Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-12-2012, 14:47   #21
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Podróż minęła spokojnie, ku wyraźnemu niezadowoleniu poety. Po pierwszym, niezwykle ciekawym spotkaniu z wielkim wielorybem, spodziewał się że emocje będą tylko rosnąć. Zamiast tego dni mijały spokojnie i leniwie. Były tego także i plusy. Mieli więcej okazji by się poznać, porozmawiam, poopowiadać o swojej przeszłości. Sasori nabył podstawowej wiedzy żeglarskiej, podstawowego nazewnictwa zachowania i wszystkiego co tylko byli w stanie mu przekazać towarzysze. Zasmakował też sterowania. Pomimo wcześniejszej niepewności, wydawało mu się to raczej łatwe. Łódź płynęła w wyznaczonym kierunku, a ster bez problemu obracał się w jego dłoniach. Dopiero śmiechy jego załogi zmusiły go do odwrócenia się. Za statkiem ciągnęła się smuga zostawiana przez ster i dno okrętu, zwana fachowo „Kilwater”. Smuga skręcała i wiła się w serpentyny, wskazując na prawdziwą drogę jaką pokonali. Muzyk zarumienił się, skupiając bardziej na utrzymywaniu równego kursu. Na bezkresnym morzu bez znaczących punktów odniesienia nie należało to do najprostszych rzeczy.
Kiedy dotarli już na wyspę, udawało mu się sterować w miarę prosto.
Zachowanie mieszkańców zdziwiło go. Co prawda nie spodziewał się jakiejś wszechogarniającej paniki, ale uwielbienia także nie. Ucieszyło go to niezmiernie i kiedy przycumowywał łódź do nabrzeża to uśmiech nie schodził mu z twarzy. Po przywitaniu przez przedstawiciela, kto wie może i samego burmistrza, przejął butelkę podaną od Ayer’a i wziął solidny łyk.
- Ach, Carnavallia – przemówił głośno, dźwięcznym głosem. Widać było, że bycie słyszalnym nawet w takim tłumie doskonale mu wychodziło. – Zaprawdę racje mają Ci, którzy zachwalają tę wyspę jako kolebkę rozrywki. Ledwie żem spojrzał na te szerokie i zadbane ulice, na radosnych i chętnych do zabawy ludzi, a już wiedziałem że to miejsca dla mnie. Pozwólcie się przedstawić. Zwą mnie Sasori. Jestem muzykiem. Chętnie uraczyłbym was swoim występem za parę miedziaków lub strawę dla mnie i moich przyjaciół co by o suchym pysku i na głodniaka nie śpiewać.
Mężczyzna uśmiechnął się do uroczej blondynki i gestem poprosił ją, żeby się uniosła:
- Nie masz za co przepraszać - powiedział do niej łagodnym głosem. Jej zakłopotanie było nawet urocze. Przy takich kobietach, każdy mężczyzna odczuwa naturalną potrzebę by chronić ją i osłaniać przed niebezpiecznym światem. Młodzieniec zmógł jednak nagłą potrzebę przytulenia jej. Zamiast tego uchylił głowę dwornie, krzyżując nogi, niczym szlachcic z powieści – To my powinniśmy się kłaniać tobie i twej urodzie.
- Co się zaś tyczy twego pytania, pani... – spojrzał w oczy czarnowłosej kobiety, również najpierw kłaniając się. – To czyż o byciu piratem nie decyduje chęć wolności i sprzeciwiania się istniejącemu porządku? Czego się spodziewałaś? Brudnych mężczyzn z których jeden byłby bez oka, drugi bez nogi, a paru bez zębów a dodatkowo wszyscy ubrani w koszule w biało-niebieskie paski? Za bardzo ufasz złudzeniom i plotkom.
Uśmiech ustąpił poważnej i napiętej minie. Nie miał zamiaru przestraszyć dziewczyny. Po prostu wiedział, że dopiero gdy przyjmie taką pozę, jego następne słowa odniosą odpowiedni efekt:
- Jeżeli jednak nadal wątpisz w nasze cele, to przeszukaj listy gończe i sprawdź nagrody nałożone na nasze głowy.
Czarnulka zrobiła na nim znacznie gorsze wrażenie. Wydawała się władczą cwaniarą które nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel, wykorzystując każdą nadającą się do tego okazje. Odstawała też trochę od jego obrazu kobiety. Jednak to, że wywarła na nim efekt mniejszy niż jasnowłosa, nie oznaczała że mu się nie podoba. Sasori miał bowiem to do siebie, że chętnie zabiegał o względy piękniejszej płci. Często wprowadzało go to w kłopoty, zwłaszcza u narzeczonych bądź Kochanów rzeczonych, ale cóż zrobić. Natury nie da się zmienić.
Oczywiście jemu także takie zachowanie wydawało się podejrzane. Nie miał jednak zamiaru tracić na schizofreniczne podejrzliwości. W klasztorze nauczono go jak pozostawać skupionym i uważnym niezależnie od sytuacji, dlatego nie lękał się niebezpieczeństw. Mimo to gdy razem z towarzyszami wyruszali w miasto, oprócz swojego instrumentu zabrał także kij podróżny do samoobrony.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 08-12-2012, 22:05   #22
 
Yokko's Avatar
 
Reputacja: 1 Yokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodzeYokko jest na bardzo dobrej drodze
z Doc'a fragment nr.3


Ayer

Po słowach czarnulki rozejrzał się po załodze i odpalił papierosa. Faktycznie, nie pasowali do typowego obrazu piratów. Takież same wrażenie miał, gdy po raz pierwszy ich zobaczył, no ale.. wrażenia mogą mylić. Podszedł wolnym krokiem do obu kobiet, zaraz za Sasorim. Spojrzał najpierw z nieudawaną wyższością na blondynkę. Podobnie jak prowokatorka całego zamieszania, nie znosił ludzi bez charakteru. Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, że czarnulka łże jak przysłowiowy pies, pozostawił to więc bez komentarza. Nie poświęcił więc blondi już ani krzty więcej uwagi.
- Chociaż musisz przyznać pani rację, Sas. Jak na razie, prócz tych wszystkich rzeczy prawdopodobnie dalej nam do piratów, niż jakiejkolwiek innej załodze na Grande. Jakbyś zgadła, Pani. Nim zachciało mi się piratowania, wyciągnąłem z wody tyle ryb, że przez tydzień wszyscy byście tu ich nie przejedli. Ale potem przerzuciłem się na nieco.. masywniejsze narzędzie pracy.
Wtedy właśnie zorientował się, że nie ma przy sobie swojego obucha. No cóż, trzeba będzie sobie radzić.
- Zdajesz się być ogarnięta. Zaprowadź nas do jakiejś porządnej karczmy, gdzie nas nie otrują, a może coś Ci skapnie przypadkiem.

Gabriel

Gabriel zaśmiał się.
- Oui, chociaż twoje słowa muszę traktować jako potwarz, madmoiselle. Nie jestem rybakiem, lecz plastykiem.- Rzekł, podchodząc do Ayera i kładąc mu rękę na ramieniu.- Może w karczmie znajdzie się jakiś technik chętny zamustrować się na nasz rybacki kuter, non? Wtedy oszczędzilibyśmy na naprawach. - Z resztą... Co nas to obchodzi, mes amis! Sasori, zagraj nam! Bawmy się, póki jest okazja. Hej, doktorze Desmondzie, chodź tu do nas!- Gabriel zawirował w komicznym piruecie, przenosząc się od Ayera, ku Colette i Sasoriemu. Skłonił się przed damą dwornie w pas, wyciągając przed nią dłoń.
- Czy mogę prosić do tańca, madmoiselle?- Zapytał, uśmiechając się grzecznie.

Colette

Wyglądało na to, że nikt nie wziął kłamstw ciemnowłosej na poważnie, więc na szczęście i McKay nieco ulżyło. Zwłaszcza, iż wydawało się, że nikt o nic Colette nie obwinia. Co prawda jeden z przybyłych spojrzał na jasnowłosą z wyższością - według niej to nie zbyt przychylna oznaka - ale chcąc nie chcąc ona tak szybko ze skłony się nie podniosła, więc nawet nie zwróciła na to uwagi...i dobrze bo pewnie znowu by się przejęła i zaczęła głowić co takiego zrobiła. Oh, a miałaby nad czym myśleć. Wszak nie pasowała ani na groźnego pirata, ani też na mieszkańca rozrywkowej wysepki. Cud, że potrafiła o siebie zadbać - nawet jeśli to widoczne nie było, ale tym lepiej dla niej! Nie miała przecież zamiaru popisywać się niepotrzebnie przed nieznajomymi. Jeszcze ktoś by ją zamknął, albo gorzej...
Mimo wszystko słuchała rozmowy, która toczyła się obok, nie mając najmniejszego zamiaru w tym uczestniczyć. Wystarczająco dużo uwagi już na siebie dzisiaj zwróciła...Co prawda komplement od jednego z piratów był naprawdę miły, więc...
- Em...dziękuję.
Odpowiedziała krótko, ale już po tym miała zamiar zacząć się powolutku wycofywać. Tym bardziej zaskoczył ją kolejny z grupy przybyłych, który zaprosił ją do tańca! Niby nic dziwnego na takiej wyspie jak ta, ale jednak...tłum ludzi...wszyscy obcy...i zwracają na siebie uwagę...Co to daje? Zaskoczenie, połączone z zawstydzeniem i niepewnym oraz małym uśmiechem na twarzyczce.
- Dziękuję, ale...um...Nie czuję się na siłach.
Rzekła niepewnie, robiąc parę małych kroczków w tył. Tym samym mając nadzieję na odwrót...Nie miała zamiaru być nie miła, więc i nie sprawiała takiego wrażenia, ale...wychowanie swoje robi, więc odmówiła tak kulturalnie jak tylko mogła. Zapewne w innym miejscu może i by nie odmówiła, ale cóż...Powody były już podane. Teraz lepiej się wycofać i nie zaprzątać przybyszom głowy.

Yoko

Cóż, blondynie choć trochu udało się poprawić humor naszej Yoko, zareagowała zupełnie tak jak podejrzewała, doprawdy tego typu ludzie są tacy przewidywalni. Powinna się postawić. Powinna jakoś zareagować na zachowanie czarnowłosej, ale najwidoczniej nie miała na to odwagi... Dlatego też Black nie zamierzała tak po prostu przestać. Skończy dopiero jak się znudzi, bądź jak ofiara zdecyduje się jej postawić. Doprawdy, nie ma gorszych od tych, którzy boją się stanąć w własnej obronie, pomimo tego, że mogą.
- Nie mówiłaś? Jak to nie mówiłaś? Kłamanie jest bardzo niewłaściwe, wiesz? Tym bardziej, iż twierdzisz, że to ja kłamię. Uważasz więc mnie za złą osobę?
Odparła dziewczyna kładą swoje dłonie na obu ramionach Colette, tak by ta nie miała jak się wycofać, ton jej głosy był w tej chwili niezwykle surowy. Nie żaby naprawdę była na nią zła, z tak błahego powodu. Po prostu... dobrze się bawiła. Na szczęście dla blondyny już po chwili cała uwaga Yoko skupiła się na wychodzącym z statku Sasorim. Z tego co powiedział musiał być muzykiem, ciekawe czy choćby dobrym. Sądząc po jego pewności siebie, tak musiało być. Chodź może był po prostu dobrym aktorem. Wykonywał tyle niepotrzebnych gestów. Te kłanianie się, co on z balu się wyrwał? Cóż, najwyraźniej był dobrze ułożonym człowiekiem a to mimo wszystko nie jest wadą. Niektórzy nazywają to nawet zaletą. Dwudziestolatka wpatrywała się prosto w oczy muzyka, wysłuchując tego co miał jej do powiedzenia. Jego mina i pełne powagi spojrzenie nie zrobiło na niej również większego wrażenia, co taki grajek mógł jej zrobić? Od dziecka przebywała w towarzystwie, typów o wiele gorszych od piratów.
- Szczerze, już nie raz widywałam takich piratów jak mówisz... Do tego często mieli jeszcze papugi, wiesz? O nich zapomniałeś, a przecież to prawie wizytówka. A tak na poważnie, panie minstrelu. Chodziło mi raczej o waszą ilość. W zaledwie cztery osoby zamierzacie zwojować ten dziki ocean? To szaleństwo i czysta głupota. Mocniejszy sztorm zatopi was i ten pożal się boże „okręt”.
Rzuciła, wyraźnie chciała zagrać chłopaczynie na nerwach. Dlaczego? Po prostu nie miała zbyt miłego poranka, a to był sposób na niejaki relaks. Wzmianki o listach gończych nie skomentowała, nie czuła takiej potrzeby by w czymkolwiek się upewniać, ot powiedziała co wiedziała i tyle.
----------------------
(Sasori)
- Cóż historia zna przykłady, że to nie ich liczba ale siła duch świadczy o ludziach. - odparł filozoficznie Sasori, po czym dodał szeptem. - co się zaś tyczy okrętu, to mamy już pewne decyzje w tej sprawie.
----------------------
(Ciąg dalszy Yoko)
Następnie odezwał się kolejny mężczyzna, jak widać największy i zapewne znaj-mocniejszym zamachem z nich wszystkich, zapewne to on musiał być kapitanem tej bandy, bo od razu przeszedł do konkretów, opowiadając przed tym trochu o swej przeszłości.
- Co więc sprawiło, że szanowny pan, zdolny rybak został kapitanem pirackiej łajby? Zwykła chęć zarobku? Czy coś bardziej „filozoficznego”? Mniejsza, nie ma co się zwierzać. Wszak wreszcie powiedziałeś coś mądrego. Ja zaprowadzam was to karczmy, a wy płacicie. Plastuś wspomniał coś o techniku, taa? Jeśli chcecie przedstawię was, najlepszemu, pieprzonemu technikowi na tej wyspie, co? Jak dla mnie to doskonały układ!
Odparła dość donośnie, co by nie powiedzieć, że krzyknęła, poklepując lekko Colette po ramionach, co by ta nie pomyślała, że o niej zapomniano.
- Ona również nażłopie się na wasz koszt. Nie złotowłosa? A teraz... zatańcz panienko z naszym marynarzykiem, wiem, że chcesz!
Dodała jeszcze po chwil popychając Col w stronę Gabriela, a co niech się zabawią!

