lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Starcraft] Są wszędzie! (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/9362-starcraft-sa-wszedzie.html)

Fearqin 15-01-2011 18:25

Po głosowaniu wyszło na to, że jednak będzie odpoczynek. Nie tak długi jak chciano z początku, ale wciąż. Wszystko jednak przebiegło w spokoju i bez zbędnych atrakcji. Wszyscy wciąż byli w jednym kawałku a zergów na horyzoncie nie było. Podróż więc trwała dalej.

Wiele godzin upłynęło, ale były to w miarę spokojne godziny. Oczywiście wciąż się niepokoili o zergów, ale przynajmniej ich nie widzieli. Do bazy więc dotarli. Kamień z serca im spadł gdy spostrzegli, że wciąż jest zamieszkana. Czy jednak nie ściągnęli zergów za sobą? Oby nie. Bo jak dotąd tak to właśnie wyglądało.

Wpuszczono ich od razu po zauważeniu. Baza była rzeczywiście mała, był tam maksymalnie pięćdziesiąt osób. Szybko jednak ich poinformowano, że pomoc z zewnątrz dotrze już pojutrze, więc szybciej niż z początku przypuszczano. Dwa dni. Były cztery wahadłowce, którym mieli wylecieć flocie na spotkanie. Cztery statki, każdy mieścił piętnaście osób, tak więc miejsce było akurat. Nie było już opcji o tym by myśleć skąd wzięły się zergi na tej planecie. Liczyło się przeżycie.

Atmosfera była napięta. Każda sekunda się wlekła w nieskończoność w oczekiwaniu na pomoc. Zergów wypatrywano cały czas z wielką dokładnością. W razie czego miała nastąpić ewakuacja do wahadłowców. Wtedy krążyli by tak długo jak się dało. Spróbowali by przeczekać w którejś ze zniszczonych baz, byle tylko dotrzeć do przestrzeni wtedy kiedy flota rozprawi się z mutaliskami blokującymi ucieczkę.

Trzeba było jednak wielkiej cierpliwości i opanowania. Nikt w obozie nie chciał rozmawiać z nowo przybyłymi, gdy wyjaśniło się, że ciągną za sobą zergi, mimo to trzymano ich tutaj. Pewne było, że do rozstrzygnięcia było coraz mniej czasu. Nie mogli wygrać, tylko przegrana i remis wchodziły w grę. Dwa dni.

Radagast 03-02-2011 22:59

Głupota starszych stopniem zaskakiwała Vladimira na każdym kroku. "Czy oni muszą wygrać jakiś konkurs typu >>Nie mam talentu<<, żeby ich dopuścili do dowodzenia?" zastanawiał się w duchu. Zostanie w miejscu wydawało mu się najgłupszą z możliwych decyzji. Choć trzeba przyznać, że był dość odosobniony w swoim osądzie. Wyszło to w głosowaniu, które z resztą samo w sobie świadczyło o tym, że łańcuch dowodzenia się sypie. Jeśli oficerowie dopuszczają demokrację w wojsku to znaczy, że właśnie pożegnali się z resztkami autorytetu wśród podwładnych. Zapalniczka chyba nawet wolałby dostać w pysk i usłyszeć w kilku dobrze dobranych słowach co go czeka, jeśli jeszcze raz ośmieli się kwestionować rozkazy niż widzieć jak cała hierarchia, w której żył od tylu lat, się rozpada. Zawsze narzekał na dowódców. Ale to było jego niepisane prawo. No, może nie wyłącznie jego, ale on wyjątkowo je kochał. Był to pewien sposób na odreagowanie tego, że nie dość, że nigdy nie udało mu się awansować powyżej sierżanta, to jeszcze spadł do kaprala na sam koniec. I wmawiania sobie, że to jego własna wola, żeby się nie mieszać między wyższych rangą.

Tej nocy spał jak zabity. Ledwie się położył w czołgu, usnął natychmiast. Nie był wyluzowany. Nikt nie był. Ale zmęczenie dało się we znaki i mimo nerwowości nie obudził się ani razu. Tylko mocno się wiercił i coś mruczał. Jakimś cudem udało im się tę noc przeżyć. Zergowie, o dziwo, nie zaatakowali.

Rano ruszyli w dalszą drogę. Gdy ujrzał bazę... nie poczuł nic. Słyszał westchnienia ulgi z różnych stron, ale sam go nie wydał. Baza istniała i żyła. A to oznaczało, że jeszcze nic się nie kończyło, nic się nawet nie zmieniało. Dalej byli sami wśród Roju, dalej musieli w niepewności wyczekiwać ratunku. Wyglądało na to, że tylko adrenalina trzyma ich przy życiu i że w bezpiecznym miejscu natychmiast umrą.

Okazało się, że przyjdzie im czekać na pomoc jeszcze przez dwa dni. Tak krótko, a tak długo. Zapalniczka marzył o tym, żeby już wsiąść do wahadłowców i odlecieć. Na pewno udałoby im się wyminąć mutaliski i wejść na orbitę. A tam - w próżni kosmicznej - byliby bezpieczni. Tym razem jednak nie ośmielił się proponować tego dowódcy bazy. Ktoś jeszcze mógł przeżyć pogrom. Ktoś mógł zmierzać tutaj inną drogą. Nie mogli go zostawić na pastwę losu. Więc czekali.

