- Nie groź mi waszmość... - odpowiedziałem ze spokojem - kim że byś nie był, to nastanie na życie żołnierza nie ujdzie Ci na sucho. Czego ten chłoczyna chciał ode mnie, bo miarkuję, że zełgał mówiac o kradzieży. W końcu nie wygladam na zamożnego. Wyjaśnij mi to, a ja zbira Ci dokładnie opiszę. |
Kiszcz rozwarł szeroko oczy, jakby niedowierzając. - Czego chciał? Tego pewno nie dostał, bo widzę żeś zdrów- zamyślił się. Mówisz żeś żołnierz? To chyba jaki łyk chorągiew dziadowską szykuje- zaśmiali się towarzysze Kiszcza, ale on sam nadal był poważny- chyba że prawdę mówisz, w co wątpię, tedy jaki dowód masz na poparcie tego? |
- Jeśli łykiem pana Aleksandra Lisowskiego zwiecie... - rzuciłem w stronę szlachcica, który wtrącił się w rozmowę, i obracajac się znów w kierunku Kiszcza - Dowodów waszmość chcecie? ino po co. Ale jeśli nalegacie, to dajcie się zmierzyć w szabli z najlepszym z waszych kompanów. Wtedy obaczycie... |
Wyraz twarzy Kiszcza zmienił się zupełnie, nie biła od niego już ta łuna wściekłości co uprzednio, teraz był to raczyj powiew zainteresowania. - O dowód pytam, bo dla żołnierza znajdzie się dobrze opłacone zajęcie. Wstał nagle i krzyknął: - Rozstąpcie ławy! Bijatyka się gotuje mości panowie! - Który z was da pola temu młodzianowi?- zwrócił się zaraz Kiszcz do swoich kompanów. - Ja mu czuprynę podczeszę, panie Kiszcz!- wstał wysoki młody szlachciurka, potoczył wygłodniałym wzrokiem po zbierających się już w kole widzach po czym spojrzał groźnie na pana Jacka, splunął mu pod stopy i rzecze: - Dobrze tam ino się zasłaniaj, bo nie będę się hamował! |
- Już ja cię pohamuję... - odparłem, i szybkim, lecz spokojnym krokiem wyszedłem na środek miejsca, w którym miał się odbyć pojedynek. Wyjąwszy szablę z pochwy machnąłem dwa młyńce, ciesząc się świstem powietrza przecinanego orężem. Oparłem szablę ostrzem o deski podłogi, i z usmiechem czekałem na swojego przeciwnika. |
Ni na dysputy o żydzi, ni na kosterstwo czasu nie mam, bowiem z owym Szynbergiem do pogadania mam. - szlachcicom wytłumaczyłem od ławy wstayąc. Czapki uchyliłem. Bywajcie panowie bracia. - odchodząc rzuciłem. I za zacną rozrywkę wdzięczny jestem. Do drzwi, przez które kupiec przechodził, podszedłem. Nacisnąłem klamkę. |
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem na mały, dobrze umeblowany pokój. Przy rozpalonej lampie oliwney siedziała skulona, niezbyt dobrze w tym mdłym świetle widoczna postać. - To thy Józghu? Odezwała się nagle, ciągle zaabsorbowana wpisywaniem czegoś do kart papieru leżących przede nią. - A wehż ino i przyniehś świezegho inkhaustu, bot ten wyseheł doszczęthnie. |
Tymczasem w Indyiach. Rywal pana Jacka, także wszedł w wąskie pola jakie utworzyła dla walczących zebrana naokoło szlachta. Rozejrzał się groźnie po obecnych, na koniec spojrzał drwiąco na stojącego nie dalij jak 3 metry obok pana Jacka, splunął w ręce, chwycił za rękojeść szabli wyciągając ją błyskawicznym ruchem w kierunku przeciwnika. Obok stanął pan Kiszcz. - Mości panowie! Walczymy do pierwszyj krwie!- krzyknął, tak aby wszyscy zebrani mogli go usłyszeć i zwrócił się do walczących- jak któren juchę z rywala puści, ten wiktor. Bij! |
Postanowiłem się z przeciwnikiem zabawić, jako lekko dymiło mu już ze łba, i rywalem mocnym okazać się nie powinien. Ze spokojem czekałem na jego atak, majac szablę w pogotowiu, do złożenia zastawy przygotowaną, jednak na razie lekceważonco opuszczoną. |
Rywal zdawał się brać niedbałą postawę pana Jacka za skutek jego niewprawności we władaniu szablą i w tym samym momencie natarł na niego cięciem od góry, szabla aż zaświszczała w przecinając powietrze... ...zgromadzony tłumek, jęknął tylko spodziewając się ujrzeć lada chwila przepołowioną czaszkę... |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:34. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0