego sypialni wieszcząc zgubę...
- Co... – zanim sługa Kochanicy zdołał odpowiedzieć, przerwano mu...

Dwójka postaci – w tym jedna całkowicie zamaskowana – wybiła drzwi i rzuciła się w jego stronę.

- Ja i Stworzenie to jedno,
Nazywam się Milijon – bo za milijony
Kocham i cierpię katusze.


Poezja z ust prawdziwego Poety podziałała na Księcia jak czerwona płachta na byka. Błyskawicznie sięgnął po swą wielką maczugę...

***

- Myślisz, że to już koniec? Ha! – Panna Smutnego Uśmiechu lekko dźgnęła daiklawą wycieńczonego walką wroga. - I jeszcze raz! – Drugi sztych... - Posmakuj też tego! – trzeci.

Nim walka się skończyła, do sług Maski dołączył trzeci – nekromanta. Ów najwyraźniej nie podzielał poglądy reszty na skuteczne wykonywanie roboty, bowiem przerwał uciechę Panny.

- Ludzie zaalarmowani, co będzie, co będzie...? – rzekł tonem nadmiernie dramatycznym.
- Rzeź będzie! – odpowiedziała mu przywódczyni – Słudzy ciemności, przybądźcie! – zakrzyknęła, przyzywając kilkaset wojennych duchów.

***

- Uciekamy, szykujcie się do... – dowódca obrony miasta nie próżnował. Robił, co do niego należało – chciał wyprowadzić resztki armii ze straconego miasta. Nie dane było mu jednak uciec – wcześniej wpadł na intruza, który wcześniej wybił posterunek strażniczy...
- Taki piękny... – stwierdziła srebrzystowłosa piękność, zeskakująć z sufitu.
- Słyszeliście, uciekać...! – wrzasnął jeszcze raz śmiertelnik, który miał pecha przywodzić stacjonującej w mieście armii.
- Wybierasz ich...?! – postać momentalnie zaczęła na przemian znikać i pojawiać się kilka metrów dalej. Podrzynała przy tym gardła kolejnych poddanych – a gdy ostatni upadł na podłogę, nie minęła nawet sekunda od początku – Ich...?! – rzecz dziwna, to ona czyniła wyrzut mu!
- Za Graf-Vin... – nie zdążył dokończyć okrzyku. Wcześniej ostrze przecięło i jego życie.
- I ty...

***

Nim wzeszło słońce nad Graf-Vindakiem, całe miasto spłonęło. Ocalało kilkuset ludzi z ośmiotysięcznej populacji... Niemniej część dworu królewskiego ocalała – więc same zniszczenia nie były tak katastrofalne. Bardziej niefortunne było, że wobec jednoczesnej akcji drugiego kręgu Maski Zim, mocodawcy królestwa Gradafes stracili dwie sługi najwyższej rangi oraz większość dowódców...

Nie oznaczało to jednak zwycięstwa nad Kochanicą Odzianą w Szatę z Łez! Nie, władca Thorns, miasta wydartego Imperium przez hordy duchów, zombie i szkieletów, nie odniósł zwycięstwa zdecydowanego. Wręcz przeciwnie!, władcy świata podziemnego dopiero rozpoczynali walkę. A ich sługi, zdeterminowane ściągnąć świat do głodnych Ust Pustki, miały jeszcze długo ginąć. Ciężkie i niebezpieczne było bowiem życie wyniesionych – zwłaszcza, jeśli uosabiali ideę samej śmierci.

***

-Dziadku, a jak to jest, że o wojnie i stosach trupów nam opowiadasz, a jakichkolwiek pikantniejszych szczegółów skąpisz? - spytał chłopiec, który od jakiegoś czasu już nie był najmniejszy.
- A matka to nie uczyła, że są rzeczy bardziej i mniej przyzwoite? - uśmiechnął się wrednie duch – Wojna jest przecież normalna!


***

Cynis Aiyana

Dni upływały pod dobrymi auspicjami. Barbarzyński watażka najwyraźniej był zbyt zadufany w sobie, aby zauważyć, jak ktokolwiek inny go oplata wokół palca. Gorzej, że znacznie surowszy był dla ludzi zaangażowanych w funkcjonowanie miasta – dwóch damanarczyków, których próbował przekonać do siebie Alkar, skończyło nabitych na piki przed bramami miasta...

