Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-10-2014, 17:02   #101
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przesłuchania

- Tak - Kil, jakby dla podkreślenia swoich słów, kiwnęła głową. Uśmiechnęła się nieco widząc jakąkolwiek znaną twarz. - Durrahanie, była jeszcze ze mną Aries, prawda Harold? - wtrąciła kilka groszy do rozpoczętej wcześniej konwersacji. Nie była zbyt przywiązana do owieczki, jednak wciąż uznawała ją za ”swoją” .
- Ta która nazywacie Aries jest w bazie. Póki co obserwują ja nasi żołnierze...zachowywała się bowiem dziwnie. -potwierdził słowa blondynki, Harold.
Flint mruknął coś i pokazał Durrhanowi, że ten może zostać.
- No dobra panienko, teraz ładnie się przedstaw i powiedz coś o sobie. Może się czegos napijesz? Wyglądasz na zmęczoną, a woda pomaga się naergetyzować. -czarnowłosy zmienił swe nastawienie które prezentował w rozmowie z Durrhanem o sto osięmdziesiąt stopni. Jak gdyby ich sprzeczka zupełnie nie miała miejsca.
- Jestem Kil, latarniczka. - stwierdziła, pomijając większość ciekawych informacji. Wzięła głębszy wdech, by po chwili dodać - Chyba nie potrzebujecie więcej moich danych. Wraz z jej słowami na ustach pojawił się uśmieszek. Udało jej się odnaleźć kolejnego członka “rodziny”. Mogła, czy może nawet musiała, ustawić się po jego stronie.
- Z przyjemnością wykorzystam twą gościnę - dodała po chwili.
- Oszczędna w słowach, ciekawe! - Flint przyklasnął energicznie w dłonie, a po chwili blondynka mogła zacisnąć paluszki na kubku zimnej wody. - Smacznego. - zachęcił do spożycia napoju generał, po czym sam opadł na jedno z krzeseł. - Powiedz mi, przybyłas tu z jeszcze jakimiś latarnikami? Kto był z tobą i gdzie jest teraz? -wypytywał jednooki.
- Czemuż to zależy ci tak na latarnikach? - blondwłosa była wyraźnie zaintrygowana zachowaniem swego rozmówcy. Zdawało się, że sam fakt manipulowania kilkoma sześcianami był znacznie ważniejszy w tym świecie, niż mogłoby się wydawać.
- Ponieważ nasz wróg ich potrzebuje. -odparł szczerze Flint. - Zbierając latarników zachęcamy go do tego by wyszedł ze swej nory i spróbował ich odbić. -wyjaśnił jeszcze, a następnie spojrzał na Kill wymownie. Widać czekał teraz na to, że ona mu odpowie.
- Nadal nic mi to nie mówi. - westchnęła, demonstracyjnie obracając swą twarz delikatnie w bok. Możliwe, że nie chciała, by jej niewinne oczy wpatrywały się w kipiącą manipulacją istotę.
- Czemu ich potrzebują, czemu są twoimi wrogami, oraz, co najważniejsze, jak, do licha, opuścić to piętro? - salwa pytań wystrzeliła z ust dziewczynki. Dopiero, gdy ostatnie z nich rozbrzmiało w pomieszczeniu, mogła wziąć głębszy oddech.
- Przykro mi to mówić, ale nie jesteś w pozycji do zadawania pytań. -westchnął Flint. - Nie mogę mówić wszystkiego każdemu. Lecz mogę zagwarantować, że możemy opuścić to piętro, jeżeli użyczysz nam swoich latarniczych umiejętności. Nie ma was tu dużo, a jesteście niezmiernie ważnie, by móc chociaż myśleć o bezpiecznej ucieczce.
- Twoje zapewnienia o mej niemożności przeczą się z nieustannym zapewnianiej o mej wartości. - dziewczynka odpowiedziała, ukazując swe uzębienie rozmówcy. Sama nie była świadoma tego, że znajdujące się w jej ustach kły były teraz nienaturalnie długie. Zacisnęła małe dłonie w piąstki, starając się ukryć nieznaczne drgania jej ciała. Bała się, jednak wiedziała, że musi wywalczyć możliwie wiele dla jej bliskich.
- Wartość nie zawsze chodzi w parze z władzą czy użytecznością. - stwierdził jednooki, przelotnie zerkając na ostre kły. - A teraz odpowiedz mi na pytania które zadałem, nie chciałbym by zrobiło się niemiło.
- Nie mam zielonego pojęcia kto dostał się do tego świata, mogę tylko przypuszczać. Nie wiem również czemu. - dziewczynka odpowiedziała po długiej chwili.
- Mój zwiadowca mówił co innego, ponoć w sklepiku nie byłas sama. - brwi Flinta uniosły się lekko. - Naprawdę, chcesz bawić się w ten sposób?
- Chcesz podważać każde moje pytanie, śmiało. - dziewczyna była wyraźnie oburzona. Osobnik był conajmniej nie miły. Zdawało jej się, że jest jeszcze mniej ważna niż faktycznie. Właściwie… czasami wydawało się że jest czymś mniejszym niż liść rzucany na boki przez wiatr.
Flint pokiwał tylko na bok głową. - No nic… nie chcesz być ze mną szczera, twoja sprawa. Tylko nie zapominaj kto tu teraz rządzi. -mruknął jednooki, po czym zawołał kilku swoich ludzi.- Zabierzcie ją do wieży radiowej i trzymajcie pod kluczem, póki nie zmienie zdania. -stwierdził czarnowłosy. - W razie czego nie zabijajcie jej, ale przestrzelcie kolana.

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta
Durrahan podniósł ręce i wzruszył ramionami, krzywiąc twarz w czymś co w całości było osobistym gestem, wyrażającym za razem „dobra” „w sumie wiedziałem” „można się było spodziewać” jak i „wszystko mi jedno”. Fakt, że jedyny zwiadowca Flinta był podwójnym agentem było bardzo możliwe, choć też może oznaczać, że jest tu jakaś aktywna trzecia strona, lub shirasei nie jest taki szalony, albo wcale niczym nie dowodzi i wszystko to tak naprawdę biznes Yoko. Spoko, nie obchodziło go to, da radę. Planował zabrać racje temu kto z nim w to miejsce wyjdzie, chciał inwigilować stare więzienie z którego Shirasei wziął swoich przydupasów, potem miał zamiar ich ziwnwigilować, dowiedzieć się czy i gdzie mają wyjście oraz go użyć, albo po prostu spróbować Shirasi zastrzelić i oddać flintowi i latarniom miejsce na otworzenie portalu.
Miał dużo planów, mniej lub bardziej zawiłych, ale długich i możliwie niebezpiecznych. A teraz rozwiązanie samo przyszło. Może lepiej dla niego?
- Dobra, to mów. Ile za bilet na następne piętro? – spytał Durrahan.
- Niestety bilety skończyły się przed otwarciem budki. -odparł mężczyzna .- Jestem Yoto, zastępca Shiraseiego i chyba jedna z nielicznych osób, która myśli w tym domu wariatów. - stwierdzil wyciągając w stronę Durrhana ręke. - A ciebie jak zwą? Znaczy oczywiście wiem to od Harolda, ale grzeczność wymaga pewnych schematów.
-Durrahan. - przywitał się spokojnie, uściskując podaną dłoń. - A to Aries. Nie ma biletów, nie ma biznesu. - sprecyzował się chłopak.
- Nie sądzisz, że najpierw trzeba zbudować budkę z biletami? -zapytał Yoto, puszczając dłoń zwiadowcy i lekko kłaniając się Aries. - Powiedz mi Durrhanie, chciałbyś się dowiedzieć czemu trwa tutaj ta głupia walka i czemu nikt jej nie przerywa?
- Cóż, Flint nie ma jak, chociaż w miarę się stara, a o Shirasei nic nie wiem. - powiedział, co wiedział, pytając się nieco w głowie czego oczekuje Yoto skoro otwarcie zadeklarował, że nie ma zamiaru wpuścić go na drugie piętro.
Yoto prychnął lekko. - Chodźmy gdzies do środka, trzeba zejść z widoku. -stwierdził obracając się na pięcie.
- Czemu uważasz, że Flint stara się zakończyć wojnę? -zapytał Harold, idąc obok zwiadowcy w stronę sklepiku.[/i]
- Przede wszystkim dlatego, że planuje zmienić swoją jedyną obronną tarczę w wielką bombę, którą albo coś ugra, albo otworzy swoją bazę na wszelkie ataki. - zauważył najbardziej oczywisty fakt Durrahan. - Poza tym planował atak na jedną z baz Shirasei, czy jakieś inne wielkie akcje. No i ma na tyle inspiracji, że jest strasznym dupkiem. To dość znaczna oznaka szczerości. - dodał po chwili, starając się dorównać mężczyźnie kroku. - Tak więc ogólnie rzecz biorąc, nie mam żadnych poszlak na to aby uważać inaczej. Jeżeli macie tutaj jakąś szopkę to możesz od razu mówić co ci po łbie chodzić, zamiast produkować się w zagadki.
- Zagadki pomagają sprawdzić, czy faktycznie dobrze zrobiłem przyprowadzając cie tutaj. -stwierdził Harold, po czym głos przejął Yoto.
- Flint twierdził, że wysyłał ludzi do Shiraseiego w celu uzgodnienia warunków złożenia broni. Jednak jakoś nigdy nie widziałem żadnego z nich. Żadnego oddzewu. - shinsoita wskoczył na ladę w sklepie i usiadł na niej z uśmiechem. - Trafiliśmy w duże gówno. Bo dowódca po mojej stronie barykady jest wariat który uwielbia zabijać i ma pod sobą innych którzy to lubią. A za to tutaj dowodzi młody syn generała…który tą sytuacje traktuje jako test umiejętności. Tak przynajmniej czuje. Wiesz wyrwano go z rodzimego świata w czasie wojny, a tu dostał jej namiastkę. Moim zdaniem on nie tyle co chce uratować ludzi… a sprawdzić czy umie nimi pokierować na tyle by wygrać. -stwierdził fioletowłosy, przechylając lekko głowę, obserwując Durrhana i czekając na jego zdanie w tej kwestii.
- Kto wie czy to nie był powód dla którego dostał wstęp do wieży. - wzruszył ramionami Durrahan. - Nigdy nie słyszałem aby wysyłał propozycje złożenia broni, ale jeżeli Shirasei to wariat, zdziwiłbym się gdyby to zrobił. To tak jak wysłać ludzi z napisem “zabij mnie” na czole. - stwierdził w dość prostacki, ale przynajmniej teoretycznie trafny sposób. - No i? Będziesz stwierdzał fakty, czy w końcu dojdziesz do czegoś? - zapytał nieumarły. Był dość zirytowany, Yoto coś knuł, nie chciał ani opisać całej sytuacji, ani powiedzieć Durrahanowi czego od niego chce, bądź co mu może zaproponować w zamian za jakąś pomoc. Zwiadowca nie mógł stwierdzić, czy mężczyzna chciał się sympatyzować aby zdobyć nieco jego zaufania, czy cokolwiek w tym stylu. Całe to bajeczne piętro lekko wychodziło mu uszami, a ostatnie czego potrzebował to drugi, nieco mniej ambitny flint. - I o co w ogóle z tobą chodzi? Jesteś prawą ręką Shirasei, tak? Nie wiem jakim cudem miałbyś nie być wariatem, skoro wasze szef podobno nie ma nawet śladu piątej klepki, przynajmniej tak słyszałem. - spostrzegł Durrahan. - A w każdym razie powinieneś wiedzieć o co tutaj w ogóle chodzi. Faktycznie wysłali was tylko po to, aby zabić kilku rankerów? I czym ich przekonali do wejścia w pułapkę? W dalszym ciągu nie widziałem nawet śladu czegokolwiek intrygującego na tym piętrze do tego stopnia, by grupa świadków samego boga była wielce zainspirowana jej zlikwidowaniem. - Chłopak wsadził ręce w kieszenie, po czym splunął na ziemie. - Wiem, że to przeciw zasadom w mojej linii pracy, ale kończy mi się cierpliwość. Wszyscy tutaj tylko łazicie w kółko i powtarzacie te same informacje jeden po drugim, udając, że chcecie wytłumaczyć o co w tym całym burdelu chodzi, a ja powoli zacznyam odnosić wrażenie, żę nikt tego nie wie. Ani flint, ani shirasei, ani żadne z was dwóch. Może co najwyżej ranker który cały ten burdel zaczął ma jakąś ideę po co to zrobił. - Nieumarły ukradkiem spojrzał na Aries. - Czego w od nas chcecie? Co tak trudno ci przechodzi przez gardło? Masz sposób na otwarcie bramy, albo skrótu na wyższe piętro? Albo chociaż wiesz, gdzie przejście znaleźć? Jeżeli nie, to wszyscy marnujemy swój czas.
Yoto zacmokał ustami. - Matko kogo oni teraz robią zwiadowcami… Znałem kiedyś pewna maksymę. Podobno warto tysiąc razy wysłuchać tego samego, by za tysiąc pierwszym zdobyć nowa informacje. - chłopak odgarnął z czoła fioletowe kosmyki. - Ma Pan za wysokie mniemanie o sobie, Panie Durrhan. Chciałbyś wszystkiego na tacy od nieznajomego, który jak sam stwierdziłeś, może być wariatem. A w zamian oferujesz...cycki koleżanki czy co? - Yoto zerknął na Aries. - Znam odpowiedź niemal na każda wspomnianą przez ciebie kwestię. Ale nie powiem tego byle komu. A ty właśnie na byle kogo wychodzisz… - Yoto rozłożył bezradnie ramiona. - Niecierpliwy, nerwowy, o wielkopańskich manierach. Nie wiesz kiedy trzeba się uśmiechnąć i potakująco kiwać głową. A może po prostu udajesz kiepskiego specjalistę by mnie zwieść, a potem zdradzić? - chłopak wyszczerzył zęby. - Spójrz na Harolda. To jest profesjonalista! Potrafiłby wejść w dupę chyba nawet demonowi, gdyby od tego zależały jego interesy.
- Jesteś mistrzem komplementów… -mruknął Harold. - Ale masz rację...u Flinta wydawał się bardziej ogarnięty i bystry. Mam nadzieje, że nie popełniłem błędu. -westchnął blondyn poprawiając okulary.
- Jest jedna zasadnicza różnica: nie jestem teraz w pracy. - zauważył Durrahan. - To Harold stwierdził, że możecie mieć ze mną jakiś biznes, i mnie do ciebie zaciągnął. Zamiast jednak przedstawić mi czego chcecie, wystawiacie moją cierpliwość na próbę. - zirytował się Durrahan. - To że jestem zwiadowcą, nie znaczy, że mam zamiar traktować każdą dyskusję w swoim życiu jako inwigilację, a każdy wypadek niewiedzy podkreślić potrzebą szpiegowskich operacji. To absurd. - Faktycznie ostatnio nieumarły czuł, że za każdym razem gdy nie próbował czegoś od kogoś ukradkiem wyciągnąć, to nikt mu niczego tak po prostu nie chciał powiedzieć. - Nie oferuję ci niczego. Nie wiem nawet co ty możesz zaoferować mi. Po prostu tu jesteś i masz problem powiedzieć mi po co. - Durrahan spojrzał na Yoto krytycznie. W sumie miał mnóstwo czasu. Aż do swojej drugiej śmierci. Przynajmniej tak długo, aż znajdzie poszlakę możliwości opuszczenia tego piętra...
- Źle w takim razie zrozumiałeś Harolda. Nie chcemy z tobą robić biznesów… bardziej potrzebujemy pracowników. To subtelna ale znacząca różnica. My dajemy ci pracę, gdzie zapłata jest ucieczka, ale ty robisz to co my, szefowie, każemy. Nie jesteśmy tutaj na równi, bo ty nie masz nam do zaoferowania niczego równie wartego co ucieczka. Kapiszi? -westchnął Yoto.
- Jeżeli tak, to siadaj gdzieś dupskiem i nie zasypuj mnie gradem pytań na raz, a mów po kolei. Tylko grzecznie, bo ostatnio obracam się zbyt dużo w towarzystwie kulturalnych niedorozwojów.
Durrahan skinął głową. - To ma sens. - przyznał, zadowolony, że Yoto chociaż raz powiedział coś w prost. No patrzcie, to nie takie trudne. Z drugiej strony może nie powinien tracić umiaru po wymianie dwóch zdań z nieznajomym. - A gwarancja? - spytał. - Skąd mam wiedzieć, że dopuścicie mnie do wyjścia?
- Bo po co miałbym tego nie robić? Jak sam ucieknę to mi obojętne kto jeszcze skorzysta. -stwierdził Yoto, zadowolony.
-Huh. Póki co niech będzie. - machnął na to ręką ani trochę nie przekonany Durrahan, po czym usiadł na jakimś krześle. - To może po kolei? Po co zależało komuś na zabiciu rankerów, i jak ich tutaj zwabiliście?
- Nie chodziło o rankerów. Nasz szef chciał rozwalić całe piętro, bo ponoć coś tu jest. Nie wiem dokładnie co, tego akurat nam nie powiedział. Ale chodziło o coś sporego, jakiś budynek czy miejsce. -wyjaśnił Yoto. - Rankerzy byli ochroną piętra, atak na piętro wiązał się z koniecznością walki z nimi.
Durrahan zacisnął brwi spoglądając na Harolda, wyraźnie skonfundowany. Dopiero co tamten podsuwał mu teorię, że rankerzy zostali wysłani na to piętro w formie atakującej, a cała akcja miała niby być teoretyczną ich zdradą. Dobra, Harold nie miał powodu aby mówić mu prawdę, ale jednak...dużo rzeczy niepotrzebnie pokomplikował. - Czyli czekacie na…? Podobno nie da się powstrzymać rozłamu piętra, Shirasei się bawi, rozumiem. Ale wy? I co miałbym dla was robić?
- Czekamy na zbawcę w postaci latarnika. Wiesz nie wszystko da się przeiwdzieć, a ci którzy rozwalili wszystkie drogi ucieczki nie sprawdzili...że została jedna nienaruszona wieża kontrolna. Żeby było śmieszniej w zameczku gdzie siedzi Shirasei. Wystarczy wetknąć tam latarnię i można dzwonić na wyższe piętra po ciastka i ekipę ratunkową. -stwierdził wesoło Yoto. - Problem w tym, że Shirasei zdaje sobię z tego sprawę, ale mu się tu podoba. Więc niby poluje na latarników, ale robi to głównie dla zabawy. Ponadto ten debil dalej wierzy, że to wszystko było przez przypadek, więc pewnie dzowniłby po naszego szefa. Ten prędzej wyśle tu bombę niż pomoc. -skrzywił się Yoto.
Durrahan zaśmiał się lekko. - Czyli skończyłeś w sytuacji w której musisz zsabotować Shirasei, pomagając Flintowi, bez ani jednego z nich świadomego co tu się dzieje? - podniósł brew. Taki mały, chaotyczny konflikt był jak najbardziej na miejscu. Nic nie jest w rzeczywistości tak bajeczne jak wojna szeryfa z wariatami. Ktoś musiał gnić za kulisami i rozplątywać sznurki.
- Dokładnie. Musze doprowadzić do sytuacji gdy będę miał w rękach latarnika, a tamci będą się lali po pyskach. Wtedy tylko wskoczyć do zamku i problem z głowy. Dla tego też podstawiłem wam robota, ze wszystkimi częściami, którym brakowało Flintowi do zrobienia jego broni zagłady. A Shirasei niedługo dowie się, że Flint ma latarnika. Wypuszczę na siebie dwóch ludzi, gdzie każdy będzie myślał że ma przewagę. -wyszczrzył się chłopak.
- Nie sądzisz, że to lekko przekombinowane? - spytał, unosząc brew. - Flint ma latarnika. Podstaw nogę Shiraseiemu, a doprowadzi nam go do wieży nietkniętego. Przebież się czy coś i wejdź przez bramę razę z resztą piekarzy i tych wszystkich przypadkowych ludzi. - wzruszył ramionami. - Przecież facet nie będzie próbował zamieszkać w tym forcie.
- To jest rezydencja stylizowana na zamek. Ten wariat tam mieszka, razem z resztą zwyrodnialców. Ponadto obstawił wieże spora ilością strażników. Nie da się tam wejść bez jego pozwolenia. - mruknął niechętnie.
- Z drugiej strony jak bym powiedział Flintowi o co chodzi, to sądzę, że ten gdyby zaczął przegrywać, prędzej zabiłby latarnika niż dał Shiraseiemu go przejąć. -wtrącił się Harold,upijając łyk wody ze swej butelki.
-Też możliwe. - przytaknął skinieniem głowy. Faktycznie dużo łatwiej byłobyć trzecim w bitwie dwóch, i skorzystać. Chłopak zaczął się zastanawiać co jeszcze go tutaj nurtuje. Miał co prawda problem znaleźć jakieś zasadnicze pytania. -Kto was tutaj w ogóle wysłał? - spytał, ni stąd ni z owąd.
- Koleś o najgłupszym imieniu jakie słyszałem...no dobra słyszałem gorsze, ale to też jest dziwne. V, tak dobrze słyszysz, jego imie to jedna literka. - odparł ,chwytając butelkę która podał mu Harold.
Durrahan zgryzł lekko zęba. Dobra, zostawili tutaj gościa na śmierć. Pewnie na panu V już mu za dużo nie zależy, ale ostatecznie jeżeli dzieli się taką informacją, możliwe, że chce Durrahana tylko wykorzystać. Ostatecznie chłopak musiał mieć się na baczności. - Nic mi nie mówi. W sumie jedyny facet z wyższych pięter o jakim słyszałem to Dullahan. Ale tym się zajmę, jak wyjdę z tego gnoju. - westchnął. - Niech będzie. Przynajmniej wy wydajecie się myśleć jak ludzie, nie to co te dwa nawiedzone pajace. - przyjął propozycję Durrahan.
- Dobra a teraz twoja robota… zależy co wolisz. Siedzieć tutaj i być razem z Haroldem nasza wtyką, czekając na moment by ukraść dla nas latarnika. Czy razem z panią owieczką idziecie ze mną i stoicie po stronie Shiraseiego, by w odpowiednim momencie wpaśc tu ja ukraść. Szczerze uważam, że pierwsza opcja jest lepsza, o ile się nie wygadacie w wybuchu gniewu czy coś.
Durrahan wzruszył ramionami. - W obu wypadkach na jedno wychodzi, a z Flintem przynajmniej mam jakieś ustalone podłoże. Dużo łatwiej będzie u niego gnić, niż siedzieć z Shirasei i udawać szaleńca. W kanałach mogę przynajmniej powiedzieć komuś, że go nienawidzę, i nic mi nie grozi. - wzruszył ramionami, po czym spojrzał na Aries. - Jakieś komentarze, sprzeciwy? - spytał.
- Póki mamy oko na te blond smarkule i możemy dzięki temu opuścić to śmierdzące piętro, to żadnych. Ale po powrocie bierzesz mnie na zakupy. - prychnęła Aries, której wyraźnie cała ta konspiracja się nie podobała.
Durrahan uniósł ręce w ten sam sposób, co na widok Yoto. - No to ustalone.
- Dobra...Harold będzie naszym łącznikiem. - Yoto zeskoczył z lady i uścisnął dłoń Durrhana. - Miejmy nadzieje, że szybko stąd uciekniemy. -dodał wesoło.
Aries zaś delikatnie szturchnęła biodrem zwiadowcę, niby się do niego przytulając. Ten jednak wiedział, że będzie musiała mu coś powiedzieć na osobności.
Durrahan spojrzał na Harolda. - To co, wracamy do bazy?
- Ja wracam, ty pokręć sie po mieście z godzinkę… wiesz w końcu miałes czegos szukać. Musimy grac nasze role. -stwierdził blondyn poprawiając plecak na ramieniu. - Masz mape więc trafisz. Mam nadzieje, że twoja znajoma była grzeczna i Flint nie kazał jej nic zrobić. -dodał zmęczonym głosem.
- Niech będzie. - wzruszył ramionami, i zaczął się stąd zabierać. W sumie szybciej im zejdzie jak pogadają na jakiś gruzach, niż zanim znajdą w kanałach bezpieczne, puste miejsce.
Aries chwyciła zwiadowce pod ramię, a gdy już oddalili się od Harolda na bezpieczną odległość, westchnęła cicho. - Ja znam tego V. -stwierdziła, wycierając odruchowo i tka brudna sukienkę. - Był na pierwszym piętrze, szkolił Dullhana przez pewien czas.
-Huh, czyli był tam rankerem. W sumie żaden trop, mógł pójść wszędzie. - westchnął Durrahan. - Ale zawsze można tego używać w jego rysopisie, lepsze coś niż nic.
- Ja nie byłam w akademii do końca...zresztą wiesz. Może inni z tej zbieraniny wiedzą coś więcej. - mruknęła owieczka, rozglądając się po ruinach.
 
