lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Wnerwik 12-01-2012 00:56

Kosmiczny Marine zerknął na Maxa. Co z nim zrobić? Jak mu wyjaśnić? I czy w ogóle... iść za głosem Apostołem? Na razie musi się skupić na tym, aby się wyrwać z tego tłumu. Jego fizjonomia z pewnością sprawi, że wezmą go do obrony. Dlatego musi jakoś się odłączyć od grupy żołnierzy. Tak... to jedyna opcja. Już i tak za bardzo zwracają na siebie uwagę, a gdyby jeszcze zaczęli się wyrywać do jakiegoś zadania...
Tymczasem Max zaczynał powoli panikować. Nigdy nie lubił przebywać wśród ludzi - od małego był samotnikiem. Jedyną osobą z którą się kontaktował był jego ojciec, a po jego śmierci nie rozmawiał praktycznie z nikim, aż do czasu wstąpienia do Gwardii. Duża ilość ludzi go onieśmielała. Ale nie przebywali wśród zwykłych ludzi! Przebywali wśród bandy buntowników i każdy fałszywy ruch czy nieprzemyślane słowo mogło sprowadzić na nich nieszczęście. Oczko nie zamierzał zostawać tu sam, dlatego rozpaczliwie szukał kontaktu ze swym towarzyszem. Jego postawa mówiła “uciekajmy stąd czym prędzej”.
Parę rzutów oka na towarzysza i Haajve już widział. Co z tego że ten człowiek był elitarnym zwiadowcą. Na statku był niczym dupa wołowa. Równie dobrze mógłby się podjąć tego zadania sam... ale... skoro Max jest dupą wołową, zrobi dokładnie to co Sorcane zarządzi. Z resztą patrzeć na rangę, Haajve jest jego dowódcą w tej operacji. Najgorsze jednak było to, że przeklęty Apostoł nie raczył zaznaczyć na planie marszu pomieszczeń. Pewnie po drodze będzie lazaret, a on nie będzie miał możliwości obmyślenia odpowiedniego planu.
- No Dirk. - powiedział do Maxa - Cieszę się że Cię poznałem chłopie... i mieliśmy razem niezłego farta. - Ton miał raczej przypominający kogoś kto się żegna z towarzyszem. - Ciekawe do jakiej sekcji nas zaciągną na bitkę...
- Rzeczywiście ciekawe - burknął w odpowiedzi. Nawet nie silił się by nadać wypowiedzi wesoły ton. Liczył na to, że Haajve miał jakiś plan, lecz z tego co widział, chyba żadnego planu nie było. - Mogliby nas dać do tego samego oddziału. Głupio tak rozdzielać kompanów.
Haajve poklepał zwiadowcę po ramieniu. Do ciężkiej cholery. Czemu nie uczą nas żadnego uniwersalnego kodu do przekazywania informacji? Z resztą... jakby był uniwersalny ktoś tutaj mógłby go znać.
- Chodź... jeżeli będziemy tutaj stać jak dupy wołowe, to na pewno nas rozdzielą - rzekł cicho. - Weź zobacz który z żołnierzy ma jakąś znośną gębę i do jego oddziału się dołączymy.
“- Znośna gęba? Dobry żart!” - pomyślał żołnierz. Każdy z buntowniczych żołnierzy miał gębę jeszcze bardziej zakazaną niż jego kompan. Jak tu znaleźć kogoś o miłej aparycji?
Właściwie rzecz biorąc techmarine i snajper całkiem się wpasowali w towarzystwo - ich twarzyczki w końcu też nie były zbyt ładne. Max chociażby miał mechaniczne oko, a techmarine... no wyglądał jak wyglądał.
- Ten się nada - stwierdził wskazując na najbliższego “dowódcę”. Nie wyglądał jak rasowy zabijaka, a to już był jakiś plus.
- To dawaj... przeciskamy się do dziada. - techmarine zaczął powoli torować sobie przejście do wskazanego przez zwiadowcę człowieka.

-2- 14-01-2012 17:12

Prorok powiedział nam, że nieśmiertelność będzie nagrodą dla tych, którzy ich pokonają.

[muzyka]

Quaere
mostek, Czarny Okręt, system Albitern, nieznana lokacja


Strateg Chaosu

Nieprzyjemne uczucie, które nagle go naszło, nie było bólem. Odczuwał wyraźnie, jak jego więź z Osnową jest osłabiana, zupełnie nagle, jakby pewny chwyt na własnym darze zmienił się w zaciśniętą garść, a pomiędzy garściami uciekała mu mocodajna ciecz.

Poczuł, że może zostać wyrwany z rzeczywistego świata lada chwila.

Awaryjne adamantowe grodzie zaczęły się zasuwać powoli w miejscu wyrwanego eksplozją bocznego iluminatora. Całym wysiłkiem woli Strateg musiał trzymać się swojej formy, co materialne przerzuciło się na kurczowe trzymanie się metalowej barierki, mimo próżni panującej dookoła.
Nie sądził, by obecnie był w stanie po przemianę w prawdziwą formę napełnić płuca nieistniejącym powietrzem, otoczyć ciało sferą zatrzymującą ciśnienie czy ogrzać je wobec absolutnego zera - temperatury panującej w pomieszczeniu. Może jedna z rzeczy na raz, ale to co go wytrącało z koncentracji...

Istotnie, byli na okręcie, zdolnym do podróży przez Osnowę, to musiało cementować wyrwy w barierze oddzielającej rzeczywistość od Immaterium. Był to także okręt Inkwizycji, przewożący czasem dziesiątki tysięcy zebranych niesprawdzonych i niekontrolowanych psioników oraz przesłuchiwane przez inkwizycję indywidua.

Wciąż to za mało. Pojawiło się coś nowego, tak jak to ujął wcześniej Aslyth - cień w Osnowie.

Awaryjna osłona iluminatora zasunęła się, a pomieszczenie ponownie zaczęło się napełniać filtrowanym, ciepłym powietrzem.

Jeszcze chwila...

Z brzękiem ludzka sylwetka Stratega zwaliła się na metalową kładkę. Nie miał pojęcia, gdzie jest jego kładka a nazbyt ludzkie płuca domagały się powietrza co sam słyszał w swoich desperackich haustach. W równym stopniu jego umysł, dusza, kwintesencja domagały się przepływu Osnowy - tego jednak nie doświadczył. Może kilka razy zdarzyło mu się być w jakiś sposób powstrzymanym od wykorzystania swojego daru, ale to była niemal pełna izolacja; solidna nieprzejrzysta blokada między światem materialnym a...

Poczuł, jak silny chwyt podnosi go na nogi. Ujrzał drapieżny hełm i ornamentycznie zdobiony pancerz jego właściciela, różniący się od pozostałych szturmowych Astartes w pomieszczeniu. Skowyt, przyboczny Nihla, zmierzył go uważnie wzrokiem zza nienawistnych, jarzących się wizjerów. W milczeniu. Pozostali Władcy z dziwną wprawą i biegłością ustawili się przy kilku konsolach - może czterech próbowało obsłużyć... coś z pokładu mostka. Systemy podtrzymywania życia, główne generatorium, napęd, łączność. Skowyt wskazał palcem tron kapitański i podszedł doń, jednym, zbyt małym przyciskiem z podłokietnika uruchamiając trójwymiarowy obraz dwóch sylwetek, wygenerowany dość czysto i stabilnie, w zielonkawej luminescencji, ukrywając prawdziwe barwy.
Prawdziwe barwy...

Byli tam kapitan i służący wrogowi jego władcy jego sojusznik.



Furiacor
mostek, krążownik klasy Ubój, system Albitern, nieznana lokacja


Febris Abominatius

Kroki zakutego w ciężki, tętniący rozkładem pancerz Febrisa łamały w nienaturalny sposób absolutną ciszę w korytarzu-galerii, który widział tyle razy. Po raz kolejny widział w zastanawiający sposób pozostawione obsydianowe płaskorzeźby z czasów sprzed Herezji. Oczy surowych i ponurych primarchów w kolejnych scenach odprowadzały go, wiecznie z osądzającym, zazdrosnym lub nienawistnym wzrokiem, ujętym już wówczas - dopiero historia nadała ich twarzom kontekstu. Wyjątki były na niego obojętne, dzieci Fulgrima i Angrona, bogów-aniołów służących bogom-demonom, braciom Wszechojca. Magnus, czerwony cyklop nawet w ciemności o poświacie koloru nocnego nieba emanował czerwoną, pozbawioną emocji wrogością jaka miała wyniknąć wyłącznie z przepaści pomiędzy ich władcami. Mortarion jako jedyny nawet tutaj patrzył na swojego syna z ciepłym uśmiechem.
Nie był to jednak uśmiech zadowolenia.

Doszli do tytanicznej, pancernej windy - pancerne horrory i zakuta w adamant, przyobleczona w ciało zaraza. Dwaj eskortujący go, w przeciwieństwie do pozostałych Wybrańców Abbadona z szacunku bardziej niż konieczności, Drapieżcy - i tak nie zdołaliby go powstrzymać w razie czego - mieli pancerze spryskane ciemną posoką i emanowali radością. Jeden nawet zdjął hełm, ukazując krótkie, kruczoczarne włosy i identycznej barwy oczy będące dziedzictwem genetycznym planety lub primarchy. Uśmiechał się zwierzęcym uśmiechem, obaj promienieli pierwotną radością udanych łowów.

Gdy winda zbliżała się do mostka, ten pozbawiony hełmu zapytał delikatnym jak na swój stan głosem:
- Rzeknij... Nie podziwiałeś nowej rzeźby dziobowej Furiacora, zbliżając się...?
Po czym obaj wybuchli nieopanowanym i jeszcze niezrozumiałym dla Abominatiusa śmiechem, a w Osnowie widać było dziką, perwersyjną radość bijącą od obu. Setny żart, którego zrozumienie przyszło, gdy z sykiem rozwarły się wrota-gródź prowadzące na mostek.

Idąc w stronę tronu kapitańskiego, z którego Nihl odwrócony w stronę windy, nie głównego iluminatora, obserwował ekrany taktyczne, przez chwilę Mag nie mógł oderwać wzroku od tego co widział. Nie raz podziwiał rozległe wieżyczki, minarety i wybrzuszenia, a także przyjemnie zaostrzony lecz obły kształt krążownika Władców, ciemnego jak noc. Jego dziób niknął jednak w poprzecznym równie czarnym kształcie, jarzącym się tysiącami świateł, odległymi od mostka figurami świętych i własnym mostkiem. Jednostka była wielka - może nieco większa nawet od Furiacora. Czarna. Wzmocniony Imperialny dziób. Największe silniki na jednostkach tej klasy w Imperium. Więcej uzbrojenia burtowego, obecnie nieaktywnego, niż na jakiejkolwiek porównywalnej.

Czarny Okręt inkwizycji.

Łuna pożarów w nielicznych miejscach gasła jak szybko się pojawiała, kolejne sekcje odcinane były od zasilania co widać było po gasnących światłach. Mikroskopijne sylwetki w niemal czarnych pancerzach wspomaganych, oddalone o ponad trzy kilometry od miejsca, gdzie przebywali - bo tak długa była część Furiacora oddzielająca mostek od wrogiego okrętu - spacerowały po zewnętrznej części lub wdzierały się do różnych lokacji. Wystarczył rzut oka by uznać, że okręt został przejęty i był w pełni zneutralizowany.

Nihl spostrzegłszy Abominatiusa nie wyraził wyrazem twarzy zdziwienia odnośnie nieobecności pozostałej dwójki Wybrańców. W ogóle jego twarz wciąż bardziej zdawała się pozbawioną emocji maską. Mimo blizn okalających lewy oczodół, czarne bystre oko, pozbawione urwanej przez odłamek powieki obserwowało go uważnie, w pełni zrekonstruowane... odrodzone. Kapitan wstał i poszedł pomiędzy stoły taktyczne, gdy właśnie w ten punkt doszedł Abominatius. Jedno wciśnięcie przycisku przez zakuty w nocne niebo palec wywołało trójwymiarowy, niewyraźnie wyświetlany w krwistoczerwonym spektrum światła obraz dwóch sylwetek - jednej zakutej w pancerz drapieżcy w bojowym oporządzeniu, drugiej w podłużnej szacie, masce, ludzkiej postury i opartej na lasce... Pomijając krzątających się gdzieniegdzie w tle Władców...

Febris Abominatius, Strateg Chaosu

- Mamy mostek Czarnego Okrętu.
- Doskonale. - odparł Sietche swojemu podwładnemu - Przesyłam wam adeptów Derciusa. Powinni z odrobiną perswazji z waszej strony wydobyć sekrety tego okrętu od obecnych techkapłanów.
- W kwestii kapitanatu... - zaczął Skowyt, jednak nie pozwolono mu dokończyć.
- Kharanos zajmie się dowodzeniem okrętu.
- PRZYSIĄGŁEŚ MI ZWIERZCHNICTWO KOMPANII! - ramię niższego stopniem Władcy uderzyło z wielką siłą w oparcie tronu kapitańskiego na Czarnym Okręcie, rozbijając ozdobny kamień i wyginając adamantowe zbrojenie. Strateg mimo odcięcia od swojego daru wyczuł przebłysk gniewu tak silny, że zajarzył się nawet we wszechobecnym cieniu. Febris nie mógł ale i nie musiał dostrzec jestestwa porucznika i przybocznego Nihla, by dostrzec siłę jego nagłej emocji.
- W swoim czasie. Nie ma po temu warunków i wkrótce będziesz mi potrzebny tutaj, na Furiacorze. A teraz zamilcz. Panowie... - zwrócił się w oczywisty sposób do dwóch psioników - Najwyższy czas na raport sytuacyjny. Z mojej strony co zdobyliśmy sami widzicie, znalazłem też wygodny punkt libracyjny dwóch ciał niebieskich, do którego dotrzemy przed pościgiem na wygaszeniu wszelkich systemów i wpadniemy w obieg grawitacyjny, zajmując pozycje, więc nas nie znajdą. Niestety, straciłem kontakt z jednostką, której towarzyszył Axisgul Pożeracz... Ale zyskaliśmy nieco informacji o naszym wrogu.

Przez chwilę obraz kapitana pukał w zamyśleniu palcem o blat taktycznego stołu, na mostku Furiacora. Febris oczywiście widział to na żywo.

- Kto przebije stawkę? - zapytał w końcu.

-2- 14-01-2012 21:27

Wyznawca
lekki krażownik klasy Nieustraszony, wewnątrz pierścienie Przedmurza Marjorina


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Orientis, Sihas Blint

Najpierw ujrzeli światła.

Przez iluminator kadłuba widać było dziesiątki, nie setki świetlistych punktów, nie do pomylenia z gwiazdami, oświetlających industrialno-katedralne bryły srebrzystych okrętów, rozświetlonych lampami zbliżeniowymi, wentylami plazmowymi czy oświetleniem jaśniejącym z zatok obserwacyjnych czy mostków.

Otaczała ich cała flotylla olbrzymich jednostek. Odnaleźli Hermesa.

Otaczało ich kilkanaście, może więcej fregat i niszczycieli, w formacji otaczających dwa lekkie krążowniki klasy nieustraszony - najcięższą, nie licząc krążowników Astartes jednostkę, jaką obecnie grupowanie posiadało. Szpica większej flotylli, mającej opanować zbadaną przez nich sytuację. Prowadził ich nikt inny jak kontradmirał sektora Agripinaa.

Tyle przynajmniej każde z nich wiedziało. Ostatnie godziny spędzili w niepewnym oczekiwaniu, czy wiadomość dotarła, każde zajęte czym innym. Astartes potrzebowali pomocy medycznej i odpoczynku, złożeni w kwaterach kutra majaczyli, czasem nawet wpadając w drgawki w półświadomym delirium. Siostra miała czas na modlitwę w rzadkich momentach, gdy okazywali względny spokój ducha. Również Ruka mógł się do czegoś przydać, choćby ich obserwując. A kapitan Blint...
...przysiągłby, że widzi to co oni.

- Naprawdę nigdy nie uważałeś, że Gubernator może cię oszukiwać? - zapytał z chytrym uśmiechem, chłepcząc rozlaną na pulpit konsoli krew imperialny szturmowiec, z którym jeszcze niedawno bronił generatora pola Gellera. Artair Nidon wyszczerzył się paskudnie do kapitana.

- Ciebie też zabije. Znaczy, nie gubernator, jemu jesteś potrzebny. Suka. - skinął głową w stronę kwater, gdzie byli pozostali, oczywistym było, kogo ma na myśli - Nie cofnie się przed niczym. Chciałeś mieć dla niej litość, bo ci pomogła. Jak tylko się dowie... - jednoznaczny gest przeciągnięcia palca pod szyją nie wstrząsnął Blintem. Jednak nawet on nie mógł zupełnie zignorować kradnącego poczytalność skrobania... wszędzie, na zewnątrz, pazury drapały pokład okrętu by dostać się do środka.

Chcieli ich, Aniołów. Chcieli ich dostać. Gorzej było już tylko gdy stojąc między serwitorami-pilotami zerknął na mgławicę Oka Grozy, widoczną przecież z każdego sektora Wrót Cadiańskich, setki lat świetlnych dalej, a oko mrugnęło.

- Tu fregata Blask, tu fregata Blask, odbiór. Trwa identyfikacja jednostki. Zadokujcie na pokładzie Wyznawcy gdy udzielimy pozwolenia.

Ludzki głos wyrwał go z zamyślenia, choć nie był pewien, czy mu się nie przywidział. Odwrócił się w stronę kwater, ale Borya i Aleena już tu byli, najwyraźniej również słysząc trzask vox-komunikatora. Ciało Nidona leżało nakryte całunem, jak zostało, w centralnym pomieszczeniu, można by rzecz, konferencyjnym.

Serwitor wydał sekwencję pisków wysokiej częstotliwości i włączył retrosilniki by wyhamować kuter orbitalny.

Po chwili poczuli nudności, dezorientację i słyszeli, zdawałoby się, niezrozumiałe słowa jakiejś litanii gdy liczni astropaci skanowali kuter w poszukiwaniu i ku analizie obecnego na pokładzie życia. Po trzech minutach ciszy zmęczeni, niekiedy wystraszeni, głodni, niewyspani, ranni na ciele i duszy pasażerowie usłyszeli wyczekiwane, słowa.

- Inkwizycyjny 02Tri816901M, macie pozwolenie na lądowanie.

* * *

Komitet powitalny był znaczny, a kontradmirał nie zamierzał najwyraźniej przesadzać z ostrożnością. Przez iluminator widzieli Oddziały Wachty Okrętowej ustawione w formacji po obu stronach kutra i sporą jednostkę podchodzącą aż do rampy. Kiedy ta się opuściła, nie omieszkali wypełnić dolnego pokładu granatami gazowymi. Ciężko było określić domniemany skutek - Ruka raptem nic nie widział, krztusił się i poczuł tylko, jak w pewnym momencie ze dwie silne postacie chwytają go i powalają na pokład, po czym jest skuwany i wywlekany z pokładu. Sihas i Aleena nie dotrwali tego etapu, tracąc przytomność niemal od razu, pamiętając tylko rozdzierający ból z już uszkodzonych płuc.

Niegroźny gaz mógł był ich zabić, przynajmniej to było ostatnim co siostra Medalae pomyślała przed utratą przytomności.

Astartes zaś, z balansując na krawędzi delirycznego snu i jawy zostali zepchnięci w otchłań koszmarów.

* * *

Najpierw ujrzeli światła.

- Budzą się, kontradmirale...

Białe światło, charakterystyczny ostry zapach antyseptyków, miękkie łóżka. Ból wszystkich kończyn i mięśni, oraz płuc - u niektórych ostrzejszy. Ciepło i poczucie czystości.

Niemal jednocześnie pięć osób otworzyło oczy, gdy do ich żył dotarła substancja mająca ich wybudzić. Momentalnie.

Mogło upłynąć kilka godzin lub kilka dni.

Niewyraźna, niewielka, niemal na pewno okrętowa sala medyczna, jeden z wielu oddziałów na pokładzie lekkiego krążownika. Migające światła cicho szumiących urządzeń diagnostycznych. Każde z nich przebrane w czystą, pergaminową w barwie i dotyku togę kojarzącą się z jakiegoś rodzaju nowicjatem, lub niemal na pewno dla trójki z nich - ubiorem dla rzadkich chwil odpoczynku.

Pięć łóżek z trudem zmieszczono w niewielkiej salce. Na miejscu łyso ogolona, starsza kobieta w prostym, szarym mundurze Officio Medicae zdejmowała rękawiczki, oczekując odpowiedzi z komunikatora ulokowanego za uchem. Ponadto znajdowały się tutaj trzy serwitory medyczne i jeden pomocniczy, trzymający tacę z niezliczonymi fiołkami i słoikami opisanymi w wysokim gotyku.