Gabriel

Gabriel usunął się lekko z drogi i złapał zręcznie Colette, ratując ją przed niechybnym upadkiem. Nikt nie lubi być popychany. Niektórzy nie lubią także, gdy innych popychają.
- Czy nic ci się nie stało, madmoiselle?- Zapytał z troską. Następnie zwrócił oczy ku ciemnowłosej damie.
- O ile mi wiadomo, lady, tego typu układy zwykle mogą kończyć się dwojako. Być może zamierzasz sprawdzić nas w jakiś wyszukany sposób, wabiąc na nieistniejącą przynętę, co niechybnie skończy się waśnią i starciem między nami. Co do mnie, nie lubię krzywdzić dam, nawet takich jak ty, a uważam że mon amis myślą podobnie. Drugim zaś wariantem byłoby w tym przypadku opowiadanie o tymże “najlepszym na wyspie techniku” w trzeciej osobie, non? Kimże zatem jesteś, madmoiselle?-

Ayer

- Kapitan? Fakt, może i jestem najzdolniejszym rybakiem na tym kutrze, ale słusznie zauważyłaś, że pływamy pod piracką banderą. Każdy sobie kapitanem.
Zaśmiał się. Taka z nich piracka załoga, jak z flet z kiszek barana. Nawet kapitana nie mięli.. Zaciągnął się, po czym spojrzał ponownie na kobietę. Jego zdaniem technik na tej łajbie był zbyteczny. Najpierw muszą zatroszczyć się o lepszą łódź, którą warto będzie naprawiać. Ale.. czymże było jego zdanie.
- Naprawdę myślisz, że pływając takim statkiem stać nas na płacenie za jadło? Prowadź, a po drodze pomyślimy, co z tym fantem począć.

Colette

Nic złego nie zrobiła, a się okazało, że zarzuca ciemnowłosej kłamstwo! Właściwie…dalekie to od prawdy nie było. Wszak nieznajoma kłamała, prawda? Z drugiej strony Colette raczej nie była jedną z tych osób, które po pierwszym spojrzeniu uważają kogoś za ‘tą złą’, jak sama Yoko powiedziała, jednak…
- Oczywiście, że tak Cię nie oceniłam – opowiedziała momentalnie – Nie każdy kłamca jest złym człowiekiem, ale może być malutkim hipokrytą.
Ktoś kto uważa kłamstwo za niewłaściwie – słusznie – ale sam kłamie dość łatwo, ma sporo z hipokryty, więc panna McKay i tak była bardzo delikatna. Ba, nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że mogłaby urazić ciemnowłosą dziewczynę. Większość swej uwagi bowiem skupiła na zablokowaniu jej drogi odwrotu przez rozmówczynię. Dlaczego to na nią się tak uwzięła?! Co prawda miała chwilę spokoju, gdyż nowo poznana ‘dręczycielka’ skupiła też sporo swej uwagi na przybyłych piratach, wypytując ich o ‘prawdziwość’ czego i Colette słuchała, mając nadzieję, że albo ona zaraz stąd zniknie albo witający tłumek się rozejdzie…Niestety zamiast tego została niespodziewanie pchnięta – pomimo tego, że wcześniej ‘wyraźnie’ i grzecznie powiedziała tańcu ‘nie’…Nim jednak zdążyła coś powiedzieć – ah, ten refleks… - już została złapana przez jednego z przybyłych.
- Nie, nic…Dziękuję.
Odpowiedziała wdzięcznie, czując winę za swą nieporadność, a tym samym stając na proste nogi. Chcąc nie chcąc słyszała całą rozmowę o techniku i piciu, dochodząc do pewnego wniosku…Ciemnowłosa ma zbyt wiele z pirata! Może i każdy może być tak łatwo wygadany jak ona, ale z tym bawieniem się innymi to…no po prostu tak się McKay skojarzyło. O dziwo dzięki temu do główki blondynki powróciła myśl o transporcie. Z jakiegoż to powodu? Nikt z przybyłych nie kwapił się do płacenia za przyszłe jadło.
- Ja zapłacę.
Odparła nagle ni z gruchy ni z pietruchy. Nie przejmowała się czy mogło to brzmieć podejrzanie bo…może nie zabrała z domu wielkiej ilości pieniędzy, ale raczej na jadło ma. Zwłaszcza jak się co jakiś czas wygrywa w karty – a propos…Miała zamiar iść z nimi do karczmy tylko i wyłącznie z jednego powodu – by zarobić kasę poprzez hazard u jakiś podrzędnych gości baru, i tym sposobem wkupić się do załogi.

Yoko

Stało się tak jak czarnowłosa przypuszczała, kanarek został złapany, przez naszego osobistego Picassa. Miała szczęście, spotkanie twarzy z podłożem nie było by zbyt przyjemne. W sumie, to Yoko nie chciała użyć aż tyle siły, ale z jej rękoma ciężko o wyczucie. Cud, że szklanek nie tłucze, trzymając je w dłoniach! W każdym razie z początku, gdy Colette postanowiła odezwać się do dziewczyny i choć częściowo jej wygarnąć, tym wzbudziła trochu szacunku w oczach Black, potem jednak przy „wypadku” nie powiedziała już nic. Tsss... długa droga przed nią. Czarnowłosa na chwilę przybrała dość skwaszoną minę, następnie zwróciła się w stronę wybawiciela złotowłosej.
- „Nawet takich dam jak ty?” Co to niby miało znaczyć? To była obelga, tak? Cóż, wybacz, że nie jestem aż tak nieporadna i godna pożałowania jak kanarek.... Bez urazy ptaszyno. A co do wrabiania, jeśli naprawdę by tak było, bardziej wysiliła bym się przy udawaniu, doskonała z mnie gwiazda teatru, wiesz?
Odparła, cóż tak po prawdzie to, żadna z niej gwiazda, ale o tym i tak każdy już zapewne wiedział. Na tym jednak dziewuszka nasza nie zamierzała skończyć, wzięła jeden głębszy oddech po czym kontynuowała.
- Doprawdy~. Nie da się nic przed tobą ukryć, panie detektywie. Twoja “madmoiselle” nie jest gwiazdą estrady. Technikiem zaś jest ta złotowłosa, którą trzymałeś w ramionach, prawda że nie wygląda? Dodatkowo jest najbogatszą osobą na wyspie – wzbogaca się naprawiając i budując statki dla piratów, nawet takich jak wy, nazywa się Elizabeth Haverrson. Ja natomiast jestem jej służącą w przebraniu. Agis, miło mi. W tej chwili właśnie was sprawdzamy, chcemy się przekonać czy jesteście warci drogocennej uwagi mojej Pani. Czyż nie, Madame?
Cóż, jak widać Yoko miała dziś humor do gadania od rzeczy, nawet nie sądziła, że ktokolwiek się na to nabierze, ale... kto wie? Może są głupsi niż na to wyglądają... Na wzmiankę Ayer'a o braku kapitana i ich stanu majątkowemu Black tylko uśmiechnęła się litościwie., ot w tej chwili udawała dobrą pokojówkę, pewnie zaraz i tak się jej znudzi. Może wtedy zacznie się bawić w króla mórz, pod przebraniem?
- Widzą panowie! Panienka, jak to bogata dama pragnie za was zapłacić. Może opowiedzcie o sobie coś więcej, gdy już będziemy mieć pod ręką coś mocniejszego niż woda? Jednak zanim ruszymy... ten gość... znaczy się „głos” tłumu chciał coś od was.
Rzuciła Black po chwili, w czuła się w nową „rolę”, co prawda żadna z niej aktorka, ale jakoś sprawiało jej przyjemność „naigrawanie” się z ludzi. Mówiąc o głosie, chodziło jej oczywiście o osobę, która ich przywitała na wyspie, pewnie nie chciał się on poczuć zignorowany, pech.
- Jak już będziecie gotowi, Panie Rybaku, Panie Grajku oraz Panie Malarzu... opuścić to miejsce to powiedzcie. Nie chcecie chyba marnować czasu tak znanej osobistości jak Pani Elizabeth.
Dodała zerkając na Colette, jej mina w oczywisty sposób mówiła, a raczej rozkazywała jej trzymać się swej niezbyt wiarygodnej roli, przecież nawet jeśli z początku udawała tylko niewłaściwe zachowanie w stosunku do Col, było ono zbyt prawdziwie, w porównaniu do tego nieumiejętnego udawania służki.
 

Ostatnio edytowane przez Yokko : 08-12-2012 o 22:20.
Yokko jest offline  
Stary 08-01-2013, 19:28   #23
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Grupa nie czekając długo ruszyła do jednej z wielu karczm, jakie miała do zaoferowania Carnavallia. Idąc wzdłuż portu uwagę wszystkich mężczyzn przykuwały kobiety, bowiem wszędzie gdzie spojrzeli nie było żadnej kobiety, nie będącej niezwykle piękną. Jednocześnie nigdzie nie było widać starców, oraz dzieci.

Piraci po kilku minutach marszu trafili pod drzwi przyjaźnie wyglądającej karczmy, szyld twierdził, że nosiła ona nazwę “Kapitan”, grupka weszła do środka, po czym zajęła stolik przy ścianie. Jak to zwykle bywa w takich miejscach powietrze było gęste od dymu, kilkanaście osób grało w kości, oraz w karty, a wszystkich, którzy nie byli w stanie stać na nogach wyrzucał wykidajło.

Po chwili do piratów, oraz dwóch dam, podeszła kelnerka:
-Co dla państwa- Zapytała.

Gabriel uniósł rękę.
- Poproszę szklankę wody, madame.- Rzekł, kładąc na blacie stolika który zajęli umazane farbą dłonie. Różnokolorowe plamy farby tworzyły fantastyczne wzory i kształty. Ciemnowłosa kobieta gadała według niego nieco zbyt wiele...
Och, według Gabriela była piękna w ten pewien lekko demoniczny, mroczny, wyuzdany sposób, jednak jej cięty język sprawiał, że artysta widział w niej raczej przeciwnika, niż obiekt porządania. Wkrótce na stole stanął pucharek z jego wodą. Płyn był chłodny, ktoś doprawił go zdaję się miętą, by pobudzić kubki smakowe pijącego. Jakże troskliwie...
- Mam już dosyć wina na dzisiaj.- Skwitował, mocząc wargi w napoju, kątem oka zerkając na siedzących wraz z nim przy stole.
Gdzieś z głębi tawerny jakiś domorosły grajek zaczął przygrywać na lutni, fałszując nieco:
- “Malowany Pan, Malowany Pan,
Nadchodzi sam, nadchodzi sam.
Choćbyś wstał z samego rana,
twa nić życia już przerwana,
bo to Malowany Pan:
nadchodzi sam.