Fiath jest offline  
Stary 07-10-2014, 20:06   #102
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
U wrót świątyni Czasu

Bezimienny z zaciekawieniem przyglądał się stołowi zastawionemu różnorodnymi potrawami. Pochwycenie Eggo, by powstrzymać małego latarnika, przed rzuceniem się na jedzenie było jedynym sensownym rozwiązaniem w tej sytuacji. Nie wiadomo skąd tyle jedzenia wzięło się w takim miejscu i co się stanie, jeśli chociaż odrobina zostanie zjedzona. I nie chodziło tutaj tylko o truciznę, którą mogło zawierać pożywienie. Któż mógł wiedzieć, co istota, która przyrządziła, bądź też stworzyła to wszystko, zażyczy sobie za swoje usługi?
Dwa gadające posągi nie wzbudziły w lustrzanym osobniku takiego zainteresowania co jedzenie. Po pierwsze miał już do czynienia w Wieży z posągiem, który mówił. Po drugie… mniej więcej czegoś takiego lub bardzo podobnego spodziewał się po walce z czasowymi strażnikami.
Bardziej od samych postaci uwagę dziecięcia czasu zwróciły słowa, jakie posągi wypowiedziały.
- Co rozumiesz poprzez powitanie… anielico? - zwrócił się do posągu dzierżącego włócznię. - A ty diable… co rozumiesz pod pojęciem pożegnania? - słowa skierował do posągu trzymającego książkę. Starał się przy tym, by jego słowa były normalnie słyszane w powietrzu. - I co się tutaj dzieje? - Nie było to może najkonkretniejsze pytanie, na jakie było stać Bezimiennego, ale uzyskanie na nie odpowiedzi mogło dać jakieś pojęcie o intencje tego, którego wola działa się w tym miejscu.
- Gdy gdzieś przychodzisz, należy ci powitać. Czy to lokal, dom czy cały świat, gdy powstaje nowe życie. -odparła kobieca statua.
- Na końcu jest zaś pożegnanie. Gdy wychodzisz, zasypiasz lub umierasz, zawsze ktoś powinien cię jakoś pożegnać. - przemówił drugi posąg. Kolejne pytanie Bezimiennego pozostało jednak bez odpowiedzi.
Odpowiedź figur nie zadowoliła Bezimiennego. Były dość oczywiste i wydawało się, że oba posągi doskonale rozumiały, o co zmiennokształtnemu się rozchodziło i zwyczajnie nie chciały odpowiedzieć wprost.
- Czy sposób, w jaki nas powitacie i pożegnacie. ogranicza się jedynie do słów, czy też niesie ze sobą jakieś czynności?
Dante przełknął głośno ślinę, która napłynęła mu do ust na widok jedzenia, blondyn nie pamiętał nawet od jak dawna, nie miał w ustach porządnego posiłku. Gdy Bezimienny skończył mówić, nachylił się do niego i zapytał teatralnym szeptem:
-Naprawdę chcesz wiedzieć? Po tym, co przeżyliśmy na korytarzu.
- Wolałbym wiedzieć zawczasu, jeśli mamy przeżyć coś takiego znowu. Jeśli chcesz, mogę sprawdzić jedzenie. Nie powinno mi szczególnie zaszkodzić, jeśli coś w nim będzie. - odparło dziecię czasu.
-Najpierw dowiedzmy się, czy jest ono przeznaczone dla nas, wolałbym nie popełnić jakiegoś faux-pas.
- Posiłek to coś, czym wita się gości, miejsce do spania, jak i do pracy też im się należy. -odparła statua kobiety.
- Jednak z miejsca, z którego nie ma wyjścia, uciec się nie da. Jedynie śmierć zna specjalne ścieżki, a gdy nimi będziecie nas opuszczać, ja oddam wam ostateczny pokłon. - dodał posąg diabła.
Kolory na twarzy Bezimiennego lekko zafalowały, gdy ten usłyszał słowa posągów. Kolejny raz powiedziały coś, co nie było konkretną odpowiedzią na zadane pytanie, ale też… nie można było zarzucić, że któraś z figur zignorowała pytanie. Zaczynało to być trochę irytujące.
- Czy spożycie jedzenia będzie bezpośrednią przyczyną pożegnania nas? - Zmiennokształtny nie wiedział, czy była to właściwa forma zadawania pytań dotyczących trucizny w jedzeniu, ale zawsze warto było spróbować.
- Jedzenie jest dla strudzonych. My nie zabijamy, ograniczamy jedynie przestrzeń życia. -odparła anielica.
- Przynajmniej umrzemy z pełnym brzuchem. - słowa te skierowane były do Dantego. - Uwierz mi, wiele śmierci widziałem, wiele sam spowodowałem, ale to jest jeden z najlepszych sposobów na odejście z tego świata.

Bezimienny puścił Eggo, by ten mógł zająć się pałaszowaniem słodyczy.
- Smacznego życzę, a ja spróbuję nas stąd wyciągnąć. Jak zamachnę się kijem na posągi, znaczy, że mam już dość. – rzucił, uśmiechając się lekko.
Zmiennokształtny najpierw jednak rozejrzał się po stole. Szukał czegoś, co wyglądało na czyste Shinso. W walce ze strażnikami dzierżącymi czasowe miecze stracił za dużo energii, którą pasowałoby jak najszybciej odzyskać.
Eggo rzucił się na słodycze, wpadając z impetem w jedno z ciast, niemal w nim znikając. Dante zasiadł zaś do stołu, powoli nakładając jedzenia na talerz. Bezimienny jednak nie odnalazł tego, czego szukał, widać właściciel tego miejsca, nie przewidział potrzeby spożywania Shinso samego w sobie.
- Chciałbym zwrócić wam uwagę na pewien paradoks. - odezwał się po posągów. - Jeśli ograniczacie naszą przestrzeń życiową, przez co mam nadzieję, dobrze rozumiem więzienie nas to… jakby na to nie patrzeć zabijacie nas.
- Zabija was czas, nie my. Zabija was fakt, że nie jesteście przystosowani do wiecznego życia. -odparł dość logicznie diabeł, a jego szkaradne palce postukały po oprawce księgi.
Na twarzy Bezimiennego pojawił się lekki uśmiech.
- Twoje słowa, o ile w przypadku normalnego regularnego byłyby w większości zgodne z prawdą, o tyle… - nosiciel lustrzanej zbroi przeszedł na sposób porozumiewania się posągów, pilnując, by szczególnie Dante nie odbierał jego słów. - Czas sam w sobie nie zabija. Znaczy się może to robić, jeśli chce, ale musi się wysilić. Sam upływ czasu jest równie śmiertelny co istota życia. To, co zabija to ciało, które wraz z kolejnymi latami starzeje sie To po pierwsze. Z tym nieprzystosowaniem do wiecznego życia też bym nie przesadzał. Ale poczekam spokojnie, aż Śmierć się zjawi i nas stąd wyprowadzi. - dla Bezimiennego idea, że może zjawić się noszący czarny płaszcz kościotrup uzbrojony w kosę, nie była wcale taka abstrakcyjna. W końcu sam był dzieckiem Czasu. - Przynajmniej do chwili, gdy ta dwójka sobie odpocznie. - dodał po chwili, siadając w fotelu. Gdyby było to możliwe, można by było powiedzieć, że zapadł w sen.
- To jest wejście do świątyni czasu, jedynie ci, którzy zgłębili jego tajniki, mogą wejść. -w głowie Bezimiennego pojawiły się słowa anielicy. - Czas to coś, co sprawia, że inni umierają, mimo że sam tego nie chce. -dodał diabeł.
- To samo można powiedzieć o życiu. Każdy żyjący musi wcześniej czy później umrzeć. Nawet ci, którzy są obdarzeni darem wiecznego życia. W końcu nadejdzie Koniec. - zmiennokształtny skomentował słowa diabła. Jednak to bardziej treść wypowiedziana przez anielicę go zainteresowała. - Świątynia czasu? Moglibyście opowiedzieć o tym coś więcej? - najwyraźniej chęć poszerzenia własnej wiedzy, wzięła górę nad chęcią szybkiego wydostania się z potrzasku.
- Zbudowali ją ci, którzy zrodzili się z czasu. Dzieci tego nieposkromionego żywiołu wniosły to miejsce, by kiedyś mogło zostać odnalezione. - odparła zagadkowo anielica.
- Czy ta świątynia od zawsze znajduje się w Wieży? - padło kolejne pytanie. Bezimienny odczuwał coraz większą ciekawość tym miejscem. Być może spotkał coś, co miało związek z jego rodzeństwem. W takim razie wychodziło na to, że Mroczny nie kłamał, mówiąc, że spotkał już dziecięcia czasu. Wychodziło na to, że sam zmiennokształtny był niezwykle nieostrożny, skoro stał się jedynym potomkiem Czasu, o którym rankerzy wiedzieli.
- Znajduje się od momentu, gdy świątynia została zbudowana. - odparł diabeł, po czym dodał. - Jednak nastąpiło to o wiele później niż powstanie wieży.
- Jesteście w stanie mi powiedzieć, ilu dzieci czasu brało udział w budowie tej świątyni i co się z nimi stało?
- Odpowiedzi na to pytanie kryją się za drzwiami. O ile potrafisz je pokonać, poznasz to, czego chcesz wiedzieć. -odparły oba posągi jednocześnie.
- Rozumiem. Dziękuję za odpowiedzi. No i za poczęstunek. Z tym, co dzieje się na powierzchni jedzenie jest ważniejsze niż złoto. - Bezimienny uśmiechnął się lekko. - A powiedzie mi coś więcej o tych strażnikach, z którymi walczyliśmy w tunelu?
- Nieśli ze sobą wole dzieci czasu, mieli sprawdzić, czy goście są godni, by iść dalej. - odparły posągi. - Tak jak i my, zrodzili się z czasu i tylko jemu służą.
- Mhm… - mruknięcie to miało najwyraźniej oznaczać zakończenie rozmowy.

Bezimienny siedząc na fotelu i czekając na odpoczynek, jego towarzyszy począł wyczuwać coś dziwnego. Wcześniej tego nie czuł, ale z każda chwila w tym pomieszczeniu, zdawał sobie sprawę, że płytka, którą znalazł w obrazie, reaguje jakoś z salą. Moc w niej zaklęta pulsowała lekko niczym serce w piersi żywej istoty. Lustrzany byt czuł niemal, jak element boazerii próbuje wyrwać się na wolność i dostać się do drzwi.
Dziecię czasu nie lubiło mieć do czynienia z czymś, czego w pełni nie rozumiał. Powoli wydobył płytkę, którą pokazał statuom.
- Co jesteście w stanie o tym powiedzieć? - zapytał posągów. Nauka na własnych błędach dawno przestała się liczyć dla zmiennokształtnego jako sposób zdobywania wiedzy. Lepiej było najpierw spróbować się czegoś dowiedzieć, bez ryzyka śmierci.
Posągi jednak milczały, znowu ignorując wypowiedź lustrzanego bytu.
Czyżby fragment kafelka świadczył o tym, że Książę, lub ktoś z nim powiązany miał dostęp do świątyni? Skoro z tego kawałka biła energia czasu, być może mógł być używany do oszukania mechanizmu mającego ustalić, czy ktoś zgłębił tajniki czasu. Skoro figury nie miały zamiaru udzielić na ten temat żadnych informacji, trzeba było to sprawdzić samemu.
Bezimienny podszedł do drzwi, zatrzymując się kilka metrów przed nimi.
- Czy… każda z osób, które przekroczyły próg świątyni, zrobiły to, opuszczając ją?
- Ci, którzy wchodzili do środka, niemal zawsze wychodzili. Tylko ostatni z gości dalej jest w środku. -odparła Anielica.
- W takim razie… poczekamy jeszcze chwilę. - odparł Bezimienny, odchodząc od drzwi. Nie mógł ryzykować zbyt szybkiego spotkania z nieznajomym. Miał co prawda pewne podejrzenia do tego, kto mógł to być, ale jeśli się mylił i w środku był ktoś wrogo nastawiony…
- Dante, Eggo, jak tylko się najecie, to się prześpijcie. Możemy za niedługo znowu mieć kłopoty. Ja popilnuję.
Gdy mały latarnik został oderwany w końcu od słodyczy (co pomimo jego niewielkich rozmiarów wymagało trochę siły), a ten większy zaspokoił głód, przyszła pora odpoczynku. Kilkanaście godzin marszu i walka ze strażnikami dała o sobie znać, gdy po chwili było słychać dwa spokojne oddechy, świadczące o tym, że przedstawiciele kluczowej dla kilku osób z tego piętra pozycji zapadli w sen. Bezimienny wygodniej rozsiadł się w fotelu, wstając co jakiś czas, by przykryć swojego przyjaciela.