Vlad ustawił czołgi w strategicznych jego zdaniem miejscach i umocnił ich pozycje. Jeżeli będą się musieli ewakuować, każde małe umocnienie może dla kogoś oznaczać różnicę między życiem a bolesną śmiercią. Gdy ta część była gotowa, poszedł do magazynu. Musiał uzupełnić zapasy mieszanki w butlach i zebrać jak najwięcej materiałów wybuchowych. Najwidoczniej zbliżała się ostatnia okazja, żeby narobić huku na tej planecie, przynajmniej w czasie tego "turnusu".

Gdy szedł przez dziedziniec, usłyszał jak dwóch żołnierzy szepcze do siebie:
- Nie powinno ich tu być. Są przeklęci, za nimi ciągną Zergowie.
Natychmiast się odwrócił i podszedł do nich. Jego mina nie wróżyła nic dobrego. Obaj zbledli i próbowali si wycofać, ale nie mieli gdzie.
- Tak dumajecie, szeregowy?! - wydarł się młodzianowi prosto w twarz. - Nie przeżyłem dwóch rzezi na tej planecie i kilku na innych tylko ładnie wyglądając! Nie przeżyłem narzekając na innych! Przeżyłem, bo chciałem przeżyć! Bo dałem z siebie wszystko! Sądzisz, że mnie nie potrzebujesz?! Że dasz sobie sam radę?!
- Nie, sir - odparł tamten. Albo nie mógł znaleźć bezpieczniejszej odpowiedzi, albo powoli do niego docierało, że każdy weteran się przyda.
- Zergowie przybędą tu prędzej czy później! Z nami, czy bez nas! Więc dziękuj niebiosom, że masz kogoś, kto będzie Twój nędzny tyłek ratował z ognia bitwy! Kto już raz to widział i przeżył!
Tym razem chłopak nie wiedział co odpowiedzieć. Stał i patrzył oniemiały w oczy Zapalniczki, wciąż ciskające gromy. Czekał na dalszy ciąg monologu. Nie doczekał się. Vlad spojrzał po nich obu i zakończył:
- A teraz brać łopaty i iść kopać umocnienia! Obaj!
- Tak jest, sir! - odpowiedzieli zgodnym chórem i zasalutowali. Odpowiedział im tym samym gestem i poszedł znowu do magazynu, zobaczyć co jeszcze uda się zmajstrować. Miał zamiar wykręcić każdy możliwy numer, żeby Zergom dać nauczkę, jeżeli się nadarzy okazja.

Gdy wyszedł, zobaczył obu szeregowców z łopatami w rękach, przed linią obrony, kopiących jakiś rów. Widać było zapał, ale umiejętności brak. Podszedł i pokazał im dokładnie co mają robić. Pracowali w trójkę. Nie odzywali się do siebie prawie w ogóle, ale kiełkowała między nimi jakaś więź. Powoli stawali się drużyną.

Inni żołnierze przyglądali im się z bazy. Niektórzy się wahali. Powoli zbliżali się do kopiących, jakby chcieli się przyłączyć.

Fearqin 05-02-2011 21:12

Minął jeden dzień. Wszyscy spędzili go na polepszaniu fortyfikacji. Nie mówiono o niczym innym niż o tym, że jutro to się skończy. Jeden dzień. Dwadzieścia cztery godziny. Dwadzieścia godzin. Piętnaście. W końcu w obozie usłyszano głos z centrum dowodzenia.
- Dostaliśmy wiadomość od floty. Całe mnóstwo statków flagowych po nas leci. Chyba myślą, że przetrwało nas więcej. Aczkolwiek musimy czekać jeszcze dziesięć godzin! - Harrison Jon, dowódca obozu nie ukrywał zadowolenia wymawiając te słowa. Nikt w całym obozie nie ukrywał radości.

Mijały kolejne godziny. Mimo wszystko dalej kopano rowy, stawiano zagrody, znając życie wszystko będzie zależeć od sekund gdy nadejdą zergi. I mimo, że teraz ich nie było, to niedługo powinny nadejść.

Do bazy dotarło jeszcze trochę ocalałych. W końcu uzbierało się siedemdziesiąt osób. Gdy zostały marne dwie godziny, zergi się obudziły.
Hydry, zerglingi, mutaliski i dwa ultraliski nadciągały ze wschodu.

Rozległ się alarm, zaczęto rozdawać bronie. Hendrixa, Feniksa, Vlada, Tommego i Barkera wsadzono do bunkru osadzonego zza głębokimi tunelami, zza nimi trzy czołgi już strzelały, a zergi zaczynał wpadać w tunele kopane przez żołnierzy przez cały dzień. Szybko jednak je ryły i parły dalej, ku świeżej krwi.

