lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Starcraft] Są wszędzie! (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/9362-starcraft-sa-wszedzie.html)

-2- 02-01-2011 15:13

Od początku praktycznie, Baker towarzyszył siłą rozkazu i struktury jednostki w anihilacji wysuniętego przyczółka zergów, ale nie brał w tym udziału. Podczas trwającej rzezi, stał, mając pomiędzy liniami Marines a sobą czołg, którego pancerz pomarańczowiał łuną potężnych płomieni Firebatów i podoficerowi przez krótką chwilę przeszła myśl, że ten psychopata, Zapalniczka na pewno dobrze się bawi. Cokolwiek, jego to nie obchodziło. Siedział w miarę spokojnie, choć i tak spięty, robiąc ile się da by zignorować odpychające odgłosy toczącej się tam masakry - nie miał pancerza CMC, a jedynie słuchawki podłączone do przenośnej radiostacji, którą przytaszczył ze sobą i ustawił za zaparkowanym czołgiem z paroma drobiazgami pozostawionymi przez Marines i narzędziami, które również jeden z żołnierzy zgodził się ponieść aż tutaj, choć raczej liczyli się z usterkami niż uszkodzeniami, tak pancerzy jak i pojazdów. Mimo to, cały czas był spięty. Zdarzyło mu się wczołgiwać uzbrojonym jedynie w latarkę w leże zergów i zwalczyć własne słabości, ale nigdy nie był w stanie być w pełni spokojny, jego opanowanie było powierzchowne, choć przynajmniej niemal nie do złamania. Tak szkolono łącznościowców w armii, gdzie mogli być dla innych ludzi pierwszym celem, a rzadko dysponowali innym pancerzem niż kamizelka kuloodporna, która, nawiasem mówiąc, gówno dawała przeciw przeciwpancernym pociskom Impalera.

Tak czy siak uzbrojony w parę pistoletów (na zapas, strzelanie z obu wszak lepiej zostawić Clintowi Eastwoodowi z antycznych już niemal westernów i podobnym desperatom w rzeczywistości) i strzelbę bojową, bez pancerza, nie nadawał się ani trochę na pomoc przy eksterminacji obcych, a istniało ryzyko wypadku, gdyby któryś hydralisk splunął, jakiś zergling nie został dobity. Poza tym miał swoje mało wymagające zadanie odbierania rozkazów dowództwa, utrzymywania pasma łączności dalekiego zasięgu dla oddziału oraz komunikacji ogólnej całego improwizowanego zgrupowania bojowego. Pierwszy kwadrans to był zgiełk, brak koordynacji i nieogarnialna entropia wobec przełączania odbiorników z czołgów i specjalnie zaprojektowanego, pełnego anten vulture'a na radiostacje polowe piechoty, meldunki o pierwszych kontaktach, meldowanie obecności jednostek, wstępne rozkazy oraz rozpoznanie dalekiego zasięgu prosto z bazy. Teraz siedział w pyle, zapalając kolejnego papierosa i wmawiając sobie, że już niedługo znajdą się ponownie za linią bunkrów. Zastanawiał się, dlaczego zergowie postawili tu kolonię, nie wiedział zbyt wiele o ich biologii, sposobie myślenia czy innych abstraktach, ale zergowie już nie raz prezentowali doskonale wykorzystywane pragmatyczne strategiczne planowanie, a ludzie uczyli się tego w bolesny sposób.
- Tu charlie trzy trzy, kontakt minutowy. - wypuścił dym papierosowy, otwierając oczy. - Wszystka gra.
Terranie mieli swoje procedury. Sporo żołnierzy piechoty wobec charakteru służby i prostoty obowiązków traciło dyscyplinę czy wojskową rzetelność - przestawali się golić, godnie prezentować, trwać przy regularnym harmonogramie dnia czy przestrzegać protokołów wojskowych. Za tym szło odejście chęci do walki lub wzrost. Ludzie zaplecza jednak, idioci ganiający na tyłach tego teatru, nie mogący nawet czerpać zazwyczaj korzyści ze stopnia podoficerskiego nigdy nie mogli sobie na to pozwolić. Żadna operacja nie byłaby bezpieczna bez rzetelnego kontaktu i uposażenia łącznościowego, bez systemów radiolokacyjnych, bez koordynacji i współpracy jednostek zapewnionych dzięki nim.
Zaszczytność tej funkcji zdawali się doceniać jedynie snajperzy wroga. Przynajmniej zergowie ich nie mieli. Z drugiej strony, zergowie szli na masakrę, a nie pokój na ich warunkach i dojenie gospodarcze, interesowała ich tyleż zdobycz terytorialna i surowcowa, co eksterminacja wrogów.

Może dlatego teraz wszyscy stali tu, jak kretyni, mimo że w normalnych warunkach każdy rozsądny człowiek zrobiłby wszystko, by zabierać jak najdalej od takiej wojny.

Przytrzymał peta w ustach, rozmasowując skronie. Nie wyspał się zbyt dobrze, ani szczególnie długo. W kąpieli zmył pot i pustynny pył, który tak go irytował, ale wobec forsownego marszu przez pustynię bez pancerza narażał tylko swoją psychikę na szwank wobec kolejnej frustrującej porażki z losem. Nie podobało mu się, że tutaj był, ale nie mógł nic na to poradzić.
Jeżeli ujdzie z tej planety z życiem, nic go już nie powstrzyma przed dołączeniem do sił specjalnych, zaangażowanych przecież w operacje przeciw ludziom. Wolał już zostać docenionym przez wrogich strzelców wyborowych.

Od myśli ponownie oderwało go poruszenie ziemi w okolicy. Patrzył ze skrzywieniem, jak w odległości kilkunastu metrów coś się wykopuje i przestraszony nie na żarty podniósł się i doskoczył do strzelby.
- Oddział Charlie, zostawiliście tu jednego!
- Mamy tu tuziny, koleś! Nie zawracaj głowy! - wtrącił na linii drugiego pododdziału, dowodzonego przez chyba kaprala... albo odpowiednik Pattersona. Na szczęście on sam się wtrącił.
- Nie pyskuj. Baker, biorę dwóch chłopców, wskakuj za czołg.
Całą ta dyskusja nie był już udziałem podoficera, zostawił radiostację i cofnął się pod sam pancerz pojazdu. Wyglądało na to, że właśnie został doceniony.
Na jego szczęście był to jedynie zergling. Baker wiedział, że hydralisk splunąłby kolcem zanim trzej Marines, którzy momentalnie wyszli zza jednego z rozstawionych w okolicy pojazdów poszatkowaliby go kulami, zwisłby przybity do pancerza.
Inna sprawa, że stwór mimo błyskawicznych ruchów został poszatkowany kulami w pół drogi. Dogorywając, karykaturalnie zaczął się czołgać i pomagać sobie w ruchu tylnymi szponami, przywodząc Bakerowi na myśl jamnika kopulującego z ziemią, albo ślimaka, zostawiającego za sobą ohydny krwawy śluz. Był jednak zbyt poruszony, by zwymiotować.
- Już wszystko gra, panie łącznościowy. - kapral podszedł, odsłaniając kompozytową osłonę twarzy pancerza, ciesząc się z chwili przerwy. W tym czasie jeden z Marines obserwował uważnie okolicę a drugi podszedł do sunącego zerglinga i zgniótł mu czaszkę opancerzonym butem, taktownie odczekawszy chwilkę, żeby Baker mógł odwrócić wzrok.
- Chyba nie puścisz na mnie pawia jak pijak, co?
- Nie... nie sądzę. - łącznościowiec wzrokiem omijał jednego z kompanów Zapalniczki do picia, wbijając wzrok w resztki zerglinga.
- Może ich być więcej. Może taki mają plan, zdać się na naszą nieostrożność. Pogadam z tymi z bazy, co sądzę o dokładności ich skanu.
Alpha trzy trzy, kontakt! Liczne cele wykopują się z zie... nagle głos z radiostacji urwał się, przywracając harmider wydających poprawki dowódców.

Stało się coś złego.