Po około ośmiu godzinach (i zjedzonym śniadaniu) trójka regularnych stanęła przed drzwiami. A przynajmniej dwójka z nich, bo Eggo standardowo siedział na ramieniu zmiennokształtnego.
- Przygotujcie się. W środku ktoś jest. Nie wiem, czy ma dobre, czy złe zamiary. - lustrzany osobnik zwrócił się do swoich towarzyszy, po czym podszedł do drzwi. Zbliżył do nich trzymany w ręce kafelek. Gdyby to nic nie dało, był gotów użyć swoich mocy czasu, do otwarcia wrót.
Kafelek zawibrował w dłoniach lustrzanego bytu. Jednak nic się nie stało. Bezimienny czuł jak gdyby element podłogowej boazerii chciał dostać się na druga stronę wrót, jak gdyby tam było jego miejsce. Widać nie był on kluczem, a elementem wyrwanym ze świątyni.
Wtedy przyszedł czas na uwolnienie mocy czasu. Gdy tylko lustrzany osobnik przytknął dłoń do drzwi i wpłynął na nie swym Shinso, zrozumiał, że jest wstanie je otworzyć. Jednak to wymagało więcej trudu. Bezimienny umiał szacować swe możliwości, szczególnie jeżeli chodziło o ilość czasu jaki miał na coś poświęcić. Bariera, która chroniła drzwi była silna...ba potężna.
Około tygodnia. Tyle dni potrzebował, by ją przełamać. Kiedyś, nim jego ciało nie zostało uwięzione w zbroi, zajęłoby mu to jedynie kilka dni. Teraz jednak potrzebował o wiele więcej pracy.
Ostrze miecza wykonanego z Shinso wyrosło z trzech czwartych długości kija, chwilę przed tym, jak ten uderzył w drzwi. Nie przyniosło to żadnego efektu, oprócz tego, że broń Bezimiennego wyrwała mu się z ręki i usunąwszy kilka potraw ze stołu, uderzyła w przeciwległą ścianę.
– No cóż, będziemy musieli trochę poczekać, niż dostaniemy się do środka. Jakiś tydzień. – zmiennokształtny wyjaśnił sytuację swoim towarzyszom. – Mam nadzieję, że będzie warto, bo inaczej się poważnie wkurzę.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 11-10-2014 o 15:09.
Karmazyn jest offline  
Stary 09-10-2014, 15:54   #103
 
Suchoklates's Avatar
 
Reputacja: 1 Suchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skał
Widmo zmian

Trudno wyobrazić sobie rozmowę istot, które nie posiadają fizycznego ciała, istot wychodzących daleko poza rozumowanie nawet wysoko rozwiniętego żywego organizmu. Jeszcze trudniej opisać ich siedziby czy miejsce spotkania. Ograniczone zmysły zwykłego śmiertelnika musiałyby same stworzyć sobie scenerię. Pałac - ogromna sala ze złotymi kolumnami do których przymocowane były złote świeczniki, pozłacane stoły uginające się pod ciężarem jedzenia i picia, żyrandole ze złota, czerwony dywan ze złotymi wyszyciami i pięć pozłacanych tronów. Każdy jednak pusty, bo nawet jeśli zmysły utworzyły sobie jakiś obraz miejsca, to istot zamieszkujących go nie były w stanie ogarnąć.
-Podobno masz jakieś problemy ze swoimi wyznawcami, Morte. - głos mogący należeć zarówno do kobiety, jak i mężczyzny rozszedł się echem między kolumnami.
-Pilnuj swojego nosa Igni - odpowiedział mu drugi, zimny, beznamiętny i zdecydowanie męski, choć nie dało się oprzeć wrażeniu, iż jest tak tylko i wyłącznie z woli właściciela.
-Byłoby po prostu szkoda, gdybyś nie był w stanie wystawić swojej armii na naszą następną małą potyczkę. - Wtrącił się chór głosów, składających się zarówno z mężczyzn, jak i kobiet, choć bez wątpienia należących do jednej istoty. -Patrzenie na jednostronną rzeź wyznawców Terry będzie zabawne... ale krótkie - dodał z udawanym wyrzutem.
Odpowiedział mu kobiecy śmiech, przerywany tylko głośnymi uderzeniami, jak gdyby ktoś trzaskał dłonią o blat stołu.
-Na takich pseudobożków jak Ty i Igni nie potrzebuje niczyjej pomocy! - rzuciła wyzywającym tonem.
-Inaczej będziesz szczekać, jak już z Tobą skończymy... - odrzekł Chór.
-Wystarczy tego, Fatum. - Mort przerwał dyskusję nim wymknęła się spod kontroli. -Nieposłuszeństwo zostało ukarane, w miarę delikatnie żeby nie wpłynęło na pobór, ale wyraźnie. Nasza mała zabawa odbędzie się bez przeszkód, jak co roku. Później pomyślę nad jakąś plagą.
Na twarzy Igni pojawił się podstępny uśmiech. Lub raczej pojawiłby się tam, gdyby Igni miało twarz. To raczej dziwne poruszenie i zmiana atmosfery sugerowały na taką emocje.
-Masz na myśli te morderstwa rodzin i samobójstwa pierworodnych w wiosce, w której doszło do buntu? - Zapytało.
-Tak - Odrzekł Mort dość niechętnie, jakby wyczuwając w pytaniu podstęp.
-Podobno jeden z nich przeżył i zbiegł. Czyżbyś stracił kontrolę nad zwykłym człowiekiem? Gdzie Twoja boska wszechmocność, Mort?
-Brednie. Wszystko mam pod kontrolą. - Uciął, nieco zbyt szybko, ujawniając, że wcale nie wszystko było pod kontrolą. Igni odezwał się ponownie, kontynuując wyraźnie drażliwy temat. Fatum wtrąciło coś od siebie, tak jak i Terra, i już wkrótce w sali rozgrzała gorąca kłótnia.
Zdenerwowanie Morta było całkowicie zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że dotychczas Istoty wiedziały i widziały wszystko, co tylko zechciały. Tym razem coś sprawiło, że nie tylko jeden z pierworodnych uciekł, ale również żadna z Istot nie była w stanie go zlokalizować.
Nie mieli jeszcze pojęcia o tym, że to dopiero początek ich problemów... Tylko jeden z nich zwrócił na to uwagę. Zajmujący piąty tron milczał od dłuższego czasu. Wyciszony na dyskusję innych Istot, wsłuchiwał się w echo sali i przeczesywał wzrokiem jej najdalsze cienie. W pewnym momencie, wiedziony niepokojącym uczuciem odwrócił głowę i przez ułamek sekundy mógłby przysiąść, że dostrzegł błysk czerwonych ślepi przyglądających się im zza jednej z kolumn.
-Czuję, jakby było nas sześciu. - Oznajmił, a jego ojcowski głos przeciął salę niczym piorun, natychmiastowo kończąc spory. Wszystkie Istoty wytężyły swe zmysły, ale... niczego nie znaleźli.
-Wydaje Ci się Dominus. - stwierdził jeden z nich.
Nikt jednak nie był przekonany.

***

Najwyższy kapłan widział w życiu wiele brutalnych egzekucji. Nabijanie na pal, przywiązywanie ludzi do drzew w pobliżu mrowiska i smarowanie ich miodem, palenie żywcem... To tylko mała cząstka tego, czego był nie tylko świadkiem, ale i samym sprawcą. Każdy kto sprzeciwiał się woli Boga musiał umrzeć, a on jako jego prawa ręka na ziemi był wykonawcą jego woli. I nigdy się tego nie obawiał, nie czuł wstydu, a dumę i władzę przed którą nawet najwięksi władcy musieli ustąpić.
Aż do teraz. Krzyki umierających rozdzierały jego uszy, błagalne skomlenia unosiły się w powietrzu. Płomienie trawiące budynek za jego plecami wzbijały się wysoko w niebo, rozświetlając ciemności nocy bardziej od krwistoczerwonego blasku księżyca, który wydawał się skupiać całą swoją złowieszczą uwagę na właśnie tym miejscu.
I te okropne, bezlitosne spojrzenie z jakim wpatrywał się w niego czerwonooki młodzieniec, siedzący obok na pniu drzewa, zupełnie nieprzejmujący się jatką jaką urządzali jego ludzie. Jego? Właściwie, to nie miał pojęcia skąd ta myśl przyszła mu do głowy. Ale coś w tym człowieku sugerowało, że to on stoi za tym wszystkim. Nawet pomimo tego, że siedział było widać, że jest wysokim i postawnym mężczyzną, o ciemnej karnacji i czarnych włosach sięgających ramion. Roztaczał wokół siebie aurę przywódcy. Ale kapłan nie mógł być niczego pewien.
Tej nocy obudziło go nagłe poruszenie. Usłyszał krzyki, tupot wielu nóg i w niedługim czasie ktoś wparował do jego komnaty, aby brutalnie wywlec go na zewnątrz. Teraz był tutaj, zmuszony został do przyglądania się, jak nieznani mu oprawcy mordują pozostałych kapłanów. I żaden Bóg ich nie powstrzymał. Strach i niedowierzanie zawładnęły ciałem starego kapłana. Chciałby coś powiedzieć, ale przez gardło nie przeszło mu ani jedno słowo. Spojrzał na czerwonookiego, gdy nagle ktoś uderzył go tępym narzędziem w głowę i przewrócił się tracąc przytomność.
Odzyskał ją czując wzmacniający się ucisk na szyi. Otworzył oczy tylko po to, aby z przerażeniem zobaczyć, że jest wciągany na drzewo. Zaczął się wierzgać, ale na niewiele się to zdało. Poddał się po dłuższej chwili, gdy dostrzegł dwunastu innych wisielców w kapłańskich szatach na innych gałęziach.
-Bezkarność Bogów dobiegła końca - Usłyszał, nim nadszedł koniec.

Wieść o spalonej świątyni i pomordowanych kapłanach Boga Morta rozeszła się echem po strudzonym boskimi wojnami świecie. Blady strach padł na wszystkie żyjące istoty, które w trwodze oczekiwały równie krwawej zemsty ze strony Istot.
Ale ta nie nadeszła tak, jak się spodziewano. W Pałacu zapanowało bowiem zdezorientowanie. Nie mieli pojęcia jakim cudem wydarzenia tamtej nocy uszły ich uwadze. A ten moment wahania wystarczył, aby Szósty uderzył na nich z cieni.
 

Ostatnio edytowane przez Suchoklates : 11-10-2014 o 22:34.
Suchoklates jest offline  
Stary 14-10-2014, 10:20   #104
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Łowca i ofiara

Myszowata nastroszyła futerko i zmarszczyła nosek, nie spodziewała się że spotka tego typa tak prędko. Zwyczajnie nie rozumiała dlaczego uparł się żeby ją ścigać i bredzić coś o tresurze, ale skoro się uparł to trudno.
- Ależ wy jesteście upierdliwi. Serio muszę was wszystkich pozabijać żebyście się odczepili?- zapytała zmieniając uchwyt na elektrycznej włóczni.
Ty, a może to faktycznie jest jakiś pomysł-powiedziała jakby naprawdę wpadła jej do głowy genialna myśl. –Zabić wszystkich idiotów, którzy wolą bawić się w wojnę zamiast się stąd wydostać. Jak myślisz? Spróbujemy?- zapytała przekrzywiając łepek i rozpłynęła się w cieniu pod filarem peronu, by pojawić się w tym należącym do cyrkowca i zaatakować włócznią jego plecy. Nie liczyła na to, że niewielkie ostrze zdoła wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę, nie jeśli przygotował się do starcia uaktywniając zbroję shinsoo, ale prąd… to mogło zadziałać. Zresztą nawet gdyby jej przeciwnik zdołał uniknąć ataku, z bliska bat powinien być bezużyteczny, zwłaszcza że zamierzała trzymać się za jego plecami.

Nim Razija zniknęła jeszcze całkowicie w ciemnościach, jej upierdliwy adorator zdążył machnąć swoim batem. Fioletowa broń rozciągnęła się niczym guma do żucia, znacząco przekraczając swój normalny zasięg.
Dziewczyna jednak zgrabnie przepuściła pędzący oręż obok siebie, po czym zniknęła w mroku. Wyłoniła się z ciemności za plecami cyrkowca, z elektryczną pół-włócznią w dłoni. Ta jednak przeszyła powietrze, bowiem wróg szczurzycy chyba spodziewał się ciosu w plecy. W momencie gdy stracił Raziję z oczu, odskoczył do przodu, na czas zwiększając dystans.
- Umiesz kąsać myszko, ale gdzie masz serek? Chcesz wsadzić łepek w pułapkę by się najeść? -zachichotał, gotując się do ataku, batem który przyjął już normalną długość.

Mysz nie miała najmniejszej ochoty na dyskusje z „treserem zwierząt” tym bardziej, że jej zdaniem ów osobnik bredził coś zupełnie bez sensu. Zamiast tego przełożyła pół-włócznię do jednej ręki drugą wyjmując szablę i skoczyła do przodu. Jej plany nie uległy zmianie, nadal chciała ugodzić przeciwnika i sprawdzić jak zadziała na niego elektryczność. Jednocześnie mimo iż widziała jak bat zmienia długość, swojej szansy wciąż upatrywała w zmniejszeniu dystansu. Jeśli fioletowa substancja, z której wykonany był oręż wroga miała cokolwiek wspólnego z gumkami jakie widywała wiszące przy kurtkach to bat potrafił się rozciągać i równie szybko powracać do poprzedniej długości, ale już nie skracać poniżej zwykłych rozmiarów. Zresztą pal to licho nawet gdyby się myliła od tego ma szablę żeby obciąć go przy samej rękojeści.
Razija skoczyła na wroga, który chyba faktycznie obawiał się walki bezpośredniej, bowiem od razu zaczął się wycofywać. Jednak mysz była o wiele szybsza od cyrkowca, pokonała dzielący ich dystans i zaatakowała. Ostrze włóczni uderzyło w pierś dziwaka, lecz tak jak myszka myślała, ta chroniona była przez zbroje z energii. Jednak bron ukrytą miała w sobie niespodziankę, i to piorunującą! Ładunek elektryczny rozszedł się po ciele wroga, który krzyknął z bólu i wzdrygnął się gwałtownie, zaskoczony takim obrotem sprawy.
Szabla ruszyła z drugiej strony by w razie czego uderzyć w bat, jednak to oponent przejął teraz inicjatywę. Bat co prawda był za długi by smagać nim z tak bliska, lecz zamiast uderzać, cyrkowiec z dzikim rykiem docisnął broń do twarzy Raziji. Samo w sobie nie było to bolesne, jednak do czasu. Gdy tylko fioletowy przedmiot przytknął się do skóry dziewczyny, pokryła go dziwna piekąca maź. Kwas poparzył twarz dziewczyny, tak że głośny pisk bólu wyrwał się z jej gardła. Co gorsza z przedmiotu poczęły wyrastać małe przyssawki, które chciały doczepić się do twarzy myszy. Ta na szczęście dla siebie zdołała jednak wyrwać głowę i odskoczyć w tył, z czerwonym od poparzeń pyszczkiem.

Trochę ją to kosztowało, ale zdobyła to co najcenniejsze dla zwiadowcy, informacje. Wiedziała już że włócznia działa i znała część właściwości bata. Teraz musiała to tylko wykorzystać. Starając się utrzymać odpowiedni, to znaczy nie pozwalający przeciwnikowi się w pełni zamachnąć ani zwyczajnie dotknąć jej batem tak jak to zrobił przed chwilą, dystans skupiła się na przywołaniu chmury mroku. Cyrkowiec był od niej wolniejszy nawet w normalnych warunkach, w magicznej ciemności powinien być zdany na jej łaskę. „Poczekaj tylko, zaraz ci odpłacę za moje piękne futerko.”- zagroziła w myślach.
Shinsoo dookoła myszki zafalowało i zmieniło się w przejmująca chmurę mroku, która rozlała się po dachu pociągu. Otoczyła posiadaczkę różowego ogonka jak i cyrkowego maniaka. Ten zaklął pod nosem i uniósł swój bat który wystrzelił w górę, w stronę jeden ze ścian po za zasięgiem ciemności. Broń przykleiła się do niej, zaczynając skracać gwałtownie swoją długość. Innymi słowy Cyrkowiec począł “wywindowywać” się z chmury.

- Nie tak szybko kotku, jeszcze z tobą nie skończyłam.- zawołała z mroku mysz, nie zamierzała pozwolić, by zdobycz jej uciekła, nawet jeśli to nie ona była tu łowcą. W pełni wykorzystując prędkość z jaką poruszała się w ciemności skoczyła cyrkowcowi na plecy prawą ręką dzierżącą pół-włócznię starając się objąć go za szyję, opleść nogami, a ostrzem szabli trzymanej w lewej przeciąć bat.
Mysz wyskoczyła z chmury mroku wbijając pazurki w ramiona i dociskając metalowy pręt pół-włóczni do szyi wroga. Ten charknął głośno, gdy ilość możliwego powietrza które mógł nabrać nagle się zmniejszyła. Jednak docisk nie trwał długo, bowiem zgodnie ze swym planem Razija, przecięła lepki bat. To sprawiło, że siłą pędu dwójka podleciała jeszcze do góry, ale potem grawitacja zrobiła swoje.
Mysz odepchnęła się od cyrkowca, jeszcze bardziej przyspieszając jego drogę do spotkania z dachem pociągu. Otoczenie jednak nie sprzyjało akrobacjom w powietrzu. Stopa Raziji chciała znaleźć oparcie w metalowym pręcie na ścianie, ale ten okazał się trzymać w niej za słabo. Dziewczyna zaskoczona nagłym brakiem podparcia również runęła w dół, szorując boleśnie ramieniem po dawnej ścianie metra. Sądząc po głośnym huku i tak jej wróg uderzył o ziemię o wiele mocniej.

