Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-04-2011, 12:04   #1
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Znów w drodze. Grupa niedawno poznanych ludzi ruszała w dalszą drogę, szukając ratunku, próby ułożenia sobie życia czy po prostu ucieczki od piekła, które panowało na ziemi. Dzieci wraz ze swoimi opiekunkami nie były z tego powodu zbytnio zadowolone, jednak nie chciały ich zatrzymywać. Najbardziej niezdecydowany był Tony, jednak chłopak zrozumiał, że tylko on będzie w stanie pomóc kobietom oraz podopiecznym, tak więc zdecydował się pozostać.

Cała szóstka spakowała swoje niezbędne rzeczy do samochodu. Wzięli jak najmniej zapasów, pozostawiając większość gospodarzom domu, w którym przez kilka dni mieli okazję nocować. Po krótki pożegnaniu Anna otworzyła im po raz ostatni bramę, wypuszczając ich na ulicę. Siedzący na pace widzieli machające im z okien dzieci, które zniknęły po chwili za zakrętem.

Dyrektor prowadził pewnie pojazd, omijając wszelkie przeszkody. Jechał miarowo, nie szarżując niepotrzebnie i nie przemęczając silnika. Dzięki temu oszczędzali na paliwie.

Po godzinie wyjechali z miasta. Przed nimi rozpościerała się kręta droga, prowadząca do Salt Lake City. Za punkt docelowy obrali sobie wschodnie wybrzeże. Jak widać nikt z nich nie uważał na geografii, bowiem od zachodniego wybrzeża dzieliło ich jedynie kilkanaście godzin jazdy.

Oklahoma City. Pierwsze duże miasto, do którego grupa ocalałych się kierowała. Po kilku godzinach jazdy skończyły się kręte drogi po zboczach gór. Słońce stało wysoko na niebie, zaczynając opadać powoli za horyzont. Pasy ginęły szybko, migając przerywaną linią. Prędkościomierz wskazywał 120km/h. Pojazd, w którym większa część żywych ludzi mknęła przed siebie, pędził po prostej drodze.


W okolicy, jak okiem sięgnąć, nie było żywej, ani martwej duszy. Co jakiś czas mijali samotnie stojący znak, nic po za tym. Wydawać się mogło, że w tym miejscu świat nie zmienił się ani odrobinę. Że tutaj zaraza nie dotarła.
W końcu oczom kierowcy oraz pasażerów, ukazała się majacząca w oddali stacja benzynowa. Zbliżał się wieczór, paliwo kończyło się z każdym przejechanym kilometrem. Grant zatrzymał się na wzniesieniu, z którego widać było stację. Grupka ludzi wysypała się z pojazdu, korzystając z możliwości rozprostowania kości.

Obserwowana z daleka stacja wydawała się pusta. Po krótkiej wymianie zdań podjęli decyzję sprawdzenia, czy znajdą tam coś godnego uwagi. Grant odpalił silnik. Jego imiennik trzymał M16, zaś Frank lustrował okolicę z przygotowaną do strzału strzelbą. Wjechali ostrożnie na parking. Dyrektor nie wyłączył silnika. James, Charles i Frank wyszli na zewnątrz, rozglądając się uważnie. W samochodzie pozostali oczekiwali na rozwój wydarzeń. Anthony ściskał nerwowo łom. Glock pozostał w domu dziecka. Kobiety nie miał nic, co mogło służyć im do obrony, a jakoś odwdzięczyć się trzeba było.

Frank podszedł do zamkniętych drzwi, prowadzących do wnętrza stacji. James stanął z drugiej strony. Kiwnął głową Frankowi, dając znak, iż jest przygotowany do wejścia. Frank kopnął w drzwi tuż przy zamku, wzorując się na policyjnych akcjach wtargnięcia do mieszkań podejrzanych. Zgodnie z tym, co widział na niejednym filmie i na żywo, drzwi z trzaskiem ustąpiły. Obaj mężczyźni, ubezpieczani z tyłu przez Charlesa z kijem bejsbolowym, już mieli wejść do wnętrza, gdy w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowały się drzwi, pojawiła się sylwetka.
Frank cofnął się, i niewiele myśląc nacisnął spust. Odrzut był tak duży, że harley'owiec znalazł się na ziemi. James celował w ciemną pustkę, która znajdowała się wewnątrz pomieszczenia. Oczekiwał na kolejne postacie, jednak nikt ani nic nie wyskoczyło przez drzwi.

Kiedy Frank pozbierał się już z ziemi, zobaczył co zrobił temu, kto na niego wyskoczył. Na ziemi leżały zwłoki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie stan ich głowy. Krwawa miazga, składająca się z kawałków mózgu, dużej ilości krwi oraz kości i włosów mogła przyprawić o mdłości.

Kiedy ochłonęli po widoku dość nieprzyjemnym, ruszyli do wnętrza sklepu. James namacał włącznik prądu. Po wciśnięciu go, w pomieszczeniu zapanowała jasność. Jak widać stacja musiała mieć swoje własne źródło energii, bądź też prąd nadal płynął w przewodach. Ostrożnie, ubezpieczając się wzajemnie, trójka mężczyzn przeszukała sklep i zaplecze. Kiedy upewnili się, że wszystkie pomieszczenia są puste, opuścili broń i poinformowali o tym pozostałych członków grupy. Mieli okazję by odpocząć.

Kiedy zagrożenie zarażonymi zostało wyeliminowane i upewniono się, że w okolicy nie grasuje żaden trup, grupa rozlała się po okolicy. W głównym budynku znajdowało się kilka pomieszczeń. W pierwszym, największym, poustawiane były pułki z przekąskami i zimnymi niegdyś napojami. Ponadto było wc z prysznicem dla kierowców, zaplecze z łóżkiem dla właściciela i garaż.