- Tam jest ich więcej! - wskazał żołńierz wycierający jeszcze przed chwilą pancerną nogę z resztek stwora.
Nagle, dookoła nich zaroiło się od zergów. Wszyscy trzej Marines otworzyli ogień, ale gdy w ułamku sekund Hydralisk wyskoczył między nimi a oddalonym może o dziesięć metrów żołnierzem, i łącznościowiec i kapral wiedzieli, że jest martwy.
- Kurwaaaa! - zaczął wrzeszczeć zaskoczony, posyłając kule praktycznie dookoła, stwarzając zagrożenie dla reszty. Kapral stanął przed Bakerem, pociski rykoszetujące od jego pancerza lub wchodzące w jego wewnętrzne powłoki sprawiły, że temu ostatniemu zadzwoniły zęby od nagłego zaciśnięcia szczęk. Nie słyszał, co woła do niego kapral i nie patrzył, jak on i drugi żołnierz z krwawym, ale niewystarczającym skutkiem ostrzeliwują zerga a wiele pocisków trafia w krwawych rozpryskach ich zgubionego towarzysza. Zarzucił i ściągnął pas od strzelby i zgarnął radiostację, by ruszyć biegiem dookoła pojazdu, do reszty Marines. Czołgista jeszcze niczego nie zauważył, dalej prowadząc metodyczny ogień do centrum legowiska-pułapki, nie usuwając unieruchamiających go podpór. Nie wiedząc czemu dokładnie, Baker stwierdził, że kierujący zewnętrznym pierścieniem nieruchomych czołgów załoganci też są co do jednego martwi, choć jeszcze o tym nie wiedzą.

Wrzasnął, gdy zergling wyrósł przed nim jak spod ziemi, a może dosłownie tak, wyskakując z piasku wierzgając motorycznie optymalnym, dla analitycznego umysłu optymalnym i doskonałym ruchem by schwycić ofiarę. Baker został spryskany krwią, gdy biegnący obok niego kapral z przyłożenia posłał serię na pół magazynka w sekundę w ofiarę, drugą ręką pancerza zaś wyjął Bakerowi z objęć ważącą ponad trzydzieści kilo radiostację, której podoficer nie miał czasu założyć na plecy.
- Biegnij! - odezwał się w jego osobistym komunikatorze ustawionym na pasmo oddziału głos pancernej sylwetki o już opuszczonej osłonie na twarz.

Baker z zacięciem i skoordynowanymi ruchami mimo uprzedniego zaskoczenia podniósł oburącz strzelbę i ruszył przez półtorametrową przerwę między czołgami, momentalnie znajdując się po drugiej stronie, w biegu posyłając pocisk w zerglinga w odpowiedniej trajektorii, w skoku, w locie. Siła uderzenia posłała go na piach, choć rozprysk nie uszkodził kończyn i dostatecznie wielu mięśni. Nie czuł bólu, był już na odnóżach gotów do zabicia przebiegającego obok człowieka zanim kolejny pocisk ze strzelby posłał go cztery metry w tył. To też nie wystarczyło, ale Baker po prostu biegł dalej, a kapral był znacznie niebezpieczniejszym przeciwnikiem i nie omieszkał pozbyć się całej pozostałej amunicji z magazynka. Też przebiegł, zerkając przez ramię na drugiego z żołnierzy, cofającego się do przerwy między czołgami tyłem, cały czas osłaniającego ich ogniem zaporowym, teraz walczącego o życie.
Przegrał.

Oni jednak nie mieli czasu, a to nie była pierwsza pokładająca zaufanie w pancerz ofiara Hydralisków w tej wojnie.

Byli po drugiej stronie może dziesięć sekund po tym, jak Baker wypuścił z gęby fajka z wrażenia, a już czuli niemal euforyczne doznanie wygranej walki o przetrwanie.
Niemal. Bo zergowie dopiero zaczynali, a ich widoczna na równinie baza chyba właśnie stała się celem ataku.

A oni sami byli w piekle.
Przynajmniej nie trzeba wszystkich uświadamiać.

Baker przysiągłby, że słyszy głos robota na kanale łącznościowym, ale nie rozróżniał zupełnie słów w harmidrze wydającym się grupowym okrzykiem zaskoczenia. Wskazał towarzyszowi czołg w drugiej linii, mobilny, domyślnie wspierający piechotę w eliminacji żywych organizmów szukających ofiar w zamierzonej rzezi.
Rzezi...

Kiedy ruszali, otoczeni byli przez strzelających do masy celów Marines, gdy dotarli do niego, byli sami, otoczeni trupami i zergami od których odsunęli się, dalej rozpraszając, żołnierze. Baker odstrzelił łeb atakującemu ich zerglingowi, a kapral rzucił radiostację obok pojazdu i włożył magazynek w miejsce poprzedniego, który wysunął się z broni samoczynnie po jego opróżnieniu. Gdyby nie jakiś zabłąkany Firebat z innego oddziału, kilka zerglingów rzuciłoby się na nich i Baker nie zdołałby ich osłonić, a tak biedak ściągnął na siebie uwagę.

Kapral nie był ani trochę zadowolony, że drugi raz podczas tego dnia musi strzelać do swoich kompanów. Eksplozja zbiornika zmiotła zerglingi, na chwilę tworząc pusty punkt blisko centrum bazy, dobry dla Marines do zbiórki, dookoła łącznościowca.
Łącznościowiec też nie miał nic przeciwko dodatkowej ochronie.

- TU CHARLIE TRZY TRZY, POTRZEBUJEMY WSPARCIA!
Jednak kwestie łączności w poniżej bazie stanu osobowego pozostawały może na głowie może jednej osoby. Kto umiał strzelać był potrzebny. Oczywiście, oficer nie odpowiedział, choć pewnie usłyszał.
Baker sobie sprawę z absurdalności własnej prośby. Przynajmniej ci tam już wiedzieli, że na pewno nie dostaną wsparcia.
- Kto jest odpowiedzialny za skan terenu?! Mamy łączność satelitarną, mieliśmy zrobić skan! Są wszędzie pod ziemią!
- Zabijemy tego skurwiela, ale może najpierw wypadałoby skrzyknąć chłopaków! Popierdoliło cię?! - rzucił jakiś żołnierz, który tu przybiegł.
- Koniec amunicji! - krzyknął kapral, trzy magazynki porzucone u jego stóp. Drugi żołnierz wręczył mu kolejny, ale Enforcery musiały pozostać w gotowości.

Rzeź trwała nadal, po swoim właściwym rozpoczęciu.

Baker uspokoił swój głos. Wziął głęboki oddech i postarał się mówić najgłośniej i najwyraźniej jak może.
- Jeżeli mnie słyszysz, proszę zadziałaj w odpowiedni sposób. Jeżeli macie jakiekolwiek transportery powietrzne, zabierajcie się stamtąd zanim będzie za późno. Jeśli jest jeden, może pomogę podając, że nasze dowództwo nie czeka na swoich podkomendnych. Jeżeli uda Ci się uciec i miałbyś poczucie wdzięczności, konieczności i przede wszystkim możliwość... Ruszamy... w kierunku...
- W linii prostej od głównej bazy! - krzyknął kapral. - Śruba tak podaje!
- Czy Hendrix żyje?! - krzyknął drugi żołnierz, przerywając ogień, mając sekundę wytchnienia od zagrożenia i nie chcąc przeszkodzić Bakerowi. Wykorzystał okazję i razem z kapralem podbiegli do dwóch ciał oddalonych o kilka metrów, jeden osłaniał, drugi szukał niezużytych magazynków.
- W linii prostej od naszej głównej bazy. - dokończył Baker. - Powodzenia! - niemal wykrzyknął, gdy eksplozja rozerwała pobliski czołg z pierwszej zewnętrznej linii.
- Mamy jakieś trzydzieści dodatkowych sekund życia! - krzyknął kapral, podając magazynek drugiemu żołnierzowi. Kilku Marines już się gromadziło, zergów o wiele więcej, o wiele więcej hydralisków, czołg nie prowadził mobilnej ochrony, pomiędzy żywymi strukturami zergów a pierścieniem zewnętrznych czołgów stwarzając punkt zborny. Baker wciąż utrzymywał połączenie radiostacji w nadziei na odpowiedź. Dostrzegł jednak Pattersona, jak reszta cofającego się do nich. Natychmiast się z nim połączył.

- Patterson, słuchaj, jesteśmy na potencjalnie krótkiej misji... - obok prześlizgnął się w powietrzu Vulture Feniksa, choć Baker nie miał pojęcia czy wycofywał się, czy zataczał koło i wciąż wspierał Marines wykorzystując mobilność i granatnik - i nie mamy ani zaopatrzenia, ani dodatkowej amunicji. Wciąż jest ich tu więcej, a na otwartym terenie będą nas ścigać do upadłego i nie będziemy mieli jak się bronić przed atakiem ze wszystkich stron. Poza tym to już zasadzka, oni mogą być też dalej i najpewniej czekają. Mamy szanse wykorzystując ograniczone pola strzeleckie i ograniczone drogi ataku... pomiędzy strukturami zergów i z pozostałymi pojazdami, tutaj. Albo tam, gdzie nas naprawdę potrzebują, o ile zdążylibyśmy dotrzeć. - nie patrzył, jak obaj stojący obok obrońcy wytrzeszczają oczy na obie sugestie, on sam nie wierzył, w to co mówił.
Ale nikt nie może przeżyć na pustyni, zwłaszcza ataku wroga. Biorąc pod uwagę ich eksodus z bazy Sokołowa, wrócili z martwych. I mieli czas i zapasy. Przeżyli, choć powinni umrzeć.

