lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Pluton szturmowy "Wierny" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/3593-pluton-szturmowy-wierny.html)

kitsune 16-01-2008 18:18

Akt III – Katedra
Scena 1 – Szepty, dreszcze, strach
Katedra – Dzień? Miesiąc? Rok?

[media]http://schlaufox.googlepages.com/02HolyDread.mp3[/media] Krok, noga w górę, kolejny, noga w górę. Jeden krok za drugim. W górę po drabince. Już właz, ciężki. Zaparł się plecami, naprężył, aż żyły wystąpiły na skroń. Zgrzyt oznajmił, iż właz się unosi. Światło, choć łagodne i delikatne, poraziło ich oczy nawykłe od godzin do egipskich ciemności. Czuli niemal pierwotny ból wbijający szpile pod czaszkę. Wyszli z kanałów.

W niemym zachwycie rozglądali się wokół. Właz, którym wyszli znajdował się w westybulu katedralnym. Przed roztaczał się widok na ogromną nawę główną skąpaną w świetle setek świec, wysoką na dwadzieścia, trzydzieści metrów, licząc od zdobionej mozaiką posadzki po krzyżowo-żebrowe sklepienie. Światło naturalne, z zewnętrza, wpadające przez przepiękne witraże, igrało na kamiennej posadzce różnokolorowymi błyskami. „Wierny” pierwszy wszedł dalej. Jego kroki niosły się głuchym echem po gigantycznej budowli. Jej ogrom przytłaczał go, zachwycał. Nie potrafił pojąć, gdzie w Warszawie, znajdował się jeszcze ocalały kościół. Nie kościół, katedra! Bazylika! Znał je wszystkie, lecz w tej nigdy nie był!


Nagle!? … Tak! Usłyszał śpiew chóru, a może echo tegoż po mszy, która przeminęła setki lat temu. Wreszcie ujrzał Ją. Stała pogrążona w rozpaczy a światła setek świec rzucały blask na Jej piękną uduchowioną twarz. Słyszał Ją, słyszał Ją dokładnie jak rozpacza, że nie jest Jej dane być ze swym synem, bowiem umiera przed nim. „Wierny” chwycił się za głowę, lecz słuchał Jej lamentów. Lamentów Matki Boskiej umierającej wcześniej niż Jej Syn. Nie wytrzymał. Padł na kolana, spuścił głowę na pierś i szeroko rozłożył ręce w geście ofiarowania się.

Pozostali członkowie oddziału ruszyli w kierunku „Wiernego”. „Olga” pierwsza dopadła swojego dowódcy, myśląc, że nie wytrzymał, ze wielogodzinna wędrówka w kanałach kompletnie go złamała. I wtedy poczuła straszny lęk, lęk o tę osobą, którą tak rozpaczliwie kochała. Po raz pierwszy zrozumiała, że może tak się stać, że nie będzie jej przy nim, gdy będzie miał umrzeć, nie będzie mogła mu pomóc.

„Chmura” też słyszał lament, ale zupełnie inny. Wielogłos modlący się po hebrajsku. Choć rzadko słyszał ten język, a już na pewno go nie rozumiał, tym razem wiedział, że to kadisz odmawiany za zmarłych i przez zmarłych. W wielogłosie wyraźnie słyszał głos małego dziecka, może pięcioletniego. Miękko wymawiane sylaby, czasem z błędem, ale i z żarliwością i wiarą. Delikatny głosik, ufny i dziecinny. „Chmura” rozpoznał go, jak i pozostałe. Ze zmartwiałych dłoni wysunął się Browning i uderzył w posadzkę z hukiem, zwielokrotnionym przez echo. Ten huk w uszach „Basi” zabrzmiał jak wystrzał z pistoletu, który gdzieś indziej wydarł życie z młodego, rannego chłopaka, którego wyprowadziła ze szpitalu na Długiej. Poczuła to, właśnie w tej chwili. On umarł, a ona jest przeklęta.

„Jonasz” wciąż stał przy włazie i mimo porażającego strachu przed kanałami poczuł, że wolałby być tam na dole niż tutaj. Bał się obrócić. Czuł jego obecność za plecami, słyszał półgłosem wypowiadane słowa, których nie mógł zrozumieć. Słowa, których wypowiedzieć mu nie dano przed śmiercią. Zbyt ciche, by mógł je zrozumieć, na tyle głośne, iż budziły niepokój, wywoływały szarpiący trzewiami strach. Sierżant skoczył w bok i skierował pistolet w miejsce, skąd dobiegła go litania. Nikogo nie było. Ławki były puste, nikt w nich nie siedział! „Jonasz” otarł pot z czoła. Szept… Ten szept… Słyszał go za plecami. Słowa zamordowanego mężczyzny.