Malowany Pan, Malowany Pan,
Nadchodzi sam, nadchodzi sam,
Na nic jest zamknięta brama,
na nic każda broń wybrana
bo to Malowany Pan:
nadchodzi sam.

Malowany Pan, Malowany Pan,
Nadchodzi sam, nadchodzi sam,
sprowadź sobie kapelana,
szybko, szybko, pospiesz się...”-
W tym momencie rozległ się huk wystrzału. Kula pistoletowa rozbiła gryf instrumentu muzykanta, niszcząc go i uniemożliwiając dalszą grę. Zerwane struny opadły smutno w kierunku podłogi, przytrzymywane już tylko jednym końcem.
Gabriel opuścił Birthday Flintlocka i schował go za pas obok torby na naboje.
- Nigdy nie znosiłem tej piosenki, przedstawia mnie w niekorzystnym świetle.- Wyjaśnił plastyk.- Zastąpiłbyś go, Sas? Coś dla ukojenia nerwów byłoby na miejscu...- poprosił.

Nawet jeśli wszystko okazałoby się iluzją, nie miał nic przeciwko, by do tego czasu cieszyć nią oczy. Zwłaszcza tą piękniejszą częścią iluzji..
Gdy tylko podeszła do nich piękna „madame”, bez chwili zastanowienia zamówił sake i rum. Do tego jakieś aromatyczne i ciepłe jadło, coby w jego brzuchu coś pobrzękiwało, jak już się nachleje i najdzie go na tańce. Chociaż „tańce” to za dużo powiedziane. Energiczne podrygiwanie w bliżej nie określonych kierunkach, coś w ten deseń.
Nie zamierzał litować się nad blondynką. Skoro chciała im się przysłużyć, jej wola. W ich załodze było wystarczająco wielu gentlemanów, więc jeden gbur nie zaszkodzi dla równowagi.
Gdy tylko dostał sake, ażeby umiliła mu oczekiwanie na żarełko, wychylił szybko kilka kieliszków do społu z.. z każdym, kto tylko chciał z nim wypić. Wszak w karczmie byli nie tylko jego kompani.
Skoro powietrze w karczmie i tak dało się już gryźć, nic nie szkodziło, by zapalił skręta. Cóż, może i palił za dużo, ale zamierzał żyć krótko i intensywnie. Bo czymże było życie bez małych przyjemności?
Mały incydent z felernym grajkiem rozśmieszył go na tyle, że parsknął śmiechem. Pech chciał, że przy okazji miał w buzi rum, który przy gwałtownym wybuchu Ayera wylądował na odzieniu i twarzy przypadkowego przechodnia. Ot, byle drab. Po cichu Ayer modlił się, by ów incydent nie przypadł osiłkowi do gustu. Już dawno nie dał komuś solidnie po mordzie..

Im dalej ciemnowłosa brnęła w kłamstwa, tym Colette była bardziej skołowana. Teraz albowiem wymyślono jej nowe imię i zajęcie...Dlaczego?! To przez, iż chciała zapłacić za resztę? Nie znaczyło to przecież, iż jest bogata - przynajmniej nie odkąd dom opuściła, ale to szczegół...Tym razem jednak było to zbyt duże kłamstwo by panna McKay miała na to przystać. Wszak jakoś wolała nie oszukiwać piratów AŻ tak.
- Em...Nie - po czym zwróciła się do przybyłych Colette McKay...i nawet nie mieszkam na tej wyspie.
Wytłumaczyła się nieśmiale, ale grunt, że chociaż zaprzeczyła, prawda? Nie często się to zdarzało, więc dla niej to i tak wielki sukces - nieważne jak inni na to spojrzą. Notabene imię ‘Elizabeth’ nawet spodobało się jasnowłosej.
W każdym razie po niedługim czasie znaleźli się już w karczmie, a Cole w oczy od razu rzuciła się grupka ludzi grająca w karty. Jednakże nie kulturalnie tak od razu odłączyć się od nowo poznanych osób, za których ma płacić - jeszcze pomyślą, że ucieka...Tak więc usiadł wraz z resztą.
- Szklankę wody, poproszę.
Odpowiedziała kelnerce. Po prostu za alkoholem jakoś nie przepadała, a pić się trochę chciało, więc...woda to dobry wybór. Chcąc nie chcą słuchała grajka, aż tu nagle, jeden z przybyłych zastrzelił...instrument! Co prawda nie człowieka, ale dziewczę i tak się dećko wystraszyło, nie spodziewając się czegoś takiego.

Tak to sobie wcześniej założył, przed wyruszeniem do karczmy zabrał z kajuty instrument z wszelkimi potrzebnymi do niego narzędziami. Jeszcze przed dotarciem do karczmy podziękował damie, za jej hojny dar, zapewniając że odpłacą gdy tylko będą mogli.
Wnętrze nie różniło się zbytnio od innych lokali tego typu na świecie. Sasori lubi takie pomieszczenia, gdyby tylko nie ten gryzący dym. Muzyk zaraz po tym jak usiedli, przysunął się bliżej złotowłosej zatapiając się w nic nie znaczącej rozmowie o niczym. Chciał sprawdzić czy jego dziwne spostrzeżenia to coś naturalnego na tej wyspie ale zawiódł się, gdy usłyszał że kobieta nie pochodzi z tej wyspy.
Kiedy podeszła do nich kelnerka, ten uśmiechnął się serdecznie do niej i poprosił o miód pitny.

Po wystrzale jego towarzysza, Sasori dołączył do ciszy rozbrzmiewającej w sali i odbijającej się echem za szynkwasem. Utwór rzeczywiście nie należał do najlepszych a i wykonanie było raczej mizerne, ale on nigdy nie oceniał wykonawcy po jednym dziele. Niemniej jednak nie pochwalał zachowania swojego towarzysza. Złapał go za rękę w której trzymał pistolet:
- Nigdy więcej tego nie rób! - wycedził z naciskiem. - Tak jak miecz jest przedłużeniem ręki szermierza, strzelba kawałkiem ciała, jak pędzle istotą duszy malarza, tak samo jest z muzykiem i jego instrumentem. Na pewno to zrozumiesz...
- Oui, bracie.- Potwierdził Gabriel, z przepraszającą miną.- Być może zareagowałem nieco zbyt... impulsywnie, non? Ale wyobraź sobie, że mógłbym namalować obraz, który uwiecznia ciebie bijącego Laboona swoją techniką. Bardzo niekorzystny portret, muszę zauważyć, bo chyba nie chcesz być postrzegany jako nieprzyjaciel zwierząt.- Zapytał, patrząc znacząco znad szklanki wody.- Mam nadzieję, że ta alegoria uzmysławia ci, co nie spodobało mi się w tej piosence, oui?-
- Zrozumiałem doskonale, Gabrielu - odpowiedział w podobnym tonie chociaż już zdecydowanie łagodniej. - Nie chodzi mi o to, że niepodobał Ci się utwór, ale o fakt w jaki to niezadowolenie wyraziłeś. Nie jestem z tego powodu zły. Po prostu następnym razem postaraj się wyrażać bez większych szkód u postronnych artystów, dobrze?
Przedłużająca się cisza była nieznośna. * Dodatkowo Ayer oblał ze śmiechu jakiegoś potężnego draba. Muzyk nie wątpił, że jego towarzysz sobie poradzi. Ba, widać było że trochę potrzebuje takiej rozróby, ale lepiej nie ściągać na siebie tak wielkiej uwagi, dopóki nie znajdą jakiejś okazji na zarobienie kilku Beri *. Sasori wziął szlankę w jedną, a instrument w drugą dłoń i ruszył w stronę podesty, lawirując między stołami.
- Wybacz za mojego towarzysza - uspokoił przerażonego i trzęsącego się muzyka. - Nie trafiłeś zbytnio w jego gust muzyczny.
Usiadł na zydlu i przygotował się do grania. Pozostawało pytanie, od czego by tu zacząć. Nie spiesząc się wypił za jednym haustem pół szklanicy miodu. Wszyscy wpatrywali się w niego. Czuł lekki stres ale to nigdy nie przeszkodziło mu w występie. Rozbił szkło o podłogę ku uciesze gawiedzi i zaintonował pieśń:

Desmond wszedł do baru tuż za swoimi towarzyszami. Było tak szaro od dymu, że potrzebował chwili, żeby coś zobaczyć. Usiadł razem ze swoimi kompanami z załogi oraz z dwiema kobietami, które dopiero co poznali. Kelnerka podeszła do nich i zapytała o zamówienie. Desmond się zastanowił i zamówił kawę. Przyniosła zamówienie i Desmond napił się. Nagle usłyszał wystrzał pistoletu i muzyka ucichła. Gabrielowi muzyka się chyba nie spodobała bo zniszczył instrument grajka. Zaraz potem Sasori poszedł go zmienić. Desmond i tak nie był zainteresowany muzyką. Napił się znowu kawy i zagadał do Colette, która przestraszyła się chyba strzału:
Proszę się nie martwić panienko. Nawet największy bydlak nie skrzywdziłby chyba takiej słodkiej blondyneczki jak ty. A na pewno nie żaden z nas. Dobrze mówię panowie?
Następnie uśmiechnął się jak najładniej potrafił i wrócił do swojej kawy.

Fakt iż złotowłosa nie chciała wziąć udziału w małym przedstawieniu Yoko, trochę naszą niewiastę zasmucił, dodatkowo reszta wydawała się nie poruszona, jej “doskonałą” grą aktorską. Doprawdy, brak im wrażliwości na sztukę! Wszak Black tak się wysiliła! W drodze do karczmy, marudziła sobie po nosem, wyraźnie miała za złe Colette zniszczenie jej zabawy, mimo tego nie zamierzała dłużej się nad tym rozwodzić. W końcu trzeba było dobrze wykorzystać tych piratów, a przez dalsze, nadmierne gadanie jeszcze by się zniechęcili. Po otwarciu drzwi budynku, dziewczyna mocno zaciągnęła się jego powietrzem, po czym jej twarz znowu przybrała wyraz nie zadowolenia. Obiecała sobie, ze już dziś palić nie będzie, ale w takim otoczeniu... ciężko się powstrzymać, jednak nie pora mówić o jej nałogach, skupmy się na ważniejszych sprawach. Po zajęciu stolika, nasza buntownicza nieco się rozluźniła, chętnie zarzuciła by swymi buciorami na stół, jednak świadomość, ze te są brudne powstrzymały ją od tego. W końcu ma z niego pić, nie? Nie to, by chciała zachować jakieś podstawy kultury, nie miejsce ani towarzystwo do tego.
- Dla mnie grogu, rumu dość już dziś wypiłam, cza se życie urozmaicać, nie?!
Rzuciła radośnie do towarzystwa, co jak co ale alkohol najlepiej poprawiał humor czarnowłosej, nic więc dziwnego, że jeszcze bardziej ucieszyła się gdy upragniony trunek, znalazł się przed nią. Od razu zajęła się za opróżnianie kufla, nie zwracając większej uwagi na odgłos strzału, przez który grać przestał, całkiem niezły jak na gust Yoko muzykant, większą uwagę zwróciła na broń której użył malarz.
- Więc na czym to skończyliśmy nim Kanarek, zaraz jak to się nazwałaś? Colette... pff. Już lepsze było moje Elizabeth. Dobra, już nie ważne. Po prostu gadajcie, co was tu przywlokło? Może opowiecie coś o sobie? Odparła gdy tylko minął rumor związany z gustem muzycznym Blue, a Ayer zafundował jakiemuś gościowi darmowy prysznic. Black nieznacznie się uśmiechnęła i skierowała swój wzrok na wcześniej wspomnianego pirata.
- No! Widzę rybaczku, że w przeciwieństwie do reszty towarzystwa, ty potrafisz się zachować jak na faceta z manierami przystało! Zapewne tamten koleś będzie ci wdzięczny za trochu darmowego trunku. Oznajmiła biorąc kolejny większy łyk grogu i wskazując lewą ręka na pechowego przechodnia.
- Co powiesz na małą zabawę rybaku? Drobne siłowanie na rękę jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Tylko ty i ja, no i może jakiś z twych towarzyszy jeśli mają do tego jaja. Przegrany musi wylać zawartość swojego kufla na siebie, oczywiście pełnego! Niby marnortastwo... ale skoro ten gościu przeżył prysznic to i ty możesz. Oświadczyła znowu przepłukując sobie trochu gardło i wsłuchując się w graną przez Sasori’ego melodię.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 05-02-2013, 15:59   #24
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Rubaszny nastrój przerwała seria wielce niefortunnych wydarzeń. Najpierw muzyk, któremu przestrzelono instrument, przestał się trząść i z rozmachem uderzył Sasoriego w twarz. Cios był zaskakująco silny jak na człowieka tak drobnej postury, Sasori poczuł się jakby oberwał młotkiem w głowę. Podobnie drab na którego Ayer wylał piwo, postanowił nie stać bezczynnie, tylko postąpił podobnie jak grajek, dając w mordę osobnikowi odpowiedzialnego za poplamienie jego ubrań, cios owego draba był z kolei zaskakująco szybki, nie tracąc przy tym w ogóle siły. Jak to zwykle bywa w karczmach, w takich chwilach, zaczęła się bijatyka.