Kiedy udało się w końcu otworzyć dość duże drzwi do garażu, oczom ocalałych ukazał się piękny widok.




Dla koneserów motoryzacji była to nie lada gratka. Ford Mustang z 1967 roku, a pod maską wspaniały, 325 - konny silnik. Piękno, moc i gracja w jednym. Stan karoserii pozostawiał wiele do życzenia, jednak środek był już odrestaurowany. Pojazd co najmniej kultowy.
Obok stał wspaniały Harley-Davidson Sportster 1200. 17-litrowy bak świadczył jasno o tym, iż jest to nowy model tego wspaniałego pojazdu. Jak widać, właściciel stacji, martwy właściciel, miał dobry gust, jeśli chodziło o pojazdy mechaniczne.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 20-04-2011, 21:13   #2
 
Reputacja: 1 Slywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodze
Po powrocie do „domu”, okazało się że Nami przygarnęła kolejną osobę i chyba się znali. James przywitał się z Nowym i pomógł reszcie wypakowywać rzeczy z auta. Po skończonej robocie, Grant zaprosił wszystkich do kuchni, żeby coś z nimi przedyskutować. Grant po raz kolejny chciał zmienić miejsce pobytu, a przynajmniej wyrwać się z tego miasta. James nie rozumiał jego motywów postępowania, przecież mieli tu wszystko. Zapasy, schronienie. Dlatego zwrócił uwagę na to, by jednak trzymać się razem.

- Powiem tak, nasza siła leży w jedności, im jest nas więcej, tym łatwiej jest się obronić. Szczególnie w takim domu. Nikogo nie będę zatrzymywał, bo sam nie wiem, co robić dalej.

Rozgorzała dyskusja, każdy się wypowiedział. Pod koniec rozmowy wszyscy zgodzili się jechać. Cóż reszta nie zawiodła zaufania Jamesa, wręcz przeciwnie każdy udowodnił że ma jakieś zdolności które pomogą reszcie w przetrwaniu. Dlatego Denov nie zastanawiał się dłużej i zgodził się jechać zresztą. Jednak po chwili naszła go refleksja, co będzie z tymi kobietami i ich podopiecznymi. Przecież nie mogę ich tak samych zostawić na pastwę losu i nieumarłych. Co z nimi będzie? Grant co prawda powiedział, że zostawimy im część zapasów, ale co to da? One się w końcu skończą i dzieciaki będą głodować, a gospodynie, nawet przy pomocy Tony'ego, nie zdobędą tak łatwo jedzenia. Cholerny świat...
 
Slywalk jest offline  
Stary 24-04-2011, 19:55   #3
 
Wredotta's Avatar
 
Reputacja: 1 Wredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znany
Wąż ogrodowy nie mógł nam w niczym pomóc, niestety. Miałam znów usiąść przy stole, gdy usłyszałam warkot na zewnątrz. Momentalnie dobiegłam do okna. Tak, to byli oni, cali i zdrowi. Co prawda, przyjechali, innym wozem, ale to było do przewidzenia. Wyszłam przed dom, John, niczym wierny pies, za mną. Pierwszego zauważyłam pana Granta, który z niemal czcią rozpakowywał zakupy.
-Widzę, że wy tez macie jakiś nowy nabytek – rzucił patrząc na mnie i Johna stającego już u mego boku.
Chrząknęłam nerwowo.
-Taa... To John. On...
Niespodziewanie w słowo wszedł mi John
-Hej Wam wszystkim- uśmiechnął się przyjacielsko- Ooo... widzę, że…
-Tak, tak-przerwałam mu- to pan James Grant. Gdzieś tam jest drugi James, Frank i podopieczny naszych gospodyń Tony. I jak udało Wam się? Nic Wam się nie stało?- spytałam uch.
Oczywiście nikt mi nie udzielił odpowiedzi.
Za to Grant odezwał się do Johna:
-Czy ja cię skądś nie znam?
John słysząc pytanie pana Granta zmrużył oczy, wybąkując:
-Być może.
I wszedł do domu.
Wzruszyłam ramionami do Granta, dając mu do zrozumienia, że nie wiem o co chodzi. Skinęłam z uśmiechem do Franka i także weszłam do domostwa. Przywitałam też nowoprzybyłego.
-Hej, jestem Nami- podałam mu dłoń.
W środku wysłuchałam tego co mieli do powiedzenia inni. Zastanowiłam się i powiedziałam
-Myślę, że to dość dobry pomysł, wyruszenie gdzieś. Tylko trzeba się trochę rozeznać w terenie. A ten dom, oczywiście za pozwoleniem gospodyń, możemy traktować jak hmm... oddział, fortecę... no wiecie o co mi chodzi. No kryjówkę- znalazłam właściwe słowo ze śmiechem- oczywiście tutaj, żyłoby się nam spokojnie, wątpię by tutaj mogła dostać się horda tych padalców. Ale, co, będziemy tu żyć jak gdyby nic, jak wielka pseudo-rodzina? Jakoś tego nie widzę. Nasze życie na zawsze się zmieniło, także i jego tryb. Więc...
-Jesteśmy za tym, by przygotować się i ruszyć w drogę. Nie musisz robić z tego przemówienia, mała- po raz kolejny przerwał mi John nonszalancko oparty o ścianę.
Zmrużyłam oczy i otworzyłam usta, nieźle podkurwiona:
-Nie pozwalaj sobie- odparłam.
Z tym bezczelnym facetem rozliczę się później. Niech mu się nazbiera, wtedy wybuchnę efektownie. Rozmyślałam z rozkoszą o słodkiej zemście, gdy usłyszałam coś o harleyu o którym mówił Frank. Chciał się po niego wrócić, ale pan Grant zasugerował, że raczej nic już z niego nie zostało. Nasz harleyowiec oburzył się, że go nie zostawi, żeby jakiś kretyn rozkręcił na części.
-Eee wątpię, że ktoś go rozkręcił na części. Raczej jest obryzgany krwią, a po nim przeszły miliony. Jeśli Cię to pocieszy. Ciekawe jak moje Manga Studio- dodałam- pewnie zostały tylko zgliszcza.
-Chwila moment, o jakim cacku mowa?- ożywił się John.
-Niebieski Harley Davidson z charakterystycznym wizerunkiem czaszki na baku - mruknął zdołowany Frank.
-Hoho, dla takiego cuda warto się wracać- pokiwał z uznaniem John- Może jest jeszcze...
-Tak, tak też jestem tego samego zdania- przerwałam mu zniecierpliwiona- No to zbieramy się, nie?- dodałam.
- Ja jeszcze skoczę po jedną rzecz... -Frank wstał od stołu.
Spojrzałam podejrzliwie na niego i na pozostałych. Coś tu nie grało.
 
