| Czas: 2051.03.03; pt; popołudnie
Miejsce: Miami; Downtown; dom gościnny Cantano
Słuchanie rewelacji Tybalda była dla Quirke jak popołudnie ze starym Simonsem w barze w Kansas. Stary pijak też opowiadał cudowne legendy i mity, mając dar do snucia opowieści… ale opowieść sekciarza różniła się tym, że ktoś w teraźniejszości wciąż w to wierzył. Stary eremita mówił, a zielone oczy lekarki robiły się coraz większe. Próbowała zapamiętać jak najwięcej, ale lęk że przeoczy coś ważnego był za silny. Wreszcie więc poprosiła, czy mężczyzna nie skorzystałby z gościny i nie dostał do rana, gdzie jeszcze raz i na spokojnie powtórzą najważniejsze doktryny dziwnego kultu, by lepiej wczuć się w rolę już bez wizji pośpiechu nad karkiem. Po części ogólnej blondynka poszła na piętro do pokoju który zajęli razem z Grimem. Krzywiąc się ściągnęła sukienkę i siadając na krześle przysunęła do siebie torbę medyka. Z południowej strzelaniny została do wyjęcia jeszcze jedna kula.
Po Tybaldzie trudno było poznać czy ucieszyło go czy nie to zaproszenie do nocowania w tym domu. Ale po chwili zastanowienia zgodził się. Lekarka więc z czystym sumieniem mogła wejść po schodach na górę, do tego mieszkania jakie sobie wybrali z Dannym. Sam ranger wpadł do środka zaraz po tym jak ona sama wróciła do pokoju i właśnie szykowała sobie torbę i całą resztę.
- Co robisz? - zapytał odgadując chyba, że po coś wzięła tą swoją torbę i do czegoś się przymierza. A nikogo prócz nich tu nie było.
- Muszę wyjąć kulę, zdezynfekować ranę i ją zaszyć - odpowiedziała spokojnie, zabierając się do rozwiązywania bandaża na brzuchu, ale zatrzymała się w pół ruchu i schyliła ze stęknięciem do torby - Tam w zaułku nie miałam na to czasu, widziałeś Jamesa, Rita i Melody. Potrzebowali pomocy, nie wypadało abym przejmowała się sobą, skoro byli inni ranni. - wyprostowała się, kładąc na stoliku obok świeżą paczkę gazy, jodynę, szczypce i igłę z nicią - Nalejesz mi proszę… czegokolwiek z alkoholem? To nie będzie przyjemne.
- Jasne. - powiedział nieco przejętym tonem. I aby to chyba zatuszować szybko poszedł do kuchni. Coś tam w pośpiechu grzebał w końcu wrócił z jakimś kubkiem w ręku. Nalał do niego płynnego dezynfektyku i postawił na stole obok lekarki.
- Pomóc ci jakoś? - ni to zapytał ni zaproponował widząc na co się zanosi.
Dziewczyna rzuciła mu czuły uśmiech i wzięła kubek, przechylając go na raz. Ledwo to zrobiła sapnęła, kaszlnęła w pięść i wypuściła powietrze.
- Już pomogłeś, dziękuję - odstawiła naczynie obok szczypiec - Jeśli mogę mieć prośbę… potrzebuję pomocy. Nie mam się w co ubrać na wieczór - wskazała zakrwawiony ciuch na łóżku. Danny wyglądał na zdenerwowanego, nie chciała go męczyć i stresować - Skoczysz na miasto i kupisz mi coś? Sukienkę, najlepiej białą i żeby zakrywała plecy i ramiona. Taką jak ta stara. Jeśli ją weźmiesz i pokażesz w sklepie będą znali rozmiar.
Wydawało się, że Teksańczyk albo słucha niezbyt uważnie albo jest tak przejęty sytuacją, że reagował z opóźnieniem. Bo w pierwszej chwili zgodnie pokiwał głową ale wpatrywał się w te opatrunki na brzuchu Tamiel. Potem spojrzał na tą starą sukienkę ale dość machinalnie i podobnie pokiwał twierdząco głową. Wreszcie coś zaczynało chyba docierać bo zmrużył brwi jakby coś mu tu nie pasowało.
- Zaraz, zaraz… Co? - zapytał lekko potrząsając głową i patrząc pytająco na blondynkę siedzącą przy stole. Jeszcze raz spojrzał na pobrudzony i pokrwawiony kawałek materiału jaki wcześniej Tamiel założyła na siebie jeszcze w 2018. - Jaka sukienka? - zapytał jak najbardziej poważnie.
- Skoczysz na miasto i kupisz mi nową sukienkę, proszę? - powtórzyła spokojnie zapierając się łokciem o stół i wstała - Nie mogę iść na tą kolację w brudnym ubraniu, nie wypada. Poszłabym sama, niestety nie wyrobię się z opatrywaniem, myciem i resztą. Dlatego potrzebuję twojej pomocy.
- To… Mam pójść po sukienkę? - zapytał jakby nadal nie mógł uwierzyć, że go o to prosi. Spojrzał jeszcze raz na leżący kawałek materiału jakby liczył, że w nim lub pod nim znajdzie się jakieś drugie dno czy coś podobnego. No ale widocznie nie znalazł. Wzruszył więc ramionami. - No dobra. Pójdę po tą sukienkę. - wzruszył jeszcze raz, zgarnął leżący kawałek materiału i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.
