Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-11-2013, 21:04   #71
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Korn stał w miejscu, trzymając wodze klaczy Waelleosa, którą mag zwał chyba Aves. Było to magiczne słowo, zaklęcie jakie? Barbarzyńca wolał jednak tego nie sprawdzać. Kto wie, co może się stać. Grupa oddalała się, pozostawiając go sam na sam ze zwierzętami. Korn nie miał oporów przed skróceniem męczarni koniom, owszem, było mu nieco żal, jednak doskonale rozumiał, że nie ma innego wyjścia. Swoją drogą, ci magowie to jacyś mało pomocni byli. Niby potrafili ciskać potężnymi czarami, a zwierzętom nie byli w stanie pomóc? Dziwne to jakieś.
W pierwszej kolejności podszedł do Złocisza i kucnął przy jego łbie, gładząc olbrzymią ręką po spoconej szyi zwierzęcia. Rumak był przerażony i stan ten stopniowo udzielał się Aves. Nie czekając dłużej, Korn wyciągnął krótki nóż zza pasa, przyłożył czubek ostrza do skroni zwierzęcia i uderzył drugą ręką. Złocisz opadł nagle jak szmaciana lalka – cichy i bezwładny.
Z koniem wiedźmina poszło o wiele łatwiej i szybciej – do niego nie miał żadnego sentymentu. Po prostu kolejne zwierzę, któremu należało skrócić męki.

Tymczasem pozostali podążali traktem w kompletnej ciszy. Jaskier, który po zadaniu kilku pytań Stephenowi niejako objął dowodzenie, oznajmił, że za jakiś czas i tak będą musieli zatrzymać się na spoczynek. Magowie, przy których siedziała Shiobhan, zdawali się zasnąć.
- To z wycieńczenia. Nieco zaszarżowali osłaniając nas wszystkich – wyjaśnił elf.
- Czyli nic nas już dzisiaj nie zaatakuje? – upewniła się Kate, na co Jakier już miał odpowiedzieć z uśmiechem, że: „nie, oczywiście, że nie!”, kiedy rozległ się śmiech, a był on tak złowrogi, że wszystkich zmroziło.
- C-c-co to? – wyjąkała brązowowłosa, rozglądając się na wszystkie strony.
- Myśleliście, że po takiej sztuczce ja, wspaniały Mehelios Tenebre, padnę bez sił, jak te nędzne imitacje prawdziwego maga?!
Z lasu dokoła nich wyłoniły się kolejne sylwetki, w prawdzie nie było ich tyle, co wcześniej, jednak zombie stworzyły gęsty okrąg dokoła podróżników. Wychodziło na to, że albo Mehelios łgał i rzeczywiście kończyły mu się siły, albo po prostu skończyły mu się ciała. Sam mag stanął na środku drogi, zastępując im przejazd. Nikłe światło księżyca odbijało się od jego oczu, nadając nekromancie wyglądu szaleńca.


- Oddajcie tego cholernego kruka – zażądał, postępując krok w ich stronę. - Albo sam będę musiał po niego przyjść.
Podróżnikom jakoś niespecjalnie spodobała się ta perspektywa. Po pierwsze: nie było z nimi Korna (który zapewne niedługo dołączy, jednak będzie musiał przedzierać się przez rozdzielających ich zombie), po drugie: nie mieli magów, którzy leżeli bez przytomności na wozie, więc nie mogli liczyć na magiczne płomienie. I po trzecie. Poprzednio mieli szczęście. Teraz mogło być zdecydowanie inaczej, tym bardziej, że nie wiadomo, czy tajemniczy piesek pomoże im ponownie.
- Oddawać go! Już! - Mehelios wyraźnie się niecierpliwił. Jeden ze stworów ruszył w stronę wozu, jednak Coen i Jaskier szybko go spostrzegli.
- Uwaga - rzucił ostrzegawczo elf, szukając ręką swojego łuku, jednocześnie się rozglądając. Nagle zamarł. - Niech bogowie mają nas wo opiece - powiedział zduszonym głosem, pełnym strachu.
Jaskier patrzył w stronę niewielkiej polanki, skrytej w cieniu drzew. Dopiero po chwili przygladania, Siobhan zauważyła nietypową dla polan regularność i stosy kamieni, gdzieniegdzie większe, ciemne plamy. Coś się tam poruszało…


Wiedźmin rozpoznał to prędzej. Cmentarz - widział takich sporo w swoim życiu, żeby nie mieć żadnych wątpliwości.
- Co się dzieje? - zapytała Kate, która wyraźnie była na skraju paniki.
I wtedy wpadł Korn. Barbarzyńca, zobaczywszy zgraję nieumarłych, spiął Avis i zaszarżował. Zombie rozstąpiły się przed nim, więc bezproblemowo dostał się do towarzyszy.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
Stary 22-11-2013, 22:21   #72
 