Radagast 12-02-2011 21:55

Rozpoczęło się końcowe odliczanie do opuszczenia tej planety. Odliczanie pełne napięcia i nerwów. Niektórzy już się cieszyli na myśl o rychłym wybawieniu. Opowiadali sobie nawzajem, co zrobią jak tylko dostaną się na orbitę. Inni dyskutowali o tym, co może pójść nie tak. Komentowali umocnienia, szacowali siły jakie przyślą Zergowie, ilość nadlatujących okrętów. Przygotowywali się na najgorsze, przypominając sobie nawzajem w nieskończoność nawet najprostsze reguły, które po Akademii Wojskowej każdy miał we krwi. Inni marudzili, twierdząc, że i tak wszyscy zginą. Vlad nie należał do żadnej z tych trzech grup. Vlad milczał. Owszem, w czasie prac przy umocnieniach mówił wszystkim co mają robić i gdzie mają być, naradzał się z kompanami i najzwyczajniej w świecie rozmawiał o pogodzie. Ale nie wspominał ani słowem o tym co się miało wydarzyć. Było w tym trochę naiwności. Nie chciał zapeszać. Ale było też doświadczenie weterana wielu bitew. Bardzo podobnych i bardzo różnych. A doświadczenie mówiło, że w ogniu walki najlepiej sprawdzają się Ci, którzy już wcześniej uciszyli emocje. Którzy rzeczowo ocenili swoje przygotowanie, zrobili co dało się zrobić i zapomnieli o tym, czego zrobić się już nie dało (np. o przygotowaniu głowicy nuklearnej). Ci podchodzili do bitwy w zabójczym skupieniu.

Pozostało już nie więcej niż dwadzieścia cztery, może dwadzieścia dwie godziny, gdy do głowy Vlada wpadł pomysł. Pomysł głupi i szalony, który za nic nie chciał odpuścić. "A może w tym szaleństwie jest metoda?" pomyślał. Pobiegł natychmiast do tych dwóch szeregowych, których obsobaczył tak niedawno. Od tamtego czasu powstał między nimi pewien specyficzny rodzaj więzi. Nie była to przyjaźń, ale Zapalniczka dziwnie czuł, że albo cała ich grupka z tego wyjdzie, albo wszyscy oddadzą tutaj swoje życie. Gdy tylko ich znalazł kazał im wziąć taczki, łopaty i iść z nim. Wskazał im dwa miejsca i kazał tam zwozić tę ziemię, która została wyciągnięta z okopów, a nie zużyta na sypanie wału obronnego. Zwołali kilku swoich kolegów i po kilku godzinach pracy powstały dość szerokie, łagodne podjazdy na wał, od wewnętrznej strony. W tym czasie on sam zebrał wszystkie Sępy jakie stacjonowały w bazie i wszystkie niewykorzystane jeszcze przy minowaniu materiały wybuchowe. Podzielił je na dwie równe grupy i ustawił przy obu rampach. Zatankował do pełna, zaminował. Taśmą klejącą unieruchomił gaz w pozycji "do dechy". Do każdej kierownicy przymocował granat, do zawleczki przywiązał sznurek, a drugim końcem obwiązał palik wbity w ziemię. Teraz wystarczyło tylko odpalić silnik, wrzucić bieg, wskazać kierunek i puścić sprzęgło. Eksperymentalne rakiety ziemia-ziemia krótkiego zasięgu "Sfajczony sęp" czekały na chrzest bojowy. W duchu już widział minę jakiegoś Ultraliska, lub hydry, który zderzy się z nadlatującym motocyklem szturmowym. Co by nie mówić, tego w podręcznikach nie uczyli. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Zapalniczka dożyje choć jednego użycia tej broni. Nadmiar paliwa wlał do szklanych butelek i przygotował znany i lubiany koktajl Mołotova.

W końcu nadszedł czas bitwy. Zergowie albo byli złośliwi, albo mieli jakiś ukryty cel w atakowaniu tuż przed przylotem wybawców. Ale należało to uznać za ich błąd. Gdyby obrońcy musieli wytrzymać dwanaście godzin, ich duch by upadł i łatwo by przegrali. Ale potrzebne były tylko dwie godziny. To było możliwe. Niełatwe, ale możliwe. W sercach płonęła nadzieja.
- Osłaniajcie mnie przed mutalami - powiedział do kamratów z bunkra. - Wychażu.
Wyszedł spod bezpiecznego dachu i wszedł na budynek, kryjąc się nieco za najwyższym jego punktem. Wnętrze bunkra, przy całym bezpieczeństwie jakie zapewniało, miało jedną wadę - tragicznie się z niego rzucało granatami. Zapalniczka nie miał ochoty ginąć, ale wiedział, że musi dać z siebie wszystko. Stał więc kiepsko osłonięty i miotał granaty. Nie oszczędzał. Musiał je zużyć, zanim Zergowie wymieszają się z ludźmi i nie będzie już gdzie ich zdetonować. Gdy widział większe skupisko psów, rzucał koktajlem. Biegające w agonii zwierzaki raniły swoich braci nim ostatecznie skonały.
Nagle na wprost ich bunkra nadleciał mutalisk. Vladowi wydawało się, że przez chwilę spojrzeli sobie w oczy. Mutalisk splunął swoim pociskiem. Wirujący dysk z wystającymi ostrzami pędził wprost w twarz Zapalniczki. Przez chwilę zdawało mu się, że oto patrzy w twarz śmierci. Strach sparaliżował go. Blady jak trup wpatrywał się rozszerzonymi oczyma w nadlatujący pocisk. Dopiero w ostatnim momencie ocknął się i instynktownie rzucił w bok, padając na dach bunkra. Ostrza dosłownie o włos minęły jego głowę. Jak w dobrym filmie akcji. Tyle że to nie był film. Przez chwilę jego życie naprawdę wisiało na włosku (zamiast na kilku, jak przez większość bitwy). Niezadowolona z uderzenia o beton osłona twarzy pokryła się pajęczyną pęknięć. Żeby cokolwiek widzieć otworzył przyłbicę.

