lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

-2- 23-01-2012 11:13

Animus Administratum Caldoris
pół ćwierć mili na południe od Profundii, miasto-kuźnia Hefaistos


Gregor Malrathor, Johnatan Trax

Komisarz siedział na schodach prowadzących do gmachu podczas gdy Johnatan podawał kolejny zastrzyk środków znieczulających kapitanowi Emmerichowi Eskelowi. Medyk wiedział, że ten przeżyje, ale miał poważne wątpliwości, czy Krieganin będzie jeszcze kiedyś chodzić o własnych siłach.

Wszędzie dookoła pełno było ciał. Pobieżne obliczenia wskazywały na prawie 600 zabitych z 700 Kriegan przynależących do kompanii. Elitarni pionierzy ciężko okupili to zwycięstwo strategiczne.

Również porucznik Cadian zgłosił się do nich dwa kwadranse po oglądaniu wraku myśliwca. Wyszedł z karabinem przewieszonym przez ramię i niemal doszczętnie spalonym lewym naramiennikiem, hełm trzymając w ręce o twarzy zupełnie pozbawionej wyrazu. Zameldował krótko:
- Cel strategiczny zrealizowano. - i udał się z powrotem do środka, zgarniając od jednego ze swych podkomendnych puszkę z racjami polowymi, odebranymi wrogowi. W oczach miał łzy, gdy wyjmował bagnet, ale nie dane im już było ujrzeć jak mężczyzna ją otworzył.

Do Eskela zgłosili się jego ocalali porucznicy. Było ich dwóch... Ta walka potwierdziła sytuację, że największa statystyczna śmiertelność w armii dotyka oficerów niskiego szczebla, zwłaszcza w pułkach pokroju Korpusów Śmierci, zwłaszcza w regimentach oblężniczych. Eskel szybko wydał im rozkazy i ich podkomendni zaczęli zbierać ciała, liczyć ocalałych i przegrupowywać się.

Ćpunpsy byli prawdziwymi zwycięzcami boju. Ze względów politycznych nie tykali ciał Kriegan, ale w kilkanaście minut odarli setki ciał zabitych żołnierzy SOB ze wszystkiego, co mogło być przydatne. Gnani euforią zwycięstwa i narkotykowego 'Jazdu, wkrótce pod rozkazami swojego kapitana, który nie wydawał się na tyle przytomny by pamiętać o lordzie komisarzu, ruszyli dalej. W zasadzie do tego wniosku można było dojść już jak Savlarianie zaczęli się przemieszczać, a gdzie dokładnie był ich kapitan - nie wiadomo. Jednak z ich ekspertyzą w walce miejskiej między budynkami, gdy zbliżali isę do Profundii - leją zawierającego monumentalne windy przemysłowe prowadzące do właściwej części miasta, pod ziemią, mogli wesprzeć kogokolwiek kto wciąż bronił tego miejsca i odcinał posiłki wroga spod ziemi. Wykorzystywali w pełni dany im element zaskoczenia - wróg jeszcze nie wiedział, jaka część jego broni jest bezwartościowa i dlaczego.

Nie można było powiedzieć, by żal było ich odejścia. Przynajmniej powietrze było czystsze.

Radiooperator odbierał liczne sygnały różnych dowódcó świadczące o ponownym wznowieniu ofensywy. Skoro tylko zameldowano o zwycięstwie, oddziały wstrzymały odwrót do lądowiska i natarły ponownie. Raz jeszcze Valkyrie pojawiły się na niebie, dostarczając jednostki w odpowiednie miejsca wespółz ładowniejszymi Arvusa, tym razem pozostając by wspomóć żołnierzy Imperatora ostrzałem z powietrza. Po uzupełnieniu amunicji i paliwa zjawiły się również Thunderbolty...

Gdy pole refrakcyjne zabitego oficera wroga się wyładowało, ich oczom ukazała się może czterdziestoletnia twarz zapewne o wiele starszego mężczyzny o delikatnej budowie. Odziany był w kirys i typową tunikę cadiańskich oficerów, warz jego wykrzywiona była nie tyle w grymas bólu co zaskoczenia. Charakterystycznym elementem jego stroju były wszyte w epolety gwiazdy oficerskie. Gwiazdy pułkownika...

Nie posiadał niestety niczego, co pozwoliłoby go od razu zidentyfikować, ale było to kwestia czasu. Bardziej tajemniczą kwestią było zaginiecie Strzały 3. Wieść błyskawicznie rozeszła się po ocalałych pionierach i wielu było skłonnych złamać rozkazy by udać się na poszukiwania, choćby w najbliższej okolicy.

W pewnym momencie na niebie pojawiła się klucz maszyn, zdających się zmierzać w ich stronę. Eskadra składała się dla odmiany z drobnych i niezwykle zwrotnych myśliwców atmosferycznych Lightning, które eskortowały coś znacznie większego...

Thunderhawk. Kanonierka bojowa Adeptus Astartes, w barwach karmazynu. Myśliwcy kluczem rozproszyły formację, lecąc na niemal minimalnej prędkości, i kanonierka zaczęła obniżać lot. Jej potężne silniki wektorowe wywoływały podmuchy powietrza wyczuwalne nawet u nich, na schodach.

Wielka maszyna wystrzeliła w przód, nisko, wydawąłoby się lotem nurkowym by przy niskim wyciu silników gwałtownie zwolnić i obrócić się o kąt prosty. Szybko i twardo wylądowała na przedpolu, w miejscu już uprzątniętym z ciał. Żar silników roztapiał pobliski śnieg, cztery ciężkie boltery obracały się w łożyskach szukając celów. Frontowy właz gotowego w każdej chwili do startu Thunderhawka opadł na śnieg.

- Co oni tutaj robią...? - wyszeptał Emmerich.

Z kanonierki wyłoniła się tytaniczna postać zakutego w pancerz wspomagany żołnierza Piechoty Kosmicznej, o białym hełmie przyozdobionym malunkiem wieńca. Towarzyszyła mu mniejsza, bardziej ludzka postać - z smukła acz raczej muskularna sylwetka w czymś, co wyglądać mogło tylko jak czarny habit, ukrywając płeć osoby. Twarz przesłoniętą miał welonem. Astartes patrzył prosto na oficerów i medyka, gdy do nich szedł. Druga postać wyglądała na bardziej zwracającą uwagę na wszechobecne zwłoki, i stąpała niezmiernie lekko w porównaniu z aniołem.

Zatrzymali się tuż przed schodami, pochylając by spojrzeć na mężczyzn.

- Zwą mnie Kriptor Pollin. - vox-przekaźnik hełmu wydobył z siebie krótki trzask poprzedzający i kończący wypowiedź anioła - Przybywam z rozkazu kontradmirała Irmana Dronamraju... po lorda komisarza Gregora Malrathora.

- Zabierzemy także was, kapitanie Emmerichu Eskel. Na pokładzie Łzawiciela otrzymacie najlepszą... opiekę, jaką żołnierz może otrzymać. - nieomal życzliwie odpowiedział aksamitny baryton mężczyzny...osoby w habicie.

Kapitan pionierów się wzdrygnął, a Johnatan i Gregor wiedzieli dlaczego. Gdy tylko ci dwaj przyszli z bardzo niejasnych powodów ogarnął ich niewytłumaczalny stan lękowy i zaczęli się czuć bardzo nie na miejscu. Nie mogli skoncentrować się na niczym i nikim innym, zarazem chcąc się znaleźć jak najdalej od tej dwójki...

Łzawiciel
krążownik uderzeniowy Astartes, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Orientis, Sihas Blint

Gdy głównodowodzący zgrupowania opuścił pomieszczenie, oddział inkwizycji miał chwilę czasu dla siebie. Każde z nich mogło dojść do siebie. Podział zadań był jasny, przy czym paladyn nie zamierzał brać udziału w przesłuchaniu. Kontradmirał też nie chciał go widzieć na okręcie, którym bezpośrednio dowodził.

Wbrew implikacjom prośby o pośpiech, gdy tylko wyszli, słudzy skierowali każde z nich do odrębnego pomieszczenia-łaźni, niewielkiego, gdzie każde mogło się odświeżyć po ostatnich wydarzeniach. Potem zaserwowano im niewielki posiłek w mesie oficerskiej, niemalże pustej w tym czasie. Odziani w szare habity słudzy w milczeniu prowadzili ich gdzie trzeba, językiem gestów odpowiadając na wszelkie pytania. Kontradmirał nie zaszczycił ich obecnością.

Następnie zaprowadzeni zostali do lądowiska Wyznawcy. Nie byli to pokład startowy w rozumieniu w rozumieniu Czarnego Okrętu, ale pozwalał na wylądowanie kilku wahadłowcom transportującym personel między okrętami. Ich kuter orbitalny był gotowy, podobnie jak lądownik oficerski klasy Aquila, który czekał na paladyna i miał go zabrać od razu na Praeco Mortis. Tam miał uzyskać wszelkie wymagane zasoby od Kruczej Gwardii.

Jesteś pewien, że nie chcesz się udać z resztą? zadał pytanie jeden ze sług serią gestów. Odpowiedź miała zadecydować o najbliższym czasie, jaki spędzi Ardor. Niejasnym było, czy jego brat podoła zadaniu sczytania umysłu heretyka - niewątpliwie kilku telepatów do tego przeznaczonych postradało już życie.

Umysł sługi mrocznych bogów był otchłanią bez dna, wystarczyło ześlizgnąć się ze zbocza...

Bez względu na decyzję paladyna, reszta oddziału wyruszyła na Łzawiciela, krążownik uderzeniowy Egzemplariuszy...

* * *

Właz kutra orbitalnego z pokładu dolnego, ładowni, opadł. Serwitorzy wydali serię wysokich elektronicznych pisków, które oznaczały potwierdzenie dezaktywacji. Nie byli im potrzebni w najbliższych godzinach.

Na ulokowanych w dziobowej części okrętu pokładzie startowym, mieszczącym wiele myśliwców i dwie kanonierki Thunderhawk, z pustym miejscem dla jednej, czekał już ktoś na nich. Gwardia honorowa Astartes, bracia służebni i jeden z aniołów, niewątpliwie pełniący funkcję kronikarza.

Gdy tylko zeszli n niej, ostatni z wymienionych odezwał się niskim głosem. Zamiast pancerza miał na sobie prostą, karmazynową szatę, dość długą by zwijać się na podłodze.

- Jesteście sługami inkwizycji. Podążajcie za mną. - stwierdził, nieobecnym głosem, jego oczy również wpatrzone były w niewidoczny punkt gdzieś pomiędzy nimi. Kronikarz Egzemplariuszy, dość lichej budowy jak na Astartes acz i tak górujący nad każdym poza Orientisem, o narzuconym kapturze i złożonej, wyszywanej srebrem masce przesłaniającej twarz odwrócił się i ruszył przed siebie.

Bracia służebni zajęli się z kolei zatankowaniem kutra orbitalnego i jego konserwacją.

Kronikarz w zupełnym milczeniu wyszedł głównymi, zdobionymi wrotami, które rozchyliły się, gdy za jego komendą serwitor wybrał szereg run na pobliskiej konsoli, jaką część z nich pamiętała z przedziału więziennego na Quere. Wyszli do głównego korytarza okrętu, jego arterii i ruszyli z dziobu w stronę centrum, co i rusz mijając krzątających się tu i ówdzie braci służebnych, czy to techników, czy żołnierzy wsparcia, czy uzdrowicieli. W pewnym miejscu widzieli też dwa ciała nakryte całunami, ułożone na środku korytarza. Kronikarz nie postanowił tego skomentować.

Dotarłszy na środek okrętu, ich przewodnik odwrócił się do jedynych w pobliżu drzwi z prawej strony szerokiego korytarza. Wędrówka trwała długo, pokonali może kilometr i ich trasa zajęła dwadzieścia minut. Po wybraniu komendy gródź rozwarła się i ruszyli dalej, nieoświetlonym metalicznym korytarzem, czysto użytkowym. Drzwi bez szyb i jakichkolwiek otworów po obu stronach korytarza dosyć wyraźnie świadczyły, co to za miejsce...

Pokonali siedem cel po obu stronach by dojść na sam koniec. Ta sekcja okrętu wydawała się w ogóle nie używana - nikt tu nie trzymał straży i światła były zgaszone. Ostatnie drzwi nie były takie jak te prowadzące do cel, lecz zdobione portalem o ułożonym w łuk, wykonanym w formie płaskorzeźby napisie:

Deus Imperator nescirum

Również ten portal obsługiwany był naściennym cogitatorem. Po wybraniu trzech run, kronikarz wypowiedział w nieznanej odmianie niskiego gotyckiego sekwencję liczb, tyle zebrani byli w stanie ustalić. Wówczas i ten portal się rozwarł.

Kolejne pomieszczenie było miejscem kaźni.

Na metalicznym stole leżała naga sylwetka anioła. Jego skóra pokryta była wąskimi strupami od niedawnych cięć skalpela, niepoliczalne były jednak dawniej zadane blizny. Nadgarstki i stawy skokowe, jak też szyja i pas unieruchomione były metalowymi półobręczami przytwierdzonymi do stołu. Oczy anioła były zasłonięte, krew spływała strużkami z kącików jego ust na metaliczny stół i dalej na pochyłe podłoże, które odprowadzało ciecz pod ściany, gdzie ta znikała w niewielkich kanalikach...

W całym życiu żadne z nich nie widziało tylu blizn.

Anioł był zupełnie pozbawiony owłosienia na całym ciele. Usta wykrzywione miał w wyrazie gniewu, nie bólu. Całe ciało drżało, mimo swej niewątpliwej i widocznej na pierwszy rzut oka niedoskonałości. Jasnym było, iż zarówno ono, jak i jego umysł atakowane były wszelkiego rodzaju doznaniami.

Za stołem znajdował się pod ścianą rząd krzeseł dla zwykłych ludzi, niezajętych oczywiście. Po lewej stronie umiejscowiono stojak z wszelkiego rodzaju narzędziami tortur - strzykawkami, skalpelami, obcęgami, rozszerzaczami, wiertłami i innymi narzędziami, które w pełni rozumiała jedynie siostra Medalae. Po przeciwnej stronie na stojaku zawarto chyba większość znanych ludzkości i wywołujących nieprzyjemne efekty substancji chemicznych.

W czterech narożnikach pomieszczenia wartę pełniło czterech innych aniołów. W pancerzach wspomaganych, z opuszczoną bronią byli zupełnie cisi, zupełnie nieruchomi. Sprawiali wrażenie karmazynowych posągów o wygasłych oczach. Jasnym jednak było, że gdyby przesłuchujący popełnili jakiś błąd, aniołowie gotowi byli zgładzić obiekt dostarczający informacje, zanim wyrwie się spod kontroli. Oprócz nich równie posągowy wydawał się serwitor-skryba, czekający cierpliwie na słowa, które mógłby automatycznym piórem uwiecznić na pergaminie jako zapis z przesłuchania, wraz zapewne z jakiegoś rodzaju nagraniem dźwiękowym...

Przesłuchanie czas było...

- Zaczynamy? - nonszalancko zapytał żołnierza Piechoty Kosmicznej oddanego mrocznym bogom kronikarz Egzemplariuszy, gdy wrota zwarły się ponownie za przedstawicielami inkwizycji.

Axisgul

Ciemność i smród i ból.

Z trudem łapał oddech, czując każdy jeden rozedrgany mięsień, nadwyrężone nadludzkie ciało, przeciążone wysiłkiem, walką, obrażeniami i doznaniami.

I bólem.

Nie wiedział, gdzie jest, co robi, poczuł się skrępowany jakby przez okowy, był spełniony lecz zdezorientowany, wszystkie te uczucia na raz namalowane na tle bólu w jego umyśle, w jego duszy. Początkowo nie wiedział kim jest, co robi, tożsamość wdarła się siłą przez blokadę bodźców do jego świadomości. Z czasem przez wyważone wrota weszła także pamięć. Na krawędzi wzroku widział zaś obce sylwetki.

- Zaczynamy? - usłyszał głos.

pteroslaw 29-01-2012 02:25

Mostek krążownika uderzeniowego tętnił życiem i Ardor przypominał sobie nieliczne, ale równie sprawnie zarządzane krążowniki uderzeniowe jego zakonu, stacjonujące na Tytanie. Gdy tylko przegapił próg zdobionego bazaltowymi płaskorzeźbami portalu, wyszedł z błyskawicznej windy, która zawiozła go na jaśniejący od ekranów taktycznych pokład dowódczy, po którym przewijali się słudzy w błękitnych habitach, taktycy zakonni o widocznym okablowaniu czaszkowym debatowali, co do opcji taktycznych przy trójwymiarowych wyświetlaczach, zobaczył dopiero, jak widoczna była panika na mostku Quaere, o zabezpieczenie, którego walczyli.
Teraz Czarny Okręt niewątpliwie był daleko.

Poprzez boczny iluminator widać było przez przybliżenie autozmysłów bryłę imperialnego lotniskowca przejętego przez zdrajców, przed dziobem, którego zwinny i szybki Praeco Mortis halsował, salwami z burt rozrywając dziób niemal bezbronnej jednostki wroga, po bokach eskortowanej przez pojedyncze fregaty klasy Miecz. Sytuacja wydawała się opanowana i jedyne prawdziwe zagrożenie stanowił rój myśliwców, desperacko broniący przystępu Thunderhawkom. Z tego, co wiedział, Kruczy Gwardziści już dawno dokonali abordażu i właśnie czyścili okręt.

Ze wszystkich sylwetek na pokładzie dowódczym, dwie się wyróżniały: jedna w czerni typowej dla Kruczej Gwardii. Kapitan Manlaure zakuty był w swój kunsztowny, acz zupełnie czarny pancerz wspomagany, którego jedynymi przełamującymi barwę punktami były żółtopomarańczowe, jarzące się wizjery. Wygrawerowane płaskorzeźby i insygnia na zbroi pozostawały zupełnie niewidoczne. Hełm miał kształt dzioba charakterystycznego dla Mark “Corvus”. Mimo to wyglądał w nim dość imponująco, w czym pomagała jedyna niepraktyczna ozdoba - para kruczych skrzydeł zdobiąca hełm.
Druga osoba przez swoją biel jasno desygnowana była rangą konsyliarza. Choć jej pancerz nie był aż tak bogaty i dobrze wykonany, Astartes musiał przynależeć do grona oficerskiego szóstej kompanii. Obaj Marines ruszyli na spotkanie Ardorowi.

- Paladynie. - rzucił krótko, ale przyjaźnie kapitan - To dla mnie zaszczyt. Kontradmirał poinformował nas o waszym przybyciu, choć nie o jego celu. Jak możemy się przysłużyć?
-Bracia, potrzebuję wszelkiej dostępnej pomocy. Potrzebuję pancerza wspomagającego i broni, lub przynajmniej jednej z tych dwóch wymienionych.
- Myślę, że dysponujemy wszystkim. Nasza kompania od długiego czasu jest poniżej założonej siły. - wychrypiał przez vox-komunikator konsyliarz. - Jestem Modo tyrvike, paladynie. Dla mnie to również przyjemność. Ponieważ nasz... zbrojmistrz jest nieosiągalny, zajmę się waszą aprowizacją. Czego dokładnie potrzebujecie?
-Bracie.- Paladyn skinął głową z szacunkiem.- Potrzebuję pancerza wspomagającego, najlepiej świętego pancerza terminatorskiego, chodź tego zapewne nie posiadacie. Prócz tego, potrzeba mi broni energetycznej, jeżeli przypadkiem posiadacie, to broń nemezis.
Obydwaj Kruczy Gwardziści wymienili spojrzenia. Kapitan skinął im głową i wrócił do stołu taktycznego, Modo zaś wskazał Ardorowi, by ten udał się za nim i ruszył z powrotem do windy, by zaprowadzić go do kwater zbrojmistrza i zbrojowni.
- Pancerz wspomagany nie będzie problemem, dysponujemy nawet egzemplarzem Mark VIII, który nie znalazł zastosowania. Natomiast broń energetyczna może już być nieco trudniejszą kwestią, ale zobaczę, co da się zrobić. Na pewno jednak nie będzie to niestety broń Nemezis. Jaki jest wasz preferowany oręż, paladynie?
-W ciągu całej mej służby Imperatorowi, najlepiej czułem się mając u boku miecz.
- Kapitan dysponuje orężem, którego nie używa, jednak stanowi on relikwię zakonną z czasów Wielkiej Herezji... - winda błyskawicznie pokonała sześćdziesiąt metrów i po kilku sekundach drzwi się rozwarły, gdy byli kilka pokładów niżej. Konsyliarz poprowadził krętymi dla ochrony okrętu korytarzami, znając swój dom na pamięć.
Pokonując korytarze, Ardor zwrócił się do Moda:
-Jeżeli tylko użyczycie mi tego oręża, to przysięgam, że jego ostrze na nowo skąpie się w krwi demonów i zdrajców. Przysięgam też, że zostanie on zwrócony do waszego zakonu, bracie.
- Ja... - zawahał się rozmówca paladyna -Dysponujemy jeszcze jedną bronią, bardziej użytkową. Pierwszy sierżant nią dysponuje. Ma przeszłość z Ordo Xenos, ze szwadronami śmierci. Mógłby przyjąć relikwię w jej miejsce, jest najstarszym, poza mną, członkiem kompanii. Nie wiem jednak, czy kapitan wyrazi na to zgodę. - wzruszył ramionami Tyrvike - I, żebym się upewnił, metaforą, kogo dokładnie są demony? - pozwolił sobie na krótki śmiech.
-Bracie, demonem jest każdy, kto przeciwstawia się świętej woli Imperatora. Ja też mam pytanie. Jaką to bronią dysponuje pierwszy sierżant?
- Niezwykle sprawnym ostrzem energetycznym. Jeżeli chcesz znać moje zdanie, wykonane przy jakichś rozwiązaniach stosowanych w technologii Xenos. Miecz jest bardzo lekki, ma też niecodzienny kształt, ale jego wyważenie jest perfekcyjne. Raz miałem przyjemność dzierżyć tę broń. Jest prosta i mało ozdobna, jak wszystko w naszym zakonie, ale też jak wszystko, bardzo praktyczna. Jej pochwa jest wykonana z nieznanego mi stopu plastyku o lekkości szkła i twardości adamantu, co umożliwia parowanie ciosów. Prawdziwie mistrzowski wyrób.
-Bracie Modo, zaprowadź mnie do pierwszego sierżanta. Chciałbym obejrzeć tą broń.
- Za mną.

Pokonali kwatery ćwiczebne i kaplicę okrętową i przeszli do części z celami przeznaczonymi dla oficerów spośród braci. Zdecydowana większość wydawała się od dawna niezamieszkała i opustoszała. Nikogo nie było w całej sekcji.
Modo poprowadził paladyna wzdłuż korytarza, po którego lewej stronie widniał szereg gotycko łukowych, nieozdobionych włazów. Zapukał do drugiej celi od końca pancerną rękawicą.

Musieli odczekać niemal minutę, nim właz się rozwarł. Modo zaprosił paladyna gestem.