mckorn's Avatar
 
Reputacja: 1 mckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputację
Korn zazwyczaj cieszył się na myśl o burdzie. Nie było dla niego ważne, czy była to burda duża, czy mała. Teraz jednak wdzierając się do środka kręgu ożywieńców myśl o bitce nie była przyjemna. Barbarzyńca był bardzo zmęczony poprzednią potyczką, nie mógł pozatym liczyć na większe wsparcie (nie posiadali magicznej pomocy) a zewsząd widać było martwiaki. Gdy góral spostrzegł grobowce w oddali, mina widocznie mu zrzedła.
- I pomyśleć, że mogłem bez trudu zmiazdżyć ci czaszkę kamieniem, tam przy ognisku! Ominęłoby nas wtedy wiele niespodzianek. - Barbarzyńca zbliżył się nieco do nekromanty nerwowo zaciskając palce na stylisku topora. ~ Demonie! To najlepsza chwila, w której mógłbyś mi dopomóc... ~ Pomyślał Korn.
- Trzeba ukręcić łepek temu krukowi - jakoś właśnie Stephenowi przypomniało się, jak magik opisywał więź łączącą czarodzieja oraz chowańca. Ubicie takiego powinno spowodować gwałtowny ból głosy, albo zamroczenie, albo cokolwiek. Przynajmniej dokładnie na taką reakcję liczył oraz liczył, że przecież Mahestrubator nie uderzy mocniej, nie chcąc przy okazji trafić chowańca. Jeśli jednak oddaliby go mu, nie miałby jakichkolwiek oporów.
- Ano moi drodzy - zabrał się ukradkiem za chowańca licząc, że przecież magik nie może wiedzieć co robi na furmance za plecami innych.
Siobhan zerwała się natychmiast na nogi i przysłoniła Stephena połami płaszcza.
- Ukatrup to plugastwo, od początku mówiłam, że to jedyne słuszne wyjście, ale nikt mnie nie słuchał! - syczała zła jak osa i niespokojnie rozglądała się po okolicy.
Stephenowi udało się niepostrzeżenie dotrzeć do kruka. Okazało się, że stworzenie dalej śpi. Całe szczęście... jeśli chowaniec byłby przytomny, Mehelios mógłby podsłuchiwać to, co mówili na wozie. Tak, zanim nekromanta się zorientuje, będzie po wszystkim.
Młodzieniec kucnął przy stworzeniu i szybkim ruchem wykręcił główkę kruka. Chrzęstnęły kości kręgu i stwór przestał dychać.
Czyli pozbyli się tego problemu...
...ale zyskali inny.
Mehelios zachwiał się i padł na kolana, drąc się potępieńczo. Po chwili jednak przerażający wrzask zamienił się w histeryczny śmiech i w stronę wozu rzuciły się wszystkie zombie. Wcześniej poruszały się powoli, teraz niemal biegły. Widać śmierć chowańca nie sprawiła, że mag padł nieprzytomny. Raczej rozjuszyła i pchnęła go w szaleństwo.
Jaskier czym prędzej zaczął szyć z łuku, jednak nawet ze strzałą między oczami, stwory poruszały się nad wyraz żwawo. Kate jęczała, ściskając w drżących dłoniach miecz, a w jej oczach widać było przerażenie. Athanr stanął z drugiej stroni, niż Coen i Korn. Stephen, który usiłował obudzić magów, musiał szybko zaprzestać prób i skupić się na obronie.
Pewnym zaskoczeniem był jednak okrzyk z drugiej strony:
- Co wy wyprawiacie?! Chcecie poginąć?!
I znajoma postać w czarnym fraku ruszyła tanecznym krokiem do przodu, siekąc zombie mieczem.
Wtórował owemu znajomemu Stephen, który dostrzegł niepowodzenie planu obalenia magusa ubiciem chowańca oraz stwierdził, że pewnikiem trzeba się chwycić standardu. Toteż wrzeszcząc:
-Obudźcie się! - zaczął tłuc najbliższego przeciwnika, jednoczesnie zerkając, czy nie trzeba pomóc dziewczynom.
- Trzeba go było ukatrupić jak tamtego szaleńca nie widać było na horyzoncie! - Siobhan niemal przylgnęła plecami do Stephena drąc się z nieukrywaną pretensją do Jaskra. Jak gdyby to była jego wina. Rozpaczliwie rozglądała się po wozie. Sztylet nie był zbyt dobrym pomysłem przy walce z zombie. Należało wydłużyć dystans. Gdyby jej się udało znaleźć jakąś pochodnię i trochę berbeluchy… Znała taką sztuczkę cyrkową, pasowałaby jak ulał.
Barbarzyńca był w swoim żywiole, robił to co umiał najlepiej: bił się. Zaszarżował na jednego z umarlaków i zamachnął się nań oburącz toporem. Zamierzał dokonać szybkiej dekapitacji i zająć się resztą trupów.
Tymczasem walił Stephen wredniaków ile siły miały mięśnie.
- Tfu pomiocie, na pohybel, a masz, a masz, a masz podły śmeiciu! - wrzeszczał przy kazdym udanym ciosie odając sobie odwagi.
Udało mu się utłuc jednego, który oskrzydlał Athanira, ale dostał również sam całkiem solidnie. Nawet nie wiedział jak to się stało podczas samego starcia. Dobrze jednak przynajmniej, że solidna dawka adrenaliny znieczulała, natomiast Mahestrurbator chyba oszalał, inaczej bowiem mógłby próbować przejąć nad nim kontrolę. Póki co zombiaki były blisko innych oraz groziły bardziej innym, niżeli jemu samemu. Kate była także jako tako bezpieczna. Stephen uderzył więc na stwora stojącago po lewej stronie Athanira przy samym tylnym rogu wozu, gdzie stała Siobhan, tym samym starając się ich wspomóc. Uderzajac ranił go całkiem solidnie. W całej tej gorętwie nawet nie zauważył, że prawie zdeptał kuszę… KUSZA! Siobhan jak oparzona podskoczyła najpierw do góry, by następnie zanurkować w dół jak lis w śniegu, gdy usłyszy chrobotanie jakiegoś nieostrożnego gryzonia. Tego jej było trzeba! Kusza i to w dodatku z pokaźnym zapasem bełtów! Szybko zbierała wolną ręką skarby z podłogi wozu uważając przy tym, by nie zostać zdeptaną przez wojownika i Kate. Przez chwile nawet zmierzyła ich mściwym wzrokiem. Do kaleki, ze stopami? Szybko jednak opamiętała się i wstała. Metalowy oręż nieprzyjemnie raził chłodem. Na usztywnionej ręce oparła przedmiot, starając się przytrzymać go brodą poczas ładowania. Nie było lekko! Kusza latała jak wariatka po wsi, to w lewo to w prawo. Siobhan zastanawiała się, czy to ona się tak trzęsie, czy to może nieco mniej żywi przyjaciele dopadli wozu i nadwyrężają ośkę. No nic! Rozchyliła usta, by zapewnić sobie większą stabilność i docisnąć brodą rękojeść kuszy do przedramienia. Wolną ręką naciągnęła cięciwę, wycelowała mniej więcej w kogoś, kto i tak już nie żył, jęknęła, stęknęła i puściła. Bełt świsnął w powietrzu… Siobhan przez chwilę myślała, że upadł gdzieś na klepki, a co gorsza, że wbił się komuś w stopę, ale nie! Niekonwencjonalna metoda przyniosła nieoczekiwane rezultaty. Zielonkawy na licu jegomość dostał tak malowniczo w pysk, że aż się zatoczył i gdyby tylko mógł, splunąłby szpetnie przeklinając jej imię. To znaczy, pewnie padłby trupem, ale na pewno wśród momentów zebranych z całego żywota, gdzieś przewinęłaby mu się i taka myśl... Póki co jednak osłabł trochę i to się liczyło. Stephen mógł przynajmniej na chwilę złapać łyk powietrza, a cyganka zachęcona sukcesem na nowo poczęła w mozolny sposób ładować kuszę. Brodą i językiem.
Zombie Solidnie dostał od Esmeraldy. Dobrze tak tłukowi. Hm, kusza to fajna broń, jeśli Mahesturbator byłby odkryty, możnaby spróbować jego trafić. Wtedy pewnie zombiaki same by jakoś padły. Pytanie jednak, czy było to możliwe. Jeśli nie, lepiej było tłuc bliskich.
- Esmeraldo, sprawdź, czy dostaniesz bossa! - krzyknął dziewczynie Stephen usiłujący dziabać stwora.
Szybko jednak okazało się, że trzy stwory, które do tej pory jeszcze się nie ruszyły, stanowiły ży… znaczy martwą tarczę nie do przebicia. Nekromanta skrył się za nimi i raczej nie było możliwości, żeby w niego trafić, przed wyeliminowaniem tych trzech osiłków. Swoją drogą, te konkretne trzy stwory wyglądały nieco inaczej, niż pozostałe… i mogłoby to zaniepokoić drużynę, gdyby ktokolwiek miał chwilę, żeby im się przyjrzeć.
Jednak pewnie najpierw musieli sprać te normalne, coby swobodny mieć dostęp do tamtych wredot. Wszak bowiem pozostawianie nawet słabego przeciwnika od tyłu nie ma jakiegokolwiek sensu. Przeto właśnie Dotian ciął ile wlezie oraz dostrzegał, że inni walczą także wedle swoich sił oraz umiejętności walki. Albo raczej właściwie próbował ciąć, gdyż nagłe uderzenie jakąś wredną magią od tyłu odebrało mu nie tylko siły do dalszej walki, ale przede wszytskim uderzyło okropnym, przeszywającym bólem.
- Aah! - wrzasnął waląc się prawie na glebę nie mogąc wytrzymać ciosu magicznego. Jakimś sposobem utrzymał rónowagę, ale wiedział, że dostał bardzo mocnym czarem. Jednak właściwie nie mieli wyjścia poza dalszą walką. Toteż doskonale wiedząc, jak może zakończyć się bitwa, jesli ponownie Mahesturbator uderzy, dalej usiłował pacnąć stwora. Paliło jednak bardzo mocno, gdyby nie podniecenie spowodowane gwałtownym napływem adrenaliny, upadłby pewnie nietomny.
Po chwili, kiedy przy “istnieniu” pozostały zaledwie trzy stwory, które atakowały drużynę, nekromanta posłał pozostałe trzy do boju. Te konkretne wyglądały zdecydowanie inaczej, niż pobratymcy. Były przede wszystkim większe i poruszały się płynniej, jakby jeszcze niewystarczająco się rozłożyły, żeby fakt ten wpływał na ich funkcje motoryczne.
Zobaczywszy swoją szansę, Jaskier czym prędzej wyrwał z kołczanu oznaczoną na czerwono strzałę. Strzałę, którą jak uderzał w zombie, buchała jasnymi płomieniami, zapalając stwory. Nekromanta nie zdołał się uchylić i pocisk trafił go w ramię. Jasne płomienie buchnęły radośnie w górę dodając wszystkim otuchy… no może poza Meheliosem, który zaczął szykować kolejny czar, spoglądając na elfa z nienawiścią.