Nikt nie ma tyle szczęścia by stało się to dwukrotnie.

Fearqin 05-01-2011 19:39

Hendrix był zdezorientowany na tyle na ile to było możliwe. Wszystko bardzo się pomieszało. Ocucił się dopiero gdy zobaczył jak zergling przekłuwa kolcem Sowę, a potem wraz z kolegą naskakuje na niego i zaczyna rozszarpywać. Krew ocuciła go, pewniej chwycił karabin z przymocowanym granatnikiem, który miał chyba od czasów niemowlęcia i wystrzelił jeden granat w dwójkę zerglingów, od razu się udały się na wieczny spoczynek.

Na radiu nadał wiadomość:
- Ten kto mnie słyszy! W tej chwili udaje się na wschód, macie pojazdy czy nie, możecie ruszać za mną. Jadę do chyba ostatniej bazy. - "Avers" była bardziej podobna do lotniska niż do bazy. Właściwie to to miejsce zergowie powinni zaatakować jako ostatnie, ale jednak z tego co wynikało z ostatnich wieści, w okolicy Aversu nie widziano żądnych zergów.

Hendrix wsiadł na vultura i ruszył. Za nim były dwa czołgi i parę vulturów, jednak ktoś chciał przeżyć.
Po parunastu minutach nie było widać zergów, rozmowy przez radio były liczne, ale dotyczył tylko i wyłącznie przetrwania.

Wtedy właśnie Hendrix, wciąż jadący na przodzie o mało nie wywrócił vultura. Jakby o coś walnął, o skałę czy coś, ale skała nie zostawia krwawego śladu. Zaś zergling który właśnie wylazł z ziemi, owszem.

Niektórzy na vulturach nie mieli tyle szczęścia. Tam pieski wylazły natychmiast i skoczyły na kierowców. Feniks takiego delikwenta strąciła potężną łapą w locie i odrzucił go na bok, ten zaś walnął w innego psa, który akurat skakał na innego kierowcę. Tak też robot uratował życie, starszemu już żołnierzowi, ten nie omieszkał podziękować mu za to, ale za uścisk dłoni na razie nie miał co liczyć.

Jednak większość takich kretów wykopała się za późno i po jakimś czasie zostały w tyle.

***

Nie dało się zobaczyć kiedy nastała noc, ale można było poczuć lekkie ochłodzenie. Poza tym były zegary. Oczywiście zatrzymywanie się nie było aż tak genialnym pomysłem, ale wszyscy kierowcy vulturów (oprócz Feniksa) nie mogli wytrzymać dwóch dni ciągłej jazdy do bazy.

Krótki postój, miał trwać maksimum sześć godzin. W ten czas trzeba było wystawić warty. Oczywiście robot wziął na siebie największą część, ale jak się okazało całe pilnowanie było bezcelowe.

Zostało ich dziewięciu. Po trzy osoby w każdym czołgu, Feniks i Hendrix na vulturze oraz James Giggs, żołnierz grubo po czterdziestce z wielką strzelbą snajperską, któremu to Feniks uratował życie.

Radagast 11-01-2011 23:52

Vladimir ponownie jechał na tylnym pancerzu czołgu, trzymając się jedną ręką za uchwyt na wieży, żeby nie spaść. Droga, jeśli można to tak nazwać, była mocno wyboista, a oni wyciskali ze swoich pojazdów tyle ile fabryka dała. No może z Sępów nie, bo te były przystosowane do znacznie wyższych prędkości. Ale przecież ich kierowcy nie mogli zostawić towarzyszy w tyle. Nie mogli, bo by zginęli. W jedności była ich siła i ich jedyna nadzieja. Jakkolwiek Zapalniczka dość się nasłuchał farmazonów z gatunku "Jeden za wszystkich" i "Zwycięstwo jest najważniejsze", którymi karmili ich dowódcy, to tym razem musiał się z nimi zgodzić. W sytuacji, w której się znajdowali egoizm był śmiertelną chorobą.

Zasadzka zerglingów była tyleż zaskakująca co nieudolna. Psie siły były wystarczające, żeby im sprawić poważne problemy, ale za późno rozpoczęły natarcie, przez co błyskawicznie zostały w tyle. Jednak w tej krótkiej potyczce Vlad też musiał się wykazać. To już był koniec oszczędzania amunicji, teraz trzeba było oszczędzać ludzi. Wychylał się na boki najdalej jak mógł, żeby sięgnąć płomieniem ze swojego miotacza parszywych wrogów. Mimo to nie obyło się bez strat.

Gdy zapadła noc powietrze stało się dużo bardziej rześkie. Zapalniczka pozwalał mu wlatywać przez otwartą przesłonę hełmu i chłodzić spocone ciało. Spocone tak z gorąca, jak ze strachu. W czasie ostatniej potyczki puścił się oboma rękoma akurat chwilę przed tym, jak czołg uderzył w spory kamień. Oczywiście pojazdowi nic się nie stało, ale podrzucony w górę żołnierz tylko cudem nie spadł na ziemię. Do tej pory widział oczyma wyobraźni los, jaki by go spotkał. Wiedział, że nikt normalny w takiej sytuacji nie zatrzymywałby się, żeby dać mu szansę. Nikt nie naraziłby bezpieczeństwa całej grupy dla jego jednego.

Po pewnym czasie zatrzymali się.
- Szto eta? Postój? - mruknął niezadowolony. - Nie mamy czasu na odpoczynek. Zmieńmy kierowców i ruszajmy dalej. W tanku też można spać. A Sępy albo na hol, albo jednego wyrzucić. W tej sytuacji chyba nie musimy się martwić o majątek armii. W razie czego wszyscy zgodnie zeznamy, że tylko tyle sprzętu przetrwało bitwę. Da? Osobiście chciałbym dotrzeć do bazy zanim ją też zniszczą Zergowie.
W ogóle nie rozumiał, jak można było zarządzić postój. Rozumiał zmęczenie wszystkich, ale uważał, że tylko pozostanie w ruchu daje im szanse przeżycia. Poza tym to miejsce wydawało mu się zbyt otwarte. Byli widoczni z daleka, co w przypadku zergów niekoniecznie działało w dwie strony. Owszem trudno ich było okrążyć, ale jeśli ich odpoczynek zostanie zakłócony atakiem, to i tak będą w poważnych tarapatach. Dlatego właśnie stanowczo nawoływał wszystkich do jeszcze jednego zrywu i wyruszenia naprzód już teraz.