Myszowata przetoczyła się po twardym metalu jak najlepiej potrafiła amortyzując siłę upadku i od razu stając na nogi. Nie wszystko poszło tak jak chciała o czym najlepiej świadczyło pieczenie obtartej skóry na ramieniu, ale generalnie była zadowolona z rezultatu. Przeciwnik stracił swoją dziwaczną broń i nie zdołał umknąć. Ruszyła ku niemu czym prędzej, zerkając przelotnie w miejsce gdzie powinna wisieć przyklejona do ściany fioletowa macka. Kilka ataków elektrycznością powinno go zmiękczyć wystarczająco, by zaczął gadać z sensem.

Jeden rzut oka na rozpłaszczonego na dachu wagonu cyrkowca wystarczył by zmieniła zamiary.
-Uuu to dopiero pech żeby zbroja shinsoo przestała działać akurat kiedy leciałeś na pysk. Musiało boleć.- skomentowała składając niepotrzebną już włócznię i chowając szablę do pochwy. Potem zabrała się do krępowania swojej „ofiary” wykorzystując do tego pasek, który właściciel bata miał zapięty między kolanami. Kiedy skończyła kucnęła obok i obmacała swój obolały pyszczek jak i ramię. Walka dobiegła końca.
-I jak, podobała ci się moja sztuczka?- zapytała złośliwie. –Może to ja powinnam cię wytresować.
- Parszywy szczur, nienawidzę szczurów. Powinnaś siedzieć w klatce i wpierdalać ser. Nauczyłbym cię o niego błagać, oj błagać.. -warczał, wijąc się cyrkowiec. Szczerzył przy tym zęby, odsłaniając sztucznie spiłowane kły, które miały mu chyba dodać groźnego wyglądu.
Razija pokręciła głową nieco rozczarowana odpowiedzią, miała nadzieję że dręczyciel zwierząt wykaże choć trochę instynktu samozachowawczego.
-Nie jestem szczurem i nie lubię sera.-odpowiedziała obojętnym tonem, ponownie rozkładając teleskopową pół-włócznię i przykładając ją do brzucha fioletowowłosego. Nacisnęła przycisk.
-Jeszcze jakieś uwagi na temat szczurów?
Z natury nie była okrutna, ale ten osobnik wyzwalał w niej najgorsze instynkty, zupełnie jakby miała do czynienia z kotem. Jeśli zdechnie zanim uzna, że nadaje się do normalnej rozmowy… mówi się trudno.
Mężczyzna znowu kilka razy wygiął się na ziemi. Oczy uciekły mu lekko do góry, a krzyk odbił się echem w podziemnym korytarzu. Gdy Razija skończyła przeszywać jego ciało ładunkiem, dysząc głośno, oparł czoło o beton i nic nie powiedział.
-Dobrze.- mysz skinęła głową z aprobatą, może mimo wszystko nie traciła niepotrzebnie czasu.
-Teraz porozmawiamy, jeśli będziesz grzeczny obiecuję, że już więcej tego nie użyję.-zapewniła unosząc sprawdzającą się całkiem nieźle w roli narzędzia tortur broń.
-Zacznijmy od tego kim jesteś, dla kogo walczysz i przede wszystkim dlaczego?-zadała pierwszy zestaw pytań i przekrzywiła łepek czekając na odpowiedzi.
- Jestem Malkolm, a zabijam dla tego że lubię to robić. -warknął mężczyzna. - Masz szczęście myszko że tyle siedziałem w więzieniu inaczej byś śpiewała gdybym tak nie zardzewiał.
Nic dziwnego że były więzień przywodził Raziji na myśl kota, głównym powodem dla którego tak bardzo ich nienawidziła było zamiłowanie do zabijania bez potrzeby, w celach wyłącznie rozrywkowych i pod tym względem Malkolm niczym się od nich nie różnił. Nie próbowała go zrozumieć i nie zamierzała zwracać uwagi na jego przechwałki, traktując je jako próbę poprawienia sobie nastroju. Póki odpowiadał na jej pytania poświęcała mu uwagę słuchając odpowiedzi, dopytując i poruszając kolejne kwestie. Raz czy dwa pogroziła włócznią, a kiedy uznała że nie zdoła dowiedzieć się niczego więcej podziękowała mu za współpracę i skręciła kark.

~*~

Po przesłuchaniu cyrkowca, oraz niezbyt przyjemnym dla niego zakończeniu rozmowy, mysz wróciła do poszukiwań. Nie zajęło jej to wiele czasu. Tunel który mógł prowadzić do miejsca badań, znalazł się dość szybko, a stare mapy metra tylko to potwierdziły. Jednak problemem był fakt...że przejście było zasypane. Chociaż po wstępnych oględzinach wychodziło na to, że jedynie kilka dni było by potrzeba na oczyszczenie drogi. Ponadto jakimś cudem oparty o ścianę zachował się automat z kanapkami i napojami… i to całkiem pełny! Sądząc po ilości gruzu, ostatnie tąpnięcie odsłoniło ten cud techniki, oraz pożeracza drobnych w jednym.
Jedzenie! Tego właśnie było jej potrzeba, wyboru rozmaitych kanapek i napojów przyzywających ją z za szyby. Od razu zabrała się za otwieranie tej niecodziennej skrzyni skarbów. Po zabezpieczeniu prowiantu mogła zabrać się do pracy, nie wiedziała co prawda co i w jakim stanie znajdzie w środku, ani czy to będzie warte czasu jaki spędzi urabiając sobie łapki po łokcie, ale miała cel do którego mogła dążyć. Jasno określone zadanie, które zamierzała wykonać bez względu na to, czy zjawi się ktoś kto będzie usiłował jej przeszkodzić.
 
Agape jest offline  
Stary 17-10-2014, 10:10   #105
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Asasynacja


Działy się z nim coraz dziwniejsze rzeczy. Tylko tak można było wyjaśnić jego reakcję na ten widok. Odruchowo wyskoczył w stronę swej kopii by z jednym obnarzonym ostrzem uderzyć w kamienny sztylet. Miał jakieś podejrzenie co to mogło być, ale jeśli sobowtór nie będzie gadać to go po prostu zgładzi.
Kamienne ostrze wyleciało z dłoni sobowtóra, gdy wysuwane ostrze zderzyło się z nim. Cień stanął oko w oko ze swym klonem, który spojrzał na niego z odrazą, starając się uciec w cień z którego przybył.
- Gdzie?! - Druga koścista łapa wystrzeliła w stronę gęby sobwtóra, by go wyszarpać z ciemności.
Cień pochwycił uciekiniera… ale on zrobił to samo. Kiedy zabójca wyszarpnął klona z mroku, te ułożył łapsko na jego twarzy i nacisnął na niego, by wepchnąć go w kałużę ciemności.
- Edwin wstawaj! Coś tu jest! -syknął głosem identycznym jak Cień, dociskając prawowitego posiadacza tego imienia do plamy.
Starzec wydając z siebie jedynie ciche westchnięcie sięgnął pod poduszkę spod której wydobył swój koncerz i poderwał się do siadu, przyglądając się kotłującej nad jego łóżkiem plamie cieni. Scena niczym z klasycznego horroru bynajmniej jednak nie tyle go przeraziła, co zwyczajnie zdziwiła.
- Co u licha? - zapytał sam siebie. - Co się dzieje Cieniu? Czy to Yortsed? - zapytał, przecierając oczy by upewnić się że nie ma zwidów. Zaś gdy tylko doszły do niego jego własne wypowiedziane przed chwilą słowa natychmiast wymruczał pod nosem magiczną formułą, a w jego otwartej dłoni zatańczył żywy płomień, którym podpalił stojącą na stoliku obok lampę naftową, rozświetlając tym samym pomieszczenie. Następnie wyskoczył z łóżka i z mieczem w jednej ręce oraz tańczącym ognikiem w drugiej gotowy był oświetlić każdą plamę mroku w której stronę przesuwaliby się cieniści osobnicy.
Światło ma to do siebie, że rzuca jeszcze więcej cieni. Gdy znika jeden pojawiają się kolejne. Co prawda Edwin odsłonił dwa szmamoczące się czarne kształty, ale jednocześnie wytworzył im kolejne kryjówki.
- Edwinie, ktoś się pode mnie podszywa! -syknął jeden z nich. - Chciał cie zabić. -dodał, zerkając na kamienny nóż leżący na ziemi.
- Podszywa? - zapytał jeszcze bardziej zdziwionym głosem starzec. Jego płomień cały czas podążał za kulą wijących się cieni, by nie pozwolić żadnemu z nich na ucieczkę. Edwinowi szybko jednak przyszedł do głowy pomysł na rozpoznanie prawdziwego Cienia. - W takim razie niech prawdziwy z was powie mi iloma kostkami cukru panienka Kil słodzi herbatę.
- Nie widzisz w jakiej jesteśmy sytuacji, sądzisz, że mam czas by sobie to teraz przypominać!? - rzuciła jedna z kreatur z typową dla Cienia goryczą w głosie.
- To może inaczej… ilu cieni wypruło flaki Azurze i dostało to?! - Wtem z rękawów mrocznego całunu wystrzeliły szkarłatne ostrza które skrzyżowały się na gardzieli Cienia, błyszcząc do tego energią shinsoo
- Czek mejto. Drgnij, no dalej. Proszę daj mi powód. - Cały czas wpatrując się w Identyczną istotę przemówił do Edwina. - Nie wiem ile słodzi. Nie przyglądałem się do cholery! - Jeżeli Cień chociaż kiwnie głową, to Cień go zdekapituje. Po krótkiej chwili ten który obnarzył ostrza dorzucił z dozą pewności siebie. - “Sójka ćwierka na płaczącej wierzbie”. -
- Bardzo dobrze! To zasługuje na szóstkę z plusem! - odrzekł starzec wyraźnie uradowanym głosem, a tańczący w jego dłoni płomień rozdzielił się na trzy wirujące dookoła siebie ogniste kulki, które poleciały prosto na Cienia który nie podał sekretnego hasła. Zaraz potem Edwin miał zamiar chwycić za stojący na stoliku kaganek, by kontynuować rozświetlanie cienistych sylwetek.
Cień w którego skierowane zostały kulki oraz karawasze...nagle zniknął. Był i przepadł. Ogniste pociski rozbiły się o ścianę budynku, na szczęście nie podpalając niczego dookoła. Zdawało się, że był to tylko jakiś miraż, ale prawdziwy zabójca utkany z mroku miał czujne oko. Dostrzegł, opadającą powoli w dół malutką muszkę. Owada którego nie powinno było tu być. Cienista łapa śmignęła w jego stronę, ale ten sprawnie wywinął się jej między palcami. Robaczek zapikował w stronę Edwina w powietrzu zmieniając się w...idealną kopie lokaja. Wpadł na prawdziwego lokaja, wytrącając mu z dłoni kaganek, a dwie sylwetki zaczęły kotłować się na ziemi.
- A niech to… cóż za irytujący oponent - rzekł jeden ze starców, który oddając przeciwnikowi przewagę w siłowaniu się sięgnął do kieszeni z której wyciągnął zegarek kieszonkowy na srebrnym łańcuszku. - No już, wystarczy tej przemocy. Z pewnością ciebie również męczy ta szarpanina. Jesteś tak zmęczony że wszystkie twoje mięśnie rozluźniają się, a powieki robią się ciężkie… - głos lokaja stawał się coraz bardziej spokojny i monotonny, zaś każde tyknięcie zegarka zdawało się rozsyłać dookoła fale shinsoo które skupiały się na drugim z Edwinów.
Mroczny byt rozszerzył szeroko ślepia, te ciągątki do “nie-przemocy” były bardzo w stylu lokaja. Ostrza Azury tarły jedno o drugie, wypełniając pomieszczenie złowrogim jękiem metalu. Na razie stał, obserwował, jeżeli jego podejrzenia okażą się trafne zaatakuje. Na wszelki wypadek zrobił coś jeszcze.
- Tanie sztuczki! On chce się pode mnie podszyć! -odparł drugi Edwin, wyciągając zegarek bliźniaczy do tego który dzierżył staruszek. Również rozpoczął próby hipnozy, jednak zdawało się, że obie moce negowały się nawzajem.
- Cieniu na wszystkie świętości, pomyśl o dobru panienki Kill i o tym co może się stać, jeżeli to coś podszyję się pod któregoś z nas i zbliży się do niej! -dodał, ten którego mroczny byt podejrzewał o bycie podróbką.
- Kolor włosów i ulubiony przysmak Kil. Zła odpowiedź oznacza natychmiastowy zgon. - Oznajmił Wesoło Cień unosząc oba ostrza tuż przy staruszkach. - Czas. START! - Po ułożeniu patrzałek moznabyło się domyśleć jak szeroki i upiorny uśmiech posiada.
- Złote jak wschodzące słońce, pączki oraz moje wypieki - odparł natychmiast jeden ze starców, który szybkim machnięciem wolnej dłoni spróbował wytrącić zegarek kieszonkowy z rąk swego bliźniaka, samemu kontynuując jego hipnotyzowanie.
- Przecież to jasne że są… - zaczął drugi ze starców, gdy nagle w jego dłoni pojawiły się płomienie. Trzy ogniste kulki wystrzeliły prosto w twarz cienia, zmuszając go do uniku, a tym samym cofnięcia ostrzy (by nie zrobić przypadkiem krzywdy temu prawdziwemu Edwinowi.)
Podróbka zaczęła zaś biec w stronę dziury w podłodze domku, która łączyła go z wodną częścią miasta.
- Wiesz co się rymuje z “kapitulacja”?! - Warknął Cień wyskakując w stronę sobowtóra, chowając jedno ostrze. - DEKAPITACJA! - Dorzucił unosząc w powietrzu broń w jaśnie przedstawionym celu.
- Poddaj się, a obiecuję że nie stanie ci się krzywda! - zawołał prawdziwy lokaj, podnosząc się z ziemi. Zaraz potem zaczął szybko inkantować magiczną formułę. - O almighty earth spirit, stop those who try to escape justice.
Drugi z lokajów skoczył w bok, pozwalając cieniowi rozbić się na przeciwległej ścianie. Wtedy jednak z cichym stukiem ściana z ziemi zasłoniła wylot w podłodze. Jednak fałyszywy Edwin nie przejął się tym zbytnio, uśmiechnął się...wymówił ta sama inkantacje i cofnął ścianę na swe miejsce, skacząc jednocześnie do wody.
- Nie możemy pozwolić mu uciec! - zawołał prawdziwy Edwin, po czym natychmiast zaczął wymawiać następną magiczną formułę celem przywołania jednej ze swych bajkowych towarzyszek. Jednocześnie zbliżył się do dziury przez którą wyskoczył z zamiarem stanięcia na tafli wody i próby wypatrzenia uciekiniera. W końcu w ciele lokaja nie mógł zbyt długo ukrywać się pod wodą.
Mroczny byt w tym czasie odklejał swe lico od ściany w którą się wkomponował. - A to łajza! Daleko nie ucieknie. - Warknął Cień szukając się do skoku w stronę dziury. “Mark of Hunter” powinna ładnie wskazać mu którędy udał się ten dowcipniś.
Edwinowi nie udało się wypatrzeć uciekiniera, a przynajmniej nie w takiej postaci jakiej by chciał. Od otworu jednak szybko oddalała się syrena, a przynajmniej taki kształt przyjął teraz dziwny przeciwnik. Uciekinier był szybszy niz starzec czy Cień w wodzie, a z tego co mroczny byt wyczuwał, zbliżał się do bramy wyjściowej z wodnego miasta.
Cień skręcił swe ciało jak zmoczony ręcznik, by zaraz wężowatymi ruchami płynął za swoim celem. Nie mógł stracić go z oczu, a o dogonieniu “zmiennokształtnego” na razie nie było mowy.
Z otwartego portalu do Faerie, krainy wróżek wyleciała malutka uskrzydlona postać o fioletowych włosach, dzierżąca w dłoniach kolorowy bajkowy łuk.
- Gdzie jest złoczyńca? - zapytała, rozglądając się dookoła.
- Tutaj - odparł Edwin, wskazując palcem na uciekającą syrenę. - Musimy czym prędzej go zatrzymać i dowiedzieć się czemu próbował nas zabić - wyjaśnił.
- Nigdy nie pozwolę uciec mordercy - stwierdziła wróżka, po czym zatrzepotała szybciej skrzydełkami i ruszyła pędem za uciekinierem. W lociec nałożyła mieniącą się świetlistym pyłem złotą strzałę i wycelowała.
Lokaj zaś zaczął podążać za swym cienistym towarzyszem, jednocześnie przygotowując następne zaklęcie. Skierował czubek swego koncerza we wroga, zaś powietrze dookoła ostrza zawirowało, gdy ten szykował się do wyprowadzenia sztychu ostrym jak stal przebijającym wiatrem.
Dla Edwina pościg nie był łatwy, wróg bowiem zmieniał kształty. Raz był syreną, raz rybą, a nawet przez chwile znowu był cieniem. Mroczny zabójca podążał za śladem shinso, jednak wróg potrafił przybrać formę szybszą niż on w wodzie. Ciemność w jaskini oraz to że przeciwnik śmigał między podwodnymi domostwami nie pomagało Edwinowi w celowaniu. Jego ataki jak i wróżki nie trafiły celu.
Gdy pościg zbliżył się do bramy, wróg nagle wyskoczył z wody by zmienić się w ptaka. Mewa której kształt przybrał rozwinęła skrzydła i pozwalała mu bezpiecznie ominąć przeszkodę.
Przeciwnik oddalił się gdzieś w głąb podziemnego kompleksu, a szanse na złapanie go spadły niemal do zera.
- Co tu się wyprawia…? - Jeden z syrenich strażników, spojrzał podejrzliwie na “zdyszanego” Cienia oraz zasapanego lokaja.
- KURWA MAĆ! - Wrzasnął rozeźlony Cień tłukąc pięściami o taflę wody. Nie lubił jak mu coś ucieka. Na pytanie syrena odpowiedział zaś. - Zmiennokształtny jakiś…. nie wiem… chciał ubić mnie potem Edwina. A teraz uciekł. Graaaaagh! - Nadal tłukł pięściami o wodę jak dziecko które nie dostało wymarzonej zabawki ze sklepu.
- Tak łatwo się nie poddam - oznajmiła wróżka, ruszając pędem za odlatującą mewą. Co prawda szanse na to że wróżkowej łowczyni uda się schwytać zmiennokształtnego były nikłe, acz duma nie pozwalała jej tak szybko zrezygnować.
- Zastanawia mnie czy przysłali go tamci zakapturzeni - zastanowił się na głos starzec, gładząc się w zamyśleniu po brodzie. - Ostrzegali że po nas wrócą. Najmocniej przepraszam jeśli sprowadziliśmy na waszą wioskę niebezpieczeństwo - ostatnie zdanie Edwin skierował do syrena, nieomieszkając oddać przy tym przepraszającego ukłonu. - Obiecuję że czym prędzej was opuścimy. Spakujemy tylko nasze mienie i ruszamy w drogę. Skoro wróg zna już naszą pozycję, to bezpieczniejsi będziemy na szlaku. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za waszą gościnę.
 