- Opss… - mruknął Jaskier. Podczas kiedy mocno raniony Stephen szykował uderzenie na kolejną istotę, która groziła jemu oraz Athanrowi. Był osłabiony, prawie nie widział ze zmęczenia natomiast poparzone kawałki skóry piekły niesamowicie, ale bitwa trwała. Jakoś dlatego zebrał się w sobie oraz uderzył nie zauważając nawet, że Jaskier zmienił go na stanowisku celu magii Meheliosa.
A Siobhan… Jak to Siobhan. Nauczona poprzednim sukcesem rozwarła paszczę celem stabilizacji i hyżo wycelowała w Meheliosa. Niech płonie - pomyślała w duszy. Jakimś cudem trafiła w udo nekromanty, jednak równocześnie z jej bełtem, z rąk napastnika wyleciała kula ognia, która pomknęła wprost w pierś Jaskra. Elf stęknął i zleciał z kozła, na którym do tej pory stał na koźle.
Jak się okazało, Jaskier przydeptywał lejce, nie pozwalając, żeby przerażone konie ruszyły. Wozem szarpnęło, kiedy zwierzęta wyrwały, jednak szybka reakca nieznajomego, polegająca na popchnięciu Kate w stronę zwierząt uniemożliwiła im ucieczkę. Zdumiona brązowowłosa upuściła miecz, jednak chwyciła lejce.
Wykożystawszy okzaję, nieznajomy chwycił miecz dziewczyny i zadał potężny cios, przecinając nadciągającego stwora na trzy części. Mehelios, zobaczywszy to ryknął wściekły, jednak ryk ów w magiczny sposób przemieniła w jęk kolejna strzała Jaskra, która ugodziła drugie ramię nekromanty.
Tymczasem obolały Stephen jęcząc próbował skoczyć na wóz, który nagle ruszył. Skoro bowiem nie było obok stworów, trzeba było chwytać wóz. Liczył jakoś na to, ze może gwałtownie ruszajace konie stratują magusa, jednak akurat to sie nie udało, natomiast jednak łajdak oberwał kolejnymi pociskami.
Athanar, oswobodziwszy się od ostatniego zwykłego stwora, ruszył pędem w stronę niezwykłego. Ciął, lecz mimo poteżnego ciosu, zombie dalej stało na nogach… zamachnęło się olbrzymimi łapskami w niezjaomego. Mężczyzna w smokingu nie zdołał się uchylić na czas, poświęcając ramię, które momentalnie zaczęło dymić. Jednak nie było krwi. Rozjuszony machnął mieczem, odłączając łeb stwora od tułowia. Jednak nie wyglądało na to, jakby się przejął raną.
- Niech to. Ciężko będzie znaleźć w tym świecie dobry materiał - pożalił się na głos.
Korn zamierzał dać upust swej frustracji, wyżywając się na nekromancie, przez którego stracił Złocisza. Nadał klaczy rozpędu i pognał w kierunku maga młynkując nad głową toporem. Barbarzyńcy udało się całkiem nieźle ciąć przeciwnika w pierś. Korn spostrzegł wysiłek Coena i jego momentalny upadek. Co, jak co, ale nekromanta miał poczucie humoru. Dziesiątki widmowych dłoni wyłoniło się nagle spod ziemi, chwytając nadciągających Coena i Athanara za nogi, powodując niechybne upadki na twarze wojowników. Z pomocą pospieszył im nieznajomy (chociaż może nie tak do końca nieznajomy…) w smokingu, sam dając się złapać.
Wskoczyć jakoś na wóz się nie udało, przynajmniej dopóki się ruszał. Syczący solidnie, obolały Stephen nie pchał się do walki, kiedy właściwie nie mógłby wiele pomóc, ale jakoś wtranżolił się wreszcie do środka, gdzie po prostu padł niemal omdlały na dechy podłogi.
Walka była zacięta, a oszalały Mehelios rzucał raz po razie czarami w coraz to inne osoby. Kiedy nekromanta zrozumiał, że wiele czasu mu nie pozostało, posłał ognisty pocisk w Stephena, pragnąc zemścić się za śmierć swojego chowańca, jednak młodzieniec częściowo zdołał osłonić się przed atakiem.
Do walki włączyła się niespodziewanie Kate, wywijając poderwanym z ziemi mieczem. Przeskoczyła nad widmowymi łapskami i cięła Meheliosa, chociaż nie elegancko, w jej ruchach dało się dostrzec jakieś okruszki techniki. Nekromancie bynajmniej się to nie spodobało i po kolejnej serii ataków, cisnął w dziewczynę jeden ze swoich ognistych pocisków. Kate stała tak nieszczęśliwie blisko, że siła uderzenia posłała ją w powietrze i kilka metrów w tył.
Jednak był to ostatni atak nekromanty. Kolejny cios topora Korna pozbawił Meheliosa sporą ilość krwi i przytomność. Walka się skończyła…? Siobhan widząc to pozwoliła przejąć stery przebywającym bliżej nekromanty. Odrzuciła kuszę niejako ze wstrętem. Chyba miała już dość używania ręki jako wysięgnika. Doskoczyła zaś do Stephena, który znajdował się najbliżej. Następnie miała zamiar poszukać Kate, chociaż obawiała się, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie nie przeżyła.
- Trzymasz się? - zapytała z przerażeniem obserwując jego poparzenia.
- Oczywiście piękna damo, że się trzymam - odpowiedział, albo raczej planował odpowiedzieć, gdyż wyszło mnie więcej jak: Bwszypszydamam. Dodajmy ponadto, że wypowiedziane z taką boleścią oraz skrzywieniem, że po prostu chojracka próba tylko bardziej wskazywała na jego rany. Jeśli uśmiechał się to dlatego, że był nieco otumaniony. Jeśli właśnie jeszcze się nie wywalił, to tylko, iż bał się, że podczas przewrotki będzie jeszcze bardziej bolało. Stał więc niczym chwiejący się snop, ociekający krwią oraz obolały (i przypalony) po serii ciosów magusa.
- Dobra, dobra, kładź się i leż! - powiedziała autorytarnie i popędziła do Kate. Miała nadzieję, że nie do zwłok tejże… Stephenem zajmie się za chwilę, póki co nie umierał, mógł poczekać. Los pokazał, że lepiej, żeby wszyscy byli żywi.
Okazało się, że brązowowłosa jest stosunkowo zdrowa i wielce poirytowana. Mężczyzna w smokingu trzymał ją za nadgarstki, krzywiąc się, kiedy dziewczyna walczyła o oswobodzenie.
- No już, już… - mówił uspokajającym tonem, jak do jakiegoś zwierzątka.
- Puszczaj mnie! - żądała Kate, kopiąc nieznajomego po nogach i, mimo że ciosy zdawały się być silne, mężczyzna nic sobie z nich nie robił. - Już po walce! Puszczaj!
- Nie, dopóki nie podziękujesz za ra…
- Jaki ratunek, świrze?! - wydarła się dziewczyna. - Złapałeś mnie, jak tylko mnie odrzuciło i trzymałeś, aż walka się skończyła! To żaden ratunek! To pomoc przeciwnikowi!
- Gościu! - wrzasnęła gniewnie na jegomościa. - Łapska wsadź se w gacie i zostaw dziewczynę!- trzepnęła go w ramię.
Nieznajomy popatrzył na Siobhan zdumiony, jednak spełnił polecenie, po czym ukłonił się teatralnie.
- Proszę o wybaczenie, jednak zaszło nieporozumienie - oznajmił. - Witaj pani, zwą mnie tutaj Alfred, chociaż możesz mówić na mnie, jak tylko chcesz… - Wyprostował się i rozejrzał dokoła. - Piękna robota, jednak sugeruję, albyście teraz nieco odpoczęli i poczekali na tych, którzy zmierzają w waszą stronę.
Kate tymczasem zostawiła miecz i ruszyła w stronę wozu, żeby uspokoić konie, jednak widać było pewną zmianę w zachowaniu. Teraz była cicha i zamyślona.
Jednak jakoś Stephen wolał stać niżeli się położyć. Pięt jakoś poparzonych nie miał, za to placki na pozostałej części ciała wyglądały bardzo średnio. Obawiał mocno się, że po prostu jesli sie położy, urazi jakąś uszkodzoną część.
- Wszystkim udało się jakoś? - wydukał pytając oraz niepokojąc się, jak jego reszta kompanów.
- No ba, ale co z tym tutaj! - zawołał Athanar, trącając butem Meheliosa.
- A dycha to to jeszcze? - zapytał Jaskier, podchodząc.
- Ano chwilowo jeszcze dycha… - odpowiedział wojownik, unosząc miecz.
- Nie! Nie zabijaj! - Jaskier doskoczył do niego, machając rękoma. - Z tego, co wiem, nie wolno takich zabijać!
- A dlaczego niby? - odezwał się nieoczekiwanie wiedźmin.
- Ponieważ… eee… takie jest tutejsze prawo? Nie ubijać bez sądu? - burknął elf.
- Wobec tego niech go ktoś osądzi, chociażby Athanar, potem dajcie mu to co powinien dostać - wygulgał słabo Stephen. Czuł właściwie się arcykiepsko, ale fakt, że stał nie ruszajac się oraz podpierając, nieco pomagał wojownikowi. Jasna kwestia, skoro mieli takie prawa, to niech ktoś powie, że tamten jest osądzony oraz go puknie, albo po prostu niech się wszyscy odwrócą oraz stwiierdzą, ze magik nie wytrzymał. Bowiem jakimś problemem było utrzymanie magusa całego utrzymując stan jakiego takiego spokoju. - Niech ktoś obudzi Waellosa, będzie wiedział, co robić, żeby to usmarkane dziadostwo nie atakowło nas, kiedy odzyska przytomność, jeśli odzywska. Waellos musi go także przeszukać, bowiem dla nas mogłoby to być średniawo bezpieczne. Przepraszam was, ale chyba zacznę rzygać - dodał po chwili uprzejmo - swłabym głosem, potem zaś rozległ się charakterystyczny odgłos prychająco - gulgocząco - chakujący wskazujący na ostre wymioty..
- Chyba nie będziecie musieli się tym kłopotać - odparł Alfred, opierając się o wóz z drugiej strony, niż stał Stephen.
I rzeczywiście. Z oddali dało się słyszeć charakterystyczny tętent galopujących koni.
- Miło byłoby, gdyby mieli kapłana leczącego - mruknął obolały Stephen, który własnie skończył rzyganie oraz wygladał naprawdę kiepsko.
- Ja radzę stąd się zmywać. Osądzą nas! - wykrzyknęła zlękniona Siobhan odruchowo chowając się nieznacznie za najbliższym z drzew. Miała złe przeczucia. Sama też nie czuła się dobrze i z ulgą oparła się o pień. Szczerze powiedziawszy adrenalina opadła i ból ramienia nadwyrężonego dodatkowo podtrzymywaniem ciężkiej, metalowej kuszy, dawał się we znaki.
Pewnie mógłby to być dobry pomysł, gdyby mógł chodzić, dlatego właśnie Stephen odezwał się.
- Wobec właśnie tego, uciekaj. Nie wspomnimy, że byłaś tutaj.
 
