lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Sirion 06-12-2011 20:49

Ruka rozejrzał się ukradkiem czy na pewno mówi się o nim, a gdy się o tym upewnił wyczekiwał jakiegokolwiek sygnału, że ma zabrać głos. W dyskusjach triumwiratu lepiej się nie odzywać nie proszonym, choć Mantamales gadał bzdury. Tchórz i dureń. W razie abordażu wytrzymają jakiś czas i obronią mostek do czasu przyjścia pomocy z pozostałych statków.
Blint niemal cudem dopchał się w pobliże kłócących się inkwizytorów, wspierając swojego towarzysza.

- Przepraszam, że przerywam dyskusję - Wtrącił głośniej - Kapitan Sihas Blint. Przynoszę ważne wieści od Szarych Rycerzy, którzy bronili generator pola Gellara.

Triumwirat natychiast przerwał dyskusję i oczy całej trójki skierowały się na kapitana Blinta, spostrzegając także innych. Patricia Koln zwęziła oczy, zadając przesycone podejrzliwością pytanie.
- A kim ty na wykrzywienia spaczni jesteś...?

Na to Mantamales począł już otwierać usta, by przedstawić gwardzistę, kiedy momentalnie wtrąciła się Coirue.
- To mój podopieczny. Dobrze widzieć, że ocaleliście... - minęła pauza, podczas której, Sihas przysiągłby, że kobieta skupiła się na rozpoznaniu po słabo znanych jej odznaczeniach oficerskich stopnia wojskowego. - ...kapitanie. Zdajcie raport, skoroście już tutaj, choć rozumiem oczywiście, że zwyciężyliście.

- Generator został obroniony. Niestety tylko my dwaj ocaleliśmy... Szarzy rycerze kazali przekazać wam to osobiście.

Cisza, która zapanowała na mostku nie była przerywana nawet przez odgłosy wydawane przez mistyczne mechanizmy monitorujące stan gwiezdnego kolosa. Większość zgromadzonych, usłyszawszy słowa, przerwała na chwilę wobec tej rewelacji, za wyjątkiem zgromadzonych przy konsoletach oficerów, zbyt zaabsorbowanych notowaniem informacji uzyskanych przez nałożone na uszy słuchawki od różnych osób na statku, czy wiecznie obojętnych serwitorów.

- Zgłaszam się do przeprowadzenia abordażu. To ostatnia rzecz, której się po nas spodziewają, chwilę po tym jak sami go przeprowadzili. To dobra okazja, aby w końcu zwrócił mi pan pancerz panie Mentales... - Wtrącił się tonem uprzejmym, prawie, że służbowym. Ktoś w końcu musiał przerwać to milczenie.
- Zapewne wróg już związał ogniem nasze jednostki. Nie możemy zakładać, że skoncentruje na nas zmasowany ostrzał. To podobno szybki i zwrotny okręt, oddanie kilku salw jeszcze nikomu nie zaszkodziło. W najgorszym wypadku zginiemy rozerwani przez ciśnienie, to lepsze od pożarcia przez demony.

- To wszystko nie tak. - dobytą z kieszeni białą hustą Geo przetarł spocone czoło - Nie przeprowadzono abordażu. Z kolei wszystko wskazuje na to, że wróg będzie do niego zdolny. Nie mamy co się obawiać zmasowanego ostrzału, to raczej obawa dla twoich...

- Inkwizytorze... - przerwał kapitan, kierując spojrzenie na ekran taktyczny ulokowany przed jego tronem, spowity niezrozumiałymi danymi i białymi obiektami o kształtach elementarnych figur geometrycznych na czerwonym tle - Idą cała naprzód na okręt Egzemplariuszy. Będą przystępować do taranowania albo abordażu jednostki Astartes.

- Oczywiście, że będą abordażować. - spokojnie odparł inkwizytor, kierując znów spojrzenie na Orientisa - Możemy w tej chwili liczyć tylko, że Krucza Gwardia będzie miała dość rozsądku, by wycofać się, kiedy będą zajęci.

- To bez sensu, normalny krążownik Chaosu, zwłaszcza Ubój, nigdy nie ryzykowałby abordażu na jednostkę Piechoty Kosmicznej, zwłaszcza mając inicjatywę i przewagę siły ognia po swojej stronie. - Pokręcił głową kapitan.

- Kapitanie, zdołamy objąć ich zasięgiem naszych baterii zanim dotrą do Kruków? Moglibyśmy nie tylko ich spowolnić, ale i zniszczyć część ewentualnego przerzutu. - Kronikarz wciął się w dyskusję, przy okazji analizując wcześniejsze słowa inkwizytora. Nie wierzył w istnienie zdarzeń losowych, zbiegi okoliczności, przyczyny wciąż były jednak ukryte, zapewne w świadomości Mantamales’a.

- Możemy zapewnić osłonę Krukom, jeżeli się wycofają, jednak dla Egzemplariuszy już za późno. - pokręcił głową łyso ogolony mężczyzna o popielatym zaroście, pełniący funkcję kapitana okrętu. - A wróg dysponujący tym samym zasięgiem i podobną siłą ognia nie będzie się pchał pod nasz ostrzał. I miejmy taką nadzieję, bo chyba nie bylibyśmy w stanie odeprzeć abordażu.

- Bez urazy, ale powinni was wykształcić na filozofów, bądź bajkopisarzy. Wydajcie rozkaz cała naprzód, albo przydzielcie mi Thunderhawka i sam tam polecę... - Obserwujący jak jego towarzysze spisują cały krążownik wypełniony jego braćmi na straty Astartes wyczekująco przeniósł wzrok na członków triumwiratu.

Mantamales wymienił spojrzenie z kapitanem, będące mniej więcej uspokajającą odpowiedzią na politowanie. Koln zajęta była pozostałymi wizytatorami, podczas gdy Coirue powoli wypuściła oddech, z wzrokiem utkwionym w pionowej, powiększonej wersji ekranu taktycznego, która została wyświetlona na prawej ścianie mostka.

- Kapitanie... utrzymujscie stały dystans i połączcie mnie z kapitanem Amonlosem Manlaure.

- Tak jest, pani. Astropata skonał, więc spróbujemy nawiązać łączność radiową. To może potrwać.

- Próbujcie do skutku! - nagle warknęłą Koln, odwróciwszy się.

- Po kolei, pozostańmy na właściwych torach myślenia. - Coirue postarałasię zwrócić uwagę pozostałych członków Triumwiratu, po czym zwróciła się bezpośrednio do Sihasa Blinta. - Proszę o raport, kapitanie.

Kapitan Gwardii zamyślił się przez chwilę.
- Trudno cokolwiek powiedzieć. To działo się tak szybko... To... COŚ... atakowało generator, kiedy dotarłem tam z oddziałem szturmowców inkwizycji. Pomimo miażdżącej przewagi udało się nam go obronić, jednak cena była wysoka. To wszystko milady... Trudno cokolwiek dodać.

- To byli słudzy Łowcy Dusz - dodał cicho Artair, lecz jego hełm wzmocnił głos, tak że wszyscy go usłyszeli. Nie wiedział, czy taka informacja może coś pomóc, chociaż znając inkwizytor Coirue...

- Jeśli czcigodny brat zgłasza się do abordażu wrogiego okrętu, zgłaszam i siebie oraz pozostałych przy życiu członków mojego oddziału jako wsparcie - rzekł do marine - O ile dostanę czas na zebranie moich ludzi, na doprowadzenie się do porządku... Jak i pozwolenie inkwizytor Coirue
Borya nie dał po sobie poznać, że zainteresował go fakt świty inkwizycyjnej wysłanej gdzie indziej. Skoro wysłano ich do pola, to znaczy, że mogli być jeszcze gdzie indziej. Nie miał zamiaru za dużo rozmyślać. Jedynie przeszedł kilka kroków w stronę Orientisa. Nie wiedział na ile jego gest zostanie odczytany poprawnie, ale zgadzał się z nim i byłby pierwszym który zgłosiłby się by iść z nim... no, może trochę ciężko iść ramię w ramię z Aniołem Śmierci, ale pomógłby jak byłby w stanie.

Sirion 06-12-2011 20:52

Medycy nie mogli narzekać na brak zajęć. Gdziekolwiek Aleena by nie poszła natrafiała na kogoś, kto w mniejszym lub większym stopniu potrzebował pomocy medycznej. Widok kapitana Blinta w dobrym zdrowiu ucieszył Siostrę, ale już jego towarzysz nie prezentował się tak dobrze. Aleena podeszła bliżej, skinęła głową kapitanowi, po czym zaczęła przeprowadzać oględziny ran szturmowca. Była przy tym na tyle delikatna, na ile było to możliwe.
W duchu nie zgadzała się z Orientisem. Nie mieli wystarczających sił, aby ryzykować starcie, ale co ona, jako medyk, mogła wiedzieć? Jeżeli Kronikarz zdecydowałby się na samotną eskapadę, na pewno uzyskałby jedno. Krzyżyk na skrawku materiału.

- Zajmijcie się rannymi, nie uszkodzonymi - rzucił ironicznie do medyczki. Jego “rany” nie były zajęciem dla medyka, prędzej dla kapłana maszyny. Zamiast krwi, wyciekał mu tylko olej... Czy czego tam używano do tworzenia bioniki.

Aleena zerknęła jedynie na mężczyznę, ale nie odezwała się ani słowem. Nie wyglądała na poruszoną. Zobaczywszy, że tym razem nie ma powodu na jej interwencję zakończyła oględziny.

- Gdzieś ty się podziewał? - w międzyczasie usłyszał skierowane do siebie pytanie Ruka. Koln była wyraźnie poirytowana i widać było po jej szpeconej grymasem twarzy o błyskających gniewem oczach, że walczy ze sobą, aby nie wyładować wściekłości na jedynym bezpośrednim podwładnym.

Borya przycisnął prawą pięść do lewego dołka strzeleckiego i pochylił głowę w geście szacunku
- Zgodnie z bezpośrednim prikazem, siedział i trzeźwiał w szpitalu polowym, pókim nie otrzymał innego prikazu od panienki inkwizytor Coirue.

Orientis zacisnął wargi z niesmakiem. Faktem było, że załoga nie miała takiej siły uderzenia podczas abordażu jak jednostka Kosmicznych Marines, ale w jego oczach postępowanie inkwizycji i podległego im kapitana podchodziło pod tchórzostwo, do dezercji z pola walki było im co prawda daleko, ale nie był w stanie zrozumieć dlaczego tak panicznie boją się śmierci. Ludzie... owce w hełmach, z groźnymi minami na umorusanych trawą mordach, tak odbierał całą tą sytuację. Popatrzył kątem na zbliżającego się do niego Boryę i przestał robić krzywe miny. Jedno nie zmieniło się jak widać przez dziesięć milleniów, facet nosił na twarzy słowiańskie rysy, takie same jakie zapewne i dziś można jeszcze spotkać na Terrze, niezmącone kolonizacyjną mieszanką genów rozmaitych ras. Ci ludzie od zawsze stawiali znak równości pomiędzy własną śmiercią a kapitulacją. Chyba, że wrodzony spryt i złośliwość nakazywały im uczynić inaczej, ale nigdy nie poddawali się ze względu na to,że groziła im porażka. Zawsze czynili to z radosną myślą o przyszłej zemście, która miała być dla wroga boleśniejsza niż ich ewentualne, mało prawdopodobne zwycięstwo.

W międzyczasie przed tronem kapitańskim wyświetliła się w koncentrycznym, mechanicznym kręgu sylwetka żołnierza Piechoty Kosmicznej. Zakuty był w zwykły pancerz klasy Corvus bez zdobionego płaszcza czy odznaczeń lub kunsztownych relikwii zakonnych. Orientis natychmiast rozpoznał po prostych oznaczeniach wojskowych stopnia, jeżeli nie zniekształconych barwach, że rozmówca jest członkiem Kruczej Gwardii, i to nie byle jakim - najpewniej kapitanem. Mantamales natychmiast doń podszedł, ale nim zdążył powiedzieć słowo, został uprzedzony.
- Inkwizytorze. Nie wiem, czemu zawdzięczam ten wątpliwy zaszczyt, ale jeżeli nie zauważyliście i jedynie przypadkiem pozostajecie poza zasięgiem wroga, jestem zajęty toczącą się bitwą.

- Natychmiast ustąp pola, dopóki wróg jest zajęty Egzemplariuszami. To nie prośba.

- Moi podwładni znajdują się na dyktatorze, a moi bracia są pod ostrzałem zbliżającego się wroga. Nie sądzę. To nie prośba o pozwolenie.

- Trzy inne krążowniki zbliżają się do tej pozycji. Nie macie szans. - cierpko odparł Mantamales.

- Wy może nie macie szans. Nie obchodzi mnie, dlaczego trzymasz swój okręt poza walką, inkwizytorze, ale dwa krążowniki uderzeniowe Astartes bez problemu poradzą sobie z dowolnym jednym krążownikiem Chaosu, nawet jeżeli jego załogę stanowią wyznawcy Krwawego Boga, na co by wskazywała ich taktyka. Pozwolę sobie wyłącznie zauważyć, że gdybyście włączyli się do walki, najpierw byśmy zmietli jednostkę sług Chaosu, a potem przegrupowali się do czasu przybycia zdrajców. Znacznie przewyższamy ich możliwościami bojowymi i jeszcze mamy resztę szpicy, która ruszyła już od Ultimy za wyłączeniem “Wyznawcy” i “Krucyfiksu Światła”.

- KONTRADMIRAŁ ZOSTAŁ NIECHRONIONY?! - niemal wydarł się Mantamales, którego mieszaninę gniewu i paniki poczuł aż Orientis wśród swobodnego i niejednorodnego przepływu emocji zgromadzonych umysłów.. W odpowiedzi kapitan Manlaure sięgnął ręką do jakiegoś niewidocznego w holograficznym wyświetlaczu obiektu i rozłączył się.

- Zadowolony...? - Koln przeniosła irytację na członka Ordo Xenos. Ze zgromadzonych, poza może Aleeną i kapitanem Blintem jedynie inkwizytor Coirue wydawała się spokojna, z pochyloną głową kontemplując wieść o wybiciu Szarych Rycerzy za wyłączeniem paladyna Domitianusa.

- Tu chodzi o zwycięstwo, a nie tępą żołnierską lojalność. Jeżeli jeszcze tego nie zrozumiałaś, powinnaś dalej siedzieć w jakimś bunkrze na Cadii. - odgryzł się mężczyzna.

- Uspokójcie się oboje na chwilę. NIech ktoś spróbuje się skontaktować z admirałem Dronamraju, ktokolwiek byle szybko. Wy. - wskazała na zebranych przed nią, szturmowca, techkapłana, Orientisa, siostrę, Sihasa, Artaira i Boryę - raport z waszych zadań, nie mamy więcej czasu więc powiedzcie, czego się dowiedzieliście. Co do was, kapitanie Blint, zbliżcie się na moment.

Kapitan zbliżył się niepewnie. Nie wiedział czemu, ale coś mu się tutaj nie podobało. No cóż... Za chwilę miał się za pewne o tym przekonać.
- Tak, milady?

Ruka już zdążył otworzyć usta by zdać swój raport, ale skoro ten Sihas go uprzedził to nie miał zamiaru się wcinać.

- Ja cały czas byłem z tobą Pani. - Orientis postanowił przypomnieć inkwizytor Coirue, że raczej nie dowiedział się niczego, czego ona sama by nie wiedziała. - Nie mam zamiaru się z wami sprzeczać, znacie moje zdanie, Kapitan Kruków ma rację. Jeśli mogę tylko o coś prosić, chciałbym, abyście oddelegowali mnie bezpośrednio do miejsca, gdzie kapłani maszyny przygotują mnie do bitwy.

- Nie weźmiecie udziału dzisiejszego dnia w ani jednej bitwie więcej, kronikarzu. - odparła Orientisowi kobieta, po czym bez słowa sięgnęła do szyi zdejmując niewielki, zawieszony na łńcuszku emblemat identyczny z tym, który nosił sam Ruka. Uktwiła wzrok w oczach kapitana gwardii.
- Przykro mi. Wiecie, co to oznacza żołnierzu. Raczej nie zobaczycie już swoich towarzyszy... - wyjaśniła, zapinając mężczyznie emblemat. - Od teraz odpowiadacie wyłącznie przede mną lub w razie nieobecności, przed resztą Triumwiratu. Spocznij i czekajcie na rozkazy. - gestem ręki nakazała się Sihasowi cofnąć, drugą ręką ponagliła Wołodyjowicza, który się zerwał chwilę wcześniej, do sprawozdania. Kapitan pokiwał głową ze zrozumieniem i zajął z powrotem miejsce w szeregu. Nie miał zbytniego wyboru, albo to, albo śmierć... Więc mógł tylko czekać co przyniesie mu nowe stanowisko.