__________________
"Już, już, bo nie będzie gier wideo..."
Wredotta jest offline  
Stary 02-05-2011, 08:59   #4
 
Reputacja: 1 Slywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodze
Po akcji z zombie, James sprawdził stan benzyny w samochodzie, a także w dystrybutorach.
Wrócił do reszty i zgodził się trzymać wartę razem z Frankiem, o ile ten nie będzie miał zastrzeżeń. Następnie nie mając dla siebie jakiegokolwiek zajęcia ruszył na obchód zabudowań. Zabrał ze sobą kolejną paczkę żelek i trzymając pod pachę M-16 spacerował wokół stacji. Zajadając się słodyczami sprawdzał kolejne budynki. W okolicy nie było widać żywego, a tym bardziej martwego, ducha.

Wrócił na stację i znalazł sobie miejsce siedzące, był zmęczony, długa jazda źle na niego wpływała. Do tego kolejny widok zmasakrowanych zwłok. Jeśli mają tu zostać na noc, to trzeba będzie wynieść ciało.

Kierują się do wielkich miast na wybrzeżu. Czy tam będzie bezpieczniej? A co jeśli nie? Jeśli kilkumilionowe miasto, jest teraz kilkumilionowym cmentarzem? Jeśli nie ma już jakiejkolwiek władzy i służb bezpieczeństwa? Dlaczego oni przetrwali, a inni zamienili się? Czy jest jeszcze jakiś ratunek?

Zastanawiając się nad tymi kwestiami, zasnął. Zmęczenie wzięło nad nim górę.
 
Slywalk jest offline  
Stary 05-05-2011, 19:59   #5
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Anthony zmrużył jedno oko, a potem drugie. Przetarł oba i dopiero uwierzył w istnienie motocykla. Podszedł do niego. Był materialny! Kluczyki leżał na lekko zakurzonym siedzeniu. Chwycił je w jedną łapkę i usiadł na motorze. Otworzył bak i spojrzał na stan paliwa, właściwie było to bez różnicy bo i tak byli na stacji. Popatrzył po reszcie ludków.
- Dobra. To jest moje.
Całe szczęście znalazł się Frank. I owszem była to ironia sama w sobie.
- Aha, ale ja nie uznaję czegoś takiego jak “To jest moje” bez podania argumentów dlaczego to jest twoje - podszedł do Anthona - Także mówię Ci zejdź z niego bo Ci pomogę, ty nawet tym jeździć nie umiesz no więc... - tu gwizdnął tak jakby odganiał psa z kanapy wskazując kciukiem za swoje plecy.
Deep lubił psy. Fajne były, co tu gadać.
- Ależ ja mam argumenty drogi mój. Otóż, zdobędę ten motor i odpierdolę się od was, chcesz tego, ja tego chcę. Poza tym ty nie masz kluczyków - Anthony wyjął je ze stacyjki, chwycił w rękę i pomachał - Jesteś nieuzbrojony a ja mam noże. Jeździć umiem. Mam prawo jazdy zarówno w Anglii jak i W Ameryce na kategorie A, A+, B, C. Co do zejścia... jasne możesz mi pomóc... - Uśmiechnął się słodko do Franka - Nigusie.
- Łohoho, ale mnie obraziłeś, nie ma co, dobry w tym jesteś - zaśmiał się Frank udając obrażonego:
- Odpierdolić się od nas jak najbardziej możesz, ale nie na tym motocyklu tylko na swoich nóżkach, które jeśli się nie posłuchasz będą powykręcane w różne strony - wrócił do wcześniejszej mimiki twarzy i ciała:
- No taak, Frank jest bezbronny... - wyszczerzył zęby i wyciągnął zza siebie nóż zdobyty od żołnierza - Anthonyemu spodobał się ten nóż.
-I teraz jest fair. Cóż, chciałem to załatwić po ludzku, ale nic to nie dało więc trzeba po dziku - lewą ręką złapał Anthona za fraki i zrzucił go z motocykla. Jak większość czarnoskórych musiał jeść dużo glist i robaczków. Pewnie dzięki temu tez szybciej biegał. Ach, te rasistowskie żarciki.

Anthony oczywiście nie pozwolił się dłużej trzymać. Chwile trwała walka na noże. O dziwo mimo wieloletniego szkolenia Anthonymu się nie powiodło zranienie Franka nożem, ani pochwycenie go na aikido. Szczerze? Trochę się brzydził łapać go za jego brudny nadgarstek, a w blisko stu technikach na walkę z nożownikiem, było to konieczne.