A „Daniel” mrużąc oczy przed światłem, chodził po nawie z wysoko zadartą głową. Obserwował gołębie, setki białych gołębi fruwających pod dachem katedry. Karabin przewiesił przez ramię wzorem myśliwych, lufą w dół i wsłuchiwał się w łopot skrzydeł, który już kiedyś ocalił mu życie. Mrużył oczy, krążył, obracał się, czując na twarzy ciepło promieni słonecznych.

Zarówno „Czarny”, „Grom” jak i „Jastrząb”, wykończeni koszmarną wędrówką w podziemiach, rozglądali się zszokowani po wnętrzu świątyni. Z otwartymi ustami wpatrywali się w posagi, witraże, zdobione kolumny, malowidła religijne… Bali się poruszyć, jakby nie chcąc wnieść nieczystości z kanałów do tego magicznego miejsca. „Czarny” usłyszał huk upadającej broni. To Browning „Chmury”. Jego właściciel ukrył twarz w dłoniach i płakał rozpaczliwie, wręcz szlochał. Ranny powstaniec podszedł do przyjaciela, ale nie wiedział, co zrobić.

KATEDRA
Jest ogromna, większa niźli katedra św. Jana, w której część plutonu „Wiernego” tyle dni odpierała ataki Niemców. Wnętrze klasyczne, czyli gotyckie. Wysokie, krzyżowo-żebrowe sklepienie podparte licznymi kolumnami. Jedna nawa z transeptem (nawą poprzeczną) oddzielającym duże prezbiterium od reszty kościoła. Sklepienie na skrzyżowaniu nawy głównej i transeptu odróżnia się od pozostałej powierzchni sklepienia. Jest też solidniejsze, widać więcej wiązań i belek, co by sugerowało, że w tym miejscu znajduje się wieża katedralna. Zarówno z prezbiterium jak i z transeptu prowadzą drzwi, zapewne na zakrystię oraz wieżę.
Boczne ściany ozdobione są ogromnymi witrażami ukazującymi świętych męczenników w chwilach ich kaźni. Jest św. Katarzyna łamana kołem, św. Stanisław rozczłonkowany przez króla Bolesława, św. Agata palona na rozżarzonych węglach, św. Agnieszka na torturach i po rozpłataniu mieczem gardła i św. Benedykt zabity przez zbójców.

W prezbiterium znajduje się gigantyczny witraż, tzw. Portal ukazujący złożenie Jezusa do grobu. Za ołtarzem widać klasyczną pietę, Matka Boska tuli ciało Chrystusa, wydobyte chwilę wcześniej z grobu. Posąg wykonany jest z ogromną pieczołowitością i dbałością o realizm. Co ciekawe posąg zdaje się jarzyć wewnętrznym światłem. Za pietą wznosi się kilkumetrowy krzyż.

Na ścianach bocznych znajduje się łącznie 16 kaplic, większość o dziwo jest pusta, w zasadzie wszystkie poza jedną, w której na prostym, ubogim ołtarzu postawiono niewielką ikonę. Z nawy głównej nie widać więcej szczegółów. Obok wejścia do kaplicy wmurowano płytę wotywną.

Posąg Matki Boskiej otoczonej setkami świec. Niezwykle realistyczny i wywołujący ogromny smutek i zaniepokojenie. Zwłaszcza u „Wiernego” (patrz wyżej)


Przy bramie (dwuskrzydłowej) prowadzącej na zewnątrz stoi figurka gargoyli, skulona sięga ledwie do pasa rosłemu człowiekowi. W porównaniu do innych posągów ten jest wykonany niestarannie, wręcz prymitywnie.

Mira 18-01-2008 10:59

I znów stał się cud...
Bóg ocalił polskie dzieci, przyjmując je w progi swej świątyni.
Tu widać wojna nie wkroczyła jeszcze i nie zasiała ziarna zniszczenia. Kto wie, może po prostu nie miała się prawa wejść do przybytku Pana, jako istota cienia? Tak... wojna na pewno nie była dobra.

Basia odetchnęła z ulgą, chłonąc z przyjemnością ciszę, która nagle ją otoczyła. Z nieśmiałą radością w oczach, przyglądała się tchnącym spokojem rzeźbom oraz pięknym witrażom, przez które nieśmiało przemykały strużki zewnętrznego świata.