- Thomson! - wrzasnął do jednego z żołnierzy stojących przy Sępach. - Ultraliski na pierwszej. Odległość sto dwadzieścia metrów. Odpalaj!
Żołnierz pokazał podniesiony kciuk, ustawił motocykl jak należy i odpalił go. Ciężka stalowa konstrukcja przeskoczyła wał obronny i pofrunęła nad polem bitwy.

-2- 12-02-2011 22:39

Zawsze miej wyjebane. Jeżeli ty tego nie spiedolisz, ktoś z pewnością cię wyręczy.

Baker otworzył oczy w ciemności nieoświetlonego schronu. Podniósł głowę z niewygodnego plecaka, na którym spał w całym sprzęcie, resztę miał nieopodal. Dwóch innych, z czego jeden zalatywał wódką, też się podnosiło. Wszyscy trzej przymrużyli oczy wobec znikąd wpadającego przed otwarte metalowe drzwi światła dziennego, wiecznego na tym pylistym zadupiu. Nieco pomagał fakt, iż przesłonione było sylwetką niepancernego - jakiegoś żołnierza bez CMC z karabinem w broni, może też ze służb pomocniczych. Na zewnątrz panowało poruszenie.
- Są? - zapytał Baker z nadzieją. W duchu odetchnął. Nie mógł zasnąć przez całe czterdzieści dwie godziny. Gdy zostały cztery kimnął się ze szczerym pragnieniem przebudzenia, gdy będzie po wszystkim. Zergowie nie nadchodzili, a on nie wytrzymywał napięcia. Ale nareszcie skończyło się.
- Są! Wszyscy brać broń i ruchy, dziwki!
- Ja pierdolę, człowieku, to, że jakiś oficer rzucił hasło że kopiemy im tyłki za zabitych...
- Robale.
- Kurwa. - rzucił z obojętnością i ospałością ten zalatujący alkoholem.
Duane w tej chwili nie zdradzał żadnego z tych dwóch stanów ducha.

***

- No, wreszcież przylazł. - ucieszył się Feniks widząc przyjaciela. Tak, przyjaciela. Normalnie byłby zwykłym kolegą, ale ciągłe narażenie życia zmienia co nieco pogląd i przyspiesza ten proces.