__________________
Nieobecny
mckorn jest offline  
Stary 22-11-2013, 22:56   #73
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Jednak zanim Siobhan zdążyła rozważyć opcję ucieczki, nadjechali jeźdźcy.


Trzech z nich dostrzegli bez problemu, jednak pozostała dwójka zdawała się stapiać z otulającym wszystko i wszystkich mrokiem. Zatrzymali się w kilkunastometrowej odległości. Jeden z jeźdźców wysunął się przed pozostałych. Był to starszy mężczyzna z zaczątkami siwizny. W ręku trzymał biały kostur, tak podobny do kostura Waelleosa. Czyży też był Inkwizytorem?
- Co się tu stało? – zapytał, nie schodząc z wierzchowca.


Niespodziewanie z jego ramienia coś spadło i poleciało w stronę nieprzytomnego Meheliosa. Pozostali nie mogli tego dostrzec, jednak ci, którzy stali nad nekromantą, zauważyli małą wiewiórkę.
- Wybacz, panie, jednak rozmawianie z nieznajomymi jak na razie źle się dla nas kończyło – odparł Jaskier, jako że z drużyny to on najmniej ucierpiał (pomijając oczywiście wiedźmina, który trzymał się z tyłu).
- Jesteśmy wysłannikami króla i oczekujemy większego szacunku – zagrzmiał w odpowiedzi Inkwizytor. - Pragnę porozmawiać z Inkwizytorem Shadobow.
- A więc nie krępuj się, śmiało, leży tam – elf wskazał kciukiem wóz, na którym leżeli magowie.
Młoda kobieta, która przyjechała w grupie, westchnęła cicho, zasłaniając usta rękoma. Wpatrywała się zszokowana w leżące dokoła ciała. Niewiele starszy mężczyzna, który siedział na koniu obok, również nie wyglądał na uradowanego otoczeniem.
Za to z pozostałej dwójki nie dało się nic wyczytać. Odziani od stóp do głów w czerń, wyglądali niczym kamienne rzeźby, które ktoś przymocował do końskich grzbietów. Kamienne rzeźby z misternymi hełmami, stylizowanymi na łby smoków. Sprawiali wrażenie śmiertelnie niebezpiecznych. I to właśnie do nich zwrócił się Pan Inkwizytor:
- Jeden z was niech jedzie do wioski, drugi niech zostanie... na wszelki wypadek...
- Nie jesteśmy twoimi sługami. Wiemy, co mamy robić – odparł jeden z zamaskowanych.
Inkwizytorowi wyraźnie się to nie spodobało.:
- Jack, Mindy. Nie widzicie, że macie tu robotę? – warknął na pozostałą dwójkę.
- T-tak jest! – zawołała kobieta, zsiadając nieporadnie z konia. -[i] Mam na imię Mindy i jestem uzdrowicielką. Komu mogę po...
- Nekromanta leży tam – przerwał jej Inkwizytor, wskazując Meheliosa kosturem. - Ma stanąć przed sądem, a martwy nie na wiele się nam tam zda.
Kobieta posłusznie ruszyła we wskazanym kierunku.
- Tu też mamy rannych – warknął Jaskier. Apodyktyczny mag najwyraźniej nie przypadł elfowi do gustu.


Nagle Siobhan, która nie śmiała wyjść z ukrycia, kiedy nadjechali jeźdźcy, nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Wrzasnęła, przekonana, że to kolejny ze sług nekromanty, jednak kiedy się obróciła, zobaczyła jednego z owych zamaskowanych mężczyzn. Szybkie spojrzenie w stronę koni potwierdziło fakt, że jeden z nich w niewytłumaczalny sposób zakradł się tuż za jej plecy, nie powodując najmniejszego szmeru.

Cyganka wtuliła się plecami w drzewo nie mogąc wydobyć z siebie przez chwilę żadnego dźwięku.
- Spalił wioskę, napadli nas! - szeptała gorączkowo. Obawiała się jednak, że chodziło tutaj o prywatną wycieczkę i bała się nawet pomyśleć, o którą dokładnie. W końcu mieszkała szmat czasu w zamtuzie i nie była do końca czysta… Mogło chodzić o wszystko, a te zamaskowane łapserdaki nie wyglądały na kompromisowych ludzi. Pluła sobie w brodę po tysiąckroć, że nie zwiała, gdy była ku temu okazja.
Jednak zamaskowany jegomość wskazał ręką w stronę jej towarzyszy, jakby zapraszał do podejścia, po czym sam ruszył w stronę swojego wierzchowca.
Siobhan, podczas pobytu w Celltown wiele razy słyszała o podobnych postaciach. Mieli należeć do specjalnego oddziału, podległego bezpośrednio królowi. Miecze Króla, czy Dragoni. Różnie ich nazywano. Co bardziej przesądni wierzyli, że są to wysłannicy bogów, inni mówili, że to specjalna jednostka magów. Ponoć mieli posiadać specjalne zdolności, umożliwiające im przenoszenie się z miejsca na miejsce. Nie można ich było zranić i czytali w myślach. Jeden Miecz potrafił pokonać tuzin magów, zanim ci byli w stanie rzucić jakikolwiek czar! Cyganka jednak nigdy nie dawała wiary tego typu opowieściom. Do tej pory...

 

Ostatnio edytowane przez Karmelek : 29-11-2013 o 07:14. Powód: Po tygodniach prób i błędów, w końcu znalazłam coś, co jako tako nadaje się na Dragona. Powinien mieć jeszcze smoczy hełm :/
Karmelek jest offline  
Stary 30-11-2013, 22:21   #74
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Waeellos jest przyzwoiitym gościeem - wymruczał jękliwie Stephen. - Walczył przeeciwko tamteemu. Macie koogooś, kto umie rzuucać czaary lecznicze na tych bardziej przyyzwotych, czy tylko na jaakichś łajdaaków? My boowieem teeż walczyyliśmy oraz odnieeśliśmy raany - doskonale widać było, jak wygląda oraz że inni także mocno oberwali. - Kto jeest więęc dla waas ważnieejszy? - wielgaśnym wysiłkiem woli ruszył ku jeźdźcom oraz ich koniom, chwijąc się mocno, pokryty kwią oraz poparzeniami, jakby chciał zawstydzić inkwizytorskiego cymbała. - Oraz nie straaszcie naszyych - dodał słysząc krzyk panny Esmeraldy.