„Więc jednak jest nadzieja?”

Wzrok dziewczyny spoczął na kilkumetrowym krzyżu, który nagle przysłonił się jej wszystkie wspaniałości katedry. Jego kontury nie miały w sobie żadnej łagodności, ostrość kształtów porażała oczy i... umysł. Oto stał Krzyż Pański – symbol wiary, ostrze wymierzone przeciwko niewiernym prawom boskim.

Spękane, sine z zimna wargi zadrżały w trwodze.

„ Nie ma szarości... nie ma... Jest tylko białe lub czarne. Nie ma przebaczenia dla tych, którzy raz zbłądzili...”

Nie!
Huk wystrzału wdarł się w jej serce, miażdżąc wszelką nadzieję. Czuła to... czuła kulę, która wdziera się w jej wnętrze, niszcząc wszystko na swojej drodze. Tak musiał się czuć Junak, gdy strzeliła w jego pierś.

- Nie...

Całe ciało Basi zaczęło się trząść. Dziewczyna wypuściła z rąk apteczkę, która głucho upadła na kamienna posadzkę, przywodzac na myśl kolejny wystrzał – taki sam jak ten koło szpitala. W głowie sanitariuszki raz po raz dudniły strzały. Nie chciały ustać, nie chciały ucichnąć.

- Nie!

Objęła się ramionami, jakby próbując zapanować nad tym, co wdarło się do jej wnętrza i czyniło weń zniszczenie. Raz jeszcze uniosła oczy, by zobaczyć figurę Matki Boskiej, która trzymała w ramionach ciało swego syna. To ona – Basia – go zabiła. Była przeklęta, przeklęta po stokroć!
Coś żywcem paliło jej wnętrze, dusząc za gardło i karmiąc się sercem, które krwawiło. Tak strasznie krwawiło...

- NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!



Basia zerwała się na równe nogi. Jej jasne oczy pełne były strachu i szaleństwa, jak okręty zatopione w innym świecie. Dla niej to nie była już pełna spokoju katedra, dla niej oto zebrał się Sąd Ostateczny. Sam Pan Bóg przybyłby strącić ją w niebyt.

„Muszę stąd uciec! Muszę się wydostać... Muszę!”

Zasłaniając oczy przed karcącym wzrokiem rzeźbionych figur, dziewczyna ruszyła biegiem przed siebie. Dokąd? Do wyjścia... tak przynajmniej jej się zdawało.

Arango 21-01-2008 13:35

Obrócił się gwałtownie. Oczywiście że nie było, bo być nie mogło. Przecież go zabił. Zabił na pewno, widział na własne oczy, wręcz czuł jak tamten umiera.

Znów szept. TEN szept za plecami.

Obrócił się znowu. I znowu nic. Nikogo. Czuł jak powoli włosy stają mu dęba, czuł mrowienie na karku, po plecach spłynęła lodowata strużka. Poczuł pierwsze ukłucie paniki. Co tu się dzieje ??? Co to za kościół ???

Usłyszał najpierw głuche stuknięcie, aż podskoczył. To Basia wypuściła z rąk apteczkę, a ta upadając na posadzkę wydała odgłos, który w wysokich nawach zabrzmiał jak wystrzał.
Zaraz potem dziewczyna ruszyła biegiem wprost przez siebie, na oślep. W dwóch skokach był przy niej, chwycił za rękę.
- Baśka. Basia - wybełkotał - uspokój się, zaraz stąd wyjdziemy. Chodz.
Zacisnął jej rękę na ramieniu i praktycznie wlokąc zaczął ciągnąć do wielkich odrzwi. Wzrok miał wbity w pokraczną sylwetkę wyrzezbioną przy nich.

Lhianann 22-01-2008 10:38

Olga mogła się spodziewać wszystkiego, ale chyba nie tego. Katedra.
Wyszli w Katedrze...Ale...jak...?
Zwłaszcza, że Niemcy nie mieli poszanowania dla miejsc wiary..
Kościoły były niszczone na równi z wszystkimi innymi budynkami.
Dziewczyna wręcz obracała się dookoła własnej osi chcąc dostrzec szczegóły miejsca w jakim się znaleźli.
Wychowana w Krakowie, w mieście gdzie kościołów było mnóstwo musiała przyznać, ze czegoś takiego nie widziała nigdy...