Duane spojrzał oczyma o źrenicach tak szerokich, że sam uznałby siebie za będącego na chaju. Krzywy uśmieszek mimo to nie opuszczał jego twarzy, choć wydawał się wymuszony. Technik szybko zasalutował czapką i podbiegł do otworu strzelniczego, unosząc karabin i wybierając nieodległe cele. Cały spływał potem i nie było tajemnicą dlaczego. Umiał obsługiwać SCV i to był jego największy atut, większe zdecydowanie niż wykształcenie oficerskie. Chwilowo nie miało to znaczenia, choć obaj wiedzieli, że może zostać wezwany do napraw podczas ataku wroga.
- Przypomnisz mi proszę, jaka jest ustandaryzowana optymalna szybkostrzelność karabinów automatycznych Dyrektoriatu? Sześćset na minutę? Siedemset pięćdziesiąt? - pytał cleując i wciąż wstrzymując się przed oddaniem ognia.
- Teoretycznie czy w praktyce? - zapytał Feniks rozkręcając lufy Graverera.
- Ile żrą! - odparł technik, teraz przekrzykując serię jednego z ich towarzyszy ten cielesny. Równie zajęty był celowaniem co wmawianiem sobie, że spodnie ma całe mokre i lepiące się od potu i wysiłku, wyłącznie potu i wysiłku...
- Zależy też od siły dzierżącego... w moim wypadku najlepszy efekt da maks. W Twoim, bez urazy, trzeba by trochę zmniejszyć. Nie mówiąc już o amunicji Cholerne ultrale... czy one zawsze były takie wielkie?
- Pierwsze widzę w wersji live. - zniżył głos. Obrócił głowę do towarzysza broni. - Marines mają CMCki, pełna stabilizacja, ja też mogę utrzymać broń na jeden magazynek. Jak szybko żrą IMPALERY?! - ostatnie słowo wykrzyczas, wobec kolejnego warkotu wspomnianej broni przy akompaniamencie wystrzału czołgu. W zasadzie strzelały jak szybko mogły. Dawały im poczucie bezpieczeństwa i jakkolwiek złudne, Baker chciał sądzić, że dopóki jest tuż przed nimi, są niepokonani. Wierzył sobie w pełni. W każde słowo.
- Może wystrzelić magazynek w niecałe 3 sekundy. - Feniks wciąż czekał. Posiadał w zasadzie gigantyczne magazynki jeśli chodzi o pojemność i miał ich sporo, ale Graverer miał niewielki zasięg. Nadrabiał to mocą.
- Jak sądzisz. Jeśli trafię mu w pysk granatem białofosforowym to się złoży?
- Spróbować nie zaszkodzi. Chyba, że bardzo chcesz mi zapisać dobytek w testamencie. Te granaty są warte pół patyka każdy... - Baker uśmiechnął się krzywo, po czym w dwie sekundy opróżnił cały magazynek karabinu szturmowego, równe dwadzieścia pocisków. Przeładował z kwaśną miną.
- Ale są potwornie skuteczne. Problem w tym, że jak już wejdzie w ich zasięg znaczy, że mamy kłopoty... Chyba będę musiał zrobić użytek z vultura który czeka na mnie z tyłu bunkra... wolałbym jednak z niego nie wychodzić...
Pierwszy raz strzelił a zergling zdawał się implodować sam w siebie gdy kula przeszła przez płytę na czole, i wyleciała dopiero zadem.
- Być może będziesz musiał. Jak wejdzie w zasięg i się okaże, że jednak... NIE JEST DOSTATECZNIE SKUTECZNY, NASZYCH DUP NIE OCALI NAWET BATALION SIŁ DOBOROWYCH MENGSKA! - krzyczał dalej, mimo, że w połowie jego podniesienia głosu seria się urwała. Krótsza niż myślał, ale za długa. Sam wystrzelił podwójnie pojedynczy pocisk, z powtórzeniem mającym ranić zerga, jednego z kłębiącej się masy. Raptem go zranił bez wyraźnego efektu i zanim zdążył dodać strumień ołowiu, trzypociskowa seria z impalera zmiotła rozerwała obcego.
- Wyłącz serie, pozostaw na semi-automacie. Szykuje się długa bitwa a magazynków nie przybywa.
I jakby na potwierdzenie swoich słów znów oddał pojedynczy strzał dziurawiąc psa na wylot
- Jak trafienie w pysk nie będzie wystarczyć wdrapię mu się na zad i wepchnę go w dupę. Jeśli to przeżyje to battercruiser z Yamatoganem nic nie da.
Baker uśmiechnął się.
- Twój sztuczny fiut mógłby się wreszcie do czegoś przydać, ale z braku laku mógłbyś spróbować wepchnąć ten swój bezużyteczny ołowiomiot mu w tyłek. Wtedy uwierzę, że Yamato odpada.
Feniks odwrócił się w stronę Bakera... o dziwo nie przestał oddawać swoich pojedynczych strzałów z których większość trafiała
- Mówiłem o granacie zboczeńcu... - i zaśmiał się swoim ciężkim, dudniącym basem odpalając granat odłamkowy w skupisko zerglingów.
Technik uśmiał się, tym razem pojedynczo wpakowując pociski w jednego zerglinga aż ten przestał się ruszać. Gdy zauważył z niesmakiem, że zużyć musiał na to połowę maga, uznał, że źle z nim i przestał zauważać wojnę. Spoważniał po chwili.
- Słuchaj, to jest problematyczna kwestia. Czołgi mają za cele przerzedzać hordę. Nie jestem strategiem, ale ukończyłem koniec końców akademię oficerską, mimo, że w stopniu podoficera. Jeżeli jeden z tych wielkich skurwieli - wskazał na jednego z odległych Ultralisków - zbliży się do bazy na odległość dwustu metrów, chłopcy poczują się jak nastoletnie dziewczynki w nowojorskim pubie. Te obliczenia nie są nadaremno - po prostu jak zaczną napierdalać, a będą to robić do wyczerpania amunicji byleby powstrzymać bydlaków, będziemy mieli jakieś dwie minuty życia, plus minus dwadzieścia sekund w zależności od sprawności w zmianie magazynków. Ktoś musi to zrobić... a tylko ty masz sprzęt i zdolności.
- Chciałeś powiedzieć, że tylko mi starczy odwagi i mam te cholerne granaty. Najpierw niech je czołgi spróbują ostrzelać. Jeśli to nie pomoże jak najbardziej urządzę akcję kamikadze, ale wtedy pewnie nie wrócę... Nim dojadę w zasięg strzału granatnika będę musiał przedrzeć się przez legion psów i hydrali.
A teraz pierwszy raz wystrzelił serię. O ile te 5 pocisków w ciągu 2 sekund można nazwać serią. Cóż... przynajmniej każdy ważył po pół kilo więc siłę ognia i tak miał znacznie przewyższającą Impalera...
Baker przygryzł wargę w zamyśleniu. Spojrzał w stronę wroga. Miał szalony plan, ale nie było czasu by zwlekać.
- Powiem Ci, co kombinuję. Całe życie bez powodzenia próbuję się dostać do jednostek specjalnych, ale wszyscy moi kumple i wspomniana raz przez Ciebie w pytaniu kobieta tam są. Rozkręciłbym tu jakiś dynamiczny burdel. Nikt tutaj nie zna Twoich możliwości. Uważam, że silna grupa powinna wziąć przynajmniej jeden Dropship i spróbować spuścić wpierdol samym hydralom z osłoną czołgu.
- Podoba mi się twoje myślenie. Jak we Władcy Pierścieni "Po śmierć i chwałę"... aaa... taki stary film. Pewno nie znasz. Wybacz, ale twój plan ma jedną wielką wadę. Ledwo przeżyjemy w bunkrach. A właściwie pewnie nie przeżyjemy. Bez nich będzie znacznie gorzej. Atak na plecy nie wiem czy wypali. Nikt nie mówi, że hydry muszę tam być. Z resztą gdyby wszystkie tam siedziały to wybacz ale wolę zostawić je czołgom niż włazić w piekło.
- Stary, mały oddział. Straciłem rachubę czasu, ale jest jeszcze więcej niż godzina. Nie mamy tyle amunicji, a oni mają coraz lepszą pozycję. - oddał kolejną długą serię, opróżniając magazynek. Załadował następny, szukając nieco bardziej odległego celu.
- A ich są setki. Przydała by się kawaleria. Banda szaleńców na vulturach prowadząca bitwę podjazdową.
- Niestety, mamy tylko jednego. - Baker wymamrotał pod nosem mimo jazgotu karabinu maszynowego nieopodal. I tak nie miał wątpliwości, że Feniks go usłyszał i zrozumiał. Choć musiał do tego zanalizować ruch jego warg i podgłośnić mikrofony.
- W bazie jest ich znacznie więcej. Jednego mamy tuż pod bunkrem. - z tymi słowy Feniks wstrzymał ogień i cofnął się o krok.
- Pogadaj ze Śrubą. Zmienię Cię na stanowisku albo polecę z Wami... - zgodnie ze swymi słowami, póki co technik zajął pozycję syntetyka. Gdy oparł broń na dwójnogu na stałe zamontowanym w bunkrze i podczepił zaczep, a potem mimo ograniczonego odrzutu połową magazynka spudłował a dopiero zużycie całej reszty powstrzymało kolejnego jednego z morza "psów" stwierdził, że będzie mu naprawdę ciężko stanąć na wysokości zadania...

