6 marca 2050, dom Jackie Smith
Hector Garcia posiadał wiele umiejętności. Nie tylko nieźle radził sobie z naprawianiem samochodów, ale i wprawnie kręcił kółkiem. Potrafił naprawiać uszkodzone podzespoły elektroniczne, lutować i spawać, posługiwał się bezbłędnie wycinarką i frezarką. Tej pamiętnej nocy w sukurs przyszła mu jednak inna umiejętność, wyniesiona z wielu godzin spędzonych na pogłębianiu rusznikarskiej wiedzy. Hector znał doskonale swoją broń, w nieskończoność rozbieraną na części i konserwowaną z nieludzkim wręcz pietyzmem.
Byłoby czystą, choć bolesną prawdą przyznanie, że jego dłonie znały kształt kolby, lufy i mechanizmu spustowego Springfielda znacznie lepiej od kształtów pięknego ciała Rose Sanchez.
Półmrok, zalęknione rozkojarzenie i dźwięczące w uszach echo wystrzału w najmniejszym stopniu nie wpływały na efekt funkcjonowania pamięci mięśniowej rusznikarza. Pchnięty w górę i pociągnięty w tył rygiel zamka uwolnił z komory dymiącą mosiężną łuskę, która poleciała w powietrze odbijając się metalicznie od ściany pomieszczenia. Sekundę później karabin był już załadowany płynnym ruchem prawej dłoni montera.
- Jest stąd inne wyjście?! - krzyknął Hector przyciskając Springfielda do ramienia i celując w najbliższego z wciąż napierających na gospodynię intruzów - Schody na piętro albo okno?!
Nienaturalnie spowolnione ruchy oraz nieludzko brzmiące pomruki napastników pozwalały domniemywać, że na domostwo Jackie napadli jacyś mutanci, być może trawieni martwicą mózgu albo pasożytniczą infekcją znacząco upośledzającą ich potencjał ruchowy. Za teorią tą przemawiał fakt, że napastnicy zdawali się nie przykładać najmniejszej wagi do własnego bezpieczeństwa, nie przejawiali śladu instynktu samozachowawczego.
Hector podejrzewał, że dałby sobie z nimi radę również w walce wręcz, ale zamierzał za wszelką cenę unikać tego rodzaju konfrontacji wiedząc, że wiele pasożytniczych infekcji przenosiło się na nowych nosicieli poprzez fizyczny kontakt.