- Zostawiamy ich?! - zapytał Borya z niedowierzaniem, wskazując na krążownik tysiące kilemetrów od nich, po czym pokręcił gwałtownie głową - Znaczy... z głównego oddziału świty nikt nie przeżył, ale, jeśli zostali porozsyłani gdzie indziej, to mogli przeżyć... Zostawiamy ich?! - znów zapytał, z takim samym niedowierzaniem.

Koln przygryzła wargę, Borya przysiągłby, że do krwi, ale nie odpowiedziała.
- Tak. Zostawiamy ich. - odparła za nią Coirue, podczas gdy Mantamales podszedł do ekranu taktycznego, obserwując przebieg starcia pomiędzy dwoma krążownikami uderzeniowymi a niemal zniszczonym lotniskowcem i niosącym pożogę starożytnym krążownikiem typu Ubój. Role w bitwie zaczynały się powoli i nieubłaganie odwracać.

- Ale... - Borya miał minę na prawdę przerażoną. Nie bał się śmierci, ani bólu. Nie lękał się chaosu i stawał twardo przeciw najgorszym zagrożeniom, ale to... - Tożto się nie godzi! Tam giną nasi bratia! Przeć naprzód! Nigdy się nie cofać! Nie tak uczy Imperator? A te piękne słowa?
“Gdy szarżuję - bądź przy mnie!
Gdy uciekam - zabij mnie!

Ten cytat był dłuższy o jeszcze jedną zasadę, ale akurat te dwie były teraz ważne. Pierwsza nakazywała dołączyć się do walki, a druga sprowadzała hańbę w razie ucieczki.
-Czy to tylko słowa? Walka trwa! Nie jest jeszcze przesądzona! Pomóżmy im! To chaos zostawia swoich! To oni uciekają by ratować życia. My je POŚWIĘCAMY w imię Imperatora! Dla tego wciaż się trzymamy, mimo, że napierają na nas tyranidzi, orkowie, tau i eldarowie, samego chaosu, nie licząc! - Ruka był równie bliski świętego uniesienia jak i gniewu.

- Miło mieć podkomendnych, którzy przypominają, dlaczego ich zwerbowaliśmy. - skomentował cynicznie Mantamales, nieporuszony. - Zadaniem inkwizycji jest chronić ludzkość przed konkretnymi zagrożeniami i wykonywać zadania, z którymi Gwardia czy Astartes sobie nie poradzą. Ciebie też to dotyczy. Masz zwyciężać wrogów Imperatora, a nie dać się im zabić przy pierwszej okazji.

- Dać umrzeć towarzyszom by samemu przeżyć? Lepiej zdechnąć niż żyć...- nie dokończył. Obrażanie triumwiratu raczej nie przyniosłoby pożądanego efektu - Słyszał inkwizytor! To jest do wygrania! Trwa wojna! Każda jednostka jest ważna. Zmieść cztery statki chaosu, lub samemu stracić trzy, licząc nas samych. Nawet jeśli szansa jest pół na pół, to z taktycznego punktu widzenia warto. A ze słów, które usłyszeliśmy, są one znacznie większe...

W tym samym czasie Koln zaczepiła Nidona.
- Szarzy Rycerze nie żyją, co ze szturmowcami? Ilu przeżyło poza wami dwoma?

- [i]Wszyscy wysłani do obrony generatora polegli[i] - stwierdził z ukrywanym żalem oficer. Chętnie by się pozbył hełmu okrywającego mu głowę... Ale cóż, bez rąk mogłoby być nieco ciężko. Dopiero po chwili Artair spojrzał przez zaciemnione wizjery na inkwizytor Koln.

- [i]Jeśli Szarzy Rycerze nie podołali, myśleliście że oni dadzą radę?[i] - rzucił do niej, pomijając jej stopień, czyniąc tą porażkę - bo czymże może być utrata najlepszych żołnierzy? - jej winą. Chociaż dobrze wiedział, że to nieprawda. Po prostu szukał kogoś kogo mógłby obciążyć za tą głupotę.
- [i]Szeregi szturmowców na tym statku stopniały o grono najlepszych ludzi. Głównie moich podkomendnych. O ile na statku nie ma więcej Szarych Rycerzy, ani innych żołnierzy Piechoty Kosmicznej... Wątpię, że bylibyśmy w stanie przetrwać bezpośredni abordaż. Ale to moje zdanie, pani...[i] - ostatnie słowo ledwo przeszło mu przez usta, niemal je wykrztusił. Na tym zakończył raport, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

- Słodki Imperatorze... - wezwanie władcy Ludzkości przyciągnęło uwagę wszystkich zgromadzonych do ekranu taktycznego, w który mężczyzna się wpatrywał. Nie wszyscy rozumieli zapisane w wysokim gotyku liczne dane telemtryczne, emisję energii, dane dotyczące lokalizacji i sił wpływających na dane obiekty, odległości i szacowanej prędkości, jednak oczywistym było, co miało miejsce, gdy czarny trójkąt wykonał szerokim łukiem ostry zwrot, wymijając dwa białe prostokąty i czerwony trójkąt i ruszył w stronę środka - ekran taktyczny wycentrowany zaś był na ich białym trójkącie.

Ruka posłał całemu triumwiratowi długie, znaczące spojrzenie. Nie było w nim triumfu, mimo że wyszło na jego
- Prikaz? - zapytał poprawiając chwyt na miotaczu plazmy.

Mostek praktycznie zamarł. Koln spojrzałą nieobecnym wzrokiem na zadającego jej pytanie podwładnego, którym był Vostroyanin. Coirue zamrugała kilkakrotnie oczyma. Mantamales podszedł do kapitana i zniżonym tonem przekazał mu rozkaz wykonania zwrotu i ustawienia okrętu burtą do wroga i oczekiwania.
- Ktoś wie, kiedy bedzie tu reszta szpicy...? - rozległo się anonimowe donośne pytanie. Coirue przecisnęła się między mężczyznami bezpośrednio do Aleeny.

- Raport o stratach wśród załogi, natychmiast!

Aleena przez cały czas była niesamowicie opanowana, a cokolwiek myślała o pretensjach Orientisa czy Ruki, oraz rozgrywającej się bitwie, zachowała dla siebie. Można by się dziwić jej zachowaniu, gdyby piastowała inne stanowisko. Ktokolwiek, kto pomyślałby o medyku, dającym się ponosić emocjom, który miałby przeprowadzić operację w stanie zdenerwowana, zaczynał dostrzegać sens.
Zmiana sytuacji częściowo zburzyła wyuczony spokój.

Sirion 06-12-2011 20:53

Siostra przez moment czuła się zupełnie bezsilna. W razie abordażu nie mogła być równie przydatna, jak inne Sororitas z militarnych zakonów, a walki w tak ograniczonej przestrzeni, jaką był pokład statku nie sprzyjały medykom. Na szczęście Coirue gwałtownie przesunęła jej myśli na inne tory.
- Prócz mostku ocalała jeszcze, w większości, maszynownia. Prawie całkowicie wybite zostały sekcje z bronią i prawdopodobnie sekcje sług. Mało prawdopodobne, aby ocalał ktokolwiek, kto służył w trzewiach okrętu. Wszyscy przewożeni psionicy nie żyją. Poległo ponad siedmiuset szturmowców, sekcja szpitalna wciąż się zapełnia, liczby w setkach. Z całości załogi ocalało nie więcej, jak trzydzieści dwa tysiące osób.

Na słowa siostry inkwizytor zbladła momentalnie i wyglądało przez chwilę jakby się miała przewrócić. Nawet cyniczny Mantamales się odwrócił, usłyszawszy liczby. Podszedł do nich, jeszcze raz omiatając zbiorowisko wzrrokiem.
- Szykuj podwładnych, kretynie... - rzucił przelotem do oczekującego pułkownika szturmowców, który w zasadzie wbiegł do windy i wkrótce w niej zniknął. Członek Ordo Xenos szarpnął Coirue za ramię, odwracając ją twarzą do siebie.

- Nie mamy czasu. Zabierz ich i przekaż im informacje. Mają zabrać się do działania w ciągu piętnastu minut.

- Imperator wie, że nie mamy czasu... - wyszeptała kobieta. Wtem nastąpiło coś mało spodziewanego dla większości. Mantamales z dużą siłą spoliczkował inkwizytor z Ordo Malleus i z tym samym, spokojnym wyrazem twarzy stwierdził:
- Mamy przynajmniej piętnaście minut. Będę koordynował manewry wymijające. Nie mamy czasu czekać. Zabierz ich stąd.

- [i]Skurwysyn[i] - mruknął pod nosem Artair, ledwie się powstrzymując od rozsmarowania Mantamalesa w pokład. Gdyby nie to, że nie był w pełni sprawny...

Cień uśmiechu pojawił się na wargach kapitana. W jego mniemaniu tylko Mantamales był osobą, która wydaje się mówić rozsądnie. Zejście na ziemię na pewno przyda się reszcie, poza tym - wiedział, że pomimo pozorów jakie sprawiał był doskonałym aktorem. Szczerze to wolał powierzyć swoje życie w jego ręce, niż w czyjekolwiek inne.

Działanie Mantamalesa było niespodziewane, ale jak najbardziej na miejscu. Aleena wiedziała, że czasami potrzebne jest nagłe i bolesne rozbudzenie, aby myśli powróciły na właściwy tor, a szczególnie w tych okolicznościach nie było czasu na delikatność, dlatego też nie wyglądała na szczegolnie zszokowaną. Szkoda, że nie każdy był w stanie przyjąć taki medykament...

Koln podeszła do interkomu kapitańskiego i w międzyczasie wypowiedziała do głośnika:
- Tu inkwizytor Patricia Koln. Cokolwiek przeszliście, okręt będzie celem abordażu. Wydać wszystkim broń. Przygotować stacje bojowe. Gdy przyjdzie do czego, walczyć do śmierci. Bez odbioru.

- Każ komuś przyprowadzić paladyna i przygotować pancerz dla kronikarza.
Inkwizytorka z Ordo Malleus skinęła głową i Mantamales wrócił do kapitana, ustalając coś. Kobieta odwróciła do pozostałych zgromadzonych ze skupionym spojrzeniem i gestem nakazała podążać za sobą.

Orientis przypatrywał się i przysłuchiwał całej sytuacji, aż w końcu opuścił wzrok i zaczął się cicho śmiać. Potem z rozbawieniem pokręcił głową.
- Nasi byli bracia może i stracili rozum, ale jaja im pozostały. Miło było walczyć u waszego boku. - Pożegnawszy się z przebywającymi na mostku ruszył za inkwizytor Courie. Cieszył się z tego, że przyjdzie mu umrzeć w walce i nie będzie musiał dłużej patrzeć na poczynania “pierdolonych urzędasów”, tak właśnie o nich pomyślał.
- Oddam mu za panienkę jeśli odeprzemy atak. - Dodał jeszcze chcąc pocieszyć spoliczkowaną łowczynię demonów.
- Nie będziecie musieli, panie - odparł Nidon.- Osobiście załatwię, to tak, że nasz ukochany inkwizytor nie przeżyje abordażu - dodał mściwym tonem.

- Tobie nie wypada żołnierzu, to twój dowódca. Chociaż... co mi do tego w obecnej sytuacji. - Marines zaczął zastanawiać się nad tym co zrobiłby stając teraz oko w oko ze swoimi przełożonymi.

- Moim jedynym dowódcą na tym statku jest inkwizytor Coirue. Nikt inny - odrzekł na to Nidon.

- To nie zmienia faktu, że śmierć jest nieadekwatną karą za uderzenie w twarz. Sprawiedliwie byłoby odpłacić tym samym, ewentualnie uciąć rękę... -
- Imperium zmieniło się nie do poznania przez te tysiące lat... To już nie to samo co niegdyś. Słyszałem jak w wyniku utarczek między regimentami przegrywano kampanie wojenne. Mówię, o największych skandalach, nie patrząc na te które są wyciszane, lub toczą się na zbyt małą skalę... -
- Imperator stworzył nas byśmy trzymali takich ludzi za mordę... A doszło do tego, że poniżają nas każąc nosić na sobie jakieś szmaty. Czas płynie falami, stare czasy jeszcze wrócą. Będzie dobrze, więc nie martw się żołnierzu. -
Aleena zerknęła na toczących dyskusję Nidona i Orientisa. Najwyraźniej cała sytuacja nadwyrężyła jej, zdawałoby się, nieograniczone pokłady cierpliwości, bo z pewną irytacją pokręciła głową na ostatnią wypowiedź Kronikarza, ale nic nie odrzekła, dalej podążając za Inkwizytorką.

- Obysmy dożyli czasów, w których nie będziemy musieli walczyć sami ze sobą, człowiek przeciwko człowiekowi... Ludzkość ma wystarczająco wielu wrogów, żebyśmy musieli zabijać się nawzajem. Jednak teraz... To jest niemal konieczność - zakończył Artair.

- Można oszukiwać sumienie, mówiąc sobie, że coś było konieczne, zawsze mamy jakiś wybór. Imperator nie założył Imperium, dlatego, że musiał. Zastanów się czy naprawdę chcesz go zabijać, i czy tego chciałby twój Bóg, a później rób co uważasz za stosowne. Od siebie dodam, że jeśli będziemy się mordować z tak błachych powodów, będziemy jedynie zwierzętami, nie różniącymi się od Xenos, czy tych z którymi przyjdzie nam walczyć, a on bardzo chciał byśmy byli czymś więcej. - Złość Orientisa powoli mijała. Pozostawała w nim jedynie złość na samego siebie, zarówno kapitan okrętu, jak i Inkwizytor Mantameles robili co mogli, byli tylko ludźmi, nie mogli całkowicie wyzbyć się strachu, stresu, w takiej sytuacji nie mogli nie popełniać drobnych błędów skoro nawet jemu udzieliła się ta nerwowa atmosfera.

- Możliwe, że ten człowiek nie powinien obejmować tak ważnego stanowiska, ale złych chęci nie można mu zarzucić.

- Dziękuję waszemu oddaniu, ale Mantamales, choćby nadużywał władzy, był dekadentem a często bezczelnym prostakiem i nierzadko okrutnikiem, wie, co robi. - wtrąciła się Locannah, wyprowadzając z windy w korytarz grupę. Wszyscy poza Orientisem rozpoznali podwójną, czarną grodź prowadzącą do pokładów startowych. Dwoje pełniących wartę szturmowców, stojących w pozach świadczących że z trudem przychodzi im ustanie o własnych siłach, natychmiast zasalutowało i bez zadawania zbędnych pytań przekazało do stacji bojowej rozdzielającej korytarz i pokład startowy rozkaz otwarcia grodzi. Grupa przeszła do hangaru z korytarza, który w obu ścianach miał otwory strzeleckie, w każdej chwili można było do niego wypuścić neurotoksyczny gaz i zapewne posiadał kilka innych zabezpieczeń na wypadek, gdyby wroga grupa abordażowa się tędy przemieszczała.

Część na pewno już wykorzystano, inne miały być użyte niedługo.

- Nie weźmiecie udziału w tej bitwie. - wyjaśniła podążającej za nią grupie. - Borya, kto jeszcze ze świty ocalał?

- Jak to “nie wezmę udziału w bitwie”? Grr... wróć! - warknął sam na siebie - Raczej nikt. Wiara jest już tylko nadzieją. Ja zostałem wysłany do skrzydła szpitalnego i dla tego przeżyłem. Mogli przeżyć tylko ci co dostali jakieś inne zadania niż cała reszta. Jaki jest plan? Jeśli wolno mi spytać... - w zasadzie pytanie było dokładnie to samo co na początku. Tylko grzeczniej zadane

- Jedna osoba na pewno przeżyła. - Aleena odezwała się niespodziewanie - Trafiła na oddział medyczny i zajmowałam się nią przez pewien czas. Ath Hiactroni. Kiedy opuszczałam sekcję wciąż była uśpiona, ale można ją spróbować wybudzić.

Borya prawie się zatrzymał gdy usłyszał, że jedna kobieta przeżyła, ale szok i nadzieja szybko ustąpiły miejsca zimnemu wyrachowaniu gdy usłyszał imię... A raczej gdy nie usłyszał “Elisbeth”. Nawet nie słuchał, gdy dotarło do niego, że to imię zaczęło się na A, nie E. Pokręcił głową odganiając zbędne myśli. Bo były zbędne! I wyrównał do dawnej pozycji.

