Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-01-2012, 00:58   #11
 
Szarlotka's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlotka nie jest za bardzo znany
Nie potrafiła się skupić na otoczeniu - tym skupisku żołnierzy, inżynierów, innych naukowców oraz dziennikarzy. Coraz bardziej się denerwowała. Myślała, że zdążyła wcześniej pogodzić się z tym uciążliwym faktem, ale kiedy tutaj dotarła, wszystko wróciło. Przypomniała sobie widok swojej rodziny, która żegnała się z nią jakby szła na egzekucję. Bo w zasadzie tak było - wraz z przejściem przez EON będzie już martwa w teraźniejszości.
Z nadmiaru czasu zaczęła sobie wyobrażać, co by było, gdyby się tak teleportowała do niedalekiej przeszłości i zniweczyła swój udział w misji - ale powstał z tego paradoks. Przestała rozmyślać „co by było gdyby” bo musiała się zbierać. Patrzyła jak kolejni ludzie wchodzą do EON’a. Te chwile się drażniąco dłużyły.
Nadeszła jej kolej. Weszła do machiny i minęło kilka sekund zanim coś się zaczęło dziać. Ciepło, pomarańczowe światło i huk. Mgiełka opadła. Oto nadeszła jej nowa teraźniejszość.
Porozglądała się po prerii. Przed sobą miała olbrzymie drzewo, za którym rozciągał się mały las.
„Wszystko ładnie pięknie, ale gdzie do cholery jest reszta!?” pomyślała, podenerwowanie pomieszało się z poirytowaniem. Miała co prawda pesymistyczne podejście do tego, ale to wcale nie znaczyło, że nie mogła się oburzyć. Wołanie nawet nie miało sensu, było doskonale widać, że w około nie ma żywej duszy. Chyba, że ktoś znajdował się w lesie. Nie wiedziała, czy innych ludzi po prostu teleportowało w inne miejsce, czy w ogóle w inny czas. Nie miała też pewności, co robić, ale nie potrafiła ustać w miejscu. Wtedy tak pomyślała o tutejszej faunie - wydawało się, że wielkie drapieżniki przebywały raczej na preriach niż lasach. Decyzja zapadła, idzie w las.
Szła, starając się nie tracić czujności. Straciła rachubę czasu, ale stwierdziła, że musi już długo wędrować, bo zaczęło się ściemniać. Wizja samotnego chodzenia w buszu nie była zachęcająca, więc trzeba było znaleźć miejsce do snu. Ale gdzie? Na drzewie, wtedy raczej żadne zwierzę by jej nie dopadło. Tylko, że nie umie się po nich wspinać. Zazwyczaj nie czuła się uzależniona od towarzystwa drugiego człowieka, ale teraz zaczęło być to przerażające. Co, jeśli już nigdy nie zobaczy na oczy człowieka? Śmierć w samotności, w miejscu gdzie nie ma się żadnej przyszłości ani nic do zrobienia - szybkie samobójstwo zamiast bezsensownej męki samo przychodzi na myśl. Poczuła ogarniającą beznadzieję.
Ściemniło się. Nie wiedziała, czy wyciągnąć latarkę, bo mogłoby to coś przyciągnąć. Widoczność była jednak fatalna i nie miała wyboru. Wzięła małą, ładowaną ręcznie latarkę i oświetliła drogę przed sobą. Niepotrzebnie ciągle naciskała przycisk ładowania napędzający zębatkę, ale robiła to z nerwów. Wtedy w oddali dostrzegła falujące światło, jakby ogniska. Ognisko! Ktoś może tam być. Szybkim krokiem zbliżyła się i faktycznie, dostrzegła żołnierza w małym obozowisku. Poczuła ogromną ulgę - nie ważne kim był, był człowiekiem. A to znaczy, że może jest tu ktoś jeszcze, tylko muszą się wszyscy znaleźć.
Stała mimo to i trochę niepewna co zrobić, jednak w końcu zawołała.
- Hej!
Michael otworzył oczy i uniósł Glocka celując w miejsce, z którego doszedł głos.
-Kto tam jest?
Podniosła ręce do góry z lekkim zakłopotaniem.
- Spokojnie, byłam w twojej turze. Możesz opuścić już broń?
Ryan zawahał się, ale schował broń do kabury i wstał.
-Przepraszam, ale ostrożności nigdy za wiele - wyciągnął rękę - kapral Michael Ryan.
- Nie ma sprawy... Alix Lefevre, jestem naukowcem - również podała rękę, jakby nieśmiało.
-Naukowcem? Jaka specjalizacja? - spytał Ryan - ja chciałem studiować fizykę, lecz nic z tego nie wyszło.
- Cóż, ja jestem paleontologiem - po krótkiej chwili dodała - wiem doskonale, co możesz tutaj zjeść, a co może zjeść ciebie - uśmiechnęła się jakby łobuzersko.
Ryan przywołał na twarz najbardziej naturalny uśmiech.
- Więc cieszę się, że na mnie wpadłaś - spojrzał w gwiazdy - Zostało nam kilka godzin do świtu. Proponuję odpocząć, a rano pójść wzdłuż tego strumyka. Będziemy mieli jakiś punkt odniesienia.
- Nie mam nic przeciwko. Dość się dzisiaj nachodziłam - przypatrzyła się dokładniej małemu obozowi Ryana.
-Może nie jest tu najwygodniej, ale chociaż jest w miarę sucho - korzystając z okazji wrzucił kilka patyków do ognia.
- Wolę spać tutaj, niż sama pod jakimś drzewem. Strasznie łatwy byłby ze mnie łup - zrobiła lekki grymas - Co nie znaczy oczywiście, że teraz jest bezpiecznie. Będziemy robić warty?
-Nie mam nic przeciwko. Umiesz się tym posługiwać? - popukał lekko po lufie swój karabin - na bliskich odległościach kula przechodzi na wylot, ale przy trafieniu w głowę nawet mamut nie ma szans - po tych słowach lekko się uśmiechnął.
- Myślę, że mogłabym się tym posługiwać... jakoś, w miarę... tylko pierw, trzeba w tą głowę trafić - Przyszło jej na myśl szarżujące rozwścieczone zwierzę.
-Lekcja nr 1 - nie strzelaj na stojąco. Odrzut może uszkodzić Ci stawy... Albo w sumie... Łap - wyciągnął Glocka i rzucił w stronę Alix - to Ci krzywdy nie zrobi.
Złapała, choć przez chwilę się wydawało, że wypadnie jej z rąk.
-Stanę na warcie pierwszy, bo już trochę spałem - zaoferował ‘Sweet’ - połóż się.
Wybrała jakieś najdogodniejsze miejsce i przypomniało jej się.
- Eh, przecież mam swoją broń. Weź swoją z powrotem lepiej - Zapomniała o tym, najpewniej z powodu nadmiaru wrażeń.
Przyjął Glocka i schował do kabury.
-Śpij. Jutro czeka nas spory dystans.
- Mhm - odwróciła się do niego plecami i spróbowała zasnąć. Miała nadzieję, że nikt nie będzie musiał używać broni tej nocy. Znowu pomyślała o zwierzętach. Najgorsze są te chodzące w stadach. Wyobraziła sobie, jak wpadają tutaj wilki straszliwe. Mogły chodzić w watahach składających się w skrajnych przypadkach nawet z dwudziestu osobników. Choć pewno nawet sześć zdążyłoby ich zabić. Odgoniła te wizje i pomyślała o tym, któremu musiała teraz zaufać. Przypomniało jej się, że powiedziała Ryanowi, jakoby pochodzi z jego tury. Jednak po głębszym zastanowieniu stwierdziła, że w kiepskim oświetleniu pomyliła go z kimś innym i wcale nie był w jej turze. Cóż, to było pierwsze wtedy co przyszło jej na myśl, bo wydawałoby się logiczne, że powinni być tu ludzie z jej tury. Ale się pomyliła. On najpewniej był z jakiejś wcześniejszej, ale wygląda, jakby on teleportował się mniej więcej w tym samym czasie co ona. Oczywiście nie mogła być tego pewna, bo nic takiego jej nie powiedział. Jeśli jednak miała rację to można było wyciągnąć dwa wnioski - EON działał na tyle dobrze, że ich teleportował te 2 miliony lat wstecz. I działał zarazem na tyle źle, że teleportował każdego nierówno. Miała nadzieję, że były to niewielkie odległości czasowe i w końcu znajdą więcej ludzi.
 

Ostatnio edytowane przez Szarlotka : 12-01-2012 o 01:11.
Szarlotka jest offline  
Stary 16-01-2012, 09:33   #12
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Indianin stanął nagle w miejscu zdezorientowany i obrócił się w kierunku dziewczyny tak, że ta prawie wpadła na niego.
-Jak to? Musiałabym być tu kilka miesięcy!
Serena przystanęła zaskoczona. Chwilę zajęło jej opanowanie strachu, który wzbudziła nagła reakcja mężczyzny. Okazywanie go nie było najlepszym pomysłem.
- Jeżeli mi nie wierzysz jestem w stanie to udowodnić. Nie kłamię jednak. To była piąta tura, twoja zatem musiała być czwartą. - Starała się mówić łagodnym, uspokajającym głosem.
-Popatrz na ten strój- powiedział tylko nieznacznie podnosząc głos- to nie takie śliczniutkie wdzianka w jakich wysyłali żołnierzy czy doktorków. Nam nie dawali kamizelek z kevlaru. Co ci przypomina pomarańczowy strój. Zresztą nieważne. Teraz czeka nas nowe życie, bez przeszłości, czy jak kto woli przyszłości. Nie wiadomo nawet czy komuś oprócz nas udało się przejść.
Nie musiał jej tłumaczyć co oznaczał strój który miał na sobie. Usilnie starała się go bowiem ignorować, uznając za niepotrzebny bodziec rozpraszający. Gdyby przez cały czas skupiała się na tym, że ma do czynienia z więźniem, jej opanowanie wystawione byłoby na nieco zbyt drastyczną próbę.
- Komuś się udało, jeżeli wierzyć słowom naukowców. Trzeba ich tylko odnaleźć. - Spojrzała mu w oczy modląc się o to by nie było w nich widać strachu a jedynie stanowczość. - Im szybciej, tym lepiej.
Oko Jastrzębia palnął się w tej chwili z niezrozumiałych przyczyn ręką w czoło. Każdy, nawet więzień otrzymywał krótkofalówkę. Wyjął ją chwilę później, chociaż wątpił i tak czy coś to da i zastanawiał się czy chce mieć znowu władzę nad sobą. W społeczeństwie w którym żył do tąd nie było miejsca dla ambitnych Indian.
Przyglądała się temu co robił ze spora dozą wątpliwości. Nie dość, że mogli być oddaleni od wysłanych wcześniej grup, o kilometry to na dodatek mogli przybyć na to miejsce o kilka lat za wcześnie.
- Liczysz, że ktoś odpowie? - zapytała ostrożnie. - Nie sadzisz, że jesteśmy za daleko?
-Wątpię w to i prawdę mówiąc mało mnie to obchodzi. Może czas żyć na własny rachunek, jak kiedyś
- jego wspomnienia uleciały ku młodości, kiedy to się wyrywał w góry na całe tygodnie, żeby w końcu tak jak to tradycja nakazywała w wieku 16 lat miał spędzić całą zimę samotnie. W przeszłości przed wiosenną odwilżą taki młodzieniec nie miałby szans na powrót do wioski, nie wpuszczono by go, jednak teraz czasy się zmieniły. Oko Jastrzębia przetrwał to jednak i nigdy nie czuł się tak dumny z siebie.
W tej chwili zdawał się nieobecny, jednak Serena po raz pierwszy ujrzała usśmiech na jego ustach i... łzę kręcącą się w oku?
Przyglądała się temu zafascynowana. Wiele by dała by znać myśli krążące teraz w jego głowie. Dokładne myśli, a nie to co mogła wywnioskować z obserwacji. Niestety, musiała się zadowolić dodaniem do jego akt wzmianki o tym incydencie. Może kiedyś, o ile będzie miała szansę, uda się jej uzupełnić te dane o zwierzenia Indianina.
- Skoro wątpisz w słuszność swoich działań zostaw tą krótkofalówkę i ruszajmy dalej. - Przerwała tą chwilę wspomnień nie nawiązując do jego zachowania. - Masz jakiś plan czy kierujemy się w losowo wybraną stronę?
-Ślady zwierząt kierują się w górę rzeki, a skoro żadne zwierze nie wytrzyma zbyt długo bez wody, więc wniosek jest jeden. Tam musi coś być. Nie widziałem jednak śladów drapiezżników co mnie tak samo wkurza jak i cieszy. Skoro ich nie widać, to nie spotkamy ich tak szybko ale za to nie wiem co może nas spotkać później
- Spojrzał na krótkofalówkę i tylko przez chwilę wachając się wyrzucił ją.
-Niedługo się ściemnia, więc chodźmy dalej i poszukamy miejscówki do spania- jak to miał w zwyczaju ruszył nie czekając.