Arvelus 12-01-2011 11:13

Feniks Zero Pierwszy krążył wokół ewakuującej się grupy starając się osłaniać i ściągać na siebie uwagę psów. Mordował ich zarówno pociskami jak i bagnetem, czy granatami poduszkowca oraz samym poduszkowcem gdy była taka okazja. Włamał się głęboko w system vultura poznając jego możliwości i cały czas balansował na krawędzi wyciskając z niego równo 95%. Wolał nie skakać do 100 bo wtedy byłby szybszy i tak o 1/19 a można łatwo zniszczyć silnik.
Przedzierali się przez pole walki jak burza niszcząc co się dało, paląc i siekając wrogów. Na szczęście główną siła uderzeniową zergów są zerglingi, a hydrali jest znacznie mniej. Inaczej mieli by poważne kłopoty. Daleko przed nimi zobaczył goliatha walczącego zaciekle z pół tuzinem psów i hydralem raz po raz faszerującym go swoimi kłami. Inni tego nie widzieli, działo się to za daleko, zbyt duży zgiełk, zbyt byli zajęci doraźną obroną. Takie zalety bycia adiutantem. Można się skupić na wielu rzeczach na raz bez strat w żadnej z tych spraw.
Wybił przed grupę na pełnej mocy. Może się uda jeszcze mu pomóc. Pilot zdeptał kolejnego psa i rozstrzelał hydrala, jednak dwa zerglingi już siedziały mu nogach rozwalając je swoimi ostrzami. Jeden został odstrzelony przez wielki CKM na ramieniu choć pociski uszkodziły też samą kończynę. Jednak w tym momencie drugi już przebił się przez pancerz na drugiej i zniszczył układ hydrauliczny. Goliath runął na ziemię miażdżąc jedno ramię. Zaraz przybyły kolejne 3 zergi. Nim dobiegły odstrzelił dwa, ale trzeci zniszczył ostatnie działające ramię i teraz dobierał się do pancerza na torsie. Feniks jeszcze przyspieszył.
-Zaraz zatrę silnik- warknął sam do siebie osiągając 113% mocy, nie dobrze, same ogniwa mogą wybuchnąć... Wyciągnął rękę z gravererem i rozkręcił lufy czekając aż wejdzie w zasięg. Jeszcze trochę... Pies właśnie przebił pancerz i zabrał się do powiększania dziury by dobrać się do człowieka w środku po raz kolejny udowadniając, że zergi to nie są zwykłe głupie zwierzęta, ale wiedzą co robią. Pilot zaczął strzelać. Lekki kaliber pistoletu powodował pęknięcia pancerza, ale nie ranił zbyt mocno, jednak pies zasłonił się ostrzami i łapami by nie obrywać po głowie. Gdy ostrzał nie ustał zagulgotał jak to robią zerglingi i wzniósł w górę oba ostrza. "Teraz albo nigdy" Wyszeptał Feniks decydując, że nie będzie czekał aż wejdzie w ZPS, zasięg pewnego strzału, czyli taki w którym nie może spudłować...
Pilot tylko zobaczył jak psem zarzuca w lewo i stamtąd unosi się chmura krwi i odłamków pancerza, a po prawej ma dziurę wielkości pięści. Odsiecz przybyła. Spróbował otworzyć właz, ale był poważnie uszkodzony, nie działał. Feniks nie czekał. Zeskoczył z poduszkowca i osobiście ją wyrwał odrzucając na bok.
-Wskakuj na bagażnik- wskazał na vultura kciukiem a sam wyrwał pas amunicji z uszkodzonego ramienia goliatha. Pociągnął zwijając oburącz ją w rulon aż się skończyła. Zajęło to chwilę. Projektując to graverera uznał, że wszystkie zużywalne części muszą być szeroko dostępne, dostosował kaliber do dział goliatha. Sama budowa robota pozwalała na łatwe dostanie się do amunicji.
-Co ty tam robisz?!- zapytał pół retorycznie zaskoczony pilot. Logiczne było, że powinni uciekać. To tylko szczęście, że jeszcze nic do nich nie dopadło. Ale Feniks myślał szerzej. Cały czas monitorował wszystko wokół więc żaden pies by go nie zaskoczył, a amunicja będzie potem bardzo potrzebna. Chętnie zabrałby jeszcze ogniwa, ale miał całkiem spory zapas a do tych w goliacie ciężko się dostać.
Wskoczył spowrotem na poduszkowiec kładąc pas amunicji na nogach. Potem trzeba będzie przeładować to do magazynków bo graverer nie stosuje pasów pocisków, ale magazynki, lecz to potem.
-Trzymaj się!
Gwałtownie wykręcił o 180 stopni i skierował się do konwoju. Strzelał teraz do wszystkich zergów których widział. Koniec oszczędzania amunicji. Każdy jeden którego zabije to jeden mniej który stanie drodze reszty. Pilot tylko mocno się trzymał pancerza.
Po chwili byli już przy reszcie. Wyrównał z czołgiem, dając pilotowi możliwość by na niego wskoczyć. Mimo wszystko towarzyszenie Feniksowi nie jest zbyt bezpieczne.
-Jak się nazywasz?!- pilot zakrzyknął nim robot odjechał dalej walczyć
-Feniks Zero Pierwszy!- ale nie czekał już by usłyszeć imię pilota. Wysunął się na przód konwoju widząc, że coś się tam dzieje. W dobrym momencie. Zerglingi zaczęły się wykopywać, najwyraźniej czekały w zasadzce. W zasadzie Feniks miał szczęście, bo czekały na grubszą rybę, gdyby uznały go za godną ofiarę raczej by sobie nie poradził z taką ilością. Nawet uciec byłoby ciężko. Pierwszy pies zwyczajnie nabił się na ostrza które poduszkowiec miał z przodu. Kolejne jednak dążyły już się wykopywać i skakać na vultury. Strzelał cały czas do tych przed nimi, ale przede wszystkim do tych co już wskoczyły na pojazdy. Człowiek nie poradzi sobie w walce wręcz z psem. Potrzebowali pomocy. Robił co mógł, ale bardzo uważał by nie trafić swoich. Na szczęście nie tylko on miał broń poza granatnikiem poduszkowca, więc nie wyszło tak źle. Nagle sam przepuścił jednego zerglinga, bydlak wskoczył mu na "maskę" i wzniósł ostrza do uderzenia. Feniks podniósł przedramię i przyjął na nie uderzenie pod kątem, czujniki zwariowały na moment gdy to isę stało, ale ostrza się ześlizgnęły po pancerzu nie czyniąc większych szkód. Gdyby przyjął to bezpośrednio prawdopodobnie straciłby rękę. Wytrącony z równowagi zergling był łatwym celem. Złapał go za łeb miażdżąc czaszkę i cisnął w innego który właśnie rozstawiał szeroko kończyny z ostrzami by zabić marines w vulturze obok.
Szybko przejechali po zasadzce. Jednak nie są aż tak sprytne...

Gdy dojechali również zaprotestował przeciw postojowi.
-Zgadzam się z Chochlewem. Zmieńmy pilotów i jedźmy dalej. Zergi nie będą na nas czekać. Dacie mi kilka metrów kabli z wejściami USB i sam mogę pokierować wszystkie poduszkowce gdy kierowcy będą spać.

-2- 13-01-2011 09:59

Szaleńcza jazda. Ucieczka nie za szybkim czołgiem przed nie za szybkimi zergami. Prawdę rzekłszy wolałby i śmigać wiejąc i żeby ścigający go śmigali. Wtedy przynajmniej szybko by się rozstrzygnęło. Tak trwało to w wielkim napięciu, gdy siedząc wewnątrz czołgu nie mógł nawet widzieć, czy zostawiają obcych w tyle.
Cisza. Kolejne minuty pełnego napięcia oczekiwania. Rozluźnienie.

Gdy wnet czołgiem rzuciło, rozległy się strzały i krzyki...

Baker ciężko dysząc spojrzał na kierowcę który wrzasnął, jednak z zaskoczenia a nie z powodu ran - sam nie mógł zobaczyć zerglinga wyskakującego z ziemi i błyskiem rzucającego się na front czołgu, próbując przebić przedni pancerz. W zasadzie było to całkiem możliwe, gdyby wiedzieć, który punkt uderzyć. Bakera naszłaby zapewne niepokojąca myśl, że ten zergling nauczony był wieloma zgonami innych, które w takich atakach zawsze zdychały, ale część znalazła te punkty... Tylko skąd wiedzieć mogła reszta. Na szczęście nie miał okazji o tym pomyśleć. Nie zobaczył, jak ostrze zerglinga o centymetry mija słabsze punkty nitowych wiązań poszycia. Ktoś z zewnątrz albo z góry odstrzelił zerglinga a kierowca szybko naprawił błąd i ruszył na całym gazie.

Baker przyglądał się mu, przed kolejne minuty, gdy zergów zostawili dawno w tyle. Kolejna niepewność, kolejna możliwość strasznej śmierci w ciasnym wnętrzu czołgu, gdzie nie mógł zrobić nic. Było tego trochę za wiele. W pewnej części jego wytrzymałość się wypaliła - patrzył na pilota i nie rozpoznawał, czy to kapral, Śruba, tamten żołnierz czy jeszcze ktoś inny. Ostatnie co pamiętał to wycofujący się do czołgu Śruba, a potem on sam wskakujący na pojazd i otwierający właz by odkryć, że od drugiej strony czołg naszpikowany jest kolcami, wszystkimi w miejscu blisko miejsca zajmowanego przez jedynego wówczas załoganta.
Jak można z tym walczyć? zapytał wtedy sam siebie w myślach, nie opóźniając swych działań. Nie pamiętał, czy usunął kolce, ciało, kto mu pomógł, czy któryś z trzech wymienionych przeżył i kto wsiadł z nim. Nie podejrzewał, by umiał wyrwać te kolce i pomóc w eliminacji ciała z wnętrza (jak dobrze, że domyślnie załoganci zazwyczaj nie mieli na sobie pancerzy CMC) bez wymiotowania, ale jakoś przyszło to chyba automatycznie i zlało się w jedną chwilę.