Kovix 17-02-2011 22:11

Ja pierdolę. Alarm.

Śruba podniósł mętne oczy znad posłania, słysząc jednocześnie kroki i krzyki zrywających się żołnierzy. Sam wstał jak na sytuację zagrożenia życia dość powoli; w głowie szumiał mu jeszcze alkohol. Już parę dni temu stracił wiarę w zwycięstwo, stracił wiarę we wszystko. Nie wierzył, że ktoś tu jeszcze przyjdzie. Z każdą kolejną godziną tracił coraz więcej nadziei. I z każdą wypitą chyłkiem kolejką.

A jednak powlókł się do przydzielonego mu bunkra, choć przybył tam chyba ostatni. Postanowił nie dać po sobie poznać, że jest jeszcze pijany; przeładował broń. Następnie popatrzył na wykopane przez żołnierzy tunele (on sam wiele nie robił) – oczywiście okazałąy się nieskuteczne. Wszystko okazało się nieskuteczne, kurwa mać. Za nimi strzelały czołgi, jednak te robiły jakoś niewiele tym…

Ultraliski

Śruba momentalnie wytrzeźwiał. Te bydlęta były największymi istotami w całej galaktyce, żadne pierdolone strzały z czołgów nie przebijały ich pancerza dostatecznie głęboko, by zabić. A strzelanie do nich z karabinku wywoływało mniej więcej taki efekt, jak strzelanie do gwiazd. Żaden.

Śruba patrzył po ‘kolegach’. Każdy miotał się, próbując ustrzelić jak największą ilość potworów. Każdy próbował przeżyć. I w tej chwili zdał sobie sprawę, że on sam nie wystrzelił jeszcze ani jednego pocisku, że stoi i gapi się na wroga jak debil.
-Jesteś żołnierzem dupo! – powiedział sam sobie- Weź się w garść, albo będą opowiadać o dziwnym słupie w kształcie człowieka, który jakoś dostał się do bunkra.

Tommy uśmiechnął się sam do siebie ze swojego żarciku i zaczął strzelać, biorąc na cel mniejsze lub osłabione cele, pozostawiając potężniejsze hydry żołnierzom z większymi pukawami. Sam eliminował ranne już hydraliski lub psy, które uniknęły zapory ogniowej. I tak upływała mu każda sekunda w bunkrze, każda sekunda, która mogła być ostatnią…

Arvelus 18-02-2011 10:49

-Dowództwo! Mówi Adiutant bitewny Feniks Zero Pierwszy. Zgłaszam prośbę o udostępnienie mi jednego myśliwca, bądź chociaż transportera. Przydałby się też jakiś niewielki ładunek nuklearny. Mam plan na załatwienie ultrali, a przynajmniej jednego z nich....