Tak, rzeczywistość polityczna metropolii znacznie utrudniała przygotowania do buntu. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo bano się reperkusji, to Strachożerca zdołał zrazić do siebie większość swoich podwładnych. Niejeden gotów był coś zaryzykować, jeśli tylko miałby zobaczyć głowę barbarzyńcy na pice... Takoż, zebrało się kilku, którzy gotowi byli zaryzykować. A przynajmniej tak przykazywał Ferem.

Na szczęście do niej nie docierał niespokojny wicher z miasta. W haremie życie trwało dłużej... przeciętnie około pół roku, jeśli plotki nie kłamały.

***

Widziała, jak jednego dnia przyszły zwie wieści. Rozbicie oddziału, strata tysiąca ludzi... Aiyanę to nic nie obchodziło, ale potężny mężczyzna dostał istnego ataku furii. „Zgnieść ich!” - zwyczajnie zawyrokował, nie poświęcając tej sprawie więcej słów. Było jednak widać, że nie jest to mu obojętne – atak wywołał taką reakcję, jakby ktoś wyraził wątpliwości co do jego męskości...

Słudzy zaczęli unikać swego pana, wojsko czym prędzej szykować się do wymarszu... a śladem legionu podążył całkiem niemały oddział. Dołączyło do niego też całkiem niemało duchów miejscowych, demonów – słowem, całej nadnaturalnej otoczki dowodzącej wojskami Północy.

***

Różnorakie formy poczty pantoflowej nigdy nie przestały jej zaskakiwać. Nigdy by nie pomyślała jednak, że może przybierać taką formę. Zaczęło się bowiem niewinnie – powracający do miasta z patrolu rzeki Ferem podarował jej niewolnika. Ale cóż to był za podarunek...?! Niepiśmienny, z wyciętym językiem... a do tego potulny i tchórzliwy. Większej niedołęgi dobrać chyba nie mógł!

Jednak kiedy tylko ludzie Strachożercy zostawili ją samą, jego zachowanie zmieniło się. Zaczął wskazywać na swój czerep, niemal histerycznie próbując zwrócić na to uwagę. Udało mu się szybko, skoro akurat nerwów z żelaza nie sposób było dziewczynie przypisać. W porę jednak pohamowała swoje mordercze zapędy i powoli doszła do prawdziwego znaczenia przekazu...

A po pozbawieniu impertynenta połowy włosów jasne stało się, że „jej marionetka” przysłała wiadomość. Wytatuowane na głowie było kilkanaście prostych słów w języku imperialnej szlachty. Układały się one w napis: „Za kilka tygodni, jak wrócą, uderzymy; musisz do tego czasu zdobyć pełne zaufanie; wyślę wiadomość”. Oznaczało to, że planowali akcję po powrocie pościgu – oraz po wymarszu większej części wojsk z miasta.

Nigdzie nie napisano jej, gdzie i kiedy zbierają się przyszli buntownicy... jednakże ostatnie dni wreszcie upłynęły pod znakiem pewnej wolności. Mogła iść i jeździć gdzie tylko chciała – o ile oczywiście akceptowała towarzyszących jej strażników... Nikt jej nie bronił sprawdzić, jak ma się stan rzeczy wśród konspiratorów – o ile oczywiście zechciałaby się tym zainteresować.

***

Odwrót z pobojowiska

Szli, szli, szli... zostawiając po drodze wielu zabitych. Najwyraźniej przeciwnicy byli zdeterminowani ich wybić – ciągle bowiem pojawiały się nowe demony czy inne istoty gotowe znienacka uderzyć na nich. Wyróżnianie ich z tabunów dahańczyków było problematyczne – i dlatego zanim dotarli do spalonych posiadłości, wykonali kilka nadzwyczaj niszczycielskich ataków. Najbardziej spektakularny był chyba wyczyn wrogiego Smoka, który zdołał podkraść się blisko podczas ich postoju... i miotnąć ognistą sferą w środek obszaru, gdzie pasły się legionowe konie. W następującym rozgardiaszu stratowanych zostało kilkunastu wojaków i drugie tyle cywilów, jak również postradano część koni.

Choć podczas tych dwóch dni dominował widok krwi, nie można było mówić, że dni upływały bez żadnych jaśniejszych akcentów. Wręcz przeciwnie!, większość przywódców była już przyzwyczajona do widoku krwi – i jedynie niebezpieczeństwo wymuszało na nich ciągłe czuwanie. W miarę zbliżania się terenów konfederacji, większość młodszych żołnierzy doświadczała ulgi. Doszło wręcz do tego, że do Meyumi przypałętał się jakiś mniej doświadczony Dynasta, wyraźnie próbując zdobyć fawory panny Ledaal. Ku uciesze starszych, w swych staraniach za nic miał powagę stanowiska.