W końcu jednak mu się udało. Złapał Franka za łapę z nożem. Pociągnął do siebie wykorzystując siłę przeciwnika, zszedł z linii, tradycyjnie wykonał kulisty ruch łapą Franka i pocisnął nią w dół. Nóż wyleciał a Anthony miał świetną okazję by pochwycić Woodsa. Tak też zrobił. Jedną rękę przeciwnika pociągnął do góry, sam typek był skulony jak przy ukłonie. Deep miał dużo możliwości w tej sytuacji. Jednak wtedy motor został doszczętnie zniszczony.
Szkoda.

Anthony puścił szarpiącego się Franka. Pchnął go na bezpieczną odległość i nie wyrażał chęci do dalszej walki. Nie był zły, w żadnym stopniu nie ogarniało go zdenerwowanie. Wziął co swoje, plecak z żarciem i paroma innymi rzeczami zebranymi przed paroma minutami ze sklepiku. Zanim wyszedł rzucił do reszty.
- I tak miałem odejść. Szkoda, że nie na motorze. Żegnam.
Wyszedł z garażu. Za około dzień powinien na powrót dotrzeć do miasta.

Nie chciał wracać do rezydencji. Na pewno znajdzie się tam parę dobrych miejsc. Jakiś środek transportu. Mnóstwo żarcia. Jacyś cudownie ocaleni. Bardziej rozgarnięci od tych tu.

Tylko za Frankiem będzie tęsknić. Śmieszny w sumie był.

Rozciągała się przed nim piękna perspektywa koczowniczego życia w świecie pełnym niebezpieczeństw, w którym ludzi stają się mniejszością.
Długo na to czekał. Jednak dopiero teraz, gdy gotował się do pójścia samemu drogą w kierunku przeciwnym co jego byli towarzysze, naprawdę odczuł tą nieopisaną radość, euforie, to spełnienie, które dawała mu wolność. Ale tak prawdziwa. Nie ta którą dawał mu jakikolwiek system demokracyjny. Jego własna, niezależna wolność.

Deep wiązał sznurowadło z dziwnym uśmiechem na twarzy. Z garażu dobiegały krzyki Franka. W zasadzie jak sam sobie przyznał nie był taki zły. Gdy Woods wyszedł z garażu i przcupnąl na chwilę na skrzynce, Anglik po chwili podszedł do niego.
- Idziesz ze mną. Z powrotem do miasta? - Zaraz! Chyba go posrało!
Frank podniósł głowę i patrzył się chwilę w przestrzeń obok Anthona.
- Do Lund? - spytał słabym głosem
- Najpierw do większego miasta, zdobyć wóz, a potem do Lund. Zostawiłem tam pare rzeczy. Może coś z nich zostało.
Frank zamilkł na chwilę.
- Dobra - wstał i wyciągnął rękę do Anthona i zrobił tradycyjne murzyńskie powitanie czyli uścisk uderzenie ramionami i poklepanie po plecach. Potem ruszył do pickupa po swoje rzeczy.
Anthony na tyle na ile nadążyl odwazjemił rytuał znany mu z czarnych dzielnic NY. Potem powiedział
- Szkoda tylko, że aż tutaj musieliśmy się fatygować by zobaczyć jak zgniatają fajny motor. No i po żarcie.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 05-05-2011 o 20:01.
Fearqin jest offline  
Stary 06-05-2011, 14:12   #6
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Udało się. Znowu są w drodze. To znaczy, co właściwie się udało? Dalej są na wygnaniu. Dalej uciekają. Dalej nie wiedzą, co ich czeka i jak długo będzie im się udawać przetrwać. Przetrwać w świecie, który zmienił się nie do poznania. Ludzie stali się mniejszością, ukrywającą się po różnych norach, żeby tylko przetrwać. Całość opanowana jest tak naprawdę nie wiadomo przez co. Spełniały się chore sny, które rodziły się w głowach poronionych filmowców. Nie ma nadziei, wszyscy patrzą na siebie spod byka, nikt nikomu nie ufa.

Chociaż nie, jest nadzieja. Cała dostępna nadzieja znalazła się tutaj. A właściwie, to nie tutaj, lecz przed nimi. Tuż przed nimi. Ta daleka przestrzeń długiej, pustej drogi. To była ich nadzieja. Przynajmniej Jamesa i Simona. Jak reszta, ciężko było stwierdzić. Większość siedziała na pace i rozglądała się dokoła, czy ich oczy nie wypatrzą jakiegoś niepożądanego ruchu. James czuł się trochę jak na safari w Afryce, w którym muszą uważać na dzikie zwierzęta, które są wyjątkowo agresywne.

Jak długo przetrwa ta grupa osób? Jak długo wytrzymają sami ze sobą? Te pytania świdrowały czaszkę dyrektora. On sam najchętniej zaszył by się w lesie w jakiejś chatce z Simonem i reszta towarzystwa była mu zbędna. Z drugiej strony wiedział, że w grupie siła.

I tak wszystko rozwiąże się samo. Na razie, nic im nie przeszkadzało w podróży. Jechali przed siebie, a okolica zdawała się być czysta. Trafili nawet na opuszczoną stację benzynową, która wydawała się świetnie pasować na nocleg i zebranie sił. Usunięcie jednego zarażonego nie było raczej problemem i nie zrobiło na nich żadnego wrażenia. Po dalszym przeszukaniu okazało się, że rzeczywiście stacja jest pusta.