Ogromne wnętrze oświetlone światłem setek świec od cienkich jak mały palec, po grube i wysokie, kapiące woskowymi łzami gromnice.
Ogromny posąg matki boskiej wznoszącej lament nad ciałem syna .
Jak każda matka musiała boleć niezwykle nad tym, że jej dziecko odeszło z tego świata wcześniej od niej.
I być może to było ważniejsze dla zbolałej matki, w tej chwili od faktu iż jej syn poświęcił się dla ludzkości.
dla matki śmierć dziecka zawsze będzie śmiercią dziecka, jakiegokolwiek by ona oddźwięku ze sobą nie niosła...


Nagle Wierny padając na kolana wyrwał Olgę z odrętwienia.
Przypadła do niego, również lądując na klęczkach, zupełnie ignorując ból płynący z zranionej nogi.
Potworny strach zdawał się ściskać w lodowatych kleszczach jej serce.
Nigdy nie bała się tak o siebie, jak teraz o niego.
O mężczyznę jakiego kochała bardziej niż chyba cokolwiek na ziemi.
O mężczyznę jakiemu bała się wyznać, pokazać nawet na krótką chwilę co czuje naprawdę.
O mężczyznę za jakiego byłą gotowa oddać życie, ba chyba nawet dusze, gdyby to mogło go ocalić...


Drżącymi palcami dotknęła jego twarzy, jakby chcąc dotykiem ją zapamiętać.
A on klęczał nieporuszony, z opuszczoną głowa, wznosząc ręce w geście ofiarowania.
A jej samej to miejsce przypomniało co widziała podczas tamtej bitwy.
Przez chwile, krotką chwilę widziała anioła.
I nikt i nic nie było by chyba w stanie jej przekonać, że to tylko przewidzenie, lub cień samolotu.
Może tu go znów zobaczy...

Angrod 22-01-2008 12:57

Kościół? Wewnątrz budynku nie buduje się chyba studzienek. Katedra? Nie możliwe, czy wyszli już z Warszawy? Wydawało mu się to prawdopodobne. Przez całe powstanie Chmurze wydawało się, że częściej przebywał w budynkach sakralnych niż nie raz przez cały rok. Zazwyczaj dobrze się czuł w warszawskich kościołach, nieźle się tam walczyło, a i panował specyficzny klimat, który jakoś pomagał zmniejszyć stres związany z całym tym powstaniem i wojną.

Tutaj było inaczej. Poza całym tym paradoksem fizycznym polegającym na niemożności istnienia tak bogatej i zupełnie niezniszczonej katedry w okupowanej Warszawie i okolicach, coś innego wywoływało ciarki na plecach powstańca. Te rzeźby, witraże, obrazy, to wszystko było takie celowe. Kamienne oczy widziały, szklane usta słyszały, namalowane ręce poruszały się. Oni wiedzieli.

I wtedy usłyszał ich głosy. Nie musiał rozumieć słów by zrozumieć ich modlitwę. Każdej nocy prześladował go ten sam sen. Stoi nad klęczącym szkopem i pierze go do nieprzytomności kolbą od kaemu, tamten jęczy "Powiem, wszystko powiem, tylko już nie bij", "Ani słowa do cholery!" Wskazuje i dostaje kulkę, całą serię. Spada niemiecki hełm. Chmura widzi swoją własną twarz. Nawet martwy wskazuje na nich. Pod trójką, ukrywa się żydowska rodzina. Wzrok matki, a on nie może sobie nawet strzelić w głowę, nie ma kul.

Ze zmartwiałej dłoni wypadł Browning uderzając w posadzkę. Kapral tego nie zauważył. Nie widział Czarnego starającego się mu pomóc, nie widział żadnego z powstańców mierzących się z własnymi słabościami, usłyszał krzyk, nie zagłuszył on jednak modlitwy ani na sekundę. Ukrył twarz w dłoniach.

Nawet nie pamiętał uderzeń szkopskich butów i kolb, odwodzących od przytomności, tylko to uczucie strachu, że zaraz go skatują, potem jego matkę. To oni są mordercami nie ja, nie ja. Na ulicy się nie pęka, a on już raz pękł. Boże! Nie jesteśmy już na ulicy. Nie był lepszy niż zwykły szmalcownik. Głośno szlochał.

Wszelka granica czynów człowieka jest ruchoma i leży tam, gdzie ją ostatnio zostawił.

Chmura podniósł wzrok na miejsce z którego dobiegała śpiewna modlitwa.

De profundis clamavi ad te Domine!