Tropby jest offline  
Stary 19-10-2014, 00:19   #106
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Razija

Laboratorium


Kilka ostatnich dni upłynęło myszy na usuwaniu gruzów, jedzeniu kanapek oraz piciu bąbelkowych napojów. Musiała przyznać, że początkowo uczucie w brzuszku było naprawdę przyjemne. Nie dziwne, czemu ludzie tak lubili ten pełen cukru płynny przysmak.
Po za tym trenowała gdy mogła. Metro było dość cichym i wyludnionym miejscem. Zapewne uchodźcy bali się tutaj chować, ze względu na możliwość łatwego osunięcia się terenu, lub może było ono zbyt blisko centralnej części zajmowanej przez Flinta? Tak czy inaczej mysz mogła biegać, skakać z cienia do cienia, czy ćwiczyć ciche stąpanie. Miejsce idealne dla adeptów sztuk zwiadowczej.

Znajdowanie sobie drogi przez zasypany tunel było o tyle trudne, że działało niczym śmiertelna odmiana jengi. Było trzeba dokładnie obserwować ułożenie innych gruzów, wybierając te, które nie spowodują zawalanie się reszty. Czasem zaś taki kawałek okazywał się za ciężki i należało szukać innej drogi. Taki rodzaj „gry” nieźle wyrabiał mięśnie i kondycje . Aczkolwiek znajdowanie nowych prześwitów było dziwnie satysfakcjonujące. Było to cos co Razija znała… znowu była malutka w obrębie tunelu. Czuła się niczym mysz, tworząca nowy korytarz w norce… i pomogło jej to uspokoić i poskładać zszargane nerwy.

W końcu jednak udało się myszce otworzyć ciasny przesmyk, przez który mogła wczołgać się do miejsca, które wskazał jej umierający inżynier. Do ośrodka badawczego który miał kryć w sobie jakaś tajną broń.


Gdy tylko myszka wysunęła głowę z drugiej strony tunelu, od razu cofnęła ja do środka. Instynkt samozachowawczy kazał jej skulic się w norce i przez chwile obserwować jedynie otoczenie.

Lampy zwisały krzywo z sufitu jarząc się słabym światłem. Widać miejsce miało jakieś swoje prywatne źródło energii, które ciągle ja wytwarzało, bowiem nigdzie indziej żarówki nie działały. Ziemia pokryta była tynkiem i pokruszonym szkłem. Gdzieniegdzie dało się zauważyć zakonserwowane przez shinso trupy w białych kitlach. Co jakiś czas dało się słyszeć cichy zgrzyt przemykający wśród cieni, lub huk pękającej żarówki, do której popłynęło zbyt wiele prądu. Głównie jednak panowała tutaj ponura, przygnębiająca cisza.
Razija słyszała niemal każdy swój oddech, a bicie serduszka wygrywało swe własne rytmy. Gdzieś tam, w mroku, pośród ciał i zniszczonych przyrządów było to czego szukała. Jednak co jeszcze mogło się tam kryć? Jakie sekrety chcieli ukryć naukowcy, którzy parę miesięcy temu pracowali tutaj w pocie czoła? Oraz czy warto było ich szukać, czy może lepiej podkulić ogon i niczym mysz uciec w bezpieczne miejsce?

Edwin&Cień

Jezioro



Edwin siedział nad brzegiem jeziora. Niedaleko Verag oraz Cien przygotowywali posiłek, jakąś maszkarę która udało im się upolować.
Błyskawica z czystej energii przecięła ciemne od pyłu i kurzu niebo. Z dnia na dzień to było coraz bardziej czarne, do tego stopnia, że starzec nie był wstanie ocenić czy w mroku kryje się słońce czy księżyc.
Myślami uciekł kilka dni wstecz. Gdy jego wróżka wróciła z pustymi rękoma, mówiąc że ścigany assasyn, zmienił się znowu w Cienia i ukrył się w mroku, całkowicie zgubili trop. Syreny, które miały dług u jego mrocznego kompana, pokazały im inna ścieżkę. Dzięki temu po dwóch dniach wędrówki podziemnymi korytarzami, wyszli zupełnie z innego punktu góry, na która teraz patrzył. Miejsce w którym aktualnie się znajdowali, było jednym z nielicznych, gdzie można było jeszcze znaleźć drzewa. Istna oaza na pustyni.
Jeżeli starzec mógł wierzyć słowom Veraga znajdowali się niedaleko zamku Shiraseiego. Jednak co im to dawało? Szturm byłby samobójstwem, a czy o infiltracji była w ogóle mowa? A to właśnie tam, znajdowała się przepustka do wolności.

Starzec czuł się źle. Nie fizycznie, a psychicznie. W życiu stracił już wiele bliskich mu osób, oraz nie raz był w takiej sytuacji – daleko od swych granic, w małym obozowisku z garstką ocalałych. Tylko wtedy zawsze, w większym lub mniejszym stopniu, zależało to od niego. Tutaj zaś, został rzucony w środek apokalipsy przez kaprys losu.
Czy na tym miała polegać idea Boskości? Czy wieża która miała spełniać marzenia, tak naprawdę była jednym wielkim piekłem?

Cień rzucił kamieniem w wodę, której powierzchnie pokryły zmarszczki. Starzec patrzył chwilę na nie, zamyślając się nad czymś.
Jak by na to nie spojrzeć po drodze widzieli kilka wyschniętych źródeł. Czemu to było wiec pełne? Czyżby istniało połączenie między jeziorem a podziemnymi rzekami?
Ponadto zamek Shiraseiego musiał czerpać skądś wodę. Ciekawe czy dałoby się jakoś tam się dostać w ten sposób…

O ile oczywiście była taka potrzeba! Równie dobrze mogli wyruszyć w stronę zniszczonego miasta, poszukać swych towarzyszy broni. Verag bowiem martwił się o Gina, zaś dwójka regularnych o Kill i resztę wesołej gromady. Opcją samolubna było zaś… czekanie w zagajniku na lepsze czasy. Było tu trochę zwierzyny do upolowania, a woda nadawała się do picia.
Edwin uciekł od wojny i znowu na nią trafił. Tak więc należało chyba ponownie założyć czapkę stratega, chwycić za koncerz i poprowadzi swój dwuosobowy oddział do zwycięstwa.
Tylko co w tej sytuacji było zwycięstwem?

Durrhan

Narada


Nieumarły zwiadowca siedział na krześle zmuszony do oglądania gęby której tak nie trawił. Flint siedział po drugiej stronię, przesuwając kilka starych kapsli od butelek po mapie okolicy. Co jakiś czas zerkał na Durrhana, uśmiechając się, ale nic nie mówił.


Zwiadowca miał chwilę by poukładać sobie w głowię wszystko co działo się w ostatnim tygodniu. Kill została zamknięta w wieży radiowej, co akurat było zaletą. Dzięki temu mógł mieć na nią stałe oko, oraz dowiedzieć się więcej technologii od starego E22. Staruszek był w porządku. Nie zadawał pytań, które nie były akurat istotne, był maniakiem bawienia się w kablach, oraz miał herbatę.
W między czasie Flint kazał zasypać tunel gdzie znaleziono robota, oraz zwiększył ilość patroli. Yoto jednak chyba zdążył się wydostać z miasta, bowiem Durrhan nie słyszał by został pojmany.
Harold mało z nim rozmawiał, blond włosy chłopaczek w garniturze znał się na swym fachu, traktował jednookiego z ta sama dozą flegmatycznej obojętności co resztę rebeliantów.
Aries ułożyła sobie życie całkiem nieźle, posługując się swymi wdziękami, przypodobała się jakimś dwóm idiotą, którzy robili teraz wszystko za nią. Nerwy i zimna krew traciła tylko przy wielkim minotauropodobnym żołnierzu. Durrhan kilka razy musiał już ją powstrzymywać, by ta nie rzuciła się na olbrzyma z pazurami, lub co gorsza z pistoletem.

Flint ustawił w końcu kapsle na planszy i przeciągnął się, odchylając się kawałek na krześle. Chyba, dalej miał pewien uraz do Durrhana, bowiem wyraźną radość sprawiało mu obserwowanie irytacji nieumartego, który musiał tutaj siedzieć. W końcu jednak czarnowłosy przerwał ciszę.
- Jak tam nasza latarni czka? Głównie ty jej pilnujesz, więc jak jej stan zdrowia? –zagadnął, dalej kiwając się na siedzisku
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 19-10-2014, 17:32   #107
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Bezimienny

Świątynia czasu


Ostatnie dni mijały Bezimiennemu w głównej mierze przed wrotami, których broniły dwie figury. Gdy tylko miał siłę, łamał kolejne zabezpieczenia, przedzierając się przez warstwy czasu. Posągi nie były rozmowne, nigdy same nie zaczynały dialogu, jedynie odpowiadały na pytania. Niektóre pozostawiały pod kurtyną milczenia, zapewne nie posiadały woli czy inteligencji, a jedynie zaprogramowane słowa.

Dante i Eggo nie mieli wiele do roboty. Jedli, spali, ćwiczyli z latarniami, lub w przypadku mniejszego z latarników bawili się w jakieś dziecinnie gry. Jedyny przedstawiciel rasy ludzkiej w tym pomieszczeniu, spędzał zaś trochę czasu przy biurku, wypełniając dziennik, oraz zapełniając kartki malutkimi literami wierszy i opowiadań. Każdy, nawet ktoś, kto wspinał się po swoje marzenia, powinien mieć jakieś hobby. W końcu to nasze zainteresowania i pasje w dużej mierze definiują nasze istnienie.

Pewnego dnia nadeszła jednak długo wyczekiwana chwila. Bezimienny w końcu pokonał ostatnia z barier, a drzwi zaczęły powoli otwierać się do środka. W tej samej chwili posąg anioła i diabła poruszyły się, wykonując głęboki ukłon.
- Jesteście więc godni przejścia. –przemówiła kobieta o pięknej twarzy.
- Miejmy więc nadzieje, że nigdy więcej się nie spotkamy. –dodał Diabeł, który to spełnił swoją rolę, żegnając przybysz.


OST



Wrota prowadziły do długiego pomieszczenia, świątynnej sali ceremonialnej. Nie było tu jednak ławek, czy bocznych wyjść, kwintesencje tego miejsca stanowiła prosta, wyłożona mozaiką droga. W przestrzeni ograniczały ją grube kolumny, ciosane z litego kamienia, między którymi znajdowały się wysokie na ponad trzydzieści metrów pomniki. Każdy z nich przedstawiał kogoś innego. Na pierwszy rzut oka wszyscy wyglądali jak ludzie, ale zmysły postrzegania lustrzanego bytu pozwalały mu dostrzec pewne drobne różnice. Każdy człowiek, czy humanoid różnił sie od siebie drobnym szczegółem.
Co ciekawsze, a zarazem dziwniejsze Bezimienny znajdował pośród kamiennych twarzy elementy, które nakierowywały jego myśli na konkretne osoby. Mógł przysiąc, że jeden z mężczyzn wyglądał niczym Draugdin, a posąg z broda przypominał mu w jakiś sposób Edwina. Czy to tylko jego umysł płatał mu figle? Czy może to miejsce kryło w sobie o wiele więcej tajemnic.

Droga oświetlona była licznymi pochodniami i świecami, gdyby ktoś na próbę zgasił płomień, dowiedziałby się, że ten po chwili znowu zapłonie. Bezimienny czuł, że i przy ogniu majstrowano mocą czasu.
Ścieżka prowadziła do pomnika kobiety, trochę niższego od reszty. Stała ona z lekko rozstawionymi nogami, uniesiona głową oraz ramionami rozłożonymi tak, jak gdyby na cos czekała. Gdy Bezimienny patrzył na nią, przez myśli znowu przemknęło mu skojarzenie. Nie wiedząc czemu, ta osoba kojarzyła mu się z Ryoku. Chociaż pomnik był o wiele spokojniejszy i stateczny od ognistej wiedźmy.

Za plecami posągu jarzyła się zaś niebieskim blaskiem ściana. Jako jedyna pokryta była różnymi freskami . Symbole te przedstawiały ogromne pnącza, które otaczały wieżę, niczym bluszcz rosnący na ścianach dawnego budynku. Nie dało się ocenić, czy to żyjące w harmonii stworzenia, czy może macki potwora który stara się zgnieść budynek. Kamienie w tamtym miejscu pulsowały mocno energią Shinso, która przekraczała nawet moc którą czasem dało się czuć od rankerów. Było to zresztą widać po Dantym, który ledwo trzymał się na nogach w pobliżu ściany jak i Eggo, który ukrył się w swojej skorupce.

Ryoku

Książę i lokaj


S-Drow miał rację co do faktu, że piaskowa burza może utrzymać się nawet kilka dni. Piaskowa zapora, trzymała grupkę w ryzach tak długo, że powoli kończyły im się zapasy. Mimo że zbrojny tego nie pokazywał, dało się wyczuć rosnącą w nim irytacje. Chodziło raczej o fakt, że jego Książę musi czekać tyle dni, bez ochrony, niż o błahe braki w pożywieniu.

W końcu jednak przepełniona shino zawierucha ustała. Pył i piasek opadł, tworząc nowe wydmy i pagórki, a dzielni bohaterowie byli gotowi do drogi. S-Drow nakazał docisnąć pedał gazu i po chwili dwa ścigacze pędziły już obrzeżami miasta, we wskazanym kierunku.
Na swojej drodze nie spotkali na szczęście żadnych przeciwności. Zwierzęta, czy patrole musiały tutaj dawno nie przychodzić ze względu na zamieć.

Rezydencja do której dotarli była zniszczona, ale w porównaniu do reszty budynków które widzieli w mieści trzymała się i tak nader dobrze. W niektórych szybach brakowało okien, dach był podziurawiony, a ostatnia burza zniszczyła połowę lewego skrzydła. Mimo to dalej było to całkiem bezpieczne miejsce. Gdy tylko oba samochody podjechały pod bramę, w drzwiach rezydencji, niemal jak za dotknięciem magicznej różdżki, pojawił się staruszek z tacą herbaty.



Siwe włosy były dobrze ułożone, zaś wąs dokładnie przystrzyżony. Frak musiał wiele przejść, bowiem był pozszywany w wielu miejscach, ale mimo to jego właściciel włożył wiele trudu w to by ubiór wyglądał schludnie. Staromodne okulary, z podczepionym łańcuszkiem
- Panicz S-Drow! Już zaczynałem się o Panicza martwić! – przywitał wojownika miłym, wręcz ojcowskim, tonem. – Widzę, tez że są z Panem nasi oczekiwani goście. – dodał uśmiechając się do reszty. – Ktoś reflektuje na herbatę?
- Trochę się pozmieniało. Gdzie książę? – mruknął S, wcześniej klepiąc mocno ramię staruszka w przyjacielskim geście.
Siwe brwi lekko zmieniły pozycję gdy Nokolem usłyszał informacje, jednak szybko wrócił do swej maniery. – Proszę wszystkich za mną, już prowadzę.

Kamerdyner przeprowadził dziwaczną zbieraninę przez korytarz i bawialnię, aż do salonu, na którego środku ziała olbrzymia dziura. Znajdowały się w niej schody prowadzące gdzieś w głąb ciemnego przejścia. Niedaleko otworu, z głowa oparta na stole, na wpół leżał, na wpół siedział blond włosy mężczyzna.



Pozbył się on swojej bródki, ale kolejny papieros znajdował się w ustach, powoli zbliżając się do stanu w którym będzie mógł dołączyć do swych braci w popielniczce. Druga dłoń ściskała kubek z parująca kawą, a w oczach tliło się znudzenie wymieszane ze zmartwieniem. Jednak gdy do pokoju wkroczył S-Drow, Książe ożywił się.
- S! Ty baranie martwiłem się o Ciebie! – krzyknął, odrzucając papierosa i rękoma napędzając koła swego fotela. Zbrojny przyklęknął na jedno kolano, a po krótkim powitaniu zaczął tłumaczyć swemu Panu nową sytuację. Nokolem zaś uśmiechnął się do reszty grupki.
- To jak będzie z ta herbatą?

Fenrir

Zadanie



Wilk o czerwonym spojrzeniu był już w zamku kilkanaście dni, więc poznał jego strukturę jak i prawa nim rządzące. Wszystko to trzymało się na naprawdę cienkich sznurkach, a głównym budulcem była siła i mocne nerwy, elity wybranej przez Shiraseiego.
Dawno więźniowie co chwilę ścierali ze sobą swoje poglądy, stłoczeni w ciasnym miejscu, które przypominało im ich cele, byli pełni gniewu i buzującej chęci zabijania. Codziennie dochodziło do kilku bójek i przepychanek. Ale rzadko zdarzało się by ktoś przesadził, inaczej działo się to co teraz.
Fenrir obserwował plac ćwiczebny osadzony obok rezydencji. Wilk opierał się o mur, widząc szefa tego miejsca, dzierżącego swój wielki miecz.