Blondynka przechwyciła go w połowie drogi, obejmując mocno w pasie.
- Dziękuję, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. Zawsze mnie ratujesz - przytuliła się, patrząc ufnie na jego twarz i nagle zrobiła czujną minę - Danny… wszystko w porządku? Nie martw się, nie o mnie. Jest dobrze, wszystko w porządku bo jesteś cały.
- Jasne. Wszystko w porządku. - powiedział krótko i skinął głową. - Kupię tą sukienkę i wrócę. Uważaj na siebie. - powiedział wyplątując się z jej objęć i wznowił marsz do drzwi prowadzących na korytarz.
Rzeczywiście, było w porządku. Tak bardzo, że nagle atmosferę dało się ciać nożem. Quirke stała przez chwilę skamieniała pośrodku pokoju, poruszając niemo wargami.
- Stój Danielu Toth - zebrała się w sobie i wlepiła wzrok w jego plecy - Nie wyjdzie pan stąd w ten sposób.
- To mam iść po tę kieckę czy nie? - zatrzymał się, odwrócił i uniósł nieco brudną sukienkę jaką dopiero co zgarnął z podłogi.
Stojąca w pokrwawionej bieliźnie dziewczyna miała wrażenie, że ręce opadły jej do podłogi. Zapewne powinna uderzyć w zirytowany ton, żądać wyjaśnień i tego, aby ranger wydusił z siebie o co mu chodzi… tylko znała go na tyle, by wiedzieć że nie jest w tym dobry i podobną praktykę dało się już podciągnąć pod znęcanie.
- Tak, bardzo cię o to proszę… ale za chwilę, nie tak. Nie kiedy widzę, że nie jest w porządku - pokręciła głową, podchodząc i stanęła przed nim, kładąc mu dłonie na ramionach - Wyjaśnijmy sobie jedno, dobrze? To że idę tę nieszczęsną kolację z Melody i panem Cantano nie oznacza tego, co w tej chwili chodzi ci po głowie. Obiecał że popyta wśród swoich ludzi o doktora Howarda, Mildred i Sandy, to kurtuazyjne spotkanie. Biznesowe. Tylko i wyłącznie. Spotkanie po którym wrócę do ciebie, bo tylko ciebie chcę, nikogo innego. Żadne garnitury, złota biżuteria, wieżowce i najbardziej wymyślne kolacje tego nie zmienią. Chcę ciebie, domku pod Kansas i wspólnej starości. Rozumiesz?
Nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Miął w rękach ten pobrudzony kawałek jasnego materiału, popatrzył w okno, w końcu znów wzruszył ramionami. - No. No dobra. Po prostu… - zaczął mówić coś z czym się zmagał ale urwał. - Po prostu załatw co masz do załatwienia i wracaj. Dobra? A ja spróbuję znaleźć coś takiego. - powiedział gdy chyba ta największa gula złości jakoś uleciała gdy usłyszał zapewniania blondynki. Niemniej aż tak od ręki wszystko nie chciało z niego zejść za jednym zamachem. Ale już mówił i wyglądał bardziej jakby nie wszystko szło po jego myśli. No ale już nie tak jakby na jego oczach umawiała się na randkę z innym facetem.
- Dobra, postaram się dowiedzieć czego się da i wrócić najszybciej jak to możliwe - obiecała od razu, czując ulgę. Znowu się do niego przytuliła, patrząc do góry na pochmurną twarz. Musiała go przekonać, że nie biorą udziału w opowieści w której zły, bogaty plantator zawraca w głowie dziewczynie dzielnego kowboja przez co ta pakuje się i idzie mieszkać do jego rezydencji pośrodku pól obrabianych przez imigrantów i kiepsko opłacanych robotników. Albo niewolników, bo na Południu wciąż zdarzały się również takie przypadki.
- Postaram się też nie sprowadzić żadnej nadprogramowej kelnerki, ale tego akurat obiecać nie mogę. Znasz mnie, z tym bywa różnie - postawiła na lżejszy ton, uśmiechając się łagodnie - Jeśli wciąż chcesz, rozejrzyj się za obrączkami i księdzem. Kocham cię i myślę że doktor Toth brzmi o wiele lepiej niż doktor Quirke.
- Oj no… - w końcu się uśmiechnął. I nawet machnął ręką jakby ta niedoszła kłótnia wcale nie miała miejsca albo chociaż znaczenia. Też ją objął i pocałował. - Dobra. To idę po tą kieckę. Bo to trochę mało czasu. No to… To będę już szedł. - powiedział odklejając się od niej i zamachał tą trzymaną sukienką jaką miał zabrać na rozmiar, wzór i całą resztę.
Odchodził ponownie, teraz już wydawał się udobruchany zapewnieniami partnerki. Pożegnali się jak na parę przystało, a potem lekarka zamknęła za nim drzwi. Dopiero wtedy pozwoliła sobie przycisnąć ręką bandaz na brzuchu i krzywiąc się wróciła na krzesło. Rana bolała jak diabli, leki przestawały działać. Ale pokazywanie że jest źle byłoby jedynie robieniem kłopotu najbliższym, a nie w tym rzecz.
Ostatnio edytowane przez Umai : 20-11-2020 o 23:45.
|