Było to dokładnie to czego chciała więc nie protestowała. Mógł jednak przynajmniej pomyśleć o przejęciu od niej ciężaru skrzynki. Najwyraźniej jednak zbytnio przyzwyczaiła się do usłużnych kolegów i personelu szpitala. Postanowiła jednak, że dopóki nie zmusi jej do tego zmęczenie, nie poprosi go o pomoc. Doskonale pamiętała jego wzmiankę o tragarzach. Wywoływanie wrogiego nastawienia w jedynej osobie, która mogła jej pomóc przeżyć na tym niegościnnym terenie, a do tego posiadała broń i potrafiła się nią zapewne posługiwać, zakrawało na głupotę, jeśli nie szaleństwo.
Indianin zauważył dobre miejsce na nocleg. W zakolu rzeki leżała kupa kamieni, która przynajmniej z jednej strony osłaniałaby ich od wiatru. W korycie wyschniętej rzeki nie miał zamiaru rozbijać obozu, gdyż w którymś programie na discovery mówili, że w Afryce już wielu ludzi zostało tak zaskoczonych przez nagły przypływ.
-Zbliża się noc- powiedział- rozłóż śpiwory na ziemi, a ja poszukam czegoś, z czego możnaby rozpalić ognisko- rzucił plecak koło kamieni i zaczął szukać w pobliżu jakichś krzaków.
Serena zmierzyła go nieco nieprzychylnym wzrokiem. Była zmęczona, spocona i miała ochotę na długi, zimny prysznic. Nim więc odpowiedziała zebrała w sobie cały profesjonalim i wszystko co pomogłoby jej nie rzucić w niego wiązanką, której nie powstydziłby się Nat.
- Dobrze - odparła niemal normalnym głosem. Było to jednak wszystko na co było ją w tej chwili stać.
Gdy Jastrząb odszedł szukać drzewa na ognisko, Serena zabrała się za rozkładanie śpiworów. Wcześniej odłożyła skrzynkę ta by cały czas mieć ją na oku. Postarała się by śpiwory nie leżały za blisko ale i nie na tyle daleko od siebie by uznał, że kobieta nie chce mieć z nim nic wspólnego. W tym wypadku należało postępować ostrożnie i tak też robiła, mimo iż najchętniej swoje miejsce znalazłaby bardzo, bardzo daleko stąd. Gdy wszystko było gotowe, usiadła na swoim posłaniu po czym wyjęła z plecaka półlitrową butelkę wody. Upiła łyk po czym nalała odrobinę na dłoń i schłodziła kark. Najchętniej wylałaby całą jej zawartość na głowę jednak byłoby to zbędne marnotrastwo. W końcu nie wiadomo kiedy uda się im dotrzeć do źródła wody zdatnej do picia. O ile oczywiście uda się im w ogóle. Czekała na mężczyznę przeszukując zapasy, które otrzymła wyruszając.

W tym czasie Oko Jastrzębia znalazł w korycie rzeki trochę suchego drzewa, gdzieniegdzie znalazł się jakiś krzak, a sucha trawa nadawała się na rozpałkę. Ułożył ładną kupkę, po czym wyjął nóż i zaczął pod kątem uderzać w niego znalezionym kamieniem, aby wykrzesać iskrę. kiedy pojawił się pierwszy dym zaczął dmuchać. Dopilnował aby nie powstał ogień tylko został sam żar. Na rozległym, otwartym terenie dym byłby bardzo widoczny, a nie wiadomo co czaiło się w pobliżu.
- Napijesz się? -zapytała wyciągając w jego stronę butelkę. Sadząc z braku ognia w ich ognisku, nie zanosiło się na wystawną kolację we dwoje pod nocnym niebem. Trudno, jakoś przeżyje. Cierpliwie czekała na to żeby wziął od niej wodę, lub odmówił.
Wziął butelkę, wypił kilka łyków i wyjął konserwę. Po otworzeniu jej z pomocą noża zaczął jeść. Nie było to najlepsze ale w życiu jadł coś, czego jego towarzyszka nawet by sobie nie wyobrażała. Teraz, kiedy tak sobie na nią patrzył wydawała się podobna do pewnej osobie, która została w przyszłości, no chociaż tamta była raczej o kilka lat młodsza.
Wzrok Indianina budził w niej niepokój. Nie była przyzwyczajona by ktoś tak otwarcie się jej przyglądał, a co dopiero były więzień w dodatku uzbrojony. Musiała jednak zachować przynajmniej pozory opanowania. Korciło ją by wyjąć notes i zapisać szczegóły swych obserwacji by nie umknęły z jej umysłu jakieś szczegóły, które mogłyby znacząco wpłynąć na końcowy wynik. Po namyśle zrezygnowała zadowalając się przyjęciem swobodnej pozy i skupieniem wzroku na “ognisku”.
Zaczął grzebać w plecaku i wyjął dziennik aby zapisać przemyślenia z dzisiejszego dnia, jednak pod napisem 32 dzień nic nie mógł wymyślić. Coś jednak go ruszyło i zaczął rysować twarz, twarz której w tej chwili nie mógł sobie dokładnie przypomnieć.
-Cholera- przeklął i schował z powrotem dziennik do plecaka. Pomyślał jeszcze przez chwilę i powiedział raczej sam do siebie:
-Dlaczego cholerna pustynia a nie jakieś góry albo las! Za dużo otwartego terenu!
- Przynajmniej żyjemy
- oznajmiła spokojnie. - Ta pustynia nie może się ciągnąć w nieskończoność. W końcu trafimy na jakiś las - dodała z nadzieją brzmiącą w jej głosie. Las oznaczał wodę, cień i być może bazę, o ile będą mieli dużo szczęścia.
-Dwa lata temu skończyło się życie, Amerykanie chcieli je zamienić na służbę.
- Słucham? -
zapytała zdziwiona jego słowami, które nijak jej nie pasowały do ich obecnej sytuacji. - Masz na myśli swój pobyt w... - wskazała na jego ubranie nie kończąc pytania.
On się uśmiechnął słysząc nie dokończone pytanie.
-Ktoś, przez kogo TAM się znalazłem nie przyszedł nawet żeby zeznawać w sądzie, ani nawet ten ktoś potem nie odwiedził mnie, kiedy byłem za kratkami.
Kimkolwiek była ta osoba, musiała być w jakimś stopniu ważna dla tego mężczyzny. Spojrzała na niego uważniej. przychodziła jej do głowy tylko jedna opcja, ta najczęstsza.
- Kobieta? - zapytała ostrożnie.
Nie odpowiedział tylko uśmiechnął się gorzko.
Wzięła głębszy wdech. Jej następne pytanie było nieco ryzykowne, chciała jednak znać na nie odpowiedź z oczywistych względów.
- Dlaczego tam trafiłeś?
-Kiedy ktoś obraża mnie, mogę to wytrzymać, kiedy ktoś krzywdzi moich bliskich...
- nie dokończył zaciskając dłoń na rękojeści noża.
- Rozumiem - odparła i o dziwo faktycznie rozumiała taką postawę. Uśmiechnęła się i pomimo jego dłoni zaciśniętej na rękojeści, rozluźniła. - Dlaczego zdecydowałeś się na tą misję? - zapytała tonem swobodnej pogawędki w gronie dobrych znajomych.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak wygląda życie w rezerwacie, ktoś musiał im pomóc- popatrzył w gwiazdy. Wielu z nich nie znał, a innych w ogóle na tym niebie nie było. Nie odwracając wzroku powiedział:
-Robi się zimno, jakbyś nie wiedziała na pustyni w nocy piekło zamarza.
Niechętnie musiała przyznać mu rację. Ognisko dawało ciepło jednak wątpiła by było go wystarczająco na całą noc. Z ciepłych ubrań posiadała jedynie kurtkę, na dodatek zdecydowanie nie wystarczającą na temperatury poniżej zera, a słyszała że na pustyni mogą one spaść jeszcze niżej. Isniały oczywiście inne sposoby na rozgrzanie się i utrzymanie ciepła jednak nie zamierzała ich proponować pierwsza. Chyba, że nie będzie miała innego wyboru.
- Jakieś propozycje na rozwiązanie tego problemu? - zapytała nie spuszczając z niego wzroku.
-Nie oddalać się od ogniska i nie pocieraj ramion. Jeśli poczujesz że ci zimno to zajmij się klatką piersiową, jak płuca sobie poradzą to reszta też. Oczywiście istnieje też dodatkowy, stary, indiański sposób- pozostawił to na razie bez odpowiedzi, aby tamta domyśliła się o co chodzi.
- W takim razie lepiej od razu złączyć śpiwory - oznajmiła przetrząsając plecak w poszukiwaniu kurtki. - Zaoszczędzi nam to odmrażania sobie palców później.
-Miałem na myśli co innego ale ten sposób też jest skuteczny-
uśmiechnął się chytrze.
- Najstarszy i zawsze skuteczny - roześmiała się widząc jego minę.
-To na co czekamy? Jutro musimy przejść jeszcze więcej niż dzisiaj.
Serena, której udało się wreszcie znaleźć kurtkę, wstała i podniosła swój śpiwór otrzepując go z piasku, który do niego przylgnął. Rozsunęła go po czym wyczekująco wyciągnęła rękę w stronę Jastrzębia, czekając aż ten poda jej swój, by mogła je spiąć.
Podał jej śpiwór i pomógł go spiąć, po czym ona jeszcze raz wyciągnęła dłoń.
Oko Jastrzębia się zawahał. Od dwóch lat jedyną kobietą jaką widywał była więzienna psycholożka, podstarzała pani Masterson, teraz zaś miał jeszcze ją dotknąć. Wielu głośno się przechwalało co zrobią kiedy wyjdą, wtedy Indianin śmiał się tylko, a teraz... bał się. Bał się przebywać obok, bał się zrobić krok ale w końcu odważył się. Drżącą dłonią chwycił jej chłodną, która kontrastowała z jego ciepłem i wszedł do śpiwora.
Była świadoma ryzyka, które podejmuje jednak nie zawahała się kładąc przy jego boku. Uznała, że dopóki temperatura jest znośna, najlepiej będzie położyć się na plecach, w końcu miejsca braknąć nie powinno. W ten sposób dawała mu czas na uporanie się z własnymi wątpliwościami. Nieznacznie tylko odwróciła głowę by mieć dobry widok na jego twarz i malujące się na niej emocje. W jej spojrzeniu nie dało się wyczytać wahania, jedynie delikatną ciekawość i lekkie, przyjazne rozbawienie widoczne również w uśmiechu, który mu posłała.
Zupełnie nie wiedział jak się zachować. Zawsze był dumny i honorowy. Kiedy w więzieniu dwóch mężczyzn go trzymało, a trzeci bił nawet nie jęknął z bólu, a teraz bał się tego uśmiechu. Jedyne co zrobił to nieśmiało odwzajemnił się tym samym i zamknął oczy, chociaż wiedział że raczej nie zaśnie.
Nie zauważył więc chwili, w której ciekawość zastąpiła pewność. Serena z cichym westchnieniem poprawiła nieco ułożenie pleców po czym spojrzała w niebo. Nie chciało się jej spać. Zbyt wiele rzeczy miała do przemyślenia. Zastanawiała się gdzie teraz przebywa Nat, czy jest bezpieczny, czy żyje. Myślała też o Jastrzębiu. Zazwyczaj miała do czynienia z nieco innym rodzajem pacjentów. Wciąż nie miała dość danych by odpowiednio go umiejscowić aczkolwiek byłą niemal pewna, że nie grozi jej przy nim niebezpieczeństwo.
- Zatem... - rozpoczęła po czym znowu zmieniła ułożenie ciała najwyraźniej nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. - Skąd pochodzisz? - zapytała rezygnując zarówno z prób zaśnięcia jak i ułożenia się na plecach, obracając się do niego i podkładając dłoń pod głowę.
Indianin położył się na plecach i po krótkiej chwili odpowiedział:
-Utah, rezerwat w górach niedaleko Salt Lake City... a ty?
- San Antonio w Teksasie
- odparła z pewną dozą melancholii. - Czym się zajmowałeś na codzień?
-Szlajałem się po górach, czasem w grupie, chociaż częściej sam, a potem robiłem w przemyśle energetycznym.
- Zatem twoja znajomość tajników tropienia pochodzi z owego szlajania?
- zapytała rozbawiona, pomijając ostatnią część jego odpowiedzi.
-Może.
- To muszą być piękne wspomnienia. Co z twoim rodzeństwem? Rodzicami?
- w jej głosie słychać było szczere zainteresowanie jego dziejami.
-To jeszcze przecież się jeszcze nie wydarzyło- zaśmiał się szczerze, jakoś mu się spodobało mówienie o przeszłości jako przyszłości- Moi rodzice jeszcze nie przyszli na świat ale mam nadzieję że będzie im się dobrze wiodło po tym jak wyruszę w świat.
- Z całą pewnością są dumni z takiego syna - odparła szczerze, bez myślenia o tym co mówi. - Dużo można powiedzieć o człowieku patrząc na jego stosunek do rodziny - dodała po chwili, nieco ostrożniej, jakby próbując zatuszować swoją gapę.
-Jak mogą być dumni, skoro nawet nie wiedzą gdzie jestem?
- Wybacz, źle się wyraziłam
- przyznała się do własnej pomyłki. - Kim była dla ciebie osoba, przez którą się w to wplątałeś? - zmieniła nieco temat.
Ale on już spał albo przynajmniej chciał sprawiać takie wrażenie. Teraz po przejściu przez EON myśli o Amandzie były pełne bólu, w końcu nie stawiając się na rozprawie i przez dwa lata nie dając znaku życia zdradziła go i to co ich łączyło. Teraz miał tylko nadzieję że Serena uwierzyła w to że zasnął.
Nawet jeżeli tak nie było to przestała zadawać kolejne pytania. Przyznanie się do błędu sporo ją kosztowało i zmusiło do zastanowienia się nad przebiegiem całej rozmowy. Uniosła się nieco, ułożyła łokieć tak by służył jej za poduszkę po czym ponownie położyła głowę .
- Dobrej nocy - powiedziała jeszcze cichym głosem po czym przymknęła powieki licząc na szybkie nadejście snu.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 16-01-2012, 10:14   #13
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Alix Lefévre i Michael ‘Sweet’ Ryan