Fearqin 20-02-2011 17:51

Sępy słynęły ze swojej niestabilności i zawodności. Podobno pracowano nad pojazdem tak szybkim jak sęp, ale bardziej stabilnym i mającym miotacze ognia. Sprytne. Jednak wielu wolało tą niestabilność sępa. W tym Vladimir. Motocykl zrobił swoje i odbił na ultralisku ślad. Trafił prosto w głowę, wybuch był intensywny, na dodatek w to samo miejsce uderzył pocisk z czołgu. Ultralisk miał dziurę w głowie. Padł na ziemie bokiem, rozgniatając niektóre zergi oraz zawalając trochę labiryntu. Sporo osób było zaskoczonych, ale pozytywnie. Dopóki szok nie przerodził się w nieuwagę. W paru miejscach zeglingi wskoczyły na bunkry i zaczęły je rozrywać. Większość była zabijana, ale jeden bunkier został zniszczony i zrobiła się luka. Lingi już biegła na czołg stojący zza niedawnym schronieniem.

Jednak ze zniszczonego bunkra ktoś przeżył, dwóch marinów wstało i rozpruło serią z karbinów trzy lingi już skaczące na czołg. Jeden z nich nadał przez radio
- Medyk do kurwy nędzy, mamy dwa trupy i jednego rannego do odratowania! Prędko!
Rzeczywiście w zgliszczach bunkra został jeden marine, Hendrix który odniósł pewne obrażenia. Zdecydowanie byl wartościowym żołnierzem, ze swoim ulepszonym kombinezonem i karabinem. Na Śrubie, który był medykiem i został wyposażony w odpowiedni sprzęt spoczywała spora odpowiedzialność. Bunkier był sąsiedni z tym w którym siedział on i jego koleżkowie.

- BAKER! Mój czołg ma problem z celowaniem i strzelaniem! Ładuj swoją dupę w SCV! Jest gdzieś za mną! - Głos zdecydowanie należał do Jacksona, to on siedział w czołgu zza rozwalonym bunkrem. Najwyraźniej dosięgło go parę przyjacielskich pocisków, które uratowały mu życie, albo lingi jednak coś zrobiły szponami dla pancerza czołgu.

- Posrało cię robocie? Jeśli stracisz choć jeden wahadłowiec, możemy nie mieć szans by wszystkich stąd zabrać! Zginęło już dziesięć osób, mamy obecnie sześćdziesiąt, w każdym statku mieści się niby piętnaście osób więc i tak mamy ścisk, musieliśmy wywalić wszystko co nie przyda się w ucieczce, w tym żarcie, więc nie ma opcji żebyś zajebał nam statek! - Dowódca bazy był zdecydowanie podirytowany, sam ciągle rozmawiał z flota i informował o obecnym stanie zarówno tych w przestrzeni kosmicznej, jak i podwładnych walczących o życie.

-2- 24-02-2011 12:53

- O kurwa. - pogratulował w skrytym podziwie dokonania Zapalniczce Baker. To znacznie zdejmowało presję z czołgów.
Gorzej, że zergowie mieli zapasowego Ultraliska.

- BAKER! Mój czołg ma problem z celowaniem i strzelaniem! Ładuj swoją dupę w SCV! Jest gdzieś za mną!
- Jestem łącznościowcem, do kurwy nędzy! Biegnę! - wykrzyczał do komunikatora. Spojrzał jeszcze raz na krwawą jatkę dziejącą się przed nimi.

Zergów nic nie obchodziły straty. Parli naprzód. Nigdy straty ostatecznie nie wpływały na nich. Nie było wojny na wyniszczenie. Ludzi była ograniczona liczba w sektorze Koprulu, w całej galaktyce. Liczebność zergów ograniczały tylko czas, surowce i warunki utworzenia przyczółku. Zagryzł zęby na te ponure myśli, zostawił karabin i ruszył do wyjścia, przyczepione do pasa taktycznego narzędzia manierka i pistolety obijały się o siebie szaleńczo zastępując mu dzwonienie zębami. Żuchwę miał zaciśniętą z napięcia, wszystkie żyły i tętnice wychodziły pod skórą, pulsując na jego szyi, cały ściekał potem. Wyglądał jakby był na amfetaminie.
Gdyby ją miał, pewnie by był.

W drodze do wyjścia wpadł na Śrubę.
- Hej, zaraz, Patterson! Zostałem wezwany do czołgu! Dokąd? Sami zapalniczka i Feniks nie utrzymają bunkra! - wywrzeszczał by przekrzyczeć nagle nasilony jazgot broni automatycznej, narastający w crescendo i zwiastujący wizualizację tego dźwięku - wysokie nuty, obcych dobiegających do bunkrów coraz bliżej, przesuwającą się linię morderczych istot. Baker nie miał czasu działać, powiedział swoje. Ruszył biegiem do SCVa, zgarniając tylko własną strzelbę do samoobrony.
- Jackson, otwórz klapę bezpieczeństwa w suficie, przed wizjerem spektroskopów celowniczych i podłącz dwa czerwone przewody, żeby odpadła główna płyta ochronna otworów strzeleckich i napierdalaj "na oko" dopóki nie naprawię przyrządów. Już biegnę! - poinstruował żołnierza.