Teraz, aż do postoju, też wszystko wydało mu się jałową chwilą.

-Zgadzam się z Chochlewem. Zmieńmy pilotów i jedźmy dalej. Zergi nie będą na nas czekać. Dacie mi kilka metrów kabli z wejściami USB i sam mogę pokierować wszystkie poduszkowce gdy kierowcy będą spać.

Siedział na kadłubie czołgu, z nogami zwisającymi swobodnie i dłońmi na kolanach, wpatrując się gdzieś w bezkresną pustkę, nie zauważywszy nawet, że w kierunku, w którym się udali. Nie zarejestrował postoju i tego, żeby wychodził. Jakoś było mu to wszystko odległe i obojętne. Gdy usłyszał te słowa podczas narady zgrupowania żołnierzy, potrafił jedynie w myślach marudzić: znowu.

Jak oni mogli to ot tak znosić? Nigdy nie mieli dość? To czyniło z nich twardzieli w pancerzach? To zawsze tworzyło tę sztuczną barierę?

A może to, że gadali głupoty?

- Zergowie nie będą nas ścinać, jeżeli nie mają czegoś odpowiednio od nas szybszego.[i/] - zaczął, nie zmieniając pozycji i nie kierując wzroku na tamtych - Mają idealne ślady na piasku i nie zanosi się na burzę piaskową. Mutaliskom i tak nie uciekniemy, reszta nas nie dogoni. I o ile się orientuję, czołgi nie mają przetwarzaczy i procesorów w swojej elektronice, więc nie bardzo wiem, jak Cię do nich podłączyć robocie. Nie mamy czasu na instalowanie zaawansowanych systemów i instalację oprogramowania obsługującego czołg za pomocą Ciebie. To nie Wraith ani Vulture. A w ogóle... zastanowiliścię się już, co dalej? Co jak dotrzemy do bazy? Zergowie mogą ich zaatakować szybciej, niż się tam znajdziemy, nadchodząc z innego kieurunku. Nie otrzymując z naszej bazy żadnych komunikatów, dlaczego mieliby na kogokolwiek czekać, wiedząc, że padliśmy, i to tak szybko, zapewne bez informacji o cudownym planie naszych dowódców, którzy zwykli ignorować procedury bezpieczeństwa. - umilkł, dawszy skromne ujście frustracji spowodowanej niekompetencją ich uprzedniego dowództwa.
Gorzej niż Sokołow.
Zapewne z zadaniem dalszego ich ignorowania. I wytykania im bezsensu tego, co się dzieje i ujawnienia niemocy, jaką mają. Zamiast tego przyglądał się niebu od strony ich bazy, mając nadzieję na jedyny możliwy, jego zdaniem, ratunek. Strasznie go to zirytowało, mimo, że nie chciało mu się nawet skrzywić.

To była ta frustracja, ta niemoc. Ich los nie był zależny od nich samych.

Nikt nie ma takiego szczęścia dwa razy pod rząd...

Radagast 13-01-2011 13:40

Feniks też wtrącił swoje trzy grosze do dyskusji, pomijając szarżę. Najważniejsze, że gadał z sensem. Oczywiście oprócz oczekiwania, że ktoś z nich ma kilka metrów kabla USB. Ciekawe co jeszcze. Może lampki choinkowe? Natomiast nieobyty w boju technik po prostu gadał dla samego gadania, nie mając pojęcia o taktyce.
- Z całym szacunkiem, sir - zwrócił się do niego Zapalniczka - gadacie od rzeczy. Jeśli nie mamy czasu na instalowanie czegokolwiek, to tym bardziej na odpoczynek. Trzeba ruszać dalej. Co jeśli Zergowie zniszczyli już bazę, do której zmierzamy? Wtedy będziemy martwi. A na razie nie jesteśmy, więc musimy robić co w naszej mocy. Im dłużej zwlekamy, tym więcej czasu dajemy Zergom na załatwienie nas. Poza tym śmiem się nie zgodzić, że tylko mutaliski nas dogonią. Z doświadczenia wiem, że dogonić kogoś, kto się w ogóle nie przemieszcza, jak my w tej chwili, nie jest wcale tak trudno, jak mogłoby się wydawać.
Gdy skończył patrzył jeszcze przez chwilę spode łba na Bakera, czekając, czy znowu się odezwie. Drażniło go takie załamywanie rąk, jak zaprezentował przed chwilą. Jak kto nie widzi szansy na przeżycie, to niech se w łeb strzeli, ot co. Albo niech przynajmniej potulnie wykonuje rozkazy tych, co szanse widzą i robią wszystko, by je chwycić.

-2- 13-01-2011 17:07

Baker westchnął, nie odwracając się.

- Odpuśćmy sobie sir i podobne, wygląda na to, że kończy nam się czas na zwracanie się do kogokolwiek po imieniu czy nazwisku. Odnośnie kwestii dogonienia - jednak sądzę, że tylko mutaliski. Resztę zobaczymy na tej patelni z dystansu. - obserwował niebo jeszcze przez chwilę, po czym skierował wzrok na Zapalniczkę. - Wtedy uciekniemy. Jeżeli napierdalają kopiąc tunele z prędkością większą od czołgu, i tak jesteśmy martwi, ale na szczęście jeszcze o tym nie słyszałem. I jestem niemal pewien, że zergowie już są w tej bazie, o ile nie spychają tam wszystkiego, jak wilki trzodę. Myślę, że szanse większe mamy znaleźć pozostawiony niezniszczony wahadłowiec niż realny ratunek... Chociaż nie robiłbym sobie nadziei. - skierował wzrok z powrotem na czołg.
- Chodzi mi o to, że każdy powinien się zdrzemnąć choćby na godzinę, a potem wyciągnąć każdy okruch czy kroplę środków pobudzających jakie ma, nawet amfę, jeżeli ktoś w tajemnicy korzystał. Nie wiem jak wy, ale mnie uczono, że po takim czasie i okresie spokoju adrenalina opada i ludzie są wypaleni, zaczynają popełniać błędy, gubić się, zapominać o odruchach. A w momencie gdy żołnierze popełniają błędy, czy to wy celując, czy próbując odpalić jakikolwiek skrawek elektroniki, ludzie giną dużo częściej niż zwykle. Proponuję, aby Feniks stanął na warcie przez ten czas, może nawet w zasięgu łączności radiowej cofnął się Vulture'em jako mobilna straż tylna i w razie pościgu dał nam czas zebrać manatki. - nawet nie zauważył, że zwrócił isę do syntetyka po imieniu... nazwie... mać, nie robocie. Uśmiechnął isę lekko, na tę myśl.

Arvelus 13-01-2011 21:26

-Jeśli zdecydujemy się zostać na postój nie ma problemu. Mój wzrok dalece przewyższa wasz więc wystarczy mi znaleźć wzniesienie bym mógł monitorować dokładnie całą okolicę. Mogę pilnować ile tylko chcecie. Z resztą dwa dni to rzeczywiście długi okres czasu dla istot o organicznym ciele. A co na to reszta?- ostatnie zdanie skierował już do wszystkich dookoła, przynajmniej tych co słuchali rozmowy...

Kovix 15-01-2011 00:15

Śrubę dręczyły wyrzuty sumienia przez całą drogę czołgiem. Zmyli się z pola bitwy, nawet nie sprawdzając, czy w ich bazie głównej zostali jacyś ludzie. Jeżeli była choć minimalna szansa, że ktoś przeżył, na przykład będąc na patrolu poza bazą podczas ataku, powinni byli wrócić i próbować ich ratować…

Patterson nie odzywał się całą drogę, udając, że jest zajęty czyszczeniem swojej broni, do której pozostało mu ledwo kilka naboi amunicji. Skąd mieli wziąć kolejne zapasy? Kto tutaj kurwa jeszcze w ogóle mógł strzelać, w razie, gdyby Zergowie ich zaatakowali…

Zasadzka!

Patterson poczuł wstrząs, charakterystyczny dla wykopujących się nagle z ziemi hydra lisków. Te bydlaki miały bardzo dużo siły, miał nadzieję, że nie było ich dużo…
- Szybciej, maksymalna prędkość – krzyknął do kierującego czołgiem żołnierza, który wydawał się przerażony, tak jakby pierwszy raz kierował pojazdem w takich warunkach – Nie oglądaj się na innych, bo to będzie ostatni błąd, jaki zrobisz! W żadnym razie nie strzelaj!