Pierwsza noc w paleolicie. Noc, cicha i spokojna, jak mało która noc, nawet z przyszłości. Bo czym była dla was spokojnie przespana noc? Dla Michaela były to koszmary, ciągłe sny o swojej ukochanej, o swojej kobiecie. Noce doprawdy nieprzespane i bardzo ciężkie. Do dzisiaj pamiętał, jak często budził się w nocy spocony jak mysz i z krzykiem na ustach, samemu się ganiąc, za swoje słabości, tak śmieszne w porównaniu z problemami świata.
Alix również miała lepsze i gorsze noce, zaczęto zakłócane przez myśli o swoich ”przyjaciołach” z pracy. Nie lubili jej. Ale nie musieli do tego, powodować że nie raz szła spać z kurwikami w oczach, rozmyślając praktycznie do rana jak im się odpłacić pięknym za nadobne i wyjść na tym na plus.
Teraz nie było ich tu, nie było wypadku, nie było wrednych przyjaciół czy nawet jakiś, póki co, większych problemów. Naprawdę przypominało to wakacje, bardzo znośny obóz czy kolonię. Wczasy pełną gębą.
Jaki to człowiek bywa samolubny, często zamykając się na problemy pozostałych, widząc tylko siebie i swoje kłopoty, i pracowanie tylko tak, aby to właśnie kłopoty jego i nikogo więcej, jak najszybciej zostały rozwiązane. To mogło wykończyć.
Ranek, nastał wyjątkowo szybko, a duża tarcza słońca zaczęła wyłaniać się zza horyzontu lasu. Dwójka bohaterów, zaczęła uporządkowywać obozowisko, sprzątając swoje bambetle. Do czasu, aż nie usłyszeli gdzieś daleko, za ścianą lasu wystrzałów. Ich uszy dobiegły zniekształcone krzyki, ale to z pewnością nie był język angielski. Po cichu poszliście w to miejsce, kryjąc się za drzewami.


Dwójka żołnierzy w turbanach, za nimi mały dwuosobowy pojazd, bardzo dziwny trójkołowiec. Tyle zauważyliście. Nieco dalej od nich, ukrywający się za głazem mężczyzna z kałasznikowem, spocony i wystraszony, zapewne już jednający się z Bogiem.

Nadia Iwanowa i Viktor Franko

Warta, to czasem przyjemny czas. Można popatrzeć ma swojego człowieka, kiedy jest zajęty jedną z czynności, która pochłaniała najwięcej wolnego czasu człowieka, snem. Było można zaobserwować, jak marszczy twarz w grymasie snu, jak spokojnie i umiarkowanie oddycha. Od dawna wiadome było, że człowiek jest najbardziej spokojny w czasie snu. No, i po śmierci.
Ranek przywitał was lekkim, ciepłym słońcem. Towarzyszyło ono człowiekowi od zarania dziejów. Powstały na jego temat teorie, religie, wiersze, piosenki i praktycznie, regulowało cykl ”dzień-noc” człowieka.
Rozejrzeliście się i o mało nie przewróciliście się na twarz. W niedalekiej odległości od was, słabo, ale jednak widoczny stał zaparkowany jakiś pojazd. Nie wiedząc jak załoga statku zareagowała by na dwójkę, która powinna być sobie wroga, ukrywając się w trawsku powędrowaliście zbadać ten pojazd.


Mechanik nie mógł znać tego typu pojazdu. Montowane były tylko tu, w zamierzchłej przeszłości. Tak samo, jak ów pojazd nie miał żadnych oznaczeń. Kierowca, prawdopodobnie mechanik z wolna kopcił papierosa. Nieco dalej, mężczyzna w kitlu chodził w tą i z powrotem, szukając czegoś na małym, przenośnym komputerze.

Serena Ilford i Joshua Rouen

Były więzień, skazaniec i doktorka z dobrego domu, a z całą pewnością lepszego, niż ten w którym przyszło się wychowywać Rouenowi. Jakie to wojsko i ta misja, jest śmieszne. Obcy sobie ludzie, tak różni, tu stają się jednością. Muszą współpracować, aby przeżyć. I to była jedna z większych zalet, tej zakrawającej o kpinę misji.
Oboje, znaleźli się tu przez bliskich sobie ludzi, którzy zostawili ich samych, kiedy były im potrzebne. Ukochany brat, ukochana kobieta. Teraz było to mało ważne. Liczyło się tu i teraz, poszukiwania brata lub spokoju, musiały poczekać.


Nocleg przy stercie kamieni, okazał się dość dobrym pomysłem, zasłaniały światło bijące od ogniska. A żar, który wytworzył Indianin, był jeszcze mądrzejszym posunięciem, ponieważ ze snu wyrwał was warkot silnika czegoś, co przypominało czołg.
- Dawaj tą wódkę i zostaw tego starocia, za dwa dni będziemy w bazie Ovsyenko! – usłyszeliście po rosyjsku.

Piter Banx i Maladi Snow

Dwójka żołnierzy. Zawód równie stary, co zawód prostytutki. Choć, teraz jeszcze starszy, bo liczący dwa miliony lat, nad prostytucją miał naprawdę poważną przewagę. O ile, jakiejś panienki lekkich obyczajów, nie przeniesiono również w czasie.
Dowództwo dawało rozkaz, a do was należało jego wykonanie. Nie było zmiłuj, czy zlituj. Dla kraju, dla ojczyzny. Hasła, tworzące całe szeregi i zastępy wojowników, od kiedy małpolud wpadł na pomysł by kijem zaciukać sąsiada. Pożywna kolacja, postawiła was na nogi i pozwoliła zaoszczędzić trochę cennych, wojskowych racji.
Dzika fauna, unikała was i wychodziło jej i wam to póki co na zdrowie. Ale tak jak domownicy, nie pokazywali się, tak szybko wpadliście na gości z przyszłości. Był wieczór, ale jeszcze jasny. Byliście zaraz po skonsumowaniu rybki, dość pokaźnej sztuki. Aż, nagle, na wzgórku nieopodal coś huknęło. Widzieliście, uciekającego przed łazikiem z zamontowanym na dachu granatnikiem mężczyznę. Po chwili z pojazdu znowu świsnęło, za mężczyzną znowu wybuchło.


- Ratunku! – usłyszeliście.
Łazik doganiał człowieka i jego załoga, już zrezygnowała z marnowania amunicji. Przyśpieszyli, chcąc rozjechać uciekającego zygzakiem człowieka.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 13-03-2012 o 22:32.
SWAT jest offline  
Stary 20-01-2012, 19:44   #14
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Serena dość długo nie mogła zasnąć. Nie zdziwiło jej to. Ten dzień pełen był wrażeń, z którymi jej umysł musiał mieć czas by sobie poradzić. Żadne szkolenie nie przygotowało jej na to, co nastąpiło po zniknięciu pomarańczowego światła. Nie dość, że pozostawiona samej sobie to jeszcze za jedynego towarzysza otrzymała byłego więźnia. Przynajmniej, jeżeli wierzyć jego słowom, to za co go skazali uczynił w imię swej rodziny. Bardzo chciała mu wierzyć. Niemal tak bardzo jak pragnęła dowiedzieć się kim konkretnie była kobieta, która skłoniła tego mężczyznę do... No właśnie, do czego? Nie przepadała za niewiadomymi. Szczególnie gdy w grę wchodziło jej życie i szansa na odnalezienie Nat’a. Nie mogła jednak bardziej naciskać. Już i tak popełniła za dużo błędów.