James wszedł do garażu i zastał kłócących się Franka i Anthonego. O co? O głupi motor, który stał tuż obok forda mustanga. Motor rzeczywiście był niezły, ale w ręce Anthonego znalazł się nóż. To już była przesada. Biją się na noże, jak głupie dzieci, kiedy wokół panuje śmierć. Świetnie, jak ktoś nie zginie od zarażonego, to zginie od kogoś z grupy.

James machnął ręką i sprawdził, czy mustang jest na chodzie. Był. Świadczył o tym piękny ryk silnika, jaki rozległ się po przekręceniu kluczyka w stacyjce. Wychodząc rzucił tylko do Franka:

-Jeśli jesteście na tyle durni, żeby mordować się między sobą, zamiast współpracować, to proszę bardzo. Tylko, Frank, jeśli nie będziesz w stanie trzymać drugiej warty, uprzedź nas łaskawie o tym.

Bo wcześniej umówili się na kolejność straży i Frank zgodził się na drugą kolejkę. Grant znalazł Charlesa i rzucił mu kluczyki:

-Łap Charles, są dla ciebie. Wynagrodzi ci to stratę twojego wozu w St. George. Chodź, wypróbujemy go na trasie. Co prawda tych dwóch kretynów właśnie się tłucze w garażu, ale nie mam zamiaru rezygnować przez to z rozrywki. Idziesz?

Do garażu wszedł przed Charlesem i zobaczył, że ci dwaj tłuką się już nie na żarty i może to zakończyć się naprawdę niewesoło dla któregoś z nich. James miał tego dość. Żeby się trochę poprztykać, to jasne, ale na noże i ze śmiertelną powagą? To szkodzi im wszystkim. Wziął z powrotem od Charlesa kluczyki i powiedział mu, żeby poczekał na zewnątrz. Wsiadł za kółko i odpalił motor. Wrzucił wsteczny i oglądając się za siebie, zaczął wyjeżdżać z garażu. Zatrzymał się, gdy był w połowie na zewnątrz. Zmienił bieg na jedynkę i zakręcił kołami w miejscu, po czym maska forda wjechała prosto w motor, wbijając go w ścianę. James wysiadł, trzymając w reku M-16:

-Teraz się bijcie, durnie.

Schował się znowu w samochodzie i wyjechał na zewnątrz. Samochód był sprawny. James uśmiechnął się do siebie pod nosem. Wyraźnie spodobało mu się to, jakby ubyło mu z miejsca trzydzieści lat. Dwaj walczący siedzieli teraz na zewnątrz i ocierali sobie łzy. Chcieli odejść stąd razem.

-Weźcie chociaż forda, jak chcecie odejść. Na pieszo długo nie przetrwacie - rzucił do nich Grant i spojrzał na Charlesa, rozkładając niewinnie ręce. -Jeszcze coś znajdziemy, zobaczysz.

Poszedł nieco się odświeżyć i przygotować do objęcia pierwszej warty. Wkrótce zastanie ich noc, ktoś musi stale czuwać. Grant stoi pierwszy. Razem z Simonem.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 06-05-2011, 15:19   #7
 
Maxi's Avatar
 
Reputacja: 1 Maxi nie jest za bardzo znanyMaxi nie jest za bardzo znany
Ruszyli w drogę. Po paru godzinach męczącej jazdy, zatrzymali się by rozprostować nogi, zobaczyli niedaleko stację benzynową, wsiedli do samochodu i pojechali w kierunku niej.
Gdy dotarli na miejsce, James, Charles i Frank wysiedli z samochodu i udali się w stronę garażu, byli ciekawi co znajduje się w środku. Charles stanął obok nich, otworzyli drzwi i nagle pojawił się dziwny cień, Frank cofnął się i oddał strzał, trafił, osoba, a raczej zombie, upadł na ziemię, był to zapewne Harleyowiec.
Charles nie wchodził do środka, wolał obserwować okolicę, słyszał głośna rozmowę, Anthony i Frank, jak słyszał Charles kłócili się kto ma wziąć pięknego Harleya, Charlesa nie obchodziło to zbytnio.
Grant podszedł do Charlesa i powiedział :
-Łap Charles, są dla ciebie - Po czym kluczyki wylądowały w rękach Charlesa.
-Wynagrodzi ci to strata twojego wozu w St. George. Chodź, wypróbujemy go na trasie. Co prawda tych dwóch kretynów właśnie się tłucze w garażu, ale nie mam zamiaru rezygnować przez to z rozrywki. Idziesz?
- Oo dzięki stary...zawsze chciałem jeździć takim wozem - powiedział Charles zaskoczony całym zdarzeniem, nie spodziewał się że będzie miał samochód. Po czym udał się w stronę garażu.
Gdy doszli do garażu, jak się domyślał Charles, dwóch idiotów bili się o Harleya, Charles stał dalej na zewnątrz, tym razem uważnie przyglądał się całemu zajściu, nie chciał wchodzić do środka, natomiast Grant podszedł do Nich i powiedział :
-Zgłupieliście? - Mało macie atrakcji na zewnątrz? Kłócicie się jak dzieci o głupi motor. Frank. motor w Lund zostawiłeś, bo w samochodzie jest bezpieczniej, a teraz bijesz się o nowy?
- Tak bo mój stary jest już na pewno w kawałkach - powiedział Frank.
Grant machnął ręką do Charlesa, żeby dał mu kluczyki i tak zrobił, rzucił mu prosto w ręce. James wsiadł do samochodu, odpalił go i z hukiem wjechał prosto w Harleya.
Charles bardzo się zdenerwował że maska jego samochodu, byłą już całkiem pognieciona, ale ukrywał to w sobie, gdy nagle Ci dwaj co przed chwilą się bili, już chcieli ruszyć we własną drogę. Do tego Grant zaproponował im żeby wzięli Forda, jeszcze bardziej wkurzył Charlesa.