Przez chwilę inkwizytor zdawała się coś liczyć w milczeniu, po czym pokręciła przecząco głową.
- Telepatka i dywinatorka... będzie potrzebna, skorośmy stracili astropatę. Wygląda na to, że wy wszyscy i tylko wy, nie licząc paladyna, będziecie musieli zrealizować cel Triumwiratu w systemie Albitern.

Kapitan Blint spojrzał na inkwizytor z zaciekawieniem.
- A jakiż to cel, jeśli można zapytać?

- Ja na chwilę przerwę. - Kronikarz spojrzał przepraszająco na Kapitana i kiwnął mu głową. - Pani Inkwizytor, skoro sytuacja się zmienia, chciałbym poradzić jeszcze jedną rzecz. Proszę nakłonić kapitana, aby poświęcił okręt, ewakuować kogo tylko się da i wysadzić go razem z abordażystami, i przylegającą do nas wrogą jednostką. Szkoda marnoważ życia szturmowców, którzy być może zdołają dotrzeć do kapsuł ratunkowych. - Marine miał wrażenie, że Inkwizytorka i tak go nie posłucha, ale jeśli wróg posłał do walki renegackich Marines to opór na pokaz nie mógł im w niczym pomóc, miał nadzieję, że to do niej przemówi. - I niech nikt nie zapomni zapakować mojego pancerza... - Dodał jeszcze nieco bezczelnie przypominając o nim po raz kolejny.

- Nierealne. Wróg za blisko, zbyt liczebna załoga, za mało szturmowców, zbyt duże ryzyko zniszczenia zbyt nielicznych kapsuł. Jeżeli przyjdzie co do czego, kronikarzu, jestem pewna, że rozważymy i taką opcję a przynajmniej zaproponuję ją Mantamalesowi. - następnie, ignorując pytanie o pancerz skierowała słowa do kapitana Blinta.
- Przygotowano dla was... i w zamierzenu nie tylko was, niewielki frachtowiec transportowy, jakimi przemieszczają się nieraz kupcy, najemnicy lub nieliczni przedstawiciele szlachty skłonni opłacić taki zbytek... - wspomniana jednostka pojawiła się nie do pomylenia w polu ich widzenia, obok oczekujących Jastrzębi Gromu, myśliwców Furia i innych, różnorodnych wahadłowców.

- Wytrzymajmy kilka minut, wysłałem sygnał zbiórki do moich ludzi. Dwóch zostawiłem w sekcji medycznej, kilku miało się kręcić w tej okolicy, w razie przedarcia się pomiotu... - powiedział Artair, nim dotarli do linii pojazdów.
- Mam nadzieję, że desantowiec mojej jednostki dalej tutaj stoi - mruknął sam do siebie, po czym odłączył się od swoich ludzi w poszukiwaniu wspomnianego statku. Na jego pokładzie czekał jego serwitor, razem z zapasowymi częściami do implantów.



- Żałuję, że nie ma dość czasu na właściwą odprawę. Wejdźmy na pokład i poczekajmy na paladyna Domitianusa. Nie chcę ryzykować incydentu na wypadek, gdyby któreś z was w moim zastępstwie próbowało przekazać mu rozkazy. - gestem wskazała rampę, a słudzy i techkapłani rozsunęli się, umożliwiając wejście na pokład.

necron1501 07-12-2011 22:27

Zmasowany ostrzał Astartes nie było rzeczą którą można zlekceważyć. Miał wiarę w swój pancerz, ale nawet on nie wytrzyma zmasowanego ostrzału bez uszkodzeń. Zbyt duże ryzyko, nie warto marnować krwi na głupią szarżę. Axisgul zrobił błyskawiczny krok w tył, czując jak dym go otula, odcinając od rejestrowanych bodźców łapanych przez czujniki. Następnie, nie przerywając ruchu, zrobił ostry skręt w lewo, według niego w głąb dymu, cały czas się cofając, dbając jednak aby nie wyłonić się przypadkowo z zasłony.

Odczuwał uderzenia i powstające wgłębienia na pancerzu, gdy wycofywał się w opokę nieprzeniknionych oparów, ogarniających spory obszar. Poczuł na nodze i ramieniu ciepło płynącej krwi z niewielkich ran, gdzie odłamki przebiły pancerz wchodząc w o wiele bardziej miękkie skórę i ciało, jednak te rany mogłyby może okaleczyć człowieka, były jednak raptem zauważalne dla żołnierza Piechoty Kosmicznej, co dopiero Pożeracza czy też jednego z najznamienitszych wojowników pośród nich. Dzięki szybkiej decyzji sługa Khorne’a zniknął z pola widzenia Astartes, choć odprowadzały go celne strzały z boltera. Ich pancerze, równie szkałatne co jego braci były równie niewidoczne z jego pozycji, wiedział zatem, że byle barwa go nie zdradzi. Dookoła rozległo się jeszcze kilka wystrzałów, które słyszał głębiej w osłonie dymnej, wróg jednak nie widział jego i on nie widział wroga. Wreszcie ostrzał ustał. Axisgul wiedział, że bracia-sierżantowie gorączkowo wydają rozkazy swoim podkomendnym, formując ich w szyk i Mroczne Potęgi wiedzą, co jeszcze. Nie znał tego zakonu i nie miał przypuszczeń co do tego czy prędzej wezwą wsparcia czy zagłębią się w dym by go pochwycić.
Przypuszczał jednak, że nie pójdą za nim. Sierżant musiałby być idiotom. Musiał czekać, zdawał sobie sprawę że zasięg dymu zaczyna się poszerzać, gdy zajmie większość pomieszczenia, Władcy wkroczą do akcji.
- Zaskakująca bierność. - usłyszał tuż obok, nieznany sobie głos niewidocznej sylwetki. Astartes na zewnątrz z pewnością również go słyszeli, ale nie marnowali amunicji ostrzałem na oślep.

Wkrótce dookoła rozległy się kolejne wystrzały. We mgle obok siebie widział pojedyncze rozbłyski, na które Astartes z zewnątrz reagowali całą serią pocisków bolterowych, dlatego po każdym ostrzale postać zmieniała pozycję. Po chwili, wsłuchując się w zaskakująco bezgłośne kroki przy zmianie pozycji Axisgul zorientował się, że towarzyszy mu wyłącznie jeden Władca, co pozwoliło uniknąć rzezi. Nie widział jednak efektów jego ostrzału ani zamierzeń.
Po chwili jednak słuch wyłapał nowy, przerywany dźwięk brzęczenia toczącego się obiektu wielkości jabłka po metalicznej podłodze, tuż obok niego. Wiedział doskonale, co to oznaczało.
Zareagował odruchowo. Machnął nogą w stronę turlającego się pocisku, po czym błyskawicznie odbił się z twardo stojącej nogi w przeciwnym kierunku, zamierzając oddalić się jak najdalej, wykonując przewrót na koniec. Po próbie odrzucenia granatu natychmiast nastąpiła eksplozja i o ile odłamki nawet nie zdrasnęły pancerza - lub takie miał wrażenie - fala uderzeniowa zamierzała mu wnętrzności i rzuciła nim w tył, zwłaszcza, gdy pozbawił się stabilności, jednak wyszkolenie mięśniowe i instynkt pozwoliły mu, mimo toporności i rozmiarów pancerza przetoczyć się, nie przez bark a przez ramię i podnieść dość szybko. Władca wciąż prowadził ogień, wykorzystując fakt, że sługa Khorne’a efektywnie zasłonił go własnym ciałem, w pomieszczeniu zaś zrobiło się nieco ciemniej. Kilka granatów zaś wytoczyło się chyba z dymu, tak to zinterpretował słuchem zdekoncentrowany Axisgul, zamiast eksplozji zaś usłyszał syk wydobywającego się gazu. Te wyrzucili Władcy, tego był niemal pewien.

Wtedy poczuł niezadowolenie. Czuł jak zaczyna go ogarniać od samych podstaw. Lecz to nie były jego emocje. To ON wyraził swoje rozczarowanie zachowaniem swego Czempiona. Nie podobało mu się to i okazał to. Axis warknął w odpowiedzi. Poderwał się błyskawicznie z ziemi, po czym ruszył w stronę Władcy. Po osiągnięciu pierwszego przystanku ruszył paręnaście kroków na prawo od niego, po czym w stronę brzegów zasłony. Z każdym krokiem czuł jak Jego Pan napędza go. Wyciągnął płynnym ruchem miecz oraz poprawił chwyt na toporze. Czas spełnić oczekiwania.
Wypadł z chmury dymu prosto w oczekujące i rozgrzany lufy bolterów. Astartes jak na komendę ponownie otworzyli ogień i tym razem kilka pocisków odnalazło cel - słabsze punkty pancerza - ale sługi Khorne’a dosięgały raptem rozpryskowe odłamki. Wgryzały się głęboko w ciało, rozrywając je, powodując krwawienie i przebijając antyczną, białą zbroję w wielu miejscach, czerwieniąc ją na wzór temu, któremu pokłon oddawał Pożeracz Światów. Odczuwał narastająćy ból i wściekłość, czuł, że mógłby może jedną jeszcze taką salwę przyjąć nim zawiódłby.
Jednak Astartes nie mogli go powstrzymać.

Wpadł pomiędzy Piechurów z pierwszej jednostki, hamując własny bieg wbiciem topora w hełm pierwszego oponenta i okręcając się wokół niego swym ruchem - kolejny opancerzony czerep zdjął gładko z barków ostrzem wyciągniętego miecza energetycznego, nawet nie siląc się na zamach. Kilka pocisków od drugiej jednostki - również ustawionej tyralierą, może piętnaście metrów za resztą, zabębniło o truchło w momencie, gdy czempion wyrwał topór z czaszki i hełmu, cofnięcie ramienia wykorzystując do obrotu i zamiast zatoczyć się, skoczyć - już naprzód, po obrocie - wprost na trzeciego z najbliższych oponentów, wbijając ostrze w kolejną głowę.
Czaszki dla tronu czaszek. Trzy trupy w trzy sekundy, licząc bieg. Astartes z pierwszego oddziału się przybliżyli, starając się wpakować ile się da amunicji w niespodziewanego i niedocenionego wroga i otoczyć go, zamiast stać linią, niby w kolejce doń, z obu jego stron. Jakieś sto metrów dalej w olbrzymim hangarze do pomieszczenia wbiegali auksylariusze i słudzy zakonni, w pancerzach skorupowych i ze strzelbami bojowymi, ale byli odległym i mało znaczącym zagrożeniem, choć ich liczba była potencjalnie bardzo duża. Zniknęli jednak z oczu czempiona Khorne’a, gdy czarny, zakłócający teledetekcyjne funkcje hełmu smog z granatów dymnych Władców Nocy przesłonił mu widok.
Axis nie przerywał swojego tańca. Zanim 3 oponent padł na ziemię, odbił się w stronę następnego. Pociski wgryzały się w jego pancerz, nie czyniąc mu odczuwalnej szkody. Astartes nie zdążył zareagować. Topór spadł z świstem na lewą rękę po czym sztychem energetycznego miecza przebił go na wylot. Nie zwalniając wpadł w wciąż żywą ofiarę, okręcił się z nim o 180 stopni wciąż trzymając go na jelcu używając go jako żywej tarczy. Dym zaczął go otulać, stanowiąc dodatkowego sprzymierzeńca. Oddech. Miecz poszybował w dół przechodząc pomiędzy żebrami a miednicą. Fontanna krwi. Ryk ku chwale swego Pana po czym wyskoczył na kolejnego. Dwa kroki, piruet, pociski śmignęły w miejscu gdzie przed chwilą stał. Cios skośny na kark kolejnego Marines, głowa odpadła z cichym mlaśnięciem. Miecz równocześnie spadł na głowę stojącego obok towarzysza. Cios przeszedł po łuku od kości ciemieniowej aż po czwarte żebro, ześlizgując się z niego. Nagle poczuł uderzenie w plecy. Salwa z boltera boleśnie zakłuła kiedy wynajdywała luki w jego pancerzu. Kolejny obrot przez prawe ramię, cios w przedramię. Trysnęła krew, broń upadła na podłogę. Identyczne cięcie spadło na bark, odrąbując kolejny kawał. Pożeracz zostawił korpus Marines, obracajac się ku kolejnemu przeciwnikowi. Pociski uderzył w jego lewy naramiennik, pomagając mu wykonać kolejny obrót. Nie mógł stać, ciągły ruch. Cios mieczem wtrok, tułów zjechał z odciętych nóg opadając na ziemię. Cios kolbą w plecy wybił go z rytmu, wykorzystał to jednak turlając się do przodu, po czym wybił się z kolan doskakując błyskawicznie do następnej ofiary. Szybkie trzy ciosy włęb wzerk i na odlew po czym nie było co zbierać.
Poczuł jak nóż zagłębia mu się w prawy bok. Odruchowo machnął mieczem w kierunku śmiałka. Zdążył odskoczyć, zyskując głęboką dziurę w pancerzu na piersi. Doskoczył do niego zasypując go gradem ciosów. Szybkie trzy uderzenia na głowę, jedno spudłowało, jedno sparowane co skutkowało utratą noża, trzecie zeszło po pancerzu nie czyniąc większej szkody.
Po chwili Astartes leżał martwy. Axis zaczynał odczuwać coraz większą radość, zaczynał się zatracać. Obrazy zlewały się w jedno, zasłaniane przez kurtynę krwi. Każdy jego cios spadał niczym piorun na śmiałka rozszczepiając go, lub dotkliwie raniąc. Nie wszyscy padali martwi, za to niektórzy rozpadali się na kawałki. Pamiętał jak przez mgłę gdy przedarł się przez ogień z miotacza, by zabić operatora.

Ryk. Sprint do następnych ofiar. Krzyk, grzmot bolterów, krew tryskająca z ciała Pożeracza. Pierwszy trup. Fontanna krwi wytrysnęła w powietrze. Posoka zaczynała go otulać, zatracał się w niej. Czuł radość swego Pana, został stworzony by go zadowalać. Odrąbane kończyny wylatywały w powietrze, odór fekaliów gdy wnętrzności wylewały się na posadzkę. Wymiana ciosów była błyskawiczna, padały tak aby zadać jak najszybszą śmierć. Anioły Śmierci były ścinane przez Wyznawcę Boga Czaszek. Ich kosiarz wirował zatracony w swym dziele.
Wszystko spływało krwią. Posadzka była jednym wielkim jeziorem, niczym pod Tronem z Czaszek.
Nagle zatrzymał się. Przed nim klęczał ostatni Astartes - sierżant, trzymając kikut ręki, pozbawiony jednej nogi za kolano, oraz drugiej złamanej lub poważnie uszkodzonej. Stał pośrodku pobojowiska, ściekający z krwi, wokół walały się trupy Kosmicznych Marines. Zaledwie dwóch wciąż było żywych, lecz nie na długo. Każdy z nich był młody, niczym dzieci, które spotkał Krwawy Los.
Czuł spełnienie, Pan go nawiedził i był szczęśliwy. Za Axisgulem pełzł dym, powoli otulając pobojowisko, zasłaniając posiekane szczątki. Popatrzył na dowódcę oddziału:
- Walczyłeś dzielnie, lecz spotkała Cię śmierć. Honor zachowałeś - opuścił miecz na kark ostatniej ofiary.