Zasnęła pogrążona w roztrząsaniu profilu Jastrzębia, który stworzył jej umysł. Pobudka przy dźwiękach silnika, nie była tym co sądziła, że się jej przytrafi na tym pustkowiu. Przez chwilę musiała się dobrze zastanowić czy przypadkiem przejście przez EON nie wywołało u niej omamów słuchowych, które pojawiły się z lekkim opóźnieniem. Nie było to niemożliwe, jednak coś jej podpowiadało, że to błędna hipoteza. Skoro jednak nie omamy to najwyraźniej ktoś właśnie znalazł się niebezpiecznie blisko ich obozowiska. Nibezpiecznie gdyż język, który usłyszała zdecydowanie nie był angielskim. Starając się nie robić zbytniego hałasu, w końcu nawet ona widziała że w nocy dźwięk niesie się dalej, szczególnie w miejscu odsłoniętym, odwróciła się by sprawdzić czy Jastrzębie Oko również usłyszał ich “gości”. W końcu byłoby dziwne gdyby ona zareagowała na odgłos nadjeżdżającego pojazdu, a on dalej sobie spał.
Indianin stał niedaleko Sereny, wyglądając zza skały w kierunku gości. Gestem, nakazał zachowanie ciszy swojej towarzyszce. Goście mieli pojazd oraz lepsze, którymi właśnie raczyli się przy ognisku. Było ich trzech, sprawny strzelec nie miał by z nimi problemu. Stali tak niefortunnie, że jakby tylko wyszli zza swoich skał, od razu zostali by zauważeni. Można było też uciec przez koryto, ale wszystko wiązało się z ryzykiem, równie dużym, co sama walka. Indianin zasypał ognisko piaskiem i popatrzył na nią pytająco:
- Co teraz? – szepnął cichutko.
Kobieta odwzajemniła jego spojrzenie.
- Nie mam pojęcia - odparła nie do końca zgodnie z prawdą. Gdyby nie byłą lekarzem zapewne w tym właśnie momencie zaproponowałaby użycie broni, którą Indianin posiadał. Jednak jej rolą było ratowanie życia, a nie jego odbieranie. Zasady postępowania były jasne i nigdy dotąd nie spotkała jej okazja by chciała się im sprzeciwić. Oczywiście mogli uciekać jednak przy najmniejszym błędzie z ich strony, obcy z pewnością nie będą się wstrzymywać i otworzą ogień. Nawet gdyby okazało się, że żadna z kul jej nie trafi, wątpiła by ci tutaj przestrzegali ustaleń Konwencji Genewskiej. Zostanie na miejscu było równie ryzykowne co ucieczka. Wyjść do nich i zapytać o amerykańską bazę było jak proszenie się o śmierć i to niekoniecznie szybką w jej wypadku. Nie mówiąc już o przepaści językowej. Przeniosła spojrzenie z Jastrzębia na jego broń.
- Jak dobrze sobie z nią radzisz? - zapytała cicho. Lekarzowi wszak przysługuje prawo do żądania zapewnienia opieki. Było to, przynajmniej dla niej, lekkie nagięcie praw etyki jednak nie po to znalazła się w tych czasach bez szansy powrotu do domu by umierać na jakimś zapiaszczonym pustkowiu.
- Potrafię zdjąć człowiekia z dużej odległości - szeptał - Ale co jak podbiegną? To jest broń na dystans, ty musisz być przy mnie i dawać osłonę w razie czego. Rozumiesz? - rozstawił dwójnóg karabinu i zaczął się szykować do oddania strzału.
Była ciekawa czy rozumiał czego od niej wymagał. Służyć życiu i zdrowiu. Gdzie tu miejsce na pociągniecie za spust z zamiarem zabicia? Wyjęła jednak swoje S&W’ona. Ręka lekko jej zadrżała gdyż wcale nie była przekonana o słuszności tej decyzji.
- Nie wiem czy dam radę zabić - wyraziła swoje wątpliwości przyjmując pozycję przy nim, jednak nieco z boku by mu nie przeszkodzić w celowaniu lub nie zaliczyć przypadkowej kuli. Odetchnęła głębiej by uspokoić rozszalałe nerwy.
Nie odezwał się, mierząc w kierunku zasiadających do ogniska ludzi. W lunecie karabinu, widział ich twarze. Zwykli, spokojnie żołnierze raczący się wódką, boczkiem z nad ogniska i innymi przysmakami kuchni rosyjskiej. Głównie wódką. Strzelił. Broń aż podskoczyła, kula poszybowała w kierunku najbardziej oddalonego człowieka, tego przy samochodzie. Pocisk wręcz go zdmuchnął. Pozostała dwójka wstała, ale nie wiedziała co się dzieje. Drugi strzał, kolejny padł. Jeden z nich zorientował się i ruszył w kierunku skał. Indianin strzelił, lecz ten przewrócił się, potem podniósł i nietknięty ruszył zygzakiem w kierunku skał.
- Serena! - prawie wrzasnał, kiedy Rusek był niebezpiecznie blisko.
Wymierzyła w cel, wzięła głęboki oddech po czym nacisnęła spust nie spuszczając oczu ze zbliżającego się wroga. Celowała w korpus, modliła się nie tyle o trafienie co o trafienie pozwalające mężczyźnie przeżyć.
Pistolet wystrzelił pocisk, kula poszybowała trafiając mężczyznę w tors. W płuco. Upadł na piach. Zaczął obficie krwawić, z ust ciekła mu krew. Na ranie robiły się pęcherzyki powietrza. Rzęził jak długo nieodpalany samochód. Przeżył.
- O mój Boże - wyszeptała mimo iż nie było już powdów by zniżać głos, a przynajmniej ona nigdzie już takowych nie widziała.
Indianin jeszcze chwilę się nie ruszał i obserwował przez lunetę karabinu, czy aby wystrzały nikogo nie zwabiły. Facet przed nimi, ten z dziurawym płucem, rzęził, z trudem wywracając się na plecy.
- Chodźmy - rzucił po chwili, omijając rannego i idąc w kierunku ogniska.
Słysząc jego głos ocknęła się z szoku jednak ani myślała iść za nim niczym bezwolne ciele. Zamiast tego szybko schowała broń i podeszła do skrzynki. Jeżeli Jastrząb myślał, że ona zostawi tego człowieka tak sobie by się wykrwawił to za chwilę bardzo się zdziwi. Zanim jednak podążyła do chorego, wyjęła z plecaka kitel i narzuciła go na ubranie.
Indianin sprawdził tętna dwóm pozostałym. Byli sztywni, jak to się mówiło. Zajrzał też do pojazdu, był pusty. Przy ognisku wędziło się jakieś jedzenie, boczek na kratce do grillowania, obok stała butelka wódka i inne przysmaki, a nie te suche raczej żywnościowe.
- Dobij go i chodź, podjemy porządnie - uśmiechnął się pobłażliwie, ale powlókł się do kobiety z kawałkiem papieru w ręce, znalezionym przy jednym z trupów.
- Patrz co mam - rozłożył dość szczegółową mapę.
- Sam sobie popatrz - warknęła na niego. Panowanie nad sobą po tym jak o mały włos, a właściwie jeżeli się nie myliła, to zabiło człowieka, nie przychodziło jej łatwo. Ignorując mapę ruszyła do rannego po czym przyklękła obok i odłożywszy skrzynkę ostrożnie, ale z widocznym pośpiechem otworzyła jej wieko wyjmując parę jednorazowych rękawiczek, które następnie założyła. Mimo iż najprawdopodobniej nie miało to sensu, delikatnie rozpięła kurtkę od munduru.
Czerwonoskóry przypatrywał się mapie, próbując znaleźć jakieś punkty odniesienia.
- Nie fajnie, w ogóle nie mam się do czego odnieść na tej mapie.
- Wy skurwysyny - wyrzęził po rosyjsku ten z przestrzelonym płucem.
- Nie ruszaj się - powiedziała uspokajająco wyjmując jednocześnie nożyczki z zamiarem rozcięcia podkoszulka, który miał na sobie.
W oczach postrzelonego Rosjanina, błysnęła łza. Wiedział, że mało kto wychodzi z taką raną. Zwłaszcza kiedy zajmował się nim kapitalistyczny burżuj z Ameryki.
- Dob... Dobijcie - wydukał łamaną angielszczyzną.
Serena uparcie pokręciła głową w geście zaprzeczenia. Odsłoniła rozcięty materiał i zaklęła w myślach. By uratować tego człowieka potrzebny by był stół operacyjny i w pełni wyposażona sala. O obecności chirurga nie wspominając. Zamiast jednak spełnić jego prośbę sięgnęła po jeden z zestawów opatrunkowy.
- Nie szkoda Ci ich na niego? Prosi o śmierć, jak wojownik. A ty ratujesz mu życie, które i tak jest niepewne - rzucił Indianin.
- Nie dobiję rannego - odpowiedziała siląc się na spokój. - Już i tak pogwałciłam główną zasadę kodeksu lekarskiego. - Mówiąc to ostrożnie nałożyła kompres z gazy po czym przyciskając go jedną ręką by samoprzylepna taśma dobrze przywarła do klatki piersiowej Rosjanina.
Rosjanin zakaszlał i skręcił się z ból:
- Shoot me... Shoot, please - wymamlał, rzężąc.
Serena zignorowała kolejne prośby. Nawet gdyby chciała mu w ten sposób ulżyć to nie mogła. Zamiast tego zwróciła się w stronę Jastrzębia.
- Przynieś mój plecak, muszę go o coś oprzeć żeby nie leżał.
Indianin wzruszył ramionami i poszedł po niego, przy okazji biorąc i swój. Rzucił je koło na wpół żywego mężczyzny.
- Dobić go? - zapytał.
Spojrzała na swojego rannego, na skrzynkę w której znajdowały się materiały zdatne głównie do podstawowych zabiegów i opatrywania ran. Temu mężczyźnie ptorzebny był profesjonalista wspomagany fachowym sprzętem. Skinęła głową sięgając po swoją broń i podając ją Indianinowi.
- Chcesz na to patrzeć? - zapytał, przyjmując broń.
Ponownie skinęła głową nie odwracając wzroku od leżącego Rosjanina.
Jastrząb pochylił się nad Ruskiem.
- Niech prowadzą Cię duchy przodków - zdał sobie sprawę, że jego przodkowie jeszcze się nie narodzili.
Wstał i cofnął się, wyciągając broń w kierunku rannego. Pociągnął za spust. Na czasze wykwitł mu otwór wielkości jednocentówki, z którego ciekła krew.
Oderwanie wzroku od owego otworu zajęło jej dobrą chwilę. Gdy jednak wreszcie się jej udało wyciągnęła dłoń w kierunku Indianina wyraźnie domagając się zwrotu broni. Mimo spokoju widocznego na jej twarzy i w ruchach, wewnątrz czułą się jak rozbite naczynie. Nienawidziła tracić pacjenta, szczególnie zaś gdy takowym był osobnik do którego śmierci sama się przyczyniła. Cała wiedza którą posiadała nie przygotowała jej do tej chwili.
- Strata opatrunków - skiwitował tylko truchło, oddając jej broń i zaczął ze swoim plecakiem, iść w stronę przygrillowanego boczka.
Nie odpowiedziała pozornie zajęta zamykaniem skrzynki i podnoszeniem swojego plecaka. Dla niej bynajmniej nie była to strata opatrunku. Próbowała i zawiodła. Zarówno w stosunku do Rosjanina jak i, najwyraźniej, swojego Indiańskiego towarzysza, który nagłe ostro wyłamał się z wzoru zachowań który stworzyła w oparciu o jego wypowiedzi i postępowanie przed feralnym spotkaniem z wrogiem.
Po chwili dołączyła do Jastrzębia przysiadając przy ognisku, które było zdecydowanie większe niż to które on sam rozpalił.
- Co zrobimy z ciałami i pojazdem? - zapytała wyciągając dłonie w stronę ognia gdyż nagle zrobiło się jej znacznie zimniej niż chwilę wcześniej.
- Możemy je spalić, możemy zakopać.
Żadna z tych możliwości nie przypadła jej do gustu. Zakopywanie w piasku wydawało się bezsensowne, nawet po przygnieceniu go skałami, na co niekoniecznie mieli czas. Nie wiadomo czy ci trzej byli tu w okolicy sami czy też mieli swoją bazę w pobliżu.
- Spalenie wydaje się lepszym pomysłem - odpowiedziała nieco niepewnie. - Rozumiem że z pojazdu chcesz skorzystać?
- O ile będę umiał to prowadzić, to tak. Chyba jesteśmy tu - wskazał jasne pola na mapie - Chcę jechać tu - wskazał jedynkę na mapie.
Serena spojrzała na mapę. Miejsce nie wyglądało najgorzej, a przede wszystkim najwyraźniej miało dostęp do wody.
- Co planujesz tam znaleźć? - zapytała przyglądając się pozostałym punktom i zastanawiając który z nich oznacza bazę Nat’a.
- Odstawię Cię tam, będziesz mogła robić to, po co tu przybyłaś. A ja ruszę przed siebie.
Unisoła spojrzenie znad mapy by spojrzeć na niego z niedowierzaniem.
- Chcesz ruszyć przed siebie sam jeden? Bez żywności, naboi, ubrań, wiedzy o tym świecie? - dopytywała się próbując jednocześnie wymyślić sposób by go przed tym powstrzymać. To było istne szaleństwo.
Odwzajemnił ciekawskie spojrzenie:
- A co? Mam zostać tragarzem? Albo zginąć tak jak Ci tutaj?
- Sanitariuszem - wypowiedziała pierwszą myśl która przyszła jej do głowy. - Mógłbyś jednocześnie dbać o moje bezpieczeństwo w trakcie akcji w terenie i pomagać mi na miejscu, w bazie. Mając przy sobie osobę, którą zdążyłam już poznać czułabym się pewniej - dodała wypróbowując tym samym jego instynkt opiekuńczy, którym zdążył zabłysnąć wcześniej.
- Myślisz że oni nie wiedzą, kogo im się wysyła? Muszą mieć jakiś spis.
- Przy takiej rozbieżności w czasie i przestrzeni? Równie dobrze może się okazać, że osoby które zastaniemy w miejscu, do którego chcesz mnie dostarczyć to ci sami żołnierze, którzy wyruszyli z pierwszą turą i nie mają pojęcia o kolejnych. Zdaję sobie sprawę, że raczej nie ma co liczyć na takie obrót sprawy co nie zmienia faktu, że tak się może zdarzyć. Poza tym chyba mam prawo wybrać sobie pomocnika, nie sądzisz?
- Sądzę, że Ci którzy mają wyższy stopień, sami Ci wybiorą pomocnika, a ja pójdę tam, gdzie powinien pójść. Do targania skrzynek.
- Po moim trupie - odezwała się głosem w którym dało się wyczuć kryształki lodu. - Jednak zrobisz co zechcesz. Jesteś wolnym człowiekiem i wybór do ciebie należy - dodała spokojnie.
- Właśnie - odpowiedział, wydychając z ulgą powietrze - Chociaż raz w życiu, dzikus ma wybór.
- Gdy jakiegoś spotkasz koniecznie go o tym powiadom, pewnie się ucieszy - rzuciła na wpół gniewnym, na wpół wesołym głosem.
- Chyba Ci mówiłem już, jak mnie traktujecie wy, biali. Skoro mam okazję, nie chcę przez to znowu przechodzić. To nie jest ani fajne, ani przyjemne. Uwierz.
- Och, no tak... My biali... Ocena całości po zachowaniu jednostek to doprawdy … -zamiast dokończyć wstała i otrzepała ubranie z pisaku. - Rozumiem, że wedle twojego sposobu oceny powinnam cię uznać za gwałciciela, złodzieja, darmozjada i mordercę? Cóż, przykro mi że cię zawiodę. Idę obejrzeć prezent który nam podrzucono. - Odwróciła się i ruszyła w stronę pojazdu zbytnio zmęczona by użerać się z przewrażliwionym Indianinem.
Pojazd był nieco dziwny, przypominał troszkę beczkę. Po bokach miał dwa karabiny gattlinga, które z pewnością były w stanie przeciąć człowieka na pół. Całe szczęście, że nie zdążyli ich użyć przeciw wam. W kabinie, pod przyciskami, zegarami i innymi tego typu rzeczami, niepodzielnie rządziła cyrylica.
Prezent okazał się, przynajmniej w jej oczach, bezużyteczny. Nie miała pojęcia co oznaczają słowa napisane językiem z którym do tej pory miała kontakt co najwyżej na ulicy, a i to nie za często. Zrezygnowana wróciła do ogniska.
- Proponuję ruszyć od razu zanim ktoś zaniepokoi się brakiem trójki towarzyszy. Może uda się nam dotrzeć do bezpiecznego miejsca zanim nas znajdą - zaproponowała.
- Dobrze - odpowiedział, po czym wstał z boczkiem w ręku, który konsumował - A co z pojazdem? Da się go uruchomić? - sama zanurkował w kabinie, szukając czegoś w kształcie kluczyka lub guzika do odpalania.
- Jak znasz rosyjski to zapewne ci się uda - odpowiedziała składając śpiwór i przygotowując się do wyruszenia.
Po chwili przycisk się znalazł, pojazd zaskoczył. Teraz pozostało znaleźć biegi i gaz.
No cóż, nie bez powodu do pracy dojeżdżała korzystając z komunikacji miejskiej...
- Gratuluję - mruknęła pod nosem.
Indiani w milczeniu, zaczął machać wajchami i naciskać pedały. Nic to nie dawało, ale zabawa była przednia.
- Przeceniłem się, pójdziemy na piechotę. Samochód możemy podpalić, odciągnie od nas uwagę w razie czego.
- Raczej ściągnie na nas uwagę zanim zdążymy odejść na bezpieczną odległość. Nie zaszkodzi jednak jakoś go unieruchomić. - Podeszła do jednego z trupów który wciąż trzymał w dłoni butelkę z wódką. Nie było tego więcej niż pół butelki jednak zawsze mogło się do czegoś przydać. Zakrętka znalazła się po krótkich poszukiwaniach. - Zniszczenie tablicy rozdzielczej powinno wystarczyć.
- Przetnę kable pod stacyjką - stwierdził Indianin, po czym zrobił jak powiedział - To powinno go unieruchomić - Indianin przeszukał jeszcze żołnierzy - Co robimy z ich bronią?
- Skoro chcesz się zapuścić sam w dzicz zapewne przyda ci się więcej broni i naboje. Zrób z nimi co chcesz - odpowiedziała zakładając plecak i chwytając za rączkę skrzynki. - Idziemy?
Pozbierał, co miał do pozbierania.
- Chodźmy.
Ruszyli pozostawiając za sobą trzy trupy i niesprawny pojazd. Serena narzuciła dość szybkie tempo. Skoro Jastrzębiowi tak się spieszyło do wolności to kimże ona była by go spowalniać przed jej skosztowaniem? Potrafiła go zrozumieć, oczywiście że potrafiła. Nie znaczyło to jednak że chciała. Liczyła na to że jednak zostanie dzięki czemu mogłaby mieć przy sobie chociaż jedną osobę która w razie czego stanęłaby w jej obronie. Idealny kandydat na to stanowisko wolał jednak zaszyć się wśród drzew i dzikiej przyrody. Żeby chociaż Nat był w miejscu do którego zmierzają. Byłoby miło gdyby wreszcie coś zaczęło dziać się po jej myśli.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 22-01-2012, 11:16   #15
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Michael spał tylko około godziny. Nie był zmęczony, więc miał dużo czasu na myślenie. Zbyt dużo. Po raz kolejny wróciły wspomnienia. Jednak tym razem ‘Sweet’ nie pozwolił sobie na wspominki. Musiał zachować czujność, inni żołnierze mogą nie zachować takiego spokoju, jak Alex i zacząć strzelać. Jednak noc minęła spokojnie. Poczekał, aż naukowiec się obudzi i pozbierał swoje rzeczy, przerzucił karabin przez ramię i postanowił wyruszyć na poszukiwanie innych.