Cela nie była wielka. Nie było w niej niczego, co mogłoby przypominać posłanie czy leżankę. Na ścianie przeciwległej do drzwi, na regale ustawiony był rząd figurek świętych, wykonany z bazaltu. Prosty, płaski blaszany symbol Aquili ułożony był pomiędzy nimi, jedyną różnicą było, iż przedstawiał Kruka, nie orła.
Po lewej stronie ustawione były po sufit metalowe stelaże z wysuwanymi wielkimi regałami, na których ułożono różnego rodzaju boltery, pistolety, kilka rodzajów osobistej broni laserowej, różne wyspecjalizowane typy amunicji, tłumiki, celowniki laserowe, kilka typów granatów oraz trzy noże bojowe - jeden wykonany z pazura jakiegoś onegdaj żywego organizmu, jeden silnie ząbkowany imperialny wzór, chyba nawet normalny dla Gwardii, Cathachański, oraz jedno pozbawione rękojeści płaskie ostrze z adamantu, obok którego leżały opiłki i jakiegoś rodzaju ręczna szlifierka.

Po przeciwnej stronie, podtrzymywany również stojakami, znajdował się niemożliwy do pomylenia niebieski pancerz kronikarza z ornamentyką i symboliką Kruków. Nosił niedomyte ślady kamuflażu i krwi.

Sam sierżant klęczał na środku pomieszczenia, w pełnym pancerzu wspomaganym, zdobionym srebrzystymi wzorami Kruka. Miał także czarną pelerynę z białym symbolem zakonu. Liczne pieczęcie czystości, symbole wiary oraz dziwne drobiazgi - podarunki od żołnierzy z innych Zakonów z czasu służby w Szwadronach Śmierci - pokrywały niemal cały kunsztowny pancerz. Pod wieloma względami wyglądał zdecydowanie bardziej na kapitana niż, Astartes, którego paladyn zastał na mostku.

- Bracie. - głos miał surowy i niski. Powstał z klęczek. - Kim jesteś i jak mogę ci pomóc?

Ardor natychmiast dostrzegł wspomniane ostrze u jego pasa. Odpowiadało opisowi konsyliarza.

-Witaj Bracie. Jestem Ardor Domitianus, Paladyn Szarych rycerzy. Jestem tutaj na misji zleconej mi przez inkwizycję, zaś całe moje wyposażenie zostało niedawno stracone. Usłyszałem o dwóch potężnych ostrzach będących w posiadaniu, szlachetnego zakonu, jakim jest Krucza Gwardia. Jednym z nich jest artefaktyczne ostrze z czasów wielkiej herezji, drugie zaś dzierżysz ty, Bracie. Jak sam rozumiesz moje zadanie, jest misją najwyższej wagi. Nigdy bym o to nie prosił gdybym nie został zmuszony przez okoliczności, ale czy mógłbyś mi użyczyć swego ostrza bracie? Oczywiście zwrócę ci je, gdy tylko me zadanie zostanie ukończone.
- Modo, wyjdź. - rzucił młodszy z Astartes, gospodarz tego pomieszczenia. Konsyliarz bez słowa opuścił celę, właz zamknął się za nim.
- Ja i kapitan trwamy w nieporozumieniu. - bez ogródek poinformował paladyna Astarte. - Nie uzyskam relikwii jako zastępstwo, nasz zbrojmistrz potrzebowałby też wiele czasu na wykonanie innej broni, a wiem, że nie zdołałby dorównać... - na chwilę zamilkł, podchodząc do pancerza wspomaganego z kapturem psionicznym.
- Jakie to zadanie?
-Inwkizytorka Coirue wysłała mnie i kilku innych żołnierzy, by zlikwidować weterana wielkiej herezji. Sam wiesz bracie, że tacy jak on potrafią być przerażającymi przeciwnikami. Jeżeli zaś chodzi o to byś uzyskał relikwię jako zastępstwo, to może uda mi się przekonać kapitana by ci ją wydał.
- Umiesz korzystać z eldarskich ostrzy? - zapytał Kruk.
-Zostałem wyszkolony, tak by potrafić użyć każdej broni, jaka może być pomocna w wykonaniu mojego zadania.
- W rzeczy samej. Wierzę, że jesteś bardziej doświadczonym wojownikiem ode mnie, wskażę ci tylko kilka... technologicznych przewag tego typu oręża energetycznego. Wiem też, że to broń eldarskiego psionika i odpowiednia osoba mogłaby sprzężyć z tym umysł, ale nie gwarantuję prawdziwości tej możliwości.

Następne kilka minut upłynęło obu Astartes - Ardorowi i Sulminasowi Quane, jak się przedstawił - na omawianiu zasadniczych różnic imperialnej oraz obcej broni energetycznej. Technika cieć okazała się mieć mniejsze znaczenie, broń była zasilana w nieznany sposób i zdawała się generować pole zakłócające przy samym uderzeniu, jak też formować krawędź ostrza w momencie trafienia. Pochwa zgodnie z zapowiedzią nadawała się do parowania ciosów. Przy kilku prawdziwych walkach Ardor był pewien, że zdoła w pełni opanować broń.

Ardor spojrzał w oczy sierżanta:

-To zaprawdę piękna i śmiercionośna broń. Widać, że posługiwał się nią prawdziwy wojownik. Czy życzysz sobie abym porozmawiał z kapitanem, na temat użyczenia ci relikwii?

- Nie. Niech to pozostanie między nami. Nie zwracaj jej, to dar. - odrzekł sierżant - Zmuszę naszego zbrojmistrza do wspięcia się na wyżyny swych mizernych zdolności i wytworzenia nowego rodzaju broni do tego czasu zadowoli mnie tamta półka... - wskazał na regały zawalone amunicją do bolterów, bronią laserową i granatami.

-Dziękuję bracie. To naprawdę królewski dar. Niechaj Imperator wspomaga cię w walce.- To powiedziawszy Ardor wstał, pożegnała się z sierżantem, raz jeszcze, po czym udał się w poszukiwaniu Moda, tak dostęp do pancerza wspomagającego

Konsyliarz czekał na zewnątrz. Gdy paladyn wyszedł, stanął jeszcze w drzwiach.
- Pamiętaj, że jeszcze uda się do nas na dozbrojenie grupa inkwizycyjna. Musisz przygotować pancerz swojego brata dla ich kronikarza. - rzucił jedynie i gestem pokazał paladynowi, by podążał za nim, kierując się do zbrojowni. Odpowiedź od Quane’a nie nadeszła, jedynie gródź od celi się zasunęła.
Ardor ruszył za Modo.

Zbrojownia była niespodziewanie niewielkim pomieszczeniem, ale w pełni przypominała tę z Czarnego Okrętu, choć zdecydowanie mniej miejsca przeznaczono na indywidualny ekwipunek. Każdy brat musiał broń i pancerz trzymać we własnej celi i o nie dbać. Tutaj znajdował się sprzęt zbiorowy, amunicja, granaty...
...a także ważniejszy ekwipunek, pozostawiony przez umarłych.
W głębi pomieszczenia, które rozciągało się dalej korytarzem, po obu stronach stały szeregi pancerzy wspomaganych, głównie Mark IV i Mark VI. Praktycznie nie było powszechnie stosowanych i nowocześniejszych Mark VI.
Za to, jak zapowiedział konsyliarz, znajdowała się tutaj zbroja wzoru ósmego, jedna.

- Wybierz sobie, a pomogę ci przywdziać... - rzucił konsyliarz, szukając niezbędnych narzędzi i podając Ardorowi jedną z zasilających pancerze wspomagane baterii atomowych.
-Myślę, że odzieję się w pancerz mark VIII który był wspomniany.

Gdy tylko pancerz znalazł się na paladynie, Ardor chwycił miecz i ruszył w kierunku sali, w której mieli przesłuchiwać wyznawcę chaosu...

Darth 01-02-2012 00:35

Gregor rozmyślał. Po raz kolejny przeżył bitwę, jak tysiące razy wcześniej. Prychnął pod nosem z irytacją. 600 martwych Kriegan. Ocalał jeden na siedmiu, i tylko dwóch poruczników. Mogło być gorzej. Przetrwało wielu z bardziej elitarnych od pionierów inżynierów, jak i Eskel. Kompania będzie wyłączona z walki na czas kampanii, ale będzie mogła pełnić role wspierające, gdy zaś z Krieg nadejdą uzupełnienia będzie mogła być bez problemu odbudowana. Krieg miało w końcu nieskończone zasoby ludzkie. Twarz zdradzieckiego pułkownika nie wydała mu się znajoma, nie przypominał jej sobie z danych wywiadu. Spoglądając na lądującego Thunderhawka czynił w myślach plany na później. Rekomendacja o jak najszybsze przywrócenie Eskela do służby, z użyciem bioniki, jeśli będzie trzeba. Rekomendacja szkarłatnego medalionu dla pilota Strzały-3. Mimo że nie wiedzieli co stało się z pilotką, należało jej się uznanie za jej czyny. Sprawdzić co z resztą regimentu i przygotować plany do podbicia podziemnej części miasta. Usłyszawszy żądanie przybycia do admirała prychnął z niesmakiem.
- Właśnie przełamałem impas na froncie. Powinniśmy uderzać póki wróg nie zorientował się co się dzieje i nie dostosował swojej strategii - westchnął ciężko. Ta dwójka budziła w nim niepokój. Ale kiedy ktoś był tak stary i widział tyle co nasz lord komisarz, przestawał się przejmować drobnymi szczegółami. Widział o wiele bardziej niepokojące rzeczy niż ta dwójka. - Dobrze. Załatwmy sprawę z admirałem szybko, chcę jak najwcześniej wrócić na front i spróbować zakończyć tę potyczkę raczej szybko.
Na słowa lorda komisarza, przyozdobiony laurami hełm anioła natychmiast odwrócił się by spojrzeć mu prosto w oczy, jak głowa drapieżnego ptaka, który namierzył ofiarę. Chciał chyba wypowiedzieć jakieś słowa, jednak bez gestu, poprzedzenia czy powstrzymania go sygnałem determinującym wyższość w hierarchii, przemówił nieznajomy z twarzą za welonem.
- Natarcie zostało wznowione, przez wszystkie wycofujące się jednostki, jak też nakazane otoczonemu wzdłuż Profundii Legionowi. Kontradmirał potrzebuje waszej ekspertyzy w znacznie delikatniejszej sprawie, lordzie Malrathor...
- Siły specjalne. Wywiad imperialny. - jak gdyby zobligowany wewnętrznym imperatywem, anioł aktywował z trzaskiem vox-głośnik hełmu by doprecyzować słowa dysponującego łagodnym tonem towarzysza.
- Inkwizycja. - skwitował ostatni, przenosząc, zdawałoby się - z welonem niemożliwym było to potwierdzić - wzrok na medyka, w geście równie drapieżnym, jak ten wykonany wcześniej przez Egzemplariusza.
- Rozumiem. - Gregor skinął głową, spokojniejszy. Mógł prawdopodobnie założyć że teraz, gdy kryzys się zakończył, gwardia poradzi sobie przez jakiś czas bez niego. No i, to nie będzie pierwszy raz gdy wywiad i inkwizycja proszą go o ekspertyzę. Był jednym z najbardziej doświadczonych oficerów imperialnych, a w swoim czasie wykonał kilka misji infiltracyjno-wywiadowczych, także dla inkwizycji. - W takim razie ruszajmy bez zwłoki.
- Jakie jest twoje imię...? - na końcu wypowiedzi tembr delikatnego głosu zadrżał, ucinając nieme “sługo”. Niedopowiedzenie było jednak zasugerowane i oczywiste w tonie i intonacji, nawet dla medyka, zwłaszcza liczącego sobie tyle lat. Anioł w tym samym czasie pokazał, by podążać za nim i ruszył z powrotem w stronę kanonierki.
Gregor ruszył razem z Astartes do Thunderhawka. Pewna sprawa prawie od razu przyszła mu na myśl - Bracie-sierżancie, czy pułkownik Ryze powrócił z misji zwiadowczej? Czy statek inkwizycji został odnaleziony? Przez ostatnie godziny pozbawiony byłem jakichkolwiek informacji na temat sytuacji w systemie. Co działo się kiedy ja byłem uwięziony na tej zapomnianej przez Imperatora planecie? - Lord komisarz zapytał spokojnym i uprzejmym tonem. Już dawno odkrył że w kontaktach z Aniołami Śmierci Imperatora trzeba być ostrożnym. Chociażby za swoje zdolności i możliwości bojowe, byli oni godni szacunku.
John odpowiedział, nie tyle oburzony co zaskoczony pytaniem wprost do niego - John Trax - rzucił i ruszył za tytaniczna postacią marine.

- Wiele wydarzeń miało miejsce. - postać o twarzy przesłoniętej welonem ruszyła za prowadzącym sierżantem Piechoty Kosmicznej, idąc pomiędzy lordem komisarzem a medykiem.
- Okręt inkwizycji pojawił się bliżej centralnych planet. To nastąpiło wkrótce po tym, gdy Astartes ruszyli w stronę planety-stolicy, nieść pomoc Mrocznym Aniołom, którzy wciąż gdzieś tam są. Po drodze natrafili na okręt, który miał brać udział w pacyfikowaniu zajmującej Mroczne Anioły rebelii... wydarzenia na długo sprzed naszego przybycia tutaj.
- Moi bracia i Krucza Gwardia natarliśmy na okręt. To “Zbawienny”, lotniskowiec klasy dyktator. - wtrącił sierżant.

- Podejmij opowieść, bracie-sierżancie. Nie znam szczegółów.

- Wkrótce po wysłaniu kanonierek i osłaniających je myśliwców i bezpośrednim ataku, auspexy wykryły dziesiątki jednostek wielkości krążowników pojawiających się w systemie, całą armadę. Po pewnym czasie miało się okazać, że to jedynie zasłona, jednak gdy nasze skanery zostały poddane... temu zabiegowi, prawdziwe zagrożenie prześlizgnęło się niezauważone.

- Okręt chaosu. Krążownik klasy Ubój. Co najmniej dziesięć tysięcy lat, najpewniej pamiętający Herezję... - wyszeptał zakapturzony, odwracając się do medyka - Byliście kiedykolwiek uczeni historii przez matkę, żołnierzu?



- Wykonał salwę z maksymalnego dystansu. - ciągnął anioł, gdy podchodzili już do włazu desantowego Thunderhawka. Wnętrze, przedział pasażerski, był pusty. - Oczywiście tarcze powstrzymały trafienia. Zaczął nam uciekać kierunku przeciwnym do gwiazdy, centrum układu. Wtedy pojawił się Czarny Okręt.

- Tuż poza bezpośrednią strefą walki. Słudzy Mrocznych Potęg nie wahali się jednak. Zdawali się wiedzieć, że niewielka część załogi przetrwała pobyt w Osnowie. Miał miejsce sabotaż i działanie potężnych sił w Osnowie, wymierzone w jednostkę. Krążownik wroga, znacznie szybszy od naszych jednostek, nawet lekkich krążowników Astartes, staranował Czarny Okręt. Wkrótce potem zniknął ze wszystkich skanerów.

- Kontradmirał potwierdził, że wie, iż na pokładzie znajdowały się składy torped cyklonicznych, dostatecznie wiele, by dokonać Exterminatusa na każdej planecie. Musiał działać szybko. Podzielił całą formację na niewielkie grupy eskortowców stacjonujące przy planetach, lekkie krążowniki krążą między planetami centralnymi. Wolne eskortowce również pozostają mobilne. Wprowadzono nawet Protokoły Abridala.

- Niewielka grupa z załogi przetrwała te wydarzenia, szczęściarze w pobliżu kapsuł desantowych... - podjęła postać w habicie - Niewielki oddział przybocznych inkwizycji, który poinformował o wielu z tych wydarzeń i jest związany z waszą misją... i ja.

Gregor przetrawił informacje - Więc podsumujmy. Czarny Okręt zniszczony. Skład torped cyklonowych w rękach wroga. Większość, jeśli nie wszyscy szarzy rycerze martwi. - pokiwał głową z rezygnacją. - I to wszystko na samym początku kampanii. Pamiętam może trzy czy cztery bardziej paskudne sytuacje w całej mojej karierze. - zastanowił się przez chwilę - Czego w takiej sytuacji chce ode mnie admirał? I czym są Protokoły Abridala? Znam pobieżnie większość procedur marynarki, nigdy jednak o nich nie słyszałem. Zgaduję że zostały nazwane po kapitanie Abridalu, z czasów Wojny Gotyckiej?

- Czarny Okręt nie został zniszczony. Przechwycili go abordażem. Torpedy są gotowe do użycia, a oba okręty zniknęły z auspexów. - wyjaśnił mężczyzna w habicie, gdy wchodzili na zaciemniony pokład kanonierki - Stąd stosowane są protokoły.

- Kapitan Abridal był dowódcą Płomienia Czystości. Podczas decydującej bitwy o sektor Gothic, kiedy Eldarowie udostępnili swoją... mobilność imperialnej flocie, przygotowano zasadzkę w systemie Schindlegeist.

- Abbadon po trzech dniach walki postanowił wykorzystać przechwycone wcześniej Obsydianowe Fortece. Wykorzystał je, by jak wcześniej wykorzystać ich uzbrojenie do przekształcenia gwiazdy w supernową. Kapitan Abridal nakazał przekazać całą moc do tarcz swojego okrętu i wleciał prosto w promienistą broń Fortecy.

- Okręt został anihilowany, ale siła uzbrojenia nie wystarczyła do zniszczenia gwiazdy. Zanim Fortece ponownie przygotowały uzbrojenie, admirał Ravensburg nakazał pełne natarcie i krwawej walce pokonano wroga. - dokończył opowieść Anioł.

- Ustanowiono Protokoły Abridala. W razie odpalenia torped cyklonicznych w planetę, kapitanowie eskortowców mają... staranować je. Odpowiednie rozkazy przekazano wszystkim komisarzom floty.

- Rozumiem. W takim razie, ruszajmy bez zwłoki. W dalszym ciągu nie otrzymałem jednak odpowiedzi na moje drugie pytanie. Czemu admirał potrzebuje mnie akurat teraz? - To pytanie nie chciało opuścić Gregora - A, nieważne. Zamiast dyskutować o sprawach które już się wydarzyły i na które nie mamy wpływu, pomyślmy o przyszłości. Jedna tylko rzecz mnie zastanawia. Mówicie że ocalała część załogi Czarnego Okrętu. Czy są wśród nich członkowie triumwiratu? Na tę sprawę, czy jesteśmy pewni że wśród ocalałych nie ma zdrajców? Wydaje się nieprawdopodobne by okręt pełen szarych rycerzy i innych współpracowników inkwizycji mógł zostać zdobyty tak łatwo bez pomocy z zewnątrz.

- Jak już mówiłem, nastąpiło rozdarcie rzeczywistości. Dziewięć dziesiątych załogi nie dożyło tego abordażu. - kontynuował mężczyzna w welonie. Obaj jego towarzysze odczuwali niewysławialną i niewytłumaczalną odrazę do niego, a zamknięcie się klapy Thunderhawka i powolne wznoszenie nadały temu posmaku klaustrofobii.
- Nie mamy informacji o ocalałych z Triumwiratu. Dochodzą nas informacje o śmierci, pewnej śmierci jednego z inkwizytorów, do potwierdzenia. Ocalali szturmowcy podobno odzyskali ciało. Nie wiemy nic o zdrajcach i dlatego cała grupa ocalałych poddana pozostanie kwarantannie, za wyjątkiem dowództwa szturmowców inkwizycji, którzy oddani zostaną tymczasowo Kruczej Gwardii do dyspozycji przez wzgląd na ich przeszłe powinowactwo.

Anioł milczał, zaś postać w welonie westchnęła. Wydawała się cały czas patrzeć na Traxa, choć oczywiście welon przesłaniał oczy. I widok, jeżeli o to chodzi. Mówił jednak nieustannie do Gregora.

- Pewność mamy jednak co do lojalności niewielkiej grupy ze świty Triumwiratu, którą inkwizytorzy wysłali technologicznie maskowanym przed auspexami kutrem orbitalnym. Ta grupa otrzymała zadanie stanowiące obecnie priorytet dla kontradmirała. Sir Dronamraju chce, abyście przejęli dowodzenie decyzyjne. Wyznaczono już głównego analityka taktycznego i osobę decyzyjną odnośnie eliminacji waszego celu. Ta misja... jest jedynym powodem, dla którego tutaj jesteśmy. Strategiczne zwycięstwo nie jest aż tak ważne.

- Dobrze, w takim razie poczekamy do spotkania z admirałem po więcej szczegółów. Nie mam więcej pytań i dziękuję z szczere odpowiedzi.

- Nie będzie żadnego spotkania. Możecie skorzystać z łączności Thunderhawka, jeżeli macie do niego osobiście jakieś pytania. Życie kontradmirała jest bezpośrednio zagrożone. - dokończył ich informator, po czym położył dłoń na ramieniu Traxa.
- Rozumiesz wszystko, prawda?

Eskel, którego ułożono na jego płaszczu pod ścianą wydawał się nie kontaktować, dopiero teraz zdali sobie sprawę, że chyba stracił przytomność lub usnął... najpewniej przed rozpoczęciem rozmowy.

- Tak jest - rzekł John przyglądając się wysokiej postaci i czując na karku niewytłumaczalne mrowienie - możecie na nas liczyć - nie wiedział co jeszcze mógłby dodać, wiec zaczął jedynie z zainteresowaniem przyglądać się milczącej postaci space marine’a, głównie po to by robić cokolwiek.

- W takim razie chciałbym z nim porozmawiać. Mam parę pytań dotyczących praktycznego wykonania zadania. - Gregor zastanowił się przez chwilę - Chyba że wy macie pełen dostęp do informacji dotyczących tej misji, informacji na temat zespołu którym będę dowodził i możliwość wydawania poleceń w razie gdyby moje sugestie lub pytania tego wymagały?

- Naturalnie, jednak gdybyście mieli jakiekolwiek wątpliwości do mojej prawdomówności... - rozmówca przeniósł wzrok na Gregora - Kontradmirał rozwieje wszelkie wątpliwości.

- Jesteś częścią tego? - anioł skierował pytanie do Traxa.

- Częścią.. e.. tego? Jestem, ze sto pierwszej Cadianskiej.. - rzekł zaskoczony spoglądając w górę na Astartesa.

- Operacji. - lakonicznie doprecyzował swoje pytanie anioł.

- Na to wychodzi - dodał John.

- Dlaczego ty? - ciągnął sierżant weteran, spoglądając z góry na medyka. Jego głos był nieco łagodniejszy, niż przy przekazywaniu instrukcji wcześniej. Najwyraźniej zadowolony był, że wraca do braci.

- Najwyraźniej uznano mnie za najbardziej doświadczonego - rzekł Trax po chwili - Mam już dość spore doświadczenie - wzruszył ramionami - wykonuje swoja prace i nadal żyję, to chyba wystarczające kwalifikacje - dodał - Zaszczytem jest możliwość przyczynienia się dla sprawy ludzkości. - w duchu pomyślał ze lepiej przysłużyłby się ludzkości łatając rannych kilkanaście mil poniżej ale nie śmiał tego powiedzieć wiec tylko uśmiechnął się gorzko.

- Jesteś bardzo wiekowy na żołnierza Gwardii Imperialnej. Wiek to jednak nie wszystko. Przeszedłeś test, któremu niewielu by podołało. - anioł skinął głowę w stronę rozmówcy Gregora - Zdajesz się być w stanie wytrzymać jego obecność. Musisz posiadać niezwykle silną wolę, lub Imperator... uśmiecha się do Ciebie szeroko.