Ardor miał założone liczne opatrunki, największy przechodzący przez ramię i obojczyk, pamiątka po jego pojedynku w Osnowie, gdzie Seraph Ehelion uratował jego życie kosztem własnego. Wciąż odczuwał ból, choć on jeden mógł powiedzieć, czy jedynie w ręce.

Orientis odczuwał pewne wyciszenie umysłowe, jak po długiej medytacji i koncentracji, na planecie na której się wychował, spędzając długie i błogie chwile poświęcone zgłębianiu wiedzy i jej późniejszej kontemplacji. Przeszło nawarstwione wycieńczenie fizyczne i psychiczne, nie odczuwał też zlewającego się w całość bólu i przerażenia w głowie.
Nie mógł jednak poruszyć żadną kończyną ze sparaliżowanej połowy ciała...

Siostra Medalae i kapitan Blint także teraz mieli założone maski respiratorów, a mieszanka gazów którą wdychali zdawała się łagodzić ból płuc.

Borya dopiero teraz mógł w pełni stwierdzić, że wytrzeźwiał.

Ulga była najdokładniejszym określeniem tego co każde z nich odczuwało. Przynajmniej w tej chwili...

Kobieta bez słowa wyszła. Jednak zanim gródź się za nią zasunęła, wszedł widziany choć raz przez każde z nich za wyjątkiem Orientisa młodo wyglądający i bardzo stary wiekiem mężczyzna w mundurze admirała Marynarki Imperialnej. Z oczu poza pewnością siebie wyzierało mu zmęczenie, ale postawę miał wciąż człowieka nieugiętego. Brakowało jeszcze kilkudziesięciu godzin, by to zmienić.

- Jestem wiceadmirał Imran Dronamraju. - zerknął na nich, dając sobie chwilę na zebranie myśli - Muszę wiedzieć, co wydarzyło się na pokładzie Quaere.



Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior


Haajve Sorcane, Max Vogt

Oficer ładujący właśnie magazynek do pistoletu laserowego podniósł wzrok, gdy przed nim wyrósł olbrzym w skafandrze próżniowym uzbrojony w strzelbę a obok niego technik w porwanym mundurze. Gdyby ktoś poświęcił dość czasu by się im przyjrzeć, wyróżnialiby się z tłumu. Byli wszak ocalałymi z jednego z pokładów strzeleckich, znaczy, przynajmniej jeden.

Przeciętnego wzrostu mężczyzna o regulaminowo przystrzyżonych brązowych włosach wybrany przez Maxa zerknął na nich, niby podejrzliwie, po czym schował broń do kabury.

- Powiedzcie Coldierowi, że skoro i tak zginiemy, może sobie wsadzić ten cały bunt w... - zaczął przkrzykiwać tłum.
- Sir, to chyba nie są Oddziały Zabezpieczenia! - krzyknął dorównujący wzrostem Sorcane'owi mężczyzna o czarnych włosach spiętych w koński ogon i zatkniętych przy kręgosłupie za pas. Muskularny mężczyzna w marynarskich spodniach, nagi od pasa w górę robił imponujące wrażenie, podobnie jak granatnik w jego rękach. Twarz miał obojętną, ale nie musiał nawet krzyczeć by dało się usłyszeć bas jego głosu.
- Co?! - odparł skonsternowany oficer, próbując przekrzyczeć pobudzoną, otaczającą ich ciżbę.
- To nie są ludzie Coldiera! - odparł mu olbrzym.
- Nie przyszliście mnie skasować? - zerknął, jakby ze zdziwieniem oficer na wielką sylwetkę zakamuflowanego Astartesa i żylastego, acz groźnie wyglądającego zwiadowcy. - Czego chcecie? Nie widzicie, że chcę umierać w samotności?

Olbrzym stojący obok oficera westchnął, najpewniej wprawiając dwójkę imperialnych w nie mniejsze niż dotychczas skonsternowanie.

Stalowy 18-01-2012 23:40

Haajve Sorcane, Max Vogt

Sorcane szybko opanował konsternację. Przerwał ciszę lekkim chrząknięciem. Postanowił czym prędzej wykorzystać sytuację, zanim obróci się ona przeciwko nim.
- Ekhm... sir. Nie znamy się, ale widzę, że pana... hmm... spektrum widzenia jest nieco szersze, niż te przedstawiane przez większość oficerów. Prosiłbym, aby zebrał pan ludzi i abyśmy się udali gdzieś na stronę albo z jakimś “zadaniem”. Mam pewien pomysł, który potrzebuje do realizacji... kogoś kto dostrzega szaleństwo gnieżdżące się w całym tym zamieszaniu.
Oficer spojrzał z powątpiewaniem na olbrzyma, i dopiero po chwili jakby zaczęło do niego docierać znaczenie tych słów.
- Orland, wydziel tym... - zastanowił się przez chwilę, odwracając głowę w stronę ustawionych w szeregu marynarzy, uzbrojonych w strzelby. - Po prostu wydziel im broń. - machnął ręką.
- Co masz na myśli? - zwrócił się do Sorcane’a, jakby na próbę, w wysokim gotyku...
Haajve nachylił się i w wysokim odpowiedział cicho.
- Co byś powiedział, panie... na wychujanie, jak to pan wspomniał, Coldiera w taki sposób, aby skończył srając pod siebie ze złości?
Oficer nachylił się nad ramię Astartesa, nie do końca świadomy, z kim rozmawia, niemal zmuszony do stanięcia na palcach. Przełknął ślinę i dał sobie chwilę na przemyślenie sprawy, zlustrował wzrokiem ponurego i groźnie wyglądającego zwiadowcę w mundurze technika i Max odwzajemnił spojrzenie chcąc nie chcąc, pełne niepokoju. Byli wszak na rozpadającym się okręcie.
- Posłuchaj, nie wiem, kim ty i twój koleżka jesteście - wyszeptał oficer - Ale to nie do zrobienia. Niewielu z nas tak naprawdę godziło się na to, co może się wydarzyć, ale sami jesteśmy winni swojemu losowi. Kapitan Coldier postawił sprawę jasno i jak większość załogi możesz sobie nie zdawać sprawy z sytuacji... Nie zdradziliśmy Imperatora, tak? - kolejna pauza i zebranie myśl, podczas której oficer unikał kontaktu wzrokowego - Wypowiedzieliśmy kapitanat Administratorum. Ja, jak wielu innych byliśmy przeciwni, więc Coldier łagodnie usunął nas z pokładu dowódczego. Ale teraz to bez znaczenia. Wszyscy zginiemy, zapisani w kronikach jako heretycy. Możemy już tylko próbować umrzeć z godnością i składać modły Imperatorowi.
- Znam takich jak wy. Gdyby nie pewne osoby... miałbym przy sobie pamiątki po wojownikach, którzy tak jak wy woleli być pod jurysdykcją Imperatora, a nie bezdusznych urzędników. To byli honorowi i odważni ludzie, a byłem zmuszony z nimi walczyć, bez szansy na inne rozwiązanie sprawy... mój pancerz nazywał się “Pamięć Poległych”. Wiem czym się kierujecie. Wiem o co wam chodzi. Wiem czego pragniecie. Jestem w stanie wam zaoferować prawdziwy honor i ułaskawienie... a przynajmniej wcielenie gdzieś... gdzie łapy Administratum nie sięgają. Jeżeli zbierzecie ludzi i oddalimy się z tego kotłowiska... będę mógł wam pokazać coś na poparcie tego wszystkiego o czym mówię.

We wszechobecnym hałasie mężczyzna mierzył podejrzliwym, ale i niepewnym wzrokiem przez dłuższą chwilę olbrzyma w rozciągniętym skafandrze chemicznym i hełmie o spolaryzowanej, szklanej osłonie twarzy. Westchnął jednak z rezygnacją.
- Nie wiem, kim jesteś i co mi oferujesz, ale teraz to bez znaczenia. Załoga myśli, że jesteśmy atakowani przez sługi Mrocznych Bogów. Tak naprawdę nie atakuje nas nawet Marynarka, tylko krążowniki uderzeniowe Adeptus Astartes. - wypowiedział grobowym tonem oficer, nazwa organizacji ściągnęła uwagę nawet nie posługujących się wysokim gotyckim Maxa i jego adiutanta o imieniu Orland.
- ...Adeptus Astartes. Zabawne mój przyjacielu... Pod powiem ci coś... Jak powiedziałem... mój pancerz nosił nazwę. Jak myślisz... kto nosi pancerze, które są niczym kroniki ich byłych posiadaczy - Haajve powiedział bardzo cicho - a którzy są niezależni od Administratum. Dodam jeszcze jedno. Mogę sprawić, że odkupicie swoje winy, a i spotka was zaszczyt, który zwykłym żołnierzom się nie śni. Przedstawić się tutaj nie mogę. Za dużo uszu. Ale myślę... myślę... że mogę powiedzieć, iż chodzi mi o uwolnienie kogoś ważnego... z błogosławieństwem kogoś kogo... Krucza Gwardia bardzo szanuje.

Oficera olśniło.
- Kapitan Kobry, którą przechwyciliśmy... już rozumiem. - wpatrywał się przez chwilę w Haajve’a - Jesteś od Apostoła, prawda?
- Powiedzmy, że... hmm... miałem z nim styczność. Jestem trochę bardziej jednak nastawiony na Imperatora i Boga Maszynę.
- Jesteś jednym z ocalałych techkapłąnów? - teraz oczy oficera naprawdę się powiększyły. Odwócił się do swojego przybocznego. - Orland, mamy komplet, zawijamy się, poprowadź ich. - olbrzym skinął głową z nieco zatroskaną miną i zaryczał rozkazy by przekrzyczeć innych bosmanów, wahcmistrzów, marynarzy, oficerów i kapralów. Korowód może dwunastu marynarzy ściągniętych z jakiegoś Miasta-Kopca ruszył szeregiem w stronę wielkich wrót prowadzących do centralnych korytarzy okrętu, skąd, znając drogę, można było się dostać niemal wszędzie. Oficer odwrócił się do swoich rozmówców.
- Nazywają mnie... - przez chwilę się zawahał, jakby jeszcze niepewny bezpieczeństwa. Imperialni spostrzegli przebłysk przezorności w jego oczach.
- Jak was zwą, moi panowie? - zapytał na powrót w niskim gotyku.
- Możecie mnie nazywać wśród załogantów... Flash Eisen.
- Dirk. Dirk Tolzen - rzucił snajper. Nie rozumiał o czym gadali techmarine wraz z dowódcą oddziału, ale skoro ich jeszcze nie rozstrzelano to było dobrze. Nie znał wysokiego gotyku, nie było mu to nigdy w życiu potrzebne. Prawdę mówiąc to czytanie też nie szło mu zbyt dobrze... Nigdy nie potrzebował tych umiejętności na rodzinnej planecie. Liczyło się tylko przetrwanie.
- Są zbyt tępi by przypisać imię czemukolwiek, to siłą wcieleni drobni kryminaliści z miast-kopców. - wzruszył ramionami oficer.
Techmarine rozejrzał się i upewnił, że nikt nie podsłucha.
- W takim razie możecie się w przypadku spotkania Astartes - dodał Haajve w wysokim - Powiedzieć, że Haajve Sorcane, najął was, abyście pomogli w wykonaniu jego zadania. Apostoł przekazał mi ważną informację... chcę ją wykorzystać, a wy spełnicie zadanie z którym mnie wysłano na ten statek. Myślę, że w ten sposób zasłużycie sobie co najmniej na... hmmm... stanowisko mojego doradcy. Albo sługę zakonnego. Tak... nie wybałoszaj gał jak, dzieciak...
- Jesteś aniołem. - jakby dla upewnienia się stwierdził w wysokim gotyku oficer, który z najwyższym trudem zachował kamienną twarz.
- Och... można powiedzieć, że... hmm... jestem aniołem z charakterów wśród aniołów z nazwy... czy jakoś tak. - odparł swobodnie - Daleko stąd do pokładu medycznego? Czy gdziekolwiek gdzie go przetrzymują?
Przy tym od razu skupił się. Musi znaleźć po drodze jakieś zejście na tą drogę na mostek.

- Dziesiątki tysięcy straciły życie. Czy możesz powstrzymać tę masakrę? - powoli, ostrożnie zapytał oficer - Dam wam głowę Coldiera na tacy. Tylko... zatrzymajcie tę rzeź. Straćcie wszystkich oficerów. Nie zabijajcie załogi... nie zabijajcie okrętu.
- Dostatecznie długo żyłem na statkach. Wiem jak ważna jest kadra dowódcza. Okręt... Ma poważne uszkodzenia. Machina zniszczenia poszła w ruch, a wir wojny rozpędza się z każdym momentem. Załoga musi pokazać, komu jest wierna. Musi pokazać, że Imperator jest dla nich najważniejszy.
- Załoga o niczym nie wie. Nie odróżnią aniołów... od demonów. - wyjaśnił wciąż w antycznym języku Terry.
- W takim razie muszą się tym zająć oficerowie. Oni są tymi którzy decydują. Jeżeli są w stanie poświęcić swoje życie... poznałem wielu ludzi. Mało który jest tak naprawdę w stanie się tak poświęcić.
- Oficerowie myślą, że wyrok już zapadł! - nieomal wykrzyczał w bezsilności oficer, kilka głów odwróciło się w stronę krzyku, choć nikt nie rozumiał oczywiście, o czym mowa, dlatego szybko stracili zainteresowanie. - Chcą bronić życia, nie godząc się z oczywistą prawdą! I nie wiedząc, że... że... - po prostu zamilkł, wpatrując się znacząco w Sorcane’a.
Haajve skinął głową twierdząco.
- Rozumiem. Bezlitosne Anioły Śmierci. Moim zadaniem jest ocalenie jeńców i kapitana imperialnego statku. To są priorytety. Wypełnienie ich sprawi, że moi Bracia nie będą mieli nic więcej do zrobienia tutaj. Jeżeli to spełnicie, mogę nadać komunikat do mojego Kapitana. My Kruki widzimy... szerszy kontekst.
Zamilkł na moment.
- Pospieszmy się. Im szybciej Py zostanie uwolniony, tym więcej ludzi ocaleje. Nie daję wam gwarancji. Daję wam nadzieję! Pamiętaj o tym! Nadzieja umiera ostatnia... a ci którzy uważają że to zbędne uczucie... ci nie poznali prawdziwej jej siły.
Techmarine jeszcze raz przejrzał trasę jaką wyznaczył Apostoł. Cholera jasna.
- Mogę liczyć na to że zajmiecie się uwolnieniem jeńców? Jeżeli znajdziesz więcej takich jak ty... niech dołączą do was. Powołajcie się na moje imię, kiedy pojawią się Anioły Śmierci. Powołajcie się na imię ich Zbrojmistrza.

- Spójrzcie... proszę, nadajcie komunikat najpierw. Wtedy będę mógł powstrzymać kilku oficerów i wyjaśnić im kilka spraw. Zwłaszcza, jeżeli zaniechacie natarcia, będę miał fizyczne potwierdzenie. Wiem nawet, jak moglibyśmy to zrobić. Wybacz, na moment... - wyszeptał do obu mężczyzn w zrozumiałym języku i chwycił Maxa za ramiona.
- Posłuchaj, jesteś technikiem, dlatego założyłeś ten mundur, prawda? W konstrukcji pionowej mostka znajdują się liczne szyby konserwacyjne. Możemy załatwić ci skafander próżniowy. Zdołałbyś się niezauważenie przedostać sto metrów mogąc być dostrzeżonym z mostka na główną matrycę anten i nadajników, a następnie dostać do sekcji sterującej. Z samego kosmosu. Skoro możesz się podłączyć... czy zdołasz tam dotrzeć?
Sorcane chrząknął.
- Oficerze... jeżeli macie jakieś zdolności czytania w myślach, proszę ich nie wykorzystywać na mnie. Właśnie wypaplaliście połowę mojego planu. - wydał z siebie coś pomiędzy westchnieniem, a cichotem - Mam zamiar podłączyć się do głównego cogitatora. Mój przyjaciel niestety nie ma obeznania technicznego. Jest strzelcem. Bardzo dobrym z resztą z tego co mi mówiono. Jeżeli znajdzie się skafander na mnie.. mogę wtedy zrobić to o czym powiedzieliście... a nawet znacznie znacznie więcej.

- Ja... nie ma tak dużych skafandrów na pokładzie. Poza tym będziemy musieli wedrzeć się do prywatnych kwater obecnego wachmistrza łączności, by uzyskać kod tetragramiczny. Bez tego nie nadamy żadnego sygnału... - puścił ramiona zwiadowcy. - Nic nie zdziałamy, jeżeli nie umiesz negocjować z Duchami Maszyny. - skontastował do Vogta.
- Yyy... Właściwie to potrafię - odezwał się w końcu Max, gdy tylko mężczyzna przestał go szarpać. Nie znam się zbytnio na statkach, jednak z instrukcjami Ha... Flasha mógłbym coś zdziałać. - Miał tylko nadzieję, że marine nie zacznie się go dopytywać gdzie zdobył techniczne umiejętności. Podejście Maxa do “świętej” techniki mogło by mu się nie spodobać...
Pod hełmem moja twarz ułożyła się w wyraz zaskoczenia.
- O. To dobrze. Przede wszystkim czy umiesz obsługiwać cogitator? Z moimi instrukcjami powinieneś sobie dać radę.
- Zdarzyło mi się... raz czy dwa... mieć do czynienia z cogitatorem. Myślę, że sobie poradzę. - Cóż, wkopał się. Umiejętność posługiwania się cogitatorem nie była w Imperium czymś powszechnym... Pewnie czeka go poważna rozmowa po powrocie z misji. O ile wróci. Znając życie to jego próżniowy skafander okaże się nieszczelny.
To dobry plan. Nie przesadzaj z zaufaniem. Przekażę ci kod tetragramiczny, kiedy będziecie gotowi.
Ostre brzęczenie w uchu przeszło Haajve’owi równie szybko, jak się pojawiło.
- W takim razie... chodźmy po skafander. Musimy się pospieszyć. Ja zaś czekając mogę spróbować... wykraść na odległość ten kod. - techmarine powiedział ze skupieniem - To będzie trudne... ale nie zgorszy ze mnie Prorok Maszyny. Mogę to zrobić... tylko potrzebują chwilę czasu i cogitator.

- Jesteście łaską Najwyższego, panowie. - uścisnął dłoń Vogta oficer. - Kapitan marynarki w stopniu Kastiel Kirchoff. Za mną. Nie ma ani chwili do stracenia...

- Kapitanie Kirchoff... wiecie może gdzie zostały zaniesione moje rzeczy? Jestem tym kogo zgarnięto podczas waszej “akcji ratunkowej”. Nie martwcie się. Nie mam zamiaru porzucać czy narażać misji dla mojego oręża, ale wielką radość by mi sprawiło odzyskanie go.
- Prawdopodobnie trafił do komnat pozostawionych przez techkler dla oceny lub jest w magazynie niedaleko brygu.

Darth 22-01-2012 01:25

Gregor miał wiele razy do czynienia z legionami karnymi gwardii. Niektóre z nich, jak Savlaranie nie rozumiały niczego poza brutalną siłą. Ku swojemu wielkiemu żalowi komisarz nie dysponował konieczną ilością żołnierzy by zastosować tę metodę. Gestem nakazawszy Cadianczykom opuścić broń wyszedł przed szereg. Ryknął potężnym głosem – Jestem lord komisarz Gregor Malrathor! Opuście broń i dajcie mi swojego oficera dowodzącego! Natychmiast!! – Drugą metodą działającą zazwyczaj na legionistów był autorytet. Jeśli przekonałeś ich że masz dość siły i jaj by zabić każdego z nich jeśli natychmiast nie wykonają twojego rozkazu, zazwyczaj słuchali. Zazwyczaj.

John, mimo postawy Lorda Komisarza, przytłoczony był cala sytuacja, byli wycieńczeni i otoczeni, założył ręce na głowę w geście kapitulacji i padł na kolana.

- Udowodnijcie, że stąd! - krzyknął jeden z głosów. Grupka żołnierzy Savlaru, dygocząc z zimna, zaczęła powoli podchodzić w ich stronę, starając się każdego mieć na muszce. - I do tego czasu na ziemię! Dośćśmy patrzali mordy Cadian co tu ten burdel rozkręcili!
- I zamieszali! - krzyknął inny - Na ziemię!