Kufle latały na wszystkie strony, mężczyźni upadali na stoły i ławki krusząc je, a w tym całym chaosie Sasori, oraz Ayer leżeli na ziemi, każdy nieco oszołomiony po ciosie, który ich zaskoczył. Powoli jednak zaczęli dochodził do siebie.

Gabriel siedział spokojnie przy stoliku i sączył wodę z pucharka, od czasu do czasu uchylając się przed lecącym kuflem, czy stołkiem.
- Doktor Black ma rację, madmoiselle McKay. Jesteśmy cywilizowanymi gentlemanami, którzy nadewszystko cenią sobie spokój i dążą do jak najszybszego rozwiązywania konfliktów. Jednakże...- Pirat wyciągnął pod stołem jedną dłoń nad uczestnikiem bójki, który właśnie wylądował koło nich.- ...w tawernie piraci, tacy jak my, są u siebie i nie możemy pozwolić...- Z środkowego palca Gabriela kapnęła kropla niebieskiej farby, która po krótkim locie rozprysnęła się na nosie pechowego zabijaki.- ...by ktoś zakłócał spokój naszemu towarzystwu, non docteur?-
Kropla była częścią Couleur règles - jednej z technik Gabriela, opierającą się na hipnotycznych toksynach zawartych w barwnikach. Niebieski działał na system nerwowy, powodując odprężenie i ukojenie nerwów zakażonego.
Malarz wstał i pomógł podnieść się z ziemi Ayerowi.
- Pomóżmy Sasowi, mon copain. Nie wygląda to dobrze. Doktorze, proszę zająć się paniami przez chwilę.

Takiego gestu muzyk się nie spodziewał i nie chodziło tutaj bynajmniej o siłę uderzenia. Spotykał się z wieloma rodzajami artystycznej zawiści oraz konkurencji ale pierwszy raz dostał w twarz od kolegi po fachu. To był zdecydowany błąd. W karczmie zaczęła się rozróba. Sasori rozmasował obolałą szczękę. Krew momentalnie się w nim zagotowała, ale starał się ja czym prędzej uspokoić
“Nic się nie stało. To nic wielkiego. Karczemna burda nic więcej”
Konkurentowi najwyraźniej nie było dość. Zamachnął się nogą na instrument Sasori’ego chcąc go najwyraźniej połamać. To był już wielki błąd. Wojownik zerwał się momentalnie i zasłonił barkiem swój skarb. Nieznajomy zamachnął się pięścią. Pirat wiedział już, że w tej niepozornej pięści tkwi spora siła. W ostatniej chwili zszedł z toru jej lotu, łapiąc dłoń w przegubie. Szybkim ruchem wykręcił ją na zewnątrz, ciągnąc jednocześnie do siebie.
Muzyk jednak wywinął się w sposób, niemal przekraczający ludzkie zdolności, stanął gotowy do walki, naprzeciwko Sasoriego.
-Dobrze ci radzę. Przemyśl sobie, czy chcesz ze mną walczyć. Nie polecam.
Sasori uśmiechnął się odwracając się przodem do przeciwnika.
- To nie ja rozpocząłem tę walkę. - odparł uchylając się przed lecącym kuflem. - Poza tym kiepski byłby ze mnie pirat, gdybym słuchał poleceń innych nieprawdaż?
-Pirat? To całkowicie zmienia postać rzeczy. Poddaj się teraz a nie stanie ci się żadna krzywda.
“ Ja i ta moja niewyparzona gęba”
Spojrzał pytająco na artystę. Nie wyglądał na członka marines...
- Łowca piratów? Dlaczego miałbym się poddać?


Desmonda wcale nie zdziwiła bójka w barze. Nie pierwszy raz był świadkiem czegoś takiego. Normalnie poszedłby i pomógł kompanom, ale Gabriel poprosił go ładnie by chwilę zajął się paniami. Doktor Black był na 99 % pewny, że czarnowłosa da sobie rade. Ale tej pewności nie miał co do panienki Colette. A więc został unikając rzutów i pilnując pań. Co chwile odpychał jakiś śmierdzących drabów i kończył właśnie swoją kawę. w pewnej chwili zauważył duży stół lecący w ich stronę.
-Proszę uważać!- krzyknął żeby go usłyszały.
Wyjął oba swoje miecze i przeciął stół na 4 równe części i każda poleciała w innym kierunku.
-No i po wszystkim. Zrobiło się tu trochę gwarno. Może pójdziemy się przewietrzyć i zaczekamy na dworze na resztę. Co panie o tym myślą?
Spojrzał na swoich towarzyszy i pomyślał, że tamci dadzą sobie rade. W tym barze nie ma chyba nikogo kto móglby im zagrozić.

Yoko zdążyła zobaczyć dno kufla, nim jeszcze zabawa na dobre się rozpoczęła, cóż jak widać, przed tradycjami się nie ucieknie. No ale dzieci muszą się wyszaleć, no nie? Jej to było obojętnie, odgłosy karczemnych bijatyk były dla niej codziennością. W końcu od jakiegoś czasu żyła w takich miejscach. Jednak pomimo tego, co można by pomyśleć, to nawalanie się po pyskach nie jest wcale ulubionym zajęciem Black, dużo bardziej woli się dobrze napić i powkurzać ludzi, cóż każdy ma własne hobby.
- Doktorek Black? Ładne nazwisko... ale dlaczego i ty nie dołączysz do tańców?
Zapytała dziewczyna stając od stołu i rozglądając się w około. Jakoś nie miała takie hałasy, ta wyspa sama w sobie przyprawiała o ból głowy, a teraz jeszcze to. Czarnowłosa sięgnęła po schowaną w kaburze broń, Avalera, jaskółkę... Praktycznie nie rozstawała się z tym malcem a teraz zamierzała go użyć by ostudzić emocje wszystkich obecnych. Bron była załadowana, wystarczyło odbezpieczyć i wycelować, w co? Oczywiście w żadnego człowieka, miał to być zwykły strzał ostrzegawczy, dlatego Yoko nawet specjalnie nie mierzyła, tylko strzeliła w sufit. Jeśli w międzyczasie jakiś typek zbliżył się do niej, chcący, bądź też nie, czarnowłosa stara się go ominąć i po prostu walnąć kolbą broni w brzuch i odepchnąć pechowca. Nie miała zamiaru wdawać się w większe bójki.
- Idźcie walić se po pyskach gdzie indziej, cholerni idioci. Nie widać, że właśnie załatwiam tu interesy do **** nędznej? Chyba, że chcecie znaleźć się w jutrzejszej gazecie, jako idioci którzy mieli pecha i zostali znalezieni w garnku zupy!
Wykrzyczała poirytowana zielonooka, jeśli to nie pomogło wykonuje kolejny strzał ostrzegaczy, a co.. niech znają jej dobre serce.

Biedna Yoko musiała nauczyć się jednej rzeczy, uciszanie bandy piratów strzelaniem w sufit mogło działać w opowieściach słyszanych przy kolejnym kuflu, nie działało natomiast w prawdziwym życiu. Zamiast oczekiwanego spokoju, poczuła ona silne uderzenie w tył głowy, zwaliła się na ziemię. Na jej szczęście zachowała przytomność, ale przed oczami zobaczyła chyba wszystkie gwiazdy.

Huh...Trzeba przyznać, iż nigdy nie zastanawiała się nad swoim imieniem - do czasu aż ciemnowłosa uznała, iż imię 'Colette' wcale nie jest...pozytywne? No cóż...Trzeba będzie kiedyś się nad tym zastanowić bo to jednak ważna sprawa. Z drugiej strony, McKay zawsze sądziła, że to ładne imię...Swoją drogą...Kanarek? Czy ona przypomina kanarka? To chyba przez ten kolor włosów, ale...kanarek?
W każdym razie niedługo trwało nim parę wybryków, rozpoczęło rozróbę w karczmie - a miała nadzieję na spokojne rozmowy! Czego to się trzeba po piratach spodziewać...Będzie musiała wymyślić coś innego by wydostać się z wyspy bo tutaj...raczej długo miejsca nie zagrzeją. Naturalnie sama Colette wyglądała na dećko wystraszoną. Co się dziwić? Wszyscy się biją, a ona - pomimo tego, że teoretycznie może coś zrobić - to nie ma na tyle siły fizycznej i co najważniejsze werwy by...by dać się pobić. Nie jej wina, że nie jest twardym piratem czy choćby personą, która pięściami walczy o swoje lub się broni.
- Na dwór? Tak...może to dobry pomysł - odpowiedziała niepewnie na propozycję Desmonda - Ale...czy reszta da sobie radę?
Dopiero co poznała ową grupkę, więc pojęcia nie miała czy nic poważniejszego im się nie stanie. Nawet jakby nie przydała się na wiele - a kto wie - to jednak się martwiła bo mimo rozróby nie wydawali się tacy źli...W dodatku nawet ciemnowłosa, która tak się uwzięła wcześniej na McKay, dostała!
- A... - w tejże chwili Cole przypomniała sobie, że nie zna imienia dziewczyny - Nic Ci nie jest?!
Wręcz odruchowo podbiegła do leżącej znajomej co by się upewnić, że nie stało się coś gorszego od chwilowego wstrząsu. Teoretycznie znajdowały się dość blisko siebie, więc i droga problemem być nie powinna. No i...był to odruch...Yoko nie sprawiała wrażenie kogoś kto nie umie sobie poradzić, ale taki świat jest, że się ludzie martwią - zwłaszcza tacy jak Colette.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 28-02-2013, 00:30   #25
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Gabriel nerwowo przeciskał się przez tłum w kierunku sceny, na której walczyli muzycy. Od czasu do czasu musiał przystawać, by pozwolić przetoczyć się przed sobą jakimś walczącym, lub przelecieć kolejnemu mebelkowi w ruchu poprzecznym.
Miał szczerą nadzieję, że Ayer idzie gdzieś niedaleko za nim - wtedy mógłby chociaż na niego zrzucić większość walki wręcz, w której niestety sam nie był zbyt dobry.
Po pewnym czasie dotarł do sceny, na której stali Sasori i ów drugi z grajków, który okazał się łowcą piratów. Wspiął się na nią szybko i stanął pomiędzy walczącymi grajkami.
- Panowie, dość!- Krzyknął ku sali, rozdzielając jednocześnie łowcę piratów i swojego kompana.- Jesteśmy w obecności dam, pozwólmy im chociaż wyjść wraz z doktorem Black, żeby nic się im nie stało, non?- Rzucił do tłumu. Następnie zaś zwrócił się ku śpiewakowi, którego lutnię zniszczył.
- A ty, zastanów się raz jeszcze, czy chcesz się mierzyć z tym tutaj panem Sasorim, moim nakama.- Ostatnie słowa mocno podkreślił. Ostrożnym ruchem zdjął dłoń z ramienia swojego towarzysza, nie czyniąc tego wszakże w przypadku ramienia przytrzymującego łowcę piratów. To w razie, gdyby musiał posłużyć się Couleur règles lub inną, ze swoich technik walki.
- Odstąp, jeśli nie chcesz z nami zwady. Śpiewałeś o tym, więc wiesz czym to grozi. Bonsoir, jestem “Malowany Pan” Gabriel de la Teinture.-

Grajek wściekle strząsnął ze swojego ramienia rękę Gabriela.
-Nie wciskaj mi tego kitu, że nie szukasz kłopotów. Wy cholerni piraci zaczęliście do mnie strzelać! I nie, nie jestem żadnym łowcą piratów! Jeśli myślicie, że jesteście w stanie dać mi radę, to chodźcie tutaj! Czekam!- Muzyk zaczął krzyczeć stając w wyzywającej pozie.