Kutak 23-01-2008 00:07

VII. Jezus upada po raz drugi
 
- Panie, przyjmij mnie do swego domu... Panie, przyjmij mnie do swego domu... Panie...- szeptał ciągle Wierny, przyciskając twarz do podłogi. Oto bowiem znaleźli się w cudownym miejscu, w prawdziwej świątyni- nie budynku z krzyżem. W miejscu, gdzie był Bóg, gdzie przy każdym kroku każdy zwracał jego uwagę, gdzie moc Stworzyciela działa bez żadnych ograniczeń. Gdzie przyjdzie mu ich karać, karać za każdą niedoskonałość. Oto dotarli do miejsca, gdzie ich marne istnienia może ocalić tylko wiara!

Oto Matka Boska tuliła do serce swego Syna, lecz patrząc się na tą figurę Wierny widział inny obraz... To przecież był początek starć, wtedy jego pluton był pełny młodych, niedoświadczonych żołnierzy... Z Jonaszem i Chmurą musieli uczyć ich wielu rzeczy od podstaw, paru miał nawet problem z zareagowaniem na "Baczność!"... Tak to było na początku walk...

Przed chwilą zakończyła się ewakuacja ludności cywilnej z okolicy, Niemcy właśnie rozpoczęli natarcie. Wierny był dumny ze swojej pozycji, ruiny starej kamienicy zawalonej w taki sposób, iż stawały się czymś pokroju bunkru. Nie do zdobycia, hitlerowcy bez wsparcia czołgów nie mieli najmniejszych szans na dostanie się do środka. Byli tu nietykalni, a Szwaby padały jak kaczki, kolejne pociski dziurawiły ich ciała... Jeden pocisk, jeden Niemiec!

I wtedy na ulicę wypadła matka, matka z dzieckiem. Mały chłopczyk tulił do serca wytartą maskotkę, oczyma wyobraźni Tadeusz widział, jak matka usiłowała odnaleźć tą prostą zabawkę przed ucieczką... Żeby Jasiu, bo tak nazywał go w swoich snach porucznik, miał tą namiastkę spokoju, szczęścia, żeby chociaż on nie stracił przyjaciela...

Razem z maskotką wpadli dokładnie w sam środek ostrzału.

Upadła na ziemię. Porucznik spojrzał na własną rękę. Rękę z palcem wciąż naciskającym na spust. Zabił. Właśnie ją zabił.

Odrzucił broń.

On ciągle trzymał ją za rękę, drugą tuląc misia. I chociaż było głośno, chociaż Wierny nie słyszał własnego głosu, doskonale słyszał jego słowa. Mamusiu, chodźmy! Mamusiu, szybko, oni się zbliżają! Mamusiu, błagam!

Kule przelatywały nad głową chłopca.

Mamusiu, ja nie trafię, ja nie dojdę! Mamusiu, ja nie wiem gdzie mieszka dziadziuś!

Mówiła mu, że to tylko wycieczka, że muszą się spieszyć, ale wrócą. Że odwiedzą dziadka, że babcia przygotowała już wypieki, że popołudniem przejdą się do parku. Park tak pięknie wyglądał we wrześniu.

WSTRZYMAĆ OGIEŃ!!!!

Otworzył oczy. Nie było go tam, leżał na ziemi, w katedrze. Ale ciągle widział i słyszał swój wrzask, wielokrotnie powtarzany. Jak rzucił się na Groma, który nie usłyszał jego słów, by przestać strzelać!

I jak niemieckie kule zostawiły trzy dziury w głowie małego chłopca i jedną w miejscu, gdzie jego miś powinien mieć serce.

Wstał. Powoli, ostrożnie, nie zważając na zadziwione spojrzenia wszystkich podwładnych i ból. Zrobił kilka chwiejnych kroków, przy każdym zataczając się i ponownie upadł. I tak, klęcząc i majacząc, wołał.