- Rzucić broń - rozkaz padł w stronę Cadian. Sam Gregor rzucił na ziemię karabin laserowy który trzymał w rękach, zostawiając przy boku miecz w pochwie - W kwestii dowodu że naprawdę jestem lordem komisarzem... Insygnia mówią jasno. Możecie również nie uwierzyć. W takim wypadku będziecie mieli poważny problem. Widzicie, jest tu w pobliżu taka mała wieża którą trzeba zdobyć. Nie będę was zanudzać technicznymi szczegółami, ale jeśli jej nie zdobędziemy, z waszą pomocą oczywiście, zostanie ona zniszczona. Jeśli zostanie ona zniszczona to każda osoba bez odpowiedniego ekwipunku na przestrzeni tego miasta zamarznie praktycznie natychmiast. Każdy z odpowiednim ekwipunkiem, jak na przykład ja, będzie w stanie przeżyć około 40 minut, wystarczająco długo by doczekać transportu. To znaczy ja doczekam transportu, bo po was nikt nie przyleci. Jeśli z kolei zdobędziemy tę wieżę to każdy wrogi karabin laserowy przestanie działać, miasto będzie nasze... wraz ze wszystkimi łupami wewnątrz niego. - Gregor uśmiechnął się paskudnie z rękami założonymi na piersi. - To jak będzie panowie? Życie czy śmierć?

Pięciu żołnierzy podeszło do niego, mierząc do niego i Cadian z broni, trochę niepewnie. Z drugiej strony nie wydawali się do końca rozumieć, a może przejmować jego słowami. Zbliżyli się na dystans raptem kilku kroków, gdzie Gregor i pozostali mogli uważnie przyjrzeć się Savlarianom trzymających na twarzach dla ciepła respiratory - jedyny element ekwipunku dostępny im wszystkim, źródło zwiększających morale narkotyków... Czasem po prostu uniemożliwiających świadomą decyzję podjęcia ucieczki lub zabijające instynkt przetrwania. Savlar dysponował całym asortymentem, a Adeptus Mechanicus zadbało o wydzielenie odpowiednich substancji.
Jedne z żołnierzy podszedł do samego lorda komisarza na dystans bezpośredni i uważnie przyjrzał się insygniom. Potem jeszcze uważniej obejrzał blizny komisarza.
- Swój! Krieganin chyba!
- Wybaczcie lordzie... - rzucił jeden z żołnierzy, o bardziej... o mniej zwierzęcym głosie i nie posiadający silnego akcentu, płynnie mówiący w niskim gotyckim. - Musieliśmy się upewnić i jeślibyście nie byli kimście, byście kłamali, więc tam... Do dowódcy za nami.

- OPUŚCIĆ BROŃ, WIĘZIENNE GÓWNO! - krzyknął inny żołnierz i Ćpunpsy zaczęły opuszczał budynki, poza kilkoma czujkami trzymającymi pozycję. Cadianie również zaczęli podnosić karabiny laserowe.

- A, doskonale - Machnął ręką w kierunku Cadianczyka niosącego vox i porucznika w uniwersalnym geście oznaczającym “za mną”. - Prowadźcie do waszego dowódcy, żołnierzu. - Gregor podniósł jeszcze po drodze lasguna. Miał szczerą nadzieję że Cadianie i Savlarczycy nie pozabijają się pod jego nieobecność.

- Sir, weźmy też szeregowego Traxa. Zna swoje procedury regimentalne a to generalnie coś co dobrze trzymać przy radiostacji. - wtrącił tylko porucznik. Vox-operator ruszył bez słowa, Savlarianie zaś złożyli broń na ramię, słuchając wykrzykiwanych przez sierżantów rozkazów. Piątka Savlarian wskazała, że droga którą zmierzają prowadzi prosto do skrzyżowania w kształcie litery “T” i właśnie przed nimi rozwidlała się na prawo i lewo. Żołnierz wskazał budynek znajdujący się na wprost tam, gdzie kończyła się droga.

Słychać było okazjonalne strzały, choć cicho.

- Tam znajdziecie kapitana, lordzie komisarzu. Zajęliśmy pozycję wzdłuż tej linii budynków. Są z nami jeszcze jakowyś Harakoni i trochę tych, no urwiślizgów. Elysian.

- Dziękuję żołnierzu - powiedział spokojnie Gregor - Imperator z tobą. - Ruszył powoli drogą w kierunku budynku wskazanego przez żołnierzy, trójka Cadian podążyła za nim. Lord komisarz rozmyślał. Widział ruiny dookoła siebie i nie mógł się powstrzymać od myśli że są one bez znaczenia. Była to myśl cokolwiek cyniczna, ale niewątpliwie prawdziwa. Oczywiście nie podzielił się nią ze swoimi towarzyszami. W porównaniu z nim byli młodzi, nie zrozumieliby. Jedynym żołnierzem znanym mu i równym mu stażem był Hans. Zwykł patrzeć na młodszych od niego oficerów, zwłaszcza z innych pułków z lekkim politowaniem. Zwykli oni sądzić że mają znaczenie w wielkim schemacie rzeczy, tak samo jak ich żołnierze. On już dawno odrzucił tę iluzję. W Imperium każdy był zbyteczny, żołnierze byli tylko surowcem, jak stal czy paliwo. Był czas kiedy on sam nie zgadzał się z tym sposobem myślenia, ale przeszło mu to jakieś 50 lat temu. Wiedział że w walce o tę planetę zginą tysiące, jeśli nie miliony, zaś te budynki z powrotem zatętnią życiem w mniej niż miesiąc, by później znów zostać zniszczonymi przez niekończącą się wojnę. Gregor uśmiechnął się, a ten uśmiech, gdyby ktokolwiek go widział, przerażał do szpiku kości. Na razie zamierzał rozkoszować się wojną. A gdy przyjdzie czas by umrzeć, pomyślał zbliżając się do siedziby kapitana, zginie z rozkoszą i uśmiechem na twarzy. W imię i ku pamięci Mornygul.

- Ej ty tam, dziadku... - rzucił jeden z Savlariańskich żołnierzy, szarpnąwszy Johnatana za rękaw. - Wy tego, no... - korzystając z tego, że Cadianin szedł razem z pozostałymi za lordem komisarzem, porozumiewawczo spojrzał na plecy kryte długim płaszczem - Jesteście jego tym, ordynansem może?

John spojrzał ze zdziwieniem na Savlrianskiego żołnierza i uśmiechnął się, nie pomyślał ze będzie wzięty za ordynansa, było to może oczywiste dla ludzi z zewnątrz, widzących ich razem - nie - westchnął - spotkaliśmy się przypadkiem na polu walki - odwrócił głowę oburzony faktem iż ktoś nazwał go dziadkiem, nie był może najmłodszym Cadianinem ale dawno nikt nie miał czelności nazwać go dziadkiem.

- Dobra. - machnął ręką. - W takim razie mi nie pom...

Wszyscy idący żołnierze pochylili głowy gdy o dach budynku rozbił się pocisk, po którym nadszedł dopiero świst - zagłuszony grzmotem zawalającej się części budynku. Nikt nie słyszał krzyków żołnierzy, ale jasnym było, że występują. Wszyscy zaczęli się rozbiegać w poszukiwaniu Osnowy. Komisarz i trójka Cadian podnieśli się, dotarłszy niemal do wejścia, spryskani ponownie tynkiem i betonowymi odłamkami.
- Osłona! Do osłony, kurwy! - słychać było jakiegoś sierżanta poganiającego żołnierzy. Gregor poczuł jak ktoś go złapał i po prostu postawił na nogi, nieznany Savlarianin i próbował przekrzyczeć harmider.
Z wewnątrz budynku i po drugiej jego stronie słychać było strzały licznych karabinów laserowych.

O Gregorze można było powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie był on głupcem. Widząc że ostrzał prawdopodobnie dopiero się rozpoczyna zrobił to co każdy rozsądny człowiek i rzucił się w kierunku najbliższej osłony. Oczekiwał na sposobny moment i przerwę w ostrzale by przedrzeć się w pobliże toczących się walk. Ryknął - Gdy tylko ostrzał się zmniejszy, idziemy do kontrataku! Nie możemy im pozwolić na zdobycie przyczółka! - Miał nadzieję że tym razem obejdzie się bez dyskusji. Los całej kampanii zależał od tych ludzi, nie mogli sobie pozwolić na ich stratę.

John rzucił się w kierunku najbliższego schronienia przeczekując pierwsza salwę moździerzową miał nadzieje ze budynek wytrzyma dopóki się z niego wydostana. Po chwili sam się poprawił. Jasnym było, że w ruch poszła ciężka artyleria skoro tylko budynek po prawej trafiony od przeciwnej strony w ścianę boczną nieomal cały się zawalił. Z ruin przed sobą jednak widzieli, że tylko okolice ich wejścia się zapadły - kilka pięter - w głębi jednak pyłu i rumowiska widzieli promienie karabinów laserowych i biegających Savlarian, desperacko walczących o niedopuszczenie wroga, który najwyraźniej po okresie zastoju przypuścił szturm, do budynku. Kilkunastu kolejnych obdartych żołnierzy wbiegło do środka, wymijając ich, podczas gdy inne Ćpunsy z jednostki, która ich zatrzymała rozbiegali się do innych budynków po tej samej stronie ulicy, wespół z Cadianami.

Ktoś musiał wydać rozkaz, chcąc utrzymać wroga z daleka mimo ostrzału. Po chwili inny z budynków został trafiony przez Bazyliszka.
Bazyliszek. Ciężka artyleria. Dla lorda komisarza, służącego w pułku który specjalizował się w oblężeniach jasne było że dział nie było więcej niż dwa. Świadczył o tym odstęp pomiędzy strzałami. Artylerzyści wroga mieli również nienajlepsze skupienie. Mając to na uwadze Gregor mógł jasno stwierdzić że prawdopodobieństwo trafienia w to samo miejsce było niezwykle mało prawdopodobne. Jedną z jego cech, tą która przyniosła mu stanowisko w Korpusach Śmierci, był kompletny brak obaw o własne życie. Krzyknął więc - Za Imperatora!!! - i wraz z resztą żołnierzy runął w pył, wyforsowując do przodu.

John uznał ze niemądrym byłoby zostawać w tyle narażonym na bezpośrednie starcie w pojedynkę z żołnierzami wroga którzy w jakiś sposób mina się z szarżą komisarza, podniósł swój lasgun i trzymając głowę tak nisko jak mógł pobiegł za reszta żołnierzy.

Wpadli, potykając się na opadłym gruzie i zdemolowanym budynku, biegnąc przed siebie i krztusząc się pyłem, głęboko, ledwie cokolwiek widząc przy wszechobecnym pyle i ciemności nieba na zewnątrz aż dotarli do przeciwległej zewnętrznej ściany. Tam garstka, może sześciu Savlariańskich żołnierzy wystawiało karabiny laserowe przez okna i szpary w skruszonych ścianach, ostrzeliwując teren czegoś, co wyglądało dosłownie jak olbrzymia od kątem zajmowanej powierzchni, zrównana z ziemią faktoria. Wśród nich był oficer walczący jak wszyscy i wykrzykujący rozkazy w niezrozumiałym narzeczu Savlaru, zapewne także z grypserą wprasowaną w rodzimy język. Wroga było rzadkie mrowie.

Ciała w szarym kamuflażu co i rusz padały na rumowisko rozciągające się setki metrów przed nimi, ale zdawali sobie sprawę, że niewiele jest ich mniej w rumowisku pod nimi.

Gregor
błyskawicznie przypadł do okna, przestawił swojego lasguna na nieco wyższą moc i rozpoczął ostrzał przeciwnika, celując precyzyjnie w korpusy i głowy, upewniając się że każdy jego strzał będzie śmiertelny i wyszukując wzrokiem oficerów dowodzących. Pod nosem szeptał cicho litanię celności - Imperatorze, daj mi wzrok orła, spokój wiatru, cierpliwość świętego i umiejętności, bym mógł uderzać we wrogów z daleka. - jak zawsze, ciche powtarzanie tych słów przynosiło mu spokój, mimo ostrzału. Teraz musiał się tylko upewnić że każdy jego strzał będzie śmiertelny.

John nie był najlepszym strzelcem, lasgun nie był mu obcy jednak wolał zostawić te przyjemność bardziej wstrzelanym, rzucił jednemu z Savlarian magazynek a sam krzątał się po pomieszczeniu szukając rannych którym mógł pomoc lub zabitych z których mógł odzyskać podręczne zasobniki.

Żołnierz, który złapał broń skinął medykowi głową zanim ten zaczął wygrzebywać wciąż ruszającego się, pogrzebanego do połowy torsu chłopaka. W tym czasie Gregor przypadł do muru i prowadził mierzony ogień, celując na tyle dokładnie na ile mógł w pyle i kurzu i wobec skutecznego kamuflażu wroga, instynktowi i wyuczeniu mięśni i oka pozostawiając celowanie w głowy by zabijać, co robił z dużą skutecznością. Bynajmniej w tyle nie pozostawali nieliczni żołnierze Savlaru, prowadząc niedyskryminujący zaporowy ogień ustawiwszy lasery na pełną szybkostrzelność tuż przed trybem ognia ciągłego, wiązkowego. Pracujące na najwyższych obrotach mechanizmy karabinów laserowych zagłuszały krzyki trafionych i ich własnych rannych, cichnąc tylko wobec łomotu kolejnych, spadających na linię budynków pocisków artyleryjskich. Savlarianie niewątpliwie ponosili ciężkie straty z powodu utrzymywania pozycji za wszelką cenę. radiooperator skrył się za ścianą działową, chroniąc sprzęt, porucznik zaś wypalił w murze własny otwór strzelecki i przyklęknąwszy dołączył do żołnierzy. Gregor miał wrażenie, że oficer Savlaru w niemożliwej do określenia randze krzyczy coś do niego, ale nie sposób było się zorientować w czymkolwiek. Ciemne, bezsłoneczne niebo Albitern Ultima płonęło wciąż w miejscach starć, jednak tutaj nie było słychać odległych wystrzałów. Cadianin i Krieganin jedynie dostrzegali na tle nieba krążący w pewnym oddaleniu, w przybliżeniu nad pozycją kompani Emmericha, samotny myśliwiec wielozadaniowy pilotowany przez Strzałę-3, prowadzący nieustannie ostrzał naziemny.

Po chwili, nagle, wszystko ustało. Wróg zniknął im z pola widzenia, najpewniej ginąc w bezpośredniej bliskości, nieruchomiejąc nieco dalej i oczekując wsparcia. Możliwe też, że poza zasięgiem wzroku, gdzie noc obejmowała zrujnowaną fabrykę wycofywali się - tego nikt nie widział. Cisza była oczywiście relatywna, dochodziły ich bowiem echa walk w innych częściach miasta.

Widząc że wrogie oddziały chwilo zaprzestały natarcia lord komisarz ruszył szybkim krokiem w stronę oficera dowodzącego. Gdy tylko się zbliżył powiedział spokojnym, acz nieco chłodnym tonem - Witam. Jestem lord komisarz Gregor Malrathor. Potrzebuję wsparcia pańskiego i pańskich ludzi w zadaniu kluczowym do zajęcia tego miasta. Jak szybko może pan zgromadzić swoje siły i przygotować je do wymarszu?

Oficer odwrócił się do Gregora i wyjął, dopiero teraz, mimo walki, cygaro z bardzo krzywych ust, mierząc Krieganina i trójkę Cadian wyjątkowo nieprzyjaznym wzrokiem.
- Jak chcecie zająć miasto? Słyszeliście w ogóle o odwrocie? - zachrypiał, podając broń jednemu z podkomendnych, bardziej jak szef gangu niż dowódca, i sięgając po manierkę. - Nie zamierzam odkorkować bez sensu.

- Owszem, słyszałem o odwrocie. Mam też interesującą ciekawostkę od jednego z moich kapitanów. Widzi pan karabiny naszych wrogów należą do modelu który przestaje działać w niskich temperaturach. A teraz, widzi pan tamten myśliwiec - komisarz wskazał ręką Strzałę-3 - Tam znajduje się budynek szturmowany przez wyżej wymienionego kapitana. W tym że budynku znajduje się silnik logiczny który umożliwia kontrolowanie temperatury wewnątrz miasta. Więc, jeśli go zdobędziemy, możemy wyłączyć wszystkie wrogie karabiny laserowe. Problem polega na tym że mój kapitan ma za mało ludzi by go zdobyć. - Gregor uśmiechnął się - I właśnie tu wkracza pan, ze swoimi ludźmi. Jeżeli pomoże mi pan zdobyć ten budynek, wtedy zdobędziemy miasto. Jeśli z kolei mi pan nie pomoże, to jedyna inna możliwość to zniszczenie budynku. To jednak będzie oznaczać że zamiast zwykłego obniżenia temperatury zamrozimy każdą osobę bez odpowiedniego wyposażenia. Ponieważ nie widzi mi się masowe morderstwo na żołnierzach sojuszniczych, bardzo prosiłbym o pańską współpracę.

- Picer, nie kapitan. - splunął na bok Savlarianin, na chwilę zwracając się do Traxa - Ty, podaj mi apteczkę. Co do was, komisarzu... Mówicie o tych co ich okrążyli, nie no? Bez szans żebyśmy dopietrali w czas. Zara pójdzie amunicja a o klamkach możemy szturmować może gier.


Komisarz przez chwilę walczył ze sobą, by nie zastrzelić kapitana na miejscu. Będąc otoczonym przez Savlarian, byłoby to samobójstwo. Zamiast tego odezwał się spokojnie
- Chyba nie wyraziłem się jasno. Nie będziemy szli na pomoc Krieganom, tylko zaatakujemy z flanki tę samą wieżę którą oni atakują. Jeśli tego nie zrobimy to wysadzimy budynek, a wtedy każda osoba w mieście z panem i ze mną włącznie zamarznie na śmierć. Na waszym miejscu wolałbym zaatakować z nożami niż zamarznąć na śmierć. Bycie zastrzelonym mniej boli.

John podał apteczkę Savlarianowi, bez słowa wsłuchując się w konwersacje.

Obskurny dowódca przyjął apteczkę, otworzył ją, wygrzebał brudnymi rękoma niewielką buteleczkę spirytusu i odrzucił pakunek Johnowi. Odkręcił antyseptyk, pytając:

- On odmarzł, czy jak? Uderzyło go w głowę? Przygrzali z laskarabina? Granat? Artyleria? Czy on głuchy i mnie nie słyszy? - zapytał medyka.

Trax wzruszył ramionami uśmiechając się pod nosem, wiedział ze plan komisarza jest szalony ale miał tez świadomość ze niczym nie odwiedzie go od jego wykonania - Wiem ze to zabrzmi niedorzecznie, ale wydaje się to być jedyna szansa zatrzymania przeciwnika, wyłączymy ich z walki bez większych strat, oczywiście przyjmując ze przeżyjemy. Proszę się zastanowić, ile już tutaj tkwicie? Jeśli nam się uda będzie to oznaczać ze będziecie mogli bez oporu odeprzeć tych skurwieli nie tracąc ludzi. - zastanowił się chwile - no i jestem pewien ze mają przy sobie co nieco dobytku który zmuszeni będą oddać prawda?

- Nie w tym rzecz. Jakieś gnojki i podrostki z SOB nas nie zatrzymają, z amunicją, czy nie. - z tymi słowy upił solidny łyk spirytusu i odrzucił medykowi. Parsknął, ziejąc alkoholem, po czym podszedł do lorda komisarza, stając z nim twarzą w twarz.
- Munitorum czy nie munitorum... - wyszeptał - Mnie się nie grozi.

Komisarz spojrzał Savlarianowi prosto w oczy. Zaczął mu drgać kącik. W końcu, nie mogąc się powstrzymać wybuchnął nieopanowanym śmiechem, w którym słychać było nutki drwiny. W końcu odezwał się tymi słowami. - Sądzisz że to była groźba!? - znowu śmiech - Mordowałem całe planety! Walczyłem jeden na jednego z czempionami Space Marines Chaosu! I ty sądzisz że to była groźba? Ha! To było realistyczne przedstawienie twoich możliwości. Jeśli będziesz robić problemy to nie będę miał innego wyjścia niż zabić każdą osobę w tym mieście, czego nie chcę robić. A i wiesz co jeszcze? - Ruszył się szybciej od błyskawicy, chwycił swoją prawą dłonią Savlarianina za gardło i uderzył nim o pobliską ścianę, po czym ryknął z wściekłością w głosie - Jeśli jeszcze raz odezwiesz się do mnie takim tonem to połamię każdą kość w twoim ciele, a następnie rzucę twoje ścierwo szczurom na pożarcie!!! - puścił oficera, a ten upadł na kolana. - To również nie była groźba. To była obietnica. - Pochylił się delikatnie i spojrzał na Savlarianina z góry. - Nigdy. Nie. Zapominaj. Z. Kim. Rozmawiasz. - uśmiechnął się drwiąco - Nie wiem jakie panienki robią u was za komisarzy, ale ja jestem inny. Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, zabiję cię. - Spojrzał sojuszniczemu oficerowi prosto w oczy - Zrozumiano?