pteroslaw 08-12-2011 22:51

-Jak to nikt więcej?- W głosie Ardora dało się słyszeć lekką nutkę strachu
- Słyszałem twoje słowa z vox-przekaźników. Pozostawaliśmy w kontakcie z twoimi braćmi, którzy dysponowali łącznością, ja i moi bracia. - przerwał na chwilę, po czym złożył dłonie do znaku Aquili i odwrócił się zupełnie do Ardora, który zdał sobie sprawę, że członek Szwadronów Śmierci składa hołd jego braciom poprzez ich pozostawioną broń, której nie mieli czasu dobrać. - Ostatni Szarzy Rycerze polegli broniąc generatora pola Gellara.
-Chcesz powiedzieć, że straciliśmy kompanię mych braci? Umarli z honorem, jednak nie wykonali swego zadania, zabiję więc setkę demonów za każdego z nich, lub umrę próbując. Jeżeli możesz bracie, to zmów w ich imieniu modlitwę do imperatora.
-Wykonali więcej, niż swoje zadanie. Dzięki nim dotarliśmy do systemu Albitern. Wierzę, że i ty miałeś w tym swój udział, paladynie. Ja i moi bracia do końca naszych dni będziemy zmawiać różaniec ku ich pamięci. - z szacunkiem pochylił głowę Astarte. - Jedynie wy, niewątpliwie dzięki waszej potędze jako paladyna, przetrwaliście.
-Dziękuję bracie, ale nic nie zwróci życia mym braciom, a naszym zadaniem było zabezpieczenie planet fabryk. Pozostaje nam się modlić. Wiesz, może bracie gdzie mogę znaleźć inkwizytora Geo Mantamalesa
- Mojego pana? Niewątpliwie udał się na mostek uzyskać informacje od kaptiana dotyczace naszej lokacji i skontaktować się z resztą floty, o ile jeszcze żyje...
-Lepiej dla niego, żeby żył. On wie dlaczego byliśmy w immaterium, a teraz ja idę się dowiedzieć. Niech imperator strzeże twych pleców w czasie walki bracie.- To powiedziawszy Ardor ruszył w stronę drzwi.
- Zanim odejdziesz, muszę zadać ci jedno pytanie, paladynie. - nie ruszywszy się, niczym posąg osoby zastygłej w modlitwie zadał pytanie członek szwadronów śmierci w czarnym pancerzu wspomaganym. Ardor poczuł na sobie jego spojrzenie.
Ardor przystanął w drzwiach, odwrócił się i spytał, jednym krótkim słowem:
-Tak?
- Czy słowo... CIEŃ z czymkolwiek ci się kojarzy?
-Jedyny "cień" o jakim słyszałem to eldarski typ krążownika. Czemu pytasz?
-To wszystko, dziękuję ci bracie. - spławił go członek Szwadronów, odwracając się i ruszając do wyjścia ze zbrojowni, zamierzając go wyminąć i pójść w swoją stronę
Ardor ruszył w stronę mostka zdeterminowany by wejść na niego nie ważne co by się działo
Tam zaś działo się wiele. Kapitan na cały głos wydawał komendy, główny magos stał milczący, oniemiały i kalkulujący tuż obok niego; nawigator w swojej ambonie chyba się modlił, ale wyglądał na ledwie ocuconego, młodsi rangą oficerowie przekrzykiwali się wzajemnie, biegając od stanowiska do stanowiska, konsultując z operatorami sytuację taktyczną i przekazując kapitanowi osobiście lub wprowadzając na ekrany taktyczne zdobyte informacje. Główny ekran taktyczny przesłaniał frontowy iluminator, boczny iluminator zaś został wyjątkowo otwarty i widać było przezeń rozbłyski ognia makrodział z baterii plazmowych sterburty Qauere. Inkwizytor Mantamales i Koln przyglądali się temu widowisku w milczeniu.
Paladyn podszedł do Inkwizytora Mantamalesa, stanął obok niego i spokojnym głosem powiedział:
-Musimy porozmawiać...
- Możliwe.
- odparł mężczyzna, strapionym wzrokiem obserwując wystrzeliwane i błyskawicznie niknące na tle próżni monumentalne pociski. Westchnął i odwrócił się do paladyna, oczekując
-Cała kompania moich braci poległa broniąc generatora pola Gellara, jestem ostatnim przedstawicielem zbrojnego ramienia Ordo Malleus na tym statku. Muszę wiedzieć wszystko co wiesz na temat tego jak znaleźliśmy się w immaterium.
-No to masz problem, że musisz, bo co możesz, decyduję ja. Coś jeszcze? Jestem dość zajęty.
-Patrzenie jak strzelają nie jest zbyt zajmującą czynnością inkwizytorze. Proszę o wyjawienie mi tych informacji ze względów bezpieczeństwa całego Triumwiratu

- A jakie są to względy? - spytał Geo, unosząc brew.
-Jeżeli powtórzy się to co wydarzyło się wcześniej mogą zginąć niemal wszyscy na tym okręcie. Tego zaś, niektórzy z nas woleliby uniknąć.
- Nie będzie okazji. Następny kwadrans będzie decydujący dla być albo nie być każdego z nas. Jeżeli zaś nie rozumiesz subtelnego odczep się... będę bardziej subtelny. Coirue cię szukała.
-Mogę wiedzieć w jaki sposób? Nieczęsto udaję się mnie oszukać, a lubię wiedzieć w jaki sposób się to dzieje
Przez dłuższą chwilę Mantamales wpatrywał się w paladyna, po czym z krzywym uśmiechem stwierdził tylko:
- Nie rozumiem
-Twierdzisz, że inkwizytorka z mojego własnego zakonu mnie oszukała. Powiedz więc, jak

- Jak to cię oszukała... wciąż nie rozumiem. - pokręcił głową z bezradnym uśmiechem inkwizytor. - Co ci niby Coirue naopowiadała? Ja wiem tylko, że cię szuka.
-Wybacz, musiałem się przesłyszeć. To może mieć coś wspólnego z tym, że prawie oderwali mi rękę. Wiesz może gdzie ją znajdę?
-...twoją rękę? - z wypisanym na twarzy powątpiewaniem i cieniem drobnego uśmieszku zapytał Mantamales. Koln się wtrąciła, widząc, że usposobienie agenta Ordo Xenos może spowodować znaczną utratę czasu.
- Odprowadziła resztę sformowanego oddziału inkwizycyjnego na pokłady startowe, aby ich wysłać do wykonania zadania, kiedy wróg skupi na nas atak. Sądząc po ich prędkości, mamy do czynienia z okrętem klasy Ubój, nie spodziewamy się zatem myśliwców. Zamierzała uczynić cię częścią tego oddziału, dlaczego, nie wiemy.
-To także może mieć coś wspólnego z tym, że jestem ostatnim przedstawicielem szarych rycerzy na tym okręcie. Skoro mam ruszać do walki, to pozwolicie, że się oddalę by odziać się w mój pancerz bojowy.
- Myślę, że Coirue kazała coś zanieść na pokład jednostki, która was stąd zabierze, ale nie jest to pancerz terminatorski. Myślę też, że zanim zdołasz go przywdziać przy pomocy techkapłanów, korytarze tego okrętu dawno wypełnione będą pełzającą masą wrogów. Więc... idziesz z nimi czy zostajesz? - zapytał Mantamales z fatalizmem przebijającym się przez wypowiedzi.
-Idę, pancerza terminatorskiego nie przywdzieję, ale i tak ruszę do walki. Należy się to moim braciom
-To nie będzie walka, tylko... - zawiesił na chwilę głos rozmówca paladyna - ...polowanie. Dość istotne dla sensu wysyłania tutaj floty, jeżeli chcesz znać moje zdanie. Tym niemniej, nie będę marnował twojego cennego czasu, paladynie.
-W takim razie się oddalę.

To powiedziawszy paladyn udał się w stronę hangarów, planował walczyć, wiedział, że pamięć jego braci wymaga przelania krwi w ich imieniu...

Darth 09-12-2011 23:17

Gregor żył ciągłe dzięki szybkiemu podejmowaniu decyzji. Ten moment nie był różny od innych. Rzucił w vox - Strzała-trzy potrzebuję rozpoznania terenu na północ od nas, dokładnej lokalizacji Savlarian i Harakonów względem naszej pozycji, a także, jeśli jesteś w stanie, lokalizacji czegoś co wygląda na sterownię, szturmowaną przez jednostki Kriegan, odbiór.
- Tak jest, lordzie-komisarzu. Potrzebuję chwili. - nadeszła odpowiedź, a nad ich głowami z warkotem odrzutowego silnika przeleciał myśliwiec lotem koszącym w celu uniknięcia ostrzału. Po chwili zaczął się wznosić, obracając na bok dla rozpoznania.
- Błyskawicznie wstał i rzucił w stronę dopiero co przybyłego oficera Cadianczyków - Porucznik, będę potrzebował twojej pomocy w misji która może okazać się kluczowa w dalszych działaniach wojennych w tym sektorze. Proszę wyznaczyć jednego człowieka, szybkiego i znającego teren. Pomoże on nam sprowadzić posiłki. Reszta z was pójdzie ze mną by wspomóc jednego z Kriegańskich kapitanów. Twierdzi on, a ja mam wszystkie powody by mu wierzyć, że z odrobiną pomocy jest on w stanie wyeliminować nieprzyjacielskie lasguny. Proszę przygotować swoich ludzi. Gdy tylko otrzymamy informacje ze zwiadu powietrznego, ruszamy.
Cadiański oficer wyglądał, jakby zużywał każdy pozostały mu skrawek żelaznej woli by nie westchnąć. Przez twarz i szyję przebiegł mu skurcz, chciał chyba coś powiedzieć, ale zasalutował tylko i cofnął się o dwa kroki, po czym gestem przywołał jednego z żołnierzy, tłumacząc mu instrukcje w dialekcie jednego z cadiańskich Kasr.
John wyczerpany po poprzedzających owe spotkanie walkach westchnął i potarł dłonie aby je rozgrzać, było bardzo zimno, sprzęt ciężko było utrzymać gołymi rękoma nie mówiąc już o zgrabiałych palcach, jako medyk nie mógł sobie pozwolić na błędy, starał się mimo zmęczenia pozostawać w ruchu i rozgrzewać się - Macie jakieś podręczne zasobniki? - zapytał - leki, woda, cokolwiek, czuje ze się przyda, jestem medykiem, chętnie uzupełnię swoja apteczkę przy okazji upewniając się ze będę miał czym was połatać w przyszłości - ponownie westchnął i rozejrzał się po żołnierzach, dobrze było znów zobaczyć twarze Cadian, niestety wielu z nich nie przeżyje najbliższych kilku godzin, John postanowił zadbać o to by jak najwięcej z tych chłopaków mogło wrócić do domu, albo przynajmniej sztabu.
- Tylko apteczki osobiste, żołnierzu. - Stwierdził porucznik, słysząc go i podchodząc do medyka, gdy młodzik ruszył po wsparcie. - Przyszliśmy jako ochotnicy po lorda-komisarza. Reszta została, obdzielona racjami żywnościowymi Kriegan. Nie było czasu. - Poświęcił chwilę na ogarnięcie wzrokiem munduru Johna.
- Jesteś ze sto pierwszego? Myśleliśmy, że wycięli cały Vendoland w pierwszych trzech dniach ataku, zanim zaczęli zakłócać łączność. Moje kondolencje.
Rozproszyliśmy się, większość prawdopodobnie wybito - zawiesił głos - ja i kilkunastu chłopaków broniliśmy starej kotłowni dopóki nie zdziesiątkowały nas moździerze - nie tak łatwo pozbyć się Cadian, walczymy do ostatniego żołnierza - znów przerwał, nie było łatwo wspominać poległych, zważając na to ze tak wielu z nich znal osobiście - walczymy nadal, nie poddamy się, musimy pomścić tych którzy polegli, może przypłacimy to własnym życiem.. miejmy nadzieje ze nie, w każdym razie postaram się żebyśmy nie musieli ginąć, ale żeby to osiągnąć muszę uzupełnić zapasy, napełnijcie manierki śniegiem, niech się topi, kilku z was będzie musiało oddać mi swoje apteczki żebym mógł uzupełnić swoja, jak stoimy z amunicja? - spytał spoglądając na porucznika wzrokiem który wyraźnie mówił że nie ma ochoty rozmawiać o poległych towarzyszach.
- Krieganie podzielili się rezerwową amunicją. Musi wystarczyć, mieliśmy tylko eskortować lorda komisarza. Zaatakowali przeważającego wroga jak tylko wyruszyliśmy, by dać nam czas przybyć tutaj i wrócić... - wyjaśnił z pewną goryczą porucznik.
Wtem vox-radiostacja znów ożyła.
- Tu Strzała-3, tu Strzała-3, jakieś czterysta-czterysta pięćdziesiąt metrów na północ-zachód-północ od was przegrupowała się duża formacja, to Savlarianie i Harakoni, widzę ciężkie pancerze. Może niecały kilometr dalej, na północ, drogą przez opustoszałą dzielnicę mieszkalną robotników z kotłowni, składającą się z bloków, znajduje się most. Widzę, że tuż za mostem trwa jakaś zwarta walka i potwierdzam wzmacniany wieżowiec, w większości metalowy, w tamtej okolicy, tuż obok Skraju.
Gregor chwycił vox - Zrozumiano Strzała-3. Dzięki za informacje, Malrathor bez odbioru. - Komisarz odwrócił się w kierunku Cadianczyków - Panowie. Jeden z was przedostanie się do znajdującej się w pobliżu formacji łączonej Savlarian i Harakonów. Kierunek to 400-450 metrów na północ-zachód-północ. Przekażecie tym siłom by podążyły za nami i dali nam wsparcie. Reszta wraz ze mną ruszy mniej-więcej kilometr na północ stąd by wspomóc siły Kriegańskie. Jeśli nam się uda, to każdy nieprzyjacielski karabin laserowy na powierzchni tej planety zostanie wyłączony z akcji. Ruszamy panowie. Za Imperatora i na zgubę Jego wrogów. - Powiedział wyraźnie lord komisarz, po czym sam ruszył na czoło kolumny.
- ZA IMPERATORA! - rozległ się chór wymęczonych, ale zdeterminowanych męskich głosów. Porucznik wyznaczył oddział, który w drodze na północ odłączy się od nich, po czym zwrócił się bezpośrednio do komisarza.
- Sir, z całym szacunkiem... nie moglibyśmy po prostu pójść po nich, zgarnąć ich po drodze i ruszyć dalej, razem aby wesprzeć wasz pułk?
Gregor potarł w zamyśleniu brodę - Tak, to interesujące pytanie, nieprawdaż? Odpowiedź brzmi: nie wiem. Jeżeli Krieganie są w stanie utrzymać się dość długo, to lepszym rozwiązaniem będzie połączenie obu naszych grup i uderzenie z większą siłą. Jeśli jednak Krieganie są na krawędzi załamania pod obroną nieprzyjaciela to nawet dziesięciu ludzi może przeważyć szalę. - Komisarz zaśmiał się gorzko - Witamy na polu bitwy poruczniku, gdzie każda decyzja może być błędna. Przez pewien okres czasu obie nasze grupy mogą podążać jednym szlakiem. W tym czasie będę próbował skontaktować się przez vox z kapitanem dowodzącym natarciem i dokładnie dowiedzieć się o aktualną sytuację. Jeżeli może wytrzymać bez żadnego wsparcia nieco dłużej, pójdziemy jedną grupą po Savlarian i Harakonów. Jeśli jednak potrzebuje natychmiastowej pomocy, podzielimy naszą grupę i część żołnierzy ruszy w kierunku Kriegan, a część w kierunku Savlarian i Harakonów. Do czasu uzyskania bardziej szczegółowych informacji zakładamy że prawdziwy jest wariant mniej optymistyczny. Stąd wyznaczenie drugiej grupy tak wcześnie. Ruszamy naprzód, szybko. Gdy będziemy musieli się rozdzielić poinformuję pana jak wygląda sytuacja. - Wyjaśniwszy to porucznikowi Gregor ruszył w kierunku żołnierza Cadiańskiego niosącego vox i rozpoczął nadawanie na znanym sobie kanale
...jednak porucznik chwycił go za rękaw, ściągając na siebie uwagę, przerywając czynność nadawania. Przetarł cieknący od mrozu nos rękawem, możliwie taktownie w takim zachowaniu odwróciwszy głowę na bok, po czym spojrzał komisarzowi prosto w oczy.
- Nie potrzebuję powitania na tym polu bitwy, lordzie-komisarzu i nie musicie mnie traktować jakbym urwał się z piaskownicy. Wychowywałem się i szkolony byłem w budowanych z myślą o obronie Kasrach i wiem jak się broni i zdobywa miasto, widzę też, że jesteście w tym całkiem świeży, więc posłuchajcie mnie. Każdy dowódca pod ostrzałem musi mieć natychmiast wsparcie, aby nie tracić ludzi. Najpierw poślijcie mu tę Strzałę czy kogokolwiek. - rzucił, wskazując na krążący nad nimi myśliwiec Grom, zapewniający osłonę powietrzną - Potem idźmy do Savlarian. Wróg wie, jak walczyć. Mają snajperów w kluczowych miejscach, zaminowują porzucane budynki oraz te naprzeciwko ich pozycji. Nie mamy saperów, nie mamy szpicy, nie mamy broni ciężkiej a słyszałem od medyka coś o moździerzach. Jeden KM do trzymania nas na odległość i moździerze poszatkują nas w kilka sekund. Wreszcie, nie zamierzam ryzykować, że Savlarianie zastrzelą moich podwładnych nie odróżniając ich od wroga czy, co ważniejsze, że zignorują ich lub im nie uwierzą i nie będzie jak nas poinformować. Proszę o wydanie rozkazu podążania na północ-zachód-północ. - zakończył przemówienie, z którego przebijała silnie skrywana irytacja.