Barbarzyńca z trudem zmusił klacz inkwizytora do zbliżenia się ku przybyszom. Dopiero przed chwilą, gdy opuścił go szał, zdał sobie sprawę z wszystkich ran, zadrapań i oparzeń jakie pokrywały jego ciało. Było tego trochę.
- Nieznajomy, stoczyliśmy trudną bitwę. Opatrzcie naszych rannych, później porozmawiamy. - Korn zwrócił się do maga.
- Nie rozkazuj mi, śmieciu. - Wycedził mag, spoglądając na Korna z góry.
- Ja się tym zajmę - odparł niemal jednocześnie mężczyzna, którego Inkwizytor nazwał Jack. Popatrzył na przełożonego obojętnie, po czym zeszkoczył ze swojego konia i przywiązał wodze do niskiego drzewka.
- Najpierw nekromanta! - zagrzmiał Inkwizytor.
- Proszę o wybaczenie, Inkwizytorze Teero, jednak nasza dewizą jest, alby pomagać wszystkim potrzebującym, a Mindy doskonale sobie poradzi sama… śmiem twierdzić, że będę jej przeszkadzać. Dlatego zajmę się innymi - odparł Jack, podchodząc prosto do Stephena. - Nie wyglądasz najlepiej. Może chciałbyś się położyć? - zagadnął, porzy okazji zerkając na dwójkę magów, na wozie. - Inkwizytorowi Shadobow nic nie jest - oznajmił skupiąjąc się na Stephenie.
W tym momencie Siobhan niespokojnie oglądając się przez ramię na Dragona opuściła swoją prowizoryczną kryjówkę i podeszła do zebranych. W zmieszaniu skubała temblak zdrową ręką. Starała się oczyścić myśli, tak na wszelki wypadek. Nie czuła się swojo. Ba! Czuła się nago! I nie przeszkadzało by jej to wcale, gdyby nagość była fizyczna, o nie. To uczucie znała i takie obnażenie nie było w stanie zrobić jej krzywdy. Gorzej, gdy ktoś miał jej umysł na talerzu. Denerwowała się coraz bardziej. Jeszcze chwila, a zacznie się pocić...

Gdyby właśnie nie słaniał się na nogach, odpowiedziałby temu głąbowi, który udowadniał wypowiedzią, że od nauki magii inteligencji nie przybywa nadto. Szczęśliwie jakiś rozsądniejszy młodzian zdecydował się mu pomóc swoimi umiejętnościami leczniczymi.
- Dziękuję ci szlachetny panie - wyszeptał kładący się wedle wskazań Stephen. - Serce pełne współczucia szlachetnego masz oraz przyzwoitości, kiedy słabemu oraz ranionemu chcesz pomóc, pomimo głosu innego. Aa! - wyrwało mu się głośniej, kiedy ciało dotknęło trawiastej ziemi większą powierzchnią. - Jestem gotowy na twoje leczenie, szlachetny panie.
- Wypełniam jedynie wolę króla - odparł Jack, uśmiechając się pobłażliwie. - A wolą króla jest, alby studenci mieli wiele okazji, żeby uczyć się na prawdziwych ranach - dodał ze śmiechem.
- Szybciej. Nie mam zamiaru nocować w tym miejscu, pojedziemy do tej wiochy, o której wspominali. - Inkwizytor wyraźnie był nie w sosie.
- Ale… tam nie mają miejsca. Jedynym budynkiem, jaki stoi, jest gospoda - rzuciła nieśmiało Kate.
- A co mnie to obchodzi? - warknął magus. - Poza tym, nie odzywaj się niepytana, ty brudna...
- Hola, hola! - zawołał Alfred, stając przed brązowowłosą. - Kogo jak kogo, ale jej nie pozwolę obrażać.
- A ty kim niby jesteś?
- Jestem panem WSZYSTKICH ziem w mojej krainie - odparł dumnie, otrzepując ręce. - A moc moja… eee… no dobra, to sobie daruję… - westchnął. - Jednak nie pozwolę obrażać Kari… Kate, która jest pod moją opieką.