Savlarianin zdążył się zakrztusić alkoholem, puszczony zwymiotował na boku, próbując się podnieść z kolan. Jego spojrzenie, krótkie spojrzenie rzucone komisarzowi, zdradzało strach i nienawiść w jednym. Podkomendni nie zdążyli najpierw zareagować, a potem nie byli pewni jak i czy w ogóle to robić. Kapitan otrzepał się z pył€ i wymiocin i wyprostował, cofając od komisarza. Spojrzał wpierw na nich, potem na niego. Ręce mu wyraźnie drżały.

W końcu wyszarpnął pistolet z kabury a grymas przerażenia zamienił się w grymas gniewu. Wycelował prosto w twarz lorda-komisarza.

- POWIEDZ MI NO KURWA, KOMISARZU! - wrzeszczał, zapewne słyszany po obu stronach ulicy - JAK PLANUJESZ ZABIĆ WSZYSTKICH Z KULKĄ WE ŁBIE?! NO?! NO?!

Sytuacja wymykała się spod kontroli.

Darth 22-01-2012 01:27

- Spokojnie! - podniósł glos Trax - nie dość nam trupów przez te chaosowe ścierwo z którym się bijemy?, nie zachowujcie się jak dzieciaki! mamy większy problem niż urażona duma - dyskretnie jednak odbezpieczył lasgun - Spojrzał na dowódcę i komisarza wpatrujących się w siebie z nienawiścią, nie możecie zostawić tego na później? łatałem już dość naszych chłopaków i nie chce robić tego ponownie przez jakieś kurwa głupie sprzeczki. - powiedział to poirytowanym i stanowczym głosem, nie wiedział czy wiele to da ale wiedział tez ze nie może nie zareagować.

- Nie chcę cię zabijać. - powiedział spokojnie komisarz. - Bardzo bym prosił żebyś mnie do tego nie zmuszał. Jeżeli uważasz że powinniśmy się zabijać o tę sprzeczkę między nami, to proszę bardzo. Po wykonaniu zadania. Tam - wskazał w kierunku nieprzyjacielskich linii. - Tam jest Chaos. Banda największych, najbardziej krwiożerczych wrogów ludzkości. Nie oddam im tej planety. Mam więc dla ciebie propozycję. - Gregor spojrzał Savlarczykowi prosto w oczy. - Wykończymy arcynieprzyjaciela na terenie tego miasta i jestem do twojej dyspozycji. O dowolnym miejscu i czasie, jeśli dalej będziesz chciał mnie zabić. Jednakże - Spojrzenie Gregora stwardniało - Jeżeli nie jesteś w stanie współpracować, to nie masz dla mnie żadnej wartości. - Podniósł swojego lasguna do ramienia i wycelował w głowę Savlarianina. - Decyzja należy do ciebie.

Kapitan przetarł usta, pochylając się nieco. Opuścił pistolet przypatrując się komisarzowi jak dzikie zwierzę, na którego teren wtargnął inny drapieżca. Splunął na bok.
Po chwili milczenia skinął głową na swoich przybocznych. Ci rozbiegli się w charakterze gońców, przekazać rozkazy jego podkomendnym. Czekając na wypełnienie instrukcji, Savlarianin odwrócił się od komisarza, cały czas z pistoletem w dłoni, obserwować teren, który przyjdzie im pokonać.

Drugi pistolet został bezgłośnie wsunięty do kabury, gdy Cadiański porucznik schował wyciągniętą broń, jak mężczyźni mogli się zorientować, kilka chwil wcześniej wymierzoną w Savlarianina. Odwrócił się w przeciwną stronę, doglądać, czy jego żołnierze znaleźli schronienie w zrujnowanych budynkach. Zapadła cisza. Emocje opadły przed nadchodzącą szarżą.

Gregor spokojnie opuścił broń i podszedł spokojnie by, jak kapitan Savlarian ocenić teren przez który przyjdzie im przejść. Szarża od osłony do osłony, z ogniem wspierającym, powinna być dobrym pomysłem. Przynajmniej w teorii. Sprawdził czy miecz wychodzi gładko z pochwy, wiedział że prawdopodobnie wezmą na jakimś etapie udział w walce wręcz. Komisarz zrobił mentalna notkę by nigdy nie wyforsować przed kapitana Savlorczyków. w końcu “wypadki” się zdarzają. Po zastanowieniu zrobił drugą notkę by zadbać by wypadek zdarzył się kapitanowi jeśli będzie to możliwe. Nie dochodziło się tak daleko w fachu komisarza jeśli człowiek grał fair. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Mógł też oczywiście wyzwać Savlorczyka na walkę na noże. Gregor szczycił się tym że był jednym z najlepszych w pułku, a Kriegańczycy dopracowani walkę długimi bagnetami niemal do perfekcji. Bardzo niewiele osób mogło mu dorównać pod tym względem. Kto wie, może nawet dostarczy mu to odrobinę rozrywki. Oczyszczając głowę z niepotrzebnych myśli, Gregor wrócił do obserwowania przedpola, wyszukując wzrokiem najbardziej obiecujące trasy, jednocześnie przygotowując się mentalnie do skoku adrenaliny jakim była szarża.
* * *

- Za dwie minuty ruszamy. Powinni się byli już przegrupować, jeśli nie, ich strata. - rzucił obserwujący lornetką teren kapitan Savlaru.
Wszyscy mogli odczuć napięcie. Cadiański porucznik wyruszył zebrać swoich podwładnych - Piechota Szturmowa Cadii słynęła z błyskawicznych pieszych ataków i mieli być kluczowym elementem, po środku formacja Savlarian, który zaatakuje wroga gdy dotrą na miejsce. Uderzą prosto na budynek kontrolny.
Pozostawało mieć nadzieję, że na tę jedną chwilę także im adrenalina pozwoli zapomnieć o wycieńczeniu.

W tym czasie cadiański vox-operator pozostawał w pobliżu. Odłożył radiostację na bok i pokazywał rozległą ranę lewej nogi Johnowi zadziwionemu, że młody żołnierz mógł w ogóle truchtać, gdy radiostacja obudziła się do życia.

- Tu Strzała-3, tu Strzała-3, lordzie komisarzu, wasi ludzie z Krieg zdołali się okopać, to znaczy przynajmniej część, ale wróg formuje za linią zabudowań formacje. Chyba będą atakować! - na niebie kilkaset metrów od nich ciężki myśliwiec Thunderbolt nurkował ponownie, kolejną serią z automatycznych działek szatkując pozycje wroga, zapewne zmuszając najbliższych Krieganom żołnierzy wroga do rozproszenia się. Trax i Malrathor nie mieli wątpliwości, że pilot dawno zaczęła używać rezerwowej amunicji na wypadek ataku myśliwców wroga. Poza tym niemal wszystkie inne Thunderbolty nad miastem zaczęły się przegrupowywać i odrywać by wrócić w próżnię, na krążownik, uzupełnić amunicję i...
- Kończy się im czas, a mnie kończy paliwo, bak zaraz wejdzie na rezerwę. Proszę o pozwolenie na opuszczenie pola walki.

Gregor zastanawiał się dosłownie ułamek sekundy. - Udzielam pozwolenia. - To było najlepsze rozwiązanie. Zmuszanie pilotów do lotów powyżej limitów paliwa miało straszny wpływ na ich morale. Zostali co prawda pozbawieni wsparcia lotniczego, ale nie byli daleko od linii nieprzyjaciela. Krieganie zaatakują... i zginą jeśli będzie trzeba. Teraz nie pozostawało nic innego jak czekać aż Cadianie zostaną zebrani przez swojego porucznika. Lord komisarz postanowił że najlepszym rozwiązaniem będzie ruszyć do szturmu wraz z nimi.

Radiooperator zabrał radiostację. Niemal natychmiast przybiegł też porucznik. Widać, jak bardzo jest spięty i jak się spieszy.
- Sir, proszę o skierowanie ad... ekhem, medyka za główną linię frontu. Chyba i tak damy radę, nieprawdaż? - zerknął na Johna, na Savlarianina, po czym wreszcie na komisarza. W dali Thunderbolt zawinął pętlę podrywając się w stronę chmur, po czym jego silnik zgasł.

W radiu odezwał się z kolei głos Eskela:
- Tutaj EE, daję rozkaz do ataku. To jedyna opcja jaką widzę.

Gregor
odpowiedział błyskawicznie, zaczynając od porucznika - Zezwalam - po czym rzucił do voxu - Zrozumiałem, EE. Połączyłem się z Savlarianinami, właśnie rozpoczynamy natarcie. Ty skupisz na sobie ich uwagę, ja uderzę z flanki na budynek. Mam ze sobą człowieka zdolnego obsługiwać silniki logiczne. Powiedz mi tylko o ile stopni musimy obniżyć temperaturę by ten plan zadziałał, odbiór.

Porucznik wziął Traxa na bok.
- Chcę, abyś objął dowodzenie tymi dwoma plutonami. Ja będę potrzebny lordowi-komisarzowi do obsłużenia tych urządzeń. Ty... poprowadzisz ludzi. Będziesz umiał poprowadzić żołnierzy, nie mięso armatnie.

Naturalnie - odpowiedział John potakując i przyglądając się Cadianom - wiem o tym co nieco. - Upewnił się ze lasgun jest odbezpieczony a apteczka szczelnie zamknięta, poklepał porucznika po ramieniu i ruszył miedzy swoich nowych podwładnych aby zaznajomić się mniej więcej z twarzami zanim rusza do ataku.

- Z tego co wiem, zacinają się gdy nie sposób stwierdzić, czy plwocina zamarzła w locie czy już na ziemi jak spluniesz. Z tego co wiem, będzie to jakie 255, ale nie mam pewności. Na w razie co daj 240 na chwilę i jeżeli będą próbowali strzelać, broń im się zrypie niewątpliwie. Do zobaczenia po drugiej stronie... - rzucił Emmerich Eskel. Przez radiostację słychać było, jak ktoś krzykami zbiera żołnierzy. Po kilku sekundach dołączyły strzały.

Tymczasem Savlariański kapitan z całej siły dmuchnął w sporej wielkości gwizdek i schował do kieszeni na sercu. Wstał, wziął pistolet, wykonał kilka niezrozumiałych gestów ręką i przeskoczył na drugą stronę.

- Będziesz z nami jeszcze chwilę. Pewnie Savlarianie natrą na pozycję przed nami z dwóch stron. Ruszasz do ataku na sam budynek, zabezpieczasz wejście, wpuszczasz mnie, lorda komisarza i Savlarian z nami. - wyjaśnił Traxowi jego rozmówca - Jesteś najstarszym żołnierzem tutaj poza tą namiastką kapitana i komisarzem. - zawołał, jakby na potwierdzenie, po czym zgarnął karabin laserowy i odwrócił się do Malrathora. Również przeskoczył przez murek i pochylony ruszył przed siebie.

Malrathor czuł się cudownie, jak zawsze tuż przed bitwą. Rzucił do radia - Imperator Chroni, Emmerich. - i w raz z pozostałymi przeskoczył przez murek, i ruszył w ciszy. Jak sam stwierdził, są momenty w których inspirujące przemowy nie działają, i to był jeden z nich. Postanowił trzymać się tuż przy Cadianczykach i pozwolić Savlarianom prowadzić. W jego oczach byli oni zbędni, acz przydatni.

Zrozumiano - rzucił Trax i ruszył za komisarzem, raz tylko oglądając się na Cadian, którzy bez słowa podążyli za nim, pochyleniu, z bronią w gotowości.
* * *

Przyspieszone tętno i oddechy. Krążąca po żyłach adrenalina. Zmysły wykorzystywane ponad sto procent zwyczajowych możliwości. Każdy rozglądał się we wszystkie strony, wiedząc, że za każdym nieobalonym fragmentem muru, za każdym rumowiskiem może czekać zdeterminowany wróg, uzbrojony w broń szybkostrzelną.

Dość, by wybić cały jeden oddział. Oni jednak byli dwoma plutonami - dwoma plutonami Cadian, prowadzonymi przez lorda-komisarza.

Potykali się o gruz, czasem kasłali od pyłu. Raz czy dwa zdarzyło się, że jakiś żołnierz przewrócił się i już nie powstał. Trax zawsze ich zauważał, jak bardzo z boku lub tyłu by nie byli, ale patrząc na porucznika widział niewerbalne zaprzeczenie, zakaz.
Kto zostawał z tyłu, nie mógł liczyć na pomoc. Może będą mieli szczęście i ich organizmy przetrwają do momentu, gdy ktoś ich znajdzie i udzieli im pomocy, przeżyją rzeź czekają na ich nacierających towarzyszy.
A może nie.

Budynek za budynkiem na ich drodze został nawet nie zaminowany, ale jawnie zawalony. Savlarianie rzeczywiście byli ruszyli skrzydłami przed nimi i w pewnym momencie uderzyli z dwóch stron na resztki szturmujących ich wcześniej sił. Wróg atakował przez zrujnowane miasto na liczniejsze od siebie Ćpunpsy - nie była to akcja opóźniająca, było to zwyczajne niedoinformowanie.

Choć odczuwali narastające zmęczenie, ich organizmy zwalczały je coraz większym przypływem adrenaliny. Walka dopiero ich czekała. Pokonali może sto metrów otwartego terenu, widząc na samym końcu szereg budynków pozostawionych w stanie względnego nienaruszenia. Ich linia biegła wzdłuż rzeki. Dalej był most. Budynki były dobrym punktem do nie tyle obrony, ile utrzymania mostu. Choć stąd nie było tego widać, jasnym było, że Krieganie oczyścili je, góra dwie godziny wcześniej. Teraz pośród ruin widać także było ciała w długich płaszczach okopowych, maskach gazowych i hełmach z ostrym szpicem. Nie było ich jednak wiele jak na taki szturm.

Zza budynków, rzeki i mostu słychać było silną wymianę ognia.

Gdy zbliżali się do linii budynków, Savlarianie już czekali pod oknami. Na razie nikt nie chciał pokazać wrogowi, że już jest. Ciemne niebo dość dobrze ich ukrywało, ale po drugiej stronie, jak i w innych punktach miasta wciąż gorzały łuny. Co więcej, od czasu zarządzenia odwrotu walki stopniowo ucichały, a artyleria przeciwlotnicza została skutecznie unieszkodliwiona.

Savlariański kapitan zatrzymał improwizowany oddział dowódczy gestem i odwrócił się do pozostałych.

- Mamy, eee, przeprawić się wpław przez rzekę? Flankujemy, czyli omijamy most, tak? - zapytał otwarcie.
Trax nie był pewien, czy którykolwiek z jego podkomendnych może pływać. Sam w lepszym stanie nie wiedział, czy dałby radę, przynajmniej nie z bronią i ekwipunkiem.

Thunderbolt wciąż był nad nimi. Pilot nie komunikowała się od czasu otrzymania pozwolenia na opuszczenie pola bitwy. Już wcześniej silnik zgasł, a teraz myśliwiec zdawał się krążyć szerokim okręgiem, od czasu do czasu, okazjonalnie prowadząc ostrzał z nieba... Thunderbolt w tej chwili szybował dla zachowania paliwa.

Cadiański dowódca zignorował to, i znużenie, ale pytająco spojrzał na dowódcę natarcia, w związku z pytaniem Savlarianina.

Gregor zastanowił się przez chwilę. - Nie widać by ktokolwiek bronił mostu. Z drugiej strony... - przywołał ruchem dłoni żołnierza trzymającego vox. - Strzała-3, tu lord komisarz. Znajdujemy się przy moście. Proszę o raport o stanie pola walki, zwłaszcza o widocznym położeniu wrogich sił, odbiór.

- Siedzą dookoła głównej sterowni. Zajęli też pobliskie budynki. Są rozstawieni dość szeroko, będzie sześć, nie, siedem budynków administracji Mechanicus w linii na szerokości, łącznie może stumetrowy front. Między nimi na ulicach mają okopane KMy. Za budynkami rozciąga się dalej zurbanizowana, nietknięta strefa, przemieszczają się między budynkami by wspierać atakowane obszary. Widzę całą masę ciał na przedpolu między mostem a linią budynków, także na samym moście i w rzece. - głos kobiety był niepewny, tembr drżał lekko, nie sposób było ustalić czy z poruszenia czy zwalczania własnej chęci do ucieczki, póki czas. - Między mostem a budynkami pozostało sporo niewielkich wykopów. Przed samymi budynkami jest linia worków z piaskiem i KMy. Dużo ciał po obu stronach. Kilka niewielkich grup żołnierzy przytulonych do worków z piaskiem od strony mostu. Odbiór.

- Rozumiem. Malrathor, bez odbioru. - Odwrócił się do żołnierzy - Przeprawa rzeką kosztowałaby nas dużo czasu. Przejdziemy przez most, następnie zamiast poruszać się drogą, wejdziemy pomiędzy budynki i uderzymy z flanki na główną sterownię. Tam postaramy się przedrzeć do budynku. Celem opcjonalnym jest zniszczenie wrogich stanowisk KM. Rozwalimy je jeśli będziemy mogli, ale głównym celem pozostaje budynek sterowni. Wymarsz!

John beznamiętnie przytaknął i dal znak ludziom żeby ruszyli za komisarzem, omiótł ich spojrzeniem stwierdzając ze jest ich o wiele mniej niż by sobie tego życzył, nie mógł podarować sobie zostawienia tych którzy padli po drodze, wiedział ze pomoc opróżniłaby marsz ale nie było w jego naturze zostawiać kogoś za sobą - głowy nisko - rzucił, sam pochylił się i ruszył za Malrathorem.

Savlarianie ruszyli. Setka albo i więcej postaci przed nimi wystrzeliła przez most. KMy odezwały się z opóźnieniem, jakby załoganci zasnęli i musieli zostać wybudzeni. Biorąc pod uwagę warunki walki, może tak właśnie było.
Strzała-3 uruchomiła silnik i gdy odrzutowy motor zawył, ogień z dział automatycznych przy minimalnej prędkości zaczął omiatać południową stronę budynków - stronę, od której ruszali.

Gdy pierwsi żołnierze Savlaru niemal pokonali most dostając się na pas ziemi niczyjej, dzielący ich od Kriegan skrytych za workami, odezwała się pierwsza salwa, jakby złośliwie chcąc im dać nadzieję. Ogień ściął w kilka sekund może pięćdziesięciu ludzi. Towarzyszący im kapitan zaryczał jak ranny lew i pobiegł z pistoletem wydobytym z kabury. Pozostali ruszyli za nim.

Darth 22-01-2012 01:30

Kilku żołnierzy Savlaru rzuciło się do lodowatej rzeki, ale dość szybko zostali ostrzelani lub zaczynali tonąć. Inni biegli twardo przed siebie. Thunderbolt przygwoździł na kilka sekund kilka stanowisk KMów, może zabił ze dwie załogi, ale karabinów było sześć, po jednym na ulicę. Pluły morderczym ogniem.
Gdyby były to ciężkie boltery, na moście nie przetrwałby nikt.

Gdy kilku Savlarian zaczęło padać na moście by stać się mniejszymi celami, jakiś porucznik wydał się na całe gardło:

- BIEC, DZIWKI! BIEC, CHĘDOŻENI GŁUPCY! WOLNOŚĆ DLA PIERw... - krzyk został urwany gdy seria omiotła pierwszy szereg. Malrathorowi i Traxowi, którzy dopiero dobiegali do mostu wydawało się, że ciało savlarskiego porucznika upadło do przodu.
Poza most, na ziemię niczyją.

Wtem przy workach z piaskiem wyrosła pionowo skąpana we krwi szabla energetyczna i ponure sylwetki przeskoczyły na drugą stronę worków z piaskiem. Ogień z mostu przeniósł się bliżej, choć dwa KMy wciąż strzelały do pierwszych sylwetek zbiegających z mostu. Wciąż, wielu miało ochotę upaść i skryć się między trupami.

John odwrócił się w biegu do swoich Cadian i rzucił - nie zatrzymywać się, wy -wskazał na jeden pluton - na prawo, a wy - wskazał drugi pluton - za mną, rozproszyć się, 5 metrowe odstępy i nisko, na mój znak na ziemie i kryć się za czym możecie, wtedy granatniki - rzucił okiem na kilku Cadian którzy poruszyli się niespokojnie - wtedy granatniki ostrzelają KMy, ruszać się chłopaki, jazda! - zwrócił się w stronę umocnień PDFowcow i ruszył pędem nisko pochylony przed siebie, z zadowoleniem stwierdził ze polowa Cadian oderwała się na prawo słuchając rozkazu, podczas kiedy on sam jedynie nieznacznie zboczył z kursu by oderwac się od grupy ostrzeliwanych Savlarian.