Pozostali Cadianie wstrzymali oddechy, spodziewając się być świadkami pochwały lub egzekucji.
- Puszczaj. - w spokojnym tonie komisarza czaiła się straszliwa groźba. Porucznik od razu zabrał rękę. - Każdy normalny komisarz zakończyłby rozmowę w tym miejscu strzałem w głowę. - Gregor uśmiechnął się paskudnie. - Na twoje szczęście ja nie jestem normalnym komisarzem. Cenię sobie także przenikliwość i inteligencję. Wbrew temu co sądzisz brałem wcześniej udział w zdobywaniu miast i walkach miejskich. Wielokrotnie. Zdaję sobie sprawę ze wszystkiego co powiedziałeś od początku. Nie wiem natomiast czy ty zdajesz sobie sprawę co znaczy to co mówisz. - Zbliżył się do porucznika z szybkością błyskawicy i patrząc mu prosto w oczy powiedział spokojnym, opanowanym, zimnym. - Jeżeli się mylisz i nie zdołamy dotrzeć do moich Kriegan zanim atak się załamie cała odpowiedzialność za to spadnie na ciebie. Śmierć każdego żołnierza który zginął w czasie początkowego ataku pójdzie na marne. Twoi ludzie zginą, otoczeni głęboko na terytorium wroga. Każdy żołnierz który zginie w przyszłych atakach zginie z twojego powodu. Jeżeli sytuacja wynikła z zastosowania twojego planu spowoduje że będę musiał poświęcić ciebie i każdego z twoich ludzi by osiągnąć cel, zrobię to. Jeżeli zaś twój plan zawiedzie, to ty zostaniesz pociągnięty do odpowiedzialności. Odpowiedz więc mnie i sobie na pytanie. - Gregor cedził słowa powoli i z ponurą dobitnością - Czy. Zdajesz. Sobie. Sprawę. Z. Konsekwencji. Swojej. Decyzji?
- Ta. - na poły pogardliwie odparł porucznik - Jako że jestem oficerem polowym, a nie politycznym, muszę. - rzucił Cadianin, o twarzy wciąż wykrzywionej grymasem. - Przywykłem do zbierania odpowiedzialności, sir. Cieszę się, że mogłem dostarczyć kozła ofiarnego w razie gdyby właściwy plan się nie powiódł. - odwrócił się do swoich żołnierzy - Wymarsz, natychmiast! Nie gapić się, tylko zasuwać, słyszeliście komisarza!
Medyk ze zrezygnowaniem spojrzał na porucznika i rozejrzał się, nie sądził żeby ta misja była najrozsądniejsza, byli zmęczeni przemarznięci i brakowało im zapasów, ale życie gwardzisty nigdy nie jest usłane różami, czego by nie myślał nijak mógł kwestionować porywcze decyzje wyższego mu ranga lorda komisarza, miał jedynie nadzieje ze wyjdzie z tego cało.
Gregor kiwnął głową potwierdzając rozkazy porucznika. Następnie zbliżył się do niego i powiedział tak cicho że tylko tamten mógł usłyszeć - Poruczniku, jak powiedziałem cenię sobie przenikliwość i inteligencję. Jeśli jednak jeszcze raz podważysz mój autorytet, zabiję cię. Nie z zawiści czy z niechęci, lecz dlatego że powaga mojego urzędu tego wymaga. To jest twoje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. A także szansa. - Nie czekając na odpowiedź Gregor ruszył w kierunku czoła kolumny, przywołując do siebie żołnierza trzymającego vox. Postanowił w czasie marszu spróbować skontaktować się z Savlarczykami, Harakonami i Krieganami. Miał tylko nadzieje że nie popełnił błędu ufając ocenie sytuacji porucznika.
Nie było z tym problemu - wszystkie formacje w boju praktycznie nadawały komunikaty co chwila na każdej częstotliwości i pozostawało jedynie wybrać, z którą otworzyć kanał łączności.


W międzyczasie porucznik podszedł do medyka, gestem prosząc, by ten się zbliżył. Wzrok miał zupełnie grobowy. Gdy byli już w bezpośredniej bliskości, zapytał go w marszu, zniżonym głosem:
- Co możecie mi o nim powiedzieć, żołnierzu? - skinął głową w stronę komisarza.
Szczerze mówiąc niewiele - odparł John - komisarz jak każdy inny, heroiczne wyczyny zdają się być dla niego chlebem powszednim i jak każdy inny komisarz nie dba albo przynajmniej stara się nie dbać o życie podwładnych, trafił do mnie z powierzchownymi ranami, połatałem go, jego towarzysze nie przeżyli - zastanowił się chwile - nie zauważyłem w nim niczego nadzwyczajnego, wiec jak już powiedziałem, komisarz jak każdy inny, ślepy i heroiczny, nie wiem czy to wada czy może zaleta, tak czy inaczej nie mamy wielkiego wyboru, czuje ze zaraz padnę z wycieńczenia i głodu, zgrabiałymi rękoma mało zdziałam ale nie mam kompetencji żeby przeciwstawić się oficerowi politycznemu nie zarabiając kulki w głowę - westchnął i zerknął na sylwetkę komisarza krzątająca się przy voxie - dobrym pomysłem byłoby wysłanie kilku czujek, już nieraz takie rzeczy ratowały kilku chłopaków przed zasadzka, a podejrzewam ze Harakonei i Krieganie mogą być otoczeni mimo tego co nadają przez vox - raz jeszcze spojrzał na porucznika i poklepał go po ramieniu - pozostaje nam w wiara w imperatora i własne pieprzone szczęście - rzucił znów starając się rozgrzać przemarznięte dłonie.
Porucznik sięgnął do kieszeni, gmerając w niej chwilę, po czym wyjął drobne zawiniątko. W marszu odwinął niezupełnie czyste szmaty odkrywając niewielki słoik. Z innej z licznych kieszeni dobył pogiętą i diablo zimną łyżkę i podał jedno i drugie medykowi.
- Melasa z fagrikowca. Nie chcesz wiedzieć, skąd mam. Pożyw się, bo będziesz potrzebny. - nie odwracając wzroku od kierunku marszu odczekał, upewniając się, czy medyk przyjmie wysokokaloryczny podarek, po czym zapytał:
- Nie lubię wysługiwać się starszymi wiekiem żołnierzami tylko przez stopień, ale mogę mieć prośbę?
Medyk zabrał się za melasę chuchając na nią jedząc byleby ogrzać trochę lodowata łyżkę - tak? - odparł spoglądając na porucznika.
- Podszedłbyś do tego lorda-komisarza, bo najwidoczniej uparł się by mieć ostatnie słowo i mnie ignorować, i kulturalnie mu wyjaśnisz, że jeżeli dalej będzie zagrażał operacji swoim bzdurnym autorytetem, to go zabiję. - wyjaśnił porucznik, jakby chodziło o skoczenie po magazynek do karabinu laserowego.
John - oderwał się od przeżuwania melasy i rzucił szybkie spojrzenie w stronę komisarza, ciągle majstrował przy voxie, wrócił wzrokiem do gwardzisty - jesteś świadom o czym mówisz - powiedział przełykając zbyt wiele na raz, oczy zaszły mu łzami i oddal słoik porucznikowi - dzięki, nie jesteś poważny, jeśli tylko usłyszy co tutaj insynuujesz zastrzeli Cię, pewnie mnie i kilku innych, nie mamy wyboru, jeśli go zabijesz, dowiedzą się i zabija nas, jeśli się sprzeciwisz, nie skończy się to o wiele lepiej.
Porucznik przyłożył palec do własnych ust.
- Dookoła sami Cadianie. Jeżeli tego nie zauważy on, to znaczy, że jest niebezpiecznym lunatykiem do usunięcia. Chętnie pomogę Krieganom, ale nie zamierzam ryzykować życia własnego oraz moich podkomendnych dla podtrzymania cudzego autorytetu. Nie w takim miejscu, w takich warunkach.
hmmm - zastanowił się medyk - pomyśl logicznie, może i nie masz ochoty pompować jego zadufanego ego, ja tez nie, ale możemy go potrzebować, skąd wiesz czy Krieganie albo Harakoni rusza dupska
- Wiem, że będę się o to martwił gdy i jeśli dojdziemy tam żywi. Ten gość nie wie, co się dzieje w mieście, nie widział rebeliantów i pcha siebie i nas na zatracenie. Może z tego szczyna osnowy wyjść. - wzruszył ramionami porucznik - Jeżeli jest bystry, na co liczę, przestanie się ciskać przynajmniej do opanowania sytuacji. Potem go jakoś udobrucham, zwłaszcza, jeśli jest bystry. A jeżeli Harakoni i Savlarianie mieliby problem, cóż... - zamyślił się porucznik - Sam założę ten zawszony płaszcz z epoletami i czapkę komisarską i wydam im rozkaz z ramienia Departamento.

Komisarz w tym samym czasie próbował skontaktować się z Kriengańczykami. - EE tu RA odbiór. EE czy mnie słyszysz?
Oprócz zwyczajowego trzasku zakłóceń dochodziły głośne dźwięki mechanizmów karabinów, terkot ciężkiej broni maszynowej, krzyki, rozkazy i przekleństwa. Z pewnym opóźnieniem Malrathor usłyszał swojego towarzysza broni.
- SŁYSZĘ, ALE LEDWIE! - krzyknął tamten.
- EE jak wygląda sytuacja?! Jak długo jesteś w stanie wytrzymać bez wsparcia?!
- NIE ŻEBYM MIAŁ DUŻY WYBÓR, RA, ALE DOPÓKI CI GOŚCIE NIE ZACZNĄ TRAFIAĆ! KAZAŁEM NACIERAĆ AŻ POZWOLĘ KOMENDĄ SIĘ ZATRZYMAĆ! JESTEŚMY W SZCZERYM POLU! - na chwilę seria ciężkiego boltera zagłuszyła kolejne słowa, ale po chwili EE powtórzył: -ZALETĄ JEST TO, ŻE NIE MAMY JAK SIĘ WYCOFAĆ, CHOĆBYŚMY CHCIELI! NA SŁODKĄ KREW IMPERATORA! CZUŁBYŚ SIĘ TUTAJ WSPANIALE!
- Jak zawsze EE, jak zawsze! Słuchaj, idę w twoją stronę z dwoma plutonami Cadian. Po drodze zgarniemy jeszcze kompanię niedobitków z Harakonu i Savlaru, którzy są po drodze jak donosi mi zwiad powietrzny. Jesteśmy niecały kilometr na południe od was. Odbiór.
- TO MIŁE, RA, ALE NIE SĄDZĘ, ABYM TEGO DOŻYŁ! SPRÓBUJCIE RACZEJ OFLANKOWAĆ WROGA! JEŻELI WYSADZICIE CAŁĄ CIEPŁOWNIĘ, POWINNO ZADZIAŁAĆ< ALE WYMROZICIE CAŁE MIASTO! JEŻELI MACIE KOGOŚ KTO UMIE OBSŁUGIWAĆ SILNIKI LOGICZNE, MUSICIE SIĘ DOSTAĆ NA SAM SZCZYT BUDYNKU!
- Dzięki za informacje EE. Spróbuję znaleźć kogoś z takimi umiejętnościami. Zobaczymy się niedługo. A jeśli faktycznie nie przeżyjesz, to zobaczymy się przed Tronem Imperatora. RA bez odbioru. - Gdy tylko skończył rozmawiać komisarz ryknął - Wymarsz, panowie! - Jednocześnie w czasie marszu próbował wyszukać częstotliwość którą posługiwali się Savlarianie i Harakoni zebrani na północ od nich.
- Sierżancie! Sierżancie, kurwa, jest jakaś częstotliwość! Kto mówi? Kimkolwiek jesteś, wyciskałbym cię z radości, chyba, że chcecie nam powiedzieć, że właśnie startujecie!
Połączenie nastąpiło dość szybko i raptownie. Savlarianie najwidoczniej nie szyfrowali w ogóle komunikacji, wychodząc z założenia, że wróg i tak nie uzyska żadnych istotnych informacji lub nie zdoła ich użyć przeciw nim - a nawet jeśli, to pomyślą jak przyjdzie im strzelać.

John wciąż borykał się z wątpliwościami - masz racje.. to nie najlepszy pomyśl pąkować się w miasto.. nie sadze żeby był niedoświadczony ale zapewne zbyt pewny siebie, właściwie zbyt pewny nas.. nie wiem jak długo wytrzymamy w tych warunkach ogień krzyżowy, nie mamy ciężkich broni ani amunicji, może być ciężko, zobaczę co da się zrobić.. - westchnął wdychając lodowate jak mu się wydało, kryształki lodu - a otwarta rebelia to nie sposób, musimy być racjonalni, z jakiegoś powodu takie dupki nami dowodzą, jeśli podwładni zobaczą upadek komisarza z ręki porucznika, to jakim wyzwaniem dla nich w ciężkich warunkach będziemy my?
- Żadnym. Różnica jest taka, że ci tutaj ochotnicy poszli, bo idę ja, a nie poszli po lorda-komisarza. Miałem trochę szczęścia i trochę wyczucia organizując obronę i wyprowadzając nas stąd. Za dużo nas zginęło, by trzymać się klasycznego modelu. - skinął głową w stronę Malrathora porucznik.
masz rację, sam nie jestem fanem tego przedsięwzięcia, ale prawda jest tez ze zbyt wielu nas zginęło, dupek nie dupek jednak imperialny, nie warto przelewać własnej krwi. Oni to robią, my ich za to nienawidzimy, są zadufani w sobie i bezwzględni, nijak mi do nich, nie przeleje więcej krwi bezsensownie, musisz przyznać mi racje, jeśli wyjdziemy z tego cało, uratujemy wiele żyć, jeśli nie to i tak nie mamy już czasu na odwrót.. - westchnął ciężko zerkając na komisarza ukradkiem - to nie takie proste.. catachanie zabijają komisarzy, wszyscy o tym wiedza, ale my na boga jesteśmy Cadianami.. nie robimy tego.. przekonam go.. postaram się.. racjonalna dyskusja jest lepsza niż podważanie autorytetu.. przynajmniej nie ucierpi jego ego, a to jest dla niego o wiele ważniejsze niż życie któregokolwiek z nas. - uśmiechnął się szyderczo - pomyśl tylko. Kto ściąga na siebie ogień przeciwnika? Ty czołgający się z lasgunem? czy on stojący na kamieniu i wrzeszczący na wszystkich? - poklepał porucznika i wyprostował się spoglądając na komisarza gestykulującego rozmawiając przez vox.
Tym razem porucznik westchnął, co wstrzymywał od czasu rozmowy z komisarzem. Uśmiechnął się nawet cierpko.
- Cóż, dziękuję. Podejrzewam, że cierpliwość przychodzi z wiekiem. Ale musisz wiedzieć... jeżeli będzie chciał narazić czyjekolwiek życie dla autorytetu, zastrzelę go. Lojalnie ciebie uprzedzam. Jemu nie musisz mówić... - skinął głową medykowi i zrównał się z radiooperatorem, chcąc słyszeć, co dokładnie ustala oficer polityczny.
Widząc nadchodzącego oficera lord komisarz odezwał się spokojnie - Ruszamy. Każda dalsza chwila zwłoki kosztuje życie ludzi mojego kapitana. - Gregor potarł w zamyśleniu brodę. - Znasz swoich ludzi. Wyznacz straż przednią. Idziemy szybko, ale ostrożnie. Na nic się nie przydamy jeśli wszyscy zginiemy. Zapewne nie ma pan w swojej jednostce ludzi obeznanych z silnikami logicznymi?
- Tylko ja, jako cadiański oficer. Do czego będzie to potrzebne dokładnie, sir? - zapytał nieco spokojniejszy, a może zwyczajnie zwyciężony przez zmęczenie porucznik.
- Silniki logiczne kontrolujące ocieplanie miasta znajdują się na szczycie budynku szturmowanego przez Kriegan. Musimy się tam dostać i obniżyć temperaturę za pomocą nich. Alternatywą jest zniszczenie budynku, co wymrozi całe miasto i zabije każdą nieprzygotowaną osobę, w tym naszych. - Komisarz wyglądał zdeterminowanie i ponuro. - Możecie myśleć o mnie różne rzeczy, poruczniku, ale nie poświęcam swoich ludzi jeśli mam inne wyjście.
- Brzmi świetnie. - cierpki uśmiech porucznika poszerzył się - Cóż, jeżeli dotrę do konsoli, zrobię co trzeba.
- Doskonale. Teraz, ruszamy. Jeżeli Savlarczycy nie będą robić problemów, idąc ostrożnie powinniśmy dotrzeć do Kriegan w około pół godziny. Będę kontaktować się z Savlarczykami i Harakonami w czasie marszu.