Trax zerknął zdziwiony na wysoka postać którą wskazał Astartes - Imperator musi być mi przychylny - uśmiechnął się John - I miejmy nadzieje ze będzie tez podczas trwania tej operacji - dodał - zastanowił się chwile - kim on jest? - spytał - oczywiście, jeśli możesz udzielić mi tej informacji.. - zwrócił wzrok na space marine’a

Anioł długi czas w milczeniu patrzył medykowi w oczy. W końcu nachylił się do niego, odpowiedź emitowana była vox-głośnikami na bardzo cichej częstotliwości, ciszej niż gdyby ktoś szeptał...

Trax uniósł brwi, najwyraźniej zdziwiony. Rzucił przeciągle spojrzenie w kierunku dwóch rozmawiających postaci, po czym szybko odwrócił głowę znów pogrążając się w rozmowie z górującym nad nim Astartesem.

Po chwili jednak anioł ponownie się wyprostował i spoglądał dalej w pustkę, z typową dla siebie lakonicznością. Na chwilę mężczyzna z twarzą za welonem spojrzał w jego stronę i przeniósł wzrok na medyka, ale szybko wrócił do rozmowy z lordem komisarzem.

John skinął głową i spojrzał wyczekująco na dwie rozmawiające postacie.

- Zacznijmy od najważniejszego. Zespół. Ile osób liczy, kim są jego członkowie. Potrzebuję poznać ich możliwości. I jedno z moich najważniejszych pytań: czy jestem ograniczony do ludzi których mi dacie, czy też mogę dodać kilku żołnierzy, o których wiem że są nadzwyczaj kompetentni?

- Poza nim? - zamaskowany wskazał na towarzyszącego im medyka.

- Owszem, poza nim. Mam nazwiska co najmniej trzech ludzi z mojego własnego regimentu, których mogę użyć. Wszystko zależy od limitu czasowego. Każdy z nich to weteran, mający co najmniej 15 lat doświadczenia bojowego, co w jednostce mojego typu mówi samo za siebie. Pytanie czy pozwolicie mi ich wziąć.

- Będziecie dysponowali statusem Omega. Cała ta armada i dwadzieścia pułków przybyło tutaj, by wykonać to zadanie. Skoro kontradmirał uznał was, lordzie, za kompetentnych decyzyjności organizacyjnej, nie będę oponował. Musicie jednak wiedzieć, że dobrane jednostki... Służba Triumwiratowi była dobrym przygotowaniem. Skuteczność bojowa to nie wszystko. Misja, z tego co mi powiedziano, będzie testem odwagi, siły woli, odporności nie ciała, ale poczytalności. Testem wiary. Ponadto wybrano dowódcę z doświadczeniem w operacjach specjalnych, ponieważ będziecie dokonywać najbardziej niekonwencjonalnych działań, być może pośród nieświadomej ludności cywilnej.

Teraz nadeszła kolej Gregora żeby się uśmiechnąć - To nie jest pierwszy raz kiedy wykonuję tego typu zadania. Ci ludzie są wachmistrzami. Każdy z nich został osobiście zarekomedowany przeze mnie. Przeżyli oni kampanie oblężenia planety-fortecy Opitar, każdy z nich zna dobrze horrory chaosu. Żelazna siła woli jest jedną z cech charakterystycznych Kriegan. Oprócz tego... w przeciwieństwie do większość Kriegan, ci mają dość własnego charakteru by nie wyróżniać się w tłumie. Każdy z nich jest najlepszy w swojej dziedzinie. Wykonywali pracę dla Inkwizycji wcześniej, także w czasie oblężenia Opitaru. Każdemu z nich zaufałbym własnym życiem. I mimo że nie wątpię w kompetencje współpracowników Triumwiratu, chciałbym mieć tych ludzi przy sobie. Wiem że nie zawiodą, a strzeżonego Imperator strzeże. - Lord komisarz zastanowił się przez chwilę. - Nazwiska i numery: Alfred Eckstein 12840264, 3 kompania, 1 pluton. Isaak Schmidt 28462246, 4 kompania, 6 pluton. Leon Kastner 39571237, 5 kompania, 3 pluton. Oskar Luft 93741349, 9 kompania, 2 pluton. Jeżeli mam wam prowadzić waszą operację to chcę tych ludzi.

- Otrzymacie ich. Musicie jednak wiedzieć, że na czas tej operacji typowe struktury są rozhierarchizowane. Nie chciałbym... by obecność lojalnych podkomendnych wpłynęła na decyzyjność innych członków grupy. - dość jasno wyraził swoje obawy osobnik w czerni.

- Nie wpłynie. Każdy z nich jest najpierw lojalny w swoich obowiązkach co do Imperatora, a dopiero potem do mnie. Jeśli reszta członków grup jest kompetentna, nie widzę powodu dla którego nie moglibyśmy nawiązać owocnej współpracy. Co sprowadza nas do mojego następnego pytania: kto już jest częścią grupy? Prosiłbym o dokładny opis ich kompetencji, jak i wad czy braków jakie mogą posiadać.

Darth 01-02-2012 00:37

Grupa liczy pięcioro ocalałych, osobiście wybranych przez inkwizycję, może z jednym wyjątkiem, ale nawet on zdaje się być częścią jakiegoś niewyobrażalnie wielkiego programu monitorowania jednostek Gwardii... Siostra szpitalnik Aleena Medalae z Zakonu Spokoju; Ardor Domitianus, paladyn Szarych Rycerzy i ich jedyny ocalały; Borya Volodyjovic, ochroniarz z przeszłością w regimencie Vostroyańskim z którym zdobywaliście to miasto; Orientis, kronikarz... - na chwilę mężczyzna w welonie się zawahał, chciał coś powiedzieć, ale machnął ręką, dając do zrozumienia, że skupi się na tym gdy przyjdzie do omawiania osoby - I wreszcie dowódca operacyjny, kapitan Sihas Blint, który w zasadzie jest oficerem 42giego Elysiańskiego, który również brał udział w ataku na miasto i w momencie rozdarcia rzeczywistości przebywał na Czarnym Okręcie z ciekawych przyczyn...
- Od kogo zacząć?

- Blint. - powiedział bez chwili wahania Gregor - Jeśli jest oficerem operacyjnym, to czyni go drugim w łańcuchu dowodzenia. Ma największą ilość obowiązków, jak i najlepszą pozycję do spartolenia czegokolwiek.

- Jego kompania dokonała pierwotnego zrzutu na Profundii... Desant się nie udał, nie zdobyli przyczółka. Nie muszę mówić o konsekwencjach, wybili ich w pięć minut. Blint był jednak uwięziony w piekle na Czarnym Okręcie i wyszedł z tego tylko i wyłącznie z lekkim zatruciem gazem, gdy odnalazł Triumwirat i pomógł go chronić.
- Wielokrotnie sprawdzany przez inkwizycyjne sztaby dowodzące w ramach jakichś operacji jego pułkowi. Rozmawiał z wieloma inkwizytorami i był sprawdzany pod kątem zepsucia, spaczenia, degeneracji, potępienia, oddawania czci Mrocznym Potęgom. Nigdy nic mu nie udowodniono. Przyczyny są dwojakie, już je podaję.
- Ponad dziesięć lat temu, kiedy był porucznikiem, jego regiment skierowano do pacyfikacji buntu, który przerodził się w powstanie heretyków. On i jego przyjaciel, a wedle pewnych źródeł, kochanek, Tal Kastor, wówczas sierżant, zostali odcięci za liniami wroga, znajdując się w metropolii, bez sprzętu, amunicji, wsparcia powietrznego. Schwytano ich i szykowano do poświęcenia w jakimś rytuale związanym z kultem krwi. Sierżanta Tala nie odnaleziono. Sierżanta Blinta próbowano ocalić, snajper namierzył jego pozycję. Planowano go zabić aby oszczędzić mu cierpień, ale zanim doszło do rytuału, uwolnił się i zabił dwunastu napastników nie dysponując bronią, poza rytualnym nożem jego niedoszłego oprawcy. Szok psychiczny i trauma zaowocowały rozwiniętą chorobą psychiczną, widzi rzeczy, których nie ma, ale jest w stanie je odróżnić na tyle, że zdaje się funkcjonować normalnie i być ekscentrykiem ledwie. Jednak jasno stwierdzono, że uraz psychiczny odpowiada za... dziwne rzeczy, które badający go psionicy widzieli jego oczyma.
- Bezpośrednio po jego uratowaniu, wobec braku inkwizycji i nieufności wobec jego ocalenia, nieznający go dowódca SOB, nie znając jego ekstremalnych zdolności bojowych, kazał go rozstrzelać. Wieczorem, tego samego dnia, kiedy na miejsce przybyli Elizjanie było już po wszystkim: SOB ruszyli dalej, a Blint wygrzebał się z grobu i opatrzył rany. Nie wiedział też co się stało i dopiero relacja oficera SOB wykazała, co miało miejsce. To kolejny powód dla badań inkwizycyjnych, ale prześwietlono go na wszystkie strony i nic nie znaleziono.
- Kapitan Blint jest oficerem kompanii specjalnego zwiadu, wielokrotnie miał do czynienia z infiltracją, walką miejską, poszukiwaniem celu, organizacją zasadzek i działaniem na terenie wroga. Ponadto on i Tal Kastor cieszyli się legendarną opinią we własnym regimencie. Ograniczmy się do tego, że zabicie tych dwunastu uzbrojonych kultystów nożem nie było pierwszym wypadkiem odniesienia niezwykłego zwycięstwa.
- Sihas Blint egzystuje mimo swojej choroby. Wygrzebał się z grobu. Był edukowany w rodzinie szlacheckiej na bogatej Elizji. Prawdopodobnie powstrzymać go jest w stanie jedynie śmierć przed podjętym zadaniem, ale wypadek z rozstrzelaniem wydaje się wskazywać co innego.

- Pytania? Kto następny?

- Jeżeli mówicie że Blint może pracować bez problemów pomimo swojej choroby, zaufam waszej opinii. Przejdźmy zatem do Astartes. Orientis, na początek.

- Orientis to kronikarz o bardzo szerokim wachlarzu możliwości. Posiada także wiedzę związaną ze swoją specjalizacją, wie niemal wszystko co się zachowało o czasach Wielkiej Krucjaty i Herezji Horusa, posiada zatem specyficzną wiedzę o... źródle największych wrogów Imperium.
- Psionicy wyrazili to tak, że dysponuje energią Osnowy z niezwykłą biegłością. Jest elastyczny i nie zagrażają mu jej naturalne byty. Prawdopodobnie także jest odporny na wpływy zagrożeń Spoza.
- Jest niezwykle inteligentny... co czyni go jednak niepodobnym do innych Astartes. Przeprowadzono na nim eksperyment dotyczący pamięci genetycznej na podstawie obcego materiału genetycznego. Wyników nie znam, ale efekt jest taki, że sam zainteresowany jest przekonany, że w Osnowie zagubił się w czasie. Twierdzi też, że przynależy do renegackiego Legionu z czasów zanim ten zdradził, Tysiąca Synów. W istocie jest kronikarzem Krwawych Kruków. Po eksperymencie jego mentalność była zupełnie niestabilna, dlatego zahibernowano go na ponad stulecie. Obecnie jest jedynie... nie zachowuje się z godnością i rezerwą typową dla Aniołów Śmierci.
- Przed eksperymentem łączyło go z inkwizytor Locannah Coirue nieznanej formy powinowactwo. Kontradmirał zignorował kwestię, mnie nie udało się nic ustalić, zwłaszcza, że inkwizytorka najpewniej już nie żyje.


- Teraz paladyn Domitianus, jak sądzę? A ty słuchaj. - łagodny głos zwrócił uwagę Johnatanowi.

- Oczywiście - rzucił John

- Wspomniałeś że nie zachowuje się jak inni Astartes. Jak rozumiem wpływa to tylko na jego charakter, nie zaś na kompetencje bojowe, i inne? Jeśli odpowiedź brzmi tak, to owszem przejdziemy teraz do Paladyna.

- Brzmi...
- Ardor Domitianus to doświadczony paladyn. Jego przetrwanie nie jest zaskoczeniem. To potężny wojownik o niezłomnej wierze. Być może jednak w zbytnim stopniu jej zawierza.
- Przestrzega swojego kodeksu. Jest jednym z najlepszych wojowników Imperium. To on ma po przygotowaniu wszystkiego podjąć decyzję, czy atakujecie wasz cel, czy wstrzymujecie się. O ile zasadzka nie powiedzie się w stu procentach, jego pierwszym priorytetem jest zgładzenie waszego celu.
- Paladyn z racji swojej godności jest arogancki. Wpływa to na jego problemy z subordynacją. Za jedynych przełożonych uznaje własnych mistrzów zakonu oraz inkwizytorów Ordo Malleus. Przystał w rozmowie z samym kontradmirałem na podział dowódczo-hierarchijny wymagany przez misję, ale jako indywidualista może być trudny do opanowania. Jednak jeżeli cokolwiek pójdzie nie po myśli, jest on pierwszą i najważniejszą obroną dla waszej grupy. Jest w stanie pokonywać Traitoris Extremis. Nie muszę dodawać nic więcej.

- Czekam na pytania.

- To sprowadza nas do następnej kwestii. Jak rozumiem Astartes podlegają na czas operacji moim rozkazom, tak? Ponieważ mimo że nie wątpię w kompetencje zarówno kronikarza Orientisa jak i paladyna Dominiatusa, nie są oni doświadczeni w operacjach specjalnych. Wolałbym by nie kwestionowali moich decyzji na każdym kroku.

- Organizacją operacyjną zajmuje się kapitan Blint. Wy podejmujecie główne decyzje dotyczące podziału zadań i kierunku waszych poszukiwań. W tej materii Astartes podlegają waszym rozkazom. Podobnie jak wszyscy pozostali. - wyjaśnił rozmówca komisarza.

- Dobrze. W ten sposób mogę pracować. Teraz poproszę o dossier siostry Aleeny, a następnie Boryi. Potem przejdziemy do samego zadania.

- Siostra Medalae jest doświadczonym medykiem, na oko niewiele młodszym od tego. - od niechcenia mężczyzna wskazał na Traxa - Posiada szeroką wiedzę w zakresie złożonych urazów, biologicznych implantów, funkcjonowania ciała, biologii Astartes. Inkwizycja zatrudniła ją w tej roli, oraz jako wyspecjalizowanego oprawcę do przesłuchań.
- Kluczem było połączenie zdolności i wstręt do zadawania bólu... współczucie. Inkwizycja nie potrzebuje nieokrzesanych rzeźników, ale osoby, które wypełnią polecenia w pełnym wymiarze i zatroszczą się o obiekty przesłuchań w sposób zapewniający im najdłuższą przydatność.
- Szpitalniczka posiada podstawowe wyszkolenie bojowe Sororitas, ale walka nie jest jej zadaniem. Otrzymała ona próbkę genetyczną waszego celu i ma potwierdzić zgon. To ekstremalnie ważne, zbyt wiele razy cel uznawano za zabity by pojawił się kilkanaście lat później. Ponadto udzieli ona niezbędnej pomocy członkom grupy lub pomoże wydobyć z obiektu informacje. Nawet w tej chwili zajmuje się tym, cały oddział przebywa na pokładzie Łzawiciela, okrętu Egzemplariuszy, gdzie przesłuchują jeńca.
- Posiada nienaganny kodeks etyczny, stawiający dobro pacjentów ponad wszystko. Była skłonna do... wielkich poświęceń, byle zapewnić bezpieczeństwo swoim pacjentom na Czarnym Okręcie.
- Można zakładać, że jest osobą bystrą i inteligentną, nieprzeciętny umysł skrywającą pod skromnością i wiarą. Brak cech fanatyzmu, na pewno daleko jej do tchórzostwa. To ona wskazała możliwe powiązanie pomiędzy abordażowaniem Czarnego Okrętu a obecnością torped cyklonicznych i jej determinacja doprowadziła do ostrzeżenia kontradmirała i całego zgrupowania floty.

- Pytania?

- Brak. Przejdźmy zatem do ostatniego członka grupy. Borya Volodyjovic, Vostroyanin.

- Borya jest prostolinijnym, prostodusznym żołnierzem, Pierworodnym Vostroyi. Jest oddany tradycji, ma się za szlachcica, przypomina slovyian z zapisków historycznych Czasów Antycznych. Z wyszkolenia jest operatorem miotacza plazmowego, po prawdzie, dowolnej broni plazmowej, szablistą. Jego podstawowe zalety to lojalność, absolutna względem Imperatora, oraz niepozorność. Jest znacznie silniejszy niż wygląda... sami wiecie, lordzie komisarzu, z jakiego ekwipunku Vostroyanie korzystają, i wreszcie, mało kto spodziewałby się dostrzec pod tę powłoką zdolnego intryganta-dyplomatę zdolnego niepostrzeżenie wtopić się w środowiska arystokratyczne. Został zwerbowany do inkwizycji na Agripinaa, bardzo niedawno, więc ma niewielkie doświadczenie w kwestiach inkwizycyjnych, ale otrzymał gruntowne przeszkolenie. Niewielu rzeczy się boi, ale nigdy nie panikuje. Może mieć jednak pewien problem z alkoholem...

- Aha. Nie obchodzi mnie co robi w czasie wolnym, ale jeśli będzie pił na służbie, pożałuje. Widzę że zebrany zespół jest kompetentny. Chcę żebyście jak najszybciej zebrali wachmistrzów o których wam wspomniałem. Jest pewny ich kwalifikacji i, biorąc pod uwagę zebrane talenty, każdy z nich będzie doskonałym uzupełniłem drużyny. Teraz, przechodzimy dalej. Wspomnieliście że zadaniem jest przeprowadzenie zamachu. Czy mógłbym otrzymać więcej szczegółów na temat samego zadania?

- Oczywiście, choć przepastne zarchiwizowane dane zostaną wam udostępnione na dyskach kryształowych, wraz z portem cogitatora. Wcześniej mogę jednak wspomnieć, iż współpracujący w tej sprawie kapitan Amonlos Manlaure z Kruczej Gwardii obiecał własnego człowieka... wsparcie technologiczne do tej sprawy. Chwilowo jest jednak nieosiągalny. Nazywa się Haajve Sorcane i współpracował w przeszłości z Triumwiratem. To była owocna współpraca.
Gregor uniósł brew - A dlaczegóż to jest nieosiągalny? I skoro już przy tym jesteśmy, czy będzie osiągalny?

- Będzie niewątpliwie. Myśleliśmy, że zginął gdy fregata zwiadowcza Cichacz została zniszczona w ataku sabotażystów... Jednak w jakiś sposób wespół z ocalałymi członkami załogi został wzięty na pokład zdradzieckiego “Zbawiennego”, z kolei w przeciwieństwie do nich nie dostał się w niewolę i rozpoczął działania dywersyjne. Kapitan Amonlos raportował, że nawiązali z nim kontakt i ostatni raport dotyczył wysłania go... w odpowiednim przebraniu, wespół z elitarnym żołnierzem pułku z Chykos w celu zlokalizowania i wyswobodzenia kapitana Py.

- Rozumiem. Sądzę że teraz twoja kolei na pytania. Zapewne zastanawiasz się na kwalifikacjami ludzi których zaproponowałem do uczestnictwa w misji...

Mężczyzna w welonie uniósł dłoń, by przerwać wywód lorda komisarza.
- Zostałeś wybrany do misji najwyższej wagi, ty, lordzie Malrathor, nie ja. Ufam bezgranicznie twojej wiedzy i zdolnościom twoich podkomendnych.

- Wiem o tym. Jednakże dziesiątki lat służby nauczyły mnie że zawsze warto zasięgnąć drugiej opinii. Cieszy mnie bezgraniczne zaufanie jakim darzycie mnie ty i wiceadmirał, niemniej wiem z doświadczenia że jakkolwiek rzadko, zdarzają mi się pomyłki. - Gregor zamilkł na chwilę, po czym dodał - Po za tym, jeśli wydarzy się coś nieprzewidzianego, potrzebuję by ktoś oprócz mnie znał kompetencje zaproponowanej przeze mnie części zespołu, choćby po to by wiedzieć jak ich właściwie wykorzystać. Więc, od którego z nich chcesz zacząć?

- Lordzie Komisarzu... jak by to ująć... - sylwetka ponownie westchnęła - Jeżeli wydarzy się coś nieprzewidzianego, wszyscy zginiecie. To nie ta liga i nie ten gracz. Nie jesteście pierwsi, ale pierwszy raz wykorzystano tyle środków... pełną blokadę systemu gwiezdnego. Nie oznacza to jednak, że nasz oponent gorzej zabija, niż to robi od dziesięciu tysięcy lat...

- Dobrze. Skoro posiadasz tak nieskończoną wiarę w moje możliwości - powiedział Gregor z lekkim sarkazmem - Primo: chcę tych ludzi zgromadzonych w mojej obecności jak najszybciej to możliwe. Jeśli musisz użyć statku na którym jesteśmy by to zrobić, dobrze. Jest mi to obojętne jeśli rozkaz zostanie wykonany. Secundo: w gdy tylko zbierzemy moich ludzi, idziemy spotkać się z resztą zespołu. Tertio: w czasie gdy to robisz, daj mi dane o celu, bym mógł je spokojnie przejrzeć. Uwagi?

- Tak. Poinformuję waszego pułkownika, a najlepiej wy to zrobicie - rzekł osobnik, podnosząc słuchawkę wbudowanej vox-radiostacji - by przysłał ich Imperialną Aquilą, a brat-sierżant poinformuje swojego kapitana na Łzawicielu. Potem dołączą do was w trakcie lub po przesłuchaniu. Nie chcę nadwerężać nerwów pułkownika von Gortnuga.

- Oczywiście - Gregor uśmiechnął się ponuro. Hansowi nie spodoba się że zabiera mu najlepszych żołnierzy w środku kampanii. Z drugiej strony, ta misja była najwyraźniej ważniejsza od wszystkiego innego. To akurat Kriegański pułkownik powinien zrozumieć. - Porozmawiam z pułkownikiem. Ty z kolei załatw mi te dane w czasie jak to robię, dobrze? - Podniósł do ust słuchawkę voxu, wywołując Hansa - AO zgłoś się, AO zgłoś się, tu RA, odbiór.

- Wyrecytuję co wiem w czasie do samego przesłuchania. Reszta jest zarchiwizowana, ze względów bezpieczeństwa nie może opuścić Praeco Mortis... - wtrącił mężczyzna w habicie, po czym umilkł.
- Tu AO. RA, byłbyś łaskaw mi powiedzieć, co w zasadzie się stało? Potrzebujesz jakiegoś podkopu, albo może ostrzału artyleryjskiego by dalej cieszyć się urlopem? - głos Hansa nieco drżał. Ani Eskel, ani Malrathor nie rozmawiali z nim osobiście, a oczywiście błyskawicznie dotarły do niego raporty o wycięciu niemal całej formacji pionierów, nie mówiąc o miernym wsparciu Cadian. Tylko Savlarianie przeszli przez tamtą rzeź niemal bez strat.