- Nie chcę się wtrącać, ale ford miał być mój, ale co mi tam, bierzcie go. - Powiedział Charles idąc w kierunku Jamesa.
-Nie musisz się poświęcać kolego, bierz, ja do niego na pewno nie wsiądę, Anthon chyba będziesz mnie musiał wrzucić na dach i przywiązać linką - zażartował Frank
-Hmm... jak mamy jechać we dwóch, to po co Nam dwa samochody, bierzcie jeden, mi obojętnie który. - Odpowiedział Charles.
Chwilę potem doszło do małej sprzeczki pomiędzy Charlesem, a Frankiem, na szczęście do niczego nie doszło.
W końcu Deep przerwał naszą kłótnię i wyjął monetę z kieszeni.
- Dobra, tak to może trochę potrwać. Nie wiem czy czytaliscie Batmana, ale był tam Twoface, rzucał monetę i decydował no nie. To co wybierasz Char?
-A róbcie co chcecie.
- Odpowiedział Charles, odechciało mu się już zabawy.
- Gościu. Totalnie cię nie rozumiem. Bierzemy Forda, ja prowadzę. Frank, znajdź w sklepie śliniak. Zaświnisz wóz. - Odpowiedział Anthony.
Frank i Anthony, udali się po swoje rzeczy.
 
__________________
Vivere Militare Est
Maxi jest offline  
Stary 06-05-2011, 22:04   #8
 
Wredotta's Avatar
 
Reputacja: 1 Wredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znany
Po paru minutach znowu siedziałam w aucie razem z resztą. Gdzie jechaliśmy- nie wiem. Wyjrzałam przez okno. Pędziliśmy wyludnioną szosą z prędkością 120km/h. Niebo było prawie bezchmurne. Zadowolona przymknęłam oczy. Pamiętam swoje ostatnie wakacje w Osace, na koncercie fajnej grupy Asian Kung-Fu Generation.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jQ7MPdlc81I[/MEDIA]
Wtedy też było takie bezchmurne niebo.
Nagle odskoczyłam do tyłu. Otworzyłam oczy.
-No wreszcie się obudziłaś- usłyszałam śmiech… chyba Johna?
Podniosłam głowę. Taa musiałam przysnąć . I to na ramieniu Johna! Szybko się przesunęłam. Rozejrzałam się wokoło.
-Gdzie reszta?- rzuciłam pytanie.
-A, bo ja wiem?- John wzruszył ramionami wyglądając przez okno- Pewnie gdzieś tu łażą- dodał.
-A gdzie jesteśmy?
-Na stacji benzynowej.
Pokiwałam głową i wyszłam z wozu, wbrew protestom Johna. Rozejrzałam się. Faktycznie niedaleko, zauważyłam rozmawiających Anthona i Franka. Ze strzępów rozmowy zrozumiałam, że chcą odłączyć się od grupy i wrócić do Lund. Pokiwałam w zamyśleniu głową. No tak, każdy robi co uważa za słuszne. Mimo dobrych chęci, nie widziałam sensu powrotu do rodzinnego miasta. Zbyt duży ból. Wolałam jechać tam gdzie, mnie jeszcze nie było. Jednak… czułam się dziwnie. Po chwili dołączył do nich ten nowy. Chyba kłócili się o wóz z tego co zrozumiałam. Miałam wrażenie, że szykują się już do odejścia, kiedy nagle podszedł do mnie Frank z głupim uśmieszkiem na twarzy.
- Chciałbym Cię pożegnać bo chyba się już nie zobaczymy. No więc cześć - i odwrócił się plecami.
Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się tego. Jednak w głowie błądziła mi myśl: „Tylko tyle?”.
Nim zdarzyłam odejść, podbiegł do mnie, objął i.. czyżby płakał?
- Jadę daleko, do Lund z Anthonem, a potem nie wiem gdzie. Więc pamiętaj o Franku, który był z wami od początku i trzymaj kciuki, żeby mnie nie wszamały te palanty! - klepał mnie po plecach.
O dziwo, też miałam łzy w oczach. Polubiłam go najbardziej ze wszystkich osób w grupie. Niemal żałowałam, że nie poznałam go przed tym całym cyrkiem na kółkach. Ale mimo wszystko uśmiechnęłam się, przytuliłam się do niego i szepnęłam mu do ucha:
-Ty też pamiętaj o porąbanej, małej Japonce, która nadal nie ma pojęcia o broniach- zachichotałam- ja zawsze będę o Tobie pamiętać. Żegnaj i cierpliwości do Anthona życzę- zastanowiłam się i pocałowałam go w policzek. Jeszcze raz go uścisnęłam, po czym uwolniłam się z objęć, żeby mógł odejść.
Stałam patrząc jak odchodzi. Naprawdę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
W mojej głowie kotłowało się od myśli.
A może by tak…”.
I już miałam zrobić krok do przodu, gdy zatrzymała mnie czyjaś dłoń na moim ramieniu.
-Zostaw ich, pewnie nie chcą towarzystwa dwóch osób- usłyszałam głos Johna, który nagle jakby zmaterializował się koło mnie.
-Dwóch?- zapytałam zaskoczona.
-No Ty i ja. Nie puściłbym Cię samej- uśmiechnął się ciepło.
Po chwili odwzajemniłam uśmiech. Facet co prawda, był podejrzany, ale na razie niczym mi nie zaszkodził. A zawsze miło było mieć kogoś, kto się o Ciebie troszczy…
 
__________________
"Już, już, bo nie będzie gier wideo..."
Wredotta jest offline  
Stary 07-05-2011, 15:06   #9
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
I znowu w trasie, niestety nie tak jak lubił Frank, nie na siedzeniu motocykla tylko ściśnięty na pace pick-upa. Harleyowiec znudzony tą jazdą bez żadnych wrażeń co chwilę popadał w drzemkę opierając głowę o ściankę kabiny, aby za kilka minut obudzić się przez wstrząs spowodowany wjechaniem na kamyk lub dziurę. Następny przystanek: Opuszczona Stacja benzynowa.