-2- 11-12-2011 00:13

W końcu, nasze siły spotkały się z otmańską armią na Czerwonych Sawannach.



front Beta
dysza cieplna 44, gruzy starej kotłowni, miasto Hefaistos

Gregor Malrathor, Johnatan Trax

Sto metrów dalej byli już na południowym głównym trakcie, prowadzącym prosto do Czeluści. Gregor przeszukując różne częstotliwości wraz z trzymającym się blisko niego Johnatanem słyszeli dziesiątki komunikatów wszelkich kompanii, plutonów czy nawet pojedynczych oddziałów, informujących o postępach, silnym oporze, rozbiciu wroga lub błagających o wsparcie.To ostatnie dotyczyło zwłaszcza jednostek niezdolnych się wycofać. O ile błagający żołnierze wydawać się mogli, zwłaszcza przez vox, żałośni, o tyle jasnym było, że musieli czuć się oszukani. Im, tym którzy desantowali się bez wsparcia najgłębiej pomiędzy linie wroga, tym, którzy z lądu już niestrudzenie się przebijali i wysforsowali naprzód, wciąż atakując coraz silniejsze pozycje wroga i z poświęceniem przesuwając front, miała przypaść największa chwała. Zamiast tego byli porzucani, osamotnieni pośród wroga.
Rozkaz był jednak rozkazem.

Oni zaś podążali w przeciwnym kierunku. Ciemne niebo rozświetlały łuny dziesiątek pożarów Manufactorów, przypominających klasztory koszar-bastionów należących do niewidzianych dotąd Skitarii oraz wielu innych struktur znaczenia administracyjnego, technicznego, magazynów na surowce i industrialnie ascetycznych zabudowań robotników pracujących na powierzchni planety. Cały śnieg w mieście stopniał, lecz temperatura była ujemna co tworzyło istne lodowiska na szerokich alejach pomiędzy wielkimi budynkami. Gdyby nie przeoranie pociskami artylerii lekkiej, moździerzy, rumowiska i pogorzeliska dające niepewny, ale i nie śliski grunt, ciężko by było posuwać się naprzód. Pośród mroźnego i świeżego powietrza łatwo było wyczuć swąd zwęglonego cementu, płonących chemikaliów, benzyny. Skóra zupełnie cierpła i nie mieli czucia w palcach stóp, nosach i uszach, mimo to nie było jak się ogrzać. Kakofonia zniknęła ponieważ zaprzestano działań w bezpośrednim pobliżu. Słyszeli warkot odrzutowego silnika myśliwca Grom o desygnacji Strzała-3, który na polecenie zmienił pozycję i zaczął krążyć kilometr od nich, dając dziewiątej kompanii - pionierów Emmericha Eskela, chwilę upragnionego wytchnienia pod ostrzałem. Słyszeli inne maszyny cyrthańskiego pułku wsparcia naziemnego. Te zazwyczaj ulokowane wyżej niż Strzała-3, nawiązywały walkę z naprawdę już nielicznymi stanowiskami flak naziemnymi. Kilkanaście właśnie wykonywało ostrzał podczas lotu nurkującego, po czym podrywano maszyny i te znikały w nocy nieba, by już nie powrócić. Na ich oczach, gdy skrzydło trzech oddalonych punktów schodziło z wielką prędkością gdzieś nad wschodnią częścią miasta, dwa dynamicznie zatoczyły ostry łuk i zaczęły się wznosić. Trzeci, mimo braku ostrzału wroga, zniknął pośród budynków, powiększając pobliską łunę i zapewne będąc jednym z wielu źródeł huku, eksplozji i sporadycznych strzałów czy serii z broni maszynowej, słyszanych z daleka. Dziw, że paliwo płonęło w takim zimnie.

Póki co odmrożenia im jeszcze nie groziły, choć skóra posiniała i wszyscy praktycznie poza komisarzem dostawali z zimna i wycieńczenia drgawek co kilka minut. Obłoki wydychane przez Cadian były coraz rzedsze, zaś Johnatan miał mroczki przed oczyma i odechciewało mu się wszystkiego poza ułożeniem się w rowie po pocisku moździerzowym obok i zaśnięciem. Umysł kazał jednak walczyć, podpowiadając, że to śmierć. Za wiele już wycierpiał, by zginąć w taki sposób.

Następne trzysta metrów przebyli niezbyt ostrożnie. Otaczające ich z obu stron zagraconej - wypalonymi pojazdami transportowymi Mechanicus i zawalonymi obok ścianami - budynki prezentowały idealne pozycje strzeleckie. Bez słowa porucznik zawsze wysyłał do widocznych na przedzie budynków przynajmniej po dziesięciu ludzi i podczas gdy tamci poruszali się wzdłuż samych ścian, reszta dwuplutonowej grupy poruszała się środkiem. Mieli dużo szczęścia - zaminowanie jednego odcinka albo zostawienie kilku samobójców mogłoby ich znacznie opóźnić lub unieruchomić. Jednak tędy przeszli Savlarianie, a to nie pozostawiało takiej możliwości. Gdyby próbowali iść równoległą aleją, prowadzącą bezpośrednio do mostu, mogłyby nastąpić komplikacje.

I nagle...

Pojawili się znikąd, postacie równie szare co cement otaczających ich budynków.

- Rzucać broń, skurwięta!
- Na ziemię, ale już!!
- Dupy w dół, natychmiast!

Gdy kilkanaście głosów przekrzykiwało się by zastraszyć choćby myślących o oporze Cadian, kilkadziesiąt luf wyłoniło się z okien i kilka znad pobliskich dachów. Powychylali się nawet zza rogów, balkonów, podnieśli do klęczek z kładek, pojawili w drzwiach, na schodach za niskimi murkami. Dobra setka Savlarian. Niedogolone twarze o groźnych i szalonych oczach przestępców ubranych w mundury obwieszone najróżniejszym w większości zdobycznym sprzętem - chyba tylko owe mundury przez regulaminową konieczność były jednakowe. Różne elementy pancerza lub ich brak dla żołnierzy, których zbyt to męczyło, skompletowane z nienaruszonych części z różnego rodzaju trupów i w większości przywiezione z innych wojen, najróżniejsza broń osobista, podkradzione kamizelki, szelki i pasy taktyczne, wszelka wyobrażalna broń boczna. Każdy oporządzał się jak mu wygodnie, tym co miał pod ręką.

- Czołem ziemię bić chamajdy, bo wystrzelamy!

Najpewniej nie zabili ich bez słowa tylko dlatego, że podróżował z nimi ktoś w stroju lorda komisarza, ale nie zamierzali ryzykować, ani się patyczkować...



Quaere
mostek, Czarny Okręt, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Ardor Domitianus

Paladyn przemierzał w zasadzie biegiem opustoszałe korytarze Qauere. Przywykł, jak każdy, do tego, że okręt niczym ul tętnił życiem, od spacerujących szturmowców zabezpieczenia czy niezliczonych skrybów, serwitory i misjonarzy po najprzedniejszą załogę szeregową - wyselekcjonowane sługi o umysłach zdolnych funkcjonować mimo obecności przewożonych w celach na niższych pokładach psioników, obecnie martwych lub niepoczytalnych co do jednego, a więc i tak mających wkrótce paść ofiarą szturmowców. W powietrzu wciąż unosił się zapach ozonu i krwi - jedyne wobec braku ciał oznaki bytności demonicznych bytów w tych samych korytarzach. Skóra chroniła go przed niską temperaturą gdy na mostku wszczęto procedury przekierowania energii i temperatura spadła do punktu zamarzania wody. Korytarze były również ledwie oświetlone bladym światłem awaryjnym, co jednak nie sprawiało trudności jego doskonalszym oczom...


Dobiegł do jednej z pomniejszych wind, ostatniej, prowadzącej na przestronny pokład lotniskowy, zakończony zatoką startową pozwalającą na szybkie wypuszczanie myśliwców, bombowców i łodzi desantowych, a w przypadku Czarnego okrętu - przechwytywaczy i Jastrzębi Gromu. W warunkach bojowych było to kluczowe. Niewątpliwie teraz również piloci szykowali się do startu.

Wtem.
Poczuł.
To...

Nienawiść i gniew.

Wizja nadeszła niespodziewanie wraz z przypływem niemożliwej do ujęcia w jednym umyśle nienawiści i paladyn sądził, że nawet jego psychika padnie pod wpływem potężnego pływu w Osnowie, mimo wszystkich barier, których nauczył się przez te lata, jednak nagle całość ucichła i został jakby odcięty od emocji. Od Osnowy. W jego nadnaturalnym wzroku wszystko znikło; otaczające go dusze, doznanie, obraz nadany jego umysłowi zbyt gwałtownie i tak odebrany, zbyt krótko, by mógł stać się wizją.

Przez chwilę myślał, że oszalał lub w jakiś nadnaturalny sposób postradał swój Dar, jednak koncentrując się z wysiłkiem był w stanie dostrzec prześwity życia, białe i wątłe iskierki pochłaniane przez czarną zasłonę bardziej niż przez nią eksponowane.

Przez chwilę stał pod wpływem wrażenia. Nigdy nie spotkał się z taką wizją, nie wiedział, skąd pojawiła się w jego umyśle, skąd się wzięła. W czasie rzeczywistym tego nie odebrał, ale teraz miał wrażenie, że po zakamarkach jego umysłu odbija się echo pierwotnego ryku, ryku czystego gniewu.

Jednak sam pływ, który niemal go pokonał towarzyszył temu, był czymś innym. Pojawił się nagle, jak zaburzenie w Osnowie i rozdarcie bram rzeczywistości, jak wiatr powiewający silnie przez zamknięte drzwi, a żaden ruch nie był tak niespokojny jak wieczna entropia Immaterium.

Coś wyrwało na chwilę rzeczywistość, by przyjść z Osnowy, choć nie było złożone z materii uczuć i pierwotnej, ludzkiej niegodziwości.

Ktoś przybył z Osnowy, a paladyn mógł tylko bezradnie zgadywać kto i w jakiej części okrętu się pojawił.

Ruszył dalej, pokonując już praktycznie sprintem okręt. Niemal cztery minuty zajęło mu dotarcie na miejsce. Wychodząc z jednych z wielu wrót, ujrzał na lądowisku szykowane do startu Jastrzębie Gromu, a pomiędzy nimi spostrzegł kuter orbitalny, z którego przez przednią rampę schodziła Coirue.

Wtem nastąpił wstrząs i wszyscy i w zasięgu wzroku zostali zwaleni z nóg. Paladyn podnosząc się z pokładu, pięćdziesiąt metrów od swego celu, mógł ponownie jedynie bezradnie zgadywać, co się dzieje z okrętem, który Szarzy Rycerze mieli chronić...

Aleena Medalae, Artair Nidon, Borya Wolodyjovic, Orientis, Sihas Blint

Kuter orbitalny.
Rodzaj niestandardowo projektowanych, nierzadko ciężko uzbrojonych lądowników i wahadłowców dużych rozmiarów, często faworyzowanych przez odkrywców, kupców o cennym ładunku i zorganizowany element przestępczy dość bogaty lub zdolny, by zdobyć tego typu maszynę. Są także konkretną platformą ogniową, tworzoną z myślą o próżni, ale w wielu wypadkach zdolną również do wykonywania lotów atmosferycznych. Będąc zazwyczaj pokryte ciężkim uzbrojeniem, są jednoznacznie przystosowane do warunków bojowych. Jako takie posiadają wygląd zdolny zastraszyć i często są wykorzystywane przy niebezpiecznych negocjacjach i operacjach szmuglerskich. Większość może przewozić jedynie niewielką załogę i ograniczoną liczbę pasażerów lub cennego ładunku, poświęcając pojemność dla szybkości, uzbrojenia i ochrony. Niektóre z największych były nawet w stanie wykonywać skoki przez Osnowę, choć to nie był jeden z nich.

Ten, jako zaprojektowany i stworzony przez Mechanicus dla konkretnej organizacji, był pod tym względem dość wyjątkowy. Już wchodząc przez frontową rampę, opuszczaną pod kokpitem znaleźli się w korytarzu-ładowni, zasadniczo pustym i ciągnącym się na całą długość jednostki, dość wysokim, by żołnierz Piechoty Kosmicznej bez pancerza nie musiał się garbić w środku. Zapewne w tej części znajdującej się pod właściwym pokładem kutra można by i przewozić bomby, gdyby się uprzeć, zorganizować med-ewakuację z odpowiednim sprzętem czy po prostu przewozić znaczny ładunek. W suficie znajdowały się dwie drabinki, ulokowane na ścianie by nie przeszkadzać z załadunkiem - jedna prowadząca do kokpitu pilotów, druga również na znajdujący się ponad nimi pokład, ale poznać kuter mieli dopiero w najbliższym czasie. Poza głównymi metalowymi drabinkami kilka wysuwanych było schowanych w suficie w miejscach, gdzie ręcznie należało odkręcić właz, aby wydostać się wzwyż. Te musiały być zarezerwowane dla Adepta Maszyny chcącego dokonać niezbędnych napraw.

W tym pustym, szerokim i wysokim korytarzu z metalu, tak podobnym a tak różnym od arterii Quaere, zaczęli czekać w milczeniu, gdy Inkwizytor Coirue czekała na paladyna.

Pewien inkwizytor stwierdził kiedyś, że nic tak nie buduje posłuszeństwa jak poczucie winy. Każde z nich uzmysłowiło sobie, że coś zostawia na tym statku, choćby rzeczy bardzo podstawowe. Może to ich łączyło.

Borya mógł być pewien, iż nawet jeżeli w jakiejś części statku Elisabeth przeżyła, mało prawdopodobne, by kiedykolwiek ją spotkał opuszczając Czarny Okręt teraz.

Aleena zdawała sobie sprawę, jakie szanse mają wszyscy ranni o których tak ciężko walczyła ona i wszyscy pozostali medycy w razie gdyby abordażu nie odparto lub zwyczajnie siły atakujące dotarłyby do sekcji medycznej. Nie miała też złudzeń, jaki los spotka wszystkich poza nią medyków. Oczywiście, wcale nie musiało dochodzić do abordażu. Możliwe, że okręt zostanie po prostu zmieciony konwencjonalnym ostrzałem.

Artair pozostawiał swoją przywódczynię, przełożoną, inkwizytor z Ordo Malleus, którą niektórzy uważali za świętą, na jej rozkaz wprawdzie, jednak najpewniej na śmierć. Czym innym była walka z okrętami Imperium, które zdradziły, a czym innym jednostki sług Mrocznych Potęg.

Sihas Blint nie porzucił niczego, a mógłby tego żałować... Nawet w tej chwili pokryte rysami ściany hangaru zdawały się zgrzytać od drapiących je pazurów, nawet w tej chwili słyszał jęki agonii, krzyki przyjemności i deklaracje szaleństwa. Łatwiej byłoby nie wiedzieć, że miały tu miejsce - kilka godzin wcześniej, gdy abordaż na okręt przypuściło samo szaleństwo. Zdał sobie jednak sprawę, iż niedawno przeżył prawdziwą przerwę od swojego schorzenia, widziadła odeszły, mary zniknęły. Podejrzewał, kto jest za to odpowiedzialny i dlaczego. Mantamales mierzył go wzrokiem z chytrym i wciąż emanującym pewnością siebie uśmieszkiem, gdy wychodzili z mostka.
Jego brzemieniem była zawarta umowa, gdy zdawał sobie sprawę, co ich czeka, co jego czeka o ile zdecyduje się ją wypełnić. Samą zaś rozmowę i zawieranie umowy zapamiętał jak sen we śnie, w atmosferze nierzeczywistości, poczucia niesamowitości świata wówczas go otaczającego. Było to jak rzeczywistość, co do której nie miał pewności, które elementy jego umysł sobie uroił.

- Gdybyśmy tylko mogli nazwać naszego wroga... - cicho wypowiedziała Locannah Coirue, z zamkniętymi oczyma kończąc modlitwę pod jedną ze ścian. Jedno to stwierdzenie wyrwało z oczekujących zebranych.

- Przekażcie paladynowi moje słowa, jeżeli dotrze tutaj zanim wystartujemy. Muszę zapoznać was z waszą misją. - z poły habitu, zawierającej ukrytą kieszeń, wyjęła niewielką ampułkę zawierającą zanurzony w jakiegoś rodzaju roztworze farmakologicznym mięsisty i guzowaty gruczoł wielkości orzecha.