Twarz chłopaka który w czasie bójki przesadził, wbijając nóż w szyję swego oponenta, odbijała się na powierzchni ostrza. Zasady były proste. Zabijesz kogoś bez pozwolenia czeka cie o samo. Okaleczysz kogoś, okaleczą Ciebie. Shirasei wykonywał wszystkie „wyroki” osobiście. Podobało mu się to. Uwielbiał patrzeć na wykrzywione przerażeniem twarze, oraz pozbawiać ich życia własnymi rękoma.
Fenrir ni był tu długo, ale pierwszy raz widział osobę tak pełną sprzeczności. Na co dzień całkiem elokwentny, wygadany i nawet bystry. Jednak kiedy przychodziło do zadawania cierpienia, jak gdyby stawał się zupełnie inną osobą. Tak więc, albo był genialnym aktorem, albo szaleńcem z prawdziwego zdarzenia.
Osoby które wybrał na swoja elitę, wskazywały raczej na to drugie. Po za Delishem, niemal każdy był dziwny. Piaskowi bliźniacy byli jeszcze bardziej szurnięci od samego wielkiego szefa, Berserkera traktowano jak zwierzątko domowe, zaś Yoto zawsze stał z boku obserwując wszystko. Ten fioletowłosy młodzian przypominał trochę Fenrira. Z jego twarzy nigdy nie dało się wyczytać, o czym właściwie myśli. No i rzadko robił coś osobiście, wolał używać dłoni innych osób.

Blond włosy tarczownik był osobą nie pasującą do tej zgrai. Był raczej spokojny, nie zadawał się z więźniami, a akty bezsensownej przemocy otwarcie go brzydziły. Pewnie dla tego większość czasu spędzał w swym pokoju, nie rozmawiając z nikim. Wilk widział go zaledwie kilka razy przez ostatnie dni. Było to doprawdy intrygujące.

Shirasei strząsnął krew z ostrze, po tym jak w końcu dekapitował chłopaka. Wcześniej nie omieszkał trochę się z nim pobawić. Jednak dziś musiał mieć coś na głowie, bowiem skończył wyjątkowo wcześnie. Szorując czubkiem ogromnego ostrza po ziemi, zbliżył się do Fenrira, uśmiechając się wesoło.
- Pani e strategu, będzie mi Pan potrzebny. –zaśmiał się, opierając miecz o ramię. – Chodź do mojego gabinetu, mam dla Ciebie ważne zadanie. Jak sądzisz, powinienem je przydzielić właśnie tobie? –zagadnął jeszcze. Fenrir zauważył, że od kiedy przyznał się do talentu strategicznego, Shirasei kończył niemal każda wypowiedź skierowaną do niego pytaniem.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 19-10-2014 o 22:32.
Ajas jest offline  
Stary 28-10-2014, 14:39   #108
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Bezimiennego i Mrocznego konfrontacja po raz drugi

Tydzień spędzony praktycznie sam ze sobą, używając niemal cały czas swoich mocy, pozwala wiele zrozumieć i nad wieloma kwestiami się zastanowić. Przede wszystkim umożliwia dogłębne zbadanie swoich słabości. Bezimienny został niemal uderzony wiedzą o tym, co szło mu źle, a co dobrze. Miał też czas zastanowić się jak to naprawić oraz co dalej ze sobą zrobić. To piętro dawało mu pewną możliwość. Nie myślał o niej zbyt często, lecz nieprzerwanie tkwiła ona w jego umyśle. V był silnym przeciwnikiem i pewnie miał pod sobą wielu silniejszych od lustrzanego osobnika. Tutaj na tym rozwalającym się piętrze Ranker był daleką wizją. Gdyby pozostać tutaj... może reszta miałaby choć trochę spokojniejszą wspinaczkę. W końcu nikt nie mówił, że marzenia można spełnić tylko na ostatnim piętrze, a Bezimienny spełnił większość tych, z którymi do Wieży wszedł.

Tydzień ten nie minął dziecięciu czasu tylko na pracy i snuciu samobójczych myśli. Była też zabawa i trening z Eggo. Zmiennokształtny starał się pomóc swojemu przyjacielowi w polepszeniu jego zdolności latarniczych, często samemu będąc manekinem ćwiczebnym. Latarnik robił drobne, bo drobne, ale zawsze postępy. Bezimienny nie mógł wymagać od niego więcej, szczególnie że jego postępy były tylko trochę lepsze.
W końcu, gdy wszystkie blokady zostały zdjęte z drzwi, a świątynia czekała otworem. Posągi pożegnały się z trójką regularnych. Lustrzany osobnik odwzajemnił pożegnanie na swój sposób:
– Ty nie miej nadziei, że więcej się nie spotkamy. Ty się o to módl.

*****

Bezimienny wolnym krokiem zagłębiał się w głąb świątyni. Posągi przypominające Draugdina, Edwina i Ryo. Nie wiedział, czy tylko on to dostrzega. Nie było sensu pytać się Dantego i Eggo. Moc będąca w tym miejscu dość mocno na nich działała. Dziecię czasu pomógł obu latarnikom dotrzeć pod drzwi, którymi weszli do środka.
- Zostańcie tutaj, ja rozejrzę się po okolicy. - zwrócił się do nich.
Lustrzany osobnik znowu stanął przed posągiem przypominającym mu jego ognistą przyjaciółkę. Jak sobie radziła? Była bezpieczna? Powinien ruszyć ją odnaleźć, podobnie jak Raziję i Denetsu, ale… nie znalazł jeszcze miejsca, w którym mógłby zostawić Eggo bezpiecznego, a podróżowanie po piętrze, na którym polują na latarników była dla jajeczka zbyt niebezpieczna. Bezimienny doskonale wiedział, że trzymanie Eggo pod szklanym kloszem może być niebezpieczne, ale rzucenie na głęboką wodę miało szansę skończyć się śmiercią. A tego by sobie nie darował...

Dziecię czasu dopiero po chwili połączyło niektóre fakty. Dyskoteka na pierwszym piętrze. Draugdin, Edwin i Ryo zostali porwani. Mroczny im pomógł. Ale wtedy w piwnicy był jeszcze Student. Bezimienny rozejrzał się po posągach w poszukiwaniu idei szpiczastych włosów. Nie znalazł ich. Czyżby oznaczało to, że ten zarozumiały chłopak uwolnił się bez pomocy Mrocznego? W takim razie Ryo mogła poważnie nie doceniać.
Dziecię czasu rozejrzało się po pomieszczeniu Chciało poznać o tym miejscu jak najwięcej szczegółów, nim zbliży się do świecącej ściany. W końcu świątynię zbudowało jego rodzeństwo. Może zostawiło jakieś wskazówki z myślą o jakimś zagubionym potomku Czasu, który trafiłby tutaj przez przypadek.
Gdy Bezimienny tak się rozglądał, dostrzegł kolejne podobieństwa w pomnikach. Posąg kobiety, przy której pasie wisiała butelka z alkoholem, zaraz obok niej druga, pozbawiona jednego oka. Mimo że nie znalazł nigdzie idei spiczastych włosów, to tylko jedna rzeźba miała na nosie okulary… dziwnie podobne do tych, które nosił student. Jedynego pomniku, jakiego tu brakowało, to taki, który można by powiązać z nim samym...no i nie dostrzegał też nigdzie Eggo. Ale możliwe, że jego pomnik był na tyle mały, że ktoś ukrył go gdzieś w pomieszczeniu...albo po prostu wyobraźnia płatała mu figle.
Ponadto na ziemi przed błyszczącą ścianą była wyrwa w mozaice, dokładnie takiego kształtu jak element, który znalazł w obrazie w siedzibie księcia.
Czy posągi przedstawiały tylko jego wspomnienia, czy były może wspomnieniami jego i jeszcze kogoś? Tylko gdzie ten ktoś się znajdował? Czyżby za świecącą ścianą? A może to wszystko było tylko zbytnim obciążeniem jego umysłu ostatnimi czasy? Nie był tego pewien. Pomimo, że w ciągu pierwszych kilkuset lat swojego istnienia zdobył niemal całą wiedzę swojego rodzica, nigdy nie słyszał, by jakieś dziecię czasu zbudowało świątynię. Być może ta powstała w czasie, gdy Bezimienny był już zamknięty w lustrzanej zbroi. W takim razie nie powinna mieć więcej niż 500 tysięcy lat. A może po prostu jego rodzic nie uważał za stosowne, by mu o tym powiedzieć?
Jedynym co pozostawało Bezimiennemu w tej sytuacji, było mienie nadziei, że za świecącą ścianą jest ktoś, z kim będzie się dało normalnie porozmawiać. Lustrzany osobnik skierował się w stronę ubytku w mozaice, w celu umieszczenia tam kawałka boazerii, który był w jego posiadaniu.
Lustrzany byt umieścił kawałek w odpowiednim ku temu miejscu. Lekko błysnęło, a wyrwany odłamek scalił się ponownie z podłogą. To zaś sprawiło, że pokryta shinso ściana zalśniła jeszcze mocniej...po czym rozpłynęła się w nicość. Odsłoniła tym samym wejście do małej okrągłej komnaty, oświetlanej sztucznym światłem. W pokoju tym stał zaś dumnie tylko jeden posąg, pomnik przedstawiający…



...Bezimiennego we własnej osobie. Co do tego nie miał wątpliwości. Figura oddawała jego sylwetkę w każdym calu. Jedyną różnica między nimi dwoma, był materiał z którego zostali zbudowani.

Lustrzany osobnik przez chwilę przyglądał się posągowi. Czyli jednak dostrzeganie pewnych charakterystycznych cech dla osób z pierwszego piętra w figurach nie było zwykłym przewidzeniem. Dziecię czasu zbliżyło się do swojego przedstawienia.
- Umiesz się ze mną porozumieć? - zadało pytanie. Skoro diablica i anioł mówiły to czemu nie… ono samo?
Figura milczała, głos jednak rozległ się za plecami Bezimiennego.
- Mihihihi on chyba nie mówi. To taka skaza wśród pomników, są mało mówne, niczym głazy. - zachichotał znany dziecku czasu głos.
Mroczny poruszał się spokojnym krokiem, obchodząc okrągłą salę niczym zwykły turysta. Rozglądał się wyraźnie zainteresowany. W jednej ręce trzymał kawałek pergaminu, w drugiej sporych rozmiarów pióro, którego wygląd ktoś wystlizował na magiczną różdżkę.



Jak zawsze ubrany elegancko, acz staromodnie. Kamizelka, żupan oraz wysokie buty. Tym razem jednak zrezygnował z szerokich obszytych koronka rękawówk, na rzecz ciasno dopasowanych o kolorze krwi.
- Tak myślałem, że ty tutaj jesteś. - odparł Bezimienny, obracając się w stronę Mrocznego. - Rozumiem, że dostałeś się tutaj w inny sposób niż ja, skoro uważasz, że posągi nie są w stanie się porozumiewać. A może tamte zwyczajnie cię nie lubiły… To po co mnie tutaj przysłałeś?
- Moje drogi zawsze są inne, mihihih. -zaśmiał się osobnik. - Ja nigdzie Cię nie przysyłałem...co najwyżej wskazałem ścieżkę. Pozwoliłem znaleźć kawałek podłogi, wyczuć coś, co znasz. Jednak wszystko było kwestią twoich i tylko twoich decyzji. - odparł, ustawiając ręce za plecami.
- No na pewno. Wysłałeś mnie i moich przyjaciół na piętro gdzie trwa apokalipsa. Przy naszym ostatnim spotkaniu mówiłeś, że znasz dzieci Czasu. Powinieneś pewnie też wiedzieć, jaką mamy rządzę dotyczącą zdobywania wiedzy. - Lustrzany byt ścisnął mocniej kij. Pewni osobnicy mieli zdolności szybkiego wyprowadzania go z równowagi. - Dobrze wiem, że to ty kombinowałeś przy tym, by zachęcić mnie, bym tu trafił. Powtórzę więc pytanie. Czego ode mnie chcesz?
- Żebyś zaczął myśleć i zadawać odpowiednie pytania. -zaśmiał się Mroczny. - Nie ja was wysłałem na wasze piętro… a twoja mała smocza przyjaciółka, korzystając z mojej mocy. To jest różnica. - odparł, prezentując w uśmiechu brudne, poczerniałe zęby. - Jak ci się podoba miejsce poświęcone czasowi, które zapewne wnieśli twoi bracia? - zagadnął osobnik o brudnych włosach.

- Nie obejrzałem jej jeszcze należycie, by móc wypowiedzieć o niej jakieś zdanie. - odparło dziecię czasu. - A czego ty tutaj szukasz?
- Rozmowy z tobą. -odparł wesoło.
- Rozmowy o…?
- Hmmm na przykład o ty co sądzisz o obecności świątyni. Czy spodziewałeś się tu znaleźć coś, co należy do twego ludu?
- Być może kiedyś rozpatrywałem możliwość, że nie byłem jedynym z mej rasy, który przekroczył wrota Wieży. Ale nie spodziewałem się, że zbudują tutaj coś, czego nie zbudowały w żadnym innym wszechświecie, w którym byli.
- Co więc mogło ich do tego skłonić… i co to tutaj robi? -ciągnął dalej Bezimiennego za język, wskazując na posąg lustrzanego bytu.
- “Dzieci czasu są takie podobne…” - zmiennokształtny powtórzył słowa, które usłyszał w pewnym barze. Zrobił to niemal głosem Mrocznego. - Zgadnij po, co to wszystko zrobili… Och zapomniałbym. Ty to doskonale wiesz. - śmiech wyrwał się z “gardła’ Bezimiennego. Lustrzana zbroja zaczynała działać. Charakter, jej nosiciela dostosowywał się do otoczenia. - A ten posąg… stoi tutaj. To chyba oczywiste, czyż nie? - Szeroki uśmiech pojawił się na lustrzanej twarzy. - Skoro nie ty nas tutaj wysłałeś, a Sharrath korzystając z twojej mocy to… - dziecię czasu gładko przeskoczyło do kolejnego tematu. Zbliżyło się do statuy, w celu dotknięcia jej. A nuż może właśnie po to tutaj jest. - Miko pracowała dla twojego rywala. Nie mylę się prawda? – zapytało, obserwując bacznie Mrocznego.
- Rywala? - Mroczny teatralnie złapał się za serce. - Ranisz mnie dogłębnie tymi słowami. -dodał, przykładając druga oślizgła łapę do czoła i wyginając się w tył. W tym czasie dłoń Bezimiennego dotknęła posągu, lecz nic się nie stało. - Ja nie mam rywali czy wrogów, jestem jedynie obserwatorem. Postronnym przechodniem, który czasem lubi otworzyć niektórym oczy. – dodał, wykonując dworski ukłon.
- Och wybacz, zapomniałem. - Bezimienny omal nie parsknął śmiechem, widząc przedstawienie jego rozmówcy. - Tobie zależy na zbroi, jemu zależy na mnie. Jakoś się dogadacie. Nie musicie być rywalami. Ale mniejsza. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Zbroi? Po cóż mi ona? -wtrącił się Mroczny. - Zbroje są dla wojowników, ja zaś nim nie jestem. Brzydzi mnie walka...chyba że ta na słowa. Tak, potyczki liryczne są ciekawsze niż te z użyciem ostrzy. -zachichotał. - Odpowiedzieć zaś nie zamierzam z prostej przyczyny. Mówiłem Ci, chyba że wszystko ma swoją cenę prawda? Nawet odpowiedzi coś kosztują, dla tego nie mogę, mimo wielkiego bólu serca, niektórych udzielić ot, tak.
- Już chyba wolę V niż ciebie. - odparł zmiennokształtny. - Przynajmniej nie jest taki fałszywy. - drwiący uśmiech zagościł na lustrzanym obliczu. - Masz jeszcze coś mądrego do dodania, czy mogę zająć się poznawaniem… mojego dziedzictwa, które lada moment zostanie zniszczone przez jakichś debili?
- To może być trudne, znaczy poznawanie! Nie sądzę, by twórcy mieli dużo czasu, by zostawić tu informacje zresztą, nawet jeżeli tak, to rozpad piętra przyspieszył… nie zdążysz ich odczytać. Ale! - tutaj Mroczny uniósł wesoło pióro, które trzymał. - Tak się składa, że dziwnym trafem wiem co najważniejsze o tym miejscu. -dodał, rozkładając szeroko ramiona. - Za drobną opłatą, możesz dowiedzieć się wszystkiego. Nic gorszącego czy złego, czysty układ. -dodał, a w jego dłoni pojawił się spory szklany flakon. - Po prostu wlejesz tu trochę swych mocy czasu, a dokładnie tych, których używasz, by coś cofnąć do pierwotnego stanu. -dodał, szczerząc czarne zębiska.