- Zostaw, kurwa, to działo… - syknął zirytowany Tommy, kiedy młodzik, nie wiedzieć czemu, zaczął manewrować potężnym działem, sprawiając, że zgubili lekko prędkość. – Daj, zmienię Cię, odpocznij chwilę – dodał już łagodniejszym tonem.
Od tej chwili, aż do nieszczęsnego postoju, to Śruba kierował czołgiem. Sytuacji ekstremalnych już nie było, ale postanowił zawłaszczyć dla siebie tę funkcję, ponieważ bardzo go uspokajała i sprawiała, że zapominał o wyrzutach sumienia. Jechali, jak powiedział Hendrix, do bazy, ostatniej bazy nietkniętej przez Zergów. Pewnie do ich przybycia…

Uśmiechnął się do siebie. Zdawać by się mogło, że to oni przyciągali potwory do kolejnych baz. Zergowie zawsze byli o krok za nimi, jednak na szczęście na niebie nie było widać mutalisków, dzięki czemu te obrzydlistwa miały trudności z dogonieniem oddziału. Jednak Śruba obawiał się, że wkrótce nadrobią tę niedogodność, zwłaszcza, że kompania zatrzymała się na piknik…

Początkowo był zły- jak to tak, Zergowie są tuż za nimi, a oni na środku ciemnego zadupia urządzają postój. Jednak dopiero, kiedy wysiadł z czołgu, zobaczył, jak bardzo jest zmęczony i jak bardzo kilka godzin snu mu się przyda. Dlatego nie protestował, w przeciwieństwie do wiecznie niezadowolonego z życia Zapalniczki, którego pieprzenie teraz już irytowało Śrubę.

- Ty nie kierujesz, więc łatwo ci mówić. Zużyci kierowcy nie nadają się do absolutnie niczego w walce, musimy odpocząć….

- A zresztą – żachnął się Tommy, przypominając sobie, co pewnie myśli Zapalniczka o jego przydatności bojowej.

-2- 15-01-2011 13:56

Nieco na uboczu, przy czołgu, poza wszczętą dysputą po rzuceniu propozycji

- Daj im czas do namysłu. - zwrócił uwagę syntetyka Baker z twarzą pozbawioną śladów emocji. - Jak rozumiem, ty nie popełniasz błędów? Nie przydałby Ci się przegląd?
Feniks zaśmiał się po cichu basem.
-Oj... popełniam błędy jak każdy człowiek- ugryzłby się w język gdyby mógł, ale po prostu zrobił przerwę.
-Aj... przydać by się przydał. Normalnie robiłem go przed i po każdej akcji, ale teraz straciłem ciało naprawcze. Znasz się na pancerzach wspomaganych?
- Niezbyt, kilka razy miałem je na sobie. Ale naprawiam wszystko, co Marines mi zniosą od przynajmniej dwóch lat, więc i CMCka przywrócę do stanu użyteczności. - technik ożywił się nieco, ziewnął przeciągle, oddając w ten niespotykany sposób resztki napięcia, chociaż wciąż był zmordowany. Nie zamierzał jednak siedzieć bezczynnie wobec jego licznych kłopotów ze snem i wypoczynkiem. Wiedział, że w godzinę nie wypocznie ani trochę, a może znajdzie robotę, która zdoła choć trochę ukoić jego nerwy.
-Cóż...- skomentował retorycznie Feniks podnosząc w górę ramię na którym miał Graverera- To nie jest zwykły CKM... Podobieństwa są znikome. A to ciało zbudowane jest na bazie właśnie pancerzy wspomaganych, tylko bardziej skomplikowane, z masą dodatkowych funkcji i układów upchanych tam gdzie człowiek miałby jelita.
- Nie martw się, puściłbym pawia gdybym miał grzebać komuś w jelitach, dlatego podziwiam takich ludzi jak Śruba. - odparł, zeskakując z pancerza czołgu i za nic mając sobie obecność Pattersona w pobliżu. - Elektronika zdecydowanie bardziej mi pasuje. Podejdź no. - rzucił, zbliżając się do skrzynki na narzędzia.
-Hehe... mam nadzieję, że wiesz co robisz. Umówmy się, że jeśli znajdziesz część której nie poznajesz i nie wiesz do czego służy to nie ruszaj. Poza tym będę dokładnie obserwował.
Sięgnął wielgachnymi paluchami do barku z którego wysunęła się dotąd świetnie ukryta kamerka. Gdy ją wyciągał wysuwał się kabelek. Podszedł do Bakera.
-Tylko zdajesz sobie sprawę, że pełny przegląd zajmował mi blisko 3 godziny?
- Przyjmuję wyzwanie. Tylko poczekajmy, aż coś uzgodnią. Fajka? - zapytał? przypomniawszy sobie o nieodłącznych towarzyszach życia - wyciągnął paczkę, z niej peta zębami po czym poczęstował syntetyka, nie zwracając uwagi na to, że nie jest pewny, czy może choćby symulować palenie.
Feniks skinął całym ciałem, bo głową nie mógł, na propozycję by poczekać. Puścił kamerkę którą wciągnął jakiś mechanizm na stare miejsce. Podniósł dłoń w geście odmowy
-Wybacz, ale palenie szkodzi na płuca i serce.
- Nie masz jaj. - skomentował Baker, opierając się na wielkiej skrzynce i błyskając zaniedbanymi przez prowadzony ostatnio tryb życia zębami w uśmiechu, czekając na decyzję zgromadzonych i uradowany przyjemną wymianą zdań z robotem, który - przyrzekłby - był człowiekiem jego pokroju, a przynajmniej poczucia humoru. W tej zawszonej sytuacji, odpadała od niego apatia, niczym kruszejąca warstwa jakiegoś gówna, spod której prześwitywała warstwa wisielczego humoru.
Feniks wydał z siebie jakiś smutny odgłos i pochylił się jakby patrzał sobie na przyrodzenie i postukał pięścią w krocze wydając metaliczny pogłos...
-A weź milcz lepiej. - i zadudnił znowu.
- Nie no, każdy ma jakieś ułomności. Może kobiety Cię nie szanują, ale my, faceci, tutaj, tak. Byłoby zupełnie przeciwnie, gdyby zaprojektowano Cię z pałą. - blask płomienia zabarwił metalową zapalniczkę - Chociaż może lepiej nie wiedzieć.
-Nie "gdyby mnie zaprojektowano", a "gdybym się zaprojektował". I swoją drogą, w ciele cywilnym, w którym łaziłem przed akcją, miałem całkiem pokaźne przyrodzenie.
Baker spojrzał na syntetyka z nieskrywanym niepokojem i niemym pytaniem wypisanym w oczach "ile sztuk zaliczyłeś?" ale jakaś część mechanizmów smaoobronnych obroniła jego poczytalność. Zamiast tego strzepnął popiół papierosowy i zapytał:
- Zaprojektował się? Kto jest Twoim ojcem? Czy sugerujesz samostworzenie, niczym wszystkie znane mi dominujące figury ludzkich religii? Kurwa, może powinienem modlić się do Ciebie o wybawienie, a nie pierdolić farmazony o zwiadzie.
Feniks przez chwilę milczał analizując sytuację. Nie matematycznie... na ludzki rozum
-Moim ojcem był Anthony Brodleson, matką Carina Black. Oboje od dawna już nie żyją. To znaczy tak mi się wydaje... szansa wynosi 97,5%.
- To Twoi twórcy, prawda? Prawdę rzekłszy, myślałem, że mowa o jednej osobie. - technik uniósł jedną brew.
Robot milczał przez chwilę.
-Życie bywa znacznie bardziej skomplikowane niż może się wydawać. Rzeczywistość bywa tak pokręcona, że przeczytawszy o czymś takim w książce byśmy uznali to za zbyt wybujałą wyobraźnię artysty. Nie, to ciało sam stworzyłem. Tak samo jak wszystkie poprzednie. Anthony i Carina są moimi rodzicami w pełnym tego słowa znaczeniu...