- Oto jest progenium waszego celu. Macie go odnaleźć i zniszczyć. Siostro Medalae... - odczekała, aż siostra-szpitalnik podejdzie by odebrać ampułkę i kontynuowała.

- Gruczoł został pobrany i wysłany jako część połowy dziesięciny, połowy należnej do Adeptus Mechanicus, ponad dziesięć tysięcy lat temu. Wiecie wszyscy, co to oznacza o waszym celu.
- Jak zachowano, ukryto, znaleziono i zidentyfikowano implant nie pomoże wam w łowach i miało miejsce po drugiej stronie galaktyki.Pełne informacje na ten temat, nawet te o poziomie zastrzeżenia Omega znajdują się na głównym cogitatorze pokładowym. Są tam też wszystkie zebrane raporty zawierające rzeczywiste zaobserwowanie waszego celu, bardzo nieliczne wykonane przez dziesięć tysięcy lat jego zdjęcia, udokumentowane ze stuprocentową pewnością stosowane przez niego pseudonimy oraz dwadzieściakroć więcej niepotwierdzonych jak też raporty dotyczące jego działalności.
- Te informacje nie są kompletne. Na wszelki wypadek, taki jak ten właśnie zachodzący, poinformowaliśmy o naszej misji dwie osoby w całej szpicy... kontradmirała Dronamraju oraz kapitana Amonlosa Manlaure'a. Z obydwoma Triumwirat współpracował w przeszłości i możecie im w pełni ufać, najlepiej nie zdradzając pewnych tajemnic.
- Dronamraju posiada resztę informacji, jak też zawiaduje siatką agentów wywiadu imperialnego wysłanych do systemu Albitern przed nami. Jeżeli zdołacie się z nimi skontaktować, z pewnością udzielą wam licznych informacji, ale o nich więcej wam przekazać może tylko kontradmirał.
- Cel potrafi być cierpliwy, umknął tuzinowi obław, potrafi zniknąć na dziesięciolecia i pojawić się gdzie indziej, jak powoli czołgający się w głuszy zwiadowca. Działa w sposób, którego nie rozumiemy, ale z pewnością ne chaotyczny. Obecny był przede wszystkim w Segmentum Obscuras, zwłaszcza w sektorach otaczających Oko Grozy, ale na pewno odwiedzał także Segmentum Pacificus oraz Solar, ani razu wykryty.
- Na pewno ma potężnych. Ci ludzie są jak duchy, zawsze w jego długim cieniu, zawsze ukrywający się za kłamstwami i plecami przedstawicieli, czy to imperialnej szlachty, czy królów półświatka największych portów.
- Wielu może czekać w oku, a nie wszyscy z pewnością są wciąż lub w ogóle ludźmi.
- Nie znamy jego celów. To jedno muszę przyznać, wiemy jednak, że ostatnio zniknął na dwieście osiem lat z Segmentum Solar. Pojawił się w Belis Corona, sektorze Nemezis Tessera oraz jak, wierzymy, tutaj. Ze względu na bliskość Oka Grozy, wybuch utajnionej epidemii na kilku pomniejszych planetach z sektora Agripinaa oraz fakt, że po raz pierwszy ściąga na siebie uwagę przez urwanie łączności w całym systemie gwiezdnym... wierzymy, że misja ma kluczowe znaczenie i dlatego uzyskaliście priorytet Omega.

Odczekała chwilę, by mieć pewność, że wszyscy słyszeli i zrozumieli jej słowa. Priorytet Omega oznaczał, że wobec ich misji nic się nie liczyło - nawet przybycie floty i odzyskanie drogocennego systemu Albitern.

- Wraz z moimi słowami na ewentualny dowód przedstawiony zostanie mój kodowany genetycznie medalion, który powierzam mojemu podkomendnemu, Artairowi Nidonowi. Mówiła inkwizytor Locannah Coirue z Ordo Malleus i Triumwiratu. - z tymi słowy, kobieta wyciągnęła z szerokiego rękawa dłoń, na której spoczywał niewielki vox-rejestrator. Nacisnęła jedną z run, dezaktywując urządzenie, i zdjęła własny amulet, wyciągając rękę do Nidona.

- W obecności świadków powierzam ci. Postępuj z tym roztropnie. Rozkazy i udzielone przeze mnie informacje także możecie odtworzyć. Z wami podróżować będą tylko nieszkodliwi i niemyślący serwitorzy-piloci. Macie wiele opcji, ale musicie działać skrycie. Wróg posiada wielu informatorów, a jego oczy wiele widzą. Jeżeli dacie zbytnio o sobie znać, zniknie, jak czynił wcześniej. Ruszajcie natychmiast. - dokończyła inkwizytor, dopiero teraz zdejmując ręce z amuletu i rejestratora i z zastępczych, prymitywnych protez szpitalnych, które serwitor z drugiej jednostki błyskiem zainstalował w miejsce błyskawicznie wykręconych z łożysk kikutów kilkanaście minut wcześniej. Szturmowiec niezgrabnie odebrał oba przedmioty.

- Kontradmirał Dronamraju czeka na was... - dokończyła Coirue, odwracając się i niespiesznie schodząc z rampy. - Imperator z wa...

Wstrząs. Wszyscy obecni zostali zwaleni z nóg, bez wyjątku. Słychać było głuche grzmotnięcie i dźwięk jakby podmuch, przechodzący przez trzewia Quaere niczym oddech artysty przez flet.

I jęk rwanego metalu, całych wielkich sekcji okrętu zgniatanych jak hełm pod gąsiennicą czołgu, nadstruktury składającej się od boku jak harmonijka składana w poprzek zgięć.

Przybyli.



Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Haajve Sorcane, Max Vogt

Dookoła kilkadziesiąt ciał wyrżniętych plebejuszy wcielonych na najniższych stanowiskach, do przenoszenia pocisków i olbrzymimi linami ściągania działa do ustawienia na właściwy kąt strzału. Pomiędzy nimi znalazło się wielu nadzorców będących za służby Imperium oficerami bez stopnia, oraz techników i inżynierów, upewniających się co do funkcjonalności makrodziała połączonego z akceleratorem plazmowym w jedną, straszną broń. Nie było nawet śladu w normalnie niezbędnych techkapłanów.

Doszli do jednego z wyjść z tej sekcji. Czasem cały pokład baterii stanowiło jedno monumentalne pomieszczenie, mieszczące wszystkie działa danej baterii i obsługę.

Tak jednak nie było tym razem. Zbawienny posiadał przedzielone sekcje.

Było to dość praktyczne, zwłaszcza w takich sytuacjach jak ta. Grodzie awaryjne natychmiast odcięły daną sekcję od reszty baterii, umożliwiając im kontynuację ostrzału. Scalir rozważał chyba próbę przebicia się, ale nie zamierzał nie wysłać wpierw dwójki doskonałych żołnierzy do odbicia kapitana.

Dotarli do korytarza naprzeciwko samej baterii, obok której w burtę wbił się, wystrzeliwszy sobie wcześniej otwór, Jastrząb Gromu. Przybyły nim Kruki i zwiadowcy z Chykos w szaro-oliwkowych mundurach. Nie mieli czasu ich zmienić, gdy Astartes postawili ich w tym położeniu.

Żołnierz Piechoty Kosmicznej w czarnym pancerzu nie przestając celować wgłąb korytarza usunął się na bok, po czym gestem pokazał im, żeby przeszli.

- []Jeżeli chcecie żeby ktoś tam usłyszał za chwilę serię z boltera do czyszczenia ocalałych niedobitków, jakimi sami jesteście, co oznacza, że inni też trwają, mówcie śmiało. Amunicję mamy od Egzemplariuszy w ilościach nadmiarowych...[/i]

Korytarz ciągnął się może przez dziesięć metrów, zanim zakręcał w bok. Jak sam techpiechur pamiętał z początku jego bytowania, okręt dla obrony przed abordażem miał być możliwie labiryntem. Maxowi tym się właśnie zdawał, było mu to zupełnie obce środowisko. Nigdy nie widział pokładu baterii na pokładzie okrętów, na których był transportowany.



Pokręcili się jeszcze chwilę, mijając kilka ślepych odnóg i ustalając drogę wgłąb okrętu przy rozwidleniach. Większość świateł w sekcji zgasła gdy odcięto energię by zapobiec sabotażowi generatorów. W słabym przeszli może osiemdziesiąt metrów, zarazem pokonując może połowę tego w linii prostej od wejścia z korytarza i natrafili już na stację bojową.

Przed nimi zza wysuwanej z podłogi adamantowej blokady, dwadzieścia metrów, czyli tyle, ile długości ma stacja, stało dwóch inżynierów mierząc ze strzelb. W otworach strzeleckich po obu stronach korytarza też już znajdywały się lufy nieokreślonej liczby broni. Z tyłu słychać było kroki dobiegających Załóg Bezpieczeństwa Marynarki. Widocznie nie wszyscy zginęli podczas zdrady, a warunkiem przeżycia była służba nowemu kapitanowi, kto by nim nie został.

Jeden z techników w szarym skafandrze opuścił broń, ale nie przestał być czujny.

- Ocaleli? Podejdzcie. Na Wiecznego... Jakieś ciężkie rany? Jak udało wam się przeżyć?

-2- 11-12-2011 00:16

krążownik uderzeniowy Rycerzy Przykładności
przedział startowy, krążownik uderzeniowy Astartes, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Axisgul

Głowa zeszła z szyi na metalową posadzkę, tocząc się uwięziona w hełmie. Przysiągłby, że sierżant zdołał jeszcze go przekląć w imieniu Imperatora, nim Axisgul go z wspomnianym pojednał.
I, cóż...

Pierwsza czaszka zdjęta a nienaruszona!
Pierwszy godny przeciwnik a kilka lat!
Pierwsza krew lojalistycznych psów a prawdziwych wojowników!

Spełnienie szybko zaczęło być zastępowane głodem. Chciał więcej i więcej, ale z drugiej rozumiał, w jak niekorzystną pozycję rzuciła go walka. Był ciężko ranny i wiedział o tym - nie było to wiele i nie mogło go osłabiać nawet kilku dni, ale teraz, sam skrwawiony, mógłby zostać zabity. Byłby łatwym łupem dla...

Dobiegali właśnie bracia pomocniczy zakonu, sługi i auksylariusze zarazem, ci, którzy mogli zostać Astartes ale ostatecznie byli nie dość silni, którym zaoferowano służbę większym od siebie w Jego sprawie, doskonały sprzęt i przeszkolenie a po śmierci - Zbawienie. O tym ostatnim zdawali się zapomnieć wobec nagłej rzezi. Jakiś zachowujący zimną krew dowódca kilkoma gestami wojskowymi nakazał zająć pozycje i zarżnąć jednego z czempionów Khorne'a ostrzałem ze strzelb Astartes.

...śmierć nadeszła z nieba.

Władcy Nocy dezaktywowali buty magnetyczne, wyrwali zagłębione pod kątem ostrza z sufitu pomieszczenia i spadli na jedynego, jak teraz Axisgul widział, Jastrzębia Gromu i myśliwce przechwytujące klasy Błyskawica, z trzaskiem wgniatając metal, a gdzieniegdzie spadli na samych braci pomocniczych. Wtem wojownik Władcy Gniewu spostrzegł jednego z Władców... Nocy, którzy przedostali się na ambonę sterującą, który już działał przy konsolecie, daleko od niego. Obok w tronie dowódcy pokładu spoczywało ciało oficera, w którego szyi do połowy zagłębiony był nóż, najwidoczniej ciśnięty z nadludzką siłą, wspieraną serwomechanizmami antycznego pancerza wspomaganego.

Gdy włazy się równocześnie zamknęły, odcinając nagle wszystkim wbiegającym braciom mniejszym drogę ucieczki i blokujący wejście przybywającym, z czyich ust dało się słyszeć okrzyk zaskoczenia, na obecnych i maszyny dookoła spadły znikąd pancerne horrory, zbyt szybko by dostrzec więcej niż zarys wielkiej sylwetki i przez sam tremor towarzyszący upadkowi poczuć ich masę i w ułamku sekundy na całym pokładzie zniknęło światło...

Słyszał krzyki przerażenia i wystrzały, bardzo wiele wystrzałów zupełnie na ślepo. Władcy obrócili wyobraźnię i umysły tych ludzi przeciw nim samym, wykorzystując także rzeź dokonaną przez Axisgula. Uaktywnił Szkarłatny Wzrok, jak nazywano spektrum podczerwieni, dostrzegając sytuację dookoła. Nie był zdziwiony, nie dostrzegając sylwetek Władców, których pancerze z pewnością były zabezpieczone przed tak prymitywnymi metodami wykrywania. Co ciekawe, auksylariusze zdawali się masowo ginąć od kierowanego na oślep ognia rozpryskowych strzelb Astartes, a sami Władcy czekali, aż ci się sami wybiją. Przyspieszali proces wręcz artystycznie. Gdzieniegdzie jedna z sylwetek ludzkich znikała, przesłonięta przez blokujący światło podczerwone pancerz wspomagany. Słychać było wówczas okrzyki najwyższej grozy z różnych stron. Ich ofiary kierowały ogień same kierowane wyłącznie słuchem, a więc ich celność dyktowali wyłącznie Władcy.

W dwadzieścia sekund było po wszystkim. Samotna żywa sylwetka desperacko podczołgiwała się, płacząc w sposób, który uznawała za cichy, próbując uciec do wrót którymi odcięto wstęp pozostałym auksylariuszom. Podwładny Sietche'a, który operował konsolą był aż nazbyt szczęśliwy, mogąc otworzyć drogę do wolności i braci okaleczonemu, pozbawionemu oczu i uszu człowieka, uwięzionego we własnym umyśle wszechogarniającej grozy. Nos mu zostawili, by woń krwi nie przemijała. Gdy jego właśni towarzysze po drugiej stronie grodzi zobaczyli go, wciągnęli do siebie. Nie rozpoznał ich i szarpał się konwulsywnie, znikając Astartes Chaosu z pola widzenia. Nikt już nie wszedł.

Patroszyciel, którego wizjery zaświeciły znikąd pojawił się obok Axisgula - a ten ostatni naliczył pół minuty na całą operację - rozejrzał się po polu rzezi. Ponad pięć dziesiątek martwych, to pewne.

- Mamy przez Szpon Strachu otrzymawszy, decyzje, decyzje podejmująwszy... Natychmiast, niezwłocznie. Kapitan w pościg za Czarnym Okrętem Inkwizycji, wyruszywszy, niszczywszy, my osamotnieni, pozostawieni. Po kapitana tegoż krążownika młodszych braci się wyprawiwszy, czy pokład startowy wysadziwszy i Szponem Strachu niezwłocznie-zbiegłszy?



Furiacor
mostek, krążownik klasy Ubój, system Albitern, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Strateg Chaosu

Nihl zapytał, czy chowaniec Stratega jest jego oczyma i jeśli tak, czy nie pozostawiłby go na mostku by delektować się jednym z najznamienitszych widoków w galaktyce, których niewielu, nawet liczących wiele tysięcy lat, doświadczyło - obserwacji taranowania wroga z mostku nacierającego okrętu. Była to jednak jedynie propozycja, którą złożył i nie był naprawdę zainteresowany reakcją Stratega, bardziej pochłonięty był działaniem.

Aslyth i Strateg udali się ponownie na arenę, stanowiącą platformę teleportacyjną okrętu, czy może obudowaną wokół niej. Dla zachęcenia wojowników Sietche'a, krzątający się po trybunach bladzi słudzy w czarnych habitach ukrzyżowali i torturowali według instrukcji swych panów z Astartes kilka przyniesionych ofiar. Na miejscu czekało już... przeszło dwudziestu Władców Nocy w pancerzach terminatorskich. Niewiele wolnej przestrzeni pozostało w płaszczyźnie otoczonej bazaltowym amfiteatrem. Dopiero teraz Strategowi naprawdę się rzuciło w oczy, jak wieloma i jak dobrze wyposażonymi jednostkami Nihl dysponuje, zwłaszcza jak na pojedynczego kapitana, zwłaszcza jak na rydwanistę Abbadona, zwłaszcza jak na Władcę Nocy. Aslyth skinął głową, witając tym ledwie gestem przywódcę grupy i podszedł do jego boku, przedstawiając go Strategowi Chaosu.
- Oto Kharanos Tobaal... Mój brat i jeden z niewielu, którym wolno nosić prawdziwe imię.