Bezimienny przez chwilę przyglądał się trzymanemu przez Mrocznego naczyniu. W końcu podszedł i wziął je do ręki. Grawitacja załatwiła resztę.
- Och wybacz, niezdara ze mnie. - lustrzane zęby wyszczerzyły się równie szeroko co te czarne. - Nie wiem coś za jeden, nie wiem, po co ci ta moc, ale wiem, że więzisz moją przyjaciółkę...
- Ajaja więzisz to takie brzydkie słowo… -zasmucił się Mroczny. - To była jej propozycja. Zaoferowała siebie w zamian za pomoc twoim porwanym kompanom. Jej życie za życie Ryoku Nightblade. Równoważna cena, ja na nic nie naciskałem, jak zawsze złożyłem jedynie propozycje. Mogła jej nie przyjmować, powiedziałem jej, że Aki może zdąży dotrzeć na czas. -odparł, nie tracąc uśmiechu.
- To i tak jeden problem z trzech i nie oznacza to, że twoja odpowiedź choć trochę mi się podoba. Skąd mam mieć pewność, że nie współpracujesz z organizatorami tej afery w klubie? Podwójny agent. Hym?
- A co by mi to dało? Zresztą jak mówiłem, ja nie pracuje z nikim. -dodał, kładąc dłoń na sercu i unosząc dwa palce drugiej ręki. - Jestem czyściutki jak łza niemowlęcia. Ja istnieję po to, by pomagać zagubionym, to jak oni wykorzystają pomoc to ich sprawa. Dobro i zło nie istnieje, to zawsze zależy od punktu widzenia. -mówiąc to, oderwał dłoń od piersi i splótł palce razem, sprawiając, że trzymane przez niego przedmioty zniknęły. - Ograniczają mnie pewne zasady. Nawet jak bym chciał, nie mógłbym obrać strony. Muszę mieć kontrakt, jeżeli cena za usługę jest odpowiednia, mogę coś zrobić. Inaczej mam związane ręce. -dodał, a na jego nadgarstkach pojawiły się łańcuchy, zaś twarz mrocznego przybrała przepraszający wyraz.
- Dużo mówisz, ale jakoś mało treści z tego wynika. Chyba urodziłeś się w rodzinie handlarzy z bardzo, bardzo dużym stażem. Więc rozważmy taką opcję. Podpisałeś kontakt z V. Nie wiem, co było ceną, ale polegał na zatrzymaniu mnie na rozmowę. Być może to nie ja byłem celem, a… Sharrath? - po tonie głosu Bezimiennego trudno powiedzieć czy było to pytanie, czy stwierdzenie. - W końcu skoro była w stanie skorzystać z twoich mocy i nas tutaj przenieść nie może być zwykłym latarnikiem, który świeżo wszedł do wieży.
- Może i uwierz mi, że jest. -odparł Mroczny. - Jak mówiłem, ja nie mogę działać bez kontraktu...więc potrzebowałem kogoś, kto was tu przeniesie. Tak więc miałem Sharath, z którą podpisałem kolejny kontrakt, by mogła użyć mej mocy w celu przeniesienia tu was. Bardzo cwane muszę przyznać. Może pocieszy Cię fakt, że odpowiednią ceną była jej wolność… i coś jeszcze, ale to mniej ważne. -dodał, machając ręką. - Co do tego Rankera, V tak? Jeżeli byś chciał, mógłbym ci pokazać wszystkie moje kontrakty i nie znajdziesz tam jego imienia. Aczkolwiek przeglądanie ich zajęło, by Ci miliony lat, a twoi przyjaciele nie mogą chyba aż tyle czekać.
- Słowne gierki… Nigdy w nich się nie odnajdywałem. Pewnie przez to, że zawsze przeceniałem w pewien sposób rozmówców. No cóż. Wrodzona wada. Doskonale pewnie wiesz albo doskonale udajesz, że tacy jak ja są żądni wiedzy. Ale wiesz co… przez ostatni tydzień męczyłem się z cholernie ciężkimi w otwarciu drzwiami. Mój umysł jest mocno zmęczony i nie wiem, czy byłbym w stanie teraz przyjąć więcej wiedzy. Także… miło, a raczej niemiło było poznać i do zobaczenia kiedyś. Mam ważniejsze rzeczy na… głowie. - odparł Bezimienny, powoli ruszając w stronę drzwi, którymi tutaj wszedł. Po drodze rozglądał się za innym wyjściem ze świątyni.
- Skoro nie chcesz wiedzieć, czemu w żadnej księdze nie znajdziesz wzmianki o Dzieciach czasu, to żegnam. - dodał, powoli zaczynając znikać, jednak na tyle wolno, że można było go jeszcze zatrzymać.
- Bo zrobiły coś, przez co lepiej by nikt inny o tym nie wiedział i dowody o ich istnieniu zostały skutecznie usunięte. Pewnie mój znajomy ranker wie co i chce mnie wykorzystać do czegoś podobnego. - rzucił zmiennokształtny, nie oglądając się za siebie.
- Kto wie… -stwierdził Mroczny, wzruszając ramionami i zniknął, pozostawiając zadane przez niego pytanie bez pewnej odpowiedzi.
- Nie potrafisz odpowiednio traktować obiektów laboratoryjnych, oj nie potrafisz. A później się dziwią, że szczury uwalniają się z klatek i rzucają się do gardeł. - W umyśle Bezimiennego pozostało wiele pytań, na które nie znał odpowiedzi, ale… Po raz pierwszy od prawdopodobnie swojego stworzenia nie uważał, że poznanie ich było najważniejszą rzeczą do zrobienia. Pomimo tego wyznaczył sobie dwadzieścia cztery godziny na najdokładniejsze zbadanie świątyni. Jeśli nie znajdzie nic przydatnego to trudno. Więcej czasu nie zamierzał tracić. Trzeba było wyprowadzić z tego piętra Eggo, Ryo, Raziję, Denetsu i innych. Gdy to się uda, wtedy będzie można się martwić.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 07-11-2014, 00:47   #109
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Cień bardzo leniwymi ruchami rzucał kamyczki do wody. Milczał przez bardzo długi czas, by naglę przemówić, tak jakby ta myśł siedziała na nim od dłuższej chwili i wkońcu postanowił się z nią podzielić.
- Nasza sytuacja… jak to mówią. - Spauzował na moment by podneiść kolejny kamyczek.
- Ssie pałę? - przemówił tym samym znużonym tonem, gdy to akurat nikogo nie zabijał.
- Co prawda wychodziłem już z gorszych opresji, acz nie można zaprzeczyć że znajdujemy się w nieprzyjemnej sytuacji - westchnął starzec, przenosząc wzrok z góry na majaczącą w oddali twierdzę, którą był w stanie dostrzec tylko gdy nieco więcej światła dawało radę przebić się przez zasłane pyłem niebo i wyostrzał swoje spojrzenie do granic przy pomocy shinsoo. Ostatnio zmuszony był nawet bardziej niż zwykle polegać na swym słuchu, niżli wzroku. - Być może ja i ty Cieniu bylibyśmy w stanie przekraść się do portalu i przejść przez niego nim zdołają nas zatrzymać, jednakże nie mogę znieść myśli o zostawieniu w tym miejscu panienki Kil.
Lokaj wypatrywał nie tylko samej twierdzy, ale i Marigold która niebawem powinna powrócić ze zwiadu. Przy locie na odpowiedniej wysokości i spowijającym wszystko mroku była wręcz niedostrzegalna z ziemi, więc był to najbezpieczniejszy i najpewniejszy sposób na rekonesans.
Po kilku minutach rzeczywiście zauważył nieco bardziej błyszczący i kolorowy punkcik na czarnym niebie. Powracająca wróżka przyniosła w końcu wieści.
- Dużo ich. Dużo za dużo byśmy sami byli w stanie przeprowadzić szturm - oznajmiła Edwinowi, który zeskoczył z drzewa i zaczął rozrysowawywać na piasku w pobliżu jeziora mapę twierdzy wedle tego co przekazywała im Marigold.
- Tego się spodziewaliśmy. Skoro to oni odpowiadają za wysadzenie portalu, to muszą być najlepiej przygotowanymi osobami na tym piętrze. Wątpię aby otwarta walka wchodziła w rachubę - stwierdził dość ponuro lokaj. - Jest jednak nadzieja. Mamy sposób na dostanie się do twierdzy niezauważonymi - to powiedziawszy wskazał palcem na kółko symbolizujące stację poboru wody. - Ranker w syreniej wiosce mówił że wystarczy dostać się do jego gainetu. Z pewnością będzie to dla nas spore wyznanie, jednak z umiejętnościami moimi oraz Cienia sądzę że mamy szansę na powodzenie. Myślę że odzyskałem już na tyle wprawy w magii, że powinienem być w stanie przywołać Ondynę, Wielkiego Ducha Wody. Pozwoliłaby nam ona na dostanie do twierdzy przez jezioro, a następnie odwróciłaby uwagę strażników dostatecznie długo byśmy wraz z Cieniem zdążyli zdobyć klucz i bezpiecznie wydostać się z twierdzy - przedstawił swój plan, po czym zwrócił się do bezpośrednio nieumarłego łowcy. - Nie sądzę byś nadawał się do skrytych operacji, Veragu, więc obawiam się że musiałbyś zająć się odwracaniem uwagi wraz z Ondyną. Jako że nie potrzebujesz oddychać, będziesz mógł w razie potrzeby w każdej chwili wycofać się przez studnię. Pamiętaj tylko że waszym celem nie jest zwycięstwo, a przetrwanie na tyle długo na ile możliwe. Zostawię przy studni swój glif przez który będę was obserwował. Usunę go gdy uda nam się zdobyć klucz. Jeśli do tego czasu Ondyna polegnie, to ja i Cień poszukamy sposobu na wydostanie się z twierdzy inną drogą - wyjaśnił, po czym spojrzał pytająco na dwójkę towarzyszy. - Macie jakieś sugestie co do planu?
- A co jeżeli was wykryją? Twierdza...pewnie ma...jakieś...zabezpieczenia. -zapytał nieumarły, kucając nad naszkicowaną w piasku mapką.
- Infiltracja nie zawsze musi przebiegać w ukryciu. Zmienię swój wygląd by wmieszać się w tłum. Mimo to akcję rozpoczniemy po zmroku. W mroku dużo łatwiej zaskoczyć wroga i wszcząć chaos - wyjaśnił z uśmiechem starzec. - Może i początkowo nie byłem pewny czy jestem właściwą osobą do roli zwiadowcy, jednak teraz widzę dlaczego Wieża postanowiła przydzielić mnie właśnie do niej.
- Hmmm...chyba i tak...niemamy nic...do stracenia… -mruknął Verag. - Pytanie tylko… ile zajmie nam podróż...pod wodą…
- W razie potrzeby Ondyna może nas popchnąć prądami wodnymi - stwierdził lokaj. - W każdym razie to najlepsze co możemy zrobić w obecnej sytuacji. Przygotujcie się, bo niebawem wyruszamy.
To powiedzawszy staruszek wziął znad ogniska czajniczek z zaparzoną wcześniej herbatą i napełnił nią filiżankę z której zaczął sączyć drobne łyczki.
- Te Edi… mam coś dla ciebie. Mi ta wykałaczka się nie przyda, a ty się w takich chyba lubujesz? - Zapytał bardziej jak stwierdził, wyciągajac spod płaszcza rapier, kóry nie wyróżniał się jakoś specjalnie wyglądem. - Od razu mówię że nie wiem jak działa. - Mruknął. Zaraz po tym był już gotowy do drogi, o zwiasotwało wskoczenie w cień Edwina.
- W takim razie postaram się zrobić z tej broni dobry użytek - oznajmił lokaj, przyjmując prezent od Cienia, po czym dopił herbatę, zakasał rękawy i rozciągnął palce których stawy strzeliły cicho. Następnie zaś stanął nad jeziorem i zaczął kreślić dłońmi w powietrzu magiczne symbole.
- O great spirit of water who nourishes and creates all living beings, please come to my aid in this time of trial and grave peril - wymówił magiczną formułę, gdy na powierzchni wody pojawił się magiczny krąg z którego powoli wynurzyła istota przypominająca kobietę o niebieskiej skórze, dzierżąca w dłoni uformowany z wody miecz, który falował lekko, cały czas utrzymując jednak swój kształt.


- Jak zawsze przybywam na twe wezwanie, Edwinie - oznajmiła spokojnym i poważnym głosem. - Jakież niebezpieczeństwo grozi ci tym razem? Mój wzrok nie sięga wód poza obszarem Rieze Maxii.
- Obawiam się że czeka nas niebezpieczna przeprawa i wierzę że twoja pomoc okaże się niezbędna - wyjaśnił lokaj.
Po zwięzłym streszczeniu przedstawionego wcześniej planu starzec oraz nieumarły wkroczyli do wody, po czym natychmiast zostali objęci przez bąble powietrza dzięki którym mogli bez przeszkód zejść suchą nogą na samo dno jeziora i odszukać podziemny kanał który przy odrobinie szczęścia powinien doprowadzić ich do bazy Shiraseia.
 
Tropby jest offline  
Stary 07-11-2014, 15:39   #110
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Retrospekcja: Diabeł, wieża, dwa pucharki...
Retrospekcja z udziałem Archonta [BCP]

Przeszłość bliżej nieokreślona.
- Wierzysz w przeznaczenie, Furiat?
Siedzieli oboje w małym barku. Ryo piła przez słomkę napój przypominający płynny lód, jednocześnie tasując karty. Była to talia małego tarota, służąca dziewczynie tylko do gry. Furiat siedział z nią przy jednym stoliku.
Była to godzina wczesna, więc w lokalu mało kto się jeszcze kręcił. Czteroręka blondwłosa kelnerka w białym fartuszku i czarnych pantoflach sprzątała izbę.
Przez okno widać było latające, kupieckie statki, wodospady wysokie jak wielkie wieże.
Cóż, znajdowali się wtenczas w nietypowym świecie, bo świecie złożonym niemal wyłącznie z latających wysp. Był to świat jako przystań dla wędrowców między światami, więc różnorakich typków można było tu spotkać. Na inne wyspy można byłoby się dostać przez mosty i różne latające pojazdy. Było tu mnóstwo portali, acz te służyły głównie jako transport do innych światów; do celów tutejszych był nieopłacalny.
Siedziała w barze z Furiatem. Białowłosy, młody mężczyzna odziany niczym Zwiadowca (ale strój nie składał się z samych pasów, jak w przypadku Zuu) towarzyszył jej przy stole.
- Przeznaczenie? - zdziwił się pytaniem. - A to nie jest tylko skutek naszych wyborów i działań? - zastanawiał się głośno. - Ryo co cię naszło na takie rozważania?
- Wiesz co to jest to, co trzymam w dłoni?
- Karty?! - nie miał pojęcia o co jej chodzi. - Przestań pieprzyć i mów normalnie, bo cię nie rozumiem.
- Dobra odpowiedź! To są karty - Ryo pokazała mu tarota. - Ale dla niektórych jest to przeznaczenie. Poza tym wybacz, ja nie wiem, co to jest norma, racz mi wyjaśnić, co rozumiesz przez normalność.
- No tak… - zrobił typowy facepalm jak zwykle w takich sytuacjach. - Chodziło mi o to abyś mówiła w taki sposób abym wiedział, o co ci chodzi.
- Ale ja nie mówię specjalistyczniastym językiem - Ryo zdziwiła się, co było niezrozumiałego w jej słowach. - Ale dobra, poprawię się na przyszłość.
- Na początek nie mów półsłówkami, ale mniejsza. Powiesz co cię natchnęło na takie pytanie? - spytał zaintrygowany. - Jak cię znam to jest tu jakiś powód.
- Yup! Masz rację, jest powód, dla którego mnie to naszło - Ryo pokiwała głową. - Zaczepiała mnie wczoraj Tyrrianka, marudziła, że przepowie mi przyszłość i przeznaczenie. Uwaga, posłużyć się chciała kartami - wskazała mu na talię.
- Dobra i co ci przepowiedziała? - miał dziwne wrażenie że lepiej nie wiedzieć, jednak nie wiedział dlaczego.
- No więc wywróżyła mi, że przeżyję 40 lat, spotka mnie śmierć przez ogień, ale do tego czasu urodzę trójkę dzieci i będę mieć wspaniałego męża.
Furiata zatkało do tego stopnia że nie był w stanie nic powiedzieć przez długi czas.
- Ryo popraw mnie jeśli się mylę, jednak ty już ten wiek przeżyłaś, prawda? - mówił niepewnie z dziwną barwą głosu.
- Odparłam jej tak: “Pani, miałam już kilku wspaniałych mężów, każdy z nich źle skończył albo zmarł tragicznie. Po drugie mam 45 lat. Po trzecie przeżyłam śmierć tyle razy, że już nie liczę, te od ognia też. Po czwarte mam wspaniałą żonę. Po piąte jestem weteranem między innymi wojny Ariańskiej, nie mam i nie będę mieć dzieci. Ile pani chce za próbę wyłudzenia ode mnie pieniędzy? Czterdzieści srebrników czy batów?”
- Pfuhahaha… - wybuchnął śmiechem. - I tak ja lekko potraktowałaś, aż dziw bierze, że jej nie zabiłaś albo coś w ten deseń - mówił śmiejąc się.
- Za dużo ostatnio zabijałam - mruknęła Ryo. - Ostatnio gość, który próbował mnie zgwałcić, skończył nabity na pal, począwszy, że kij miał wbity od dupska do głowy, wzdłuż środka ciała. Nie można ciągle zabijać, po jakimś czasie też się to nudzi i masz tego dosyć. Poza tym bez przesady, zabić za gówno, pójść siedzieć jak za prezydenta?
- Co racja to racja, więc siedzimy na czterech literach, czy gdzieś się wybieramy? - spytał. - Znasz mnie jak się nudzę to wariuję - puścił oko i wyjrzał za okno.
- I niszczysz. I zabijasz - mruknęła Ryo. - Weź, jest tyle innych ciekawych rzeczy. Zamów sobie kiribi, bardzo dobre jest, ochłoń, zagraj w karty, szachy. Poderwij kelnerkę, ładna jest - wzruszyła ramionami. - Albo daj sobie powróżyć.
- To już wolę to ostatnie, przynajmniej mało czasochłonne i nie męczące. - machnął ręką od niechcenia.
Ryo siorbnęła ostatki drinka, odsunęła szklanicę na bok. Potasowała szybko karty, mając na nie oko. Nieregularnie rzucała kartami na stół. Cztery karty ułożone w byle jakiej pozycji i piąta ułożona pionowo w kierunku Furiata.
- Zobaczmy. Dwójka pucharów położona poziomo. Oznacza to, że powinieneś wziąć ochłonąć i się napić. No, mówiłam. Dwa razy kiribi poproszę! - rzuciła do czterorękiej dziewczyny, po czym powróciła do wróżb. - Co dalej mamy? Hmmm… Trójka mieczy ułożona skośne w twoim kierunku. Ktoś rzuci ci wyzwanie i poniesiesz sromotną klęskę. Dalej głupiec pionowy od ciebie - zagubisz się w moim gadaniu i swoim życiu, szukasz celu, który ci ciągle umyka. Diabeł pionowy ode mnie - czeka cię prawdopodobna zguba, a mnie czeka wielkie wyzwanie... Wieża…
- Dobra daj już spokój bo nie wytrzymam - uciął monolog. - Ryo, dobrze wiesz że dla mnie przegrana oznacza śmierć. Długo już razem podróżujemy i powinnaś to wiedzieć lepiej niż inni, więc dajmy sobie już z tym spokój - był wyraźnie czymś poddenerwowany.
- Dwa razy kiribi - odezwała się dziewczyna, o której wspominała Ryo, do poderwania ze strony Furiata.
Ryo wzięła do ręki drugą porcję trunku i wbrew woli Furiata zamierzała wrócić do interpretacji wróżby, jednak coś z dziewczyną zaczęło się dziwnego dziać.
- Wieża… - Ryo wyraźnie się zawiesiła wpatrując się to w kartę z niszczejącą wieżą, to w kartę z czartem, który trzymał na uwięzi dwóch nagich ludzi, mężczyznę i kobietę. Momentalnie straciła kontakt z otoczeniem, a z jej dłoni wyślizgnął się puchar z trunkiem, spadł na podłogę i roztrzaskał się na kawałki.