Tymczasem Jack, który zajmował się Stephenem, w pierwszej kolejności ściągnął tyle ubrań z młodzieńca, ile dał radę, nie przysparzając zbyt dużego bólu. Oczywiście Stephen dostał jakieś zielska do żucia, po których zrobiło mu się dziwnie ciepło i błogo, a cierpienie zeszło na inny plan, jednak i tak krzywił się niemiłosiernie.
- Nie wygląda to ładnie - zwrócił się tonem pogawędki Jack. - Ale nie martw się… zaraz coś z tym spróbujemy zrobić… Hej! Ty! Potrzebna mi tu woda! - zawołał w stronę Coena.
- To sobie przynieś - odparł wiedźmin, zakładając nogę na nogę. Z pomocą jednak przyszedł Jaskier, rzucając bukłak.
- Jednak elfy są milsze, niż większość ludzi - mruknął Jack, przemywając sączące się rany. - Teraz musisz się rozluźnić - polecił Stephenowi, ustawiając nad nim dłonie.
Młodzieniec poczuł dziwne ciepło, rozlewające się po całym jego ciele. Napięte mięśnie nagle zwiotczały, a myśli uspokoiły się. Może to zasługa ziół? W każdym razie prędko zapadł w półsen, z którego wyrwało go ciche westchnięcie Jacka.
Stephen czół się znacznie lepiej. W prawdzie ciało dalej było ociężałe i rozluźnione, ale niemal nic go nie bolało. Jak przez mgłę słyszał „uprzejmą” rozmowę z Inkwizytorem.
Siobhan z przerażeniem patrzyła na te praktyki. Nie od dziś nie miała zaufania do magii. nie chciała mieć też nic wspólnego z podobnymi obrzędami. W jej stronach wierzono, że każdy magiczny rytuał kradnie poddawanemu mu cząstkę duszy. Schowała rękę na temblaku za plecy z nadzieją, że wszyscy skupią się na sukinkocie inkwizytorze, a o niej zapomną i tyle.
- Pomogło medyku! - aż głośniej wyrwał się Stephen, kiedy wyszedł z jakiego takiego omdlenia. - Wasz władca zaiste jest mądrym oraz szlachetnym królem, jeśli ma takich poddanych, jak ty, którzy nie szczędzą sił, by pomóc innym - liczył na to, że słowa owe dojdą także do owego śmiecia, który hańbił swój urząd zachowaniem godnym bandyty. - [i]Proszę jednak, czy mógłbyś pomóc także moim kompanom. Wprawdzie oberwałem chyba najsolidniej, ale ich okaleczenia także są bolesne niewątpliwie.
- Za chwilkę… - murknął Jack, siadając ciężko na ziemi. Widocznie kapłan lub magik dysponujący leczniczą mocą potrzebował odpoczynku. Szanował to oraz jego chęć pomocy, przeciwnie do chęci wygodnickiego głąba. Powoli jakoś Stephen wstał na równe nogi, aczkolwiek się nie forsując.
- Podziękowania tobie - niemal wykrzyknął demonstrując znaczące polepszenie.
- Poczekajmy dopóki ów zacny człek oraz prawy poddany szlachetnego władcy nie pomoże nam - rzekł spokojnie do swoich, podchodząc do Waellosa oraz próbując obudzić go. Bowiem widać potrzebny był, coby usadzić przemądrzałego kumpla po inkwizycyjnym fachu.
- Ej chłopie, mamy problem. Miałbyś ochotę obudzić się już, choćby na chwilkę, coby odrzec parę słodkich słów pewnemu gościowi - ni to spytał, ni to oznajmił wojownik.
- Nie budź go - nakazała Mindy, podchodząc. Najwyraźniej skończyła opatrywać Meheliosa. Nekromanta był właśnie wiązany przez jednego z Dragonów i na całe szczęście (dla siebie) nie odzyskał jeszcze przytomności. - Nie są na chwilę obecną potrzebni, a wyczerpani powinni odzyskać nieco sił podczas snu. Z resztą wątpię, czy byłbyś w stanie ich teraz dobudzić.
Uzdrowicielka rozejrzała się dokoła, a jej spojrzenie padło na Siobhan.
- Nie wyglądasz najlepiej… - rzuciła. - Mogę pomóc?
- Dobrze więc, pośpi sobie niczym malutkie niemowlę. Planowaliśmy własnie tak ich zostawić, aby wypoczęli, kiedy pojawił się tamten urzędnik - wyjaśnił medyczce Stephen, naprawdę bardzo wdzięczny. Dumał własnie, czy powinni po uleczeniu ruszać do miasta, czy też wrzaskliwy głąb zacząłby się pluć. Uznał wobec tego, że nie ma po co zadrazniać sytuacji. Mogli odpocząć nieco tutaj, znaczy nieco dalej, poza pobojowiskiem, ale tak, zeby nie drażnić tamtego dupka. - No Esmeraldo, twoja kolej - uśmiechnął się zachęcająco do ranionej dziewczyny - Naprawdę pomagają.
Siobhan widząc uśmiechniętego Stephena, który przed chwilą prawie konał, stwierdziła, że w sumie i tak nie ma duszy. Nic jej nie szkodziło spróbować, najwyżej trochę zdziecinnieje czy coś. Ale boleć nie będzie, a to już gra świeczki warta, czyż nie?
- Bardzo proszę o pomoc… - dodała ze sztywną uprzejmością i z aż nadto nienaturalną miną. Nie praktykowała w dziedzinie kurtuazji, ciężko od niej więc było wymagać ogłady.
- Usiadź proszę, będzie wygodniej - powiedziała Mindy, wskazując wóz.
- Naprawdę świetni fachowcy, kapłani pewnie jacyś, albo magowie solidnych umiejętności oraz potrafiący wesprzeć - dodał ducha Esmeraldzie, która wydawała się neico spięta. Ewidentnie bowiem Stephen czuł się lepiej. Większość ran się pobliźniła, pozostałe zaś pokryły strupami, obolałe ciało przestało piec, tylko swędziało. Jednak pewnie był to własnie efekt leczniczy.
- Kate jak się czujesz? - spytał pełen troski, wprawdzie bowiem także Korn raniony został oraz Jaskier, ale co dziewczyna to dziewczyna. Szczególnie własnie tak delikatna jak panna Kate.
- Nic mi nie jest - odparła, oddalając się jak najbardziej od Alfreda. - Możemy stąd już iść, proszę?
Tymczasem uzdrowicielka usadziła Siobhan na tyle wozu, gdzie sama również przycupnęła. Krytycznie oceniła rany, po czym przemyła je wodą, po czym, podobnie jak Jack wcześniej, ustawiła rozłożone dłonie nad ramieniem cyganki. Siobhan poczuła przyjemne ciepło, które rozeszło się od ramienia w górę.
- Może nie będziesz mogła jeszcze walczyć tą ręką, ale za kilka dni powinna być w pełni sprawna - oznajmiła Mindy, oddychając ciężko. - Dlaczego tak ciężko się ciebie leczy? - burknęła pod nosem. Po kilku minutach Siobhan była wolna i bynajmniej, czuła się lepiej. Postanowiła nie komentować uwagi uzdrowicielki. Dla jej i własnego dobra. Niemniej doświadczenie nie należało wcale do najgorszych...
- Ruszymy kiedy tylko podleczą Korna - wyjaśnił Kate wojownik. - Także oberwał solidnie. Oczywiście ponadto, jeśli tamten osobnik się nie spluje do reszty. Chyba jakoś jest szychą, albo kimś takim - niedostrzegalnie niemal wskazał na wrzaskliwego inkwizycyjnego urzędnika. - Jednak właściwie - przerwał na chwilę - na pewno nic ci nie jest?
- Nic…
- Nieładnie kłamać… - zanucił ktoś za plecami Stephena. Alfred spoglądał w gwieździste niebo z rękoma za plecami, ewidentnie starając się wyglądać niewinnie.
- Nic mi nie jest, jeśli nie liczyć poirytowania spowodowanego obecnością pewnej persony - wycedziła przez zęby Kate. Stephen miał wrażenie, że gdyby spojrzeniem można było zabijać, wszyscy w promieniu kilku mil byliby już dawno martwi. Tylko jednak, że prosty niczym klinga miecza wojownik niespecjalnie dobry był przy odbieraniu empatycznych sugestii. Tym właśnie bardziej, ze naprawdę martwił się o nią oraz widać było, że także wydaje mu się, że cos jest nie tak nie tylko, co do humorku, ale także okaleczeń.
- Nikt ciebie do niczego nie zmusi, ale jednak … magików nie lubisz, czy coo … dać spokój po prostu oraz odczepić się? - spytał spiętą niczym struna dziewczynę.
- Faceci… ile trzeba wam tłumaczyć? Co? - burnkęła, podchodząc do zdenerwowanych koni. Widać ich toważystwo było jej obecni milsze, niż ich.
Widocznie jakoś ma owe kobiece dni, pomyślał odprawiony Stephen, ale nie powiedział tego na głos. Lubił jasne sytuacje, bowiem słabo orientował się podczas innych. Skoro wściekła Kate pragnęła przede wszystkim spokoju, stwierdził że po prostu będize to najlepszy prezent, jaki może jej ofiarować.
- Bez chyba względu na to, czy powiedziała prawdę, po prostu to na ten moment chyba jest prawda. Tego pewnie się najrozsądniej trzymać - powiedział cicho do Alfreda. - Waellos póki co pochrapuje oraz pewnie szybko nie wstanie. Jak myslisz, tamten wypuści nas oraz ogólnie, niezła robota przy tamtych zombiakach.
- Bynajmniej, dajmy jej spokój - westchnął Alfred i skinął głową. - I zgadzam się, że magom też się należy. Każdy z nich pokonał więcej tych pokrak, niż my wszyscy razem wzięci. - Zamilkł na chwilę, rozglądając się dokoła. - Chyba pozostanę z wami na jakiś czas. W sumie dotrzymaliście swoją część umowy. - Oznajmił, uśmiechając się przebiegle. - Jak każdy wypocznie, odeślę was do waszych światów - dodał ciszej.
- Chyba jednak podziękuję - skrzywił się Stephen. - Chciałem kopnąć cię solidnie wiesz, tam gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, jednak jakoś mi przeszło. Tylko jednak wiesz, nie wszyscy doszli … - rzekł smutno wspominając ich dawną kompankę oraz wesołego magika Akademii Czarodziejskiej. - Chrzanię odesłanie, tam tak czy siak niewiele mnie czekało, ród jest zabezpieczony, ponieważ ojciec ma innych synów, zaś pewnie tutaj spotkam jeszcze trochę lepszych przygód oraz jakoś czuję, że tutaj pasuję. Jabyś mógł po prostu mnie trochę wspomóc, było by fajnie. Jak się uda - rozmarzył się - kiedyś chciałbym mieć tutaj swoją posiadłość czy jakiś gród, może kiedyś kogoś ...
- Ale to jest obcy świat, o nieznanych tobie zasadach. Cell jest jeszcze jako takie podobne, jednak inne państwa? - przekonywał Alfred. - Wojna się zbliża. Wojna wschodu z zachodem i bynajmniej nie będzie to ładne, czy przyjemne. Lepiej wynieść się stąd, kiedy masz jeszcze sznsę.
- Faktycznie wspomnianych zasad nie znam, ale doskonale wiedziałes to, kiedy mnie tutaj wpakowałeś. Wtedy jakoś ci to nie przeszkadzało. Nie wspominajac drobnego faktu, iż na Faerunie także bez przerwy się ktoś tłucze, dlatego nie kombinuj. Jeśli jakis problem masz, mów wprost zamiast kręcić zachęcając do wybycia stąd.
- Ja? Kręcić? - Wyglądało na to, że tajemniczy jegomość święcie się oburzył. - Ja tu usiłuję być miły, dotrzymać swojej części umowy. Obiecałem, że jak tylko pokonacie nekromantę, to pomogę wam wrócić do swoich światów.
- Hej, wy tam! Ruszamy! - zawołał Inkwizytor. Stephenowi wydało się dziwne, że nie skomentował on stopnia dziwności właśnie przeprowadzonej rozmowy, jednak półuśmieszek Alfreda zasiał w nim nieprzyjemne przekonanie, że nikt, oprócz niego, Siobhan, Korna i Coena nic nie słyszał. A dlaczego oprócz nich? Bo uważnie nasłuchiwali.
- Nie magowie, bogowie… - burknął Alfred, spoglądając niezadowolony na Coena. - I wcale nie kręcę…
- Jeśli chciałbyś być miły - powiedział uśmiechając się sympatycznie Stephen - to bądź, czyli sprokuruj mi jakiś fajną posiadłość mającą solidną twierdzę oraz kawał ziemi, coby można to utrzymać oraz wspomóż co nieco sam wiesz jak - rzekł dumając jednocześnie, czy jeśli Esmeralda także tego słuchała, czy własnie oznacza to, że została przeniesiona, jak reszta towarzystwa. Ponadto Kate, jaką ona miała odegrać rolę? Polubił właściwie ją, oględnie mówiąc, Jaskier także był sensownym gościem oraz barbarzyńca Korn. Esmeraldy wcale nie poznał, poza kilkoma gadkami. Faktem jest jednak, ze podczas bitki dziewczyna wykazała się niemałą odwagą, co cenił sobie. Waellos był także stosunkowo przyzwoity, powiedzmy poznawany stopniowo robił coraz lepsze wrażenie, jako rozsądny oraz stonowany człek.
- Oczywiście, że też zostałą przeniesiona… - burknął Alfred. - A z posiadłości nici. Ledwie dałem radę dogadać się z tutejszymi bogami… - Młodzieniec zauważył, że mimo iż słyszał słowa, jegomość nie poruszał ustami. Za to westchnął już normalnie. -[i] Ano… mogę przesyłać słowa prosto do was. Jest to nieco bezpieczniejszy sposób, niż rzucać je od tak w powietrze, gdzie niepowołane istoty mogłyby je przechwycić.
- Fajnie nawet, ale wobec tego co zamierzasz zaoferować w zamian? Odesłanie stanowi zerowe zaangażowenie. Dla ciebie wykonaliśmy coś, chcesz nas natomiast odesłać. Co to dla nas za zysk? To tak, jakbyśmy w ogóle nic dla ciebie nie wykonywali oraz spokojnie byli na swoich posiadłościach. Uczciwie jakiś rewanż byłby sensowny. Nawet jeśli nie potrafiłeś się dogadać ze swoimi kumplami tutaj, to jednak chyba możesz jakoś wesprzeć umiejętnościami, przedmiotami, czy czymkolwiek innym - odparł Stephen facetowi.
- Ceny zdobytego doświadczenia nie da się zmierzyć w żadnej walucie - burknął na głos w odpowiedzi. - Lepiej przerwijmy na chwilę rozmowę, bo dziwnie ci się przyglądają - dodał, jednak tym razem bez słów.
- Sprawa jasna, doświadczenie - mruknął sobie pod nosem kpiąco. Chyba jakiegoś naiwnego szukał, tyle jednak, że Faerun raczej miał wielkie pokłady cwaniakujących chciwców, natomiast altruistycznie myślących osobników spotykało się raczej rzadko, niemal wyłącznei wśród wyznających bóstwo Ilmatera. Wprawdzie bowiem Stephen nie miał lichwiarsko - wrednego charakteru, ale czuł jakoś, że chcą niewątpliwie zrobić go na szaro niczym pajaca.