- Spójrzcie na te witraże! Spójrzcie!- krzyczał, wskazując na dzieła przedstawiające męczenników- To nie oni, to wcale nie dawni święci! To my, chwile naszych śmierci, chwile wyjątkowego cierpienia- momenty, które zapamiętał Bóg! Popatrzcie się, dostrzeżcie to... Basia, jest tam Basia, sama, już bez Junaka, jest na jednym z nich... Olga, patrzy się na sanitariuszkę, szepce... "Moja historia tak się nie skończy"! Ona chce zachować go przy życiu, swojego powstańca, ale on umiera! On powoli osuwa się w otchłań... Chmura, skazany na bezczynność, z dłońmi obwiązanymi ciężkimi linami, gdy musi oglądać ludzkie śmierci... O tak, on cierpi... Jonasz, biedny, stary Jonasz, popełnia właśnie śmiertelny błąd! Śmiertelny dla kogoś innego, ktoś inny umiera bez winy, bez winy! A teraz szuka jego ciała, w głębokim kanale, nurkuje w kanale pełnym krwi szukając tego jednego ciała... Daniel, brat mój, walczy sam ze sobą, och jak chciałbym mu pomóc... On nie potrafi tego zrobić, nie umie, jego ręce drżą, a to tak ważne... Ten strzał decyduje o losie nas wszystkich, Daniel, błagamy... Nie... Nie trafił... A gdzież Grom? Brakuje go na witrażach... Grom odszedł, odrzucony, pozostawiony sam w swoim strachu... Uciekł... Leży właśnie przygnieciony zawaloną ścianą, już nie ma nawet nadziei na przeżycie... Nie rzucił się śmierci w jej objęcia, więc ona sama przytuliła go czule, delikatnie... Powoli...

Wierny przesuwał rękę coraz bardziej w prawo, zatrzymując się i opowiadając o każdym witrażu. A gdy dotarł do ostatniego...

- A oto ja... Lecz...- oczy porucznika wypełniły się strachem.

I zamarł, klęcząc tak i patrząc się w ostatni witraż...

kitsune 23-01-2008 22:40

Katedra – Dzień? Miesiąc? Rok?


„Wierny” zatracał się w swoich urojeniach. Wciąż, niczym montaż poklatkowy, powracała śmierć kobiety na Woli, rozwalonej przez porucznika z Błyskawicy. Ale czy miał wyjście? A wtedy znów spoglądał na witraże i widział uduchowione twarze Basi, Olgi, Jonasza czy Chmury… Witraże ukazujące wychudłych powstańców broniących się ostatkiem sił w kupie gruzów. Lament Matki Boskiej ucichł kompletnie, młody oficer słyszał tylko dudnienie własnej krwi, przyspieszone bicie serca. Skulił się jeszcze bardziej, bojąc się spojrzeć w uduchowione oblicze Matki Boskiej.


„Czarny” próbował wyrwać ze stuporu „Chmurę”, na próżno. Warszawiak ze Starówki płakał jak dziecko, do swoich omamów i swoich win. „Czarny” czuł niepokojącą aurę tego miejsca, przykucnął obok przyjaciela. Potrząsnął nim raz, drugi… „Chmura” jakby powracał do nich, rzucił głową skrytą w dłoniach, raz jeszcze zaszlochał, lecz głosy Żydów mówiących kadisz ucichły zupełnie. Podniósł z ziemi erkaem i wstał. „Czarny” wraz z nim”


- „Chmura”, co tu się dzieje? To jest… - Oblizał nerwowo usta. – Musimy się ruszyć, musimy się dowiedzieć, gdzie jesteśmy… Boże… Tylko nie ona, nie Jagoda…
„Czarny” wyglądał jak trup, wyciągnął rękę przed siebie, przebierając delikatnie palcami. Jakby czegoś dotykał, czyichś włosów.
- Jagoda, Jagódko…
Zrobił krok naprzód, kolejny.
- Ja nie wiedziałem, nie było mnie wtedy… Dowiedziałem się po akcji…
„Chmura” poczuł, jak w górę kręgosłupa wędruje mu coś lodowatego. Strach ścisnął go za serce.


„Daniel” spacerował po katedrze, napawając oczy tańcem gołębi. Białych synogarlic wirujących pod sklepieniem katedry. Były piękne, piękniejsze niż ptaki ze Starówki, które po tylekroć ratowały mu skórę. Nawet nie dostrzegł kiedy przeszedł nawę główne, wszedł w transept, zakręcil i wrócił, stojąc przed „Wiernym”. Uśmiechnął się leciutko i łagodnie, a potem położył dłoń na ramieniu „Olgi”:


- Tu się dla mnie wszystko skończy. Dziś jeszcze… - Dotknął dłonią Polika dziewczyny. – Jesteś taka piękna „Olgo”. Umrę tutaj. Tak chyba trzeba. Kolejnego dnia już bym nie przeżył. Tu w środku wszystko jest już złamane, wypalone.
Druga dłonią wskazał swoją pierś.
- One mówią, że mamy niewiele czasu. Powiedzcie Tadziowi, że poszedłem na wieżę. Stamtąd będę was wspierał. Mam jeszcze 26 naboi.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku zakrystii.