- Mnie również miło AO. Jeśli już musisz wiedzieć, to przełamaliśmy front, wyeliminowaliśmy wrogiego dowódcę, a ja zostałem zrekrutowany do tajnej misji. Eskel jest ze mną, otrzyma odpowiednią opiekę medyczną. Jest jednak inny powód dla którego cię wywołuje. - Odetchnął głęboko - Potrzebuję naszej czwórki wspaniałych. Wiesz o kim mówię AO. Alfred Eckstein, Isaak Schmidt, Leon Kastner, Oskar Luft. I zanim powiesz cokolwiek, tak, jest ważny powód. Na tyle ważny że dali mi status omega na czas tego zadania. Reszta jest tajna, wybacz przyjacielu.

- Poinformuję kapitanów... - odpowiedź nadeszła po chwili milczenia - Nie cieszy mnie to, że najpierw tracę najelitarniejszą kompanię i jej kapitan zostaje ciężko ranny, a teraz tracę ciebie i grupę najzdolniejszych wachmistrzów, ale dostosuję się. Każę ich wysłać od razu. AO bez odbioru.

Darth 01-02-2012 00:38

- Zrobione - odwrócił się do zamaskowanej postaci - A teraz. Przez ten moment który na pozostał, co wiesz o tej misji?

- Niewiele jasnych rzeczy. To zagadka, którą rozwiążecie po zgładzeniu odpowiedzialnego. Daj mi to ująć w słowa... Od dziesięciu tysięcy lat trwa proceder, najprawdopodobniej, ale nie na pewno poprzedzający Herezję Horusa. Poprzez kilka drobnych faktów przez tysiąclecia pozostawaliśmy ślepi na to. Pierwszą osobą, która zaobserwowała możliwe koneksje pomiędzy raportami zdarzeń od, początkowo wyłącznie Arbitratorów odległych światów, był nikt inny jak sam Drakan Vangorich...

- Zaraz, Drakan Vangorich? Wielki Mistrz Zabójców? Ten sam który zabił wszystkich Lordów Terry, by potem samemu zostać zabitym przez Astartes?

- Dokładnie on. Z jego notatek i planów obejmujących inwigilację wszelkich elementów mogących zagrozić jego pozycji wynikały różne, nieznane zagrożenia, wewnętrzne i zewnętrzne, ale nawet jego szpiedzy i infiltratorzy, szkoleni przez same świątynie, dysponowali szczątkami informacji. On zaś zaczął łączyć fakty, z poprzednimi, mając do dyspozycji na wyłączność najprawdopodobniej najkompletniejsze materiały kontrwywiadowcze w historii Imperium. Różnego rodzaju trudna do wyjaśnienia działalność kryminalna, jedyne w swoim rodzaju sekty i kulty powstające by osiągnąć konkretne cele, zaginięcia, nawet operacje stricte przemytnicze i ciche kradzieże, a także liczne łączące się z tym niewyjaśnione zjawiska. Cześć z nich najpewniej nie miała nic do czynienia z naszym celem. Jednak fakt powstania jednego, jedynego działania, krążące na danych planetach legendy, o człowieku o charakterystyce pasującej do fizjonomii Astartes, który wraca po kilkuset latach realizować swój plan, nawet legendy...

- Był ostrożny. Bardzo ostrożny. - kontynuował mężczyzna w habicie - Jak już mówiłem, większość informacji pochodzi od Arbites, a nawet oni informują wywiad imperialny tylko o tym, o czym się dowiedzą, i co uznają za niewyjaśnione i podejrzane. W tym wypadku mówimy o bardzo konkretnych działaniach: szykowanie terenu pod późniejszą działalność, jak też bezpiecznych kryjówek, często poprzez tworzenie wiernych zrzeszeń; indoktrynowanie lokalnej ludności i wzniecanie rozruchów i niepokojów o dużym zasięgu; wreszcie ataki terrorystyczne o wielkiej skali. To wszystko zaklasyfikować można jako działania odwracające uwagę.

- Istotne fakty są inne. Często odnajdywano... kontrahentów, którzy mieli zdobyć konkretny, egzotyczny przedmiot, niemal zawsze księgę, cogitator lub kryształ z danymi, czasem będące strzeżone i w posiadaniu Mechanicus. Czasem takie rzeczy znikały bez śladu w mało podejrzany sposób podczas ogólnoplanetarnej rewolty, gdzie mało kto się martwił czy uważał za niezwykłe takie zdarzenia.

- Inne rzeczy mówią o... porwaniach i kradzieży na zupełnie inną skalę. Mówimy o najbardziej niesamowitych z możliwości: porwania i transport odpowiednio psioników, prawdopodobnie niezauważone poprzez swoją zwyczajność zwykłych ludzi i najniezwyklejsze z porwań... porwania Astartes. Żołnierzy Piechoty Kosmicznej. Mało kto się dziwił zaginięciu brata po środku ciężkich działań wojennych...

- Odnajdywano lokacje tajemniczych spotkań. Kulty organizowane w skrytych lożach planetarnej arystokracji były niemal niedostępnymi miejscami nawet dla Arbites, osiąganymi wskutek długotrwałego śledztwa. Odnajdywano polowe laboratoria, podobne do tych prowadzonych przez Divisio Biologis z Adeptus Mechanicus. Odnajdywano improwizowane ołtarze z nieskazitelnie wykonanymi rytami modlitewnymi Mrocznych Potęg i czasem resztki jakichś nieszczęśników, których sposobu śmierci możemy jedynie domniemywać.

- Zaczęto podejrzewać rozbudowane organizacje przestępcze. Syndykaty portów kosmicznych były w stanie organizować sporo niezbędnego sprzętu i egzotycznych elementów. Musiały być pod jakimiś wpływami dla zachowania ciszy. Mogły być... kontrolowane.

- Około stu dwudziestu lat temu na różnych planetach zaczęły wybuchać powstania lojalnych jednostek wojskowych, pozornie bez powodu. Rebelianci byli lojalni Imperatorowi, ale wypowiadali posłuszeństwo Triumwiratowi. Ich zawołaniem stało się Fidelis Libertum. W wielu podejrzewanych o obecność naszego gościa miejscach miały miejsce takie rebelie. Na przestrzeni stu dwudziestu lat są ich setki, lecz są tak rozproszone, iż decentralizacja ogranicza dostęp informacji dla każdego, poza moim Departamento.

- Wreszcie, na przestrzeni lat uzyskano kilkakrotnie podobiznę celu. Potwierdzono jej identyczność. Niektóre z tych holopiktów mają tysiące lat. Z samych zdjęć wynika jednoznacznie, iż mamy do czynienia z Adeptus Astartes, i to wyjątkowo dobrze zachowanym, mogącym uchodzić za zwykłego człowieka.

- Podejrzewamy setki miejsc działania, ustaliwszy, że znikał na dziesięciolecia by pojawić się po drugiej stronie galaktyki. Udowodniono na podstawie powyższej argumentacji dziesiątki. Dysponujemy tysiącami raportów Adeptus Arbites, przeprowadzono kilkadziesiąt kampanii pacyfikacyjnych. Pobrano sprzęt i udokumentowano przed zniszczeniem powiązania z działalnością mrocznych potęg. Posiadamy setki pseudonimów o nagranych fonogramicznie słownych relacji, miejskich legend, o powtarzających się szczegółach, o olbrzymim mężczyźnie, który stracił wszystko więc nie boi się niczego i przejmuje kontrolę nad środowiskami przestępczymi, by wykorzystać je do własnych celów.

- Na trzy minuty przed urwaniem łączności astropatycznej z całym systemem gwiezdnym zaczęliśmy otrzymywać raport od jednego z naszych szpiegów z Nowego Koryntu. Raportował napotkanie i obserwację celu, wiele elementów świadczących o... obniżeniu ostrożności. Mamy jego ostatnie dane. Mamy informacje, choć szczątkowe, o jego ostatnim miejscu pobytu. Ustawiliśmy połowę stacji nasłuchowych sektora Agripinaa na obserwację ruchu w Osnowie w pobliżu systemu Albitern. Żaden okręt go nie opuścił. On wciąż tu jest i cokolwiek robi, zamierzamy go powstrzymać. Jeżeli liczyć same rewolty powiązane z jego osobą, odpowiada za uwiązanie walką na lata setek formacji z całego Imperium. Nasi dywinatorzy nie znaleźli jego śladu przy analizie Tarota. Zakończymy ten proceder w najbliższym czasie. To jest wasze zadanie. Macie go wyeliminować, zgładzić.

- Rozumiem. Jak daleko jesteśmy od okrętu? Widzę że zadanie jest najwyższej wagi i chciałbym jak najszybciej spotkać się z resztą zespołu, jeśli to możliwe to być przy przesłuchaniu o którym wspomnieliście. Czy da się to zrobić?

- Przesłuchanie rozpoczęło się mniej więcej kiedy zetknęliśmy się z powierzchnią planety. Wątpię, aby rozwinęli skrzydła z... jeńcem tego rodzaju. Został schwytany jako część grupy abordażującej Łzawiciela, gdy Ubój taranował Czarny Okręt. Poza tym siostra Medalae może mieć opory. Z tego co wiem, obawia się mutacji, deformacji, fizycznych śladów potępienia. Ostatecznie poczucie obowiązku jednak zwycięży. Zdążymy.
* * *

Reszta podróży minęła w relatywnym milczeniu. Thunderhawk po około pół godziny opadł na powierzchnię ładowniczą pokładu startowego “Łzawiciela”. Krążownik uderzeniowy musiał tutaj przybyć - na orbitę Albitern Ultima. Dzięki temu znaleźli się na miejscu stosunkowo szybko.

Sam pokład startowy był w opłakanym stanie.

Dookoła nich wielkie maszyny przemysłowe o żołnierze Piechoty Kosmicznej wielkim wysiłkiem odsuwali pocięte resztki wraków monumentalnych myśliwców Fury. Z trzech Thunderhawków jednym przylecieli, jeden był nieobecny, jednego wrak rozsiany był po całym pokładzie. Nieopodal ulokowany był znacznych rozmiarów inkwizycyjny kuter orbitalny...
Wzdłuż obu stron pokładu rzędami ułożone były ciała... wiele ciał. Dość szybko zdawały się uciekać w okolice setki, może niewiele mniej. Nakryto je białymi całunami, czerwieniejącymi od krwi na wzór karmazynowych pancerzy Egzemplariuszy.

Blisko jedna trzecia z nich była znacznie większa od reszty, nie należała do sług zakonnych...

Mężczyzna w habicie w zupełnym milczeniu wyszedł głównymi, zdobionymi wrotami, które rozchyliły się, gdy za jego komendą serwitor wybrał szereg run na pobliskiej konsoli. Wyszli do głównego korytarza okrętu, jego arterii i ruszyli z dziobu w stronę centrum, co i rusz mijając krzątających się tu i ówdzie braci służebnych, czy to techników, czy żołnierzy wsparcia, czy uzdrowicieli. W pewnym miejscu widzieli też dwa ciała nakryte całunami, ułożone na środku korytarza. Ich przewodnik nie postanowił tego skomentować.

Dotarłszy na środek okrętu, ich przewodnik odwrócił się do jedynych w pobliżu drzwi z prawej strony szerokiego korytarza. Wędrówka trwała długo, pokonali może kilometr i ich trasa zajęła dwadzieścia minut. Po wybraniu komendy gródź rozwarła się i ruszyli dalej, nieoświetlonym metalicznym korytarzem, czysto użytkowym. Drzwi bez szyb i jakichkolwiek otworów po obu stronach korytarza dosyć wyraźnie świadczyły, co to za miejsce...

Pokonali siedem cel po obu stronach by dojść na sam koniec. Ta sekcja okrętu wydawała się w ogóle nie używana - nikt tu nie trzymał straży i światła były zgaszone. Ostatnie drzwi nie były takie jak te prowadzące do cel, lecz zdobione portalem o ułożonym w łuk, wykonanym w formie płaskorzeźby napisie:

Deus Imperator nescitum

Również ten portal obsługiwany był naściennym cogitatorem. Po wybraniu trzech run, osobnik w habicie wypowiedział w nieznanej odmianie niskiego gotyckiego sekwencję liczb, tyle dwaj mężczyźni byli w stanie ustalić. Wówczas i ten portal się rozwarł. Brat-sierżant został w tym miejscu, nie podążając za nimi.

Kolejne pomieszczenie było miejscem kaźni.

Na metalicznym stole leżała naga sylwetka anioła. Jego skóra pokryta była wąskimi strupami od niedawnych cięć skalpela, niepoliczalne były jednak dawniej zadane blizny. Nadgarstki i stawy skokowe, jak też szyja i pas unieruchomione były metalowymi półobręczami przytwierdzonymi do stołu. Oczy anioła były zasłonięte, krew spływała strużkami z kącików jego ust na metaliczny stół i dalej na pochyłe podłoże, które odprowadzało ciecz pod ściany, gdzie ta znikała w niewielkich kanalikach...

W całym życiu żaden z nich nie widziało tylu blizn.

Anioł był zupełnie pozbawiony owłosienia na całym ciele. Usta wykrzywione miał w wyrazie gniewu, nie bólu. Całe ciało drżało, mimo swej niewątpliwej i widocznej na pierwszy rzut oka niedoskonałości. Jasnym było, iż zarówno ono, jak i jego umysł atakowane były wszelkiego rodzaju doznaniami.

Za stołem znajdował się pod ścianą rząd krzeseł dla zwykłych ludzi, niezajętych oczywiście. Po lewej stronie umiejscowiono stojak z wszelkiego rodzaju narzędziami tortur - strzykawkami, skalpelami, obcęgami, rozszerzaczami, wiertłami i innymi narzędziami,. Po przeciwnej stronie na stojaku zawarto chyba większość znanych ludzkości i wywołujących nieprzyjemne efekty substancji chemicznych.

W czterech narożnikach pomieszczenia wartę pełniło czterech innych aniołów. W pancerzach wspomaganych, z opuszczoną bronią byli zupełnie cisi, zupełnie nieruchomi. Sprawiali wrażenie karmazynowych posągów o wygasłych oczach. Jasnym jednak było, że gdyby przesłuchujący popełnili jakiś błąd, aniołowie gotowi byli zgładzić obiekt dostarczający informacje, zanim wyrwie się spod kontroli. Oprócz nich równie posągowy wydawał się serwitor-skryba, czekający cierpliwie na słowa, które mógłby automatycznym piórem uwiecznić na pergaminie jako zapis z przesłuchania, wraz zapewne z jakiegoś rodzaju nagraniem dźwiękowym... Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowali się młody mężczyzna w polowym mundurze Elizjan, w lekkim pancerzu i uzbrojony jedynie w pistolet za kaburą, niecodziennie przystrojony w inkwizycyjną czerń, ale i Vostroyańską kolczugę wąsacz i cybernetycznych wszczepach w blisko połowie twarzy, Adeptus Astartes o twarzy wyrażającej znaczny wiek, łysy, odziany jedynie w pergaminową tunikę ćwiczebną oraz siostra szpitalnik, wstrzykująca właśnie coś w kończyny anioła...

Stalowy 01-02-2012 16:14

Haajve Sorcane

- Jeżeli jej się uda... - syknął cicho do Kirchoffa - … zwiejecie, ale moi bracia i gwardia wszystkich wymorduje.
Miał ochotę chwycić gwoździarkę i dać adiutantce dwa ostrzegawcze strzały w tył głowy. Nie. Tak nie można. Kto wie czy ona też po prostu nie chce ocalić okrętu i załogi.
- Ty się tym zajmiesz czy ja? - spytał cicho Haajve.
- Masz na myśli... że mam ją zabić? - cichym szeptem zapytał Kirchoff, stał jednak spokojnie, ogarniając pomieszczenie wzrokiem. Ruszył do jednej z konsolet z ekranem taktycznym, porzuconych przez któregoś z oficerów, nakazując gestem Sorcane’owi, by szedł za nimi. - Dobrze wiem, co się stanie...
- Raczej mam na myśli przejęcie dowodzenia. Tamten powiedział, że teraz ty jesteś najstarszy stopniem.
- A teraz, skoro przyszedłem kompetentny i zdolny, sam widzisz, jak od razu się zapalili by oddać mi dowodzenie w środku ich planu... - Kirchoff pochylił się przy całunie, na chwilę go unosząc. Odziana w bogaty mundur kapitański osoba mogła być, z wyglądu przynajmniej, czterdziestoletnim, zadbanym blondwłosym mężczyzną, którego delikatna twarz zastygła w wyrazie szczerego zaskoczenia, w okolicach serca zaś ziała pustka po postrzale z pistoletu laserowego. - Smaż się w piekle, Coldier...
Stalowy Kruk kiwnął tylko głową i poszedł za kapitanem.
- W takim razie pozostaje mistyfikacja. Dasz radę przekonać ich, że jestem techkapłanem i pomogę im ocalić statek? To powinno mi zapewnić dostęp do konsol i głównego cogitatora. Wystarczy mi sekunda podłączenia, aby nadać wiadomość.
- Sprowadziłem techkapłana.
Nastąpiła cisza, natychmiast. Wszyscy oficerowie na mostku spojrzeli najpierw na Kirchoffa, a potem na Sorcane’a.
- Przetrwał pogrom ukrywając się w ten sposób. Pomyślałem, że może chcecie go wykorzystać do uratowania okrętu.
- Radzimy sobie. Wątpię, aby sługa Wszechsjasza chciał nam pomóc po tym wszystkim... - adiutantka zmrużyła oczy, przyglądając się Sorcane’owi. - Jak zamierzacie nas... ocalić, kapłanie?
- Zaprawdę wiele złego uczyniono wobec Boga Maszyny. Jednak statek nie został splugawiony. Utrata okrętu zasmuca każdego techkapłana. - Sorcane przemówił przez wokoder - Porozumiem się z Duchem Maszyny okrętu i poznał całą sytuację w ciągu kilku sekund. A właśnie... co macie zamiar osiągnąć? Jaki jeszcze rozkaz ma wykonać dla was ta biedna, okaleczona mechaniczna istota?
- Wydostać nas stąd! - krzyknęła kobieta - Wybraliśmy Imperatora, nie Administratorum! Możecie prostytuować swoje dzieła dla Lordów Terry, ale nasze życia należą wyłącznie do Jedynego! - jej twarz ściągnęła się w maskę wściekłości i chwyciła mikrofon.
- Maszynownia?!
- Jeszcze chwilę!
- Aye, aye, ma’am.
- A teraz przyjacielu... uważaj na światło. - szepnął do kapitana
- Przyjąłem... - Kirchoff uśmiechnął się krzywo, zrozumiawszy, co za chwilę będzie miało miejsce.
Haajve podszedł pospiesznie do konsoli głównego cogitatora. Miał trochę problemów, ale zdołał wyjąć jeden ze swoich przewodów. Techmarine miał tylko nadzieję, że teraz Apostoł nie zapomni o tym co mu powiedział.
Dzięki niech będą Bogu Maszynie za implanty mechanicus. Ta cała operacja... potrwa parę sekund. Wysłanie wiadomości z prośbą o przerwanie walki na statku, o poddaniu się, wstrzymanie tego co planowała adiutantka i reszta oficerów... o tym że wypuszczą kapitana Py. Hah... zupełnie jak na Fidelis. A potem jeszcze do tego zgaszenie świateł. Tylko trzeba będzie pogonić Felixa, aby przeszukał okolice brygu w poszukiwaniu pancerza i broni.
Prawie był rozbawiony. Prawie... bo sytuacja w około nie nastraja do śmiechu.
Przewód się wsunął. Kilku oficerów przypatrywało się “techkapłanowi”, ale nikt nie uznał go za posiadającego kod tetragramiczny. Najpewniej widzieli zwłoki magosa - jedynej osoby posiadającej tej wiedzę i...
Jedynej osoby posiadającej tę... wiedzę?

Poniżej usłyszeli potezny wstrząs. Blisko połowa osób łącznie z Kirchoffem zwaliła się.
- MASZYNOWNIA? MASZYNOWNIA?
- MAMY ROZHERMETYZOWANIE! ALE CHYBA SIĘ NAM UD... - i trzask vox-radiostacji.
Adiutanktka wyglądała na porażoną.
- Nadejśc do nowego zwrotu... - wyszeptała tylko.
[SIZE=”3”]DELTA. ZETA. OMICRON. OMEGA.[/size] - odezwał się znajomy, rozpraszany zakłóceniami monoton w uchu Haajve’a.
Świat wokół zwolnił, kiedy techmarine rozpoczął komunikację z Duchem Maszyny statku. Pamiętał o informacji jaką sprzedał mu Apostoł. Tutaj znajdują się niezwykle ważne dane.
Na sampierw... oszukać konsole i ekrany na mostku. Niech nie wiedzą co się dzieje. Niech myślą, że wszystko idzie po ich myśli. Trzeba jeszcze podłączyć się do systemów mostka, aby go w razie czego zablokować i mieć oko na oficerów. Po tym trzeba zająć się zwrotem. Niech zwraca się.. proszę bardzo. Ale niech nie leci do przodu. Zanim się zorientują...

Kolejne. Stan statku... gdzie jest Py, gdzie trzymają rzeczy należące do więźniów.. w szczególności tych którzy wylądowali w silosach na odpady.
Kolejne rzeczy... dane. Te cholernie ważne dane. Znalezienie ich.

Następne. Nawiązanie kontaktu z Praeco Mortis i nadanie komunikatu na mostek.

Tu Haajve Sorcane. Do Kapitana Manlaure.
Stan statku - Opłakany. Morale - Bardzo niskie.
Jestem na mostku. Obecnie najwyższy rangą oficer odda po dobroci kapitana Py oraz resztę więźniów, jeżeli dalsze natarcie zostanie przerwane. Ludzie tutaj nie chcą ginąć, za swoich przygłupich dowódców. Mam tutaj też ważne dane. Aha... kapitan okrętu i większość jego świty wybici. Wątpliwe, aby pozostał na tym statku jeszcze jakikolwiek heretyk.

Silny opórp rzy próbie natarcia na mostek. Stracilismy sześciu braci i brak postępów. Jesteś pewien, że nie ma heretyków?
Z innych wieści, paladyn Szarych Rycerzy przybył po aprowizację, ale przez twoje genialne pomysły na spędzanie czasu wolnego musieliśmy odesłać go ze sprzętem Sulminasa, a ten teraz głowę mi urywa bym mu oddał własną broń. Poddaj okręt, pochwyć gości z informacjami, zbednych zabij, uratowalnych uratuj i wracaj tutaj, musisz mu coś wykuć żeby się odczepił.
Co to za ważne dane? Skąd te informacje? Czy to coś a propos Mrocznych Aniołów i ich zaginionego okrętu?
Przerywamy natarcie i wycofujemy jednostki. Zdaję się na ciebie.

[SIZE=”3”]Wyświadcz mi przysługę i zostań tu jeszcze chwilę. Zajmę się danymi. Muszę skorzystać z twojego okablowania.[/SIZE=”3”]

Oficerowie wydawali się być nieświadomi, tego co się dzieje, a Kirchoff ze wszystkich sił starał się nie dać po osbie znać, że wie, jak wiele ma w tej chwili miejsce.
- Zero szczęścia, co? Mówiłem, będziemy ptorzebować kodu tetragramicznego, techkapłanie. Możecie próbować dalej, to naprawdę, naprawdę nic nie da... - mamrotał.