Siobhan wciąż nie odzywała się. Tak było lepiej, za dużo magii wisiało w powietrzu, a po samym uzdrawianiu czuła się zbrukana… Pomimo, iż fizycznie czuła się o niebo lepiej, ale tego wolała sama przed sobą nie przyznawać. Generalnie nie lubiła chwiać posadami własnego świata. Zastanawiało ją natomiast jedno - chce wracać? Jedyne, czego chciała od życia to normalności. Może trochę pokrętnie rozumianej, ale jednak. Nie uśmiechało jej się wracać do nędzy, do niepewnego politycznie kraju. A że w tym świecie miała panować wojna? No cóż, nie przerażało jej to wcale. Czymże innym karmił ją los aż do momentu, gdy trafiła do Cell? Milcząca ruszyła za inkwizytorem oglądając się na towarzyszy.

Korn odezwał się po długim milczeniu.
- Co właściwie czeka nas w Cell? - Zapytał się inkwizytora. Widząc zachowanie magusa z wybujałym ego zaczynał się bowiem bać, czy nie zostaną w coś wrobieni…
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 30-11-2013 o 22:26.
Kelly jest offline  
Stary 30-11-2013, 23:49   #75
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Grupa czym prędzej ruszyła z miejsca, żeby kilka kilometrów dalej zatrzymać się na noc. Inkwizytor Teero wydawał się być przerażony na myśl o tym, że ma spać na ziemi, jednak ochoczo jął rozdzielać warty (oczywiście siebie nie uwzględniając).
Stanęło jednak nie po jego myśli, a po myśli Miecza (drugi gdzieś zniknął w międzyczasie, pozostawiając po sobie konia, jednak nikt z miejscowych nie wydawał się tym zaskoczony, czy zaniepokojony). Wszystkie warty przejął Dragon, nakazując całej reszcie należycie wypocząć. Małomówny człowiek, oznajmiwszy swą (a zatem i królewską) wolę, zniknął w ciemnościach nocy.
Niewielkie ognisko uratowało ich przed zamarznięciem, a z samego rana wyruszyli dalej.
Okazało się, że drugi z Mieczy był w zdewastowanej wiosce, ocenić straty (czego dowiedzieli się, kiedy Coen nie wytrzymał domysłów towarzyszy). Przemilczeli jednak fakt, że taką długą drogę przebył pieszo, kiedy miał do dyspozycji konia.
Z ciekawszych rzeczy, okazało się, że Alfred nie odszedł. Pozostał z nimi, cały czas mając na oku Kate. Dziewczyna zaś zachowywała się... inaczej. Była małomówna, jak zawsze, jednak w inny sposób. Wcześniej ciekawe, naiwne oczka, oglądające wszystko dokoła, były teraz zimne i skupione. Kate przybierała też często minę, jakby się nad czymś dogłębnie zastanawiała, jednak zapytana o to, uśmiechała się i kręciła głową, zbywając pytanie.

Waelleos obudził się godzinę drogi od bram Celltown i zdumiony przywitał się z Inkwizytorem Terro, po czym odebrał swoją klacz Kornowi i Inkwizytorzy odjechali parędziesiąt metrów do przodu, żeby porozmawiać na osobności.
Do stolicy dojechali po południu, z racji tego, że większość z nich (pozbawiona wierzchowców), musiała iść pieszo. Na wozie pozostały Kate, Shiobhan, Revigden (który jeszcze się nie ocknął z głębokiego snu) i związany i zakneblowany Mehelios. W pobliżu wozu jechał też zawsze jeden z milczących Dragonów, wywołując napięcie u niektórych (głównie u Kate i Shiobhan).

Wysokie mury było widać nawet ze znacznej odległości. Celltown okazało się dosyć sporym miastem, nawet jak na oczekiwania Stephena. Przejechali przez olbrzymią bramę, a Jaskier opowiadał im, co widzą.
- Bramę otwierają tylko w dzień, kiedy jest słońce – mówił. -[i] Jest to tradycja jeszcze ze starych czasów, kiedy istniały istoty, które kryły się w cieniach. Oczywiście i tak dostawały się do miasta, jednak było ich o wiele mniej... Hmm... za chwilę będziemy przejeżdżać obok mojej ulubionej dzielnicy... widzicie te wszystkie światła? - Elf wskazał na zacienioną uliczkę, pełną zapalonych, czerwonych latarni. - Jak się palą, oznacza to, że lokal jest czynny! – Jego głos ledwie było słychać przez narastający gwar i wkrótce Jaskier dał sobie spokój z tłumaczeniem.