„Jonasz” wlókł za sobą „Basię”. Dziewczyna niej opierała się, była kompletnie bezwolna, a z jej na wpółprzymkniętych oczu płynęły łzy. Zbliżali się do gargulca, który czatował przy wielkich wrotach świątynnych. Z każdym krokiem gargulec wydawał się coraz groźniejszy, coraz bardziej imponujący. Byli kilkanaście kroków od niego. Mogli dostrzec, że na skrzywiony pysk stworzenia wyraża dziwną złośliwość i sarkazm. Rzeźbiarz, choć całość wykonał topornie i niestarannie, tu widać starał się najlepiej jak mógł. Emocje na pysku gargoyli były oddane niezmiernie realistycznie. „Jonasz” i „Basia” weszli do westybulu. Byli ledwie kilka metrów od kamiennej figury. Gargulec mrugnął oczami otrząsnął się, a potem rozprostował błoniaste skrzydła. „Basia” przywarła do „Jonasza”, który zrobił to, co powinno być cechą gargulców. Skamieniał, lecz z przerażenia. Bestia potrząsnęła skrzydłami, wyprostowała grzbiet, a potem znów zamarł w poprzedniej postawie. Znów była zwykłym posągiem. Zarówno „Jonasz” jak i „Basia” dostrzegli w pysku posągu jakiś zwój. Sierżant sięgnął po niego i bez trudu wyjął. To był chyba jakiś obraz zwinięty w rulon. Rozwinął go. Nie obraz, rycina. Ukazująca zdjęcie Chrystusa z krzyża. Rycina wydawała się bardzo stara, niezwykle wręcz, a jednocześnie oboje dostrzegli nagle podobieństwo w twarzach kobiety i mężczyzny na rycinie, rozpaczających nad losem Jezusa. Twarze nich samych. Wrażenie chwilę później zniknęło, pozostawiając ich pełnych wątpliwości. Pozostała jedna rzecz.


„Jonasz” bez słów otworzył wrota katedralne. Przyblakłe światło dzienne wpadło do wnętrza świątyni. Zarówno „Jonasz” jak i „Basia” otworzyli ze zgrozy oczy. Dokąd wzrokiem sięgnąć widzieli morze niskich ruin. Ślady po domach wypalonych niemal do ziemi, niskie kopce grobów, sterty cegieł. Pośród oceanu ruin stała wzniosła katedra.

Mira 27-01-2008 13:38

Basia szła posłusznie razem z Jonaszem. Znów czuła się wypalona od wewnątrz, jałowa... Czy walczyłaby z powstańcem, gdyby nie obiecał, że ją wyprowadzi? Nie wiedziała, chyba nie... a może? Zresztą jakie to ma znaczenie?

Jonasz objął ją ramieniem, lecz nie doświadczyła ciepła. Wszystko zdawało się być snem, snem, których choć na razie bezpieczny, wcale nie był dobrym snem...

Podniósłszy zmęczone wejrzenie na sklepienie katedry, dziewczyna zamarła. Gotyckie demony pilnujące przybytku wydawały się... żywe! Czy to tylko gra światła czy jeden z nich pochylił swój łeb, by lepiej się przyjrzeć swej ofierze?

Wmawiała sobie, że to tylko zwidy, urojenia chorego umysłu, lecz, gdy ożył jeden z gargulców tuż obok, nie mogła się już oszukiwać. I choć bestia zamarła wkrótce znów kamieniejąc, jej oczy uporczywie wpatrywały się w Basię, drążąc jej duszę. Dziewczyna siłą woli niemal zmusiła się, by oderwać od posągu wzrok i zwrócić go na zwój, który Jonasz trzymał w rękach.

Jonasz też to widział! Musiał to widzieć! Nie jestem szalona, nie jestem przeklęta, ja nie... O Boże!”

Sanitariuszka przez moment ujrzała twarz swoją i swego towarzysza na wręczonej przez bestię rycinie. Było to jednak tylko mgnienie oka, które jednak dziwnie utkwiło w jej pamięci. Spojrzała pytająco na Jonasza, szukając u niego potwierdzenia własnych doznań.

Nie było jednak czasu na dyskutowanie o widziadłach. Coś pchało ich dalej w stronę wyjścia z tajemniczej katedry. Jonasz bez słów otworzył wrota katedralne. Przyblakłe światło dzienne wpadło do wnętrza świątyni i... wtedy TO zobaczyli.