To było dziwne, ale zdawał się mieć smutny głos.
Bakerowi papieros wypadł z dłoni. Tylko jedna możliwość mogła przyjść mu do głowy i natychmiastowo ją rozumiał. Jego głos był spokojny, ale był szeptem widocznym przez ruch ust, a nie słyszalny dla uszu. Przynajmniej ludzkich, innych ludzi. Wiedział, że syntetyk wyodrębni słowa.
- Jesteś cyborgiem.
-Nawet to by było znacznie prostsze. Cyborg posiada jedno na wpół organiczne ciało. Ja mogę mieć ich wiele. Jak by to powiedzieć...
Feniks zamilkł, jakby oczekując od Bakera przerwania, błyskotliwym domysłem dotyczącym faktycznej sytuacji. Ten jednak tylko stał w milczeniu gapiąc się na mechaniczne ciało, wentylując papierosowym dymem płuca.
-Umierałem... rak trawił moje serce, płuca, wątrobę i szpik. Ponadto byłem stary. Nie chciałem śmierci. Chciałem żyć. Byłem geniuszem. Opracowałem sposób. Przez lata trzymałem się w stanie półśmierci by go dopracować i wykonać. Pod koniec ledwie się ruszałem. Wraz z przyjacielem, w skomplikowanym procesie, przerzuciłem mój umysł na twardy dysk. Nie wiem ile na nim siedziałem. Mam wrażenie, że tysiąclecia, to i tak eufemizm. Czas staje gdy jest się pozbawionym zmysłów. Wielokrotnie traciłem rozum, odzyskiwałem go, znów przychodziło szaleństwo, odrętwienie i tak w kółko. A wciąż tylko te same zerojedynki których nawet nie widziałem, a po prostu wiedziałem, że są. Po czasie, który wydawał mi się mileniami, zacząłem go rozumieć. To dało mi siłę by żyć. Walczyłem, uczyłem się, aż w końcu go opanowałem. Nie było to łatwe. I zdarzył się cud. Zobaczyłem. Gdy zrozumiałem kod opisujący kwiat zobaczyłem go. Zmysłami, nie umysłem. Gdybym miał oczy płakałbym jak dziecko ze wzruszenia w tamtym momencie. Potem poszło z górki. Włamałem się do starego nieużywanego adiutanta, przez pół roku przekonywałem dowództwo, że nie jestem wirusem. Dalej to już nieciekawa i żmudna historia. Jestem umysłem. W tym ciele tylko mieszkam. Nawet go nie lubię. Cywilne jest znacznie wygodniejsze, znacznie przyjemniej się w nim żyje. Ale jestem też programem. Działam na jego zasadach. Mogę zgrać się na komputer dostając do niego dostęp o którym ludzie nawet nie marzą. Przesyłam się między rożnymi nośnikami, czy moimi ciałami. Kiedyś próbowano mnie skopiować. Niby się udało, na ekranie wyglądało tak samo, ale powstała zwykła WI. Wszelkie próby modyfikacji spełzły na niczym. "Odmowa zapisu". Ogólnie prawie nic nie pamiętam z życia kiedy byłem człowiekiem. Urywki, pierwszy dzień w szkole, moje nazwisko, imiona rodziców, twarz kobiety ale bez jej imienia, przyjaciela araba imieniem Khalil który mi pomógł przeprowadzić zabieg... To dla tego tak chciałem pochować zmarłych. Człowiek nie zdaje sobie sprawy jaką świętością jest organiczne ciało póki je posiada...