Przeszli kilkaset metrów i usłyszeli głosy. Michael odruchowo ukucnął i pokazał Alex, że ma zrobić to samo.
-Dwóch mężczyzn, arabski akcent – szepnął – podejdę bliżej
Podkradł się do linii krzewów i spojrzał na polanę. Zobaczył dwóch mężczyzn trzymających karabiny, dziwny pojazd i rannego żołnierza.
Rosyjski mundur? Jakim cudem?
Dał znak Alex, by powoli podeszła. Bezgłośnie zsunął AWM z ramienia i wycelował w głowę araba po lewej.
-Ja zdejmę wyższego, załatw drugiego – szepnął i położył palec na spuście.



Kostnica w Chicago. Kafelki, stal nierdzewna, blado-niebieskie światło. Musiał przyjechać zidentyfikować zwłoki. Niski facet w kitlu otwierał jedną z wielu lodówek. Michael stał pod ścianą i modlił się, by to była pomyłka. To nie mogła być Sam. Po prostu nie mogła… Doktor wysunął stół i odkrył twarz ciała.
-Czy to ona? – zapytał bezbarwnym tonem
Fala gorąca uderzyła do głowy Michaela, oczy zaszły mgłą, nogi zdrętwiały. To była ona. Jego piękna Sam leżała na stalowym stole, jej twarz była posiekana ranami, ale to na pewno była Ona.
-Czy to ona? – powtórzył doktor
-T-tak… - odpowiedział Michael nie mogąc ruszyć się z miejsca.


Wspomnienia wróciły w najgorszym możliwym momencie. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku.
Otrząśnij się, ‘Sweet’, musisz uratować dupę sobie, naukowcowi i temu ruskowi.
Opuszkiem palca powoli pociągnął za spust.
 
Roni jest offline  
Stary 23-01-2012, 20:21   #16
 
Martadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Martadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znanyMartadiana nie jest za bardzo znany
pisane razem z Piterem

-Krzyczy po angielsku to chyba nasz...Teraz do rzeczy. Plan jest taki: Ja zdejmuje gościa za granatnikiem, ty ostrzeliwujesz pojazd, żeby zwrócili na nas uwagę i zostawili tego gościa, oki? Zachodzimy ich z boku.
-Ok
- odpowiedziała, po czym od razu ruszyła wykonać pomysł. Kiedy zbliżyła się do łazika na odpowiednią odległość zaczęła strzelać z karabinu. Gdy w końcu przykuła do siebie zarówno uwagę uwagę załogi jak i lufę granatnika, zaczęła oddalać się w innym kierunku.
Pojazd zawrócił na ręcznym, kiedy o jego karoserię zabębniły pociski. Strzelec przy granatniku zakręcił się na obrotownicy, trzymając się kurczliwie broni. Przyśpieszył w kierunku Maladi, strzelił. W niewielkiej odległości od żołnierki, wybuchł pocisk.
Zaczęła biec w kierunku drzew, slalomem, co jakiś czas oddając kolejną serię w kierunku pojazdu.
Piter przykucnął i oddał pojedynczy strzał do gościa obsługującego granatnik.
Pociski zabębniły w okolicy obrotownicy, na której kręcił się gość z granatnikiem. Dopiero siódmy pocisk trafił strzelca nisko żebro, z ust zaczęła lecieć mu krew i osunął się do pojazdu, który na chwilę się zatrzymał.
Gdy tylko usłyszała, że pojazd przestał jechać, obróciła się i cały czas uważnie obserwując, zaczęła powoli podchodzić.
Pojazd nagle zawrócił i odjechał w kierunku, z którego nadjechał. Goniony mężczyzna niepewnie zbliżył się do Pitera:
- Dzie-dzie-dziękuje - wydukał.
-Coś ty za jeden? -zapytał szybko Piotr
- Ad-Ad-Adam Brandon. Inż-inży-inżynier. Wczo-wczoraj tu wyl-wyl-wylądowałem.
Tymczasem Maladi zdążyła do nich podejść.
-Starszy szeregowy Maladi Snow - zasalutowała.
-Amerykanin jak sądze, inżynier wojskowy? Skąd jesteś?
- T-T-Tak... - wyjąkał.
-Stopień?! Numer jednostki!?
- Młodszy sier-sier-żant. Jed-Jed-Jednostka uzupełniająca. Czwar-Czwar-Czwarta tur-tura.
-Dobrze panie sierżancie, mam nadzieje, że odpowie nam pan co sie stało, a przede wszystkim kim byli ci ludzie?
- Wylądowałem
- mówił wolniej, obniżył ton, przeciągał słowa - Szedłem dwa dni, rozbiłem obóz i odpoczywałem. Wtedy nadjechali oni i zaczęli strzelać jak do kaczki. Nie mam pojęcia skąd i kim są - jąknięcia się zdarzały, ale rzadziej.
-Kapral Banx, Rangersi. Pan jest starszy stopnień ale zważywszy na sytuacje, pozwole sobie zaproponować bym to ja dowodził, zgadza się Pan?
- Oczywiście
- pokiwał ten głową bez wahania - Tam niedaleko miałem obozowisko, chyba są tam moje rzeczy i pistolet.
-Ok, ruszajmy.