Cholera... Dane są zaszyfrowane w cogitatorze. Nie zdołam teraz ich rozszyfrować. Rozsyłam to. Postarajcie się złamać kod i odczytać.
Heretycy? Wątpię. Ludzie chcą przeżyć. Nawet jeżeli jacyś są to ten okręt jest tak zdruzgotany że zanim go naprawią... rozleci się przy celniejszej salwie.
Porozmawiamy później. Powiedz Sulminasowi, aby poszedł pożonglować granatami. Mnie to zawsze uspokaja.

Sorcane rozesłał zakodowany pakiet danych.
- Zrobione. - wyszeptał do kapitana Kirchoffa - Atak odwołany. Heretycy i stawiający opór... do eliminacji. Kto ma jakieś informacje... ma przeżyć.

- Poddajemy się. - zarządził Kirchoff stanowczym tonem. Wszyscy oficerowie odwrócili się w jego stronę.
- Kosmiczni Marines z Kruczej Gwardii zaoferowali nam łaskę za poddanie się, pokutę i informację. Wszyscy to przeżyjemy. Możemy się przsłużyć Imperatorowi, zamiast zginąć w imię buntu przeciw Administratorum, które sam ustanowił.

Zapanowała kompletna cisza. Nikt nie wiedział, co zrobić z oświadczeniem Kirchoffa i najpewniej nikt nie dał wiary.
- Haajve, zdjąłbyś hełm? - wyszeptał.
- Zapomniałem, że go mam na głowie... Tylko bez gwałtownych ruchów. WSZYSTKO widzę.
Jedną ręką, z pewnymi problemami, ale udało się zerwać taśmę i zdjąć hełm. Haajve odsłonił swoje oblicze, zaś w uszkodzonych światłach mostka zalśniły srebrne gwoździe, w dużej ilości umieszczone powyżej brwi na czole.
- Haajve Sorcane. Stalowy Kruk z Szóstej Kompanii Kruczej Gwardii. - przedstawił się - Nadajcie swoim ludziom informację, aby nie wykonywali żadnych wrogich akcji przeciw moim braciom i Gwardzistom. Wszyscy heretycy jacy pozostali przy życiu mają zostać natychmiast straceni.

Wszyscy oficerowie wytrzeszczyli oczy, widząc Sorcane’a. Niektórzy oparli dłonie na kaburach broni.
Z mikrofonu dobiegł głos:
- Zwrot wykonano, gubimy ich trajektorię. Pole Gellera aktywne, gotowi do skoku.
Adiutantka uniosła mikrofon do ust, a wszystkie pary oczu podążyły za jej ręką, jakby dobywała broni.
Patrzyła w czarne oczy Kruka, z lekko rozchylonymi ustami jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale nie była w stanie.
Wahała się.

- Marines są niezależni i Administratum nie ma nad nami władzy. - Haajve powiedział spokojnie i uśmiechnął się lekko... dobrodusznie nawet

Pomimo wszystko techmarine był spięty, gotów w każdej chwili zamknąć dostęp do mostka i zgasić światła... tyle że wtedy nie skończyłoby się to dobrze dla obecnych tu oficerów.

- Jedyni ludzie którzy muszą umrzeć tak czy tak to heretycy, a z tego co widzę tutaj ich już nie ma. Proszę się dobrze zastanowić, ale i nie zwlekać z decyzją, Pani Kapitan. Nie uśmiecha mi się tutaj sterczeć cały dzień, szczególnie, że jako zbrojmistrz będę miał do ogarnięcia niezły bajzel, jak wrócę na Praeco Mortis.
- Połączcie mnie z krążownikiem uderzeniowym Praeco Mortis... - wyszeptała do jednego z oficerów, który ruszył do konsoli obsługującej radiową łączność orbitalną. Przeniosła spojrzenie z powrotem na Sorcane’a, dłoń jej drżała.

Po chwili główne światła zgasły, a nad centralnym stołem taktycznym pojawiła się emanująca zielonkawą postacią, zniekształćana zakłóceniami łączności sylwetka Astartesa w Czarnej Zbroi o braku jakichkolwiek widocznych oznaczeń, hełmie Corvus i jedynym przyzdobieniu w postaci pary kruczych piór przyczepionych do hełmu.
- Tu kapitan Amonlos Manlaure. Z kim mam przyjemność?
- Tu oficer zastępczy “Zbawiennego”. Chcę negocjować warunki kapitulacji.
- Poddacie się, a zapytamy co miało miejsce i nie stanie się wam krzywda. Postawicie się, a mój człowiek który zinfiltrował wasz pokład dowódczy rozsmaruje was na suficie w Codex Primus Administratorum. Oto warunki kapitulacji. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc, ma’am?

Nastąpiła chwila ciszy.
- Poddajemy się.
- Poinformuję moich podkomendnych. Wy Poinformujcie swoich. Naturalnie w razie braku waszego autorytetu nad jakimiś wyjątkowo wojowniczymi członkami załogi rezerwuję moim ludziom prawo do eksterminacji. W wolnej chwili zapraszam na mostek. Haajve? Jesteś gdzieś tam?
- Jestem Kapitanie. Czy Sulminasowi spodobała się moja sugestia odnośnie zajęcia się czymś bardziej produktywnym?
- Tak, zaminował twój warsztat. Jak tam się trzymasz? I czy twoja nowa znajoma, pani kapitan, zabezpieczyła Py i jego załogę? I co w ogóle się tam stało, na Cichaczu?
Haajve kiwnął głową na Kirchoffa i rzucił mu harde spojrzenie. Cholera. Zapomniał o tym całkowicie. Oby nie było za późno. Spróbował jeszcze sprawdzić przez główny cogitator miejsce gdzie trzymają byłego dowódcę Ciachacza.
- To co z Py zależy od szybkości komunikacji w załodze. Mam nadzieję, że jest szybka, bo inaczej... - spojrzał srogo na oficerów na mostku. - Na Cichaczu byli partyzanci. Wysadzili jedną z torped plazmowych. Py chciał rozhermetyzować wyrzutnie, jednak powstrzymałem go, sądząc, że sabotażyści mogli być na to gotowi. Ruszyłem dopilnować wszystkiego osobiście, ale okazali się cholernie zawzięci.. i byli przygotowani.
- Zarazzarazaraz zaraz, zaraz, nie nadążam. - wypluł z siebie z wielką szybkością Amonlos - Wrodzy partyzanci byli na Cichaczu zanim zgrupowanie bojowe przybyło do systemu?!
- “Libertas”. - Sorcane skwitował przypominając sobie co krzyczał jeden z sabotażystów przed śmiercią - Wątpię, aby mieli coś wspólnego z chaosytami. Po prostu wybrali sobie najgorszy dla nas czas, aby nam zaszkodzić, nie bardzo się przejmując z kim mamy zamiar walczyć.
- Znowu oni? Czekaj, ile to było, siedemdziesiąt lat?
- Fidelis Libertas... tak mniej więcej tyle...
Nagle techmarine’a uderzyła pewna myśl. Fidelis Libertas... i... i ich odkrycie. I to co się stało całkiem niedawno... Przez jego umysł przewinęła się burza. Z trudem zachował normalne oblicze.
- Cóż... wracając do Cichacza. Pomimo mojej interwencji wysadzili drugą torpedę. Jeżeli kiedyś będzie komuś brakowało rozrywki zapewniam, że niesamowite przeżycie być przy takiej eksplozji. Potem zgarnęła mnie ekipa ratunkowa ze Zbawiennego i czymś mnie uśpili. Obudziłem się w silosie na odpady... lepiej aby Modo zbadał mnie jak wrócę. Wydostałem się, przepełzłem przez cały blackhold, chyba, potem przez przewody z chłodziwem do dział plazmowych. Resztę chyba już przekazał ci Felix. Niestety przy okazji wybuchu straciłem prawie cały mój sprzęt. Ahh... no tak. Jeżeli możecie niech ktoś jeszcze przyniesie mój pancerz i broń, gdziekolwiek je złożono.
- Dlaczego obudziłeś się... w silosie na odpady a nie celi? I jak się wydostałeś? - zarechotał kapitan. Odwrócił się do kogoś na mostku. - Mamy pretendenta do tytułu mistrza ucieczek!
Stalowy Kruk odwrócił zwrócił się do oficerów na mostku Zbawiennego.
- Właśnie. Ktoś wie czemu wylądowałem w silosie zamiast w celi?
- Przepraszam bardzo, pierwsze słyszę o techpiechurze Adeptus Astartes na pokładzie naszego okrętu. Myślałem, że przybyłeś kanonierką szturmową... - uniósł brwi Kirchoff - Coldier nie pozwoliłby Ci żyć, twoja obecnośc mogłaby wyjawić prawdę o jego kłamstwie załodze.
W umyśle techpiechura zamrygała lampka ostrzegawcza. Czyżby znowu Apostoł.
- No nic. Więc pozostanie to już chyba tajemnicą... Mam tylko nadzieję, że w warsztacie dacie mi dostatecznie dużo czasu na zajęcie się moimi obowiązkami. Nie uśmiecha mi się walczyć z chaosytami przy pomocy łomu i gwoździarki.
- Zajmij się kapitanem Py. Musiałem wycofać ludzi, więc pozostawiam to Twojej gestii. Zaprzestanemy ostrzału. I poinformuj ich, że masz kod tetragramiczny i wcale nie wykonują zwrotu, jakieś bzdury odebraliśmy na hiperczułych auspexach... - Manlaure uniósł dłoń w geście pożegnania i zniknął.
- A tak... zapomniałem o tym powiedzieć. - rzekł Haajve po momencie - Wszystko miałem od początku do końca pod pełną kontrolą.
Spojrzał jednak poważniej na oficerów.
- Co z Py? Zabezpieczony? Żywy? Posponiewierany? Proszę, powiedzcie że to wszystko się udało i cały mój plan nie poszedł na marne.
- Chodź, dogonimy Orlanda, jeżeli ktoś coś wie, to on. - rzucił Kirchoff i ruszył w stronę windy.
- Ja.. nie wiem. Nikt nie wydał rozkazu egzekucji. Nie przesłuchiwaliśmy go nawet. - wybełkotała adiutantka, nie wiedząc co się dzieje. Podniosła mikrofon:
- Tu kapitan. Złożyć broń. Poddajemy się. Upartym nie zapewnimy bezpieczeństwa...
Przytroczył hełm do pasa i ruszyłem za kapitanem Kirchoffem.
- Widzę, że naprawdę chyba was wszystkich odsunięto od władzy. Wygląda to prawie tak jakbyście nie mieli pojęcia co się dzieje na waszym statku. W cogitatorze była wiadomość o przeniesieniu go do seksji medycznej, a dokładniej do części oficerskiej. Daleko to?
- Nieco niżej. Pojedziemy windą... Nadzieja w Orlandzie. - wyszeptał.
Sorcane skinął tylko głową. Tak... cała nadzieja w Orlandzie.

* * *

Stalowy 01-02-2012 16:16

- Awaria!
- Przeładowuję!
- JEGO GNIEW WAS OCZYŚCI!
- SANITARIUUUUUUUSZ!

Zanim drzwi isę rozwarły, pojawiło się w nich kilkanaście wgłębień po pociskach i odłamkach. Skoro tylko gródź się rozwarła, przebyjaąc jeszcze w windzie widzieli, co się dzieje dookoła.
Wiedzieli, że nad nimi znajduje się umocniona barierka. Przed nimi podłoga była wypełniona, kilkanaście ciał - i ich fragmentów - zwlaiło się z góry, często wraz z adamantowymi barierkami gdy ochronne pola siłowe poddały się pod wpływem ostrzału. Naprzód jednak, dwadzieścia metrów przed nimi w jedynym wejściu do stacji bojowej spoczywała ciężka zapłata za to - osiem ciał w kruczoczarnych zbrojach, większość o zbrojach poszatkowych nawałą, huraganem pocisków, choć w większości wypadków ulegli dopiero pod wpływem wypalającego wszystko obłoku plazmy.
Obrońcy nie mieli się wiele lepiej, ale pozostała przy życiu blisko czterdziestka żołnierzy-arbitratorów trzymała pozycje na wysokości Poza zasłyszanym okrzykiem zza głównego wejścia, spoza pola widzenia, gdzie na pewno czekali Kruczy Gwardziści, wyglądało to na fazę przegrupowania, ranni byli odciągani na tył, wszyscy zmieniali pozycje w poszukiwaniu lepiej trrzymających się barier, przeładowywali broń i zaciskali zęby w oczekiwaniu na drugą rundę.

Wyjście stąd będzie nie lada wyzwaniem...

- To znowu Ty, Kirchoff? - donośny, niski głos marszałka oddziałów zabezpieczenia wciąż emanował spokojem - Słyszeliśmy, co żeś wskórał na mostku. NIe poddajemy się...



- Spróbuj go zagadać - szepnął Haajve.
Zdjął ze swoich pleców butle z środkiem żrącym, zaś od pasa odpiął spawarkę.
Chwilę mu zajęło przerobienie jej na coś pokroju grzejnika zasilane z baterii... a w razie i potrzeby z cewki potentia samego techmarine. Teraz tylko podgrzać... a potem rzucić i przestrzelić butle, aby substancja żrąca zaczęła palić ciała poległych obrońców i rozprzestrzeniać się po pomieszczeniu.
Powstanie wtedy gaz... gaz toksyczny dla płuc zwykłych ludzi.

- To szaleństwo! Złóżcie broń! Jeżeli zechcą, uciekną stąd i wysadzą okręt! - wrzasnął Kirchoff, a mówił szczerze. Miał nadzieję przekonać dawnego towarzysza broni do poddania się, licząc, że jakoś uda się wybłagać dla niego litość u Aniołów.
- Więc wysadzą nas razem z tymi tchórzami z mostka dowódczego. Głupcy wierzą, że zostanie im oszczedzone. Cokolwiek. Moim zadaniem jest chronić przystępu na mostke wrogom Imperatora!. - grzmiał mówca - Wrogowie czy zbłąkani słudzy, NIE DOPUŚCIMY NIKOGO!
- On nie jest sobą, on nie jest sobą... - szeptał Kirchoff - Jak mógł pozwolić na przewrót? Jak mógł sprzymierzyć isę z Coldierem? Dlaczego się nie podda? - po chwili krzyknął na cały głos - Jedyne co osiągniesz, to zgubisz więcej swych ludzi, zabijesz więcej wojowników broniących Imperium! I tak nie pokonasz Administratorum! Nawet jeżeli je powstrzymasz, ono po prostu cię przeżyje! Nie osiągniesz nic trwałego przeciw nim!
- NIE MUSZE NIC OSIĄGAĆ! MAM HONOR! MY MAMY HONOR! - wrzasnął wyprowadzony z równowagi marszałek.
W tym czasie gaz się podgrzał w wielkim tempie, jako że improwizowana grzałka nie miała żadnych ograniczników...

- Jest zbyt zdesperowany... zbyt zdeterminowany... to jego koniec. - rzekł cicho Haajve - Pozwolisz?

Techpiechur skończył grzać butle.
Wyjął wysokocieplny pistolet laserowy, oddając Kirchoffowi...
...swoją broń.

Haajve uniósł brew. Na sekundę zastygł po czym pewniej chwycił pistolet.
- Potem mi wyjaśnisz czemu w twojej kaburze znalazł się mój pistolet hot-shot. - powiedział srogo.
Marine kopnął i posterował magnetyczną mocą swoich implantów butle w najoptymalniejsze miejsce w sali.
Przycelował i wystrzelił.
- Nie ma chwały w bezsensownej porażce. Nie ma honoru w bezcelowej walce. - rzekł cicho. - Osłoń się. Nie wdychaj tego.
Nałożył na głowę swój własny hełm, aby też mieć minimalną protekcję.

Kirchoff przesłonił usta rękawem i ruszył z powrotem do windy. Wpadli tam obaj, wybrał kombinację run. Na zewnątrz słyszeli już krzyki, krztuszenie się. Drzwi się zwarły i winda ruszyła, gdy Czarni Aniołowie weszli i rozległ się jazgot huraganowej śmierci.

Wybiegli na mostek, witając w ten sposób zaskoczonych oficerów.
- Spokój! Musieliśmy powstrzymać nadgorliwość Victora! - zakrzyknął Kirchoff, kiedy Sorcane...
… popędził do głównego cogitatora.
W ciągu kilkunastu sekund podpiął się z powrotem i zlokalizował swoich braci.
Przesłał na Praeco Mortis plany Zbawiennego z zaznaczonym pokładem medycznym i sekcją oficerską. Przekazał też że posłał tam ludzi, ale dobrze by było gdyby ktoś sprawdził sytuację oraz kanał vox na którym będzie obecny.
Do oddziału poniżej w sali obronnej nadał sygnał, że zaraz do nich zejdzie.
- Długo jeszcze? - zapytał Kirchoff.
- Już. - Sorcane odłączył się i popędził z powrotem do widny - Przygotuj się na bieg przez salę.
- Zrobi się.
- Oczyścili salę. Poinformowałem już kogo trzeba, że znalazł się kapitan. Później z nim porozmawiamy, nie wszyscy poddają się tak łatwo. Posłałem Jovrala do odbicia kapitana Py, biegnij i upewnij się, że wszystko gra. Ktoś zakłóca łączność. - usłyszał w uchu głos Amonlosa na osobistym komunikatorze. Kapitan musiał postanowił ruszyć się z mostka Praeco Mortisa i najpewniej był już w Thunderhawku w drodze na okręt... albo od zewnątrz rzecz rozpatrując, całkiem blisko.

Winda zjechała i jej właz otworzył się. Opary były teraz wzbogacone o gaz z granatów dymnych Astartes, których jednak ani śladu tutaj było. Na niewidocznej galerii zaś zapewne przybyło ciał, jedyne dźwięki to odległe i wytłumione odgłosy strzelaniny i krzyki. Kirchoff przesłonił twarz rękawem i ruszył na drugą stronę, do głównego korytarza, prowadząc do innej windy - tej, która zaprowadzi ich na pokład medyczny.

Gdy wpadli do środka, poruszając się niemal na oślep w dymie, ponownie pierwszy był Kirchoff. Odczeka aż Haajve wejdzie do środka, po czym wcisnął runę odpowiadającą za pokład. Gdy drzwi się zamknęły, opuścił rękę, wdychając powietrze spazmatycznie.

- Nie powtarzajmy... tego...

- Obyśmy nie musieli. Mamy chwilę... powiedz... - Sorcane też łapał powietrze całymi haustami - Skąd miałeś ten pistolet?

Techmarine chociaż miał szczelny kombinezon mimowolnie wstrzymał powietrze. Teraz szybka jazda na pokład medyczny. Jorval... no to rebelianci będą mieli przechlapane.

Kirchoff spojrzał w podłogę, ze skruchą. Poruszył ustami w grymasie. Powoli podniósł wzrok, spoglądając Sorcane’owi w oczy. Nie chciał w nie patrzeć, przeniósł własne spojrzenie w bok.

- J... ja... - zaczął.

Drzwi windy się rozwarły. Dotarli.

- Później! - krzyknął i szarpnąwszy go za rękaw, wybiegł, biegnąc do pomieszczenia medycznego, nie do końca świadom, że Sorcane też zna jego położenie.

Techkapłan z bronią gotową do strzału rzucił się pędem i wyprzedził człowieka prawie natychmiast. Podejrzewał skąd Kirchoff miał tą broń. Tak... później... później o tym porozmawiamy.

Wybiegli pustymi skrzyżowaniami. Wszystkie lampy ostrzegawcze migotały groźnie, światło dawno wysiadło. W dali słychać było strzały. Minęli jedną sekcję, drugą, trzecią, natknęli isę na kilku uzbrojonych załogantów, zarżniętych nożami bojowymi. Przeskoczyli nad ciałami, biegnąc dalej.

- Tu zaczyna się sekcja oficerska... - rzucił Kirchoff, zwalniając przed drzwiami sterowanymi kolejną minikonsoletą, mniejszym cogitatorem. Wbił trzy runy i drzwi się uchyliły...
...lufa karabinu laserowego podsunęła mu się pod twarz. Cofnął się unosząc ręce z oczyma rozszerzonymi z zaskoczenia i cofał się, aż wpadł na ścianę.
Kilku gwardzistów... gwardzistek, młodych kobiet w szarych uniformach lekkiej piechoty, kamizelkach kuloodpornych z powłoką ablacyjną i hełmach wyszło krzycząc coś w niezrozumiałym dialekcie niskiego Gotyku.
Lekka piechota z Tahary. Regiment, który stacjonował na Praeco MOrtisie, poza elitarnym zwiadem z Chykos, normalnym, to jest męskim dla odmiany. Amonlos musiał ich rzucić tutaj do walki.
- RZUCAJ BROŃ! - warknęła młoda żołnierka o bladej cerze i jasnych włosach, trzymająca lufę karabinu tuż przy twarzy wyższego niemal o stopę oficera marynarki. Dwie wycelowały w Sorcane’a. Najwidoczniej zasadziły się, spodziewając wrogów.
Może nawet oddział Jovrala napotkał je i sierżant kazał im czekać, ochraniając jedyne przejście... tyły, żeby mogli wydobyć kapitana Py.
- Jestem Haajve Sorcane, Zbrojmistrz Kruczej Gwardii.
Techpiechur odsunął powoli rękę zbrojną w pistolet całkiem w bok.
- ANI DRGNIJ! TY JESTEŚ Z GWARDII, to ja jestem święta Celestine! - warknęła kobieta trzymająca jego z kolei na muszce. Dwie inne przewiesiły broń przez ramiona i zaczęły go przeszukiwać.
- RZUĆ BROŃ!

- Poddajecie się, co, urwipołcie, kurwie syny? Dowódca Aniołów powiedział nam, że to wy za tym stoicie... - splunęła na bok, osoba celująca do Kirchoffa - Oficerowie... Dlaczego miałabym cię nie zastrzelić, gnoju? Co Ci da teraz twoje szlachetne urodzeine?
Haajve roześmiał się i opuścił powoli dłoń.
- Panie pozwolą. Zdejmijcie mi hełm.

- Mówisz jak ci pozwolimy, chłoptasiu. I kiedy każemy. - warknęła brunetka mierząca do Anioła. - Póki co jego pytamy. Milcz.
- Mógłbym... mógłbym wam powiedzieć... - zaczął Kirchoff.
- Mógłbyś. Ale co możesz nam powiedzieć, czego on nie wie, hm? - zapytała ponownie osoba grożąca oficerowi marynarki.
- Uratować więźniów, zniszczyć statek, uratować techmarine. To było wasze zadanie. - powiedział poważnie techpiechur - Ja jestem techpiechurem. Zabierzcie broń, ale zdejmijcie mi hełm. Mam bladą jak śnieg skórę, oczy czarne jak węgle, bionikę i tyle srebrnych gwoździ ile wy w życiu nie widziałyście na czołach wszystkich swoich oficerów.
- WIEMY jak wyglądają aniołowie. Widzieliśmy, ilu zabiliście. Za to też odpowiecie... - syknęła kobieta mierząca do Sorcane’a. Palec na spuście ją świerzbił.
- Za to wy odpowiecie przed Kapitanem Kruczej Gwardii za grożenie jego Zbrojmistrzowi.
- Zamknij się, Mara. - rzuciła z kolei osoba trzymająca w szachu Kirchoffa. - To nie jego wina. Oni wszyscy są ich pionkami. - docisnęła lufę do szyi Kirchoffa - Prawda? Wasza wina?
Sorcane nie wytrzymał. Powoli, absolutnie niegwałtownie uniósł ręce do hełmu.
- ANI DRGNIJ! - warknęła kobieta trzymająca go na muszce - JESZCZE MILIMETR A ZABIJĘ! KLNĘ ISĘ NA IMPERATORA!
- Więc mnie sprawdźcie same. Zedrzyjcie kombinezon. Byle szybko! Kapitan Py nie może czekać.
Brunetka mierząca do Sorcane’a zmrużyła oczy jakbyp otraktowała jego słowa jako obrazę... lub wyzwanie... Patrzył w nie, pełne ślepej nienawiści, zaczynając rozumieć, że to może sytuacja w jakiej się znalały, może fakt, że miał do czynienia raptem z połową oddziału, może coś o czym nie wiedział. Mierzył się wzrokiem z kobietą, do momentu, gdy uwagę obu zwrócił strzał.