Gabriel wzruszył ramionami. Drugi z grajków sam się o to prosił.
- Cóż... Jak chcesz.- Rzekł, znów go dotykając. Tym razem jednak nie wahał się posłużyć swoją techniką.- Couleur règles...-
W miejscu, w którym skóra malarza stykała się z ciałem wojowniczego grajka zaczęła pojawiać się farba. Wypływała z opuszków artysty, jak również z pomiędzy palców. Gdy Gabriel oderwał rękę od ciała “przeciwnika”, na jego ubraniu widniał wyraźny, żółty odcisk dłoni.
- Nie bój się, monsieur. To minie.- Uśmiechnął się Gabriel.- A wy tam? Ktoś jeszcze?- Zapytał Sali, sięgając po Painter’s Rifle i pieszczotliwie gładząc jej kolbę.

Żółty odcisk dłoni, był czymś więcej niż tylko odciskiem dłoni. Była to specjalna technika, zadziałała ona idealnie. Mężczyzna zachwiał się, po czym upadł nieruchomy. Jednak piraci zapomnieli chyba o drugim mężczyźnie, który zaczął walkę, uderzając Ayera. Ayer podniesiony przez Gabriela, stał, ciężko opierając się na ścianie, nie wyprowadził jednak ani jednego ciosu., a jego przeciwnik widząc co stało się z muzykiem, rzucił się biegiem do niego...

Sasori był pełen podziwu wobec tego co zrobił przed chwilą jego towarzysz. Swoje umiejętności oceniał na ponad przeciętne, ale to czego dokonał Gabriel to były jakieś czary. Najwyraźniej jego towarzysze również skrywali jeszcze kilka tajemnic. Mnich nie zamierzał się ukrywać ze swoimi
- Pozwól, że tym razem ja... - odsunął towarzysza, podając mu jego drogocenny instrument. Nie mógł pozwolić by coś mu się stało. Zwrócił się w stronę nadbiegającego przeciwnika. Pozostali uczestnicy bijatyki nie przyciągali jego uwagi do momentu aż nie spróbowali go bezpośrednio zaatakować. Napastnik był już tuż, tuż...
- Kamakirisutairu: Analysis ( styl modliszki: analiza) - wyszeptał, przybierając pozycję. Momentalnie zauważył wszystkie wady mężczyzny, które mógłby wykorzystać przeciwko niemu.

Techniki pokazujące słabe punkty opierały się na jednej nadziei, że te punkty będą istnieć. Na szczęście w tym wypadku istniał jeden. Prawe kolano mężczyzny kiedyś zostało zmiażdżone i nigdy się do końca nie wyleczyło.

Wojownik wyczekał do odpowiedniego momentu. Uchylił się przed ciosem biegnącego. Stopy zaszorowały o drewnianą podłogę odstawiając lewą w rozkroku. Wydawało się, że taka pozycja uniemożliwi dalszą obronę. Mnich przerzucił jednak w niewygodnej pozycji ciężar na nią, jednocześnie uderzając otwartą dłonią w zewnętrzną stronę kolana, chcąc wygiąć je nienaturalnie. W założeniu miało to zachwiać i wybić przeciwnika z rytmu pozwalając piratowi na wykonanie podcięcia z obrotem. ( Coś w stylu Konoha Senpuu na ziemi)

Wszystko szło dobrze, dłoń mnicha uderzyła w kolano przeciwnika, jednak nie nastąpił spodziewany trzask, jaki zwykle wydawał staw zginający się w nieodpowiednim kierunku. Zamiast tego mężczyzna nagłym przewrotem uniknął podcięcia, po czym błyskawicznie obrócił się w kierunku, mnicha. Wziął zamach po czym uderzył mnicha w brzuch. Cios był mocny na tyle, by wypchnąć powietrze z płuc Sasoriego, jednak był on twardszy niż sugerował jego wygląd. Dalej był w stanie walczyć.

Mięśnie brzucha drgały lekko pod wpływem nagłego napięcia. Kazegiri wytrzymał jednak uderzenie. Twarz rozjaśnił mu uśmiech. To właśnie jest Grand Line! To tutaj skupiają się najsilniejsi z silnych! Nawet przypadkowo spotkany marynarz nie jest w kij dmuchał. A może to przeznaczenie tak pokierowało młodym mnichem, żeby znalazł się właśnie tu i teraz. Naprzeciw niego. Sasori poczuł dreszcz z powodu wyzwania jakie go czekało. Złapał za rękę przeciwnika w połowie pomiędzy dłonią, a ramieniem. Wyskoczył zarzucając nogi w kleszcze pod jego ramieniem i na karku. Wykorzystując siłę dźwigni chciał go przerzucić do przodu. Założona w ten sposób blokada pozwoliła by mu zrobić z jego ręką niemalże wszystko, kończąc nawet na złamaniu.

Plan Sasoriego udał się połowicznie, przeciwnik grzmotnął o ziemię, z nogami mnicha oplecionymi wokół szyi, jednak mnichowi nie udało się założyć mu dźwigni. Marynarz zaczął wić się pod piratem starając się wydostać z jego kleszczy, jednocześnie bijąc na oślep pięściami, od czasu do czasu trafiając w Kazegiri, jednak siła uderzeń nie była zbyt duża. Sasori czuł jednak, że przeciwnik jest silniejszy niż się wydaje.

Mimo, że marynarz wyrwał swoją rękę z uścisku pirata ten nadal był w znacznie lepszej sytuacji. Mocniejszy ścisk ud powinien odciąć organizm od potrzebnego mu tlenu. Paradoksalnie im bardziej szamotała się tak uchwycona ofiara, tym prędzej traciła ona przytomność. Sasori starał się więc by przeciwnik nie wyrwał się z kleszczy, jednocześnie broniąc punktów witalnych przed losowymi atakami.

Marynarz, mimo wysiłków Sasoriego, nie słabł, zupełnie jakby miał niewyczerpane zapasy powietrza w płucach. Nadal jednak nie mógł się wydostać z jego uścisku. W pewnym momencie mężczyzna przestał walczyć, nim mnich zoorientował się co się dzieję, jego przeciwnik chwycił nogę od stołu, leżącą na ziemi, i zamachnął się na mnicha, uderzając go w bok głowy, cios nie był zabójczy, ale wystarczająco mocny by Sasori puścił mężczyznę. Zamroczony mnich nadal nie tracił przytomności. MIał też chwilę czasu na wytchnienie, gdyż marynarz zacząl masować sobie, nadwyrężoną szyję.

Był nie do zdarcia. Mimo tych wszystkich wyćwiczonych nawyków, Kazegiri nie mógł sobie poradzić ze zwykłym, zdawało by się, marynarzem spotkanym w pierwszym lepszym barze. Nie spodziewał się takiej różnicy poziomów. Gdy zyskają lepszy okręt, trzeba będzie wrócić do intensywnych treningów. Teraz jednak należało poradzić sobie z przeciwnikiem i dołączyć do reszty, która gdzieś zniknęła w całym tym zamęcie. Nie można było dopuścić do tego by przeciwnik miał chwilę oddechu albo wyprowadził jakiś groźny atak. Mnich ruszył na niego próbując uderzyć go kolanem, zanim jeszcze wstanie. Jako backup przygotował się do uderzenia potoczną gruchą, gdyby jego wcześniejszy cios został zablokowany.
Kolano uderzyło w cel zginając marynarza wpół. Sasori dał się jednak ponieść emocjom i uderzył pięścią w głowę przeciwnika. Ten zaś upadł na podłogę ciężko oddychając, jak na wprawne oko Sasoriego, było już po nim.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 04-03-2013, 21:20   #26
 
Colette's Avatar
 
Reputacja: 1 Colette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodzeColette jest na bardzo dobrej drodze
Gabriel tym razem powstrzymał się od działania. Stał jedynie na scenie, głaszcząc kolbę Painter’s Rifle, przyglądając się uważnie wyczynom wojennym Sasoriego. Wiedział, że jego towarzysz jest silnym mężczyzną, grajek dał temu wyraz, gdy spływali z Reverse Mountain. Teraz jednak widać było prawdziwą krasę umiejętności walki wręcz Kazegiri.
Gabriel przeniósł wzrok na nadal przepełnioną bijatyką salę tawerny. Wzrokiem odszukał Ayera, Desmonda, a także dwie damy, które podświadomie zaczynał już traktować jak członków kompanii.

Yoko złapała się za tył swej głowy, to... było przegięcie. Starała się być miła i jeszcze nawet nikogo dziś nie uderzyła, anie nie wkurzała, no... poza Colette, ale ona się nie liczy. No więc nasza Black była zaskakująco miła! A co dostała od losu w zamian? Została zdzielona w łeb!
Tak, całe te gadanie o “karmie” to jeden wielki stek bzdur, jak widać nie opłaca się być miłym i uczynnym w tym złym świecie. Po chwili leżenia na podłodze, przez naszą czarnowłosą, kanarek zaczął się martwić, dziwne... Yoko sądziła, ze do tego czasu blondyneczka będzie już daleko stąd. Jak widać nie była, aż taka słaba jak sądziła.
- Nie... nic mi nie jest, złotowłosa. A teraz... lepiej się odsuń.
Wymamrotała, w mniej więcej w tym samym momencie, gdy Gabriel głosił swe “przemówienie”, natomiast zaraz po tym podniosła się na nogi. W sumie w tej chwili miała również duża chęć walnąć malarzowi. Zwykle nie przejmowała się taką gadaniną, jak już było wspominane, walka nie jest jej głównym hobby. Ale w tej chwili dała się nieco ponieść emocją, chciała oddać co należne osobie, która przyprawiła zielonooką o ból głowy.
- Który to...
Zapytała, rozglądając się w około, tym razem nie miała zamiaru dać się zaskoczyć. Baczyła również, by nikt nie zbliżył się do Colette. W wzroku dziewczyny kipiał w tej chwili gniew, jednak nie dała się w pełni, mu opanować. Uważnie przyglądała się otaczającym ją ludziom. W razie ponownego ataku, gotów była się bronić, przy pomocy swych twardych pięści.
- Który... który rozgniewał Yoko Black?
Dodała po chwili, cały czas nie tracą skupienie. Głową dała znak blondynie by ta się odsunęła, dla niej lepiej by było nie walczyć. Jednak nasza Black już postanowiła. W razie gdyby sytuacja się pogorszyła, gotów jest nawet wypuścić z dłoń swe ostrza, może to da tym przygłupom do myślenia. Jeśli jednak ktoś postanowi jednak zaatakować, Yoko nie zamierza być dłużej bierna.(Walki na razie żadnej nie opisuję, bo po prostu nie mam się na czym oprzeć - nie wiem ile osób jest w pobliżu Yoko itp.)

Jak można się było spodziewać nikt nie był chętny by się przyznać, Yoko też nie mogła powiedzieć, który mężczyzna popełnił ten haniebny uczynek Było ich po prostu zbyt wielu, no i byli oni wszędzie, leżeli na stołach, podłogach, rzucali kuflami, albo używali krzeseł jako maczug, żaden mężczyzna jeszcze nie użył broni, co było zgodne z “zasadami” pijackich bójek. Choć raczej opierało się na zwykłym strachu, że inni też zaczną używając noży.

W sercu tego stała Yoko Black, nie wiedząc kto ją skrzywdził, ani kogo za to ukarać.


“Doktorek Black” bardzo dobrze radził sobie w walce bez broni ale uznał, że trzeba dotrzymać towarzystwa paniom. Konflikt się zaostrzał. Nim zauważył Czarnowłosa Yoko oberwała, złotowłosa pomogła jej, a Desmond zastanawiał się co powinien zrobić teraz. Yoko się wkurzyła i wygląda na to, że ma tez baczenie na Colette, która jest przy niej.
-Przepraszam panie ale pozwole sobie na opuszczenie was w celu pomocy moim towarzyszom.- powiedział doktor -Panno Yoko. Wierze, że nie pozwolisz by panience McKay coś się stało.
Ukłonił się i ruszył w kierunku sceny unikając latających przedmiotów. Wygląda na to, że Black też pobrudzi sobie trochę ręce.