Droga nie była długa. Mały strumyk i za nim pozostawione na samopas ognisko, obok niego plecak, śpiwór i pas z kaburą. W niej spoczywał pistolet M9. Inżynier szybko się pozbierał.
- Nie wiem jak wam dziękować, inaczej było by po mnie.
-To był nasz obowiązek. Obecny tu kapral właściwie pokierował naszymi działaniami. Tak w ogóle to pewnie żaden z was się nie przyjrzał tajemniczemu najeźdźcy?

Inżynier pokręcił przecząco głową.
-Łazik zdecydowanie wyglądał zbyt nowocześnie jak na wytwór naszych przodków, z kolei nikt od nas nie strzelałby do rodaka chyba. I to jeszcze w tych czasach! Ciekawe kto to był.
-Sierżancie wiecie coś więcej o tych Arabach? Moze to oni. Ja jestem z drugiej tury. Wysłano mnie by ich zwalaczać.
- Co?
- zapytał - Niedawno wylądowałem, co mogę o nich wiedzieć?
-Eh...no nieważne trzeba sie zdecydowac gdzie będziemy obozować.
- Słońce jeszcze jest na horyzoncie, może jednak kawałek jeszcze się przejdziemy? Nie mamy czasu na leżenie.
-Faktycznie może lepiej zmienić miejsce obozowania, mogą się zjawić koledzy tamtych.
-Proponuję, by kontynuować nasz marsz wzdłuż rzeki, aż do zachodu słońca.

Inżynier pokiwał głową.
Maladi idąc przyglądała się otoczeniu. Starała się mniej więcej oszacować przebytą drogę. Rozglądała się za drzewami wyższymi od pozostałych, by chociaż spróbować rozejrzeć się z wyższej perspektywy.
Dwóch żołnierzy, którzy bynajmniej nie byli skorzy do rozmów, oraz inżynier, szli w milczeniu, od czasu do czasu tylko wymieniając uwagi dotyczące obserwacji otoczenia. Zrobili w międzyczasie postój by się posilić, na szczęście ryb w rzece nie brakowało, woda również była w miarę zdatna do picia. Gdy słońce zaczynało schodzić za horyzont zaczęli szukać dogodnego miejsca na nocleg.
Piotr starał się wybrać miejscie, dość ciężko dostępne, zasłoniętę, jednocześnie nadające się do noclegu. Gdy już znalazł takie, które najbardziej odpowiadało takiemu opisowi zwrócił się do towarzyszy:
-Warty podwójne, ze względu na zagrożenie że ktoś jednak zdecyduje się pójśc za nami. Jeżeli ktoś ma line lub drut to można pomyśleć o tym, by zrobić potykacze. Mam gogle noktowizyjne, ale ze wględu na naszą sytuacje muszą być używane bardzo oszczędnie. Pierwszą wartę pełnię ja i Snow, następna sierżant. Potem jak Maladi mnie zbudzi, znowu ja. Warty co trzy godziny, zaraz rozpalimy ognisko. wszystko jasne?
-Tak.
- odpowiedziała kobieta, po czym bez zbędnych słów zabrała się do przygotowywania noclegu. Inżynier pokiwał głową i też wziął sie do roboty.
 
__________________
„Always tell the truth. That way, you don't have to remember what you said.” - Mark Twain
Martadiana jest offline  
Stary 27-01-2012, 16:43   #17
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Akhay & Ziutek Cz. 1

Nadia podeszła bliżej tego dziwnego pojazdu. Zastanawiała się jakiej narodowości byli owi mężczyźni. Grunt to zachowanie ciszy, nie mogli ich zauważyć. Szczerze powiedziawszy to nie wyglądali oni na jej własnych rodaków, ale na Amerykanów. Najłatwiej będzie podsłuchać po jakiemu się porozumiewają, jednak wyglądało na to, że teraz nie prowadzili żadnej konwersacji. Nadia zbliżyła się do Victora.
- Jak myślisz kim są?- zapytała szepcząc do jego ucha, tak żeby tamci nie mogli jej usłyszeć.
- A czort go wie. Siedźmy cicho i spróbujmy posłuchać w jakim języku gadają - odpowiedział również cicho.
Naukowiec biegał w tą i w tamtą, a mężczyzna powoli palił papierosa. I nie odzywali się, dopóki naukowiec nie wydarł się czystym angielskim:
- Mam! Tu jest złoże, trzeba zawiadomić bazę Freedom.
Mężczyzna odpowiedział mu łamaną angielszczyzną, z rosyjskim akcentem:
- No to jedźmy.
Nadia obserwowała całą sytuację z lekkim zdenerwowaniem. Nie mogą pozwolić im odjechać, a wstanie i krzyczenie: “Hej! Jak się macie.” też nie było najlepszym pomysłem.
- Czy Amerykanie mają taką bazę jak “Freedom”?- zapytała Victora. Coś jej tutaj ewidentnie nie pasowało.
- Nie wiem - mruknął.
- Moi na pewno nie mają takiej bazy, nie sądzę też żeby Amerykanie taką mieli, chociaż nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie wy jankesi raczej nie współpracujecie z ruskimi. Czyli musi tutaj być jeszcze jakaś organizacja. Być może zrzeszająca ludzi, którzy mają po dziurki w nosie tej całej wojny. Możemy zrobić coś głupiego, co jak na razie nieźle nam wychodziło, bądź pozwolić im odjechać. Co ty na to?- Nadia skończyła mówić i wzięła głęboki oddech. Miała nadzieję, że Victor wszystko zrozumiał.
- Ja lubię robić głupie rzeczy - uśmiechnął się - A nie mam zamiaru przepuścić okazji do uzyskania informacji na temat tego wszystkiego.
- Dobra. To na mój znak zaczynamy wykrzykiwać w swoim języku ja po Rosyjsku, a ty po Angielsku, jakieś hasła typu “wolność”, “pokój”, “równość” czy “stop wojnie” albo “jeden naród” i cokolwiek jeszcze tego typu przyjdzie Ci do głowy. Zgadzasz się?
Franko pokiwał głową.
Nadia widząc zgodę swojego towarzysza machnęła ręką dając mu znać, że już może zacząć krzyczeć i sama zaczęła drzeć się wniebogłosy propagując podane wcześniej przez siebie hasła.
Victor powstrzymując śmiech również zaczął krzyczeć.
Mężczyźni przez czas rozmowy zdążyli odpalić już pojazd, który wypluł chmury czarnego dymu. Kiedy zobaczyli dwójkę pajacujących ludzi, troszkę się skrzywili. Naukowiec pierwszy zaczął się śmieć, żołnierz chwilę po nim. Zgasili silnik.
- Co teraz? - zaczął mocować się ze swoją kurtką. wreszcie udało mu się ją schować w trawie.
- Daj sobie spokój z tą kurtką - powiedziała widząc starania Victora - Zapytaj się ich kim są i z kim współpracują. Głośniej krzyczysz - uśmiechnęła się. Ta akcja była rzeczywiście głupia, ale mężczyźni jednak zgasili silnik, więc podziałało.
- Hej, panowie! Kim jesteście?! A trzymacie z kim?!
Głos zabrał żołnierz.
- A wy? - w ręku dzierżył jakiś dziwny karabin, nit to radziecki, ni to amerykański.
Nadia widząc karabin wyciągnęła swój pistolet. Miała nadzieję, że nie będą musieli ze sobą walczyć.
- A zdaje wam się, że kim jesteśmy? Czy współpracujecie z Amerykanami? - powiedziała po Rosyjsku. Uważała jednego z nich za swojego rodaka, więc powinien zrozumieć.
- Da, ale nie wszyscy - przeszedł na płynny rosyjski - Renegaci - podsumował.
- To praktycznie tak jak my - powiedziała - Prowadzicie jakieś zorganizowane działania? Ktoś wami dowodzi?- cały czas mówiła po Rosyjsku.
- Prowadzimy - przytaknął - I mamy dowódców kilku, nie jesteśmy zdani na jednego przywódcę. Nie słyszeliście o Przymierzu?
Nadia przeszła na Angielski. W końcu omawia sprawy całej dwójki, a Victor jej nie rozumie.
- Nie, nie słyszeliśmy o Przymierzu. Jesteśmy tutaj od niedawna. Oprócz waszej dwójki nie spotkaliśmy jeszcze nikogo, ale przynajmniej ja nie zamierzam dalej współpracować z Rosjanami, nie wiem jak Victor, ale sądzę, że on podziela moje zdanie na ten temat.
- Tak, tak - przytaknął, obojętne mu było już wszystko
- Możemy się do was przyłączyć?- zapytała. Okazuje się, że szczęście nawet tutaj jej nie opuszcza. Chciała oderwać się od ruskich no i proszę. Minął zaledwie jeden dzień i już nadarzała się okazja.
Rosjanin przeszedł na angielski i zaczął o czymś dyskutować z naukowcem. Po chwili obaj prawie równocześnie skinęli na war ręką:
- To autko dwu osobowe, musicie iść na wieżyczkę i dach.
Nadia spojrzała na Victora i kiwnęła mu głową dając tym samym znak, że ona się zgadza. Czekała, aż Franko coś powie. Trochę dziwnie się mówiło w jego imieniu nie wiedząc dokładnie, co on tak naprawdę chciałby robić.
- Siadaj gdzie Ci wygodnie - powiedział
- Dobrze. No to jedziemy z wami - powiedziała do mężczyzn wdrapując się na dach pojazdu.- Tak w ogóle to ja jestem Nadia, a mój towarzysz to Victor.- nie sądziła by ich nazwiska były komukolwiek potrzebne, więc postanowiła ich na razie nie zdradzać.
- Alan - żołnierz wskazał na naukowca - i ja. Iwan.
Odpalił silnik, a pojazd ruszył powoli nabierając szybkości.
Nadia jadąc zastanawiała się czym tak właściwie jest to całe Przymierze i czy robią dobrze przyłączając się do nich. Dziewczyna nie miała jednak zbytniego wyboru. Szanse trzeba było wykorzystywać.
- Co sądzisz o tym Przymierzu?- powiedziała do Victora w nadziei, że ją usłyszy.
- Nie wiem, wygląda mi to na jakiś gang co im wojna nie pasuje, a chcą się dorobić na niej - mruknął
- Przepraszam - powiedziała zdając sobie sprawę, że Victor nie jest szczególnie zadowolony z rozwoju sytuacji. - Nie powinnam podejmować decyzji za Ciebie. Jak chcesz to możemy wyskoczyć i poszukać kogoś innego.
- Spokojnie, nie wiemy jak to wszystko wygląda w praktyce.
- Masz rację. Moim zdaniem to porządni ludzie, tylko trochę tak jakby nieufni, ale co się dziwić, skoro są renegatami. Ciężko im musi być w środku tej Amerykańsko-Rosyjskiej sieczki - uśmiechnęła się.- Jakby co to będziesz do końca życia obwiniał mnie za tą decyzję.
- Jestem dorosły, nie? Sam wybieram sobie jak chcę postąpić. - powiedział
- Nie wolałbyś przypadkiem znaleźć Amerykańskiej bazy? Kochasz przecież swoją ojczyznę, nie to co ja. Właściwie dlaczego wyruszyłeś na tą misję?- znajdowali się dość blisko siebie, ale warkot silnika skutecznie im przeszkadzał, tak że Nadia musiała prawie krzyczeć. Przynajmniej nie było szans, że tamci ich usłyszą.
- Słyszałaś coś kiedyś o gangu złodziei aut?
Złodzieje? To brzmiało tak jak epizod z jej przeszłości. Złodzieje nie byli tacy źli. Między sobą w jednej spółce idealnie współpracowali. Tego wymagał fach. W Rosji kradli, żeby przeżyć i w zasadzie tylko po to. Nie wiedziała jak było w Ameryce.
- Nie czytam kolorowych czasopism o gangach w USA. Studiowałam chemię, a nie kryminalistykę.
- Byłem takim co rozbierał kradzione samochody na części i montował je jako legalne w warsztacie samochodowym. Przyskrzyniły nas gliny, ja dostałem wybór jak najmniej groźny z całej ekipy. Albo sypię i trafiam do kompanii karnej, albo na parę ładnych lat do więzienia. Zgadnij co wybrałem
- Jak mogłeś tak oszukać kolegów? Wstydź się! - zaśmiała się - Szczerze powiedziawszy też bym tak zrobiła, ale nie powiedziałabym, że wyglądasz na złodzieja.
- Byli kolesie od łapania autek i byli mechanicy, ja byłem mechanikiem. Ale to nie koniec, jak trafiłem do kompanii, wysłali mnie i paru innych do twojego kraju, a dokładniej na Syberię, z dziesięciu wróciło tylko 3 w tym ja. Większość zabiły warunki, ale to nie ma się do tematu rozmowy. Trwało to rok, kiedy wróciłem do domu byłem zagrożony zemstą tych z gangu, którzy jakoś się wymigali od więzienia. Mogliby się mścić. Dlatego wybrałem się tutaj.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 27-01-2012, 22:55   #18
 