Ciało kapitana marynarki w stopniu, Kastiela Kirchoffa, zwaliło się na ziemię.

- Puść go. Już go rozbroiłaś. - powiedziała jego zabójczyni o jasnej karnacji, po czym odwróciła ze zgorzkniałą miną twarz ku niemu - Poddasz się najblizszemu oddziałowi Gwardii lub Aniołów. Nie zabieraj po drodze żadnej broni, bo pewnie cię zastrzelą. Zejdź nam z oczu.
Kobiety się cofnęły, ale nie przestawały mierzyć do niego, poza nią.

Sorcane nie wytrzymał. Odrzucił broń na bok.
- Patrzcie. Patrzcie, bo zobaczycie, że ktoś tutaj popełnił błąd - powiedział grobowym głosem.
Powoli zdjął hełm i okazał im swoje oblicze.

Żołnierka o imieniu Mara puściła broń i padła na kolana. Pozostałe cofnęły się, natychmiast opuszczając broń. Jedna podniosłą dłoń do ust, jeszcze inna zacytowałą jakiś zwrot z litanii, zupełnie niepowiązany z miejscem i czasem.
Tylko kobieta, która zastrzeliła Kirchoffa i nakazała Sorcane’owi iść, nie zmieniła postawy, ani spojrzenia.
- Widzimy.

- Właśnie zabiłaś mojego przewodnika po tym statku i oficera, który mi pomógł pomimo, iż byłem otoczony przez rebeliantów i heretyków. - z gniewnym wyrazem twarzy splunął na obok.

Podszedł do Kirchoffa i zamknął jego oczy. Z szyi zdjął jego nieśmiertelnik, jak to zwykł czynić z poległymi. Ciało przesunął w jakieś bardziej dogodne miejsce. Podniósł z ziemi swój pistolet oraz miecz należący do Kirchoffa.

- Macie coś jeszcze do powiedzenia? Może ty Święta Celestine?

- Widziałam, żeś Kruk. - spokojnie, niewzruszona odparła nieformalna przywódczyni, mierząc Sorcane’a tym samym spojrzeniem - Zmusiliście nas do walki z dala od dzikich terenów, posłaliście nas na ten okręt, stawiając ultimatum. Właśnie zabiliście moją sierżant, siostrę, oddział i resztę plutonu, które wielokrotnie, w każdej bitwie i w każdej walce pomagały mi przeżyć, gdy byłam otoczona przez rebeliantów i heretyków. Masz ochotę się mścić, Aniele?

Sorcane spojrzał tylko na kobiety i zatrzymał wzrok na tej najbardziej hardej.

- Przez ponad stulecie traciłem braci. Widziałem jak giną. Opłakiwałem ich. Widziałem jak giną nie tylko moi bracia, ale też zwykli imperialni gwardziści. Słabisi ode mnie, a nadal zdolni do bohaterskich czynów. Oddawałem im wszystkim cześć. Moja kompania prawie wymarła, nie jeden raz. Nie znasz nawet części bólu jaki ja musiałem nosić w sobie przez sto trzydzieści lat mojego życia. Nie. Nie będę się mścił.

We władczym geście wyciągnął rękę do kobiet.

- Przejmuję nad wami dowodzenie.

- Nie. - odparła nieformalna dowódczyni - Twoi bracia przeszli tędy sześć, może siedem minut temu. Sierżant-weteran Daica kazał nam nie przepuścić nikogo z załogi. - zerknęła z mieszanymi uczuciami na Kirchoffa - No to ni przepuściłyśmy. Możesz iść, ale o ile nie masz jak udowodnić wyższej rangi niż sierżant-weteran Daica, trwamy przy naszym rozkazie.

Techpiechur podszedł do kobiety i stanął przed nią. Nachylił głowę i spojrzał w oczy swoimi czarnymi jak węgiel oczyma.

- Pilnujcie ciała tego człowieka. Był oddanym wojownikiem Imperatora. - powiedział cicho - Należy mu się trochę szacunku.
- Tak jest. - zasalutowała żołnierka. Pozostałe były wciąż zbyt pod wrażeniem chwili, by drgnąć.

Ruszył biegiem dalej. Miał ochotę rozerwać te kobiety, ale raz... były podległe mu żołnierzami. Dwa... wyznawał taką samą zasadę jak Jovral... trzy... co z nimi zrobi to nie problem na teraz.
Jednego był pewien... nie powstrzyma się od przylania swojemu bratu w mordę, gdy tylko go zobaczy.

Mijał kolejne puste, pojedyncze oddziały dla oficerów, tak komfortowe, że starczyłyby za kwaterę garstce zwykłych gwardzistów, i to urlopową.

Stalowy 01-02-2012 16:17

Wypadł za zakręt, jako że oddział układał się w literę L i praktycznie od razu spostrzegł swoich braci. Dwóch przeczesywało poszczególne komnaty medyczne, oddziały znaczy się, dwóch stało zaś na bacznośc z mieczami łańcuchowymi i pistoletami bolterowymi przy rozwartym włazie jednej. Rozstrzelano tu trzech załogantów, czterech innych i Orland, bez broni, klęczało pod ścianą z rękoma założonymi za głową. Gdzieś w strzeżonej komnacie zamajaczyła sylwetka Jovrala, jakby z kimś rozmawiał bardzo ściszonym głosem.
Haajve podszedł szybkim krokiem do stojących przy więźniach Braci. Spojrzał dokładnie na Orlanda i pozostałych.
- Ci ludzie są z oddziału, który został wysłany w celu uratowania Kapitana Py. - stwierdził sucho - Co się tu wydarzyło?
- Jak uważacie, bracie-techpiechurze. - rzucił jeden z Astartes i wykonał uspokający gest. Przestali celować w klęczących ludzi.
- Natrafiliśmy na nich, wyprzedzali nas odrobinę, szli po kapitana Py. Otworzyliśmy ogień, a oni odpowiedzieli. NIe chcieliśmy ryzykować.
- Na Złoty Tron... Bracie Sorcane, niech Ci będą dzięki! - głos Orlanda kipiał od wdzięczności, widać było też, że targają nim emocje, ale jego twarz ich nie zdradzała. Olbrzymi mężczyzna wstał z klęczek i odwrócił się do techpiechura. - Gdzie Kirchoff? Rozmawia z waszym dowódcą?
Sorcane położył dłoń na ramieniu żołnierza i spojrzał w oczy Orlandowi. Z poważną miną pokręcił głową.
- Właśnie w tej sprawie muszę rozmówić się z bratem-sierżantem. Wybaczcie mi na chwilę. - skinął głową braciom i żołnierzom.
Wszedł do pomieszczania w którym widział Jovrala.
-...co to znaczy...? - był pewien, że przez ułamek sekundy w oczach olbrzyma, który kilkadziesiąt minut temu wydawał się mu być tylko siłaczem służącym zdradzieckim panom, dostrzegł... łzy.
Wróciło mu kilka wspomnień, sprzed trzech lat... i dawniej.

Wszedł do kwatery, spostrzegajac aparaturę medyczną, łóżko... przyniesiony stół. Kuchenkę gazową. Patelnię. W niej coś przypieczonego i obrzydliwego, ale stosunkowo niewielkiego.

Ani śladu kogokolwiek. Jovral odwrócił dziób Mark VI w jego stronę.

- Haajve! - zawołał z radością przebijającą się przez inne emocje i podał dłoń bratu. - Dzięki niech będą... Cor... Impp... ha, w zasadzie, to nic nowego. Dopiero niedawno Amonlos mówił mi, że Cię nie mścimy!

- Jorval jak miło Cię widzieć! - powiedział serdecznie Haajve i ścisnął bratu dłoń.

Po czym przywalił z całej siły w bok hełmu Jovlara.

- Jestem niesamowicie rad że mogę ci zakomunikować, że kurwa, twoje podwładne raczyły zajebać najstarszego oficera na Zbawiennym, który - tutaj pozwolił sobie pchnąć Jovrala na najbliższą ścianę - pomógł mi przejść przez to kurewskie bagno i - tutaj pozwolił sobie chwycić kuchenkę i pierdolnąć nią malowniczo o ścianę - dzięki niemu nie musicie mordować całego, kurwa, okrętu.

Techpiechur przywalił jeszcze z kopa w łóżko.

- Mój przewodnik oraz można powiedzieć ambasador leży sobie z wypaloną laserem dziurą pilnowany przez bandę sfrustrowanych kurwa kobiet, które go zastrzeliły! I cholerny Py też nie raczył, kurwa, na nas poczekać, tak?

To wszystko wypowiedział poddenerwowanym głosem, z grymesem na twarzy, bardzo starając się nie wrzeszczeć.

-...Co? - zapytał zaskoczony Jovral - W ogóle... co? Jak to go zabiły? Jak miałem zostawić niezabezpieczone tyły? Haajve, uspokój się! - podniósł również głos, nie ośmielając się jednak odejść od ściany na którą został pchnięty.

- Jestem absolutnie spokojny tylko nie mam na kim wyładować cholera frustracji. Zostałem przeszukany, obrażony i grożono mi. Gwardzistki, które są po naszej stronie. Pamiętasz co sobie obiecałeś? Ja też postanowiłem się tego trzymać. I co? Miałem im wpakować po laserze w czerep, jak komisarz?

Techmarine odetchnął.

- Ci ludzie tam - wskazał korytarz - byli z oddziału tego człowieka. Widzisz jak wyglądają? Był dla nich jak brat, pomimo iż był oficerem. Sam ich tutaj wysłał, aby uratowali Py przed egzekucją czy czymkolwiek co mieli w planach rebelianci. Teraz Py tutaj nie ma i chyba też nie ma kogo przesłuchać. Co robimy? Mam plany całego okrętu w głowie.

Opuścił ręce i rozejrzał się po pomieszczeniu.

-...dlaczego go tutaj w ogóle sprowadziłeś? To gorąca strefa, zabrałem oddział. Ganiasz w tym skafandrze, musiałeś wiedzieć, że tu jest niebezpiecznie. Dlaczego poszliście tylko we dwóch? I dlaczego w ogóle tutaj jesteście, skoro mnie przysłałeś? - pytał raz po raz Jovral. Wyglądał na zupełnie skołowanego.

W drzwiach stał Orland, który słyszał całą konwersację. Po policzkach spływały mu gęsto łzy. Twarz, jak zwykle, miał kamienną.

- Bo obiecałem, że pomogę im. - powiedział cicho Haajve - Bo obiecałem.

Był na siebie zły. Jovral miał rację. Głupstwem było przemierzać statek we dwóch. Głupstwem było biec w tym hełmie, kiedy statek jest w większości opanowany przez swoich. W ogóle nie zakładali że będzie tak niebezpiecznie, bo pokład medyczny był przecież tak blisko. Tak. Mogli pozostać na mostku.

- Na mostku jest obecnie adiutantka kapitana okrętu. Amonlos rozmawiał z nią przez vox. Może pełnić powinność oficera dowodzącego... próbowała wyrwać okręt z osaczenia z nami wszystkimi na pokładzie... - powiedział cicho.

Zamknął oczy i pokręcił głową. Potem podniósł ją, podszedł do Orlanda i wręczył mu nieśmiertelnik jego kapitana.

Olbrzym wpatrywał się w niego przez chwilę, a łzy spływały mu po twarzy i wreszcie szyi. Jej mięśnie się napięły. Przez chwilę drgały mu różne mięśnie twarzy. Nie przyjął nieśmiertelnika, odwrócił się i wymaszerował z pomieszczenia, idąc tym korytarzem do wyjścia z sekcji medycznej.

- Poinformuję Amonlosa... - stwierdził Jovral - Kapitanie... Kapi... Kapitanie, mamy sytuację. Straciliśmy oficera dowodzacego tego okrętu... zginął od strzału. N... nie byłem bezpośrednim świadkiem, nie widziałem dokładn... nie musisz się na mnie drzeć, Manlaure, wiem jak ciężka jest tam sytuacja. - przerwał na dłuższą chwile, uwaznie słuchając - słuchaj... rozmawiałeś z... tak. Zgadza się. Teraz ona dowodzi. Mogę Ci... tak... jest tuż obok. Już, chwila. - sierżant szturmowców wybrał serię komend głosowych. Jego pancerny kołnierz rozhermetyzował połączenie z hełmem. Haajve ujrzał wygładzoną smutkiem twarz swojego brata, gdy ten zdejmował dziobaty hełm i przekazywał mu go.
- Kolejny... zapomniany... - wyszeptał.
Zbrojmistrz wiedział gdzie poszedł Orland. Postanowił go nie powstrzymywać. Nałożył na głowę hełm Jovrala.
- Zgłasza się Haajve - powiedział bezbarwnym tonem, kiedy dostroił się do hełmu.
Widział, że zrobił głupstwo. Teraz... ech... cały jego plan poszedł się przysłowiowo jebać.
Cisza trwała chyba całą minutę.
- Haajve... - Amonlos wychrypiał początek, jakby przed chwilą zdarł gardło - Muszę wiedzieć, co dokładnie się stało. Jovral... nie był w stanie mi tego przekazać.
- [i]Rozwiązałem sprawę w punkcie obrony mostka. Nadałem do braci, że zaraz zejdę i przesłałem dane. Obiecałem kapitanowi Kirchoffowi, że pomogę jemu i jego ludziom. W sali nikogo nie było. Przeszliśmy ją do windy na pokład medyczny. Przemieżając korytarz zostaliśmy “schwytani” przez zostawione przez Jovrala na czatach gwardzistki.
- Dobrze, chyba orientuję się co do reszty. A teraz może wyjaśnisz mi, po cholerę w ogóle sobie poszliście na spacer? Po co go brałeś i opuszczałeś stanowisko? Jak niby mógłbyś pomóc Jovralowi, skoro miał ze sobą grupę bojową, a Ty mógłbyś działać... w całym okręcie mając ten główny cogitator? Dowiem się? Bo jeżeli nie masz odpowiedzi, to mów od razu, mam co robić. - głos Manlaure’a był raptem poirytowany, ale poza szczególnym epizodem trzy lata wcześniej Haajve nigdy takim go nie słyszał. Kapitan musiał być naprawdę pełen bardzo negatywnych emocji, choć innej natury... i innych korzeni niż wówczas.
Cisza trwała dosłownie chwilę. Haajve wiedział, że zawalił sprawę. Stworzył świetny plan, który wykonał, a potem... potem w połowie spieprzył go z własnej winy. No może nie do końca, jednak podjął niepotrzebne ryzyko.
-Nie mam, kapitanie. - odpowiedział pusto
- Haajve, proszę... - wtrącił się Jovral - Cokolwiek, skoro się ruszyłeś z mostka... otrzymałeś ode mnie wezwanie o pomoc. Tylko Tobie mogłem zaufać. Mieliśmy problem natury technicznej... drzwi, nie mieliśmy kodu, nie chcieliśmy ich wyważać... - proponował Jovral - Nie musisz go słuchać... - stwierdził, krzywiąc się ze szczerym niesmakiem.
- Wiesz, co to jest w Gwardii samowolne opuszczenie pozycji?! - nie wytrzymał Manlaure - Wiesz, ilu z nich teraz będzie walczyć dalej?1 Dlaczego ruszyłeś swoją chędożoną osobę z mostka?! Słucham! No Słucham!
- Zostałem... o to poproszony przez kapitana Kirchoffa, abyśmy mogli poświadczyć, że to nie jest żaden podstęp z naszej strony. Chcieliśmy ułatwić przejście grupie Jovrala. Kapitan też chciał osobiście sprawdzić co z jego ludźmi.
- Ach, czyli poprosił Cię, żebyście pakowali się do Jovrala do sali medycznej? Bo w sali medycznej jesteś, skoro rozmawiamy przez hełm Jovrala. Na pewno nie chcesz... zmienić zeznań?
-Spieprzyłem sprawę Kapitanie. Zwyczajnie spieprzyłem - Haajve w końcu nie wytrzymał - Tak, powinienem siedzieć na dupie na mostku z głową w głównym cogitatorze. Tak, po zawiadomieniu was, powinienem pozostać tam, albo powiedzieć Braciom z najbliższej grupy aby dali nam eskortę. Tak zachowałem się jak nieopierzony zwiadowca.
Sorcane wziął głęboki oddech.
-Stworzyłem plan i sam go spieprzyłem w środku wykonywania.
- Jasne. Spieprzyłeś, bo postanowiłeś wybrać się na spacerek do Jovrala? Jakbyś nie mógł poprosić mnie o otwarcie kanału łączności z nim? - zaczął ironizować Amonlos - Mniejsza. Już po sprawie.
- Nie. Wczęśniej postanowiliśmy z Kirchoffem że zajmiemy się sprawą Py osobiście... nieważne. Nie żyje. Ludzie wykonywali tylko swoje rozkazy. - chwila przerwy - Jestem przy Jovralu. Mam iść wracać na mostek, czy iść z nim? - to ostatnie było już powiedziane prawie jak automat.
Sorcane zawiódł... poczuł się w pewnym momencie jak prawdziwy automat. Serwitor. Istota, która jest za głupia, aby móc dostąpić przywileju myślenia, dlatego robią to za nią inni. Myślą i wydają polecenia.
- Jovral odprowadzi cię do Thunderhawka. Potrzebujemy Cię na Praeco Mortisie. Sprowadzi też tę adiutantkę. Potem porosimy Egzemplariuszy i szturmowców o oddziały do oczyszczenia okrętu i psioników do przebadania go w poszukiwaniu skazy. Jestem cały czas na mostku, chcę cię tutaj zobaczyć nie dalej jak za godzinę.
- Tak jest. Ruszam natychmiast. - rzekł Sorcane.
Zaraz, czekaj. - odezwał się w uchu Sorcane’a znajomy głos Nie rozłączaj się z nim. Czy on nie nakazał ci udać się tutaj? Nie opuścił mostka? Nie mówił o zakłóceniach? Zbadaj. - trzaskający i zakłócony głos umilkł.
- Kapitanie... czy komunikowaliście się ze mną... po tym jak przesłałem wam dane. Plany statku z zaznaczoną sekcją medyczną?
- Haajve, jeszcze słowo a wyjdę z siebie, zostawiając moralność z tyłu a zabierając mordercze instynkty i broń ze sobą. Za godzinę.
Chwila ciszy.
-Amonlos... poślij po psioników od Egzemplariuszy czym prędzej.
- Tak zrobię. Każę im cię przebadać. Oddawaj hełm Jovralowi.
Zbrojmistrz zrobił kwaśną minę. Oddał hełm bratu.
- Kurwa... - zaklnął.
- Więc też się dowiedziałeś, jaki on bywa, jego ulubiony brciszku... - cicho i trochę nieszczerze zaśmiał się Jovral - Jakoś uspokoję... - przywdział hełm - Bestię.
- Nie o to chodzi... jestem bardziej tępy niż młot energetyczny... zupełnie mi wyleciało z głowy, jak kapitan zaczął mnie opierdalać. Zaraz po tym jak przesłałem plany statku z zaznaczoną tą sekcją... usłyszałem w komunikatorze głos Kapitana... mówił że posłał Ciebie aby odbić kapitana Py... i że odpowiednie osoby dowiedziały się już o odnalezieniu kapitana. W dodatku wysłał to na komunikator, to znaczyłoby, że jest blisko, a przed chwilą Manlaure mówił że cały czas siedzi na mostku! Powiedział też że mam pobiec i upewnić się że wszystko gra. Cholera.
Haajve złapał się za głowę.
- Czuję się jak kompletny idiota.

- Brzmi groźnie. - powiedział po kilkanastu sekundach Jovral. - Cóż, Jovral wie, że nie jesteś z gatunku tych co ratują skórę za wszelką cenę. Jak już ochłonie, powiedz mu o tym. Tymczasem sprawdźmy co się stało z tym... Orlandem? Po Py nie znaleźliśmy ani śladu.

- Poszedł do wyjścia. Myślę, że z rozpaczy rzuci się na tamte babsztyle. Jedna miała jaja i mi wygarnęła, że wykorzystaliśmy je i zmusiliśmy do walki na okręcie, zamiast w dzikim terenie. Były bardzo wściekłe i sfrustrowane. Ja też jestem... zawaliłem całą waszą operację, zawaliłem swój “prawie genialny” plan, straciłem swój pancerz... Będę miał szczęście, jeżeli nie wyląduję na wielomiesięcznej terapii wstrząsowej u Modo.

Zbrojmistrz ruszył do wyjścia. Czuj straszną postrzebę wylania z siebie całego tego żalu. Ale nie mógł. Nie chciał jeszcze bardziej się błaźnić przy Jovralu i reszcie.

- Haajve... - Jovral położył mu dłoń na ramieniu - Jeżeli chcesz o czymś porozmawiać... mów smiało.

- Po prostu jestem zły na siebie. Głupio zrobiłem, a Kirchoff powierzył mi życie swoje i wszystkich lojalnych Imperatorowi załogantów.

Jovral przez chwilę obserwował techpiechura. W końcu zdjął mu rękę z ramienia, jakby doszedł do jakiegoś wniosku.
- Idź i nie pozwól temu Orlandowi zginąć w głupi sposób. Chcę wiedzieć, co Modo o nim powie. Walczył jak bohater, poddał się, by ratować swoich ludzi. - z tymi słowy odwrócił się i zaczął nawiązywać łączność z innymi ze swych braci.

Haajve skinął tylko głową. Popędził naprzód. To wszystko co może teraz zrobić. Wyśledzić tego człowieka i zaoferować mu... nową rodzinę. Stracił kapitana który był mu jak brat. Kto wie... może teraz będzie mógł dołączyć do znacznie większej rodziny.

Zastał Orlanda opierającego się na strzelbie bojowej. Żołnierek z Tahary nie było, nie było jednak także ich ciał. Twarz i górna część torsu Kirchoffa pokryte były improwizowanym całunem, jakąś szmatą, chyba śpiworem, najwidoczniej pozostawionym przez jedną z kobiet.
Odwrócił się w stronę Sorcane’a, już otarłszy łzy, z pytającym spojrzeniem.
- Nie zabiłem ich. - od razu się wyjaśnił, jakby sądząc, że odgadł myśli techpiechura.