Retrospekcja: Z dziennika młodego scouta: jak przetrwać w piaskowej burzy

Ryo ocknęła się ze wspomnień i wróciła do kurewsko brutalnej rzeczywistości. Ona, S-Drow, Denetsu, Thak i Bestia znajdowali się w oku shinso-piaskowego cyklonu.
- Trzy miesiące apokalipsy… to mniej więcej tyle, ile trwa nasz pobyt w tej wieży, Den. Nie masz takiego dziwnego wrażenia, że to rozwalające się piętro i nasze wejście do wieży mają ze sobą więcej wspólnego niż czas trwania? - Ryo zadała Denetsu niespodziewanie trochę nietypowe pytanie podczas jednej z nielicznych przerw, kiedy prażyła piasek i tkaninę, aby stworzyć z nich filtr do wody. Przez większość czasu shinsoistka znajdowała się w stanie letargu i trudno wówczas było z nią nawiązać kontakt. Jednak w ten sposób dziewczyna oszczędzała energię, więc można było nieco mniej martwić się o zapasy jedzenia czy wody.
W końcu zakończyła dezynfekcję materiałów: - Masz, trzymaj - podała wszystko Denetsu.
Denetsu odebrał podane mu przedmioty i wzruszył lekko ramionami. - Ja tam nie wiem. Wieża jest duża, to może być przypadek.
Piromanka mruknęła coś do siebie, a ze swego ATSa wyjęła jedną z ksiąg Oka. Pierwszy raz od długiego czasu wzięła ją do rąk i zaczęła sobie ją w spokoju studiować.
- Es, co się podziało tutaj trzy miesiące czasu, z waszej perspektywy? Wiem, Thaka też się o to pytałam, przekazał wieść, że jak go uwolnili, to rankerów wybito i portal zniszczono - odezwała się do zbrojnego, jednocześnie zaczytując się w księdze. Ryo z pewnością była bardzo dociekliwa (jeśli nie nawet wścibska) i żądna wiedzy i informacji. - Ale ponoć nic więcej nie wie.
- Jeżeli chcesz ze mną rozmawiać to patrz na mnie. Jeżeli nie chcesz nie zadawaj pytań. Jeżeli zaś chcesz obrazić, bądź gotowa na konsekwencje. - odparł sucho żołnierz.
Kiedy Ryo spojrzała na S-Drowa, nie odłożyła jeszcze księgi na bok. Ta nadal pozostała otwarta, jakby piromanka zamierzała wkrótce z powrotem oddać się lekturze. Chwilę dziewczyna mierzyła się spojrzeniem ze stalowym żołnierzem, jakby niefizycznie siłowała się z żołnierzem. W mimikę twarzy Ryo w pewnym momencie wdarł się gniew, oczy na chwilę przesnuły się mrokiem, ale po chwili wszystko powróciło do normy.
Zamknęła oczy, jakby liczyła w myślach do trzech, po czym westchnęła i odezwała się równie spokojnym głosem co S-Drow wcześniej: - Dobrze - dziewczyna zdecydowała się zamknąć księgę i odłożyć ją do ATSa. - Patrz na mnie - Ryo spojrzała z powrotem na S-Drowa; ten zaś nie dostrzegał już ani anomalii w oczach dziewczyny ani złości, sama zaś jego rozmówczyni nie spoglądała spode łba na niego. - Co się podziało na tym piętrze trzy miesiące temu, z perspektywy twojej, Księcia i Nokolema? - powtórzyła pytanie.
- Piętro zostało napadnięte, portal wybuchł. Innymi słowy zostaliśmy tu zamknięci. -odparł jak zawsze dobierając najkrótsze możliwe słowa.
- Regularni nie daliby rady ot tak wybić rankerów, portal nie mógł ot tak wylecieć w powietrze. Wiesz może, kto nimi dowodził i dlaczego portal wybuchnął? Mało tu latarników pozostało - zauważyła Ryo. - Ich też wybito, jak sądzę?
- Latarnikom kazano zebrać się pod portalem, mieli pomóc w ewakuacji. Wtedy nastąpił wybuch. Atakowali regularni i rankerzy, łatwo domyślec się kto z kim walczył. - wyjaśnił zbrojny, żując kawałek mięsa.
Miała się pytać o Księcia, jak ocalał, ale na to pytanie odpowiedzieli piaskowi. Może Książę miał po prostu więcej szczęścia niż pozostali.
- Tak się zastanawiam teraz… gdzie w tym planie znajduje się Książę? Skąd pewność, że jego nie uprowadzi któryś z ludzi Shirasei’a albo że nie zostaniemy zdradzeni? I jak Denetsu widzi dogadać się z Flintem, skoro mówisz, że to kiepski dowódca? Obozy u Shirasei’a są co najmniej dwa. Nie można wykluczyć, że jest ich więcej. Może Flint będzie się bał, że któryś oddział zajmie miasto pod jego nieobecność - przypomniał się jej dość istotny fakt. Piaskowi nieprzypadkowo zajmowali pustynię. Shirasei zajął dom Króla, który wedle relacji Thaka był trudny do podbicia z zewnątrz. Ze strony Ryo powiało obecnie sceptycyzmem.
- Co jeśli nie da rady zgarnąć tych dwóch latarników, których ma na myśli Książę? Co wtedy zrobicie? - spytała spoglądając prosto na S-Drowa, oczekując odpowiedzi. - Co zrobilibyście w przypadku… gdyby to Książę został jedynym pozostałym przy życiu latarnikiem? - była ciekawa odpowiedzi S-Drowa.
- Jeżeli zdradzą nas przed wejściem. Pokonam ich. Jeżeli zdradzą nas w środku, zabiję tylu ilu zdołam, pozwalając wam wezwać pomoc. -odparł pewnym głosem wojownik. - Postanowiłem oddać swe życie księciu i nie zawaham się tego zrobić. - odparł S drow, na chwile opierając się o kamień w zamyśleniu. Wtedy wtrącił się kotołak.
- Miasto nie być tak ważne. Jeżeli on móc zaatakować i zdobyć zamek, to pewnie to zrobić. Tam być dużo jedzenie i łatwiej się bronić. -zauważył, po czym wrócił do czyszczenia swej wielkiej szabli.
- Nie wiem co zrobimy. Może dalibyśmy komuś latarnie księcia i powiedzieli że to latarnik? Albo zmienilibyśmy plan. -stwierdził po zastanowieniu S-Drow.
Wyszło na to, że plan powstał gorączkowo. Założenia miał zgoła niezłe, ale jeszcze nie wystarczające. No i tak czy siak trzeba będzie zostawić miejsce na improwizację. Nie miała pojęcia, na co stać Shirasei’a i jego dworek.
- Dalej sądzę, iż plan jest dobry, ale trzeba go dopracować - stwierdziła Ryo. - Wydaje mi się, że latarnicy zostaną nam odebrani, jak tylko ich dostarczymy, a to ograniczy nam manewry i musielibyśmy zapewne zaszarżować, jak tylko znajdziemy się za murami tego zamku. A tam będzie zdecydowana przewaga liczebna. Jedno jest pewne: skoro nie damy się tam wedrzeć, trzeba tam wejść. Niestety, muszę wtedy wyjść na skurwiela i zdrajcę. Współpracuję z Shirasei’em, i tak też muszę się zachować. Jednak… jeśli dało by radę, poduczę się władania latarniami. Mogłabym wtedy wysłać wiadomość. Jednakże - do kogo? Do kogo chcieliście wtedy wysłać wiadomość, S?
- Nie odbiorą. -odparł krótko. - Książe to latarnik, a w umowie którą zawarliśmy było powiedziane, że będzie mógł widzieć się z Shiraseim. A to znaczy, że będzie w twierdzy razem ze mną. - odparł krótko.
Ryo zmrużyła oczy. A więc tak to wszystko wyglądało… no tak, jak zwykle była umysłem gdzieś zupełnie indziej. Czyli czeka ją konfrontacja z Piaskowymi. Ale przecież wcześniejsze założenia były inne! Teraz się zupełnie pogubiła. Po raz kolejny.
- Skąd masz gwarancję, że spiszą się z umowy? Nie wydaje mi się, żeby tacy osobnicy jak Shirasei wywiązywali się z umowy.
- Wracamy do punktu wyjścia. Jeżeli nas zdradza przed fortem, to ich zabiję. Jeżeli w środku, to po części osiągniemy cel. - powtórzył się rycerz o srebrnych oczach.
- Pytanie, czy sam podołasz całej armii. Teraz wychodzi na to, że tylko wasza trójka pójdzie do zamku. Piaskowym coś w tej umowie nie pasowało - ostrzegła. - Jeśli zdradzą was przed fortem, możecie nie dostać się do środka. Thak mówił, że mury są tak mocne, że nawet ty ich nie przebijesz.
- Wiem, dla tego wtedy będziemy uciekać. Czy dam radę całej armii? Oczywiście że nie. Jednak oni nie są armią, są zbieraniną oprychów i bandziorów. U takich brak dyscypliny. Gdy widzą, że mogą zginąć, zaczynają uciekać. Zabójstwo morale wroga, to najważniejsza rzecz w walce, gdy przeciwnik ma przewagę liczebną.
- Niektórzy nadrabiają to brakiem skrupułów i determinacją. Taka mieszanka bywa czasem bardziej zabójcza.
Rycerz wzruszył lekko ramionami. - Nie podejmując ryzyka, nigdy nie ruszysz się z miejsca.
- Nie zawsze warto lecieć w ciemno i ryzykować niepotrzebnie. Czasem trzeba przemyśleć sprawę kilka razy, żeby potem nie żałować - odpowiedziała spokojnym tonem.
Teraz to wszystko coraz mniej się jej podobał. Najpierw mieli iść wspólnie na zamek, a teraz wychodzi na to, że to Ryo idzie do Piaskowych, tamci idą sami na zamek. Skrzywiła się. Teraz wyszły z tego dwa plany w jednym. Apokaliptyczne zapalenie mózgu zaczynało na dobre rozkwitać. Postanowiła wymyślić własny plan i sposób na załatwienie w samotności jednego fortu i dwóch piaskowych bałwanów.
- To Książę wpadł z tym, że pójdziecie w trójkę do zamku...? - oczy Ryo zmieniły się w szparki. - Wybacz, ale teraz się pogubiłam w tym całym planie - pokręciła głową, drapiąc się za uchem. - W tym przypadku, co teraz mówisz, założę się, że Shirasei na pewno nie wpuści was do środka zamku za to, że Książę zrobi ładne oczka, i ciebie, bo jesteś S-Drow. Nawet Dany i Dasy coś podejrzewały. Będzie kazał wam wtedy spadać na drzewo. Zostanie wam wtedy w najlepszym przypadku ucieczka. I po co wtedy będzie to wszystko?
Nic już nie wydawało się takie proste. Plan z chwili na chwilę wydawał się posiadać coraz więcej wad aniżeli zalet.
- Jeśli Księciu wykrakał, że da latarników, to pójdziemy po nich, no bo co? Denetsu i Bestia lepiej, by udali się do Flinta i z nim się umawiali - zgodziła się co do roli dwójki. - Ale do zamku Shirasei’a lepiej, żeby nas wpuścili, to jedyny sposób, by się tam dostać, nawet jak na dzień dobry trzeba będzie zabić za murami. I lepiej żeby żaden monitoring nie działał w zamku, bo inaczej będą następne kłopoty. Przydaliby się Cień i Edwin - dodała cichaczem.
S-Drow z cichym brzdękiem wysunął katanę z pochwy i wskazał nią na Ryo. - Za dużo mówisz. -stwierdził sucho. - Nie ja wymyśliłem plan, ale pomogę go wykonać. Nie obchodzi mnie zdanie mojego więźnia. -dodał, chwile utrzymując ostrze na poziomie nosa dziewczyny, po czym schował je z powrotem na należyte mieczowi miejsce.
Ryo prychnęła tylko na katanę. Wkurzały ją te groźby S-Drowa. Zamiast normalnie dyskutować, zbrojny tylko prosił o danie mu popalić. A może Ryo po prostu zabije wszystkich, zanim dopadnie ich Shirasei? Bądź wszystkich, którzy przeszkadzali jej w wydostaniu się z piętra. Zwęziła oczy, które znowu okryła ciemność.
- Bo mnie obchodzi banda lekkomyślnych napaleńców, która pakuje się w szambo na własne życzenie - prychnęła i wzruszyła ramionami wyraźnie rozeźlona. Westchnęła i powstała z miejsca. - Mam wrażenie, że sami nie wiecie, co chcecie zrobić. Ale jakby Książę kazał ci skoczyć do lawy, to byś tak zrobił, bo Książę, tak? - spytała kpiącym tonem. Ryo wprost protestowała przeciw S-Drowowi. Oczy wbite w rycerza wyrażały niezrozumienie. Rycerz wydawał się nie mieć krytycyzmu wobec planów Księcia.
- Nie bo on by nie skoczył. Lepiej się uspokój, bo moja dobroduszność minie. Zabrałem cie tylko dlatego, że potrzebujemy twoich przyjaciół. Możesz być karta przetargową, ale wcale nie musisz. -stwierdził żelazny człowiek.
Ryo mogła się uspokoić, ale wcale to nie oznaczało, że zmieniła zdanie. Spode łba nadal spoglądała jedynie na S-Drowa. Jeszcze brakowało tylko powiedzenia: “Och, jakże dziękuję za łaskawość”, oczywiście doprawionego szyderstwem. Te słowa jednak nie padły. Zamiast nich S-Drow usłyszał takie słowa.
- Ja jestem spokojna. To ty mi groziłeś dwa razy, a to oznacza, że moje zdanie wcale nie jest jednak takie obojętne - zauważyła i powiedziała to dopiero po chwili ciszy i skalpowania wzrokiem zbroi. Ta zbroja chyba na tę chwilę wywołała zaciekawienie Ryo. - S, mam pytanie. Czy ty musisz mieć cały czas na sobie tę zbroję czy inni też mogą ją nosić, ale tylko ty nią władasz? - wskazała palcem na jego uzbrojenie.
- Musze mieć ją na sobie. Nie mogę jej zdjąć. - odparł sucho rycerz.
“Yhym”, dobiegło z ust Ryo. Nie ciągnęła dalej tematu zbroi, najwyraźniej jeden pomysł z jej głowy odpadł. A może i chciała, ale zaniechała go.
Nie uznawała nieomylności czy boskości jakichś tam władców, nawet jak mieli na imię Król, Książę czy Bóg. Właściwie jak umiała swoim mentorom (którzy byli rankerami) odpyskować, to nie widziała powodu, dla których podważenie zdania jakiegoś tam książątka miałoby sprawić jej problem, nawet w obecności S-Drowa. Miała więcej szczęścia niż rozumu i ten fakt przyjęła jako aksjomat własnej osoby.
Wykorzystując to, że Thak był zajęty czyszczeniem broni, powiedziała zbrojnemu w tajemnicy:
- Dan i Das powiedzieli mi, że ja i ty mamy im dostarczyć latarników, a to utrudnia sprawę. Nie wiem, czy można zaufać Thakowi, ale mam cichą nadzieję, że nie zostawi nas na lodzie. Zostaje jeszcze sprawa fortów i samych latarników… primo: goście z nich mogliby nas flankować przy ataku na zamek. Secundo: jeśli kogoś z nie-latarników dałoby się nauczyć w kilka godzin posługiwania się latarnią niemal jak prawdziwy latarnik... to być może nie będziemy musieli mu przyprowadzać prawdziwych latarników - pod wpływem rozmowy naszły ją wspomnienia ze świątyni miko.
- Nikt nie nauczy się władać latarnia w kilka chwil. Do tego trzeba mieć predyspozycje - mruknął S-Drow.
- No, to jest problem - stwierdziła mała. - Nie sądzę, by ktoś poza latarnikami i nielicznymi istotami mógł sobie z tym poradzić. A na szukanie tych drugich nie ma czasu. Więc jak opchnąłbyś komuś latarnie Księcia? Przy twoim założeniu piaskownica skapnie się, że to nie latarnik. Ale może coś się na to zaradzi.

Cytat:
- Zajmuję się, a ty nie dostajesz punktów - oznajmiła Ryo z tumiwisizmem, odstawiając na stół fioletową filiżankę z kotem. - bo nie odparłeś na pytanie. Towarzysz Fenrir jest specem od obrywania za pytania, a ty zostaniesz specem od obrywania za odpowiedzi. No - poprosiła kapłankę o kolejną dawkę herbaty. - Czyli jeśli ty jesteś latarnikiem, to Fenrir jest zwiadowcą.
Fenrir zwiadowcą, Bezimienny latarnikiem? Skąd wtedy ta szalona myśl przyszła jej do głowy? Wtedy nie wiedziała… i teraz też nie miała zielonego pojęcia. Zresztą to nie było ważne.
- Gorzej, jeśli ugrupowanie zna wygląd tych poszukiwanych latarników, wtedy będzie problem. I nie wiem, co o tym sądzisz… ale co powiedziałbyś na to, gdyby wśród bliskich znajomych Księcia… znajdowała się wtyka?
- Z Księciem jestem ja i Nokolem. Nie ma tam szpiegów. - mruknął blondyn. - Zadajesz za dużo pytań. - mruknął jeszcze po chwili.
- No i szukam dziury w całym, czyż nie? - dodała. - Jak widzisz… chcę rozmawiać, to zadaję pytania. I cały czas na ciebie patrzę. Jak komuś pomagam, trzeba liczyć się z tym, że będę właziła pod nogi, żeby ktoś ewentualnie nie wdeptał w minę.
- Mhym… - wydał z siebie tylko nieartykułowalny dźwięk wojownik.
- Szukanie dziury w całym nigdy mi na złe nie wyszło - oznajmiła zbrojnemu i szermierzowi jedną z tajemnic swego sukcesu.
Wyglądało na to, że trzeba będzie pomyśleć samej nad tym planem.
- Zmęczyła mnie rozmowa - orzekła niespodziewanie Ryo zbrojnemu, nie przejmując się reakcją S-Drowa. Teraz była pewna, że pozostałe kilka dni spożytkuje na odpoczynek i obmyślenie sensownego planu działania.
- Muszę przemyśleć parę spraw. Będziesz czegoś potrzebował, to daj znać - dodała na odchodnym i wyłączyła się z rzeczywistości.
Coraz mniej ta sytuacja się podobała. Będzie musiała znowu kantować za czyimiś plecami, tym razem dla dobra tego narwanego księcia od siedmiu boleści, jego gorliwego przydupasa i reszty jej watahy. Phi.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172