Jednak, mimo niesamowitego gwaru i ścisku, jaki panował na ulicach, poruszali się sprawnie do przodu. Shiobhan doskonale znała powód takiego stanu rzeczy. A były nim dwa Miecze. Ludzie czuli przed nimi zabobonny wręcz lęk i cyganka wcale się nie temu nie dziwiła.
Waelleos wyjaśnił im jeszcze przed murami, że pierwszym, co będą musieli zrobić, będzie stawienie się u króla. Inkwizytor wstrzymał się z dalszymi wyjaśnieniami, tłumacząc, że nie jest godzien mówić za króla.
Wiedząc, że zmierzają do królewskiego zamku, Shiobhan straszliwie się niepokoiła. Niby była to jakaś tam szansa na wybicie się z plebsu do lepszych sfer, jednak za Runicznym Murem, który otaczał tereny zamkowe, mieściła się również ta przeklęta wylęgarnia magów. Jednak pod czujnym okiem Dragonów, cyganka wolała pozostać posłuszna.
Po minięciu Szlacheckiej Bramy, znaleźli się na o wiele cichszych i czystszych ulicach. Mijali kolejne ulice, a ludzie mniej chętnie schodzili im z drogi. Ci tutaj wyraźnie byli bardziej pewni siebie i niejako oswojeni(?) z widokiem Mieczy Króla. Dopiero po kolejnej chwili drużyna uświadomiła sobie, że ponownie jeden z Dragonów zniknął.
Przez ostatnią bramę również udało im się przejechać bez problemów. Strażnicy, tak jak przy poprzednich bramach, widząc Miecz (a może Inkwizytorów?), nawet ich nie zatrzymywał.

- Ostatnia szansa. Kto chce wrócić do swojego świata, pójdzie przed wieczorem ze mną – usłyszeli w swoich głowach głos Alfreda. Stephen dostrzegł lekki ruch głowy Coena, jakby wiedźmin potakiwał. Cóż. Wiadomo, kto na pewno odejdzie.
- Ten świat nie jest taki, jak twój – słyszał dalej Stephen. - Twoje strony są bardziej dzikie, ale jednocześnie bardziej swojskie, nie uważasz? To obcy świat. Nie masz pojęcia o kulturze i obyczajach. Nie będziesz wiedział, co zrobić, kiedy napotkasz bazyliszka na swojej drodze, albo kappę. Różnych stworów jest tu pełno...
Młodzieniec jednak miał już dosyć i pomyślał, że jeśli tajemniczy, denerwujący jegomość nie zostawi jego myśli w spokoju, zrobi komuś krzywdę.
- Wedle życzenia... – usłyszał warkliwą odpowiedź.
Tymczasem Shiobhan słyszała coś zupełnie innego. Opowieści o magii tego świata i o tym, jak to niektórzy traktują niemagicznych. Ostrzegał, straszył...
- Wiesz doskonale, że u ciebie jest przyjemniej. Mniej wynaturzeń magicznych...
Jednak kobieta prychnęła pod nosem. A co niby do niej mówi, jak nie wynaturzenie magiczne? Przecież to nie było normalne, żeby mówić komuś prosto do głowy! Czuła się splugawiona, obnażona na swój sposób. Zaczęła się też zastanawiać, czy Dragoni nie są w stanie podsłuchać tego, co Alfred mówi...
- Zauważyłeś już pewnie – tym razem celem był Korn - że twój demoni przyjaciel tutaj ci nie pomoże? Coraz słabiej czujesz z nim więź. Możliwe też, że jeśli tu dłużej pozostaniesz, powoli zaczniesz tracić siły i życie. Umrzesz jako wyniszczony słabeusz... w swoim świecie możesz jednak zginąć jak bohater!
Tak. To miało swój sens. Barbarzyńca niczego bardziej nie pragnął, niż zginać w boju. Starość była chorobą tchórzy. On nie był tchórzem! Co to to nie!
- Mądra decyzja – w głosie Alfreda barbarzyńca usłyszał aprobatę.

Zamek stał na niewielkim wzniesieniu, za kolejną, tym razem ewidentnie symboliczną bramą, przy której stało dwóch strażników w zdobnych zbrojach. Biały piaseczek chrzęścił pod kołami wozu i kopytami zmęczonych koni.


- Dobrze, możemy iść dalej – oznajmił Waelleos, któremu zdążyły wrócić kolory na twarz. Inkwizytor wyglądał znacznie lepiej, niż kilka godzin temu, a zasługę głośno przypisywał Jeffowi który, razem ze swoją towarzyszką, poświęcił cały ranek na doprowadzenie Korna i pozostałych (poza Kate i oczywiście Alfredem) do przyzwoitego stanu.
Kiedy chłopcy stajenni zajęli się końmi, a strażnicy nekromantą, drużyna, już bez uzdrowicieli, ruszyła na audiencję.
Okazało się, że nie była to audiencja, a spotkanie ze skrybą, który przeprosił za nieobecność króla, tłumacząc, że monarcha miał ważniejsze sprawy na głowie, jednak nakazał aby odpowiednio wszystkich ugościć. Później, jeszcze przy nich, szybko spisał raport w sprawie nekromanty i służba wskazała im pokoje.
Shiobhan przy pierwszej sposobności opuściła zamek i wróciła „do siebie”. Straszliwie źle się czuła w pobliżu magów, a w samej sali tronowej naliczyła z dziesięciu.
Wróciła na ulicę czerwonych latarni, gdzie z niejaką ulgą weszła do burdelu. Powitał ją otyły właściciel... nie musiał nic mówić, żeby cyganka wiedziała, co myśli.
- Gdzieś ty się podziewała?! – wydarł się na nią, zadając pierwszy cios. Wrzeszczał, bił ją i używał słów, jakich nawet Shiobhan wcześniej nie słyszała. - Ja cię zgarnąłem z ulicy, a ty mi się tak, kurwa, odwdzięczasz?! Niewdzięczna dziwka!
O ironio...
Na nic nie zdały się słowa wyjaśnienia. Jego to nie obchodziło. Cyganka dziękowała w duchu, że grubas miał ważniejsze rzeczy do roboty. Oddał ją czterem ochroniarzom, więc praca tego wieczora była nadzwyczaj bolesna i wycieńczająca. Chociaż Shiobhan dziękowała w duchu, że dali jej zjeść.

Tymczasem na zamku sprawa miała się zupełnie inaczej. Po wykąpaniu się i zjedzeniu wspólnego posiłku, wszyscy się pożegnali.
- Panowie, czas na nas... – oznajmił Alfred.
- Racja. Nie uśmiecha mi się pozostawanie w samym sercu wojny, podczas której ścigają wszystkich odmieńców – burknął Coen.
- Ano... w swoje strony czas wracać, aby i tam sławiono nasze imiona – dodał Korn.
Ku zdumieniu Stephena nie tylko wiedźmin wstał, ale i barbarzyńca. Młodzieniec spodziewał się raczej, że odejdzie Kate. Shiobhan już od dawna nie mógł znaleźć... dlaczego więc młoda kobieta postanowiła pozostać w zupełnie obcym świecie?
- Ty nie idziesz? – zapytał wyraźnie zdumiony Alfred.
- Nie mogę – opowiedziała poirytowana Kate, spoglądając na jegomościa z wyraźną niechęcią.
Namowy trwały tak długo i intensywnie, że aż Stephen musiał interweniować, żeby nikt nie wywlekł brązowowłosej siłą. Alfred westchnął ciężko i przystał, po czym wyprowadził pozostałą dwójkę z zamku.

Następny dzień minął w miarę spokojnie. Kate dostała nową suknię, gdyż jej poprzednia... była w strzępach. Damy dworu stoczyły się dookoła młodej kobiety, ciekawe opowieści i obcych im zwyczajów.
Stephen z niejaką ulgą zauważył, że wszyscy na dworze zachowują się tak, jak się tego spodziewał. Widać słowa Alfreda nie pokrywały się do końca z prawdą.
Młodzieniec nie narzekał na nudę tego dnia. Kiedy słońce stało wysoko na nieboskłonie, przyszedł do niego Waelleos, w towarzystwie Jaskra. Inkwizytor wyglądał już na w pełni zdrowego.
- Król pragnie osobiście podziękować wam za pomoc przy schwytaniu nekromanty – oznajmił z uśmiechem. - Mamy iść do sali tronowej.
Była to dla Stephena olbrzymia szansa, jeśli zamierzał zostać w tym świecie.
I zamierzał ją wykorzystać...


KONIEC
Zapraszam na kolejną odsłonę.
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172