Sorcane skinął głową.
- Orland... Brat-Sierżant Jovral i ja... chcielibyśmy, abyś poleciał z nami na Praeco Mortis. - powiedział krótko.
Orland skinął tylko głową, składając strzelbę na ziemi.
- Pewnie musimy już iść.
Znowu skinienie.
- Zajdziemy jeszcze na mostek po panią adiutant.
- Prowadź... - rzekł, po raz ostatni wpatrując się w ciało Kastiela. Po chwili chwycił strzelbę pewniej i ruszył wraz z nim.

Arvelus 02-02-2012 14:43

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Orientis, Sihas Blint

- Czemu mu ścięgien nie porozcinamy? To zlikwidowałoby wszelkie, przynajmniej fizyczne, zagrożenie. - zapytał, rzeczowo, Ruka.
- Próbowaliśmy. - odpowiedział lakonicznie kronikarz, nie wchodząc w szczegóły.
- Ołł... Job twoju mać, pieprzony chaosyto... Przecinak plazmowy też ne poradit? Czy może chodzi o coś więcej niżli jego wytrzymałość?
- Jego ciało nie jest z tego świata. Dopóki nie wydamy go śmierci, ścięgna i mięśnie wiją się i zrastają bez końca. Cięliśmy więcej niż raz. - głosem bez emocji wyjaśnił kronikarz, podchodząc do stołu z jeńcem.
-To utnijmy mu kończyny, szybko załóżmy gruby, stalowy opatrunek i przynitujmy, aby się nie wyrwało...
Chaos fascynował Rukę. Nie kusił! Po prostu fascynował. Spotykał się już z mutacjami i mocami danymi przez mrocznych bogów, ale nigdy nie były one aż tak... wielkie. Nigdy nie spotkał się z upadłym aniołem. Był ciekaw... niesamowicie ciekaw, czy zdołał by zabić kogoś takiego. Plazmowa eksplozja, Flawii, powinna go odparować, nie dając możliwości regeneracji. Chyba musi mieć Z CZEGO wyregenerować... choć jeśli to twór osnowy, to przestaje być takie pewne...
- Zrastają powiadasz? Próbowaliście wprowadzić mu poprzez odbyt jaja skarabeuszy? Wykluwające się larwy mogłyby pochłaniać jego tkanki bez końca, gdyby te co chwilę odrastały. W końcu upasłyby się pękając z przeżarcia, gnijąc i wydalając jego własne przetrawione ciało wewnątrz jego mięśni. Odstąpcie mi jeden ze swych pancerzy Kronikarskich, wyjątkowo nie wsmak mi ciągłe przebywanie półnago pośród ludzi, ani tym bardziej zdrajców. Mam dosyć bycia traktowanym jak zwierzę... A jeśli nieruchoma ręka i noga, mają mi przeszkodzić w noszeniu zbroi, to mi je wreszcie amputujcie. Wierzę, że wasi Konsyliarze i obecni na okręcie marsjańscy magicy są przygotowani na wszelakie kontuzje waszych braci... - Ton Orientisa nie był zrzędliwy, raczej znudzony, nie miał już siły upraszać się o to co mu się należało. Rozumiał, że Kontradmirał mógł takim sprzętem nie dysponować, ale gdyby pomocy odmówilu mu Astartes, to ostatnią opcją pozostawało mu chyba jedynie poproszenie o nowy pancerz boga, którego czcił obecnie jego dawny legion. Jak mawiali ludzie “w życiu liczą się tylko znajomości”.
Czyż nie było to wam obiecane przez Kruczą Gwardię, bracie? kronikarz skierował swoje pytanie do Orientisa... czysto telepatycznie. Najwidoczniej nie uważał za stosowne mieszać w to pośledniejsze jednostki.
To... nie tak proste. Nie znam reguł twojego zakonu, skądkolwiek byś nie pochodził. Wśród Egzemplariuszy przestrzegamy Codex Astartes, mamy też inne ograniczenia. - Rycerz Przykładności był o wiele bardziej opisowy i wylewny w mentalnej komunikacji, jego myśli z wielką prędkością przewijały się przez umysł jego brata. - Jedyny pancerz w dyspozycji mojej kompanii to mój własny. To samo tyczy się szóstej Kompanii Kruczej Gwardii, która nam towarzyszy. Ich kronikarz poległ wiele lat temu i nie otrzymali uzupełnień, nie otrzymają także przynajmniej do końca tej kampanii.
I wreszcie nie jestem pewien jakim rodzajem formy życia są wymienione jajorodne skarabeusze... nie dysponujemy nimi. Nie przetrzymujemy żadnych xenos na pokładzie, o to prędzej podejrzewalibyśmy waszego inkwizytora, niechaj Imperator pozwoli mu zasiąść u swego stołu.

- Żadna z wymienionych opcji nie wchodzi w grę. - nawet nie poruszywszy się, pancerny anioł z głosem zniekształcanym przez swój hełm nawet się nie poruszył, zbywając, pozornie, słowa Orientisa.
Ruka podniósł brew spoglądając na astartes i pociągnął jednego wąsa. Cóż... nie zamierzał kłócić się z kimś kto mógłby mu złamać kark małym palcem. W każdym razie, nie gdy nie ma Flawii.
- To nie Xenos, Scarabaeus to chrząszcz z rodziny żukowatych pochodzenia Terrańskiego i nie należy go obrażać ponieważ jest niezwykle pożyteczny. Można go spotkać na wielu pustynnych koloniach, gdyż upodobał sobie taki klimat, a starodawni bardzo go sobie cenili zabierając ze sobą w podróż, głównie ze względu na to, że żywi się gównem. Mało tego, zanim je zje, sprząta swoje żerowisko przenosząc je do swojej norki, a jednocześnie nie lgnie do strawy tak jak muchy. - Marines podrapał się zdrową ręką po policzku i kończąc wykład podrapał się palcami zdrowej dłoni po policzku.
- Obiecali... jeszcze kiedy byłem zdrowy i widzicie jak się go doczekałem. - Trudno mu było przestać marudzić.

Aleena nie wtrącała się do tej... intrygującej dyskusji. Zrzędzenie Orientisa o pancerz nie robiło już na niej większego wrażenia, bo jak długo można się ekscytować czyimś zachowaniem? Zastanawiała się tylko, czy Astartes kiedykolwiek znuży się ciągnięciem tego tematu.
- Ból raczej nie zdziała cudów. - stwierdziła w końcu, patrząc na upadłego Astartes - Rany nie są mu obce, więc i jego wytrzymałość w tej kwestii nie będzie należała do przeciętnych. Nie polegałabym na doznaniu bólu samym w sobie... a przynajmniej nie na zwykłym doznaniu. - zerknęła w stronę substancji chemicznych - Istnieją substancje zdolne do zaburzenia działania układu nerwowego, nastawienia go na inną częstotliwość. Takie rozregulowanie wraz z pomocą dodatkowych działań może ukruszyć bariery chroniące dostępu do jego umysłu, a raczej zająć ten umysł czymś innym, niż obroną. Zadawanie pytań, poruszanie tematu ułatwi wyciągnięcie informacji, jako że przy ich poruszaniu zostaną one podświadomie wyciągnięcie przed inne. - zamilkła na moment - Oczywiście zakładając, iż funkcjonowanie jego organizmu nie zostało całkowicie zmienione, co jest wątpliwe. Nadal jednak pozostaje pytanie na ile zmienione zostało, ale to raczej kwestia prób. Co zaś unieruchomienia się tyczy... Sądzę, że zrozumienie sposobu jego regeneracji i próby przeciwdziałania mu zajęłyby raczej zbyt wiele czasu. Miejmy nadzieję, że na poziomie neurologicznym nie posiada takiej lub tak wielkiej zdolności regeneracji, a raczej naprawy. Wtedy, dodatkowo, można unieruchomić bez dotykania żywej tkanki.

- Scarabeus... - Pożeracz dobył pojedynczy szept, po czym uśmiechnął się. Obnażył przy tym swoje zaostrzone zęby.
- Scarabeus wymarł w latach po masakrze jaką Wilki Russa dokonały na Prospero. - sylwetka, mimo przesłoniętych oczu, odwróciła niewygodnie ułożoną głowę by "spojrzeć" na psioników-Astartes. Czempion Khorne'a posługiwał się przy tym wyłącznie Wysokim Gotykiem.
- Imperator potrzebował Wilków bardziej, niż Tysiąc Synów, dlatego uszło im to płazem. Ci drudzy dołączyli do nas, zmuszeni, uciekając przed jego armiami za to, że ośmielili się go ostrzec... - przez kolejną chwilę Pożeracz jakby nabrzmiewał do rechotu - Przed nami.

- Moi bracia pełniący tutaj wartę są zobligowani honorem utrzymać w sekrecie co zostanie tu powiedziane, co się tutaj wydarzy. Przy najbliższej okazji ich pamięć zostanie oczyszczona z tych wydarzeń. - kronikarz Egzemplariuszy zdawał się robić wszystko, by zignorować Upadłego Anioła, którego głęboki, dźwięczny głos zdawał się wwiercać wszystkim zebranym w myśli. - Opuszczę was teraz. - zreflektował psionik, jakby wracając do dawnego sposobu wysławiania, bez wyjaśnień przyczyny. Odwrócił się do wyjścia.

Axis, myśląc w tej chwili jak nieciekawa jest jego sytuacja, pozwolił sobie na wspomnienie kilku naprawdę pięknych chwil z... zanim znalazł się w tej sytuacji.
- Ilu twoich braci uśmierciliśmy? Trzydziestu pięciu czy czterdziestu? Źle u mnie z liczeniem. Nie rozpaczaj jednak... Władcy, którzy wam uciekli mają potencjalnych kandydatów i szybko implantują. Ujrzycie geny waszego zakonu w pełni sił jeszcze w tej wojnie! - roześmiał się radośnie i głęboko.

Kronikarz przystanął na chwilę w milczeniu. Przez chwilę wszyscy zebrani wyczuli kipiącą falę gniewu i nienawiści, nie skomentował jednak tych słów i opuścił pomieszczenie. Właz się za nim zasunął.
Trzydziestu pięciu do czterdziestu zabitych żołnierzy Piechoty Kosmicznej. Aniołów Imperatora. Moment temu byli na Czarnym Okręcie, wiedzieli, że podobnie wielu Szarych Rycerzy skonało, kilku na ich oczach, ujrzeli niezwykłą masakrę i żyjący koszmar... Dosłownie byli przez jakiś czas uwięzieni w piekle.
Tutaj nie było mowy o piekle. Krążownik uderzeniowy Egzemplariuszy został abordażowany przez kilka Dreadclawów, lub tyle mogli przypuszczać. Leżąca przed nimi istota i kilku innych, pośledniejszych zdrajców zdołało uśmiercić...

- Przyprowadziliście tu kobietę. Niebywałe, myślałem, że zakazaliście ich edukować kilka milleniów temu... - Khornita obrócił niewidzącą głowę w stronę siostry. - Zacząłbym od prób na hipokampie, sterowanie emocjami i nastrojem... Odnoszenie się do reakcji układu nerwowego może być zaburzone, przeszedłem precyzyjną lobotomię, za którą przysiągłbym... Zobowiązałem się do zbyt wielu morderstw, absolutnie przepłacone. - pokręcił głową.

- Twoje ciało potrafi wszystko zregenerować? - zapytał Borya zaintrygowany

- Pokłoń się przed bogiem wszystkich wojowników. - Pożeracz wyszczerzył się mimo przepaski na oczy - On nie jest tyrańskim bogiem, nie przeszkadza mu twa wierność Imperatorowi.

- Hah! Kdybym oddał mu cześć straciłbym wspaniałych wrogów i możliwe trofea! - Łoj... powiedział trochę za dużo. Nie przerywając kontynuował by załagodzić nieco, potencjalną, reakcję reszty.- Nie Chaosyto. Stoję po stronie Imperatora. Co tu się, do jasnego czorta, dzieje?

- Skoro stoisz a nie klęczysz, szybciej przejdziesz na drugą. - tym razem Khornita uśmiechnął się, jakby szczerze, z rezerwą i satysfakcją wymalowanymi na twarzy. Jego głos nie ociekał sarkazmem, a przekonaniem. Na drugie z pytań nie odpowiedział.

Ruka wzruszył ramionami gładząc wąsa
- Kilku już mi to przepowiadało. Raczej podziękuję. Kim, w ogóle, jesteś?

- Pożeraczem Światów. Wojownikiem krwi. Nazywają mnie... Jeden z Dwóch.

- Ja Borya Wołodyjowicz. Zwany Ruka D’yavola. Ręka Diabła. Ślachcic z pięknej Vostroyi. Ponoć mój ród sięga czasów gdy Terra była jeszcze dzikim światem. Kim jest ten drugi?

- Każdym, który stanie ze mną do pojedynku. - Pożeracz po chwili roześmiał się. Nie był to przyjemny śmiech. - To zaszczyt... mieć świadomość, że rozmawiam ze szlachtą. Jak równy z równym... Taki u was obyczaj panuje.

- Więc to godne imię. - Borya nie wiedział czy powinien się wdawać w dyskusję z chaosytą, ale chciał to zrobić. Te blizny... musiał być wspaniałym wojownikiem. Prawdopodobnie najswpanielaszym jakiego w życiu spotkał. A siostra sama mówiła o odwracaniu uwagi, więc miał pretekst. - Uraczyłbym cię rodzimym piwem i spirytusem, ale nie posiadam żadnego przy sobie, poza tym, wolałbym mieć cięższą broń gdy byś miał wolne ręce...

- Nadmiar gościny, Ręko Diabła. Dziwne, że to ty bałbyś się moich rąk...

- Patrząc na ich rozmiary i twoją kolekcję blizn, wspaniałą zaznaczę, złamałbyś mi kark małym palcem, więc to chyba uzasadnione. Może Wulfgard, którego aktualnie z nami nie ma, mógłby się nie obawiać. Choć bym wyglądał cię podczas bitwy, gdyby przyszło nam brać udział w jednej. Śmierć z ręki takiego wroga... gdybym nie dał się zmiażdzyć jak byle robaka wcale nie byłaby zła.

Dotąd milczący Sihas zwrócił się do towarzysza.
- Ruka spokojnie. Nie wdawaj się z nim w dyskusje - nie jest taki bezbronny na jakiego wygląda. Nie baw się w jego gierki, bo przypuszczam, ze wyjdziesz - a z Tobą także my - na tym o wiele gorzej. Trzymajmy się jedynie poleceń.

- Dajcie sobie jeszcze po buziaku... Który ze starych dowódców dowodzi tą operacją? - Orientis przyglądał się więźniowi oczekując jakiejś konkretnej odpowiedzi. - I co skłoniło dwunasty legion do sojuszu ze zdradzonymi synami Magnusa? -

- Dwunasty legion nie był jedynym, który został zdradzony przez Imperatora... - warknął Pożeracz. Wierzgnął, niezbyt silnie, a krępujący go metal wydał niepokojący dźwięk. - Żelazni Wojownicy z Olympii, Władcy Nocy Konrada... byliśmy braćmi. - plwocina wylała się z kącika ust, emanacja w Osnowie kipiała gniewem na same wspomnienia - Część wybrała braterstwo, inni pozostali lojalnymi synami, zdolnymi zgładzić swych braci...

Aleena nie spodziewała się... takiego przebiegu przesłuchania. Ruka wydawał się być zafascynowany heretyckim Astartes, a Orientis najwyraźniej miał ochotę nadrobić straconą historię. Siostra miała tylko nadzieję, iż Kronikarz nie wda się, tak jak zrobił to Borya, w rozmowy balansujące na krawędzi, a jedynie zajmie uwagę przesłuchiwanego. Przynajmniej kapitan Blint przerwał niepokojącą wymianę zdań. Bardzo niepokojącą, jak się nad nią dłużej zastanowić...
Aleena nie odezwała się, ale spojrzała ostro na Rukę, kierując się do ustawionych środków chemicznych. Przez moment przeglądała je w milczeniu zastanawiając się nad pierwszym krokiem. Toksyna botulinowa wydawała się być całkiem dobrym, choć czasowym, rozwiązaniem problemu możliwych prób wyrwania się więźnia. Był tylko jeden problem martwiący Aleenę. Czas działania specyfiku. Siostra wolała działać ostrożnie, dlatego też miała zamiar monitorować ewentualne zmiany w ruchliwości mięśni chaosyty.
Podeszła do zdradzieckiego Astartes z przygotowaną dawką butoliny, po czym zaczęła wstrzykiwać specyfik w mięśnie jego nóg i rąk. Nie skomentowała propozycji tknięcia hipokampy, jako że bynajmniej nie rwała się do rozmowy z tym osobnikiem, szczególnie że najwyraźniej chętnych nie brakowało. Pożeracz nie trafił na pierwszego lepszego medyka imperialnego, przeszkolonego w warunkach polowych. Tej części układu limbicznego Aleena nie miała zamiaru dotykać. Wszak pamięć przesłuchiwanego nie mogła zostać uszkodzona.

- Aaah... a więc zaczęło się, co? - usta Pożeracza wykrzywiły się w dzikim grymasie. - PYTANIA! - ryknął

Wtem drzwi się rozwarły.

Oczy wszystkich zebranych skierowały się na sylwetki wchodzących...

Lord komisarz Gregor Malrathor wyglądał zastraszająco w swoim długim i potarganym od eksplozji płaszczu. Skinął głową wszystkim, po czym w milczeniu zbliżył się do stołu na którym leżał wyciągnięty jeniec. Zlustrował go wzrokiem, po czym powiedział spokojnym głosem - Więc to jest nasz okaz, tak? - spojrzał jeszcze raz krytycznym okiem - Nie mogę powiedzieć by imponował mi w jakikolwiek sposób. Widziałem większych. I straszniejszych.

John wszedl do pomieszczenia za Malrathorem rozgladajac sie z zaciekawieniem po twarzach obecnych a nastepnie skupiajac wzrok na nagiej postaci przykutej do stolu. Widocznie wyczerpany, z ulga przywital moment w ktorym mogl wreszcie przystanac i zlapac oddech.

Z nimi weszła osoba, której nie trzeba było przedstawiać. Nieprzyjemny odruch wymiotny naszedł wszystkich, gdy tylko nieznajomy w czarnym habicie, o twarzy skrytej za takimż welonem przekroczył próg sali.

Nawet upadły Anioł wydawał się skrzywić.

- Przedstawiam wam lorda komisarza Gregora Malrathora. Będzie waszym dowódcą decyzyjnym, współgrającym z organizacyjnymi kwestiami kapitana Blinta. Wkrótce usłyszycie potwierdzenie moich słów osobiście rozmawiając z kontradmirałem.

Gregor z ciekawością przypatrywał się działaniom siostry, jedynej kobiety w zgromadzeniu. Cieszył się że będzie miał okazję ocenić jej umiejętności z pierwszej ręki. Rzucił tonem życzliwej konwersacji do rozciągniętego na ławie Astartes - Więc, dałeś się złapać, co? Podejrzewam że można się było spodziewać takiej niekompetencji. Wyznawcy krwawego boga są znani w końcu z niewiarygodnej tępoty. Pozwolę sobie jednak zapytać. - Powiedział lord komisarz z spokojem, i odrobiną ciekawości w głosie - Jaką nagrodę przewiduje dla ciebie twój bóg, hmm? Co otrzymasz za to że następne lata twojej egzystencji będą całkowicie pozbawione przemocy? Lata, a kto wie, może i dziesięciolecia, i żadnej krwi by ofiarować ją twojemu bogu, żadnych czaszek by rzucić je na jego tron. - Gregor uśmiechnął się tak strasznie że pozostałe osoby w pomieszczeniu drgnęły - Raduje moją duszę, widzieć sługę pozbawionego możliwości służenia. Miałeś jeden cel w swoim życiu, a teraz wszystko co czeka cię do końca twej żałosnej egzystencji to wieczny, niekończący się Pokój. Miło będzie odpocząć od zabijania, nie sądzisz?

- Zdajesz sobie sprawę, że twoją planetę nazwano imieniem jednego z kapitanów Władców Nocy, tak się zhańbiliście? - wyszeptał Pożeracz z delikatnym uśmiechem.

Trax z zawodowym zainteresowaniem przygladal sie bliznom i ranom Upadlego Aniola, zastanawial sie nad niszczaca moca tak poteznego osobnika i odczul ulge na mysl ze 4 Adeptus Astartes jest na miejscu dla ich bezpieczenstwa. Glos schwytanego heretyka sprawial ze odbieralo mu mowe, widywal juz wielkie odziane w pancerze wspomagane postacie na polu bitwy, ale nigdy w tak bezposredniej bliskosci, totez staral sie chlonac kazdy szczegol. Co jakis czas rzucal tez okiem na przyrzady tortur i chemikalia przy stole przy ktorych krzatala sie hospitalerka.

Słowa Pożeracza Światów nie spotkały się dokładnie z reakcją której tamten najwyraźniej się spodziewał. Bowiem lord komisarz wybuchnął śmiechem. Strasznym nieopanowanym śmiechem - A o której z moich planet mówisz? O tych które obroniłem przed waszym wpływem? O tych które wyzwoliłem, mordując bez litości twoich tak zwanych braci? O tych które spaliłem do ziemi, bo prędzej zobaczę każdego człowieka w Imperium martwego, niż pod waszym butem? Czy też może chcesz mnie sprowokować wspomnieniami mego ojczystego świata? - Gregor parsknął śmiechem - Spaliłem mój ojczysty świat ogniem Inkwizycji. I do dziś dzień, czuję z tego powodu tylko i wyłącznie dumę. Mój własny ojciec próbował go zaprzedać bogom chaosu, a ja temu zapobiegłem. - wyciągnął amulet zza pancerza - Zaś ta czaszka, wykonana z kamienia pochodzącego ze spopielonego świata, przypomina mi o losie który czeka każdego głupca służącego chaosowi. Kto wie, jeśli będziesz współpracować, może nawet otrzymasz od nas błogosławieństwo jakim jest oczyszczający ogień. Albo któż wie - uśmiechnąl się - może twoi bezsilni, nic nie warci bogowie, uczynią dla ciebie jakiś cud. Ale wątpię. Przy całej ich mocy, w dalszym ciągu potrzebowali Astartes stworzonych przez Imperatora, by w ogóle próbować pobić Imperium, w czym ponosili klęskę za klęską, porażkę za porażką od 10000 tysięcy lat. Wy, słudzy chaosu, lubicie powtarzać jak to Imperator jest martwy. A przecież Astromicanum wciąż świeci. I nawet arcyzdrajca Horus, napełniony mocą wszystkich waszych bogów, nie dał mu rady. Został zmieciony z powierzchni ziemi jednym ciosem Imperatora. Nie macie do zaoferowania nic po za iluzją potęgi.

John usmiechnal sie pod noszem slyszac komisarza, typowy sluzbista, moze troche nadgorliwy, ale coz, nie odbiegal niczym od opinii ktora wyrobil sobie o nim w ciagu ostatnich dni. Zaczal bezwiednie masowac sobie kark.

Komiko 04-02-2012 13:18

- Wybacz, chyba jesteś lepszym mówcą ode mnie. Mój bóg dał mi wszystko, czego mogłem chcieć . Zwycięstwo musimy osiągnąć sami... - Axis, ziewnął, po c-zym odwrócił głowę na drugą stronę.
- Czy ktoś mi może jednak powiedzieć, czy tych Egzemplariuszy było trzydziestu pięciu czy czterdziestu? To dość ważne.