Akhay's Avatar
 
Reputacja: 1 Akhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znany
Akhay & Ziutek cz. II

- Taak. Syberia to okropne miejsce. U nas też wszystkich złodziei i wyrzutków, i innych którzy sprzeciwiali się partii tam zsyłali. Mało brakowało, a ja też bym tam wylądowała na parę lat.- znowu się zaśmiała. Po raz kolejny spotyka złodzieja. Tym razem Amerykańskiego.- Zastanawia mnie dlaczego wysłali was na Syberię.
- Kazali nam uprzykrzać życie tamtym bazom, wiesz wysadzanie magazynów, demolowanie sprzętu, zdejmowanie oficerów. W końcu po co mają tracić zawodowe jednostki jak wyślą kilku wyrzutków i nawet nic się nie stanie jak zginą. Nie mieliśmy nawet oznaczeń amerykańskich, ani blach, ale to oczywiste.
- Biedni ci ludzie na Syberii. Tam nikt nie jest z własnego wyboru. Jak chcieliście wysadzać magazyny i zdejmować oficerów, to trzeba było pojechać do Moskwy. Tam się wprost roi od waszych wrogów. Sama spędziłam tam lata swojego dzieciństwa. Tam zabili moich rodziców. Wiem jak jest w Rosji. Jak masz coś wbrew partii to albo nagle znikasz, albo dostajesz ważną misję na Syberii.
- Nie miej do mnie pretensji, nie ja wymyślałem rozkazy.
- Wiem
- westchnęła.
- Jak Cię to pocieszy to mój staruszek został przygnieciony podnośnikiem samochodowym... Ale zaraz, przecież to się jeszcze nie zdarzyło...
- Nie tęsknie za rodzicami. Dawno już ich nie mam, a raczej jeszcze ich nie mam. Nie mogę narzekać. Los okazał się dla mnie łaskawy. Muszę z przykrością jednak stwierdzić, że mogę Cię nazywać w pewnym sensie kolegą po fachu.-
znowu się zaśmiała.- Przenoszę się do przeszłości i kogo spotykam? - Złodzieja.
- Ale nie jestem prawdziwym złodziejem, ja tylko montowałem kradzione części do samochodów, które przyjeżdżały do warsztatu, ale kryminalistą możesz mnie nazywać.
- Ja i moi koledzy zajmowaliśmy się typowym złodziejstwem. Napadanie na ludzi czy włamywanie się do mieszkań bogaczy. O ile ich jeszcze nie złapali to pewnie dalej w tym tkwią. Mnie się udało z tego wyrwać i skończyć studia. Długa historia, w której główną rolę odegrał fart.
- przerwała na chwilę tak jakby wspomnienia powróciły do jej głowy.- Tak właściwie to kradliśmy po prostu z biedy i z przekonania, że jak zabierzemy coś tym bogatym to i Rosja stanie się trochę lepsza. Przynajmniej większość miała takie poglądy. Ja na szczęście myślę tylko o sobie...
- No to niedobrze bo jesteśmy ekipą
- zaśmiał się
- No tak. Ty wsypując swoich kolegów rzeczywiście wykazałeś bardzo altruistyczną postawę.- Nadia zaczynała nawet lubić Victora. Co było w jej wypadku dziwne, bo zazwyczaj nikt jej nie interesował. Może to dlatego, że Victor był do niej trochę podobny.
- Ta tylko gdybym był zamieszany w kradzież tych cacuniek, reszta by z pocałowaniem ręki mnie wkopała - uśmiechnął się.
- Ja też bym Cię wkopała, ale u nas wśród złodziei grasujących w Sankt Petersburgu było inaczej. Oni woleli sami cierpieć i zginąć niż zdradzić kolegów. Trochę nawet szkoda, że później zaczęłam studiować i straciłam z nimi kontakt. Byli dobrymi ludźmi mimo wszystko. Na studiach takich nie spotkałam, ale niewątpliwie wyższe wykształcenie dało mi szansę na lepsze życie.
- Rosja, a USA to dwa inne światy, uwierz mi...
- Wiem. Nie musisz mnie przekonywać. W Ameryce jest wolność, a w Rosji wolność to tylko odległy podręcznikowy termin. Oczywiście partia to wolność dla Rosji. Właściwie dlaczego zdecydowałeś się na ten “brudny” interes?
- zapytała zmieniając temat. Nie lubiła rozmów o swoim kraju, ale tu przynajmniej można było mówić szczerze.
- Urodziłem się w dzielnicy, gdzie przeważali czarni, białych było niewielu. Założyliśmy taki gang, żeby dać sobie radę. w pojedynkę nie mieliśmy szans przeżyć. Później nasz gang wzięli pod skrzydła jacyś niezbyt mili panowie. Zaoferowali nam pracę w zamian za kasę, że byliśmy z biednych rodzin to się zgodziliśmy.
- Rozumiem. Czyli po raz kolejny głównym powodem do łamania prawa jest bieda.
- Victor zdawał się jej przypominać trochę ją samą. Było to dosyć niepokojące.
- Na pewno nie chęć przeżycia niesamowitych wrażeń, wiesz adrenalina i takie tam.
- Trochę to smutne. Współczuję Ci.
- tak na prawdę współczuła sobie, ale ich dwa miliony lat później nie różniły się tak bardzo od siebie. Jej się udało wyrwać z tego wcześniej. On zyskał wolność dzięki tej misji. Machnął ręką.
- To jeszcze się nie stało więc nie ma co wspominać
- W sumie tak.
- uśmiechnęła się.- Zdaje się, że teraz i ty i ja będziemy mogli zacząć nowe życie.
- Wszyscy będą mogli
- poprawił.
- Tak. Wszyscy będą mogli, ale czy wszyscy będą chcieli?- uśmiechnęła się jeszcze szerzej, chociaż prawda nie była taka wesoła. Wątpiła by jej rodacy wyrażali chęci do zmiany życia i porzucenia wojny. W końcu byli “bohaterami narodu”, a ta ciemnota była im już wbijana do głowy od najmłodszych lat.
- Większość na pewno. Każdy popełnił jakiś błąd, który chciałby zatrzeć.
Mentalność niektórych Rosjan była zupełnie inna, ale Nadia nie zamierzała się sprzeczać.
- Jedni tylko mają ich więcej, a drudzy mniej. Tacy jak my będą woleli uwolnić się od poprzedniego życia inni naprawić detale.
- Może masz rację...
- Tak czy inaczej czuję, że rozpoczynamy nową przygodę. Baza Freedom jest już pewnie dość niedaleko.-
Nadia miała nadzieję, że tak było, bo cała ta podróż robiła się już trochę męcząca.
- Przygodę, a nie życie - uśmiechnął się.
- Czyż życie to nie zbiorowisko przygód?- także się uśmiechnęła. Całe życie było przecież jedną wielką przygodą. Pokiwał powoli głową. W rzeczy samej. Los mógł w każdej chwili zmieniać ich życie. Każdemu dawał szansę. Jednym większą, drugim mniejszą, jednak dzięki niemu życie było ciekawsze. Nigdy przecież nie wiadomo, co może wyskoczyć zza zakrętu. Victor i Nadia zapewne nie znaleźli się w przeszłości bez powodu. Musiała istnieć jakaś sprawa, dla której byli właśnie w tym miejscu. Nie było im jednak, jak na razie, dane poznać przyczyny dla której tkwili w tym właśnie miejscu, może nigdy się nie dowiedzą. Wiadomo jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a każda przyczyna rodzi skutek.
 
Akhay jest offline  
Stary 31-01-2012, 20:58   #19
 
Szarlotka's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlotka nie jest za bardzo znany
Szarlotka i Roni