Na szczęście Yoko, chyba nic wielkiego się nie stało. W dodatku wyglądało na to, iż naprawdę się zdenerwowała, ale o ile McKay nie pochwala poddawaniu się negatywnych emocji, o tyle dzięki temu poznała w końcu imię i nazwisko ciemnowłosej – a to w końcu jakiś plus! Naturalnie Colette grzecznie wypełniła polecenie dziewczyny i odsunęła się. Wszak pewni zrobiłaby to i bez porady bo jednak wolała się nie wtrącać w burdę. Zwłaszcza, że na szczęście nikt się jej nie czepiał, więc i ona nie musiała ujawniać swych możliwości. Z drugiej strony wyglądało na to, iż poznani piraci mają pełne ręce roboty…Uch, no to ją trochę martwiło. Powinna pomóc? Właściwie nawet taka myśl przeszła jej przez główkę, ale jeszcze by w czymś przeszkodziła i sprawiła problem, więc…na razie mogła się tylko przypatrywać, mając nadzieję, że wszyscy wyjdą stąd w jednym kawałku. Przy okazji mogła się przyglądać tym co potrafią, a też specjalnie zwykli nie byli.
Doktor Black za to postanowił pomóc swym towarzyszom, co jasnowłosa popierała! Ba, nawet kiwnęła głową, iż wszystko okey i na pewno one dadzą sobie radę! Tak więc co pozostało pannie McKay? Stanie z boku i uważanie co by czymś lub kimś nie dostać bo tego na pewno nie chciała…

Tak, można się było tego spodziewać. Zaatakować od tyłu to jedno, jednak stanąć twarzą w twarz z swym przeciwnikiem, to już nie... Małe pieski pierwsze atakują od tyłu, czy... jakoś tak. Nieważne.
- Po prostu wszyscy oberwiecie.
Odparła dziewczyna i nie czekając nawet na reakcję otaczającego ją tłumu, zaatakowała.Jak dokładnie? Wpierw na dobry początek stara się wymierzyć cios z prawego łokcia w twarz osoby znajdującej się najbliżej. Następnie na ugiętych nogach, ruszyła w przeciwną stronę, starając się wyrobić sobie wyjście. Dlaczego? Walka będąc otoczoną przez grupę przeciwników nie jest niczym mądrym. Jak tylko się wydostanie(jeśli), czarnowłosa od razu obraca się tak by być przodem do przeciwników, o ile oczywiście ci dadzą się sprowokować. Wokoło zapewne znajduje się dużo ludzi i wszelkie manewry ucieczki były by utrudnione, dlatego o ile istnieje taka możliwość, Yoko stara się przyjąć ciosy na swe ręce, wszak w nich bólu nie czuje, a i wróg może mieć niemałą niespodziankę. Natomiast jeśli chodzi o atak i obiecany wpieprz dla przeciwników, to Black miała już plan, nie miała zamiaru skupiać się na jednym przeciwniku, a na byciu w ciągłym ruchu i pojedynczych, podwójnych szybkich ciosach w losowych wrogów.

Plan Yoko miał jedną wadę, opierał się na tym, że ludzie w karczmie nie będą atakować od tyłu. Problem polegał też na tym, że wyjść z karczmy nie było tak łatwo, głównie dlatego, że wszędzie pełno było walczących ze sobą ludzi. Yoko postanowiła wyprostować się, by spojrzeć na tłumem jak daleko od wyjścia się znajduje. Niestety, zamiast na drzwi, wpadła wprost na uśmiechniętego od ucha do ucha draba, trzymającego w ręce nóż. Rozglądając się na boki zobaczyła wokół siebie jeszcze trzech mężczyzn, uzbrojonych w jednego tulipanka zrobionego z butelki, oraz dwie nogi od stołów.
-No, no, cóż za okaz nam się trafił.- Wymruczał obleśnie mężczyzna z nożem.

“Malowany Pan” wciąż stał na scenie, miał jednak dobry ogląd na to, co działo się w innych częściach speluny. Widział, jak doktor Black odchodzi od kobiet, prawdopodobnie po to, by również wmieszać się w walkę. Gabriel przypomniał sobie listy gończe towarzysza. Desmond był “najcenniejszym” z ich załogi i uznawanym za najniebezpieczniejszego. Malarz jednak postanowił nie ingerować w jego potyczki - wierzył, że ich lekarz da sobie radę ze wszystkim, co może go dzisiaj napotkać w tym całym bałaganie. Zamiast tego przyjrzał się uważniej brunetce, która również zaczęła już się rozkręcać. Obserwował bacznie jej taniec, w którym raziła wrogów ramionami i łokciami. Nagle jednak taniec ustał, powstrzymany przez grupkę łotrów, mocno już wstawionych zdaje się i skorych do wyładowania swojej agresji na bogu ducha winnej Yoko... o ile tym razem przedstawiła się swoim prawdziwym imieniem.
Gabriel w kilku długich krokach skrócił odległość między nim, a Yoko i jej “adoratorami”, przepychając się przez tłum masą ciała i kolbą strzelby.
Gdy zatrzymał się, nie zaprzątał sobie nawet trudu zbytnim celowaniem - wypalił “z biodra” w kierunku mężczyzny trzymającego butelkę. Na tej odległości nie powinien raczej chybić.
Uśmiechnięty drab zarechotał, patrząc jak Gabriel odwiesza Painter’s Rifle ponownie na pas ramieniowy.
- Chciałeś dobrze, ale już się chyba wystrzelałeś, młokosie!- Warknął i wyciągnął rękę w kierunku Yoko.
- Bynajmniej, monsieur.- Odpowiedział Gabriel, składając dwa palce - wskazujący i środkowy - tak jak dzieci bawiące się w rewolwerowców.- Mi nigdy nie brakuje amunicji.- Mówiąc to, wystrzelił... z palców.
Różnobarwne kulki wielkości mniej więcej paznokcia mężczyzny przemknęły w powietrzu, a ich trajektoria lotu prowadziła w kierunku czół pozostałych na nogach agresorów.
Była to kolejna z technik walki Gabriela. Można by powiedzieć, że jego flagowy numer - Paintball Pistol. Jedna z podstawowych mocy, które człowiek nabywa po zjedzeniu Diebelskiego owocu Penki Penki no Mi - Owocu Farby.

Pff. A więc niektórzy sięgnęli po broń, o ile sztylet, nogi od stołu i szklanego tulipana można było nazwać bronią. Kolesie jakby sami się prosili, wystarczyło spojrzeć na te ich głupie uśmiechy i już się miało ich dość. Czy oni naprawdę myślą, że Yoko przerazi się, przez coś takiego? Jak już, to tylko się wkurzy a komentarz gburowatego oprycha tylko to pogłębił. Czarnowłosa już miała pokazać robakom, gdzie ich miejsce, kiedy to nieoczekiwanie Gabriel postanowił się wtrącić. Przez moment Black nie wiedziała, co ma w takiej sytuacji z sobą zrobić. Darmowej pomocy, się ponoć nie odmawia, czyż nie? W dodatku odrzucenie jej, mogło by uderzyć w męską dumę, naszego Picasso. Z tego też powodu nasza bojowniczka pozwoliła sobie pomóc. - Świnie wybaczą, ale ja tu przyszłam z nim. Rzuciła szybko czarna, wskazując ruchem głowy na nacierającego malarza. Oczywiście nie zamierzała popasać w samozachwyt, w końcu panowie mogli ja cały czas zaatakować, no nie? Właśnie dlatego Yoko cały czas była dość ostrożna i w razie możliwości stara się uciec od tej bandy kretynów, potem się pewnie jeszcze z nimi rozliczy, jak i dowie się co za lichem jest malarz. Pierwszy raz widziała człowieka strzelającego z ciała... farbą.

Odległość była minimalna, a malarz szybki. Kulki farby uderzyły w przeciwników, jednego zwalając z nóg, dwóch oślepiając, jeden natomiast zatoczył się do tyłu pod wpływem trafienia, gdzie czekało go bliskie spotkanie z krzesłem. Mężczyzna trzymający butelkę został trafiony w środek klatki piersiowej, co odrzuciło go nieco w tył. Mężczyzna leżał na ziemi, krzycząc z całych sił. Jednocześnie wystrzał, nie należący do najcichszych, skierował uwagę niemal wszystkich osób w karczmie na Gabriela, który złamał jedną z niepisanych zasad karczemnych bójek. Zranił kogoś w sposób niemal na pewno śmiertelny. Malarz doskonale wiedział co to oznacza, lepiej dla niego było by zniknął z karczmy jak najszybciej.

Natomiast Yoko zauważyła coś: ponieważ “Malowany pan” zajął się jej prześladowcami, pomiędzy nią, a drzwiami karczmy nie stał już nikt.

Malarz wzruszył ramionami, okazując tym samym opanowanie i zimną krew wobec rozlewu krwi. Nonszalanckim krokiem wyminął zerkających na niego nienawistnie drabów i podszedł do Yoko, której jak przystało na prawdziwego gentlemana zaoferował swoje ramię.
- Madmoiselle?-
Jednocześnie cały czas starał się utrzymywać nerwy na wodzy, by w razie potrzeby odpowiedzieć farbą lub ogniem - Painter’s Rifle nadal miała w swoich trzewiach kilka pocisków, które mogła z siebie wypluć. Malarz zaniechał jednak wystrzelania wszystkich napastników brunetki, chcąc jedynie zamanifestować otaczającym go awanturnikom, że jest zdolny zabić, jeśli ktoś kolejny targnie się na damę. Jakakolwiek dama by to nie była.

Yoko postanowiła na chwilę zostawić kwestię dziwnych umiejętności Malarza i zajać sie czymś bardziej pożytecznym. Choć naprawdę korciło ją, by trochę tym paru baranom przywalić, ale wtedy “Malowany Pan” poczuł by się niepotrzebny, skoro już tak się stara to niech uważa, że jego pomoc była konieczna. Przy najmniej nasza Black nie będzie musiała ujawniać swych asów. Patrząc na dziwne zdolności Gabriela, pewnie cała ta ich załoga jest pełna.. dziwadeł.
- Ehh, ten.... Chyba powinnam podziękować, nie? To masz- dzięki i ciesz się bo więcej tego nie usłyszysz. I zabieraj te ramię. Takie chwyty to stosuj sobie na kanarku. Odpowiedziała dość oschle dziewczyna, co jak co ale czarnowłosa nie lubiła być nikomu dłużna, jednak pomoc przyjęła i było ciut za późno.
- Raczej nie ma szans na normalną rozmowę w tym miejscu. Wezmę złotowłosą i zaczekam na dworze, a ty... może uda ci się jakoś odciągnąć swych chłopaczków od ich zabaw? Odparła Yoko spogladając w stronę drzwi, po czym wyszukała wzrokiem Colette i nakazując jej gestem ręki, by ta podeszła. Oczywiście, jest gotowa na atak z strony gburów, jeśli tylko znowu najdzie ich jakiś głupi pomysł, który postanowią zamienić w czyn, wtedy dziewczyna gotowa jest w końcu pokazać “pazury” ukryte w jej rękach. Jeśli Col bezpiecznie do niej dotrze wtedy szybko wybiega z budynku, była w końcu pewna, że reszta sobie poradzi.

Schowana za jednym z przewróconych stolików, McKay obserwowała całe zamieszanie. Ba, gdy Yoko została otoczona, to i jasnowłosa miała zamiar pomóc – bo może nie wygląda, ale swoje asy w rękawie posiada. Nim jednak coś zrobiła, wtrącił się Gabriel – nawet dobrze bo mimo wszystko Colette wolała unikać zwady…ale by pomogła jakby zaszła taka potrzeba!
Mimo wszystko już wcześniej chciała opuścić lokal, ale nie wypadało…więc, gdy Yoko dała jej znać, Cole rozglądnęła się czy droga jako tako wolna, po czym opuściła swój bunkier by podejść do nowo poznanej – po drodze unikając ewentualnie jakiś latających przedmiotów lub osób…ah te burdy…
- Ale…dadzą sobie radę?
Takie pytania po prostu były silniejsze od niej. Ba, nawet martwiącym wzrokiem spojrzała na Sasori`ego, który miał pełne ręce roboty…Potem spojrzała pytająco na Gabriela, a potem znowu na Sasori`ego. Aczkolwiek nie sprzeciwiała się pannie Black, więc i na zewnątrz wyjdzie – zwłaszcza jak pomyśli, że męska część zgromadzenia będzie mieć lepsze pole manewru, gdy dziewczyn nie będzie w środku.