- Tak właściwie nie ma to żadnego znaczenia. - powiedział lord komisarz spokojnie - Na razie poczekamy sobie aż tortury zaczną działać. Mamy czas. Z ciekawości, czy gdybym odciął ci palce, to czy odrosną? I tak, pytam z prawdziwej, nieudawanej ciekawości. Zabiłem kilku Pożeraczy Światów, zastanawiam się czym ty się różnisz od reszty.

- Śmiało, użyj sobie. Odrosną.

- Skoro tak ładnie prosisz - błyskawicznie wyrwał zza pasa nóż i szybkim uderzeniem uderzył trzy palce u prawej dłoni zdradzieckiego Astartes. Z zainteresowaniem odkrył że uderzenie zatrzymało się na kości. - No, i kto tu jest pełen niespodzianek? Spróbowałbym broni energetycznej, ale nie chce mi się marnować sił. Za to jeśli metody mniej konwencjonalne nie zadziałają, zawsze możemy odkrajać kawałki, aż do znudzenia. Teraz, jeśli pozwolisz, zastanowię się nad dziesiątkami nowych tortur na które pozwala mi ta twoja właściwość.

Pożeracz zwarł usta w momencie uderzenia, ale poza tym powstrzymał się przed okazaniem bólu. Westchnął na słowa komisarza.
- Wiesz, nigdzie się nie wybieram...

Moment pojawienia się mężczyzny w habicie był na tyle niespodziewany, a paskudne uczucie tak nagłe, że Siostra analizującą właśnie dostępne substancje przez moment zagubiła się w tej analizie. Zerknęła w stronę przyczyny swego rozproszenia i westchnęła w duchu. Zupełnie jakby Wszechświat uznał, iż zaoferował zbyt mało radości ostatnio, więc postanowił wprowadzić jej nieco więcej; radości, z którą Aleena miała nadzieję nie mieć więcej do czynienia. Skąd to się tu wzięło...?
Komisarz nie żałował słów, ale owe słowa nie wydawały się robić większego wrażenia na upadłym Astartes, co raczej szczególnym zaskoczeniem nie było. Hospitalerka była rada, iż wreszcie pojawił się ktoś, kto przejął przesłuchanie, chociaż mając już pewne doświadczenia za sobą wolała nie cieszyć się zbyt szybko. Tak czy inaczej każde przesłuchanie potrzebowało osoby, która będzie wiodła w nim prym, a Aleena zawsze wolała pozostać przy swoim zadaniu, oddając rozmowę zainteresowanemu Inkwizytorowi. Jeżeli zaś chodzi o komisarza... Ruka powinien się cieszyć, iż dotarł on po jego wymianie zdań z chaosytą. O ile oczywiście nie zamierzał ponownie jej zagaić.
Typowy mieszkaniec Imperium, uzależniony od różnego typu substancji psychoaktywnych zawyłby z radości na widok arsenału jakim dysponowała ta sala. Niektóre z nich były, oczywiście w określonych dawkach, stosowane w celach medycznych lecz jedynie specyficzne kręgi mogłyby doszukać się zastosowań zdrowotnych pozostałych i to niekoniecznie bez uraczenia swego organizmu ich działaniem.
Aleenę interesowały szczególnie substancje wpływające na postrzeganie zmysłowe, wyostrzające w stopniu... zbyt wielkim. Ultapine wydawała się być dobrym rozwiązaniem. Substancja miała szansę zabłysnąć w wojsku, gdyby nie jej silnie uzależniające działanie, spore koszty produkcji oraz... zbyt efektywne działanie. Tak jak żołnierz o wyostrzonych zmysłach byłby bardzo pożądany, nawet za cenę powolnego wyniszczania organizmu, tak żołnierz o zmysłach wyostrzonych tak dalece, iż podniesienie głosu, czy zwykłe światło powoduje u niego przykre doświadczenie, nie wydawał się plasować jako dobry kandydat na pole bitwy. Możliwe działania uboczne, otępienie, zaburzenie orientacji czy zatracenie upływu czasu, tym bardziej odepchnęły substancję od zastosowania w wojsku.
Ale oczywiście nie od zastosowania na innych polach działalności Imperium, a Aleenie w tym momencie zależało na zaburzeniu zmysłowym, jak i ogólnym otępieniu chaosyty, rozregulowaniu jego układu nerwowego, upośledzając tym samym skuteczność jego mentalnej obrony.
Odmierzywszy dawkę podeszła do unieruchomionego upadłego Astartes i wstrzyknęła mu ją, jednocześnie obserwując reakcje mięśni nóg i rąk potraktowanych Butoliną. Przyglądała się także ogólnym odruchom po podaniu Ultapine, która powinna wzmocnić także zmysł dotyku, a więc i odczucie bólu... o ile ten osobnik potrafił go jeszcze odczuwać.

Trax nie odrywal wzroku od ciala chaosyty i hospitalerki, widzial jak krzata sie przy chemikaliach, odmierza dawke po czym wstrzykuje ja w cialo Upadlego Aniola. Byl ciekaw jak szybko uda im sie przelamac jego opor. Malrathor z pewnoscia bedzie zadreczal go swoimi przemwoami bez konca, ale nie oczekiwal wielkiego przelomu, mial nadzieje ze hospitalerka.. jak on to mowil? przypomnial sobie zamaskowana postac przemawiajaca na thunderhawku... Aleena, wie co robi i dopnie swego.

Lord komisarz kiwnął z aprobatą widząc działania siostry. Jeśli ona zajmie się użyciem chemikaliów, on podejmie przesłuchanie z użyciem środków bardziej konwencjonalnych. Uśmiechnął się ponuro. Karstein, oficer zajmujący się przesłuchaniem więźniów u jego Kriegan, był bardzo... twórczy w tej kwestii. Gregor, jako oficer polityczny, asystował przy przesłuchaniach wielokrotnie, i posiadał wiele praktycznych umiejętności w fizycznych sposobach torturowania. Postanowił zacząć spokojnie. Podszedł do stołu z narzędziami, wybrał zgniatacz kciuków i wrócił do przesłuchiwanego zdrajcy. Założył urządzenie na prawy kciuk zdrajcy i zaczął go zaciskać. - To jeszcze nie są prawdziwe tortury. - powiedział spokojnie - Jestem ciekaw jak dużo czasu minie nim uda nam się cie zmusić do krzyku. - Co biorąc pod uwagę wysoki próg odporności na ból zdradzieckich Astartes może zająć nieco czasu. Niemniej mniej, Gregor wiedział to z doświadczenia, w końcu każdy się łamał. W ten czy inny sposób.

Borya nieco nawet żałował, że nie dano mu porozmawiać dłużej z chaosytą. Był pewny swoich przekonań. “O wartości człowieka świadczą jego wrogowie”. Wspanialszych wrogów nie znajdzie gdzie indziej niż po stronie chaosu, więc musi z nim walczyć. Proste. Ale jednak by chętnie podyskutował.

Blint był zadowolony z tego, że ktoś wziął się za przesłuchanie chaosyty. Nie miał zamiaru grać w tym całym przedstawieniu pierwszych skrzypiec z wielu powodów. Po pierwsze nie był do tego przeszkolony, był człowiekiem czynu, a nie słów. Po drugie taka rozmowa zawsze wiązała ze sobą pewne ryzyko.
- Powiedz mi po co się opierasz? - Rzekł tylko do tamtego - I tak zginiesz, bez względu na wszystko. Nie masz żadnych szans. Owszem, zapewne zabijesz trzech, może czterech. Ale co potem? Ten opór przyniesie ci tylko więcej nieprzyjemnych doświadczeń przed śmiercią. Sam widzisz, że to wszystko jest bezcelowe. - Szczerze wątpił, że to przyniesie jakiś skutek - jednak warto było spróbować.

Chaosyta zdawał się odprężać, po wstrzyknięciu środka przez siostrę. Przez chwilę wciągał powietrze, jakby zachwycając się otaczającymi go woniami...
Aleenie przyszła nieprzyjemna myśl, że, jak pies łowczy, chciał zapamiętać jej zapach. Po chwili jednak skrzywił się i jakby na próbę szarpnął wszystkimi kończynami w niekontrolowany sposób.

- Masz rację, to bez sensu. Kiedy po was przyjdą, zrozumiesz, jak naprawdę głęboko. Poproszę ich jednak by oszczędzili Boryę Volodyjovica. Zasłużył na życie. - chaosyta napiął mieśnie jakby zamierzał się przeciągnąć, ale więzi utrzymały go w miejscu. Przybrał rozczarowany wyraz twarzy.

Kapitan uśmiechnął się lekko.
- Niech przyjdą, będę czekał. Łatwo się nie poddam, uwierz. Tymczasem korzystaj z naszego szerokiego wachlarza usług wypoczynkowych.

Borya na chwilę się zawiesił gdy usłyszał swoje imię. Jego twarz wykrzywiła się w irytacji i wściekłości.
- Pohrdam litością, chaosyto! - warknął Ruka i spluną na ziemię - Ninie większej obelgi więc odpust’te sobie. Żiwot ma wartość pakut gdy jest efektem własnych umiejętności, przelanego potu i krev. Darowane staje się KLĄTWĄ. Nie po to zawsze stawałem w pierwszym szeregu i wiodłem, własnym okrzykiem, własną szablą i obłokiem plazmy, by skończyć nią obłożony. Więc nawet nie zaczynaj z takimi, bo obelgi nie zdzierżę.

- Nie zrozumiałeś mnie... - wyszeptał Axisgul - To nie byłaby walka, tylko rzeź. Oszczędzą cię, byś Ty mógł napotkać walkę swojego życia. Honor wojownika, jakim jesteś; jedynego tutaj poza mną.

-Więc zginąłbym w rzezi, stając naprzeciw hordzie chaosu. Nie porównuj nas - wywarczał Borya - Ja walczę tym co mam. Nie potrzebuję waszych mutacji, żadnej mocy ani nawet zabawy moimi genami. Jestem zwykłym człowiekiem. Każdy dureń może wybić legion mając moc demonów. Ja jestem ponad to...

Komisarz zachichotał cicho i złowieszczo. - W dalszym ciągu hardy, co? Zabijałem takich jak ty w przeszłości. Nie jesteś imponujący. Szkoda. Liczyłem na odrobinę rozrywki. Ale. Mam dla ciebie propozycję. - Gregor naprawdę zastanawiał się czy upadły anioł widzi ich ruchy, pomimo zawiązanych oczu. - Możemy stać tutaj, torturować cię przez długie godziny, i w końcu cię złamać. I zrobimy to. Lub możesz nam powiedzieć co chcemy wiedzieć i otrzymać szybką śmierć. W kwestii zaś jakiegoś ataku który miałby uratować twoje istnienie... Obaj wiemy że chaos nie dba o tych którzy go zawiedli. Ty zawiodłeś. Jakiż to powód miałby sprawić że ktoś przyjdzie ci na ratunek? - parsknął śmiechem - Lojalność?

- Upewnienie się, że nie dostarczę wam niezbędnych informacji? - sługa Khorne’a ponownie ziewnął, zerkając na zgniatacz kciuków, i dopiero po chwili jakby zdał sobie sprawę z opaski na własnych oczach, co jakby, wprawiło go w zakłopotanie... lub to wyrażała jego mimika - Słuchajcie, lrodzie komisarzu, nie wątpię, że wiecie wiele, o ile nie wszystko o bólu. Tu się różnimy i nie bez powodu... Ale mówcie ciszej, zdajecie się krzyczeć. I śmierdzicie spalenizną.

- Hm. - Lord komisarz przez moment wyglądał na zmyślonego - Więc oczekujesz że twoi panowie przybędą i zakończą twoją żałosną egzystencję? - Parsknął z pogardą. - Słabszy niż myślałem. Niczym pies z przetrąconym kręgosłupem, czekasz na osobę która podejmie decyzję za ciebie. - Gregora zastanawiał brak emocji u zdrajcy. Słudzy krwawego boga nie byli specjalnie dobrzy w panowaniu nad sobą. Ten wydawał się... wyróżniać. - Ostatnia szansa. Mówisz, czy też zaczynamy zabawę?

- Musisz być zdegenerowanym socjopatą, aby tortury uważać za zabawę. Wstyd mi, co się stało z ludzkością. Dziesięć tysięcy lat temu ludzkośc była właściwa. Dzisiejsza... młodzież... - Khornita pokręcił głową, wzdychając - Zaczynaj. Tylko w ramach sprecyzowania, nikt mnie nie zabije. Skoro zabiją was, to mnie uwolnią. A potem zabiję drugą połowę Adeptus Astartes na pokładzie tego okrętu. To aż tak skomplikowane? Narysować ci to?

- Co sprowadza mnie do pierwszego powodu. Gdyby twoi panowie mieli dość sił i środków by nas zniszczyć, zrobiliby to pierwszym atakiem. Nie udało im się i oto jesteś. Zdaję sobie sprawę że na początek wysłali nic nie wartych słabeuszy takich jak ty, ale no cóż - Przekrzywił głowę, przypatrując mu się uważnie - 40 Astartes? Naprawdę? Patrząc na ciebie powiem że raczej trzech. Jeśli byliby ranni, a ty miałbyś czarnoksiężników by wspomogli cię w niezdarnych próbach. I nawiasem mówiąc, jestem socjopatą, mordercą, i szaleńcem. I dlatego twój rodzaj nigdy nie zdołał mnie powstrzymać. No, ale nie zwlekajmy. - Gestem dłoni nakazał siostrze działanie - Najpierw rozgrzewka. A potem ja się za ciebie wezmę.

W takich momentach Borya aż cieszył się, że ma taki zakazany ryj. Nie widać w nim do kogo kieruje pogardę. A komisarz na razie tylko gadał zupełnie ignorując jasny wyznacznik zahartowania wojennego. Blizny. Jego słowa brzmiały... pusto. Ale cóż. Nie miał zamiaru ani krytykować komisarza, ani stawać w obronie chaosyty, więc milczał.

- Psie Wojny, zachowaliście się jak dzieci, obrażone na swojego ojca. Ojciec nie zdradza dzieci, matka też nie. Mówisz jak ludzie o umiarkowanych poglądach, których pierwszych przyszło nam na Terrze wieszać na drzewach... Twoja historia jest rozczulająca, ofiara przemocy i braku czułości w rodzinie, poskarż się jeszcze czego ci w zad nie wsadził kiedy byłeś mały... - Orientis parsknął z cichym rozbawieniem. - Dzieci są po to by służyć rodzicom, tak długo jak oni żyją. Najwyższy Dowódca miał prawo decydować o życiu i śmierci całych legionów, gdyby nie On, byłbyś teraz nikim, pasałbyś kozy na jakiejś zatęchłej kolonii i zdechł z przepracowania w wieku czterdziestu lat. A twoi bogowie? Nie uczynili dla ciebie niczego poza destabilizacją genów, sam teraz wyglądasz jak kupa łajna leżąca na twym niedoszłym pastwisku. Gniewaj się na Najwyższego jeśli chcesz, ale proszę, nie lamentuj na głos nazywając się jednocześnie wojownikiem, bo im dłużej tego słucham tym mam większą ochotę zwrócić swą strawę na twój podgniły pysk. Przyznaj się do porażki i histeryzowania, jak przystało na mężczyznę, nawet nie wojownika i zabijemy cię jeszcze dziś. Imperator na pewno ci wybaczy o ile nam pomożesz, w końcu stworzył cię ułomnym, podatnym na manipulacje... Sam cię wykorzystywał, tak jak teraz robią to inni. Byłeś, jesteś, i jeszcze przez chwilę będziesz zabawką, smutne, na świecie jest ktoś bystrzejszy niż ty... Ciężko się z tym pogodzić. No, ale spróbuj, zobaczysz świat w zupełnie innych kolorach, uwolnisz się od stresu. Zalecałbym ci też medytację, gdyby nie planowali wepchnąć cię do pieca lub wyrzucić w stronę najbliższej gwiazdy. Jest skuteczna jedynie przy długoterminowej praktyce. -

- BYŁEM GLADIATOREM! WALCZYLIŚMY O CHWAŁĘ I ŚMIERĆ, POWSTALIŚMY PRZECIW CIEMIĘŻCOM! PARA BELLUM, NATI ‘GYPTUS! NIE BYŁO CIĘ TAM! - ryknął upadły anioł - IMPERATOR ODEBRAŁ SWEMU SYNOWI GODNĄ ŚMIERĆ! ZMUSIŁ GO DO BŁAGANIA, NIE BY MÓC SKONAĆ Z NAMI, LECZ BY ZABRAĆ OCALAŁYCH! TEGO DNIA POLEGLIŚMY! TEGO DNIA ZWYCIĘŻYLIŚMY! - upadły anioł wierzgał każdym jednym mięśniem ciała nie sparaliżowanym przez pierwszy zastrzyk siostry, jego dobrotliwy humor uleciał całkowicie.
Był w szale i Orientis wyczuwał to.
- ZDRADZILI TWÓJ LEGION! IMPERATOR KAZAŁ ZGŁADZIĆ TWEGO OJCA, MAGNUSA! BO GO OSTRZEGŁ PRZED NAMI! WTEDY POWSTALIŚMY, BRONIĆ BRACI PRZED PRZYSZŁOŚCIĄ, KTÓREJ NIE BYŁO! I NIE MOGLIŚMY!
- NAS TAM NIE BYŁO! GDZIE TY BYŁEŚ, GDY PROSPERO PŁONĘŁO?!
- Wiem co czynił Magnus... wiem co sam czyniłem. Wykazywaliśmy się niesupordynacją, a on tolerował to przez całe stulecia! To wasza rewolta przelała czarę goryczy! Badaliśmy przyrodę, szukaliśmy zaginionej wiedzy, Najwyższy wiedział, że pewnego dnia ludzkość okaże się gotowa na to by ją posiąść, bez niebezpiecznych konsekwencji. Chcesz mi wmówić, że nagle wszystko mu się odwidziało? Nasza magia nikomu nie wyrządzała krzywdy, ale wam zachciało się więcej, nekromancji, demonologii... pies was jebał! Ani moi bracia, ani Magnus nie byli na to gotowi... tak jak i ja teraz nie jestem. Sprowadziliście psioniczną zarazę na najpotężniejsze umysły galaktyki.... Pomszczę każdego z moich braci, i nie spocznę dopóki sam nie zdechnę, albo nie zakończę cierpienia każdego z nich. I do diabła z Prospero.... W głębi serca nikt nie lubił tamtejszego klimatu. Nie mam zamiaru niczego opłakiwać, uwolnij się od tej słabości, pozbądź się żalu a i demony odstąpią bracie...- Orientis w głębi serca cieszył się ze swojego kalectwa, gdyby był zdrowy, najprawdopodobniej rzuciłby się na więźnia podczas ich rozmowy.

Aleena zastanawiała się przez chwilę nad dalszym krokiem. Chaosyta nie wydawał się być zdezorientowany, ale najwyraźniej zmysły zaczęły pracować na pełnych obrotach. Hospitalerka wzięła kolejną z substancji i przygotowała jej dawkę. Było to dość ironiczne, jako że jeszcze niedawno grożono jej i kapitanowi podaniem podobnej substancji, jednak ta nie miała za zadanie doprowadzenia podmiotu do śmierci, po dłuższym czasie cierpienia. Specyfik wywoływał ból, jednak rozchodzący się stosunkowo spokojnie, początkowo niewielki, ale wzrastający w siłę. Siostra starała się usilnie, aby jej myśli nie powędrowały na nieprzyjemne tory.
Mówiono jej, aby nie myślała o obiektach swych działań jako o ludziach. Mówiono, że tak będzie łatwiej. Przynajmniej w tym przypadku było.

Jakiekolwiek by nie były słowa Orientisa wprawiły one heretyka w szał, co przy nafaszerowaniu środkami nie działało leczniczo na jego układ nerwowy. Zmysły musiały powoli zaczynać wariować, ale niosło to także za sobą pewne ryzyko. Zanim wstrzyknęła środek powodujący ból ponownie użyła botuliny blokując pozostałe mięśnie kończyn, które nie uległy jeszcze paraliżowi. Dopiero po tym zabiegu podała przygotowaną dawkę.

Upadły zaczął nieco wierzgać i po chwili stężał. Odwócił gwałtownie głowę w stronę Aleeny słysząc jej kroki, krzywił się przy każdym słowie wypowiadanym przez Orientisa. Na jego twarzy wystąpiły żyły gdy próbował napiąć wciąż unieruchomione mięśnie.

- A jednak Pierworodny Niszczyciel czekał. Bogowie Chaosu porozrzucali Primarchów. Twoi bracia nie zostali zabici za badania... zginęli, niemal co do jednego kiedy ostrzegli Imperatora przed zdradą jego pozostałych synów. Oszczędź mi zatem bzdur o zakazanych darach, mogły one calić Imperium, gdyby nie ślepota Waszego Boga, ojca mojego ojca. Nie jesteśmy Drugim ani Jedenastym, ani wy nie byliście. Z kolei takie wydarzenia jak szczucie własnych synów zabójcami terrańskich świątyń, podczas Wielkiej Krucjaty... masz jakąś wiedzę na ten temat... - przez chwilę Khornita zbierał się, by wydobyć z siebie to określenie - ...bracie...? - wysyczał z bólem.
- Bogowie nie istnieją... A jeśli istnieje siła stwórcza wszechrzeczy to nie ma interesu w tym by się nam manifestować... Przypomnij sobie słowa naszego Dowódcy. Wyprowadził nas z ciemnoty, a wy popadliście w kolejną... Jedni i drudzy, pierwsi przeinaczają jego nauki, a wy? Modlisz się do bambusowego totemu jak parszywy małpolud... Opamiętaj się i wybudź z tej gorączki. - Wysyczał kronikarz i przytrzymując się Vostroyana zaczął kroczyć w stronę więźnia. - Nikt nie ocali dla nas galaktyki jeśli sami tego nie uczynimy. Ani twoje demony, ani On. I nikt nie będzie ponad ludzkością. A skoro moi bracia ponieśli śmierć chcąc ostrzec resztę Imperium, to polegli w chwale. I, gdy nastaną lepsze czasy, ich złe imię zostanie oczyszczone, przynajmniej tych, którzy faktycznie polegli... -

Upadły Anioł znieruchomiał, jakby oniemiały i zszokowany, po czym postarał się wyluzować i opuścić głowę na metalowy blat.
- No dobra... słyszeliście, lordzie komisarzu, nie ma bogów. - pokręcił głową z niedowierzaniem - Ten typ jest bardziej heretycki niż ja... - zaprotestował w końcu.
- Padłeś ofiarą niezbadanego gatunku głupcze... Jakiejś formy życia zrodzonej z negatywnych emocji. Umysł został stworzony by panować nad emocjami, a nie na odwót, tak długo jak im służysz, tak długo jesteś ofiarą zwykłego pasożyta. I to wszystko z mojej strony w kwestii twojej pobożności. - Kronikarz westchnął ciężko, odkąd jego okręt opuścił Osnowę chcieli go spalić na stosie z dziesięć razy, przestał już się tego obawiać, przyzwyczaił się.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172