Wiatr owiał twarz sanitariuszki, lecz nie przyniósł z sobą orzeźwienia, raczej ciężki zapach spalenizny. Patrzyła na apokaliptyczny pejzaż, niczego nie rozumiejąc.

„Gdzie ja jestem? To... nie jest Warszawa...”

I wtedy znów usłyszała w swej głowie wystrzał, który był jej przekleństwem w oczach Boga. To nigdy nie miało zostać jej wybaczone...

- Czy to jest.... piekło? – zapytała drżącymi wargami.

Kutak 29-01-2008 23:20

VIII. Jezus pociesza płaczące niewiasty.
 
Obraz jego końca napawał serce porucznika przerażeniem. Był niemożliwy do opisania, pełen smutku, żalu, niczym ukrzyżowanie Pana... Wierny więc klęczał tylko, wpatrując się w witraż przedstawiający właśnie jego, płacząc. I wpatrywałby się weń przez resztę życia, modląc się tylko o to, by Bóg zmienił jego los, by jego statek dopłynął do Itaki... Tam uda mu się udowodnić swą tożsamość, tam stanie u boku swej Penelopy, doskonałości, do której tak długo zmierzał... Lecz klątwa Posejdona pokonywała jego marny stateczek na oceanie Gniewu Pańskiego...

Nagle usłyszał słowa Daniela.

- One mówią, że mamy niewiele czasu. Powiedzcie Tadziowi, że poszedłem na wieżę. Stamtąd będę was wspierał. Mam jeszcze 26 naboi.

I znów poczuł krzyż na swych plecach. Twoja śmierć to plan boski, śmierć każdego z nich to idea boska, dobra! Czy ktoś bowiem inny chce nam tak pomóc, tak ułatwić życie w jego Królestwie, jak Pan? Ty masz inny krzyż, inny! Masz doprowadzić każdego z nich do tego momentu, to twoi ludzie, to twoi podwładni, przyjaciele, bracia i siostry... Jezus, mimo krzyża na jego plecach, chciał dopomóc matce, pocieszał napotkane niewiasty... Ars vivendi było dla ciebie głównym szlakiem życia, czas na Ars moriendi!

- NIE!- ryknął Wierny, podrywając się z ziemi. Działał w jakimś szale, nie zważając na ogromny ból. W trzech skokach dopadł do wejścia na wieże, gdzie przed chwilą zniknął Daniel, po czym popędził po schodach na górę. Po chwili dobiegł do niego i, z trudem łapiąc oddech, podszedł do chłopaka.

Pierwszym ruchem uderzył snajpera w twarz.

- Nie Daniel, nie! To nie koniec, nie taki koniec, nie tak umrzesz! Nie poddasz się!- krzyczał, a jego oczy wciąż były pełne szaleństwa- To jeszcze nie ta chwila... Przeżyliśmy tyle chwil, zrobiliśmy tyle rzeczy, by dojść do tego momentu... Teraz nie możesz się poddać, nie możesz, nie teraz... Rozkazuję. Rozkazuję, strzelcu Flaszenberg!


Lhianann 31-01-2008 16:51

Olga trwała w dziwnym zawieszeniu.
W jej głowie odbijały się echem wersy słów Wiernego:
"Olga, patrzy się na sanitariuszkę, szepce... "Moja historia tak się nie skończy"! Ona chce zachować go przy życiu, swojego powstańca, ale on umiera! On powoli osuwa się w otchłań..."

Słowa Wiernego jak ostrza wbijają się w jej umysł, przekręcając z nieznośną powolnością.
Skoro on wiedział, to czemu skazywał ją na taki stan?
Na niepewność każdej chwili, każdego dnia?
Czemu?

Gdzieś obok zdawały się przemykać sylwetka i słowa Daniela.
- One mówią, że mamy niewiele czasu. Powiedzcie Tadziowi, że poszedłem na wieżę. Stamtąd będę was wspierał. Mam jeszcze 26 naboi.

Nagle, gdy wierny uderzył go i zaczął krzyczeć ocknęła się.
Przypadła do snajpera, łapiąc go za ramiona.

-Jakie 'one', Danielu? Kto ci mówi o czasie? Powiedz, proszę...
Nawet nie zauważyła kiedy znalazła się w fragmencie podłogi jaki był pokryty barwną mozaiką światła nasyconego kolorem przez witraże, a z drugiej strony otoczony niezwykłą grą świateł i cienie świec.



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172