Ogółem padły ponad cztery setnie żołnierzy nim ujrzeli „granicę”. Jednakże widok spalonych wiosek powitali z ulgą – byli już praktycznie na „swoim” terenie, więc byli... no, względnie bezpieczny. I wówczas nastąpił atak...

***

Wszystko wskazywało na to, że chwila ulgi mogła kosztować Meyumi bardzo wiele – a kiedy zauważyła kilku wrogich oficerów zmierzających wprost na nią, ogarnęło ją przeczucie nieuchronności śmierci. Było ich... zbyt wielu – a w pobliżu tylko Stella miała jakieś większe doświadczenie bojowe. W ustach zmełła przekleństwo: lepiej było chyba znosić sytuację w obozie niż wpakować się w takie tarapaty. Sama przecież znalazła sobie jakiś pretekst, aby wyjść poza obóz! Rozmowa z miejscowymi bóstwami była tyleż zbędna, co odprężającą – ale wiązała się z kilkunastoma minutami trasy poza leżem na postój...

I do czego ją to doprowadziło?! Do stanu, w którym nawet na użalanie się nie miała czasu! Z dłoni wrogów wystrzeliły bowiem pociski... To, że panienka Cathak stała trzy jardy dalej – za daleko, by i ją dosięgnęła żywiołowa energia, pocieszyć jej nie mogło.

***

Karawana

Skrzecząc i złorzecząc, Gorejące Serce Płomieniska zwalił się na nogi. Spojrzał w twarze prześladowców, a potem, bezsilny w swoim słusznym gniewie, uderzył w ton błagalny. Tak jakby siedem zniszczonych wozów i kilkunastu zabitych śmiertelników było dobrym wstępem do błagań...

- Pomsty słusznej chciałem... Ciepło, gorąco – wszystko dostarczyłem ludziom, jak chcieli! Oni mnie odrzucili, nikt nie bronił... – spojrzał żałośnie, lecz jego słowa zaginęły w ferworze towarzyszącym wejściu Mei z towarzyszącym jej demonem oraz przyjaciółką.

Widać było, że mimo pomocy istoty z Malfeasa bitwa odcisnęła swoje piętno na generalskiej narzeczonej – przypalone ciało na barku nie wyglądało najlepiej... ale zważywszy na nadzwyczajną regenerację Wyniesionych, miało to szybko zniknąć.

- Dobrze sobie poradziliście. – stwierdziła cicho, uśmiechając się pomimo wycieńczenia – To ten ptaszek im przewodził...? Rzekłabym, że z postury przypomina amabosara... – odniosła się do znanego gatunku ognistych duchów - ...ale jest za duży.

Niedaleko zaś odreagowywało trudy walki dwóch skrytobójców. Nic nie robili sobie z podniosłości chwili. Grali w kości.

- Para.
- Dwie pary...
– odpowiedział Groźny Lew, zagarniając z uśmiechem całą pulę – Dobrze, że latawica żyje. Lepiej tu przecie niż u Pająków... – dokończył z rozszerzającym się uśmiechem.

***

Cathak Avaku

Na postoju, w środku nocy, obudził go posłaniec. Kruk przyniósł zwitek pergaminu, z krótkim przesłaniem.

Odwiedzając groby
Siwowłosi chylą się
Nad swymi laskami.


Z miejsca poznał styl Apologety Spadającej Gwiazdy, który kiedyś go uczył. Staruch najwyraźniej uważał, że marzeniem Yrgotha jest zmitrężyć godzinę na poszukiwaniu swego przełożonego. A niech go...!

***

Chwilę później, „Cathak” znalazł wreszcie swego dawnego mistrza. Mentor siedział nieopodal korzeni jednego z drzew, które posłużyło za miejsce pochówku jakiegoś wyznawcy Sextesa Jylisa. Przez chwilę nie dał żadnego znaku, że dostrzegł swego niegdysiejszego ucznia... nie, by Starshine uwierzył w jego nieświadomość. Wiekowy Gwiezdny był wiekowy już wieki temu – a dziś odsunął się od polityki, aby kształcić młode pokolenie.

Wpajał im, oprócz podstawowych umiejętności, swoje credo: za najważniejszą cechę prawdziwego wybrańca Pięciu Panien uważał dar obserwacji. Trudno było więc uwierzyć, że naprawdę przeoczył pojawienie się drugiego... zwłaszcza, że wyglądał, jakby do jego zielonej herbatki przyłączyła się druga osoba.

 

Ostatnio edytowane przez Velg : 31-07-2011 o 19:45.
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172