Gabriel ruszył razem z dwiema kobietami w kierunku wyjścia, malarz szedł na końcu, dbając by nikt nie ruszył tych którymi się opiekował. Udało im się dojść do drzwi, a Malowany Pan musiał tylko jedną osobę pozbawić przytomności używając swoich zdolności. Grupka wypadła na zewnątrz, w chłodne morskie powietrze. Byli bezpieczni, karczemne bójki nie wychodziły poza drzwi.

Na zewnątrz panował mrok rozświetlany tylko przez latarnie, nieco mniej liczne w tej części miasta. Większość ludzi poszła już do swoich domów, więc ulice świeciły pustkami. McKay szybko zorientowała się, że tylko kwestią czasu jest nim ktoś wezwie siły porządkowe, służące na wyspie.

Wychodząc na otwartą przestrzeń Black wzięła głęboki oddech, tak “świeże” wieczorne powietrze, tego jej było trzeba by trochę ochłonąć. Dziewczyna spojrzała wpierw na Colette a następnie na Gabriela, po czym uniosła swój wzrok ku niebu i oparła się plecami o ścianę budynku.
- Ehh... Nosz cholera, czy zawsze coś musi pójść nie tak? Rzuciła krótko Yoko, po czym wyjęła z kieszeni niewielkie drewniane pudełeczko, z którego po chwili wyjęła jedno ze znienawidzonych, a zarazem tak często palonych cygar.
- Chcecie? Śmiało, walcie jakby co. Odparła czarnowłosa, co by przerwać tą dziwną ciszę, po czym z jej lewej dłoni, między kostkami wyszło ostrze, które uciekło kapturek cygara. Teraz wystarczyło już tylko zapalić.
- Dobra, malarzyno, jeśli masz chwile to słuchaj, ale jeśli musisz iść ratować chłoptasiów, to nie zatrzymuję. Zaczęła Black, robiąc krótką przerwę na cygaro, oraz ewentualną decyzję Gabriela, jeśli ten postanowił ją wysłuchać, zielonooka nie czeka dłużej i kontynuuje swą mowę.
- Zaczepiłam was, bo potrzebny mi transport, mam dość tej wyspy, łeb mi już nawala od tej całej muzyki. Przypuszczam, że złotowłosa ma ten sam cel, ale to tylko domysły. Inaczej by chyba taka damulka nie próbowała przypodobać się bandzie mniej lub bardziej brudnych piratów, no nie? Chciałam wpierw upić was w karczmie, ale jak widać... nie wyszło. Szkoda. Ale przechodząc do konkretów, jestem najlepszym cieślą i twórcą broni na wyspie, dodatkowo poszukiwanym przestępcą. A, znam się również na żegludze i... coś tam ugotować potrafię. Jestem pewna, ze przydam się wam, nawet jeśli nie jestem jakimś dziwadłem, strzelającym farbą z rąk... To ten cały.. piekielny owoc, czy jak to się tam zwało, ta? Pierwszy raz widziałam coś takiego... Mniejsza. To jak weźmiecie mnie z sobą...?
Przerwała ponownie dziewczyna, spoglądają na “kanarka”.
- A no i ją, jeśli naprawdę o to blondynce chodzi. Rzuciła po chwili Yoko wskazują dymiącym cygarem na Colette, ot a co, pomoże jej. Jakaś tam babska solidarność musi być, no nie? Nawet jeśli złotowłosa to utrapienie na morzu, choć kto wie.. może na czym się tam zna.

Gabriel pokiwał głową. Szczerość, oto co cenił u kobiet, a mocne przeczucie mówiło mu, że tym razem kobieta mówi samą prawdę.
- Oui, jestem Używającym. Zjadłem owoc Farby-Farby (Penki Penki no Mi). Co do ciebie, nie mam zastrzeżeń, widziałem co potrafisz i możesz zabrać się z nami na “Pelikana”, jeśli chcesz. Ale nie jestem pewien, czy... madmoiselle Colette również da sobie z nami radę. Bycie piratem to nie jest tak romantyczne zajęcie jak wszyscy sądzą. Jest brudne i wielce stresujące. Ale to mała cena za wolność i szczęście bez granic, non? Madmoiselle Black? Oto moja dłoń.-
Gabriel wyciągnął dłoń upstrzoną różnokolorowymi plamami. Przeważały błękity.
- Co zaś do pozostałych, wiem że sobie poradzą. Sasori jest mistrzem walki wręcz, niewiele jest w stanie mu zagrozić, a doktor Black jest wart 53.000.000 beri, również nie bez przyczyny. Nic im nie grozi wewnątrz. A jaką stawką ty możesz się poszczycić, madmoiselle?-
Starał się zachowywać profesjonalnie. Nawet, jeśli Colette podobała mu się, nie mógł narażać jej na niebezpieczeństwa pirackiego życia dla własnej przyjemności i nie chciał tego robić. Dlatego może lepiej jakby znalazła sobie statek pasażerski...?

Co prawda bezpiecznie wyszli na zewnątrz, ale jednak Colette wciąż martwiła się o tych co pozostali w środku. Zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę z tego, że za niedługo mogą pojawić się tutaj służby początkowe. Może i nie brała udziału w tej burdzie, ale jakby nie patrzeć była w środku…Nawet jeśli jej nic nie groziło to co innego piratom…Właściwie słuchała obecnych towarzyszy, ale jej wzrok ciągle spoczywał na karczmie. Odwróciła go dopiero w chwili, gdy usłyszała, że Gabriel również posługuje się diabelskim owocem. Oh, widać było, że zwróciło to jej uwagę, ale o dziwo nie skomentowała tego – choć może bardzo by chciała.
W każdym razie komentarze o tym, że McKay może nie dać sobie rady na statku pirackim, nie wpłynęły na nią negatywnie. Ba, denerwowała się raz na parę lat, więc to nic dziwnego…Po prostu wiedziała, że nie wygląda na taką co może wytrzymać wśród ‘gburów’, jak to niektórzy mogą określać piratów – i to jest najłagodniejsze określenie bo jasnowłosa nie będzie powtarzać tych gorszyć. No, ale musiała zaprzeczyć…
- Pływałam już na statku pirackim, więc myślę, że bym sobie poradziła… - zaczęła niepewnie, zastanawiając się czym to może się poszczycić - Um…Jestem nawigatorem, znam się na mapach…mam log pose i… - rzuciła okiem znowu na karczmę – Mogłabym ich stamtąd wyciągnąć, ale…skoro są tyle warci to nie wiem czy nie uraziłabym ich męskiej dumy.
Dodała jeszcze bardziej niepewnie. Prawda była taka, że faktycznie miała sposób na wyciągnięcie reszty załogi z środka budynku, ale obawiała się, że mogłaby innych urazić wtrącaniem się. Doskonale zdawała sobie sprawę z czegoś takiego jak dziwna męska duma, która zabraniała wtrącania się innych…A Colette nie znała przybyłych na tyle dobrze by wiedzieć czy może pozwolić sobie na pomoc.

Gabriel skinął głową.
- Dobrze, nie będę przecież kłócił się z damą.- Skomentował wypowiedź Colette, przeładowując całą swoją broń - tak na wszelki wypadek, a powierzony mu przez Sasoriego instrument, który zdołał ocalić z bijatyki, postawił przy ścianie obok dwóch kobiet.- Ale teraz panie mi wybaczą, powinienem chyba jednak poprosić chłopców, żeby się pospieszyli...-
Gabriel mówiąc to, wszedł ponownie do kantyny, zatrzaskując za sobą hukiem drzwi wejściowie.

Stojąc chwile w milczeniu, czarnowłosa popalała swe cygaro, dość nerwowo tupiąc nogą, albo irytowała ją ta sytuacja, albo myślała o czymś nieprzyjemny, cóż, to już chyba tylko ona może wiedzieć. Wymianę zdań pomiędzy Gabrielem a Colette, nasza dziewoja wolała przemilczeć, co prawda sama nie miała zbyt dużo dobrego do powiedzenia o złotowłosej, ale w końcu jadą na jednym wózku, obie chcą jak najszybciej opuścić to miejsce, czyż nie? W pewnym momencie Yoko jednak wreszcie coś z siebie wskrzesiła.
- Mówiłaś, że możesz ich stamtąd wyciągnąć, co nie złotowłoska? Więc zrób to wreszcie do cholery! Nie zamierzam tu czekać, aż się nam wszystkim Marynarka do tyłka do bierze. Do roboty, kanarku. Jakoś się naszej Black, nie chciało już dłużej czekać, aż chłopaczki opuszczą swój plac zabaw, więc skoro Colette jest niby w jakimś magiczny sposób wstanie ich wyciągnąć to nie to zrobi, no nie?

Właściwie skoro Gabriel postanowił wrócić do środka i wyciągnąć resztę, Colette tym bardziej wolała się nie wtrącać. Niestety Yoko była zupełnie innego zdania. Uh...ciemnowłosa miała trochę racji, albowiem marynarka mogła pojawić się w każdej chwili, a one nie miały pewności, iż pirackiej załodze uda się bezproblemowo wyjść na tyle szybko by zdążyć. Poza tym wzdrygnęła się po tonie Yoko…Nic więc dziwnego, iż po tym podeszła do okna co by widzieć wnętrze karczmy – oczywiście uważała by czymś nie dostać bo przy takich bijatykach to pewnie i okna bezpieczne nie są…Po tym użyła jednej ze swych technik – karcianego więzienia. Otóż, w barze miały pojawić się karty – ot tylko parę, jedna karta na jedną osobę – każda karta miała skierować się w stronę swego celu czyli Gabriela, Sasori`ego, Desmonda i Aspera. Po dotknięciu karty powinny wchłonąć owych osobników i wylecieć – uważając po drodze na niebezpieczeństwa – na zewnątrz. Wtedy też jasnowłosa momentalnie uwolniła by wszystkich z kart, dodając swoje niepewne, acz wiele mówiące…
- Wybaczcie...?
Niby pomogła, ale pewna nie była czy taka pomoc była wymagana, więc…zabrzmiało to jak pytanie.
 
Colette jest offline  
Stary 04-03-2013, 23:53   #27
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Deski sceny zaskrzeczały lekko, gdy potężna postać zwaliła się na nie. Mnich stał przez moment nad otumanionym przeciwnikiem, uspokajając oddech oraz buzujące adrenaliną serce. Dźwięk łamanych krzeseł oraz okrzyki bólu powoli przebijały się przez pisk w uszach. Najpierw lekko przytłumione, by po chwili uderzyć z pełną mocą. Mistrzowie ostrzegali go by w czasie walki nie wyłączał się od otaczającego go świata, jednak on znowu to zrobił. Podrapał się w głowę z zażenowaniem i przyklęknął przy marynarzu. Tętno, chociaż słabe, było wyczuwalne, a więc nie przesadził. Uspokoił się trochę.
- To był wspaniały pojedynek – powiedział głośno nie wstając. Nie wiedział czy marynarz jest na tyle świadomy by go zrozumieć, ale mimo to mówił dalej. – Chętnie powtórzyłbym go kiedyś w bardziej sprzyjających warunkach przy użyciu pełni naszych możliwości. Gdy będziesz na to gotów, odnajdź mnie na Grand Line. Ja jestem Sasori „Berserk” Kazegiri!