Pomysł Traxa był niezły. Niemniej lord komisarz był pewny że Cadianie z granatnikami staną się celami priorytetowymi natychmiast gdy zostaną zauważeni. Trzeba więc było sprawić by wrogowie ich nie zauważą. Gregor zostawił Cadian pod dowództwem Johna, a sam ruszył jak błyskawica do przodu. Ryknął na Savlarian. - NAPRZÓD!!! Naprzód, psy! Sądzicie że tam jest źle!? Każdego kto nie ruszy się w tej chwili zabiję osobiście! - zatrzymał się na moment przy najbliższym niego Savlarczyku i z odległości mniej niż metra strzelił mu w głowę. - Nie ma wahania się! Nie ma odwrotu! NAPRZÓD ALBO ZABIJĘ KAŻDEGO Z WAS!!! Dla zwycięzców łupy i wolność, dla tchórzy śmierć! NAPRZÓD!!! - miał szczerą nadzieję że żołnierze legionu karnego zdołają odwrócić uwagę heretyków na tyle by plan Traxa się powiódł. Jeśli nie, to po prostu zabiją każdego w sposób konwencjonalny.

Od razu po strzale coś uderzyło komisarza, ale nie był pewien co ani z której strony, aż zakręciło mu się w głowie. Ktoś krzyknął “Snajper!”, lecz we wszechobecnym harmidrze nic nie było słychać. Trax był niemal pewien, że ktoś strzelił do lorda komisarza. Nie miało to znaczenia.

Thunderbolt nawrócił w dużym dystansie, lecąc z południe nisko, tuż nad ziemią, prowadząc z dużego dystansu morderczo celny ogień z działek automatycznych przez jedną ze środkowych ulic i delikatnie skręcając by omieść budynek i przejść do następnej ulicy. Dwa KMy zamilkły na stałe, można się też było domyślić, że ktokolwiek przechodził aleją, został zmieciony dwucalowym pociskiem jednego z czterech działek, a samym KMom poprawiono strzałem ze sprzężonego działa laserowego, pozostawiając po środku pierwszej z ulic, trzeciej od lewej, niewielki krater.

Tego było za wiele i postanowiono coś z tym zrobić. Gdy ich uszy i strzały zagłuszał ryk silnika zbliżającego się myśliwca, który nagle zagasł gdy pilot wyłączyła silnik dla oszczędności paliwa, schodząc niebezpiecznie nisko nad ulice - także po to, by zmniejszyć prędkość i dłużej strzelać, zamierzając odbić już za pozycjami wroga - zdrajcy przeszli do działania. Strumienie ołowiu z czterech KMów podniosły się znad nich wyżej, spowijając mało manewrowy bez zapłonu silnika i uwięziony na tak niskiej wysokości samolot.

Nie słyszeli silnika, ale słyszeli eksplozje. Właśnie zbiegali z drugiej strony mostu, uwolnieni spod nawały ognia nieprzyjaciela, ślizgając się na ciałach Savlarian i Kriegan, gdy nad nimi przeleciał z niewielką jak na myśliwiec prędkością Thunderbolt z oderwanym fragmentem skrzydła, pełnym dziur po pociskach kadłubem i dymiącym silnikiem. Mimo morderczego ostrzału Strzała-3 najpewniej jeszcze żyła, bowiem w desperackim ruchu ściągnęła maszynę niżej, dosłownie tuż przed pierwszymi żołnierzami Savlaru uderzając z wielką siłą w ziemię pod niebezpiecznym kątem.

Savlarianom przyznać trzeba było, że nie padli i korzystali z okazji by biec dalej.

Trax i Malrathor byli przekonani, że samolot się złamie i przekoziołkuje dalej by wreszcie upaść pod niewiarygodnym katem i eksplodować. Tak się jednak nie stało. Jedno i drugie skrzydło oderwało się w całości, zaś pancerny kadłub ciężkiego myśliwca odłamał uzbrojony przód i ryjąc w ziemi, ze spowolnionym przodem uniósł ogon, efektywnie robiąc salto w przód i odbijając się jak ciśnięty nóż do rzucania z całą siłą o ziemię. Stanął na ułamek sekundy na ogonie, jak tańczący, rozedrgany od potężnego uderzenia o podłoże metalowy pręt, po czym opadł, obracając się wokół kadłuba i równocześnie sunąć w przód. Z wielką siłą wymierzony myśliwiec-pocisk trafił w ulicę, zmiatając stanowisko trzeciego już KMu. Znacznie dłuższy od szerokości ulicy, grzmotnął z wielką siłą o narożniki dwóch budynków.

Te się natychmiast zawaliły, a myśliwiec zatrzymał się, z ogonem przysypanym gruzem.

Lojaliści nie marnowali czasu. Słychać było krzyk żądnych zemsty Kriegan, którzy dotarli szarżą do pozycji wroga. W pewnym momencie Cadianie padli, również Savlarianie biegnąc od osłony do osłony, od ciała do ciała, niewiele spowalniani pochyleniem, otworzyli ogień. Trzy stanowiska KMów zostały zasypane granatami, eksplodującymi na ulicy, w powietrzu, na narożnikach budynków, spryskując załogi KMów deszczem odłamków. Istniała szansa, że z powodu szoku a nie prawdziwych ran załogi pomrą, jak zwierzęta trafione śrutem, bez zbytniego upływu krwi. Nie miało to znaczenia - granatniki miotały pociski ponad głowami szturmujących. Porucznik wrzasnął:

- OGNIA BEZ ROZKAZU! RESZTA NAPRZÓD! STO DWUNASTY! NIE POZWÓLCIE IM UCIEC! - buńczuńcza deklaracja, ostatnie słowa porucznika zdawały się podnieść na duchu żołnierzy Cadii. Ruszyli, nie bacząc na pochylenie, od rowu do rowu, od ciała do ciała, potykając się, ślizgając na ciałach, lodzie po roztopionym śniegu, kałużach krwi, ale nie zatrzymując. Błyskawicznie pokonywali dystans do głównego budynku.

Savlarianie zaś najwyraźniej mieli własną, skuteczną taktykę. Biegli w dużych odstępach skoro tylko opuścili most. Całe drużyny ogniowe ustawiły się w szczerym polu i zaczęły niemalże ogniem ciągłym przejeżdżać po oknach i pozycjach strzeleckich budynków. Co dość zaskakujące, była to może setka ludzi. spośród reszty bardzo wielu zrzuciło pozszywane, improwizowane, zabrane wrogom kamizelki taktyczne i pasy z magazynkami, zostawiając im amunicję.
Dalszą mieli zdobyć na wrogu. Ruszyli w przyklęku, pokonując błyskawicznie dystans do worków z piaskiem, niewiele w tyle za Cadianami, Traxem, Malrathorem. Ich kapitan krzyczał komendy w więziennej grypserze, których zrozumienie przekraczało możliwości pozostałych mężczyzn. To jest, spoza Savlaru. Gdy tylko docierali do worków z piaskiem, przetaczali się na drugą stronę i zaczynali długie czołganie aż pod same zajęte przez wroga budynki - pod same okna, ich improwizowane wejścia. Wielu szykowało improwizowane ładunki wybuchowe.

Jeden magazynek wystarczał dla ćpunpsa by zdobyć budynek, jeżeli starczyło mu odwagi. Malrathor i Trax rozpoznali jedną, niemożliwą do pomylenia komendę.

- CIĄGNĄĆ!

Żołnierze, często w biegu, w większości tuż przed pokonaniem worków z piaskiem zakładali maski gazowe. A raczej inhalatory z narkotykami stymulującymi ich odwagę nie gorzej niż najstraszniejsi wysłannicy komisariatu, do jakich z pewnością Gregor się zaliczał.

Ten, tak samo jak Cadiański medyk dowodzący dwiema kompaniami i porucznik skryty w formacji ochronnej dotarł do centralnego budynku, górującego nad nimi kompleksu o gotyckich łukach i oknach, zwieńczonego wieżą obserwacyjną, przed który wybiegli zdrajcy by nawiązać walkę z przewagą broni automatycznej. Krieganie z wdzięcznością dopadli do nich i nastąpiła krwawa walka wręcz, dziesięć, piętnaście metrów przed nimi...
Gregor był niemalże pewien że strzał który otrzymał wcześniej był od któregoś z Savlarian. Nie miało to specjalnego znaczenia. Właśnie dlatego komisarze dysponowali własnymi polami ochronnymi. W tej chwili jednak liczyło się dla niego że tuż przed nim toczy się walka wręcz, w której udział biorą jego Krieganie. Korpusy Śmierci są znane z doskonałych umiejętności walki wręcz, tym niemniej przewaga liczebna nie leżała po ich stronie. Lord komisarz błyskawicznie przerzucił swój karabin na plecy i wyszarpnął z pochwy swój miecz energetyczny “Serce Gwiazdy”. Ostrze błysnęło w powietrzu, które wypełnił ryk Gregora - NAPRZÓD!!! ZA IMPERATORA!!! ŚMIERĆ JEGO WROGOM!!! - podczas gdy on szarżował w dół by dołączyć do walki.

Bagnet na bron! - wrzasnął John podnosząc się z prowizorycznej osłony jaka dawały mu ciała poległych, obejrzał się upewniając się ze jego gwardziści usłuchali rozkazu po czym ruszył przed siebie biegiem, nie był najmłodszy wiec pałający żądzą zemsty Cadianie wyprzedzali go w biegu co jednak nie zmieniało faktu ze nieuchronnie czeka go walka wręcz, w biegu nałożył bagnet na bron i przygotował się do starcia - NAPRZOD! - ryczał słysząc szczek metalu przed sobą.

padli z impetem, siły szturmowe, ze strzałami poprzedzającymi starcie, powalającymi wielu przed nimi. Cadianie byli wykończeni, i w przeciwieństwie do Savlaru nie byli weteranami, ale pomagali tak potrzebnym wsparciem liczebnym dla desperackich, smętnych resztek Kriegan.
Smętnych...
Pośród walki pewna sylwetka pod głównymi drzwiami, na schodach wspaniałego Administratorum Mechanicum się wyróżniała, i to bardzo. Gregor poznał ją od razu, a Trax nie miał problemu z domyśleniem się tożsamości ubranego jak pozostali mężczyzny w płaszczu i z maską gazową, z każdym obrotem, jakby niechcianym ruchem ręki ścinając kolejnego wroga. Zmęczenie i szaleństwo widoczne było nie tylko w jego postawie.
- JA TU DOWODZĘ! JESTEM KAPITAN EMMERICH ESKEL! - cięcie zatrzymało biegnącego w jego kierunku zdrajcę, upadł na ziemię z czerwoną wstęgą rozlewającą się na cały tors, oficer zaś jak gdyby nigdy nic poszedł krok dalej i przebił kolejnego oponenta - WEŹCIE MOJĄ GŁOWĘ! WZYWAJĄC BOGÓW! WZYWAJĄC PSY! - jakiś mężczyzna zagłębił bagnet w jego lewym ramieniu, ale ostrze ześlizgnęło się częściowo po płaszczu więc nawet nie natrafiło na kość - PSY PRZYBYŁY ŻREĆ WASZE TRUCHŁA, OGRABIĆ WASZE DOMY! TO KONIEC!

Był otoczony kilkanaście indywidualnych pojedynków na śmierć i życie dalej. Skoro tylko zakłębiło się i zmianie uległy proporcje, gdy Cadianie szarżą zabili wielu wrogów i dopełnili liczby Kriegan, walka zamieniła się w prawdziwie krwawą, gdzie tylko ci ostatni przynajmniej cztery razy częściej mordowali wrogów niż ginęli. Wycieńczeni Cadianie nie mieli tyle sił, ani zdolności...

Trax dotarł do walki, słysząc przede wszystkim krzyki rannych. O kilku niemal się potknął. Wpadł z bagnetem prosto na jednego ze zdrajców, który od jego Cadian różnił się tylko kolorami uniformu - oliwkowa zieleń i czerń pancerza. Ostrze zagłębiło się w szyję, dłoń wypuściła bagnet i ciało padło. Nie minęła chwila jak...
...poczuł paraliżujące bólem pchnięcie w okolicach nerki, z jego ust wylał się krótki krzyk, gdyż na więcej nie miał siły. Musiał szybko podjąć decyzję, co dalej, instynktownie...
Gregor aż odwrócił się, słysząc krzyk starego medyka - najpewniej najstarszego poza nim i Eskelem żołnierza na polu bitwy - i spostrzegł jednego z Cadian w ich barwach z nożem zagłębionym nisko w plecach, obok kręgosłupa medyka. Lub tak sądził, gdyż tamten niemal oparł się na medyku, ukrywając nim i własnym ciałem ostrze. Lub jakąkolwiek sztuczkę zastosował. Miał ruszyć, gdy wtem ujrzał schodzącą ze schodów Administratorum, powoli, sylwetkę w tunice oficerskiej i napierśniku, ocienioną, od jarzącego się, zmodyfikowanego wariantu pola zakrzywiającego. Widać było zarys postaci. Walki między nią a Eskelem się szybko zakończyły...

John omamiony bólem spróbował kopnąć najsilniej jak potrafił na wysokości kolana domniemanego napastnika. Sam nie wiedział czy to da jakiś efekt ale spodziewając się kolejnego dźgnięcia postanowił nie ryzykować.

Czując opór po kopnięciu, odepchnął się najsilniej jak potrafił rzucając się do przodu starając się uwolnić od napastnika.

Gregor był rozdarty. Rozdarty pomiędzy chęcią pomocy dopiero co poznanemu medykowi, a pójściem ze wsparciem w kierunku swojego przyjaciela i towarzysza broni od lat. Z ponurym mruknięciem, odwrócił się i ruszył w stronę Traxa. Znał Eskela bardzo długo. Wiedział że jest doskonały w walce wręcz, nawet jak na standardy Kriegańskie. Zdawał sobie sprawę że wytrzyma parę chwil dłużej w konfrontacji z wrogim dowódcą. Popędził w kierunku Cadianina, zabijając każdego heretyka który wszedł mu w drogę, z mocnym postanowieniem że gdy tylko mu pomoże zostawi go jego Cadianom i ruszy w kierunku schodów i Emmericha. Miał nadzieję że razem będą w stanie wziąć wrogiego oficera żywcem.

Jedne, drugi, trzeci, nie istnieli, zabijały ich instynkty, instynkty wojownika. Serce jaśniało, skrzyło się, gwiazda błyskała promieniami łuny skąpanej we krwi. Przestępował trupy, metodycznie, nie zatrzymując się na chwilę. Przeciwnicy ledwie absorbowali jego uwagę. Zanim jednak Gregor dotarł, lawirując między własnymi żołnierzami i likwidując od niechcenia wrogów, dramatycznie szukając miejsca by przyspieszyć, podbiec, tylko piętnaście metrów...

Trax upadł na kolana, usta miał suche, był pewien, że za chwilę poleje się nimi niekontrolowany strumień krwi. Czas jakby dla niego zamarł. Walczący poruszali się powoli, ospale. Pomacał dłonią swoje plecy, drżącą, by odnaleźć ranę, lub chociaż wilgoć.
Nie było jej.

Odwrócił głowę w stronę żołnierza. To Cadianin, jeden z podkomendnych porucznika. Rozwarł ściśnięte w płaską dłoń palce. Oczy miał nieobecne, patrzył gdzieś w dal, w stronę centrum. Nie patrzył w każdym razie na swoją ofiarę.
Ofiarę?
- N...nie... - warknął, gdy ślina pociekła mu kącikiem ust.
Gregor dotarł, dziękując Imperatorowi za jakąkolwiek dystrakcję, która odciągnęła uwagę zdrajcy od medyka, nie pozwoliła mu go wykończyć. Wzniósł rękę z szablą do ciosu i...

Stop! - krzyknął John starając się skupić wzrok na gwardziście, jednocześnie jednak szykując się do obrony przed kolejnym ciosem. - cos jest nie tak - sapnął -

Gregor powstrzymał się od zadania ciosu. Skupił się, i zorientował się że był to jeden z lojalistów, zaś medyk nie był ranny. Prychnął gniewnie. Zapewne była to jedna z wielu sztuczek chaosu. Jeśli tak, to odpowiedzialny za to był prawdopodobnie wrogi dowódca. Rzucił do Traxa - Zostawiam go w twoich rękach. - Po czym odwrócił się i ruszył w kierunku schodów, Eskela i wrogiego oficera. Jego głos górował nad polem bitwy, jak zawsze gdy pozwalał najbardziej przerażającej części ze swojej osobowości wypływać na wierzch w czasie szaleństwa bitwy. - ŚMIERĆ DLA WROGÓW IMPERATORA!!! KRUKI ROZDZIOBIĄ WASZE TRUPY, ZDRAJCY!!! NIE LĘKAM SIĘ ŚMIERCI, ALBOWIEM SAM JESTEM ŚMIERCIĄ!!! SPOTKA WAS SPRAWIEDLIWOŚĆ IMPERATORA!!!

- Ja... żołnierz opadł na kolana i wpatrywał się w ten sam punkt. - Nnnnieee tym razem... nie... jesteś moim... moim... przyjacielem... - wyraźnie dostał trzęsawek, na oczach Traxa - Nnie! NIE! TYM RAZEM BĘDĘ PAMIĘTAŁ! TYM RAZEM BĘDĘ PAMIĘTAŁ! NIE MASZ NADE MNĄ ŻADNEJ! ŻADNEJ WŁ... żad... nic! Nie! ODejdź! Nie patrz na mnie! - wrzeszczał w stronę centrum miasta - Zamknij te oczy, piekielny owadzie! Zamilcz! Milcz! Milcz! Milczmilczmilcz...milcz... - źrenice uciekły w górę czaszki, ale nie opadł. Z nosa rozpoczął się obfity krwotok. Trax mógł zacząć mieć pewne podejrzenia, co do natury zajścia...

W tym samym czasie lord komisarz przedzierał się ponownie na drugą stronę. Wrogowie, w ogóle walczący rozstępowali się przed nim. Jak był na skraju koła walk widział, że nieznajomy zszedł już ze schodów i był nieomal twarzą w twarz z Eskelem.

- Błagaj Imperatora o szybką śmierć! - wrzasnął Krieganin z maską gazową. W odpowiedzi nieznajomy nonszalancko dobył z kabury autopistoletu i na oczach Gregora seria pocisków rozerwała Krieganinowi biodro, natychmiast zwalił się na ziemię wyjąc.
- Wybacz to zagranie, ale nie jesteś dla mnie tak atrakcyjny jak twój komisarz. - sylwetka, bo twarzy nie widział, zwróciła się w stronę lorda komisarza. Osoba dzierżyła nie szablę, ale coś, co raczej przypominało koncerz, długie ostrze, jakim dysponowali jego własni Jeźdźcy Śmierci... przynajmniej ich oficerowie. Drugą dłoń dystyngowanie trzymał za plecami, po schowaniu pistoletu o opróżnionym magazynku do kabury...

Medyk omiótł wzrokiem walczących oceniając czy przyciąga uwagę otaczających go żołnierzy, zrozumiawszy ze nie, wyciągnął z pateczki strzykawkę ze środkiem uspokajającym i dopadł do gwardzisty przygważdżając go do ziemi kolanami jednocześnie jedna ręka unieruchamiając głowę i wstrzykując środek wprost w tętnice szyjna Cadianina. Z satysfakcja obserwując jak ten rozluźnia się i milknie zszedł z niego i dobył lasguna jednocześnie zamykając apteczkę i rozglądając się za ewentualnymi rannymi sojusznikami.
Żołnierz na kolanach zaś przekrzywił głowę do tyłu, jakby miał zasnąć w takiej pozycji.
Nagle złapał za ramię medyka, gdy ten chciał wstać, ruszyć walczyć, pomagać, cokolwiek...
- Przepraszam, że sprawiłem Ci ból, Johnatanie... - rzekł śpiewnie i smutno - Musiałem go na chwilę odciągnąć. - żołnierz, po którego żyłach krążyła dawka substancji zdolna wyłączyć organizm może dwukrotnie cięższej osoby, otworzył oczy. Źrenice były drobne jak główki szpilki, usta miał lekko rozchylone.
- Z drugiej strony, dzięki temu nie jesteś w środku tej walki. Żyjesz...
Medyk kompletnie oszołomiony opuścił bron i cofnął się kilka kroków.. spojrzał na Cadianina, zebrał swoje rzeczy i pospiesznie się oddalił szukając rannych.
- Nie musisz się bać... - śpiewnie szeptał żołnierz, zdecydowanie nie tym samym głosem, którym zwalczał niepoczytalność jeszcze kilka chwil temu. - Jesteś równie ważny co lord komisarz dla mych planów. Dla planów ludzkości. Imperator się do was uśmiecha... - postać się wzdrygnęła, i nieomal dostała ponownie drgawek, jakby lek nagle zaczął działać.
- In... Indixin i Panacae Fortis, dawka i półtorej odpowiednio... spr.. .sprawdzić źrenice... Hylex, dwie miarki... przy... przyszykuj... - wskazał na środek pola walki. - Przy...szykuj... już...
Medyk słysząc te słowa znów odwrócił się do gwardzisty i nie wiedząc czemu sięgnął do apteczki wypełniając wskazówki Cadianina, zbyt oszołomiony żeby pomyśleć o czymkolwiek innym przyszykował leki i spojrzał w kierunku wskazywanym przez obłąkańca.
Dokładnie tam toczyła się walka cienistej sylwetki i lorda komisarza...