Alix obudziła się - tak, wciąż była dwa miliony lat w przeszłości. Cóż, teraz nie ma wątpliwości, co jest jej rzeczywistością. Była całkiem zadowolona, że nic ich nie zjadło i przeżyła tutaj swoją pierwszą noc, może nie ostatnią. Ryan już nie spał i był gotowy do wędrówki, więc i ona się przygotowała, co nie zajęło długo, sprawdziła czy wszystko ma i poszli razem. Minął pewien czas kiedy ujrzeli zza gęstwin... ludzi. Trzech. Jednym z nich był ranny żołnierz ubrany w rosyjski mundur, dwóch pozostałych miało arabski akcent. Był też z nimi trójkołowiec.
Zdecydowali się na atak. Sweet wycelował i wystrzelił, pocisk poszybował w kierunku Araba. Jego głowa szybko zmieniła się w kebab. Krwisty kebab. Drugi, widząc to padł na ziemię, chowając się za czymś w rodzaju małego wzgórka. Sweet zabezpieczył AWM i zarzucił na ramię. Sięgnął po Glocka i przytulił się do najbliższego drzewa. Dał znak głową, by jego towarzyszka zrobiła to samo. Stanęła za drzewem, trzymając broń w gotowości. Lekko wychylił się zza pnia, by spojrzeć, gdzie leży Rosjanin i jaka odległość ich dzieli. Drzewo za którym był Sweet, przyjęło na siebie serię z karabinu. Ryan szybko schował głowę i mocniej ścisnął Glocka.
-Nie masz może ze sobą granatu? - krzyknął do Alix. Ta tylko pokiwała przecząco głową - Dobra, to zrobimy to inaczej... Musisz go sprowokować, by wymierzył w Ciebie, wtedy spróbuj go zastrzelić - Powiedział twardo - wystaw się na chwilę, albo rzuć kamieniem... Cokolwiek!
Trochę się obawiała, czy przeciwnik będzie miał dobry refleks i zdąży ją trafić, więc wychyliła się minimalnie, po tej stronie drzewa z której wyrastała większa gałąź i udała - bo po co naboje marnować - że celuje. Ustawiła ciężar ciała tak, by jak najszybciej mogła zareagować i się odsunąć. Kule momentalnie zabębniły w drzewo, odrywając od niego mnóstwo kory. Alix była by w stanie przysiąc, że jeden pocisk przeleciał jej przez włosy.
Od razu się odsunęła nasłuchując strzałów które Ryan miał zaraz oddać.
Sweet, gdy tylko usłyszał, że Arab zmienił cel, wychylił się zza drzewa i wycelował. Wstrzymał oddech i powoli pociągnął za spust. Jednak pocisk tylko wzbił w powietrze nieco ziemi, koło nogi Araba. Michael oddał jeszcze jeden strzał i schował się za drzewem.
Drugi strzał trafił Araba w udo. Dało się słyszeć krzyk, o drzewo znowu zabębniły pociski.
- Alix, strzelaj! - Zawołał.
Pani naukowiec wychyliła się gwałtownie i strzeliła w stronę Araba, ale nie zdążyła dokładnie wycelować. Arab, kiedy Ali się wychyliła właśnie kuśtykał do pojazdu. Pocisk zabębnił o karoserię trójkołowca, Arab odwzajemnił się pojedynczym, niecelowanym strzałem w stronę strzelca. Sweet wychylił się, by oddał kolejny strzał. Zauważył, gdzie zmierza Arab. Wycelował w ranione wcześniej udo i oddał trzy szybkie strzały.
Arab upadł jak ścięty, wrzeszcząc imię Allaha.
- Ryan, co teraz? Dobijamy, obezwładniamy? - Zapytała nerwowo.
-Dobijamy. Nie jest w stanie chodzić o własnych siłach, a pojazd jest dwuosobowy.
Żołnierz cały czas miał sprawne ręce i pojawił się w nich karabin wymierzony w kierunku drzew.
-O cholera! - Krzyknął Sweet z powrotem się chowając. O drzewa zaczęły bębnić pociski.
Alix cały czas była schowana za drzewem.
- Chyba i tak by nam niczego nie powiedział. Teraz trzeba coś wykombinować. Bo raczej czekanie aż się wykrwawi będzie trwało zbyt długo. Po chwili ucichły i dało się słyszeć kliknięcie magazynka. Oto nadeszła szansa.
-Skończyły mu się pociski! - Sweet szybko się wychylił i wystrzelił cztery razy w leżącego Araba. Trafił w klatkę piersiową, Arab padł martwy. Alix popatrzyła zza drzewa.
- Po nim. Mieliśmy szczęście, że skończyła mu się akurat teraz amunicja.
Sweet podszedł do Araba i lekko go kopnął, by się upewnić, że nie żyje.
-Sprawdź, co z Ruskiem - powiedział do Alix, a sam zaczął przeszukiwać oba ciała. Zastrzelony Arab, w karabinie miał już nowy magazynek -No to miałem szczęście... - szepnął Sweet i odszedł od ciała. Zaczął oglądać dziwny trójkołowiec - myślisz, że damy radę tym pojechać?
Tymczasem Alix podbiegła do Rosjanina, mając nadzieję, że nie będzie agresywny w stosunku do nich. Dlatego nie stanęła zbyt blisko niego i próbowała ocenić jego stan, odpowiadając przy tym Ryanowi
- Wiesz, ja mam prawo jazdy, ale takim czymś nie prowadziłam. Możemy spróbować w każdym razie - Ponownie odwróciła się do rannego. Rosjanin miał ranę po kuli w barku, ale prawą ręką celował w Alix z karabinu. Powiedział coś po rosyjsku.
Dalej trzymała broń w ręku, odsunęła się bardziej od Rosjanina. Zmarszczyła brwi. Jak była dzieckiem uczyła się rosyjskiego, który jest popularny we francuskich szkołach i próbowała sobie teraz coś przypomnieć, ale orłem na lekcjach nie była. Wreszcie zaczęła powoli rozumieć - „Odejdź, nie weźmiesz mnie żywcem”. Poukładała słowa w głowie i odpowiedziała, mając nadzieję, że da się ją zrozumieć.
- Jak będziesz współpracował, to ci pomożemy - Nie chodziło jej co prawda o stałą, a udzielenie pierwszej pomocy.
- Odejdź - dało się usłyszeć znajome już słowo. Przysunęła się do Sweeta.
- Jak możesz wydedukować z wycelowanej broni, nie chce współpracować - Rzekła z nutką ironii. Cały czas miała Rosjanina na oku, na wszelki wypadek.
- Więc go zostawmy. To jego decyzja - chłodno odpowiedział Sweet.
Przeszukałeś tamtych Arabów? Znalazłeś coś ciekawego?
Michael prócz ich broni , amunicji i podstawowego ekwipunku na zwiad, znalazł lornetkę
oraz dwie manierki wody.
- Alix, weź jedną manierkę i karabin - powiedział Sweet wrzucając swój plecak do trójkołowca. Pani naukowiec również wrzuciła swój plecak wraz ze „zdobyczami”. Zerknęła na pojazd i chwilkę się zamyśliła.
- Ty prowadzisz, nie sądzę, by pomysł mnie jako kierowcy był dobry. Czymkolwiek nie prowadzę, pojazd zawsze się strasznie rzuca. Dziwne, że nigdy w nic nie wderzyłam moim autem.
W porządku - Sweet wsiadł za kierownicę i jeszcze raz spojrzał na Rosjanina - jak myślisz, skąd on się tu wziął?
Nie wiem... na pewno nie jest po naszej stronie ani po Arabów... może Rosjanie też wysyłają ludzi w przeszłość?
-Ale skąd wzięliby EON? Znaleźli drugi? A może ukradli nasz?
- Może jest więcej EON’ów? A gdyby nam ukradli... mogliby zmieniać przeszłość zmienioną przez nas... ehhh - Westchnęła.
-Wymiary czasowe są okropnie skomplikowane... - z rezygnacją powiedział Sweet i przekręcił kluczyk. Silnik zabrzmiał i udali się na wschód.
Można powiedzieć, że pierwsze wyzwanie za nimi. Chociaż kto wie, czy to nic w porównaniu do tego co ich czeka?
 

Ostatnio edytowane przez Szarlotka : 31-01-2012 o 21:26.
Szarlotka jest offline  
Stary 05-02-2012, 13:48   #20
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Serena Ilford i Joshua Rouen

Szybkie tempo, kobiecie niezbyt nauczonej do wędrówek, szybko dało się we znaki. Za to Indianin, wydawać by się mogło że nie odczuwa trudów podróży. Po kilkudziesięciu kilometrach, pustynia jakby zaczęła ustępować miejsca suchej, niewysokiej trawie. Na horyzoncie jakby coś się zazieleniało, było widać pojedyncze, niezbyt wysokie drzewa.
Patrol Ruskich, jak się okazywało musiał być pojedynczy. Może nawet byli to jacyś dezerterzy, albo renegaci. Jakieś zrządzenie losu ich na was pchnęło. I w sumie dobrze, bo mapa jaką mieliście, niezwykle wam pomagała.
O dziwo, dzikie zwierzęta was unikały. Kiedy pozostał wam jeden dzień drogi, postanowiliście znowu rozbić obozowisko. Był tu mały nawis skalny, który świetnie się nadał na takie miejsce na biwak. Jak się przekonaliście, był już zamieszkały. Ściemniało się, a pod nawisem i w małej się tam znajdującej jamce, mieszkali wasi przodkowie. Małpoludy.
Nie wyglądały na wrogo nastawionych, wręcz przeciwnie. Jeden, wyglądający na samca alfa, obchodził was z uśmiechem i zainteresowaniem.

Alix Lefévre i Michael "Sweet" Ryan

Pojazd całkiem nieźle radził sobie z trudnym terenem, a silnik spalinowy przyjemnie warczał przy pokonywaniu przeszkód terenowych. Niestety, jego sterowność pozostawiała wiele do życzenia, nie był do pojazd na prawdziwy off-road. W dodatku, o dziwo w schowku pod kierownicą znaleźliście mapę. Niestety, nie wiedzieliście gdzie na tej mapie znajdujecie się wy. Nocowaliście przy rzece, ale ich na mapie było naprawdę dużo.
I sunęliście tak na ślepo, nie zważając na to, że pojazd hałasuje. I że prędzej czy później, ktoś się wami zainteresuje. Arabowie zastrzelili by was za to, co zrobiliście. Pozostali, strzelali by tak samo, w końcu widzieli pojazd wroga. Pozostało mieć nadzieje, że unieszkodliwią was swoi, czy może zamiast was dobić, po prostu by was odratowało.
Niestety, pierwsi byli przyjaciele zostawionego na pastwę losu Rosjanina. Kiedy Ryan zauważył zaparkowany pomiędzy drzewami czołg, było za późno. Zdążył jedynie odskoczyć w lewo, co spowodowało że pocisk nie trafił centralnie w pojazd. Wybuchło gdzieś za nim, koło silnika, który uratował przed falą odłamków. Niestety, bohater sam zmarł. W dodatku pojawił się jeszcze mały transporter, który z wycelowaną w was karabinem kalibru .50, podjechał w waszym kierunku. Za bardzo się nie przejęli, że zamiast Arabów złapali Jankesów.
Zostaliście szybko i sprawnie rozbrojeni. Wasze przedmioty i broń, została gdzieś wrzucona do skrzyni na dachu transportera. Wy sami ustawieni pod pojazdem, byliście na muszce czterech karabinów. Szybko pojawił się jakiś oficer i jaka sądziliście kapral. Oficer mówił, kapral tłumaczył.
- Gdzie Kovalenko, wy burżujskie ścierwa?

Piter Banx i Maladi Snow

Kolejne obozowisko. Sami nie mieliście pomysłu gdzie byliście i jak dotrzeć do bazy. Pojęcia o tym nie miał także wasz nowy partner, inżynier Adam Brandon. Ognisko, przy którym siedzieliście na skraju dżungli i małego strumyka, oświetlało smutnie wasze sylwetki.
Adam, inżynier dość krępy, średniego wzrostu i o brunatnych włosach, czyścił w milczeniu swój pistolet. Robił by dłużej, gdyby nie rozległ się w powietrzu znajomy huk. A mu nie zawtórowały kolejne. Daleko, na horyzoncie migało znajome, pomarańczowe światło. Adam, kiedy tylko usłyszał huk rzucił się płasko na ziemię. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to nie ostrzał czy coś w tym stylu.
- Dostawa – szepnął.

Nadia Iwanowa i Viktor Franko

Pojazd, choć wielki i naprawdę dobrze pokonujący przeszkody, nie był najszybszym środkiem lokomocji. Sunął powoli, niezbyt śpiesznie. Nawet podano wam mapę i pokazano miejsce w którym was znaleziono, a do którego zmierzaliście. Do ukrytej w górach bazy Freedom.
Nie najszybszy pojazd, nadrabiał mocą. Przekonaliście się o tym, kiedy wspinał się bez większych problemów na wzgórza. Już po krótkiej chwili, znaleźliście się wśród cieszących się żołnierzy i personelu bazy. Nie musieli walczyć, a jeśli już, to o wyższą sprawę. O zjednoczenie.
Byli tu i Arabowie, Rosjanie, Amerykanie. Wszystkie strony konfliktu, walczące o jedno, jakże wielkie i sławetne słowo. O WOLNOŚĆ.
Kiedy wysiedliście, zostaliście przedstawieni Rosyjskiemu dowódcy, któremu podlegali wasi wybawcy. Iwan szybko i sprawnie zdał słowny raport, który dowódca przyjął niezwykle dobrze. Was zaprowadzono do baraku, w którym dano wam jedzenie, wodę i czyste łóżka. Kazano wam odpocząć, bo juro zostaniecie poddani prawdziwym lekcją życia w tym świecie, a nie tej kpienie, którą raczono was przed wejściem do EON’a.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172