Znajdując się na scenie wiele różnych obiektów kierowało się w jego stronę. Uniknął więc kufla rozlewającego piwo dookoła, jakiejś metalowej kuli wielkości jego pięści, kawałka krzesła, talerza pełnego ziemniaków, popielniczki, oraz pobrzękującej sakwy. Ta ostatnia niestety przeleciała dalej niż zasięg ręki i wylądowała w pomiędzy nogami walczących. Mnich uznał, że nie ma sensu jej teraz szukać. Jego towarzyszy nigdzie nie było, a wątpił by damy odważyły się uczestniczyć w tej rozróbie. Pozostawało więc udać się w kierunku wyjścia. Łatwiej było jednak powiedzieć niż zrobić. Momentalnie został zmuszony do obrony oraz manewrowania pomiędzy walczącymi. O bezpiecznym przejściu nie było mowy. Jego pięści poszły w ruch. Rozdawał razy na lewo i prawo, starając się zbytnio nie uszkodzić postronnych. Chociaż nie było łatwo, wkrótce dookoła niego zrobiło się trochę więcej przestrzeni. Nieliczni próbowali zbliżyć się do niego z własnej woli. Wtedy właśnie poczuł coś na swoim ramieniu. Zadziałał instynkt. Wykręcenie nadgarstka kolejnemu nadgorliwemu, obrót wbrew jego woli, uderzenie pod kolano i ogłuszenie kantem dłoni w kark. Wszystko to wydarzyło by się, gdyby rzeczywiście to była czyjaś ręka. Zamiast tego Sasori poczuł dziwne szarpnięcie w okolicy pępka. Jakaś siła wciągała go do niezwykle małego i płaskiego więzienia. Nawet nie zdążył zareagować. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Mógł tylko obserwować jak przelatuje nad głowami walczących, a później na zewnątrz.
Ta sama siła co wcześniej, wypluła go na kamienny bruk rzucając na kolana. Krztusił się próbując złapać oddech. Obok niego znajdowali się towarzysze. Wszyscy znajdowali się u stop blondwłosej dziewczyny. Najwyraźniej to jej umiejętności ich sprowadziły. Tak więc mała Collete miała ciekawe asy w rękawie. I najwyraźniej także króle, damy czy inne figury karciane.
- Ugh – skrzywił się lekko prostując się. W ustach czuł gorzki posmak. – Dziękujemy ci za pomoc, Pani. Miejmy nadzieje, że w przyszłości uda nam się opuścić lokal w bardziej... tradycyjny sposób
Ukłonił się przed damami, po czym sięgnął ku swojemu drogocennemu instrumentowi.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 17-03-2013, 21:44   #28
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Po pokonaniu przeciwnika Sasori zszedł ze sceny i zaczął się przedzierać w stronę wyjścia. “Przedzierać” było bardzo dobrym słowem, bowiem ilekroć zbliżył się do kogoś powalał go silnym uderzeniem pięści, kopnięciem, lub jedną ze swoich technik. W tym samym czasie, do karczmy wszedł Gabriel, który zaczął robić to samo, tylko, że w odwrotnym kierunku. Wtedy do karczmy wleciało kilka kart. Wmanewrowały one walczących bywalców, kierując się od razu do piratów. Po jednej karcie na pirata. Sasori poczuł pacnięcie w ramię, po czym nagle skurczył się i zapadł się w sobie, tak mu się przynajmniej wydawało, w rzeczywistości, wpadł w głąb karty. To samo stało się z pozostałymi trzema członkami załogi.

Karty wyleciały przez lekko uchylone drzwi lądując lekko w ręku Colette. Ta ułożyła karty na ziemi, po czym uwolniła piratów. Każdy z nich był w szoku, w końcu nie spodziewali się czegoś takiego. Jednak nie było czasu na użalanie się nad sobą, trzeba było uciekać, a w tym piraci zwykle byli całkiem dobrzy.

-Ahh. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Wygląda na to, że panienka Colette potrafi co nieco. Ale później pogadamy. Teraz spadajmy. Jeśli ktoś jest ranny to się nim później zajmę. Za chwile mogą tu być służby porządkowe.- powiedział doktor Desmond
Wyszedł na środek ulicy i się rozejrzał. Nie za bardzo pamiętał z której strony przyszli więc odwrócił się do swoich towarzyszy i spytał:
- W którą stronę powinniśmy uciekać?
Nagle usłyszał jak na prawo od nich słychać hałas maszerujących ludzi i brzęk stali. Wiedział już co robić.Z uśmiechem na twarzy powiedział:
- A więc biegnijmy tam.- wskazując przeciwny kierunek niż słychać było służby porządkowe - Musimy się trochę pośpieszyć.

- Ugh – skrzywił się lekko prostując się. W ustach czuł gorzki posmak. – Dziękujemy ci za pomoc, Pani. Miejmy nadzieje, że w przyszłości uda nam się opuścić lokal w bardziej... tradycyjny sposób
Ukłonił się przed damami, po czym sięgnął ku swojemu drogocennemu instrumentowi. Mnich rozprostował kości i rozciągnął się. Nie wiedział czy to przez pojedynek czy przez nietypową podróż ale jego mięśnie było mocno napięte. Nie miał najmniejszej ochoty bawić się z marines, jak to miał w zwyczaju. Dlatego przystał na propozycję Desmonda
- Cóz należało by poszukać jakiegoś zarobku albo okazji na zdobycie pokażniejszego środka transportu. Co do kierunków to proponowałbym skorzystanie z rozległej wiedzy naszych dam, które bawią na tej wyspie dłużej niż my.

Cóż, tego się nasza Black nie spodziewała, kanarek okazał się być jakąś czarownicą, serio ile jeszcze dziwadeł przyjdzie jej dziś spotkać? Wpierw gość strzelający farbą a teraz, panienka tworząca jakieś magiczne karty. Co to oni wszyscy z cyrku uciekli, czy jak? Pomimo tego, że to co zobaczyła Yoko nieźle ją zdziwiło, starała się tego nie uzewnętrzniać, w końcu nie każdy musi wiedzieć, ze te całe diabelskie owoce to dla niej nowość, no nie? W każdym bądź razie, złotowłosa wykonała rozkaz naszej twórczyni broni i należało by chyba grzeczne dziecko pochwalić, no nie? Jeszcze zamknie się w sobie. Czarnowłosa uniosła swą prawą rękę, wyrzucając przy tym resztkę cygara na ziemie i poklepała Colette po głowie, niczym jakieś małe dzieciątko. Choć dla blondyny mogło nie być to zbyt przyjemne, zamiast zwykłego ciepła ludzkiego ciała, jakie zwykle czują ludzie dotykając się, teraz damulka od kart, poczuć mogła tylko zimno stali.
- Dobra robota kanarku, więc jednak co nieco potrafisz, hę? Brawo, a teraz spieprzajmy stąd. Chcecie lepszy statek, co? Najlepszy byłby taki z potężnym działami, nie taka łódź rybacka z jakiej teraz korzystacie. Chodźmy do doków w którym zatrzymują się lepsze okręty, co wy na to mazgaje? Odparła dziewczyna, gotowa w każdej chwili do ucieczki, trzymając na prawym ramieniu swą torbę* z większymi zabawkami.


(*-Przypomniało mi się, że nie zostało podane przy kp, gdzie Yoko trzyma swe większe spluwy, niech będzie, zę leżą w torbie, dobrze? Inaczej, Yoko zwracała by na siebie za duża uwagę)

Gabriel zakasłał i podniósł się z klęczek. Dopiero co wchodził do tawerny a teraz... Karty?
Czyżby madmoiselle Colette także była Używającą? To zasadniczo wyjaśniało wiele.
- Dziękujemy, ale proszę, jeśli to możliwe, robić to jak najrzadziej, mon copine.-
Załoga znalazła się przed karczmą w komplecie i razem z całą ich bronią. Owoc panny McKay musiałbyć dalece potężniejszy, niż prosty owoc Gabriela, ale malarz nie podzielił się z załogą tą myślą. Zamiast tego ruszył za Yoko Black, która przejęła inicjatywę. A nuż to ona będzie znana jako ich kapitan? Gabriel nie potrafił tego stwierdzić, w każdym razie nie teraz. Wiedział jednak, że ta tajemnicza kobieta ma w zanadrzu jeszcze wiele różnorakich sztuczek.
Artysta poklepał zawieszoną na ramieniu kolbę Painter’s Rifle, sprawdził także czy Birthday Flintlock znajduje się za pasem i czy torba, którą wszędzie nosił ze sobą nie zmieniła zawartości podczas potyczki i ich... tajemniczej ucieczki.
- Sądzę, że najbliższa naszym ideałom byłaby jakaś średniotonażowa korweta.- Zauważył, zrównując się z Yoko.

Udało się bez większych problemów, więc już po chwili przed karczmą znaleźli się piraci. Zdawała sobie sprawę z tego, że mogła ich zaskoczyć bo raczej nie sprawia wrażenia kogoś kto w ogóle ma jakieś zadatki na wojownika – słuszne wrażenie – ale cóż…W dodatku została potraktowana przez Yoko jak dziecko. Nic dziwnego niby, ale…już dzieckiem nie była! Uh…Z drugiej strony chyba powinna to potraktować jako gest…dobroci? Maleńkiego uznania dla McKay? Może…tak czy siak i tak nie mogła protestować. Zwłaszcza, że fakt faktem powinni się szybko oddalić. Nic więc dziwnego, iż prędko ruszyła wraz z resztą grupki. Naturalnie wcześniej, kiwnięciem głowy, potwierdziła słowa Gabriela, iż postara się używać owej ‘umiejętności’ jak najmniej. Właściwie starała się używać wszystkich mocy Diabelskiego Owocu jak najrzadziej, więc nie powinno z tym być większego problemu.
Oczywiście taka osóbka jak Colette nigdy przodem nie idzie, więc nie zrównała się z goniącą na przedzie Yoko. Oh, nie oddalała się za bardzo i dotrzymywała kroku grupce, ale nie na czele.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 20-03-2013, 00:25   #29
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Piraci zaczęli uciekać. Mieli na tyle szczęścia, że marines nie spieszyli się interweniować w zwykłej karczemnej bójce. Nie mieli przecież pojęcia, że osoby, które tą bójkę zaczęły miały wyznaczone nagrody za swoje głowy.
W trakcie biegu do portu, każdy członek z grupy zdał sobie sprawę z jednego. Nie mogli uciec z wyspy, przynajmniej według tego co mówił im Crocus. Log-pose jeszcze nie dostroił się do pola magnetycznego wyspy, a zwracanie na siebie uwagi, było w tej chwili najmniej pożądaną przez piratów rzeczą.
Gdy dotarli do portu, zobaczyli dokładnie cztery statki, nie licząc rzecz jasna rybackich łodzi. Jednym statkiem, był „Pelikan” na którym dostali się na tą wyspą. Dwoma innymi okrętami były potężne statki wojenne marynarki, które odpadały z raczej oczywistych powodów. Ostatni okręt był jednak idealny. Była to smukła, trzymasztowa korweta. Napis na rufie głosił: „Daisy”. Statek ten wyglądał na należący do kogoś ważnego, kogoś kto musiał podróżować w interesach, może burmistrza miast, lub kogoś podobnego. Przed trapem prowadzącym na statek stało dwóch żołnierzy, na pokładzie zaś kręciło się dodatkowo, około sześciu, piraci nie byli jednak w stanie powiedzieć, czy ktoś nie chowa się pod pokładem.
W ten oto sposób piraci znaleźli statek. Tylko, że nadal nie rozwiązali problemu z log posem, chyba, że pewna nowa osoba w załodze, która zdążyła już nieco pobyć na wyspie, przez zupełny przypadek posiada log pose, który będzie w stanie zaprowadzić załogę do następnej wyspy.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 02-04-2013, 11:38   #30
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Gabriel westchnął.
- Na pokład?- Zapytał, wskazując "Pelikana", chociaż w jego głosie znać było brak przekonania. Ich łódź była za mała, zbyt krucha na ciężkie rejsy po Grand Line - była to wszak tylko zwykła patrolówka marines. Zanim piraci ukradli ją z portu w Logue Town zapewne nigdy nie oddaliła się od doków na dalej niż kilka godzin rejsu.
Z drugiej strony, do wyobraźni pirata przemawiała bardzo "Daisy" - piękna łódź, z tego co mógł ocenić zwodowana już na wodach Grand Line, zatem odpowiednio przystosowana do tutejszych warunków. Poza tym była dość duża, by ich pomieścić i zapewne dość szybka i zwrotna, by zostać pirackim okrętem.
W głowie malarza zaczynał rodzić się już plan.
- Chłopaki, mam pewien projekt...- Powiedział półszeptem, by nie zwracać na siebie uwagi przechodniów.- Ayer? Dasz radę poprowadzić "Pelikana" z portu razem z panną Colette? Ja, panna Black, doktor Black i Sasori spróbowalibyśmy dostać się na "Daisy" i wyprowadzić ją równolegle z wami. Przesiądziecie się na pełnym morzu, a "Pelikana" zatopimy dla niepoznaki.-
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172