Darth 22-01-2012 01:31

Na drugim końcu Gregor ryknął z wściekłości - OŚMIELASZ SIĘ WYZYWAĆ MNIE!? MNIE!? ZABIJAŁEM WROGÓW I HERETYKÓW SETKI RAZY MOCNIEJSZYCH OD CIEBIE!!! - Wściekłość nie osłabiała jego koncentracji, ni umiejętności. Precyzyjnymi i szybkimi ruchami wyeliminował ostatnich trzech żołnierzy stojących mu na drodze i rzucił się w stronę wrogiego dowódcy. - ZABIJAŁEM BERSERKERÓW KHORNA I NISZCZYŁEM CAŁE ŚWIATY NALEŻĄCE DO CHAOSU!!! WALCZYŁEM I WYGRYWAŁEM Z SPACE MARINES CHAOSU!!! KIM JESTEŚ ŻE UWAŻASZ SIĘ BYĆ GODNYM DLA MNIE PRZECIWNIKIEM?!! - ryknął i rzucił się w stronę wrogiego oficera, z zamiarem pozbawienia go życia najszybciej jak to możliwe, a następnie znalezienia pomocy dla Eskela.
Wróg cofnął się o krok za wierzgającego kapitana Kriegan, co zmusiło z miejsca lorda komisarza do spowolnienia. Widać było, że Eskel próbuje pomóc, ale ból mu uniemożliwia. Koncerz zakreślił znak w powietrzu i zanim się starli, Malrathor usłyszał tylko:
- Fidelis Libertum.
Jak jedno ciało czy jeden obiekt, w idealnej symetrii ruchów. Malrathor nacierając wpadł w cieniste pole ochronne, atakując wypadem, praktycznie przeskakując nad Eskelem, który przewidziawszy to rozległ się tak płasko na ziemi jak mógł, Gwiazda świsnęła koło skrytego ucha jego oponenta, wąskie ostrze przecięło jego łopoczący płaszcz po skoku. Uderzył na odlew bokiem, korzystając tylko z przekręconego nadgarstka - sztuczka, którą pokazał mu pewien sierżant-weteran Astartes, wiele lat temu - i z satysfakcją poczuł, jak ostrze natrafia na jakiś obiekt, jednak ze znacznym oporem. Wypadł z drugiej strony cienia, chcąc się obrócić, gdy jego oponent krążył - choć opór wskazywał, że siła ataku została w dużej mierze wstrzymana, na klindze Serca widniała wyraźnie krew.
Oponent nastawił klingę. Gdy Malrathor ponownie zaatakował, widząc wystające z cienia ostrze, jego własne natrafiło na coś - niewidoczną nie broń, ale jakiegoś rodzaju ochronę, może nawet tarczę? Uchylił się błyskiem zanim pomyślał o tych implikacjach i wąskie ostrze zagłębiło się w jego obojczyk. Poczuł ciepłą krew, ale przypływ sił, nie bólu.
- Nie ja jestem godnym ciebie wrogiem, a jednak mierzysz się z nim w tej właśnie chwili. - usłyszał z drugiej strony wijącego się z bólu Eskela, gdy sam ześlizgiwał się z ostrza, zataczając nieco, by koncerz nie rozerwał czegoś poza obojczykiem.

- Masz jakiś konkretny cel w mówieniu, czy robisz to tylko dla przyjemności? - Odezwał się opanowanym głosem komisarz. Jego przeciwnik był dobry, ale nic nie wskazywało na to by był niemożliwy do pokonania. Malrathor wolał walczyć posiadając jednocześnie broń palną, ale niestety stracił swój pistolet plasmowy. Mimo to, 100 lat doświadczenia w walce robiło swoje. - Jeśli chciałeś toczyć konwersacje, dobrym pomysłem byłoby nie zaczynać od postrzelenia przyjaciela swojego rozmówcy, nie sądzisz? - Rzucił się w następnym natarciu, tym razem planując zdekoncentrowanie przeciwnika błyskawicznymi ciosami, by następnie za pomocą kriegańskiego bagnetu, który praktycznie niezauważenie znalazł się w jego drugiej dłoni, uderzyć w jeden z punktów witalnych. Serce, wątroba, rdzeń kręgowy, skronie, potylica, wszystkie większe arterie. Uderzenie w każdy z tych punktów powinno być śmiertelne w przeciągu sekund lub natychmiastowe. Rdzeń kręgowy i czaszka były preferowane, także tętnica szyjna, gdyby jakimś cudem okazała się odsłonięta. Gregor uśmiechnął się uśmiechem szaleńca i ruszył do ataku.

Natarł błyskawicznie, z kontrolowaną furią, całą poznaną sztuką. Cięcie z lewej, prawej, z góry, lewa, prawa, góra, schwytanie podświadomości w pułapkę bronienia się przed schematem i odseparowanie rozsądku, przez coraz większe tempo ataku, jak w transie...
Odwrócony bagnet jak broń mordercy wyskoczył w przód w lewej dłoni.
Bok wroga był w strefie śmierci. Jeden cios zakończył walkę.

Krew przeciwnika na całym śniegu, jego butach, Eskelu...

Umysł wyprzedził ciało, tak się bowiem nie stało.
Gdy bagnet przybliżył się do boku jego wroga... ten odstąpił. Gregor przez chwilę był zaskoczony, dlaczego jego ręka nie dokończyła ruchu.
Wtedy jego obojczyk...
Jakby pękały kości.
Serce, wątroba wybuchły niewyobrażalnym bólem, płuca wydawały się być odbite, jakby zgniatane pod ciśnieniem, złapała go kolka, był pewien, że zamoczył spodnie, ślina wypełniła mu jamę gębową i łzy same spłynęły do oczu. Odczuwał ból, zdawałoby się, w każdym witalnym organie ciała, za wyjątkiem obojczyka.
Nie był witalnym organem, ale też był źródłem mąk jakich nie doświadczył, odkąd, odkąd...
Schwytany nieraz przez wroga nie był pewien, czy doświadczył takiego bólu wcześniej, choć odległość wspomnień podpowiadała, że prawdopodobnie i większy.

Nie zmieniało to faktu, że promieniował, promieniował...
On, zdobywca i obrońca światów, prowadzący korpusy śmierci, on, który walczył z czempionami chaosu, który zwyciężał zdradzieckich czempionów Piechoty Kosmicznej, stawał twarzą w twarz z koszmarami Osnowy i pojedynkował się z istotami przekraczającymi ludzkie rozumowanie i był jedynym pozostałym na placu boju...
Nie upadł na kolana, tak, bo był na to zbyt dumny. Wciąż, wciąż.

Jego wróg oczywiście dostrzegł odmianę sytuacji, gdy lord komisarz niezwykłym wysiłkiem woli zmusił się do przyjęcia, profilaktycznie, zastawy.
- Przepraszam. Musisz umrzeć dla zawieszenia broni.

- Z... zas...trzel... - wystękał gwardzista obok Traxa, otwarcie cierpiąc od konwulsji, krew gęsto pokryła jego głowę. - Nnnnnieeee słuchaaaj goo... głosuu nie... zasstrzelll zdrrraajjjcc... - ciało wpadło w drgawki i medyk był pewien, że dostrzegł obrzydliwie kawałek języka odciętego szczękającymi zębami, lądujący na śniegu obok niego...
Obaj mężczyźni, z dala od walk, na placu przed schodami, byli tak pięknymi celami...

John spojrzał na Cadianina i z politowaniem dobił rzucającego się na śniegu żołnierza a następnie zwrócił głowę na pojedynkujących się... szumiało mu w głowie ale podniósł lasgun i oparł kolbę na ramieniu przymierzając się do strzału, celując bardzo dokładnie, opanował drżenie rak, robił to wielokrotnie podczas wieloletniej służby.. wstrzymał oddech i strzelił.

Mierzył do postaci która zamierzała właśnie wykończyć komisarza.

Gregor z wysiłkiem wyprostował się i spojrzał w oczy, a przynajmniej tam gdzie powinny być oczy, swojego przeciwnika. Ból... był straszny. Nie był w stanie trzeźwo myśleć, ale minęło sporo czasu od kiedy czuł taki ból. Ostatni raz... ostatni raz kiedy Krthat odrąbał mu dłoń za pomocą topora łańcuchowego. Nie powstrzymało go to wtedy, nie powstrzyma i teraz. Żelazna wola komisarza zmuszała jego ciało do wysiłku, do ignorowania bólu. Jak przez mgłę słyszał głos przeciwnika... przepraszający go? Ha, to się jeszcze nie zdarzyło. Wtem coś innego. Głos... wspomnienie... myśl niczym lanca przebiją ca się przez mgłę bólu. Momentalna jasność umysłu. Wola lorda komisarza, twardsza od stali, zmuszająca ciało do niewiarygodnego wysiłku. Gregor, szybki niczym błyskawica pchnął Sercem Gwiazdy, celując prosto w serce przeciwnika z niewiarygodną, nieludzką precyzją. Włożył w ten cios cały swój kunszt, całe doświadczenie jakie zebrał przez dziesiątki lat służby i setki, jeśli nie tysiące kampanii wojennych. Ten cios był najdoskonalszym jaki kiedykolwiek udało mu się wykonać.

Było jak wspominał. Jak słyszał.
Ujrzał błysk z boku. Strzał z karabinu laserowego. Idealne trafienie w głowę przeciwnika.
Został odbity w ścianę budynku przez pole refrakcyjne.
Oponent szykował się do zastawy... lecz nadeszło nie uderzenie. Pchnięcie.
Szabla z pewnym trudem weszła w napierśnik, i ciało, ale jako broń energetyczna osłabiła wiązania atomowe materii na poziomie molekularnym. Gregor zakończył swój skok praktycznie twarzą w twarz z przeciwnikiem, z rękojeścią solidnie stykającą się z piersią wroga, tak głęboko ostrze przeszło. Puścił broń, a wróg osunął się na kolana.

- O.. okłamałeś... - głos drżał, gdy przeciwnik upuścił koncerz i lewak - Ocenić, miał... być... miałem... wygrać... - i zwalił się na bok, w rosnącej kałuży krwi. Pole refrakcyjne zakrzywiało jego sylwetkę, jak wcześniej lokując ją w skrzącej się barierze ciemności.
Trax doskonale widział poprzez wygasające walki, że lord komisarz z trudem stoi na nogach i zaczyna oddychać szybko. Bardzo płytko.

Medyk nagle zdając sobie z czegoś sprawę, rzucił się w stronę komisarza ignorując ostatnie potyczki i wyszarpując przygotowana wcześniej dawkę lęków. Potykając się i klnąc pod nosem dopadł truchła przeciwnika i samego lorda komisarza - nie ruszać się - rzucił dysząc ciężko ze zmęczenia i wstrzyknął cos Malrathorowi. Po czym odwrócił się do powalonego wcześniej Krieganina żeby ocenić czy ma jeszcze jakieś szanse.
Niepotrzebnie. biodro było rozerwane, szpik dostawał się do krwi, ale jeśli udzielić mu pomocy i odczekać do ewakuacji drogą powietrzną, przeżyje. Został wszak postrzelony...
Trax rzucił apteczkę na ziemie, otworzył ja i zaczął szperać gorączkowo, raz tylko oglądając się za siebie żeby zaobserwować stan Malrathora, potem ponownie skupił się na rannym.

Ulżyło.
Czymkolwiek było to, co niesamowity medyk wstrzyknął, spowodowało natychmiastowe odpuszczenie skurczu, wszystkiego...
Ból minął, nagle. Gregor wręcz czuł, że kolejne organy przestają... dokuczać mu gdy wraz z krwią substancja przedostaje się do nich i...
Nagle zwymiotował. Był to ostatni objaw, jaki zaobserwował. Był bardzo słaby a obojczyk bolał, ale cokolwiek mu się przydarzyło, odpuściło.
Potrzeba natychmiastowego transportu dla niego i kilku innych - rzucił nie przerywając czynności.
Ból... zniknął. Wymioty nie były przyjemne, ale ból pozostawał tylko w obojczyku. Był to zwykły ból od rany, nic specjalnego. Podszedł powoli do truchła przeciwnika, chwycił swoją broń i wyszarpnął ją z trupa. Podszedł do Traxa i usiadł na schodach przy ciężko rannym Eskelu. Odezwał się do Cadiańskiego medyka. - Masz moje pozwolenie na zorganizowanie czego tylko potrzebujesz. A i cokolwiek zrobiłeś... dziękuję. - Popatrzył na walczących poniżej. Wydawało się że imperialni wygrywają, ale niczego nie można jeszcze było być pewnym. Zbliżył się i odezwał do Emmericha - Jak się czujesz staruszku? Kolejny dzień, kolejny raz śmierć próbowała nas zabrać i znowu jej się nie udało. - komisarz potarł brodę. - Ciekawe jak długo jeszcze.
- Skurwiel wypruł cały magazynek! - stęknął przez maskę gazową Eskel. - Dobrze cię widzieć, dziadku! Miło, przyprowadziłeś kilku chłopców, ale wraz z nimi przyszlajały się jakieś podejrzane typki! - gdy to mówił, Savlarianie właśnie podczołgali się do budynków. Okna były oknami dla granatów, później czyszczących pomieszczenia serii na ślepo. Po chwili szturmowali budynki, pokonując okna bez trudności, gdzieniegdzie przystawiając lekkie, rozkładane drabinki i atakując od zewnątrz wyższe piętra w wydawałoby się obłąkanej, ale zaskakującej i dlatego skutecznej taktyce.
- Co z pilotem? - stęknął kapitan, wskazując na rozbitego Thunderbolta wypełniającego szerokość jednej z ulic

Radzę znaleźć porucznika - rzucił Trax jednocześnie rozglądając się za Cadianinem z voxem.

Dwunasty!” z wnętrza budynku i strzały. Choć walki dookoła nich dogasały - po wyrównaniu przewagi liczebnej Kriegańscy pionierzy niemal wyrżnęli oponentów, zaś Savlarianie przewagą ekwipunku, wyszkolenia, narkotyków i liczby zdobywali kolejne budynki, szybko spychając wroga i gdzieniegdzie okrążając - budynek wydawał się być wewnątrz dobrze obsadzony.
Ocalałym Cadianom zdawało się to nie robić różnicy. Wiedząc, że to ich ostatnia bitwa na zakończenie okresu, gdzie wróg miał nad nimi przewagę pod każdym względem, wyładowywali się.

Ciężko powiedzieć, czy brali jeńców, jeżeli ktoś się poddawał. Wątpliwym było, czy komisarzowi i medykowi robi to różnicę...

VOX! - wydarł się John zdzierając sobie gardło poirytowany - proszę wezwać transport - rzucił do komisarza a sam pobiegł do wraku Thunderbolta rozglądając się po drodze za rannymi.

- Nie wiem, czy żyje. Mam nadzieję że tak, gdyby nie ona cały ten plan by zawiódł. W tej chwili mam nadzieję że porucznik Cadian ciągle dycha. Gość ma przeszkolenie w obsłudze maszyn logicznych, będzie nam potrzebny. - Gregor spojrzał w kierunku rozbitego myśliwca - Jeśli pilot nie żyje... cholera. Wątpię czy przeżyła.

- Nie wiem jak plan, ale gdyby nie ona, leżałbym dwadzieścia metrów w stronę mostu... całkiem martwy. - zakaszlał Eskel. Podbiegł do nich wezwany wcześniej operator voxa... żołnierz Korpusów Śmierci. - Wybacz na moment, umówię sobie wizytę u lekarza. Idź sprawdzić, czy przeżyła, ale na moje oko, nie wygląda na to.

- Och, Emmerich, moje ty światełko optymizmu - odezwał się z sarkazmem w głosie Gregor - Dobrze. Ty tu sobie leż i pogadaj z dowództwem. Ja idę sprawdzić co z pilotem. I przy okazji znajdę porucznika, przyślę go do ciebie, obgadacie szczegóły techniczne planu. - Gregor wstał i ruszył w kierunku wraku myśliwca, po drodze nakazując gestem dwóm Krieganom by do niego dołączyli. Jeśli pilot wciąż żył, co było raczej wątpliwe, komisarz był za słaby by ją wyciągnąć z kabiny.

Dotarł tam chwilę po medyku. Inżynierowie pionierów byli jednak na miejscu - żołnierze Korpusów mogli być wykończeni fizycznie i emocjonalnie, ale wiedzieli, że żyją tylko dzięki kobiecie pilotującej myśliwiec, który chronił ich, niczym anioł stróż... nad ich głowami, przez wiele godzin a wreszcie została zestrzelona - na długo po tym, jak inni odlecieli. Z narzędziami gotowymi, przecinakami plazmowymi i wszelkim oprzyrządowaniem zbierali gruz z kokpitu i usuwali wygięty metal. Trax i Malrathor dopadli do nich niemal od razu, sześciu mężczyzn pracowało bez wytchnienia. Kadłub obrócony był na bok i przywalony gruzem, więc zrobili niewielki podkop. Jeden z inżynierów właśnie wczołgał się, by spojrzeć przez szybę, czy młoda kobieta zapięta w pasy żyje. Z jego ust, gdy był wewnątrz, dobiegło krótkie westchnienie zaskoczenia.

- Żyje? Żyje? - z nadzieją dopytywał inny Krieganin, który przerwał pracę, jak pozostali, tylko by zasalutował lordowi komisarzowi. Odpowiedź jednak nie nadchodziła.

Co tam widzisz? - dopytywał się coraz bardziej poirytowany zaglądając w podkop w który wczołgał się pionier.

Lord komisarz nie mógł się powstrzymać. Zajrzał do wnętrza myśliwca. Krieganie nie gustują w dramatycznych wypowiedziach, ni westchnięciach więc cokolwiek znajdowało się wewnątrz było warte zobaczenia.

Żołnierz leżał nieruchomo, gdy medyk zajął miejsce obok niego a lord komisarz zerknął nad nimi obydwoma. Rzut oka na kokpit o stłuczonym mówił wiele, fakt, że gruz wbił się do środka dopowiadał więcej. Jakiegoś rodzaju metalowe pręty przebiły część kokpitu - zapewne zbrojenie - tuż po tym, jak nos myśliwca się urwał.
Widok nie mógł być przyjemny.

[muzyka]

W środku NIE BYŁO CIAŁA.

Krieganin wyczołgał się, wyraźnie czując się bardzo nieswojo. - Chyba wyskoczyła... katapultowała się. - powiedział do swoich, na zewnątrz.
- Dobre żarty, nie było kiedy, nakierowywała myśliwiec przed uderzeniem.
- W środku nie ma ciała! Sami zobaczcie, wachmistrzu...

Trax nadal oszołomiony nowinami potwierdził - nie ma ciała, nie mogła się tez katapultować..

- Zaraz... nie ma ciała... wątpliwe jest by zdołała się sama wydostać... co na Imperatora się tu dzieje? - zapytał pozornie spokojnie Gregor.

- Przepraszam, co? - wtrącił się wachmistrz, kładąc na ziemi i podczołgując. Ujrzawszy kokpit i potłuczone szkło odwrócił się na plecy i spojrzał na lorda komisarza szeroko otwartymi oczyma, szukając wyjaśnienia tego fenomenu. Trax zaczął zaś czuć się nieswojo na wyciągnięcie ręki od zdewastowanego wnętrza kokpitu.

- To... wysoce niepokojące. proponuję nie ruszać niczego i zabezpieczyć to miejsce do przybycia inkwizycji. Także, zorganizować grupę poszukiwawczą która sprawdzi czy jakimś cudem nie wydostała się ona i nie odczołgała się gdzieś w pobliże. - Gregor potarł w zamyśleniu brodę. - Do tego czasu sądzę że powinniśmy zajęć się innymi sprawami.