Baker wysłuchał historii w nabożnym milczeniu i jeżeli podczas jej opowiadania wziął choćby jeden oddech, nie dał po sobie znać zarówno jeżeli chodzi o dźwięki jak i wyraz twarzy. Niemal cały dym papierosowy ulotnił się samoczynnie z jego płuc. Strzepnął odruchowo spopieloną końcówkę dogasającego papierosa.
- Skanowanie mózgu... Uczyliśmy się o tym na studiach jako przyszłości planowania i militarystyki... - wyszeptał. - Wszystkie próby skanowania były jedynie kwestią kopiowania przy jednoczesnym niszczeniu tkanki mózgowej, wszystkie prowadziły do utworzenia wadliwej przez doznania śmierci mózgu AI, która działała algorytmicznie i bezosobowo lub nie reagowała na bodźce zewnętrzne... Jak...?
-Nie wiem... nie pamiętam tego. Mówiłem, nie pamiętam szczegółów tamtego życia. A nawet gdybym wiedział to bym się poważnie zastanowił nim bym powiedział. Wybacz, ale stan bytu jako plik danych jest potwornym losem. Gdybym mógł cofnąć się w czasie bym po prostu umarł. Niemożność śmierci jest najgorszym co może człowieka spotkać.
- Cóż. - łącznościowiec zgasił resztkę papierosa o pancerz czołgu - Wygląda na to, że armia zasadniczo rozwiązała ten problem. - wyszczerzył zęby w uśmiechu - Wybacz, że wypowiadam się w tym tonie, ale naprawdę nie wierzę, żebyśmy mieli jakiekolwiek szanse, a gdy zaczynam myśleć o poważnych kwestiach natychmiast się robię mniej śmieszny.
-Teraz to chcę żyć. Te moje tysiąclecia już przetrwałem. Gdybym pożądał śmierci pierwszym co bym zrobił byłoby skasowanie siebie po tym jak zrozumiałem kod. Tak czy siak nie zamierzam się poddać. Będę walczył o moją stalową i wasze organiczne dupy do końca.
- Akurat. Jak sam mówiłeś, wybrałbyś śmierć. Teraz... nie masz jaj.
-No... - znów postukał się po kroczu- nie wiem co masz do moich jaj, ale zostawiłem je w ciele które zostało w bazie. Jak ci tak zależy możemy się po nie wrócić.- znów zaśmiał się dudniąco, choć wydawało się to na wpół wymuszone.- Poza tym nie zrozumiałeś. Wybrałbym śmierć przed zgraniem się na komputer by uniknąć tego stanu niebytu. Skoro już go przeżyłem to chcę żyć. I kropka.
- Rozumiem Cię doskonale. Przeszedłem to samo, tylko że mój stan egzystencji nie zmienił się na cyfrowy tylko wojskowy. Gdybym mógł cofnąć czas... - z uśmiechem sięgnął po kolejnego fajka.
-Wybacz, ale jeśli porównujesz wojsko do bycia plikiem bez żadnych zmysłów to albo nie rozumiesz, albo to kiepski żart.
- Nigdy nie byłem plikiem, ale jak na plik zdajesz się mieć dużo opcji decyzyjnych. Jednak nie po wstąpieniu do wojska. Wyobraź sobie, że zgłosiłbyś się tu jako świeżo upieczony absolwent akademii, oczywiście pod sztandarem prawa do bycia dobrze dowodzonym. I gdzie teraz jesteśmy?
-Jako plik nic nie możesz. Mówiłem, zajęło mi potwornie dużo czasu zdobycie jakiejkolwiek kontroli. Z mojej perspektywy wyglądało to na milenia. To nie jest przenośnia. Wszystko jest lepsze od braku zmysłów. Rosjanie na Ziemii kiedyś mieli taką torturę. Pozbawiali prawie wszystkich zmysłów i zostawiali go samemu sobie. Po tygodniu szaleli o byli gotowi sprzedać własne matki do burdeli i zdradzić swój kraj by móc znowu widzieć, słyszeć i czuć zapachy. Też się tu zgłosiłem wierząc, że będzie mną dowodził ktoś wielokrotnie mądrzejszy ode mnie. Jesteśmy teraz w takiej samej sytuacji.
- W takim razie jesteś tą samą osobą... czy jej mentalcyfrowym klonem? - zapytał już całkiem poważnie Baker.
-To bardzo dobre i trudne pytanie. Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Wierzę, że jednak jestem osobowością prawdziwego człowieka, a nie kopią. Ale to jest tylko wiara. Nie mam żadnych logicznych powodów by tak sądzić... jednak wciąż wierzę.
- A Twój przyjaciel?
-Khalil?
- Tak... poznawszy Twoją metodę powinien być sławny, wespół z Tobą. Nic Ci nie powiedział o procesie?
-Pamiętam jedynie to, że był arabem i jego imię, oraz to, że był dla mnie kimś ważnym. Poza tym skrawki pamięci sugerują, że to było dawno temu. Poza tym postaw się w jego sytuacji. Umawiasz się z umierającym przyjacielem na taki proces. Włączasz aparaturę, on umiera, spodziewaliście się tego, ale miał załadować się na komputer. Miał dać jakiś znak, tymczasem on milczy. Wszystko wskazuje na to, że się nie udało. Jaki wniosek?
- Ale... gdzie miałeś być... wgrany?
-Na komputer. Na twardy dysk jakiegoś wojskowego superkomputera. Tylko tyle pamiętam. Suchy fakt. Nawet nie wiem jak wyglądał.
- Gdybyśmy to jakimś cudem przetrwali... można by go odnaleźć. Po realizacji projektu oczyszczenie, tak dawno, z pewnością nietrudno odnaleźć arabskiego pochodzenia naukowca... - Baker zamyślił się - Zwłaszcza, że znamy jego imię.
-Ha, czyli jednak masz nadzieję na przeżycie. A poważnie to może by się dało. W zasadzie byłoby to wyjątkowo miłe przeżycie. Choć na wiele bym nie liczył. Mówiłem, nie wiem ile spędziłem bez możliwości działania. A skrawki technologii jaką pamiętam wydają się wyglądać o co najmniej generację starsze. Mogło minąć 10 lat, a mogło 100. Bez zmysłów nie posiada się żądnego poczucia czasu. A moje nazwisko to za mało by znaleźć swój nekrolog. Tym bardziej, że pewnie pracowałem nieoficjalnie w tajnej placówce. Wątpię bym był aż tak genialny by zgrać swój umysł przez USB.
- Ja wątpię, by oficjele z góry mieli interes w ukrywaniu wyników przed Tobą, skoro Twój geniusz, po płaceniu tego wielką ceną, został rozwinięty. - Baker wzruszył ramionami - Mnie to przerasta. Nigdy nawet nie miałem zadatków na coś takiego. Jestem niezłym łącznościowcem-elektronikiem i samoukiem mechanikiem wysokiej wojskowej klasy, ale nigdy nie zajmowałem się zaawansowanymi skryptami, a co dopiero czymś takim jak AI czy transneurologia. Myślę jednak, że chciałby wiedzieć, że żyjesz. To mogłoby też uratować ścieżką w postępie. Technologia była wadliwa, ale zadziałała. Rozmawiasz teraz ze mną. - zapalił kolejnego peta i kontynuował zatruwanie układu oddechowego - Teraz ludzie waszego pokroju mogliby umieć ją ulepszyć. I tak... ludzie. Wybacz, byłem przekonany że jesteś humanopodobną ze względu na morale żołnierzy SI.
-To nie kwestia ukrywania tego przede mną, ale ogólnie. Jestem zwykłym marines. Walczę o ludzkość, dla zasady i dla tego, że pożądam adrenaliny. Tak, czuję ją. Czuję emocje, endorfiny, czuję chłód i ból, choć on mnie nie paraliżuje. Czuję wszystko to co człowiek, choć nie potrafię tego wytłumaczyć i chcę doznawać wszystkiego czego nie mogłem. Wracając do tematu. Oni nie ukrywają tego przede mną. W każdym razie nie bardziej niż przed innymi. Ale mając dostęp do wojskowych superkomputerów trzeba być w jakiejś wojskowej placówce. Jak się tam pracuje to wszystko co się robi jest tajne. Ale w zasadzie masz rację. Trzeba będzie spróbować. Odnaleźć go, porozmawiać. Jeśli jeszcze żyje.
- Dlaczego miałby nie żyć? To nie on się zgłosił do Marines na ochotnika?
-Nie o tym mówię. Khalil chyba nie był stary. Gdybym miał zgadywać bym powiedział, że był moim asystentem z którym się zaprzyjaźniłem. Ale nie wiem ile siedziałem w komputerze. Mówiłem, to mogły być miesiące, a mogły być dziesiątki lat. Mógł się po prostu zestarzeć. I on nie był marines. Też był naukowcem.
- Za dużo palę, ironia i subtelne odniesienie się do absurdalności sytuacji przestaje działać. To Ty, pragnący przetrwać, zgłosiłeś się do piechoty, jako cyfrowy człowiek żądny mocnych doznań. - Baker pokręcił głową, parskając tłumionym śmiechem. - Cóż, mam nadzieję, że się dobrze bawisz.
-Szczerze? Nie chcesz znać odpowiedzi- i znów zadudnił
-A poważnie to oczekiwałem trochę innego rodzaju akcji, ale nie narzekam. Z resztą rzeczywiście powoli zaczynam gadać od rzeczy. Zmęczony jestem. Brak fizjologicznej potrzeby snu nie oznacza braku mentalnej potrzeby.
- Nie narzekasz. Nie omieszkam przekazać tej pochwały dowództwu. - pokiwał głową - Co do innej akcji, wiesz jak to bywa. Rozumiem, że strata ciała z interesem musiała Cię poważnie zaboleć.
-Hmmm... na to już narzekam. Zbudowanie ciała z kutasem zdolnym do wzwodu było ciężkie... A akurat na dowództwo też bardzo narzekam.
- Współczuję. Jeżeli jednak Twój umysł jest zdolny do symulowania wzwodu bez fujary, gdzieś w czołgu widziałem pisemko, które mogłoby Cię zainteresować...
Lekkie opadnięcie całego ciała po zastanowieniu dało efekt ludzkiego opuszczenia głowy z tekstem "jaja sobie ze mnie robisz?"
-Gdybym mógł robić coś takiego to bym nie potrzebował w ogóle ciała z kutasem. Wszystko bym sobie symulował w głowie- postukał się po hełmie - niestety to jeden z elementów których nie potrafię wyjaśnić nie wchodząc w tematy duszy i zgadywanek typu reinkarnacja i podobne...
- Czyli dusza jest brakującym elementem układanki między umysłem i wzwodem. Poczekaj, muszę to zapamiętać...
-Moje przemyślenia na ten temat zakrawają o egzystencjalne wywody pijaczyny, więc przytaczanie ich nie bardzo ma sens, chyba, że bardzo ci się nudzi, ale pośrednio masz rację. No skoro może stanąć od samych wyobrażeń to oznacza, że umysł ma na to co najmniej duży wpływ. Ale to oczywista oczywistość.
- Potrzebujesz kobiety, ciepła, miłości, romantyczno-sentymentalnych bzdur i tony cukru. Rafinowanego, jak na moje podnietopodatne oko.
-Hmmm... w zasadzie ładna lasencja by wystarczyła... ale ni huhu. Na to ciało żadna nie poleci, a nawet jeśli to tu brakuje przyrodzenia.
- Wystarczy, że będziemy udawali, że pod tym pancerzem kryje się prawdziwa marynowana karkóweczka, a otoczy Cię wianuszek kwiatuszków.
-Dobra, a widzisz tu gdzieś pannice? I to takie co nie uważają mnie za robota?
- Będziesz pierwszym, któremu dam znać o barze na horyzoncie.
-To jesteśmy umówieni.- nagle jego wzrok padł na wgnieciony pancerz na przedramieniu. Pomajstrował chwilę przy nim i zdjął
-A na ciebie ktoś gdzieś czeka?- zapytał zupełnie zmieniając temat.
Chwycił płytę oburącz i zaczął delikatnie, kciukami prostować wgniecenie to poprzedniego stanu... Nie było tego widać, ale sprawiało to spory problem. To gruba i cholernie twarda płyta.
Baker spochmurniał na chwilę i pokręcił przecząco głową. Szybko jednak przybrał kwaśny uśmiech, choć i to z trudem. - Lasie lubią silnych gości z Marines, w przeciwieństwie do mnie Ty się do nich zaliczasz. Ale też bijesz ich na głowę poczuciem humoru, intelektem, barwnym życiorysem i urokiem osobistym!
Głębokie dudnienie potrwało teraz znacznie dłużej niż zwykle.
-Z doświadczenia wiem, że lasie lubią gdy faceci mają kutasa. Pod tym względem bijesz mnie teraz na głowę.
- Nie da się zaprzeczyć. Ale ponownie, przegrywam z tymi typami. - wskazał na resztę. - Co tylko dowodzi, że jako nieszczęśliwi lovelasi, z, bardziej lub mniej dosłownie, elektroniką we łbie, powinniśmy trzymać się razem.
-Jestem za- skinął całym ciałem, bo głowy jako takiej nie posiadał.
-Ale jak dobiorę się do jakiegoś nowoczesnego warsztaty i zmajstruję sobie nowe semiorganiczne ciało zaraz urządzę sobie jakiś trójkącik. W razie chęci mógłbyś się przyłączyć... - tym razem dudnienie wydawało się na wpół drwiące i na wpół przyjazne.
- Ach tak, spoko. Duane, masz po prostu fajny wieczór z lasią i mięsistym wibratorem, który jako geniusz ją dla Ciebie wyrwał. Czysta zabawa. To ja pójdę, w czołgu widziałem jakieś narzędzia do wybijania poszycia, myślę, że pomogą przy CMCku. Tak, oddalę się, na momencik... - technik z przejaskrawionym poddenerwowaniem wspiął się na pancerz, by za moment zniknąć wewnątrz pojazdu. O ile się zdecydują, to będzie długa godzina.
- Do usranej kurwa śmierci... heh, całkiem niedługo. - wymamrotał pod nosem.
Feniks znów skinął całym ciałem i spokojnie odczekał
-Jednak wolałbym określenie semiczłowiek... wibrator brzmi... nieludzko. - rzucił do znikającego we wnętrzu pojazdu człowieka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:24.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172