Standardowa procedura, wybijanie drzwi, strzelanie w łeb i styka. Frank wszedł do sklepiku i capnął jakiegoś czekoladowego batonika dla dzieci i popił butelką Coli. Cukier + kofeina = więcej energii, tyle Frank zapamiętał ze szkoły. Redbulli nie pił bo mu nie smakowały. Potem dołączył do ekspedycji garażowych odkrywców. Wpatrywał się w powoli otwierające się drzwi garażowe. Czekał tylko aż wyjedzie jakiś odpicowany Cadillac niczym z programu "Pimp my ride"
Niestety nic takiego nie zaszło, ale znaleźli tam obtłuczonego Forda z 67, klasykę amerykańskiej motoryzacji i wisienka na torcie: Piękny, nowy Harley.
Anthon już w podskokach biegł w jego stronę i powiedział " To jest moje"
Frank nie wytrzymał, ta pierdoła może sobie mówić "To jest moje" na parę bamboszków, ale z motocyklami tak nie ma.
Odpowiedział mu tak intelektualnie jak tylko potrafił. Nic, musiało widocznie dojść do rękoczynów. Wszystkie emocje siedzące od początku spotkania tych dwóch właśnie znalazły ujście. Zaczęło się niewinnie, szarpanie jak w podstawówce, ale potem każdy miał w ręku po jednym majcherze. Grant jak to dyrektor zareagował, udzielił obu reprymendy i machnął ręką. Frank pomyślał, ze zostało mu to jeszcze z tamtego okresu więc się nie przejął. Lecz co nastało potem, to tego się nawet nie spodziewał. James z zimną krwią zmiął motocykl Fordem lepiej niż zgniatarka na złomowisku.
Frank był odwrócony plecami, a Anthon mógł wszystko widzieć. Nagle ten łapserdak go puścił. Frank ze zdziwieniem i zaskoczeniem odwrócił się i zobaczył blaszany placek po luksusowym modelu pięknego Harleya. Frank rozdziawił usta i krzyknął do wychodzącego z Forda Granta:
- Ja Cię pierdzielę, co żeś zrobił?! Przecież to był... - i z rozpaczą kucnął przy zwłokach motocykla przytulając do piersi kawałek kierownicy. I wstał, twarz miał obojętną:
- Taki jesteś mądry bo masz Forda i tego pickupa? Potrafisz tym jeździć? Cieszę się tylko, że ja bez motocykla jestem nikim, rozumiesz? NIKIM!!! - machał Grantowi przed nosem kawałkiem kierownicy - Motocykl i ja to jedność, a teraz właśnie pozbawiłeś mnie jedynej prawdziwej broni, którą potrafiłem obsługiwać. Jak zamienię się w tego świrusa to najpierw przyjdę po Ciebie i będziesz przepraszać za to co zrobiłeś, kiedy ja będę Ci wyrywał kichy z brzucha! - cały monolog przedstawiał odpowiednimi ruchami ręki z fragmentem kierownicy. Frank diametralnie się zmienił, a zwłaszcza oczy, były puste, normalnie są lekko przekrwione koloru zielonego. Chciał uderzyć Granta lecz coś blokowało mu ramię powodując drgawki i zaciskanie palców u prawej ręki ciągle trzymającej nóż. Chwilę później odwrócony tyłem zmierzał do drzwi garażu. Już na zewnątrz cisnął fragment kierownicy w trawnik i siadł pod murkiem na jakiejś skrzynce. i tu stało się coś co wykraczało za obszar rozumowania Franka: Anthon zapytał się czy jedzie z nim. Frank zamilkł na chwilę.
~Chwilę temu tłukł się z nim i był gotowy dźgnąć go nożem, a teraz mają podróżować we dwóch? A jak to pułapka? No to co, pokonam go - walczył z myślami i odezwał się:
- Dobra - wstał i wyciągnął rękę do Anthona i zrobił tradycyjne murzyńskie powitanie czyli uścisk uderzenie ramionami i poklepanie po plecach. Potem ruszył do pickupa po swoje rzeczy. Potem nastąpiła kolejna kłótnia tym razem z Charlesem nowym "nabytkiem". Był jakiś taki niezdecydowany, Frank chciał go sprawdzić jak jest twardy, okazało się, że jest niezbyt mocny. Widocznie bał się uderzyć harleyowca. Kolejny powód, że ta ekipa jest słaba. Jedynie John był taki tajemniczy, że Frank nawet nie wiedział czy tu w ogóle jest, ale chyba widocznie martwił się o Nami, aż za bardzo, coś tu z nim nie gra. Zwykle tacy "Macho" okazują się gwałcicielami albo jakimś innym gównem, które Frank uwielbiał eksterminować. Właśnie to go różniło od innych bandytów. Zabijał w samoobronie, zabijał gwałcicieli i pedofilów, jakiś typów ze zrytą do cna psychiką, a chronił młodych z okolicy miejsca zamieszkania od prochów, kradzieży i innych rzeczy co tak ciągnie łebków. Tylko tyle mógł zrobić, siebie już całkowicie zniszczył, ale zawsze może dać szansę innym na lepsze życie, takie, którego on nie doświadczył bo miał pecha i był głupi w tych latach "wolności" i chyba cały czas jest oślepiony tym wszystkim bo chce zabijać, krzywdzić z byle czego. Widocznie ta epidemia miała być albo karą albo jego sprawdzianem, którego nie można było oblać.
Pożegnał się z Nami, chciał to zrobić bez zbędnych czułości, ale jak to zwykle nie wychodzi. Miał tylko nadzieję, że reszta załogi będzie ją trzymała przy życiu bo dla Franka nie ma tu już miejsca i nie będzie mógł już jej dostatecznie chronić.
Wsiadając do "wylicytowanego" Forda był trochę nieobecny, na początku wydawało mu się, że inaczej nie można było tego rozwiązać, ale teraz widział ogrom możliwości: Po pierwsze, mógł dać wolną rękę Anthonowi co do motocykla, po drugie, mógł odpuścić kiedy Grant go upominał, po trzecie, nie powinien się przejmować innym motocyklem ponieważ ma swój, który być może jeszcze jest na chodzie. Ale niestety nawyki z burzliwego dzieciństwa zawsze powracają, nawet kiedy człowiek chce się zmienić. Teraz zostało mu podróżować z praktycznie obcą osobą, z powrotem do linii startu ich "Rajdu", zostawiając wszystkich, których jako tako znał, z niektórymi się zaprzyjaźnił, z niektórymi się kłócił, ale byli to jednak sami swoi. Frank nigdy nienawidził zmiany szkół.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 10-05-2011, 18:49   #10
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Stojący na terenie stacji benzynowej ocaleni długo wpatrywali się w oddalającego się Mustanga. Dwóch mężczyzn postanowiło odłączyć się od reszty i udać się w sobie tylko znanym kierunku. Słońce zachodziło powoli za horyzont, zamykając jakby kolejny rozdział horroru, który panował na ziemi.
Kiedy pojazd i tuman kurzu pojawiający się za nim zniknął zupełnie za kolejnym wzgórzem, pozostali na stacji rozeszli się do swoich spraw.