Proponuje sprawdzić co z transportem i porucznikiem - wspomniał John patrząc na komisarza z tym samym zaskoczeniem w oczach. Sam ruszył szukać rannych którym może pomoc, nie zapominając przeszukać każde napotkane ciało poszukując podręcznych apteczek i manierek z woda, postanowił tez zajrzeć do obłąkanego gwardzisty który go zaatakował. Oddalając się dziwne uczucie słabło.
Gregor stwierdził że sugestia medyka była całkowicie logiczna. Oddalił się więc by odnaleźć porucznika. Jednocześnie stwierdził że gdy już go znajdzie, pójdzie sprawdzić co z Eskelem, a jednocześnie opracują plan opanowania wnętrza centrum kontrolnego. Uśmiechnął się ponuro na samą myśl o tym co wyższe dowództwo powiedziało na wieści o jego akcji. Z drugiej strony, niesubordynacja zdobyła im miasto, więc pewnie mu wybaczą.
John po obchodzie pola bitwy i stwierdzeniu zbyt wielu zgonów skierował się do komisarza, docierając do niego powiedział tak cicho żeby tylko on mógł go usłyszeć - cos jest nie tak z tym wrakiem - potarł skronie - daj mi zajrzeć do środka, zanim dotrze tutaj inkwizycja, jeśli rzeczywiście cos jest nie tak wszyscy możemy mieć kłopoty, jeśli to tylko.. hmm.. nie mam pojęcia co to ale jestem ciekaw co stało się ze strzala-3, może znajdę jakieś ślady, cos co pomoże nam ja odnaleźć zanim zamarznie albo wykrwawi się.. - jesteśmy jej to winni.
- Rozumiem. Możesz poszukać śladów, tylko zapamiętaj, jeśli inkwizycja cię z czymś powiąże, nawet ja nie będę w stanie ci pomóc, rozumiesz? - Gregor minął medyka, zatrzymał się i wyszeptał - ta konwersacja nigdy nie miała miejsca.
- Jaka konwersacja?- zapytał zdziwiony i ruszył przed siebie w stronę wraku.
Dotarłszy do zwaliska gruzów, ponownie wczołgał się do podkopu i przyjrzał uważnie kokpitowi.
Gregor zaś ruszył dalej, by zająć się zaplanowanymi wcześniej rzeczami.
Oględziny wraku, nic nie wykazały, John przyjrzał się resztkom pancernej szyby, fotela i pasów, nie odnalazł ani krwi, ani skrawków materiału, nic co mogłoby wskazywać na los pilota.. jedno co wykluczył na pewno to ewakuacje strzaly-3..

pteroslaw 22-01-2012 19:27

- Któryś z inkwyzytorów służy chaosowi, ot co. Nie wiem tylko który, może wszyscy po trochu. Mam pewność jedynie co do lojalności Inkwizytor Courie. Oddali jednostkę praktycznie bez walki, wcześniej usilnie starając się, aby wszyscy Marines zginęli jeszcze przed abordażem i udając wystraszonych całą sytuacją. Sam dziwie się, że mnie to nie spotkało. - Powiedział Orientis uznając, że więcej mówić nie trzeba. Chyba, że Wiceadmirał jest idiotą który nie zauważył wrogiego, miliono tonowego okrętu wbijającego się w burtę ich jednostki, który był ciężki do niezauważenia.
- Wiceadmirale, dobijcie mnie, albo podajcie mi narkozę zanim moi towarzysze zaczną opowiadać tą smętną historię ze szczegółami. Słuchanie o tym, co się tam wyczyniano będzie dla mnie gorszą torturą niż moje dożywotnie kalectwo. Przeżyłem to, a teraz mam jeszcze o tym słuchać? - Kronikarz spojrzał na mężczyznę błagalnie mając nadzieję, że ten wysłucha jego prośby, i, że kochana Courie nie będzie miała pretensji, jeśli nie wykona swojej misji. Później poszukał wzrokiem Aleeny.
- A i jeszcze jedno, Hospitalierka mordowała gwardzistów, aby zmusić mnie do skorzystania z bratem Ardorem który mi w tym pomagał. Pasuje to do zdradzieckiego planu wymordowania każdego Astartes który był na tamtym okręcie. Wsadźcie mnie do Pancernika, chciałbym być udałoby im się przywrócić mu władze nad ciałem, wątpił też czy po wypiciu herbaty z bogami jeszcze przydatny. - Najgorszym co mogło go spotkać była nieprzydatność bojowa. Wątpił czy chaosu jego potencjał astropatii i doprowadzić do paraliżu, swoją drogą cudem uniknęliśmy śmierci wraz z psioniczny pozostał w lepszym stanie od jego ciała.
- Sprawa wymaga dokładniejszego wpatjenia się, bratre. Ale nie przechaniet z oskarżeniami. - skontrował Borya- Sestra chciała dobrze, a, z całym szacunkiem, was są dziesiątki tysięcy. Próba zabijeni was byłaby nieadekwatna do ryzyka i potencjalni możliwości. Lecz masz rację... ktoś popełnił harozne błędy, bądź zdradził. Mnie najbardziej zastanawia czemu, mając taką broń na pokładzie, nie użyto jej przeciw kriżnikowi chaosu...
- Może przesadziłem mieszając w to wszystko siostrę Aleenę, ale... czuje się... - Czarownik nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa, czuł się jakby przeniósł się nie do przyszłości, tylko do jakiegoś alternatywnego wszechświata, zupełnie nie wiedział co robić, ani co myśleć.
- Ja vim bratre... wszyscy się tak czujemy. Ale wojna trwa i nasze zadanie też. Nieraz mieliśmy poważniejsze rany i się wylizywaliśmy, by znów stanąć w szrnaki z chaosem i xeno - ścierwem. Jesteśmy narzędziami... narzędzie można naprawić. Ty też znów staniesz do walki... Ale nie o to wiceadmirał pytał - tu spojrzał na Dronamraju. Ruka zszedł z łóżka by móc stanąć na baczność i schylił głowę z gestem Imperialnej Aquili.
- ... czuje się jak dziecko. - Wyznał cicho Kronikarz odnajdując właściwe określenie, kiedy Borya zaczynał się przedstawiać.
- Borya Wołodyjowicz, porucik świty inkwizycyjnej, podległej Inkwizytor Koln. Na Quaere doszło do naruszenia granicy między rzeczywistością, a osnową. Przyczyna - neznamy. Efekty - katastrofalni. Następnie zostaliśmy dostrzeżeni przez chaos. Doszło do abordażu. Prawdopodobnie nikt nie przeżył. Nas vyslano z misją, o której macie wiedzieć, sir.
- Jesteście wysłannikami Mantamalesa, tak? - zapytał Boryę mężczyzna, z wyrazem twarzy świadczącym o niepokoju spowodowanym, jak uważał, majakami Orientisa. Zerknął niepewnie w stronę psionika. - Istotnie, wasza misja otrzymała najwyższy priorytet. Kto jest dowódcą?
Ardor podniósł głowę.
-Tu chyba chodzi o mnie. Ardor Domitianus, paladyn szarych ryczerzy.
Kontradmirał zerknął wzrokiem z nabożną czcią na paladyna, po czym sam złożył ramiona na piersi w znak Aquili.
- Chciałbym usłyszeć raport z waszych słów. Możliwie jak najdokładniejszy. Mój mistrz astropatów przydzielony do okrętu stwierdził, że w Osnowie słychać było wrzask... dotyczący przechwycenie Quaere i torped cyklonicznych tego okrętu przez jednostkę Chaosu. zadnej nie zaobserwowaliśmy, ale uzyskaliśmy potwierdzenie z Łzawiciela i Praeco Mortisa. Musimy wiedzieć co się stało, jeżeli wróg dysponuje możliwością przeprowadzenia Exterminatusa.
-Wiem niezbyt wiele. Razem z moim bratem, którego już niestety nie ma pośród żywych, odbijaliśmy mostek z łap chaosu. Przez całą walkę byliśmy w immaterium, przez co cała kompania szarych rycerzy zginęła. Co do przechwycenia torped, to wydaje się, że inkwizycja wiedziała, iż jest to realne zagrożenie. Inkwizytorka wysłała nas na tę planetę, przed tym jak straciliśmy statek. Jeżeli zaś chodzi o Mantamalesa, to cały czas kiedy walczyliśmy o statek, on twierdził, że wie dlaczego to się stało. Ja też muszę o coś zapytać. Czy na całej tej planecie, jest chociaż jeden pancerz dla adeptus astartes?
- Nie jestem pewien czy mówimy o tej samej planecie... - zaczął Dronamraju, badawczym wzrokiem mierząc Aleenę i Sihasa - W każdym razie kapitan Amonlos Manlaure zapewnił mnie o udostępnieniu Wam wszelkiego wyposażenia, jakie uznacie za niezbędne. Zna szczegóły misji i najprawdopodobniej będzie waszym wsparciem strategicznym.
- Waszym medykom uda się mnie poskładać? - Orientis uspokoił się kiedy brat paladyn przejął na siebie wyjaśnianie całej sytuacji i po raz kolejny składał do kupy swoją zdruzgotaną psychikę.
- Podejrzewam, że konieczna będzie cybernetyzacja, szerokie zastosowanie implantów. Na pokładzie posiadamy naprawdę uzdolnionych kapłanów maszyny. Ewentualnie... - zawahał się Dronamraju - Na Nowym Koryncie, gdzie najpewniej wpierw się udacie, przebywa u gubernatora magos biologis neuralis, który jest jednym z naszych informatorów. Powinien być w stanie zaradzić na paraliż.
Kapitan siedział cicho i wyjątkowo spokojnie. Irytowała go ta cała sytuacja, bezpodstawne oskarżenia i ta bezsensowna gadanina. Cóż, każdy powinien zdawać sobie sprawę, że ufać można tylko sobie - i niektórzy się boleśnie o tym przekonali.
‘I będą mi przypominać o tym przez długi, długi czas’ - Pomyślał.
Miał ochotę coś powiedzieć, wdać się w dyskusję, ale... Nie potrafił. Ból w płucach był zbyt silny. A do tego ta maska. Zrezygnowany leżał milcząc, starając się ignorować ból w klatce piersiowej. Przysiągł sobie, że dowie się kto rozkazał użyć tych granatów...
- Czy ktoś wyjaśni mi obecność ciała na pokładzie jednostki? - zapytał kontradmirał, zerkając raz ponownie na Orientisa, jakby podejrzewał, iż kronikarz znalazł się niechroniony pod wpływem jakichś traumatycznych wydarzeń z Osnowy... będących przyczyną jego, domniemanego, majaczenia.
Aleena... Po prostu nie wierzyła w to, co słyszy. Zaczęła się poważnie zastanawiać, czy improwizowana Astropatia nie wpłynęła naprawdę destrukcyjnie na poczytalność Kronikarza. Wydawało jej się, iż spodziewała się wszystkiego, ale oskarżenia na taką skalę... Siostra po prostu nie wiedziała w tym momencie czy śmiać się, czy płakać, jednak ból w płucach odegnał od niej najbardziej szalone z pomysłów. Prawdę mówiąc wolałaby nie odezwać się i to nie ze względu na poruszany temat, a z powodów, z jakich najwyraźniej i Sihas pozwalał mówić reszcie, ale nie wiedziała, czy wytrzyma kolejny stek bzdur i teorii spiskowych. Zaczerpnęła jeszcze jeden łyk leczniczego powietrza, po czym zdjęła maskę tlenową i dość chrapliwym głosem odezwała się:
- Artair Nidon. Szturmowiec inkwizycyjny wysłany wraz z nami. Sądzę, że o nim... wspomniał w liczbie mnogiej Kronikarz. - Aleena poczuła, że niedługo zacznie kasłać, a obawiając się reakcji płuc starała się odwlec ten moment ostrożnie wdychając zwykłe powietrze - Zginął z mojej ręki, ale nie po to... aby przekonać.. czy zmusić.. Astartes... do czegokolwiek... - ponownie urwała na moment, uspokajając oddech - Był nietykalny. Kontakt... i tak trudny... w jego towarzystwie... - Siostra zakrztusiła się i nałożyła ponownie maskę tlenową.

Kontradmirał słuchał jej słów cierpliwie, po czym podszedł do łóżka Sihasa.
- Potwierdzacie tę wersję? - obejrzał się na Rukę i Astartes - Wszyscy?
Kapitan spojrzał na oficera i skinął głową. Miał przeczucie, że teraz przyjdzie jego kolej na pogadankę...
- Znamy się? - bez ogródek zapytał kontradmirał, skinąwszy głową w stronę Sihasa.
Blint powoli zdjął maskę. Liczył na to, że nie zabraknie mu oddechu.
- Wątpię, sir... Kapitan Sihas Blint, do usług. Pan wybaczy, ale tym razem daruję sobie salutowanie... - Nałożył z powrotem maskę i czekał na kolejne pytanie. Ból w płucach jednak nie był tak męczący jak początkowo sądził..
- Jak to było, kapitanie? Nastąpiło rozdarcie rzeczywistości? Nidon był nietykalnym? I czemu nie ma was na otwartym froncie na Albitern Ultima, gdzie wasz regiment desperacko walczy o przetrwanie i panowanie? - ciągnął dowódca marynarki.
Kapitan ponownie ściągnął maskę.
- Czy był nietykalnym... Cóż, trudno mi powiedzieć, ale jeśli mówił prawdę to tak. Sam się do tego przyznał i zgodnie z tym co mówiła moja towarzyszka, praktycznie uniemożliwiał kontakt. W związku z tym podjęła taką a nie inną decyzję. Czy była ona słuszna? Nie mnie to oceniać. - Zamyślił się - Co się zdarzyło potem wykracza poza granicę mojej wiedzy, to pytanie trzeba raczej skierować do marines, sir... I chyba najdziwniejsze pytanie, na które odpowiedź raczej pana nie usatysfakcjonuje - Uśmiechnął się lekko, ponownie założył i zdjął maskę, nabierając nieco kojącego powietrza do płuc - Nie wiem. Zostałem niedawno dołączony do oddziałów inkwizycyjnych i skierowany tutaj. Inni mogą powiedzieć, że kopnął mnie okropny zaszczyt, ale po tym co się wydarzyło do tej pory, śmiem twierdzić raczej, że mam jebanego pecha...
- Słyszałem o tobie od twojego pułkownika. - uciął admirał - Był wściekły, że inkwizycja cię skonfiskowała tuż przed natarciem. Moje kondolencje, słyszałem, że rozbili twoją kompanię przy pierwszym zrzucie, w terenie miejskim... - przerwał. Obaj mężczyźni wiedzieli, co oznaczało nieudane lądowanie w terenie miejskim należącym do wroga, nieudana walka o przyczółek.
Kapitan spojrzał w sufit nieobecnym wzrokiem.
Wszyscy nie żyją, a przynajmniej większość. To nie była dobra informacja. Jak każdy żołnierz doskonale wiedział jaką cenę płacą za dość nikły żołd, jednak pomimo lat doświadczeń utrata towarzyszy bolała nadal... Przez chwilę myślał co by się stało, gdyby był z nimi. Czy walka potoczyła by się inaczej? Czy może raczej cały ten koszmar zakończyła by jedna zbłąkana kula? Otrząsnął się. Lepiej było tego nie rozpatrywać teraz, będzie miał jeszcze okazję, żeby pomścić tych co zginęli.

Dronamraju wrócił się po chwili milczenia do Aleeny.
- Siostro... w imieniu każdej istoty ludzkiej znajdującej się na planetach systemu Albitern chcę złożyć na twoje dłonie podziękowania, tak jak na wasze, Szarzy Rycerze. - odwrócił głowę do Astartes. - Wszystkie planety znalazłyby się w znacznym niebezpieczeństwie. Sygnał, który nadaliście został najpewniej przechwycony także przez wroga i zdając sobie sprawę z naszej wiedzy, nie przypuścił ataku. Podzieliłem szwadrony eskortowców na formacje patrolujące okolice najbardziej zaludnionych planet... i nakazałem komisarzom marynarki działanie zgodne z Protokołem Abridala, gdyby nie byli w stanie na czas powstrzymać wroga próbującego dokonać Exterminatus. Chociaż nikt poza nami i wąskim gronem marynarki się nie dowie... - zawiesił głos - Imperator wam to zapamięta.

Po długotrwałym milczeniu Dronamraju odchrząknął i wskazał kapitana Blinta.
- Będziesz drugim w hierarchii dowodzenia waszej grupy. Dysponuję dla was wieloma informacjami dotyczącymi celu, ale przede wszystkim chciałbym, abyście udali się i wyciągnęli z Albitern Ultima kandydata na głównodowodzącego, osobę do podejmowania decyzji najwyższego szczebla w waszej grupie. Z całym szacunkiem, bracie paladynie - skierował się do Ardora - wierzę w wasze znaczne doświadczenie dowódcze, ale powinniście być osobą odpowiedzialną za analizę i dobór metody wyeliminowania waszego celu. Jesteście do tego niezbędni, ale większość operacji będzie przypominać typowe działania niekonwencjonalne, jeżeli wybaczycie mi ten oksymoron... - mężczyzna splótł palce dłoni.
- Czy wszyscy tutaj obecni są w kondycji fizycznej i mentalnej udać się stąd ze mną i uzyskać specyfikację... wszelkie niezbędne wam informacje?
Kapitan poruszył się jako pierwszy. Zdjął maskę tlenową i z ulgą stwierdził, że obejdzie się na razie bez niej. Przynajmniej miał taką nadzieję.
- Ja tak, sir. Jestem gotów. Zdołałem już... Złapać oddech.
Aleena pozwoliła sobie na kilka ostatnich, głębokich wdechów, zanim na dobre odłożyła maskę tlenową. Ból w płucach nie znikł, co było do przewidzenia, a i Siostra wiedziała, iż każde ich nadwyrężanie może mieć opłakane skutki. Pocieszyła ją wiadomość o zainicjowaniu środków, mających oddalić zagrożenie. Każda przeszkoda dla Chaosu była jak błogosławieństwo Imperatora, tym razem mające za zadanie nie tylko pokrzyżować plany zdrajców, ale także roztoczyć ochronę nad wiernymi. Niestety, nawet ta świadomość nie pomagała Aleenie pogodzić się z samą sobą. Wciąż była człowiekiem, tą samą osobą, niezależnie od tego, co sądziliby inni.
- Jestem gotowa. - odezwała się dość cicho, wstając z łóżka, chociaż jej ciało wolałoby w nim pozostać i wypocząć prawdziwie, niezmuszone do snu specyfikami.
Ardor spojrzał na kontradmirała.
-Nie chcę być dowódcą żadnego rodzaju. Jestem przeszkolony by być przewodnim bratem dla najwyżej kompanii szarych rycerzy. Jednak przez setki lat mojej służby jeszcze ani razu, nie byłem dowódcą. To nie zależy do obowiązków paladyna.
- Nie, nie wszyscy. - stwierdził Ruka, kiwając głową w stronę kronikarza
- Pomóżcie mu chodzić, wojowniku. - skwitował kontradmirał.
- Przejdźmy do działania. Udostępnię wam informacje dotyczące waszego celu. Wpierw mam dla was zadanie. Coś za coś... Co upewni mnie, że się do tego nadajecie. - mężczyzna zmienił ton, z pomocnego na całkowicie pozbawiony emocji, obojętny.
- Choć niewątpliwie wy też chcecie wiedzieć, kto za to wszystko odpowiada... - wyszeptał i odwrócił się do wyjścia, by ich poprowadzić stąd, do sług, które pomogą im się odziać, napoją ich i nakarmią.
- Nie mam wątpliwości siostro, jaką rolę pełniłaś w inkwizycji, z dala od swojego zakonu. Wy zaś, Szarzy Rycerze zdajecie się być ekstremalnie przystosowani do kontaktu z Bluźnierczym i niewątpliwie zabiegi siostry jedynie pomogą wam w odczytaniu umysłu pojmanego. Kapitanie, waszym zadaniem będzie ułożenie listy pytań i szczegółowych informacji niezbędnych dla przebiegu waszej misji, którą dodam do kwestii strategicznych. Wy, wojowniku - zwrócił się do Ruki - przekraczacie moją natychmiastową wiedzę o ludzkich kompetencjach więc poza udzieleniem pomocy temu bratu i kapitanowi Blintowi postąpicie zgodnie z własną wiedzą. Macie pięć minut na przygotowanie się teraz, potem się przebierzecie, zjecie niewielki posiłek i zostaniecie przetransportowani na pokład “Łzawiciela”.