Terminator skinął jedynie głową, oczy miał dzikie a z twarzy skory był do przemocy i sadystycznego okrucieństwa. Choć może było to bardziej wrażenie wynikające z emanacji jego duszy, w Osnowie... Więcej w każdym razie z jego sylwetki i oblicza nie dało się wyczytać. Nachylił się dwóm sługom, umożliwiając im założenie mu hełmu. Z trzaskiem klamry magnetyczne złączyły osłonę głowy z resztą pancerza, a czerwone wizjery przysłonięte zdobieniami na kształt dający bardziej wrażenie ślepi rozjaśniały ciemność i widoczne masywne kontury, podobnie jak inne pary oczu.

Odczekali jeszcze chwilę w milczeniu, podczas której pokład kilkakrotnie zatrząsł się pod wpływem ostrzału, pod który Furiacor sam zmierzał. Strateg wyczuwał terminatorów Chaosu jako zgrupowanie budzących się do życia nienawiści, żądz, zawiści i dumy. W końcu niskim, zwielokrotnionym i zmodyfikowanym efektami akustycznymi głosem jakby upiora, zaskakująco czystym jak na vox-głośniki pancerza Kharanos przemówił.

- To Sietche. Ostrzał z lanc przeładował tarcze Czarnego Okrętu, desygnowanego jako Quaere. Dystans do 120 000. Lada moment będziemy po drugiej stronie.

Ledwie skończył mówić, Strateg poczuł mrowienie, za nim zaś nadeszło drętwienie, rozciągające się w czasie dłużej niż trwało w rzeczywistości, gdy energie Osnowy zakłócały przebieg materialnego czasu. Tracił kolejno czucie w każdej cząstce ciała odchodząc od kończyn w stronę mózgu, ćmiły go skronie, niemal natychmiast wzrok zastąpiła ciemność a Dar wyczuwał wir Immaterium powstający wokół zadarcia rzeczywistości, które miało powstać w Osnowie w innym miejscu niż byli w rzeczywistości, a następnie przegnać Empyrean i pozostawić ich nowym punkcie rzeczywistości. Wszystkie zmysły odpłynęły, wszystkie czucie odeszło i Strateg wiedział jakby, jak czuć by się mógł świadomy byt bez materialnego ciała a nie dość silny by widzieć w Osnowie.

Nie byli.

On jednak, jako psionik Mrocznych Bogów widział otaczające go szaleństwo, choć nic nie pozostawało w jego umyśle - nie było potrzeby, a każde takie trwałe, zapamiętane widzenie mogło odbijać się negatywnie na psychice, czego przykładem był choćby towarzyszący mu Aslyth...

Zaistnieli.

Gdy Strateg, nieco już przyzwyczajony, koncentracją walczył o przywrócenie fizycznych zmysłów i postrzegając wszystko dookoła przez pryzmat dusz otaczających go istnień, wyczuł niezwykłą rzecz, jeszcze zanim do jego uszu dotarł nieustający terkot sprzężonych bolterów terminatorów. Nie otworzył oczu, jednak spojrzenie, czy może obserwacja jakiej czarnoksiężnik dokonał przez moment na nim oznaczała, że czarnoksiężnik odczuł to samo.

Cień. W Osnowie wokół nich znajdowała się opończa z trudem przeniknionej ciemności. Ledwie postrzegał towarzyszących mu terminatorów i nadchodzące byty.

- ZASADZKA! - rozległ się ryk jednego z weteranów herezji.

- NIE! - wykrzyknął telepatycznie Aslyth - NA BOGÓW! Po prostu je wyrżnij!

Do Stratega świadomość dotarła jeszcze zanim zrobiła to rezonacja umysłu Astartesa.

Byli w maszynowni, w głównym generatorium, konkretnie w głównej kaplicy Mechanicus. Otaczały ich rozszarpane ciała techkapłanów i horda, przynajmniej siedem siódemek demonów Władcy Plag, które powolnie ale niepowstrzymanie ruszyły na nich ze wszystkich stron...

MadWolf 13-12-2011 18:37

LOIX
- Jedynie kolejne zagadki - odparł niechętnie - choć przypuszczam że znalazłem odpowiedzialnego za to całe zamieszanie - wskazał końcem miecza mechaniczne zwłoki - Możliwe że to tylko kukiełka, sterowana z dużej odległości, choć przez kogo? - potrząsnął głową - nie potrafię zgadnąć.
Gdy Marine przyglądał się pozostałościom niezwykłego przeciwnika Febris po kilku nieudanych próbach uruchomił cogitator. Przywołany do życia ekran rozjarzył się dziesiątkami jasnych run i symboli mechanicus.
- Zobaczmy czego tu szukał nasz tajemniczy przyjaciel - mruknął do siebie zdejmując z konsoli jedno z baraszkujących dzieci Nurgla. Stworek przysiadł na pulpicie wpatrując się w Legionistę złośliwymi oczkami i świergocząc w zadowoleniu.
Natychmiast dowiedział się, że poprzedni użytkownik wprowadził Tetragramatyczny kod przydzielający mu władzę nad wszystkimi systemami Monastyru. Początkowe procedury zostały wydane ponad tydzień temu, zbiegając się w czasie z utratą łączności z systemem - kod wprowadzono jakieś dwie godziny po rajdzie Władców Nocy, o którym Siewca Plagi wiele wiedział ze względu na swój wcześniejszy pobyt na Furiacorze. Wykonany został przez kapitanów blokady na rozkaz jakiegoś innego kapitana Władców, który otrzymał polecenia od Sietche’a. Tyle przynajmniej oznaczało wiele dla osoby spoza Legionu.
Instrukcje, poza tymi, które dążyły do przejęcia władzy nad Monastyrem - wyłączenia pewnych systemów podtrzymywania życia, zagazowania wszelkich sekcji bezpieczeństwa czy przejęcia władzy nad większością serwitorów bojowych, wieżyczek Tarantula i kontroli nad grodziami i wrotami - wydano tylko jedno.
Transmisja z usunięciem. Wycięcie bloku wiedzy silniki logicznego, transformacja na astrobinarny i nadanie przez astropatów. Procedura trwała non-stop przez cztery dni, rozpoczęta dzień po przejęciu władzy figuranta nad klasztorem Mechanicus. Blok danych był olbrzymi jeżeli rozpatrywać go pod kątem pamięci cogitatora i patrzeć na czas, jaki zajęło ponad trzydziestu astropatom nadanie całości. Blok zarchiwizowany był jako XCOGIS-M34AŚK-2. Plików o innej numeracji niż 2 zwyczajnie nie było.
- Wygląda na to iż nasz przyjaciel przybył tu w poszukiwaniu wiedzy, zaiste szlachetny cel... Moją ciekawość budzi tak dokładna synchronizacja tutejszych wydarzeń z atakami naszych sprzymierzeńców. Ciekawe czy nasz drogi kapitan będzie mógł rozwiać niektóre wątpliwości.
Wpatrywał się jeszcze chwilę w ekran próbując kolejnych kombinacji run, ale system odmawiał dostępu do jakichkolwiek baz danych.
- Być może na statku Władców uda się wyciągnąć więcej z jego truchła - mruknął oderwawszy się od urządzenia - A co w innych częściach monastyru? Czy ktoś jeszcze stawia opór?
- Nie widziałem jeszcze Miriael, ale nie dziwi mnie to. - wyjaśnił Alpharius, odzierając jednego z techkapłanów z szat i szykując makabryczne nosidełko dla szczątków ofiary Febrisa. - Walka o przetrwanie musi się jeszcze toczyć w schodzących pod ziemię częściach Monastyru, nie wiem jednak, czy jest tam coś, co by mogło nas interesować... w zadanym czasie, jakim dysponujemy.
Febris nie zastanawiał się długo.
- Cóż, spróbujmy nawiązać łączność z Nihlem i zobaczmy jak rozwija się sytuacja gdzie indziej. Z resztą nie powinniśmy odlatywać bez naszej drogiej towarzyszki, w końcu także jest wybraną Ezekiela.
Ruszył do drzwi, zatrzymując się tylko by podnieść hak swojego niedawnego przeciwnika.
- A jak tam walka o lądowisko? Jakieś niespodzianki?
- W rzeczy samej... - Legionista podszedł do głównego cogitatora, opancerzone palce zaczęły szybko i precyzyjnie pracować na niewielkich przyciskach. Najwidoczniej miał jakiś plan, choć mówił o czym całkiem innym.
- Jeden ze Skitarii dożył ratunku z naszej strony. Dziwiło mnie, dlaczego nieliczni ocaleli w ogóle walczyli o lądowisko zamiast po prostu odlecieć. Wygląda na to, że w układzie znajduje się jakiś ważny magos, który wybył z planety zanim twój rozmówca przejął kontrolę. Zostawił swojego przedstawiciela i ucznia. Skitarii czekali na niego, ale nie wiedzieli gdzie jest.
- To wszystko zaczyna mi się coraz bardziej podobać - Marine zarazy stanął w progu wpatrując się w zasłany trupami plac - Zdrada, morderstwa i zagadki - zaśmiał się cicho - Ci kapłani są bliżsi Prawdziwym Bogom niż im się wydaje. Czy sądzisz że ten magos może być naszym władcą marionetek? - Zapytał odwracając się do Legionisty - Jego zniknięcie zaskakująco zbiega się w czasie z początkiem całej tej rzezi, a nie jestem pewien czy w galaktyce jest więcej niż kilka istot zdolnych kierować czyimś ciałem spoza systemu w którym się ono znajduje...
- Zwłaszcza, że tłumaczyłoby to ewentualne odnalezienie ucznia. - Legionista odszedł od cogitatora, trącając pancernym butem mechaniczne ciało. - Dobrze byłoby przeczesać cały Monastyr aby potwierdzić tę tezę. Dlatego wysłałem po jednym Widmie do każdego z elementów kompleksu, jednego zostawiłem na lądowisku a reszta czeka na głównym placu. Jeżeli z którymś utracimy kontakt, będziemy wiedzieli, gdzie coś ciekawego się dzieje.
- Jeśli nie znalazłeś tam niczego konkretnego to sprawdźmy czy uda nam się nawiązać kontakt z Furiacorem. Być może skanery statku będą w stanie coś wychwycić... Jeśli i to zawiedzie to wraz z czarnoksiężnikiem Władców użyjemy do poszukiwań mniej konwencjonalnych metod

Wnerwik 18-12-2011 19:38

Haajve Sorcane, Max Vogt

Przed odejściem, Haajve potwierdził, że przyda się tło dźwiękowe w postaci małej kanonady.

- Jak przeżyliśmy?! Sam mi kurwa powiedz! Zwyczajnie spierdalamy! Człowieku tam ludzie giną!- dysząc wykrztusił z siebie Sorcane.
Spiesznym krokiem podszedł do barykady trzymając na widoku strzelbę, niezbyt wprawnie.
- Pieprzone żelazne wielkoludy napierdalają cholera wie czym! Sidowi i Keinowi wybuchło łby zanim zorientowałem co się dzieje! - zawołał szybko rozstrzęsionym tonem. - Na mroki blackholda! Oni zaraz tutaj będą!
- Ilu ich? Żyjecie tam? - zapytał drugi z czekających przy barykadzie, gdy żołnierze zabezpieczenia dobiegli na miejsce, w zamkniętych hełmach przekazując sobie rozkazy i rozbiegając się, ku otworom strzeleckim bo bokach dwójki imperialnych i do barykady. Drugi inżynier był nieco bardziej sceptyczny, ale obu właśnie na bok odepchnęło dwóch żołnierzy, jedynych zajmujących pozycje w samym korytarzu.
- W imieniu kapitana Coldiera, władcy Nowonarodzonego, przedstawić się!
- Flash Eisen, sir, technomat, miałem czyścić blackholda za, niepochlebne wyrażenie się o, pfu, dowódcy, za dyskusję na temat słuszności czyszczenia przeze mnie klopa! I to jeszcze nie we własnej sekcji! Ludzie wpuścicie nas! Ja sobie spokojnie tam czyściłem ten jebany kanał jak szambo zaczęło w tunelu wzbierać! Wypełzłem na pokładzie z plazmówkami i jak nie pierdolnie w poszycie! Te gnoje wbili się w statek i zaczęli się wysypywać, jak asy z rękawa Citrixa! Chwyciłem jedną ze strzelb trupa na wszelki wypadek i zacząłem spierdalać!
Techmarine kłamał jak z nut, jednak dla Maxa ta rozmowa była prawdziwym testem jego zdolności międzyludzkich. Żołnierz zazwyczaj przebywał sam, a jeśli już rozmawiał to z kumplami z oddziału. Nie wdawał się w pogawędki z buntownikami, tylko odstrzeliwał im głowy! Wątpił by udało mu się wymyślić jakiś przekonujący blef, ale może się uda...
- Yyy... D... d... dd... ddd...irk Toool..zen... sir. - posłużył się nazwiskiem zmarłego towarzysza. Jemu już i tak nie było potrzebne. Miał tylko nadzieję, że jego kłopoty z wymyśleniem imienia wezmą za panikę związaną z atakiem Marines. - Ten, no... technik. Pracowałem przy działach, gdy te... imperialni zaatakowali... Jak wystrzelali większość naszych to wziąłem dupę w troki i pobiegłem za tym gościem. - Starał się robić wrażenie roztrzęsionego i zdezorientowanego. Właściwie, to po części się tak czuł, więc nie powinno to być aż tak trudne.
- Znacie ich? - żołnierz skierował pytanie do techników.
- Ten tutaj rzeczywiście miał szczęście, musiało go przywieźć szybem konserwacyjnym przy systemach chłodzenia - stwierdził technik. - Przecie ma mokry skafander, przepuśćcie ich!
Żołnierz ponownie spojrzał na dwu oczekujących, po czym gestem nakazał im się zbliżyć. Jedną ręką trzymając strzelbę w nich wymierzoną, ściągnął drugą za siebie najpierw jednego, potem drugiego, za barykadę. Wydawał się zimno obojętne, ale po dotyku rozpoznali, jak się trząsł.
Nie było to nic dziwnego. Jego osłona była najwięcej marna wobec możliwości Astartes, a nikt tutaj nie wątpił, że zjawią się lada sekunda, niesłyszalni, może znikąd.
- Na Imperatora, idźcie dalej, wszystkim co życie miłe, którzy nie są z zabezpieczenia niech się zameldują w zbrojowni, tam oficerowie was dozbroją i skierują gdzie trzeba.
Skinieniem głowy Haajve podziękował żołnierzom i inżynierom. Odsapnął sekundę.
- Sir... tylko którędy?! Nie bardzo się orientuję... to nie moja sekcja! Poza tym... cholera... podczas abordażu zamyka się i blokuje grodzie... tutaj je przecie istny labirynt.
Zerkam za barykadę, ruchy mam lekko gwałtowne, drżę. Widać to aż nadto.
- Po prostu trzymajcie się nas, a przy odrobinie Jego łaski dożyjemy jutra... - nie bez fatalizmu stwierdził młodszy z wygolonych techników. Ten mniej ufny cały czas obserwował ich w milczeniu.
- Moglibyśmy mieć eskortę, jednego żołnierza, na wszelki wypadek? Gdyby... jacyś ocalali próbowali wykorzystać sytuację. - zwrócił się do żołnierzy. Przez chwilę zajmujący pozycję za barykadą mężczyzna się konsultował z przełożonym, w całości przez sieć łączności wewnątrz swojego nieprzejrzystego, przesłaniającego twarz hełmu, ale skinął głową.
- Jeden z żołnierzy pójdzie z wami. Gdy Astartes tu przyjdą, będziemy potrzebowali każdego.
- Więc ruszmy się... nie chcę tutaj być, ani chwili dłużej... sir. - dodał niepewnym głosem Socrane. Spojrzał po pozostałych i kucnął, aby nie wystawać zza barykady. Oczko pozwolił sobie na westchnienie ulgi, gdy zaproponowano im opuszczenie barykady. Nie chciał tu być, tym bardziej wtedy gdy przyjdą Kosmiczni Marines.

Podczas podróży krętymi korytarzami statku snajper, uważając by towarzyszący im ludzie nie zauważyli, zapytał się “na migi” techmarine czy ma zamiar się ich pozbyć. Zbrojownia chyba nie była im po drodze, no nie? Choć z drugiej strony... Max nie miał zielonego pojęcia o rozkładzie pomieszczeń na statkach. Równie dobrze ich cel mógł się znajdować tuż przy zbrojowni.
Haajve lekko pokręcił głową. Jeżeli zabiją inżynierów i żołnierza, będzie trzeba zrobić to bardzo szybko, a potem ukryć ciała. Poza tym będzie też się trzeba dopytywać o drogę do zbrojowni i pokład medyczny. Jeżeli zaś Techpiechur znajdzie w zbrojowni chociąz swój oręż... cóż... reszta pójdzie bardzo szybko.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172