Była już ciemna noc. Przejmująca cisza aż biła po uszach swoją nienaturalną intensywnością. Nie było słychać dosłownie nic. Żadnych zwierząt, nawet wiatr nie wiał. Wartę pełnił akurat Charles. Przysypiał co chwilę, a jego głowa to opadała na pierś, to podnosiła się gwałtownie obserwując okolicę. W pewnym momencie uszu Charlsa dobiegł dziwny odgłos. Początkowo myślał, że to jego zmęczony umysł płata mu figle, jednak uporczywy dźwięk nie chciał ustąpić. Po chwili w ciemności, jaka panowała w około dostrzegł małe światełko. Kiedy kolejny raz przetarł oczy i upewnił się, że nie ma zwidów, uświadomił sobie, że w kierunku stacji benzynowej zmierzały dwa samochody. Z tej odległości nie był w stanie zgadnąć jakie to modele, poruszały się jednak niezwykle szybko, a z każdym przemierzonym kilometrem wzmagał się głośny bas, który dobiegał z pędzących pojazdów.

*************

Anthony wraz z Frankiem jechali w milczeniu. Pusta droga umożliwiała sprawdzenie możliwości wspaniałego samochodu, jakim się poruszali. Prędkościomierz wskazywał na 250km/h, gdy na drodze tuż za jednym z wzniesień na drodze dosłownie znikąd pojawił się człowiek. Reakcja kierującego Anthona była błyskawiczna, jednak przy tej prędkości zapanowanie nad kierownicą było praktycznie niemożliwe. Auto przechyliło się na lewą stronę, odrywając od podłoża prawe koła. Przez ułamek sekundy wydawało się, że anglikowi uda się opanować auto i bezpiecznie "wylądować". Marzenia jednak zginęły jeszcze szybciej niż się pojawiły. Samochód w iście efektowny sposób przekoziołkował, dachując kilkukrotnie. W końcu zatrzymał się na poboczu w tumanie kurzu, leżąc na dachu. Prowadzący anglik stracił przytomność. Miał rozcięty od uderzenia w kierownicę łuk brwiowy i kilka stłuczeń. Tyle widać było na pierwszy rzut oka. Gorzej było w rzeczywistości. Połamane trzy żebra, zwichnięta kostka u lewej nogi i wybite trzy palce w ręku. W ogólnym rozrachunku nie było źle. Powinien cieszyć się, że przeżył taki wypadek.
Stan Franka nie był lepszy. Mimo iż zachował przytomność, było z nim źle. Krew z dość mocno rozciętego czoła zalewała mu oczy. Całe ciało miał poobijane. Lewa ręka bolała go niemiłosiernie, a kiedy chciał nią poruszyć ból o mało nie pozbawił go przytomności. Mógł bez problemu stwierdzić, iż ręka jest złamana. Harley'owiec modlił się, aby nie było to złamanie otwarte bądź z przemieszczeniem. Do tego obolałe całe ciało i tak jak w przypadku jego towarzysza, połamane przynajmniej dwa żebra.
Nie to było jednak jego największym zmartwieniem. Człowiek, którego o mało nie przejechali po drodze zaczął się dość szybko do nich zbliżać. Wydawać się mogło, że im pomoże, jednak po chwili mętny wzrok Franka dostrzegł wbity w gardło mężczyzny nóż, a także liczne ślady krwi na twarzy i ubraniu. Ten facet zdecydowanie nie miał zamiaru im pomóc. Anthony zaczął jęczeć, odzyskując przytomność.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172