Ardor spojrzał na kontradmirała i powiedział:
-Zanim gdziekolwiek pójdziemy kontradmirale, chciałbym uzyskać dwie rzeczy, Pierwsza to informacja n
jakiej planecie jesteśmy, druga to dostęp do jakiegoś rodzaju zbrojowni, zanim gdziekolwiek się udam muszę się uzbroić.
- Odmawiam dozbrojenia, nie bardzo jest czas. - stwierdził Dronamraju. - Jesteśmy na pokładzie Wyznawcy. Przenoszę was w celu przesłuchania na Łzawiciela. Raczej nie będziecie potrzebowali broni na statku Egzemplariuszy, ale w trakcie przesłuchania podejrzewam, że na prośbę kapitan Rictus Vaerion każe braciom służebnym przynieść wam ewentualne uzbrojenie.
-Nigdzie nie pójdę dopóki nie dostanę uzbrojenia i zbroi. Na statku triumwiratu też nie było czasu by się dozbroić, kosztowało to życie całą kompanię marines, kontradmirale.
- Dobrze, rozkażę w tej chwili okrętowemu magosowi kucie pancerza wspomaganego. Poczekasz na poszyciu? - zapytał z pobłażliwym uśmiechem Dronamraju, przyglądając się Ardorowi.
-Tak, poczekam. Nie powiedziałeś jeszcze na jakiej planecie jesteśmy Kontradmirale.
- Nie jesteśmy na planecie, jesteśmy na przesmyku interplanetarnym. - westchnął mężczyzna - Obawiam się, że mikropłyty ceramitowe będziemy mogli pobrać dopiero po wyswobodzeniu systemu, dlatego każę ci przygotować kajutę. - odwrócił się do reszty - Pozostali gotowi?
Aleena już dawno straciła siłę do komentowania. Zastanawiała się w tym momencie, bardzo poważnie, czy Astropatia nie wpłynęła szczególnie ujemnie na pamięć krótkotrwałą Paladyna. Miała szczerą nadzieję, iż właśnie ten wstrząs był powodem takiego zachowania...
Siostra nie była szczególnie uszczęśliwiona czekającym ją zadaniem, jednak nie o jej zadowolenie w tym wszystkim chodziło. Wojna, szczególnie z takim wrogiem, kieruje się własnymi prawami i zapotrzebowaniami.


Borya spojrzał na kronikarza... dotąd, głównie, nosił kobiety, ewentualnie rannych towarzyszy. Nagle astartes wydał mu się jeszcze wiekszy. Okrężnymi ruchami, rozruszał barki i kark.
- Dobra, bratre. - jeszcze wyłamał palce, aż strzeliły stawy i pomógł kronikarzowi usiąść, przełożył jego wielką, “nieczynną” grabę, za karkiem i chwycił mocno, aby się nie wyślizgnęła. Napiął się pierwszy raz. Tak na próbę, by poznać ile waży Anioł Śmierci.
- Rany... ja nikdym nie był w stanie wyrobić masy choćby 110 kilo... - spiął wszystkie mięśnie, gdy podnosił wielkie, genetycznie doskonałe, cielsko
- Łooaaarghhh... no.- skwitował gdy już stali. Dobrze, że kronikarz włada choćby połową ciała. W innym wypadku Ruce zabrakło by siły.
- Idziom?
- Rictus Vaerion, kapitan “Łzawiciela” schwytał wojownika Piechoty Kosmicznej biorącego udział w ataku. Towarzyszli mu Władcy Nocy, on sam jest Pożeraczem Światów... - zdradził Dronamraju, i opuścił pomieszczenie.

-2- 23-01-2012 10:33

Ma dusza wzywała krwi tych wojowników i z zadowoleniem rzuciłem się w wir walki.


Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior


Haajve Sorcane, Max Vogt

Odgłosy eksplozji, tłumione grubym pancerzem, dochodziły z zewnątrz. Astartes przy użyciu dwóch krążowników uderzeniowych mogliby zneutralizować pojedynczego Dyktatora w kilka minut, jednak prowadzili mierzony ostrzał. Najpierw oczywiście musieli namierzyć maszynownię i silniki by uwięzić okręt na własnym torze ruchu, potem zajęli się obieraniem go z systemów uzbrojenia. Pokłady startowe posłużyły dla Astartes za wygodne miejsca lądowania, gdzie przedostali się wraz z elitą zwiadu Gwardii, jak zwykle, Gwardii rzadko dostosowanej do sytuacji bojowej, ale zmuszonej koniecznością do walki.

Seria wybuchów zatrzęsła ałym pokładem, światła awaryjne nad ich głowami zamigotały, cały korytarz skąpany był w krwistoczerwonej poświacie. Dookoła mijali ich chorąży i podoficerowie, pojedyncze sylwetki biegnące na stanowiska w ramach gońców, wywiadowców, przekierowanych specjalistów lub do ogarnięcia sytuacji wzrokiem i przygotowania raportu.

Mijali kolejne grodzie, awaryjne rozwarte i zablokowane dla ułatwienia poruszania się oddziałów odparcia ataku. Wiele z kilkunastu mijających ich sylwetek w coraz bardziej pustych korytarzach drżącym głosem nuciło litanie do Imperatora.
O ile czegoś z tym nie zrobić, wszyscy oni mieli być wkrótce martwi.

Woń spalenizny, ulatniający się w nadmiarze tlen powodował dziwne doznania zapachowe, świeżości niemalże jak w lesistym terenie, z pewną ulgą mógł stwierdzić "Oczko". Większym problemem był wielki gorąc panujący wewnątrz - w kombinezonie Haajve był cały przepocony i przegrzany, czułsię gorzej niż na pustyni. Temperatura mogła powoli zbliżać isę do 330 stopni, może pięćdziesięciu powyżej zamarzania wody. Mężczyźni dosłownie się gotowali. W dali było już słychać strzały.

Dotarli do wielkiego pomieszczenia otaczającego windę prowadzącą na mostek, przypominającego strojnością i architekturą atelier szlacheckiej rezydencji, gdyby wejść przez główne drzwi. Po obu bokach mieli schody, prowadzące nad galerię po przeciwległej do ich własnej części pomieszczenia, od obu stron, wysoko, na tę galerię dochodziły jeszcze dwa wejścia awarjne. Między bogatymi schodami, wyglądającymi na posiadające delikatne, drewniane poręcze a niewątpliwie chronione potężnymi polami siłowymi, pod samą galerią, znajdował się zdobny portal i gotycki, złocony na całej powierzchni, zdobiony grafitowymi płaskorzeźbami rozsuwany automatycznie na boki właz. Za nim miała być wielka winda.

Z sufitu zwisały automatyczne wieżyczki ze sprzężonymi ciężkimi bolterami, ledwie widoczne spod ciężkich zwałów okablowanie. Automatyczne sensory i podłączone kablami do rdzeni duchów maszyny serwoczaszki lustrowały wejścia i praktycznie całe pomieszczenie pod każdym możliwym kątem. W ścianach widniały otwory strzeleckie, za którymi krzątały się jakieś postacie. Także cała galeria i schody wypełnione były przypominającymi nieco Arbitratorów członków Oddziałów Bezpieczeństwa Okrętowego, szczególnej sekcji marynarki. Na karmazynowe mundury założyli czarne pancerze skorupowe z hełmami identycznymi jak u Arbites. Za poręczami, na schodach, na galerii, czyli ponad nimi z każdej strony pomieszczenia mierzyli w wejście i do nich. Dobre sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób, uzbrojonych w zaawansowane automatyczne strzelby bojowe, wysokocieplne karabiny laserowe technologii pistoletu Haajve'a, ręczne karabiny maszynowe, boltery a nawet miotacze plazmowe. Zatrważająca siła ognia.

Na ambonie wysuniętej z galerii nad wejściem do windy wyróżniała się postać wielkiego, prawie dwumetrowego mężczyzny. Nie był tak muskularny jak Orland, ale wrażenie robił jego zdobiony złotem czarny pancerz wspomagany z narzuconą nań czerwoną togą. W dłoni dzierżył buławę energetyczną. Ciemne oczy pomiędzy szczelinami hełmu identycznego jak u pozostałych żołnierzy skierowały się na przybyłych.

- Czego tu szukasz, Kirchoff? Nie byłeś skierowany do zawiadowania baterią? - zadudnił niskim basem.
- Muszę natychmiast porozmawiać z Coldierem, nie mam broni...
- Coldier nie żyje, a my wkrótce do niego dołączymy.
- ...jak to Coldier nie żyje? - zapytał odpowiednik kapitana Gwardii Imperialnej.
- Poinformowali mnie o tym chwilę potem, jak Balzanau tędy przeszedł. Zabrał dziesięciu moich ludzi i ruszył... dokądś.
- To bez sensu! Balzanau był pierwszym oficerem! Kto dowodzi okrętem?! - wydarł się Kirchoff.

Trwała chwila pełnej konsternacji ciszy.

- Cóż, dziesięć minut temu powiedziałbym, że nasz tajemniczy pasażer, ten dziwny generał... czy strateg, jakkolwiek. Ale on opuścił pokład dowódczy jeszcze wcześniej niż Balzanau, więc zgaduję... że ty.

Przez chwilę kapitan w stopniu obserwował marszałka-wachmistrza w zupełnym milczeniu. Mężczyzna na ambonie jeszcze nie skończył.

- Powodzenia w przekonywaniu innych... Nie będę ci przeszkadzał, ale biorąc pod uwagę obecną sytuację, odpuśćmy sobie hierarchię. Moim zadaniem jest przywitać abordażujących...

Kastiel gestem nakazał Vogtowi i Sorcane'owi milczenie, po czym ruszył prosto na galerię, prowadząc ich za sobą. Mijani żołnierze opuścili broń i skoncentrowali się na wejściu.
Weszli po schodach z prawej strony i podeszli do pancernego włazu, pokrytego bazaltem od tej strony dla dekoru sali. Kirchoff wstukał na runach niewielkiego cogitatora kod, który został zaakceptowany przez ducha włazu. Ten się odsunął na bok. Przed nimi ział długi, nieoświelony korytarz konserwacyjny, gdzie chodzić trzeba było w pochyleniu, a Haajve musiałby nawet na czworaka. Miał długość może pięćdziesięciu metrów i z powodu różnicy ciśnień silny wicher pognał do środka zza ich pleców gdy zaczął wypełniać się powietrzem. Światło świetliło jego początek. Jakieś pięć metrów od wejścia, w suficie znajdowała się klapa, którą trzeba przekręcić.

Kirchoff odwrócił się do Maxa.

- Odkręcił właz i wejdziesz do środka. Znajdziesz tam ułożone w skrzynkach narzędzia konserwacyjne i po prostu weźmiesz jedną z nich. Poza tym będzie tam kilka skafandrów próżniowych. Założysz jeden z nich. Jego cogitator jest ulokowany pod pancerną klapką na lewym rękawie. Pokaże ci, czy wszystko dobrze wykonałeś. Muszę zamknąć tę klapę za tobą. Daj znać przez komunikator... Eisenowi, kiedy będziesz gotów. Z mostka dokonamy dekompresji całego korytarza. Imperator z Tobą... - znowu uścisnął mu dłoń, po czym ruszył schodami w dół nie tracąc czasu, by poprowadzić Haajve'a do windy...

Max "Oczko" Vogt

Właz został szybko odkręcony i wystarczyło się wyprostować, by znaleźć w niewielkim składzie. W zasadzie nie dało się tutaj wejśc ze względu na oszczędność miejsca. Pomieszczenie mogło mieć może dwa metry na metr i klapa w podłodze była dokładnie na środku. Stojąc w niej, w składzie znajdował się od pasa w górę. Po obkach miał ściany, a z przodu i z tyłu niewielkie szafki z wsuniętami skrzynkami na narzędia. Na głową zwisały mu nie wiadomo na czym zaczepione, ciasno ściśnięte skafandry próżniowe. Na jedną ze ścian odchylił właz, na drugiej znajdował się niewielki cogitator.

Krótka inspekcja urządzenia pokazała mu, że znajdują się tu wszelkie ewentualne instrukcje zakładania skafandra, lista narzędzi w skrzyni wraz z krótkim opisem ich funkcji, sposób jej obsługi z zaznaczeniem warunków próżni. Skafandry były powyżej umocowane magnetycznie i wystarczyło skierować prośbę do ducha maszyny o odczepienie jednego z nich. Po prowadzeniu komendy skafander spadł na zwiadowcę i ten mógł nieco niewygodnie, ale jednak się przebrać. Musiał pozostawić swój lekki pancerz na miejscu i wdział skafander od razu na mundur.

Kolejna wprowadzone komenda wysunęła z szafki jedną ze skrzynek, którą postawił w szybie poniżej, koło własnych nóg. Dezaktywował urządzenie i uruchomił silnik logiczny własnego skafandra, na próbę odchylając klapę. Gdy wszystko okazało się sprawne a skafander hermetyczny, upewnił się, jaki ma zapas tlenu. Godzina. Mniej więcej tyle już byli na okręcie.

Schylił się i zamknął za sobą włąz, po czym na czwoaraka ruszył do końca szybu. Wbudowana latarka oświetlała mu drogę. Dotarł do końca, by spostrzec, że i tutaj, obok włazu ustawiony jest cogitator - nie musiał uzyskiwać pomocy z zewnątrz. Trzymając skrzynkę w jednym ręku wprowadził komendę. Za nim z sykiem zsunęło się z góry kilka grodzi bezpieczeństwa, po czym gródź przed nim się rozchyliła, pokazując bezmiar puskti. Poczuł przez chwilę ciągnięcie w przód, gdy powietrze uciekało z końcowego odcinka korytarza konserwacyjnego, zablokował na silniku logicznym otwarcie włazu, aktywował we własnym skafandrze buty magnetyczne i ze skrzynką wyszedł na zewnątrz.


Przestał słyszeć wszelkie dźwięki oprócz własnego oddechu, ale na zewnątrz działo się wiele. Widział potężne kształty nieco minejszych od Zbawiennego krażowników uderzeniowych Astartes - jeden się spokojnie oddalał, bordowy, należący do Rycerzy Przykładności. Drugi, czarny jak próżnia dookoła i rozświetlany jedynie białymi światłami halsował z dużą szybkością przed powolnym i pozbawionym silników - co teraz Vogt widział na własne oczy - Dyktatorem. Praeco Mortis pozostawał niedaleko przed Zbawiennym, wykorzystując całą swoją szybkośc i zwrotność, by ostrzeliwywać na zmianę obiema burtami kurczący się dziób zdradzieckiego lotniskowca. Dookoła roiło się od mniejszych eskortowców ze zgrupowania floty "Hermes".

Nawiązywały dramatyczną i brutalną walkę z setkami bombowców Starhawk i myśliwców Fury broniących niczym rój swojej królowej, swojego lotniskowca.


Baterie Zbawiennego zostały z obu stron praktycznie odstrzelone, pokłady startowe były najpewniej opanowane. Spory fragment górnej części ział wyrwami po wielotonych pociskach makrodział i akceleratorów masy. Silniki z tyłu Zbawiennego były praktycznie zmiecione. Gdy on musiał iść w przód, również okręt płynął w przód. Konsekwencją tego było, że nawet gdyby Oczko stał w miejscu, wszystko, co się oderwie od poszycia z przodu, gdzie okręt doznawał największych uszkodzeń, z wielką prędkością leciało w tył okrętu. Każde takie trafienie mogło rozhermetyzować skafander, porwać go w próżnię lub po prostu zabić na miejscu, w zależności od elementu.

Było ich naprawdę wiele. Zwoje poszycia miały powierzchnię od dłoni do kilkudziesięciu metrów kwadratowych. Czasem metal się odrywał i odwijał, zabierając coraz więcej poszycia jak gdyby zdzierać z jakiegoś owocu skórkę. Niezidentyfikowane elementy kosmicznego złomu i pyłu przelatywały praktycznie wszędzie. Całe sekcje okrętu był nagrzane w stopniu topiącym metal, tak gorące, że nawet próżnia potrzebowała czasu by go schłodzić. Skafandra mogłyby nie stopić, ale zastygnięcie nogą w takim metalu oznaczało ostateczne uwięzienie.

Wreszcie, niemal od razu Max zrobił padnij, gdy dostrzeł czarną sylwetkę oddalona może o dwieście metrów, spacerującą po sterburcie okrętu mniej więcej na wysokości mostka - jego wysokości.

Adeptus Astartes. Krucza Gwardia, jak Sorcane. Oczywiście, wielu atakowało okręt od wewnątrz, wielu od zewnątrz. Mogli się pojawiać niespodziewanie znikąd lub sabotować broń czy dehermetyzować pomieszczenia.

W próżni ciężko byłoby im wyjaśnić, że jest się po ich stronie.


Astartes i kapitan zapomnieli wspomnieć, że do pokonania było jakieś trzysta metrów w poziomie i sto w poziomie, nawet jeśli brak grawitacji miał to ułatwić. Potrzebny będzie jakiś plan...

Haajve Sorcane

Winda była wielka i zupełnie pusta. wyjazd na mostek przypomniał mu ostatnią podróż windą okrętową, na pokładzie Cichacza. Na Zbawiennym trwało to znacznie dłużej.
Dwa razy wskutek odległęgo wstrząsu trafienia światło gasło i winda stawała, by jej duch rozbudził ją po kilkunastu sekundach. Kirchoff miał duszę na ramieniu i starał się nie patrzeć w oczy techpiechurowi.

W końcu drzwi windy rozwarły się. Wielkie iluminatory ukazywały krążącego przed Zbawiennym Praeco Mortis, który halsował z wykorzystaniem całej zwrotności i prędkości by utrzymać dystans i bombardować dziób lotniskowca. Dookoła pozycje zajęły liczne eskortowce z ich zgrupowania, powiększone przez autozmysły wbudowane w iluminatory. Setki myśliwców i bombowców robiły wszystko, by utrzymać wrogów na dystans.

Tak konał krążownik.

Wiele stanowisk było porzuconych - większość zajmujących je zazwyczaj oddelegowano do dowodzenia oddziałami przy odpieraniu abordażu. Dwóch oficerów kłóciło się z boku, wysoko, w ambonie astrogacyjnej. Pozostali łącznościowcy i obserwatorzy zarzucali się komunikatami o stratach, trafieniach, pożarach, postępach wroga w abordażu i sekcjach, z którymi utracono łączność. Na tronie kapitańskim nie było nikogo, kto mógłby ich wysłuchać, przed nim zaś ułożone było jakieś nakryte całunem ciało.

Pomiędzy windą a tronem kapitańskim, po środku głównych stanowisk monitorowania systemów okrętu ustawione były w ośmiokąt stoły taktyczne wyświetlające setki informacji - położenie różnych okrętów, trajektorie pocisków prowadzonego ostrzału, przybliżenie na sytuację szwadronów myśliwców i bombowców. Jeden ze stołów taktycznych, jedyny wygaszony, służył do wyświetlania hologramu przy astropatycznej łączności. Przeciwległy był w zasadzie konsolą, połączeniem między ludzką istotą a duchem samego okrętu.

Główny cogitator.

Wokół stołów taktycznych zgromadzona była inna grupa oficerów, których stanowiska - jak w przypadku mistrza artylerzysty - pozbawione były już znaczenia. Dowodzenie nimi objęła młoda adiutantka kapitana - osoba niezbyt przgotowana do zawiadowania okrętem, co dopiero w takiej sytuacji, ale mające największe szanse i kompetencje w tym momencie...

Poza Kirchoffem.

Z wyrazu twarzy kobiety wynikało przemęczenie, przeświadczenie o beznadziejności sytuacji, ale też determinacja aby wyprowadzić stąd okręt w jednym kawałku - za wszelką cenę. Tłumaczyć tym można było pewną obojętność w spojrzeniu, jakie rzuciła kapitanowi w stopniu oraz towarzyszącemu mu olbrzymiemu technikowi.

- Maszynownia! - krzyknęła - Krążownik wroga znajduje się przed naszym dziobem, ale to nie znaczy, że mamy dziesięć minut! Macie osiem!
- Mamy poważne uszkodzenia struktury, cała sekcja się ledwie trzyma! - z vox-transmitera słychać było krzyki, eksplozje, jak też stres jakiemu poddany był jej rozmówca - Musimy ustabilizować przynajmniej główne rusztowania, nie mamy też tylu skafandrów!
- Idźcie tam bez skafandrów i liczcie, że się utrzyma! Macie naprawić silniki manewrowe bakburty abyśmy mieli...
- Przynajmniej piętnaście procent mocy, wiem! Ale nie zrobimy tego jeśli w międzyczasie wszyscy zginiemy!
- Jeżeli tego nie naprawicie, wszyscy zginiemy! Działaj albo każę posłać do was zbrojne jednostki!
- Aye... - odwarknął jej zrezygnowany rozmówca. Gdy tylko ten kanał łączności został zamknięty, otworzono inny. Podobne konwersacje prowadzili inni oficerowie, przekazując jej rozkazy do różnych sekcji okrętu.

Kirchoff wydawał się niespokojny, a Sorcane rozumiał, co adiutantka próbowała osiągnąć. Jeśli naprawionoby silniki manewrowe w maszynowni w dostatecznym stopniu, by dokonać zwrotu o przynajmniej kilka stopni w kilkanaście sekund, mogliby odłączyć wszystkie systemy i ukryć wszelką emisję energii. Dzięki jej działaniom...

Wymknęliby się. Z Sorcane'em, niektórymi jego braćmi oraz setkami Gwardzistów - potężną siłą, zdolną sabotować okręt, ale niedostateczną by go zdobyć, uwięzionymi na pokładzie...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:46.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172