Tylko techników czekała jazda jak jego. Ale działania naprawcze będąc bezbronnym pośrodku rzezi miały swój urok. Jeżeli coś się spierdoliło i wszyscy ginęli, nie była to wina technika...
Zazwyczaj. Gorzej, jeżeli to technik spierdolił, i to całkiem literalnie całą swoją osobą. Baker zbierał całą swoją odwagę na nadchodzące minuty by w połowie naprawy nie wyskoczyć z SCVa i nie uciec do statku...

Radagast 27-02-2011 23:20

"W tym szaleństwie jest metoda" powiedział ktoś kiedyś. Niewątpliwie miał rację, choć zachowane źródła nie wspominają, czy owe słowa wyrzekł wystrzeliwując Sępy w Ultraliski.

Pocisk trafił aż zaskakująco celnie. Eksplozja materiałów wybuchowych i paliwa w baku wykonała swoje zadanie. Jeden z olbrzymów padł. Optymistycznie patrząc, to aż połowa. Zapalniczka był pełen dumy ze swojego dzieła, ale i podziwu dla Thomsona, że w tak trudnych warunkach tak starannie wycelował. Oczywiście olbrzymi udział miał tu najzwyklejszy ślepy los, ale przecież za kilka lat nikt nie będzie opowiadał "Mieliśmy okropnego fuksa, że Ultralisk oberwał przelatującym Sępem", tylko "Ci goście trzasnęli Ultraliska w łeb motocyklem. Wyobrażasz to sobie?!" Oczywiście przy założeniu, że ktoś pożyje wystarczająco długo, żeby takie opowieści przy kominku snuć.

Niestety nie było czasu ani na oblewanie sukcesu prototypowej broni, ani na marzenia o spokojnej starości. Trzeba było na tę starość sobie porządnie zapracować.
- Thomson, zostaw ze dwa na Ultraliska, a resztę odpalaj w skupiska hydr! - wydarł się do radia. Nie miał zamiaru dłużej podawać współrzędnych do strzału, bo mrowie atakujących było tak duże, że gdzie Sęp nie uderzy, tam będzie miał co zabić.
Zapalniczka już miał zamiar schować się w bunkrze i stamtąd prowadzić ostrzał, ale zauważył, że sąsiedni bunkier padł. Nie pamiętał kto w nim siedział, ani czy go lubił (zapewne nie, w końcu oficjalnie nikogo nie lubił), ale nie miało to większego znaczenia. Najszybciej jak umiał ruszył w tatmą stronę. W przebłysku inteligencji dobył Enforcera, żeby nie przypalić głów sojusznikom, a móc atakować z większej odległości. Gdy tylko coś się nawinęło, naciskał spust. Wyrządzane szkody nie były duże, ale wystarczały, żeby np. zatrzymać Zerglinga, który właśnie się na kogoś rzucał. Dobić go mógł już ten uratowany.

W końcu dobiegł w miejsce, gdzie toczyła się najbardziej zacięta walka. Długim susem wskoczył przed jednego z żołnierzy, zbyt oslabionego upływem krwi, żeby strzelać. Pistolet schował do kabury i odpalił miotacze. Atakując obszar przed sobą, pozwolił nieopatrznie jakiemuś psu zajść się od boku. Gdy go dostrzegł tamten już skakał do ataku. Vladimir zdążył jedynie opuścić nieco rękę, tak że uderzenie pazurów nie trafiło, natomiast na jego przedramieniu zacinęła się szczęka Zerglinga. Pancerz ugiął się, powodując dość silny nacisk na ciało, ale Vlad prawie nie czuł bólu. Wolną rękę przyłożył stworowi do łba i poczęstował go pióropuszem ognia. Trochę napalmu zostało na pancerzu, nieprzyjemnie go podgrzewając, ale na to też nie zwracał zbytniej uwagi. Pozbywszy się napastnika znów zaczął atakować wszystkich Zergów, którzy nawinęli mu się pod dysze. Parł naprzód i naprzód. Zapamiętał się całkowicie w szale niszczenia i palenia. A Zergowie zdawali się czmychać gdy się zbliżał. Nagle poczuł chwyt za bark. Odruchowo uderzył łokciem za siebie. Odpowiedział mu metaliczny huk i jęk bólu.
- Zgłupiałeś?! Zaraz Cię okrążą! Wracaj do szyku! - usłyszał w końcu głos żołnierza stojącego za nim. Darł się tak od dłuższej chwili, ale do zaślepionego furią Zapalniczki to nie docierało. Dopiero teraz trzeźwiej spojrzał na sytuację. Rzeczywiście Zergowie cofając się przed nim, wciągali go w pułapkę. Jeszcze kilka kroków i rzuciliby się na niego ze wszystkich stron. Dodatkowo w jego udzie tkwił całkiem pokaźny kolec hydraliska. Na szczęście minął ciało i przebił tylko pancerz na wylot, ale kwaśny jad zadawał spory ból.
- Dzięki - burknął tylko i posłusznie wrócił na pozycje.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172